Zofia Stopińska

Zofia Stopińska

email Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Wspaniały występ Apollon Musagete Quartett

Wielkim wydarzeniem 56. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie był koncert Apollon Musagete  Quartett. Ten znakomity zespół wystąpił w sali balowej łańcuckiego Zamku 22 maja w stałym składzie: Paweł Zalejski - skrzypce, Bartosz Zachłod - skrzypce, Piotr Szumieł - altówka, Piotr Skweres - wiolonczela. Koncert rozpoczął Kwartet smyczkowy nr 5 D-dur op. 64 Józefa Haydna. W pierwszej części wieczoru wysłuchaliśmy jeszcze Kwartetu smyczkowego nr 3 "Kartki z niezapisanego dziennika" Krzysztofa Pendereckiego, a część drugą wypełnił Kwartet smyczkowy nr 1 g-moll op. 27 - Edwarda Griega. W tym wykonaniu Haydn zachwycał indywidualną kreacją przy jednoczesnym zachowaniu wszystkiego, co charakterystyczne w muzyce tego kompozytora. Jestem przekonana, że Kwartetu Pendereckiego z przyjemnością wysłuchali nawet ci, którzy nie lubią nowszej muzyki, a gdyby kompozytor był na tym koncercie, też by się zachwycił. Kwartetem Griega publiczność została ostatecznie uwiedziona. Uważam, że koncert Apollon Musagete Quartett można śmiało zaliczyć do najlepszych w historii Festiwalu.

Bardzo się cieszę, że znakomici muzycy tworzący Apollon Musagete Quartett znaleźli czas i mogłam z nimi dłużej porozmawiać. Dzięki temu mogą się Państwo dowiedzieć o działalności i osiągnięciach tego cieszącego się światową sławą polskiego zespołu

Zofia Stopińska : Bardzo proszę opowiedzieć o narodzinach Apollon Musagete Quartett  - jak to się stało, że czterech Polaków, którzy znaleźli się za granicą, postanowiło działać razem.

Bartosz Zachłod : Wszystkich nas łączy pasja do muzyki kameralnej. Od najwcześniejszych lat marzyliśmy o założeniu kwartetu smyczkowego. Jest to jedna z piękniejszych form wspólnego muzykowania, przynosząca wielką satysfakcję artystyczną i możliwość styczności z tak genialnym i bogatym repertuarem, który został stworzony na ten skład. Nie bez powodu mówimy tu o „królewskiej dyscyplinie”.

Częściowo znamy się ze studiów w Warszawie. Mówię częściowo, ponieważ razem z Pawłem studiowaliśmy w klasie prof. Julii Jakimowicz-Jakowicz i prof. Krzysztofa Jakowicza. Ze względu jednak na różnicę wieku nie poznałem się w Warszawie z altowiolistą Piotrem Szumiełem, który jednak znał się z Pawłem wcześniej. To dopiero w Wiedniu, gdzie studiował wówczas wiolonczelista Piotr Skweres (a koledzy dojechali w celu kontynuowania studiów), idea założenia kwartetu smyczkowego nabrała konkretnych kształtów, a ja dołączyłem zaraz po dyplomie w warszawskiej uczelni. I tak zespół powstał w 2006 roku.

Zofia Stopińska : Na początku działalności trzeba wymyślić dobrą nazwę zespołu, bo jest ona ważna.

Paweł Zalejski : Dość długo zastanawialiśmy się nad nazwą zespołu, bo chcieliśmy, by wyrażała ona nasze dążenia i nasze aspiracje. Jest ona jednocześnie naszym programem i mottem. Postać Apollina, który symbolicznie w tańcu jednoczy wszystkie muzy, wszystkie sztuki, bardzo nam się spodobała. Dlatego postanowiliśmy, że to będzie nasza „idee fixe” i zarazem nazwa zespołu.

Bartosz Zachłod : Chcieliśmy, aby ta nazwa nie była sztucznym tworem i jedynie etykietą, którą można przykleić wiele produktów, tylko szukaliśmy czegoś, z czym bylibyśmy związani i co odzwierciedlałoby nasze spojrzenie na muzykę. Symbolika Apollona łączącego się w tańcu z muzami czyli symbolika syntezy sztuk (elementów tańca, retoryki i poezji w muzyce) odzwierciedla nasz sposób pojmowania muzyki jako sztuki.

Paweł Zalejski: W dodatku jest to symbol dziś trochę zapomniany, ale co bardzo ciekawe, w większości  teatrów i sal koncertowych, na przykład XVIII-XIX wiecznych, gdzie występowaliśmy – gdy po wejściu na scenę patrzyliśmy w górę,  widzieliśmy „naszego” Apolla z muzami, rydwan apollina lub jego symbole – np. lirę. Stąd przekonanie, że wcześniej, za czasów Haydna, Mozarta, Beethovena, była silna świadomość tego starogreckiego wyobrażenia, które leży u podstaw naszej europejskiej muzyki i kultury.

Zofia Stopińska : Apollon Musagete Quartett debiutował w Wiedniu?

Piotr Szurmieł : Tak, bo od początku staraliśmy się uczestniczyć w życiu koncertowym. Kiedy po półrocznej działalności stawaliśmy do pierwszego konkursu, mieliśmy w programie już dziewięć kwartetów. Bardzo poważnie podchodziliśmy do uprawiania kameralistyki. Uważaliśmy, że jest to nasze główne zajęcie, nasze powołanie.

Zofia Stopińska : Pierwszy wielki sukces osiągnęliście także bardzo szybko, bo po dwóch latach działalności  zwyciężyliście w 57. edycji Międzynarodowego Konkursu Muzycznego ARD w Monachium.

Bartosz Zachłod : Postawiliśmy wszystko na jedną kartę. Odłożyliśmy wszelkie inne zajęcia i od świtu do zmierzchu całą energię poświęcaliśmy na przygotowanie się do tego konkursu. Zrobiliśmy wszystko, aby zaprezentować się jak najlepiej i na szczęście nasze starania zostały zauważone i docenione. Gdyby się nie udało, mieliśmy jednak zaplanowane jeszcze kolejne konkursy.

Zofia Stopińska : Zwycięstwo na Międzynarodowym Konkursie ARD w Monachium, chyba najważniejszym konkursie dla wykonawców muzyki klasycznej na świecie, otworzyło Wam z pewnością drzwi do najważniejszych sal koncertowych.

Bartosz Zachłod: To rzeczywiście była taka wyrzutnia, która umożliwiła nam debiuty w bardzo prestiżowych salach. Otworzyła nam również drogę do kilku programów, którymi zostaliśmy objęci. Zaraz na początku zostaliśmy nominowani przez Musikverein i Konzerthaus  w Wiedniu do cyklu „Rising Stars” organizowanego przez European Concert Hall Organisation. Ta organizacja ma pod sobą kilkanaście największych sal koncertowych – między innymi Cite de la musique – Philharmonie Paris, Concertgebouw Amsterdam czy Kolner Philharmonie. Później był kolejny egzamin, aby się sprawdzić na tych scenach i otrzymać ponowne, a później kolejne zaproszenia.

Piotr Skweres : Cieszymy się, że dostajemy te zaproszenia i po raz kolejny gramy w takich salach jak: Concertgebouw w Amsterdamie, Carnegie Hall w Nowym Jorku, Wigmore Hall w Londynie, Tonhalle w Zurichu czy Gewandhaus w Lipsku. Ogromną przyjemność sprawiają nam powroty do tych sal na kolejne koncerty i fakt, że jesteśmy rozpoznawalnym zespołem przez publiczność. Czujemy, że publiczność obdarza nas pewnym zaufaniem.

Zofia Stopińska : Mając już różne doświadczenia, postanowiliście zorganizować swój festiwal.

Piotr Szumieł : To był dość krótki epizod, który miał miejsce w Goslar pod Hannoverem. Będąc tam jeszcze w trakcie przygotowań do konkursu w latach 2007 i 2008, bardzo nam się spodobała atmosfera festiwalu i kursów, które tam się odbywały. Rozmawialiśmy wówczas z organizatorami, przedstawiając im swoją ideę festiwalu muzyki kameralnej. Nasze pomysły spodobały się i poproszono nas, aby zorganizować taki „festiwal w festiwalu”, czyli w ramach odbywającego się festiwalu mieliśmy „nasz tydzień”. To była wielopoziomowa impreza, będąca połączeniem koncertów z kursami. Poza własnymi koncertami, do wspólnych występów zapraszaliśmy renomowanych artystów – między innymi byli u nas członkowie legendarnego Alban Berg Quartett – a jednocześnie prowadziliśmy zajęcia z młodymi kwartetami. Niestety, odbyły się tylko dwie edycje festiwalu, w wymyślonej przez nas formule. Jako, że nie mieszkaliśmy w Goslar, planowanie i organizowanie kolejnych imprez „na odległość” nie zdało egzaminu.

Piotr Skweres : Jesteśmy zainteresowani takim festiwalem, ale akurat w tamtym okresie pojawiły się pewne kłopoty ze sponsorami, bo jednak na taki tydzień potrzeba czterdzieści czy pięćdziesiąt tysięcy euro, aby zaprosić renomowane zespoły, móc oferować kursy mistrzowskie i pełne stypendia dla uczestników. Do tego okazało się, że bardzo dużo czasu zajmuje to szukanie sponsorów i nie uda się zorganizować imprezy na tym samym poziomie. Postanowiliśmy poczekać, ale jesteśmy otwarci i myślę, że kiedyś jeszcze własny festiwal będziemy organizować.

Zofia Stopińska : W 2008 roku Apollon Musagete Quartett miał w programie dziewięć kwartetów i sądzę, że w 2017 roku ten repertuar co najmniej kilkakrotnie się powiększył.

Piotr Skweres : Z ciekawości sprawdzałem kiedyś, ile utworów wykonujemy w ciągu roku i oscyluje to pomiędzy 30. a 40. pozycjami. Nie wszystkie utwory są nowe, zwykle każdego roku gramy około 10 nowych utworów i część z nich wykonujemy na specjalne prośby.

Paweł Szurmieł : Wiadomo, że każdego roku planujemy utwory, które chcielibyśmy zrobić, ale do tego dochodzą także inne pomysły – na przykład koncerty z orkiestrami, gramy muzykę trochę nowszą, pojawiają się propozycje współpracy z innym artystami, jesteśmy proszeni o prawykonanie utworu. Repertuar naszego kwartetu ciągle się powiększa.

Bartosz Zachłod : W tym roku na przykład, ze względu na jubileusz Johna Adamsa, zaraz po Festiwalu w Łańcucie, jedziemy do Cardiff na Vale of Glamorgan Festival.  Zostaliśmy przez organizatorów poproszeni o przygotowanie John’s Book of Alleged Dances – Johna Adamsa. Mamy już w repertuarze Absolute Jest tego kompozytora, który będzie również i tam przez nas wykonywany, ale po Alleged Dances pewnie nie prędko byśmy sięgnęli, ponieważ mamy jeszcze ogromną listę innych pozycji repertuarowych do zrealizowania. Czasami pojawiają się więc takie zamówienia, które dopingują nas do pracy nad dodatkowym poszerzaniem listy utworów.

Zofia Stopińska : Staracie się promować polską muzykę na świecie.

Piotr Szumieł : Od początku naszej działalności to robimy. Na początku graliśmy kwartety Szymanowskiego, potem dołączyliśmy Lutosławskiego i kolejno Góreckiego, Pendereckiego, Panufnika oraz nasz utwór – Multitude. W repertuarze mamy również I-wszy Kwintet fortepianowy Grażyny Bacewicz. Chcieliśmy i nadal chcemy - jako kwartet polski - promować polską muzykę i pokazać, że ona wcale nie jest gorsza niż europejska. Czasami jednak zamówienia repertuarowe festiwali czy domów koncertowych są takie, że nie ma w nich miejsca na dzieła naszych rodzimych twórców. Jednak wszędzie tam, gdzie tylko możemy, staramy się grać utwory polskich kompozytorów.

Pawel Zalejski : Chcieliśmy pokazać polski profil naszego kwartetu i to zaowocowało płytą, którą wydaliśmy na rok jubileuszowy. Krążek zawiera kwartety Lutosławskiego, Góreckiego i Pendereckiego. Tak jak Piotr mówił, zawsze staraliśmy się wykonać jakiś utwór polski podczas koncertu i jesteśmy na świecie postrzegani jako polski zespół. Wkrótce, bo jesienią przyszłego roku, znana niemiecka Filharmonia będzie realizować duży projekt poświęcony polskiej muzyce i zwrócono się do nas, co możemy przygotować. Także wiele festiwali na świecie, które chcą  w programach zamieszczać utwory polskich kompozytorów, zwraca się do nas i to najlepiej potwierdza, że widzi się nas jako wykonawców muzyki polskiej.

Zofia Stopińska :  Macie na swoim koncie także własne, wspólne próby kompozytorskie. Trudno to sobie wyobrazić i dlatego ciekawa jestem, jak się tworzy zespołowo muzykę klasyczną.

Piotr Skweres: Może faktycznie trudno to sobie wyobrazić, ale tak samo, jak kwartet nie potrzebuje dyrygenta, który będzie mówił, że teraz robimy wszyscy crescendo, a teraz diminuendo – tak samo, jak się w kwartecie wspólnie pracuje nad interpretacją utworów, w podobny sposób można wspólnie komponować. Po przestudiowaniu kwartetu Lutosławskiego, pod wrażeniem techniki kontrolowanego aleatoryzmu, który dał nam dużo wolności, chcieliśmy pójść jeszcze dalej i sami poeksperymentować w tym kierunku. Dyskutowaliśmy wiele o naszych preferencjach, o przebiegu dramaturgii utworu – czy ma się kończyć kulminacją, czy wyciszeniem. Utwór zawiera sporo improwizacji, ale wszystko jest zapisane i skomponowane. Nie jest to zapisana improwizacja. Utwór znalazł się na naszej jubileuszowej płycie i zatytułowany jest „Multitude – Hommage a Witold Lutosławski”.

Piotr Szumieł : Podczas naszego następnego koncertu w Cardiff będziemy tę naszą kompozycję wykonywać, bo zostaliśmy o to poproszeni.  Wiele kwartetów komponuje razem, ale są to kompozycje w kierunku crossover lub w kierunku jazzowym i jest w tych utworach więcej improwizacji, spotyka się też utwory komponowane przez zespół, w których każdy członek zespołu pisze jakiś fragment, a myśmy chcieli spróbować zrobić wszystko wspólnie. Mamy w repertuarze sporo utworów muzyki współczesnej, ale organizatorzy koncertów czy festiwali niechętnie zgadzają się, aby zamieszczać je w programie. Bywało, że trudno było ich przekonać do kwartetu Lutosławskiego, a później byli nam wdzięczni za te propozycje, bo publiczność była zachwycona. W miarę możliwości staramy się też troszkę rozszerzyć poglądy i horyzonty niektórych organizatorów koncertów muzyki kameralnej. To nie dotyczy Polski, bo tu Witold Lutosławski jest niekwestionowanym klasykiem. W innych krajach twórczość Witolda Lutosławskiego nie jest tak znana i myślę, ze to się zmieni dopiero wtedy, kiedy wygasną tantiemy. Tak było z utworami Karola Szymanowskiego, które są zaliczane aktualnie do najważniejszych utworów XX wieku, a wcześniej tak nie było, z powodów finansowych.

Bartosz Zachłod: Nasze zainteresowania repertuarowe są bardzo szerokie - na przykład ostatni koncert rozpoczynaliśmy kontrapunktem z Kunst der Fuge Bacha, później wykonywaliśmy kwartet Haydna, a po przerwie Johna Adamsa wspomniane John’s Book of Alleged Dances z podkładem nagranym i odtwarzanym z płyty lub innego nośnika. W programie koncertu festiwalowego w Łańcucie mamy taką mieszankę – jest Kwartet smyczkowy nr 5 D –dur op. 64 – Józefa Haydna,  Kwartet smyczkowy nr 3 – Krzysztofa Pendereckiego i w drugiej części  Kwartet smyczkowy nr 1 g-moll op. 27 – Edwarda Griega. Natomiast na następnym koncercie na festiwalu w Cardiff wykonamy muzykę nowszą, będzie także kwartet Pendereckiego, będzie nasz utwór Multitude, będą dwa utwory Johna Adamsa. Można powiedzieć, że my jesteśmy „głodni” takich bardzo różnych doznań muzycznych i dużo rzeczy nas interesuje.

Paweł Zalejski : Jeżeli miałbym nas określić repertuarowo, to przede wszystkim podkreślałbym szeroki wachlarz utworów z różnych epok. Gramy utwory od okresu (polskiego) renesansu, barokowe, klasycystyczne, romantyczne, a także XX-wieku i zupełnie nowe, również te pisane specjalnie dla nas. Nie ograniczamy się do jednej epoki, poszerzamy horyzonty wykonawcze, aby uzyskać jeszcze lepszą perspektywę dla całości historii muzyki. 

Zofia Stopińska : Założenie kwartetu smyczkowego i poświęcenie się muzyce kameralnej, to poważna decyzja, podobna do zawarcia związku małżeńskiego.

Piotr Szumieł : To nawet bardziej skomplikowane, bo jest nas czterech, czyli takie „małżeństwo do kwadratu”. Na dodatek spędzamy ze sobą ogromną ilość czasu – niekiedy więcej, niż z własnymi rodzinami... Na przykład jak podliczyliśmy lata 2011 i 2012, to biorąc pod uwagę ilość prób, koncertów oraz wszystkie podróże, poza domem byliśmy przez siedem miesięcy! Przebywanie razem przez tak długi okres jest bardzo trudne, ale wraz z wiekiem wciąż dojrzewamy i mamy coraz więcej doświadczenia we wspólnych relacjach, a co najważniejsze, przez cały czas uczymy się siebie i od siebie. To jest dokładnie tak, jak w małżeństwie - tryby się docierają. Jak Pani widzi, siedzimy razem, nie musi Pani krążyć między stolikami, żeby z nami zrobić wywiad. Nigdy nie potrzebowaliśmy mediatora, dlatego można nas nazwać starym, dobrym małżeństwem.

Paweł Zalejski: Kwartet smyczkowy po wspólnym spędzeniu tysięcy godzin i setkach koncertów potrafi razem oddychać i myśleć, scala się w jeden organizm, dojrzewa jak dobre wino, wyrabia własną niepowtarzalna „chemię”. To jest także widoczne na scenie :  osoby obecne na naszych koncertach zauważają, że nawet czasami nie patrząc na siebie jesteśmy w stanie grać idealnie razem. Sztuka jest to taki rodzaj muzycznej sugestywności, aby się porozumiewać bez słów. Znamy się już tak dobrze, że każdy najmniejszy sygnał, dla publiczności niezauważalny, dla nas jest wskazówką, jak zagramy następne miejsce.

Piotr Skweres : Niedawno zadzwonił do mnie znajomy – członek innego kwartetu i pytał, czy mieliśmy jakieś kursy zachowania się na scenie, bo zawsze w tym samym momencie się kłaniamy i robimy to idealnie razem. Dopiero wówczas uświadomiłem sobie, że faktycznie tak jest, tylko my to robimy podświadomie, bez ćwiczenia.

Zofia Stopińska : Każdy artysta ma swoje miejsce , swój dom, do którego wraca z podróży.

Piotr Szumieł : Nie mieszkamy w jednym mieście. Z różnych powodów - głównie ze względu na zatrudnienia naszych żon -  każdy z nas mieszka gdzie indziej: ja w Dreźnie, Piotr jest w Wiedniu, Paweł jest w Fürth pod Norymbergą, a Bartosz mieszka w Getyndze.

Zofia Stopińska : Po raz pierwszy występujecie na Muzycznym Festiwalu w Łańcucie, ale znacie uroki tego miasta, zamku i jego otoczenia.

Piotr Szumieł : Trzech z nas studiowało w Warszawie i dlatego uczestnictwo w Międzynarodowych Kursach Muzycznych w Łańcucie było kwestią dobrego wychowania i swego rodzaju obowiązkiem. Byliśmy tutaj wielokrotnie. Występowaliśmy wówczas często w auli Szkoły Muzycznej, w Zameczku Romantycznym.

Bartosz Zachłod : Kiedy wczoraj weszliśmy na teren parku, obudziły się moje wspomnienia z lat licealnych. Zrobiłem nawet zdjęcie szkoły muzycznej i wysłałem żonie, która również wielokrotnie brała udział w letnich kursach u prof. Yagling. Bardzo się z tego ucieszyła, kursy były dla nas wtedy bardzo ważne. To dla mnie taka sentymentalna podróż.

 Z członkami Apollon Musagete Quartet : Pawłem Zalejskim, Bartoszem Zachłodą, Piotrem Szumiełem i Piotres Skweresem rozmawiała Zofia Stopińska 21 maja 2017 r. w Łańcucie.

Po półmetku 56. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie

Zofia Stopińska : Ponad połowa 56. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie już za nami, każdy z różnorodnych koncertów, które już się odbyły zaliczyć można do wydarzeń artystycznych, a w ich centrum jest zawsze pani prof. Marta WierzbieniecDyrektor Festiwalu. Przebywa pani z artystami, rozmawia z publicznością i wysłuchała Pani wszystkich koncertów.

Marta Wierzbieniec : Bardzo dziękuję za te ciepłe słowa, ale zawsze powtarzam, że w centrum Festiwalu jest muzyka – muzyka wykonywana przez wspaniałych, światowej sławy artystów. Muzyczny Festiwal w Łańcucie, to czas wytężonej pracy dla całego zespołu, a jest nas niewiele. Organizacją tego ogromnego przedsięwzięcia zajmuje się tak naprawdę kilku pracowników Filharmonii. Pamiętajmy o tym, że to Filharmonia Podkarpacka jest organizatorem Festiwalu i na niej spoczywa ciężar wszelkich działań. Nie widać ich na pierwszy rzut oka. Najpierw jest planowanie repertuarowe Festiwalu i dotyczy to zarówno prezentowanych utworów, jak i doboru wykonawców oraz wypracowywana jest koncepcja programowa. Ponad rok wcześniej wiemy, jakie mamy założenia programowe na kolejną festiwalową edycję. Później są rozmowy, uzgodnienia, umowy- mnóstwo szczegółowych planów dotyczących przyjazdów artystów, przewozu ich z lotniska – nie wszyscy lądują w Jasionce, często trzeba pojechać na lotnisko do Krakowa, czy Katowic. Cała sprawa logistyczna koncertów plenerowych. Podczas każdego przed sceną zasiada ponad trzy tysiące osób. Pracownicy Filharmonii zajmują się organizacją odpowiedniej ilości krzeseł, przewozem tych krzeseł, budowana jest wielka scena przed zamkiem, trzeba zadbać o całe zaplecze techniczne, a po koncercie trzeba wszystko błyskawicznie poskładać i przewieźć. Tym wszystkim zajmują się pracownicy Filharmonii i jestem za to ogromnie wdzięczna całemu zespołowi, z Zastępcą Dyrektora panią Martą Gregorowicz, która zarządza całą sferą logistyczną w sposób wzorcowy i to należy podkreślić. Niezwykle to cenię, ale też całe grono pracowników zasługuje na uznanie.

Za nami piękne Festiwalowe wieczory, wspaniałe koncerty plenerowe – "Bogu niech będą dzięki" – nie padało. Także sala balowa, która przecież jest festiwalowym centrum, rozbrzmiewała znakomitą muzyką, w wykonaniu najpierw znakomitego kwartetu smyczkowego Apollon Musagete Quartett – jest to, śmiem twierdzić, czołowy polski kwartet smyczkowy, genialnie wykonujący prezentowaną muzykę. Usłyszeliśmy między innymi III Kwartet Krzysztofa Pendereckiego i rewelacyjnie wykonany I Kwartet smyczkowy Edwarda Griega. To są wzorcowe interpretacje, kreacje artystyczne. Ten zespół zasługuje na najwyższe wyrazy uznania.                                                                                                                      Mieliśmy też okazję usłyszeć znakomitą Orkiestrę Kameralną z Wiednia, prowadzoną przez Michała Maciaszczyka, który równocześnie był solistą wieczoru, prezentując V Koncert skrzypcowy Wolfganga Amadeusza Mozarta i dwie symfonie Józefa Haydna. Bardzo się cieszę, że zgodnie z naszym programem, muzyka klasyczna, o której ciągle mówię, że jest muzyką ważną – zabrzmiała w sali balowej. Wspaniały był wczorajszy wieczór, który wypełniła pięknym programem doskonała pianistka Dina Yoffe, która od lat odnosi sukcesy na estradach całego świata. Dina Yoffe jest także jurorką wielu ważnych konkursów muzycznych – wspomnę to tylko o Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. Fryderyka Chopina w Warszawie i  Konkursie im. Artura Rubinsteina w Tel Avivie. Cieszymy się, że tak znakomitą pianistkę gościliśmy po raz pierwszy na Muzycznym Festiwalu w Łańcucie. Muzyka w wykonaniu kwartetu, muzyka w wykonaniu orkiestry kameralnej, recital fortepianowy – prezentacja takiej muzyki, to jest bardzo ważna strona tego Festiwalu.

Z. S. : Przed nami jeszcze jeden wieczór w sali balowej Muzeum Zamku w Łańcucie.

M. W. : Solistą tego koncertu będzie Iwan Monighetti, artysta znany w Polsce, który bywał już na Festiwalu w Łańcucie, ale bardzo dawno temu. Z Orkiestrą Kameralną Wratislavia pod dyrekcją Jana Staniendy,wykonają piękny program złożony zarówno z utworów muzyki dawnej, jak i nieco bliższej naszym czasom. Zresztą w ogóle program Festiwalu jest tak skonstruowany, że słuchamy muzyki od baroku po współczesność. Przed nami także jeszcze koncert Gabrieli Montero, na który wszyscy czekamy – wyśmienitej pianistki, która kiedyś także była laureatką Konkursu Chopinowskiego w Warszawie. Gabriela Montero słynie także z tego, że wspaniale improwizuje i to będzie z pewnością niezapomniany wieczór w Filharmonii Podkarpackiej.  Na Finał zabrzmi IX Symfonia Ludwiga van Beethovena. Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej i Chórem Filharmonii Narodowej dyrygować będzie maestro Massimiliano Caldi. Wystąpią także świetni soliści: Magdalena Schabowska- sopran, Agnieszka Makówka – alt, Tomasz Kuk – tenor i Robert Gierlach – baryton.

Z. S. : Dla większości publiczności, wraz z tym koncertem, 56. Muzyczny Festiwal w Łańcucie przejdzie do historii. W następnym dniu, odbędzie się jeszcze „Koncert na bis” w nie znanej mi bliżej sali łańcuckiego Hotelu Sokół.

M. W. : Parę lat temu przyjęliśmy taką ideę festiwalową, by przed Festiwalem odbywał się koncert zwany Prologiem i takie koncerty już miały miejsce: w Zamku Królewskim w Warszawie, na Zamku Kazimierzowskim w Przemyślu, w Tarnobrzegu, w Kozłówce, a w tym roku w Muzeum Okręgowym w Rzeszowie mieliśmy taki Prolog, z udziałem naszych artystów – muzyków, którzy zaprezentowali tam nieznane utwory z archiwów Biblioteki Zamkowej w Łańcucie. Ta idea służy kilku celom – bo możemy w różnych miejscach propagować Festiwal i mówić o nim, stąd wiedza o tym wydarzeniu dociera do szerszego grona odbiorców, ale parę lat temu wprowadziliśmy taki pomysł, aby w czasie każdej festiwalowej edycji, poszukiwać nowego miejsca koncertowego – były koncerty w Starej Ujeżdżalni, był koncert w Synagodze, był koncert w Łańcuckiej Farze, a także w Storczykarni. W tym roku po raz pierwszy koncert odbędzie się w niedawno wybudowanym Hotelu Sokół w Łańcucie. Jest tam sala, która może pomieścić około 250 osób i po raz pierwszy proponujemy państwu wieczór, który nazwaliśmy „Koncertem na bis”, a wypełni go muzyka w klimacie jazzowym. Będzie wówczas czas na podsumowanie Festiwalu  i refleksje, no i także wówczas powiem  coś więcej na temat przyszłorocznej edycji, która już więcej niż pół roku temu została w ogólnym zarysie zaplanowana.

Z. S. : Po tym koncercie mam nadzieję spotkać się z Panią, spojrzymy jeszcze raz na cały 56. Muzyczny Festiwal w Łańcucie i opowie Pani o planach na następną edycję.

Z prof. Martą Wierzbieniec – Dyrektorem Muzycznego Festiwalu w Łańcucie rozmawiała Zofia Stopińska 25 maja 2017r.

Tydzień Talentów zainaugurował prof. Klaudiusz Baran

Zofia Stopińska : 21 maja 2017r. (niedziela) byłam na koncercie w niezwykle urokliwym miejscu, bo w Dworku Ignacego Jana Paderewskiego w Kąśnej Dolnej. Koncert zainaugurował 35. Jubileuszowy „Tydzień Talentów – Warsztaty z Mistrzami”, organizowany przez Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej, a wystąpił najlepszy polski akordeonista i bandoneonista – Klaudiusz Baran, który jest jednocześnie profesorem Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina  w Warszawie, gdzie od 2016 roku pełni funkcję Rektora. Po znakomitym recitalu udało mi się zarejestrować rozmowę z prof. Klaudiuszem Baranem, którą rozpoczęłam od pytania o program koncertu, który rozpoczął się wybranymi fragmentami z Wariacji Goldbergowskich Johanna Sebastiana Bacha. Po raz pierwszy słyszałam ten utwór w opracowaniu na akordeon.

Klaudiusz Baran : Gdyby nie zamówienie na Festiwal Goldbergowski rok temu, nie podjąłbym się wykonania tego dzieła, bo w całości ten cykl wariacji trwa prawie osiemdziesiąt minut, jeżeli gra się z wszystkimi zaznaczonymi przez kompozytora powtórkami. W oryginale jest to dzieło skomponowane na klawesyn, ale trzeba powiedzieć o licznych opracowaniach utworu na trio, orkiestrę kameralną, fortepian i akordeon. Ale tak naprawdę my niczego nie opracowujemy, bo gramy z nut bez żadnych zmian, bo nasz instrument ma takie same możliwości akustyczne, sonorystyczne i niezbędną skalę, a możliwości kształtowania dźwięku ma o wiele większe niż pozostałe dwa wymienione instrumenty klawiszowe, ponieważ akordeon jest instrumentem dętym i możliwości wydobywania różnych barw z niego są ogromne. Z pewnością nie jestem w pełni obiektywny, ale jak słucham wariacji w wykonaniu klawesynowym, czyli oryginalnym, po pewnym czasie ta jednorodność brzmienia instrumentu mnie nuży i muszę słuchać fragmentami, w czasie kilku sesji. Natomiast na akordeonie bogactwo zmian regestrowych, zmian barwy, bogactwo brzmienia i przede wszystkim kształtowania frazy jest ogromne. Aria rozpoczynająca cykl, na akordeonie brzmi jak śpiewana. Nie jestem pierwszym akordeonistą, który się podjął wykonania Wariacji Goldbergowskich, bo znam co najmniej trzy nagrania, które są dostępne, ale chciałem poznać tę muzykę od środka i z pokorą podejść do geniuszu Bacha, którego uwielbiam i jego muzyka jest u mnie na pierwszym miejscu i zawsze będzie.

Z. S. : Drugi utwór był trudny w odbiorze dla słuchaczy, ale pewnie też niełatwy dla wykonawcy.

K. B. : Chodzi pani o „Gemalte Wolken” Zbigniewa Bargielskiego, który kilka dni temu obchodził jubileusz 80-lecia i miałem okazję wystąpić na tym koncercie. Mogę się pochwalić, że po wykonaniu tego utworu i drugiego z perkusją Leszkiem Lorentem, kompozytor podszedł do nas i powiedział: „… gracie lepiej te utwory, niż ja je napisałem”. To bardzo miły komplement, ale też zastrzyk energii do grania tej muzyki. Po utworze Bacha, „Gemalte Wolken” było takim „zimnym prysznicem” jeśli chodzi o kwestie stylistyczne, bo to jakby zupełnie inny biegun, natomiast jest to muzyka ciekawa. Gdy byłem studentem nie lubiłem grać utworów Zbigniewa Bargielskiego, bo ich po prostu nie rozumiałem, a teraz już odnajduję to co jest w tej muzyce najważniejsze. Uważam, że powinniśmy słuchać muzyki pisanej współcześnie również, tak jak słuchano Bacha i Mozarta wówczas kiedy żyli. My zaś bardzo rzadko słuchamy nowej muzyki. Nie mam tu na myśli muzyki użytkowej, a  tę zaliczaną do kultury wysokiej. Uważam, że warto ją przybliżać publiczności, żeby nie była dla nich taka obca. Jeżeli będziemy jej słuchać, to poznamy jej walory i jej język. Jesteśmy już w innej cywilizacji – czas inaczej już biegnie niż kiedyś. Zamieszczając w programie tak różne utwory, chciałem pokazać różne stylistycznie „wcielenia” akordeonu, bo później wykonałem jeszcze utwór Astora Piazzolli i coś z kręgu muzyki wschodniej, czyli rosyjsko – ukraińskiej. W sumie były to cztery różne światy i wydaje mi się, że akordeon jest takim „kameleonem muzycznym”.

Z. S. : Nie jest chyba łatwe dla wykonawcy granie tak zróżnicowanego repertuaru.

K. B. : Może tak. Powtórzę to co powiedziałem dzisiaj do publiczności. Ten koncert jest dla mnie powrotem i odkrywaniem na nowo niektórych kompozytorów, czy stylów, bo na przykład po Bacha nie sięgałem od studiów, a teraz obcowanie z tym genialnym kompozytorem sprawia mi ogromną przyjemność.  Grając Wariacje Goldbergowskie przeżywam takie oczyszczenie. Ćwiczenie i wykonywanie tego utworu to nie praca – to jest dla mnie nagroda.

Z. S. : Na kilka dni pozostawił Pan zarządzanie Uniwersytetem Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie swoim zastępcom, zostawił Pan swoich studentów, aby pracować z młodymi, utalentowanymi akordeonistami w tak urokliwym miejscu jak Dworek Ignacego Jana Paderewskiego w Kąśniej Dolnej.

K. B. : To miejsce jest mi bardzo bliskie i czuję się tutaj jak w domu. Byłem tu wiele razy. Występowałem na festiwalu „Brawo Maestro”, na „Mistrzowskich Wieczorach w Kąśnej”, a na "Tygodniu Talentów” jestem już po raz drugi. Podkreślę, że jest to miejsce wyjątkowe. Jestem pewien, że duch Ignacego Jana Paderewskiego gdzieś się tutaj unosi i jest znakomita atmosfera do pracy. Z pewnością jest to zasługa gospodarzy i ich idei. Ważne jest, że pomysły, które tutaj powstały i sprawdziły się , są nadal kontynuowane i rozwijane. Jest to bardzo ważne miejsce na mapie muzycznej i kulturalnej Polski. Faktycznie na kilka dni „porzuciłem” Uniwersytet, bo ten koncert jest ostatnim z sześciu, które zagrałem w ciągu ośmiu dni, to był naprawdę maraton. Ale mam ogromną satysfakcję, że wszystko się powiodło. Uniwersytet pozostał w dobrych rękach prorektorów, a mamy ostatnio bardzo gorący okres. Nasza orkiestra koncertuje aktualnie w Korei. Grając w Mińsku podpisywałem umowę z Białoruską Akademią Muzyki, a w Kijowie spotkałem się także z władzami tamtejszej  uczelni muzycznej. Staramy się współpracować i nawiązywać kontakty z uczelniami muzycznymi z różnych krajów. Do Kąśnej Dolnej przyjadą też dwaj moi studenci, którzy są dzisiaj na słynnym Międzynarodowym Konkursie Akordeonowym w Klinganthal. Jeden z nich znalazł się w Finale. Na przełomie marca i kwietna, na Międzynarodowym Konkursie Akordeonowym na Litwie, wzięliśmy „całe podium”, a jest to konkurs rangi naszego Konkursu Skrzypcowego im. Wieniawskiego, jeżeli chodzi o nasz instrument. Nie tylko ja byłem zaskoczony tym wynikiem, ale także organizatorzy i studenci. Efektem tego jest odzew z różnych krajów – wszyscy chcieliby studiować grę na akordeonie w Warszawie. Oczywiście nie mam tyle miejsc, aby przyjąć wszystkich, ale mamy również takich, którzy rozpoczęli u nas studia wcześniej. Jeden z nich jest Włochem i był u nas najpierw w ramach wymiany Programu Erasmus, później na pół roku wrócił do Włoch, ale  postanowił zdawać egzamin kwalifikacyjny na trzeci rok studiów i został naszym studentem. Mamy także drugiego studenta z Włoch. Nasza szkoła akordeonowa promieniuje na zewnątrz i robi się międzynarodowa. To jest bardzo ciekawe, bo studenci z innych krajów, przywożą nowy repertuar, możemy się wymieniać naszymi wrażeniami dotyczącymi literatury muzycznej i nowych kompozycji oraz sposobów interpretacji. To także wpływa mobilizująco na studentów – Polaków i klasa jest rzeczywiście na wysokim poziomie. Polska szkoła akordeonowa jest silna, ale prawdziwe zagłębie jest na Podkarpaciu – w Sanoku i Przemyślu. Wysoki poziom nauczania jest także w szkołach muzycznych w Tarnowie, Domosławicach, a także w innych szkołach w tym regionie. Mamy się czym pochwalić. Nasz system szkolnictwa I i II stopnia jest na wysokim poziomie. Ważne, aby go nie zniszczyć, bo w tej chwili mamy dużą przewagę nad innymi krajami europejskimi.

Z. S. : Lista młodych akordeonistów, którzy chcą z Panem pracować podczas Warsztatów w Kąśnej Dolnej jest długa i czeka Pana wiele pracy. Życzę powodzenia i jeszcze raz dziękuję za wspaniały koncert i za rozmowę.

K. B. : Ja również bardzo dziękuję, a jutro od rana rozpoczynam pracę z młodzieżą.

Z prof. Klaudiuszem Baranem rozmawiała Zofia Stopińska w Kąśnej Dolnej 21 maja 2017r.

Orkiestra Kameralna Wratislavia i Iwan Monighetti

Orkiestra Kameralna Wratislavia pod batutą Jana Staniendy i światowej sławy wiolonczelista Iwan Monighetti wystąpią 25 maja 2017 r. o 19:00 w sali balowej Muzeum - Zamku w ramach 56. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie.

W programie: G. Ph. Telemann - Suita "Don Kichot" ; L. Boccherini - Koncert wiolonczelowy D-dur G.479 ; A. Vivaldi - Koncert wiolonczelowy G-dur RV 413 ; G. Rossini - I Sonata a quattro G-dur ; A. Dvorak - Serenada na smyczki E-dur op. 22

Orkiestra Kameralna Wratislavia

Kreowanie wartościowych projektów muzycznych wymaga dwóch rzeczy: ambitnych planów oraz ambitnych muzyków, którzy potrafiliby je zrealizować. Jan Stanienda, wirtuoz skrzypiec i wybitny koncertmistrz, postarał się o jedno i o drugie, gdy w 1996 roku postanowił powołać do życia Orkiestrę Kameralną Wratislavia.

Muzycy, których starannie wybrał spośród znakomitych wrocławskich artystów, już wtedy należeli do grona laureatów konkursów, pedagogów uczelni muzycznych i artystów chętnie widzianych w innych uznanych zespołach. Już same nazwy orkiestr, z którymi współpracowali (jak Sinfonia Helvetica czy Menuhin Festival Orchestra), już tylko nazwiska wielkich muzyków, z którymi koncertowali (jak Grzegorz Nowak, Krystian Zimerman, James Galway, Sharon Kam), czy wreszcie nazwy sławnych sal koncertowych (Suntory Hall w Tokio, Waterfront Hall w Belfaście, Symphony Hall w Birmingham, Berliner Philharmonie, Beethovenhalle w Bonn, Philharmonie Gasteig w Monachium i wiele innych) rysują potencjał, jaki Wratislavia miała od momentu swojego powstania.

Tak dobrany zespół doskonale pasował do planów Jana Staniendy. W jego założeniach leżało interpretowanie i promowanie muzyki kameralnej w elastycznej i swobodnej wędrówce pomiędzy epokami i stylami. Wykonywanie z jednakową lekkością dzieł od baroku do współczesności, form mniejszych i większych, utworów na węższe i szersze składy kameralne. Śmiałe i pewne konkurowanie z najgłośniejszymi interpretacjami dzieł najbardziej znanych, ale też przybliżanie szerokiej publiczności dzieł mniej popularnych, zasługujących na rozpropagowanie.

Już sam początek był doskonały. Pierwszy koncert Orkiestry odbył się w ramach festiwalu Warszawskie Spotkania Muzyczne Muzyka Dawna – Muzyka Nowa 1996. A później nastąpiło całe pasmo koncertów w Polsce i na świecie, jak choćby: Warszawa (Filharmonia Narodowa, Zamek Królewski), Łańcut (Muzyczny Festiwal), Wrocław (festiwale Wratislavia Cantans i Musica Polonica Nova), Niemcy (Berlin, Monachium), Petersburg i Syberia (Sezon Kultury Polskiej w Rosji 2008), Chiny (Introduction to the Chopin's Year in China 2009/2010) oraz Meksyk (Międzynarodowy Festiwal Cervantino oraz Festival de Música de Morelia Miguel Bernal Jimenez 2010). Wratislavia współtworzyła także oprawę muzyczną inauguracji 46. Kongresu Eucharystycznego we Wrocławiu goszczącego Papieża Jana Pawła II.

Orkiestra nie była jedynie wykonawcą planów swojego założyciela. Zespół stał się pomysłodawcą, a zarazem gospodarzem nowego oryginalnego wydarzenia muzycznego, jakie od 1997 roku na stałe weszło do muzycznego kalendarza Wrocławia – corocznego Festiwalu Muzyki Kameralnej Wieczory w Arsenale. Festiwalu, który w unikatowy sposób łączy w harmonijną całość architektoniczne piękno zabytkowego wrocławskiego Arsenału z muzycznymi smakami światowej kameralistyki w najlepszych wykonaniach.

Coraz szersze kontakty Orkiestry, będące wynikiem koncertowych doświadczeń, oraz pewnej i poszukiwanej marki, jaką stała się nazwa Wratislavia, zaowocowały nie tylko koncertami z mistrzami muzyki poważnej w Polsce i na świecie czy wyjazdami na trasy zagraniczne, ale także ciekawym dorobkiem nagraniowym, z którego trzy płyty uzyskały prestiżowe nagrody i nominacje. Album Haydn, Denisov – Cello Concertos z udziałem Marcina Zdunika (wiolonczela), nagrodzony Fryderykiem 2010. Płyta Muzyka polska nominowana do Fryderyka 2002. Płyta La Streghte 2 z udziałem Katarzyny Dudy, nominowana do Fryderyka 2001. Orkiestra dokonała także szeregu prawykonań utworów współczesnych kompozytorów polskich, licznych nagrań radiowych i telewizyjnych.

Przed Orkiestrą nowe, ciekawe plany, kreślone zdecydowaną ręką jej artystycznego dyrektora, Jana Staniendy.

Od Vivldiego do Dvoraka

25 maja o godz.19:00 w sali balowej Muzeum - Zamku w Łańcucie rozpocznie się kolejny koncert w ramach 56. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie.

Wystąpią: Orkiestra Kameralna Wratislavia pod dyrekcją Jana Staniendy i światowej sławy wiolonczelista Ivan Monighetti

W programie: G. Ph. Telemann - Suita "Don Kichot" ;  L. Boccherini - Koncert wiolonczelowy D-dur G.479 ; A.Vivaldi - Koncert wiolonczelowy G-dur RV 413 ; G.Rossini - I Sonata a quattro G-dur ; A. Dvorak - Serenada na smyczki E-dur op.22

 

                                                                                                                                                                      

Wiedeńczycy oczarowali w Łańcucie festiwalową publiczność

Zofia Stopińska : W ramach 56. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie, 23 maja w sali balowej Zamku wystąpiła Wiedeńska Orkiestra Kameralna pod batutą Michaela Maciaszczyka, który także od lat mieszka w Wiedniu. Wspaniała muzyka i gra artystów z Wiednia sprawiły, że były bisy i owacje na stojąco. Po wykonaniu V Koncertu skrzypcowego A-dur – Wolfganga Amadeusza Mozarta, Michael Maciaszczyk z towarzyszeniem orkiestry, wykonał pierwszy bis, a był to Romans – Ludwiga van Beethovena, natomiast na zakończenie koncertu artyści pożegnali się utworem Johanna Straussa. Wyjątkowa, gorąca atmosfera panowała podczas całego koncertu, który zaliczymy z pewnością do wydarzeń tegorocznej edycji Festiwalu. Zapraszam teraz na spotkanie z Michaelem Maciaszczykiem - znakomitym skrzypkiem i dyrygentem. Rozmowa zarejestrowana została przed koncertem.

Michael Maciaszczyk : Rzeczywiście, mieszkam w Wiedniu już ponad dwadzieścia lat, a tak naprawdę przez ostatnie lata najwięcej czasu spędzam „na walizkach”, czyli najczęściej przebywam w hotelach. Bardzo się cieszę, że jestem w Łańcucie z Wiedeńską Orkiestrą Kameralną, bo w tym zespole zaczynałem muzyczną karierę, jako koncertmistrz. Wiedeńska Orkiestra Kameralna to jeden z najlepszych zespołów na świecie, występuje w tej chwili w bardzo odmłodzonym składzie, bo zmiana pokoleniowa jest rzeczą naturalną, natomiast poziom ten sam – najwyższy. Program, który wykonamy pasuje nie tylko do orkiestry wiedeńskiej, ale dla mnie jest wyjątkowy, bo Mozart i Haydn, a jeśli się będzie podobało publiczności mamy kilka niespodzianek, ale nie będę o nich mówił. Szykuje się piękny, wiedeński koncert w sali balowej zamku w Łańcucie.

Z. S. : Występuje Pan w podwójnej roli, bo dyrygenta i skrzypka. To chyba o wiele trudniejsze niż występ tylko w roli solisty lub dyrygenta.

M. M. : Owszem, jest to pewne obciążenie, nie ukrywam, że dyrygowanie i granie partii solowych w jednym z najtrudniejszych koncertów Mozarta - Koncercie skrzypcowym nr 5 A – dur, a później jeszcze dyrygowanie dwiema symfoniami Haydna, które są również wybitnymi dziełami, bardzo trudnymi jeśli chodzi o dialektykę i praktykę wykonawczą, nie jest łatwym zadaniem. Natomiast ja bardzo się cieszę z tego, że jestem skrzypkiem i dyrygentem, a przede wszystkim muzykiem, który potrafi łączyć te dwie role i myślę, że każdy kto staje przed orkiestrą i chce nią dyrygować, powinien umieć grać na jakimś instrumencie, który występuje w orkiestrze.

Z. S. : Myślę, że najlepiej jeżeli dyrygent jest skrzypkiem.

M. M. : Cieszę się, że Pani to mówi, skrzypce to najpiękniejszy instrument, chociaż zapewne wielu innych instrumentalistów będzie miało inne zdanie na ten temat. Ale mam to szczęście, że jako skrzypek gram czynnie z wybitnymi muzykami i wiem jak bardzo ważne jest kształtowanie dźwięku. Kultura dźwięku, to jest to, co wyróżnia dobre orkiestry na całym świecie. Dialektyka, czyli posługiwanie się językiem, który jest dla danej orkiestry wyróżnikiem wśród wielu innych zespołów występujących na całym świecie – świecie, który podąża w kierunku unifikacji i uniwersalizacji wszelkich dóbr – również i tych kulturalnych. Na szczęście zdarzają się takie, można powiedzieć „skandale”, czyli rzeczy, czy zjawiska, które  nagle pojawiają się i wśród nich można rzeczywiście coś dobrego znaleźć. Jest to pewnie w większości ucieczka od tej uniwersalizacji. Z Wiedeńską Orkiestrą Kameralną w sali balowej, będziemy prezentowali dzieła klasyków wiedeńskich w sposób szczególny. Być może, bo na pewno tego nie wiemy, były one tak grywane za czasów Haydna i Mozarta. Stosujemy dialektykę tamtych czasów, oraz praktykę wykonawczą związaną z instrumentami historycznymi, ale jednak gramy na instrumentach współczesnych i nie uciekamy od tego, aby w muzyce wynajdywać osobiste doznania i wrażenia, które są wyznacznikami naszej interpretacji, tego w jaki sposób my czujemy tę muzykę. Nie chcemy być powtarzalni. Bez szukania indywidualnych interpretacji można by było zrobić o wiele tańszy festiwal. W ostateczności, można by było odtworzyć w sali balowej dobrą płytę. (śmiech..)

Z. S. : Na szczęście nic nie zastąpi nam koncertów odbieranych „na żywo”. Najlepszym dowodem jest fakt, że pomimo transmisji i późniejszej retransmisji koncertu inaugurującego 56. Muzyczny Festiwal w Łańcucie, na krzesłach ustawionych przed plenerową sceną, zasiadło ponad 3,5 tysiąca osób, a jeszcze kilkaset osób stało wytrwale za zamkową fosą.

M. M. : Członkowie Wiedeńskiej Orkiestry Kameralnej i ja, także bardzo cieszyliśmy się, kiedy otrzymaliśmy telefon od pani prof. Marty Wierzbieniec – Dyrektora Festiwalu, że po dwóch dniach od rozpoczęcia sprzedaży biletów, na nasz koncert biletów już nie było, bo zostały wykupione. Jestem bardzo związany emocjonalnie z tą salą i tym miejscem, bo jako dziecko przebywałem latem często w tych murach ucząc się na Międzynarodowych Kursach Muzycznych, organizowanych wówczas jeszcze przez prof. Zenona Brzewskiego, u różnych wspaniałych pedagogów. Mnóstwo przeżyć wiąże się z salą balową, gdzie po raz pierwszy zagrałem Koncert skrzypcowy Mendelssohna, a później była „Navarra” na dwoje skrzypiec Sarasatego i wystąpiłem wówczas w duecie z nieżyjącą już niestety, wspaniałą prof. Mariną Jaszwili. Można by jeszcze długo wspominać tamte czasy, ale wracając do majowych Muzycznych Festiwali, wiem, że jest tu wspaniała publiczność łańcucka – czyli ogólnopolska i międzynarodowa, bo przyjeżdżają tu melomani z różnych stron Polski i z zagranicy. Nic w tym dziwnego, bo jest to jeden z najstarszych festiwali muzycznych, z wielkimi tradycjami. Grali tutaj najsławniejsi artyści na świecie i dla nas to wielkie wyróżnienie wystąpić w Łańcucie i dziękujemy serdecznie za to zaproszenie – mówię te słowa w imieniu muzyków Wiedeńskiej Orkiestry Kameralnej i swoim własnym.

Z. S. : Jestem przekonana, że najlepszą reklamą waszego koncertu, był Pana występ na tym Festiwalu, dwa albo trzy lata temu w bardzo kameralnym składzie. Daliście wówczas wspaniały popis dobrej gry.

M. M. :  Była wówczas ze mną harfistka Paulina Porazińska i Capella Bydgostiensis. Rzeczywiście, to był piękny koncert i publiczność była tego samego zdania, bo bisy trwały co najmniej pół godziny. Pamiętam także dobrze ten koncert, bo było bardzo gorąco i czuliśmy się tak jak w saunie i jednocześnie w basenie, a jednocześnie jeszcze trzeba grać na instrumencie. Atmosfera w sali balowej była wyjątkowa, chociaż ten upał będziemy pamiętać. Na szczęście w tym roku nie ma upałów i w sali balowej będzie niższa temperatura, a pozostanie jedynie gorąca atmosfera.

Z. S. : Artysta, który prowadzi raczej wędrowny tryb życia – jak Pan to określił „na walizkach”, musi być bardzo zorganizowany, bo to nie tylko przejazdy, czy przeloty, zmiana miejsc, ale również wszystko co potrzebne w walizce trzeba mieć.

M. M. : Myślę, że najważniejszymi rzeczami, które muszą być w walizce, to: jakiś strój koncertowy, chociaż ja nie jestem purystą i równie dobrze mógłbym wystąpić w jakimkolwiek ubraniu, bo tutaj chodzi o tą muzyczną treść, która chcemy przekazać. Bardzo istotną rzeczą jest nawiązanie bliskiego, bezpośredniego kontaktu z publicznością. Prawie każdy artysta ma większą lub mniejszą tremę, szczególnie na początku koncertu, a kontakt z publicznością powoduje uwolnienie od niej. Wracając do walizki – trzeba mieć w niej także jakieś podstawowe leki, wszystkie partytury i nuty, oraz skrzypce, które zawsze mam ze sobą wszędzie. Nawet gdy tylko dyryguję biorę skrzypce, bo granie na nich w wolnych chwilach, jest dla mnie czymś w rodzaju oczyszczenia zupełnego. Dyrygując, czasami osiąga się znakomite rezultaty, ale ponieważ ja wyrosłem z orkiestr, mam tę świadomość, że dyrygent w czasie koncertu jest na ostatnim miejscu. Dyrygent najbardziej potrzebny jest w czasie przygotowań do koncertu. Bo muzyka, niezależnie od wielkości zespołu, który ją gra, polega na wspólnym słuchaniu się nawzajem. Dobre zespoły, dobre orkiestry, potrafią same grać – nie muszą mieć dyrygenta. Potrzebują natomiast medium, które jest w stanie natchnąć je na scenie i czasami, być może, w bardziej skomplikowanych momentach, coś zorganizować. Proszę mi wierzyć, że bycie dyrygentem jest trudne tylko dlatego, że nie zawsze udaje się uzyskać ten ideał, który ma się w głowie, a mając skrzypce w ręce mam na to bezpośredni wpływ. Jeśli nie osiągnę wszystkiego czego bym chciał na skrzypcach – to jestem sam sobie winien, natomiast będąc tylko dyrygentem, różnie to bywa. Czasami są miłe i wspaniałe niespodzianki, kiedy orkiestry zaskakują idealnym wykonaniem i to są najpiękniejsze momenty. Ja uwielbiam te momenty, kiedy orkiestra jest w stanie coś zaproponować, dać od siebie. To jest taka wartość dodana, której towarzyszy uśmiech na twarzy, bo wiem wówczas, że wykonawcy chcą muzykować. Dla mnie to jest bardzo istotne, gdy dyrygent – może nie dyrygent – po prostu kapelmistrz, jest w stanie dobrze pracować z orkiestrą, natchnąć ją, a potem, po prostu dać jej muzykować. Muzyka kameralna, to jest absolutnie słowo klucz, bez względu na skład zespołu. Te wszystkie połączenia, które na wskroś przez orkiestrę przechodzą – od pierwszych skrzypiec do tuby, a czasami z waltorni do oboju, czy gdziekolwiek indziej – jeśli muzycy to słyszą, jeśli są gotowi, żeby to przyjąć, że tak jest i zrozumieć te wszystkie połączenia, działające jak układ krwionośny, który jeśli jest zdrowy i wszystkie naczyńka ze sobą współpracują, to wtedy jest cudownie. Jeśli spojrzymy na wybitnych dyrygentów, który prowadzą fenomenalne zespoły, to tak naprawdę w większości przypadków, oni się po prostu cieszą. Zawsze powtarzam orkiestrom z którymi pracuję, albo gdzie jestem szefem – pamiętajcie jedno, to wy jesteście najważniejsi na scenie i to wy gracie przepiękny koncert, to wy dbacie o swoją jakość, o to aby wszystko co wydobywacie ze swoich instrumentów, nie tylko wam się podobało i publiczności, ale aby was natchnęło do tego, abyście w przyszłości mieli znowu siłę do pracy. Najgorszy w tym zawodzie jest brak ideałów i dążenia do tego, aby być coraz lepszym. Trzeba ciągle pracować i rozwijać się. Ja myślę, że chyba dlatego zacząłem dyrygować. Chciałem lepiej rozumieć muzykę. Dyrygentura sprawiła, ze stałem się nie tylko lepszym skrzypkiem, lepszym muzykiem, ale wiem także jak wiele muszę się jeszcze nauczyć. Ja jestem jeszcze dość młodym człowiekiem, mam dopiero czterdzieści lat - mogę zdradzić, bo jestem mężczyzną. Przede mną wiele lat pracy i cały czas muszę się uczyć i być otwartym na wszystko. Nie mogę też pozwolić, aby dopadła mnie rutyna i dbać o piękno muzyki, która zawsze musi być wyjątkowa i coś musi się w niej dziać, musi przemawiać, opowiadać jakąś historię.  Jedynie muzycy wiedzą jak zatrzymać czas, to jest jedyna dziedzina sztuki w której jesteśmy w stanie zrobić z czasem, to co wydaje się być niemożliwe, czyli troszeczkę go sobie zabrać, albo wręcz go wydłużyć. Dać frazie więcej czasu, chociaż jesteśmy ograniczeni metrum i wszystkim co jest zapisane w nutach, a jednak to jest jedyny moment, kiedy czas jest w naszych rękach.

Z. S. : Niewiele mamy teraz czasu, ale proszę mi powiedzieć jeszcze, czy Pana działalność związana jest tylko z muzyką klasyczną?

M. M. : Przede wszystkim, ale…. Ja jestem gotowy na różne ciekawe projekty. Zdarzało mi się już z moją orkiestrą z Myślenic, znaną jako Kameralna Orkiestra „Concertino”, natomiast od kilku miesięcy mamy nową nazwę „Polish Art. Philharmonic” i z tą orkiestrą będziemy debiutowali 25 czerwca w słynnej Złotej Sali Musikverein  w Wiedniu, grając między innymi V Symfonię Beethovena.  Z tą orkiestrą mieliśmy okazję nagrywać płyty i grać podczas koncertów z takimi muzykami jazzowymi jak Włodek Pawlik czy  Randy Brecker, ale również ostatnio graliśmy koncert z U2 w Krakowie. Ja nie uznaję innych podziałów w muzyce  - muzyka może być jedynie dobra i zła. Ale do odbioru każdej dobrej muzyki niezbędne jest odpowiednie podstawowe przygotowanie, które powinno być realizowane w przedszkolach i szkołach podstawowych – tam gdzie niestety w ostatnich dwudziestu latach zrezygnowaliśmy z podstawowych przedmiotów, które nie tylko rozwijają wyobraźnie, a także dają poczucie kultury – nie tylko polskiej, ale także europejskiej. Proszę pamiętać, że muzyka klasyczna ma swoje korzenie na tym kontynencie i my powinniśmy ją pielęgnować, nadawać jej nowe kolory, ale to jest część naszej historii, naszego dziedzictwa i wymazanie tego z siatki godzin szkół podstawowych jest absolutnym skandalem. Niektórzy pamiętają czasy, kiedy w szkole były lekcje śpiewu, a śpiew jest to coś naturalnego, dzięki czemu nie tylko wrażliwość muzyczna staje się lepsza, a to daje z kolei możliwość ogólnego rozwoju i poczucie wspólnego działania, wspólnej radości w muzykowaniu. Bez tego, stajemy się głuchym społeczeństwem, które nie dostrzega naszych muzycznych korzeni. Wszyscy, którzy nie słuchają muzyki klasycznej powinni wiedzieć, że najlepsza muzyka pop, czy jakakolwiek inna jest tworzona przez ludzi, którzy są klasycznie wyśmienicie wykształceni i większość tej muzyki jest tworzona na bazie muzyki klasycznej. Bez muzyki klasycznej nie byłoby : Beatlesów, Rolling Stonesów ani zespołu Metallica czy Iron Maiden. Jeśli kogoś to interesuje, to zapraszam do uważnego posłuchania nagrań – jest tam mnóstwo odniesień do muzyki klasycznej. Polecam i wówczas można docenić fakt, że kiedyś pan Mozart i pan Haydn, byli idolami daleko większymi niż jakikolwiek zespół w naszych czasach, chociaż niestety nie zarabiali tak dużo. Wybierajmy to co dobre, szanujmy się nawzajem i dajmy możliwość każdemu, żeby działał w dobry sposób.

Z. S. : Spogląda Pan na zegarek i musimy już kończyć tę rozmowę, bo potrzeba trochę czasu na przygotowanie się do występu.

M. M. : Faktycznie, trzeba jeszcze sprawdzić potrzebne mi nuty, przebrać się i mieć chwilę na wyciszenie się, ale mam nadzieję, że w Łańcucie jeszcze kiedyś się spotkamy.

Z Michaelem Maciaszczykiem rozmawiała Zofia Stopińska 23 maja w Łańcucie.

Muzyczny Festiwal w Łańcucie - recital mistrzowski

56. Muzyczny Festiwal w Łańcucie

Recital fortepianowy 24 maja 2017 godz. 19:00

Dina Yoffe - fortepian

W programie

L.v.Beethoven  - Sonata nr 16 G -dur op.31 nr 1

Allegro vivace

Adagio grazioso

Rondo. Allegretto - Presto

J.Brahms    -   Fantazje op.116

przerwa

Fr. Chopin       -   Nokturn Es -dur  op.55 nr 2

Fr. Chopin       -    III Sonata h - moll op.58

Allegro maestoso

Scherzo: Molto vivace

Largo

Finale: Presto non tanto; Agitato

Mozart, Haydn i Wiedeńska Orkiestra Kameralna

Wiedeńska Orkiestra Kameralna została założona w 1946 roku i w ciągu prawie 70 lat swojego istnienia stała się jedną z wiodących orkiestr kameralnych w świecie muzycznym. Na kształt orkiestry decydujący wpływ miał jej pierwszy główny dyrygent Carlo Zecchi oraz długoletni kierownik Philippe Entremont. Również regularna i intensywma współpraca z występującymi gościnnie dyrygentami jak Yehudi Menuhin oraz Sándor Végh znacząco wpłynęłą na brzmienie orkiestry.

Od 2004 roku orkiestra współpracuje stale z Joji Hattori jako gościnnym dyrygentem.

Pod kierownictwem obecnego dyrygenta, którym jest Stefan Vladar kierujący Orkiestrą od 2008 roku, Wiedeńska Orkiestra Kameralna znacząco umocniła swoją międzynarodową renomę.

Orkiestra ma rozliczne zobowiązania w swoim rodzinnym mieście - Wiedniu, gdzie daje cykliczne koncerty w wiedeńskim Konzerthaus, występuje także podczas licznych koncertów m.in. w Wiener Musikverein oraz Theater an der Wien. Rozbudowane trasy koncertowe przez wszystkie kontynenty potwierdzają międzynarodowe uznanie, jakim cieszy się orkiestra. Znani śpiewacy i śpiewaczki, jak Anna Netrebko, Elina Garanca, Ian Bostridge, Joseph Calleja oraz instrumentaliści, jak Janine Jansen, Viktoria Mullova, Rudolf Buchbinder (to tylko jedni z wielu) cenią sobie współpracę z Wiedeńską Orkiestrą Kameralną.

23 maja 2017r. o godz. 19:00 Wiedeńska Orkiestra Kameralna wystąpi pod dyrekcją Michaela Maciaszczyka - grającego także w pierwszym utworze partie solowe. Koncert odbędzie się w sali balowej Muzeum - Zamku w ramach 56. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie.

Andrzej Dobber po raz pierwszy wystąpił w Łańcucie

Inaugurującej 56. Muzyczny Festiwal w Łańcucie "Gali Gwiazd" wysłuchało około 3.5 tys. osób. W przepięknym otoczeniu parku i zamku, rozbrzmiewały najpiękniejsze arie  i duety z oper i operetek oraz pieśni. Zachwycająco śpiewali je wybitni polscy śpiewacy: sopranistki Katarzyna Dondalska i Joanna Woś, mezzosopranistka Monika Ledzion - Porczyńska, tenor Paweł Skałuba i baryton Andrzej Dobber. Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej i przygotowanym przez dr Bożenę Stasiowską - Chrobak Chórem Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego dyrygował Sławomir Chrzanowski. Zapraszam teraz na krótkie spotkanie z panem Andrzejem Dobberem - jednym z największych barytonów świata.

Zofia Stopińska : Bardzo mi miło, że mogę w Łańcucie rozmawiać z panem Andrzejem Dobberem – światowej sławy polskim śpiewakiem, który, jeżeli dobrze pamiętam, nigdy w Łańcucie nie występował.

Andrzej Dobber : To prawda. Sprawa mojego występu na Festiwalu w Łańcucie ciągnie się od ponad 20. lat. Kolejni dyrektorzy mnie zapraszali, ale ciągle coś stawało na przeszkodzie – nie pamiętam już dobrze, ale chyba nie miałem wolnych terminów. Pierwszy raz występuję w Łańcucie i jestem pod wielkim wrażeniem tego przepięknego miejsca.

Z. S. : Koncerty plenerowe z pewnością nie są w pełni satysfakcjonujące dla wykonawców – szczególnie dla śpiewaków, ale podczas ich trwania, łatwo nawiązuje się kontakt z ogromną, wielotysięczną publicznością.

A. D. : Muszę rozpocząć od stwierdzenia, że bardzo rzadko śpiewam koncerty, bo wolę występować w operze. Dobrze się czuję w kostiumie, w blasku świateł na scenie i  dlatego podczas koncertu przeżywam o wiele większy stres. Uważam jednak, że koncerty plenerowe są bardzo potrzebne, szczególnie w takich pięknych miejscach i o tej porze roku. Na taki koncert mogą przyjść nie tylko melomani i mieszkańcy z pobliskich miast i miejscowości, ale także można zaprosić turystów i wszyscy mają możliwość posłuchania dobrej muzyki. Dla śpiewaka taki występ jest trudny, bo o wiele łatwiej śpiewa się w Sali koncertowej, czy w operze, bez nagłośnienia. Od czasu do czasu trzeba także zaśpiewać w plenerze i jestem zadowolony, że mogłem przyjechać do Łańcuta.

Z. S. : Kilka lat temu miałam przyjemność rozmawiać z Panem w Sanoku po znakomitym recitalu, który jeszcze długo będę pamiętać. Mówił Pan wówczas, że bardzo rzadko Pan śpiewa recitale.

A. D. : Od tego czasu nie zaśpiewałem żadnego recitalu. Miałem propozycje, ale odmówiłem. Jeśli dobrze pamiętam, nie występowałem też na koncertach. To najlepszy dowód na to, że ja omijam takie występy i one mnie także omijają, ale za to bez przerwy występuję w teatrach operowych. Tak już jest.

Z. S. : Więcej Pan śpiewa za granicą niż w Polsce.

A. D. : Faktycznie tak jest. Tylko w Niemczech śpiewam już trzydzieści dwa lata. Ja jestem już starszym panem. Wyjechałem w 1986 roku i z małymi wyjątkami, bo czasami jednak śpiewam w Polsce, ale najczęściej śpiewam za granicą.

Z. S. : W ostatnich latach staram się śledzić kariery polskich śpiewaków występujących z wielkim powodzeniem na ważnych scenach całego świata. Przyznam się, że często nie nadążam, bo jest wielu wspaniałych polskich śpiewaków, którzy „robią” światowe kariery. 

A. D. : Nigdy do tej pory się nie zdarzyło, aby tak wielu polskich śpiewaków występowało w najważniejszych teatrach operowych świata. To jest wspaniałe i oby jak najdłużej trwał ten okres.

Z. S. : Spotyka się Pan na scenie z polskimi śpiewakami?

A. D. : Muszę powiedzieć, że bardzo rzadko. Nie śpiewałem nigdy z Piotrem Beczałą, ale za to często śpiewałem z Jonasem Kaufmanem. Z kolei Artur Ruciński śpiewa też barytonem i nie możemy być obsadzani w jednym spektaklu. Z Mariuszem Kwietniem też nie śpiewałem, ale oni śpiewają swoje spektakle, a ja swoje. Podobnie jest z polskimi śpiewaczkami, podkreślę jeszcze, że oni są o wiele młodsi ode mnie i ciągle robią kariery. Ja już należę do pokolenia, które już zrobiło karierę.

Z. S. : Nie tak dawno, bo w 2014 roku nagrał Pan solową płytę z ariami i ten krążek został doceniony przez środowisko muzyczne. Płyta „Arias” zdobyła nagrodę  Fryderyka w kategorii „Najlepszy album solowy w muzyce klasycznej”.

A. D. :  Tak, ale to też będzie moja pierwsza i ostatnia moja płyta solowa, bo nagranie tej płyty kosztowało mnie wiele wysiłku i koncentracji. Nie mam za dużo czasu, aby nagrywać płyty.

Z. S. : Skąd Pan przyjechał do Łańcuta i w jakich spektaklach Pan występował?

A. D. : Przyjechałem prawie prosto, bo przed tygodniem z Hamburga, gdzie po raz pierwszy śpiewałem „Kobietę bez cienia” – Ryszarda Straussa. Oczywiście, że śpiewałem już wcześniej w operach Straussa – między innymi w: „Salome”, „Ariadnie na Naksos”, „Elektrze”. Kiedyś we Francji śpiewałem także w „Capriccio” i to jest chyba najbardziej wymagająca i najpiękniejsza opera Ryszarda Straussa. Pamiętam, że odnieśliśmy wtedy ogromny sukces, niesamowity.

Z. S. : Słynie Pan jako baryton śpiewający główne partie w operach Verdiego.

A. D. : Zgadza się. Dotąd najczęściej śpiewałem Verdiego i z tego byłem, czy też jestem nadal znany, natomiast zaproponowano mi, a także sam chcę śpiewać w innych operach – głównie Straussa i Wagnera. Kocham Verdiego, Pucciniego, czyli włoską muzykę, ale chcę włączyć do repertuaru więcej oper niemieckich.

Z. S. : Występował Pan na wszystkich ważnych europejskich scenach operowych, ale także  w Japonii, Kanadzie, Izraelu, Hongkongu  i przede wszystkim w nowojorskiej Metropolitan Opera w Stanach Zjednoczonych. Na początku 2015 roku otrzymał Pan niemiecki honorowy tytuł Kammersänger przyznawany bardzo rzadko i tylko przez przedstawicieli najwyższych władz, wybitnym i zasłużonym śpiewakom operowym. Jest Pan jednym z największych barytonów świata. W dziedzinie sztuki wokalnej osiągnął Pan prawie wszystko, a z pewnością jeszcze wiele sukcesów przed Panem. Dlatego też proszę Pana o odpowiedź na pytanie – co jest w życiu  najważniejsze? – kariera , zdrowie?

A. D. : Powiem tak. Zrobiłem karierę, bo kocham śpiewać, bo kocham muzykę, bo dostałem swoje „pięć minut” – znalazłem się w odpowiednim miejscu i znalazłem odpowiednich ludzi, a także dobrze  śpiewałem. To jest efekt tego wszystkiego, ale ja naprawdę nigdy, nigdzie nie musiałem używać protekcji. Zresztą jak studiowałem w Akademii Muzycznej w Krakowie w latach 80-tych ubiegłego stulecia, to nawet przez moment nie pomyślałem, że stanę kiedyś na scenach: Metropolitan Opera, La Scali, Paryża, Wiednia, Brukseli, Londynu czy Tokio. To było nieosiągalne „niebo”, bo takie były wtedy czasy. Pomimo to, chyba takie miało być moje życie. Zawód śpiewaka jest piękny, dostarczył mi wielu wzruszeń i pozwolił mi godnie żyć i spełnić się, ale to nie jest dobry zawód dla życia rodzinnego i bardzo mi prywatne życie skomplikował. Pomimo to, mogę powiedzieć, że zawsze najważniejsza dla mnie była i jest rodzina. Mam synka 6-letniego – taki dar dostałem  i on jest absolutnie najważniejszy. Muszę pracować, bo ja to kocham i jak tydzień nie śpiewam, to czegoś mi brakuje i czuję się trochę nieszczęśliwy. Muszę też pracować, bo jak wszyscy płacę rachunki i trzeba też mieć pieniądze na inne wydatki. Podkreślę jeszcze raz. Kariera nigdy nie była dla mnie najważniejsza. Nie umiem i nie mogę żyć bez muzyki. Sprawdziłem to, kiedy kilka razy próbowałem odpocząć od muzyki i dość szybko musiałem do niej wrócić.

Z panem Andrzejem Dobberem rozmawiała Zofia Stopińska 20 maja 2017 roku w Łańcucie.

Wieczór muzyki kameralnej na Festiwalu w Łańcucie

 APOLLON MUSAGÈTE QUARTETT - zwycięzca 57. edycji Międzynarodowego Konkursu Muzycznego ARD w Monachium w 2008 roku, obecnie zaliczany jest do światowej czołówki kwartetów smyczkowych, wystąpi dzisiaj - 22 maja o godz. 19:00 w sali balowej Muzeum - Zamku w ramach 56. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie.

W programie : J. Haydn - Kwartet smyczkowy nr 5 D dur op. 64 ; K. Penderecki - Kwartet smyczkowy nr 3 "Kartka z niezapisanego dziennika" ; E. Grieg - Kwartet smyczkowy nr 1 g-moll op. 27

     Zespół, założony przez czterech polskich artystów w 2006 roku w Wiedniu, występuje w największych salach koncertowych, takich jak Carnegie Hall w Nowym Jorku, Filharmonia w Berlinie, Gewandhaus w Lipsku, Concertgebouw w Amsterdamie, Herkulessaal oraz Gasteig w Monachium, Konzerthaus i Musikverein w Wiedniu, Wigmore Hall w Londynie, Tonhalle w Zurichu oraz Museo di Louvre w Paryżu.

Jako laureat cyklu ECHO „Rising Stars“, do którego kwartet został nominowany przez wiedeński Konzerthaus i Musikverein, polski zespół koncertował w renomowanych salach Barcelony (L’Auditori), Aten (Megaron), Luksemburga (Filharmonia), Paryża (Cite de la Musique), Amsterdamu (Concertgebouw), Hamburga (Leiszhalle), Kolonii (Filharmonia), Salzburga (Mozarteum), Birmingham (Town Hall), Brukseli (Palais des Beaux-Arts) i Sztokholmu (Konzerthuset). Kwartet jest również gościem prestiżowych festiwali, takich jak Schleswig Holstein Musikfestival, Leipziger Bach Fest, Schwetzinger Festpiele, Schubertiade Schwarzenberg, Rheingau Festival, Luzerner Festival oraz cykli kameralnych, m.in. "Les Grand Interpretes" w Genewie, „Beethoven-Zyklus” w Berlinie czy „Kammermusik der Nationen“ w Monachium.

W 2010 roku w Goslar odbyła się pierwsza edycja festiwalu Apollon Musagete Festival pod artystycznym patronatem polskiego zespołu, na której pojawili się m.in. członkowie legendarnego Alban Berg Quartett.

Kwartet współpracował z takimi orkiestrami jak BBC Symphony Orchestra, Dresdner Philharmoniker, Wrocławska Orkiestra Kameralna Leopoldinum, Dohnanyi Budafok Orchestra z Budapesztu oraz Heidelberger Philharmoniker wykonując dzieła na kwartet smyczkowy i orkiestrę.

        Ważne miejsce w intensywnej działalności artystycznej AMQ zajmuje promocja polskiej muzyki kameralnej oraz współpraca ze współczesnymi kompozytorami. Obok klasycznych pozycji, zespół w swym repertuarze posiada dedykowane mu dzieła, inspirowane mitologiczną postacią Apollona - przewodnika muz (Musagete).

        Zainteresowanie artystów współczesnym językiem muzycznym objawia się również we własnych próbach kompozytorskich. W 2011 roku, nakładem Doblinger Verlag, ukazała się pierwsza wspólna kompozycja kwartetu – Multitude, zainspirowana kwartetem smyczkowym Witolda Lutosławskiego i powstała w wyniku fascynacji tym dziełem.

Zespół otwarty jest również na współpracę z artystami spoza kręgu muzyki klasycznej, czego przykładem jest nagranie płyty w 2011 roku wspólnie z wokalistką i pianistką Tori Amos dla wytwórni Deutsche Grammophon. Płyta Night of Hunters znalazła się na pierwszym miejscu klasycznej listy Bilboard, równocześnie będąc w pierwszej dziesiątce w dwóch innych kategoriach (muzyka rokowa i alternatywna). Koncerty trasy promującej płytę odbyły się 43 miastach Europy i USA m. in. w Berlińskim Tempodromie, Royal Albert Hall w Londynie, Stadthalle w Wiedniu, Beacon Theater w Nowym Jorku, Orpheum Theater w Bostonie czy Paramount Theater w Seattle.

 

Subskrybuj to źródło RSS