Robert Kabara - mistrz batuty i smyczka
Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Roberta Kabary, Marek Toporowski - organy Hammonda.

Robert Kabara - mistrz batuty i smyczka

10 marca 2017 roku Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej wystąpiła pod batutą Roberta Kabary. Koncert zatytułowany został „W wiosennych barwach”. Bardzo interesująca była część pierwsza wieczoru podczas której zabrzmiały utwory współczesnego kompozytora Ryszarda Borowskiego oparte na motywach mistrzów epoki baroku. Wspaniałą koroną koncertu była jednak wykonana po przerwie VI Symfonia F-dur op. 63 „Pastoralna” – Ludwiga van Beethovena. Orkiestra grała świetnie reagując na każdy ruch batuty, na każdy gest Roberta Kabary. Burzą długo trwających oklasków, publiczność dziękowała za wspaniałą kreację „Pastoralnej”. Więcej na temat programu koncertu i działalności artystycznej dyrygenta dowiedzą się Państwo czytając wywiad zarejestrowany w dniu koncertu.

Zofia Stopińska :  Pracuje Pan z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej w Rzeszowie po raz pierwszy w roli dyrygenta.

Robert Kabara : Faktycznie w roli dyrygenta jestem tutaj po raz pierwszy, chociaż od kilku lat często staję z batutą w ręku przed orkiestrami. Muszę jednak powiedzieć, że dyrygentura zawsze była gdzieś „w tyle mojej głowy”. Przez ponad dwadzieścia lat prowadziłem orkiestrę, dyrygowałem wtedy większością prób lub wszystkimi próbami. Dyrygowałem od pulpitu, dyrygowałem również wówczas, kiedy byłem skrzypkiem – solistą. Moim mistrzem i profesorem był Maestro Jerzy Maksymiuk. Te studia trwały ponad dwa lata i to był najcudowniejszy chyba mój czas obcowania z muzyką w Warszawie. Byłem już w wieku średnim, w jakim nadal jestem. Poczułem, że zaczynam poznawać nową dziedzinę, ale nową o tyle, że przekaz ruchowy jest innego rodzaju niż wskazywanie zespołowi wejść smyczkiem, czy granie na instrumencie. Starałem się opanować jak najlepiej technikę dyrygencką, rozbudzić wrażliwość na wyrazowość jaką niesie każdy utwór. Wielką radość i satysfakcję daje mi dyrygowanie – mogę tak powiedzieć, bo od ostatnich pięciu lat dyrygowałem dziesiątkami koncertów. Mniej więcej pięć lat temu byłem w Rzeszowie. To było jeszcze przed remontem Filharmonii i występowałem wówczas jeszcze jako skrzypek. Mogę żartobliwie powiedzieć, że do dzisiejszego koncertu przygotowywałem się pięć lat.

Z. S. : Wspomniał Pan tylko o maestro Jerzym Maksymiuku, od którego można się naprawdę dużo nauczyć, ale uczył się Pan także od innych mistrzów.

R. K. : Oczywiście, wiele było okazji terminowana. Prowadziłem próby z Sinfonią Iuventus. To jest zespół, który nie ma może wielkiego doświadczenia, ale to jest także wielki atut, bo potencjał tej orkiestry jest niewiarygodny. Najpiękniejsze w pracy dyrygenta jest to, że trzeba być niezwykle wyczulonym, a z drugiej strony bardzo otwartym na zmiany. Bywa, że nawet w czasie jednej godziny próby, zmienia się sposób dyrygowania. Zależy to od materii orkiestry, bo jeśli muzycy grają coraz piękniej – tak jak na przykład w Rzeszowie, z każdą chwilą jest coraz piękniej, wszystko się odsłania, wyłania - to ja też zmieniam sposób dyrygowania. To jest bardzo fascynujące i odkrywcze dla mnie, kiedy czuję, jak tym małym łuczywkiem, czyli batutą mogę kształtować utwór. Zresztą batuta jest mało istotna – ważne, aby był przekaz energetyczny i był on czytelny.

Z. S. : Nigdy nie próbowałam dyrygować, ale myślę, że można to porównać z grą na instrumencie, z tym, że tym instrumentem jest orkiestra. Zdaję sobie jednak sprawę, że nie zawsze wszystko zależy od grającego – czyli dyrygenta.

R. K. : Dokładnie tak jest, jak pani mówi. Dodam, że ten instrument jest niezwykle wrażliwy, chyba najwrażliwszy ze wszystkich. Orkiestra to zespół różnych osób, o różnych temperamentach, różnych przekonaniach, różnych doświadczeniach i także różnych umiejętnościach. Dyrygent musi spowodować, aby zapanowała jedność artystyczna, uzyskać wspólny kierunek i przekonać te wszystkie osoby. Często jest pewnego rodzaju rywalizacja pomiędzy dyrygentem i zespołem. Dyrygent musi się wykazać pewną wrażliwością wobec zespołu, ale jednocześnie narzucić swój styl grania. Musi też uważnie słuchać, czy orkiestra to akceptuje. Czasami trzeba coś zmienić, inaczej przekazać. Potrzebna jest do tego szeroko rozumiana psychologia, połączona z tak subtelnym organizmem, jakim jest zespół orkiestrowy. Jestem tym zafascynowany i mam nadzieję, że będzie ta fascynacja trwała do końca życia. Jest to ukoronowanie moich wszystkich działań muzycznych.

Z. S. : Od pewnego czasu ma Pan do dyspozycji swoją orkiestrę. Jest to Śląska Orkiestra Kameralna – zespół z wielkimi tradycjami. Pan jest szefem i dyrektorem artystycznym tego zespołu. Patrząc na was, chociażby na ostatnim afiszu, czy zdjęciach – widać wręcz młodzieńczą radość, aż chce się iść na koncert.

R. K. : Cieszę się ogromnie z tych słów. Mieszkam między Katowicami a Krakowem – balansuję pomiędzy tymi dwoma ośrodkami. W Katowicach zostałem przyjęty nadzwyczajnie. Śląska Orkiestra Kameralna jest zespołem niezwykle dojrzałym, dysponującym ogromnym potencjałem. Jednocześnie, tak jak każdy zespół, ma swoje charakterystyczne cechy związane chociażby z kulturą regionu. Są nieprawdopodobnie pracowici i odpowiedzialni. Musiałem zaszczepić w tym zespole odrobinę szaleństwa. U Ślązaków tego typu metamorfoza musi zabrać troszeczkę czasu, oni są pragmatyczni i muszą się zastanowić, ale asymilują cudownie – rzeczywiście poważnie i subtelnie. Publiczność jest rewelacyjna. Mamy stałą publiczność i grono naszych zwolenników ciągle się powiększa. Ostatnio „szalejemy” z różnymi programami – od poetycko – muzycznych, poprzez Strawińskiego, aż po operę, którą przygotujemy niebawem, a będzie to „Jedwabna drabinka” Rossiniego. Niezwykle zróżnicowany jest nasz program, ale zespół jest bardzo otwarty i sprzyja naszym poczynaniom dyrektor – pan Mirosław Jacek Błaszczyk. Nie jestem Ślązakiem, ale doceniam tę przychylność i jak oni to mówią „rodzinność”. Ważny jest także wzajemny szacunek. Od momentu, kiedy się przekracza próg Filharmonii, każdy zna swoje miejsce, każdy pracuje, każdy jest przyjazny i życzliwy. Naprawdę tylko w ciepłych słowach mogę mówić o Śląsku.

Z. S. : Proszę powiedzieć także o wrażeniach z tego tygodnia, czyli z Rzeszowa.

R. K. : Jestem w moim ukochanym miejscu, bo jak przebywam w Filharmonii, to wydaje mi się, że przed chwilą wyszedłem ze szkoły. Wczoraj była piękna pogoda i zrobiłem sobie spacerek wokół Liceum Muzycznego, do którego niedługo, bo tylko trzy lata uczęszczałem. Później wyemigrowałem do pani prof. Eugenii Umińskiej, ale ta Filharmonia była miejscem do którego często chodziłem. Nawet w przerwach pomiędzy zajęciami, przychodziłem tutaj, aby po prostu posiedzieć w czasie próby w sali koncertowej. Dlatego też znam wszystkie zakamarki i korytarze, bo uwielbiałem obserwować grających muzyków i przebywać w atmosferze panującej w tym budynku. Dzięki temu kompleksowi – Filharmonia i obok Szkoła Muzyczna – Rzeszów w moich oczach był bardzo poważnym ośrodkiem muzycznym. W tych budynkach odbywały się koncerty. Jak miałem trzynaście lat wystąpiłem po raz pierwszy w tej Filharmonii. Grałem wówczas Koncert skrzypcowy Kabalewskiego. Cieszę się, że ciągle widzę znajome twarze w zespole i wszyscy wyglądają wspaniale, grają, trwają i wszystko tak  się tutaj rozwija.

Z. S. : Program koncertu, którym Pan dyryguje w Rzeszowie, wbrew pozorom jest bardzo spójny, chociaż dużo w nim nowej muzyki bazującej na utworach z epoki baroku, a w drugiej części wielka symfonia.

R. K. : To są po prostu utwory Bacha i Vivaldiego – poważne, bo „Das Wohltemperierte Klavier” Bacha,  czy Koncert klawesynowy Vivaldiego - przearanżowane przez mojego przyjaciela Ryszarda Borowskiego, z którym współpracuję już od wielu lat. Jest on niezwykle subtelnym aranżerem, balansującym pomiędzy jazzem a klasyką, w najlepszym tego słowa znaczeniu. Stwierdzić trzeba, że muzyka Bacha, w wykonaniu Marka Toporowskiego grającego tym razem na organach Hammonda, brzmi fascynująco. Odnosi się wrażenie, że organy Hammonda są stworzone dla muzyki Bacha. Oczywiście tak nie jest, ale ten instrument ma niesłychane możliwości i niesłychaną szlachetność brzmienia. Intensywność brzmienia i modulacje, pod palcami genialnego odtwórcy baroku, organisty i klawesynisty -  Marka Toporowskiego są fantastyczne. To trochę jest z przymrużeniem oka, ale jednocześnie poważny koncert. Muzyka Bacha jest doskonała i może być grana na każdym instrumencie, dotyczy to każdego utworu tego kompozytora, bo Bach nie pisał w moim odczuciu na konkretny instrument. On tworzył muzykę, która ma określoną strukturę, doskonałą harmonię, polifonię i konstrukcję. I tak naprawdę brzmi na każdym instrumencie. Koncert skrzypcowy można grać na fortepianie, czy na klawesynie i odwrotnie. Tak zresztą było. Tym razem są to smyczki, nieco jazzujące, czasami flet i organy Hammonda.

Z. S. : Sporo czasu poświęciliście nad przygotowaniem Symfonii „Pastoralnej” Beethovena, bo tam jest co grać.

R. K. : Symfonia „Pastoralna” jest niezwykle ekstatyczna w odbiorze, daje przestrzenność i spokój, ale uzyskanie tej przestrzenności i spokoju wymaga niezwykłej techniki i koncentracji. Dzieło trwa ponad czterdzieści minut, ale ten czas mija jak jedna minuta. Muzycy Filharmonii Podkarpackiej pracowali wspaniale.

Z. S. : To widać i słychać, że jest Pan zafascynowany dyrygenturą. Co będzie ze skrzypcami? Przecież tak naprawdę znamy Pana jako znakomitego skrzypka, laureata najwyższych nagród na konkursach, koncertmistrza podczas światowego tournée Polish Festival Orchestra stworzonej przez Krystiana Zimermana i koncertującej w Europie i Stanach Zjednoczonych w 150. rocznicę śmierci Chopina. Po tym wszystkim chce Pan schować skrzypce do futerału?

R. K. : To nie jest tak. Skrzypce nadal są mi potrzebne i gram na nich prowadząc lekcje ze studentami. Mam zdolnych studentów, którzy grają potężne programy i ja muszę te utwory też na bieżąco grać, nawet po to by coś pokazać. Podczas zajęć zawsze mam skrzypce w rękach. Grywam też koncerty i tutaj się pochwalę, że niedawno grałem Koncert skrzypcowy Henryka Wieniawskiego w Wielkiej Sali Konserwatorium im. Piotra Czajkowskiego w Moskwie. Także od czasu do czasu przyjmuję koncerty, które powodują, że jestem w formie skrzypcowej. Myślę, że nadal tak będzie.

Z. S. : Mam nadzieję, że na następny koncert w Rzeszowie z Pana udziałem, nie będziemy czekać przez pięć lat. Zadaję sobie sprawę, że nie wszystko w tej kwestii od Pana zależy, ale wypełniona sala i gorące przyjęcie przez publiczność świadczy najlepiej o tym, że jest Pan artystą cenionym, lubianym i oczekiwanym.

R. K. : Z największą przyjemnością przyjadę do Rzeszowa. Już wspomniałem, że czuję się tutaj trochę  jak w domu. Tutaj ożywają miłe wspomnienia, orkiestra jest cudowna, przygotowanie do koncertu i jego wykonanie, oraz wspaniałe przyjęcie przez publiczność, sprawiły mi ogromną radość. Gotów jestem przyjąć następne zaproszenie, a ponieważ Pani Dyrektor jest bardzo otwartą osobą, to myślę, że niebawem się tutaj pojawię.

Z Robertem Kabarą rozmawiała Zofia Stopińska  10 marca 2017 roku.