wywiady

Z prof. Romanem Lasockim o 51. Międzynarodowych Kursach Muzycznych w Łańcucie

        Zapraszam na spotkanie z prof. Romanem Lasockim, wybitnym skrzypkiem wirtuozem, pedagogiem i popularyzatorem wiolinistyki. Nasz gość studia ukończył z wyróżnieniem w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Łodzi w klasie prof. Franciszka Jamrego. Kontynuował je u profesorów: Andre Gertlera, Henryka Szerynga, Tadeusza Wrońskiego i Stanisława Lewandowskiego. Występował na najważniejszych estradach świata. Wielu kompozytorów dedykowało mu swoje utwory. Profesor i prorektor (4 kadencje) Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie i profesor Akademii Muzycznej w Katowicach. Wykładał w uczelniach na czterech kontynentach. Jego absolwenci, laureaci renomowanych konkursów, zajmują ważne miejsce w życiu muzycznym w kraju i za granicą pełniąc funkcje koncertmistrzów, profesorów, solistów, czy prymariuszy znanych kwartetów. Juror licznych konkursów krajowych i międzynarodowych. Uhonorowany najwyższymi odznaczeniami i nagrodami państwowymi i resortowymi.

Jak długo jest Pan Profesor związany z Międzynarodowymi Kursami Muzycznymi w Łańcucie?

        Od prawie 40-tu lat przyjeżdżam w lipcu do Łańcuta. Pamiętam jak ogromnym zaszczytem był dla mnie fakt zaproszenia na te Kursy przez Zenona Brzewskiego, który był dla mnie najpierw mentorem, a potem serdecznym przyjacielem. Byłem wtedy najmłodszym wykładowcą. Dzisiaj jestem najstarszy. Tak się złożyło, że trzy lub cztery razy nie mogłem przyjechać na łańcuckie kursy, bo mieszkałem wtedy w Seulu, Tokio oraz w Stanach Zjednoczonych. Wtedy nie dałem rady przylecieć, ale zawsze byłem wierny Łańcutowi i odrzucałem inne propozycje kursowe.
Lipiec zawsze należy do Łańcuta.

Łańcuckie Kursy różnią się od innych organizowanych w Polsce i na świecie?

        Bardzo się różnią. Dla przykładu powiem o kursach odbywających się w Paryżu na Sorbonie, w których uczestniczyłem. Kursy trwały dziesięć dni, było około dwudziestu uczestników i czterech pedagogów. Pierwszego dnia ja wykonałem koncert, później grali m.in. Zakhar Bron, Siergiej Kravchenko, a ostatniego Vadim Repin (wszyscy związani z Łańcutem) i na tym kurs się kończył.
       Nie spotkałem nigdzie na świecie kursów, które miały w I turnusie dwadzieścia lub więcej klas, w II turnusie tak samo, a prowadzą je najwspanialsi artyści. Nie jest to impreza komercyjna i wszyscy profesorowie przyjeżdżają do Łańcuta z potrzeby serca, dla podtrzymania wspaniałej tradycji.
Ja nawet po cichu burzę się na określenie kursy. To jest konglomerat, bo z jednej strony w tych dwudziestu klasach codziennie są lekcje, a słuchacze są przydzieleni do jednego pedagoga, ale mogą chodzić i obserwować lekcje w innych klasach.

Jest Pan Profesor szefem kursu metodycznego dla pedagogów szkół muzycznych oraz studentów kierunku pedagogika instrumentalna.

       Mam zaszczyt być kierownikiem tego kursu, który został nazwany „Forum myśli muzycznej”. Wszystkich pedagogów, którzy przyjechali na I turnus zaprosiłem do wygłoszenia referatów dla kilkudziesięciu nauczycieli oraz rodziców uczestników. Staram się, aby one trwały około godziny i były urozmaicone. Ja przez dwa dni opowiadałem o aparacie skrzypcowym, o każdym elemencie, każdym przygięciu palca, szybkości smyczka, spiccato, saltato itd. – o całej kuchni skrzypcowej. Profesor Paweł Radziński mówił o Bachu, poprosiłem prof. Janusza Wawrowskiego, aby opowiedział o Bacewiczównie bo teraz zaczyna nagrywać jej utwory… Każdy z pedagogów dzieli się swoimi spostrzeżeniami i wiedzą z kursantami.

Podczas obydwu turnusów odbywają się także wieczorne koncerty.

        To trzeci niemniej ważny filar. Ten wieczorny festiwal utrzymany jest przeważnie w formule "Mistrz i uczeń". Wybitni pedagodzy i artyści opromieniają swoją sławą swoich następców, bo posiadanie afisza z mistrzem to wielka sprawa.
Oferta dla kursanta jest bardzo bogata. Rano słucha wykładu, później biegnie na swoją lekcję do mistrza, po południu ćwiczy, a o 19.00 rozpoczyna się koncert.
        Do tego wszyscy uczestnicy występują podczas tak zwanych koncertów klasowych, które odbywają się w Auli im. prof. Zenona Brzewskiego w Szkole Muzycznej, a na zakończenie turnusów są koncerty zespołów i orkiestr kursowych w Miejskim Domu Kultury oraz koncert wybranych przez profesorów przedstawicieli klas w Sali Balowej Muzeum – Zamku.

MKM Łańcut 2024 prof. Roman Lasocki 2Prof. Roman Lasocki podczas wykładu "Forum myśli muzycznej", fot. lykografia.pl

Wśród wykładowców łańcuckich Kursów jest obecnie wielu artystów, którzy w młodości w nich uczestniczyli.

       Tak, profesorami są wychowankowie. Powiem tylko, że pamiętam jak wspaniały, fenomenalny skrzypek, prof. Janusz Wawrowski przyjeżdżał na Kursy jako malutki Januszek.
       Mnie się to zawsze kojarzy z wielkim rozłożystym dębem. Każdego roku jak przyjeżdżam widzę nowe, piękne słoje. Kursy w Łańcucie zawdzięczamy ich twórcy, Zenonowi Brzewskiemu, który od lat im patronuje, ale prof. Brzewski był także twórcą wielkich konkursów skrzypcowych w Lublinie, gdzie zwycięzcami zostali m.in.: Wadim Riepin, Maksim Wiengierow, Ilja Gringolc, Bartłomiej Nizioł, Monika Jarecka, a także wielu słynnych polskich skrzypków znalazło się w gronie laureatów.
       W jury tych konkursów zasiadali najwybitniejsi polscy skrzypkowie i pedagodzy, a wśród nich: Irena Dubiska, Eugenia Umińska, Zenon Brzewski, Wanda Wiłkomirska, Edward Zienkowski i wielu innych.
Stworzył także Ogólnokształcącą Szkołę Muzyczną II stopnia w Warszawie, która także nosi jego imię.

Profesor Zenon Brzewski kierował łańcuckimi Kursami w latach 1974 – 1992. 

         Za czasów prof. Zenona Brzewskiego Kursy Muzyczne w Łańcucie bardzo szybko osiągnęły wysoki poziom, bo pedagogami byli najlepsi wioliniści z całej Europy. Większość z nich już niestety odeszła.
        Zgodnie z wolą prof. Zenona Brzewskiego, w 1993 roku dyrektorem artystycznym i naukowym Kursów został jego wychowanek, wybitny polski skrzypek prof. Mirosław Ławrynowicz, który także po kilku latach odszedł od nas i powołana została na to stanowisko prof. Krystyna Makowska-Ławrynowicz, jedna z najwybitniejszych pianistek – kameralistek, długoletni prorektor Uniwersytetu Muzycznego w Warszawie, osoba wielkiego talentu artystycznego i serca.
        Przez dwie ostatnie dekady tandem: prof. Krystyna Makowska-Ławrynowicz i pan Krzysztof Szczepaniak, przewodniczący Komitetu Organizacyjnego Kursów, długoletni wizytator Centrum Edukacji Artystycznej, świetny menedżer i animator kultury, rozwija kolejne słoje w dębie, o którym mówiłem.
        W tym czasie ważnym problemem była zmiana generacyjna w gronie pedagogów. Zaproszeni zostali najwybitniejsi instrumentaliści związani z Uniwersytetem Muzycznym w Warszawie, (ale nie tylko), którzy mogą stanowić elitę elit. Są to znakomici, doświadczeni i energiczni artyści w wieku około 40 lat, którzy wytrzymują wielogodzinne, codzienne zajęcia po zakończonym sezonie koncertowym i roku akademickim.
Podziwiam także umiejętności logistyczne kierujących Kursami i umiejętności integrowania wszystkich osób, bo to jest budowla wznoszona na dwa tygodnie.
         W naszym kraju często mówi się, że „nie ma ludzi niezastąpionych”, a to nieprawda, bo „nie daj Boże”, żeby pani prof. Marta Wierzbieniec, wybitny artysta –muzyk, który poświęcił się Filharmonii Podkarpackiej, zakończyła swoją kadencję. Obawiam się o to, co by się wówczas stało ze wspaniałym zespołem. Marta zrobiła z tego imperium zapraszając najlepszych solistów i dyrygentów. Ja już mówię z pozycji artysty obiektywnego, który zakończył karierę. Tam się przyjeżdża dla przyjemności, nie tylko dla spełnienia misji.
         Wracając do Kursów w Łańcucie, „nie daj Boże”, żeby pani prof. Krystyna Makowska-Ławrynowicz albo pan prezes Krzysztof Szczepaniak poczuli się zmęczeni, bo to są ludzie niezastąpieni. Nie tylko dlatego, że od 20 lat kierują kursami i są z nimi związani o wiele dłużej, a pan Krzysztof Szczepaniak rozpoczynał swoją działalność u boku pana Władysława Czajewskiego. Kurs wciąż żyje i rozwija się, a ja powtórzę - nie znam ani w Europie, ani w Azji gdzie przez kilka lat uczyłem w Japonii i Korei Południowej, oraz w USA gdzie sporo wykładałem, nie spotkałem się z przedsięwzięciem, które chociaż w zarysie przypominałyby rozmach i rangę łańcuckiego Kursu.

Należy podkreślić, że odbyło się już 50 edycji Kursów.

        Międzynarodowe Kursy Muzyczne w Łańcucie trwają już ponad pół wieku i przyjeżdżają na nie tłumy ludzi, a to oznacza, że są potrzebne. Dlatego kierownictwo Kursów zabiega na wszystkie możliwe sposoby, aby w momencie, kiedy kultura wysoka jest w tak głębokim kryzysie, kiedy media nie odnotowują ważnych wydarzeń muzycznych, recenzje w codziennych gazetach się nie pojawiają, a w szkołach powszechnych muzyka właściwe nie istnieje, Kursy się rozwijały.
        Zadaniem akademii muzycznych i kursów muzycznych jest kształcenie najwyższej jakości kadr, które zastępują mistrzów – wykonawców. Nasi absolwenci i uczestnicy kursów są w czołówce europejskiej najlepiej przygotowanych do wykonywania zawodu muzyków.
W pierwszych dekadach uczestnikami łańcuckich kursów byli utalentowani studenci polskich akademii muzycznych, którzy pod kierunkiem wybitnych mistrzów gry na instrumentach smyczkowych przygotowywali się do udziału w międzynarodowych konkursach muzycznych. Później z kursy otworzyły się dla najzdolniejszych uczniów szkół muzycznych II stopnia, a także przyjeżdżali uczestnicy z zagranicy.
        Obecnie mogą w Łańcucie doskonalić swoje umiejętności także najmłodsi adepci gry na instrumentach smyczkowych. Biorąc pod uwagę fakt, że zaczęły pojawiać się w Łańcucie także uzdolnione dzieci, bo wiadomo, że podstawy, a przede wszystkim dobry aparat gry jest bardzo ważny, kierownictwo kursów zaczęło zapraszać także najlepszych pedagogów trudniących początkowym nauczaniem gry na instrumentach smyczkowych. Ta inicjatywa ze prof. Krystyny Makowskiej-Ławrynowicz i prezesa Krzysztofa Szczepaniaka była odpowiedzią na zapotrzebowanie.

Każdy uczestnik oprócz 5 lekcji indywidualnych może też grać w zespole kameralnym lub orkiestrze, uczestniczyć w zajęciach kształcenia słuchu, w lekcjach otwartych, wykładach i seminariach oraz bezpłatnie zwiedzić Muzeum-Zamek. Ponoszona opłata w wysokości 1500 złotych za jeden turnus, nie pokrywa w całości kosztów oferty dydaktycznej.

        Dodajmy jeszcze, znakomite wieczorne koncerty pedagogów w Miejskim Domu Kultury w Łańcucie. Wstęp na te koncerty jest wolny, stąd jest to ciekawa ofert kulturalna dla mieszkańców Łańcuta. Każdy może przyjść i posłuchać wspaniałej muzyki w mistrzowskich interpretacjach.
Trochę szkoda, że o tych koncertach jest mało informacji w codziennych mediach: prasie, radiu , telewizji…
        Ze wzruszeniem wczoraj z obejrzałem wspaniały materiał o Filharmonii Podkarpackiej, z którą czuje się bardzo związany. Ten świetny, bogato ilustrowany program był emitowany tylko na kanale TVP Rzeszów, a powinien być emitowany w dobrych godzinach oglądalności w ogólnopolskim programie TVP, bo Filharmonia Podkarpacka jest wielką polską instytucją kultury. Cieszę się, że ten mogłem ten reportaż zobaczyć, ale gdybym był w domu w Warszawie to nie mógłbym go obejrzeć.
         Wracając do trwających Międzynarodowych Kursów Muzycznych w Łańcucie, które są także wielkim, ważnym wydarzeniem muzycznym realizowanym ze względu na skromne środki finansowe z coraz większym trudem.
         Zapewniam, że nikt z pedagogów nie przyjeżdża na łańcuckie Kursy zarabiać pieniędzy, bo wynagrodzenia są niewielkie. Ja na przykład od początku przyjeżdżam, aby oddać wszelkie dobro, wspaniałe dary, które otrzymywałem od swoich mistrzów. Uważam, że to jest mój obowiązek.
Oby tylko można było realizować wszystkie nurty łańcuckich kursów, bo są cenne i potrzebne. Światli obywatele, którzy są elitą finansową powinni przejmować ciężar utrzymania kultury wysokiej. Z tym jest skromniutko, owszem pan prezes Krzysztof Szczepaniak znalazł w Łańcucie kilku biznesmenów, którzy kursy wspierają. Są to niewielkie przedsiębiorstwa prowadzone przez mądrych, wspaniałych ludzi, ale nie są w stanie utrzymać tak dużych przedsięwzięć. Organizatorzy są w trudnej sytuacji, bo przyznawane środki finansowe są niewielkie.

Na zakończenie naszego spotkania poinformujmy i zachęćmy wszystkich, którzy czytają ten wywiad, aby do 27 lipca wybrali się chociaż na jeden koncert organizowany w ramach 51. Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie. Szczegółowe informacje znajdą Państwo na stronie https://www.kursymuzyczne.pl

          Bardzo serdecznie zapraszamy do Łańcuta w tym oraz w przyszłym roku na koncerty w ramach 52 edycji.
Muzycy są ludźmi bardzo skromnymi. U nas proces kształcenia i stania się zawodowym muzykiem trwa 17 lat. To są lata pełne wyrzeczeń. Konieczność codziennego ćwiczenia na instrumencie buduje pewną pokorę u artystów muzyków, muszą być zdyscyplinowani, muszą planować swoje działania z wyprzedzeniem kilkumiesięcznym i rygorystycznie wykonywać ten plan, bo inaczej nie są w stanie zaistnieć. To jest bardzo skromne środowisko. Nie potrafi uprawiać autopromocji. Zapraszamy z największą atencją i wielką nadzieją.

Bardzo dziękuję za rozmowę

          Ja także bardzo dziękuję

Zofia Stopińska

Gra na fortepianie sprawia, że zapominam o wieku i czuję się szczęśliwa

       Wielkim zaszczytem dla mnie było spotkanie z panią prof. Lidią Grychtołówną, wybitną polską pianistką w Jej domu w Warszawie, które odbyło się dwa dni przed 96. urodzinami Artystki. Był gorący lipcowy dzień 2024 roku. Usiadłyśmy w pełnym pamiątek saloniku z fortepianem, nad którym wiszą zdjęcia podarowane Maestrze przez słynnych dyrygentów, kompozytorów, pianistów, śpiewaczki… Artystka wspominała dzieciństwo, studia, konkursy, tournée koncertowe po całym świecie i pracę pedagogiczną w Moguncji. Był także czas na wspomnienia koncertów w Filharmonii Podkarpackiej.

Czy to prawda, że mając trzy lata już próbowała Pani Profesor grać na fortepianie, a z pierwszym publicznym koncertem wystąpiła Pani mając niespełna 5 lat?

        Ciągle mam w pamięci dzień mojego pierwszego koncertu i salę balową, Białą Salę Hotelu Polskiego w Rybniku. Miałam cztery lata i osiem miesięcy, byłam tak mała, że jak skończyłam mój program, to postawiono mnie na krześle, żeby publiczność mogła mnie zobaczyć. Nie wiedziałam czy publiczność oklaskuje moją grę, czy nową sukienkę, z której byłam bardzo dumna.
         Mój recital trwał zaledwie 20 minut i był częścią koncertu skrzypka Antoniego Szafranka, jednego z braci, którzy założyli w Rybniku prywatną szkołę muzyczną.
Po koncercie ojciec opowiadał, że oficerowie, którzy obok niego usiedli, nie chcieli wierzyć, że to ja grałam Mazurka B-dur Chopina. Podejrzewali, że pani, która wprowadziła mnie na estradę uruchomiła za kulisami pianolę.
        Rodzice, a szczególnie mama chciała, żeby moje dzieciństwo nie różniło się od beztroskich rozrywek innych dzieci. Bawiłam się z dziećmi sąsiadów, a wiosną i latem, przy ładnej pogodzie, dzieci zbierały się w naszym ogródku i zajadałyśmy upieczone przez mamę ciasteczka. W chłodniejszych porach roku zapraszałam dziewczynki do domu, by bawiły się moimi lalkami. Często się zdarzało, że znudzona zabawą, zostawiałam je przy lalkach, a sama siadałam do fortepianu.

Nikt nie uczył Pani grać?

          Nikt, jedynie z zaciekawieniem słuchałam i podpatrywałam, jak grała moja mama i moja matka chrzestna. Próbowałam je naśladować. Nie znałam nut i ze słuchu nauczyłam się grać niektóre utwory z ich repertuaru. Rodzice rozważali potrzebę mojej edukacji muzycznej i chcieli abym uczyła się u kogoś kompetentnego.
        Naprzeciwko starostwa znajdowało się gimnazjum sióstr urszulanek, do którego raz w miesiącu przyjeżdżała z Katowic pani Wanda Chmielowska, ceniona nauczycielka gry fortepianowej. Ojciec wybrał się na spotkanie z nią i poprosił, aby przyszła do nas posłuchać mnie i doradziła jak pokierować moja edukacją.
Pani Chmielowska zgodziła się mnie przyjąć i jeździliśmy przez pół roku na lekcje do jej domu. Jak lekcja był udana i dobrze przygotowana, to mogłam pogłaskać z nagrodę skórę z niedźwiedzia leżącą na podłodze. Uwielbiałam niedźwiedzie i zazwyczaj kładłam się na podłodze i głaskałam – nie chciałam wyjść z domu pani profesor. Ta miłość pozostała do dzisiaj, nawet często z uśmiechem mówię, że moje mieszkanie to niedźwiedzioland.
Za każdą lekcję rodzice płacili 10 złotych, co było poważnym wydatkiem.
         Prywatne lekcje u pani profesor Wandy Chmielowskiej trwały pół roku, po czym zdałam egzamin wstępny do konserwatorium w jej klasie.
Podczas egzaminu wstępnego egzaminatorzy szybko zorientowali się, że mam słuch absolutny. Uderzali skomplikowane akordy na klawiaturze fortepianu, a później prosili, żebym podeszła do instrumentu i rozpoznała oraz powtórzyła wszystkie dźwięk. Łatwo i bezbłędnie spełniałam ich prośby.
Rodzice cieszyli się, że opłacanie prywatnych lekcji już nie obciążało ich budżetu, choć nuka w konserwatorium nie była wtedy bezpłatna.
        Po roku nauki wojewoda Michał Grażyński przyznał mi stypendium, które znacznie poprawiło naszą sytuację materialną.
Wkrótce przybyło mi obowiązków, bo dorosłam do wieku, w którym dziecko zaczyna uczęszczać do szkoły. Mama budziła mnie wcześnie i codziennie spędzałam kilka godzin w szkole. Po lekcjach wracałam do domu, jadłam obiad, przebierałam się, szłam na dworzec kolejowy i jechałam do Katowic. Przybyło mi obowiązków, ubyło rozrywek.

Grychtołóna Lidia XVI Forum z Jasińskim i TatarskimMaestra Lidia Grychtołówna z prof. Andrzejem Jasińskim i prof. Andrzejem Tatarskim po koncercie w ramach Międzynarodowego Forum Pianistycznego "Bieszczady bez granic..." w Sanoku w 2021 r., fot. arch. MFP "Bieszczady bez granic..." 

Jak przeżyła Pani czas II wojny światowej?

         Bardzo trudny dla nas był czas drugiej wojny światowej. Mój ojciec 1 września 1939 roku, o 6.00 rano uciekł z mieszkania bez płaszcza dlatego, że był najbliższym współpracownikiem Korfantego. Gdyby tego nie zrobił byliby go w pierwszym dniu wojny powiesili na rynku w Rybniku. Moi rodzice stracili wszystko.
Dom mieszczący się w centrum Rybnika, blisko kościoła św. Antoniego, w którym mieszkaliśmy przed wojną został niedawno wykupiony przez miasto. Będzie się w nim mieściła fundacja dla młodych pianistów imienia mego męża i moja.
        Jak zaczęła się II wojna, szybko musiałam nauczyć się działać jak dorosła , bo mama słabo znała niemiecki, a ja z łatwością opanowałam ten język, bo miałam do tego wrodzone zdolności. Żywność zdobywałyśmy z ogromnymi trudnościami, bo wszystkie artykuły były reglamentowane, a my nie miałyśmy specjalnych kartek i wszystko kupowałyśmy nielegalnie.
Wiele kilometrów pokonywałam pieszo, chodziłam do stacji kolejowej, by dojechać do Katowic na lekcje u Karola Szafranka, który był cenionym nauczycielem gry na fortepianie. Ćwiczyłam najpierw na pianinie u proboszcza, a gdy sprzedał instrument, chodziłam pieszo do sąsiedniej wsi, gdzie w magazynie przy restauracji, między beczkami z piwem i winem, znajdowało się stare pianino. Pomieszczenie nie było ogrzewane i często ćwiczyłam w wełnianych rękawiczkach.
        Po zakończeniu wojny rodzice zainstalowali się w mieszkaniu jednego z domów niedaleko centrum Rybnika. Ojciec otrzymał stanowisko kierownika wydziału finansowego w starostwie. Przydzielone mieszkanie było puste, ale niedługo pojawiły się niezbędne meble darowane przez księdza proboszcza (łóżko, kanapa, stół), a resztę rodzice kupowali, zaczynając od szklanek, talerzy, widelców i łyżeczek…
Zdecydowałam się pomagać rodzicom i w wieku 17 lat udzielałam lekcji gry na fortepianie. Wróciłam także na studia do katowickiego konserwatorium do klasy pani Wandy Chmielowskiej.
         Po kilku miesiącach musiałam zrezygnować z udzielania prywatnych lekcji, by uczęszczać do gimnazjum w Rybniku.
Na egzamin maturalny musiałam pojechać do Zabrza i w tamtejszym gimnazjum uzyskałam świadectwo dojrzałości. Maturę zdawałam jako eksternistka z kilkunastu przedmiotów w jednym dniu. Uzyskałam bardzo dobre i dobre stopnie ze wszystkich przedmiotów, a jedynie z matematyki dostateczny.

Po ukończeniu Wyższej Szkoły Muzycznej w Katowicach rozpoczęła Pani podyplomowe studia u prof. Zbigniewa Drzewieckiego.

        Tak doradziła mi pani profesor Chmielowska. Był wybitnym autorytetem i wszyscy, którzy u niego się uczyli zajmowali dobre pozycje w świecie muzycznym.
Moje studia u profesora trwały od jesieni 1951 do Konkursu Chopinowskiego w 1955 roku. Wydaje mi się, że nie należałam do grona uczniów, których profesor szczególnie lubił. Na konkursie kazał mi grać Poloneza-Fantazję Chopina, który nie był moim popisowym utworem, a nie zgodził się abym wykonała moją ulubioną Sonatę b-moll.

Znalazła się Pani w gronie laureatów Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina w 1955 roku, ale jeden z jurorów zaprotestował, bo uważał, że nie została Pani sprawiedliwie oceniona.

          Wylądowałam ostatecznie na siódmej nagrodzie, ale zasiadający wówczas w jury Arturo Benedetti Michelangeli nie podpisał werdyktu, oznajmiając, że jego kolejność miejsc wśród kandydatów była inna, a VII nagroda jest dla mnie krzywdząca. Maestro zaprosił mnie do Arezzo na swoje mistrzowskie kursy. Latem następnego roku byłam już uczestniczką tego kursu i mieszkałam w zamku, który zawsze na lato wynajmował dla najlepszych młodych pianistów.
Mimo męczących lipcowych i sierpniowych upałów kazał kursantom ćwiczyć sześć godzin dziennie. O ósmej rano musiałam już siedzieć przy fortepianie. Nie uznawał lekcji zbiorowych, tylko każdy miał zajęcia oddzielnie.

W 1956 roku uczestniczyła Pani w Międzynarodowym Konkursie im. Roberta Schumanna w Berlinie zdobywając III nagrodę, zdobyła Pani Nagrodę Specjalną, uznawaną za najważniejszą obok Grand Prix w Międzynarodowym Konkursie im. Ferruccia Busoniego w Bolzano w 1968 roku i nagrodę specjalną w konkursie w Rio de Janeiro (1959). To był już początek wielkiej światowej kariery pianistycznej.

        Dużo w życiu zobaczyłam, grałam w wielu krajach i mam mnóstwo wspaniałych wspomnieć. Niektóre już trochę zbladły, bo miały miejsce dawno temu. Podróży koncertowych było mnóstwo. Podczas jednego z tournée zagranicznych grałam na zmianę dwa koncerty – Fryderyka Chopina i Stanisława Wisłockiego, rzeszowianina, który był moim największym przyjacielem wśród dyrygentów i muzyków.

Lidia Grychtołówna XIII MFP w Sanoku fot M. SienkiewiczMaestra Lidia Grychtołówna podczas koncertu z okazji 90-tych urodzin w ramach Międzynarodowego Forum Pianistycznego "Bieszczady bez granic..." w Sanoku, fot. M. Sienkiewicz

Jako solistka koncertowała Maestra we wszystkich krajach europejskich, Ameryce Południowej, Australii, Stanach Zjednoczonych, Meksyku, na Kubie, w Japonii, Chinach i Tajlandii. Były także zagraniczne podróże z polskimi orkiestrami, głównie z Orkiestrą Filharmonii Narodowej.

         Tak, najczęściej występowałam pod batutami Stanisława Wisłockiego, Kazimierza Korda i Tadeusza Strugały. Bardzo lubiłam z nimi występować, a także często spotykaliśmy się prywatnie w tym mieszkaniu i zawsze było bardzo miło. Mój mąż robił wspaniałe drinki i rozmowy trwały długo.

Podróżując spotkała Pani wielu wspaniałych artystów. Jednym z nich był Artur Rubinstein i były to wyjątkowe spotkania.

          Spotkaliśmy się kilka razy. Pierwszy raz w Kopenhadze w 1960 roku. Artur Rubinstein jechał do Warszawy na finały Konkursu Chopinowskiego. Pamiętam, że wtedy polscy pianiści mieli koncerty upamiętniające rocznicę urodzin Chopina w stolicach różnych krajów. Mnie przypadły Helsinki, a Rubinstein koncertował w Sztokholmie. Spotkaliśmy się w drodze powrotnej do Warszawy podczas przesiadki w Kopenhadze.
        Siedziałam już w samolocie do Warszawy, kiedy podszedł do mnie Rubinstein i zapytał – Mogę koło Pani usiąść? Oczywiście zgodziłam się zapewniając, że jestem zaszczycona. Dosyć długo, bo prawie trzy godziny trwał lot. Przez całą drogę rozmawialiśmy o różnych rzeczach i miło spędziliśmy czas. Powiedział między innymi – Jak zobaczyłem panią na lotnisku, to pomyślałem – fajna babka. Przyznałam skromnie, że to nie moja opinia.
         Niedługo spotkaliśmy się ponownie podczas bankietu na zakończenie Konkursu Chopinowskiego, który odbył się w Urzędzie Rady Ministrów. Przekonałam się wtedy, że Rubinstein miał bardzo zazdrosną żonę. Jak tylko mnie zobaczył, podszedł i chwileczkę rozmawialiśmy, ale pojawiła się jego żona i oznajmiła: Artur! Czekają na ciebie…
Bardzo miło wspominam nasze spotkania, bo był, podobnie jak ja, otwartym na nowe kontakty człowiekiem.
Na ścianie saloniku, w którym rozmawiamy wisi zdjęcie Artura Rubinsteina ze specjalną dedykacją dla mnie.

Ma Pani w repertuarze ogromną ilość utworów i część z nich udało się utrwalić. Dokonała Pani wielu archiwalnych nagrań radiowych i telewizyjnych oraz dla wytwórni płytowych (Polskie Nagrania, Philips, Deutsche Grammophon, CD Accord).

          Przyznam się, że trudno mi w tej chwili mówić o szczegółach, ale sporo nagrań ukazało się na płytach m.in. dzieła Beethovena, Chopina , Schumanna, Mozarta, Wisłockiego, a ponadto Liszta, Rachmaninowa i Skriabina.
        Ciągle jeszcze występuję z koncertami, które sprawiają mi wielką przyjemność. Zawsze lubiłam grać publicznie, rozkwitałam na scenie i nadal mam wolę istnienia na estradzie. Trzy tygodnie temu wystąpiłam z recitalem w Filharmonii Śląskiej w Katowicach i ukazały się po tym koncercie bardzo dobre recenzje – między innymi w Ruchu Muzycznym.
        Kończyłam ten recital Polonezem cis-moll Chopina, który kończy się w piano. Jak zdjęłam ręce z klawiatury rozległy się ogromne, spontaniczne brawa, bisowałam cztery razy, a później miałam długą dyskusję z młodymi ludźmi, którzy wysłuchali recitalu. Ten koncert pozostanie na długo w mojej pamięci.

Bardzo długo dzieliła się Maestra swoją wiedzą i doświadczeniem z młodymi osobami, które marzyły o karierze pianistycznej. Działalność pedagogiczną rozpoczęła Pani pod koniec lat 80-tych XX wieku w Uniwersytecie Gutenberga w Moguncji.

          Podpisałam kontrakt na 7 lat, a w sumie pracowałam na stanowisku profesora tego uniwersytetu 21 lat. Ciągle rzesze młodych pianistów chciały się u mnie uczyć, ciągle ten kontrakt był przedłużany. Do moich obowiązków należały indywidualne lekcje ze studentami, uczestniczyłam w komisjach egzaminacyjnych po każdym semestrze, a także w komisji dla kandydatów do zawodu koncertującego pianisty.
        Każdy student musiał przejść przez muzykę barokową, klasyczną, romantyczną i przez twórczość XX wieku. Moi studenci grali nie tylko Chopina, ale także Szymanowskiego i nowsze utwory. Starałam się też zadawać utwory wirtuozowskie, dzięki którym zdobywa się odwagę grania. Nawet ludziom, którzy mają tremę uświadamiam, że gra dla innych jest czymś pięknym i nie powinni się bać przekazać swych umiejętności publiczności.
        Ważna jest praca nad gatunkiem dźwięku. Dzisiaj wielu młodych ludzi gra naprawdę świetnie. Problemem dla artysty jest sposób wyróżniania się z tej masy talentów. Moim zdaniem jest to gatunek brzemienia.
Często podczas różnych konkursów profesorowie zasiadający w jury twierdzili, że po dźwięku poznają, którzy z uczestników są moimi uczniami.

Grychtołówna Lidia i Jarosław Drzewiecki XVII ForumProf. Lidia Grychtołówna i prof. Jarosław Drzewiecki po koncercie w ramach Międzynarowego Forum Pianistycznego "Bieszczady bez granic..." w 2021 roku, fot. Archiwum MFP "Bieszczady bez granic..." w Sanoku.

Od kilkunastu lat zapraszana jest Pani do Sanoka jako mistrz Międzynarodowego Forum Pianistycznego „Bieszczady bez granic” i zawsze wielu młodych pianistów pragnie pracować pod Pani kierunkiem. W tym roku Forum zaplanowane jest od 1 do 7 lutego.

          W Sanoku jest bardzo przyjemnie i pięknie. W ciągu dnia sporo lekcji praktycznych i spotkań grupowych z uczestnikami, wieczorem koncerty, po których do późnej nocy trwają dyskusje. Przyjeżdżają znakomici pedagodzy i wszystko przebiega w bardzo miłej atmosferze.
Mogę ją porównać jedynie do atmosfery panującej na Uniwersytecie Gutenberga w Niemczech, gdzie pracowało sześciu profesorów fortepianu, a po zakończeniu egzaminów półrocznych omawiane były występy wszystkich studentów.
Koledzy z życzliwością podkreślali – Lidia, twoi studenci znowu byli najlepsi. Uchodziłam tam za dobrego pedagoga i byłam lubiana. Nie wyobrażam sobie tak dobrej atmosfery na polskich uczelniach.
Międzynarodowe Forum Pianistyczne Bieszczady bez granic…” to wspaniała impreza.

Czas na wspomnienie koncertów organizowanych przez Filharmonię Rzeszowską.

         Trochę szkoda, że w Rzeszowie nie grałam częściej, bo często występowałam w Polsce. To dawne czasy i pewnie nie wszystko pamiętam.
Pierwszy koncert na zaproszenie Filharmonii Rzeszowskiej, który utkwił mi w pamięci odbył się w Zamku w Łańcucie w 10 rocznicę śmierci Artura Malawskiego. Rozpoczęłam ten recital oczywiście utworem Malawskiego, a później grałam Lutosławskiego, Szymanowskiego, Zarębskiego i kilka utworów Chopina. Zostałam entuzjastycznie przyjęta przez publiczność, gospodarze byli bardzo mili, a łańcucki Zamek jest przepiękny. Takich wieczorów się nie zapomina.
       Pamiętam, że w drugiej połowie lat 70-tych (to było chyba w 1977 roku) wystąpiłam w Rzeszowie, w pachnącym jeszcze świeżością budynku Filharmonii z Koncertem fortepianowym a-moll Roberta Schumanna. Dyrygował wówczas Napoleon Siess, urodzony tak jak ja w Rybniku. To było bardzo miłe spotkanie. Byliśmy także bardzo zadowoleni z koncertu.
        Zostałam zaproszona na uroczystość 25-lecia działalności Filharmonii w Rzeszowie i na życzenie organizatorów grałam Koncert fortepianowy e-moll Chopina.
Kilka lat później grałam w Filharmonii Rzeszowskiej także Koncert f-moll Chopina. Orkiestra wystąpiła wtedy pod batutą Stefana Marczyka. To był znakomity dyrygent, cudownie opowiadał mi o swoich rodzinnych stronach, które bardzo kochał. Urodził się z niewielkiej miejscowości niedaleko Rzeszowa, a później razem z rodzicami zamieszkał w Rzeszowie, gdzie rozpoczął naukę gry na skrzypcach. Ta nasza znajomość ze Stefanem Marczykiem trwała bardzo długo, bo przez wiele lat był dyrektorem Filharmonii w Szczecinie.

Była Maestra w Filharmonii Rzeszowskiej także w październiku 1984 roku i wówczas podczas dwóch wieczorów wykonała Pani wszystkie koncerty fortepianowe Ludwiga van Beethovena.

         Grałam te pięć koncertów w dwa dni wiele razy za granicą, a także w kilku miastach w Polsce – m.in. w Rzeszowie. Orkiestrą filharmoniczną w Rzeszowie dyrygował Zbigniew Chwedczuk. Pierwszego wieczoru wykonywane były trzy koncerty – I, II, i IV, zaś drugiego III i V. Nie było to łatwe wyzwanie, ale jeśli ktoś tak kocha estradę jak ją kocham, to rozkwita na estradzie.
W latach 90. byłam w Rzeszowie z II Koncertem fortepianowym Rachmaninowa i bardzo dobrze współpracowało mi się zarówno z orkiestrą, jak i dyrygentem Pawłem Przytockim, który jest teraz dyrektorem artystycznym Filharmonii w Łodzi.
Bardzo miło wspominam te rzeszowskie koncerty.

Z pewnością pamięta Maestra kilkudniowy pobyt w Rzeszowie we wrześniu 2021 roku , bo uczestniczyła Pani w pracach jury w kategorii pianistycznej II Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki w Rzeszowie.

        Pamiętam, to bardzo wymagający konkurs zarówno dla uczestników, jak i dla jurorów. W kategorii pianiści są trzy etapy i trzeci etap odbywa się z udziałem Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej. To trudne zadanie dla orkiestry, która musi przygotować się do wykonania wszystkich zgłoszonych przez uczestników koncertów, a później towarzyszy laureatom wybranym przez jury.
Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej grała świetnie, a dyrygowali Łukasz Borowicz i Paweł Przytocki.
Chcę podkreślić, że konkurs był znakomicie zorganizowany, a kierownictwo Filharmonii zapewniło mi komfortowe warunki pobytu. Miałam wszystko czego potrzebowałam.
Bardzo dobrze współpracują ze sobą Narodowy Instytut Muzyki i Tańca oraz Filharmonia Podkarpacka w organizacji tego konkursu.

Lidia Grychrtołówna I Ogólnopolski Festiwal Pianistyczny im. prof. Lidii Grychtołówny podczas konkursuMaestra Lidia Grychtołówna w roli jurora I Ogólnopolskiego Konkursu Pianistycznego im. Lidii Grychtołówny w Lublinie

Praca jurora jest bardzo trudna i bardzo odpowiedzialna.

        O tak, trzeba bardzo sprawiedliwie oceniać. Jeśli uczestnik konkursu był bardzo dobrze przygotowany i bardzo dobrze zagrał, a nie otrzyma sprawiedliwej punktacji i nie przechodzi do następnego etapu, to najczęściej załamuje się i może to nawet przekreślić jego dalszą karierę. Udział w jury wiąże się z ogromną odpowiedzialnością i oceniam bardzo sprawiedliwie, a na muzyce się trochę znam.

O Pani życiu i podróżach koncertowych można się sporo dowiedzieć czytając książkę „Lidia Grychtołówna w metropoliach świata”, którą pomógł Pani opracować małżonek pan Janusz Ekiert. Czytam tę książkę po raz kolejny.

         Książka ukazała się już ponad 10 lat temu, ale ciągle melomani, których spotykam o nią pytają. Opisane są w niej różne wydarzenia z mojego życia. Janusz bardzo mi pomagał – czytał teksty i doradzał, które zdjęcia zamieścić. Nie wiem czy sama bym sobie poradziła.
        Wspomnę w tym miejscu telefoniczną rozmowę męża z kimś z San Francisco. Ktoś prosił go o wywiad. Mąż zawsze bardzo niechętnie udzielał wywiadów i szybko się wymigał przekazując słuchawką mnie. Przez chwilę rozmawiałam z tym panem na temat mojej książki i innych wydawnictw autorstwa mojego męża. Telefonujący pan powiedział wtedy, że przeczytał wszystkie publikacje na temat Fryderyka Chopina w różnych językach, ale nie ma drugiej tak pięknej biografii o Chopinie jak ta, którą napisał Janusz Ekiert. Później powiedziałam mężowi, że przesadza z tą skromnością i to on powinien usłyszeć słowa dziennikarza a San Fracisco.

Pustkę po odejściu Janusza Ekierta długo odczuwali melomani, którzy uczestniczyli w festiwalach (między innymi w Muzycznym Festiwalu w Łańcucie), na których bywał także pan Janusz Ekiert i często przybliżał publiczności program koncertów oraz wykonawców. Nie ma drugiego tak znakomitego muzykologa, który potrafi mówić z równie wielką swadą i elegancją.

        Był bardzo urodziwym mężczyzną, zawsze bardzo elegancko ubrany i co najważniejsze potrafił bardzo interesująco mówić. Był jednak bardzo skromnym człowiekiem, nie potrafił i nigdy nie chciał się reklamować.
       Proszę popatrzeć na zdjęcie z pierwszej komunii świętej Janusza zrobione parę miesięcy przed wybuchem wojny. Obok jest moje zdjęcie z okresu dzieciństwa. Pamiątkowych fotografii mam mnóstwo. Trochę dalej zdjęcia Janusza zrobione podczas słynnego teleturnieju „Wielka gra”. Nie ma już wśród nas prowadzącej te programy Stanisławy Ryster, nie żyją już także Zbyszek Pawlicki, Józef Kański i mój mąż Janusz Ekiert.

Z panem Januszem Ekiertem byli Państwo bardzo zgodnym małżeństwem. Często Państwo razem podróżowali podczas tournée artystycznych, a także wyjeżdżali Państwo razem na urlopy.

         Przez 58 lat byliśmy małżeństwem. Bardzo często wyjeżdżaliśmy razem na różne festiwale i koncerty. Przez 30 lat (do wojny domowej w Jugosławii) spędzaliśmy lipiec i sierpień, a czasem nawet początek września w nadmorskim pejzażu południowej Dalmacji.
Odbywający się od czerwca do końca sierpnia Letni Festiwal w Dubrowniku był na bardzo wysokim poziomie. Po raz pierwszy zostałam zaproszona do wykonania koncertu na tym festiwalu w 1977 roku, ale każdego roku spędzaliśmy w Dubrowniku co najmniej 6 tygodni.
         Mąż był dziennikarzem Polskiego Radia w Warszawie, ale mógł sobie wszystko tak układać, że te podróże były możliwe.
Nie zawsze mógł mi towarzyszyć podczas tournée do dalekich krajów. Pamiętam jeden z naszych pobytów w Dubrowniku, jak już trzeba było wracać do kraju, bo to były ostatnie dni jego urlopu. Zaczął się pakować, bo na drugi dzień mieliśmy już wracać do Polski.
Ja z kolei chciałam jeszcze jeden weekend spędzić w Dubrowniku, ale rozumiałam, że musi wracać do pracy i także byłam gotowa do podróży.
Zastanawiał się dość długo, ale w końcu stwierdził – ty masz zawsze ostatnie słowo. Już sobie tak wszystko ułożyłem, że możemy spędzić jeszcze ten weekend w Dubrowniku.
         Mąż był bardzo surowy w ocenach. Chyba dwa miesiące przed śmiercią Janusza, poprosiłam go, aby posłuchał mojej gry i powiedział mi szczerze, czy mogę jeszcze publicznie grać, czy już powinnam zakończyć karierę pianistyczną.
Grałam prawie godzinę utwory Chopina, Lutosławskiego i innych kompozytorów. Kiedy zakończyłam i czekałam na jego słowa, długo siedział i milczał. Dopiero po dwudziestu minutach powiedział – Uważam, że możesz jeszcze śmiało dalej grać.
Kiedy zapytałam dlaczego tak długo zwlekał z odpowiedzią, usłyszałam, że musiał sobie przypomnieć wykonania sprzed lat i porównać z dzisiejszą prezentacją. Podkreślił jeszcze raz, że mogę jeszcze nadal koncertować.

Widać, że fortepian jest otwarty i chyba codziennie Pani gra.

          Staram się codziennie grać dwie albo trzy godziny. Powtarzam Koncert fortepianowy G-dur Beethovena, w którym nie ma za dużo oktaw , bo jednak moje ręce troszkę się skurczyły i z graniem oktaw są problemy.
        Dzisiaj odwiedzi mnie pan, który mieszka na stałe w Ameryce, ale co roku przyjeżdża do Polski i tym razem będzie brał udział w Międzynarodowym Konkursie im. Fryderyka Chopina dla Pianistów Amatorów.
Od pewnego czasu słucham jego gry i może nawet przyczyniłam się jego sukcesu podczas konkursu pianistycznego w Petersburgu, gdzie otrzymał IV nagrodę.
Jest bardzo zdolny, kocha grać na fortepianie, nie ma tremy i potrafi pokazać swoje umiejętności. Bakcyl estradowy jest bardzo ważny.

Nigdy Pani nie żałowała, że została Pani pianistką?

        Nigdy, jak miałam trzy lata i ktoś mnie zapytał – kim chcesz być, to odpowiadałam – pianiśtką.
Dokładnie pamiętam, jak nie mając jeszcze 5 lat weszłam do Białej Sali Hotelu Polskiego w Rybniku. Tato bardzo to przeżywał, a ja jak weszłam na estradę, popatrzyłam na wypełnioną publicznością salę to czułam się bardzo dobrze. Już wiedziałam, że to jest to co chcę robić w życiu i przy tym zostałam.

Bardzo się cieszę, że zgodziła się Maestra na to spotkanie i mogłyśmy porozmawiać. Serdecznie dziękuję za wywiad i za ciepłe słowa. Życzę dużo zdrowia i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś w Rzeszowie się zobaczymy.

        Jak tylko będzie to możliwe. Nie przyjmuję do wiadomości, że już mam tyle lat i że powinnam siedzieć tylko w domu. Wszystkie trudne chwile, ciężkie choroby przeżyłam. Gra na fortepianie w wypełnionych publicznością salach sprawia, że zapominam o wieku i czuję się szczęśliwa. Dziękuję bardzo za spotkanie i życzenia.

Zofia Stopińska

 

Od fortepianu się nie odpoczywa

        Na trwający od 15 czerwca do 4 sierpnia XXXIV Międzynarodowy Festiwal Muzyki Organowej i Kameralnej w Leżajsku złoży się w sumie dziewięć koncertów, a organy Bazyliki OO. Bernardynów zabrzmią podczas ośmiu. Organizatorami są: Miasto Leżajsk, Bazylika OO. Bernardynów w Leżajsku
i Miejskie Centrum Kultury w Leżajsku. Dyrektorem artystycznym Festiwalu jest prof. Józef Serafin, wybitny polski organista i pedagog.
      Profesor Józef Serafin wystąpił ze znakomitym recitalem 16 czerwca, a na program złożyły się dzieła organowe Franciszka Liszta i Jana Sebastiana Bacha. Jak Maestro podkreślił w rozmowie po zakończonym koncercie: „Po moim recitalu organowym odbył się drugi, w wykonaniu młodej pianistki Moniki Paluch, która związana jest z Leżajskiem. Od lat staram się na festiwalu pokazywać talenty z tego regionu. Uważam, że to jest właściwe, że oni powinni się tutaj prezentować. To był bardzo piękny koncert, podczas którego usłyszeliśmy 12 etiud op. 25 Fryderyka Chopina. Długo trwające brawa i prośby o bis po zakończeniu recitalu pani Moniki Paluch najlepiej świadczą o tym, że występ bardzo się publiczności podobał”.

Po znakomitym koncercie i po spotkaniu z prof. Józefem Serafinem postanowiłam zarejestrować rozmowę z panią Moniką Paluch i cieszę się, że mogę Państwa zaprosić na spotkanie z artystką. 

Leżajsk 16 czerwca 2025 Monika Paluch i Józef Serafin fot. Ryszard WęglarzMonika Paluch i prof. Józef Serafin w klasztornym refektarzu po koncercie w Bazylice OO. Bernardynów, fot. Ryszard Węglarz

Czy w Pani rodzinie były tradycje muzyczne?

        Tak, pochodzę z rodziny o tradycjach muzycznych. Wiem, że mój pradziadek Jakub Kuras był organistą w kościele parafialnym w Brzózie Królewskiej, a na nauki chodził piechotą do Bazyliki leżajskiej do Franciszka Larendowicza (ucznia Władysława Żeleńskiego). Z kolei mój dziadek Józef Żuraw był muzykiem samoukiem: grał na skrzypcach, harmonijce ustnej, liściu bzu. Jako dyrektor Domu Pomocy Społecznej w Brzózie Królewskiej, który obecnie nosi jego imię, często odwiedzał pensjonariuszy w ich pokojach umilając im czas muzyką. Założył lokalny zespół mandolinistów i kapelę ludową.
Moi rodzice są nauczycielami muzyki, ukończyli kierunek Wychowanie Muzyczne na Uniwersytecie Rzeszowskim. Tato Paweł Paluch sprawuje także obowiązki organisty w Bazylice OO. Bernardynów w Leżajsku, mama Anna Paluch śpiewa, a ja akompaniuję jej podczas występów.

Chciała się Pani uczyć się grać na fortepianie, czy instrument wybrali rodzice?

        Gdy rodzice zauważyli, że mam dobry słuch i interesuję się muzyką, zawieźli mnie na egzamin wstępny do Państwowej Szkoły Muzycznej
w Leżajsku, zapisując mnie na fortepian lub skrzypce. Nie dostałam się, przyjęto mnie dopiero z listy rezerwowej.

Zgodzi się chyba Pani ze mną, że wiele zależy od pierwszego nauczyciela gry na instrumencie.

         To prawda, miałam wielkie szczęście w życiu trafiać na wybitnych pedagogów - pianistów koncertujących.
Pierwszym moim nauczycielem był dr Maciej Kanikuła, który uczył mnie przez rok. Później na jego miejsce został zatrudniony inny wybitny artysta pianista pan Aleksander Koziński, który ukończył studia w Konserwatorium Moskiewskim w klasie Vladimira Natansona. Pan Aleksander to mistrz obdarzony niesamowitym talentem improwizacji. W klasie tego pianisty uczyłam się pięć lat. Dziś jestem mu bardzo wdzięczna za to, że nauczył mnie rzetelnej pracy, dokładności i miłości do muzyki Jana Sebastiana Bacha.

Dużo wtedy Pani ćwiczyła?

        Zawsze będąc dzieckiem wykonywałam polecenia moich nauczycieli. Realizowałam wszystkie wskazówki pana Aleksandra – to co pokazał podczas lekcji i zapisał w nutach. Zawsze z ogromnym zainteresowaniem patrzyłam na jego dłonie podczas gry. Te początki miały ogromny wpływ na moje umiejętności i późniejsze decyzje.
        Po ukończeniu Szkoły Muzycznej I stopnia w Leżajsku kontynuowałam naukę w szkole II stopnia w Łańcucie i tam trafiłam do klasy dr Jarosława Pelca, znakomitego interpretatora muzyki Mozarta i znawcy metody gry na fortepianie Teodora Leszetyckiego.
W 2017 roku rozpoczęłam studia pianistyczne w Akademii Muzycznej w Krakowie. Tuż po ukończeniu licencjatu pomyślałam, że zawód muzyka jest trudny i nieopłacalny, złożyłam więc dokumenty na wydział lekarski i zostałam przyjęta na uniwersytety medyczne do Lublina, jak i do Katowic. Mogłam stacjonarnie studiować medycynę, ale miłość do muzyki zwyciężyła i kontynuowałam muzyczne studia magisterskie. Nie bez znaczenia był fakt, że miałam wielkie szczęście uczyć się w klasie fortepianu prof. Mirosława Herbowskiego, pedagoga, który wskazał mi jak interpretować dzieła Chopina.
Zarówno prof. Herbowski jak i dr Pelc studiowali u prof. Ireny Sijałowej-Vogel, a ta u samego Henryka Neuhausa.

Brała Pani udział w różnych konkursach.

         Podczas nauki w szkołach muzycznych I i II stopnia uczestniczyłam
w konkursach. Wyjeżdżałam zwykle pod opieką nauczycieli fortepianu i często otrzymywałam nagrody oraz wyróżnienia. W czasie studiów plany konkursowe pokrzyżował wybuch epidemii COVID-19. Z wielu planów trzeba było zrezygnować i pracować samodzielnie, budować repertuar w domu. Jedyny konkurs, w którym brałam udział tuż przed pandemią odbył się w ramach Festiwalu Pianistycznego Gloria Artis w Wiedniu. Konkurs poświęcony był muzyce Fryderyka Chopina. Zdobyłam tam I miejsce w kategorii bez ograniczenia wieku. Kiedy została opanowana sytuacja epidemiologiczna byłam już po studiach. 

Leżajsk 16 czerwca 2025 Monika Paluch fortepian fot Ryszard WęglarzMonika Paluch podczas koncertu w Bazylice OO. Bernardynów w Leżajsku (16.06. 2025r.), fot. Ryszard Węglarz

Zaraz po studiach zaczęła Pani uczyć w dwóch szkołach. 

         Rozpoczęłam pracę w Państwowej Szkole Muzycznej I st. w Leżajsku i w Łańcucie – wróciłam jako nauczyciel do moich szkół, w których się wykształciłam. Jeżeli chciałabym brać udział w większych, prestiżowych konkursach to musiałabym zrezygnować z pracy pedagoga.

Jest Pani czynną pianistką bardzo dbającą o utrzymanie formy, o czym przekonaliśmy się słuchając recitalu, który odbył się w Bazylice OO. Bernardynów. 

         W ramach XXXIV Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej miałam zaszczyt wystąpić tuż po recitalu prof. Józefa Serafina. Wykonałam 12 etiud op. 25 Fryderyka Chopina. Dosyć długo przygotowywałam się do tego koncertu, ponieważ chopinowskie etiudy pod względem trudności technicznych są jednymi z najbardziej wymagających utworów literatury fortepianowej.

Zastanawiałam się, jak fortepian zabrzmi we wnętrzu dużego kościoła, w którym wiadomo, że jest długi pogłos. Tymczasem fortepian zabrzmiał bardzo klarownie i szlachetnie. 

         Myślę, że akustyka bazyliki wzmocniła brzmienie fortepianu, dzięki czemu dźwięk wypełnił całe jej wnętrze. Instrument, na którym grałam był stosunkowo krótki i wymagał ode mnie silniejszego uderzenia klawiszy. Mając świadomość, że pogłos mógłby rozmyć dźwięk, tym bardziej starałam się oszczędzać pedalizację i używać ostrzejszej artykulacji, aby chopinowskie figuracje niosły się w przestrzeń wyraziście i perliście.

Po każdej etiudzie publiczność nagradzała Panią gromkimi brawami. Czy to Pani nie przeszkadzało? 

        W ubiegłym roku wystąpiłam w ramach Międzynarodowego Festiwalu Muzycznego w Korzkwi i tam wykonałam 24 Etiudy op. 10 i op. 25. Konferansjer poprosił publiczność, aby potraktowała dzieło jako całość i nagrodziła wykonawcę dopiero na zakończenie. Odnosiłam wówczas wrażenie, że zostałam sama z tymi utworami i sama musiałam wyznaczać przerwy pomiędzy nimi. Natomiast kiedy publiczność w Leżajsku biła brawo, automatycznie wyznaczała mi ten czas i łatwiej było rozpoczynać kolejną etiudę, kiedy oklaski milkły. Brawa były różnej długości, najdłuższe po etiudzie „Wicher zimowy”, być może w ten sposób słuchacze nagradzali te etiudy, które najbardziej im się podobały. Taka reakcja publiczności w ogóle mnie nie rozpraszała, a wręcz motywowała.

Leżajsk 16 czerca 2025 Monika Paluch fortepian fot. Ryszard WęglarzMonika Paluch po wykonaniu 12 etiud op. 25 Fryderyka Chopina podczas koncertu w ramach XXXIV Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej w Leżajsku (16.06.2025r.), fot. Ryszard Węglarz

Była Pani kiedyś także z koncertami w Austrii i Islandii. Ciekawa jestem z jakimi wrażeniami Pani powróciła z tych podróży.

        To było jeszcze w czasie studiów, przed wybuchem epidemii. Najpierw dwukrotnie byłam w Wiedniu w ramach Festiwalu Gloria Artis. Brałam udział w kursach mistrzowskich i koncertowałam. Miałam wtedy trochę czasu na zwiedzanie miasta.
Bardzo miłą wycieczką był wyjazd na Islandię, gdzie pojechała grupa studentów na czele z prof. Jerzym Jackiem Tosikiem-Warszawiakiem i prof. Mirosławem Herbowskim. Wystąpiliśmy z trzema koncertami: w Akranes, Borgarnes i Rejkiawiku. Długo będę pamiętać ten pobyt, bo zostaliśmy dobrze przyjęci przez islandzką publiczność, która oczekiwała od nas przede wszystkim muzyki Chopina, a ja wówczas występowałam z II Sonatą fortepianową Grażyny Bacewicz.

Wiem, że gra Pani także dużo muzyki kameralnej.

        Tak, kameralistyka to moje ,,muzyczne hobby”. Pasję do muzyki kameralnej zaszczepił we mnie prof. Jerzy Jacek Tosik-Warszawiak. To on przekazał mi cenne wskazówki, jak grać muzykę kameralną i współpracować
z innymi muzykami.
Szczególnie lubię grać w duecie: fortepianowym, ze skrzypcami bądź wokalistami. Z kolei w szkole muzycznej pracuję jako akompaniator głównie
z uczniami grającymi na instrumentach dętych.

W tym nurcie pracy pianisty pomaga umiejętność czytania nut a vista.

        Czytanie nut a vista ma kluczowe znaczenie w pracy akompaniatora. Jest to bardzo ważna umiejętność, którą tak naprawdę można wyćwiczyć. Nie ukrywam, że właśnie praca w szkole muzycznej znacząco mi ją poprawiła.

W każdym zawodzie najlepiej jest jak się kocha swoją pracę, ale w zawodzie nauczyciela muzyki i muzyka – kameralisty, jest to właściwie niezbędne.

         Kluczem do sukcesu w kameralistyce jest przyjaźń z osobą, z którą się gra oraz zaangażowanie. Ja próbuję osiągnąć to również z uczniami, wspieram ich, ale też oczekuję z ich strony entuzjazmu i dobrego przygotowania.

Leżajsk 16 czerwca 2025 Monika Paluch fortepian bis fot. Ryszard WęglarzMonika Paluch - fortepian, podczas bisu 16 czerwca 2025 roku w Bazylice OO. Bernardynów w Leżajsku, fot. Ryszard Węglarz

Nie żałuje Pani, że została muzykiem, a nie lekarzem? 

        Nie żałuję tej decyzji. Muzyka jest moją pasją i powołaniem. Wiele razy przekonałam się, że jest to moja droga i muszę to robić. Jednym z moich celów jest pedagogika fortepianowa, są uczniowie, którzy mnie potrzebują. Są także słuchacze, którzy po koncertach podchodzą do mnie i ze wzruszeniem dziękują za utwory, które się dla nich zagrało i co im się przekazało. Zachęca mnie to do dalszej pracy i mam ciągle w sobie chęć odkrywania nowych utworów, rozszerzania repertuaru, szukania dzieł nieznanych kompozytorów.
Jak tylko rozpoczęłam uczyć się grać, nie mogłam się doczekać kiedy nauczyciel przyniesie na lekcję nowe nuty. Zawsze chciałam je jak najpiękniej zagrać. Takie ambicje będą towarzyszyły mi ,,do końca Świata i jeden dzień dłużej”.

Zaczęły się wakacje, czas na wypoczynek dla nauczycieli i uczniów. Jak długo można odpocząć od fortepianu?

         Od fortepianu się nie odpoczywa. Ja na przykład muszę ćwiczyć codziennie, nie liczę czasu, gram, bo mam taką potrzebę. To jest uzależnienie
i miłość, które pomagają utrzymać formę.

Serdecznie gratuluję udanego koncertu i kończymy naszą rozmowę z nadzieją, że niedługo będzie okazja do kolejnych spotkań.

         Dziękuję serdecznie. Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości przygotuję interesujący repertuar, którym chętnie się z Państwem podzielę.

Zofia Stopińska

Mam ogromną satysfakcję z pracy w Filharmonii

      Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie rozpoczęła swoją działalność w 1955 roku w sali Wojewódzkiego Domu Kultury w Rzeszowie pod nazwą Wojewódzka Orkiestra Symfoniczna. Trwający jubileusz 70-lecia jest okazją do okolicznościowych koncertów, spotkań i wspomnień. Pragnę zaprosić Państwa na kilka spotkań z pracownikami, którzy jeszcze nie tak dawno grali w orkiestrze, albo zatrudnieni byli w działach administracji i księgowości zapewniając muzykom odpowiednie warunki do rozwoju i pracy.
      Tym razem zapraszam Państwa na spotkanie z panią Danielą Podleśną, która przez wiele lat kierowała działem księgowości. Pan Wergiliusz Gołąbek, długoletni dyrektor filharmonii powiedział tak: „…bardzo ważną osobą była Daniela Podleśna – takiej głównej księgowej, świetnie znającej wszystkie przepisy nie miałem nigdy. Obdarzałem ją pełnym zaufaniem, a ona mnie…”

Jak długo pracowała Pani w Filharmonii Podkarpackiej?

     Rozpoczęłam pracę na początku 1982 roku, a na emeryturę odeszłam końcem marca 2008 - po sporządzeniu sprawozdania finansowego za rok 2007. To w sumie ponad 25 lat. Ale z Orkiestrą jestem związana o wiele dłużej. Będąc uczennicą Technikum Ekonomicznego (to był przełom lat 50 i 60 ubiegłego stulecia) zaczęłam uczęszczać na koncerty szkolne, których inicjatorem był ówczesny dyrektor Technikum pan Czesław Jaśkiewicz. Koncerty odbywały się w sali Wojewódzkiego Domu Kultury, a prelegentami byli pani Izabela Pajdak i pan Klemens Gudel. Po ukończeniu szkoły średniej, nadal chodziłam na koncerty Orkiestry w WDK. Chodziłam z koleżankami, a czasem sama, bo już miałam grono koncertowych znajomych.

Na stanowisku głównego księgowego potrzebne były wiedza i doświadczenie.

      Oczywiście, najpierw pracowałam w Zakładzie Usług Radiotechnicznych i Telewizyjnych (ZURiT). To było w latach 60-tych ubiegłego wieku bardzo prężne przedsiębiorstwo. W tamtym okresie zostałam członkiem Stowarzyszenia Księgowych w Polsce. Szefem Stowarzyszenia był pan Marian Kuźniar, który prowadził dla księgowych szkolenia dotyczące zmian w przepisach i często powtarzał „myśl co czynisz i patrz końca”. Ta dewiza towarzyszyła mi na każdym stanowisku i miejscu pracy.
     Po kilku latach zaproponowano mi pracę w Zespole Szkół Budowlanych w Rzeszowie i pracowałam tam od 1972 roku przez 10 lat. W tej placówce zetknęłam się z inną strukturą organizacyjną – zespół pedagogiczny, administracja i obsługa. Była szkoła, internat, warsztaty (gospodarstwo pomocnicze jednostki budżetowej). Doświadczenia zawodowe nabyte w czasie pracy w szkole bardzo mi się przydały w rozwiązywaniu różnych problemów w Filharmonii. Po pierwsze, na początku lat 80-tych zmieniły się przepisy i Filharmonia stała się przedsiębiorstwem państwowym użyteczności publicznej. Jak wprowadzono dotacje celowe i trzeba było wszystko dokładnie rozliczać, to pomogło mi doświadczenie z prowadzenia gospodarstwa pomocniczego jednostki budżetowej. Po drugie, podobnie jak w szkole najważniejsza jest kadra pedagogiczna, tak w Filharmonii najważniejsza jest Orkiestra - księgowość i administracja pełnią funkcję służebną, a naszą rolą jest zapewnienie Orkiestrze odpowiednich warunków do pracy.

Chciała Pani zmienić pracę, czy zaproponowano Pani stanowisko głównej księgowej. 

      Poleciła mnie moja poprzedniczka pani Czesława Skrzypek, z którą pracowałyśmy kiedyś razem w ZURiT. Do pracy w Filharmonii przyjął mnie dyrektor Edward Sondej i pamiętam, że jak przyszłam na rozmowę, to w sali 101 odbywało się zebranie „Solidarności”, podczas którego zostałam przedstawiona pracownikom. Byłam trochę przejęta tym nagłym spotkaniem, ale zostałam życzliwie powitana - okazało się, że część osób znała mnie, dzięki temu, że od lat chodziłam na koncerty. W miarę upływu czasu z wieloma osobami z Orkiestry połączyły mnie serdeczne relacje.
      Od początku bardzo dobrze współpracowało mi się z panem Andrzejem Jakubowskim, II dyrygentem orkiestry, a także bardzo dobrze wspominam współpracę z pracownikami administracyjnymi i technicznymi. Pragnę tu wspomnieć o długoletniej kierownik pani Ewie Piątek, brygadierze sceny panu Mariuszu Stecko i elektroakustyku panu Andrzeju Dojnik, którzy na zapleczu sceny wykonywali kawał dobrej roboty. Dodatkowo przez wiele lat pomagali Filharmonii pozyskiwać dodatkowe dochody z wynajmu sal koncertowych – w dni wolne od pracy, za niewielkie dodatkowe wynagrodzenie. W tamtych latach były to znaczne kwoty, które uzupełniały dotacje i wpływy ze sprzedaży biletów.

Daniela Podleśna 3  W przerwie narady na tematy służbowe - Daniela Podleśna - pierwsza z prawej, fot z albumu Danieli Podleśnej  

Spotykała się Pani także z artystami występującymi z naszą orkiestrą – solistami i dyrygentami. Najczęściej nie ograniczały się one tylko do podpisania umowy.

      Wielką przyjemność sprawiały mi rozmowy na zapleczu. Po załatwieniu formalności miło było porozmawiać przy herbacie. Nie były to fachowe dyskusje, bo ja od zawsze kochałam muzykę, ale nie potrafiłam analizować utworów. Miałam okazję poznać wielu wspaniałych artystów. Zaprzyjaźniłam się ze znakomitymi dyrygentami, którzy byli dyrektorami artystycznymi Filharmonii: Bogdan Olędzki, Józef Radwan, Adam Natanek, Tadeusz Wojciechowski.
      W Filharmonii przed generalnym remontem było także małe mieszkanie służbowe i często artyści, a szczególnie dyrygenci, wybierali je zamiast hotelu. Wtedy było więcej okazji do spotkań i rozmów. Przez pewien czas pierwszym gościnnym dyrygentem Orkiestry Filharmonii Rzeszowskiej był maestro Jerzy Maksymiuk, który przyjeżdżając do Rzeszowa zawsze chciał zatrzymywać się w tym mieszkaniu.

Przez pewien czas, na przełomie 2006 i 2007 roku pełniła Pani obowiązki dyrektora naczelnego Filharmonii Podkarpackiej.

       Jak Pani wie, dyrektorzy artystyczni zmieniali się często. Dość długo dyrektorem naczelnym był pan Wergiliusz Gołąbek, pani Anna Hetmańska kierowała biurem koncertowym, a ja byłam główną księgową. Mieliśmy do siebie pełne zaufanie, wspieraliśmy się i to był wspaniały okres. W tym miejscu chciałabym odnieść się do wypowiedzi pana Wergiliusza Gołąbka na mój temat, którą przytoczyła Pani na początku – bardzo ważne jest dla mnie, że to wspomnienie dobrej współpracy i zaufania jest między nami obustronne.
       Po przejściu pani Anny Hetmańskiej na emeryturę i nagłej rezygnacji dyrektora Wergiliusza Gołąbka, zostałam z tej trójki sama. Konkurs na stanowisko nowego dyrektora naczelnego trwał długo, a decyzje trzeba było podejmować, ktoś musiał Filharmonię reprezentować. Dlatego Urząd Marszałkowski starał się zachęcić osoby z kierownictwa Filharmonii do przyjęcia funkcji p.o. dyrektora, do czasu rozstrzygnięcia konkursu. Zaoferowałam wtedy pełne wsparcie moim współpracowniczkom: pani Marcie Gregorowicz, pani Beacie Świerk i pani Ewie Cebulak, ale żadna z nich nie zdecydowała się przyjąć tych obowiązków. Ostatecznie, na prośbę pana Marszałka Zygmunta Cholewińskiego, zdecydowałam się przyjąć funkcję p.o. dyrektora naczelnego, ale przed podjęciem każdej ważnej decyzji naradzałam się z moimi współpracowniczkami.

Pamiętam, że w tym czasie odbył się Muzyczny Festiwal w Łańcucie

       W maju 2007 roku trzeba było zorganizować festiwal. Program festiwalu był zaplanowany jeszcze przez dyrektora Gołąbka. Solistą koncertu inauguracyjnego była skrzypaczka pani Agata Szymczewska - laureatka Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu z 2006 roku. Jej występ był jedną z pozaregulaminowych nagród dla zdobywcy I miejsca, ufundowaną przez dyrekcję Filharmonii Rzeszowskiej i Muzycznego Festiwalu w Łańcucie.
        W okresie przygotowania i realizacji festiwalu bardzo wspierali mnie: pan Marian Burda - jako jeden z głównych sponsorów, mecenas Bolesław Stöcker - który pro bono służył nam doradztwem prawnym, Marszałek województwa podkarpackiego pan Zygmunt Cholewiński oraz obecny marszałek Władysław Ortyl, który wówczas pełnił funkcję sekretarza stanu w Ministerstwie Rozwoju Regionalnego.
Trudno przecenić życzliwość dyrektora Wita Karola Wojtowicza i wszystkich pracowników Muzeum-Zamku w Łańcucie.
        Na festiwalu był obecny red. Józef Kański, który bardzo pięknie napisał o nas w „Ruchu muzycznym”. Pochwalił, wymieniając z imienia i nazwiska Marszałka oraz nas – kobiety, które zrealizowały Muzyczny Festiwal w Łańcucie w 2007 roku.

Daniela Podleśna Od prawej Podleśna Gołabek HetmańskaPo koncercie w Filharmonii Rzeszowskiej - od prawej: Daniela Podleśna - Główna księgowa, Wergiliusz Gołąbek - dyrektor naczelny, Anna Hetmańska  - kierownik biura koncertowego, Melissa Lyn McBride - amerykańska dyrygentka, Katarzyna Wrzesińska - pracownica biura koncertowego

Od 1 lipca 2007 roku zatrudniony został nowy dyrektor naczelny.

       Jak dyrektorem naczelnym został pan Marek Stefański, pełniłam funkcję dyrektora do spraw ekonomicznych. Było wielkie oczekiwanie na nowego dyrektora i pan Stefański został przez orkiestrę dobrze przyjęty. Wkrótce jednak okazało się, że był chyba za młody, nie wszystkie jego decyzje były dobrze przemyślane, co wpływało na pogarszające się relacje ze współpracownikami.
       Nasza współpraca też z nie układała się dobrze, dlatego w 2008 roku odeszłam na emeryturę. Wkrótce miałam ukończyć 65 lat i była już pora, żeby odpocząć. Chciałam także pomóc córce, która miała niebawem urodzić drugie dziecko, ponieważ ze względu na obowiązki zawodowe nie pomagałam jej wiele przy pierwszym dziecku.
Uzgodniłam z dyrektorem Stefańskim, że dokonam podsumowania 2007 roku, zrobię bilans na koniec marca 2008, wszystko przekażę i przejdę na emeryturę.

Od pewnego czasu nie przychodzi Pani na koncerty.

      Nie bywam teraz na koncertach, bo zdrowie mi na to nie pozwala. Musi mnie ktoś przywieźć, ubezpieczać. Ale bardzo chciałam być na koncertach jubileuszowych. Nie mogłam być na bankiecie, chociaż pani dyrektor Marta Wierzbieniec gorąco mnie zapraszała, ale chodzenie po schodach sprawia mi obecnie zbyt wiele trudności.
      Z wieloma osobami pracującymi obecnie w Filharmonii łączą mnie nadal przyjazne kontakty.
Mam ogromną satysfakcję z pracy w Filharmonii i współpracy z ludźmi. To był naprawdę świetny czas. Każdemu mogłabym życzyć, żeby miał takie wspomnienia i żeby czuł się tak spełniony.

Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie czas, aby wrócić do tych wspomnień, bo przecież nie zdążyłyśmy o wszystkim powiedzieć.
Bardzo dziękuję za miłe spotkanie.

       Ja również bardzo dziękuję.

Zofia Stopińska

Dyrygent sam nic nie zdziała

        Na długo pozostanie w pamięci melomanów koncert, który 13 czerwca 2025 roku zakończył 70 Jubileuszowy Sezon Artystyczny w Filharmonii Podkarpackiej.
        Program wypełniła w całości muzyka Wojciecha Kilara. Przypomniane zostały suity z filmów „Pan Tadeusz” Adama Mickiewicza w reżyserii Andrzeja Wajdy oraz „Draculi” Francisa Coppoli. Solistą w II Koncercie fortepianowym był Krzysztof Książek - półfinalista i laureat dwóch nagród pozaregulaminowych w XVII Międzynarodowym Konkursie im. Fryderyka Chopina w Warszawie oraz laureat III nagrody i nagrody specjalnej za najlepsze wykonanie mazurków I Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego na Instrumentach Historycznych.
Wieczór zakończył poemat symfoniczny Krzesany. Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej dyrygował Jan Miłosz Zarzycki.
Wszystkie utwory nagrodzone zostały przez publiczność długimi gorącymi brawami.
        Sezon Artystyczny był czasem intensywnej pracy, podczas którego zrealizowano dziesiątki wydarzeń artystycznych: koncertów symfonicznych, kameralnych i edukacyjnych, występów wybitnych dyrygentów oraz solistów z kraju i z zagranicy. Prezentowany był różnorodny repertuar – od muzyki dawnych epok po współczesność, od arcydzieł światowych po dzieła kompozytorów polskich.
         Koncert kończący sezon był okazją do wręczenia odznaczeń państwowych i resortowych zasłużonym pracownikom instytucji.
Tego dnia, dyrektor Filharmonii Podkarpackiej - prof. Marta Wierzbieniec, postanowieniem Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej pana Andrzeja Dudy, otrzymała z rąk Marszałka Województwa Podkarpackiego pana Władysława Ortyla Order Odrodzenia Polski.

         Ogromnie się cieszę, że znalazł czas na rozmowę dyrygent, który ten koncert prowadził. Zapraszam Państwa na spotkanie z prof. dr hab., Janem Miłoszem Zarzyckim, wybitnym dyrygentem, dyrektorem naczelnym i artystycznym Filharmonii Kameralnej w Łomży oraz dziekanem Wydziału Dyrygentury Symfoniczno-Operowej Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie.

Długo Pana nie było w Rzeszowie – o ile dobrze pamiętam ostatni koncert pod Pana batutą odbył się 19 lutego 2019 roku – był to pierwszy koncert z udziałem publiczności pod koniec pandemii.
          Pamiętam ten wieczór. Byłem jednym z wielu, którzy chorowali na COVID-19 i to był pierwszy koncerty, którym dyrygowałem po dłuższej przerwie. Mogłem wreszcie zobaczyć jak wygląda świat i byłem bardzo szczęśliwy, że znowu jestem wśród ludzi.

Wrócił Pan do Rzeszowa po pięciu latach, aby przygotować i poprowadzić w roku jubileuszu 70-lecia Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej, koncert oficjalnie kończący sezon artystyczny 2024/ 2025.
Utwory Wojciecha Kilara nie znalazły się w programie przypadkowo. Po przymusowym wysiedleniu ze Lwowa, w latach 1946 -1947, Kilar kontynuował naukę gry na fortepianie w Rzeszowie u prof. Kazimierza Mirskiego. Wtedy też zaczął komponować pierwsze utwory, bo obserwujący brak cierpliwości do ćwiczenia na fortepianie i jednocześnie zainteresowanie kompozycją profesor powiedział: "Co będziesz się męczył z fortepianem, jak masz zdolności i możesz komponować!".
           Później Wojciech Kilar osiedlił się na stałe w Katowicach i znaliśmy się osobiście. W czasie moich studiów w Akademii Muzycznej w Katowicach prowadziłem Studencką Orkiestrę Kameralną Jeunesses Musicales. Pamiętam, że jeździłem do domu Mistrza z nagraniami jego utworów w wykonaniu mojego zespołu i prosiłem o rady, pytałem co sądzi o utrwalonych interpretacjach.
           Dla mnie prezentowany w Rzeszowie repertuar wiąże się z innym, bardzo ciekawym i ważnym wspomnieniem. W 1998 roku, kiedy byłem dopiero początkującym dyrygentem, pewnego poranka zadzwonił telefon i usłyszałem głos pana dyrektora Jerzego Swobody i pytanie – co pan robi dzisiaj wieczorem, jutro i pojutrze ? Odpowiedziałem, że nie mam szczególnych planów.
Wtedy pan Jerzy Swoboda powiedział – pojedzie Pan do Opola i poprowadzi koncert. Dziś wieczorem pierwsza próba, a w programie Kilar: „Drakula”, „Król ostatnich dni”, „Exodus”…
Na moje stwierdzenie, że nie znam tego programu usłyszałem – nie szkodzi, ma Pan czas do wieczora. (śmiech).
          Ponieważ dyrektor Swoboda miał problem zdrowotny, w wielkim stresie pojechałem do Opola. Na miejscu dostałem partytury i starałem się jak najszybciej z nimi zapoznać. Jeszcze tego samego wieczora poprowadziłem próbę. Wojciech Kilar przyjechał na koncert. Był to dla mnie wielki zaszczyt i niesamowita przygoda.
          W 1999 roku organizowany był przez Ambasadę Polską w Rosji, specjalny koncert z muzyką Kilara. Poproszono kompozytora o polecenie dyrygenta, który poprowadzi Orkiestrę Filharmonii Moskiewskiej i kompozytor zaproponował moją skromną osobę. Tam poznałem pana Włodzimierza Jakubasa, ówczesnego dyrektora Polskiego Ośrodka Kultury w Moskwie. Ten koncert miał wpływ na moje koleje życiowe.

Filharmonia zakończenie sezonu Ork Symf. Filh. Podk. dyr. Jan Miłosa ZarzyckiOrkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej dyryguje Jan Miłosz Zarzycki, fot. Filharmonia Podkarpacka

Wiele słyszałam o Pana sukcesach jeszcze w czasie studiów w klasie skrzypiec w Akademii Muzycznej w Katowicach. Wszystko wskazywało na to, że będzie Pan świetnym skrzypkiem. Zamienił Pan jednak smyczek na batutę.
          Już w trakcie studiów w klasie skrzypiec zacząłem dyrygować. Miałem pewne problemy fizjologiczne z prawą ręką, które uniemożliwiły mi zostanie dobrym skrzypkiem. Chciałem być muzykiem. Byłem wtedy koncertmistrzem studenckiej orkiestry kameralnej, organizowałem różne koncerty i zdarzyło się, że dyrygent do nas nie dotarł na próbę generalną oraz koncert. Z konieczności koncertmistrz wstał i dyrygował. Tak się zaczęło…

Dyrygenturę studiował Pan w Akademii Muzycznej we Wrocławiu u prof. Marka Pijarowskiego, którego w Rzeszowie bardzo dobrze znamy i podziwiamy, bo od wielu lat prowadzi u nas koncerty i był I dyrygentem Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej.
          Chciałem studiować w klasie prof. Marka Pijarowskiego. Pamiętam nawet, że w czasie moich studiów maestro Pijarowski wyjeżdżał aby dyrygować Orkiestrą Filharmonii w Rzeszowie.
          Najbardziej ceniłem, że traktował mnie jak partnera, nie jak ucznia. Bardzo dużo rozmawialiśmy, był bardzo otwarty i odnosiłem wrażenie, że punkt ciężkości inicjatywy dydaktycznej przenosił na studentów. Do dzisiaj uważam to za jedyną właściwą metodę.
To nie profesor ma dopingować studenta , żeby się rozwijał, tylko student powinien wychodzić z inicjatywą, aby otrzymać od profesora to, czego potrzebuje – wiedzę kompetencje, rady.
          Ciągle powtarzam moim studentom, że to oni powinni mieć inicjatywę; pytać, szukać i dochodzić do pewnych rzeczy, a mnie oraz innych swoich profesorów, traktować jako pomoc w tym procesie.
Mieć inicjatywę i wydobywać od swoich nauczycieli to, czego potrzebują.

Nigdy nawet nie próbowałam dyrygować, ponieważ uważam, że dyrygowania tak naprawdę nie można nauczyć osoby, która nie ma do tego wrodzonych predyspozycji.
           Dyrygentem może zostać ktoś, kto już jest dojrzałym muzykiem. Nauka dyrygowania, to nauka komunikacji. Ktoś, kto jeszcze nie jest dojrzałym muzykiem, jeszcze nie ma swoich pomysłów, brakuje mu pewnych kompetencji, będzie się uczył języka komunikacji, ale zabraknie mu treści, którą należy przekazać innym.

Zastanawiam się także, jak należy pracować z orkiestrą, jak dyrygować, żeby zostać zauważonym i zachwycić publiczność, czymś się wyróżnić.
           W moim przekonaniu tym co naprawdę zachwyca publiczność jest gra orkiestry. Dyrygent sam nic nie zdziała. Dyrygent może spowodować, że orkiestra zachwyci publiczność. Słowo spowodować także nie jest dobre, bo tak naprawdę od orkiestry wychodzi ten impuls, to orkiestra tworzy muzykę.

Co może zrobić dyrygent, żeby to co zagra orkiestra było wartościowe?
           Odpowiedź na to pytanie jest bardzo trudna. Jak prowadzić próby, jak dyrygować, żeby materia dźwiękowa była fascynująca - tego uczymy się przez długie lata.
           Uważam, że najważniejsze jest to, żeby muzycy, którzy grają w orkiestrze czuli, że wyrażają siebie, żeby to co grają było szczere. Nie można zniszczyć potencjału, który jest w orkiestrze.
Jeżeli gramy wspaniałe dzieła – takie jak utwory Kilara, symfonie Brahmsa czy Beethovena, tę piękną, wielką muzykę rozumie każdy z członków orkiestry, każdy z siedemdziesięciu czy osiemdziesięciu muzyków, którzy siedzą na scenie. Musimy tylko znaleźć artystyczny konsensus, bo jednak każdy interpretuje dzieło trochę inaczej i musimy znaleźć wspólną drogę dla wszystkich, nie niszcząc radości z muzyki, która jest w każdym. Jeżeli to się uda, to będzie wspaniały koncert.
           Poza pewnymi kwestiami technicznymi, najgorsze co się może zdarzyć, to koncert, podczas którego muzycy realizują to czego chce dyrygent - na zasadzie: tak trzeba bo dyrygent tak kazał. Takie wykonanie pozbawione będzie szczerości wypowiedzi. Publiczność natychmiast to wyczuje. Publiczność przychodzi na koncert nie tylko po to, żeby posłuchać dobrej muzyki, bo jest bardzo dużo dobrych nagrań i można ich posłuchać w domu. Publiczność pragnie nawiązać bezpośredni kontakt z wykonawcami - nie tylko słyszeć, ale także widzieć artystów, słyszeć ich oddechy, poczuć fluidy płynące z estrady.

Filharmonia 2025 Jan Miłosz ZarzyckiNa pierwszym planie Jan Miłosz Zarzycki - dyrygent koncertu kończącego 70. Jubileuszowy Sezon Koncertowy Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej, fot. Filharmonia Podkarpacka

Od 1999 roku jest Pan związany z Uniwersytetem Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie, obecnie jest Pan dziekanem Wydziału Dyrygentury Symfoniczno-Operowej, prowadzi Pan swoją klasę, jest Pan także dyrektorem naczelnym i artystycznym Filharmonii Kameralnej w Łomży, a także często występuje Pan jako dyrygent w Polsce i za granicą. Jak Pan to wszystko godzi?
           Nie jest to łatwe, ale w moim życiu nastał czas, w którym pojawiło się wiele możliwości, z których szkoda jest rezygnować. Chcę z tego skorzystać dopóki zdrowie dopisuje.

Trzeba podkreślić, że obecnie Uniwersytetem Muzycznym Fryderyka Chopina kierują znakomici muzycy prowadzący ożywioną działalność artystyczną.
          To prawda, jest taki trend, żeby swoją wiedzę przekazywali praktykujący muzycy. Nie wszędzie tak jest. Dla przykładu powiem, że często dyryguję we Włoszech i Hiszpanii. Tam jest inaczej, tam uważa się, że nauczyciel w konserwatorium powinien poświęcić się pracy pedagogicznej.
Oczywiście zaprasza się gościnnych profesorów i dzięki temu studenci mają kontakt z praktykami. Często mam okazję być w roli zaproszonego dyrygenta do poprowadzenia zajęć, ale oczekuje się, że osoba, która uczy na stałe ma wyższe pensum i nie prowadzi działalności koncertowej.

Pana poprzednikiem na stanowisku dyrektora Filharmonii Kameralnej w Łomży był pan Tadeusz Chachaj, który w latach 60-tych minionego stulecia był dyrygentem Filharmonii Rzeszowskiej. Jak wyglądał Pana pierwszy koncert po wygranym konkursie w Łomży ?
          Koncert odbył się w listopadzie 2004 roku. Zaprosiłem pana Chachaja do udziału w tym koncercie. On zadyrygował pierwszą częścią, a ja poprowadziłem część drugą. Na początku tej części pan dyrektor Tadeusz Chachaj podarował mi publicznie swoją batutę życząc mi powodzenia. Dla mnie to niezapomniana chwila.
          Później, przez wiele lat łączyły nas bardzo ciepłe relacje. Czasami nas odwiedzał . W dowód szczególnego uznania dla dorobku artystycznego pana Tadeusza Chachaja i jego wkładu pracy w rozwój Orkiestry Kameralnej w Łomży, otrzymał tytuł Pierwszego Honorowego Dyrygenta.
Bardzo rzadko u nas dyrygował, bo po prostu już nie chciał. Podkreślał, że sporo się w życiu napracował i teraz już woli zająć się ogródkiem.
          Czasem jednak robiliśmy miłe niespodzianki. Kiedyś zaprosiłem dyrektora Chachaja jako słuchacza na koncert z okazji Dnia Kobiet. W czasie koncertu przywitałem go i powiedziałam – nasz miły gość już nie przyjmuje zaproszeń do prowadzenia koncertów, ale przy takiej okazji na pewno nie odmówi, jeżeli panie go o to poproszą. Odezwał się gremialny głos żeński. Dyrektor Chachaj wszedł na estradę i przepięknie poprowadził Libertango Astora Piazzolli, które sam opracował.

Podczas ostatniego pobytu w Rzeszowie mówił Pan o zaletach sali koncertowej w Filharmonii Podkarpackiej, o tym, że Filharmonia Kameralna w Łomży dopiero marzy o dobrej sali. Słyszałam, że od niedawna macie także nowoczesną, świetnie wyposażoną salę.
          Tak, doczekaliśmy się i mamy wspaniałą salę koncertową. Jest znacznie mniejsza, od tej w Rzeszowie, bo na widowni może zasiąść 400 osób i estrada także jest znacznie mniejsza od waszej, ale mamy fantastyczną akustykę i piękne wnętrze. Nasz budynek, w którym zawsze graliśmy, przeszedł generalny remont i jest nie do poznania.

Wiele bardzo interesujących propozycji macie dla melomanów. Wspominali mi w rozmowach m.in. prof. Tomasz Strahl, prof. Krzysztof Jakowicz, prof. Łukasz Długosz, o udanych koncertach i nagraniach płytowych zarejestrowanych w Łomży.
          Wymienieni znakomici artyści goszczą u nas regularnie, ale zapraszani są także inni wielcy. W ubiegłym roku dyrygował naszą orkiestrą maestro Jerzy Maksymiuk, w tym roku maestro Marek Pijarowski. Wiele się u nas dzieje. Co dwa tygodnie mamy abonamentowe koncerty i odbywa się sporo koncertów dodatkowych.

Filharmonia zakończenie sezonu Krzysztof Książek fort. dyryguje Jan Miłosz ZarzyckiKrzysztof Książek - fortepian, Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej dyryguje Jan Miłosz Zarzycki, fot. Filharmonia Podkarpacka

Na zakończenie spotkania proszę powiedzieć jak przebiegała współpraca z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej tym razem?
          Fantastycznie, uważam, że macie państwo świetną orkiestrę. Podczas prób są niezwykle skoncentrowani. Dają z siebie wszystko. Na koncertach jest dokładnie to samo i dlatego są to wyjątkowe kreacje artystyczne. Jestem zbudowany tym, z czym miałem okazję i przyjemność zetknąć się w Filharmonii Podkarpackiej – wspaniała orkiestra i świetna atmosfera.
Z podziwem obserwowałem jaka wielka życzliwość jest wewnątrz tego zespołu i jak świetne są kontakty muzyków z dyrekcją. Krzysztof Książek znakomicie wykonał II Koncert fortepianowy Wojciecha Kilara. Czuliśmy także dobre fluidy płynące od publiczności.

Mam nadzieję, że przyjmie Pan zaproszenie do poprowadzenie następnych koncertów w Rzeszowie.
          Cieszę się, że mogłem pracować z tak dobrym zespołem. Bardzo dziękuję pani dyrektor Marcie Wierzbieniec za zaproszenie. Zawsze z wielką radością tu wrócę.

Dziękuję bardzo za koncert i spotkanie.
          Ja także dziękuję.

Zofia Stopińska

Pierwszy recital w Bazylice leżajskiej wykonałem 55 lat temu

Od 15 czerwca trwa XXXIV Międzynarodowy Festiwal Muzyki Organowej i Kameralnej w Leżajsku. Organizatorami festiwalu są: Klasztor OO. Bernardynów, Miasto Leżajsk i Miejskie Centrum Kultury w Leżajsku, a dyrektorem artystycznym jest prof. Józef Serafin wybitny polski organista i pedagog. Był studentem prof. Bronisława Rutkowskiego i prof. Jana Jargonia w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Krakowie oraz prof. Flor Peetersa i prof. Antona Heillera w Hochschule für Musik und darstellende Kunst w Wiedniu. Jest laureatem pierwszych nagród m.in. w Ogólnopolskim Konkursie Organowym w Warszawie (1967) i Międzynarodowym Konkursie organowym w Norymberdze (1972). Koncertował w nieomal wszystkich krajach Europy, a także w USA, Kanadzie, Japonii i Kazachstanie. Brał udział w pracach jury wielu międzynarodowych konkursów (m.in. Praga, Norymberga, Paryż-Chartres, Moguncja, Manchester, Gdańsk). W 2015 odznaczony został przez Papieża Franciszka medalem „Pro Ecclesia et Pontifice”.
16 czerwca 2025 roku prof. Józef Serafin wystąpił z recitalem w Bazylice OO. Bernardynów w Leżajsku. W tym dniu Profesor znalazł czas na spotkanie i nagranie wywiadu. Cieszę się, że mogę Państwa zaprosić do lektury.

Nadaje Pan kształt artystyczny trzem ważnym festiwalom muzyki organowej i kameralnej w Polsce: w Leżajsku, Kamieniu Pomorskim i w Sejnach.

        Powiedziała Pani z ogromnym rozmachem, że nadaję kształt artystyczny, ale tak naprawdę dokładam się. Z tym, że festiwal w Sejnach ma swoją specyfikę. Jest on połączony z kursami mistrzowskimi. Jest to urokliwe miejsce, a do tego jest tam piękne Muzeum Kresów Wschodnich i warto je zwiedzić.

Festiwal w Kamieniu Pomorskim odbywa się przez całe lato, bo rozpoczyna się w czerwcu i trwa do końca sierpnia, natomiast w Leżajsku odbędzie się w sumie 9 koncertów, a festiwal zakończy się w pierwszy poniedziałek sierpnia. Wiem, że zawsze decyduje Pan kto zagra na organach leżajskich i prawie zawsze otwiera Pan cykl recitali organowych.

        Przyzwyczaiłem się już do występów na samym początku, ale to nie jest koncert inauguracyjny, bo jak wiadomo inauguracja ma inny kształt i odbywa się poza bazyliką. To prawda, że ja się przyczyniam do tego, kto wystąpi w Leżajsku.
Za tydzień wystąpi z recitalem pan Grzegorz Bigas , który urodziła się niedaleko, bo w Nowej Sarzynie, uczył się w Państwowej Szkole Muzycznej II w Rzeszowie w klasie organów pana Grzegorza Łobazy, a studiuje w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie w klasie organów dr hab. Bartosza Jakubczaka i jest obecnie jednym z najlepszych młodych polskich organistów.
         Staram się, aby na Festiwalu w Leżajsku występowało jak najwięcej młodych muzyków, a w tym roku, gdyby nie mój występ, przeciętna wieku byłaby chyba poniżej 30 roku życia. Mamy trzy debiuty: Grzegorz Bigas, Marcin Knura i Jakub Plewa.
         Przy leżajskich organach zasiądzie także małżeństwo Paulina Kocot i Michał Kocot. Wystąpi także w Leżajsku dobrze znana miłośnikom muzyki organowej Hania Dys z Gdańska, która towarzyszyć będzie także saksofoniście Szymonowi Zawodnemu.

Zaprosił Pan także organistów z zagranicy.

         Tak i te wieczory będą poświęcone wyłącznie muzyce organowej. 14 lipca zapraszam na recital młodej organistki Mony Hartmann, która jest Litwinką, ale studiowała w Niemczech, tam założyła rodzinę i obecnie występuje jako Mona Hartmann.
Na zakończenie festiwalu wystąpi Antonio di Dedda, włoski organista i pianista, który w ubiegłym roku objął profesurę w Hochschule für Musik und Theater w Hamburgu. Polecił mi tego światowej sławy holenderski organista Pieter van Dijk, który kiedyś także występował w Leżajsku.

Leżajsk widok na organy w nawie głównejBazylika OO. Bernardynów w Leżajsku - widok na organy w nawie głównej

Na dzisiejszy Pana recital złożą się dzieła Liszta i Bacha, których dawno Pan nie wykonywał w Leżajsku.

         Bardzo często grałem i nagrywałem w Leżajsku utwory Bacha, ale w programach koncertów zamieszczam zazwyczaj dzieła, które dawno nie były wykonywane, albo są mniej znane. Pamiętam, że w ubiegłym roku grałem Fantazję i fugę g-moll, a w tym roku zaplanowałem cztery chorały z Orgelbichlein oraz na zakończenie Preludium i fugę a-moll. Natomiast na wstępie pojawił się utwór Franciszka Liszta Evocation a la Chapelle Sixtine bazujący na dwóch utworach innych kompozytorów – Miserere Allegriego i Ave verum corpus Mozarta.
Po moim recitalu organowym rozpocznie się drugi, w wykonaniu młodej pianistki Moniki Paluch, która związana jest z Leżajskiem. Od lat staram się na festiwalu pokazywać talenty z tego regionu. Uważam , że to jest właściwe, że oni powinni się tutaj prezentować. To będzie bardzo piękny koncert, podczas którego usłyszmy 12 etiud op. 25 Fryderyka Chopina. Artystka proponowała wykonanie wszystkich z op.25, ale wtedy występ przekroczyłby przyjęte ramy czasowe.

Myślę, że podczas każdego pobyto w Leżajsku towarzyszą Panu wspomnienia, bo przecież spędził Pan przy organach leżajskich wiele godzin koncertując i nagrywając płyty.

           Z Leżajskiem związałem się w czasach, kiedy odbywało się tutaj mnóstwo nagrań. Miałem szczęście, że z moim wspaniałym kolegą Joachimem Grubichem byliśmy zapraszani do kolejnych nagrań radiowych i płytowych.
           Koncerty odbywały się w Bazylice leżajskiej dosyć rzadko. Sporadycznie organizowała tu koncerty Filharmonia Rzeszowska. Pierwszy recital wykonałem tutaj 55 lat temu na zaproszenie tej instytucji.
           Później zaczęły się tutaj odbywać regularne koncerty w ramach Muzycznego Festiwalu w Łańcucie i wtedy też czasami byłem zapraszany.
Dokładnie 34 lata temu powstał festiwal, do którego ja ponad 20 lat temu dołączyłem organizacyjnie.

Dosyć długo organy leżajskie były remontowane, ale festiwal odbywał się ponieważ na chórze organowym znajdują się trzy instrumenty.

         Najczęściej goszczący na festiwalu organiści wybierają największe organy znajdujące się w nawie głównej, ale instrument zbudowany w kaplicy Matki Boskiej jest także dość duży, bo ma 2 manuały i pedał. Pamiętam, że pierwszy festiwal, który prowadziłem organizacyjnie, odbywał się na tych organach i często publiczność była przekonana, że grają wielkie organy.
         Ten instrument przechodził różne transformacje i zmiany. Twierdzą, że organy mają swoją historię, jeżeli instrument jest bardzo wartościowy, to ta historia się zmienia, ale na każdym etapie dzieje się coś ciekawego. Najnowszym przykładem są organy w Bazylice Świętej Elżbiety we Wrocławiu. Jest tam wspaniały instrument, który miał jednak swój okres nieco inny. Pamiętam jeszcze organy sprzed 1976 roku, bo byłem tam i nawet nagrać jeden utwór przed pożarem, który je zniszczył kompletnie.
Przy odbudowie rozważano, czy wracać do pierwszej dyspozycji, ale zwyciężyła koncepcja organów wybudowanych w XVIII wieku.

Leżajsk organy Kaplica Matki BożejBazylika OO. Bernardynów w Leżajsku - widok na organy w Kaplicy Matki Bożej

W Bazylice leżajskiej najwięcej oryginalnych głosów zachowało się w najmniejszym instrumencie zbudowanym w kaplicy św. Franciszka.

         Tak, ale to jest malutki instrument zbudowany nie do celów koncertowych, ale bardzo pięknie brzmiący. Duży instrument także nie jest czysto barokowy. Zwykle sugerujemy się przepięknym prospektem, który jest wszędzie pokazywany i wymieniany. Nadzwyczaj bogata dekoracja snycerska prospektu organowego, wykonana została przez samych braci zakonnych. Dzięki nim wartości muzyczne zostały zespolone ze wspaniałą strukturą architektoniczną.

Myślę, że nadal z wielką radością zasiada Pan przy leżajskich organach.

         To prawda, chociaż przyznam się, że czuję różnicę. Zapewne też dlatego, że inaczej się gra w wieku lat 50-ciu, 60-ciu, a inaczej kiedy się ma 81 lat. Każdy, kto w tym wieku gra koncerty przyzna mi rację, chociaż jest koleżanka organistka w Brnie, która liczy sobie o 20 lat więcej i jeszcze podobno gra.

Czy dużo koncertów wykona Pan w tym roku?

         Niewiele i przyznam, że już w ubiegłym roku miałem zamiar zakończyć moje przygody, ale przyjąłem dużo zaproszeń i dużo podróżowałem. Natomiast w tym roku mam ich o wiele mniej i wyłącznie w Polsce, bo za granicę już od kilku lat nie wyjeżdżam. Dalekie podróże już mnie męczą.

Bardzo dziękuję za spotkanie. Mam nadzieję, że będzie okazja do kolejnych spotkań w Leżajsku.

         Też tak sądzę, nawet jak nie będę już grał, to do Leżajska przyjadę. Dziękuję za rozmowę.

Zofia Stopińska

 

Miałem w życiu szczęście

        Trwa siedemdziesiąty sezon artystyczny Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie. Główne uroczystości odbyły się w kwietniu, bowiem dokładnie 29 kwietnia 1955 roku Wojewódzka Orkiestra Symfoniczna wystąpiła z pierwszym koncertem.
        Jubileusz to dobra okazja do przypomnienia Państwu artystów muzyków i osób, którym nasza orkiestra zawdzięcza powstanie i rozwój. Do tego grona należy prof. Adam Natanek, wybitny polski dyrygent urodzony 23 lipca 1933 roku w Krakowie. Studiował w PWSM w Krakowie na Wydziale Pedagogicznym i na Wydziale Teorii, Dyrygentury i Kompozycji w klasie prof. Artura Malawskiego. Od 1 stycznia 1961 roku dyrygent w Państwowej Filharmonii w Lublinie. Od 1969 roku dyrektor naczelny i artystyczny tej placówki do roku 1990. W latach 1992 – 1998 dyrektor artystyczny Filharmonii w Rzeszowie i dyrektor artystyczny Muzycznego Festiwalu w Łańcucie.
         W czasie swojej działalności dyrygenckiej koncertował w kraju i za granicą, prowadząc znakomite zespoły symfoniczne i chóralne, m.in. Orkiestrę Filharmonii Narodowej w Warszawie, Wielką Orkiestrę Polskiego Radia i Telewizji w Katowicach, Orkiestrę Filharmonii Krakowskiej i Orkiestrę PRiTV w Krakowie oraz zespoły symfoniczne w Związku Radzieckim, Czechosłowacji, na Węgrzech, w Bułgarii, Rumunii, NRD, Jugosławii, RFN, Hiszpanii, Holandii, Norwegii, Austrii, USA, Włoszech i Szwajcarii. Dokonał wielu nagrań archiwalnych – radiowych i telewizyjnych.
        27 kwietnia 2025 roku maestro Adam Natanek był honorowym gościem czwartego Koncertu Jubileuszowego w Filharmonii Podkarpackiej, a podczas krótkiego spotkania po koncercie, z ogromną przyjemnością słuchałam ciepłych słów o wykonaniu Etiud symfonicznych Artura Malawskiego przez znakomitą pianistkę Beatę Bilińską i Orkiestrę Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Tadeusza Wojciechowskiego oraz dwóch wspaniałych dzieł Wojciecha Kilara (Exodus i Victoria), a także o przebiegu tego uroczystego wieczoru.
       Niedawno mogłam dłużej porozmawiać z maestro Adamem Natankiem, ponieważ miałam zaszczyt gościć w Jego lubelskim mieszkaniu i z ogromną radością zapraszam Państwa na spotkanie z tym wybitnym Artystą.

Maestro, studiował Pan w PWSM w Krakowie pod kierunkiem prof. Artura Malawskiego, patrona Filharmonii Podkarpackiej. Jakim człowiekiem i pedagogiem był Artur Malawski.

         To był znakomity pedagog. Mówię tak, bo najczęściej klasy dyrygentury prowadzili dyrygenci, którzy byli szefami artystycznymi lub naczelnymi filharmonii albo teatrów operowych. Zajmowali się przede wszystkim sprawami tych instytucji, natomiast pedagogika była czymś po drodze. Jak wyjeżdżali na gościnne tournée lub koncerty, to zajęcia dyrygentury w tych ośrodkach nie były systematycznie prowadzone. Na przykład przez dwa tygodnie intensywnie pracowali ze studentami, a potem było trzy tygodnie ciszy…
        Natomiast prof. Artur Malawski był bardzo obiecującym skrzypkiem, ale nie realizował swoich marzeń, bo publiczne występy bardzo go stresowały. Studiował także teorię muzyki w Konserwatorium Warszawskim u Kazimierza Sikorskiego i dyrygenturę u Waleriana Bierdiajewa. W związku z powyższym zajmował się kompozycją i prowadził klasę dyrygentury w PWSM w Krakowie.
        Zajęcia dyrygentury w Jego klasie prowadzone były bardzo systematycznie i wnikliwe. To był bardzo elitarny wydział, bo studia trwały 5 lat i był taki okres, że było tylko czterech studentów, ale nigdy nie było ich więcej niż sześciu na roku.
Od pierwszego do piątego roku mieliśmy zajęcia przez 5 – 6 godzin dwa razy w tygodniu. W tym czasie nie tylko pracowaliśmy nad programem, nie tylko uczyliśmy się dyrygowania najczęściej przy fortepianie, ponieważ dopiero w ostatnich latach uczelnia zainwestowała i mniejszy, kameralny skład filharmoników krakowskich był do naszej dyspozycji. Dzięki temu każdy z nas mógł raz w miesiącu pól godziny dyrygować zespołem. Pamiętam jak 25 i 26 czerwca 1960 roku (to był piątek i sobota) zdałem ostatnie egzaminy dyplomowe – dyrygowałem koncertami w Filharmonii Krakowskiej.
        Dużo rozmawialiśmy z profesorem Arturem Malawskim. Po każdym koncercie w filharmonii dyskutowaliśmy. Prowadziliśmy długie rozmowy na różne tematy związane z muzyką. Malawski był muzykiem o nieprawdopodobnej wrażliwości, był niezwykle utalentowany i wszechstronny – doskonały instrumentalista, świetny kompozytor i bardzo dobry dyrygent. Rzadko dyrygował koncertami, bo nie miał odporności psychicznej, a jak pani doskonale wie, każdy publiczny występ to jest publiczna habilitacja – 99 udanych i jak zdarzy się 1 nieudana , to zawsze pamięta się tę ostatnią.
Miałem szczęście, że trafiłem pod skrzydła profesora Artura Malawskiego.
         Artur Malawski zmarł 26 grudnia 1957 roku i pod koniec studiów trafiłem do klasy prof. Witolda Krzemińskiego, ale pół roku przed moim dyplomem, podczas próby z Wielką Orkiestrą Polskiego Radia w Katowicach, profesor miał zawał serca i wyłączył się z zawodowego życia. Nie przydzielono mi pedagoga i podchodziłem do dyplomu z dyrygentury sam.

Czy Filharmonia Lubelska jako pierwsza zaproponowała Panu stałą pracę?

         Jak odebrałem dyplom, wysłałem kilka podań do filharmonii i teatrów operowych w Polsce m.in. do Lublina. Nie byłem w Lublinie osobą anonimową, bo w czasie studiów byliśmy tutaj gościnnie w 1955 lub 1956 roku. Dyrektorem naczelnym i artystycznym Filharmonii w Lublinie był Andrzej Cwojdziński, który zaprosił swojego byłego pedagoga prof. Artura Malawskiego. Pamiętam, że pojechaliśmy na ten koncert z kolegą, a prof. Malawski dyrygował m.in. IV Symfonią Johannesa Brahmsa. Wtedy poznałem dyrektora Cwojdzińskiego. W 1960 roku w listopadzie zostałem zaproszony do Filharmonii Lubelskiej, aby poprowadzić gościnnie koncert. Podobno bardzo udany był ten koncert i tydzień później otrzymałem od dyrektora Cwojdzińskiego propozycję pracy w charakterze drugiego dyrygenta. Podpisałem umowę na dwa lata. I tak się zaczęło...
         Później otrzymałem wiele innych propozycji: do Szczecina, nawet na asystenturę do Teatru Wielkiego w Warszawie, dlatego, że dużo dzieł operowych realizowałem w estradowym wykonaniu.
Jak pani wie, byłem dokładnie 30 lat związany z Lublinem, w tym przez 21 lat byłem dyrektorem naczelnym i artystycznym, a wcześniej dyrygentem Filharmonii Lubelskiej. Przez pierwsze lata pobytu w Lublinie współpraca z dyrektorem Andrzejem Cwojdzińskim układała się znakomicie. Później Cwojdziński wyjechał do Koszalina i objął tamtejszą filharmonię.
         Kiedy zaproponowano mi kierowanie Filharmonią w Lublinie, byłem młodym człowiekiem i nie miałem wielkiego doświadczenia - po prostu się bałem. Zgodziłem się zająć jedynie muzyczną stroną, za wszelkie sprawy organizacyjne i finansowe odpowiadał kto inny. To był okres wzorcowy, jeżeli chodzi o organizacyjne sprawy Filharmonii Lubelskiej.

Wiem, że Orkiestra Filharmonii Lubelskiej koncertowała także poza swoją siedzibą.

          W 1989 roku mieliśmy 3 zagraniczne tournée koncertowe: do Włoszech, Hiszpanii i Szwecji.
        Wyjeżdżając gościnnie z koncertami za granicę m.in. w latach 1983–1989 byłem I gościnnym dyrygentem Orkiestry Symfonicznej Miasta Valladolid (stolica Kastylii w Hiszpanii). Po pewnym czasie otrzymałem propozycję, aby objąć kierownictwo artystyczne oraz dyrygenckie i po namyśle się zgodziłem na krótki okres. Poprosiłem o krótki urlop w Filharmonii Lubelskiej i 1 stycznia 1990 roku rozpocząłem pracę na stanowisku szefa artystycznego i dyrygenta Orkiestry Symfonicznej w Valladolid.
        Jak Pani wie, w latach 1990 – 1991 nastąpił czas różnych transformacji politycznych w różnych instytucjach. Na przykład Krzysztof Penderecki był dyrektorem artystycznym Filharmonii Krakowskiej, i jak przyjechał z zagranicy, dowiedział się, że już nie jest dyrektorem.
         Po kilku, może kilkunastu dniach po podpisaniu umowy i rozpoczęciu pracy w Valladolid, odebrałem z telefon z prośbą, abym przyjechał chociaż na kilka dni do Lublina. Okazało się, że w Filharmonii Lubelskiej powstała kilkunastoosobowa grupa inicjatywna powołująca Związek Zawodowy „Solidarność”. W krótkim czasie kilka osób sparaliżowało kilkadziesiąt pozostałych.
         Kiedy po przyjeździe do Lublina dowiedziałem się, że spotkanie w Filharmonii nie będzie dotyczyło spraw programowych, finansowych i administracyjnych, pierwsze kroki skierowałem do Urzędu Wojewody Lubelskiego. Po krótkiej rozmowie złożyłem wypowiedzenie i moja umowa zatrudnienia mnie na stanowisku dyrektora naczelnego i artystycznego Filharmonii Lubelskiej została rozwiązana za porozumieniem stron.

Adam Natanek dyryguje Ork. Filh. Narodowej w W wie luty 1979Adam Natanek dyryguje Orkiestrą Filharmonii Narodowej w Warszawie, luty 1979 rok, fot. z albumu Artysty

Wkrótce nadeszła propozycja z Rzeszowa. Proszę o wspomnienia z lat 1992 – 1998, kiedy był Pan dyrektorem artystycznym Filharmonii im. Artura Malawskiego w Rzeszowie.

         Wcześniej otrzymałem z Ministerstwa Kultury i Sztuki propozycję objęcia szefostwa Opery w Bydgoszczy, drugą propozycję otrzymałem po gościnnym koncercie w Filharmonii Poznańskiej, ale w tym samym czasie zaproponowano mi stanowisko dyrektora artystycznego w Filharmonii Rzeszowskiej.
         Zastanawialiśmy się z żoną nad tymi propozycjami. Nie chcieliśmy się wyprowadzać z Lublina, z naszego pięknego mieszkania, ponadto ta trzecia propozycja umożliwiała mi na kontynuowanie pracy pedagogicznej w Instytucie Wychowania Artystycznego Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.
         Już podczas pierwszego spotkania z panem Wergiliuszem Gołąbkiem, dyrektorem naczelnym Filharmonii Rzeszowskiej, ustaliliśmy, że ja zajmuję się tylko sprawami artystycznymi, natomiast dyrektor naczelny odpowiada za psychiczny i fizyczny komfort bycia i życia całego pionu artystycznego oraz pozostałych pracowników Filharmonii Rzeszowskiej. Zajmuje się pozyskiwaniem środków na utrzymanie budynku i wynagrodzenia wszystkich pracowników. Natomiast pracownicy pionu artystycznego, począwszy od biura koncertowego będą mnie podlegali i ja będę decydował o wysokości ich wynagrodzeń. Będę także odpowiedzialny za ich dyspozycyjność artystyczną, za repertuar, oraz będę decydował, którzy artyści będą zapraszani i jakie będą ich honoraria.
         Był od razu konkretny podział i nasz tandem z dyrektorem Wergiliuszem Gołąbkiem był wzorcowy. Zawsze starałem się, aby każdy koncert był starannie przygotowany. Jak były w programie bardzo trudne utwory i prowadzili je gościnni dyrygenci, to starałem się w poprzedzającym koncert tygodniu bez koncertu, poprowadzić kilka dodatkowych prób i dobrze rozczytać ten utwór z orkiestrą.

Pamiętam, że bardzo różnorodne i barwne były programy koncertów – od kameralnych aż po wielkie formy wokalno-instrumentalne.

         Starałem się, aby na filharmonicznej scenie występowały także zespoły chóralne, udało się wystawić nawet kilka pozycji operowych w estradowym wykonaniu. Oprócz piątków koncerty często odbywały się również w soboty, a czasem nawet w niedziele.
Planując koncerty wymagające dużej obsady orkiestry, albo z udziałem chóru i solistów, zawsze wcześniej konsultowałem to z dyrektorem naczelnym, bo przecież koszty takiego koncertu były wysokie.

Adam Natanek Leżajsk 16 maja 1982 bazylika bernardynów koncert solistów oraz orkiestry i chóru Filharmonii Rzeszowskiej pod dyr. Adama NatankaAdam Natanek dyryguje Chórem i Orkiestrą Filharmonii Rzeszowskiej, koncert 16 maja 1982 roku w bazylice OO.Bernardynów w Leżajsku

Jak Pan wspomina lata pracy w Rzeszowie ?

        Bardzo dobrze. Zaprzyjaźniłem się z wieloma wspaniałymi ludźmi, a poza tym władze były zainteresowane działalnością Filharmonii. Wojewodowie i prezydent miasta często bywali na koncertach. Poza tym sala wypełniona była zawsze publicznością. Należało do dobrego obyczaju, żeby bywać w Filharmonii. Wspominam ten rzeszowski okres najcieplej i najmilej.

Mógł Pan dłużej pracować z naszą orkiestrą.

        Pewnie tak, ale zakończenie mojej etatowej pracy w Rzeszowie dla nikogo nie było niespodzianką. Dużo wcześniej zakomunikowałem, że nabyłem ten przywilej i chcę przejść na emeryturę.
Zaraz po ukończeniu studiów rozpocząłem intensywną działalność artystyczną. Pracowałem też przez długie lata w Instytucie Wychowania Artystycznego Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, gdzie będąc profesorem, dość długo sprawowałem funkcję kierownika Zakładu Wychowania Muzycznego.
Napracowałem się z życiu i stąd ta decyzja.

Do dzisiaj wspominam bardzo miło Pana pożegnalny koncert.

       Ja także. Tego wieczoru zostałem odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Jest to zasługa Wergiliusza Gołąbka, który wystąpił o przyznanie mi tego odznaczenia.

Adam Natanek otrzymuje odznaczenie podczas koncertu pożegnalengojpgWojewoda rzeszowski Zbigniew Sieczkoś dekoruje Adama Natanka Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, fot. Archiwum Filharmonii Podkarpackiej

Od 1961 roku jest Pan mieszkańcem Lublina.

        To prawda, że tak długo jestem mieszkańcem Lublina. Sporo wyróżnień i miłych gestów spotkało mnie także później, kiedy byłem już poza Rzeszowem i działałem jako freischüt. Niedawno, bo na początku kwietnia tego roku, zostałem zaproszony na koncert, z okazji 550-lecia Województwa Lubelskiego który wypełniła Msza Rossiniego. Przed koncertem na scenę wyszedł Marszałek Województwa Lubelskiego pan Jarosław Stawiarski i dwie osoby ze środowiska muzycznego odznaczone zostały pamiątkowym medalem – pierwszą była Teresa Księska - Falger, a drugą Adam Natanek. Proszę popatrzeć, piękny medal, a potem były życzenia, owacja publiczności na stojąco, kwiaty… Jestem tylko naturalizowanym Lublinianinem, a w dodatku już od 34. lat nie pracuję w Filharmonii Lubelskiej, udzielałem się zawodowo jedynie na emigracji. Dopiero po wielu latach nieobecności, od 20. lat zacząłem chodzić na koncerty, ale do dnia dzisiejszego, jak wchodzę do budynku Filharmonii jestem serdecznie witany. Mam stałe zaproszenie i miejsce na widowni na wszystkie koncerty.
Jestem z Lublinem bardzo związany. Tutaj poznałem wielu wspaniałych ludzi, tutaj dojrzewałem, tutaj się wiele nauczyłem i dlatego kocham to miasto.

W Lublinie założył Pan rodzinę, a rozmawiamy w cudownym, pełnym pamiątek Pana mieszkaniu, ale ukształtował Pana dom rodzinny w Krakowie.

         Powiem tak; szkoły i najbardziej elitarne studia nie uczą kindersztuby – dobrych obyczajów i szacunku dla innych osób – to wynosi się z domu.
Mój rodzinny dom w Krakowie był bardzo skromny, ale zawsze otwarty dla wszystkich przyjaciół rodziny, a przede wszystkim był bardzo prawy i bardzo uczciwy. Nie było żadnych tradycji muzycznych, ale ani w stosunku do siostry, ani do mnie nie było żadnego nacisku. Przypadek rządził.
         Pamiętam, że jak wybuchła II wojna światowa miałem 6 lat. Wkrótce zacząłem się uczyć grać na akordeonie i dopiero jak poszedłem do szkoły, to po pewnym czasie zamieniłem akordeon na fortepian. Robiłem postępy, miałem dar czytania nut a vista, a do tego okazało się, że jestem niezłym jazzmanem i zacząłem grać w zespołach big-bandowych, zarabiałem wielkie pieniądze i byłem finansowo niezależny. Dlatego będąc studentem i równocześnie ucząc w szkole muzycznej w Krakowie mogłem sobie zafundować rower i motocykl Java 250.

Jak to się stało, że został Pan dyrygentem ?

        Moja edukacja muzyczna na początku nie była usystematyzowana. Nie byłem przygotowany do studiów na fortepianie, bo nie potrafiłem siedzieć po pięć godzin dziennie przy fortepianie i ćwiczyć. Dlatego rozpocząłem studia na Wydziale Pedagogicznym w Akademii Muzycznej w Krakowie. Tam nabyłem sporo wiedzy i umiejętności w prowadzeniu chórów. Na tym wydziale asystował m.in. Jerzy Katlewicz, który bacznie obserwował sprawność manualną studentów i polecił mnie prof. Arturowi Malawskiemu.
Wkrótce prof. Malawski zwrócił się do mnie z pytaniem – Na którym roku pan studiuje? – odpowiedziałem; Na trzecim, a wtedy Profesor powiedział: Proszę składać dokumenty.
        W tym czasie otrzymałem propozycję objęcia stanowiska chórmistrza Chóru Filharmonii Krakowskiej, ale Malawski odradził mi, abym nie podejmował tej pracy.
Na egzamin wstępny na Wydział Teorii, Dyrygentury i Kompozycji przygotowałem I część I Symfonii Beethovena. Po egzaminie prof. Malawski powiedział: Dziękuję, jest pan przyjęty.
W nowym roku akademickim studiowałem na dwóch wydziałach Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Krakowie: na czwartym roku Wydziału Pedagogicznego i na pierwszym roku Wydziału Teorii, Dyrygentury i Kompozycji. Dlatego studiowałem w sumie osiem lat.
Podjęcie studiów dyrygenckich zawdzięczam Jerzemu Katlewiczowi.

Kiedy uczestniczył Pan w seminarium dyrygenckim prowadzonym, przez światowej sławy dyrygenta Pawła Kleckiego?

         Byłem po studiach i pracowałem już w Lublinie. Naczelnikiem do spraw filharmonicznych w Ministerstwie Kultury i Sztuki był niejaki pan Szarewski. Od niego dowiedziałem się o tym seminarium, ale oficjalnie nie mogłem w nim uczestniczyć, bo nie pracowałem na stanowisku dyrektora artystycznego.
Wiadomo, że Paweł Klecki musiał wyjechać z Polski ze względu na antysemityzm i był związany z Orkiestrą Szwajcarii Romańskiej w Genewie. W porozumieniu z Ministerstwem Kultury, Klecki zaprosił kilku polskich młodych dyrygentów, którzy objęli szefostwo w różnych mniejszych polskich filharmoniach.
         Ja wtedy byłem jeszcze tylko dyrygentem w Filharmonii Lubelskiej i napisałem do Kleckiego prośbę, że pragnę w tym seminarium uczestniczyć, chociaż nie jestem tylko dyrygentem. Wkrótce otrzymałem odpowiedź, że dodatkowo mnie na seminarium przyjmie.
To był cudowny człowiek. Najpierw siedzieliśmy na próbach, które on prowadził i obserwowaliśmy, a dopiero później odbywały się zajęcia praktyczne, w których mieliśmy do dyspozycji małą orkiestrę kameralną złożona z kilku muzyków Filharmonii Krakowskiej. Uczyliśmy się nie tylko dyrygować, ale także pracować z orkiestrą. To seminarium trwało miesiąc. Nauczyłem się bardzo dużo.
          W życiu trzeba mieć szczęście, a ja je miałem, bo na drodze swojego życia spotykałem wielu ludzi, którzy mnie ubogacali.

Maestro, jak Pan rozpoczynał pracę w Filharmonii Lubelskiej, to nie był to jeszcze znaczący ośrodek muzyczny w Polsce, ale wkrótce zaczął się intensywnie rozwijać, a Pan był już wtedy znanym dyrygentem.

         Jak już wspomniałem, zapraszałem do Filharmonii Lubelskiej artystów Teatru Wielkiego w Warszawie i realizowaliśmy na naszej scenie opery w przekroju. Proszę sobie wyobrazić, że jak w Teatrze Wielkim zaczęło się bezkrólewie, otrzymałem propozycję objęcia dyrekcji tej placówki. Doradzano mi, aby dał sobie spokój, bo nie jestem z Warszawy tylko z Krakowa i nie zostanę zaakceptowany.
Sam doszedłem do wniosku, że obejmując teatr operowy będę utożsamiany z tym gatunkiem muzyki i będę musiał dziesiątki, albo nawet setki razy dyrygować na przykład spektaklem opery Tosca.
         W filharmoniach repertuar bardzo rzadko się powtarza i przygotowując koncerty przez cały czas dyrygent rozwija się. To były najważniejsze argumenty, chociaż później prowadziłem sporo spektakli operowych w Polsce, a także w Jugosławii.
W Filharmonii Lubelskiej poza koncertami symfonicznymi i oratoryjnymi proponowaliśmy melomanom bardzo dużo koncertów kameralnych - recitali oraz koncertów rapsodyczno-muzycznych z udziałem wybitnych solistów i aktorów. Wykonywane były na przykład cykle: 32 Sonaty Beethovena, Das Wohltemperierte Klavier Bacha, wszystkie utwory fortepianowe Szymanowskiego i wiele innych.
Dlatego większość wywodzących się z Lublina studentów, którzy kontynuowali naukę w różnych akademiach muzycznych twierdziło, że już rozpoczynając studia, doskonale znali literaturę muzyczną.

Z pewnością czuje się Pan dyrygentem spełnionym, bo dyrygował Pan wieloma bardzo różnorodnymi koncertami: w Lublinie, Rzeszowie, w różnych ośrodkach muzycznych w Polsce i za granicą.

         Często odwiedzałem duże, bardzo ważne w Polsce ośrodki muzyczne, takie jak Warszawa, Katowice – tam dokonałem także wiele nagrań dla Polskiego Radia i Telewizji Polskiej, ale znam także niewielkie i bardzo skromne sale koncertowe. Byłem jednym z dyrygentów, który dużo pracował na tzw. obrzeżach.
         Występowałem także z czołowymi zespołami w: Związku Radzieckim, Czechosłowacji, na Węgrzech, w Bułgarii, Rumunii, Niemczech, Hiszpanii, Holandii, Norwegii Austrii, Włoszech i Szwajcarii.

Adam Natanek dyrygent Danuta Damięcka Natanek solistkaDanuta Damięcka-Natanek - sopran, przy pulpicie dyrygenckim Adam Natanek, fot. z arch. Artysty

To, że mógł Pan tyle pracować i udzielać się artystycznie, być ciągle w dobrej formie i dyspozycji zawdzięcza Pan z pewnością harmonii panującej w domu. Pana żona Danuta Damięcka – Natankowa nie troszczyła się o swoją karierę, to Pana praca i pasje były najważniejsze. Bez tego nie byłoby tylu sukcesów.

         Miałem w życiu szczęście. Byłem drugim mężem Danusi. Pierwsze jej małżeństwo było cudowne, bo mąż był mądrym, dobrym, kochającym żonę człowiekiem i cenionym lekarzem. Poza tym była znakomitą śpiewaczką, wychowanką słynnej Ady Sari.
         Ona stworzyła mi dom, stworzyła mi psychiczny komfort bycia i życia. Wszystko co nas w tym domu otacza ona stworzyła. Przez 40 lat naszego wspólnego bycia i życia. Nikt nikogo nie obraził, nikt nie podniósł głosu, nie powiedział złego słowa. To wszystko Jej zawdzięczam. Urodziłem się pod znakiem lwa, któremu przypisuje się imperatyw i dumę. Ja jestem sangwinikiem z natury. Z racji swojego zawodu miałem imperatyw przywódczy, chociaż nigdy nie przekraczałem pewnej granicy, nikogo nie obrażałem, nie podnosiłem głosu.
         Rzadko się zdarzało, ale kiedy powiedziałem coś, co Danusię dotknęło, to reagowała dopiero po pewnym czasie mówiąc – Adasiu, jesteśmy teraz spokojni, ale z pewnością wiesz, że wczoraj byłeś na granicy niestosownego zachowania. Doskonale wiedziałam, że miała rację i odpowiadałem – Danusiu, jest mi tym bardziej przykro, że nie mam żadnych argumentów na swoją obronę.
         Mądra kobieta rozbraja. Danusia miała dar zjednywania sobie ludzi, łatwość nawiązywania kontaktu. Miała znakomitą aparycję i była świetnym muzykiem. Miała także ogromną łatwość pisania, mogła być dziennikarzem, świetnie malowała i wszystko potrafiła zaprojektować. Natura obdarzyła Danusię urodą i wieloma talentami…
          Ma Pani zupełną rację mówiąc, że to ona stworzyła mi komfort życia i realizacji zawodowej. W pewnym momencie bardzo ograniczyła swoją działalność artystyczną i tylko od czasu do czasu występowała za granicą. Nie chciała, aby ktoś powiedział, że ją promuję.

Bardzo Państwo kochali zwierzęta i to te najbardziej skazane na cierpienia, porzucone, chore…

        Ja je nazywałem „nędze uszczęśliwione”. W Lublinie ukazywał się miesięcznik „Kamena”, który był założony w 1933 roku w Chełmie. Po drugiej wojnie ukazywał się najpierw jako kwartalnik, a później w Lublinie jako miesięcznik i my przez całe lata z zainteresowaniem czytaliśmy to czasopismo.
         Jeden z dziennikarzy napisał felieton, w którym wywołał moje nazwisko. Napisał tak – Idę Krakowskim Przedmieściem w niedzielę i widzę dyrektora Adama Natanka z kolejnym kundlem. Stosownie do swojej pozycji, jako dyrektor naczelny i artystyczny Filharmonii Lubelskiej, jak również profesor UMCS-u, powinien mieć jakiegoś rasowego psa…”
Spotkałem go niedługo i po przywitaniu powiedziałem – panie Ireneuszu, dziękuję bardzo, są trzy powody dla których ja nie mam rasowego psa. Pierwszy; nie stać mnie na rasowego psa. Drugi powód; nie muszę się dowartościować rasowym psem. Trzeci, najważniejszy powód; ja tylu nierasowych ludzi muszę tolerować na co dzień, że nie muszę mieć rasowego psa. (śmiech…)
         Prawda jest taka, że dzięki Natankowi zostało założone Lubelskie Stowarzyszenie Opieki nad Zwierzętami, które potem zostało przemianowane na Lubelski Animals. Z Danusią doprowadziliśmy do powstania w Lublinie schroniska dla zwierząt. Aktualnie jest to jedno z najnowocześniejszych schronisk w Polsce.

Jak przyjechali Państwo do Rzeszowa, także byli Państwo inicjatorami powstania „Stowarzyszenia Opieki nad Zwierzętami”.

         W Rzeszowie także zostało założone schronisko i było bardzo dobrze prowadzone. Mam nadzieję, że tak samo nadal działa.
Starałem się pozostawić swój ślad w instytucjach, z którymi związany byłem zawodowo, a równocześnie robiłem wszystko, aby wyzwolić wokół wrażliwość, czułość i nawet snobizm, bo snobizm w XIX wieku doprowadził do rozkwitu kultury.
        Stefan Kisielewski mawiał często: „Historia matka nie jest litościwa, ale sprawiedliwa i dokonuje selekcji wcześniej czy później. Za życia często nie byli usatysfakcjonowani, ale po śmierci pozostawili ślad i mają nad głową aureolę”.

Maestro, niech to będzie puenta naszej rozmowy, za którą serdecznie dziękuję.

       Ja także dziękuję za rozmowę i za odwiedziny. Miło było spotkać się po latach.

Zofia Stopińska

Mamy nadzieję, że jeszcze kiedyś tu wrócimy.

        Wielu wrażeń i wzruszeń dostarczył zgromadzonej 17 maja 2025 roku w sali balowej Muzeum-Zamku w Łańcucie publiczności koncert w wykonaniu „Gliere Quartet”. Tworzą go cieszący się światową renomą artyści. Założony w 2017 roku zespół działa niezmiennie w składzie: Wladislaw Winokurow (Ukraina/Austria) – prymariusz i założyciel kwartetu, Dominika Falger (Polska/ Austria) – II skrzypce, główna skrzypaczka Wiedeńskiej Orkiestry Symfonicznej, Martin Edelmann (Niemcy) – altówka, muzyk Wiedeńskiej Orkiestry Symfonicznej i Endre Stankowsky (Węgry) – wiolonczela, solista Opery Budapeszteńskiej.
       Program festiwalowego wieczoru w Łańcucie wypełniły dwa wspaniałe dzieła: Kwartet smyczkowy F – dur Maurice’a Ravela i Kwartet smyczkowy nr 2 a-moll op. 13 Feliksa Mendelssohna-Bartholdy’ego. W Kwartecie Ravela artyści zachwycili przede wszystkim śpiewnymi tematami (szczególnie w części pierwszej), lekkością oraz subtelnością brzmienia, niezwykłą precyzją i energią. Fascynująco zabrzmiał również skomponowany przez 18-letniego Mendelssohna Kwartet smyczkowy a-moll op. 13. Po zakończeniu utworu publiczność powstała z miejsc i oklaski trwały długo. "Gliere Quartet" dwukrotnie bisował.

MFŁ 17.05.2025 Gliere Quartet 1"Gliere Quartet" podczas koncertu w sali balowej Muzeum Zamku w Łańcucie, fot. Filharmonia Podkarpacka

Po koncercie poprosiłam o krótkie spotkanie panią Dominikę Falger. Rozmawiałyśmy nie tylko o festiwalowym koncercie.

Gliere Quartet” wystąpił po raz pierwszy w ramach Muzycznego Festiwalu w Łańcucie?

        Zostaliśmy zaproszeni po raz pierwszy i jesteśmy zachwyceni tym miejscem: przepięknym zamkiem, otaczającym go parkiem i salą balową, a także publicznością. Wprawdzie pogoda nie dopisała, ale gorące przyjęcie przez publiczność naszego występu wszystko nam wynagrodziło.

Można powiedzieć, że po latach powróciła Pani w nasze strony; do Łańcuta i Rzeszowa.

       Miło wspominam koncerty z Orkiestrą Filharmonii Rzeszowskiej, a było ich dużo i nawet nagraliśmy utwór współczesnego koreańskiego kompozytora na płytę.

Pamiętam też koncerty kameralne podczas których towarzyszyła Pani mama – Teresa Księska-Falger, znakomita pianistka, Prezes Lubelskiego Towarzystwa Muzycznego im. H. Wieniawskiego, była też dyrektorem naczelnym i dyrektorem artystycznym w Filharmonii Lubelskiej.

        Podczas koncertów kameralnych bardzo często towarzyszyła mi mama i to były cudowne chwile. Kiedy byłam uczennicą szkoły muzycznej i studentką przez 11 lat przyjeżdżałam do Łańcuta w lipcu na Międzynarodowe Kursy Muzyczne. Spędziłam tu wtedy w sumie 11 miesięcy, bo zawsze przyjeżdżałam na dwa turnusy i każdego roku występowałam w sali balowej łańcuckiego Zamku.

Będąc na tych koncertach dowiadywałam się o Pani sukcesach konkursowych – m.in. zdobyła Pani pierwszą nagrodę w Konkursie im. Z. Jahnkego w Poznaniu, Muzyki Kameralnej w Lodzi jak również została Pani laureatką innych krajowych i międzynarodowych konkursów skrzypcowych m. in. Sarasatego w Pamplonie (Hiszpania), Lipizera w Gorizii (Włochy), Brahmsa w Pörtschach (Austria), Wieniawskiego i Lipińskiego w Lublinie, Szymanowskiego w Łodzi, Wrońskiego w Warszawie, Konkursu Muzyki Współczesnej w Warszawie, Szymanowskiego w Zakopanym.

        Cieszę się, że wszystko Pani pamięta. Cudownie było wrócić tu po latach, zobaczyć Zamek i wystąpić w słynnej sali balowej. Mam ochotę jutro rano zwiedzić Zamek aby zobaczyć czy coś się zmieniło.

MFŁ 17.05.2025 Dominika Falger 2Dominika Falger - skrzypce, podczas koncertu w sali balowej łańcuckiego Zamku 17 maja 2025 r. , fot. Filharmonia Podkarpacka

Naukę gry na skrzypcach rozpoczęła Pani w wieku 4 lat i cały czas gra Pani na tym instrumencie?

        Tak, jak miałam 4 lata dostałam skrzypce i to była dla mnie cudowna zabawka, dlatego tato zaczął mnie uczyć, a jak miałam 6 lat rozpoczęłam naukę w szkole muzycznej.
Tato był moim pierwszym nauczycielem i mistrzem do ukończenia szkoły muzycznej II stopnia. Podkreślę, że maiłam szczęście do pedagogów. Jak zdałam maturę wyjechałam na studia do Poznania, gdzie kształciłam się pod kierunkiem prof. Jadwigi Kaliszewskiej i prof. Marcina Baranowskiego. Po ukończeniu studiów w Akademii Muzycznej w Poznaniu otrzymałam międzynarodowe stypendium dla najlepszych studentów. Wyjechałam do Wiednia, aby studiować w Uniwersytecie Muzyki i Sztuk Scenicznych w klasie prof. Edwarda Zbigniewa Zienkowskiego, studiowałam także u prof. Yaira Klessa, a później studiowałam jeszcze muzykę dawną u profesorów Ingomara Rainera i Hiro Kurosaki.

Na początku działalności artystycznej przeważały koncerty solowe. Występowała Pani niemal we wszystkich krajach Europy, w Ameryce oraz na Bliskim i Dalekim Wschodzie.

       To prawda, ale do dzisiaj często występuję jako solistka. We wrześniu ubiegłego roku nagrałam z Orkiestrą Filharmonii Lubelskiej płytę utwory Andrzeja Nikodemowicza. Rok 2025 został ogłoszony przez Radę Miasta Lublin Rokiem Andrzeja Nikodemowicza, w związku z setną rocznicą urodzin wybitnego lwowsko-lubelskiego kompozytora, pianisty i pedagoga oraz Honorowego Obywatela Miasta Lublin. Artysta urodził się 2 stycznia 1925 we Lwowie, zm. 28 stycznia 2017 w Lublinie.

Nagrane przez Panią płyty odzwierciedlają szeroki repertuar – od klasycyzmu aż po utwory współczesne.

        Nagrałam m.in. wszystkie koncerty skrzypcowe Wolfganga Amadeusa Mozarta, Piotra Czajkowskiego, Karola Lipińskiego, utwory Henryka Wieniawskiego, Andrzeja Nikodemowicza, czy Koncert skrzypcowy i Kwartet smyczkowy, które skomponował Jong Uek Woo z Filharmonią Rzeszowską i New Polish String Quartet.
        „Gliere Quartet” nagrał w sumie trzy płyty dla wytwórni DUX z kwartetami smyczkowymi: Reinholda Glièrea (naszego patrona), Henryka Wieniawskiego i Antona Brucknera, oraz tydzień temu nagraliśmy kwartety Feliksa Mendelssohna-Bartholdy’ego i Maurice’ a Ravela, które wypełniły także program dzisiejszego koncertu.
        Za trzy tygodnie gramy koncert w Lublinie, w lipcu mamy zaplanowane koncerty w Berlinie i Wiedniu, a w Lublinie wystąpimy jeszcze w listopadzie tego roku. Często koncertujemy w Polsce.

MFŁ 17.05.2025 Gliere Quartet 3"Gliere Quartet" - koncert w sali balowej Muzeum-Zamku w ramach 64. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie, fot. Filharmonia Podkarpacka

Pani działalność artystyczna toczy się w kilku nurtach. Występuje Pani jako solistka, jest Pani koncertmistrzem w grupie II skrzypiec w orkiestrze Wiener Symphoniker, członkiem międzynarodowego zespołu "Gliere Quartet", a do tego jeszcze sporo czasu i uwagi poświęca Pani pracy pedagogicznej. Można to wszystko pogodzić?

        Jestem profesorem MUK - Musik und Kunst Privatuniversität der Stadt Wien i podkreślę, że bardzo lubię uczyć oraz także ja uczę się dużo od studentów. Udaje mi się godzić te wszystkie nurty, bo zawsze byłam dobra w organizowaniu. Zawsze z uśmiechem mówię, że naśladuję Grażynę Bacewicz, która komponowała, była koncertmistrzem w orkiestrze, grała muzykę kameralną i występowała jako solistka. Jeśli coś się bardzo lubi, to można wszystko pogodzić.

Ma Pani receptę na szybkie opanowanie różnorodnego repertuaru?

       Tak. Koncentracja podczas pracy, ale warunek jest jeden – trzeba to naprawdę lubić.

W najbliższych miesiącach poprowadzi Pani kursy mistrzowskie w Wiedniu, Bregenz i Krakowie.

        Bardzo lubię spotkania z utalentowaną młodzieżą z całego świata. Od lat jestem zapraszana do Krakowa przez prof. Andrzeja Pikula, dyrektora artystycznego Letniej Akademii Muzyki w Krakowie do prowadzenia zajęć i z radością przyjeżdżam do miasta w którym się urodziłam.

Z jakimi wrażeniami wyjedziecie z Łańcuta?

        Z fantastycznymi. Dziękujemy za zaproszenie i cieszymy się z gorącego przyjęcia naszego występu przez publiczność. Z radością zagraliśmy dwa krótkie bisy: Scherzo. Presto z Kwartetu smyczkowego c-moll Antona Brucknera i utwór który skomponował Komitas, ormiański mnich, kompozytor, folklorysta, dyrygent chóralny i śpiewak.
Powtórzę słowa moich kolegów z zespołu - Mamy nadzieję, że jeszcze kiedyś tu wrócimy.

Bardzo dziękuję za wspaniały koncert i za rozmowę.

       Ja także bardzo dziękuję.

Zofia Stopińska

Beata Bilińska: Zawsze z radością występuję w Rzeszowie.

        27 kwietnia w Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie odbył się IV i zarazem ostatni Koncert Jubileuszowy w ramach 70. Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej.
        Wieczór rozpoczął Polonez z filmu „Pan Tadeusz” Wojciecha Kilara w wykonaniu naszej orkiestry pod batutą maestro Tadeusza Wojciechowskiego, dyrektora artystycznego Filharmonii Rzeszowskiej w latach 1998 – 2004. W I części koncertu usłyszeliśmy jeszcze Etiudy symfoniczne Artura Malawskiego, w których solowe partie fortepianu znakomicie wykonała Beata Bilińska, a po gorących oklaskach Artystka zagrała na bis Toccatę z II Sonaty fortepianowej Grażyny Bacewicz.
         Równie gorąco zostały przyjęte przez publiczność dwa utwory Wojciecha Kilara: Victoria i Exodus w wykonaniu Chóru Polskiego Radia – Lusławice i Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej. Na zakończenie publiczność powstała z miejsc aby długą owacją dziękować: chórowi , orkiestrze i maestro Tadeuszowi Wojciechowskiemu.
         Koncert był również okazją do wręczenia dyplomów okolicznościowych zasłużonym muzykom i pracownikom administracyjnym, którzy otrzymali je z rąk Marszałka Województwa Podkarpackiego Władysława Ortyla oraz Dyrektor Filharmonii Podkarpackiej Marty Wierzbieniec.
        Wśród publiczności znaleźli się również: dr Wergiliusz Gołąbek, dyrektor naczelny Filharmonii w latach 1990 - 2006 i prof. Adam Natanek, dyrektor artystyczny w latach 1992 – 1998 oraz emerytowani muzycy i pracownicy Filharmonii.
Później w foyer Filharmonii był czas na spotkania, wspomnienia i rozmowy publiczności z gośćmi, wykonawcami i pracownikami Filharmonii Podkarpackiej.
         Bardzo się cieszę, że czas na rozmowę znalazła pani Beata Bilińska i mogę Państwa zaprosić na spotkanie z Artystką.

Z zachwytem i radością oklaskiwałam Panią po wykonaniu dzieła Artura Malawskiego oraz po Toccacie Grażyny Bacewicz. Etiudy symfoniczne ma Pani od dawna w repertuarze, a nawet kiedyś grała je Pani z naszą Orkiestrą.

        Z ogromną radością powracam do Filharmonii Podkarpackiej, bo z orkiestrą współpraca zawsze wspaniale mi się układa. Zawsze czuję wsparcie zespołu zarówno podczas prób jak i w czasie koncertu. Mam już nawet wielu znajomych w tym zespole.
Byłam bardzo młodą pianistką, gdy z maestro Tadeuszem Wojciechowskim i Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia nagraliśmy Etiudy symfoniczne Malawskiego archiwalnie. Bardzo się cieszę, że po prawie 20-tu latach w czerwcu 2023 r. wykonałam ten utwór w Rzeszowie pod batutą Pawła Przytockiego. Po trzech miesiącach (czyli we wrześniu ubiegłego roku) miałam przyjemność wystąpić z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej w Rzeszowie dwukrotnie, bo w czwartek i piątek, z Koncertem fortepianowym a-moll Roberta Schumanna, a dyrygował wówczas Tadeusz Wojciechowski.
W styczniu 2024 roku nagrałam Etiudy symfoniczne z filharmonikami podkarpackimi i maestro Mariuszem Smolijem na płytę CD „Arthur Malawski: Orchestral works”, która ukazała się w grudniu ubiegłego roku nakładem wytwórni Naxos.

Występuje Pani często z towarzyszeniem orkiestr symfonicznych, czy często ma Pani okazję grać Etiudy symfoniczne?

         Uwielbiam ten utwór, ale rzadko go gram. Myślę, że przyczyną jest skomplikowana partia orkiestry. Nie każda orkiestra chce i jak wysyłałam oferty, albo proponowałam filharmoniom wykonanie Etiud, to często odpowiadano mi, że jest to utwór zbyt skomplikowany na orkiestrę.
Partia fortepianu w tym utworze też nie jest łatwa, ale chociaż Malawski był skrzypkiem, to miał zmysł pianistyczny, bo jest ona napisana w sposób bardzo wygodny i wszystko, nawet najtrudniejsze, najszybsze fragmenty są „pod palcami”.

Podczas Koncertu Jubileuszowego Etiudy zabrzmiały bardzo pięknie, ale wszyscy wykonawcy byli podczas gry bardzo skupieni i czujni.

         To prawda. Jednak grałam ten utwór z nut i nigdy nie ryzykowałabym grania bez nut, pomimo, że umiem go na pamięć. Już z samego tytułu – Etiudy symfoniczne, wynika bardzo kameralny zamysł i fortepian nie jest wyłącznie solowym instrumentem, tak jak w koncertach fortepianowych, ale partia fortepianu jest jedną z wielu solowych wykonywanych przez instrumenty orkiestrowych.
Ponadto polimetria i polirytmia w niektórych fragmentach jest bardzo skomplikowana rytmicznie i byłoby to zbyt duże ryzyko, bo gdyby cokolwiek się w orkiestrze wydarzyło, to pianista jest w kropce…
Dodam, że moja współpraca z maestro Tadeuszem Wojciechowskim i Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej jest wyjątkowa. Bardzo ją sobie cenię i szanuję. Zawsze z radością występuję w Rzeszowie.

Beata Bilińska Rzeszów Koncert Jubileuszowy Ork. dyr. T. WojciechowskiBeata Bilińska - fortepian, Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej dyryguje Tadeusz Wojciechowski, fot. Filh. Podk.

Pani działalność artystyczna toczy się w trzech nurtach – koncerty symfoniczne, kameralne oraz recitale solowe. Każdy z tych nurtów bardzo sprawiedliwie Pani obdziela w ostatnich latach.

         Tak, ale więcej wykonuję koncertów solowych i z towarzyszeniem orkiestry, natomiast zespołowej muzyki kameralnej gram trochę mniej. Jeżeli dostaję propozycję koncerty kameralnego, to jestem bardzo szczęśliwa, bo dla mnie są one esencją muzyki i dają możliwość tworzenia kreacji artystycznej, bez presji spoczywającej na jednej osobie – tak jak to jest w przypadku recitalu. Ogromną radość sprawiają mi występy na scenie w niewielkim zespole oraz z towarzyszeniem orkiestry i dlatego także uwielbiam koncerty symfoniczne, podczas których współpracuję z dyrygentem oraz orkiestrą.
       Martha Argerich zdradziła kiedyś, że nie lubi grać recitali, bo jak spojrzy na lewo to nikogo nie ma na scenie, a po prawej stronie jest publiczność. Ja to doskonale rozumiem. Recitale jednak przysparzają najwięcej problemów, są najbardziej czasochłonne i w porównaniu z koncertem fortepianowym, który trwa 30 lub 40 minut, a duży recital solowy trwa nawet 90 minut, a nawet czasem dłużej. Ponadto przez cały czas przygotowujemy się do recitalu sami, a podczas występu solista musi znaleźć nić porozumienia z publicznością, żeby nasze emocję przepływały do odbiorców.
W przypadku koncertu kameralnego i z towarzyszeniem orkiestry jest o wiele łatwiej. Tworzenie sztuki w samotności jest bardzo specyficzne.

Dużo czasu poświęca Pani na działalność pedagogiczną. Jest Pani profesorem Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach, często zapraszana jest Pani w charakterze wykładowcy na kursy pianistyczne, a także jako juror konkursów muzycznych.

         Jeszcze 12 maja gramy z Krakowskim Kwintetem Dętym w Studio Koncertowym PR Im. Witolda Lutosławskiego w Warszawie dwa sekstety, które zostały specjalnie dla nas napisane: Zbigniewa Bargielskiego Fonoplasticon na kwintet instrumentów dętych dęty i fortepian oraz Krzysztofa Herdzina Sextant. Koncert odbędzie się w ramach 39. Warszawskich Spotkań Muzycznych.
       Przedtem 9 i 10 maja mam Warsztaty Pianistyczne w Gdańsku, 15 maja będę na Warsztatach Pianistycznych w Nowym Targu, a 21 i 22 maja zostałam zaproszona do poprowadzenia warsztatów w Kąśnej Dolnej w ramach Tygodnia Talentów.
       24 i 25 maja będę uczestniczyć w pracach jury konkursu dla młodych pianistów w Żyrardowie.
       Natomiast 1 maja, Bartłomiej Kokot - mój student V roku w Akademii Muzycznej w Katowicach, wystąpił w Warszawie w ramach eliminacji do Konkursu Chopinowskiego, ponieważ jako jeden z 10. Polaków, dostał się z grona 640. pianistów, którzy wysyłali swoje zgłoszenia na ten konkurs, a zostało zakwalifikowanych 171 osób. W tym znalazło bardzo mało, bo tylko 10. Polaków, a wśród nich dwóch Azjatów, którzy studiują w Polsce.
Uważam, że jest to ogromne wyróżnienie i sukces Bartka.

Dobrze grających pianistów mamy bardzo dużo, a czy może Pani powiedzieć jak należy grać, żeby zostać zauważonym.

         Ostatnio wiele o tym myślałam, a także rozmawiałam o filozofii zgłębienia muzyki Fryderyka Chopina i co jest najważniejsze w tej muzyce. Doszłam do wniosku, że bardzo ważna jest charyzma wykonawcy. Często się zdarza, że ktoś gra w sposób dokładny, precyzyjny i wszystkie elementy się zgadzają, ale czegoś brakuje, a to jest charakter i osobowość grającego.
Oczywiście mówimy tu o najwyższym poziomie, kiedy zarówno technika jak i sfera muzykowania są na najwyższym światowym poziomie, ale jednak może to nie porwać publiczności z racji braku indywidualnego podejścia do Chopina.
        Bardzo dobre wykonanie tutaj nie wystarcza. Perfekcyjnych wykonań są tysiące, a może nawet miliony. Potrzebna jest osobowość, charyzma, indywidualny język przekazu, własne spojrzenie, przemyślenia.
Rozmawiam o tym z Bartkiem, moim utalentowanym studentem, którego prowadzę od ósmej klasy szkoły podstawowej. Mamy ze sobą fantastyczny kontakt i z radością obserwuję jak się zmienia jego postrzeganie muzyki przez te lata. Dodam, że Bartek od trzech lat studiuje jeszcze stosunki międzynarodowe na Uniwersytecie Jagiellońskim i tam także jest wyróżniającym się studentem.

Beata Bilińska Rzeszów Koncert Jubileuszowy 2Beata Bilińska - fortepian podczas Koncertu Jubieuszowego w Filharmonii Podkarpackiej, fot. Filharmonia Podkarpacka

Wykonuje Pani bardzo różnorodny repertuar od dzieł Mozarta po utwory napisane niedawno.

        Zawsze byłam pianistką wszechstronną. Nigdy nie chciałam ograniczać się do jednej epoki, nie chciałam być specjalistką od muzyki epoki klasycyzmu, ani chopinistką. Po występie w Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. Fryderyka Chopina w Warszawie w 1995 roku, w którym znalazłam się w reprezentacji polskiej, musiałam zagrać dwa recitale dyplomowe. Otrzymałam propozycję, aby mój udział w konkursie i dostanie się do drugiego etapu, zaliczyć jako egzamin dyplomowy. Nie zgodziłam się na to i poprosiłam o trochę czasu i tym samym przedłużyłam sobie studia, ale zagrałam dwa recitale dyplomowe, w programie których umieściłam moje ukochane utwory i ani jednego utworu Fryderyka Chopina. Grałam Bacha, Mozarta, Ravela, Liszta, Rachmaninowa… Przez pewien czas czułam przesyt muzyki Chopina.
        Dlatego teraz polecam Bartkowi, żeby grał także inne utwory, żeby w trakcie przygotowań programu do konkursu nie zatracił świeżości, żeby nie były one przećwiczone do tego stopnia, że wykonywanie ich nie będzie mu sprawiało radości.

Mam nadzieję, że po wspaniałym wykonaniu Etiud symfonicznych Artura Malawskiego w czasie IV Koncertu Jubileuszowego z okazji 70-lecia Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej, wyjedzie Pani z Rzeszowa zadowolona, usatysfakcjonowana i chętnie przyjmie Pani zaproszenie na kolejny koncert

        Z wielką radością, ale obawiam się, że w ostatnich latach byłam zapraszana kilka razy i teraz będę miała przestój.

Może będzie okazja do spotkania podczas organizowanych w sierpniu w Łańcucie kursów, albo w styczniu w Sanoku ?

         Zostałam zaproszona na tegoroczny kurs przez dyrektora Karola Radziwonowicza, ale musiałam odmówić, bo w tym czasie mam koncerty solo i w duecie z Filipem Wojciechowskim. Tworzymy z Filipem duet fortepianowy klasyczno – jazzowy i będziemy mieć koncerty z Krakowskim Kwintetem Dętym. Filip będzie grał Błękitną rapsodię G. Gershwina w opracowaniu na fortepian i kwintet dęty, a ja będę grała Sextant K. Herdzina. Często ja połowę koncertu wypełniam utworami klasycznymi, a Filip w drugiej połowie gra jazz, a kończymy utworami na cztery ręce.
       Nie otrzymałam na razie zaproszenia na przyszłoroczne Międzynarodowe Forum Pianistyczne „Bieszczady bez granic”. W styczniu ubiegłego roku byłam w Sanoku. Grałam wówczas solo i z Filipem Wojciechowskim, a także dużo uczyłam. Zastępowałam naszego ukochanego profesora Andrzeja Jasińskiego, który ze względu na stan zdrowia nie mógł przyjechać na Forum do Sanoka. To był bardzo bogaty czas. Na razie nie mam zaproszenia do Sanoka, ale zobaczymy.

Bardzo dziękuję za wspaniałe wykonanie Etiud symfonicznych Artura Malawskiego i Toccaty z II Sonaty fortepianowej Grażyny Bacewicz wykonaną na bis oraz za miłe spotkanie.

         Ja także dziękuję za obecność na koncercie i za rozmowę.

Zofia Stopińska

W Filharmonii i w łańcuckim Zamku

Kilka ostatnich tygodni tegorocznego sezonu koncertowego w Filharmonii Podkarpackiej to czas bardzo gorącej pracy szczególnie dla dyrekcji, orkiestry oraz biura koncertowego. O odbywających się w tym czasie wydarzeniach rozmawiam z panią prof. Martą Wierzbieniec, dyrektorem Filharmonii.

         Rzeczywiście wiosna tego roku, to bardzo pracowity czas dla Filharmonii Podkarpackiej, ale to także świąteczny czas. Na przełom marca i kwietnia zaplanowaliśmy aż cztery koncerty jubileuszowe, a ostatni (piąty) odbędzie się 13 czerwca na zakończenie sezonu. Chcemy w ten sposób podkreślić jubileusz 70-lecia funkcjonowania Filharmonii, a tym samym orkiestry symfonicznej w Rzeszowie. Chcemy podkreślić zasługi tych, którzy tę filharmonię tworzyli, rozwijali, ale także tych, którzy obecnie dbają o wysoki poziom działalności filharmonii, zajmują się organizacją koncertów i koncerty te wykonują. Nie da się zaprezentować wszystkiego, co było wykonywane na przestrzeni 70-ciu lat, ale staraliśmy się przekrojowo podejść do tego tematu oraz przypomnieć artystów, którzy kiedyś z filharmonią, czy z Rzeszowem byli związani.
         Dlatego pierwszy jubileuszowy koncert (28 marca) poprowadził Marek Pijarowski, który był pierwszym dyrygentem naszej orkiestry, drugim koncertem (4 kwietnia) dyrygował pan Bogdan Olędzki (dyrektor artystyczny w latach 1982 – 1984), trzeci poprowadził rzeszowianin z urodzenia Jerzy Swoboda, a 27 kwietnia dyrygował będzie maestro Tadeusz Wojciechowski (dyrektor artystyczny w latach 1998 – 2004). Wieczór ten rozpoczną Etiudy symfoniczne Artura Malawskiego, a partie solowe wykona świetna pianistka Beata Bilińska. W części drugiej do Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej dołączy Chór Polskiego Radia – Lusławice, aby wykonać dwa dzieła Wojciecha Kilara – Exodus nawiązujący do biblijnej Księgi Wyjścia i Victorię , związaną z drugą pielgrzymką Papieża – Polaka do rodzinnego kraj. Na zakończenie sezonu – 13 czerwca koncert wypełni wyłącznie muzyka Wojciecha Kilara, który sam wielokrotnie mówił, że to właśnie w Rzeszowie, gdzie uczęszczał do szkoły muzycznej, zaczęła się jego zawodowo-muzyczna droga.

Pewnie nie da się policzyć dokładnie ile odbyło się koncertów w ciągu 70 lat działalności orkiestry, a jeszcze trudniej podać ich programy.

        Patrząc na minione 70 lat widzimy wielką różnorodność programową, ale także dostrzegamy utwory, które często były wykonywane - jak chociażby zaprezentowana nie tak dawno „Eroica” Beethovena, czy utwór patrona Filharmonii Artura Malawskiego. Niedawno w programie znalazła się także Suita polska Stanisława Wisłockiego, wybitnego kompozytora i dyrygenta związanego w Rzeszowem
        Skoro jednak pierwszy koncert Rzeszowskiej Orkiestry odbył się w kwietniu 1955 roku, to właściwie cały 2025 rok jest jubileuszowy. Dlatego mam nadzieję, że uda nam się przygotować dla Państwa jakąś niespodziankę jesienią i jeszcze raz powrócimy do jubileuszowego świętowania.
Jeżeli policzymy tylko piątkowe koncerty, które odbyły się w ciągu minionych 70-ciu lat to będzie to imponująca cyfra, a przecież wiadomo, że tych koncertów odbyło się znacznie więcej. To nie tylko miesiące od października do czerwca, ale także orkiestra koncertuje we wrześniu, w lipcu organizujemy koncerty plenerowe, odbywają się koncerty dla dzieci i młodzieży. Dodajmy także koncerty Muzycznego Festiwalu w Łańcucie i organizację różnego rodzaju dodatkowych przedsięwzięć muzycznych – jak na przykład koncerty z cyklu BOOM (balet, opera, operetka i musical) w Filharmonii, koncerty w różnych miejscach naszego województwa w ramach projektu „Przestrzeń otwarta dla muzyki”, czy koncerty kameralne.       Gdyby policzyć to wszystko w godzinach koncertowych, to byłaby to ogromna liczba, a ile czasu zajęły przygotowania tych wszystkich przedsięwzięć, samych materiałów nutowych, prób, imponująca jest liczba utworów…
Jesteśmy w trakcie prowadzenia takich obliczeń i myślę, że na koniec tego roku będziemy mogli przekazać Państwu takie dane statystyczne.

04.04.2025 II Konc. Jub. B. Plędzki 800Bogdan Olędzki podczas II Koncertu Jubileuszowego (04.04.2025) w Filharmonii Podkarpackiej, fot. Filh. Podk.

Tuż po jubileuszowych koncertach niewiele czasu zostało na ostatnie przygotowania do Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. Proszę przybliżyć program tegorocznej edycji.

        15 maja rozpoczynamy 64 edycję, a za rok czeka nas jubileuszowy Festiwal. Teraz jednak zajmujemy się sprawami tegorocznymi koncertów. Zaplanowaliśmy aż 11 koncertów i odbywać się one będą głownie w sali balowej Muzeum-Zamku w Łańcucie, ale ze względu na to, że gościmy wspaniałych artystów, nie wszystkich chętnych możemy pomieścić w kameralnej zamkowej sali, dlatego od wielu lat część koncertów odbywa się w Filharmonii Podkarpackiej.
        W naszej Sali koncertowej odbędzie się 15 maja inauguracja Festiwalu. Zostanie wykonana IX Symfonia Ludwiga van Beethovena. Wystąpią: Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej, Chór Filharmonii Narodowej, który przygotowuje szef tegoż zespołu Bartosz Michałowski oraz soliści: Ewa Tracz - sopran, Bernadetta Grabias - mezzosopran, Rafał Bartmiński – tenor i Andrzej Dobber – baryton. Całość poprowadzi David Giménez, pierwszy dyrygent Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej.
         W kolejnych dwóch dniach – 16 i 17 maja odbędą się koncerty w sali balowej. Wypełni je muzyka, która idealnie pasuje do tego wnętrza. Podczas pierwszego wieczoru słuchać będziemy muzyki dawnej w wykonaniu włoskiego zespołu Giardino di Delizie i sopranistki Roberty Mameli. W następnym dniu z kwartetami smyczkowymi Maurice Ravela i Feliksa Mendelssohna-Bartholdy’ego wystąpi Gliere Quartet z Wiednia.

Ogromnym zainteresowaniem cieszą się kolejne koncerty, które odbędą się w Sali Filharmonii Podkarpackiej.
        23 maja naszym gościem będzie Placido Domingo, tenor wszechczasów, pewnie nie ma prestiżowej sali operowej, czy koncertowej na świecie gdzie by nie występował. Ja ze wzruszeniem przyjęłam informację, że artysta zgodził się wystąpić w sali Filharmonii w ramach Festiwalu w Łańcucie. Zainteresowania tym wydarzeniem jest ogromne, bilety zostały wyprzedane dosłownie w ciągu chwili i dlatego postanowiliśmy zaproponować publiczności namiastkę kontaktu z artystą. Na parkingu Filharmonii ustawimy krzesełka i na ogromnym telebimie będzie można oglądać transmisję z Sali koncertowej. Wiadomo, że nie zastąpi to bezpośredniego udziału w koncercie, ale jakiś okruch atmosfery będzie można odczuć oglądając transmisję.
        Już 24 maja wystąpi ze swoim zespołem Rodrigo Leäo z Portugalii. Artysta już kiedyś występował w ramach łańcuckiego festiwalu, wyjechał z najlepszymi wrażeniami i bardzo zależało mu aby przyjechać na festiwal ponownie.
         Natomiast 28 maja w sali Filharmonii podkarpackiej wystąpi inny sławny artysta, zasłużony artysta prezentujący muzykę z kręgu muzyki rozrywkowej – Paul Young. To także wieloletnia tradycja festiwalowa, że zapraszamy także wykonawców prezentujących taki gatunek muzyki, bo muzyka jest bardzo pojemną skarbnicą. Paul Young jest klasykiem swojego gatunku i w swoim obszarze wykonawstwa muzycznego jest legendą.
        26 maja koncert odbędzie się w Filharmonii zaprezentowane zostanie widowisko muzyczno – taneczne zatytułowane „Chełmoński. Dźwiękiem malowane”. To brzmi innowacyjnie i taki też będzie ten koncert, z wykorzystaniem współczesnych technik. Jak już powiedziałam różnorodność jest pewną tradycją Festiwalu. Nie trzymamy się jednego stylu, jednego gatunku muzycznego i chociaż główne koncerty nawiązują do powstania festiwalu, do Dni Muzyki Kameralnej, ale staramy się także iść z duchem czasu i jednocześnie zabiegamy o nowych odbiorców pokazując świat dźwięków, świat muzyki, a temu sprzyja różnorodność.

484104496 1090065446470196 4652202487525703781 n

Chyba po raz pierwszy w historii łańcuckich festiwali zabrzmi muzyka średniowiecza.
        25 maja w sali balowej wystąpi Ensemble Peregrina - zespół wykonujący muzykę dawną. W minionych latach programy koncertów wypełniała muzyka od baroku do czasów współczesnych, a w tym roku będzie to muzyka od średniowiecza po współczesność.
Tym koncertem nawiążemy do obchodzonej w tym roku rocznicy 1000-lecia koronacji Bolesława Chrobrego. Słuchać będziemy utworów z dawnych kronik i rękopisów. Bardzo ten koncert polecam.

Trzy ostatnie koncert odbędą się w sali balowej Muzeum-Zamku w Łańcucie.
        4 czerwca gościć będziemy duet fortepianowy w składzie Vanessa Perez i Kristhyan Benitez z różnorodną muzyką, ale przeważać będą rytmy południowo-amerykańskie.
         Bardzo się cieszę na koncert, który odbędzie się w sali balowej 7 czerwca. Wystąpi znakomita Orkiestra Kameralna PRIMUZ z Łodzi, którą poprowadzi maestro Łukasz Błaszczyk. Partie solowe grać będą: gitarzyści, fagocista i akordeonista, a wykonane zostaną wykonane utwory Joanny Wnuk-Nazarowej, Piotra Mossa i Sławomira Kaczorowskiego. Wszyscy kompozytorzy będą obecni w czasie tego koncertu i mam nadzieję, że uda się także przeprowadzić z udziałem publiczności krótką rozmowę z twórcami.
         Na zakończenie festiwalu proponujemy koncert zatytułowany „SamBach” - od Bacha do samby, a wystąpią skrzypek Linus Roth i Orquestra Johann Sebastian Rio, którą kieruje Filipe Prazeres.

Od 15 maja do 8 czerwca w ramach 64. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie rozbrzmiewać będzie różnorodna muzyka – od średniowiecza do współczesności i od wielkich form instrumentalno-wokalnych do duetu fortepianowego.
         Tym bardziej cieszę się, że jest ogromne zainteresowanie koncertami. Różnorodność festiwalowa jest tak kolorowa, jak kolorowa jest muzyka.

Zofia Stopińska

 

Subskrybuj to źródło RSS