wywiady

Z Klaudiuszem Baranem nie tylko o muzycznych przyjaźniach

       Gorąco Państwa zapraszam na spotkanie z prof. dr hab. Klaudiuszem Baranem, wybitnym akordeonistą, bandoneonistą, kameralistą i pedagogiem. Artysta jest absolwentem Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie (obecnie UMFC) w klasie prof. Jerzego Jurka oraz Conservatoire Paul Dukas w Paryżu pod kierunkiem Maxa Bonnaya. Jako pedagog związał się z macierzystą uczelnią, gdzie od 2002 roku pełnił kierownicze funkcje, po tę najważniejszą rektora w latach 2016 – 2024.
       Klaudiusz Baran jest artystą wszechstronnym, obdarzonym wyjątkową wrażliwością muzyczną. Ze swobodą porusza się w repertuarze wielu epok, ale uznanie wzbudzają jego interpretacje muzyki najnowszej.
Od wielu lat mam szczęście oklaskiwać go w czasie Festiwali Muzyki Kameralnej „Bravo Maestro” organizowanych przez Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej.
       W tym roku przed koncertem spotkaliśmy się w mieszczącej się w oficynie dworu Paderewskiego kawiarni „Maestro”.

Bardzo się cieszę, że znalazł Pan czas na rozmowę. Bywa Pan regularnie w Kąśnej Dolnej.
       - Można nawet powiedzieć, że przyjeżdżam tu bardzo regularnie od 2002 roku, czyli już od ponad 20 lat jestem co najmniej raz w roku w Kąśnej. To jest dla mnie magiczne miejsce, które bardzo się zmienia i pięknieje.
       Zawsze w sierpniu uczestniczę w „Maratonach Muzycznych”, które także ewoluują. W tym roku po raz pierwszy wystąpi w tym koncercie klarnet.
Festiwal „Bravo Maestro” i ten „Maraton” był początkiem wielu projektów i przyjaźni artystycznych. Tutaj zaczynaliśmy razem grać i to pierwsze spotkanie zainspirowało nas do dalszych działań.

Każdego roku koncert na zakończenie zatytułowany jest tak samo - „Maraton muzyczny”, ale każdy z koncertów jest inny.
        - Tak, tegoroczny ma lejtmotiv taneczny, bo tańce są głównym tematem i pod tym kątem ułożony został program całego wieczoru.

Bardzo żałuję, że nie mogłam być na Pana recitalu w Leżajsku, bo na pewno był to wyjątkowy koncert. Nigdy nie słyszałam na żywo Wariacji Goldbergowskich Bacha w opracowaniu na akordeon, z pewnością pięknie zabrzmiały we wnętrzu leżajskiej Bazyliki utwory Majkusiaka i Granadosa.
       - Bardzo dobrze wspominam ten koncert, który odbył się raptem miesiąc temu, był to mój drugi występ w bazylice Bernardynów w Leżajsku. Tym razem grałem we wspaniałym towarzystwie Juliana Gębalskiego. Po aplauzie publiczności odniosłem wrażenie, że się podobało.
Mam wiele wspomnień z tego miejsca jeszcze z czasów dzieciństwa i mojej nauki w Szkole Muzycznej w Przemyślu. Akustyka i magia leżajskiej bazyliki są wyjątkowe.
       Tak się złożyło, że aktualnie przeorem klasztoru w Leżajsku jest Klaudiusz Baran. Nigdy wcześniej nie spotkałem osoby o tym samym imieniu i nazwisku. Nie poznaliśmy się, ponieważ wyjechał służbowo do Włoch, ale mam nadzieję, że to nastąpi, ponieważ jest to dla mnie bardzo ciekawe.
Podobno wielu parafian było przekonanych, że przeor będzie grał na akordeonie i to było zabawne.

Akordeon jest instrumentem stosunkowo młodym, który już zdążył się dobrze odnaleźć w muzyce klasycznej. Pewnie wymagało to wielu zabiegów i ogromnej pracy młodego pokolenia akordeonistów, mam tu na myśli przede wszystkim Pana.
       - To prawda, ten instrument moim zdaniem już przeszedł ten etap. Jeszcze czasem spoglądamy na niego z takim pobłażaniem, a może czasem nawet z lekceważeniem, kiedy wykonywana jest na nim muzyka klasyczna. Chcę podkreślić, że jesteśmy światową awangardą, jeżeli chodzi o kwestie pozycji akordeonu na rynku muzycznym. Akordeon w Polsce jest równoprawnym uczestnikiem życia muzycznego nawet w najbardziej prestiżowych salach. Jestem przekonany, że jest to tendencja rosnąca i cały czas powstają nowe utwory na akordeon, bo kompozytorzy są bardzo ciekawi tego instrumentu. Mamy ponad 90 koncertów polskich kompozytorów na akordeon z towarzyszeniem orkiestry. Wiele klasycznych instrumentów nawet nie zbliża się do tej liczby.
       Dzieje się tak również dlatego, że akordeon jest „muzycznym kameleonem”, który potrafi się świetnie odnaleźć w najróżniejszych stylistykach – od muzyki współczesnej, poprzez transkrypcje, akordeon jest obecny także w muzyce kameralnej i często w jazzowej, etno, world music… Jestem przekonany, że popularność akordeonu będzie coraz większa, bowiem ma on przede wszystkim ogromne walory muzyczne, czyli możliwość kształtowania dźwięku tak jak na instrumentach dętych czy smyczkowych. Nie ma tych możliwości na fortepianie – po uderzeniu w klawiaturę instrument tylko wybrzmiewa, a na akordeonie przez cały czas można trzymać akord. To jest jedyny instrument, na którym można trzymając akord zrobić crescendo czy decrescendo.

O ile akordeon dobrze się już na polskich scenach zadomowił, to na bandoneon publiczność ciągle spogląda z zaciekawieniem.
        - Bandoneon jest kojarzony z szeroko pojętą muzyką tangową i tradycyjnego tanga, ale wydaje mi się, że jeszcze bardziej ze stylistyką tango nuevo, której najwybitniejszym przedstawicielem jest Astor Piazzolla. To dzięki niemu popularność tego instrumentu znacznie wzrosła. W naszym kraju jest także kilku bandoneonistów, którzy bardzo dobrze grają na tym instrumencie.

Klaudiusz Baran fot Kornelia Cygan 29 18Klaudiusz Baran na scenie Sali Koncertowej Stodoła w Kąśnej Dolnej podczas tegorocznego "Maratonu Muzycznego" fot. Kornelia Cygan

Przygotowując się do tego spotkania odwiedziłam Pana stronę internetową i próbowałam policzyć ilość utworów, które ma Pan w repertuarze. Udało mi się w przybliżeniu policzyć utwory skomponowane na akordeon i orkiestrę, natomiast pogubiłam się zupełnie przy sumowaniu utworów na akordeon solo.
        - Gram też dużo kameralistyki, która była bardzo ważnym – progowym momentem dla akordeonu, który zaczął grać z innymi instrumentami, a nie tylko w zespołach jednorodnych. Kameralistyka była kamieniem milowym dla naszego instrumentu.
Kiedyś próbowaliśmy katalogować nowe utwory, które powstały na akordeon solo oraz z towarzyszeniem innych instrumentów. Teraz tak pączkuje ta nasza literatura, że nie jesteśmy w stanie tego śledzić.

Ma Pan na swoim koncie ponad 50 prawykonań i większość z nich powstała z myślą o Panu.
        - Często też z mojej inspiracji, bo są kompozytorzy, którzy twierdzą, że chcą komponować, ale nie znają możliwości akordeonu i wtedy czasem im pomagam albo podpowiadam jakieś ciekawe rozwiązania. Zawsze jestem ciekawy, jak każdy z nich widzi ten instrument, każdy postrzega go w inny sposób i to są bardzo interesujące spojrzenia. Każdy znajduje inny walor artystyczny akordeonu.

Jak Pan wspomniał, m.in. podczas koncertów w Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej spotkał Pan znakomitych muzyków, z którymi często występowaliście albo występujecie na wielu estradach w Polsce i za granicą. Aktualnie polecić możemy kilka projektów. Niezwykle energetyczny duet – w życiu i na scenie tworzy Pan z małżonką Justyną Baran.
        - Tak, żona jest skrzypaczką i często występujemy na różnych koncertach i festiwalach. Często w naszych programach proponujemy publiczności utwory Arvo Pärta, Beli Bartoka i Astora Piazzolli.
        Ponad 20 lat działa duet w składzie gitara i bandoneon - Michał Nagy i Klaudiusz Baran. W kręgu naszych artystycznych zainteresowań oprócz utworów Astora Piazzolli jest muzyka Tomasa Gubitsch’a, Diego Pujola i Coco Nelegatti.
        Z kolegami, z którymi współpracowaliśmy przy tango operita Maria de Buenos Aires w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej, stworzyliśmy kwintet tangowy. Ruszamy tak naprawdę z tym projektem, bo zagraliśmy dopiero jeden koncert, ale planujemy następne.
        Z akordeonistami Rafałem Grząką i Grzegorzem Palusem tworzymy „Chopin University Accordion Trio”. W kręgu naszych zainteresowań są utwory od baroku do współczesności. Specjalnie dla nas powstało już kilka bardzo ciekawych utworów. Koncertujemy często w wielu krajach.
        Występuję też z Kwartetem smyczkowym „Con Affetto”. Z upodobanie gramy głównie muzykę Astora Piazzolli, ale planujemy poszerzenie repertuaru.
        Od wielu lat gram też w grupie „DesOrient”, a w kręgu naszych zainteresowań jest muzyka filmowa oraz utwory inspirowane muzyką: bałkańską, żydowską, ukraińską, arabską i latynoamerykańską.
        Dzisiaj podczas koncertu wystąpię z Adrianem Jandą, klarnecistą i jestem pod wielkim wrażeniem jego gry. Mam nadzieję, że pogramy trochę wspólnie.
         Gramy też w duecie z wiolonczelistą Marcinem Zdunikiem i bardzo dobrze nam się ze sobą muzykuje. Tych muzycznych przyjaźni jest sporo.

Ponieważ wydanych zostało sporo Pana płyt solowych i z Pana udziałem, odnotujemy tylko najnowsze wydawnictwo. Niedawno ukazała się nowa płyta, którą Pan nagrał dla wytwórni Naxos.
        - Do rejestracji tej płyty zostałem zaproszony przez dyrygenta Mariusza Smolija i nagrałem Koncert akordeonowy Eugeniusza Zádora. Utwór powstał w latach 60-tych XX wieku i jest to kompozycja dość klasyczna. Nagrania odbywały się w Budapeszcie z Radiową Orkiestrą Budapeszteńską pod dyrekcją Mariusza Smolija. To była fantastyczna przygoda. Niedawno, bo 20 sierpnia odbyła się światowa premiera tej płyty. Znam dobrze to nagranie, ale płyty jeszcze nie mam.
       To nie jest ostatnia nasza współpraca, bo nagraliśmy też płytę z utworami Marty Ptaszyńskiej, która będzie także wydana w Naxos. W nagraniu uczestniczyli także moi koledzy z Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina, a towarzysząca nam Orkiestra Kameralna pod dyrekcją Mariusza Smolija jest złożona z naszych studentów.
       Tak jak pani wspomniała, płyt jest faktycznie sporo, bo moja działalność miała różne oblicza. Oprócz muzyki klasycznej nagrywałem też dużo muzyki filmowej (uczestniczyłem w nagraniu ścieżek dźwiękowych do ponad 30 filmów), zdarzało mi się nagrywać także z wykonawcami sceny popowej i piosenki. Cały czas się dużo dzieje.

Godna podziwu jest Pana umiejętność łączenia działalności artystycznej z pracą pedagogiczną i organizacyjną, bo przecież przez dwie kadencje (2016 – 2024) był Pan rektorem UMFC w Warszawie. Spodziewałam się, że ograniczy Pan działalność artystyczną lub pedagogiczną, ale nic takiego się nie stało.
        -Trochę się jednak stało, bo musiałem ograniczyć działalność artystyczną z racji sprawowanej funkcji rektora największej polskiej uczelni muzycznej i obowiązków z nią związanych. Starałem się wybierać koncerty, na których najbardziej mi zależało. Koncerty dawały mi odskocznię i mogłem uciekać w muzykę, jak miałem przesyt zarządczych zadań.
        Za tydzień już przekazuję zarządzanie uczelnią następcy i będę mógł z większą energią poświęcić się działalności artystycznej.

Często jest Pan zapraszany do udziału w pracach jury różnych konkursów, ale przed laty sam Pan w nich uczestniczył. Jak Pan ocenia wpływ odbywających się aktualnie konkursów na przyszłość i później na karierę młodych ludzi?
         - W czasach mojej nauki tych konkursów było o wiele mniej. Obecnie ilość konkursów jest zatrważająco duża i wydaje mi się, że przez to ich ranga się obniżyła. To jest moja prywatna opinia. Kiedyś przygotowywaliśmy się do takiej imprezy trochę dłużej, czekaliśmy na nią i to było święto. Teraz tych świąt jest bardzo dużo i czasami nawet nie nadążamy ze śledzeniem tego, co się dzieje. Czy one tak naprawdę pomagają młodym artystom? Myślę, że jednak trochę tak, bo są bodźcem, są jakimś celem. Młodzi ludzie chcą się porównać, chcą konkurować ze swoimi rówieśnikami czy innymi muzykami, zarówno w skali krajowej, jak i międzynarodowej. To jest cenne. Mają termin, na który muszą przygotować większy program i to służy ich rozwojowi. Czy same nagrody coś dają? Myślę, że dają zaspokojenie ambicji i fakt że na estradzie czują się coraz lepiej. Czy w naszym kraju młodzi akordeoniści - laureaci konkursów mają takie wsparcie, że ich kariera rusza do przodu? Niestety, nie aż takie, jakbyśmy chcieli.

Jest Pan jednym z najbardziej znanych polskich muzyków. Pana osiągnięcia w różnych nurtach życia muzycznego były doceniane. W czerwcu tego roku otrzymał Pan Złoty Medal ”Zasłużony Kulturze Gloria Artis” za całokształt dorobku artystycznego. Gratuluję serdecznie i życzę wielu sukcesów.
         - To prawda. To jest bardzo miła okoliczność docenienia moich działań, ale to nie jest żadna granica ani klamra. Chcę nadal grać i się rozwijać, bo kocham muzykę. Robię to, co lubię i jeszcze do tego płacą mi za to. Nagrody są tylko potwierdzeniem, że droga, którą podążam, ma sens.

Bravo Maestro 2024 Maraton Muzyczny dyrektor i wykonawcyWszyscy wykonawcy "Maratonu Muzycznego" na scenie Sali Koncerowej Stodoła w Kąśnej Dolnej, fot. Kornelia Cygan

Pewnie czekają Pana kolejne, zaplanowane już koncerty solowe i kameralne.
       - Będę chciał zintensyfikować działania artystyczne. Jest mnóstwo utworów, które chciałbym zagrać i zdążyć je pokazać. Ciągle jestem ciekawy nowych rzeczy. W listopadzie będziemy mieli jubileusz klasy akordeonu, która powstała w listopadzie 1964 roku i minie 60 lat od tego momentu. Będziemy świętować i koncertować. Ja wystąpię z towarzyszeniem uniwersyteckiej orkiestry, a wykonamy utwór młodego kompozytora Wojtka Chałupki, który napisał fantastyczny Koncert na akordeon i orkiestrę symfoniczną.

Czy niedługo będzie okazja usłyszeć Pana na Podkarpaciu?
       - Nie mam ze sobą kalendarza koncertów i trudno mi na to pytanie odpowiedzieć, ale na pewno będę na Międzynarodowym Festiwalu Akordeonowym w Przemyślu w grudniu tego roku. Mam nadzieję, że się spotkamy.

Spogląda Pan na zegarek, a to znak, że trzeba kończyć spotkanie, bo musi się Pan przygotować do koncertu. Bardzo dziękuję za rozmowę.
       - Ja także bardzo dziękuję. Zapraszam na koncert, który będzie bardzo różnorodny i kolorowy. Znakomita sala koncertowa oraz otaczająca nas przyroda zawsze wpływają na nas inspirująco. Mam nadzieję, że program koncertu i nasze wykonanie spodobają się publiczności.

Zofia Stopińska

Nie tylko o Festiwalu BRAVO MAESTRO

Planując wyjazd na inaugurację Festiwalu BRAVO MAESTRO w Kąśnej Dolnej liczyłam, że po podróży odpocznę chwilę w kawiarni Maestro i udam się na spacer po parku otaczającym Dwór Ignacego Jana Paderewskiego, a tymczasem ledwie zdążyłam na umówione przed koncertem spotkanie z panem Łukaszem Gajem, dyrektorem Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej.
Podczas spotkania rozmawialiśmy nie tylko o rozpoczynającym się festiwalu. Zapraszam do lektury.

Wkrótce Sala Koncertowa Stodoła w Kąśnej Dolnej wypełni się publicznością. Przed nam trzy piękne, barwne wieczory.
        - Tak, rozpoczynamy kolejną edycję festiwalu BRAVO MAESTRO. Bardzo się cieszę, że pogoda nam dopisała.
Kiedy przybyłem do Kąśnej, założyłem sobie, że w programach naszych koncertów każdy znajdzie coś dla siebie. Tak samo jest w programie tegorocznego festiwalu. Rozpoczynamy go operą Cyganeria Giacomo Pucciniego, a okazja jest szczególna, bo niedługo minie 100 rocznica śmierci tego kompozytora.

       Cieszę się, że dzisiaj zasiądzie na scenie naszej sali koncertowej Ukraińska Symfoniczna Orkiestra „Nadiya”, która podczas trwającej wojny znalazła schronienie w katowickiej instytucji kultury – Katowice Miasto Ogrodów. Dyryguje tym zespołem Vitalii Liashko. Grają w nim bardzo młodzi, energiczni ludzie, a Puccini skomponował Cyganerię właśnie dla takich – młodych, pełnych, pasji, życia, nadziei… Cieszę się, że młodzi ludzie zagrają i zaśpiewają dzisiaj Cyganerię.


Czy będzie to premiera w wersji koncertowej?
       - Premiera odbyła się w grudniu zeszłego roku w Akademii Muzycznej w Katowicach. Cyganeria w tym wykonaniu zabrzmiała również podczas Międzynarodowego Festiwalu Muzycznego im. Krystyny Jamroz w Busku Zdroju. Jestem pewien, że publiczności w Kąśnej spodoba się to wykonanie.

Kolejny koncert już jutro o 18.00.
        - Jutro czeka nas wieczór zatytułowany „ Muzyczne ścieżki wielkiego ekranu” w wykonaniu znakomitego Kwintetu Śląskich Kameralistów. Wystąpią również: Maciej Zakościelny – skrzypce i recytacje, Roman Widaszek – klarnet i Magdalena Duś – fortepian. Utwory zostały opracowane przez Dariusza Zbocha. Jestem przekonany, że są to fantastyczne aranżacje. To będzie z pewnością bardzo ciekawy koncert dla tych, którzy preferują nieco lżejszą muzykę.

       W niedzielę zapraszamy na tradycyjny „Maraton muzyczny”, którego program koncentruje się na tańcach z całego świata. Pojawią się bardzo energiczne i rytmiczne utwory podczas tegorocznego Maratonu.
Gospodynią festiwalowych wieczorów będzie Regina Gowarzewska.

Festiwalowi towarzyszy ciekawa wystawa.
       - To jest bardzo ciekawa wystawa „Kompozycje” makro fotografii minerałów i kamieni szlachetnych Piotra Barszczowskiego, który jest również autorem identyfikacji wizualnej festiwalu. Nasza tegoroczna szata graficzna opiera sią na kamieniach szlachetnych.
Podczas każdego wieczoru trzy prace zostaną rozlosowane wśród publiczności i szczęśliwcy zabiorą je sobie do domu.

Bravo Maestro 2024 wszyscy soliści i dyrygent Vitalii LiashkoFestiwal BRAVO MAESTRO, Cyganeria Giacomo Pucciniego, soliści i dyrygent dziękują publiczności, fot. Kornelia Cygan

Festiwal BRAVO MAESTRO należy do najważniejszych imprez organizowanych przez Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej. To miejsce tętni muzyką przez cały rok.
       - Staramy się, aby każdy nasz sezon był atrakcyjny i żeby sala koncertowa była pełna. Bardzo się cieszę, że nam się to udaje i melomani wracają do Kąśnej. Robimy wszystko, aby nasze koncerty były na najwyższym poziomie artystycznym, bez względu na to, czy to jest muzyka klasyczna, jazzowa, czy rozrywkowa. Przykładowo, jeżeli na koncert muzyki jazzowej przyjdzie ktoś nie do końca przekonany do tego gatunku, jeśli usłyszy wykonanie na najwyższym poziomie artystycznym, z pewnością je doceni i do nas powróci.
Wielu obecnych na lipcowym koncercie Marty Król i Kuby Badacha zainteresowanych było koncertami Festiwalu BRAVO Maestro. Z tego się bardzo cieszymy.

Sporo koncertów, kursów i konkursów organizujecie z myślą o młodzieży.
        - Działalność dla rozwoju młodych adeptów sztuki muzycznej jest dla nas bardzo ważna i staramy się ją rozwijać na różne sposoby. Współpracujemy z lokalnymi szkołami muzycznymi I stopnia – odbywają się u nas kursy mistrzowskie dla tej młodzieży, która dopiero rozpoczyna przygodę z muzyką. Cieszę się też ze współpracy ze Stowarzyszeniem im. Bogdana Paprockiego . Niedawno w Kąśnej odbyła się kolejna edycja Letniej Akademii Doskonałości. Z radością obserwujemy jak młodzi ludzie pragną się rozwijać, a najlepiej odzwierciedlają to zgłoszenia – na pierwszą edycję LAD zgłosiło się około 30, a do udziału w tegorocznej edycji było ich około 70.
Staramy się jak najlepiej przyjmować młodych uczestników i stworzyć im optymalne warunki do tego, żeby jak najwięcej skorzystali i doskonalili swój warsztat.

Gromadzicie również różne pamiątki związane z tym miejscem i jego Patronem.
        - Ostatnio największym naszym skarbem są rolki ze Stanów Zjednoczonych, które zostały nam podarowane, z zapisem utworów granych przez Ignacego Jana Paderewskiego – są na nich: Polonez As-dur Chopina i skomponowany przez Mistrza Menuet G-dur. Te rolki odzwierciedlają w 100% nie tylko dźwięk, ale można też zobaczyć grę, ponieważ przeznaczone są do odtwarzania na specjalnym, elektrycznym fortepianie, w którym po założeniu rolki widzimy jak klawisze grają. Słuchając obserwujemy z jaką siłą został podczas nagrania naciśnięty dany klawisz. Możemy sobie wyobrazić jakby przy tym instrumencie siedział sam Ignacy Jan Paderewski.
        Bardzo chcę pozyskać do Kąśnej instrument, na którym moglibyśmy te rolki odtworzyć, ale to jest już trudniejsza rzecz.
Pozyskanie odrestaurowanego instrumentu, na którym można by było uzyskać dobrą jakość dźwięku, to spory wydatek. Na europejskim rynku takich instrumentów jest niewiele ponieważ rolki były bardzo popularne, ale na rynku amerykańskim. Sprowadzenie instrumentu z Ameryki jest też bardzo drogie, ale będziemy się starać, aby taki instrument pozyskać.

Piękne jest także otoczenie dworu, a to wymaga nieustannej pracy.
        - Staramy się przez cały czas. Inwestycje są cały czas kontynuowane i plan poprawy infrastruktury w Kąśnej przez cały czas jest realizowany. Ostatnio wyremontowaliśmy garaż, który jest pomiędzy salą koncertową, a dworem. To było bardzo ważne, ponieważ wszyscy, którzy wjeżdżają na nasz parking, najpierw widzą ten garaż. Teraz garaż nawiązuje swoją stylistyką do stodoły koncertowej i tworzy pewną całość. Przed nami duży projekt, który będziemy realizować od marca do września 2025 roku – odwodnienie fundamentów i wymiana całej nawierzchni dookoła dworu, to jest prawie 900 kwadratowych. Mamy zapewnione środki - nasz organizator Starostwo Powiatowe w Tarnowie pozyskało je z programu ochrony zabytków. W najbliższych dniach ogłaszamy przetarg.

Niewiele osób jest zatrudnionych w Centrum Paderewskiego, ale wszystko wokół jest zadbane.
        - To jest najważniejsze, bo wszyscy utożsamiają się z naszą instytucją i traktują ją jak swój drugi dom. W większości są to osoby, które pracują tu dłużej niż ja i z pasją oddają temu miejscu swoje serce i czas wolny. Jest nas mało, ale jeżeli każdy z nas wie do czego dążymy i widzi efekt swoich starań, to można realizować takie przedsięwzięcia jak chociażby Festiwal BRAVO MAESTRO i wszystkie pozostałe… Bez swoich pracowników nie byłbym w stanie nic zrobić.

Po zakończeniu Festiwalu BRAVO MAESTRO trzeba przystąpić do realizacji kolejnych zaplanowanych koncertów.
        - 5 października będziemy u nas gościć Roberta Janowskiego, a od 3 do 11 listopada odbędzie się Festiwal Viva Polonia. 3 listopada wystąpi za swoim zespołem Marcin Wyrostek, a koncert 11 listopada poświęcony będzie pamięci Zbigniewa Wodeckiego. Odbędzie się także spektakl poświęcony urodzonemu w niedalekich Wierzchosławicach, jednemu z ojców polskiej niepodległości Wincentemu Witosowi z okazji 150. urodzin.

Wszystkie informacje można znaleźć na stronie internetowej. Należy także w odpowiednim czasie kupować bilety
        - Wszystkie informacje są na stronie internatowej. Cieszę się, że bardzo sprawnie działa system rezerwacji elektronicznej, bo to bardzo uprościło pracę nam, ale także melomanom, bo mogą zakupić bilety wchodząc na nasza stronę internetową.

        Nie ukrywam, że bilety na koncerty sprzedają się bardzo szybko, bo w naszej Sali koncertowej jest tylko 350 miejsc, ale warto czasem zaryzykować przyjazd na koncert, bo często zdarza się, że ktoś oddaje bilety w ostatniej chwili, lub nie może przyjechać. Nikt nie wyjedzie nieusatysfakcjonowany. Serdecznie zapraszam do Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej.

Dziękuję za rozmowę.
        - Ja także bardzo dziękuję.

Bravo Maestro 2024 Ukraińska Symfoniczna Orkiestra NadiyaUkraińska Ukraińska Symfoniczna Orkiestra „Nadiya" na scenie Sali Koncertowej Stodoła w Kąśnej Dolnej, fot Kornelia Cygan

Chcę jeszcze w kilku zdaniach podzielić się z Państwem wrażeniami z inauguracji Festiwalu BRAVO MAESTRO. Koncertowe wykonania oper są często powodem różnych dyskusji, bo na scenie muszą się pomieścić wszyscy artyści i zwykle nie ma miejsca na dekoracje.
Podczas wykonania Cyganerii w Sali Koncertowej Stodoła w Kąśnej Dolnej nie przeszkadzał mi brak scenografii i kostiumów.
Akcja opery Cyganeria rozgrywa się ok 1830 roku w Paryżu i ukazuje obrazy z życia artystycznej paryskiej bohemy.
Z zainteresowaniem słuchałam pani Reginy Gowarzewskiej, która przybliżała nam libretto urozmaicając je różnymi ciekawostkami o kompozytorze.
Urzekała cudowna muzyka Giacomo Pucciniego wykonywana przez bardzo młodych artystów świetnie przygotowanych. Popisali się pięknymi, świeżymi głosami, dobrą dykcją i pomimo bardzo ograniczonego na scenie miejsca talentami aktorskimi. Partie solowe śpiewali studenci i absolwenci Wydziału Wokalno-Aktorskiego Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach, a byli to: Michał Ryguła (Rodolfo), Martin Filipiak (Marcello), Benedykt Szostok (Schaunard), Adam Janik (Colline), Monika Radecka (Mimi), Barbara Mościcka (Musetta), Marcin Konopacki (Alcindoro, Benoit) i Wojciech Przemyk (Parpignol).
Znakomicie grała, złożona również z młodych muzyków, Ukraińska Symfoniczna Orkiestra „Nadiya”, którą dyrygował Vitalii Liashko.
Długie oklaski i owacja publiczności na stojąco były w pełni zasłużone.

                                                                                                                                                                                                              Zofia Stopińska

Łańcut to dla mnie bardzo ważne miejsce, pełne dobrej energii.

Zapraszam Państwa na spotkanie z prof. dr hab. Tomaszem Strahlem – wybitnym polskim wiolonczelistą, kameralistą i pedagogiem. Artysta jest absolwentem Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie w klasie prof. Kazimierza Michalika i studiów podyplomowych w Hochschule für Musik und Darstellende Kunst w Wiedniu w klasie Tobiasa Kühne. Jest laureatem i zdobywcą głównych nagród wielu konkursów. Koncertuje i nagrywa w wielu krajach świata. Prowadzi kursy mistrzowskie w: Polsce, Holandii, Finlandii Niemczech i Japonii. Jest profesorem i Dziekanem Wydziału Instrumentalnego Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie. Został wybrany na rektora tej uczelni na kadencję 2024 – 2028.

Od wielu lat spotykamy się każdego roku w Łańcucie w czasie Międzynarodowych Kursów Muzycznych. Zawsze występuje Pan tu z recitalem, a także popisują się uczestnicy z Pana klasy. Wiem, że najpierw był Pan uczestnikiem kursów, a po ukończeniu studiów prof. Zenon Brzewski – współtwórca oraz kierownik artystyczny i naukowy łańcuckich kursów, zaprosił Pana do grona pedagogów.
       - Łańcut jest miastem szczególnym, z bogatą historią i wspaniałą magnacką rezydencją, otoczoną przepięknym parkiem. Profesor Brzewski był wizjonerem. On myślał o wspólnej Europie w czasach, kiedy to się jeszcze nikomu nie śniło. Tu Wschód spotykał się z Zachodem.
       Po raz 33-ci, bo od 1991 roku jestem wykładowcą tych kursów. Zawsze byłem łańcuckim kursom wierny, pomimo że wielokrotnie otrzymywałem bardzo kuszące finansowo propozycje koncertów i prowadzenia w tym czasie kursów za granicą. Mogę potwierdzić, że jest to kurs znany na całym świecie i jeden z najstarszych w Europie, bo jak byłem w zeszłym roku w Bostonie (USA) i przebywałem w towarzystwie najwybitniejszych pedagogów w dziedzinie wiolinistyki z całego świata, to jak powiedziałem: Łańcut i Brzewski, wszyscy wiedzieli, o co chodzi.
       Mam także wspomnienia jako uczestnik łańcuckich kursów. Już mając 16 lat złożyłem po raz pierwszy wniosek, ale został on odrzucony, bo wtedy w łańcuckich kursach mogli uczestniczyć wyłącznie utalentowani studenci i absolwenci akademii muzycznych oraz uczniowie szkół muzycznych II stopnia, którzy zostali laureatami znaczących konkursów ogólnopolskich i zagranicznych. Dopiero jak w 1983 roku zostałem laureatem Ogólnopolskiego Konkursu w Elblągu, mogłem przyjechać do Łańcuta i byłem wtedy jednym z najmłodszych uczestników i trafiłem do klasy prof. Kazimierza Michalika. Pamiętam, że w 1985 roku miałem tu lekcje z prof. Milošem Sádlo i wiele się nauczyłem. Później zacząłem jeździć na kursy do Weimaru.
       Dopiero jak skończyłem studia, zostałem zatrudniony w warszawskiej Akademii Muzycznej, zdarzyło się, że ktoś z zagranicznych profesorów nie mógł przyjechać na kursy do Łańcuta i prof. Zenon Brzewski zaprosił mnie w zastępstwie. Zgodziłem się, bo to była dla mnie wielka szansa. Starałem się jak najlepiej pracować, a prof. Brzewski był usatysfakcjonowany i zaproszenia były ponawiane każdego roku. Całe moje życie przebiegało równolegle z Łańcutem – moje młode lata, kariera dydaktyczna i artystyczna, przyjeżdżałem do Łańcuta z małżonką i dziećmi… Nie mogłem sobie wyobrazić roku bez łańcuckich kursów. Jest to dla mnie bardzo ważne miejsce, pełne dobrej energii.

W ostatnich dekadach nie trzeba już tylu zabiegów, aby zostać uczestnikiem łańcuckich kursów, wystarczy zgłosić się z odpowiednim wyprzedzeniem. W kursach mogą uczestniczyć również uczniowie szkół muzycznych I stopnia.
       - To są już inne czasy, dzisiaj świat jest otwarty. Pół wieku temu były inne potrzeby. Profesor Brzewski uznał, że skoro młodzi utalentowani ludzie nie mogą wyjeżdżać, aby studiować za granicą, to wybitni pedagodzy przyjadą do nich. To był genialny pomysł, bo Łańcut stał się dla nich oknem na świat. Dzisiaj najczęściej młodym ludziom wystarczy telefon komórkowy, aby wybrać sobie miejsce, w którym chcą się uczyć. To jest inna epoka.
Najważniejszym osiągnięciem kursów w Łańcucie jest nie tylko utrzymanie najwyższego poziomu, ale także stworzenie tradycji wiolinistycznych. To jest wielka zasługa wszystkich, którzy tymi kursami kierowali: prof. Zenona Brzewskiego, pana Władysława Czajewskiego, prof. Mirosława Ławrynowicza, pana Krzysztofa Szczepaniaka i prof. Krystyny Makowskiej-Ławrynowicz.

Międzynarodowe Kursy Muzyczne w Łańcucie prawie od początku współpracowały z Filharmonią Podkarpacką. Inaugurowane były uroczystym koncertem w sali Filharmonii Podkarpackiej, tak też było po krótkiej przerwie w tym roku. Wprawdzie Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej nie mogła 1 lipca wystąpić, ale koncert w wykonaniu Orkiestry Smyczkowej OSM im. Zenona Brzewskiego w Warszawie pod batutą Maksyma Dondalskiego był znakomity.
       - Poziom artystyczny polskich orkiestr, w tym również orkiestr młodzieżowych i szkolnych, bardzo się podniósł. Dlatego zacierają się różnice pomiędzy orkiestrami w dużych ośrodkach i mniejszych. Najlepszym przykładem jest świetna Orkiestra Kameralna w Łomży, dysponująca piękną salą koncertowa i dobrze wyposażonym studiem nagrań.
Kiedyś w Polsce były może cztery dobre orkiestry w największych ośrodkach kulturalnych, a teraz prawie wszystkie są na bardzo dobrym poziomie.

Tomasz Strahl i Łukasz Chrzęszczyk fot. lykografia.pl 800Tomasz Strahl - wiolonczela, Łukasz Chrzęszczyk - fortepian podczas inauguracji II turnusu Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie, fot. lykografia.pl

Wielokrotnie oklaskiwaliśmy Pana w Filharmonii Podkarpackiej. Czy Pan pamięta te koncerty?
       - Pierwszy raz grałem w Rzeszowie w 1993 roku Koncert podwójny a-moll na skrzypce i wiolonczele Johannesa Brahmsa z Krzysztofem Jakowiczem. Byłem wtedy bardzo młodym człowiekiem, bo miałem 27 lat.
Występowałem pod batutami m.in.: Józefa Radwana, Tadeusza Wojciechowskiego, Massimiliano Caldiego, Jerzego Swobody. Pamiętam, że były okresy, kiedy występowałem częściej i były kilkuletnie przerwy. Ostatnio w 2021 roku, w 180. rocznicę urodzin Antonina Dvořaka, wykonałem w Rzeszowie Koncert wiolonczelowy h-moll tego kompozytora. Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej dyrygował Jiří Petrdlik.
       Nagrałem też z Rzeszowską Orkiestrą Kameralną pod batutą Grzegorza Oliwy Koncert na wiolonczelę A-dur Johanna Rudolfa Zumsteega. Partytura tego utworu została odnaleziona w zbiorach muzycznych biblioteki Muzeum-Zamku w Łańcucie. Nagranie zostało zarejestrowane w sali balowej tegoż zamku dla firmy DUX.
       Uczestniczyłem też kilka razy w Muzycznym Festiwalu w Łańcucie. Pamiętam koncerty z Urszulą Kryger, Kwartetem Wilanów, a także występowałem jako solista.
Grałem też w Filharmonii Rzeszowskiej w ramach Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego. Pierwszy raz zagrałem w 1994 roku Koncert wiolonczelowy Carla Philippa Emanuela Bacha z Orkiestrą Filharmonii Rzeszowskiej pod batutą Andrzeja Straszyńskiego.
Grałem też Koncert wiolonczelowy Stanisława Moryto w 2009 roku oraz w 2014 roku Koncert wiolonczelowy Witolda Lutosławskiego pod batutą Wojciecha Rodka. W 2019 roku grałem ponownie Koncert wiolonczelowy Lutosławskiego, a dyrygował Massimiliano Caldi.
       Chcę jeszcze podkreślić, że po gruntownym remoncie budynku, a przede wszystkim sali i zaplecza Filharmonii Podkarpackiej, Rzeszów stał się jedną z bardzo liczących się metropolii muzycznych.

Podziwiam Pana od lat. Prowadzi Pan także intensywną działalność koncertową. Występował Pan m.in. w Schauspielhaus (Berlin), Brucknersaal (Linz), St. John’s Smith Square (Londyn), Art Center (Tel Awiw), Toppan Hall (Tokio), Auditori (Barcelona), Sali im. Glinki w Sankt Peterburgu, w Teatrze Wielkim w Warszawie oraz w Filharmonii Narodowej. Odbył Pan liczne tournée po Japonii, Kanadzie, Hiszpanii.
Jak w 2012 roku został Pan Dziekanem Wydziału Instrumentalnego Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie, przepowiadano, że ucierpi na tym działalność koncertowa, ale nic takiego się nie stało. W kwietniu tego roku został Pan wybrany na rektora Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina, na kadencję 2024-2028. Jak Pan godzi działalność artystyczną, organizacyjną i pedagogiczną?
        - W zawodzie muzyka solisty potrzebne są: pamięć, głowa, siła i dyscyplina. Jeżeli potrafimy dobrze zorganizować nasz czas, to mając dobrą głowę i pamięć, można grać szeroki repertuar i szybko przygotować się do koncertu, ale warunkiem jest wewnętrzna dyscyplina, która pozwala utrzymać się w formie instrumentalnej.
        Niedawno z Januszem Olejniczakiem graliśmy podczas Festiwalu w Busku-Zdroju, tydzień później wystąpiłem podczas Festiwalu Muzyki Organowej w Kamieniu Pomorskim z Sonatą na wiolonczelę solo Zoltána Kodálya, 15 lipca grałem z Łukaszem Chrzęszczykiem podczas inauguracji Kursów w Łańcucie, a dwa dni później z Agatą Lichoś w Radiu Rzeszów. Mam jeszcze zaplanowane dwa koncerty, a potem trochę wakacji i znowu sporo koncertów. Dobra pamięć i umiejętność przygotowania się w krótkim czasie do koncertu są niezbędne.
        Zawsze chciałem być solistą, kameralistą i pedagogiem, natomiast nigdy nie chciałem być dyrygentem ani kompozytorem czy improwizatorem. Nigdy mnie to nie pociągało.

Od początku grał Pan na wiolonczeli i nigdy nie myślał Pan o zmianie instrumentu?
        - Nie, chciałem grać na wiolonczeli i marzyłem o koncertach solowych z towarzyszeniem orkiestr, o wielkich formach sonatowych wykonywanych w wielkich salach wypełnionych publicznością. Tak też się stało.

Marzenia się spełniają, chociaż ich realizacja wymaga nieustannej pracy.
        - Czasami pewne rzeczy przychodzą późno. Trzeba być bardzo cierpliwym i nie zniechęcać się. Wierzyć, że to, czego nie osiągnąłem w wieku lat 20-tu, spotka mnie 30 lat później. Wiele rzeczy w moim życiu osiągnąłem później, ale może dobrze się stało. Powiem nawet, że spotkanie z niektórymi dyrygentami było dla mnie korzystniejsze w wieku lat 50 niż 20 lat wcześniej. Byłem na nie lepiej przygotowany, dojrzalszy i byłem lepszym wiolonczelistą, lepszym muzykiem. Wszystko odbyło się we właściwym czasie. Niczego nie żałuję.

Dla koncertującego muzyka niezwykle ważny jest dobry instrument. Gra Pan na wspaniałym instrumencie, zbudowanym w 1778 roku w Norymberdze przez Leopolda Widhalma.
        - Tak, gram na nim od lat, ale przechodził on wiele zabiegów konserwatorsko-lutniczych, bo jak go kupiłem, był bardzo zniszczony i wymagał renowacji. W tej chwili, po różnych zabiegach, moja wiolonczela jest bardzo dobrym instrumentem i przynosi mi dużo radości. Uważam, że tak jak ja, gra coraz lepiej - myślę, że także ja nauczyłem się na niej grać z biegiem lat. Wiem, jak wydobyć z mojej wiolonczeli piękne dźwięki.

 Tomasz Strahl i Łukasz ChrzęszczykTomasz Strahl - wiolonczela i Łukasz Chrzęszczyk - fortepian podczas koncertu w sali balowej łańcuckiego Zamku, fot. lykografia.pl

Mam nadzieję, że uda się Panu harmonijnie łączyć działalność artystyczną, pracę pedagogiczną i obowiązki rektora Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie.
        - Ja także mam taką nadzieję, dlatego że wielokrotnie jak czekało mnie nowe wyzwanie, wszyscy straszyli mnie, że przestanę grać. Uważam, że to jest kwestia organizacji. Na pewno gram lepiej po dwunastu latach pełnienia funkcji dziekana Wydziału Instrumentalnego. Nauczyłem się różnych ważnych przymiotów: współpracy z ludźmi i szacunku dla współpracowników, umiejętności kierowania dużą grupą osób, a przede wszystkim organizacji czasu. Zawsze także wspólnota akademicka była dla mnie źródłem inspiracji.
        Fakt, że od tylu lat pracuję w tej uczelni, jest dla mnie wielkim szczęściem i myślę, że obejmuję funkcję rektora w najwłaściwszym momencie mojego życia – ani za wcześnie, ani za późno. Mam duże doświadczenia i pewien etap kariery artystycznej już za sobą, chociaż ostatniego słowa na wiolonczeli nie powiedziałem. Uważam, że rektorem uczelni powinien być człowiek rozpoznawalny. Myślę, że najbliższe cztery lata będą dobrym czasem.

Wskazał Pan także prorektorów - swoich najbliższych współpracowników.
        - To prawda. Pani Joanna Ławrynowicz-Just obejmie stanowisko prorektora ds. zagranicznych, pochodzący z Rzeszowa pan Robert Cieśla będzie prorektorem ds. nauki, Rafał Grząka prorektorem ds. studenckich i dydaktyki, a Rafał Janiak prorektorem ds. artystycznych.
Uważam, że są to ludzie mądrzy, kompetentni i niejednokrotnie lepsi ode mnie. Wiem, że jak się otoczę mądrymi ludźmi, to wszystkie zadania można rozwiązać.

Życzę Panu, żeby tak było, żeby harmonijnie udało się Panu łączyć działalność artystyczną, pedagogiczną i organizacyjną. Mam nadzieję, że będziemy nadal spotykać się w lipcu w Łańcucie i może już niedługo będzie okazja oklaskiwać Pana na estradzie Filharmonii Podkarpackiej.
        - Bardzo będzie mi miło. Ostatni raz grałem w Filharmonii Podkarpackiej w 2021 roku i mam nadzieję na zaproszenie do Rzeszowa w ciągu najbliższych 2 – 3 lat.
        Dziękuję Pani za rozmowę.

Zofia Stopińska

Z wielką przyjemnością przyjeżdżam do Łańcuta

Z prof. dr hab. Konstantym Andrzejem Kulką, jednym z najwybitniejszych polskich skrzypków-wirtuozów, solistą, kameralistą i pedagogiem, rozmawiałam podczas II turnusu 50. Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie.

Niedługo zakończy się 50. edycja łańcuckich kursów, a Pan jest w gronie pedagogów od 2006 roku i tylko raz (w 2020 roku) nie mógł Pan przyjechać.
       - Kiedyś miałem bardzo mało czasu i nie mogłem przyjeżdżać do Łańcuta na dwa tygodnie. Te kursy odbywają się po raz 50-ty, a ja od kilkunastu lat zawsze z wielką przyjemnością tu przyjeżdżam.
Podczas każdego pobytu występuję z recitalem. Dzięki temu mam możliwość przekazania uczestnikom trochę tradycji wykonawczych i estradowych zachowań. Myślę, że to dla niektórych jest ważne.
       Jestem na tych kursach na specyficznych warunkach. Mam tylko jednego stałego ucznia, natomiast udzielam konsultacji i mam zajęcia zbiorowe w formie audycji, podczas których uczestnicy grają różne utwory. Wysłuchuję z uwagą tych prezentacji, trochę poprawiam i dzielę się swoimi uwagami. Sporo osób przychodzi na te zajęcia i uważam, że są one potrzebne.
       Chcę podkreślić, że tu jest zawsze wszystko świetnie zorganizowane, a dbają o to szczególnie prof. dr hab. Krystyna Makowska Ławrynowicz – dyrektor artystyczny i naukowy tych kursów oraz Krzysztof Szczepaniak – prezes Stowarzyszenia „Międzynarodowe Kursy Muzyczne im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie” i przewodniczący Komitetu Organizacyjnego. Mam nadzieję, że zdrowie i siły mi będą dopisywać, i nadal będę mógł na kolejne edycje w lipcu do Łańcuta przyjeżdżać.

Panie Profesorze, długo nie miał Pan czasu na pracę pedagogiczną.
        - Tak, zacząłem uczyć dopiero w 1994 roku. Miałem wtedy 47 lat. Otrzymałem od ręki profesurę w Akademii Muzycznej w Warszawie (teraz Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina), czyli minęło już 30 lat.

Czy od początku działalności pedagogicznej łatwo nawiązywał Pan kontakty ze studentami?
        - Nie miałem większych problemów. Oczywiście, jeden ma większy talent, a drugi mniejszy, ale zawsze można coś pożytecznego zrobić. Nie jestem teoretykiem, ale praktykiem. Gram i pokazuję, jak można zagrać fragmenty, które stwarzają problemy. Jeżeli ktoś dobrze patrzy i słucha, a ja coś podpowiem, to jest bardzo skuteczna metoda.
       Miałem wielu bardzo utalentowanych studentów, a wśród niech Marysia Machowska, świetna skrzypaczka, która jest koncertmistrzem w Filharmonii Narodowej w Warszawie, Wojtek Koprowski, lider świetnego Meccore String Quartet. Jestem bardzo zadowolony z postępów i osiągnięć moich studentów.

MKM Łańcut 2024 Konstanty Andrzej Kulka i Grzegorz Skrobiński fot. lykografia.pl 1Konstanty Andrzej Kulka - skrzypce i Grzegorz Skrobiński - fortepian podczas koncertu w sali Miejskiego Domu Kultury w ramach 50. Międzynarodowych Kursów Muzycznych w Łańcucie, fot. lykografia.pl

Pana rodzice byli muzykami i zadbali, aby syn także uczył się grać. Jakie były początki Pana edukacji muzycznej?
       - Trudno powiedzieć, jak to było, bo zacząłem uczyć się grać na skrzypcach stosunkowo późno. Byłem wtedy uczniem III klasy szkoły podstawowej, miałem 8 i pół roku, ale uznano mnie za utalentowanego. Po ukończeniu szkoły muzycznej I stopnia kontynuowałem naukę w Państwowym Liceum Muzycznym u jednego z najwybitniejszych pedagogów wiolinistyki, prof. Stefana Hermana, a później studiowałem w jego klasie w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej, która początkowo mieściła się w Sopocie, a później została przeniesiona do Gdańska.
      Profesor Stefan Herman był gorącym zwolennikiem, wręcz fanatykiem gry wielkiego, świetnego polskiego skrzypka Bronisława Hubermana i jeździł do niego na lekcje, kształcił się także w Paryżu i był wybitnym, doświadczonym pedagogiem. Bardzo dużo się u prof. Hermana nauczyłem, zwłaszcza jeśli chodzi o prawą rękę, wiele różnych ćwiczeń wykonywałem i niewątpliwie bardzo mi to pomogło.

Z powodzeniem brał Pan udział w Ogólnopolskich Przesłuchaniach Uczniów Szkół Muzycznych, koncertach i konkursach.
       - Po raz pierwszy wystąpiłem publicznie w wieku 12 lat w sali średniej szkoły muzycznej w Gdańsku-Wrzeszczu, wykonałem utwory Corellego, Mozarta i Młynarskiego. Pamiętam, że w 1962 roku w III Ogólnopolskich Przesłuchaniach uczniów sekcji skrzypiec Szkół Muzycznych II stopnia w Krakowie zająłem trzecie miejsce. Miałem 17 lat i byłem w klasie dyplomowej liceum muzycznego, kiedy brałem udział w Międzynarodowym Konkursie Skrzypcowym im. Niccolo Paganiniego w Genui i uzyskałem dyplom z wyróżnieniem. Po ukończeniu I roku studiów w Wyższej Szkole Muzycznej wygrałem w Międzynarodowym Konkursie ARD w Monachium. Rozpoczął się bardzo trudny dla mnie okres, bo miałem dużo koncertów, przygotowywałem nowe programy i szybko poszerzałem swój repertuar.

Często widzę zapowiedzi Pana koncertów, ale zwykle odbywają się one daleko od nas.
       - Teraz już nie koncertuję tak często, jak kiedyś. Zawsze miałem i mam zasadę, że nigdy nie prosiłem o żaden koncert. Jak są zaproszenia, to gram, ale teraz nie mógłbym grać tak często, bo jestem już w pewnym wieku i czasem mam problem z prawą ręką. Dopóki gram dobrze – będę koncertował, ale jak zauważę, że coś jest źle – to natychmiast przestanę występować.

Zagląda Pan do swojej uczelni, czyli do Akademii Muzycznej w Gdańsku?
       - Do niedawna nawet tam uczyłem. Na początku byłem etatowym pracownikiem, później były już tylko godziny zlecone, ale to także okazało się niemożliwe, bo jest to za daleko – podróże, hotele - traciłem na to za dużo czasu i musiałem zrezygnować. Zawsze jednak wspominam ten czas z wielkim sentymentem.
       Co roku prowadzę kurs w Liceum Muzycznym przy ulicy Gnilnej w Gdańsku. Utrzymuję kontakty z Polską Filharmonią Bałtycką, Capellą Gedanensis. Z Gdańskiem łączy mnie bardzo wiele i bardzo się z tego cieszę, bo to jest jedno z tych miast, w którym mógłbym mieszkać.

Proszę powiedzieć, czy należy studentom narzucać interpretację utworów, czy może lepiej pozostawić pewną swobodę?
        - Każdy ma swoją własną wizję danego utworu i nie należy w realizacji tej wizji przeszkadzać, chyba, że są pewne ograniczenia, które są bardzo radykalne. Utwór musi być zagrany w stylu, w którym został napisany. Trzeba się jednak trochę oprzeć na tradycjach wykonawczych, a do tego dochodzi interpretacja.
Słuchając często myślę – przecież tak też można zagrać. Niekoniecznie student musi grać tak jak ja, ale są nieprzekraczalne granice, które trzeba pielęgnować i nie wolno pozwalać sobie na ekstremalne interpretacje.

Najlepiej jak wykonawca gra na dobrym instrumencie. Czy młodzi uczniowie i studenci mają dobre instrumenty?
        - Raczej nie mają, ale porządnych instrumentów już nie jest tak mało. Jak to się mówi, instrument sam nie gra. Trzeba mieć umiejętności pozwalające na wydobycie z danego instrumentu maksimum, które może on dać. Nie można oczywiście przesadzać, bo to kończy się na forsowaniu i brzydkim dźwięku, ale z każdego instrumentu można coś dobrego, ładnego wydobyć. Ktoś zdolny to potrafi, ale na lepszym instrumencie zagra lepiej.
Brak bardzo dobrych instrumentów oraz ich cena są bolączką, ale tego nie da się na razie zmienić.

Myślę, że lubi Pan uczyć.
        - Tak, nawet bardzo i staram się być uczciwym nauczycielem – pomagam, na ile mogę. Przekazuję to, co mogę i nie lekceważę nikogo. Na pewno każdy, nawet ten mniej zdolny, może pracując zagrać trochę lepiej.
Młodym, pracowitym muzykom należy życzyć powodzenia i szczęścia w dzisiejszej rzeczywistości.
        Współczuję wszystkim młodym muzykom, nawet tym najbardziej zdolnym. Świat się trochę skurczył – miejsc do grania nie przybywa, bardzo trudno jest znaleźć miejsce na znaczących estradach. Zostać solistą jest bardzo, bardzo trudno, prawie niemożliwe w obecnym świecie. Do tego potrzebne są nie tylko wielkie umiejętności, ale także odpowiednie zachowania, odpowiednie kontakty i wszystkie poboczne sprawy, które kiedyś były mniej ważne, a aktualnie są coraz ważniejsze, bo grających świetnie ludzi jest bardzo dużo. Potrzebne są także pieniądze. To wszystko wynika jedno z drugiego…

MKM Łańcut 2024 Konstanty Andrzej Kulka i Grzegorz Skrobiński fot. lykografia.pl 2                              Konstanty Andrzej Kulka i Grzegorz Skrobiński podczas koncertu w sali MDK w Łańcucie (18 lipca 2024), fot. lykografia.pl

Rozmawiamy podczas 50. Międzynarodowych Kursów Muzycznych w Łańcucie, a przed nami inny ważny jubileusz, bo wkrótce rozpocznie się 70. Sezon artystyczny Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie. niedługo minie 20 lat, bo 15 kwietnia 2005 roku grał Pan w czasie koncertu z okazji 50-lecia Filharmonii Rzeszowskiej Koncert skrzypcowy A-dur Mieczysława Karłowicza.
       - Nie wszystkie koncerty pamiętam, ale zacząłem występować w Rzeszowie na początku lat 70-tych ubiegłego stulecia, czyli ponad 50 lat temu. Nie potrafię nawet policzyć, ile tych koncertów było. Do Rzeszowa jestem często zapraszany i przyjeżdżam zawsze bardzo chętnie. Jest dobra orkiestra i świetna atmosfera. Wszystko jest znakomicie zorganizowane, zawsze są bardzo mili ludzie, bardzo dobra publiczność i sala koncertowa także bardzo dobra. Myślę, że moje kontakty z Filharmonią Podkarpacką nie ulegną zmianie.

Ostatnio grał Pan w Filharmonii Podkarpackiej w czerwcu 2023 roku, podczas koncertu w ramach projektu „Noc w Filharmonii”. Wystąpił Pan razem z córką Gabą Kulką i Capellą Gedanensis.
        - To było niedawno i doskonale pamiętam ten koncert. Bardzo cenię działalność mojej córki, która jest profesjonalistką i koncerty w jej wykonaniu są zawsze na bardzo wysokim poziomie. Wielokrotnie występowaliśmy wspólnie i przekonałem się, że Gaba reprezentuje bardzo ambitny nurt muzyki rozrywkowej.
        Mam nadzieję, że niedługo będę mógł zagrać dla rzeszowskich melomanów. Serdecznie wszystkich pozdrawiam.

Bardzo dziękuję za rozmowę.
        - Ja także bardzo dziękuję

Zofia Stopińska

Z Romanem Peruckim o spełnionych marzeniach

      Przed nami bardzo interesujący koncert w leżajskiej bazylice Bernardynów w ramach XXXIII Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej w Leżajsku, który rozpocznie się 22 lipca o 19.00. Wystąpią dwaj wybitni polscy artyści: Julian Gębalski – organy i Klaudiusz Baran – akordeon. Z pewnością koncert zostanie bardzo ciepło przyjęty.

      Ciągle jeszcze jestem pod wielkim wrażeniem koncertu, który odbył się w ramach tego Festiwalu 8 lipca 2024 roku, w wykonaniu opromienionego światową sławą organisty Romana Peruckiego oraz Marimbazii Duo w składzie: Paweł Dyyak i Jakub Kołodziejczyk. Długie i gorące brawa oraz owacja na stojąco były najlepszym dowodem, że publiczności koncert bardzo się podobał.

     Jestem szczęśliwa, że miałam okazję tego dnia zarejestrować rozmowę z prof. dr hab. Romanem Peruckim i mogę Państwa zaprosić na spotkanie z tym Artystą.

Dziękuje za wspaniały, wyjątkowy recital, podczas którego wypełniająca leżajską bazylikę publiczność mogła posłuchać brzmienia trzech instrumentów organowych znajdujących się na chórze organowym tej świątyni.
      - Piękne trzy instrumenty, w różnym stanie i pragnąłem je pokazać. Rozpocząłem od prezentacji największych organów znajdujących się w nawie głównej i wykonałem Fantazję i fugę g-moll BWV 542 Johanna Sebastiana Bacha, a potem w kaplicy św. Franciszka zabrzmiała muzyka z Tabulatury Gdańskiej (Anonim - Fantazja primi toni), żeby pokazać organy, które przepięknie brzmią i najwięcej mają z pierwotnej substancji zabytkowej.       Natomiast w kaplicy Matki Bożej wykonałem Correa de Araucho Tiento de medio registro de septimo tono. Kończącą mój recital Sonatę A-dur Feliksa Mendelssohna Bartholdy’ego wykonałem na dużych organach
Trzy różnorodne instrumenty i muzyka od XVI do XIX wieku, która na tych instrumentach brzmi znakomicie.

Cieszymy się, że Pan koncertuje w Leżajsku co dwa lub trzy lata.
      - Zawsze z radością tu wracam, bo to jest jedno z tych miejsc, które jest bardzo ważne nie tylko na mapie kultury Polski, ale również Europy. W Oliwie, Kamieniu Pomorskim i Leżajsku odbywają najważniejsze festiwale muzyki organowej w Polsce. Możliwość grania na organach leżajskich to dla mnie wielki zaszczyt. Panuje tutaj niepowtarzalna atmosfera. Klasztor położony na uboczu niewielkiej miejscowości urzeka pięknem i wspaniałymi zabytkami. Zaliczamy do nich także organy, które fascynują nie tylko pięknym prospektem, ale także brzemieniem.

Leżajsk organy 800                                                                                                                                                             Duże organy bazyliki OO. Bernardynów w Leżajsku, fot. Ryszard Węglarz

Wiem, że zawsze wakacje są dla Pana czasem letnich koncertów w kraju i za granicą.
      - Wczoraj grałem w Białymstoku, przedwczoraj w Bielsku-Białej, dzisiaj w Leżajsku, a w środę ruszamy w małżonką w długą trasę koncertową - od Lublina począwszy, poprzez Niemcy, Szwajcarię, a później wracamy do Polski – m.in. do Sandomierza, Tarnobrzega, Kazimierza Dolnego i do Pasłęka, gdzie jest pięknie zrekonstruowany instrument barokowy. Koncerty są tak zaplanowane, aby zdążyć z innymi pracami, które mam do wykonania w związku z prowadzeniem Filharmonii Bałtyckiej i pracą pedagogiczną. Studenci i uczniowie mają wakacje, ale Filharmonia nie – przez cały czas odbywają się koncerty Gdańskiego Lata Muzycznego i jest ich dosyć dużo.
Cieszymy się, że jest tak dużo festiwali i mamy mnóstwo zaproszeń, ale nie możemy wszystkich przyjąć i musimy wybierać, jednak obiecuję, że za dwa, trzy lata na pewno do Leżajska przyjadę.

Dodajmy jeszcze, że jest Pan szefem festiwali odbywających się w Oliwie, Gdańsku i innych pobliskich miejscowościach.
      - Te festiwale już się odbywają, ja już myślę o innych sprawach – o programach dzięki którym można pozyskać środki z Unii Europejskiej, o innych inicjatywach, które zaplanowane są na jesień i przyszły rok. Nawet jak jestem na urlopie, to ciągle o tym myślę.

Pamiętam, że przed laty rozmawiałam z Panem w Leżajsku i niedługo potem rozmawialiśmy w Gdańsku na temat nowej siedziby Filharmonii Bałtyckiej na Ołowiance. Nie bardzo wierzyłam, że tak szybko uda się zrealizować te zamierzenia. To wszystko, co Pan wtedy planował już zostało zrealizowane i działa.
      - Idea zrodziła się w mojej głowie w 1994 roku, a materializować się zaczęła w 1997, w 2002 roku już był pierwszy obiekt wybudowany, a w 2007 roku zakończyliśmy całość. Ponad 30 lat jestem dyrektorem Polskiej Filharmonii Bałtyckiej i powoli należy myśleć o odejściu, ale chcemy dokończyć dzieło i odbudować jeszcze na nasze potrzeby obiekt z 1907 roku.

Odbywa się to chyba kosztem odpoczynku albo rodziny, bo przecież wszystko wymaga czasu i umiejętności organizacyjnych.
      - Ukończyłem podwójne studia – muzyczne i techniczne. Matematyczne myślenie, szybkie podejmowanie decyzji powodują, że mogę się skupić na kilku rzeczach naraz. Oprócz pracy na stanowisku dyrektora i działalności pedagogicznej są jeszcze koncerty. Wykonuję około 100 koncertów rocznie – solowych i kameralnych towarzysząc żonie, która jest skrzypaczką oraz znakomitemu fleciście Łukaszowi Długoszowi, a także z towarzyszeniem orkiestr. Uczestniczę również często w nagraniach płytowych. Organy są dla mnie kwintesencją. Ja się urodziłem z organami. Gra na organach zawsze była moim marzeniem. Każdy ma swoje marzenia i mogą się one spełnić jeżeli będziemy wytrwale pracowali.

Czy Pan wiedział, że w każdym miejscu, gdzie Pan zasiądzie przy instrumencie nazywającym się organy nawet ten sam utwór zabrzmi inaczej?
       - Nie do końca zdawałem sobie z tego sprawę. Odkąd pamiętam w Oliwie zawsze odbywały się koncerty i różne prezentacje. Na organach grali często: mój Profesor Leon Bator, Stanisław Kwiatkowski i wielu innych… Chociaż koncerty odbywały się co godzinę zawsze były tłumy słuchaczy. Jako młody chłopiec siedziałem, słuchałem i marzyłem, że może kiedyś mnie także się uda tak zagrać.
Na początku szkoły średniej mogłem już te marzenia spełniać. Wkrótce znalazłem się w gronie osób prezentujących organy w Oliwie. To najlepszy dowód na to, że jeśli ktoś ma marzenia i nad nimi popracuje, to one się spełnią.

Ile płyt Pan nagrał?
       - Około czterdzieści – solowych, kameralnych – z Łukaszem Długoszem i z moją zoną Marią oraz z synem, a także z orkiestrami. Są na nich utrwalone utwory z różnych epok. Pamiętam, że moją solową płytę nagraną w kościele OO. Dominikanów w Gdańsku, z Messe pour les paroisses Françoisa Couperina, Bogdan Pociej uznał za najlepsze nagranie 1991 roku wydane w Polsce. Mam przepiękne wspomnienia związane z tym nagraniem, bo młodego człowieka możliwość zaprezentowania swoich umiejętności niezwykle motywuje do dalszej pracy nad rozwojem.
       Cały czas dążymy do osiągnięcia ideału, ale ten ideał jest coraz dalej. Im człowiek starszy, bardziej doświadczony, im więcej wie, tym więcej wie, że nie wie. To jest taki piękny zawód, że dobiegamy do peletonu, potem nawet prowadzimy, ale finałem jest ostatni koncert, który się zagra.
       Całe życie się dokształcamy, cały czas czegoś się uczymy, poznajemy i dlatego potrzebne są artystyczne podróże, podczas których poznajemy nową kulturę, nowe instrumenty, nowe utwory, sposób rejestrowania, sposób interpretacji. Cały czas wszystko się zmienia, bo nie ma jedynej interpretacji.
Dobrze pamiętam dokonane z prof. Piotrem Kusiewiczem przed laty nagranie z polskimi pieśniami, wydane jeszcze na kasetach. Długo szukaliśmy ideału wykonawczego. Dzisiaj te utwory są wykonywane, ale wtedy była to nieznana muzyka.

Leżajsk Festiwal 2024 Wnętrze Bazyliki fot. Ryszard WęglarzWnętrze bazyliki OO. Bernardynów w Leżajsku, nawa główna, fot. Ryszard Węglarz

Wiele Pan działa na rzecz popularyzowania nowszej muzyki.
       - To prawda, że nie tylko zajmuję się muzyką dawną, romantyczną, ale również wykonuję wiele utworów kompozytorów współczesnych. Z Łukaszem Długoszem i żoną Marią, mamy sporo propozycji prawykonania utworów. Jednym z nich jest przepiękna Suita w stylu francuskim Zbigniewa Kruczka
       Kompozytorzy nie chcą tworzyć nowych dzieł do szuflady, chcą, aby ich utwory żyły, były wykonywane. Do tego potrzebni są dobrzy muzycy, którzy mają ogromny wpływ na wykonanie dzieła. Podczas pierwszych spotkań oraz prób z udziałem kompozytora, zazwyczaj wpływamy na siebie wzajemnie i w ten sposób najczęściej powstaje ostateczny kształt dzieła.
Dzieło powstaje także podczas koncertu lub nagrania, bowiem wtedy wykonawcy dają z siebie wszystko. Często dopiero wtedy kompozytorzy zauważają, jak bogatym instrumentem są organy. To jest po prostu duża orkiestra i można wytworzyć wszystko, co się znajdzie w wyobraźni ludzkiej – ogromna moc, delikatne brzmienia i różne barwy.
       Jak jest dwóch dobrych muzyków, którzy chcą pracować nad osiągnięciem najlepszego efektu, to ta praca trwa bardzo długo. Z Łukaszem Długoszem, jednym z najlepszych europejskich flecistów i Orkiestrą Polskiej Filharmonii Bałtyckiej mamy w repertuarze sześć koncertów na flet, organy i orkiestrę. Zaczęło się od Koncertu na flet, organy i orkiestrę Enjotta Schneidera, a kolejne na ten skład skomponowali dla nas: Piotr Moss, Paweł Mykietyn, Joanna Bruzdowicz-Tittel, Dariusz Przybylski, a ostatnio Zbigniew Kruczek napisał dla nas kolejny koncert, który wykonaliśmy niedawno w Oliwie. Mamy już nagranie tego dzieła, a w przyszłym roku planujemy prawykonanie Koncertu na flet, organy i orkiestrę Grażyny Pstrokońskiej-Nawratil. Partytura będzie gotowa w marcu, a pierwsze wykonanie będzie miało miejsce w czerwcu w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej.

Pasja kompozytora i wykonawców sprawia, że nowa muzyka trafia do słuchaczy.
       - Żyje. Podam za przykład Według Memlinga. Koncert na flet, organy i orkiestrę Piotra Mossa. Kompozytor nawiązuje w niej do tryptyku niderlandzkiego artysty – Sąd ostateczny, który znajduje się w Muzeum Narodowym w Gdańsku. Piotr Moss wykorzystał bardzo bogatą paletę barw instrumentów solowych i orkiestrowych, a my podkreśliliśmy je poprzez naszą interpretację. Utwór został goraco przyjęty przez publiczność.

Polecamy płytę zatytułowaną „Wirtuozi i wizjonerzy” z nagraniem wymienionych dzieł Joanny Bruzdowicz-Tittel, Piotra Mossa, Pawła Mykietyna i Dariusza Przybylskiego, w wykonaniu flecistów Łukasza Długosza i Agaty Kielar-Długosz, Romana Peruckiego- organy i Orkiestry Polskiej Filharmonii Bałtyckiej pod batutą Mirosława Jacka Błaszczyka. Album ukazał się staraniem Polskiej Filharmonii Bałtyckiej.
Zgodził się Pan na kilka minut rozmowy, żałuję, że nie mamy więcej czasu, ale może niedługo będzie okazja do następnego spotkania.
Dziękuję za wspaniały koncert i czas poświęcony na rozmowę.
       - Dziękuję za udział w koncercie i za rozmowę. Zapraszam na koncerty do Sandomierza i Tarnobrzega. Do zobaczenia.

Zofia Stopińska

Podkarpacki Festiwal Organowy wrócił do swojej pierwotnej formuły.

       Znakomitym recitalem organowym prof. Marka Stefańskiego zainaugurowany został 13 lipca 2024 roku w Jarosławskim Opactwie 34. Podkarpacki Festiwal Organowy. Jest to jedno z najstarszych wydarzeń cyklicznych na Podkarpaciu. Współzałożycielem i dyrektorem Festiwalu jest prof. dr hab. Marek Stefański, organista, pedagog, animator życia muzycznego.     

     Bardzo mi miło, że przed rozpoczęciem koncertu w Jarosławiu Artysta zgodził się na udzielenie wywiadu i wspólnie możemy polecić Państwa uwadze koncerty w bardzo pięknych świątyniach Podkarpacia.

Na wstępie kilka zdań o historii Festiwalu, który przez kilka pierwszych lat odbywał się w Katedrze Rzeszowskiej.
        - W roku 1991, z inicjatywy księdza Stanisława Maca, proboszcza parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Rzeszowie, dzisiejszej katedry Diecezji Rzeszowskiej, został zorganizowany pierwszy cykl czterech koncertów organowych na nowych organach świątyni, konsekrowanej przez Papieża Jana Pawła II. Koncerty pod wspólnym tytułem: Wieczory Muzyki Organowej, od początku spotkały się z dużym zainteresowaniem mieszkańców Rzeszowa i Podkarpacia. Po zrealizowanych w kolejnych latach edycjach koncertów organowych, formuła letniego cyklu została rozszerzona o muzykę kameralną, następnie o dzieła chóralne, a nawet formy oratoryjne.
        Zmieniona została także nazwa Festiwalu na Wieczory Muzyki Organowej i Kameralnej w Katedrze Rzeszowskiej. Później przez kilka lat część festiwalowych koncertów odbywała się w innych rzeszowskich kościołach. Pojawił się kościół p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Rzeszowie-Zalesiu, Kościół Świętego Krzyża przy ul. 3 Maja, Kościół Farny, odbywały się również koncerty w kościele Św. Józefa na Staromieściu i Kościele Chrystusa Króla. Kolejnym krokiem w ewolucji Festiwalu były koncerty poza Rzeszowem - najpierw w Opactwie Jarosławskim, w bazylice Jezuitów w Starej Wsi, drewnianym kościele w Lutczy, oraz trzy kościoły sanktuaryjne: w Ropczycach, Sędziszowie Małopolskim i w Chmielniku. Tak w skrócie przedstawia się rozwój tego Festiwalu.

Podkarpacki Fest. Org. 14 lipca Rzeszów KatedraWnętrze Katedry Rzeszowskiej podczas koncertu 14 lipca 2024 roku, fot. Joanna Prasoł

W każdej z wymienionych świątyń koncertujący organiści mają do dyspozycji inny instrument.
        - Rolę organów podkreślamy teraz o wiele mocniej niż jeszcze kilka lat temu. Można nawet powiedzieć, że Festiwal wrócił do swojej pierwotnej formuły. Spośród 13 koncertów, w tym roku tylko dwa mają formułę kameralną, a pozostałe to solowe recitale organowe. Dzieje się tak dlatego, że w każdym z tych miejsc są inne instrumenty – historyczne, współczesne i programy koncertów są dostosowane do możliwości stylistyki instrumentów znajdujących w siedmiu miejscowościach i dziewięciu kościołach.

Wykonawcami koncertów będą znakomici artyści z kilku krajów.
        - Staram się, żeby każdego roku oprócz polskich artystów zaprosić także zagranicznych. Poza panem Ulfertem Smidtem z Niemiec, pozostali artyści pojawią na naszym Festiwalu po raz pierwszy.
W Katedrze Rzeszowskiej wystąpi Zsolt Máté Mészáros, znakomity młody organista z Węgier, z Włoch przyjedzie pani Milena Mansanti, pojawi się też znakomity organista z Niemiec Stephan Lutermann. Zapraszam też polskich organistów, którzy będą debiutować na naszym festiwalu. W tym roku wystąpi Błażej Musiałczyk z Gdańska, który pełni funkcję drugiego organisty w Archikatedrze Oliwskiej
       Cieszę się, że wystąpią także artyści na stałe związani z naszym festiwalem. Wymienię tylko pana Andrzeja Chorosińskiego, który często u nas koncertuje i gorąco oklaskiwane są opracowywane przez niego, pełne wirtuozowskiego blasku transkrypcje organowe. Panorama interpretacji organowych jest bardzo bogata i wynika z różnych osobowości artystów oraz z różnych instrumentów, na których organiści koncertują.

Podkarpacki Fest. Org. 14 Lipca RzeszówZsolt Máté Mészáros podczas koncertu w Katedrze Rzeszowskiej, fot. Joanna Prasoł

Organizatorem festiwalu jest Fundacja Promocji Kultury i Sztuki ARS PRO ARTE.
       - Moja małżonka Agnieszka Radwan-Stefańska założyła tę Fundację. Wynikało to z konieczności usprawnienia organizacji. W imieniu festiwalu musi występować jeden podmiot, ponieważ festiwal jest dotowany przez Województwo Podkarpackie, Urząd Miasta Rzeszowa, Starostwo Powiatowe w Strzyżowie, Urząd Miasta Jarosławia. Wspiera nas także prywatna firma paliwowa Watkem.

Festiwal zawsze odbywa się latem, ostatnio na przełomie lipca i sierpnia.
        - Zastanawiałem się, czy nie przenieść festiwalu na inny czas, wczesnowiosenny albo wczesnojesienny, bo część naszych słuchaczy wyjeżdża w wakacje na urlopy. Po namyśle stwierdziłem, że lato jest także sezonem urlopowym w większości instytucji kultury i nasz festiwal od początku wypełnia tę lukę. Tradycyjnie trwamy w miesiącach letnich. One też sprzyjają organizowaniu wydarzeń w kościołach, bo w kościołach w upalne dni na ogół bywa przyjemnie. Spędzenie wieczoru w przyjaznym klimatycznie wnętrzu, kiedy otacza nas piękna architektura, malarstwo, witrażownictwo… - wszystkie te kumulacje sztuk, które spotykamy w budowlach sakralnych, wpływają na odbiór muzyki.

Do Jarosławskiego Opactwa możemy jeszcze zaprosić na kolejne koncerty.
        - Tak, w dwie kolejne soboty lipca i pierwszą sierpnia. 20 lipca zagra pani Mariola Brzoska z Gliwic, tydzień później (27 lipca) wystąpi Włoszka pani Milena Mansanti, natomiast 3 sierpnia recital wykona Stephan Lutermann z Niemiec.

Dodajmy, że organy, które się tutaj znajdują, zostały przeniesione z dawnego jezuickiego kościoła rzymskokatolickiego, który obecnie jest świątynią greckokatolicką.
        - Chwała, że te organy nie przepadły, bo mogło się tak zdarzyć, ale należy dodać, że całe wyposażenie kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa w Przemyślu – ołtarz, ambona i organy znalazły tutaj bardzo dobre miejsce. W kościele na terenie Opactwa w Jarosławiu nie było organów. Siostry Benedyktynki podczas nabożeństw śpiewały a’capella.
W nowych okolicznościach organy sprawdzają się bardzo korzystnie i twórczo.

Podkarpacki Fest. Org. 13 lipca JarosławOpactwo Jarosławskie - wnętrze Kościoła pw. św. Mikołaja i św. Stanisława , fot. Joanna Prasoł

Ciekawy instrument jest w późnobarokowej świątyni w Starej Wsi.
        - To jest perła architektoniczna baroku na Podkarpaciu. Nawet z tego względu żal byłoby to miejsce ominąć, natomiast organy zostały praktycznie zbudowane na bazie niewielu głosów ze starego instrumentu. W szafie organowej, która istniała, został zbudowany nowy instrument dużo wyższej jakości niż ten, który znajdował się wcześniej. Panorama muzyki organowej, którą można wykonać na tym instrumencie, jest bardzo szeroka.
        Niedaleko Starej Wsi leży Lutcza. Znajduje się tam drewniany kościół z XV wieku, w którym są małe sześciogłosowe organy z bardzo krótką klawiaturą pedałową i najlepiej brzmi na nich muzyka dawna.
Proszę zwrócić uwagę na ogromny dystans historyczny. Nowe organy w bazylice w Starej Wsi i prawie nowe, bo zaledwie 34-letnie organy w Katedrze w Rzeszowie i maleńkie, zabytkowe organy w Lutczy.

Ciekawych instrumentów w świątyniach Podkarpacia jest o wiele więcej.
        - Gdybyśmy chcieli eksploatować wszystkie instrumenty na Podkarpaciu, które są tego warte, to koncertów byłoby co najmniej dwadzieścia trzy, a na to nie możemy sobie niestety pozwolić.

Miejmy nadzieję, że Podkarpacki Festiwal Organowy, będzie kontynuowany bez przeszkód, bo przecież za rok czeka nas już 35 edycja.
        - Mam nadzieję, że się odbędzie. Coraz więcej obowiązków ogranicza moje możliwości zajęcia się koncertami, ale moja małżonka Agnieszka Radwan-Stefańska zajmuje się sprawami organizacji, promocji, bardzo żmudną pracą pisania wniosków o dotacje i jeszcze żmudniejszą rozliczenia tych wniosków. Całą biurokrację wzięła na siebie.

Wracając do tegorocznej edycji, do 18 sierpnia będziemy się spotykać na koncertach Podkarpackiego Festiwalu Organowego w różnych miejscach i o różnych godzinach.
        - Zawsze są to godziny wieczorne, ale informacje o Festiwalu znajdą Państwo na stronie Fundacji Promocji Kultury i Sztuki Ars PRO ARTE. Starczy też wpisać w wyszukiwarce Podkarpacki Festiwal Organowy 2024.

Bardzo dziękuję za rozmowę.
        - Również bardzo dziękuję i zapraszam na koncerty 34. Podkarpackiego Festiwalu Organowego. Na wszystkie wstęp jest wolny.

Zofia Stopińska

Podkarpacki Fest. Org. plakat

Kalendarz koncertów Podkarpackiego Festiwalu Organowego 2024

sb 13 lipca 2024 / 18:00 / Jarosław – Opactwo
Marek Stefański organy

nd 14 lipca 2024 / 20:00 / Rzeszów – Katedra
Zsolt Máté Mészáros (Węgry) organy

sb 20 lipca 2024 / 18:00 / Jarosław – Opactwo
Mariola Brzoska organy

sb 20 lipca 2024 / 19:00 / Stara Wieś – bazylika Jezuitów
Dariusz Bąkowski-Kois organy

nd 21 lipca 2024 / 17:00 / Chmielnik – Sanktuarium MB Łaskawej
Andrzej Chorosiński organy

sb 27 lipca 2024 / 18:00 / Jarosław – Opactwo
Milena Mansanti (Włochy) organy

nd 28 lipca 2024 / 18:00 / Sędziszów Małopolski – Sanktuarium BM
Błażej Musiałczyk organy

sb 03 sierpnia 2024 / 18:00 / Jarosław – Opactwo
Stephan Lutermann (Niemcy) organy

nd 04 sierpnia 2024 / 20:00 / Rzeszów – Słocina
Bogdan Narloch organy

nd 11 sierpnia 2024 / 17:00 / Lutcza
Jan Bokszczanin organy

czw 15 sierpnia 2024 / 18:00 / Rzeszów-Zalesie, kościół Wniebowzięcia NMP
Agnieszka Radwan-Stefańska organy
Jacek Szymański tenor

nd 18 sierpnia 2024 / 16:00 / Ropczyce – Sanktuarium MB Królowej Rodzin
Wiktor Brzuchacz organy Róża Lorenc skrzypce

nd 18 sierpnia 2024 / 20:00 / Rzeszów – Katedra
Ulfert Smidt (Niemcy) organy

Łańcuckie Kursy osiągnęły najwyższą europejską jakość

Podczas I turnusu 50. Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie rozmawiałam z prof. Romanem Lasockim, wybitnym skrzypkiem wirtuozem, pedagogiem i popularyzatorem wiolinistyki.

Zaprosił Pana do grona profesorów łańcuckich kursów prof. Zenon Brzewski, pomysłodawca, współorganizator i wieloletni kierownik artystyczny i naukowy.
       - Z wielkim wzruszeniem to wspominam, ponieważ kiedy prof. Zenon Brzewski i dyr. Władysław Czajewski zaprosili mnie po raz pierwszy na Kurs, byłem najmłodszym wykładowcą, a dzisiaj obok prof. Edwarda Zienkowskiego z Wiednia, jestem najstarszy. Miałem szczęście śledzić tę wspaniałą imprezę.
       Dla przykładu powiem o kursie odbywającym się w Paryżu na Sorbonie, w którym uczestniczyłem. Kurs trwał dziesięć dni, było nas około dwudziestu uczestników i czterech pedagogów. Pierwszego dnia ja wykonałem koncert, później grali m.in. Zakhar Bron, Siergiej Krawczenko, a ostatniego dnia Vadim Repin (wszyscy związani z Łańcutem) i na tym kurs się kończy.
       W Łańcucie, dzięki wielkim talentom pani prof. Krystyny Makowskiej-Ławrynowicz i pana prezesa Krzysztofa Szczepaniaka, nasze kursy osiągnęły nie tylko najwyższą europejską jakość, ponieważ zapraszani są najwybitniejsi pedagodzy krajowi i zagraniczni , ale także olbrzymie rozmiary.
To jest ponad dwadzieścia klas w pierwszym turnusie i podobnie w drugim, a do tego kursy są tylko częścią tej wielkiej realizacji.

Organizowany jest także Kurs metodyczny dla pedagogów szkół muzycznych oraz studentów kierunku pedagogika instrumentalna. Pan kieruje tym kursem w I turnusie.
       - Ja jestem koordynatorem. Zróżnicowana jest ogromnie tematyka naszych spotkań. Są na nie zapraszani pedagodzy szkół muzycznych, rodzice i studenci. Obok wykładów typowo muzycznych, poświęconych na przykład kaprysom Paganiniego czy Sonatom Beethovena, są zajęcia typowo metodyczne. Dzisiejsze zajęcia poświęcone będą metodzie Suzuki, jako optymalnej. Dla mnie jest to metoda nieznana, bo nie uczę gry na skrzypcach małych dzieci. Różnorodność tych tematów i zapraszanie pedagogów, którzy na danym obszarze poruszają się najpewniej, jest też wielkim atutem tych kursów.
       Kursy metodyczne zorganizowane zostały w tym roku jako Forum Myśli Muzycznej, czyli platforma dyskusyjna, podczas której zapraszani są nauczyciele, uczniowie, rodzice i studenci. Codziennie słuchają wykładu wybitnego fachowca danej dyscypliny, a potem odbywa się dyskusja.
      Trzecim członem są codzienne koncerty, a więc festiwal. Przeważnie te koncerty są w formule „Mistrz i uczeń”, ale nie zawsze. To jest ewenement na skalę światową. Takich kursów nie ma ani w Paryżu, ani w Londynie i ma rację pan Krzysztof Szczepaniak – nie ma ani jednego polskiego skrzypka, który nie byłby pedagogiem, albo wychowankiem Łańcuta, co najważniejsze – dawni nasi wychowankowie dzisiaj są naszymi kolegami.
       Dzięki wielkiej zapobiegliwości i mądrości kierownictwa Kursów dwukrotnie nastąpiła zmiana generacyjna. W pierwszej było wiele wspaniałych nazwisk, m.in.: Zenon Płoszaj, Jadwiga Kaliszewska, Stanisław Lewandowski. Później Mirosław Ławrynowicz, Konstanty Andrzej Kukla, a dzisiaj mamy w większości cudownych muzyków młodego pokolenia, jak m.in.: Agata Szymczewska, Maria Machowska, Wojciech Koprowski, Janusz Wawrowski… Ta zmiana generacyjna pozwala nam z radością i spokojem myśleć o przyszłości.
Następcy są nie tylko wybitnymi artystami, ale także ludźmi niesłychanie zdyscyplinowanymi i posiadającymi imperatyw pracy twórczej.

MKM Łańcut 2024 prof. Roman Lasocki 1prof. Roman Lasocki podczas wykładuw ramach I turnusu 50. Międzynarodowych Kursów Muzycznych w Łańcucie, fot. lykografia.pl

Niewielka grupa osób zajmuje się sprawami administracyjnymi, obsługuje sekretariat, prowadzi księgowość…
       - To jest nieocenione, bo każdy kurs, każdy turnus jest nowym zjawiskiem artystycznym, które trzeba uformować. Stąd moje uznanie nie tylko dla dyrekcji, ale także dla kierującej sekretariatem pani Barbary Kotwicy, a wcześniej dla pani Marii Stępińskiej. Pani Barbara Kotwica przejęła obowiązki pani Marii i prowadzi wszystko w sposób mistrzowski. Do tego trzeba jeszcze uwzględnić pomoc w zakwaterowaniu, w organizacji forum – to jest wielka improwizacja, która zawsze kończy się sukcesem.

W pierwszych edycjach uczestnikami Kursów byli utalentowani studenci akademii muzycznych, później dołączali do nich uczniowie szkół muzycznych II stopnia, a obecnie mogą przyjeżdżać na kursy także uczniowie szkół muzycznych I stopnia.
       - To jest wielki sukces tych kursów. Na świecie jest kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt świetnych wyższych uczelni muzycznych. Kursy, o których wspominałem, przeznaczone są dla koncertujących artystów, natomiast tak naprawdę z punktu widzenia rozwoju kultury muzycznej najważniejsi są ci najmłodsi. Dla nich trzeba było znaleźć odpowiednią kadrę. Na początku zajęcia z najmłodszymi prowadził Lew Raaben, a później jego asystentka. Dziś prowadzą te zajęcia wspaniali pedagodzy specjalizujący się w kształceniu ludzi młodych, a jedną z nich jest pani Dorota Obijalska.

MKM Łańcut 2024 prof. Roman Lasockiprof. Roman Lasocki - I turnus 50. Międzynarodowych Kursów Muzycznych w Łańcucie, fot. lykografia.pl

Sądzę, że o los Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie możemy być spokojni jeżeli ci, którzy otaczają je opieką poprzez przyznawanie dotacji, będą nadal to czynić.
       - Ja również mam tę nadzieję. Mnie to nie dotyczy, ale coroczne starania o środki są potrzebne, chociaż pedagodzy tych Kursów zarabiają grosze, bo stawki od zawsze były i są żenujące i nikt tu nie przyjeżdża dla pieniędzy. Natomiast jak obserwuję ekwilibrystyczne zabiegi pani prof. Krystyny Makowskiej-Ławrynowicz i pana prezesa Krzysztofa Szczepaniaka o przyznanie środków, jak muszą się tłumaczyć i prosić o rzeczy najprostsze. Przecież teatry operowe, filharmonie czy Kursy w Łańcucie są takimi samymi dobrami kultury narodowej jak dobra materialne i to trzeba tłumaczyć naszym władcom. Mam nadzieję, że zrozumieliby to dużo lepiej, gdyby kiedyś pofatygowali się do filharmonii lub do opery, nie traktując tego jako dolegliwość. Mówię to ze złośliwością, ponieważ bywam na premierach wszystkich oper w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej, często gram i bywam w filharmoniach, stąd wiem, jak dalece nasze władze, bez względu na umaszczenie polityczne, nie są kulturą wysoką zainteresowane osobiście.

Pozostawmy to Pana stwierdzenie jako puentę naszej rozmowy. Dziękuję bardzo za spotkanie.
       - Ja również bardzo dziękuję.

Zofia Stopińska

 

 

Jubileuszowe Międzynarodowe Kursy Muzyczne w Łańcucie na półmetku

      Od 1 lipca 2024 roku trwają 50. Międzynarodowe Kursy Muzyczne im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie. Jubileusz to nie tylko czas radości, ale także czas na refleksje i wzruszenia. Twórcami Kursów byli prof. Zenon Brzewski, wybitny skrzypek, pedagog i wielki przyjaciel utalentowanej młodzieży oraz Władysław Czajewski, dyrektor Muzeum Zamku w Łańcucie.
Kursy powstały w czasie, kiedy wyjazdy zagraniczne były ograniczone i kosztowne. Utalentowani młodzi ludzie mogli doskonalić swe umiejętności pod okiem wybitnych polskich i zagranicznych mistrzów.
      Po śmierci prof. Zenona Brzewskiego kierownikiem artystycznym i naukowym Kursów został znakomity skrzypek prof. Mirosław Ławrynowicz, a od 2005 roku do dziś kieruje nimi prof. Krystyna Makowska-Ławrynowicz.
Po śmierci dyrektora Władysława Czajewskiego przewodniczącym Komitetu Organizacyjnego Kursów został pan Krzysztof Szczepaniak, który pełni tę funkcję do dziś.
Dyrektor Władysław Czajewski często powtarzał, że te Kursy wyróżniają dwie rzeczy:
- genius loci, czyli wyjątkowość miejsca, w jakim są organizowane – miejsce szczególnie związane z muzyką, jakim jest magnacka rezydencja otoczona przepięknym parkiem;
- genius persone to wyjątkowi ludzie tworzący tę imprezę.

O jubileuszowej edycji i o historii rozmawiałam pod koniec I turnusu z panią prof. Krystyną Makowską-Ławrynowicz, kierownikiem artystycznym i naukowym Międzynarodowych Kursów Muzycznych w Łańcucie. Kursy cieszą się nieustannym zainteresowaniem. Przed chwilą dowiedziałam się, że ponad dwustu uczestników zgłosiło się na I turnus.
      - To prawda, Kursy cieszą się od lat wielką popularnością, w czasie największego rozkwitu mieliśmy w lipcu w Łańcucie 612 uczestników. Przeżyliśmy karteczki na żywność, stan wojenny i pandemię. Kursy odbywają się bez przerwy od 1975 roku.

W tym roku Kursy odbywają się po raz 50-ty i panuje odświętny nastrój, ale jest to czas wytężonej pracy. Idąc korytarzami Szkoły Muzycznej i Zespołu Szkół Technicznych w Łańcucie słyszymy muzykę, rozbrzmiewającą z sal lekcyjnych, w auli szkoły odbywają się popisy. Uczestnicy pilnie ćwiczą w parku w cieniu drzew. Najbliżej szkoły przygotowuje się do lekcji kwartet smyczkowy, a psotny wietrzyk co chwilę unosi w powietrze kartki z nutami.
      - Ćwiczą dopóki temperatura jeszcze sprzyja. Zobaczymy, czy zapowiadane upały pozwolą na ćwiczenie na świeżym powietrzu, chociażby ze względu na instrumenty.
Pomimo wakacji młodzi wioliniści chcą doskonalić swoje umiejętności i przyjeżdżają do Łańcuta, aby pracować pod kierunkiem znakomitych pedagogów. Kursy odbywają się po raz 50-ty i spora grupa pedagogów, których gościliśmy w Łańcucie w czasie pierwszych dekad już się wycofała ze względu na wiek i trudy dalekich podróży.

Ale są profesorowie z ponad 30-letnim stażem.
       - O tak, nawet z dłuższym stażem, a są to między innymi: prof. Stanisław Firlej, prof. Monika Urbaniak-Lisik, prof. Tomasz Strahl…

Są profesorowie, którzy byli uczestnikami łańcuckich kursów, a po studiach i koncertach w słynnych salach koncertowych powrócili do Łańcuta i dzielą się z młodymi instrumentalistami swoim doświadczeniem. Zaliczymy do nich z pewnością prof. Tomasza Strahla.
       - Ja także byłam na Kursach w Łańcucie w roli uczestnika. Prof. Zenon Brzewski zaangażował mnie i mojego męża do otwarcia Kursu w Sali balowej łańcuckiego Zamku. Pamiętam, że wykonywaliśmy Sonatę Kreutzerowską Ludwiga van Beethovena i Sonatę Césara Francka. Wtedy programy były pisane na maszynach i pani sekretarka napisała przez pomyłkę Sonata Kreucerowska, a w przypadku Francka napisała C. Franek. Nie było szansy na poprawienie tych błędów, bo program został powielony i nie było czasu na poprawki. W naszym biuletynie zostało to udokumentowane jako anegdotka.

To było tuż po Waszym zwycięstwie w Konkursie ARD w Monachium.
      - Tak, koncert w Łańcucie odbył się wkrótce po Konkursie w Monachium. Pamiętam, że w czasie pierwszych edycji Kursów w Łańcucie uczestnikami mogli być tylko studenci lub dyplomanci Akademii Muzycznych. Profesor później zadecydował, że mogą także znaleźć się wśród uczestników wyróżniający się uczniowie szkół muzycznych II stopnia. Uważał, że lata między 15-tym a 20-tym rokiem życia są bardzo urodzajne dla młodych artystów.
      Później na kursach zaczęli się pojawiać również uczniowie szkół muzycznych I stopnia razem ze swoimi pedagogami. Został stworzony przez prof. Brzewskiego Kurs metodyczny dla pedagogów, żeby wioliniści byli od najmłodszych lat właściwie prowadzeni.
Teraz rozszerzyliśmy to nawet o wiek przedszkolny, bo Helen Brunner z Wielkiej Brytanii prowadzi u nas metodą Suzuki małe dzieciaczki.

Po kilku latach przerwy, inauguracja 50. Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. prof. Zenona Brzewskiego odbyła się w Filharmonii Podkarpackiej. Bardzo dobrze się spisali uczniowie Szkoły Muzycznej II stopnia im. Zenona Brzewskiego w Warszawie, którzy grają w orkiestrze smyczkowej.
      - To była Warszawska Orkiestra Kameralna im. Zenona Brzewskiego, z która na co dzień ma regularne zajęcia z prof. Maksymem Dondalskim w Ogólnokształcącej Szkole Muzycznej im. Zenona Brzewskiego jako orkiestra kameralna. Ta orkiestra przygotowuje fantastyczne programy, bo zawsze w ciągu roku akompaniuje dyplomantom naszej szkoły. Ostatnie roczniki są dość liczne, bo po 12 lub 13 osób kończy szkołę i akompaniamenty dla każdego dyplomanta orkiestra musi przygotować na jeden koncert.
      Były kłopoty z zaangażowaniem Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej, bo to wiązało się z dużymi kosztami. Kiedy dowiedzieliśmy się w marcu, że nie będzie możliwe zaangażowanie orkiestry symfonicznej, ale możemy w tym dniu zorganizować koncert w sali Filharmonii, zadecydowałam, że wystąpi nasza orkiestra. Tym bardziej, że szkoła w ubiegłym roku obchodziła 30-lecie i jest szkołą im. Zenona Brzewskiego, a kursy mają tego samego patrona i obchodzą 50-lecie. Można było to związać piękną klamrą.

Przed koncertem zostały wręczone dyplomy i medale. Pani została uhonorowana Złotym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”. Gratuluję serdecznie.
       - Dziękuję bardzo. Jestem szczęśliwa, że niespodziewanie zostałam tak uhonorowana. Były medale i dyplomy gratulacyjne przyznane przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. II turnus Jubileuszowych Kursów zainaugurowany zostanie także bardzo uroczyście w sali balowej łańcuckiego Zamku.
       Polecam także pani uwadze ciekawą wystawę złożoną z wielu antyram zawierających archiwalne zdjęcia z czasów, kiedy łańcuckimi Kursami kierował prof. Zenon Brzewski, a wykładowcami byli m.in. profesorowie: Zachar Bron, Fiodor Drużynin, Irena Dubiska, Jean Fournier, Michel Flaksman, Oleg Krysa, Stanisław Lewandowski, Kurt Lewin, Wolfgang Marschner, Ivan Monighetti, Andrzej Mysiński Kazimierz Wiłkomirski i wielu innych światowej sławy pedagogów, którzy kształcili młodych, utalentowanych uczestników.
Przygotowała tę wystawę Zosia Kotwica, która z oddaniem pomaga w biurze organizacyjnym Kursów.

MKM Łańcut 2024 prof Krystyna Makowska Ławrynowicz 2prof. Krystyna Makowska-Ławrynowicz podczas inauguracji 50. Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie, fot. lykografia.pl

W czasie trwania Kursów prawie każdy dzień kończy się koncertem.
      - Tak, wieczorem zapraszamy uczestników, rodziców i wszystkich chętnych do sali Miejskiego Ośrodka Kultury w Łańcucie na koncerty w wykonaniu znakomitych profesorów, którym towarzyszą pianiści Kursów. Sala jest zawsze wypełniona publicznością. W pierwszym turnusie występowali m.in. profesorowie: Wojciech Koprowski, Katarzyna Budnik, Gabriela Opacka-Boccadoro, Paweł Radziński, Janusz Wawrowski, Mateusz Kowalski…

Popisy klasowe w formie koncertów odbywają się w auli Szkoły Muzycznej i Kasyna Urzędniczego, a na zakończenie turnusów odbywają się koncerty uczestników w Sali balowej Muzeum-Zamku w Łańcucie.
      - Tak, w przeddzień zakończenia każdego turnusu zaplanowaliśmy o 16.00 i 19.00 w sali balowej koncerty solistów. Każdy z profesorów wybiera jednego kandydata, który jego zdaniem jest najlepszy i najlepiej przygotowany do występu. Młodzi ludzie mają wielką satysfakcję z występów w przepięknej sali o znakomitej akustyce.
Rozpoczęcie drugiego turnusu również odbywa się rokrocznie w sali balowej. W tym roku z recitalem wystąpi znakomity wiolonczelista prof. Tomasz Strahl z towarzyszeniem pianisty Łukasza Chrzęszczyka.

Czego można życzyć obchodzącym złoty jubileusz Międzynarodowym Kursom Muzycznym im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie?
      - Powtórzę słowa, które zamieściłam w okolicznościowym wydawnictwie – Aby integracja myśli muzycznej i fascynacja najpiękniejszą ze wszystkich sztuk kwitła co najmniej pięćdziesiąt lat… a nawet dłużej.

Piękne życzenia, oby się spełniły. Dziękuję bardzo za rozmowę.
      - Ja również bardzo dziękuję

Zofia Stopińska

 

 

Oklaski i wiwaty to znak, że nasza praca jest potrzebna

      Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej zakończyła oficjalnie sezon artystyczny 28 czerwca 2024 roku, ale pożegnała się przed urlopem z melomanami świetnym i bardzo ciekawym koncertem utrzymanym w letnim nastroju 13 lipca 2024 roku. Solistami byli laureaci konkursów wokalnych, a dyrygował Sławomir Chrzanowski, znakomity i doświadczony dyrygent, dyrektor naczelny i artystyczny Filharmonii Zabrzańskiej.
      Sławomir Chrzanowski dyrygował ponad 70 orkiestrami na świecie, w tym wszystkimi polskimi orkiestrami filharmonicznymi i kameralnymi, z którymi nadal prowadzi stałą współpracę, a także NOSPR w Katowicach i Radiową Orkiestrą Symfoniczną w Krakowie. Regularnie występuje z orkiestrami czeskimi- Filharmonii Ostrawskiej, Morawskiej w Ołomuńcu oraz Karlovych Varów, a także zespołami operowymi w Krakowie, Bytomiu, Gdańsku, Białymstoku, Łodzi i Lwowie. Współpracuje z teatrami muzycznymi, w 2006 r. przygotował premierę „Wesołej wdówki” Lehara w Warszawie, zaś w roku 2019”Kandyda” Bernsteina w Krakowie.
      Podczas swoich koncertów dokonał wielu światowych prawykonań utworów, m.in. Bogusława Schaeffera, Romualda Twardowskiego, Jana Kantego Pawluśkiewicza, Gheorge Zamphira i in. Kilkakrotnie gościł w USA, gdzie obok koncertów prowadził także wykłady otwarte dla studentów z zakresu historii muzyki polskiej, oraz zajęcia w mistrzowskiej klasie dyrygentury.(Northwestern University Chicago i Mary Washington College Fredericksburg) Jest honorowym dyrygentem MWC Symphony Orchestra we Fredericksburgu(USA). W 2002 wystąpił w słynnych salach koncertowych Ameryki – Carnegie Hall w Nowym Jorku z koncertem muzyki polskiej, oraz Orchestra Hall w Chicago – z koncertem Trzech Polskich Tenorów inaugurującym nowy sezon koncertowy Paderewski Symphony Orchestra. Od roku 2004 stale współpracuje ze słynną orkiestrą Chicago Philharmonic, zaś w roku 2005 zadebiutował w Chinach prowadząc Wuhan Symphony Orchestra. Jest jurorem krajowych i międzynarodowych konkursów muzycznych. Od 2016 roku pełni funkcję Dyrektora Artystycznego Międzynarodowego Festiwalu Muzycznego „Ave Maria” w Czeladzi.
      Bardzo się cieszę, że podczas pobytu w Rzeszowie pan Sławomir Chrzanowski znalazł czas na rozmowę i mogę Państwa zaprosić na spotkanie z tym Artystą.

Dyrygował Pan bardzo interesującym koncertem dla szerokiego grona publiczności, bo program wypełniły arie operowe i operetkowe oraz fragmenty musicali.
       - Myślę, że to jest przez słuchaczy najbardziej lubiane. Od powstania tych utworów minęło kilkaset lub kilkadziesiąt lat, ale skoro często są obecne w repertuarze śpiewaków i orkiestr, to znaczy, że w sposób bezpieczny przeszły próbę czasu i w dalszym ciągu są chętnie słuchane przez publiczność.
       Jako soliści zaprezentowali się na scenie Filharmonii Podkarpackiej: Paulina Gocałek – sopran, Paulina Dybowska – mezzosopran, Michał Ryguła – tenor i Adrian Janus – baryton. Zaśpiewał również pięknym barytonem konferansjer ks. Paweł Sobierajski. Usłyszeli Państwo także duety żeńsko-żeńskie i duety mieszane oraz kwartet.

Wymienieni soliści to młodzi ludzie, rozpoczynający dopiero karierę wokalną.
       - Są studentami ostatnich lat studiów wokalnych albo niedawno te studia ukończyli. Wielokrotnie spotykałem się z tak młodymi artystami, z niewielkim doświadczeniem zawodowym i z niewielką wiedzą na temat tzw. standardów wykonawczych. Młodzi śpiewacy ucząc się ze swoimi profesorami w zaciszu Sali uczelnianej, przygotowują się według zapisu nutowego. Opera i operetka wykształciły na przestrzeni ostatnich lat tzw. model wykonawczy i na to nie mamy wpływu. Nie próbujemy z tym walczyć. Pewnie pani z pewnością wie, że wiele lat temu walczył z tym słynny Artur Toscanini, który nigdy się nie zgadzał na zmiany – szczególnie w operach Verdiego. Jak mówią źródła historyczne, podczas przygotowań dochodziło do wielkich awantur, a także przepychanek głosowych i nawet rękoczynów po próbach.
       Zawsze spotykam się z takimi młodymi wykonawcami wcześniej przy fortepianie i pewne rzeczy ustalamy. Dzięki temu próby z orkiestrą przebiegają sprawnie i zawsze jest tak, jak powinno być. Zaprezentowały się głosy świeże, młode, nie zmanierowane, głosy, które epatują doskonałym blaskiem i świetną techniką. Są to laureaci konkursów i nawet niektórych wykonawców miałem okazję usłyszeć podczas konkursów wokalnych. Jestem pewien, że wszyscy występujący w Rzeszowie soliści byli warci tego, aby zaprezentować się przed dużą widownią z towarzyszeniem orkiestry.
      Jak Państwo doskonale wiedzą, odbywa się mnóstwo koncertów kameralnych z towarzyszeniem fortepianu. Łatwiej jest śpiewać, kiedy jedna osoba akompaniuje, ale zupełnie inaczej jest, kiedy siedzi obok śpiewaka kilkadziesiąt osób.

Jest Pan dyrygentem bardzo u nas lubianym i gorąco oklaskiwanym przez publiczność. Czuje się, że ma Pan dobry kontakt z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej.
        - Jest między nami od wielu lat przyjaźń i porozumienie. Niezwykle szanuję zaproszenia pani Dyrektor do dyrygowania koncertami. Często też koncertujemy z tym zespołem poza siedzibą Filharmonii, w różnych miejscowościach Podkarpacia w ramach projektu „Przestrzeń otwarta dla muzyki”. Bardzo sobie cenię tego rodzaju koncerty. W większości tych niewielkich miejscowości nie ma zawodowych zespołów i kontakt z muzyką wykonywaną na żywo jest ograniczony.
        Często występujemy w niewielkich salach i musimy sobie z taką materią również poradzić, ale cieszy nas odbiór, radość z przyjmowania muzyki w otaczającej nas rzeczywistości medialnej, kiedy z głośników różnych stacji sączy się produkt „muzykopodobny”. Nie dyskutuję czy jest dobry, czy nie. Jestem zawodowcem w dziedzinie muzyki wysokiej i chciałbym takiej muzyki często słuchać, a tymczasem trudno ją znaleźć. Bardzo mnie i występujących ze mną muzyków cieszy, kiedy po koncercie publiczność wiwatuje, podchodzą do nas słuchacze i chcą porozmawiać. To jest znak, że nasza praca jest potrzebna, że jesteśmy dobrze odbierani.

Pewnie spotkacie się także ze słuchaczami, którzy po raz pierwszy słuchają muzyki klasycznej na żywo. Jeśli im się spodoba, to z pewnością będą chcieli przyjść na kolejne koncerty.
        - Często spotykam się ze stwierdzeniami: „…kiedyś włączyłem płytę i wcale mi się nie podobało, ale jak wybrałem się na koncert, posłuchałem i zobaczyłem, jak artyści pracują, jak soliści i orkiestra współpracują z dyrygentem, to jestem zachwycony”.
To jest zupełnie inne doznanie niż słuchanie nawet najlepszej płyty. Jak ktoś już kocha muzykę klasyczną, to często kupuje płyty i tworzy kolekcję ulubionych utworów. Natomiast wielu melomanów woli wybrać się na koncert, usiąść, słuchać i obserwować artystów podczas wykonania.

Filharmonia Podkarpacka 2Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie, fot. z arch. Filharmonii Podkarpackiej

Od lat prowadzi Pan działalność artystyczną i jednocześnie kieruje Pan Filharmonią Zabrzańską.
        - Od 1990 roku jestem dyrektorem naczelnym i artystycznym Filharmonii Zabrzańskiej. Jako dyrektor jestem w tej chwili na urlopie, ale niedługo wracam do Zabrza, aby zakończyć przygotowania do letnich koncertów, które zaplanowane są w drugiej połowie sierpnia.
        Po koncercie w Rzeszowie mam jeszcze sześć innych z różnymi orkiestrami, ale wszystkie z podobnym repertuarem, bo na letnie festiwale i różne koncerty plenerowe takie utwory się nadają. Zawsze tylko niepokoimy się, czy pogoda nam dopisze.

Od dawna próbuję sama odgadnąć, ale nie udało mi się. Jaka muzyka jest najbliższa Pana sercu?
        - Już 35 lat jestem na estradzie i przez moje ręce przeszło już chyba kilka tysięcy utworów. Każdy z nas ma jakieś swoje ulubione utwory. Jeśli mam wolną rękę w kształtowaniu programu, to wybieram te utwory, które lubię i wiem, że są również dobrze odbierane przez słuchaczy. W zakresie muzyki symfonicznej, oratoryjnej i w każdym innym gatunku mam ulubione utwory. Są także utwory, za którymi nie przepadam.
Nie jest wielką tajemnicą, że nawet sławni kompozytorzy, uznani dzisiaj za wielkich w danej epoce, również pisali utwory, które nie za bardzo im się udały. Najlepszym sędzią jest czas, który pokazuje, ze nawet w twórczości Johanna Sebastiana Bacha czy wielkiego Wolfganga Amadeusa Mozarta są utwory, po które z różnych powodów się nie sięga. Albo się nie udały, albo słuchacze ich nie zaakceptowali. Jednak maksyma, o której kiedyś powiedział słynny aktor, że ludzie lubią słuchać muzyki, którą znają, ma coś w sobie. Naturalnie, że nie możemy cały czas wykonywać tego samego, bo słuchacze by się zanudzili.
        Czasami ja także zastanawiam się, dlaczego ten utwór wielkiego kompozytora nie jest wykonywany. Zdarza się nawet, że bierzemy go na tapetę i pracujemy nad nim dokładnie. Często nawet muzycy mówią: ”…szefie, coś jest nie tak z tym utworem, bo męczymy się, ale nic nam nie wychodzi”. Wtedy upewniamy się, że czas, który to wszystko przefiltrował, ma rację.
        Jak już powiedziałem, w każdym gatunku mam swoją ulubioną muzykę. Mniej więcej 20 lat temu zakochałem się w muzyce filmowej i musicalowej. W kilku ostatnich sięgnęliśmy po kolejny dział – muzykę do gier komputerowych. To nowy obszar, który dzieje się na naszych oczach, bo w ostatnich latach gry komputerowe biją wszelkie rekordy popularności. Zainteresował mnie tą muzyką mój syn, który jest wielkim fanem tego rodzaju muzyki. Proponował mi często muzykę, która się jemu podobała i w końcu dotarł do kompozytorów, którzy zajmują się opracowywaniem suit na orkiestry. Ścieżka dźwiękowa do gier komputerowych trwa czasami nawet cztery godziny i nie nadaje się do wykonania podczas koncertu, natomiast ośmiominutowa czy dziesięciominutowa suita jest bardzo interesująca. Ja nie jestem orędownikiem gier komputerowych, ale po koncertach, którymi dyrygowałem, złożonych z suit, podchodzili do mnie zapaleni gracze i twierdzili, że świetnie wszystko brzmiało.

Jestem przekonana, że koncerty przetrwają. Pomiędzy wykonawcami i publicznością tworzy się pewnie trudny do opisania słowami kontakt.
        - Ja też jestem tego samego zdania. Przekonaliśmy się o tym najlepiej w czasie pandemii, kiedy nie mogliśmy występować na żywo. Robiliśmy nagrania. Staraliśmy się przynajmniej raz na dwa tygodnie nagrać nowy program, aby zaznaczyć swoją obecność. Kilka razy pracowałem w tym czasie z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej, ale jak nie było publiczności, to nie było to samo.

Za nami znakomity koncert, który odbył się przy wypełnionej publicznością sali. Zostali Państwo gorąco przyjęci i jestem przekonana, że zarówno młodzi soliści, jak i Pan chętnie do naszej Filharmonii wrócicie.
        - Ja także wyjadę z taką nadzieją, tym bardziej, że Pani Dyrektor wskazała mi terminy wspólnych koncertów i mam nadzieję, że wrócę do Rzeszowa albo z orkiestrą wykonamy koncert gdzieś na Podkarpaciu. Jak już powiedziałam na początku, przyjaźń artystyczna pomiędzy orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej a mną jest bardzo sympatyczna. Koncertujemy z różnymi programami w świetnej sali Filharmonii i w różnych obiektach na Podkarpaciu, ale zawsze efekty naszej wspólnej pracy są dobre.
        Moje pobyty są także okazją do poznania pięknych miejsc. Kiedyś przy okazji koncertu na frontonie zamku w Baranowie Sandomierskim, gospodarze zaproponowali nam w czasie przerwy pobyt w gościnnej komnacie. Każdy z nas mógł się przekonać, jak się kiedyś mieszkało w takim zamczysku. To było cenne i ciekawe doświadczenie. Z moją małżonką, która mi często towarzyszy w artystycznych podróżach, mamy w Rzeszowie wiele ulubionych miejsc i tym razem pomimo panujących upałów udało nam się je odwiedzić.

Dziękuję za świetny koncert i za spotkanie.
        - Ja również bardzo dziękuję.

Zofia Stopińska

Mam zawód, który lubię i daje mi satysfakcję

      69. Sezon artystyczny Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Noama Zura zakończyła 28 czerwca 2024 roku, bardzo pięknym i barwnym koncertem. Partie solowe wykonał cieszący się międzynarodowym uznaniem i oklaskiwany na całym świecie trębacz Fábio Brum.
      Równie gorąco został przyjęty przez publiczność przedostatni koncert minionego sezonu. Solistą był znakomity pianista Artur Jaroń, a nasi filharmonicy wystąpili pod batutą wybitnego polskiego dyrygenta Mirosława Jacka Błaszczyka.
Cieszę się, że przed koncertem Maestro Błaszczyk zgodził się na wywiad i mogę Państwa zaprosić na spotkanie.

Porywająca Farandole z II Suity „Arlezjanka” Georges’a Bizeta, nastrojowa Fantazja na fortepian i orkiestrę Claude’a Debussy’ego, a w części drugiej lekki i pogodny poemat symfoniczny Amerykanin w Paryżu oraz najczęściej wykonywana Błękitna rapsodia na fortepian i orkiestrę George’a Gershwina. Współpracował Pan już kiedyś z panem Arturem Jaroniem?
       - Kilka razy wykonywaliśmy już z panem Arturem Jaroniem zarówno Fantazję Deussy’ego, jak i Błękitną rapsodię Gershwina. To świetny pianista grający z powodzeniem również koncerty m.in. Mozarta, Beethovena i Mendelssohna. Jest wszechstronnym artystą. Od lat jest dyrektorem bardzo dużej szkoły muzycznej, prowadzi klasę fortepianu, jest znakomitym organizatorem Międzynarodowych Festiwali Muzycznych im. Krystyny Jamroz i już niedługo rozpocznie się trzydziesta edycja tej znakomitej imprezy, a do tego potrafi znaleźć czas na ćwiczenie i z powodzeniem występuje jako pianista solista oraz kameralista.

Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej występowała już wiele razy pod Pana batutą. Pamięta Pan te koncerty?
        - Pierwsze spotkania były jeszcze w latach 90-tych ubiegłego stulecia. Pamiętam, że od początku tej współpracy towarzyszył nam etos profesjonalizmu. Zawsze jest bardzo dobra atmosfera pracy, a moje propozycje są dobrze przyjmowane i realizowane.
       Wykonywaliśmy różne, bardzo urozmaicone programy: dużo było klasyki – utwory Mozarta i Beethovena, Brahmsa, pamiętam wykonanie III Symfonii Henryka Mikołaja Góreckiego, były dzieła wokalno-instrumentalne, wykonywaliśmy także koncerty złożone z fragmentów oper i operetek. Występowałem z podkarpackimi filharmonikami na Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy, ale byłem także z Capellą Bydgostiensis zaproszony na Muzyczny Festiwal w Łańcucie.
       Uważam, że Filharmonia w Rzeszowie ma szczęście do dyrektorów. Dobrze i miło wspominam czas, kiedy dyrektorem naczelnym był pan Wergiliusz Gołąbek, a dyrektorami artystycznymi Adam Natanek i Tadeusz Wojciechowski. Teraz fantastycznie zarządza tą placówką Marta Wierzbieniec. Jeżeli tworzy się dobrą atmosferę, to dyrygenci mogą osiągać lepsze rezultaty. Jeśli są waśnie i kłótnie, to praca nie jest tak efektywna. Tutaj muzycy skupieni są na pracy. Oprócz tego, że Marta Wierzbieniec jest doskonałą menedżerką, to jest także fantastycznym muzykiem i stara się wychodzić naprzeciw oczekiwaniom muzyków. Nie tylko ja, ale także wielu moich kolegów wyjeżdża z Rzeszowa z opinią, że pracowali z bardzo profesjonalnym zespołem.

Na przestrzeni lat zmieniły się także relacje pomiędzy dyrygentami i orkiestrą. Nie ma dyrygentów -dyktatorów. Orkiestra i dyrygent pracują nad najlepszym przygotowaniem utworów na koncert.
        - Dyktatorstwo skończyło się już dość dawno. Myślę, iż często wynikało to z faktu, że dyrygent pracował z zespołem nierównym pod względem wykształcenia i dyktatorstwo było
mu ”na rękę”. Obecnie pracujemy z orkiestrami, w których gra ponad 90% znakomicie wykształconych muzyków i tylko ci młodsi muszą nabrać większego doświadczenia. Potrzebny jest tylko dialog pomiędzy dyrygentem a zespołem, żeby ta praca była efektywna, a to nie jest łatwe.
        Wiem, że muzycy nie lubią, jak się im mówi, że są znakomici i pięknie grają, natomiast lubią konkretną pracę nad utworami. Cenią dyrygentów, którzy skrupulatnie pracują nad wszystkimi niuansami i jak słyszą efekty tej pracy. Każdy z dyrygentów ma „swojego konika” – jedni szczególną uwagę zwracają na intonację, drudzy na artykulację, inni na dynamikę. Dla orkiestry ważna jest praca z bardzo dobrymi dyrygentami i nie chodzi tu o wiek czy długoletnie doświadczenie.
Dlatego też budując sezon artystyczny, dyrektorzy powinni zapraszać dyrygentów, którzy gwarantują dobry kontakt z zespołem i praca sprawi muzykom dużo satysfakcji.

Filharmonia 14.06.2024 Ork. Filh. Podk. dyr. Mirosław Jacek Błaszczyk 2Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batuta Mirosława Jacka Błaszczyna  podczas koncertu 14.06.2024 roku., fof. Filharmonia Podkarapcka

Jak Pan marzył o karierze dyrygenta, to zdawał sobie Pan sprawę, jaki to trudny zawód? Wiedział Pan, że przez całe zawodowe życie będzie Pan musiał ciągle pracować nad przygotowaniem nowych utworów? Dyrygent musi być nie tylko pracowitym, ale także bardzo zdyscyplinowanym człowiekiem, a do tego czeka go „życie na walizkach”.
         - I tak i nie. W czasie studiów obserwowałem swojego profesora, którym był maestro Karol Stryja, który przez całe życie służył muzyce. Przez 37 lat był kierownikiem artystycznym i dyrektorem Filharmonii Śląskiej, a ponadto zajmował stanowisko dyrektora artystycznego w Odense w Danii i ciągle podróżował pomiędzy Odense a Katowicami. Do tego jeszcze prowadził klasę dyrygentury w Akademii Muzycznej w Katowicach.
       Najczęściej odbywa się to kosztem rodziny i łatwiej jest pogodzić wszystko, jak „druga połowa” zna nasze trudne wybory i na czym polega nasza praca.
Mam zawód, który mi daje satysfakcję, który lubię, a przy okazji gwarantuje także dobre wynagrodzenie.
        Myślę, że pracę dyrygenta można porównać z obowiązkami księdza, który ma absolutne powołanie, wykonuje sumiennie wszystkie swoje codzienne obowiązki, ale zawsze robi to z absolutnym przekonaniem i jest pełen energii. W zawodzie dyrygenta jest o tyle lepiej, że zmieniamy utwory i miejsca koncertów z tygodnie na tydzień. Z Rzeszowa jadę do Słupska, a później będę dyrygował koncertem wieńczącym sezon artystyczny w Lublinie. Wszędzie dyryguję innymi programami. Czasami są to nowe utwory albo programy, które wymarzył sobie organizator koncertu i trzeba się nauczyć jakiegoś utworu. Wyzwań jest sporo, ale jestem przekonany, że nigdy mnie to nie znudzi.

Dlatego z powodzeniem koncertuje Pan na wszystkich estradach w kraju (z Filharmonią Narodową na czele) i za granicą. Długo można wyliczać kraje, sale koncertowe i teatry operowe w Europie, Azji, Afryce i w Ameryce Północnej. Był Pan dyrektorem artystycznym Orkiestry Symfonicznej w Zabrzu, dyrektorem naczelnym i artystycznym Filharmonii w Białymstoku i Filharmonii Śląskiej w Katowicach, a aktualnie jest Pan kierownikiem artystycznym i pierwszym dyrygentem Opery i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku.
Od lat także dzieli się Pan swoim doświadczeniem z młodymi ludźmi, którzy marzą o karierze dyrygenta. Obecnie kieruje Pan Katedrą Dyrygentury Symfoniczno- Operowej w Akademii Muzycznej w Katowicach.
Wiele lat temu w Rzeszowie rozmawiałam z Maestro Stanisławem Wisłockim, jednym z najwybitniejszych polskich dyrygentów i pedagogów, który twierdził, że dyrygowania nie można nauczyć kogoś, kto nie ma wrodzonych predyspozycji. Czy Pan jest także tego zdania?
        - Wiele prawdy jest w tym, co mówił Mistrz Wisłocki, ale pewnych ruchów, czyli czytelności schematów (czy jest na 2, 3, 4…) trzeba studentów nauczyć. Auftaktu też można nauczyć. To musi być czytelne dla muzyków zespołu. Natomiast wszystko pozostałe – kwestia prowadzenia prób, wysławiania się (jakim językiem dyrygent operuje mówiąc do orkiestry) – tego nie można nauczyć.
To można podpatrywać podczas prób prowadzonych przez doświadczonych dyrygentów. Z przykrością muszę stwierdzić, że studenci nie garną się do chodzenia do filharmonii w tym celu. Nie zdają sobie sprawy z tego, że później początek pracy w zawodzie dyrygenta będzie bardzo trudny. Wielu nie wie, jak „ugryźć” dany utwór, a już rozumienie frazy, zmian dynamicznych, zmian tempa – kiedy i jak to zrobić, to jest kwestia talentu
       Talent jest bardzo ważny, chociaż uważam, że w tym zawodzie niezbędne jest 20% talentu i 80% pracy. Jeżeli dyrygent chce bazować tylko na wrodzonych umiejętnościach, to praktyka szybko to zweryfikuje. Dyrygent staje przed zespołem, który rozszyfruje go podczas kilku minut pierwszej próby. Po dwóch, trzech uwagach muzycy orkiestrowi wiedzą, czy będą mieć bardzo dobry tydzień, czy będzie tydzień stracony.
Dyrygent musi najpierw wymagać od siebie i znakomicie przygotować się do prób, a później logicznie i bardzo naturalnie zostaje to oddane zespołowi.

Spogląda Pan wymownie na zegarek. Wiem, że musimy zakończyć rozmowę, bo musi się Pan przygotować do koncertu. Dziękuję bardzo za spotkanie i mam nadzieję na kolejne spotkanie już niedługo.
       - Będzie okazja, bo otrzymałem zaproszenie, aby poprowadzić koncert w październiku 2025 roku.

Filharmonia 14.06.2024 Ork. Filh. Podk. dyr. Mirosław Jacek BłaszczykKoncert Orkiestry symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Mirosława jacka Błaszczyka, fot. Filharmonia Podkarpacka

        Jeszcze kilka zdań o koncercie, który odbył się 14 czerwca 2024 roku w Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie, bo ten wieczór z pewnością na długo pozostanie w pamięci wszystkich, którzy go wysłuchali. Muzycy Filharmonii Podkarpackiej byli świetnie przygotowani i pokazali co potrafią pracując i występując pod batutą takiego mistrza batuty jak Mirosław Jacek Błaszczyk.
         W dobry nastój wprowadzili publiczność Filharmonicy Podkarpaccy i maestro Błaszczyk pięknym wykonaniem tanecznej Farandole z II Suity „Arlezjanka” Georges’a Bizeta. Drugie ogniwo stanowiła Fantazja na fortepian i orkiestrę Claude’a Debussy’ego. Z zachwytem słuchałam wirtuozowskich popisów pana Artura Jaronia, które często „stapiały” się z brzmieniem orkiestry. Solista popisał się nie tylko niezwykłą techniką, ale przede wszystkim pięknym, szlachetnym dźwiękiem oraz umiejętnością współpracy z dyrygentem i orkiestrą. Pełne niezwykłych barw wykonanie z entuzjazmem zostało przyjęte przez publiczność.
        Po przerwie zabrzmiały dwa fascynujące dzieła George’a Gershwina. Najpierw usłyszeliśmy poemat symfoniczny Amerykanin w Paryżu, skomponowany w czasie podróży po Europie, w którym echa francuskiego klasycyzmu łączą się z amerykańskimi jazzowymi rytmami. Długie i gorące brawa były w pełni zasłużone.
Zakończyła koncert Błękitna rapsodia – dzieło będące połączeniem klasyki i jazzu, które przyniosło 25-letniemu Gershwinowi powodzenie i sławę. Również w tym utworze pan Artur Jaroń grał przepięknie i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Mirosława Jacka Błaszczyka także spisała się doskonale.

                                                                                                                                                                                                                                             Zofia Stopińska

Subskrybuj to źródło RSS