wywiady

Miałem w życiu szczęście

        Trwa siedemdziesiąty sezon artystyczny Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie. Główne uroczystości odbyły się w kwietniu, bowiem dokładnie 29 kwietnia 1955 roku Wojewódzka Orkiestra Symfoniczna wystąpiła z pierwszym koncertem.
        Jubileusz to dobra okazja do przypomnienia Państwu artystów muzyków i osób, którym nasza orkiestra zawdzięcza powstanie i rozwój. Do tego grona należy prof. Adam Natanek, wybitny polski dyrygent urodzony 23 lipca 1933 roku w Krakowie. Studiował w PWSM w Krakowie na Wydziale Pedagogicznym i na Wydziale Teorii, Dyrygentury i Kompozycji w klasie prof. Artura Malawskiego. Od 1 stycznia 1961 roku dyrygent w Państwowej Filharmonii w Lublinie. Od 1969 roku dyrektor naczelny i artystyczny tej placówki do roku 1990. W latach 1992 – 1998 dyrektor artystyczny Filharmonii w Rzeszowie i dyrektor artystyczny Muzycznego Festiwalu w Łańcucie.
         W czasie swojej działalności dyrygenckiej koncertował w kraju i za granicą, prowadząc znakomite zespoły symfoniczne i chóralne, m.in. Orkiestrę Filharmonii Narodowej w Warszawie, Wielką Orkiestrę Polskiego Radia i Telewizji w Katowicach, Orkiestrę Filharmonii Krakowskiej i Orkiestrę PRiTV w Krakowie oraz zespoły symfoniczne w Związku Radzieckim, Czechosłowacji, na Węgrzech, w Bułgarii, Rumunii, NRD, Jugosławii, RFN, Hiszpanii, Holandii, Norwegii, Austrii, USA, Włoszech i Szwajcarii. Dokonał wielu nagrań archiwalnych – radiowych i telewizyjnych.
        27 kwietnia 2025 roku maestro Adam Natanek był honorowym gościem czwartego Koncertu Jubileuszowego w Filharmonii Podkarpackiej, a podczas krótkiego spotkania po koncercie, z ogromną przyjemnością słuchałam ciepłych słów o wykonaniu Etiud symfonicznych Artura Malawskiego przez znakomitą pianistkę Beatę Bilińską i Orkiestrę Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Tadeusza Wojciechowskiego oraz dwóch wspaniałych dzieł Wojciecha Kilara (Exodus i Victoria), a także o przebiegu tego uroczystego wieczoru.
       Niedawno mogłam dłużej porozmawiać z maestro Adamem Natankiem, ponieważ miałam zaszczyt gościć w Jego lubelskim mieszkaniu i z ogromną radością zapraszam Państwa na spotkanie z tym wybitnym Artystą.

Maestro, studiował Pan w PWSM w Krakowie pod kierunkiem prof. Artura Malawskiego, patrona Filharmonii Podkarpackiej. Jakim człowiekiem i pedagogiem był Artur Malawski.

         To był znakomity pedagog. Mówię tak, bo najczęściej klasy dyrygentury prowadzili dyrygenci, którzy byli szefami artystycznymi lub naczelnymi filharmonii albo teatrów operowych. Zajmowali się przede wszystkim sprawami tych instytucji, natomiast pedagogika była czymś po drodze. Jak wyjeżdżali na gościnne tournée lub koncerty, to zajęcia dyrygentury w tych ośrodkach nie były systematycznie prowadzone. Na przykład przez dwa tygodnie intensywnie pracowali ze studentami, a potem było trzy tygodnie ciszy…
        Natomiast prof. Artur Malawski był bardzo obiecującym skrzypkiem, ale nie realizował swoich marzeń, bo publiczne występy bardzo go stresowały. Studiował także teorię muzyki w Konserwatorium Warszawskim u Kazimierza Sikorskiego i dyrygenturę u Waleriana Bierdiajewa. W związku z powyższym zajmował się kompozycją i prowadził klasę dyrygentury w PWSM w Krakowie.
        Zajęcia dyrygentury w Jego klasie prowadzone były bardzo systematycznie i wnikliwe. To był bardzo elitarny wydział, bo studia trwały 5 lat i był taki okres, że było tylko czterech studentów, ale nigdy nie było ich więcej niż sześciu na roku.
Od pierwszego do piątego roku mieliśmy zajęcia przez 5 – 6 godzin dwa razy w tygodniu. W tym czasie nie tylko pracowaliśmy nad programem, nie tylko uczyliśmy się dyrygowania najczęściej przy fortepianie, ponieważ dopiero w ostatnich latach uczelnia zainwestowała i mniejszy, kameralny skład filharmoników krakowskich był do naszej dyspozycji. Dzięki temu każdy z nas mógł raz w miesiącu pól godziny dyrygować zespołem. Pamiętam jak 25 i 26 czerwca 1960 roku (to był piątek i sobota) zdałem ostatnie egzaminy dyplomowe – dyrygowałem koncertami w Filharmonii Krakowskiej.
        Dużo rozmawialiśmy z profesorem Arturem Malawskim. Po każdym koncercie w filharmonii dyskutowaliśmy. Prowadziliśmy długie rozmowy na różne tematy związane z muzyką. Malawski był muzykiem o nieprawdopodobnej wrażliwości, był niezwykle utalentowany i wszechstronny – doskonały instrumentalista, świetny kompozytor i bardzo dobry dyrygent. Rzadko dyrygował koncertami, bo nie miał odporności psychicznej, a jak pani doskonale wie, każdy publiczny występ to jest publiczna habilitacja – 99 udanych i jak zdarzy się 1 nieudana , to zawsze pamięta się tę ostatnią.
Miałem szczęście, że trafiłem pod skrzydła profesora Artura Malawskiego.
         Artur Malawski zmarł 26 grudnia 1957 roku i pod koniec studiów trafiłem do klasy prof. Witolda Krzemińskiego, ale pół roku przed moim dyplomem, podczas próby z Wielką Orkiestrą Polskiego Radia w Katowicach, profesor miał zawał serca i wyłączył się z zawodowego życia. Nie przydzielono mi pedagoga i podchodziłem do dyplomu z dyrygentury sam.

Czy Filharmonia Lubelska jako pierwsza zaproponowała Panu stałą pracę?

         Jak odebrałem dyplom, wysłałem kilka podań do filharmonii i teatrów operowych w Polsce m.in. do Lublina. Nie byłem w Lublinie osobą anonimową, bo w czasie studiów byliśmy tutaj gościnnie w 1955 lub 1956 roku. Dyrektorem naczelnym i artystycznym Filharmonii w Lublinie był Andrzej Cwojdziński, który zaprosił swojego byłego pedagoga prof. Artura Malawskiego. Pamiętam, że pojechaliśmy na ten koncert z kolegą, a prof. Malawski dyrygował m.in. IV Symfonią Johannesa Brahmsa. Wtedy poznałem dyrektora Cwojdzińskiego. W 1960 roku w listopadzie zostałem zaproszony do Filharmonii Lubelskiej, aby poprowadzić gościnnie koncert. Podobno bardzo udany był ten koncert i tydzień później otrzymałem od dyrektora Cwojdzińskiego propozycję pracy w charakterze drugiego dyrygenta. Podpisałem umowę na dwa lata. I tak się zaczęło...
         Później otrzymałem wiele innych propozycji: do Szczecina, nawet na asystenturę do Teatru Wielkiego w Warszawie, dlatego, że dużo dzieł operowych realizowałem w estradowym wykonaniu.
Jak pani wie, byłem dokładnie 30 lat związany z Lublinem, w tym przez 21 lat byłem dyrektorem naczelnym i artystycznym, a wcześniej dyrygentem Filharmonii Lubelskiej. Przez pierwsze lata pobytu w Lublinie współpraca z dyrektorem Andrzejem Cwojdzińskim układała się znakomicie. Później Cwojdziński wyjechał do Koszalina i objął tamtejszą filharmonię.
         Kiedy zaproponowano mi kierowanie Filharmonią w Lublinie, byłem młodym człowiekiem i nie miałem wielkiego doświadczenia - po prostu się bałem. Zgodziłem się zająć jedynie muzyczną stroną, za wszelkie sprawy organizacyjne i finansowe odpowiadał kto inny. To był okres wzorcowy, jeżeli chodzi o organizacyjne sprawy Filharmonii Lubelskiej.

Wiem, że Orkiestra Filharmonii Lubelskiej koncertowała także poza swoją siedzibą.

          W 1989 roku mieliśmy 3 zagraniczne tournée koncertowe: do Włoszech, Hiszpanii i Szwecji.
        Wyjeżdżając gościnnie z koncertami za granicę m.in. w latach 1983–1989 byłem I gościnnym dyrygentem Orkiestry Symfonicznej Miasta Valladolid (stolica Kastylii w Hiszpanii). Po pewnym czasie otrzymałem propozycję, aby objąć kierownictwo artystyczne oraz dyrygenckie i po namyśle się zgodziłem na krótki okres. Poprosiłem o krótki urlop w Filharmonii Lubelskiej i 1 stycznia 1990 roku rozpocząłem pracę na stanowisku szefa artystycznego i dyrygenta Orkiestry Symfonicznej w Valladolid.
        Jak Pani wie, w latach 1990 – 1991 nastąpił czas różnych transformacji politycznych w różnych instytucjach. Na przykład Krzysztof Penderecki był dyrektorem artystycznym Filharmonii Krakowskiej, i jak przyjechał z zagranicy, dowiedział się, że już nie jest dyrektorem.
         Po kilku, może kilkunastu dniach po podpisaniu umowy i rozpoczęciu pracy w Valladolid, odebrałem z telefon z prośbą, abym przyjechał chociaż na kilka dni do Lublina. Okazało się, że w Filharmonii Lubelskiej powstała kilkunastoosobowa grupa inicjatywna powołująca Związek Zawodowy „Solidarność”. W krótkim czasie kilka osób sparaliżowało kilkadziesiąt pozostałych.
         Kiedy po przyjeździe do Lublina dowiedziałem się, że spotkanie w Filharmonii nie będzie dotyczyło spraw programowych, finansowych i administracyjnych, pierwsze kroki skierowałem do Urzędu Wojewody Lubelskiego. Po krótkiej rozmowie złożyłem wypowiedzenie i moja umowa zatrudnienia mnie na stanowisku dyrektora naczelnego i artystycznego Filharmonii Lubelskiej została rozwiązana za porozumieniem stron.

Adam Natanek dyryguje Ork. Filh. Narodowej w W wie luty 1979Adam Natanek dyryguje Orkiestrą Filharmonii Narodowej w Warszawie, luty 1979 rok, fot. z albumu Artysty

Wkrótce nadeszła propozycja z Rzeszowa. Proszę o wspomnienia z lat 1992 – 1998, kiedy był Pan dyrektorem artystycznym Filharmonii im. Artura Malawskiego w Rzeszowie.

         Wcześniej otrzymałem z Ministerstwa Kultury i Sztuki propozycję objęcia szefostwa Opery w Bydgoszczy, drugą propozycję otrzymałem po gościnnym koncercie w Filharmonii Poznańskiej, ale w tym samym czasie zaproponowano mi stanowisko dyrektora artystycznego w Filharmonii Rzeszowskiej.
         Zastanawialiśmy się z żoną nad tymi propozycjami. Nie chcieliśmy się wyprowadzać z Lublina, z naszego pięknego mieszkania, ponadto ta trzecia propozycja umożliwiała mi na kontynuowanie pracy pedagogicznej w Instytucie Wychowania Artystycznego Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.
         Już podczas pierwszego spotkania z panem Wergiliuszem Gołąbkiem, dyrektorem naczelnym Filharmonii Rzeszowskiej, ustaliliśmy, że ja zajmuję się tylko sprawami artystycznymi, natomiast dyrektor naczelny odpowiada za psychiczny i fizyczny komfort bycia i życia całego pionu artystycznego oraz pozostałych pracowników Filharmonii Rzeszowskiej. Zajmuje się pozyskiwaniem środków na utrzymanie budynku i wynagrodzenia wszystkich pracowników. Natomiast pracownicy pionu artystycznego, począwszy od biura koncertowego będą mnie podlegali i ja będę decydował o wysokości ich wynagrodzeń. Będę także odpowiedzialny za ich dyspozycyjność artystyczną, za repertuar, oraz będę decydował, którzy artyści będą zapraszani i jakie będą ich honoraria.
         Był od razu konkretny podział i nasz tandem z dyrektorem Wergiliuszem Gołąbkiem był wzorcowy. Zawsze starałem się, aby każdy koncert był starannie przygotowany. Jak były w programie bardzo trudne utwory i prowadzili je gościnni dyrygenci, to starałem się w poprzedzającym koncert tygodniu bez koncertu, poprowadzić kilka dodatkowych prób i dobrze rozczytać ten utwór z orkiestrą.

Pamiętam, że bardzo różnorodne i barwne były programy koncertów – od kameralnych aż po wielkie formy wokalno-instrumentalne.

         Starałem się, aby na filharmonicznej scenie występowały także zespoły chóralne, udało się wystawić nawet kilka pozycji operowych w estradowym wykonaniu. Oprócz piątków koncerty często odbywały się również w soboty, a czasem nawet w niedziele.
Planując koncerty wymagające dużej obsady orkiestry, albo z udziałem chóru i solistów, zawsze wcześniej konsultowałem to z dyrektorem naczelnym, bo przecież koszty takiego koncertu były wysokie.

Adam Natanek Leżajsk 16 maja 1982 bazylika bernardynów koncert solistów oraz orkiestry i chóru Filharmonii Rzeszowskiej pod dyr. Adama NatankaAdam Natanek dyryguje Chórem i Orkiestrą Filharmonii Rzeszowskiej, koncert 16 maja 1982 roku w bazylice OO.Bernardynów w Leżajsku

Jak Pan wspomina lata pracy w Rzeszowie ?

        Bardzo dobrze. Zaprzyjaźniłem się z wieloma wspaniałymi ludźmi, a poza tym władze były zainteresowane działalnością Filharmonii. Wojewodowie i prezydent miasta często bywali na koncertach. Poza tym sala wypełniona była zawsze publicznością. Należało do dobrego obyczaju, żeby bywać w Filharmonii. Wspominam ten rzeszowski okres najcieplej i najmilej.

Mógł Pan dłużej pracować z naszą orkiestrą.

        Pewnie tak, ale zakończenie mojej etatowej pracy w Rzeszowie dla nikogo nie było niespodzianką. Dużo wcześniej zakomunikowałem, że nabyłem ten przywilej i chcę przejść na emeryturę.
Zaraz po ukończeniu studiów rozpocząłem intensywną działalność artystyczną. Pracowałem też przez długie lata w Instytucie Wychowania Artystycznego Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, gdzie będąc profesorem, dość długo sprawowałem funkcję kierownika Zakładu Wychowania Muzycznego.
Napracowałem się z życiu i stąd ta decyzja.

Do dzisiaj wspominam bardzo miło Pana pożegnalny koncert.

       Ja także. Tego wieczoru zostałem odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Jest to zasługa Wergiliusza Gołąbka, który wystąpił o przyznanie mi tego odznaczenia.

Adam Natanek otrzymuje odznaczenie podczas koncertu pożegnalengojpgWojewoda rzeszowski Zbigniew Sieczkoś dekoruje Adama Natanka Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, fot. Archiwum Filharmonii Podkarpackiej

Od 1961 roku jest Pan mieszkańcem Lublina.

        To prawda, że tak długo jestem mieszkańcem Lublina. Sporo wyróżnień i miłych gestów spotkało mnie także później, kiedy byłem już poza Rzeszowem i działałem jako freischüt. Niedawno, bo na początku kwietnia tego roku, zostałem zaproszony na koncert, z okazji 550-lecia Województwa Lubelskiego który wypełniła Msza Rossiniego. Przed koncertem na scenę wyszedł Marszałek Województwa Lubelskiego pan Jarosław Stawiarski i dwie osoby ze środowiska muzycznego odznaczone zostały pamiątkowym medalem – pierwszą była Teresa Księska - Falger, a drugą Adam Natanek. Proszę popatrzeć, piękny medal, a potem były życzenia, owacja publiczności na stojąco, kwiaty… Jestem tylko naturalizowanym Lublinianinem, a w dodatku już od 34. lat nie pracuję w Filharmonii Lubelskiej, udzielałem się zawodowo jedynie na emigracji. Dopiero po wielu latach nieobecności, od 20. lat zacząłem chodzić na koncerty, ale do dnia dzisiejszego, jak wchodzę do budynku Filharmonii jestem serdecznie witany. Mam stałe zaproszenie i miejsce na widowni na wszystkie koncerty.
Jestem z Lublinem bardzo związany. Tutaj poznałem wielu wspaniałych ludzi, tutaj dojrzewałem, tutaj się wiele nauczyłem i dlatego kocham to miasto.

W Lublinie założył Pan rodzinę, a rozmawiamy w cudownym, pełnym pamiątek Pana mieszkaniu, ale ukształtował Pana dom rodzinny w Krakowie.

         Powiem tak; szkoły i najbardziej elitarne studia nie uczą kindersztuby – dobrych obyczajów i szacunku dla innych osób – to wynosi się z domu.
Mój rodzinny dom w Krakowie był bardzo skromny, ale zawsze otwarty dla wszystkich przyjaciół rodziny, a przede wszystkim był bardzo prawy i bardzo uczciwy. Nie było żadnych tradycji muzycznych, ale ani w stosunku do siostry, ani do mnie nie było żadnego nacisku. Przypadek rządził.
         Pamiętam, że jak wybuchła II wojna światowa miałem 6 lat. Wkrótce zacząłem się uczyć grać na akordeonie i dopiero jak poszedłem do szkoły, to po pewnym czasie zamieniłem akordeon na fortepian. Robiłem postępy, miałem dar czytania nut a vista, a do tego okazało się, że jestem niezłym jazzmanem i zacząłem grać w zespołach big-bandowych, zarabiałem wielkie pieniądze i byłem finansowo niezależny. Dlatego będąc studentem i równocześnie ucząc w szkole muzycznej w Krakowie mogłem sobie zafundować rower i motocykl Java 250.

Jak to się stało, że został Pan dyrygentem ?

        Moja edukacja muzyczna na początku nie była usystematyzowana. Nie byłem przygotowany do studiów na fortepianie, bo nie potrafiłem siedzieć po pięć godzin dziennie przy fortepianie i ćwiczyć. Dlatego rozpocząłem studia na Wydziale Pedagogicznym w Akademii Muzycznej w Krakowie. Tam nabyłem sporo wiedzy i umiejętności w prowadzeniu chórów. Na tym wydziale asystował m.in. Jerzy Katlewicz, który bacznie obserwował sprawność manualną studentów i polecił mnie prof. Arturowi Malawskiemu.
Wkrótce prof. Malawski zwrócił się do mnie z pytaniem – Na którym roku pan studiuje? – odpowiedziałem; Na trzecim, a wtedy Profesor powiedział: Proszę składać dokumenty.
        W tym czasie otrzymałem propozycję objęcia stanowiska chórmistrza Chóru Filharmonii Krakowskiej, ale Malawski odradził mi, abym nie podejmował tej pracy.
Na egzamin wstępny na Wydział Teorii, Dyrygentury i Kompozycji przygotowałem I część I Symfonii Beethovena. Po egzaminie prof. Malawski powiedział: Dziękuję, jest pan przyjęty.
W nowym roku akademickim studiowałem na dwóch wydziałach Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Krakowie: na czwartym roku Wydziału Pedagogicznego i na pierwszym roku Wydziału Teorii, Dyrygentury i Kompozycji. Dlatego studiowałem w sumie osiem lat.
Podjęcie studiów dyrygenckich zawdzięczam Jerzemu Katlewiczowi.

Kiedy uczestniczył Pan w seminarium dyrygenckim prowadzonym, przez światowej sławy dyrygenta Pawła Kleckiego?

         Byłem po studiach i pracowałem już w Lublinie. Naczelnikiem do spraw filharmonicznych w Ministerstwie Kultury i Sztuki był niejaki pan Szarewski. Od niego dowiedziałem się o tym seminarium, ale oficjalnie nie mogłem w nim uczestniczyć, bo nie pracowałem na stanowisku dyrektora artystycznego.
Wiadomo, że Paweł Klecki musiał wyjechać z Polski ze względu na antysemityzm i był związany z Orkiestrą Szwajcarii Romańskiej w Genewie. W porozumieniu z Ministerstwem Kultury, Klecki zaprosił kilku polskich młodych dyrygentów, którzy objęli szefostwo w różnych mniejszych polskich filharmoniach.
         Ja wtedy byłem jeszcze tylko dyrygentem w Filharmonii Lubelskiej i napisałem do Kleckiego prośbę, że pragnę w tym seminarium uczestniczyć, chociaż nie jestem tylko dyrygentem. Wkrótce otrzymałem odpowiedź, że dodatkowo mnie na seminarium przyjmie.
To był cudowny człowiek. Najpierw siedzieliśmy na próbach, które on prowadził i obserwowaliśmy, a dopiero później odbywały się zajęcia praktyczne, w których mieliśmy do dyspozycji małą orkiestrę kameralną złożona z kilku muzyków Filharmonii Krakowskiej. Uczyliśmy się nie tylko dyrygować, ale także pracować z orkiestrą. To seminarium trwało miesiąc. Nauczyłem się bardzo dużo.
          W życiu trzeba mieć szczęście, a ja je miałem, bo na drodze swojego życia spotykałem wielu ludzi, którzy mnie ubogacali.

Maestro, jak Pan rozpoczynał pracę w Filharmonii Lubelskiej, to nie był to jeszcze znaczący ośrodek muzyczny w Polsce, ale wkrótce zaczął się intensywnie rozwijać, a Pan był już wtedy znanym dyrygentem.

         Jak już wspomniałem, zapraszałem do Filharmonii Lubelskiej artystów Teatru Wielkiego w Warszawie i realizowaliśmy na naszej scenie opery w przekroju. Proszę sobie wyobrazić, że jak w Teatrze Wielkim zaczęło się bezkrólewie, otrzymałem propozycję objęcia dyrekcji tej placówki. Doradzano mi, aby dał sobie spokój, bo nie jestem z Warszawy tylko z Krakowa i nie zostanę zaakceptowany.
Sam doszedłem do wniosku, że obejmując teatr operowy będę utożsamiany z tym gatunkiem muzyki i będę musiał dziesiątki, albo nawet setki razy dyrygować na przykład spektaklem opery Tosca.
         W filharmoniach repertuar bardzo rzadko się powtarza i przygotowując koncerty przez cały czas dyrygent rozwija się. To były najważniejsze argumenty, chociaż później prowadziłem sporo spektakli operowych w Polsce, a także w Jugosławii.
W Filharmonii Lubelskiej poza koncertami symfonicznymi i oratoryjnymi proponowaliśmy melomanom bardzo dużo koncertów kameralnych - recitali oraz koncertów rapsodyczno-muzycznych z udziałem wybitnych solistów i aktorów. Wykonywane były na przykład cykle: 32 Sonaty Beethovena, Das Wohltemperierte Klavier Bacha, wszystkie utwory fortepianowe Szymanowskiego i wiele innych.
Dlatego większość wywodzących się z Lublina studentów, którzy kontynuowali naukę w różnych akademiach muzycznych twierdziło, że już rozpoczynając studia, doskonale znali literaturę muzyczną.

Z pewnością czuje się Pan dyrygentem spełnionym, bo dyrygował Pan wieloma bardzo różnorodnymi koncertami: w Lublinie, Rzeszowie, w różnych ośrodkach muzycznych w Polsce i za granicą.

         Często odwiedzałem duże, bardzo ważne w Polsce ośrodki muzyczne, takie jak Warszawa, Katowice – tam dokonałem także wiele nagrań dla Polskiego Radia i Telewizji Polskiej, ale znam także niewielkie i bardzo skromne sale koncertowe. Byłem jednym z dyrygentów, który dużo pracował na tzw. obrzeżach.
         Występowałem także z czołowymi zespołami w: Związku Radzieckim, Czechosłowacji, na Węgrzech, w Bułgarii, Rumunii, Niemczech, Hiszpanii, Holandii, Norwegii Austrii, Włoszech i Szwajcarii.

Adam Natanek dyrygent Danuta Damięcka Natanek solistkaDanuta Damięcka-Natanek - sopran, przy pulpicie dyrygenckim Adam Natanek, fot. z arch. Artysty

To, że mógł Pan tyle pracować i udzielać się artystycznie, być ciągle w dobrej formie i dyspozycji zawdzięcza Pan z pewnością harmonii panującej w domu. Pana żona Danuta Damięcka – Natankowa nie troszczyła się o swoją karierę, to Pana praca i pasje były najważniejsze. Bez tego nie byłoby tylu sukcesów.

         Miałem w życiu szczęście. Byłem drugim mężem Danusi. Pierwsze jej małżeństwo było cudowne, bo mąż był mądrym, dobrym, kochającym żonę człowiekiem i cenionym lekarzem. Poza tym była znakomitą śpiewaczką, wychowanką słynnej Ady Sari.
         Ona stworzyła mi dom, stworzyła mi psychiczny komfort bycia i życia. Wszystko co nas w tym domu otacza ona stworzyła. Przez 40 lat naszego wspólnego bycia i życia. Nikt nikogo nie obraził, nikt nie podniósł głosu, nie powiedział złego słowa. To wszystko Jej zawdzięczam. Urodziłem się pod znakiem lwa, któremu przypisuje się imperatyw i dumę. Ja jestem sangwinikiem z natury. Z racji swojego zawodu miałem imperatyw przywódczy, chociaż nigdy nie przekraczałem pewnej granicy, nikogo nie obrażałem, nie podnosiłem głosu.
         Rzadko się zdarzało, ale kiedy powiedziałem coś, co Danusię dotknęło, to reagowała dopiero po pewnym czasie mówiąc – Adasiu, jesteśmy teraz spokojni, ale z pewnością wiesz, że wczoraj byłeś na granicy niestosownego zachowania. Doskonale wiedziałam, że miała rację i odpowiadałem – Danusiu, jest mi tym bardziej przykro, że nie mam żadnych argumentów na swoją obronę.
         Mądra kobieta rozbraja. Danusia miała dar zjednywania sobie ludzi, łatwość nawiązywania kontaktu. Miała znakomitą aparycję i była świetnym muzykiem. Miała także ogromną łatwość pisania, mogła być dziennikarzem, świetnie malowała i wszystko potrafiła zaprojektować. Natura obdarzyła Danusię urodą i wieloma talentami…
          Ma Pani zupełną rację mówiąc, że to ona stworzyła mi komfort życia i realizacji zawodowej. W pewnym momencie bardzo ograniczyła swoją działalność artystyczną i tylko od czasu do czasu występowała za granicą. Nie chciała, aby ktoś powiedział, że ją promuję.

Bardzo Państwo kochali zwierzęta i to te najbardziej skazane na cierpienia, porzucone, chore…

        Ja je nazywałem „nędze uszczęśliwione”. W Lublinie ukazywał się miesięcznik „Kamena”, który był założony w 1933 roku w Chełmie. Po drugiej wojnie ukazywał się najpierw jako kwartalnik, a później w Lublinie jako miesięcznik i my przez całe lata z zainteresowaniem czytaliśmy to czasopismo.
         Jeden z dziennikarzy napisał felieton, w którym wywołał moje nazwisko. Napisał tak – Idę Krakowskim Przedmieściem w niedzielę i widzę dyrektora Adama Natanka z kolejnym kundlem. Stosownie do swojej pozycji, jako dyrektor naczelny i artystyczny Filharmonii Lubelskiej, jak również profesor UMCS-u, powinien mieć jakiegoś rasowego psa…”
Spotkałem go niedługo i po przywitaniu powiedziałem – panie Ireneuszu, dziękuję bardzo, są trzy powody dla których ja nie mam rasowego psa. Pierwszy; nie stać mnie na rasowego psa. Drugi powód; nie muszę się dowartościować rasowym psem. Trzeci, najważniejszy powód; ja tylu nierasowych ludzi muszę tolerować na co dzień, że nie muszę mieć rasowego psa. (śmiech…)
         Prawda jest taka, że dzięki Natankowi zostało założone Lubelskie Stowarzyszenie Opieki nad Zwierzętami, które potem zostało przemianowane na Lubelski Animals. Z Danusią doprowadziliśmy do powstania w Lublinie schroniska dla zwierząt. Aktualnie jest to jedno z najnowocześniejszych schronisk w Polsce.

Jak przyjechali Państwo do Rzeszowa, także byli Państwo inicjatorami powstania „Stowarzyszenia Opieki nad Zwierzętami”.

         W Rzeszowie także zostało założone schronisko i było bardzo dobrze prowadzone. Mam nadzieję, że tak samo nadal działa.
Starałem się pozostawić swój ślad w instytucjach, z którymi związany byłem zawodowo, a równocześnie robiłem wszystko, aby wyzwolić wokół wrażliwość, czułość i nawet snobizm, bo snobizm w XIX wieku doprowadził do rozkwitu kultury.
        Stefan Kisielewski mawiał często: „Historia matka nie jest litościwa, ale sprawiedliwa i dokonuje selekcji wcześniej czy później. Za życia często nie byli usatysfakcjonowani, ale po śmierci pozostawili ślad i mają nad głową aureolę”.

Maestro, niech to będzie puenta naszej rozmowy, za którą serdecznie dziękuję.

       Ja także dziękuję za rozmowę i za odwiedziny. Miło było spotkać się po latach.

Zofia Stopińska

Mamy nadzieję, że jeszcze kiedyś tu wrócimy.

        Wielu wrażeń i wzruszeń dostarczył zgromadzonej 17 maja 2025 roku w sali balowej Muzeum-Zamku w Łańcucie publiczności koncert w wykonaniu „Gliere Quartet”. Tworzą go cieszący się światową renomą artyści. Założony w 2017 roku zespół działa niezmiennie w składzie: Wladislaw Winokurow (Ukraina/Austria) – prymariusz i założyciel kwartetu, Dominika Falger (Polska/ Austria) – II skrzypce, główna skrzypaczka Wiedeńskiej Orkiestry Symfonicznej, Martin Edelmann (Niemcy) – altówka, muzyk Wiedeńskiej Orkiestry Symfonicznej i Endre Stankowsky (Węgry) – wiolonczela, solista Opery Budapeszteńskiej.
       Program festiwalowego wieczoru w Łańcucie wypełniły dwa wspaniałe dzieła: Kwartet smyczkowy F – dur Maurice’a Ravela i Kwartet smyczkowy nr 2 a-moll op. 13 Feliksa Mendelssohna-Bartholdy’ego. W Kwartecie Ravela artyści zachwycili przede wszystkim śpiewnymi tematami (szczególnie w części pierwszej), lekkością oraz subtelnością brzmienia, niezwykłą precyzją i energią. Fascynująco zabrzmiał również skomponowany przez 18-letniego Mendelssohna Kwartet smyczkowy a-moll op. 13. Po zakończeniu utworu publiczność powstała z miejsc i oklaski trwały długo. "Gliere Quartet" dwukrotnie bisował.

MFŁ 17.05.2025 Gliere Quartet 1"Gliere Quartet" podczas koncertu w sali balowej Muzeum Zamku w Łańcucie, fot. Filharmonia Podkarpacka

Po koncercie poprosiłam o krótkie spotkanie panią Dominikę Falger. Rozmawiałyśmy nie tylko o festiwalowym koncercie.

Gliere Quartet” wystąpił po raz pierwszy w ramach Muzycznego Festiwalu w Łańcucie?

        Zostaliśmy zaproszeni po raz pierwszy i jesteśmy zachwyceni tym miejscem: przepięknym zamkiem, otaczającym go parkiem i salą balową, a także publicznością. Wprawdzie pogoda nie dopisała, ale gorące przyjęcie przez publiczność naszego występu wszystko nam wynagrodziło.

Można powiedzieć, że po latach powróciła Pani w nasze strony; do Łańcuta i Rzeszowa.

       Miło wspominam koncerty z Orkiestrą Filharmonii Rzeszowskiej, a było ich dużo i nawet nagraliśmy utwór współczesnego koreańskiego kompozytora na płytę.

Pamiętam też koncerty kameralne podczas których towarzyszyła Pani mama – Teresa Księska-Falger, znakomita pianistka, Prezes Lubelskiego Towarzystwa Muzycznego im. H. Wieniawskiego, była też dyrektorem naczelnym i dyrektorem artystycznym w Filharmonii Lubelskiej.

        Podczas koncertów kameralnych bardzo często towarzyszyła mi mama i to były cudowne chwile. Kiedy byłam uczennicą szkoły muzycznej i studentką przez 11 lat przyjeżdżałam do Łańcuta w lipcu na Międzynarodowe Kursy Muzyczne. Spędziłam tu wtedy w sumie 11 miesięcy, bo zawsze przyjeżdżałam na dwa turnusy i każdego roku występowałam w sali balowej łańcuckiego Zamku.

Będąc na tych koncertach dowiadywałam się o Pani sukcesach konkursowych – m.in. zdobyła Pani pierwszą nagrodę w Konkursie im. Z. Jahnkego w Poznaniu, Muzyki Kameralnej w Lodzi jak również została Pani laureatką innych krajowych i międzynarodowych konkursów skrzypcowych m. in. Sarasatego w Pamplonie (Hiszpania), Lipizera w Gorizii (Włochy), Brahmsa w Pörtschach (Austria), Wieniawskiego i Lipińskiego w Lublinie, Szymanowskiego w Łodzi, Wrońskiego w Warszawie, Konkursu Muzyki Współczesnej w Warszawie, Szymanowskiego w Zakopanym.

        Cieszę się, że wszystko Pani pamięta. Cudownie było wrócić tu po latach, zobaczyć Zamek i wystąpić w słynnej sali balowej. Mam ochotę jutro rano zwiedzić Zamek aby zobaczyć czy coś się zmieniło.

MFŁ 17.05.2025 Dominika Falger 2Dominika Falger - skrzypce, podczas koncertu w sali balowej łańcuckiego Zamku 17 maja 2025 r. , fot. Filharmonia Podkarpacka

Naukę gry na skrzypcach rozpoczęła Pani w wieku 4 lat i cały czas gra Pani na tym instrumencie?

        Tak, jak miałam 4 lata dostałam skrzypce i to była dla mnie cudowna zabawka, dlatego tato zaczął mnie uczyć, a jak miałam 6 lat rozpoczęłam naukę w szkole muzycznej.
Tato był moim pierwszym nauczycielem i mistrzem do ukończenia szkoły muzycznej II stopnia. Podkreślę, że maiłam szczęście do pedagogów. Jak zdałam maturę wyjechałam na studia do Poznania, gdzie kształciłam się pod kierunkiem prof. Jadwigi Kaliszewskiej i prof. Marcina Baranowskiego. Po ukończeniu studiów w Akademii Muzycznej w Poznaniu otrzymałam międzynarodowe stypendium dla najlepszych studentów. Wyjechałam do Wiednia, aby studiować w Uniwersytecie Muzyki i Sztuk Scenicznych w klasie prof. Edwarda Zbigniewa Zienkowskiego, studiowałam także u prof. Yaira Klessa, a później studiowałam jeszcze muzykę dawną u profesorów Ingomara Rainera i Hiro Kurosaki.

Na początku działalności artystycznej przeważały koncerty solowe. Występowała Pani niemal we wszystkich krajach Europy, w Ameryce oraz na Bliskim i Dalekim Wschodzie.

       To prawda, ale do dzisiaj często występuję jako solistka. We wrześniu ubiegłego roku nagrałam z Orkiestrą Filharmonii Lubelskiej płytę utwory Andrzeja Nikodemowicza. Rok 2025 został ogłoszony przez Radę Miasta Lublin Rokiem Andrzeja Nikodemowicza, w związku z setną rocznicą urodzin wybitnego lwowsko-lubelskiego kompozytora, pianisty i pedagoga oraz Honorowego Obywatela Miasta Lublin. Artysta urodził się 2 stycznia 1925 we Lwowie, zm. 28 stycznia 2017 w Lublinie.

Nagrane przez Panią płyty odzwierciedlają szeroki repertuar – od klasycyzmu aż po utwory współczesne.

        Nagrałam m.in. wszystkie koncerty skrzypcowe Wolfganga Amadeusa Mozarta, Piotra Czajkowskiego, Karola Lipińskiego, utwory Henryka Wieniawskiego, Andrzeja Nikodemowicza, czy Koncert skrzypcowy i Kwartet smyczkowy, które skomponował Jong Uek Woo z Filharmonią Rzeszowską i New Polish String Quartet.
        „Gliere Quartet” nagrał w sumie trzy płyty dla wytwórni DUX z kwartetami smyczkowymi: Reinholda Glièrea (naszego patrona), Henryka Wieniawskiego i Antona Brucknera, oraz tydzień temu nagraliśmy kwartety Feliksa Mendelssohna-Bartholdy’ego i Maurice’ a Ravela, które wypełniły także program dzisiejszego koncertu.
        Za trzy tygodnie gramy koncert w Lublinie, w lipcu mamy zaplanowane koncerty w Berlinie i Wiedniu, a w Lublinie wystąpimy jeszcze w listopadzie tego roku. Często koncertujemy w Polsce.

MFŁ 17.05.2025 Gliere Quartet 3"Gliere Quartet" - koncert w sali balowej Muzeum-Zamku w ramach 64. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie, fot. Filharmonia Podkarpacka

Pani działalność artystyczna toczy się w kilku nurtach. Występuje Pani jako solistka, jest Pani koncertmistrzem w grupie II skrzypiec w orkiestrze Wiener Symphoniker, członkiem międzynarodowego zespołu "Gliere Quartet", a do tego jeszcze sporo czasu i uwagi poświęca Pani pracy pedagogicznej. Można to wszystko pogodzić?

        Jestem profesorem MUK - Musik und Kunst Privatuniversität der Stadt Wien i podkreślę, że bardzo lubię uczyć oraz także ja uczę się dużo od studentów. Udaje mi się godzić te wszystkie nurty, bo zawsze byłam dobra w organizowaniu. Zawsze z uśmiechem mówię, że naśladuję Grażynę Bacewicz, która komponowała, była koncertmistrzem w orkiestrze, grała muzykę kameralną i występowała jako solistka. Jeśli coś się bardzo lubi, to można wszystko pogodzić.

Ma Pani receptę na szybkie opanowanie różnorodnego repertuaru?

       Tak. Koncentracja podczas pracy, ale warunek jest jeden – trzeba to naprawdę lubić.

W najbliższych miesiącach poprowadzi Pani kursy mistrzowskie w Wiedniu, Bregenz i Krakowie.

        Bardzo lubię spotkania z utalentowaną młodzieżą z całego świata. Od lat jestem zapraszana do Krakowa przez prof. Andrzeja Pikula, dyrektora artystycznego Letniej Akademii Muzyki w Krakowie do prowadzenia zajęć i z radością przyjeżdżam do miasta w którym się urodziłam.

Z jakimi wrażeniami wyjedziecie z Łańcuta?

        Z fantastycznymi. Dziękujemy za zaproszenie i cieszymy się z gorącego przyjęcia naszego występu przez publiczność. Z radością zagraliśmy dwa krótkie bisy: Scherzo. Presto z Kwartetu smyczkowego c-moll Antona Brucknera i utwór który skomponował Komitas, ormiański mnich, kompozytor, folklorysta, dyrygent chóralny i śpiewak.
Powtórzę słowa moich kolegów z zespołu - Mamy nadzieję, że jeszcze kiedyś tu wrócimy.

Bardzo dziękuję za wspaniały koncert i za rozmowę.

       Ja także bardzo dziękuję.

Zofia Stopińska

Beata Bilińska: Zawsze z radością występuję w Rzeszowie.

        27 kwietnia w Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie odbył się IV i zarazem ostatni Koncert Jubileuszowy w ramach 70. Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej.
        Wieczór rozpoczął Polonez z filmu „Pan Tadeusz” Wojciecha Kilara w wykonaniu naszej orkiestry pod batutą maestro Tadeusza Wojciechowskiego, dyrektora artystycznego Filharmonii Rzeszowskiej w latach 1998 – 2004. W I części koncertu usłyszeliśmy jeszcze Etiudy symfoniczne Artura Malawskiego, w których solowe partie fortepianu znakomicie wykonała Beata Bilińska, a po gorących oklaskach Artystka zagrała na bis Toccatę z II Sonaty fortepianowej Grażyny Bacewicz.
         Równie gorąco zostały przyjęte przez publiczność dwa utwory Wojciecha Kilara: Victoria i Exodus w wykonaniu Chóru Polskiego Radia – Lusławice i Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej. Na zakończenie publiczność powstała z miejsc aby długą owacją dziękować: chórowi , orkiestrze i maestro Tadeuszowi Wojciechowskiemu.
         Koncert był również okazją do wręczenia dyplomów okolicznościowych zasłużonym muzykom i pracownikom administracyjnym, którzy otrzymali je z rąk Marszałka Województwa Podkarpackiego Władysława Ortyla oraz Dyrektor Filharmonii Podkarpackiej Marty Wierzbieniec.
        Wśród publiczności znaleźli się również: dr Wergiliusz Gołąbek, dyrektor naczelny Filharmonii w latach 1990 - 2006 i prof. Adam Natanek, dyrektor artystyczny w latach 1992 – 1998 oraz emerytowani muzycy i pracownicy Filharmonii.
Później w foyer Filharmonii był czas na spotkania, wspomnienia i rozmowy publiczności z gośćmi, wykonawcami i pracownikami Filharmonii Podkarpackiej.
         Bardzo się cieszę, że czas na rozmowę znalazła pani Beata Bilińska i mogę Państwa zaprosić na spotkanie z Artystką.

Z zachwytem i radością oklaskiwałam Panią po wykonaniu dzieła Artura Malawskiego oraz po Toccacie Grażyny Bacewicz. Etiudy symfoniczne ma Pani od dawna w repertuarze, a nawet kiedyś grała je Pani z naszą Orkiestrą.

        Z ogromną radością powracam do Filharmonii Podkarpackiej, bo z orkiestrą współpraca zawsze wspaniale mi się układa. Zawsze czuję wsparcie zespołu zarówno podczas prób jak i w czasie koncertu. Mam już nawet wielu znajomych w tym zespole.
Byłam bardzo młodą pianistką, gdy z maestro Tadeuszem Wojciechowskim i Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia nagraliśmy Etiudy symfoniczne Malawskiego archiwalnie. Bardzo się cieszę, że po prawie 20-tu latach w czerwcu 2023 r. wykonałam ten utwór w Rzeszowie pod batutą Pawła Przytockiego. Po trzech miesiącach (czyli we wrześniu ubiegłego roku) miałam przyjemność wystąpić z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej w Rzeszowie dwukrotnie, bo w czwartek i piątek, z Koncertem fortepianowym a-moll Roberta Schumanna, a dyrygował wówczas Tadeusz Wojciechowski.
W styczniu 2024 roku nagrałam Etiudy symfoniczne z filharmonikami podkarpackimi i maestro Mariuszem Smolijem na płytę CD „Arthur Malawski: Orchestral works”, która ukazała się w grudniu ubiegłego roku nakładem wytwórni Naxos.

Występuje Pani często z towarzyszeniem orkiestr symfonicznych, czy często ma Pani okazję grać Etiudy symfoniczne?

         Uwielbiam ten utwór, ale rzadko go gram. Myślę, że przyczyną jest skomplikowana partia orkiestry. Nie każda orkiestra chce i jak wysyłałam oferty, albo proponowałam filharmoniom wykonanie Etiud, to często odpowiadano mi, że jest to utwór zbyt skomplikowany na orkiestrę.
Partia fortepianu w tym utworze też nie jest łatwa, ale chociaż Malawski był skrzypkiem, to miał zmysł pianistyczny, bo jest ona napisana w sposób bardzo wygodny i wszystko, nawet najtrudniejsze, najszybsze fragmenty są „pod palcami”.

Podczas Koncertu Jubileuszowego Etiudy zabrzmiały bardzo pięknie, ale wszyscy wykonawcy byli podczas gry bardzo skupieni i czujni.

         To prawda. Jednak grałam ten utwór z nut i nigdy nie ryzykowałabym grania bez nut, pomimo, że umiem go na pamięć. Już z samego tytułu – Etiudy symfoniczne, wynika bardzo kameralny zamysł i fortepian nie jest wyłącznie solowym instrumentem, tak jak w koncertach fortepianowych, ale partia fortepianu jest jedną z wielu solowych wykonywanych przez instrumenty orkiestrowych.
Ponadto polimetria i polirytmia w niektórych fragmentach jest bardzo skomplikowana rytmicznie i byłoby to zbyt duże ryzyko, bo gdyby cokolwiek się w orkiestrze wydarzyło, to pianista jest w kropce…
Dodam, że moja współpraca z maestro Tadeuszem Wojciechowskim i Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej jest wyjątkowa. Bardzo ją sobie cenię i szanuję. Zawsze z radością występuję w Rzeszowie.

Beata Bilińska Rzeszów Koncert Jubileuszowy Ork. dyr. T. WojciechowskiBeata Bilińska - fortepian, Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej dyryguje Tadeusz Wojciechowski, fot. Filh. Podk.

Pani działalność artystyczna toczy się w trzech nurtach – koncerty symfoniczne, kameralne oraz recitale solowe. Każdy z tych nurtów bardzo sprawiedliwie Pani obdziela w ostatnich latach.

         Tak, ale więcej wykonuję koncertów solowych i z towarzyszeniem orkiestry, natomiast zespołowej muzyki kameralnej gram trochę mniej. Jeżeli dostaję propozycję koncerty kameralnego, to jestem bardzo szczęśliwa, bo dla mnie są one esencją muzyki i dają możliwość tworzenia kreacji artystycznej, bez presji spoczywającej na jednej osobie – tak jak to jest w przypadku recitalu. Ogromną radość sprawiają mi występy na scenie w niewielkim zespole oraz z towarzyszeniem orkiestry i dlatego także uwielbiam koncerty symfoniczne, podczas których współpracuję z dyrygentem oraz orkiestrą.
       Martha Argerich zdradziła kiedyś, że nie lubi grać recitali, bo jak spojrzy na lewo to nikogo nie ma na scenie, a po prawej stronie jest publiczność. Ja to doskonale rozumiem. Recitale jednak przysparzają najwięcej problemów, są najbardziej czasochłonne i w porównaniu z koncertem fortepianowym, który trwa 30 lub 40 minut, a duży recital solowy trwa nawet 90 minut, a nawet czasem dłużej. Ponadto przez cały czas przygotowujemy się do recitalu sami, a podczas występu solista musi znaleźć nić porozumienia z publicznością, żeby nasze emocję przepływały do odbiorców.
W przypadku koncertu kameralnego i z towarzyszeniem orkiestry jest o wiele łatwiej. Tworzenie sztuki w samotności jest bardzo specyficzne.

Dużo czasu poświęca Pani na działalność pedagogiczną. Jest Pani profesorem Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach, często zapraszana jest Pani w charakterze wykładowcy na kursy pianistyczne, a także jako juror konkursów muzycznych.

         Jeszcze 12 maja gramy z Krakowskim Kwintetem Dętym w Studio Koncertowym PR Im. Witolda Lutosławskiego w Warszawie dwa sekstety, które zostały specjalnie dla nas napisane: Zbigniewa Bargielskiego Fonoplasticon na kwintet instrumentów dętych dęty i fortepian oraz Krzysztofa Herdzina Sextant. Koncert odbędzie się w ramach 39. Warszawskich Spotkań Muzycznych.
       Przedtem 9 i 10 maja mam Warsztaty Pianistyczne w Gdańsku, 15 maja będę na Warsztatach Pianistycznych w Nowym Targu, a 21 i 22 maja zostałam zaproszona do poprowadzenia warsztatów w Kąśnej Dolnej w ramach Tygodnia Talentów.
       24 i 25 maja będę uczestniczyć w pracach jury konkursu dla młodych pianistów w Żyrardowie.
       Natomiast 1 maja, Bartłomiej Kokot - mój student V roku w Akademii Muzycznej w Katowicach, wystąpił w Warszawie w ramach eliminacji do Konkursu Chopinowskiego, ponieważ jako jeden z 10. Polaków, dostał się z grona 640. pianistów, którzy wysyłali swoje zgłoszenia na ten konkurs, a zostało zakwalifikowanych 171 osób. W tym znalazło bardzo mało, bo tylko 10. Polaków, a wśród nich dwóch Azjatów, którzy studiują w Polsce.
Uważam, że jest to ogromne wyróżnienie i sukces Bartka.

Dobrze grających pianistów mamy bardzo dużo, a czy może Pani powiedzieć jak należy grać, żeby zostać zauważonym.

         Ostatnio wiele o tym myślałam, a także rozmawiałam o filozofii zgłębienia muzyki Fryderyka Chopina i co jest najważniejsze w tej muzyce. Doszłam do wniosku, że bardzo ważna jest charyzma wykonawcy. Często się zdarza, że ktoś gra w sposób dokładny, precyzyjny i wszystkie elementy się zgadzają, ale czegoś brakuje, a to jest charakter i osobowość grającego.
Oczywiście mówimy tu o najwyższym poziomie, kiedy zarówno technika jak i sfera muzykowania są na najwyższym światowym poziomie, ale jednak może to nie porwać publiczności z racji braku indywidualnego podejścia do Chopina.
        Bardzo dobre wykonanie tutaj nie wystarcza. Perfekcyjnych wykonań są tysiące, a może nawet miliony. Potrzebna jest osobowość, charyzma, indywidualny język przekazu, własne spojrzenie, przemyślenia.
Rozmawiam o tym z Bartkiem, moim utalentowanym studentem, którego prowadzę od ósmej klasy szkoły podstawowej. Mamy ze sobą fantastyczny kontakt i z radością obserwuję jak się zmienia jego postrzeganie muzyki przez te lata. Dodam, że Bartek od trzech lat studiuje jeszcze stosunki międzynarodowe na Uniwersytecie Jagiellońskim i tam także jest wyróżniającym się studentem.

Beata Bilińska Rzeszów Koncert Jubileuszowy 2Beata Bilińska - fortepian podczas Koncertu Jubieuszowego w Filharmonii Podkarpackiej, fot. Filharmonia Podkarpacka

Wykonuje Pani bardzo różnorodny repertuar od dzieł Mozarta po utwory napisane niedawno.

        Zawsze byłam pianistką wszechstronną. Nigdy nie chciałam ograniczać się do jednej epoki, nie chciałam być specjalistką od muzyki epoki klasycyzmu, ani chopinistką. Po występie w Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. Fryderyka Chopina w Warszawie w 1995 roku, w którym znalazłam się w reprezentacji polskiej, musiałam zagrać dwa recitale dyplomowe. Otrzymałam propozycję, aby mój udział w konkursie i dostanie się do drugiego etapu, zaliczyć jako egzamin dyplomowy. Nie zgodziłam się na to i poprosiłam o trochę czasu i tym samym przedłużyłam sobie studia, ale zagrałam dwa recitale dyplomowe, w programie których umieściłam moje ukochane utwory i ani jednego utworu Fryderyka Chopina. Grałam Bacha, Mozarta, Ravela, Liszta, Rachmaninowa… Przez pewien czas czułam przesyt muzyki Chopina.
        Dlatego teraz polecam Bartkowi, żeby grał także inne utwory, żeby w trakcie przygotowań programu do konkursu nie zatracił świeżości, żeby nie były one przećwiczone do tego stopnia, że wykonywanie ich nie będzie mu sprawiało radości.

Mam nadzieję, że po wspaniałym wykonaniu Etiud symfonicznych Artura Malawskiego w czasie IV Koncertu Jubileuszowego z okazji 70-lecia Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej, wyjedzie Pani z Rzeszowa zadowolona, usatysfakcjonowana i chętnie przyjmie Pani zaproszenie na kolejny koncert

        Z wielką radością, ale obawiam się, że w ostatnich latach byłam zapraszana kilka razy i teraz będę miała przestój.

Może będzie okazja do spotkania podczas organizowanych w sierpniu w Łańcucie kursów, albo w styczniu w Sanoku ?

         Zostałam zaproszona na tegoroczny kurs przez dyrektora Karola Radziwonowicza, ale musiałam odmówić, bo w tym czasie mam koncerty solo i w duecie z Filipem Wojciechowskim. Tworzymy z Filipem duet fortepianowy klasyczno – jazzowy i będziemy mieć koncerty z Krakowskim Kwintetem Dętym. Filip będzie grał Błękitną rapsodię G. Gershwina w opracowaniu na fortepian i kwintet dęty, a ja będę grała Sextant K. Herdzina. Często ja połowę koncertu wypełniam utworami klasycznymi, a Filip w drugiej połowie gra jazz, a kończymy utworami na cztery ręce.
       Nie otrzymałam na razie zaproszenia na przyszłoroczne Międzynarodowe Forum Pianistyczne „Bieszczady bez granic”. W styczniu ubiegłego roku byłam w Sanoku. Grałam wówczas solo i z Filipem Wojciechowskim, a także dużo uczyłam. Zastępowałam naszego ukochanego profesora Andrzeja Jasińskiego, który ze względu na stan zdrowia nie mógł przyjechać na Forum do Sanoka. To był bardzo bogaty czas. Na razie nie mam zaproszenia do Sanoka, ale zobaczymy.

Bardzo dziękuję za wspaniałe wykonanie Etiud symfonicznych Artura Malawskiego i Toccaty z II Sonaty fortepianowej Grażyny Bacewicz wykonaną na bis oraz za miłe spotkanie.

         Ja także dziękuję za obecność na koncercie i za rozmowę.

Zofia Stopińska

W Filharmonii i w łańcuckim Zamku

Kilka ostatnich tygodni tegorocznego sezonu koncertowego w Filharmonii Podkarpackiej to czas bardzo gorącej pracy szczególnie dla dyrekcji, orkiestry oraz biura koncertowego. O odbywających się w tym czasie wydarzeniach rozmawiam z panią prof. Martą Wierzbieniec, dyrektorem Filharmonii.

         Rzeczywiście wiosna tego roku, to bardzo pracowity czas dla Filharmonii Podkarpackiej, ale to także świąteczny czas. Na przełom marca i kwietnia zaplanowaliśmy aż cztery koncerty jubileuszowe, a ostatni (piąty) odbędzie się 13 czerwca na zakończenie sezonu. Chcemy w ten sposób podkreślić jubileusz 70-lecia funkcjonowania Filharmonii, a tym samym orkiestry symfonicznej w Rzeszowie. Chcemy podkreślić zasługi tych, którzy tę filharmonię tworzyli, rozwijali, ale także tych, którzy obecnie dbają o wysoki poziom działalności filharmonii, zajmują się organizacją koncertów i koncerty te wykonują. Nie da się zaprezentować wszystkiego, co było wykonywane na przestrzeni 70-ciu lat, ale staraliśmy się przekrojowo podejść do tego tematu oraz przypomnieć artystów, którzy kiedyś z filharmonią, czy z Rzeszowem byli związani.
         Dlatego pierwszy jubileuszowy koncert (28 marca) poprowadził Marek Pijarowski, który był pierwszym dyrygentem naszej orkiestry, drugim koncertem (4 kwietnia) dyrygował pan Bogdan Olędzki (dyrektor artystyczny w latach 1982 – 1984), trzeci poprowadził rzeszowianin z urodzenia Jerzy Swoboda, a 27 kwietnia dyrygował będzie maestro Tadeusz Wojciechowski (dyrektor artystyczny w latach 1998 – 2004). Wieczór ten rozpoczną Etiudy symfoniczne Artura Malawskiego, a partie solowe wykona świetna pianistka Beata Bilińska. W części drugiej do Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej dołączy Chór Polskiego Radia – Lusławice, aby wykonać dwa dzieła Wojciecha Kilara – Exodus nawiązujący do biblijnej Księgi Wyjścia i Victorię , związaną z drugą pielgrzymką Papieża – Polaka do rodzinnego kraj. Na zakończenie sezonu – 13 czerwca koncert wypełni wyłącznie muzyka Wojciecha Kilara, który sam wielokrotnie mówił, że to właśnie w Rzeszowie, gdzie uczęszczał do szkoły muzycznej, zaczęła się jego zawodowo-muzyczna droga.

Pewnie nie da się policzyć dokładnie ile odbyło się koncertów w ciągu 70 lat działalności orkiestry, a jeszcze trudniej podać ich programy.

        Patrząc na minione 70 lat widzimy wielką różnorodność programową, ale także dostrzegamy utwory, które często były wykonywane - jak chociażby zaprezentowana nie tak dawno „Eroica” Beethovena, czy utwór patrona Filharmonii Artura Malawskiego. Niedawno w programie znalazła się także Suita polska Stanisława Wisłockiego, wybitnego kompozytora i dyrygenta związanego w Rzeszowem
        Skoro jednak pierwszy koncert Rzeszowskiej Orkiestry odbył się w kwietniu 1955 roku, to właściwie cały 2025 rok jest jubileuszowy. Dlatego mam nadzieję, że uda nam się przygotować dla Państwa jakąś niespodziankę jesienią i jeszcze raz powrócimy do jubileuszowego świętowania.
Jeżeli policzymy tylko piątkowe koncerty, które odbyły się w ciągu minionych 70-ciu lat to będzie to imponująca cyfra, a przecież wiadomo, że tych koncertów odbyło się znacznie więcej. To nie tylko miesiące od października do czerwca, ale także orkiestra koncertuje we wrześniu, w lipcu organizujemy koncerty plenerowe, odbywają się koncerty dla dzieci i młodzieży. Dodajmy także koncerty Muzycznego Festiwalu w Łańcucie i organizację różnego rodzaju dodatkowych przedsięwzięć muzycznych – jak na przykład koncerty z cyklu BOOM (balet, opera, operetka i musical) w Filharmonii, koncerty w różnych miejscach naszego województwa w ramach projektu „Przestrzeń otwarta dla muzyki”, czy koncerty kameralne.       Gdyby policzyć to wszystko w godzinach koncertowych, to byłaby to ogromna liczba, a ile czasu zajęły przygotowania tych wszystkich przedsięwzięć, samych materiałów nutowych, prób, imponująca jest liczba utworów…
Jesteśmy w trakcie prowadzenia takich obliczeń i myślę, że na koniec tego roku będziemy mogli przekazać Państwu takie dane statystyczne.

04.04.2025 II Konc. Jub. B. Plędzki 800Bogdan Olędzki podczas II Koncertu Jubileuszowego (04.04.2025) w Filharmonii Podkarpackiej, fot. Filh. Podk.

Tuż po jubileuszowych koncertach niewiele czasu zostało na ostatnie przygotowania do Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. Proszę przybliżyć program tegorocznej edycji.

        15 maja rozpoczynamy 64 edycję, a za rok czeka nas jubileuszowy Festiwal. Teraz jednak zajmujemy się sprawami tegorocznymi koncertów. Zaplanowaliśmy aż 11 koncertów i odbywać się one będą głownie w sali balowej Muzeum-Zamku w Łańcucie, ale ze względu na to, że gościmy wspaniałych artystów, nie wszystkich chętnych możemy pomieścić w kameralnej zamkowej sali, dlatego od wielu lat część koncertów odbywa się w Filharmonii Podkarpackiej.
        W naszej Sali koncertowej odbędzie się 15 maja inauguracja Festiwalu. Zostanie wykonana IX Symfonia Ludwiga van Beethovena. Wystąpią: Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej, Chór Filharmonii Narodowej, który przygotowuje szef tegoż zespołu Bartosz Michałowski oraz soliści: Ewa Tracz - sopran, Bernadetta Grabias - mezzosopran, Rafał Bartmiński – tenor i Andrzej Dobber – baryton. Całość poprowadzi David Giménez, pierwszy dyrygent Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej.
         W kolejnych dwóch dniach – 16 i 17 maja odbędą się koncerty w sali balowej. Wypełni je muzyka, która idealnie pasuje do tego wnętrza. Podczas pierwszego wieczoru słuchać będziemy muzyki dawnej w wykonaniu włoskiego zespołu Giardino di Delizie i sopranistki Roberty Mameli. W następnym dniu z kwartetami smyczkowymi Maurice Ravela i Feliksa Mendelssohna-Bartholdy’ego wystąpi Gliere Quartet z Wiednia.

Ogromnym zainteresowaniem cieszą się kolejne koncerty, które odbędą się w Sali Filharmonii Podkarpackiej.
        23 maja naszym gościem będzie Placido Domingo, tenor wszechczasów, pewnie nie ma prestiżowej sali operowej, czy koncertowej na świecie gdzie by nie występował. Ja ze wzruszeniem przyjęłam informację, że artysta zgodził się wystąpić w sali Filharmonii w ramach Festiwalu w Łańcucie. Zainteresowania tym wydarzeniem jest ogromne, bilety zostały wyprzedane dosłownie w ciągu chwili i dlatego postanowiliśmy zaproponować publiczności namiastkę kontaktu z artystą. Na parkingu Filharmonii ustawimy krzesełka i na ogromnym telebimie będzie można oglądać transmisję z Sali koncertowej. Wiadomo, że nie zastąpi to bezpośredniego udziału w koncercie, ale jakiś okruch atmosfery będzie można odczuć oglądając transmisję.
        Już 24 maja wystąpi ze swoim zespołem Rodrigo Leäo z Portugalii. Artysta już kiedyś występował w ramach łańcuckiego festiwalu, wyjechał z najlepszymi wrażeniami i bardzo zależało mu aby przyjechać na festiwal ponownie.
         Natomiast 28 maja w sali Filharmonii podkarpackiej wystąpi inny sławny artysta, zasłużony artysta prezentujący muzykę z kręgu muzyki rozrywkowej – Paul Young. To także wieloletnia tradycja festiwalowa, że zapraszamy także wykonawców prezentujących taki gatunek muzyki, bo muzyka jest bardzo pojemną skarbnicą. Paul Young jest klasykiem swojego gatunku i w swoim obszarze wykonawstwa muzycznego jest legendą.
        26 maja koncert odbędzie się w Filharmonii zaprezentowane zostanie widowisko muzyczno – taneczne zatytułowane „Chełmoński. Dźwiękiem malowane”. To brzmi innowacyjnie i taki też będzie ten koncert, z wykorzystaniem współczesnych technik. Jak już powiedziałam różnorodność jest pewną tradycją Festiwalu. Nie trzymamy się jednego stylu, jednego gatunku muzycznego i chociaż główne koncerty nawiązują do powstania festiwalu, do Dni Muzyki Kameralnej, ale staramy się także iść z duchem czasu i jednocześnie zabiegamy o nowych odbiorców pokazując świat dźwięków, świat muzyki, a temu sprzyja różnorodność.

484104496 1090065446470196 4652202487525703781 n

Chyba po raz pierwszy w historii łańcuckich festiwali zabrzmi muzyka średniowiecza.
        25 maja w sali balowej wystąpi Ensemble Peregrina - zespół wykonujący muzykę dawną. W minionych latach programy koncertów wypełniała muzyka od baroku do czasów współczesnych, a w tym roku będzie to muzyka od średniowiecza po współczesność.
Tym koncertem nawiążemy do obchodzonej w tym roku rocznicy 1000-lecia koronacji Bolesława Chrobrego. Słuchać będziemy utworów z dawnych kronik i rękopisów. Bardzo ten koncert polecam.

Trzy ostatnie koncert odbędą się w sali balowej Muzeum-Zamku w Łańcucie.
        4 czerwca gościć będziemy duet fortepianowy w składzie Vanessa Perez i Kristhyan Benitez z różnorodną muzyką, ale przeważać będą rytmy południowo-amerykańskie.
         Bardzo się cieszę na koncert, który odbędzie się w sali balowej 7 czerwca. Wystąpi znakomita Orkiestra Kameralna PRIMUZ z Łodzi, którą poprowadzi maestro Łukasz Błaszczyk. Partie solowe grać będą: gitarzyści, fagocista i akordeonista, a wykonane zostaną wykonane utwory Joanny Wnuk-Nazarowej, Piotra Mossa i Sławomira Kaczorowskiego. Wszyscy kompozytorzy będą obecni w czasie tego koncertu i mam nadzieję, że uda się także przeprowadzić z udziałem publiczności krótką rozmowę z twórcami.
         Na zakończenie festiwalu proponujemy koncert zatytułowany „SamBach” - od Bacha do samby, a wystąpią skrzypek Linus Roth i Orquestra Johann Sebastian Rio, którą kieruje Filipe Prazeres.

Od 15 maja do 8 czerwca w ramach 64. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie rozbrzmiewać będzie różnorodna muzyka – od średniowiecza do współczesności i od wielkich form instrumentalno-wokalnych do duetu fortepianowego.
         Tym bardziej cieszę się, że jest ogromne zainteresowanie koncertami. Różnorodność festiwalowa jest tak kolorowa, jak kolorowa jest muzyka.

Zofia Stopińska

 

Paweł Skałuba: Zawsze wracam do Rzeszowa z wielką radością

        11 kwietnia 2025r. w Filharmonii Podkarpackiej odbył się trzeci koncert w ramach 70. Jubileuszowego Sezonu Artystycznego, który zatytułowany został „Pamięci tych, którzy odeszli”.
        Wieczór wypełniła w całości muzyka Wolfganga Amadeusa Mozarta. W pierwszej części zabrzmiało jedno z ostatnich dzieł symfonicznych Mozarta - skomponowana w 1788 roku dramatyczna, utrzymana w ciemnych barwach Symfonia g-moll KV 550, którą wykonała Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Jerzego Swobody, świetnego dyrygenta i pedagoga urodzonego w Rzeszowie.
        W części drugiej usłyszeliśmy Requiem d-moll KV 626 - arcypiękne dzieło, owiane legendą opowiadającą o tajemniczym posłańcu, który zamówił u kompozytora mszę żałobną.
Mozart komponował swoje ostatnie dzieło już na łożu śmierci i jak sam przeczuwał nie ukończył go – pozostawił jedynie Introid, Kyrie oraz fragmenty części trzeciej. Po początkowych taktach Lacrimosy – rękopis urywa się… Na podstawie zachowanych szkiców, „zapisanych kartek” i ustnych uwag Mozarta pozostałe części mszy – Sanctus, Benedictus i Agnus Dei – dokomponował jego zaufany uczeń Franz Xaver Süssmayr.
         Wykonawcami utworu byli: Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej, Chór Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego (złożony ze studentów i absolwentów) perfekcyjnie przygotowany przez Martę Wierzbieniec . W przygotowaniu ponad 150-osobowego Chóru uczestniczyła także Bożena Stasiowska. Partie solowe wykonali znakomici polscy śpiewacy: Iwona Socha - sopran, Monika Korybalska – mezzosopran, Paweł Skałuba – tenor i Tomasz Raff - bas. Wykonanie poprowadził Jerzy Swoboda. Całość zabrzmiała wspaniale. Znakomicie dobrane zostały przez dyrygenta proporcje pomiędzy solistami, chórem i orkiestrą.
Szczelnie wypełniająca Salę Koncertową publiczność była zachwycona i długo trwała owacja na stojąco. Wzruszająco zabrzmiały także wykonane na bis Lacrimosa i Hostias. Ten koncert pozostanie na długo w mojej pamięci.
        Do udziału w czterech koncertach jubileuszowych zaproszeni zostali artyści związani w Rzeszowem. W trzecim koncercie oklaskiwaliśmy urodzonego w naszym mieście dyrygenta Jerzego Swobodę oraz Pawła Skałubę, wybitnego tenora, który tutaj rozpoczynał muzyczną drogę.

11.04.2025 Requiem 1 soliści i Ork. FilhSoliści III Koncertu Jubileuszowego w Filharmonii Podkarpackiej: Iwona Socha - sopran, Monika Korybalska - mezzosopran, Paweł Skałuba - tenor, Tomasz Raff - bas, fot. Filharmonia Podkarpacka.

Bardzo się cieszę, że pan Paweł Skałuba będąc w Rzeszowie znalazł czas na rozmowę i mogę zaprosić Państwa na miłe spotkanie.
Zapraszając na koncert napisał Pan w Internecie „Powrót do Rzeszowa to dla mnie zawsze wielka radość”.

         Rzeszów jest dla mnie pierwszym miastem pod każdym względem. To środowisko mnie wychowało, stąd wyszedłem i zawsze cieszę się, gdy mogę tu wrócić. Ten koncert jest dla mnie szczególny, bo odbywa się w ramach 70-lecia Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej i poświęcony został drogim mi osobom, z którymi kiedyś obcowałem. To najlepsza okazja, żeby upamiętnić tych, którzy odeszli, a kiedyś nas wychowywali i byli dla nas wzorem – jak moja nieodżałowana Profesor Ania Budzińska, Profesor Klemens Gudel, moi kochani rodzice… Wspaniali wyjątkowi ludzie.
Zawsze towarzyszą mi szczególne emocje, kiedy występuję na estradzie Filharmonii Podkarpackiej, ponieważ kiedyś tutaj debiutowałem.
Podkreślę, że ja się tu uczyłem słuchać muzyki. Tutaj się wszystko zaczęło.

Oprócz Pana solistami będą świetni artyści, z którymi już Pan wielokrotnie występował: Iwona Socha – sopran, Monika Korybalska –mezzosopran i Tomasz Raff.

        Wielokrotnie występowaliśmy razem na scenach w Warszawie, Krakowie, Łodzi i w wielu innych miastach. Na przykład z Iwoną Sochą ostatnio w Krakowie miałem przyjemność występować w Madame Butterfly. Z Moniką Korybalską śpiewaliśmy Carmen, a z Tomkiem Raffem występowaliśmy w Strasznym dworze w Polskiej Operze Królewskiej w Warszawie.
Dobrze pamiętam jak przed laty, będąc młodziutkim śpiewakiem, jechałem z Gdańska do Katowic z „sercem na ramieniu – co to będzie, co to będzie”. Zaprosił mnie do wykonania partii solowych w oratorium maestro Jerzy Swoboda.

Często zaglądam na strony z informacjami o koncertach w polskich filharmoniach i teatrach operowych. Zauważyłam, że jest Pan jednym z najczęściej podróżujących śpiewaków. Gdyby nie to, że występuje Pan w innych kostiumach i inna jest scenografia, to można byłoby sądzić, że spektakle na przykład opery Madame Butterfly czy Carmen odbywają się w tym samym teatrze operowym.

        Faktycznie zdarzyło mi się śpiewać w jednym dniu w Operze Wrocławskiej, a na drugi dzień w Operze Krakowskiej. Takie nastały czasy, takie mamy tempo życia - kto je wytrzyma, ten się utrzyma. Nie jest to łatwe. Kiedyś rozmawiałem z naszym wspaniałym barytonem Mariuszem Kwietniem, kiedy razem śpiewaliśmy w Eugeniuszu Onieginie. Spektakle zaplanowane zostały na piątek i sobotę, a w ostatniej chwili okazało się, że odbędą się w piątek i niedzielę.
Bardzo się ucieszyłem, że będę miał całą sobotę na odpoczynek, a Mariusz odpowiedział – jak miałbym tak często zmieniać miejsca występów, tracić czas na przejazdy, próby i spektakle, to bym już dawno nie śpiewał. Myślę, że to są indywidualne cechy nie tylko każdego śpiewaka, ale każdego człowieka. Na razie pcham ten wózek.

Ostatnio najczęściej można Pana usłyszeć we wspomnianych już operach Madame Butterfly, Carmen i w Traviacie.

        W najbliższym czasie zapraszam także na Toscę do Wrocławie, wspomnę także o Halce i Strasznym dworze. Te dwie polskie opery Moniuszki są dla mnie szczególne, bo to one kiedyś skradły moje serce i dzięki nim zostałem śpiewakiem.

11.04.2025 Requiem 2 Paweł SkałubaPaweł Skałuba - tenor, podczas wykonania "Requiem" W. A. Mozarta w Filharmonii Podkapackiej, fot. Filharmonia Podkarpacka

Czy jest Pan etatowo związany z którymś z teatrów operowych, czy jest Pan „wolnym strzelcem”?

         Od niedawna, bo od kilkunastu dni jestem „wolny, strzelcem”. Prowadzę natomiast klasę śpiewu w Akademii Sztuki w Szczecinie. Przyznam, że trudno przy takim natężeniu pracy na różnych scenach znaleźć czas na prowadzenie regularnych zajęć dydaktycznych.

Stosunkowo niedawno doszedł Pan do wniosku, że należy się dzielić doświadczeniem zdobytym w czasie studiów i później podczas występów na scenach operowych.

        Tak, ponieważ długo uważałem, że jeszcze sam nie umiem wszystkiego. Często miałem prośby o udzielanie różnych konsultacji i lekcji, ale odmawiałem bo miałem czas wypełniony koncertami w teatrach operowych. Dopiero po namowach już nieżyjącego Floriana Skulskiego, fenomenalnego barytona, zostałem asystentem w Jego klasie w Gdańsku. Długo jednak byłem pełen rezerwy do zawodu nauczyciela śpiewu, bo pamiętałem jak często powtarzała mi moja profesor Ania Budzińska – Pawle, nie każdy kto śpiewa nadaje się do uczenia i odwrotnie, nie każdy kto uczy nadaje się do śpiewania. Zgodnie z tą maksymą bardzo ostrożnie podchodziłem do zawodu nauczyciela śpiewu, bo miałem na uwadze to, że młody człowiek przychodzi pełen ufności, pełen nadziei i każdy chce zrobić karierę na miarę Marii Callas czy Luciano Pavarottiego. Traktuję pracę pedagogiczną nad wyraz poważnie, mam wielki szacunek i respekt do tego zawodu. Niedawno się odważyłem i okazało się, że mam coś do powiedzenia, że umiem to przekazać młodym ludziom.

Tym bardziej, że śpiewak oprócz pięknego, dobrze ustawionego głosu musi mieć także przygotowanie aktorskie, a nawet często trenować sport.

       Żyjemy w czasach obrazkowych. To już nie jest era śpiewaków czy dyrygentów teatrach operowych, ale era reżyserów, kiedy ważne jest to (moim zdaniem słusznie), jak te emocje są przekazywane. Dotyczy to nie tylko warstwy muzycznej i głosu, ale także musimy być aktorami i często nawet sportowcami. Tężyzna fizyczna i nasz wygląd też ma znaczenie, szczególnie dla młodych ludzi, którzy jednym kliknięciem mogą przenieść się na drugi kraniec globu i obejrzeć najwspanialsze produkcje. Musimy być na scenie atrakcyjni pod każdym względem. Czasy śpiewaków, kiedy trzeba było tylko stanąć na scenie i pięknie zaśpiewać już dawno minęły.

Głos jest jednak bardzo ważny. Jaka jest recepta, aby głos brzmiał przez długie lata pięknie i czysto.

       Podstawowa zasada, którą od początku stosuję – bardzo uważam dobierając repertuar. Odmówiłem wykonywania wielu partii i nadal odmawiam. Można śpiewać jakąś partię dwa lub trzy sezony i na tym zakończyć karierę śpiewaka. To, że dobrze ktoś zaśpiewa na scenie, jeszcze nie oznacza, iż powinien to robić. Wielu dyrygentów i dyrektorów było zszokowanych, kiedy odmówiłem śpiewania partii Cavaradossiego , Kalafa czy Otella.
Nie zawsze młodzi śpiewacy, będący na dorobku finansowym potrafią odmówić, bo to się wiąże z apanażami finansowymi – wejście w daną partię i później życie z tego. To jest pasja, ale też sposób na życie. Trudno odmówić, bo pojawia się strach, że ktoś się obrazi i nie zaprosi więcej. Trzeba jednak zaryzykować, bo ma się jeden głos i jedno zdrowie.

Od czasu do czasu pozwala Pan sobie na występy w Teatrze Studia Buffo. Jak to wpływa na Pana głos?

        Cudownie, ponieważ jest to inna planeta. Robię to dla higieny psychicznej i głosowej. Ale ja tam w zasadzie śpiewam swoje rzeczy z klasycznego repertuaru włoskiego. Te wieczory włoskie odbywają się od kilkunastu lat. Śpiewam w nich swoim głosem i nie próbuję być kimś innym niż jestem. Znamy się, kochamy, szanujemy z Januszem Józefowiczem i Januszem Stokłosą oraz z całym zespołem.

11.04.2025 Requiem 3 Socha Korybalska i SlałubaIwona Socha - sopran, Monika Korybalska - mezzosopran, Paweł Skałuba - tenor - III Koncert Jubileuszowy w Filharmonii Podkarpackiej, fot. Filharmonia Podkarpacka

Kiedyś przepięknie śpiewał Pan pieśni. Często sięgam po nagraną przez Pana i Waldemara Malickiego płytę z pieśniami Moniuszki, Chopina Karłowicza Szymanowskiego i Paderewskiego. Ostatnio nie natrafiłam na informację o recitalu pieśni w Pana wykonaniu.

        Dawno nie śpiewałem recitalu z pieśniami, ponieważ nikt mi nie zaproponował. Pamiętam, że będąc bardzo młodym człowiekiem byłem w znakomitej sali kameralnej Filharmonii Rzeszowskiej na recitalu mistrza Andrzeja Hiolskiego. To był cudowny wieczór. Teraz recitale zdarzają się bardzo rzadko. Uwielbiam śpiewać Karłowicza, Moniuszkę, Griega…
Teraz na różnych festiwalach są koncerty najczęściej wypełniona ariami i duetami. Bardzo dużo pracuję ze studentami nad repertuarem pieśniarskim.

Ma Pan w repertuarze sporo dzieł oratoryjnych.

       Kiedyś, jeszcze w trakcie studiów i w pierwszych latach po ich ukończeniu, jeździłem od filharmonii do filharmonii i śpiewałem w oratoriach. Mam na swoim koncie kilkadziesiąt koncertów oratoryjnych. Dzisiaj zdarza się to od czasu do czasu, jak jest specjalna okazja. W filharmoniach działały zawodowe chóry. Aktualnie oprócz Filharmonii Narodowej działają jeszcze chóry w filharmoniach w Krakowie, Katowicach i to chyba wszystko. Większość filharmonii w Polsce chórów nie posiada. Dzieło oratoryjne jest kosztowne – orkiestra, chór, soliści i dlatego przeważa repertuar symfoniczny.
Może kiedyś jeszcze kiedyś wrócą czasy na taką muzykę, na smakowanie muzyki, ale wiele musi się zmienić - przede wszystkim edukacja i postrzeganie muzyki.

Słyszałam, że w przyszłym sezonie będzie Pan nas mógł zapraszać do Teatru Wielkiego w Warszawie.

        Tak, wracam do Teatru Narodowego po ponad rocznej przerwie, bo wcześniej śpiewałem przez pięć sezonów. Teraz mój mistrz i mój przyjaciel Marek Weiss Grzesiński przygotowuje na deskach Opery Narodowej w Warszawie „Falstaffa” Verdiego. Nie jest to opera tenorowa i chociaż wystąpię w drugoplanowej partii (a ja drugoplanowych ról nie śpiewam), to się zgodziłem.

11.04.2025 Requiem 4 SoliściIwona Socha - sopran, Monika Korybalska - mezzosopran, Paweł Skałuba - tenor, Tomasz Raff - bas po wykonaniu "Requiem" W. A. Mozarta w Filharmonii Podkarpackiej, fot. Filharmonia Podlarpacka

Mieszka Pan na drugim krańcu Polski.

       Mój dom jest w Gdańsku, gdzie od lat mieszkam z rodziną. Dzieci już są dorosłe - córka niedawno została lekarzem weterynarii, a syn studiuje na Politechnice Gdańskiej. Nie poszli w ślady taty, ale cieszę się z tego bo robią coś na czym ja się nie znam.

W Rzeszowie dawno Pan nie śpiewał, ale mamy nadzieję, że nie będziemy musieli tak długo na Pana czekać i niedługo wystąpi Pan w naszym pięknym mieście ponownie.

         Być może pojawię się w Rzeszowie już w następnym sezonie. Zawsze tu wracam z wielką radością.

Bardzo dziekuję za spotkanie.

       Ja także bardzo dziękuję

 

Zofia Stopińska

Solo, na dwa fortepiany i na cztery ręce

       Trwa 70. sezon Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej, a szczególnymi wydarzeniami są cztery koncerty odbywające się w marcu i kwietniu. Znakomity był drugi Koncert Jubileuszowy, który odbył się 4 kwietnia. Solistami tego wieczoru byli Małgorzata Kruczek-Michalska i Marian Michalski, młodzi pianiści, którzy rozpoczynali naukę gry w szkołach muzycznych w Rzeszowie i Tarnowie. Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej dyrygował Bogdan Olędzki, który w latach 1982 – 84 pełnił funkcję dyrektora artystycznego i I dyrygenta Filharmonii Rzeszowskiej.
Po przybliżeniu programu tego wieczoru zaproszę Państwa na spotkanie z solistami koncertu.
        W pierwszej części koncertu orkiestra i dyrygent zaproponowali utwory dwóch klasyków wiedeńskich. Najpierw zabrzmiała pełna blasku i humoru Uwertura do opery Wesele Figara Wolfganga Amadeusa Mozarta, a później jubileuszowa, bo nosząca numer setny Symfonia G-dur „Wojskowa” Józefa Haydna, która została napisana w latach 90-tych XVIII wieku z okazji drugiej podróży kompozytora do Anglii. Haydn został tam przyjęty po królewsku, czego najlepszym dowodem był tytuł honorowy doktora honoris causa, przyznany mu przez Uniwersytet Oxfordzki. Czteroczęściowe dzieło, a szczególnie część druga, w której dodał instrumenty orkiestry wojskowej – wielki bęben, talerze i trójkąt, zachwyciło przed laty londyńczyków, a także 4 kwietnia tego roku rzeszowską publiczność.
        Na początku drugiej części Koncertu Jubileuszowego upamiętniona została postać Stanisława Wisłockiego, pochodzącego z Rzeszowa wybitnego dyrygenta, kompozytora i pianisty. Z bogatego, niestety zapomnianego dorobku twórczego Wisłockiego, przypomniana została Suita polska z rytmami polki, kujawiaka i mazura.
Gorące brawa po każdym z wymienionych utworów były najlepszym dowodem, że orkiestra i dyrygent spisali się na medal.
         Na zakończenie planowanej części zabrzmiał Koncert na dwa fortepiany op. 228 Dariusa Milhauda, francuskiego kompozytora żyjącego w latach 1892 – 1974. W niezwykle interesującym brzmieniowo dziele słychać również taneczne rytmy samby i fokstrota oraz elementy jazzu. Przy fortepianach (czarnym i białym) zasiedli znakomici soliści Małgorzata Kruczek-Michalska i Marian Michalski. Orkiestra prowadzona przez Bogdana Olędzkiego z wielkim wyczuciem towarzyszyła wykonawcom. Po zakończeniu utworu rozległy się gromkie oklaski i publiczność wyraźnie domagała się bisu. Powtórzona została III część Koncertu Milhauda. Po kolejnej gorącej owacji soliści przepięknie wykonali – tym razem na cztery ręce, Arię z Suity w dawnym stylu „Z czasów Holberga” op. 40 Edwarda Griega.

04.04 II Konc. Jub. M. Kruczek Michalska i M.Michalski Ork. Filh. Podk. dyr. B. OlędzkiMałgorzata Kruczek-Michalska i Marian Michalski oraz Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Bogdana Olędzniego, fot. Filharmonia Podkarpacka

          Zapraszam Państwa na spotkanie ze znakomitymi pianistami, prywatnie małżeństwem - Małgorzatą Kruczek-Michalską i Marianem Michalskim.

Czy Państwo tworzą duet fortepianowy, czy dzisiejszy koncert jest wyjątkowy.

         Małgorzata Kruczek-Michalska: W duecie fortepianowym gramy już od jakiegoś czasu. Nazywamy się Holberg Piano Duo. Przez wiele lat każde z nas praktykowało różne formy kameralistyki, teraz chcieliśmy się skupić właśnie na tej konkretnej formacji.
Czy jest dużo utworów na duet fortepianowy?

         Marian Michalski: Jest dużo utworów na dwa fortepiany i na cztery ręce. Są one rzadziej wykonywane niż kompozycje solowe. Utwory dla duetu są bardzo atrakcyjne, bo dzięki temu, że jest więcej rąk do grania, oferują bogatsze brzmienie fortepianowe.
Małgorzata: Trzeba też podkreślić, że repertuar na dwa fortepiany jest bardzo wymagający dla każdego z pianistów. Każde z nas musi doskonale nauczyć się swojej, bardzo zresztą trudnej, partii. Ale nie to jest najtrudniejsze. Bardzo wiele pracy i uwagi poświęcić trzeba na zgranie się w kwestii pionów, jednakowego rodzaju artykulacji czy barwy dźwięku. To według mnie najbardziej wymagająca formacja kameralna, na którą trzeba poświęcić wiele godzin prób.

Czy repertuar na dwa fortepiany i orkiestrę jest równie bogaty?

         Marian: Istnieje wiele zachwycających dzieł na 2 fortepiany z towarzyszeniem różnych zespołów – dużo z nich z towarzyszeniem orkiestry symfonicznej czy kameralnej, ale niemało jest też propozycji niestandardowych, np. utwory z taśmą, perkusją, czelestą, saksofonem... Wielka szkoda, że są rzadko wykonywane.

          Małgorzata: Właśnie dlatego zaproponowaliśmy publiczności I Koncert na dwa fortepiany op. 228 Dariusa Milhauda, który nie jest często wykonywany, a jest bardzo interesujący i niezmiernie się cieszymy, że spotkał się z tak gorącym przyjęciem.
Od dziecka przychodziłam do Filharmonii Podkarpackiej na koncerty, ponieważ pochodzę z Rzeszowa i tu rozpoczynałam moją przygodę z muzyką. Później miałam też przyjemność recenzować wydarzenia organizowane w Filharmonii. Bardzo miło wspominam też swoje własne wykonanie koncertu a-moll E. Griega w sali koncertowej. Znając więc dobrze akustykę tej przestrzeni stwierdziłam, że koncert Milhauda, tak bogaty w sferze fakturalnej i kolorystycznej, zabrzmi tutaj rewelacyjnie.

Co zadecydowało, że zostali Państwo pianistami?

          Marian: Rodzice dostrzegali we mnie muzykalność już od najmłodszych lat. Naturalnie zrodziła się więc myśl, aby posłać mnie do szkoły muzycznej. Było to w 2005 roku. Trwały wtedy przygotowania do 15. edycji Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina, w którym zwyciężył Rafał Blechacz. Byłem zafascynowany tym artystą, muzyką Fryderyka Chopina i grą na fortepianie. Dlatego ja również rozpocząłem naukę gry na tym instrumencie.
Początki były trudne, ale ostatecznie moja edukacja muzyczna nabrała rozpędu. Pierwszy poważniejszy dylemat pojawił się po gimnazjum. Dość mocno kusiło mnie wtedy, żeby podjąć kierunek biologiczno-chemiczny, aby docelowo studiować medycynę. Moją decyzję, aby dalej kształcić się jako pianista zawdzięczam prof. Andrzejowi Pikulowi, u którego kontynuowałem naukę w Państwowej Ogólnokształcącej Szkole Muzycznej II stopnia im. Fryderyka Chopina w Krakowie, a następnie podczas 5-letnich studiów w Akademii Muzycznej w Krakowie.

Pamiętam, że spotkaliśmy się kiedyś podczas Ogólnopolskiego Konkursu Młodych Instrumentalistów im. Stefanii Woytowicz w Jaśle, otrzymał Pan wtedy I nagrodę         

          Marian: W jasielskim konkursie uczestniczyłem będąc uczniem czwartej lub piątej klasy szkoły podstawowej. Drugi raz przyjechałem na ten konkurs już pod sam koniec edukacji w szkole II stopnia w 2017 roku i wtedy też zająłem I miejsce. Jeżeli miałbym jednak wspomnieć o kilku najważniejszych dla mnie osiągnięciach, wymieniłbym m.in. I nagrodę na Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym „Gloria Artis” w Wiedniu, III nagrodę na Międzynarodowym Konkursie „Chopin +...” w Budapeszcie, a także Grand Prix Festiwalu „Muzyczne Spotkania w Pałacu Branickich” w Białej Cerkwi.

Z pewnością pani Małgorzata doskonale pamięta pierwsze lata nauki gry na fortepianie.

          Małgorzata: Zwłaszcza teraz, gdy sama jestem pedagogiem, przypominają mi się moje własne początki gry na instrumencie. Moi rodzice są muzykami, więc czymś naturalnym był fakt, iż postanowiłam uczyć się w szkole muzycznej. Lubiłam grać na fortepianie, ale miałam również mnóstwo innych zainteresowań i pomysłów na siebie. Przez długi czas chciałam pójść w kierunku prawa. Pomimo tego, iż już we wczesnych latach odnosiłam sukcesy na konkursach pianistycznych o randze ogólnopolskiej czy międzynarodowej, dopiero w gimnazjum podjęłam decyzję, iż gra na fortepianie to jest to, co chciałabym robić zawodowo. Nie zrezygnowałam jednak z wszechstronnego rozwoju, uczęszczając jednocześnie do Gimnazjum i Liceum Sióstr Prezentek w Rzeszowie.

Jesteście laureatami i zwycięzcami wielu konkursów. Lista jest długa ale z pewnością każdy miał wpływ na dalszy rozwój

          Małgorzata: Każdy konkurs to inna scena, inna publiczność, inni jurorzy, kraj czy nawet klimat. Z własnych wykonań można wiele się nauczyć, zdobyć doświadczenie, którego nie moglibyśmy uzyskać zamykając się jedynie w ćwiczeniówce. Zawsze inspirujące dla mnie były rozmowy z jurorami po moich występach, omawianie tego, co było dobre i tego, nad czym jeszcze mogłabym popracować. Nierzadko była to wymiana doświadczeń na szczeblu międzynarodowym, stykanie się różnych szkół pianistycznych i poglądów na muzykę w ogóle. Zresztą uczestnictwo w wielu międzynarodowych konkursach, a przez to kontakt z muzycznymi przyjaciółmi z zagranicy zachęciło mnie do wyjechania najpierw na program Erasmus do Wiednia, a później na podjęcie tam regularnych studiów magisterskich. Podczas konkursów naprawdę można poczuć, iż muzyka nie zna granic i jest czymś, co rzeczywiście łączy ludzi, niezależnie od poglądów czy pochodzenia. Oczywiście zawsze było mi bardzo miło, gdy moja praca została doceniana przez jurorów poprzez nagrody, natomiast doświadczenie zdobywane podczas całego przedsięwzięcia jest nie do przecenienia. Nawet tak prozaiczne kwestie, jak organizacja wylotów, noclegów, nieprzespane noce, ograniczony dostęp do instrumentu podczas trwania konkursu – to wszystko przygotowuje na to, jak wygląda życie muzyka. Rzeczywiście tych konkursów i nagród było bardzo wiele, ale jeżeli miałabym wymienić jakieś ważniejsze dla mnie to chciałabym wspomnieć o Grand Prix podczas 4th Singapore International Classical Piano Competition, I nagroda podczas 10th Concorso Internazionale di Esecuzione Musicale „Giovani Musicisti” w Treviso, II nagroda podczas Internationaller Klavierwettbewerb Gloria Artis w Wiedniu czy II nagroda podczas 14th Adilia Alieva International Piano Competition w Annemasse – Geneve.

04.04.2025 II Konc. Jub. M. K.M. i M.M. dyr. B. OlędzkiMałgorzata Kruczek-Michalska, Marian Michalski i dyrygent Bogdan Olędzki ,fot. Filharmonia Podkarpacka

Którzy pedagodzy mieli na Was największy wpływ?

          Marian: Bardzo ciepło wspominam moich nauczycieli z Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej I i II st. im. I. J. Paderewskiego w Tarnowie, gdzie uczyłem się 9 lat: panią mgr Annę Szajer, która „ustawiła” moje ręce i wprowadziła mnie w świat fortepianu z niezwykle pozytywną energią oraz lata gimnazjum u pana mgr Jarosława Iwaneczko, który nauczył mnie, jak samodzielnie ćwiczyć i pracować, co stanowiło wielki krok w moim rozwoju. Podczas licznych kursów i warsztatów pianistycznych miałem styczność z wieloma mistrzami. Każdy z nich miał swoiste spojrzenie na muzykę, które było owocem całego życia pracy, osobistych doświadczeń, prób i błędów oraz indywidualnej wrażliwości. Niekiedy wystarczyła jedna lekcja z wybitnym pedagogiem który dzielił się esencją swojej długoletniej artystycznej wędrówki, aby wzbudzić we mnie gwałtowny rozwój.

         Małgorzata: Z wielkim sentymentem wspominam panią mgr Urszulę Budę, u której przez dwanaście lat kształciłam się w Zespole Szkół Muzycznych Nr 1 im. K. Szymanowskiego w Rzeszowie. Studia magisterskie ukończyłam w Akademii Muzycznej im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie w klasie fortepianu prof. dr hab. Andrzeja Pikula, któremu również dużo zawdzięczam. Bardzo ważną postacią był dla mnie również prof. Jura Margulis, u którego ukończyłam drugie studia magisterskie w Wiedniu, w Musik und Kunst Privatuniversität der Stadt Wien. Przez lata mojej edukacji uczestniczyłam również w wielu kursach mistrzowskich w Polsce i za granicą.
Obecnie podjęłam wspólnie z Marianem jeszcze jedne studia, tym razem w zakresie kameralistyki fortepianowej - kształcimy się u dr hab. Bartłomieja Kominka, prof. AMKP, doskonałego znawcy pianistyki duetowej. Cały czas jesteśmy otwarci na nowe doświadczenia i wiedzę.

Ciągle możemy Was nazwać młodymi muzykami, zdobywającymi nowe doświadczenia w repertuarze kameralnym i symfonicznym, chociaż Wasza działalność artystyczna rozpoczęła się już w szkole muzycznej.

          Małgorzata: Moja działalność opierała się głównie na recitalach solowych. Bardzo miło wspominam koncerty w m.in. w: Pałacu Narodów – Siedzibie ONZ w Genewie, Salonie Bösendorfera (Musikverein) w Wiedniu, Mozarteum w Salzburgu, Zamku Królewskim w Warszawie, Zamku Królewskim na Wawelu w Krakowie, Muzeum Fryderyka Chopina w Warszawie, Mazowieckim Centrum Kultury i Sztuki w Warszawie, Europejskim Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego w Lusławicach. Niezapomniane dla mnie są również recitale podczas Dni Kultury i Biznesu w Gainesville na Florydzie w USA. Nie brakowało też koncertów w różnych formacjach kameralnych, m.in. w trio, kwartecie, czy kwintecie, głównie przez uczestnictwo w programie Krajowego Funduszu na rzecz Dzieci. Byłam również pianistą – korepetytorem w katedrze Skrzypiec i Altówki w AMKP w Krakowie, pracując z młodymi adeptami wiolinistyki. To także było niezwykle rozwijające zajęcie w zakresie kameralistyki.

          Marian: Bardzo dobrze wspominam występ w Muzeum Fryderyka Chopina, Mazowieckim Instytucie Kultury oraz podczas Wieczorów Chopinowskich na Okólniku – te koncerty odbyły się w Warszawie. W ramach „The Jane Stirling Festival” występowałem w mieszkaniu Chopina w Edynburgu (Szkocja) oraz w siedzibie The Edinburgh Society of Musicians. Uczestniczyłem w Międzynarodowym Festiwalu Pianistycznym Królewskiego Miasta Krakowa, w festiwalu „Lato z Chopinem” w Busku-Zdroju, a także w Festiwalu im. I. J. Paderewskiego w Paso Robles (Kalifornia, USA). Koncertowałem także w Starym Ratuszu w Wiedniu, Europejskim Centrum Muzyki K. Pendereckiego w Lusławicach, Filharmonii Krakowskiej, Sali Lustrzanej w Tarnowie i w UMFC w Warszawie. Kilka lat działałem również w trio fortepianowym, z którym brałem udział w licznych wydarzeniach muzycznych m.in. VIII Krakowska Jesień Muzyczna czy Cykl koncertów „Mosty”.

04.04.2025 II Konc. Jub. M.K. M. i M. M. na cztery ręceMałgorzata Kruczek-Michalska i Marian Michalski podczas wykonania na bis Arii z Suity w dawnym stylu "Z czasów Holberga" E. Griega, fot. Filharmonia Podkarpacka

Występujecie jako soliści i duet fortepianowy, ciągle pracujecie nad nowym repertuarem solowym, kameralnym i z towarzyszeniem orkiestry. Do niedawna nad przygotowaniem repertuaru pracowaliście w pojedynkę, a teraz w duecie.

          Małgorzata: To jest fascynujące, bo doświadczenia pianistyczne naszej dwójki konfrontują się ze sobą. Często mamy różne pomysły na interpretacje czy w ogóle inne podejście do danego utworu. To czasem jest trudne, żeby wypracować konsensus na tak osobistej płaszczyźnie, jakim jest wyrażanie siebie poprzez sztukę – i to jeszcze grając na tych samych instrumentach. Pomimo tego, iż jako duet stanowimy jedność muzyczną, to zostawiamy sobie też przestrzeń na wyrażanie własnego Ja artystycznego. To niezwykle czasochłonna praca, ale sprawiająca bardzo dużo satysfakcji.

         Marian: Stale rozwijamy się i zbieramy kolejne doświadczenia. Bywają okresy kiedy mamy bardzo ograniczoną ilość czasu na ćwiczenie. W takich okolicznościach staramy się przede wszystkim utrzymywać sprawność i warsztat techniczny. W szerszej perspektywie skupiamy się na powiększaniu repertuaru na duet fortepianowy, zarówno na dwa fortepiany, jak i na cztery ręce. Mając przygotowane liczne pozycje literatury duetowej łatwiej będzie nam tworzyć programy różnorodnych i interesujących koncertów.

          Małgorzata: Tak. Pracuję z dziećmi, które dopiero zaczynają swoją muzyczną przygodę, pracuję również z młodzieżą w II stopniu. Pedagogika pochłania bardzo dużo energii, nie mamy nieograniczonego czasu na ćwiczenie. Każda chwila musi zostać dobrze wykorzystana. Jednak muszę powiedzieć, iż mam wielką satysfakcję z pracy jako nauczyciel. To zajęcie niezwykle rozwijające i pozwalające jeszcze szerzej spojrzeć na siebie jako artystę. Łączenie pracy pedagogicznej z czynnym koncertowaniem niesamowicie się uzupełnia.

          Marian: Uważam, że pedagogika jest nieodłącznym elementem działalności artystycznej. Przez tyle lat doskonaliliśmy swoje rzemiosło również po to, żeby się tym podzielić z innymi. Praca z dziećmi i młodzieżą jest trudna, ale staram się zawsze skupić na tym, żeby najpierw ich zainspirować, a jak się to uda, to wszystko jest łatwiejsze – oni dodają energii nam, a my im.

Po bardzo owocnej współpracy podczas prób z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej i dyrygentem Bogdanem Olędzkim oraz po bardzo udanym, gorącym przyjęciu przez publiczność, zechcą Państwo do Rzeszowa powrócić.

         Małgorzata: Bardzo byśmy chcieli wystąpić tu ponownie. Podczas prób cały czas panowała tu bardzo dobra, pełna pozytywnej energii atmosfera. I Koncert na dwa fortepiany Dariusa Milhauda nie był chyba znany, bo jak już wspomnieliśmy, nie jest on często wykonywany. Dyrygent też mówił, że w swojej bardzo bogatej karierze po raz pierwszy spotkał się z tym koncertem. To gwarantowało pewną świeżość i wszyscy z ogromnym zaangażowaniem pracowali nad kreacją utworu, nad podkreśleniem tematów, które należało wyeksponować, nad ciekawymi dialogami, nad odnalezieniem idealnego balansu, lub podkreśleniem kolorystyki w akustyce Sali.
Pracowaliśmy i występowaliśmy ze znakomitymi, bardzo doświadczonymi artystami – Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej i maestro Bogdanem Olędzkim. To była dla nas ogromna przyjemność.

         Marian: Jestem zafascynowany, że przez cały czas wszyscy się wzajemnie inspirowaliśmy – orkiestra , dyrygent i my. Potrafiliśmy oddziaływać na siebie i w efekcie wzmacniać się. To było naprawdę niezwykłe. Takich perełek jak I Koncert Milhauda jest więcej i chcielibyśmy w przyszłości pokazać je publiczności.

Bardzo Państwu dziękuję za spotkanie i za wspaniały koncert.

         Małgorzata: My też bardzo dziękujemy za spotkanie i za obecność na koncercie.

Zofia Stopińska

Anna Gutowska - W pięknym świecie muzyki

       W Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie rozpoczynają się koncerty jubileuszowe. Pierwszy odbędzie się 28 marca 2025 roku o godzinie 19.00. Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej wystąpi pod batutą maestro Marka Pijarowskiego, który w latach 2006 – 2007 był pierwszym dyrygentem tego zespołu. Partie solowe wykona pochodząca z Rzeszowa skrzypaczka Anna Gutowska – solistka, kameralistka i pedagog. Program wypełnią: Uwertura Antoniego Szałowskiego, Koncert skrzypcowy A-dur op. 8 Mieczysława Karłowicza i III Symfonia Es-dur op. 55 „Eroica” Ludwiga van Beethovena.
       Zapraszam na spotkanie z panią Anną Gutowską, a rozmawiać będziemy m.in. o utworze, który zostanie w piątek wykonany, wspomnimy występy artystki w naszej Filharmonii i dowiemy się o jej działalności artystycznej.

Po raz pierwszy przekroczyła Pani progi Filharmonii Podkarpackiej jako kilkuletnia dziewczynka.

       - Byłam wtedy uczennicą pierwszej, może drugiej klasy szkoły podstawowej, ale dobrze pamiętam koncerty, na które przyprowadzała mnie pani Dolores Sendłak, moja pierwsza nauczycielka skrzypiec, jak również pani Lidia Strzelecka, moja pierwsza nauczycielka fortepianu. Miałam także okazję występować na filharmonicznej estradzie podczas koncertów dyplomowych. Pamiętam, że grałam Koncert na skrzypce Rodego oraz Koncert fortepianowy Haydna. Później już występowałam jako skrzypaczka. Odkąd pamiętam atmosfera w Filharmonii była wspaniałe, otaczali mnie uśmiechnięci, bardzo życzliwi ludzie. Orkiestra zawsze mnie wspierała, na każdej próbie i podczas każdego koncertu. Tak pozostało do dzisiaj i nie chce mi się wierzyć, że już tyle lat minęło.

Grają w tym zespole w większości muzycy, których poznała Pani będąc uczennicą szkoły muzycznej, albo koledzy, którzy w tym samym czasie co Pani byli uczniami rzeszowskich szkół muzycznych.

        - To prawda. Pochwalę się, że byłam przez pewien czas uczennicą Roberta Naściszewskiego, który jest koncertmistrzem.

Występowała Pani jako solistka z naszymi filharmonikami będąc jeszcze studentką. Mniej więcej co dwa lata była zapraszana na koncerty.
       - Teraz była dłuższa przerwa, ale grałam tutaj również koncerty kameralne z Żanną Parchomowską, a także z zespołem Arso Ensemble, który tworzą koncertmistrzowie Filharmonii Podkarpackiej: skrzypkowie Robert Naściszewski i Orest Telwach, altowiolista Piotr Gajda, wiolonczelistka Anna Naściszewska oraz kontrabasista Sławomir Ujek.

Być może Pani nie wie, że dwadzieścia lat temu, podczas koncertu jubileuszowego na 50-lecie naszej Orkiestry, Koncert skrzypcowy A-dur Mieczysława Karłowicza grał Konstanty Andrzej Kulka. Teraz partie solowe w tym pięknym, wirtuozowskim utworze wykona Pani. Jak długo ma Pani w repertuarze ten koncert?

        - Nie wiedziałam, ale bardzo się cieszę i czuję się zaszczycona. Koncert Karłowicza jest wymagającym dziełem zarówno pod względem technicznym, jak i muzycznym, dużo w nim trudnych miejsc, ale jest to przepiękny utwór i bardzo go lubię, a każde wykonanie daje mi dużo radości. Wiele czytałam o Mieczysławie Karłowiczu i zawsze kojarzy mi się z tym kompozytorem Zakopane i góry ; trochę słońca i trochę śniegu, a czasem nawet burza.

Występowała Pani już pod batutą maestro Marka Pijarowskiego?

        - Nie, to będzie nasz pierwszy wspólny koncert. Czekam z ogromną radością i ciekawością.

Anna Gutowska chwila relaksu przed proAnna Gutowska - chwila relaksu przed próbą, fot. z albumu Artystki

Od lat mieszka Pani w Wiedniu, który jest w sercu Europy.

        - Jestem w Wiedniu od ponad 25 lat. Najpierw studiowałam, a po studiach zaczęłam pracę pedagogiczną i do tej pory jestem wykładowcą w Uniwersytecie Muzyki i Sztuki Dramatycznej, gdzie prowadzę klasę skrzypiec młodszych, bardzo uzdolnionych dzieci i nastolatków – od ośmiu do dziewiętnastu lat. Dużo moich studentów pochodzi z krajów Bliskiego Wschodu: Gruzji, Chin, Tajlandii. Dzięki temu ucząc ich gry na skrzypcach, przebywając z nimi, poznaję ich kulturę, tradycje i w ten sposób łatwiej jest nam rozwiązywać nawet problemy wykonawcze.
Często również prowadzę kursy ze studentami w Polsce i Austrii, a także w odległych krajach jak: Chile, Meksyk, Iran, Włochy, Japonia, Chiny, Gruzja.
        Wiedeń jest ukochanym miastem muzyków. Myślę, że na każdej ulicy znajduje się jakieś miejsce, w którym bywali: Mozart, Beethoven, Schubert, Johann Strauss ojciec i jego synowie oraz wielu innych muzyków, a także słynnych osobowości ze świata poezji, malarstwa i innych dziedzin sztuki. Na całym świecie Wiedeń kojarzy się najbardziej z koncertami noworocznymi, które odbywają się w Złotej Sali Musikverein.
Wiedeń jest także miastem, które łączy wiele narodów, mieszkają tu muzycy i studenci z całego świata, ale także artyści wiedeńscy występują w wielu miejscach na Ziemi.
Niedawno byłam w Tbilisi i tamtejsi mieszkańcy twierdzą, że podobnie jest u nich, pomimo wielu trudnych wydarzeń.

Czy spotyka Pani w Wiedniu polskich muzyków?

       - Owszem spotykam się z polskimi artystami. W tej chwili w Wiedniu jest wielu Polaków, przede wszystkim śpiewaków i pianistów działających także w Grazu i w Salzburgu. Działa w Wiedniu mała orkiestra kameralna, którą założył i prowadzi pan Marek Kudlicki, znany na całym świecie organista. Marek od lat starał się organizować w Wiedniu jak najwięcej koncertów z myślą o mieszkających w Austrii Polakach. W 2010 roku stworzył zespół o nazwie Camerata Polonia, który współpracuje z wszystkimi polskimi placówkami kulturalnymi Wiednia i staramy się popularyzować utwory polskich kompozytorów.

Jak Pani wspomniała, często wyjeżdża Pani na różne muzyczne wydarzenia. Wspominała Pani o Gruzji.

      - Tak, bo Gruzja jest bliska mojemu sercu i regularnie tam uczę w ramach kursów muzycznych organizowanych w Konserwatorium w Tbilisi, które współpracuje z moją uczelnią. Wyjeżdżam również regularnie do Japonii gdzie mam koncerty i kursy mistrzowskie, a także jestem jurorem konkursu odbywającego się w Osace. W tym roku planuję także podróż do Chin, będę w Pekinie i kilku innych miastach. Te częste podróże są wynikiem moich wiedeńskich kontaktów i spotkań z ludźmi z całego świata. Są wśród nich również studenci, którzy organizują różne przedsięwzięcia i razem możemy być w pięknym świecie muzyki, z dala od ogromu dręczących świat problemów.

Anna Gutowska w Iranie fot. z albumu ArtystkiAnna Gutowska w Iranie, fot. z albumu Artystki

Prowadzi Pani bardzo intensywne życie i pewnie brakuje Pani czasu na częste pobyty w rodzinnych stronach.

        - Tęsknię coraz bardziej za Polską, a szczególnie za Podkarpaciem. Niedawno odbył się w Wiedniu koncert organizowany przez Marka Polańskiego, jego siostrę oraz ich Towarzystwo Muzyczno-Artystyczne "Sfogato", które działa od 15 lat w Krakowie i organizuje różne koncerty dla laureatów konkursów. W Domu Mozarta wystąpiła nasza mała wiolonczelistka Zosia Walczyk z Dębicy, której nauczycielką jest pani Renata Kawałek. Bardzo się ucieszyłam z tego spotkania. Podkarpacie mam w sercu codziennie tęskniąc do moich stron.

Anna Gutowska ze skrzypcami na łonie przyrody fot. z albumu ArtystkiAnna Gutowska ze skrzypcami na łonie przyrody, fot. z albumu Artystki

Ma Pani dwa domy - jeden w Rzeszowie, a drugi w Wiedniu.

        - Tak, mieszkając w Wiedniu staram się jak najczęściej bywać w domu w Rzeszowie. Im bardziej pięknieje moje rodzinne miasto, tym częściej staram się go odwiedzać. Od lat jestem na Międzynarodowych Kursach Muzycznych w Łańcucie, gdzie jako dziecko i studentka byłam uczestniczką Kursów, a od 2010 roku zapraszana jestem jako wykładowca. Lipiec w Łańcucie to piękny, wyjątkowy czas. W tym roku będę na pierwszym turnusie łańcuckich Kursów. Mam też ulubione miejsce w Ulanowie, gdzie spędzałam zawsze wakacje i do dzisiaj tam zaglądam. Od czasu do czasu występuję z Markiem Kudlickim w polskich świątyniach podczas koncertów organowych. Ostatnio byłam na Roztoczu.

Dodajmy jeszcze, że jak każdy skrzypek musi Pani ćwiczyć, aby trzymać formę. Zapytam jeszcze na zakończenie. Czy w tym zabieganiu ma Pani czas uczestniczyć w wydarzeniach kulturalnych?

       - Mam czas. Ostatnio pasjonuję się bardzo baletem i często chodzę na spektakle baletowe w Wiedniu. Byłam również niedawno w Paryżu na Onieginie, bo od dawna uwielbiam rosyjski balet ze względu na choreografię, na piękne melodie. Spędzam także czas przed ekranem telewizora kiedy trwają olimpiady i mistrzostwa świata w łyżwiarstwie figurowym. Chodzę też na inne koncerty, ale ostatnio niestety mam mało czasu, bo miałam dużo koncertów i musiałam więcej ćwiczyć.

Bardzo się cieszę, że będę mogła oklaskiwać Panią w piątek w Rzeszowie.

       - Ja także się bardzo cieszę, bo to będzie wyjątkowy, jubileuszowy koncert, a do tego Karłowicz i ulubiona rzeszowska publiczność. Nie mogę się doczekać.

Zofia Stopińska

marzec do druku Filharmonia plakat koncerty jubileuszowe B1 page 0001

Każdy koncert jest inny, bo inna jest publiczność

         Ogromnie się cieszę, że mogłam 15 marca 2025 spędzić wieczór w Filharmonii Podkarpackiej i być na wspaniałym wydarzeniu, podczas którego Iza Połońska i Wojciech Myrczek oraz towarzyszący im zespół, przypomnieli nam najpiękniejsze piosenki Seweryna Krajewskiego w aranżacjach Leszka Kołodziejskiego. W programie znalazły się wielkie przeboje sprzed lat, takie jak: „Baw mnie”, „Anna Maria”, „Uciekaj moje serce”, „Szukaj mnie”, „Nie jesteś sama”, „Nie spoczniemy” i „Wielka miłość”. Publiczność dziękowała za znakomite kreacje długą owacją na stojąco i prośbami o bisy.
To były niezapomniane chwile w towarzystwie wyjątkowych artystów.
         Miałam też szczęście rozmawiać przed tym magicznym spektaklem z panią Izą Połońską, znakomitą, wszechstronną wokalistą, którą uwielbiam i bardzo cenię. Zapraszam do lektury.

Cieszę się, że możemy się spotkać w Filharmonii Podkarpackiej przed koncertem, który wypełnią w całości piosenki Seweryna Krajewskiego. Doskonale pamiętam Pani koncerty z piosenkami Agnieszki Osieckiej, Jerzego Wasowskiego i Jeremiego Przybory, czy Wojciecha Młynarskiego, ale nie miałam szczęścia do piosenek Seweryna Krajewskiego w kameralnym składzie.

        - Będzie okazja dzisiaj, ale zaznaczę, że to nie jest nowy projekt, bo gramy go już piąty rok. Oryginalnie był opracowany na zespół symfoniczny i gramy go także z orkiestrami filharmonii w Polsce, ale gramy go także często w mniejszych składach, tak jak dzisiaj.

Myślę, że dużo czasu zajęło przygotowanie tego projektu, bo z ogromnej ilości pięknych piosenek Seweryna Krajewskiego trzeba było wybrać kilkanaście i zaaranżować je na zespół i na orkiestrę symfoniczną, a później stworzyć z nich spektakl. To ogrom pracy.

         - To prawda. Koncepcyjnie pracowaliśmy najpierw z Leszkiem Kołodziejskim, ale później – żeby je zapisać i znaleźć klucze do tego, co chcemy wyrazić w sensie muzycznym, to była praca Leszka Kołodziejskiego. W wersjach bandowych wszyscy pozwalamy sobie na dużo fantazji muzycznej, bo w pewnym momencie nawet wymieniamy się instrumentami. Ponieważ koncert ma tytuł „Baw mnie”, to bawimy się tymi piosenkami, tak jak bawili się ludzie, którzy po raz pierwszy ich słuchali, a potem je kochali, bo to był czas, kiedy Seweryn Krajewski święcił nieprawdopodobne tryumfy, był bardzo popularnym wykonawcą i przede wszystkim kompozytorem swoich piosenek.

Iza Połońska z Michał Kobojek saksofonIza Połońska  z  saksofonistą Kubą Raczyńskim podczas koncertu w Filharmonii Podkarpackiej, fot. Liwia Marcinkowska

Jestem przekonana, że moda na piosenki Starszych Panów, Wojciecha Młynarskiego czy Seweryna Krajewskiego nie mija, ponieważ są po prostu znakomite.

         - Znakomite i mają w sobie „zaklęte” coś bardzo polskiego. Seweryn Krajewski potrafi w bardzo prostych sekwencjach nut zawrzeć polską naturę, duszę, rodzaj tęsknoty, która ciągle w nas jest, a z drugiej strony smutku, ale razem to jest to lekkie. Ma taki styl, jak Agnieszka Osiecka w słowie, że mówi o trudnych rzeczach, ale w codzienny, prosty sposób. Możemy się w tym przejrzeć i zrobić sobie własne lustro, ze swojego życia.       Poza tym, co jest najważniejsze, Seweryn Krajewski umie pisać melodie, które wpadają w ucho i po pierwszym przesłuchaniu, a po dwóch już na pewno, ta melodia z refrenu zostaje z nami na zawsze i potrafimy ją zidentyfikować.

Od kilku, a może już kilkunastu lat koncertuje Pani ze swoim zespołem, z różnymi projektami i cieszą się one wielkim zainteresowaniem.

        - Będziemy niedługo obchodzić będziemy dziesięciolecie uprawiania polskiej piosenki w ten sposób, czyli w wersjach filharmonicznych , często symfonicznych. Jest coraz to więcej ludzi, którzy sięgają po takie koncerty w stylu monograficznym. Wydaje mi się, że wtedy łatwiej zrozumieć istotę danego artysty. Podczas takich koncertów mam także okazję opowiedzieć kilka ciekawych rzeczy dotyczących ciekawych rzeczy o artystach, przybliżyć ludziom postać kompozytora, czy autora tekstów i sprawić, żeby nie została zapomniana jego twórczość. Cierpimy na duży stopień wyparcia, bo na przykład dzisiaj trudno usłyszeć piosenki Seweryna Krajewskiego na antenach radiowych.

Doskonale potrafi Pani od pierwszej piosenki, od pierwszego komentarza tak zainteresować publiczność, że czujemy się nie tylko słuchaczami, ale w pewnym stopniu uczestnikami wydarzenia.

        - Cieszę się, że Pani tak mówi, bo jeżeli tak jest to znaczy, że coś potrafię. Istotą moich spotkań z publicznością jest nawiązanie pewnego rodzaju dialogu. Zawsze podkreślam, że publiczność jest współautorem koncertu. To są wektory, które muszą się spotkać na pewnej płaszczyźnie i w zależności od tego jak się porozumiemy w przestrzeni, której nie widać, bo to jest przestrzeń polegająca na przepływie energii, na wzajemnym oddziaływaniu na siebie i to powoduje, że koncert jest taki, albo inny. Na pewno za każdym razem jest on inny, bo inna jest publiczność.

Iza Połońska nietypowy skład Wojciech Myrczk Leszek Kołodziejski i Michał KobojekWojciech Myrczek przy instrumencie klawiszowym, Leszek Kołodziejski i Kuba Raczyński na scenie Filharmonii Podkarpackiej, fot. Liwia Marcinkowska

Wszyscy wykonawcy – artyści znajdujący się na scenie muszą być bardzo dobrzy, czujni i zaangażowani.

         - Na pewno wszyscy muszą być dobrze przygotowani do każdego koncertu. Od samego początku śpiewa ze mną często Wojtek Myrczek, wokalista jazzowy, znakomity młody człowiek. Uwielbiam Wojtka za wspaniałą osobowość, ale też za talent – również improwizatorski, czego my dajemy Państwu posmakować w trakcie koncertu. Jest dużo jazzowych nut w naszych aranżacjach, dlatego, że próbujemy te piosenki na swój sposób przedstawić, a jednocześnie staramy się, żeby te piosenki były ubrane na nowo, ale nadal rozpoznawalne.

Możemy powiedzieć, że na scenie towarzyszą Pani przyjaciele, a dzisiejszy skład zespołu najlepiej o tym świadczy.

        - Jest ze mną Leszek Kołodziejski, z którym pracujemy wspólnie więcej niż dekadę, który jest też autorem wszystkich aranżacji.
Dzisiaj na saksofonie gra z nami Kuba Raczyński, na gitarze basowej gra, występujący ze mną od lat Michał Grott, który także z innymi zespołami jeździ po całej Polsce i jest także muzykiem sesyjnym, a na perkusji Mateusz Krawczyk, znakomity, bardzo utalentowany perkusista z Bydgoszczy, z którym współpracuję od trzech lat.

Iza Połońska w Filharmonii z Wojciechem MyrczkiemIza Połońska z Wojciechem Myrczkiem na scenie Filharmonii Podkarpackiej, fot. Liwia Marcinkowska

Jest Pani także trenerem wokalnym, współpracuje Pani z teatrami przygotowując aktorów do spektakli i partii śpiewanych. Pomaga Pani także wielu osobom w opanowaniu tremy podczas występów publicznych. Polega to na indywidualnych zajęciach.

        - Mówienie jest bardzo indywidualną i intymną czynnością. Te zajęcia są bardzo potrzebne dlatego, że drastycznie nam spada poziom mówienia i to nie tylko w życiu codziennym, ale co najgorsze spada w środkach przekazu, czyli w mediach takich jak radio i telewizja. Czasami słysząc jak dziennikarze mówią, łapię się za głowę. Próbuję polski język w sensie prawidłowej mowy – piękny, bo nasz język jest zjawiskowym językiem, ocalić tam gdzie mogę. Mam wielką radość, że pracuję z aktorami nie tylko w kwestii wokalnej. Teraz przygotowujemy spektakl, który będzie miał pod koniec sezonu przedpremierę, a w przyszłym sezonie premierę w Łodzi i spotykam się z aktorami, żeby doszlifować ich sposób mówienia, czyli taką wolność emocjonalną w głosie i w artykulacji, z tym jest sporo kłopotu. W ostatnich latach jest to coraz bardziej potrzebne.
To jest ciężka praca, którą można porównać z treningami sportowymi – człowiek, który się posługuje mową w trakcie śpiewania musi codziennie ćwiczyć i przed wyjściem na scenę, czy mówieniem do radia musi się rozgrzać.

Przygotowania do występów trwają bardzo długo.     

         - Ja jestem z tego rocznika, kiedy studiowało się śpiew w akademiach muzycznych 6 lat, tyle samo co studia medycyna. To jest czas żeby organizm zapamiętał, mięśnie żeby zapamiętały, głos żeby miał czas się oswoić , należy opanować kilka języków co najmniej fonetycznie.
Skończyłam wydział klasyczny, a śpiewanie klasyczne jest bardzo wymagające. Trochę inaczej wygląda śpiewanie piosenki rozrywkowej, piosenki scenicznej czy jazzowej. To jest fascynujący temat.

Słyszałam, że w Pani domu znajduje się ogromny księgozbiór.

         - Ja sobie nie wyobrażam życia bez książki. Książka otwiera nam miliony światów. Książka jest największą miłością dla języka. Czasami, kiedy jestem w podróży używam e-booków, ale w domu nie potrafię. Ja się z książką zaprzyjaźniam, lubię swoje egzemplarze czytać po kilka razy, mam do nich stosunek emocjonalny. W moim domu można znaleźć książki w różnych miejscach, pomimo, że ostatnio zrobiłam ogromną ścianę (od podłogi do sufitu) zapełnioną książkami , ale już jest zapełniona.

Miłość do sztuki, do muzyki, do książek przekazuje Pani swoim dzieciom.

          - To prawda. Moje dzieci dużo czytają i słuchają muzyki. Synek już czwarty rok uczy się grać na flecie i dobrze sobie radzi, chociaż gra też w szachy i interesuje się mnóstwem rzeczy. Córka z kolei lubi rysować, świetnie mówi w językach obcych i jest na etapie przygotowywania się do matury, bo w przyszłym roku przystąpi do matury. Wybiera się na animację do szkoły filmowej. Mam nadzieję, że spełni wszystkie swoje marzenia.

Na szczęście wszystko, co jest w kręgu zainteresowań dzieci, jest w Łodzi.

           - Mamy, chociaż ciągle zastanawiamy się nad przeprowadzką do Warszawy, bo jest sporo projektów, które mnie omijają przez to, że mieszkam w Łodzi, bo nie mogę codziennie podróżować do Warszawy.

Iza Połońska śpiew fot. Marzena HansIza Połóńska, fot. Marzena Hans

Czy ma Pani kolejne plany koncertowe związane z naszym regionem?

         - Tak, mamy obietnicę pani dyrektor Filharmonii Podkarpackiej, że zagramy koncert z orkiestrą i mam nadzieję, że zagramy nowy projekt kameralny z piosenkami Krzysztofa Komedy, który przygotowujemy z Marcinem Januszkiewiczem, a poprowadzi ten program Paweł Sztompke.

Nigdy nie zapomnę Pani koncertu w Sali Koncertowej Stodoła w Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej. Od pierwszej piosenki publiczność była bardzo zaangażowana, były bisy i owacje na stojąco. Po koncercie bardzo dużo osób zatrzymało się w sali i czekali na Panią w długiej kolejce po autografy, dedykacje na płytach, były krótkie rozmowy , można sobie było zrobić z Panią zdjęcie…

         - Te spotkania są dla mnie częścią koncertu. To jest nasza powinność wobec publiczności, która chciała z nami być, spędzić czas, to jest absolutnie naturalne. W Rzeszowie, po koncercie też będę mieć czas dla Państwa.

Mogę obiecać, że ze stosownym wyprzedzeniem poinformujemy o kolejnym Pani koncercie w Rzeszowie. Bardzo dziękuję za spotkanie.

          - Ja również dziękuję i do zobaczenia.

Zofia Stopińska

Piotr Kościk - Muzyczne powroty w rodzinne strony

       Gorąco został przyjęty przez publiczność koncert, który odbył się w Filharmonii Podkarpackiej w Rzeszowie 7 marca 2025 roku. Przy pulpicie dyrygenckim stanął Piotr Kościk, dyrygent i pianista urodzony w Rzeszowie. Wykształcenie dyrygenckie uzyskał w szwajcarskiej Zurcher Hochschule der Kunste w klasie prof. Iwana Wassilevskiego. Doskonalił swój warsztat dyrygencki pod okiem profesorów o międzynarodowej renomie jak Jorma Panula, Colin Metters, Luciano Acocella, Christoph Muller, Martin Akerwall i Christof Brunner. Piotr otrzymał „Dirigierstipendium” austriackiego „Honorius Stiftung” oraz był półfinalistą międzynarodowego konkursu „2nd Orchestra’s Conductor Competition” w Ploiesti.
        Angielski dyrygent i profesor Douglas Bostock napisał „Piotr Kościk to dyrygent o ogromnej wrażliwości, jasnej koncepcji i naturalnej łatwości przekazywania orkiestrze swoich intencji muzycznych.”
Oprócz filharmonii Belgradzkiej i Ostrawskiej, Piotr Kościk miał okazję występować z orkiestrami m.in. w Niemczech, Szwajcarii, Włoszech, Finlandii, Rumunii oraz Bułgarii.
        Zapraszam Państwa na spotkanie z panem Piotrem Kościkiem, w czasie którego wspomnimy o koncercie Artysty w Rzeszowie w ubiegłym roku, przybliżymy program tegorocznego koncertu, dowiemy co ciekawego wydarzyło się ostatnie, ale nie zabraknie także wspomnień.

Rok temu dyrygował Pan w Filharmonii Podkarpackiej koncertem, którego program wypełniły: Uwertura do Snu nocy letniej Feliksa Mendelssohna , Koncert fortepianowy G-dur Maurice’a Ravela i VII Symfonia d-moll Antonina Dvořaka. Doskonale pamiętam ten koncert i z pewnością dlatego dopatruję się pewnych podobieństw do repertuaru, który zabrzmiał podczas dzisiejszego wieczoru - rozpoczął się on również uwerturą autorstwa Medelssohna, a później zabrzmiały dzieła jego przyjaciół.

       - Owszem, programy obu koncertów mają wiele podobieństw. Przede wszystkim oba koncerty rozpoczynał utwór Mendelssohna, który był mistrzem uwertur. Podczas mojego debiutu w Filharmonii Podkarpackiej, miałem przyjemność dyrygować Uwerturą do Snu nocy letniej, która jest bardzo znana i często rozbrzmiewa w salach koncertowych na świecie. Dlatego wiele razy wykonywała ją wcześniej również Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej. Natomiast wykonana dzisiaj UwerturaRuy Blas” Mendelssohna jest utworem, który zabrzmiał w Filharmonii w Rzeszowie po raz pierwszy. Często sam sobie zadaję pytanie, dlaczego ten utwór nie jest tak znany jak na przykład Uwertura koncertowa „Hebrydy”. Rzadko się zdarza, aby tak dobre i doświadczone orkiestry jak Filharmonia Podkarpacka nie grały jakiegoś utworu Mendelssohna, Schumanna czy Beethovena, natomiast „Ruy Blas” to uwertura, która wszystkich zaskakuje. Powstała 1839 roku i początkowo zatytułowana została przez kompozytora jako „Romans”. Piękne tematy zostały zauważone i poproszono Mendelssohna do rozpisania ich do sztuki teatralnej, a premiera zaplanowana była rok później. Z wymiany listów dotyczących szczegółów wiadomo, że kompozytor odpowiedział iż nie potrzebuje roku na napisanie utworu, tym bardziej, że jego żona Cécile była chora i już o dziewiątej wieczorem w domu panowała zupełna cisza. Mendelssohn skomponował tę uwerturę praktycznie w ciągu trzech dni i był usatysfakcjonowany z końcowego rezultatu o czym również pisał w listach.

Czy mam rozumieć, że utwór od razu był gotowy do wykonania?

        - Mendelssohn bardzo często swoje utwory poprawiał i nawet jak był zadowolony z dzieła, które na przykład ukończył w poniedziałek, nie oznacza, że następnego dnia nie rozpoczynał pisania kolejnej wersji. Tak też było z tą uwerturą i istnieje wiele wersji tej uwertury, ponieważ poprawiał ją wielokrotnie. Aktualnie także wykonuje się wiele wersji i trudno jest zdobyć nuty do konkretnej, ponieważ różnią się one opracowaniem materiału muzycznego dopiero w środku utworu.
Dlatego z wyprzedzeniem i po dokładnym sprawdzeniu sprowadzone zostały partytura i nuty, z których gra Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej.

Filharmonia 07.03.2025 Dominik Gilewski i Piotr KościkDominik Gilewski - fortepian, Piotr Kościk - dyrygent i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej podczas koncertu w Rzeszowie, fot. Filharmonia Podkarpacka

W ubiegłym sezonie pod Pana batutą zabrzmiał Koncert fortepianowy G-dur Maurice’a Ravela, a tym razem wybrał Pan Koncert fortepianowy e-moll op.11 Fryderyka Chopina.

        - Znowu jest podobieństwo obu koncertów. Jestem również pianistą i miałem przyjemność oraz zaszczyt wielokrotnie występować w tej roli w Filharmonii Podkarpackiej. Dlatego w swoim repertuarze dyrygenckim bardzo chętnie sięgam po koncerty fortepianowe. Rok temu miałem przyjemność zadebiutować na scenie Filharmonii Podkarpackiej z Januszem Olejniczakiem, niestety dzisiaj już świętej pamięci, legendą polskiej pianistyki i wykonaliśmy Koncert G-dur Ravela.
        Tym razem solistą był Dominik Gilewski, wspaniały, młody pianista, który ukończył z wyróżnieniem Akademię Muzyczną im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie, w klasie fortepianu Mileny Kędry oraz w klasie kameralistyki Lecha Napierały. W 2021 roku, w ramach programu ERASMUS+, studiował w Escola Superior de Música de Catalunya (ESMUC) w Barcelonie, w klasie fortepianu Vladislava Bronevetzkiego. W ubiegłym roku ukończył podyplomowe studia w Królewskim Konserwatorium w Brukseli, w klasie fortepianu Valentiny Igoshiny. Obecnie kontynuuje naukę na Akademii Muzycznej im. K. Szymanowskiego w Katowicach, w klasie fortepianu Zbigniewa Raubo.
        Bardzo dobrze się nam współpracowało z Dominikiem Gilewskim i Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej. Dlatego cieszę się, że udało się przygotować świetne wykonanie, najczęściej w Polsce wykonywanego koncertu fortepianowego.
        Ja niestety nie miałem okazji jako pianista wykonać Koncertu e-moll Chopina, ale ma on w moim sercu wyjątkowe miejsce. Przed laty w moim repertuarze znalazł się Koncert fortepianowy f-moll i później grałem go wiele razy, w różnych składach: z pełną orkiestrą symfoniczną, z filharmoniami kameralnymi, z kwintetem smyczkowym i kwartetem smyczkowym. Nie spodziewałem się, że Koncert e-moll Chopina wykonam na scenie po raz pierwszy z podium dyrygenckiego.

Bardzo pięknie i efektownie zabrzmiała również wykonana po przerwie Symfonia nr 1 C-dur Georges’a Bizeta. Pewnie także solidnie pracowaliście na przygotowaniem tego utworu.

        - Jest to neoklasyczne dzieło pełne mozartowskiej energii, bo pewnie tak pisali by Mozart i Haydn gdyby żyli 50 lat dłużej. Jest to muzyka pełna uśmiechu i optymistycznej ekspresji. Bardzo dobrze współgra z panującą za oknem już prawie wiosenną pogodą. Stanowiące ramy utworu części pierwsza i czwarta są niesamowicie wirtuozowskie i efektowne, druga część jest liryczna z pięknymi solówkami dwóch obojów, a w trzeciej części z pewnością słuchacze zauważyli fascynacje kompozytora folklorem. Jest to rzadko wykonywana symfonia, która swą premierę miała dopiero około 80 lat po śmierci kompozytora, ponieważ została skomponowana przez 17-letniego Bizeta w trakcie studiów w Paryżu w 1855 roku. Kompozytor miał wtedy zbyt mało wiary we własne umiejętności i schował partyturę do szuflady, po czym skupił się na twórczości operowej. Premiera I Symfonii Georges’a Bizeta miała miejsce dopiero w 1935 roku, ponieważ dopiero wtedy zauważono ogromny potencjał ukryty w tym dziele.

Filharmonia 07.03.2025 Dominik Gilewski i Piotr Kościk 3Dominik Gilewski - fortepian i Piotr Kościk - dyrygent po wykonaniu Koncertu fortepianowego e-moll Fryderyka Chopina w sali Filharmonii Podkarpackiej, fot. Filharmonia Podkarpacka

Jest takie powiedzenie, że „nie sztuka gdzieś zadebiutować, ale sztuką jest otrzymać ponowne zaproszenie w to samo miejsce”.

        - Znam to powiedzenie i jest w nim wiele prawdy. Mówi się też, że dany występ można uznać za udany, jeżeli organizator zaprosi nas ponownie. Z takiego założenia wychodzę występując jako pianista i wyjątkowo cieszą mnie telefony, czy e-maile od organizatorów koncertów, którzy zapraszają mnie ponownie. Niedawno miałem okazję wykonać recital chopinowski w Wilnie i gościłem tam po raz drugi ponieważ organizatorzy byli bardzo zadowoleni z poprzedniego koncertu.
        Bardzo mnie cieszy fakt, że otrzymałem także po raz drugi zaproszenie do Filharmonii Podkarpackiej, aby poprowadzić koncert.
W ciągu roku miałem szczęście występować w tej sali trzykrotnie, ponieważ pomiędzy dwoma koncertami w roli dyrygenta, miałem jeszcze okazję wystąpić jako pianista z Orkiestrą Zespołu Szkół Muzycznych nr 2 im. Wojciecha Kilara podczas uroczystości jubileuszowej szkoły, z której się wywodzę. Zagrałem wtedy z Andante spianato i Wielki Polonez Es-dur op. 22 Fryderyka Chopina.

Dla Filharmonii Podkarpackiej i dla melomanów, którzy od lat przychodzą na koncerty naszej orkiestry, ten sezon jest szczególny, bo obchodzimy 70-lecie działalności Orkiestry. Pan także zna ten zespół już kilkadziesiąt lat.

        - Zabrzmiało to groźnie, ale taka jest prawda. Moi rodzice są muzykami Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej – mój tato przez wiele lat grał w tym zespole na puzonie, a moja mama nadal jeszcze gra w grupie drugich skrzypiec. Miałem z nimi okazję wykonywać jako pianista kilka koncertów fortepianowych. Moja obecność tutaj miała również ważne miejsce, bo często przebywałem w tym budynku będąc dzieckiem. Przychodziłem tu po zajęciach w szkole, ponieważ moi rodzice mieli próby lub musieli ćwiczyć, a ja nie mogłem sam pozostawać w domu.
        Z czasów dziecięcych często mamy wyraźnie, pojedyncze skojarzenia. Bardzo dokładnie pamiętam zapach ćwiczeniówek na górze, w których jako siedmiolatek lub ośmiolatek często składałem dinozaury, czytałem gazety o samochodach… Bardzo dokładnie pamiętam okrągłe, metalowe klamki do tych ćwiczeniówek, które mnie fascynowały, bo były nietypowe.
        Pamiętam również piątkowe koncerty, na które bardzo często przychodziłem z rodzicami i jak wielu moich rówieśników - dzieci innych muzyków, siedziałem na schodkach i słuchałem koncertu. Już wtedy powstawał fundament do tego co nadeszło później – do pełnowymiarowej edukacji muzycznej.

Pamiętam Pana występ w tej Sali, podczas koncertu dyplomantów.

       -  To było w 2006 roku i to był mój debiut z profesjonalną orkiestrą symfoniczną. Kończyłem wówczas przygody z Zespołem Szkół Muzycznych nr 2 im. Wojciecha Kilara w Rzeszowie. Grałem wtedy z towarzyszeniem Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej I część Koncertu fortepianowego b-moll op. 23 Piotra Czajkowskiego. Było to dla mnie wielkie przeżycie, ponieważ muzyka Czajkowskiego naładowana jest niewiarygodną energią i wieloma niepowtarzalnymi cudownymi melodiami.
         Pomiędzy moim debiutem pianistycznym, a debiutem dyrygenckim miałem jeszcze okazję dwukrotnie grać w tej sali z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej. W 2008 roku wystąpiłem z Koncertem fortepianowym Es-dur Ferenca Liszta pod batutą Vladimira Kiradjieva i podczas tego koncertu dwukrotnie zerwała się struna w fortepianie – pech chciał, że była to struna es i w IV części ten dźwięk jest bardzo potrzebny, ponieważ po zerwaniu obu strun młotek mechanizmu fortepianu trafiał w drewno. Na szczęście wszyscy wykonawcy przyjęli to, z pewną dozą humoru, ponieważ na takie sytuacje nie ma się wpływu. Do dzisiaj przechowuję te struny na pamiątkę, ponieważ stroiciel Jakub Dziurzyński podarował mi je po koncercie.
Później, w 2013 roku w tej sali wystąpiłem jeszcze raz z II Koncertem fortepianowym f-moll Chopina.

W roli dyrygenta, przed rokiem i teraz, pracował Pan z zespołem, który już Pan dobrze Pan znał.

          - Tak, ale skład orkiestry trochę się zmienił, bo gra w nim wielu muzyków mojej generacji, których miałem okazję już poznać, bo z wieloma chodziłem do szkoły muzycznej, kilku uczyło w tej szkole, a część muzyków poznałem jeszcze w czasach dzieciństwa. Znając prawie wszystkich wiedziałem kto na jakim instrumencie gra, a to jest komfortowa sytuacja. Oceniając z mojej perspektywy współpraca z orkiestrą była bardzo dobra. Zauważyłem od początku, że muzycy solidnie pracowali, realizowali moje decyzje i byli bardzo życzliwi, pomimo, że próby były długie i intensywne, bo program nie był łatwy.

Filharmonia 07.03.2025 Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Piotra KościkaOrkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Piotra Kościka, fot. Filharmonia Podkarpacka

Przed rokiem podkreślał Pan, że Pana działalność będzie przebiegała w dwóch nurtach. Czy nadal chce Pan występować jako dyrygent i pianista?

         - Sporo się zmieniło, ponieważ mówiłem, że staram się w kalendarzu ustawiać blokowo projekty dyrygenckie oraz projekty fortepianowe i na razie mi się to udaje.
         Wiele się zmieniło się to, ponieważ jesienią ubiegłego roku zostałem zaproszony na koncerty i miałem projekty orkiestrowe oraz recitale fortepianowe z różnym programem. Grałem z moją żoną, która jest wiolonczelistką koncert w Hiszpanii, grałem z orkiestrą m.in. w Rzeszowie, występowałem dwukrotnie w Ambasadzie Polskiej w Wiedniu oraz występowałem z recitalami chopinowskimi na Litwie. Każdy z tych koncertów miał zupełnie inny program, a oprócz tego zawsze miałem stertę nut, które musiałem przygotować na projekty dyrygenckie. Zacząłem także uczyć gry na fortepianie i muszę także regularnie poświęcać czas uczniom.
         Nadszedł czas, że muszę dzień podzielić na trzy fazy. Rano kilka godzin pracuję przy fortepianie i przygotowuję się do koncertów, popołudnie spędzam z uczniami, a po kolacji siedzę nad partyturami. Nie jest to łatwe nie tylko dlatego, że cały dzień mam wypełniony, bo w żadnym z nurtów nie da się włączyć trybu ekonomicznego (na pół gwizdka). Ta praca wymaga wymaga także wkładu fizycznego (zwłaszcza gra na fortepianie) oraz wkładu intelektualnego (zwłaszcza przygotowanie partytur, gdzie trzeba wnikliwie studiować zapisany utwór dostrzec problematykę utworu jeszcze przed próbami z orkiestrą).
Wszystkie projekty zakończyły się sukcesem i dlatego myślę, że jest to ciężka praca, ale można to wszystko jakoś „ogarnąć”.

Jest Pan członkiem zarządu Międzynarodowego Towarzystwa Chopinowskiego w Wiedniu.

         - Owszem, jestem w stałym kontakcie z biurem, biorę udział w posiedzeniach zarządu, organizowaliśmy nasze wewnętrzne koncerty w Wiedniu, a teraz zajmujemy się organizacją Festiwalu Chopinowskiego, który odbędzie się w sierpniu w austriackim Gaming oraz planowaniem następnego sezonu.
         Dodam, że Towarzystwo w Wiedniu bardzo przeżyło śmierć maestro Janusza Olejniczaka, ponieważ jego prezydent prof. dr Theodor Kanitzer był z nim w bardzo przyjacielskiej relacji od wielu dziesięcioleci. Maestro Janusz Olejniczak wielokrotnie, wręcz regularnie zaszczycał nas swoją obecnością i występował z koncertami w Austrii.
        Mnie również łączyła bliska więź z panem Januszem Olejniczakiem. Poznaliśmy się przed laty podczas festiwalu w Austrii, później zostaliśmy wspólnie zaproszeni na festiwal w Chinach. Tam przez tydzień przeżywaliśmy przygody, mierząc się z ogromną spontanicznością organizacji, ale wszystkie koncerty się odbyły i były bardzo udane. Ten pobyt w dalekim kraju bardzo nas zbliżył.
        Rzeszowscy melomani z pewnością pamiętają nasz wspólny koncert w Filharmonii Podkarpackiej, który odbył się w kwietniu ubiegłego roku. Podczas tego wieczoru maestro Olejniczak zachwycił zarówno publiczność, mnie oraz orkiestrę cudowną kreacją Koncertu fortepianowego G-dur Ravela i trzema bisami – najpierw powtórzyliśmy I część z Koncertu Ravela, a później słuchaliśmy Mazurka a-moll op. 17 nr 4 oraz Scherza b-mol op. 31.
         W maju byłem na recitalu Janusza Olejniczaka w Ambasadzie Rzeczypospolitej Polskiej w Wiedniu i po tym koncercie długo rozmawialiśmy. Jego ostatni koncert w Austrii odbył się na zaproszenie Międzynarodowego Towarzystwa Chopinowskiego w sierpniu zeszłego roku i wówczas wystąpił z kilkoma swoimi studentami.
Nikt nie spodziewał się tego co stało się w październiku.

Dziękuję Panu za rozmowę i znakomity koncert. Mam nadzieję, że wkrótce będziemy mogli polecić kolejne Pana koncerty w Polsce.

         - Również mam taką nadzieję. Każdy koncert sprawia mi ogromną radość. Bardzo się cieszę, że po studiach pianistycznych postanowiłem ukończyć dyrygenturę i mogę się realizować również w tym kierunku. Także prowadzenie prób z orkiestrą sprawia mi wiele radości, a przede wszystkim ciągle uczę się czegoś nowego i zbieram doświadczenia. Mam nadzieję, że będę miał jak najwięcej okazji do występowania z orkiestrami na scenach. Wszystko wskazuje na to, że tek będzie.
         Mam także nadzieję, że kiedyś będę miał okazję i przyjemność powrócić do Rzeszowa.

Zofia Stopińska

„Perły muzyki rozrywkowej” w Filharmonii Podkarpackiej

       „Perły muzyki rozrywkowej” tak zatytułowany został wyjątkowy koncert walentynkowy, który odbył się 14 lutego w Filharmonii Podkarpackiej. W programie znalazły się m.in. piosenki XX. lecia międzywojennego, musicalowe oraz utwory o miłości, a wśród nich: Już nie zapomnisz mnie, Przetańczyć całą noc, Pogoda ducha, Gorzko mi, I will always love you, Bella bella donna, Mexicana i inne przeboje będące już klasyką swego gatunku.
Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej dyrygował Mieczysław Smyda, śpiewali: Grażyna Brodzińska, Anna Sokołowska-Alabrudzińska i Michał Milowicz, a koncert prowadził Łukasz Lech.
Sala była wypełniona publicznością. Widownia została nawet powiększona kosztem sceny, bo w kanale orkiestrowym zamontowano dwa rzędy foteli, aby więcej osób mogło wysłuchać koncertu.
Gorąca owacja na zakończenie trwała długo.
       Zapraszam na spotkanie z Grażyną Brodzińską, nazywaną „pierwszą damą polskiej operetki”. Artystka była solistką teatrów muzycznych w Gdyni i Szczecinie, a także Operetki Warszawskiej i Teatru Muzycznego „Roma” oraz występowała gościnnie m.in. w Teatrze Wielkim w Warszawie i Kammeroper w Wiedniu.

Rozpoczynając rozmowę chcę podkreślić, że wielu melomanów Podkarpacia z niecierpliwością czekało na Pani koncert w Filharmonii.

        - Jestem bardzo szczęśliwa, że wystąpiłam w Filharmonii Podkarpackiej po długiej przerwie. Czas tak szybko płynie, że nie pamiętam, który to był rok, ale na pewno jeszcze przed pandemią. Zawsze na estradzie Filharmonii dobrze się czułam i świetnie mi się śpiewało. Publiczność jest cudowna, a w dodatku dzisiaj mamy święto zakochanych, stąd w programie tak dużo piosenek o miłości. Wielką prośbę kieruję szczególnie do panów, żeby przedłużyli ten dzień, najlepiej do 31 grudnia, a nie tylko 14 lutego byli dla nas kochani i żebyśmy były obdarowywane kwiatami do końca roku.

Po wysłuchaniu dzisiejszego koncertu i reakcji publiczności, twierdzę, że wszystkim mocniej serce biło za każdym razem, jak Pani pojawiała się na scenie. Chyba czuła Pani te nasze emocje.

       - O tak. Niewielka publiczność była obecna także na próbie, bo pojawili się młodzi ludzie, którzy nie mogli już kupić biletów na wieczorny koncert. Także były emocje. chociaż podczas próby nie śpiewaliśmy tak jak wieczorem, nie zmieniałam sukien i wszyscy byliśmy ubrani raczej na sportowo. Bardzo się cieszę, że młodzi ludzie też przychodzą do Filharmonii.
Podczas wieczornego koncertu daliśmy z siebie wszystko i ubraliśmy się odświętnie specjalnie dla Państwa. Zawsze podkreślam, że bez publiczności nie istniejemy i pragniemy, żebyście Państwo jak najdłużej chcieli nas oglądać i słuchać.

 

Dzisiaj słuchaliśmy przepięknych, niezapomnianych przybojów, ale przecież ma Pani w repertuarze partie operowe, operetkowe, musicalowe i piosenki ze światowego repertuaru. Kiedy zaczęła Pani występować z takim repertuarem?

         - Pierwszy raz zaczęłam śpiewać piosenki, kiedy usłyszałam jak Placido Domingo śpiewa tanga: Jalousie i Bésame mucho oraz wiele piosenek ze światowego repertuaru wykonywanych nie głosem operowym, ale trochę lżej.

Grażyna Brodzińska 01Grażyna Brodzińska podczas koncertu w Filharmonii Podkarpackiej, fot. z arch. Filharmonii Podkarpackiej

Podziwiając artystów na scenie, słuchając z zachwytem muzyki, nie zdajemy sobie sprawy, jaką ciężką pracę wykonują. Przecież wiele godzin trzeba poświęcić przygotowując utwory, które mają być wykonane podczas koncertu.

        - Aby być w jak najlepszej formie, artysta muzyk musi pracować przez cały czas. Na przykład w czasie trwania pandemii nie było koncertów i podobnie jak inne kobiety robiłam porządki w domu, ale także przez cały czas ćwiczyłam, cały czas pracowałam nad głosem i jak pandemia się skończyła byłam w formie wokalnej. Może dlatego tak długo mogę występować, bo cały czas pracuję, nie osiadam na laurach i przygotowuję coś nowego. Cieszę się, że wybrałam zawód śpiewaczki, aktorki, tancerki . To sprawia mi ogromną radość. Nawet sobie pani nie wyobraża ile szczęścia dają mi występy na scenie i kontakt z publicznością.

Na scenie jest Pani bardzo skupiona podczas wykonania każdego utworu. Każda fraza, każda nuta jest wykonana najlepiej jak Pani potrafi. Wszystkich zachwycają piękne suknie i taniec.

        - To jest profesjonalizm aż do bólu. Jestem bardzo, a może nawet za bardzo krytyczna jeżeli chodzi o swoją osobę. Zawsze wydaje mi się, że mogło by być jeszcze lepiej. Nie chcę zawieść publiczności, która przychodzi na moje koncerty. Staram się, żeby wszystko co robię było na najwyższym poziomie. Żeby publiczności wydawało się, że to jest muzyka lekka, łatwa i przyjemna.

Można powiedzieć, że zawsze muzyka otaczała Panią muzyka.

        - Już w wózeczku byłam zabierana przez rodziców do teatru, bo moi rodzicie byli świetnymi artystami – śpiewakami. Podobno podczas prób i spektakli nie przeszkadzałam, bo albo słuchałam, albo spałam. Później siedząc na kolanach ciotek i wujków na widowni podczas przedstawień uciszałam publiczność kaszlącą i kichającą, bo wiedziałam, że powinna być kompletna cisza.
        Uczyłam się w szkole baletowej, później w Studium Wokalno-Aktorskim im. Danuty Baduszkowej w Gdyni nauczyłam się wszystkiego, uczęszczając codziennie od 8-mej rano do wieczora na przedmioty, które były w szkołach: teatralnej, muzycznej, baletowej. Jednocześnie rozpoczęłam już praktykę na scenie, bo byłam angażowana do udziału w spektaklach. To była dobra szkoła.
Zawsze chciałam występować na scenie i kontynuować zawód, który tak wspaniale wykonywała moja mama.

Grażyna Brodzińska 04Grażyna Brodzińska podczas koncertu w Filharmonii Podkarpackiej, fot. z arch. Filharmonii Podkarpackiej

To wszystko było i jest możliwe także dzięki temu, że w Pani życiu także panuje harmonia.

         - To prawda, ale dla niektórych może jestem nudną artystką, ponieważ w moim życiu prywatnym, w moim domu ciągle jest dobrze, żadnych sensacji – czyli Brodzińska jest nudna. Spokojnie żyje, pracuje, nic sensacyjnego w jej życiu się nie dzieje i ciągle jest w formie. Jak ona to robi?

Jest Pani szczęśliwą artystką, bo nie ma Pani tremy.

         - Niestety, muszę się przyznać, że mam tremę. Im dłużej występuję tym gorzej, bo wiem, że nie mogę zawieść publiczności. Bo jak jest człowiek młody i rozpoczyna karierę, to nawet jak coś gorzej wykona – można to tłumaczyć małym doświadczeniem, a ja już nie mogę tak powiedzieć. Głos jest żywym instrumentem i różne rzeczy mogą się wydarzyć.
Na szczęście mam tremą tylko za kulisami. Wtedy szukam spokojnego miejsca, jestem bardzo skupiona, chociaż ręce mi się trzęsą. Jak wychodzę na scenę, zapominam o wszystkim, natychmiast znika trema i jestem w swoim żywiole.

Nawiązuje Pani świetny kontakt z publicznością. Tak było dzisiaj.

         - Tak, bo odbieram od publiczności radość i uśmiechy. Cieszę się, że przyszli Państwo na koncert i wspólnie się bawimy. Jest nam z sobą dobrze. Przeżywamy chwile radości, ale także chwile pełne smutku i rozterek, bo życie nie jest usłane samymi różami, nieraz są także kolce.

Grażyna Brodzińska 03Soliści koncertu "Perły muzyki rozrywkowej" : Łukasz Lech (słowo), Grażyna Brodzińska, Michał Milowicz, Anna Sokołowska - Alabrudzińska, Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej dyr. Mieczysław Smyda, fot, z arch. Filharmonii Podkarpackiej

Ważna jest także dobra współpraca z dyrygentem i orkiestrą oraz z pozostałymi solistami.

         - Na szczęście znamy się dobrze wszyscy. Z muzykami Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej znamy się doskonale od wielu lat. Występowaliśmy razem prawie co roku i dopiero teraz była dłuższa przerwa. Kolegów śpiewających i dyrygenta też znam. Wszyscy się lubimy, szanujemy, znamy swoją wartość i dobrze się czujemy zarówno na scenie, jak i za kulisami.

Bardzo dziękuję za wspaniały wieczór. Mam nadzieję, że jest Pani zadowolona, chętnie przyjmie Pani kolejne zaproszenie i niedługo będzie okazja do następnego spotkania w Rzeszowie.

         - Jestem bardzo zadowolona i chętnie przyjmę kolejne zaproszenie. Dziękuję za gorące przyjęcie i życzę wszystkim zdrowia, szczęścia i miłości.

Zofia Stopińska

Subskrybuj to źródło RSS