Muzyczne podróże na krańce świata
Organista Marek Stefański i muzykolog Mateusz Borkowski fot. Konrad Mika

Muzyczne podróże na krańce świata

           W pierwszych dniach 2019 roku ukazała się niezwykle interesująca książka „Organy na krańcach świata”, która ma formę wywiadu – rzeki. Jeden z najwybitniejszych współczesnych organistów Marek Stefański w rozmowie z muzykologiem Mateuszem Borkowskim opowiada o swoich artystycznych przygodach na pięciu kontynentach. Ponieważ prof. Marek Stefański jest nie tylko znakomitym organistą, ale także znawcą sztuki, historii i bacznym obserwatorem oraz Artystą łatwo nawiązującym kontakty, Jego opowieści są niezwykle interesujące, barwne i nie tylko o muzyce. Polecam to wydawnictwo nie tylko organistom i muzykom, ale także wszystkim, których fascynuje sztuka i podróże. Zachęcam Państwa do przeczytania tej fascynującej książki.
           Głównego bohatera, prof. Marka Stefańskiego poprosiłam o wywiad specjalnie dla portalu „Klasyka na Podkarpaciu”, bo Artysta jest Krakowianinem z wyboru, ale urodził się w Rzeszowie i mieszkał w naszym pięknym mieście kilkanaście lat i tutaj zafascynowały go organy.

          Zofia Stopińska: Naszą rozmowę pragnę rozpocząć od pytania, kiedy i dlaczego zainteresowały Pana organy oraz jakie były początki nauki na tym instrumencie?
          Marek Stefański: Moja fascynacja organami i muzyką organową rozpoczęła się jeszcze w dzieciństwie, w Leżajsku, niedaleko od mojego rodzinnego Rzeszowa. W bazylice Bernardynów po raz pierwszy usłyszałem i zobaczyłem przepiękny i sławny instrument i, zamiast upaść na kolana przed ołtarzem, upadłem przed organami i tak już pozostało po dziś dzień. Wtedy też spotkałem po raz pierwszy wieloletniego znakomitego organistę leżajskiej bazyliki pana Romana Chorzępę, który w przerwie pomiędzy niedzielnymi mszami pozwolił mi dotknąć klawiatury monumentalnego instrumentu. Później były pierwsze próby gry na organach w moim rodzinnym kościele Chrystusa Króla w Rzeszowie, dokonywane samodzielnie lub sporadycznie pod okiem miejscowego organisty pana Stanisława Stęchłego. Oczywiście punkt wyjścia do tej młodzieńczej pasji stanowiło przygotowanie fortepianowe pod kierunkiem znakomitej nauczycielki i wychowawczyni młodych muzyków, pani Janiny Olchowskiej. Wspaniała pani profesor potrafiła nauczyć, ale i pielęgnować muzyczny zapał, jeśli tylko dostrzegała taki u swoich uczniów. A intuicję, cierpliwość i wielką, wprost matczyną życzliwość miała niesamowite... Wspaniała osoba, która na zawsze pozostaje w mojej wdzięcznej pamięci.

          Gra na organach wymaga wielkiej koncentracji, skupienia oraz podzielności uwagi i koordynacji, bo utwory zapisane są na trzech pięcioliniach, a do gry używa się nie tylko rąk, ale także nóg.
          - Konieczność koordynacji gry rękami i nogami, do tego obsługa rejestrów, wymagają od organisty sporej podzielności uwagi i koncentracji. Mówi się, iż organiści są na ogół dobrymi kierowcami. Choć może to nie jest najlepszy przykład w tym wypadku, gdyż sam nie posiadam nawet prawa jazdy... Idąc jeszcze dalej w tych motoryzacyjnych odniesieniach, mogę zdradzić fakt, iż znakomity młody francuski organista Jean-Baptist-Florian Ouvard, następca legendarnego Jeana Guillou na stanowisku organisty paryskiego kościoła St. Eustache, jest jednocześnie pilotem samolotów pasażerskich w liniach Air France. Wraz z moją żoną mamy natomiast w Krakowie przyjaciela, który oprócz tego, że całkiem nieźle gra na organach, wprawdzie wyłącznie „dla siebie”, jest wybornym pilotem dużych pasażerskich maszyn w linii Enter i nawigatorem ruchu lotniczego na wieży kontroli lotów na warszawskim Okęciu. Z kolei pasją innego polskiego wirtuoza organów są pociągi pasażerskie. Posiada on stosowne uprawnienia i kompletny kolejarski mundur. Raz na jakiś czas zasiada w elektrowozie i mknie z pełnym składam od miasta do miasta po torach.

          Już podczas studiów rozpoczął Pan często koncertować i w tym czasie zainicjował Pan koncerty w Katedrze Rzeszowskiej, dzięki którym od lat mamy w Rzeszowie festiwal „Wieczory Muzyki Organowej i Kameralnej w Katedrze i Kościołach Rzeszowa”, a także cykle koncertów w Jarosławskim Opactwie i w Starej Wsi.
          - Powstanie regularnego cyklu koncertów pod nazwą „Wieczory Muzyki Organowej i Kameralnej w Katedrze i Kościołach Rzeszowa” w roku 1991 było następstwem zaproszenia mnie przez ówczesnego proboszcza kościoła p.w. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Rzeszowie (później katedry Diecezji Rzeszowskiej), księdza Stanisława Maca, do zagrania dwóch koncertów prezentujących walory brzmieniowe nowych organów zbudowanych w tejże świątyni z okazji wizyty Ojca Świętego Jana Pawła II w Rzeszowie. Byłem wówczas studentem drugiego roku Akademii Muzycznej w Krakowie. W owym czasie był to jedyny w moim rodzinnym mieście instrument, oprócz niedużych organów w auli Zespołu Szkół Muzycznych nr 1, o tzw. mechanicznej trakturze gry i rejestrów, w swoich założeniach konstrukcyjnych nawiązujący do najlepszych wzorców budownictwa organowego wieków minionych. Zainteresowanie owymi dwoma koncertami było tak wielkie, że ksiądz infułat Stanisław Mac zaproponował zorganizowanie już w miesiącach letnich tego samego roku czterech koncertów w formie cyklicznej. W ten sposób narodził się nasz rzeszowski festiwal, który do tej pory, w trakcie swoich 27 edycji, gościł wszystkich najznakomitszych polskich wirtuozów organów, także artystów zagranicznych ze wszystkich kontynentów. Z czasem formuła festiwalu została poszerzona o muzykę kameralną i oratoryjną. W kolejnych dekadach do programu festiwalu włączone zostały inne rzeszowskie kościoły: św. Krzyża, w Zalesiu, bazylika Bernardynów, czyli te, w których jakość organów i troska o nie pozwalają na wykonywanie muzyki artystycznej. W bieżącym roku do grona festiwalowych świątyń dołączy kościół p.w. św. Rocha w Słocinie, w którym w grudniu ubiegłego roku oddano do użytku znakomity instrument zbudowany przez renomowaną warszawską firmę organmistrzowską Andrzeja Kamińskiego. Festiwal rozszerza ponadto swój zasięg kulturotwórczy na inne miejscowości Podkarpacia. Muzyka organowa najwyższej próby twórczej i wykonawczej rozbrzmiewa od kilku lat w przepięknym Jarosławski Opactwie, nazywanym ze względu na swoje warowne walory architektoniczne „podkarpackim Carcassonne”, a od trzech lat także w bazylice Jezuitów w Starej Wsi, która dysponuje obecnie wartościowym instrumentem. Są to piękne miejsca, prawdziwe perły architektury sakralnej Podkarpacia. Mam nadzieje, że w tym roku pojawią się na festiwalowej mapie kolejne ośrodki Podkarpacia, ale jakie, to się dopiero okaże. Nieco za wcześnie byłoby teraz oficjalnie o tym mówić. Cieszy fakt, że kolejnym wartościowym organom podkarpackich świątyń przywracany jest stan dawnej świetności i że instrumenty te będą mogły cieszyć melomanów pięknem swojego brzmienia.

          Po ukończeniu studiów Pana działalność toczyła się w trzech nurtach: działalność koncertowa w kraju i za granicą, obowiązki organisty w Bazylice Mariackiej w Krakowie oraz praca pedagogiczna w Akademii Muzycznej w Krakowie, ale w pewnym momencie zabrakło chyba czasu i trzeba było wybierać.
          - Z główną świątynią Krakowa, jako że bazylika Mariacka stanowi od początku swojej historii farny kościół krakowskiego mieszczaństwa, związany jestem już od roku 1989, czyli od początków moich studiów w Akademii Muzycznej. Najpierw nieformalnie, wspomagając w obowiązkach organistę tego kościoła, charyzmatycznego wirtuoza i chórmistrza prof. Bogusława Grzybka, czy też grając kilkakrotnie egzaminy, w tym dyplomowy, właśnie na organach bazyliki Mariackiej. Natomiast w latach 1996-2007 pełniłem już oficjalnie obowiązki organisty w tym niezwykłym miejscu, dzieląc je po połowie ze wspomnianym profesorem Grzybkiem. Piękny i obfitujący w wiele niezapomnianych historycznych i artystycznych wydarzeń i przeżyć był to czas. W pewnym momencie rzeczywiście nie było łatwo pogodzić codzienne obowiązki w kościele z aktywnością artystyczną. Zawsze pociągał mnie świat i gdy działalność koncertowa pozwoliła mi go poznawać i z niego korzystać, postawiłem na tę drogę. Być może przy odrobinie ustępstwa z mojej strony i próby wyważenia proporcji byłbym nadal organistą w bazylice. Temperament i imperatyw poznawczy jednak przeważyły i zamiast pilnować rutynowych obowiązków i pielęgnować stabilizację, postanowiłem iść dalej.
          Praca pedagogiczna w Akademii Muzycznej nie jest tak jednostajna i absorbująca czasowo jak obowiązki w kościele. Przy dobrej samoorganizacji można, a nawet należy łączyć ją z powodzeniem z aktywnością artystyczną. Tej zresztą wymaga uczelnia od swoich pracowników. Nasz dorobek koncertowy i naukowy oraz jego zasięg i jakość przekładają się na kwalifikacje poszczególnych wydziałów, a tym samym na środki finansowe przekazywane Akademii przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego czy tez przez Ministerstwo Nauki. Te dwa nurty aktywności konstruktywnie się zatem uzupełniają.

          Myślę, że nawet najbardziej doświadczonego organistę zawsze intryguje każdy koncert w nowym miejscu, bo zawsze spotyka się z innym instrumentem o nazwie organy. Bardzo często także do koncertu trzeba się przygotować szybko.
          - Organy są chyba jedynym instrumentem, do którego muzyk dojeżdża. Nawet fortepian można ze sobą zabrać, przewieźć go przez ocean, co czyni na przykład Krystian Zimerman, czy jeszcze wcześniej legendarny kanadyjski pianista Glen Gould. Do organów natomiast za każdym razem się pielgrzymuje: z pokorą. ale i pewną każdorazowo ekscytacją nową jakością i nieznanym dotychczas przeżyciem. Nie ma dwóch takich samych instrumentów, dwóch takich samych przestrzeni dla ich brzmienia, zwłaszcza jeśli chodzi o kościoły, czy też sale koncertowe. Choć z drugiej strony zdobycze współczesnej myśli technicznej widoczne są także w tej dziedzinie. Obecnie firmy specjalizujące się w budowie instrumentów elektronicznych osiągają tak wysoki poziom myśli technologicznej, że powstające organy, w których w postaci syntetycznej zapisano brzmienie prawdziwych instrumentów, potrafią do złudzenia przypominać brzmienie ich pierwowzorów. Są organiści i znam takich w Stanach Zjednoczonych czy we Włoszech, którzy dysponując takimi cudami techniki nie ruszają się w podróże koncertowe bez nich i na swoim instrumencie, kompatybilnym z odpowiednim najwyższej klasy nagłośnieniem, wykonują recitale, nawet w plenerze. Dla mnie osobiście nie jest to ciekawe i inspirujące doświadczenie. Osobliwość muzyki organowej tkwi w znaczącym stopniu właśnie w różnorodności i niepowtarzalności organów, włączając w tę bogatą przestrzeń nieraz pewne ułomności i niedoskonałości, a także każdorazowo nie do końca przewidywalność muzycznej materii. Nic nie zastąpi brzmienia prawdziwej piszczałki, skutkiem tłoczonego do niej przez ruchomy miech powietrza z kanału wiatrowego.

          Pewnie wielkie znaczenie ma także akustyka i wnętrze, w którym się gra. Najczęściej są to świątynie, ale instrumenty są także w salach koncertowych.
          - Przestrzeń sakralna zdaje się być naturalnym środowiskiem dla muzyki organowej. Choć należy pamiętać, iż zanim organy znalazły swoje miejsce w kościele, były instrumentem świeckim. Ich tradycja wywodzi się przecież z czasów Cesarstwa Rzymskiego. Nigdzie jednak, tak jak w pięknej przestrzeni akustycznej kościoła, muzyka organowa nie zyskuje każdorazowo doskonałej pełni swojego wyrazu.
           Koncerty w salach koncertowych, głównie filharmonicznych, są najczęściej doświadczeniem w krajach szeroko rozumianego Wschodu. Dzieje się tak na przykład w Rosji, gdzie dosłownie na przysłowiowych palcach u jednej reki można policzyć kościoły, dysponujące organami piszczałkowymi. Ponadto w Japonii, Korei Południowej czy w ostatnich latach w Chinach w salach koncertowych, mieszczących nieraz po kilka tysięcy słuchaczy, najznakomitsze światowe, głównie europejskie firmy organmistrzowskie, budują najwyższej klasy artystycznej instrumenty. W Polsce większość sal filharmonicznych dysponuje całkiem dobrymi organami. W większym stopniu aniżeli do gry solowej, służą one prezentacji dzieł symfonicznych czy oratoryjnych, w partyturach których kompozytorzy przewidzieli nieraz całkiem znaczący, a nawet decydujący, udział organów. Filharmonie, które nie dysponują organami, są uboższe o ten jakże różnorodny i piękny repertuar.

          Ma Pan w repertuarze ogromną ilość utworów z różnych epok i ciągle coś przybywa, bowiem często jest Pan proszony o prawykonania utworów współczesnych polskich kompozytorów, ale także z zagranicznych podróży przywozi Pan ciekawe utwory i włącza do repertuaru koncertowego.
          - Przez wiele lat, zwłaszcza w okresie mojej pracy w bazylice Mariackiej, byłem związany z Międzynarodowym Festiwalem „Dni Kompozytorów Krakowskich”. Jest on organizowany przez Krakowski Oddział Związku Kompozytorów Polskich. W minionych dwóch dekadach ówczesny dyrektor artystyczny festiwalu, znakomity muzykolog pan Jerzy Stankiewicz, programował obowiązkowo koncert organowy, najczęściej właśnie w kościele Mariackim, którego każdorazowo byłem wykonawcą. Kompozytorzy krakowscy, ale nie tylko, pisali specjalnie na tę okoliczność kompozycje organowe, wokalno-organowe lub z udziałem innych instrumentów, które następnie miały w ramach owego festiwalowego koncertu swoje prawykonania. Odkrywaliśmy też i przypominali słuchaczom utwory napisane wcześniej, które po drodze dziejów zaginęły nieco w mrokach historii lub dotychczas nie były w Polsce wykonane. Tradycją festiwalu było też, iż jego inauguracja miała miejsce każdego roku w Niedzielę Zesłania Ducha Świętego, podczas uroczystej mszy sprawowanej przed Ołtarzem Wita Stwosza. Nabożeństwa te miały uroczystą asystę muzyczną, w postaci dzieł skomponowanych lub przywołanych specjalnie na tę okoliczność. Tak więc przez te lata zebrała się rzeczywiście spora liczba współczesnych dzieł organowych, wzbogacających w istotny sposób repertuar koncertowy. Wiele z tych utworów prezentowałem następnie poza granicami kraju, najczęściej w ramach organizowanych przez władze miejskie Krakowa interdyscyplinarnych wydarzeń artystycznych pod nazwą „Dni Krakowa”. Nie zapominano nigdy o włączeniu koncertu organowego z muzyką kompozytorów współczesnych do programu krakowskiego święta nawet w najdalszym zakątku świata.

          Słyszałam, że z polskich organistów, to Pan najczęściej wyjeżdża do Rosji i krajów położonych na wschód od Polski, docierając różnymi środkami lokomocji w bardzo odległe miejsca. Co Pana fascynuje w tych dalekich podróżach?
          - Kocham koncerty w Rosji, lecz także w Białorusi. Niektórzy uważają mnie nawet za rusofila. Odbieram to określenie jednak bez sprzeciwu, gdyż w przestrzeni kultury i przyjaźni tak istotnie jest. Relacje kulturalne pomiędzy naszymi krajami są naprawdę bardzo dobre. Przykładem tychże jest na przykład fakt, iż ukazujący się w Rosji kwartalnik o muzyce organowej zatytułowany „Salony organowe”, został w swym ostatnim wydaniu w całości poświęcony polskiej muzyce i tradycji organowej. Dawno temu czytałem wywiad z Krzysztofem Pendereckim, który stwierdził, iż muzyk, chcąc w pełni odczuć satysfakcję z wykonywanej profesji, powinien udać się do Rosji i doświadczyć tego, jak odbierana i doceniana jest sztuka przez naszych wschodnich sąsiadów. Po moich doświadczeniach, wynikających z dwudziestoletnich już rosyjskich podróży koncertowych, podpisuję się z entuzjazmem pod tym stwierdzeniem naszego kompozytora. Proszę pozwolić jednak, iż nie będę teraz rozwijał tego wątku, choć długo można by opowiadać, ale temat ten stanowi istotną część książki – wywiadu mojego współautorstwa, która właśnie ukazała się nakładem krakowskiego wydawnictwa Petrus. Do treści owej publikacji z serdecznym zaproszeniem odsyłam naszych czytelników, zapraszając do wspólnej muzycznej podróży przez kraje, w tym Rosję i jeszcze dalszy Wschód, aż na krańce świata.

          Może nam Pan wymienić dwa, może trzy koncerty albo wydarzenia, które były bardzo ważne w Pana działalności artystycznej?
          - Nie ośmieliłbym się. Każdy koncert niesie ze sobą nowe, inne, często nawet radykalnie różne emocje i przeżycia. Każdy stanowi nowe, budujące i uczące doświadczenie. Piękne świątynie, nowoczesne sale koncertowe, instrumenty stare i nowe, wielkie i miniaturowe, w znakomitej kondycji i ułomne, publiczność jakże różna liczebnie i pod względem rodzajów wrażliwości, w końcu spotkania i przyjaźnie, stanowią wartości, które nie sposób zhierarchizować i przewartościować. Przy tym całym doświadczeniu przeszłości pozostaje jeszcze nadzieja na perspektywę w przyszłość, na nowe cele, odkrycia, inspiracje i fascynacje. Nie zapominając o przeszłości, chcę patrzeć do przodu. Niedawno uczestniczyłem w pięknym jubileuszu 360-lecia mojego Liceum Ogólnokształcącego nr 1 im. ks. Stanisława Konarskiego w Rzeszowie, w którym zdawałem maturę. Mottem przewodnim tej jakże zacnej i dostojnej Almae Matris, jednej z najstarszych w Polsce, są słowa autorstwa jej patrona: „In praeterito posteritas”, które oznaczają: „W przeszłości przyszłość”. W ten właśnie sposób postrzegam na mojej muzycznej drodze siłę wspomnień i doświadczeń, które dają nadzieję na przyszłość i ku niej prowadzą, wytyczając nowe perspektywy.

          Oficjalna premiera książki „Organy na krańcach świata” odbędzie się 4 lutego w Krakowie, mam nadzieję, że po kilku, może kilkunastu latach powstanie kolejna, równie fascynująca, a na zakończenie jeszcze zapytam, kiedy Pan pomyślał o tym, że najwyższa pora, aby napisać o wielkiej fascynacji organami i podróżach koncertowych?
          - Autorem pomysłu spisania dotychczasowych doświadczeń artystycznych, ale też tego wszystkiego, co wydarza się wokół życiowej muzycznej przygody, była moja żona Agnieszka Radwan-Stefańska, znakomita organistka, świetny menadżer i najlepszy oraz najbardziej obiektywny i surowy krytyk moich organowych poczynań. Wtórował jej nasz 11-letni syn Maksymilian, który choć prawdopodobnie nie będzie kontynuował rodzinnej muzycznej tradycji, z zaangażowaniem i z entuzjazmem uczestniczy w naszym zawodowym życiu. W domu sporo rozmawiamy o mojej i naszej codzienności, której udziałem są liczne wyjazdy, podróże i artystyczne doświadczenia. Przyjaźnimy się także ze świetnym krakowskim muzykologiem i krytykiem muzycznym Mateuszem Borkowskim, człowiekiem o wielkiej wiedzy, umiejącym słuchać i, co w tym przypadku bardzo ważne, inspirować do rozmów.
          Ze spotkania tych właśnie osób, oczywiście nie zapominając o wspaniałym redaktorze panu Pawle Piotrowskim, założycielu i dyrektorze Wydawnictwa Petrus, również potrafiącym wcale nieźle grać na organach i wielkim entuzjaście muzyki, narodziła się twórcza myśl, aby to, o czym przy okazji prywatnych spotkań rozmawiamy, czym się fascynujemy i co przeżywamy, spisać i zaprosić do naszych rozmów także szersze grono uczestników. Pamiętam jedno ze spotkań z Mateuszem Borkowskim w naszym mieszkaniu, gdzie przy dużym globusie wytyczaliśmy szlaki moich dotychczasowych organowych destylacji. W ten sposób dotarliśmy całkiem daleko...

Z dr hab. Markiem Stefańskim, jednym z najwybitniejszych współczesnych organistów i pedagogiem Akademii Muzycznej w Krakowie rozmawiała Zofia Stopińska 27 stycznia 2019 roku.