Zofia Stopińska

Zofia Stopińska

email Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Sławomir Chrzanowski: "Uwiebiam muzykę stworzoną na przedświąteczny czas"

         Grudzień to czas koncertów mikołajkowych i świątecznych. Wprowadzeniem w nastrój tego przedświątecznego czasu w Filharmonii Podkarpackiej był „Familijny Koncert Mikołajkowy”, który odbył się 4 grudnia w wykonaniu naszych Filharmoników pod batutą Sławomira Chrzanowskiego.
Na widowni było dużo ludzi młodych, rodziców ze swymi pociechami i babć z wnukami. Pan Sławomir Chrzanowski nie tylko znakomicie dyrygował, ale także bardzo ciekawymi komentarzami przybliżał wykonywane utwory. Zaproponowany program przyjęty został z wielkim entuzjazmem, szczególnie przez dzieci i młodzież, a to dowodzi, że rośnie nam pokolenie przyszłych melomanów.
         Cieszę się, że pan Sławomir Chrzanowski zgodził się porozmawiać ze mną przed koncertem i dzięki temu mogę Państwa zaprosić do lektury.


        W Rzeszowie rozpoczyna Pan ten przedświąteczny cykl, a później poprowadzi Pan kilka koncertów ze swoim zespołem, czyli Orkiestrą Filharmonii Zabrzańskiej, ale każdy z tych koncertów będzie inny.
         - Czas adwentu, w którym się znaleźliśmy, to czas oczekiwania i przyznam się, że uwielbiam grać w tym przedświątecznym czasie muzykę na ten okres stworzoną.
Stąd też, kiedy przyszło zaproszenie z Filharmonii Podkarpackiej, aby zaprezentować program mikołajkowy czy też adwentowy – obojętnie, jaki przypiszemy tytuł, pomyślałem sobie, że jest sporo muzyki, którą możemy w tym czasie wykonać. Koncert w Rzeszowie rozpoczniemy klasyczną muzyka symfoniczną, poprzez muzykę okołoświąteczną, aż po wiązankę popularnych melodii ze świata, które ten czas świąt hołubią dźwiękami i jestem pewny, że każdy znajdzie w tym programie coś dla siebie.
        Zaraz po koncercie wracam do Zabrza, aby z moja orkiestrą zagrać „Koncert Mikołajkowy”, który odbędzie się 6 grudnia. W programie znajdą się obszerne fragmenty baletu „Dziadek do orzechów” Piotra Czajkowskiego. Śnieżynka w oczekiwaniu na przyjście Mikołaja będzie ten koncert moderować, opowiadać dzieciom o przygodach Klary, która jest główną bohaterką tego baletu. My będziemy ilustrować muzyką, a później do tego dołączymy piosenki i muzykę z filmów świątecznych takich, jak „Ekspres polarny” i „Kraina lodu”, czyli to, co dzieci lubią najbardziej.
         Dla odmiany 10 grudnia gramy „Koncert Barokowy” z muzyka barokową przeznaczoną na czas adwentu, a solistą będzie Marcin Ostrowski, koncertmistrz Orkiestry Filharmonii Zabrzańskiej. W programie znajdą się znane utwory m.in.: Concerto grosso „Na Boże Narodzenie” Arcangelo Corelliego, „Adagio na skrzypce i organy” Tomaso Albinoniego czy „Zima” z „Czterech pór roku” Antonio Vivaldiego.
         Tuż przed świętami zagramy dwa „Koncerty świąteczne”, a wypełni je muzyka filmowa, musicalowa i oczywiście pojawią się już także kolędy w nowych opracowaniach.
Zaprosiłem do tego koncertu dwoje młodych śpiewaków, ponieważ uważam, że koncerty tego typu są bardzo dobrym momentem, ażeby młodym wykonawcom, którzy już skończyli studia, a jeszcze nie występują na stałe na estradach, dać szanse zaistnienia w różnym repertuarze. Dobrze pani wie, że w czasie studiów młodzi ludzie uczą się głównie repertuaru operowego, co jest rzeczą zrozumiałą, a jak zdecydują się na współpracę ze mną, muszą się nauczyć wielu innych rzeczy, a później doceniają to, kiedy zostają zaproszeni do współpracy z orkiestrami symfonicznymi.
Później przyjdą święta i będziemy czekać na Nowy Rok.

         Poprosiłam Pana o spotkanie, ponieważ dosyć często współpracuje Pan z naszą orkiestrą, jest Pan u nas dyrygentem bardzo lubianym, myślę, że przez muzyków, a na pewno przez publiczność. Wiem, że nasi melomani bardzo lubią, jak Pan zapowiada utwory, bo zawsze są to krótkie, celne i bardzo ciekawe komentarze, które dodatkowo zachęcają do uważnego słuchania.
          - Bardzo dziękuję za te miłe słowa. Z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej przyjaźnimy się już od ponad 25 lat i styl naszej wspólnej pracy jest jasno określony – szybki, konkretny, muzycy muszą szybko reagować, ponieważ takie dzisiaj mamy czasy. Ja się nauczyłem takiej pracy podczas wyjazdów do Stanów Zjednoczonych, ponieważ spotkania z tamtymi orkiestrami były bardzo dokładnie określone czasowo. Nie można było próby przeciągnąć nawet o jedną minutę i dlatego muzycy muszą być przygotowani. Musiałem tak planować prace, aby to wszystko „ogarnąć” (bardzo modne słowo w dzisiejszych czasach) i tak też pracujemy tutaj.
          Repertuar, który przygotowaliśmy na koncert, jest bardzo zróżnicowany – od utworów Jana Sebastiana Bacha poprzez George’a Whitefielda Chadwick’a i piękne utwory okołoświąteczne, które wcale nie są takie proste. One są bardzo przyjemne i proste w słuchaniu, ale niekoniecznie są łatwe dla wykonawców.
Kiedy w czasie przedświątecznym odwiedzamy galerie handlowe, to słyszymy w tle tę muzykę, która powinna wprowadzić nas w dobry nastrój przedświąteczny. Tym razem usłyszymy ją w wersji koncertowej, którą sam okraszę słowem, a czy celnym – to się okaże, jakie będą reakcje słuchaczy.

          Urodził się Pan w Rybniku, skąd pochodzi wielu wspaniałych artystów.
          - Podkreślę jeszcze raz - artystów znakomitych, starczy wymienić tylko maestrę Lidię Grychtołównę, która gra z nami koncert za trzy tygodnie mając 93 lata. Rybniczaninem jest znakomity polski pianista Piotr Paleczny, z naszych stron pochodzi słynny kompozytor Henryk Mikołaj Górecki, który urodził się w pobliskiej Czernicy, ale z Rybnikiem był bardzo związany i wielokrotnie organizowaliśmy koncerty poświęcone jego osobie. Jesteśmy dumni, że mamy takich Rybniczan jak Adam Makowicz, jeden z najsłynniejszych polskich pianistów jazzowych. Pochodzi z Rybnika kilku wybitnych muzyków światowego formatu.

          Dlaczego postanowił Pan zostać dyrygentem?
          - Uczyłem się grać na fortepianie, a kiedy skończyłem średnia szkołę muzyczną i zagrałem recital dyplomowy, moja pani profesor od fortepianu powiedziała mi wprost: „Chrzanowski, moim zdaniem wystarczy. Umiesz grać na fortepianie, ale nie tak dobrze, żeby zostać słynnym pianistą. Poszukaj sobie innego zajęcia”. Kiedy ma się 19 lat, to człowiek może być oburzony takimi słowami, a dzisiaj jestem bardzo wdzięczny za te słowa i przy każdej okazji, kiedy panią profesor spotykam, a ma 91 lat, zawsze jej to przypominam i dziękuję całując gorąco w rękę. Posłuchałem i postanowiłem zrobić coś innego. Zdecydowałem się studiować Teorię Muzyki w Akademii Muzycznej w Katowicach, a w trakcie studiów teoretycznych zacząłem przyglądać się koledze, który uczył się już dyrygentury u prof. Karola Stryi. Niezwykle mnie to zafascynowało i postanowiłem sam spróbować.

          Miał Pan ogromne szczęście, że trafił Pan do klasy prof. Karola Stryi.
          - Tak, miałem wielkie szczęście. Była to znakomita szkoła, nauczył nas bardzo porządnie tego fachu. Kiedy odbierałem dyplom, padły z jego ust słynne i znamienne dla mnie słowa: „Nauczyłem cię tyle, ile potrafiłem, a teraz wokół tego fundamentu możesz budować cała otoczkę”. Po latach stwierdzam, że były to bardzo istotne i prawdziwe słowa, bo gorzej jeśli człowiek uczy się tylko tego, co nazywamy otoczką, a brakuje fundamentu. Wtedy w naszym życiu zawodowym pojawiają się problemy. Profesor Karol Stryja jest jedną z tych osób, które miały ogromny wpływ na moje życie.

          Miał Pan też szczęście, a może dobry pomysł, żeby już w trakcie studiów prowadzić orkiestry – kameralną i symfoniczną Państwowego Liceum Muzycznego w Katowicach.
          - W 1983 roku, długo przed ukończeniem studiów dyrygenckich, rozpocząłem pracę jako nauczyciel przedmiotów teoretycznych (literatury muzycznej, harmonii, historii muzyki i solfeżu) w Liceum Muzycznym im. Karola Szymanowskiego, a po roku dyrektor tego liceum poprosił mnie, żebym również pomógł mu w prowadzeniu orkiestry. Tak się to zaczęło.
          Miałem, jak pani zauważyła, duże szczęście, bo adepci sztuki dyrygenckiej są w bardzo trudnej sytuacji. Nie mając do dyspozycji orkiestry, nie mają na czym ćwiczyć swojego warsztatu.
Przy fortepianie jest jedna osoba, z którą można zrobić wszystko, ale kiedy dyryguje się orkiestrą, w której jest kilkadziesiąt osób, to można ćwiczyć wszystkie gesty i ustalenia, których uczyłem się podczas lekcji dyrygowania. Tak właśnie było, bo przez cały czas studiów dyrygenckich miałem kontakt z orkiestrą.
To zaowocowało tym, że kiedy później rozpocząłem pracę zawodową, to już nie było żadnego strachu, nie było przerażenia, cóż to się będzie działo, kiedy stanę przed profesjonalną orkiestrą.

          Podziwiam Pana za swobodne poruszanie się w bardzo wszechstronnym repertuarze. Wspominaliśmy już o koncertach muzyki barokowej, a wiem, że oprócz muzyki kolejnych epok, w programach Pana koncertów są także dzieła współczesne. Kompozytorzy często proszą Pana o poprowadzenie prawykonań swoich utworów. Sięga Pan po muzykę filmową oraz dobre utwory rozrywkowe.
           - Doskonale wiemy, że od czasów kompozytorów klasycznych zostało napisane mnóstwo różnej muzyki. Tak jak pani zauważyła, nigdy nie szufladkowałem, co jest moim ulubionym gatunkiem, kto jest moim ulubionym kompozytorem - po prostu jest dużo świetnej muzyki. Jak doskonale wszyscy wiemy, nawet wielcy kompozytorzy tacy, jak Bach, Mozart, Beethoven i inni, też skomponowali utwory słabsze i chociaż one są, niekoniecznie się je wykonuje i to jest rzecz normalna. Nie ma takiej możliwości, żeby kompozytor napisał wszystko genialnie.
           Estrada, zainteresowania słuchaczy, aplauz po wykonaniu utworów na koncertach warunkują naszą działalność. Ponieważ powstało mnóstwo muzyki z pogranicza, to z przyjemnością ją wykonuję. Jest to muzyka filmowa, musicalowa, rozrywkowa, dixielandowa, a w ostatnim czasie grywamy nawet muzykę z gier komputerowych. To jest nowy kierunek, który się pokazuje i mamy potężne suity stworzone z muzyki z takich gier. Staram się pokazywać muzykę, która powstaje „na naszych oczach”, a jest dobra.

           Potrzebne są także dobre opracowania tych utworów albo ich fragmentów na orkiestrę symfoniczną.
           - Zgadza się, dlatego uwielbiam i zawsze pokazuję za wzór aranżacje utworów tworzone przez Amerykanów, którzy są mistrzami show businessu. Jak wszyscy doskonale wiemy, kiedy zaczęła się rozwijać muzyka jazzowa, muzyka swingowa (mówimy o latach 20-tych i 30-tych ubiegłego stulecia), kiedy potem weszły filmy, a za nimi musicale, Amerykanie doszli szybko do wniosku, że wykonanie dzieła na scenie to jest wydarzenie, w którym uczestniczyć będzie jeden tysiąc lub dwa tysiące osób, ale kiedy się ją zaaranżuje na orkiestrę i będzie się ją wykonywać na scenach estradowych, to kolejne zastępy słuchaczy będą się mogły z tą muzyką zapoznać.
Dlatego mam dużo opracowań również muzyki scenicznej na potrzeby orkiestr symfonicznych i korzystamy z tego.

           Jak już Pan wspomniał, kilkakrotnie gościł Pan w Stanach Zjednoczonych, ale nie powiedział Pan, że oprócz koncertów prowadził Pan także wykłady dla studentów.
            - Tak, poproszono mnie o spotkania ze studentami. Dwa razy miałem wykład z historii muzyki polskiej, czyli opowiadałem o naszym kraju. Jak Państwo wiedzą, studenci college’u mają czasami mgliste pojęcie o tym, gdzie leży Polska i jak wygląda polska kultura.
            Poproszony o taki wykład, z przyjemnością to zrobiłem, pokazując przykłady od muzyki barokowej poczynając, aż do współczesności, jak ta nasza kultura i muzyka wyglądała. Dwa razy byłem również poproszony na spotkania mistrzowskie w klasie dyrygentury. Profesor prowadzący tę klasę przedstawił mi pięcioro studentów, którzy byli już na ostatnich latach studiów dyrygenckich i pracowali z kilkunastoosobowym zespołem złożonym także ze studentów. Poproszono mnie o spojrzenie z zewnątrz na ich pracę i o opinię. Były to niezwykle sympatyczne spotkania, bardzo twórcze, dyskutowaliśmy, wymienialiśmy się wrażeniami. Były to dla mnie bardzo ciekawe zajęcia.

            Te wyjazdy do USA miały miejsce na początku naszego stulecia. Czy wtedy zainteresował się Pan muzyką amerykańską?
            - Muzyką amerykańską zainteresowałem się trochę wcześniej, bo w drugiej połowie lat 90-tych XX wieku, kiedy za sprawą zaproszonych dyrygentów ze Stanów Zjednoczonych otrzymałem partytury do tego rodzaju utworów, które do dziś są bardzo chętnie grywane. Jak pani pewnie wie, w tamtych czasach nie mieliśmy szerokiego dostępu do nut, były to początki rozwoju Internetu i nie wszystko można było zdobyć. Dzięki osobistym kontaktom i przyjaźniom wiele materiałów orkiestrowych różnych utworów zostało nam podarowanych podczas ich pobytów u nas. Stąd mamy je w swoich zasobach, możemy je prezentować i jesteśmy niezmiernie z tego radzi.

            Ja bym chciała jeszcze powrócić do Pana kontaktów w Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej, bo zna Pana nie tylko rzeszowska publiczność.
             - Także wielu miast z Podkarpacia, a najbardziej z Łańcuta, Krasiczyna, Przemyśla, Baranowa Sandomierskiego, Dębicy. Występowaliśmy na słynnych festiwalach, m.in. Muzycznym Festiwalu w Łańcucie i Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy.
            Niezmiernie jestem wdzięczny dyrekcji Filharmonii Podkarpackiej, która przez lata pozwoliła mi razem z muzykami zaprezentować naszą sztukę w różnych ośrodkach. To niezwykle cenne, bardzo radosne, kiedy przyjeżdża się do miejsc teoretycznie nie będących ostoją wielkiej kultury, a potem, kiedy się widzi ten entuzjazm i radość na twarzach słuchaczy, to naprawdę serce rośnie. Wielokrotnie mieliśmy przyjemność grać w takich ośrodkach i sprawiało nam to wiele radości.

            Myślę, że współpraca z naszą orkiestrą przebiega harmonijnie pomimo, że poprzeczka ustawiona jest zawsze wysoko.
            - Powiem tak: oczywiście, że ilość prób, czas trwania i intensywność pracy zależą od repertuaru. Kiedy będzie to repertuar bardzo trudny, skomplikowany to musimy tych prób mieć więcej. Ponad 30-letnia praca dyrygencka i doświadczenie w pracy estradowej powodują, że doskonale wiem, do jakiej orkiestry przyjeżdżam oraz ile czasu będę potrzebował na przygotowanie materiału. Także pomimo uśmiechu i przyjaźni z muzykami, w kwestii estrady jestem bezlitosny, czyli z uśmiechem i z radością mówię, że każdy bierze swoje nuty, przegrywa je, przygotowuje, ćwiczy. Każdy musi opanować swoja partię, bo przecież ja za nich nie zagram.
Naszym wspólnym celem jest jak najlepsze wykonanie programu podczas koncertu, żeby słuchacze byli zadowoleni.

            Sporo koncertów prowadzi Pan ze swoją orkiestrą w Zabrzu, ale także bardzo dużo Pan podróżuje. Myślę, że chociaż Święta Bożego Narodzenia spędzi Pan z rodziną.
             - Tak się złożyło, że przez już ponad 30 lat nigdy nie byłem zajęty zawodowo w święta, ale to jest moja decyzja, gdyż dwa razy miałem propozycje wyjazdu zagranicznego ze świętami w hotelu i odmówiłem. Wspaniałą rzeczą jest to, co robię, czyli sztuka dyrygencka, przygotowywanie utworów, to mnie niezwykle inspiruje i bardzo „kręci” (jak to mówi młodzież), natomiast to wszystko – przyjemność prowadzenia orkiestry, przygotowywania koncertów ma absolutne oparcie w rodzinie. Ktoś kiedyś mądrze powiedział: „Kiedy ma się z tyłu i z boku głowy spokój, to wtedy można góry przenosić”.
Jestem mojej małżonce szczególnie wdzięczny, że przez tyle lat mi towarzyszy w tej mojej muzycznej podróży, dba o to, żebym mógł spokojnie skupić się na swojej pracy. Jest tak tylko dlatego, że jesteśmy bardzo szczęśliwym małżeństwem.

            Zauważyłam, że czasami żona Panu towarzyszy w podróżach i jest obecna także na koncertach.
             - Żona już teraz wszędzie ze mną jeździ, bo udała się na najdłuższe wakacje swojego życia, już nie jest aktywna zawodowo i dlatego mamy więcej spokoju i czasu na wspólne podróże.

            Żona wspiera Pana codziennie, myślę, że będzie Pan wspierał małżonkę podczas przygotowań i całych Świąt Bożego Narodzenia.
            - Oczywiście, nasz dom jest centrum naszej rodziny. Jesteśmy tym pokoleniem średnim, które aktualnie wiąże wnuków i dziadków. Dlatego zapraszamy naszych teściów i mojego ojca, ale również moje dzieci z wnukiem na spotkanie wigilijne. Każdy ma swoją rodzinę i nie jest to takie proste, aby to wszystko skoordynować, ale staramy się, aby w święta rodzina była razem, przez ostatnie lata dobrze nam się to udaje i oby tak było jak najdłużej.

            Myślę, że pomimo tego wszystkiego, co nas otacza, natłoku nie napawających radością informacji, możemy z optymizmem wchodzić w nowy rok.
            - Zdecydowanie tak. Jazgot informacji ze wszystkich możliwych stron, ta ogromna ilość niepokojących informacji z pewnością na każdego źle wpływa, ale przecież są kanały telewizyjne i radiowe, gdzie nie ma informacji. Jesteśmy osobami na tyle inteligentnymi i doświadczonymi, że nie musimy wszystkiego słuchać i traktować z całym majestatem. Dlatego nasze życie toczy się swoim tempem. Nie odrywamy się oczywiście od rzeczywistości, ale staramy się mieć zdroworozsądkowe podejście do otaczającego nas świata.

            Dziękuję za miłe spotkanie, a na najbliższe tygodnie życzę wielu radosnych chwil i rodzinnych świąt.
            - Dobrego adwentu, tego czasu oczekiwania, który ja uwielbiam i spokojnych świąt.

                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                        Zofia Stopińska

        

 

 

BOOM EWA BEM I GOŚCIE

17 XII 2021 r., piątek, godz. 19:00

Ewa Bem - śpiew

Agnieszka Wilczyńska – śpiew
Janusz Szrom – śpiew

Andrzej Jagodziński – fortepian, akordeon/ kierownictwo muzyczne
Henryk Miśkiewicz – saksofony
Robert Majewski – trąbka, flugelhorn
Dariusz Plichta – puzon
Adam Cegielski – bas
Czesław „Mały” Bartkowski – perkusja
Miłosz Pękala – instrumenty perkusyjne

Niepowtarzalny i ciepły głos, sceniczna charyzma i autentyczność. Wspaniała wokalistka, wyjątkowa osobowość o nienagannych manierach estradowych. Nagrała 15 albumów, zaśpiewała setki koncertów przed publicznością w kraju, a także w Europie, Ameryce, Afryce i Azji. Z wielka radością pragniemy Państwa poinformować że po kilku latach przerwy w aktywności artystycznej Ewa Bem wraca na scenę żeby dzielić się z publicznością swoją sztuką. Artystka jest zaliczana do grona najwybitniejszych polskich piosenkarek, a w środowisku jazzowym uważana za pierwsza Damę Polskiego Jazzu. Swą wielką karierę rozpoczęła od zespołu Bemibek, formacji wyjątkowej na ówczesne czasy na polskim rynku muzycznym. Współpracowała z największymi postaciami polskiej sceny jazzowej m.in. z Wojciechem Karolakiem, Zbyszkiem Namysłowskim, Janem „Ptaszynem” Wróblewskim , Markiem Blizińskim, Henrykiem Miśkiewiczem. Od 1987r, z krótkimi przerwami, współpracuje z Andrzejem Jagodzińskim, pianistą, aranżerem, kompozytorem, kolejną wielką postacią polskiej sceny muzycznej. Koncert, na który chcemy Państwu zaprosić, będzie składał się z największych przebojów Ewy Bem oraz z utworów szczególnie cenionych przez nią. Będzie miał jeszcze kilka istotnych elementów żeby w nim uczestniczyć i wysłuchać go… /tekst: Agencja ModernLook/

Moi mili Państwo ...

Zapraszam w podróż sentymentalną przez moje pięćdziesiąt lat na scenie. Wystąpią Najlepsi z Najlepszych, a ja dedykując ten Koncert moim Córkom odzyskuję Radość.

Oddana Wam Ewa Bem

WIECZÓR SŁOWA I MUZYKI” – koncert kameralny

12 grudnia  2021 r., niedziela, godz. 17:00

Lucyna Żbikowska – poezja
Grzegorz Niemczuk – fortepian

W programie:
F. Chopin; poezja L. Żbikowskiej

                                                                                                                                          Lucyna Żbikowska - poezja, fot. Jolanta i Jacek Rutkowscy

Lucyna Żbikowska

„WIECZÓR SŁOWA I MUZYKI” – koncert kameralny

12 XII 2021 r., niedziela, godz. 17:00

Lucyna Żbikowska – poezja
Grzegorz Niemczuk – fortepian

W programie:
F. Chopin; poezja L. Żbikowskiej

                                                                                                                                        Lucyna Żbikowska - poezja, fot. Jolanta i Jacek Rutkowscy

Lucyna Żbikowska

Marcin Kasprzyk: "Od najmłodszych lat interesował mnie fortepian"

        Pragnę dzisiaj przedstawić Państwu pana Marcina Kasprzyka, świetnego pianistę, którego rzeszowscy melomani mieli okazję poznać podczas znakomitego koncertu kameralnego, który odbył się 9 listopada. Artysta towarzyszył wówczas śpiewaczce Renacie Johnson-Wojtowicz, a w programie wieczoru znalazły się pieśni polskich kompozytorów: Piotra Perkowskiego, Mieczysława Karłowicza i Ignacego Jana Paderewskiego.

         Urodził się Pan w Jarosławiu i tam rozpoczął naukę gry na fortepianie, a kontynuował ją w Zespole Państwowych Szkół Muzycznych w Przemyślu. Później były studia w Akademii Muzycznej w Łodzi, które ukończył Pan z bardzo dobrym wynikiem i powrócił Pan do rodzinnego Jarosławia.
         - W 2012 roku ukończyłem studia magisterskie w klasie prof. Cezarego Saneckiego i dra hab. Wojciecha Kubicy. Na ostatnim roku studiów magisterskich otrzymałem propozycję pracy w Zespole Szkół Muzycznych w Przemyślu, z której oczywiście skorzystałem i dlatego zdecydowałem się powrócić do Jarosławia. Wkrótce rozpocząłem także pracę w Zespole Szkół Muzycznych w Jarosławiu, a obecnie pracuję jeszcze w Szkole Muzycznej w Pruchniku. Oprócz nauki gry na fortepianie towarzyszę uczniom w roli akompaniatora w klasie saksofonu, oboju, klarnetu oraz śpiewu solowego.

        Zajęcia w szkołach muzycznych odbywają się w większości w godzinach popołudniowych i pewnie wraca Pan do domu dopiero wieczorem.
         - Szczerze mówiąc, w domu jestem zazwyczaj dopiero o 21.00, a czasem nawet później.

        Dosyć często występuje Pan z koncertami i to nie tylko z artystami mieszkającymi na Podkarpaciu. Najlepszym przykładem jest duet fortepianowy, który tworzycie ze znakomitym pianistą Michałem Rotem. Z Jarosławia do Łodzi jest dosyć daleko.
         - Z Michałem Rotem poznaliśmy się na pierwszym roku studiów, czyli już ponad czternaście lat temu. Zawsze chciałem wystąpić z nim na jednej scenie z repertuarem na 4 ręce lub na 2 fortepiany. Cieszę się, że po tylu latach udało się przygotować program na wspólny recital, w szczególności, że odległość i duża liczba obowiązków nie sprzyjała zbyt częstym próbom.

         Jednym z powodów do naszego spotkania jest także nowiuteńka płyta CD z mało znanymi utworami kameralnymi Jana Novaka, czeskiego kompozytora żyjącego w ubiegłym stuleciu (Jan Novak urodził się w 1921 roku, a zmarł w 1984 roku). Rozpoczyna tę płytę cykl divertiment w wykonaniu Pana i Michała Rota.
         - Bardzo mi zależało, aby utwór „Rustica Musa II” nagrać wspólnie z Michałem, ponieważ jest to pianista obdarzony niesłychanie bogatą paletą barw. Jego intuicja artystyczna i dobór środków wykonawczych są dla mnie inspirujące, co sprawia, że efekty wspólnej pracy są zawsze bardzo ciekawe. Utwór ”Rustica musa II” czyli cykl ośmiu divertiment jako jedyny spośród utworów zawartych na płycie nie został nagrany w Sali Koncertowej w ZPSM w Jarosławiu. Rejestracja tego utworu miała miejsce w Sali Kameralnej Akademii Muzycznej w Łodzi na fortepianie Shigeru Kawai, który doskonale przygotował dla nas pan Damian Maksymiuk.
         Z powodu dzielącej nas z Michałem odległości, przygotowania do nagrań były trochę problematyczne. Starałem się w miarę możliwości jeździć do Wrocławia, ale także Michał był na kilku próbach w Jarosławiu. Praca nad tym utworem była bardzo przyjemna i satysfakcjonująca, ale również niezwykle wymagająca. Aktualnie nie mamy możliwości spotykać się regularnie na próbach, aby poszerzać wspólny repertuar, ale jestem wdzięczny Michałowi, że znalazł czas i zgodził się wziąć udział w nagraniach. Wiem, że nie było to łatwe, ponieważ bardzo dużo koncertuje w kraju i za granicą, a także zatrudniony jest na stanowisku adiunkta w Akademii Muzycznej w Łodzi oraz w Szkole Muzycznej we Wrocławiu.

Marcon Kasprzyk Michał Rot fot. Norbert Bohdziul

                                                                 Michał Rot - fortepian, fot. Norbert Bohdziul

         Wszystkie utwory nagrane na płycie „JAN NOVÁK – CHAMBER MUSIC” są polskimi premierami fonograficznymi, ale drugi utwór jest zarazem światową premierą.
         - Tak, mowa o „Capriccio” w wersji na wiolonczelę i fortepian, ponieważ wersja na wiolonczelę i orkiestrę została już nagrana i wydana.
Zdecydowałem się nagrać ten utwór z Wojtkiem Bafeltowskim, który jest studentem pierwszego roku studiów magisterskich w klasie wiolonczeli prof. Tomasza Strahla i prof. Marcina Zdunika na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina. Szczerze przyznam, że po zakupie partytury, miałem problem ze znalezieniem wiolonczelisty, który chciałby wykonać bardzo wymagającą partię wiolonczeli. Na szczęście dzięki staraniom mojej pani promotor, prof. Jolanty Skorek-Münch, udało się znaleźć osobę chętną do wykonania partii wiolonczeli. Uważam, że Wojtek doskonale poradził sobie z wszelkimi napotkanymi trudnościami technicznym, a współpraca z nim była czystą przyjemnością.
         Trzeba zaznaczyć, że „Capriccio” jest to kompozycja wyjątkowa, ponieważ łączy w sobie elementy jazzu z techniką dodekafoniczną, a takie niepowtarzalne brzmienie zawdzięczamy użyciu przez kompozytora w dość nietypowy sposób techniki dwunastotonowej.

 

Marcin Kasprzyk Wojciech Bafeltowski fot. Mateusz Zaboklicki

                                                   Wojciech Bafeltowski - wiolonczela, fot . Mateusz Zaboklicki

         Dwa kolejne utwory „Sonatina” i „Choreae vernales” skomponowane zostały na flet i fortepian, a do ich wykonania zaprosił Pan swoją żonę Jagodę Pietrusiak-Kasprzyk, która jest świetną flecistką. Wszystkie utwory są dla instrumentalistów bardzo trudne, chociaż wszyscy mogą się popisać wirtuozostwem i muzykalnością.
         - Dlatego też zainteresowałem się wymienionymi przez panią utworami na flet i fortepian Jana Nováka. Moja żona ukończyła z wyróżnieniem Akademię Muzyczną w Krakowie w klasie prof. Zbigniewa Kamionki oraz Conservatorio di Musica Arrigo Boito w Parmie, i przeważająca ilość utworów na płycie jest z udziałem Jagody. Chcę także powiedzieć, że nasze wspólne nagrania przebiegały „gładko” między innymi ze względu na świetną intonację mojej żony na flecie, która jest bardzo istotna w instrumentach dętych – szczególnie podczas nagrań.
         Trzeba podkreślić, że „Choreae vernales”, co w tłumaczeniu oznacza „Wiosenne tańce”, powstał w 1977 roku na flet i gitarę, ale kompozytor w 1980 roku opracował ten utwór na flet i fortepian, a później powstała jeszcze trzecia wersja na flet, orkiestrę smyczkową, czelestę i harfę. Inspiracją głównego tematu był dla kompozytora rzymski poeta Horacy, a konkretnie heksametr z siódmej pieśni z IV księgi Horacego. Dodatkowo nad łacińskim heksametrem kompozytor umieścił rytm, co posłużyło mu jako szkielet kompozycji, główną melodię podlegającą modyfikacjom.

Marcin Kasprzyk Jagoda Pietrusiak Kasprzyk fot. Katarzyna Pomian

                                                              Jagoda Pietrusiak-Kasprzyk - flet, fot  Katarzyna Pomian

          Trzeba także podkreślić, że na płytę wybrał Pan utwory pochodzące z różnych okresów twórczości Jana Nováka, bo „Capriccio” zostało skomponowane w 1958 roku, „Rustica musa II” to kompozycja z 1975 roku, dwa utwory na flet i fortepian „Sonatina” i „Choreae vernales” powstały w latach 1976 i 1980, a kończąca płytę kompozycja „Mimus magicus” na sopran, flet i fortepian pochodzi z 1969 roku.
          W utworze wieńczącym płytę Jan Novák posłużył się "Bukolikami" rzymskiego poety Wergiliusza.

          - To prawda. Udało mi się zgromadzić kilkanaście partytur z twórczością Jana Nováka. Wybór utworów z różnych okresów twórczości był uwarunkowany przeze mnie przede wszystkim chęcią pokazania szerokiego spektrum zainteresowań kompozytora, stąd moja praca doktorska opierała się m.in. na omówieniu syntez stylistycznych w twórczości Jana Nováka. Mam nadzieję, że poprzez odpowiedni dobór utworów, udało mi się pokazać zróżnicowane brzmienia i rozmaite rodzaje inspiracji.
          Jeżeli chodzi o utwór "Mimus magicus", w pierwotnej wersji przeznaczony był na sopran, klarnet i fortepian, kompozytor natomiast przerobił partię klarnetu na flet dla swojej córki Klary Novákovej. Moja żona korzystała z rękopisu, który udało mi się zdobyć z Muzeum Czeskiego w Pradze, ponieważ wersja na flet nie została wydana.
          Jak Pani już wspomniała, kompozytor oparł się na „Bukolikach” (Ekloga VIII, wersy 64 – 109, Damon- Alfezybeusz). W nagraniu utworu, w warstwie tekstowej została zastosowana wymowa restytuowana zwana klasyczną, którą zalecał stosować Jan Novák. Wymowa restytuowana była popularna od I wieku p.n.e. do I wieku n.e., a zrekonstruowano ją dopiero w XX wieku. Trudności przysporzyły nam różnice fonetyczne, ponieważ istnieją odmiany północno-europejska, południowo-europejska i anglosaska. Jan Novák zwracał uwagę na sposób wymowy i na korelację warstwy muzycznej i tekstu.
          Chcę podkreślić, że Renata Johnson-Wojtowicz doskonale poradziła sobie z nie lada trudnym zadaniem, jakim było spełnienia woli kompozytora.

Marcin Kasprzyk Renata Johnson Wojtowicz fot. Magdalena Konopka

                                                                         Renata Johnson-Wojtowicz - sopran, fot. Magdalena Konopka

          Od dłuższego czasu zajmował się Pan życiem i twórczością Jana Nováka, napisał Pan na ten temat pracę doktorską. Skąd fascynacja tym kompozytorem i jego muzyką?
          - Fascynacja zaczęła się dość przypadkowo. Poszukiwałem repertuaru na flet i fortepian, aby wykonywać go z moją żoną. Michał Rot podczas jednej z rozmów telefonicznych wspomniał mi, że kiedyś wykonywał z flecistką jeden z utworów Jana Nováka co zbudziło moje zainteresowanie.
Po przesłuchaniu kilku nagrań dostępnych w Internecie, byłem pod wielkim wrażeniem wyjątkowego stylu kompozytora. Niestety w języku polskim nie znalazłem żadnych informacji na jego temat, dostęp do nut również był utrudniony. Przykładowo jedyny dostępny w Internecie oryginalny egzemplarz nut "Rustica musa II" udało mi się zakupić w jednym z antykwariatów niemieckich w wydaniu G. Zanibona z 1976 roku.
          Zacząłem przeszukiwać Internet w poszukiwaniu dostępnych materiałów na temat Nováka. Skontaktowałem się z córką kompozytora - Klarą Novákovą, która bardzo mi pomogła w zdobyciu szczegółowych informacji na temat swojego ojca. Oczywiście pogłębianie wiedzy i zdobywanie partytur trwało bardzo długo, dlatego w swojej pracy doktorskiej zatytułowanej: „Kameralistyka fortepianowa Jana Nováka jako przykład syntezy stylistycznej na tle muzyki XX wieku” zdecydowałem się zamieścić obszerny wątek biograficzny na temat kompozytora, oraz chronologiczny spis wszystkich kompozycji, który umieściłem w suplemencie.

          Pana trud został dostrzeżony, ponieważ praca doktorska, którą obronił Pan w Akademii Muzycznej im. Ignacego Jana Paderewskiego w Poznaniu, została bardzo wysoko oceniona przez wszystkich recenzentów.
Także płyta „JAN NOVÁK – CHAMBER MUSIC” jest wynikiem tych długoletnich poszukiwań.

          - Bardzo się cieszę, że moja dysertacja wraz z płytą została pozytywnie przyjęta przez całą komisję i recenzentów: dr hab. Annę Stempin-Jasnowską z A.M. w Bydgoszczy oraz dra. hab. Pawła Zawadzkiego z A.M. we Wrocławiu. Oczywiście „wisienką na torcie” było wydanie płyty „JAN NOVÁK – CHAMBER MUSIC” w wydawnictwie DUX, której premiera odbyła się 4 listopada. Ja byłem pomysłodawcą projektu, ale płyta nie powstałaby bez wszystkich współwykonawców.
          Wielka szkoda, że nie mieliśmy dotąd możliwości pokazania na żywo polskiej publiczności wszystkich nagranych przez nas utworów z powodu trwającej pandemii. Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości uda się nam rozpropagować twórczość Jana Nováka w Polsce.

          Słuchając kilkakrotnie tej płyty, także pomyślałam, że warto by było zorganizować serię koncertów promujących, bo każdy z utworów, które znajdują się na płycie, wart jest pokazania go szerokiemu gronu publiczności. Są one przeznaczone nie tylko dla melomanów czy miłośników muzyki kameralnej, ale szerokiego grona publiczności.
           - Mówiąc szczerze, dziwię się, że twórczość Jana Nováka jest w Polsce nieznana, podczas gdy pochodzące z tego samego okresu utwory Bohuslava Martinů są dość popularne. Według mnie na mały rozgłos jego twórczości miał wpływ nieszczęśliwy splot wydarzeń – mianowicie na wiosnę 1984 roku został zaplanowany koncert w Filharmonii Nowojorskiej, na którym obok kompozycji Martinů i Dvořaka miała zostać zaprezentowana Kantata „Dido” Jana Nováka na mezzosopran, recytatora, mały chór i orkiestrę pod dyrekcją Rafaela Kubelika. W roli narratora miał wystąpić Jan Novák.
          Wykonanie "Dido" pod batutą dyrygenta o światowej sławie miało być ostatnią szansą na docenienie jego dzieł i nadzieją na dostanie się do parnasu kompozytorów XX wieku. Niestety, Kubelik złamał sobie rękę i koncert został przełożony na inny termin. Wkrótce stan zdrowia Nováka znacznie się pogorszył. Stwierdzono u niego guza mózgu. Miał zaplanowaną operację, niestety nie doczekał jej - zmarł 17 listopada 1984 roku.
Nie udało się, niestety, wykonać kompozycji, dzięki której mógł zdobyć zasłużoną sławę.

Marcin Kasprzyk Okładka płyty

          Polecamy Państwa uwadze płytę „JAN NOVÁK – CHAMBER MUSIC”, która do Pana rąk trafiła 9 listopada, mamy nadzieję na koncerty promujące to wydawnictwo na początku 2022 roku.
Chciałabym jeszcze wrócić do początków Pana zainteresowań muzyką. Rozpoczął Pan naukę gry na fortepianie w Państwowej Szkole Muzycznej I stopnia w Jarosławiu. Czy Pan wybrał ten instrument, czy to rodzice zadecydowali?

          - Od najmłodszych lat interesował mnie fortepian. Jako małe dziecko dostałem malutkie pianino, którym bardzo często się bawiłem. Jak zdawałem egzamin wstępny do Szkoły Muzycznej I stopnia w Jarosławiu, to marzyłem tylko o nauce gry na fortepianie. Moją pierwszą nauczycielką fortepianu była mgr Teresa Romanow-Rydzik, później kontynuowałem naukę w Zespole Szkół Muzycznych w Przemyślu w klasie fortepianu mgr Doroty Miller i po ukończeniu tej szkoły, jak już wspomniałem, studiowałem w Akademii Muzycznej w Łodzi.

          Ponieważ wielokrotnie brał Pan udział w krajowych i międzynarodowych konkursach, uzyskując wysokie lokaty, teraz towarzysząc młodym adeptom grającym na instrumentach, nadal uczestniczy Pan w różnych konkursach, przesłuchaniach i egzaminach oraz przygotowuje Pan do udziału w konkursach swoich uczniów, wiele może Pan o nich powiedzieć. Nie wszyscy są świadomi tego, że na konkurs warto pojechać, a nagrody nie są najważniejsze.
          - Od kiedy pandemia spowodowała odwołanie wszelkich imprez masowych, m.in. koncertów, zainteresowałem się konkursami fortepianowymi w wersji „online”. Udało mi się przygotować i nagrać repertuar na fortepian solo, który wykorzystałem później do udziału w Międzynarodowych Konkursach Fortepianowych organizowanych przez światową organizację World Piano Teachers Associations w Finlandii zdobywając wyróżnienie oraz w Tajlandii uzyskując drugie miejsce. Jeżeli chodzi o uczestnictwo w roli akompaniatora to rzeczywiście w tym roku miałem przyjemność nagrywać z uczniami bardzo dużo utworów na konkursy ogólnopolskie i międzynarodowe. Wiele z nagrań zostało docenionych przez komisje, czego konsekwencją było zdobywanie przez uczniów wysokich lokat.
          Z upływem lat zauważyłem po sobie, że gdy czasu na ćwiczenie jest bardzo mało ze względu na pracę i wiele innych obowiązków, efektywność ćwiczenia znacznie się poprawia.
Utrzymywanie dobrej formy w grze na fortepianie wymaga codziennej systematycznej pracy i samodyscypliny. Staram się nieustannie poszerzać solowy i kameralny repertuar oraz utrwalać dotychczasowy.
Dodatkowo praca w roli akompaniatora wymaga od nas-pianistów poświęcania wielu godzin z wolnego czasu na ćwiczenie. Wiele z akompaniamentów w II stopniu jest dosyć skomplikowana i wymaga systematycznej pracy, gdyż występując z uczniem na konkursie, koncercie czy egzaminie, w pośredni sposób także podlegam ocenie.

Dziękuję Panu za rozmowę i życzę wielu ciekawych projektów, wspaniałych koncertów, kolejnych nagrań i satysfakcji z pracy pedagogicznej. Z pewnością niedługo będę miała okazję oklaskiwać Pana podczas koncertów.
- Ja również dziękuję za spotkanie i mam nadzieję, że wkrótce się zobaczymy.

Zofia Stopińska

 

Marcin Kasprzyk fot. Katarzyna Kasprzyk

                                                          Marcin Kasprzyk - fortepian, fot Katarzyna Kasprzyk

 

W hołdzie mistrzowi tonów

Koncert promujący najnowsze wydawnictwo płytowe Centrum Paderewskiego

10 grudnia (piątek), godzina 18.00

Sala Koncertowa Zespołu Szkół Muzycznych im. Ignacego Jana Paderewskiego w Tarnowie
(ul. Lippóczego 4)

Wstęp wolny

Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej

10 grudnia o godzinie 18.00 Centrum Paderewskiego zaprasza tym razem nie do Kąśnej Dolnej, a do Tarnowa. W pięknej i nowoczesnej Sali Koncertowej tamtejszego Zespołu Szkół Muzycznych zabrzmią pieśni Paderewskiego w wykonaniu znakomitych polskich śpiewaków operowych oraz młodych adeptów sztuki wokalnej.

Koncert „W hołdzie mistrzowi tonów” promuje płytę pod tym samym tytułem, powstałą z okazji przypadającej w tym roku 80. rocznicy śmierci kompozytora i patrona kąśnieńskiego Centrum.

Wystąpią: Ewa Biegas – sopran, Ewelina Szybilska – sopran, Alicja Rusin – sopran, Jacek Jaskuła – baryton, Martin Filipiak – baryton, Mirella Malorny – fortepian oraz kwartet smyczkowy Con Affetto. Słowo o muzyce wygłosi Regina Gowarzewska. Wstęp na koncert jest wolny.

Projekt dofinansowany jest ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej jest instytucją kultury Powiatu Tarnowskiego współprowadzoną przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Partnerem strategicznym Centrum Paderewskiego jest Grupa Azoty.

XVI Festiwal Muzyki Organowej i Kameralnej "Ars Musica 2021" - II Koncert

Gmina Iwonicz Zdrój

Gminny Osrodek Kultury w Iwoniczu Zdroju

Parafia Rzymskokatolicka pw. Wszystkich Świętych w Iwoniczu

zapraszają na

II Koncert  XVI Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej

"Ars Musica"

5 grudnia 2021 r.,(niedziela)  godz. 15.30

Kościół Parafialny w Iwoniczu pw. Wszystkich Świętych

Wykonawcy: 

Andrzej Chorosiński - organy

Michał Chorosiński - recytacje

W programie:

J.S.Bach, F. Chopin, K. Szymanowski, C. Franck. T. Dubois

T. Różewicz, Zb. Herbert

Kierownictwo artystyczne festiwalu: dr. hab. Bartosz Jakubczak, prof. Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina

W hołdzie mistrzowi tonów

Koncert promujący najnowsze wydawnictwo płytowe Centrum Paderewskiego

10 grudnia (piątek), godzina 18.00

Sala Koncertowa Zespołu Szkół Muzycznych im. Ignacego Jana Paderewskiego w Tarnowie
(ul. Lippóczego 4)

Wstęp wolny

 

Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej

 

10 grudnia o godzinie 18.00 Centrum Paderewskiego zaprasza tym razem nie do Kąśnej Dolnej, a do Tarnowa. W pięknej i nowoczesnej Sali Koncertowej tamtejszego Zespołu Szkół Muzycznych zabrzmią pieśni Paderewskiego w wykonaniu znakomitych polskich śpiewaków operowych oraz młodych adeptów sztuki wokalnej.

Koncert „W hołdzie mistrzowi tonów” promuje płytę pod tym samym tytułem, powstałą z okazji przypadającej w tym roku 80. rocznicy śmierci kompozytora i patrona kąśnieńskiego Centrum.

Wystąpią: Ewa Biegas – sopran, Ewelina Szybilska – sopran, Alicja Rusin – sopran, Jacek Jaskuła – baryton, Martin Filipiak – baryton, Mirella Malorny – fortepian oraz kwartet smyczkowy Con Affetto. Słowo o muzyce wygłosi Regina Gowarzewska. Wstęp na koncert jest wolny.

Projekt dofinansowany jest ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej jest instytucją kultury Powiatu Tarnowskiego współprowadzoną przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Partnerem strategicznym Centrum Paderewskiego jest Grupa Azoty.

FILHARMONIA PODKARPACKA - FAMILIJNY KONCERT MIKOŁAJKOWY

4 XII 2021 r., sobota, godz. 18:00

Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej
Sławomir Chrzanowski– dyrygent

W programie:
J.S.Bach/ arr. A. Reed- Jesu, Joy of Man's Desiring
J.S.Bach/ arr. L. Cailliet- Sheep may safely graze
G.W. Chadwick- Szkice symfoniczne
A. Reed- Greensleeves
V. Herbert- Babes in Toyland
Amazing Grace
A. Silvestri- suita z filmu "Ekspres polarny"
L. Henderson- Canadian Brass Christmas
J. Styne- Let it Snow!
Across the Wide Missourri (opr. Świderski)
R. Sheldon- The most wonderful Christmas

 

Koszt udziału: 20zł ulgowy/ 30zł normalny

Bartosz Koziak: "Jest dużo ciepła w brzmieniu wiolonczeli i ma ono przełożenie na ludzi"

        Zapraszam na spotkanie z panem Bartoszem Koziakiem, znakomitym wiolonczelistą, który karierę artystyczną rozpoczął w pierwszych latach XXI wieku. Rozmawiałam z Artystą w Rzeszowie, po koncercie, który odbył się 19 listopada w Filharmonii Podkarpackiej, a jednym z utworów był I Koncert wiolonczelowy Krzysztofa Meyera, w którym partie solowe znakomicie wykonał Bartosz Koziak.

       Dzieło, które Pan wykonał, powstało w pierwszej połowie lat 80. ubiegłego stulecia i zadedykowane zostało Ivanowi Monighettiemu, wybitnemu rosyjskiemu wiolonczeliście, który był także jego pierwszym wykonawcą.
        - Trzeba podkreślić, że Ivan Monighetti był pierwszym z wiolonczelistów ze Wschodu, który zainteresował się muzyka dawną i wykonywał ją w stylu epoki, w której utwór był napisany, rezygnując z naleciałości epok późniejszych. Jednocześnie to wybitny wykonawca muzyki nowej i najnowszej, a najlepszym dowodem prawykonanie Koncertu Canti Amadei Krzysztofa Meyera, który bezpośrednio nawiązuje do muzyki Wolfganga Amadeusza Mozarta. Są w tym utworze motywy z Requiem, Sonaty skrzypcowej i różnych symfonii, które są rozpoznawalne dla melomanów. Zarówno skład orkiestry, jak i sposób wykorzystania instrumentów w sensie artykulacyjnym, dynamicznym jest taki sam jak u Mozarta. Natomiast współbrzmienia i charakter jest zupełnie inny. Uważam, że Krzysztofowi Meyerowi znakomicie udało się połączyć współczesny język muzyczny ze sposobami gry, które stosowane są od lat. Mnie się to szalenie podoba.

        Od jak dawna ma Pan ten koncert w repertuarze?
        - Niedawno, bo dopiero w tym roku. Profesor Krzysztof Meyer zaprosił mnie do nagrania tego koncertu, co dla mnie jest wielkim wyróżnieniem i zaszczytem. Bardzo się z tego zaproszenia ucieszyłem. Ze względu na czas pandemii musieliśmy szybko przygotować utwór i nagrać go.

         Czy wcześniej grał Pan jakieś utwory Krzysztofa Meyera?
          - Poznałem Profesora Meyera kilkanaście lat temu, kiedy grałem jego II Koncert wiolonczelowy, który jest zupełnie inny. Później kontakt z Profesorem był daleki.
Dopiero teraz zostałem zaproszony do nagrania płyty, na której oprócz Symfonii znajdzie się I Koncert wiolonczelowy.
         Bardzo się także cieszę, że mogłem wykonać ten utwór z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej.
Powstało mnóstwo najrozmaitszych utworów na wiolonczelę i przez to często umykają nam utwory naprawdę znakomite, bo cały czas sięgamy po utwory z Roztropowiczowskiego kanonu, jeśli chodzi o utwory z XX wieku. Z wcześniejszych mamy kilka koncertów, po które zazwyczaj sięgamy. Tymczasem okazuje się, że są fantastyczne utwory i to skomponowane również w Polsce, i do nich należy I Koncert Meyera.

        Występując jako solista, musi Pan mieć odpowiednio przygotowany repertuar z różnych epok, po który można sięgnąć, otrzymując zaproszenie. Wówczas w krótkim czasie można się przygotować.
         - Wiolonczelista z racji repertuaru i charakterystyki instrumentu, w zasadzie nie może ograniczyć się do jednego kierunku. Można powiedzieć, że wiolonczelista nie może istnieć wyłącznie jako solista. Rozmawialiśmy nawet dzisiaj z maestro Massimiliano Caldim, że I Koncert wiolonczelowy Krzysztofa Meyera, to nie jest koncert na wiolonczelę i akompaniującą jej orkiestrę. Te partie są ściśle sprzężone. Orkiestra ma mnóstwo przerw, ale później ma fragmenty, które są bardzo istotne. To nie są akompaniujące wejścia, nawet jak jest to kilka czy kilkanaście dźwięków.
        Podobna sytuacja z koncertami wiolonczelowymi sięga nawet XIX wieku. Dla przykładu podam, że Koncert wiolonczelowy Roberta Schumanna jest utworem kameralnym z orkiestrą, a z kolei Koncert Antonina Dvořaka jest właściwie symfonią koncertującą z solami fletu czy skrzypiec. Dlatego wiolonczelista jest zawsze także kameralistą.
        My takiego repertuaru solowego jak pianiści właściwie nie mamy. Mamy sześć suit Johanna Sebastiana Bacha, Sonatę Zoltána Kodálya, Sonatę Paula Hindemitha i jeszcze kilka utworów skomponowanych w XX wieku, ale nimi nie będzie zainteresowane szerokie grono melomanów, natomiast cała reszta naszego repertuaru to sonaty kameralne z fortepianem. Zdarzają się duety ze skrzypcami, jak Sonata Maurice Ravela, oraz cała kameralistyka na większe składy. Wiolonczelista musi grać bardzo różnorodny repertuar i dla mnie ten element pracy jest szczególnie fascynujący.
        Trzeba podkreślić, że XX wiek – z jednej strony dzięki Mścisławowi Roztropowiczowi, a z drugiej strony dzięki Siegfriedowi Palmowi - przyniósł (nazwijmy to w wielkim skrócie) dwa kierunki wykonawstwa, rozbudowując nieprawdopodobnie repertuar wiolonczelowy w stosunku do tego, co było wcześniej.
Pierwszy – Roztropowiczowski to jest kontynuacja tradycji, a Palm inspirował kompozytorów do tworzenia, grając na wiolonczeli zupełnie inaczej, sonorystycznie, używając najrozmaitszych nowych technik. Dlatego XX wiek jest czasem bardzo ważnym, kiedy wiolonczela wprost „wybuchła”, jeśli chodzi o repertuar i możliwości.

        Pod koniec października oklaskiwaliśmy Pana w Rzeszowie podczas koncertu w ramach Rzeszowskiej Jesieni Muzycznej. Wspólnie ze świetną pianistką Agnieszką Kozło wykonaliście trzy sonaty, ale pierwsza z nich – Sonata e-moll op. 38 Johannesa Brahmsa została skomponowana na wiolonczelę i fortepian. Natomiast Sonata G-dur op. 96 Ludwiga van Beethovena oraz Sonata d-moll op. 9 Karola Szymanowskiego, to były transkrypcje sonat skrzypcowych. Zachwyciła mnie szczególnie Sonata Szymanowskiego i sądzę, że była to Pana transkrypcja.
        - Nuty i wydanie, z którego korzystaliśmy w przypadku tej Sonaty Szymanowskiego, zostało opracowane przez Kazimierza Wiłkomirskiego, ale faktem jest, że grając ten utwór z Agnieszką Kozło, troszkę odeszliśmy od tego opracowania. Zrobiliśmy to dlatego, bo mieliśmy poczucie, że Wiłkomirski za bardzo odszedł od oryginału. Najmniejszym problemem była kwestia rejestrów, chociaż mam poczucie, że od momentu, kiedy ta transkrypcja Wiłkomirskiego powstała, wiolonczela bardzo się rozwinęła i to co kiedyś się wydawało niemożliwe, aktualnie już jest możliwe.
         Najlepszym przykładem jest stwierdzenie Witolda Lutosławskiego, że dlatego nie zrobił wyciągu fortepianowego do swego Koncertu wiolonczelowego, bo kiedy w 1969 roku komponował ten Koncert, był przekonany, że jest to utwór wyłącznie dla najwybitniejszych wirtuozów, a w tej chwili grają go już studenci.
         Podobnie jest z Sonatą d-moll Karola Szymanowskiego. Pewne fragmenty w tej Sonacie były, moim zdaniem, zapisane za nisko. Wiłkomirski zaingerował dosyć mocno w kwestie frazowania i tekstu Szymanowskiego, i tu powróciliśmy faktycznie do partii skrzypiec, szczególnie jeśli chodzi o łukowanie.
         Natomiast jeśli chodzi o ostatnią Sonatę skrzypcową Beethovena, to jest to mój ukochany utwór od momentu, kiedy usłyszałem go po raz pierwszy. Zawsze sobie myślałem, jak cudownie byłoby zagrać ten utwór na wiolonczeli i w pewnym momencie pomyślałem, że mogę go sobie przecież poćwiczyć sam dla siebie. Później zacząłem grać tę Sonatę podczas koncertów i tak już zostało.

Bartosz Koziak z Agnieszka Kozło 4 fot. Jakub Kwaśniewicz

Agnieszka Kozło - fortepian i Bartosz Koziak - wiolonczela podczas koncertu w ramach V Rzeszowskiej Jesieni Muzycznej, fot. Jakub Kwaśniewicz.

         Zapraszany był Pan przez Mistrza Krzysztofa Pendereckiego do wykonywania jego utworów i często Pan występował pod jego batutą.
         - To trwało przez wiele lat. Po raz pierwszy graliśmy w 2001 lub w 2002 roku Concerto grosso, a później regularnie graliśmy ten utwór oraz Koncert altówkowy w wersji wiolonczelowej. Nagraliśmy te utwory oraz wykonywaliśmy je w różnych salach w Polsce i w Europie. To był piękny czas współpracy, obserwowania Profesora w czasie prób, ale także w życiu codziennym artysty, który podróżuje – wspólne próby, mieszkaliśmy w tych samych hotelach – te wspomnienia pozostaną ze mną na zawsze.

         Z pewnością będzie Pan sięgał po utwory Krzysztofa Pendereckiego.
         - Z pewnością. Krzysztof Penderecki skomponował wiele utworów na wiolonczelę lub opracował wersje innych swoich dzieł na wiolonczelę (tak jak wspomniany Koncert altówkowy).
Są to fantastyczne dzieła, świetnie napisane, często bardzo trudne, ale wszystkie ze świadomością i czułością wobec naszego instrumentu.
Wykonywanie utworów Krzysztofa Pendereckiego sprawia mnóstwo przyjemności, a jednocześnie jest przekrojowe, bo pierwszy utwór Capriccio per Siegfried Palm na wiolonczelę solo jest napisany jeszcze w stylu sonorystycznym (z użyciem wiolonczeli zupełnie inaczej), ale jest to znakomicie napisana kompozycja. Inne utwory pisane są już bardziej tradycyjnymi środkami.

         Nagrał Pan sporo utworów wiolonczelowych i kameralnych. Sięga Pan czasem po te płyty?
          - Jest kilka takich nagrań, do których wracam serdecznie. Z Justyną Danczowską gramy od wielu lat i nagraliśmy m.in. sonaty Franza Schuberta, Cesara Francka i Dymitra Szostakowicza.
Z kolei z Anią Staśkiewicz nagraliśmy płytę z duetami na skrzypce i wiolonczelę Zoltána Kodály’a, Maurice'a Ravela i Bohuslava Martinů. Solidnie pracowaliśmy nad tym projektem i później sporo graliśmy razem. Niedawno, po paru latach przerwy, graliśmy Alfreda Schnittke Concerto grosso na skrzypce i wiolonczelę, i orkiestrę poszerzoną o gitary elektryczne, klawesyn i dużo instrumentów perkusyjnych.
Wrócę jeszcze do Bohuslava Martinů, który został ze mną bardzo mocno, bo niedawno nagrywałem jego II Koncert wiolonczelowy i II Sonatę.

         Pamiętam koncerty Tria fortepianowego w składzie: Kaja Danczowska – skrzypce, Bartosz Koziak – wiolonczela i Justyna Danczowska – fortepian.
         - Graliśmy razem bardzo długo i nawet udało nam się nagrać jeden utwór – nieznane Trio fortepianowe Georgy’a Catoire. Na tej płycie są także inne utwory w wykonaniu Justyny i Oli Kuls.
To jest dla mnie także bardzo ważne nagranie.
         Dzięki Kai i Justynie gram na wspaniałej wiolonczeli Dezyderiusza Danczowskiego. Jest to XIX-wieczna kopia instrumentu J. Guadagniniego.

         Muszę się przyznać, że dzięki temu bardzo długo kojarzyłam Pana z Krakowem, a przecież Pan już od studiów mieszka w Warszawie.
         - To prawda, chociaż w Krakowie jest dom mojej Mamy. Mieszkam od lat w różnych miejscach, ale od paru lat razem z żoną mieszkamy w Warszawie na stałe. Trzeba także stwierdzić, że we współczesnym świecie wydaje się, że z Krakowa do Warszawy jest blisko.

         Naukę gry na wiolonczeli rozpoczął Pan w wieku siedmiu lat. Czy sam Pan wybrał ten instrument, czy rodzice o tym zadecydowali?
         - Ja tego nie pamiętam, chociaż odkąd pamiętam, grałem na wiolonczeli. Urodziłem się w Zakopanem i tam przez pierwsze pięć lat mieszkaliśmy, a potem przeprowadziliśmy się do Krakowa i niedługo zacząłem grać na wiolonczeli.
         Pochodzę z rodziny pianistów, a moja historia jest taka, że rodzice zabrali mnie do filharmonii, zobaczyłem wiolonczelę w orkiestrze i powiedziałem, że chcę grać na tym instrumencie. Rodzicom chyba bardzo się ten pomysł spodobał. Moja wspaniała ciocia Celestyna Koziak, która jest znakomitą pianistką i słynnym pedagogiem, również studiowała na wiolonczeli. Myślę, że dlatego ten mój pomysł był w zgodzie z myślą rodzinną.

         Chyba Pan nigdy nie żałował tego wyboru. Nauka gry na instrumencie trwa dość długo i bardzo ważną rolę odgrywają nauczyciele na kolejnych etapach nauki. Mistrzem można nazwać nawet pierwszego nauczyciela, który dobrze ustawi aparat gry i zachęci do ćwiczenia.
          - Oczywiście, ma pani rację. Dla mnie wielką zmianą był kontakt z prof. Kazimierzem Michalikiem, z którym pozostajemy nadal w wielkiej przyjaźni i mamy niemal codzienny kontakt. Poznałem Profesora Michalika na początku liceum i to było przełomowe wydarzenie, bo bardzo jasno określił, jakie są priorytety, jaka jest relacja między techniką a artyzmem i wtedy zrozumiałem, że technika służy sztuce, i dlatego trzeba ją tak bardzo pielęgnować i rozwijać.
         Podziwiałem i nadal podziwiam Profesora, bo jest niezwykłym erudytą, człowiekiem renesansu. Właściwie Profesor wie wszystko nie tylko o wiolonczeli i muzyce. Jest zafascynowany literaturą, malarstwem, interesuje się filmem, jeździ konno, mogę z nim porozmawiać na każdy temat.
          Dwie anegdoty mogę przytoczyć.
          Profesor nigdy się nie chwalił. Jak moja żona zaczęła jeździć konno i opowiadała o podstawowych zasadach jazdy, Profesor słuchał i długo nic nie mówił. Dopiero później zaczął od wspomnienia, że kiedyś profesor Jadwiga Kaliszewska zapytała go, jakie ma sposoby, że tak dobrze udaje mu się uczyć.
Wtedy odpowiedział, że konie go tego nauczyły. I potem dowiedzieliśmy się, jak Profesor przez lata jeździł konno. Najczęściej były to konie, które już zeszły z toru, nie brały udziału w wyścigach, ale mogły jeszcze cwałować po lasach. Później opowiadał nam o malarstwie, jak słynni malarze uwieczniali konie, a myśmy siedzieli i słuchali.
          Druga anegdotka dotyczyła rozmowy z Profesorem, kiedy z Kają i Justyną zaczęliśmy grać Szostakowicza i mieliśmy różne koncepcje. Opowiadałem, że jest nagranie Szostakowicza z Ojstrachem i Milošem Sádlo, u którego Profesor studiował. Wtedy okazało się, że Profesor ma płytę z tym nagraniem, mało tego, był na koncercie, podczas którego wykonywany był ten utwór. Wiedział nawet jak przebiegały próby.
          Na marginesie jeszcze wspomnę, że Profesor Kazimierz Michalik był na pierwszym wykonaniu w XX wieku Koncertu wiolonczelowego C-dur Józefa Haydna, który został przez Miloša Sádlo odkryty i wykonany.
Podkreślę jeszcze raz, że moim najważniejszym mistrzem był, jest i pozostanie Profesor Kazimierz Michalik. Mamy wielkie szczęście, że nadal mamy z nim kontakt, bo dzięki temu przez cały czas się czegoś od niego uczymy.

          Proszę powiedzieć, kiedy studiował Pan u prof. Andrzeja Bauera.
          - To było w tym samym czasie. Profesor Michalik miał takie 3-miesięczne pobyty w Korei i wtedy miałem zajęcia tylko z Andrzejem Bauerem. Później studiowałem jeszcze u prof. Philippe’a Mullera w Paryżu i potem miałem takie poczucie, wracając do naszego tria, że takim niezwykłym dokończeniem czasu studiowania, to było granie z Kają i obserwowanie Kai Danczowskiej nie z perspektywy studenta, ale osoby, która z nią grała. To było nieprawdopodobne i prawie codziennie wspominam ten czas, i wspólne próby. Bardzo dużo się wtedy nauczyłem

          Porozmawiajmy przez chwilę o konkursach, w których Pan uczestniczył. Jest Pan zwycięzcą Konkursu Wiolonczelowego im. Lutosławskiego w 2001 r. w Warszawie, zdobywcą II-ich nagród na konkursach w Tongyeong "Isang Yun in Memoriam" (Korea) i Kijowie im. Mykoły Łysenki, laureatem oraz zdobywcą nagrody specjalnej na konkursie Praskiej Wiosny; otrzymał Pan także nagrody na Konkursach im. Czajkowskiego w Moskwie oraz ARD w Monachium.
Czy oprócz nagród te konkursy otwierały Panu drzwi do sal koncertowych?

          - Na pewno jednym z aspektów bezpośrednich jest możliwość grania. To, że dzisiaj się tu znajduję, z pewnością jest pośrednim efektem tego, że kiedyś coś wygrałem na konkursach.
Natomiast z perspektywy czasu wydaje mi się, że konkursy mają zupełnie inną wartość znaczącą, kto wie, czy nie najważniejszą. To jest budowanie pewnego nawyku ćwiczenia, przygotowywania się i pewnego nawyku wychodzenia na estradę.
          Nasz zawód zawsze podlega ocenie. Jak się kończy czas konkursów, to podczas każdego koncertu nadal jesteśmy oceniani.
Może to dziwnie zabrzmi, co powiem, ale konkurs jest to jedyne miejsce, gdzie tak naprawdę możemy się bezkarnie mylić. Jeżeli nam coś nie wyjdzie, to najwyżej tylko odpadamy z konkursu albo nie otrzymamy nagrody, albo wyróżnienia.
          Później, jak wychodzi się na estradę i gra się dla publiczności, to ma to inną odpowiedzialność, bo gramy dla ludzi, którzy przyszli, aby nas posłuchać.
Konkurs buduje poczucie odpowiedzialności w stosunku do słuchaczy, a niezależnie od tego konkursy przez swoją specyfikę uczą nas panować nad wielkim repertuarem. Przygotowywanie bardzo różnorodnego repertuaru na konkurs, który trwa nieraz podczas trzech etapów trzy, a nawet cztery godziny, wymaga wielkiego wysiłku.
          Nie wszystkie konkursy kończyły się zdobyciem głównych nagród, ale na przykład w Moskwie grałem recital trwający 75 minut bez przerwy, a miałem do wykonania trzy części Suity Bacha, całą Sonatę Schnittke i całą Sonatę Brahmsa.
W Korei grałem w czasie recitalu utwory Schumanna, Martinů oraz Isang Yun’a, który patronuje temu konkursowi. To kompozytor, który pochodził z Tongyeong, ale życie związał z Berlinem i jego ideą było łączenie tradycyjnej muzyki Wschodu i Zachodu. W tym utworze wiolonczela stawała się koreańskim instrumentem ludowym. Takie doświadczenia zmieniają perspektywę wykonawczą.

          Czy teraz zachęca Pan swoich studentów i uczniów do udziału w konkursach?
          - Zachęcam, chociaż coraz częściej widzę, że młodzi ludzie się obawiają. Staram się tłumaczyć, że nie ma się czego bać. Konkursy są tylko dla nas i korzyści, które czerpiemy z udziału w konkursach, jest dużo więcej niż zdobycie nagrody. Ważniejsze jest przygotowanie repertuaru, budowanie nawyku koncentracji na detalu. Ogrywając się przed konkursem, zdobywamy doświadczenie sceniczne. Później występ podczas konkursu jest bardzo ważny, nawet jak nie przechodzimy do kolejnego etapu.
          Występ w trudnej, stresującej sytuacji jest ważnym doświadczeniem. To nie ma znaczenia, czy później gra się w orkiestrze, kameralnie, czy jako solista z orkiestrą. Nie mówiąc już o tym, że aby aktualnie dostać pracę w dobrej orkiestrze, także trzeba stanąć do konkursu. W sensie emocjonalnym jest to dużo trudniejszy konkurs od konkursu solowego, ponieważ konkursy do orkiestr polegają także na wykonaniu krótkich fragmentów repertuaru orkiestrowego, a wymagania są nieprawdopodobne. Od tych paru minut zależy, czy zostaniemy przyjęci.
Nawet jak zostaniemy przyjęci, to zazwyczaj jest okres próbny, podczas którego starsi koledzy oceniają, czy chcą współpracować z tą osobą.
Udział w konkursach daje dużą nadwyżkę, również emocjonalną.

          Parę tygodni temu słuchałam Domówki z Dwójką i graliście wspólnie ze swoją żoną Magdaleną Bojanowicz-Koziak, która jest też znakomitą wiolonczelistką. Czy przygotowanie wspólnego programu przebiega harmonijnie?
           - Chcę podkreślić, że związki wiolonczelistów są częste i takich małżeństw czy par wiolonczelowych jest dużo. Wrócimy do tego, od czego zaczęliśmy naszą rozmowę, że wiolonczelista nie jest solistą, tylko kameralistą i wiolonczeliści się naprawdę lubią.
          Pamiętam swój udział w konkursie w Korei. Zostało nas pięcioro finalistów, ale ponieważ Korea jest bardzo daleko, to część Europejczyków została do końca. Pamiętam, że jak wróciliśmy do hotelu po finale i siedzieliśmy bardzo długo w grupie około dziesięciu osób prawie do rana, rozmawialiśmy, śmialiśmy się i nie było żadnych problemów.
Relacje między wiolonczelistami zazwyczaj bywają bardzo serdeczne i ciepłe. Tak jest zazwyczaj w większości związków życiowych wiolonczelistów. Jest dużo ciepła w brzmieniu tego instrumentu i ma ono przełożenie na ludzi.

          Może dlatego, że grający otulają wiolonczelę swoim ciałem i podczas gry pudło rezonansowe dotyka serca?
          - Do tego, co pani powiedziała, warto dodać, że skala wiolonczeli pokrywa się w pełni ze skalą ludzkiego głosu - męskiego i kobiecego. Może to także nadaje instrumentowi śpiewność i ciepło. Być może, że jeśli przeczytają to inni instrumentaliści, to się bardzo oburzą.

          Wracając do wysłuchanej Domówki z Dwójką stwierdzam, że macie Państwo piękny repertuar na dwie wiolonczele.
          - Mam nadzieję, że kiedyś będziemy mogli to utrwalić i wydać płytę. Jest sporo oryginalnych duetów wiolonczelowych i dużo muzyki, która została opracowana na dwie wiolonczele. Mamy w czym wybierać.

          Cieszymy się, że pomimo niełatwych i pełnych różnych ograniczeń z powodu pandemii kilkunastu miesięcy, mogliśmy w ostatnich tygodniach oklaskiwać Pana w Rzeszowie w roli kameralisty i solisty. Myślę, że będzie Pan dobrze wspominał te koncerty i chętnie Pan jeszcze dla podkarpackich melomanów wystąpi.
          - Bardzo chętnie, tym bardziej, że do tej pory nie występowałem w Rzeszowie często. Kilka lat temu graliśmy tu Koncert potrójny Beethovena ze skrzypkiem Mariuszem Patyrą i bardzo dawno wykonałem Koncert wiolonczelowy Dvořaka.
Bardzo dziękuję publiczności za gorące przyjęcie i pani za miła rozmowę.

                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                       Zofia Stopińska

Bartosz Koziak z Agnieszka Kozło fot. Jakub Kwaśniewicz Bartosz Koziak - wiolonczela i Agnieszka Kozło - fortepian podczas koncertu w  Sali Instytutu Muzyki UR, fot Jakub Kwaśniewicz

Subskrybuj to źródło RSS