Jakub Milewski: "Wiem, że do Kąśnej Dolnej niedługo wrócę na dłużej"
Jakub Milewski - śpiewak operowy, a także kompozytor i dyrygent oraz szef artystyczny Mazowieckiego Teatru Muzycznego im. Jana Kiepury w Warszawie. fot. Kinga Karpati

Jakub Milewski: "Wiem, że do Kąśnej Dolnej niedługo wrócę na dłużej"

           Skorzystałam z zaproszenia i niedzielne popołudnie spędziłam z moimi bliskimi w Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej, na koncercie muzyki znad pięknego modrego Dunaju, który planowany był na wolnym powietrzu, a wykonawcy mieli zasiąść na ganku dworu Ignacego Jana Paderewskiego, ale w organizatorzy obawiając się, że spełnią się zapowiadane prognozy pogody i spadnie deszcz, zadecydowali, że koncert odbędzie się Sali Koncertowej Stodoła.
           Należy podkreślić, że był to pierwszy koncert od czasu ogłoszenia pandemii.
Organizatorzy zadbali o bezpieczeństwo wykonawców i publiczności. Na widowni mogło zasiąść jedynie 150 osób. W związku z bieżącą sytuacją epidemiczną wejście na koncert możliwe było wyłącznie po wcześniejszym złożeniu obowiązkowego pisemnego oświadczenia, że uczestnik, według swojej najlepszej wiedzy, nie jest osobą zakażoną wirusem Sars-CoV-2.
           Wystąpili: Jakub Milewski – baryton oraz zespół Strauss Ensemble pod kierownictwem artystycznym Artura Jaronia, który także przybliżał publiczności wykonywane utwory.
            Strauss Ensemble to zespół muzyki wiedeńskiej, działający od 1999 roku, a tworzą go w większości muzycy Filharmonii Świętokrzyskiej. Artyści znakomicie wykonali kilkanaście popisowych utworów instrumentalnych oraz niezwykle umiejętnie towarzyszyli Jakubowi Milewskiemu w ariach z operetek, musicali i w piosenkach filmowych.
            Publiczność gorąco oklaskiwała wykonawców, dziękując za wspaniałe kreacje, a kto miał szczęście, wrócił do domu z najnowszym wydawnictwem – albumem „Reminiscencje. 30 lat Centrum Paderewskiego” w wykonaniu znakomitych polskich muzyków. Wszystkie nagrania zrealizowano w Sali Koncertowej Stodole w Kąśnej Dolnej, a album ukazał się nakładem wytwórni DUX.

           Po koncercie mogłam porozmawiać z panem Jakubem Milewskim, który zachwycił wszystkich niezwykłej urody głosem barytonowym. Ze wzruszeniem dziękowałam za wspaniałe kreacje, podkreślając, że był to pierwszy koncert po dłuższej przerwie, bo ostatnio oklaskiwałam artystów na scenie 6 marca tego roku w Filharmonii Podkarpackiej.
           - Ja ostatni koncert śpiewałem 5 marca i dzisiaj po raz pierwszy wystąpiłem po tym długim czasie. Wspomniała pani, że przyjechaliście z Podkarpacia i chcę podkreślić, że moim profesorem na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie był pan profesor Robert Cieśla, który także pochodzi z Podkarpacia. Jestem mu bardzo wdzięczny, że tak dobrze mnie wykształcił, bo był jednym z najważniejszych mistrzów na mojej wokalnej drodze.

           Nie tylko nauczył Pana doskonale śpiewać, ale posyłał Pana do znakomitych mistrzów. Był Pan stypendystą w Conservatorio Statale di Musica Gioacchino Rossini w Pesaro.
           - To też jest wspaniały dar, bo wielu profesorów jednak twierdzi, że są najlepsi i tylko u nich powinno się studiować, uczyć się tylko od nich, ale są również tacy, którzy podpowiadają – idź, spróbuj i uważam, że to jest ogromnie cenne. Studenci często potrzebują różnych uwag od innych profesorów. Jestem bardzo wdzięczny profesorowi Robertowi Cieśli, że zachęcał mnie do kształcenia się u innych pedagogów, między innymi we Włoszech. Uczestniczyłem w Masterclass wybitnych śpiewaków, m.in. Jose Carrerasa i Evghenii Dundekovej, wielkiej bułgarskiej śpiewaczki mieszkającej od dawna we Włoszech, długoletniej solistki mediolańskiej La Scali. Miałem uwagi od mezzosopranu oraz od tenorów, i być może to także miało znaczenie, że z łatwością mogę śpiewać zarówno niskie, jak i bardzo wysokie dźwięki. Wiele osób zwraca uwagę na dużą skalę mojego głosu.

           Pomimo młodego wieku ma Pan sporo doświadczeń z teatrów operowych, gdzie pracował Pan m.in. nad takimi spektaklami, jak „Sen nocy letniej” Benjamina Brittena, „Straszny dwór” Stanisława Moniuszki czy „Wesele Figara” Wolfganga Amadeusa Mozarta, a także śpiewał Pan dużo takich koncertów jak dzisiaj. Nigdy nikogo nie pytałam, co jest trudniejsze – spektakl operowy, gdzie wciela się Pan w postać jednego z bohaterów, czy koncert złożony z różnych utworów.
           - Cieszę się, że zadała pani to pytanie, bo nawet niedawno rozmawiałem na ten temat z moją koleżanką, śpiewaczką operową. Twierdzę, że koncert jest wielkim wyzwaniem dla śpiewaka. Jeżeli ktoś myśli, że najtrudniejsza jest wielka partia w operze, to uważam, że to nie jest prawda. Zgadzam się, że do roli w spektaklu operowym trzeba się doskonale przygotować, ale podczas koncertu każdy utwór jest inny. Czasami trzeba zaśpiewać repertuar „od Sasa do Lasa”, gdzie są fragmenty z oper, operetek, musicali, a także piosenek filmowych i każdy utwór trzeba zaśpiewać inaczej.
           W spektaklu operowym wystarczy opanować partię, która jest prowadzona „jednym dźwiękiem”. Oczywiście, często bywają trudniejsze arie, duety, ale wszystko jest w jednym nurcie, a poza tym jak się wejdzie w rolę, ma się kostium, charakteryzację, to jest łatwiej.
Podczas koncertu trzeba „kupić publiczność”, nie można się ukryć za kostiumem, charakteryzacją, można jedynie, tak jak ja, wkładać różnokolorowe marynarki, ale to nie wystarczy.

            Podczas tego koncertu znakomicie, z wielką swobodą współpracował Pan z muzykami zespołu Strauss Ensemble.
            - Tak, bo z tym zespołem występowałem już kilka, a może nawet kilkanaście razy i czuję się z nim na scenie jak w domu. Gdziekolwiek się spotykamy, to czuję się z nimi jak z rodziną i dlatego publiczność czuje, że zespół nie spotkał się z solistą po raz pierwszy. Kontakt, który mieliśmy i mamy nadal, jest absolutnie cudowny.

            Cały czas mówimy o śpiewie, ale przecież działa Pan w kilku nurtach muzycznych.
            - Studiowałem śpiew i zawsze podkreślam, że z wykształcenia jestem śpiewakiem operowym, natomiast wszystko inne, co robię, to z zamiłowania.

            Od początku marzył Pan o śpiewie operowym?
            - Nie, chciałem być wokalistą i zgłosiłem się do studia piosenki, ale po trzech zajęciach powiedziano mi, że nie umiem śpiewać rozrywkowo, natomiast mam na tyle dobry głos, że odnajdę się w klasyce i tak się stało. Wiedziałem, że aby rozpocząć naukę w klasie śpiewu, muszę mieć pewną bazę i rozpocząłem naukę w szkole muzycznej I stopnia na fortepianie, a później dopiero trafiłem do klasy śpiewu solowego.

            Na zakończenie koncertu, kiedy Strauss Ensemble grał Marsza Radetzky'ego, popisał się Pan umiejętnościami dyrygenckimi, włączając do udziału w finale publiczność. Zdarza się Panu także dyrygować koncertami.
            - Tak, dyryguję skomponowanymi przez siebie kantatami. Moje kantaty różnią się formą od kantat tworzonych przez wybitnych kompozytorów, ale piszę je na duże obsady – solistów i orkiestrę symfoniczną. Jak wykonywane są moje utwory, to staję za pulpitem dyrygenta.
            Dzisiaj była mała próbka tych umiejętności podczas Marsza Radetzky’ego i sprawiło mi to wielką przyjemność, okazało się, że tutejsza publiczność jest wykształcona i robiła wszystko tak, jak dyrygent pokazywał.

            Za chwilę musi Pan wyjechać i nie ma czasu na długi wywiad, ale proszę przynajmniej wymienić najważniejsze Pana utwory.
            - Pierwszym moim dużym utworem jest „Kantata Przemienienia”. Poproszono mnie o skomponowanie dużego utworu o cudzie w Sokółce. Najpierw ten utwór został wykonany w Białymstoku, później w Sokółce i kilkakrotnie był powtarzany. Kolejne duże dzieło to Kantata „Totus Tuus – CałyM Twój...”, którą napisałem dla Zakopanego na 20. rocznicę wizyty Jana Pawła II na Krzeptówkach. Autorem libretta jest Jerzy Binkowski. Było to ogromne wydarzenie, połączone z setną rocznicą objawień fatimskich. Wykonywaliśmy tę Kantatę w Polsce wielokrotnie, a w tym roku będziemy ją nagrywać. Będzie dostępne CD, ale będzie też wideo dostępne w ramach programu „Kultura w sieci”. Już w październiku będzie dostępna w Internecie.
            Ciekawym wyzwaniem było dla mnie napisanie piosenki promującej film „Zerwany kłos”. Zadzwonił do mnie producent tego filmu i powiedział, że ma kompozytora do muzyki, ale potrzebuje dobrej piosenki. Byłem wtedy we Włoszech i na początku nie chciałem się zgodzić, bo nie miałem czasu, ale w końcu się zgodziłem i teraz mogę szczerze powiedzieć, że cieszę się, bo udało mi się skomponować piękną piosenkę w klimacie tego filmu, która spodobała się i jest znana, bo była emitowana po każdym seansie filmu „Zerwany kłos” w kinach. Było w sumie ponad pół miliona wyświetleń i mogę mówić o moim małym sukcesie.

            Nie można pominąć faktu, że jest Pan dyrektorem artystycznym Mazowieckiego Teatru Muzycznego, który działa w Warszawie.
            - Jestem kierownikiem artystycznym tego Teatru. Jest to przede wszystkim teatr operetkowy, chociaż robimy także różne spektakle muzyczne. Może Państwo dzisiaj nawet zauważyli, że operetka jest w moim sercu i bardzo dobrze czuję się w tym repertuarze. Odnalazłem się nie tylko na scenie, ale także z drugiej strony, wymyślając i produkując to, co zobaczy publiczność w Mazowieckim Teatrze Muzycznym.

            Czasem słyszymy, że publiczność nie lubi operetki, że to forma przestarzała, ale to nie jest prawda.
            - Zgadzam się z tym, ale mam wrażenie, a nawet pewność, że w Polsce jeszcze przyjdzie czas na operetkę. Nawet dzisiaj mogła pani zauważyć, że publiczność kocha te utwory, bo są przepiękne, a same spektakle są żartobliwe.
Jestem śpiewakiem operowym, lubię i cenię operę, bo jest cudowna, wzruszająca, ale często opera kończy się tragicznie i często publiczność po spektaklu jest zachwycona, lecz przygnębiona.
Publiczność po spektaklu operetkowym jest zawsze uśmiechnięta, bo operetka zawsze kończy się dobrze. W naszych trudnych czasach warto robić wszystko, aby uśmiech na twarzach gościł jak najczęściej.

            Kiedyś pytano Jana Kiepurę, dlaczego nie śpiewa już oper, tylko prawie wyłącznie repertuar operetkowy. Sławny tenor odpowiedział, że „woli dziewczynki całować niż mordować” (śmiech).
            - Tak, to była piękna odpowiedź patrona Mazowieckiego Teatru Muzycznego, który jest nam bardzo bliski w tym, co robił, mówił, a przede wszystkim jak pięknie śpiewał.
Ja także wolę mówić o operetce tak jak Jan Kiepura i będąc na scenie bawić się razem z publicznością.

            Ma Pan również swój festiwal i miejmy nadzieję, że tegoroczna edycja się odbędzie.
            - „Ostrołęckie Operalia” to moje dziecko, bo pięć lat temu wymyśliłem go i nikt nie wierzył, że on będzie istniał, tym bardziej, że jak mówiono: „młody dzieciak się za to bierze”.
Po pięciu latach okazuje się, że na każdym koncercie jest ponad tysiąc widzów. Jeśli będą nadal restrykcje, to z pewnością będziemy musieli ograniczyć ilość osób, ale liczę, że większość koncertów będziemy mogli zrealizować.

            Często jestem na koncertach w Kąśnej Dolnej, ale spotykamy się po raz pierwszy.
            - Jestem tutaj po raz pierwszy, chociaż pan dyrektor Łukasz Gaj zapraszał mnie kilkakrotnie, ale zawsze miałem już coś innego zaplanowanego.
Zapamiętam ten koncert, bo wprawdzie pan Artur Jaroń żartował na początku, że czujemy się trochę jak przed egzaminem, albo przed pierwszym recitalem, ale ja się dzisiaj stresowałem jak nigdy dotąd.
Wchodziłem na scenę po trzech miesiącach przerwy, cieszę się, że było to w Kąśnej Dolnej.
Jak zobaczyłem to cudowne miejsce, poczułem się tu bardzo dobrze. Ja kocham góry, chociaż pochodzę z Mazowsza, a dokładnie z Ostrołęki. Moje serce podzielone jest na pół i jak tylko mogę, to chodzę po górach. Wczoraj miałem okazję do solidnego spaceru w niedalekiej Piwnicznej.
Muszę dzisiaj wracać do Warszawy, ale już wiem, że do Kąśnej Dolnej niedługo wrócę, jeżeli nie zawodowo, to prywatnie i na dłużej.

Z panem Jakubem Milewskim, śpiewakiem operowym, kompozytorem i dyrygentem z zamiłowania, a także szefem artystycznym Mazowieckiego Teatru Muzycznego im. Jana Kiepury w Warszawie rozmawiała Zofia Stopińska 28 czerwca 2020 roku w Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej.