Zofia Stopińska

Zofia Stopińska

email Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Mielecki Festiwal Muzyczny - “JAZZ-BAND MŁYNARSKI MASECKI”

koncert VIII

„Noc w wielkim mieście” - JAZZ BAND MŁYNARSKI - MASECKI

31 sierpnia, godz. 19.30, Park Oborskich (w razie niepogody sala widowiskowa DK SCK).

Bilety w cenie 40 i 30 zł do nabycia w kasie kina Galaktyka (dni robocze od godziny 12, w soboty i niedziele - godzinę przed seansem kinowym, w środy - kasa nieczynna).

“JAZZ-BAND MŁYNARSKI MASECKI” to zespół grający przedwojenny polski jazz. Wbrew obiegowej opinii, jazz nie trafił do Polski na falach słuchanego po kryjomu Radia Wolna Europa. Pierwsze polskie jazzowe utwory powstawały już pod koniec lat XX-stych ubiegłego wieku. Wybitni kompozytorzy tacy jak Henryk Wars, Jerzy Petersburski czy bracia Artur i Henryk Gold zasłuchani w płytach zza oceanu czy z Berlina tworzyli hity na potrzeby filmu, kabaretów, teatrów i rewii a także na zamówienie coraz liczniejszych wytwórni płytowych takich jak Columbia czy Syrena Record. W ten sposób do 1939 roku powstały tysiące kompozycji i nagrań z udziałem wybitnych instrumentalistów oraz śpiewaków i aktorów. Druga Wojna Światowa przekreśliła życiorysy, przerwała ciągłość i zakończyła okres “prosperity” młodego polskiego show biznesu, ale nie bezpowrotnie!
Wybitny pianista Marcin Masecki razem z Janem Emilem Młynarskim powołali do życia zespół odwołujący się do starej tradycji polskich orkiestr jazzowych międzywojnia. Działalność artystyczna zarówno Marcina jak i Janka jest bardzo szeroka, zajmują się muzyką improwizowaną, klasyką, elektroniką... Ponadto Janek w 2009 roku powołał do życia zespół Warszawskie Combo Taneczne wykonujący stare polskie piosenki w stylu podwórkowym. Jankowi, pod wpływem śpiewu Adama Astona i historii zasłyszanych w domu, kinie, teatrze i od starszych kolegów po fachu, zamarzyło się aby obok Combo prowadzić elegancki zespół rodem z kabaretu, rewii czy przedwojennego dancingu. Ważnym elementem była też fascynacja fenomenem polskich kompozytorów rozrywkowych działających przed wojną i fakt, że polska muzyka rozrywkowa lat 30-tych nie odbiegała poziomem od produkcji z Berlina czy Nowego Jorku. Janek skontaktował się z Marcinem znając jego zapatrzenie w w starą pianistykę rozrywkową, pozostająca pod silnym wpływem pianistyki klasycznej. Zaczęli rozmawiać o Jerzym Petersburskim, Warsie, ale też o Paul'u Whitemanie, Henryku Goldzie... Zaczęła krystalizować się koncepcja składu - aparatu wykonawczego. Intencją było brzmienie dość surowe bez zbytniego przeładowania instrumentami co daje dużo większa swobodę wykonawczą. Trzy saksofony, tuba zamiast kontrabasu, perkusja i pianino jako punkt centralny plus Janek w roli refrenisty. Świadomie zrezygnowali z charakterystycznych dla polskich orkiestr instrumentów takich jak akordeon, wibrafon czy skrzypce. Powodem było głównie poszukiwanie odrębnego charakteru brzmienia szlagierów już kiedyś nagranych, próba przemówienia nowym głosem i tchnięcia nowego życia w stary repertuar, dający przecież nieograniczone możliwości interpretacyjne i improwizacyjne. W repertuarze Jazz-Bandu znalazły się utwory swingowe, w większości nieznane. Całe przedsięwzięcie skupione jest wokół ducha postaci Adama Astona - najwybitniejszego przedwojennego polskiego śpiewaka rozrywkowego oraz Henryka Warsa - najważniejszego polskiego przedwojennego pianisty, aranżera i kompozytora. Marcin z Jankiem niejako rekompensują stracone szanse całego pokolenia polskich artystów rozrywkowych, którzy w rozkwicie prosperity musieli uciekać, walczyć, ginąć, emigrować osierocając polską muzykę rozrywkową w niepowetowany sposób. Aranżacje Marcina i głos Janka nadają całości zupełnie nowy oddech, czyniąc tę muzykę aktualną i użytkową, do tańca i wzruszeń.

Smyczki na Wojciechu: Królestwo Beskidu


 30 sierpnia 2019r. ; godz 19:00

Kościół św. Wojciecha, ul. Korczyńska 18A (wjazd od ulicy św. Wojciecha), Krosno

Wykonawcy:

Katarzyna Gacek-Duda - flet poprzeczny, piszczałki, flety etniczne, skrzypce
Marcin Sidor - skrzypce
Martin Wałach - kontrabas
Beniamin Wałach - altówka

Zespół Królestwo Beskidu wykonuje utwory inspirowane muzyką karpacką i polską w autorskich aranżacjach. Muzycy uważają, że ich twórczość błędnie zaliczana jest do rodzaju muzyki folk. Starają się nie wkładać jej w muzyczne ramy. Artyści wykonują w dużej mierze muzykę autorską, łączoną z wpływami muzyki karpackiej, słowackiej, węgierskiej, ukraińskiej i żydowskiej... Ze względu na szerokie zainteresowania członkowie zespołu uczestniczą również w innych projektach muzycznych. Wspólny mianownik zespołu to pochodzenie i wychowanie w Beskidach. Nazwa zespołu oddaje w sposób metaforyczny bogactwo muzyki źródeł rejonu Żywiecczyzny, Śląska Cieszyńskiego, a w dalszym planie całych Karpat. Muzycy marzą o tym, aby łączyć muzykę rodzimą z ciekawymi nurtami ludowych dźwięków - również z całego świata.

Program:
Hala
Cichy wiatr
Muńcuł
Świeci miesiąc
Tango Beskidu
Oraz wiele innych utworów z płyty „Hala”

"Bella Voce" - "Piękny Głos" w Busku-Zdroju

           Przez kilka dni w Busku-Zdroju rozbrzmiewała muzyka wokalna, najpierw w wykonaniu uczestników V Świętokrzyskich Warsztatów Wokalistyki, a od 17 do 19 sierpnia odbył się Międzynarodowy Konkurs Wokalny „Bella Voce”. W pierwszych dwóch dniach odbyły się przesłuchania konkursowe otwarte dla publiczności, a wieczorem 19 sierpnia Konkurs zakończył się ogłoszeniem wyników i koncertem laureatów.

Jury oceniające występy uczestników pracowało w składzie:

- prof. zw. Piotr Kusiewicz – przewodniczący, Kierownik Katedry Wokalistyki Akademii Muzycznej w Gdańsku;
- dr hab. Zdzisław Madej, Kierownik Katedry Wokalistyki Akademii Muzycznej w Krakowie;
- dr Agnes Zwierko, adiunkt UMFC Wydziału Instrumentalno-Pedagogicznego w Białymstoku;
- dr Roma Owsińska, pomysłodawczyni i dyrektor artystyczny „Świętokrzyskich Warsztatów Wokalistyki" i Międzynarodowego Konkursu Wokalnego „Bella Voce” w Busku-Zdroju.

           Relację z tego pięknego wydarzenia pragnę rozpocząć od przedstawienia krótkich rozmów z dr Romą Owsińską – dyrektorem artystycznym Konkursu Wokalnego „Bella Voce”, prof. Piotrem Kusiewiczem – przewodniczącym jury, oraz laureatami Konkursu: Mingyi Wang (II miejsce) i Sławomirem Naborczykiem (III miejsce). Wszystkie rozmowy zostały przeprowadzone przed ogłoszeniem wyników.

           Zofia Stopińska: Miło mi, że znalazła Pani czas na rozmowę. To dopiero trzecia edycja Konkursu, ale już chyba już o nim głośno, bo nie spodziewałam się, że przyjedzie aż tylu uczestników.
           Roma Owsińska: Przeszło to moje najśmielsze marzenia, bo nie myślałam, że będzie takie wielkie zainteresowanie. Przesłuchania konkursowe odbywały się na scenie Buskiego Samorządowego Centrum Kultury i uczestniczyło w nich 55 osób. W poprzednim roku mieliśmy prawie 80 uczestników, ale tegoroczny termin, w drugiej połowie sierpnia, być może jest niefortunny, bo wakacje są jeszcze w pełni. Sądzę także, że ten rok jest trudny: wybory, podwyżki, zmęczenie, różne wydatki. Kilka osób nie przyjechało z powodów zdrowotnych, ale dzwonili i tłumaczyli, z jakiego powodu nie wezmą udziału w Konkursie.

          Konkurs poprzedziły V Świętokrzyskie Warsztaty Wokalistyki podczas których uczestnicy doskonalili swoje umiejętności pod kierunkiem znakomitych pedagogów i występowali w koncertach charytatywnych, które odbywały się w wypełnionych po brzegi salach buskich sanatoriów.
          - Do udziału w Warsztatach zgłasza się wielu uczniów szkół muzycznych II stopnia, studentów klas śpiewu akademii muzycznych, a nawet młodzi śpiewacy występujący już na scenach. Pragnę podkreślić, że koncerty w Sanatorium Marconi i w Malinowym Zdroju w Solcu-Zdroju połączone były z aukcją obrazów znakomitych buskich malarzy na „Serduszko dla Sebastiana”. Autorami dzieł byli: Tamara Maj, Beata Borek, Wojciech Książek, Stanisław Przodo, Bogdan Ptak i Barbara Wnuk-Spirowska.

           Zorganizowanie Warsztatów i Konkursu wymaga całego roku pracy, bo musi Pani pomyśleć o wszystkim.
           - Po zakończeniu Konkursu muszę parę dni odpocząć, ale najpóźniej po dziesięciu dniach trzeba będzie pisać różne pisma, ogłosić termin i regulamin konkursu, szukać sponsorów, itd. I ta praca wypełni mi cały rok.
          Regulaminu konkursu nie muszę zmieniać, bo zarówno uczestnicy, jak i jurorzy stwierdzili, że jest dobry, bo zawiera utwory z różnych epok i każdy uczestnik znajdzie coś dla siebie.

          Trzeba podkreślić, że Buskie Samorządowe Centrum Kultury, z którym Pani współpracuje, ma bardzo dobre warunki do organizacji Konkursu „Bella Voce”.
          - W tym budynku mamy bardzo dobre warunki, jest ładna sala o dobrej akustyce, są garderoby, jest Szkoła Muzyczna, w której mamy do dyspozycji sale z fortepianami, jest blisko restauracja, gdzie można o każdej porze coś dobrego zjeść, naprzeciwko jest piękny park, gdzie można odpocząć.
Wpisowe jest bardzo niskie, ponieważ biorę pod uwagę, że większość uczestników to uczniowie i studenci, którzy przecież nie pracują.

           Przed nami jeszcze finał Konkursu, ale jestem przekonana, że ma Pani powody do zadowolenia.
           - Konkurs nazywa się „Bella Voce” – „Piękny Głos” i trzeba brać pod uwagę całą prezentację: walory głosowe, umiejętności techniczne, kulturę śpiewania, sposób zachowania się na scenie – to wszystko dla mnie jest bardzo ważne. Przeglądając programy, proszę zwrócić uwagę, że młodzież jest bardzo ambitna i utwory są bardzo trudne, nieraz nieumiejętnie dobrane. Zdarzało się, że zaproponowany utwór i dwa wybrane przez jury przekraczały możliwości uczestnika. Czasem sopran liryczny śpiewa dramatyczne arie, a tego nie powinno się robić, trzeba jak najdłużej śpiewać utwory, które doskonalą technikę, nie powinno się zbyt wcześnie obciążać głosu.
           Zaletą Konkursu jest to, że młodzi ludzie mogli się poznać, nawzajem posłuchać, porozmawiać o swoich problemach. Mimo zmęczenia jestem zadowolona, bo to wielka przyjemność słyszeć tylu pięknie śpiewających ludzi.

           O rozmowę poprosiłam również pana prof. zw. Piotra Kusiewicza, przewodniczącego jury. Obrady trwały długo, a decyzje jury poznamy dopiero wieczór, ale może Pan powiedzieć o swoich wrażeniach po przesłuchaniach konkursowych.

           - Moje wrażenia są bardzo pozytywne. Nie spodziewałem się, że przyjedzie tutaj tylu uczestników ze wspaniałymi głosami.
Zastanawiam się, na czym polega fenomen tego Konkursu, ponieważ nie jest on jeszcze rozpropagowany i bardzo znany w środowisku muzycznym w Polsce. Mam tutaj na myśli szczególnie II grupę, którą tworzą studenci oraz artyści już działający na scenach. Sądzę, że to jest rodzaj niepowtarzalnego forum, na którym młodzi śpiewacy się poznają i słuchają.

            Niewielka ilość uczestników w I grupie wynika z faktu, że mamy wakacje i już ponad półtora miesiąca nie mieli kontaktu ze swoimi nauczycielami śpiewu.
            - Z pewnością ma pani rację. Są konkursy dla uczniów klas śpiewu średnich szkół muzycznych, byłem jurorem kilku takich, ale te konkursy odbywają się w ciągu roku szkolnego i uczniowie są do ostatniej chwili pod opieką pedagogów. Teraz są wakacje i ja myślę, że tylko z tego powodu w I kategorii było mało uczestników.

            Werdykt jury, który usłyszymy wieczorem, jest wypadkową oceny wszystkich jurorów.
            - Oczywiście, cyfry odgrywały rolę, tak jak na każdym konkursie, ale jeżeli w opinii części jurorów ktoś śpiewa znakomicie, a ktoś ma odmienne zdanie, to należy przedstawić swoje racje i na ten temat podyskutować. Jestem przeciwnikiem oceny tylko na podstawie punktów, bo to nie jest matematyka, to jest sztuka, która wymyka się czasem pewnej werbalizacji, pewnym ocenom i trzeba mieć na to szerokie spojrzenie.

            Z moich obserwacji wynika, że konkurs został sprawnie przeprowadzony, a Busko-Zdrój jest wyjątkowo piękne.
            - Busko-Zdrój jest urokliwym miejscem i jestem tutaj już po raz czwarty. Byłem zaproszony do pierwszej edycji Świętokrzyskich Warsztatów Wokalistyki, kiedy nie było jeszcze Konkursu i to był 2015 rok. Wśród wykładowców był pan prof. Jacek Ścibor z Rzeszowa, który miał zajęcia z Plastyki Ruchu. Te zajęcia doskonale ze sobą się dopełniały, ponieważ kursanci przed południem wykonywali różne ćwiczenia rozluźniające i kiedy po południu przystępowaliśmy do pracy, ich ciało inaczej funkcjonowało. Te zajęcia ruchowe miały sens.
           Pani dr Roma Owsińska jest osobą niezwykle pomysłową i kreatywną, postanowiła zorganizować konkurs. Nie bardzo wierzyłem, że jej się uda, bo organizacja środków finansowych jest zawsze rzeczą bardzo trudną, ale udało się i odbyła się już trzecia edycja. Byłem w jury podczas wszystkich edycji, ale tegoroczna najbardziej mnie zaskoczyła. Było tylu znakomitych śpiewaków, że w II grupie można by było zrobić dwie kategorie – dla śpiewaków działających artystycznie i dla tych, którzy są jeszcze w trakcie nauki, bo oni nie zawsze mają szanse przebić się wyżej. Uważam, że młodsi uczestnicy są na dobrej drodze i w następnych konkursach będą mieli szanse na nagrody i wyróżnienia.

           Rozumiem, że z czystym sumieniem podpisał Pan protokół i gdyby był pan sam w jury, to protokół byłby podobny.
           - Tak, mogę tak powiedzieć. Ja o tych osobach myślałem, może jedynie kolejność byłaby inna, ale uważam, że jest dobrze.

           Jeśli otrzyma Pan zaproszenie do jury w kolejnej edycji Międzynarodowego Konkursu „Bella Voce”, to Pan chętnie tutaj przyjedzie.
           - Jak tylko będzie zdrowie i wszystko się dobrze ułoży. Ten rok będzie dla mnie wyjątkowo ciężki ze względu na dziesiątki przewodów kwalifikacyjnych, które są do przeprowadzenia. Wchodzi w życie nowa ustawa i jeszcze według obowiązującej aktualnie ustawy musimy kilkadziesiąt postępowań habilitacyjnych i postępowań profesorskich przeprowadzić w ramach pracy Centralnej Komisji do Spraw Stopni i Tytułów. Znalazłem się również w nowej komisji, która się nazywa Radą Doskonałości Naukowej. Nie ukrywam, że jest to bardzo zaszczytne dla mnie wyróżnienie, ponieważ prawie wszystkie uczelnie w Polsce zgłosiły moją kandydaturę. Chociaż marzę już o tym, żeby zwolnić obroty, nie odmówiłem tylko dlatego, że mam już kilkunastoletnie doświadczenie w pracach poprzedniej Centralnej Komisji i wiem, jak pokierować pracą. Chcę się podzielić swoim doświadczeniem ze wspaniałymi osobami, z którymi się znalazłem w Radzie Doskonałości Naukowej.
           Już dosyć długo czekają na spotkanie z Panem uczestniczki konkursu i dlatego kończymy tę rozmowę z nadzieją, że za rok będzie Pan również uczestniczył w pracach jury Międzynarodowego Konkursu Wokalnego „Bella Voce” w Busku-Zdroju.

           O krótką rozmowę poprosiłam Mingyi Wang z Chin, uczestniczkę Konkursu, która znalazła się w gronie laureatów. Rozpoczęłam pd gratulacji.

           - Dziękuję Pani bardzo. Cieszę się z tego wyróżnienia i z faktu, że wystąpię podczas koncertu laureatów.

           Proszę powiedzieć o dotychczasowych wrażeniach z Konkursu i z Buska-Zdroju.
           - Busko-Zdrój jest przepięknym, niewielkim, bardzo spokojnym miastem. Czuję się tutaj świetnie. Atmosfera, która tutaj panuje, pomogła mi w ostatnich przygotowaniach do Konkursu, a także podczas występu ocenianego przez jury. Mam nadzieję, że podobnie będzie podczas Koncertu Laureatów.

           Przyjechała Pani na Konkurs „Bella Voce” z Chin?
           - Nie, bo mieszkam w Polsce i studiuję w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie na Wydziale Wokalno-Aktorskim w klasie prof. dr hab. Ewy Iżykowskiej, która jest wspaniałym nauczycielem oraz artystką i kobietą, którą podziwiam.
Marzyłam o takich studiach, bo kocham śpiew i z wielką przyjemnością pracuję, ćwiczę, bo dla mnie to jest najważniejsze.
           Podczas Warsztatów i Konkursu w Busku-Zdroju także bardzo dużo się nauczyłam, ale muszę powiedzieć, że udział w konkursach, rywalizowanie z innymi uczestnikami nie sprawia mi przyjemności. Bardzo lubię występować podczas koncertów.
           Mam także okazję, aby podziękować pani Romie Owsińskiej, która jest nie tylko świetną śpiewaczką, ale także organizatorką. Pomogła mi w rezerwacji hotelu i zorganizowała posiłki. Jestem jej bardzo wdzięczna.

           Po ukończeniu studiów pozostanie Pani w Polsce, czy zamierza Pani wracać w rodzinne strony?
           - Jeszcze nie wiem, ale marzę o śpiewaniu w teatrze operowym. Chciałabym zaśpiewać partię księżniczki Turandot w operze Giacomo Pucciniego „Turandot”.

            Życzę spełnienia marzeń i jeszcze raz gratuluję sukcesu w Międzynarodowym Konkursie Wokalnym „Bella Voce”.
           - Dziękuję pani bardzo za gratulacje, życzenia i rozmowę.

Kolejnym moim rozmówcą był występujący w pierwszym dniu przesłuchań konkursowych Sławomir Naborczyk, polski tenor, znany wielu melomanom z występów w teatrach operowych.

           Bardzo się cieszę, że mogłam posłuchać Pana podczas przesłuchań konkursowych i dzisiaj usłyszę Pana podczas Koncertu Laureatów. Wiem, że przygotowania do Konkursu „Bella Voce” łączył Pan z innymi obowiązkami.
           - Tak, aktualnie jestem w trakcie produkcji „Barona Cygańskiego” w Operze Podlaskiej w Białymstoku, ale krótką przerwę wykorzystałem na przyjazd do Buska-Zdroju. To są moje ostatnie lata konkursowe i chcę je wykorzystać.
Po koncercie wyjeżdżam do Warszawy i jutro wracam do Białegostoku.

            Trzeba powiedzieć, że u progu wakacji poszczęściło się Panu w Szczecinie.
            - Tak, wakacje rozpoczęły się wygraniem 21. Konkursu Tenorów w Szczecinie, gdzie otrzymałem 549 róż i nagrodę główną, pokonując siedmiu konkurentów z całego świata. Później miałem szereg koncertów, m.in. w Kołobrzegu i Świnoujściu, stąd wakacje i czas na przygotowanie repertuaru na Konkurs skróciły mi się do dwóch tygodni. Od 6 sierpnia jestem w Białymstoku, a międzyczasie była jeszcze Krynica. Nie miałem czasu na wakacje.

            Musi Pan dbać o swoją formę, bo dobrych głosów tenorowych jest coraz mniej, czego najlepszym dowodem może być ten Konkurs. Mam nadzieję, że niedługo ukaże się płyta z Pana udziałem.
           - To będzie opera „Legenda Bałtyku” Feliksa Nowowiejskiego, która powinna się niedługo ukazać. Wśród solistów są także Michał Janicki, Przemysław Firek czy Aleksandra Opała. Grała „Sinfonia Varsovia”, śpiewał Chór Polskiego Radia, a całością dyrygował Sebastian Perłowski.

           Co Pan sądzi o wymaganiach repertuarowych konkursu „Bella Voce”?
           - Program tego Konkursu jest bardzo wygodny dla śpiewaka, bo trzeba było przygotować arię barokową, oratoryjną albo klasyczną, dowolną arię operową, utwór kompozytora polskiego, dowolną pieśń kompozytora obcego, oraz arię operetkową lub utwór musicalowy. W sumie trzeba było przygotować pięć pozycji.
           Bardzo się cieszę, że organizatorzy umożliwili mi występ w pierwszym dniu przesłuchań konkursowych, bo dzięki temu mogłem obowiązki pogodzić z udziałem w konkursie „Bella Voce”.

19 sierpnia 2019 r. wieczorem, przed rozpoczęciem Koncertu Laureatów, poznaliśmy werdykt jury.

W grupie I przyznane zostały dwie nagrody:

- I nagrodę otrzymał Jan Cieplik;
- III nagrodę otrzymała Gabriela Stolińska.

W grupie II przyznane zostały następujące nagrody i wyróżnienia:

- I miejsce ex aequo otrzymali: sopranistka Aleksandra Olczyk – absolwentka Akademii Muzycznej w Bydgoszczy w klasie śpiewu prof. Magdaleny Krzyńskiej, doskonaląca swe umiejętności pod kierunkiem prof. Heleny Łazarskiej w Wiedniu, solistka Teatru Wielkiego-Opery Narodowej w Warszawie oraz Wiktor Jankowski – baryton, który kształcił się w Drohobyczu i we Lwowie, gdzie studiował pod kierunkiem prof. Kornela Siatetsky’ego - wybitnego ukraińskiego tenora występującego przez wiele lat na włoskich scenach operowych. Wiktor Janowski studia magisterskie planuje kontynuować w Akademii Muzycznej w Katowicach, ale już prowadzi ożywioną działalnośc koncertową.
Podczas wręczania I nagrody pani Aleksandra Olczyk odmówiła przyjęcia jej, a uzasadniając tę decyzję powiedziała na scenie, że nie zgadza się z werdyktem jurorów.

- II miejsca ex aequo otrzymali: Mingyi Wang (Chiny) – sopran oraz Nikhil Goyal - baryton (Indie).

- III Miejsca ex aequo otrzymali: Wiktor Michał Kowalski – baryton, absolwent Akademii Muzycznej w Bydgoszczy i Sławomir Naborczyk – tenor, również absolwent Akademii Muzycznej w Bydgoszczy.

Przyznano także wyróżnienia, które otrzymali:

- Michał Bączyk – student Akademii Muzycznej w Poznaniu, za wykonanie arii Wolfganga Amadeusza Mozarta;
- Artur Rożek – absolwent UMFC w Warszawie, za wykonanie ballady „Czaty” Stanisława Moniuszki;
- Sylwia Salamońska – studentka Akademii Muzycznej w Poznaniu, za najlepsze wykonanie utworu współczesnego polskiego kompozytora;
- Yana Hudzowska – absolwentka Akademii Sztuki w Szczecinie, wyróżnienie im. Maestry Haliny Mickiewiczówny za wykonanie arii Gaetano Donizettiego;
- Chaoran Zuo (Chiny) – absolwent Akademii Muzycznej w Poznaniu, wyróżnienie im. Maestro Jana Kusiewicza za wykonanie arii Stefana z opery „Straszny Dwór” Stanisława Moniuszki.

           Po ogłoszeniu wyników i wręczeniu nagród rozpoczął się Koncert Laureatów III Międzynarodowego Konkursu Wokalnego „Bella Voce”, a występy nagradzane były gorąco przez publiczność.
           Bardzo dobrze, że byli na tym wydarzeniu: Wojewoda Świętokrzyski Agata Wojtyszek oraz Burmistrz Miasta i Gminy Busko-Zdrój Waldemar Sikora, a także prezes Uzdrowiska Busko-Zdrój Wojciech Lubawski..
Przekonali się, że pani Roma Owsińska – wybitna polska śpiewaczka o światowej renomie, stworzyła wspaniały międzynarodowy konkurs, który przy wsparciu władz i darczyńców będzie się rozwijał dzięki jej kreatywności oraz wielkiemu doświadczeniu pedagogicznemu.
           Mam nadzieję, że już niedługo Maestra Roma Owsińska poinformuje nas o terminach VI Świętokrzyskich Warsztatów Wokalistyki i IV Międzynarodowego Konkursu Wokalnego „Bella Voce” w Busku Zdroju.

Spotkanie z prof. Andrzejem Chorosińskim

           29 lipca 2019 roku w Bazylice OO. Bernardynów w Leżajsku odbył się ostatni koncert w ramach XXVIII Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej. Organizatorami Festiwalu są Klasztor OO. Bernardynów w Leżajsku i Miejskie Centrum Kultury w Leżajsku, a dyrektorem artystycznym jest prof. Józef Serafin.
          Koncert finałowy był wspaniałym spektaklem słowno-muzycznym w wykonaniu dwóch wyśmienitych polskich Artystów – światowej sławy organisty Andrzeja Chorosińkiego i jego syna, znanego aktora Michała Chorosińskiego.
Po koncercie prof. Andrzej Chorosiński zgodził się na krótką rozmowę i zapraszam Państwa do lektury.

          Andrzej Chorosiński: Z inicjatywy prof. Józefa Serafina i organizatorów zostaliśmy z synem zaproszeni do wykonania specjalnego programu. Jak występuje ze mną Michał, to wiadomo, że będą teksty. Zdecydowaliśmy się na poezję romantyczną czterech polskich wieszczów:
Adama Mickiewicza – Epilog „Pana Tadeusza”, Zygmunta Krasińskiego – Psalm Dobrej Woli, Juliusza Słowackiego – Rozmowa z piramidami oraz Cypriana Kamila Norwida – Epos – Nasza.
          Wiadomo, że utwory organowe, które przedzielają czy są wkomponowane między poetyckim słowem, powinny być kontynuacją klimatu pewnej nostalgii, zadumy, refleksji, w jakie wprowadza nas słowo. Okazuje się, że w dzisiejszych czasach niektóre myśli są nadal aktualne.
          Świadomie dobrałem i wykonałem utwory, które Państwo usłyszeli. Jeżeli się podobało, to bardzo się cieszę. Publiczność leżajską mam w pamięci jako bardzo serdeczną i żywo reagującą, chociaż dzisiaj może byłoby lepiej, gdyby wszystko zostało wykonane w całości, abym mógł z pierwszymi dźwiękami muzyki wchodzić na pogłos słowa, a na pogłos muzyki Michał wchodziłby ze słowami poezji.
Zapomnieliśmy o tym powiedzieć zapowiadającemu.

          Bardzo żałuję, że nie mogłam być na Pana recitalu w kościele św. Rocha w Rzeszowie-Słocinie w ramach Podkarpackiego Festiwalu Organowego i później w Łańcucie oraz w Tarnobrzegu, gdzie występował Pan również z Synem Michałem. W Rzeszowie grał Pan na nowych organach.
          - Na instrumencie w kościele św. Rocha miałem już okazję grać podczas uroczystości poświęcenia – to było w grudniu ubiegłego roku i teraz w ramach cyklu festiwalowego.
          Firmę Kamińskich (bo trzeba tu powiedzieć o trzech generacjach), uważam za jedną z czołowych firm polskich. Uważam ten instrument za bardzo dobrze zintonowany i jeżeli koncepcja regestracyjna jest autorstwa pana Andrzeja Kamińskiego, to też należy mu pogratulować.
Wprawdzie rodzaj klawiatury nie jest najlżejszy dla słabych paluszków niewieścich, ale ja lubię klawiaturę czuć pod palcami. Pod każdym względem uważam ten instrument za udany i mnie osobiście bardzo odpowiadający.

          To są organy o trakturze mechanicznej i należy się liczyć z tym, że potrzeba trochę wysiłku fizycznego w trakcie gry.
          - Nie wszystkie organy mechaniczne powodują opór klawiatury, są różne stopnie ciężkości, ale na tym instrumencie czuje się pod palcami klawiaturę. To jest szczegół nieistotny dla publiczności, bo grający powinien sobie z wszelkimi problemami poradzić.

          W Łańcucie wystąpił Pan jako kameralista z prof. Fulvio Leofredim, włoskim skrzypkiem, który od lat jest pedagogiem Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego.
           - Występowaliśmy już kilkakrotnie w Łańcucie, a wcześniej w Leżajsku, bo kiedyś te koncerty dla uczestników łańcuckich Kursów odbywały się w Leżajsku. Ze względów organizacyjnych odstąpiono od tego zamiaru, bo to powodowało konieczność odwołania zajęć na całe popołudnie. Z tego powodu od ośmiu, a może nawet dziewięciu lat, odbywają się one w kościele parafialnym w Łańcucie, gdzie znajduje się też ciekawy, dobrze przygotowany i sprawny instrument. Podczas tego koncertu wykonaliśmy z panem Fulviem słynną Chaconnę Tomaso Antonio Vitaliego – jeden z moich ulubionych utworów. Zdarzało mi się grać ten utwór nie tylko ze skrzypkiem, ale również z wiolonczelistą i zawsze komponuje się znakomicie z organami.

           Grał Pan w świątyniach i salach koncertowych na najsłynniejszych instrumentach organowych na świecie. Są jeszcze miejsca, w których chciałby Pan jeszcze wystąpić?
          - Jest wiele takich miejsc i nie będę ich wymieniał, ale podobno instrumenty Kawail - Cola w Ameryce Południowej są bardzo interesujące. W Ameryce Południowej jeszcze nie występowałem i nie wiem, czy zdążę tam dotrzeć mając lat 70, ale ciągle słyszy się, że obok instrumentów zabytkowych powstają nowe, które stają się słynne ze względu na ich wysoką wartość artystyczną.
Myślę, że nie ma takiego organisty na świecie, który mógłby powiedzieć: „grałem wszędzie, gdzie chciałem zagrać”.

          Od wielu lat prowadzi Pan działalność pedagogiczną, prowadząc klasę organów w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie, a także długo pracował Pan w Akademii Muzycznej we Wrocławiu. Z pewnością ma Pan wielu wychowanków, którzy prowadzą działalność artystyczną.
           - We wrocławskiej Akademii Muzycznej pracowałem do ubiegłego roku. Jestem pedagogiem od wielu lat, bo trzy miesiące po ukończeniu studiów z młodszymi koleżankami i kolegami spotykałem się jako pedagog – asystent prof. Feliksa Rączkowskiego.Za mną 47 lat pracy pedagogicznej, a liczba moich absolwentów w obu uczelniach – warszawskiej i wrocławskiej, to prawie 70 osób.
          Z ogromną satysfakcją mogę stwierdzić, że wśród nich jest kilkunastu laureatów najważniejszych konkursów międzynarodowych i pedagogów uczelni. We Wrocławiu jeden z moich studentów jest profesorem, drugi jest adiunktem z doktoratem. Podobnie w Warszawie, po habilitacji jest pan Bartosz Jakubczak, który urodził się i rozpoczynał naukę muzyki na Podkarpaciu. Myślę, że Bartosz niebawem otrzyma stanowisko profesora UMFC. Trzydzieści lat temu, po odejściu prof. Feliksa Rączkowskiego, przejąłem jego „pałeczkę” i mam ją komu przekazać W tej chwili po ukończeniu wieku granicznego, czyli 70. lat, na zaproszenie rektora jeszcze od października będę nadal prowadził zajęcia ze studentami, którzy rozpoczęli u mnie naukę.

           Będzie trochę więcej czasu na podróże koncertowe.
           - Do tej pory także udawało mi się, w sprawiedliwy i zgodny z przepisami sposób, łączyć podróże z obowiązkami, nawet wtedy, kiedy pełniłem funkcję rektora Akademii Muzycznej w Warszawie.

           Chcę jeszcze zapytać o Pana zainteresowania budownictwem organowym, bo jest Pan konsultantem i autorem licznych projektów w tym zakresie w Polsce oraz w Niemczech, Kanadzie i Japonii.
          - Jest to jedna z nielicznych dziedzin mojej działalności, o której mogę powiedzieć, że największe moje dzieło się już dokonało. Żaden z artystów muzyków nie może powiedzieć, że osiągnął to, co jest szczytem marzeń, jeśli chodzi o wykonawstwo, bo zawsze jeszcze można zagrać lepiej.
          Ja natomiast już chyba większego instrumentu nie zbuduję, od tego, który już od 13-tu lat funkcjonuje w Bazylice licheńskiej. Jest to największy instrument w Polsce, czwarty co do wielkości w Europie i dziesiąty spośród kościelnych organów na świecie. Ten instrument ma 157 głosów.
Stale jestem zapraszany do konsultacji w sprawie rewaloryzacji zabytkowych instrumentów.
Nie chcę mówić o planach, ale być może jeszcze dwa instrumenty do nowych świątyń w Polsce będę projektował.
           Jest to moja druga pasja, która daje mi dużą satysfakcję, a w momentach, gdy wykonawcy grający na instrumentach, które zaprojektowałem, wyrażają się z dużym uznaniem o walorach brzmieniowych i koncepcji dyspozycji, to jestem dumny.
           W planowaniu organów potrzebna jest wiedza oraz intuicja. Czasem trzeba odstąpić od tego, co się wie i dokonać pewnego eksperymentu, zwłaszcza jeśli chodzi o projektowanie menzur piszczałek, czy czasami dyspozycji głosów. Nie ma dwóch świątyń czy sal koncertowych, mających taką samą akustykę. Tak samo nie ma dwóch identycznych instrumentów.

          W programie koncertu w Leżajsku wykonał Pan dwa utwory opracowane na organy: Koncert a-moll Jana Sebastiana Bacha i Nokturn Es-dur op. 9 Fryderyka Chopina. Tym razem sięgnął Pan po utwory dawno już opracowane, ale słynie Pan także jako autor bardzo interesujących transkrypcji znanych utworów na organy.
          - Dokonałem wielu transkrypcji utworów. Do szlagierów kojarzonych ze mną należą m.in.: „Wełtawa” B. Smetany, „Uczeń czarnoksiężnika” P. Dukasa, „Dance macabre” C. Saint-Saënsa.
          Transkrypcja była dla mnie zawsze czymś inspirującym, a ponieważ czasem wśród sceptyków słyszy się: „po co grać transkrypcje, skoro literatury organowej są nieprzebrane zasoby i nikt nie jest w stanie zagrać jej w całości” – to ja jako alibi czasem gram transkrypcje Bacha, aby przypomnieć, że wtedy także te skłonności u kompozytorów występowały. W ten sposób bronię się przed krytyką.

           Był Pan proszony o koncerty wypełnione wyłącznie Pana transkrypcjami i może kiedyś doczekamy się także.
           - Wiele było takich koncertów, ale w Bazylice leżajskiej trudno by było zaplanować taki koncert, ponieważ większość moich transkrypcji to są opracowania utworów symfonicznych, wymagających instrumentu o większej skali niż organy leżajskie, które mają skalę do f, a bardzo często skala do a jest niewystarczająca, a duże koncertowe organy mają skalę do c czterokreślnego. W Leżajsku takiego koncertu proszę się nie spodziewać.

           Będziemy szukać Pana transkrypcji na płytach. Dziękuję Panu za wspaniały wieczór i proszę także serdecznie podziękować panu Michałowi, który zaraz po koncercie musiał opuścić Leżajsk, bo przed nim kilka godzin podróży. Kończymy tę rozmowę z nadzieją, że niedługo będzie okazja do kolejnego spotkania.
          - Nieznane są wyroki Opatrzności, ale nie ukrywam, że jeżeli w planach organizacyjnych prof. Józefa Serafina za dwa lata będzie jedno wolne miejsce i nikt lepszy się na to miejsce nie znajdzie, to chętnie wystąpią w Leżajsku.
          To samo dotyczy Podkarpackiego Festiwalu Organowego, którego dyrektorem artystycznym jest dr hab. Marek Stefański.
          Trudno powiedzieć, ile lat się znamy i która to już nasza rozmowa, ale z pewnością pierwsza dla portalu Klasyka na Podkarpaciu. Dziękuję za te wiele lat współpracy, zapraszam serdecznie na kolejne moje koncerty, a dzisiaj dziękuję za miłe spotkanie.

Z prof. Andrzejem Chorosińskim, wybitnym polskim organistą rozmawiała Zofia Stopińska 29 lipca 2019 roku w Leżajsku.

Maksym Dondalski: Lubię w muzyce różnorodność

            Koncerty w Sali balowej łańcuckiego Zamku, w wykonaniu zespołów kameralnych oraz orkiestr dziecięcej i młodzieżowej, zakończyły 27 lipca 2019 roku 45. Międzynarodowe Kursy Muzyczne im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie. Podczas II turnusu Kursów z orkiestrami pracował i przygotował je do koncertu Maksym Dondalski – utalentowany skrzypek i dyrygent młodego pokolenia. Kilka dni wcześniej poprosiłam Artystę o rozmowę, którą polecam Państwa uwadze.

          Zofia Stopińska: W gronie pedagogów Międzynarodowych Kursów Muzycznych w Łańcucie pojawił się Pan niedawno.
          Maksym Dondalski: Dokładnie przed rokiem byłem po raz pierwszy i zostałem zaproszony także w tym roku, aby poprowadzić orkiestry.

          Ma Pan doświadczenia w prowadzeniu orkiestr, które tworzą dzieci i młodzież?
          - Pracuję na co dzień ze studencką orkiestrą kameralną. Chcę podkreślić, że z zespołami młodzieżowymi pracuje się zupełnie inaczej, chociaż im dłużej pracuję, tym bardziej jestem przekonany, że nie można traktować ich zbyt pobłażliwie. Trzeba uczyć ich od początku takiej samej dyscypliny, jaka jest w zespołach zawodowych, bo dzięki temu będzie im o wiele łatwiej później pracować w zespołach. Miałem okazję obserwować studentów, którzy zostali doangażowani do pracy w orkiestrze symfonicznej, a wcześniej nie grali w żadnym zespole. Byli bardzo zdziwieni, że od razu wymaga się od nich bardzo dużo i muszą wszystkiemu sprostać, albo następnym razem nie zostaną zaproszeni. Dlatego staram się nawet małym dzieciom wpajać, że musimy konsekwentnie uczyć się profesjonalnych nawyków i starać się grać coraz lepiej. Pracujemy do ostatniej chwili. Zauważyłem, że dzieci bardzo lubią pracować i być traktowane poważnie, tak samo jak dorośli.
          W zeszłym roku zajęło mi więcej czasu wprowadzenie odpowiedniej dyscypliny, ale byłem bardzo konsekwentny i osiągnąłem wszystko, co zamierzałem.
Spora grupa uczestników z ubiegłego roku przyjechała również w tym roku i zgłosiła się do orkiestry. Te dzieciaki zachowywały się idealnie, były zdyscyplinowane i przychodziły przygotowane.

          Wiem, że pochodzi Pan z rodziny o długich tradycjach muzycznych i w każdym pokoleniu byli skrzypkowie.
          - Tak, wiem na pewno, że dziadek przez całe zawodowe życie grał na skrzypcach w operze i w filharmonii w Bydgoszczy. Ojciec także został skrzypkiem i moje rodzeństwo to także skrzypkowie, chociaż siostra Kasia trochę się wyłamała, bo została śpiewaczką i coraz mniej gra na skrzypcach. Przede wszystkim występuje jako śpiewaczka.

          Podobno wychował się Pan w filharmonii, bo rodzice byli muzykami orkiestrowymi.
          - To prawda, wtedy nie zostawiało się dzieci pod opieką nianiek, a zresztą moi rodzice nie mieli pieniędzy na opłacenie opiekunki. Pamiętam, że podczas trwania próby tylko czasami zostawałem pod opieką pań portierek, a większość czasu spędzałem w sali prób. Zazwyczaj siedziałem i słuchałem z zainteresowaniem. Dlatego cała praca orkiestry, wszystkie obowiązujące zasady były dla mnie oczywiste już od czwartego roku życia. Z pewnością dlatego teraz jest mi łatwiej pracować z orkiestrami.

          Dlaczego rozpoczął Pan naukę w szkole muzycznej od gry na fortepianie, a dopiero później trafił Pan do klasy skrzypiec?
          - Ojciec bardzo chciał, żebym także grał na fortepianie i miał rację, bo to wpływa na rozwój i postrzeganie muzyki, słucha się jej harmonicznie, a na skrzypcach mamy tylko melodię. Teraz jestem mu bardzo wdzięczny, że zadbał, abym na wielu płaszczyznach uczył się muzyki. W pracy dyrygenta pomaga mi to, że kiedyś akompaniowałem innym grając na fortepianie. Akompaniowanie soliście nie jest proste i łatwe, bo wymaga, szczególnie od dyrygenta, wyczucia i elastyczności.
Trochę szkoda, że jak zacząłem brać udział w poważniejszych konkursach skrzypcowych, musiałem zrezygnować z dalszej nauki gry na fortepianie.

          Wynika z tego, że przez cały czas uczył się Pan grać na skrzypcach.
          - Tak, na skrzypcach uczyłem się od samego początku, a wraz z rozpoczęciem nauki w szkole muzycznej, równolegle rozpocząłem naukę gry na fortepianie. Na trzecim roku szkoły muzycznej II stopnia musiałem przerwać naukę gry na fortepianie, bo musiałem więcej czasu poświęcić na ćwiczenie na skrzypcach.

          Naukę gry na skrzypcach rozpoczął Pan u Ojca?
          - Tak, bo Ojciec jest zawodowym skrzypkiem. Skrzypce pojawiły się w moich rękach, jak byłem bardzo małym dzieckiem i nawet nie wiedziałem, że są takie rodziny, w których ktoś nie gra. Byłem pewien, że wszyscy ludzie grają lub uczą się grać.
          Później kontynuowałem naukę w Państwowej Szkole Muzycznej I i II stopnia w Olsztynie, w klasie skrzypiec pod kierunkiem Zdzisława Wylonka, a po jej ukończeniu studiowałem na Wydziale Instrumentalnym Akademii Muzycznej w Bydgoszczy w klasie prof. Jadwigi Kaliszewskiej, a po jej śmierci ostatni rok ukończyłem u prof. Marcina Baranowskiego.
          Uczestniczyłem też w różnych kursach u największych skrzypków, do jakich udało mi się dostać –miedzy innymi pracowałem pod kierunkiem prof. Konstantego Andrzeja Kulki , prof. Adama Kosteckiego i prof. Grigorija Zhyslina.

          Bardzo wcześnie zaczął Pan uczestniczyć w konkursach skrzypcowych i często je Pan wygrywał.Jeśli wymienimy tylko te, w których był Pan w gronie laureatów, to lista będzie długa. Mając 9 lat, został Pan laureatem I nagrody Wielkopolskiego Konkursu Skrzypcowego w Poznaniu. W 2000 roku otrzymał Pan I wyróżnienie w V Ogólnopolskim Konkursie Skrzypcowym im. Grażyny Bacewicz we Wrocławiu i w tym samym roku wystąpił Pan również na Zamku Królewskim w Warszawie. Dużym osiągnięciem było zdobycie IV nagrody w I Międzynarodowym Konkursie Skrzypcowym im. G. P. Telemanna w Poznaniu w 2004 roku. Otrzymał Pan I nagrodę i nagrodę za najlepsze wykonanie utworu N. Paganiniego w II Ogólnopolskim Konkursie Skrzypcowym „Młody Paganini” w Legnicy (2004) oraz I miejsce w I Międzynarodowym Konkursie Skrzypcowym „Młodzi Wirtuozi” w ramach II Międzynarodowego Festiwalu „Paganini 2004” we Wrocławiu.
          Aby mieć tak dużo sukcesów, sam talent nie wystarczył, trzeba było dużo pracować pod kierunkiem bardzo dobrych pedagogów.
          - Ma Pani rację, przez cały czas ciężko pracowałem i na pewno była to dobra szkoła. Ojciec pilnował mnie zawsze, jak ćwiczyłem w domu i zawsze zwracał mi uwagę, kiedy popełniałem błędy. Nie wszyscy rodzice potrafili w ten sposób pomagać swoim dzieciom.

           Znam wielu skrzypków – solistów i muzyków orkiestrowych, którzy po latach gry na instrumencie zaczynają także dyrygować, ale Pan wkrótce po otrzymaniu dyplomu z wyróżnieniem w klasie skrzypiec, postanowił ukończyć studia dyrygenckie.
          - Zachęcił mnie do ukończenia studiów w klasie dyrygentury symfonicznej prof. Zygmunt Rychert, który prowadził orkiestrę symfoniczną Akademii Muzycznej w Bydgoszczy. Byłem koncertmistrzem tej orkiestry i zauważył, że bardzo dobrze słyszę, bo sam także ma absolutny słuch. Jak coś się niedobrego działo w czasie próby, to zatrzymywał orkiestrę i zazwyczaj pytał mnie, kto zagrał nie tak. Doskonale wiedział, że jestem dobrym kolegą i nie będę wytykał błędów innym.
          Za namową prof. Rycherta zacząłem u niego studia dyrygenckie. To był bardzo trudny czas w moim życiu, ponieważ zacząłem już pracę w Filharmonii Gorzowskiej, byłem na pierwszym roku studiów magisterskich na skrzypcach i zacząłem dyrygenturę. Nałożyły mi się wszystkie możliwe prace, były momenty zwątpienia, że nawet zastanawiałem się, po co mi to wszystko, ale udało się.

          Ma Pan na koncie liczne występy solowe z orkiestrami symfonicznymi, występuje Pan także jako dyrygent.
          - Czasami dyryguję, ale staram się przede wszystkim grać na skrzypcach, bo od lutego rozpocząłem pracę jako koncertmistrz orkiestry Teatru Wielkiego – Opery Narodowej w Warszawie. Występuję nadal także jako solista i dlatego gra na skrzypcach jest dla mnie bardzo ważna.

          Ma Pan wiele doświadczeń w dziedzinie muzyki symfonicznej, a opera to nowość.
          - To są moje pierwsze doświadczenia z operą, która jest połączeniem muzyki symfonicznej i akompaniamentów. W orkiestrze operowej trzeba być bardzo elastycznym muzykiem. Będąc koncertmistrzem mam dużo ciekawych i pięknych solówek do grania. Opera jest połączniem wszystkiego, co w muzyce najciekawsze.

          Do tej pory jako solista i dyrygent występował Pan głównie na terenie północnej i zachodniej Polski – m.in.: Olsztyn, Słupsk, Koszalin, Gorzów Wielkopolski, Opole... Koncertował Pan także na zagranicznych scenach – w Chateauroux we Francji, Kaliningradzie w Rosji i wielokrotnie w Filharmonii Berlińskiej.
          - Dla mnie najważniejsze są występy w Filharmonii Berlińskiej, gdzie występowałem jako solista już cztery razy i znowu jestem zaproszony w grudniu tego roku i będę tam grał Koncert skrzypcowy Ericha Wolfganga Korngolda. Bardzo się na ten koncert cieszę, bo gra się tam cudownie, akustyka jest wspaniała i to jest czysta przyjemność.

          Ciekawa jestem, jak Pan z tymi licznymi obowiązkami godzi pracę pedagogiczną na Wydziale Instrumentalnym Akademii Sztuki w Szczecinie.
          - Na szczęście nie jest to długa podróż, bo mogę latać samolotem. Wprawdzie wstaję przed godziną czwartą rano i cały dzień spędzam w Akademii w Szczecinie. Nie jest to łatwe, ale staram się być w Szczecinie w każdym tygodniu.

          Jaka muzyka jest Panu najbliższa?
          - Lubię w muzyce różnorodność. Wiadomo, że muzyka klasyczna i romantyczna jest najbliższa każdemu człowiekowi, ale bardzo lubię także muzykę współczesną.
          Bardzo długo abstrakcyjna wydawała mi się muzyka Krzysztofa Pendereckiego, bo jej po prostu nie rozumiałem, ale współpracując z Orkiestrą Sinfonia Varsovia, grałem wiele utworów Pendereckiego. Tak bardzo mnie ta muzyka zafascynowała, że postanowiłem napisać doktorat z sonat skrzypcowych Krzysztofa Pendereckiego i aktualnie zdałem już wszystkie egzaminy, nagrałem płytę i zostało mi troszkę pracy do napisania.

           Podczas Międzynarodowych Kursów Muzycznych w Łańcucie często spotykałam w charakterze uczestnika pana Natana Dondalskiego, który jest Pana bratem i także znakomitym skrzypkiem. Ponieważ jest także świetnym pedagogiem, od kilku lat zapraszany jest w tej roli w lipcu do Łańcuta.
Czy Panowie koncertujecie wspólnie?
           - Tak, ale coraz rzadziej, bo jesteśmy bardzo zapracowani, a w dodatku dyrektorzy filharmonii liczą koszty i niechętnie zgadzają się na dwóch solistów. Bardzo się cieszę, że w lipcu mamy możliwość przez dwa tygodnie się spotykać, bo to jest jedyne miejsce, gdzie możemy ze sobą codziennie, spokojnie porozmawiać.

           Z jakimi wrażeniami wyjedzie Pan z Łańcuta?
           - Z bardzo dobrymi. Przekonałem się, że moja praca z dziećmi i młodzieżą jest potrzebna. Zafascynowała mnie szczególnie praca z najmłodszymi uczestnikami tworzącymi orkiestrę. Przygotowałem dla nich bardzo ambitny program, ale podeszli do pracy z wielkim zapałem i wszystko bardzo dobrze brzmi.
Ponadto praca odbywa się w bardzo dobrej atmosferze i wszystko jest tutaj bardzo dobrze zorganizowane, a do tego cudowny park i Zamek.
Za rok zobaczymy się ponownie w drugiej połowie lipca.

Z panem Maksymem Dondalskim, pedagogiem 45. Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie, znakomitym skrzypkiem i dyrygentem rozmawiała Zofia Stopińska 22 lipca 2019 roku w Łańcucie.

Na XV Festiwal w Żarnowcu zaprasza dyrektor artystyczny Marek Wiatr

           Wprawdzie do rozpoczęcia tegorocznej edycji Festiwalu w Żarnowcu pozostało jeszcze trochę czasu, ale już trzeba rezerwować czas, kupować bilety i karnety, bo będzie to wyjątkowy Festiwal, o czym zapewnia pan Marek Wiatr, dyrektor artystyczny tej imprezy.

          Marek Wiatr: Ponieważ będzie to już XV Festiwal w Żarnowcu, bardzo zależało mi na tym, żeby podkreślić ten jubileusz naszej obecności na terenie parku i Muzeum Marii Konopnickiej w Żarnowcu. Rozpoczynamy 5 września o godzinie 18:00 otwarciem Wystawy fotograficznej Juliusza Multarzyńskiego „Opery Krzysztofa Pendereckiego”, a później odbędzie się promocja książki autorstwa Adama Czopka i Juliusza Multarzyńskiego, zatytułowanej „Maria Fołtyn – życie z Moniuszką”, a zakończą ten wieczór arie i pieśni Stanisława Moniuszki w wykonaniu solistów Opery Śląskiej w Bytomiu. Ten kameralny wieczór odbędzie się w budynku „Lamusa”.
           6 września (piątek) na plenerowej scenie przed dworkiem Marii Konopnickiej wystawimy „Rigoletto”, jedną z najbardziej znanych oper Giuseppe Verdiego. Wielu z Państwa pamięta z pewnością piękne partie głównych bohaterów: Gildy, Księcia, a przede wszystkim Rigoletta, bo wykonanie tej ostatniej jest marzeniem wielu najlepszych barytonów. Wykonawcami będą soliści, chór, balet i orkiestra Teatru Państwowego w Koszycach.
          W następnym dniu proponujemy Galę operetkową „Od Straussa do Kálmána” w wykonaniu Orkiestry Lwowskiego Teatru Narodowego im. Marii Zańkowskiej i solistów Opery Lwowskiej. Tego wieczoru królować będą przede wszystkim najpiękniejsze przeboje operetkowe.
          8 września na plenerowej scenie w Żarnowcu wystawiony zostanie najbardziej znany na świecie musical, czyli „Skrzypek na dachu” Jerry Bocka w wykonaniu solistów, orkiestry, chóru i baletu Teatru Muzycznego w Lublinie.
           Postanowiłem jeszcze ten Festiwal wzbogacić i tydzień później organizujemy jeszcze jeden koncert w Kościele Parafialnym w Jedliczu. Powodów jest kilka. Maria Konopnicka w tym kościele bywała, ponieważ była częstym gościem w Jedliczu. Są dokumenty, że odwiedzała szkołę w Jedliczu i bywała tu na różnych uroczystościach. Maria Konopnicka pochowana została we Lwowie na Cmentarzu Łyczakowskim, a Kościół w Jedliczu został zaprojektowany przez Jana Sas-Zubrzyckiego – lwowskiego architekta, a wewnątrz ołtarz główny jest dziełem inż. Henryka Zaremby i są bardzo ciekawe rzeźby Piotra Wójtowicza, zwanego lwowskim Fidiaszem, którego rzeźby zdobią również wnętrze Opery Lwowskiej.
Dlatego pomyślałem o koncercie poświęconym „naszemu” Papieżowi, podczas którego przedstawione zostaną fragmentu Jego homilii, a w części muzycznej najsłynniejsze utwory „Ave Maria”, w wykonaniu orkiestry kameralnej i solistów Opery Śląskiej w Bytomiu.

          Program XV Jubileuszowego Festiwalu Żarnowiec przedstawia się imponująco, ale zabezpieczenie środków finansowych z pewnością wymagało wielu zabiegów.
          - Nie ukrywam, że było w tym roku bardzo trudno pozyskać sponsorów. Zauważyłem, że z roku na rok jest coraz trudniej.
Zawsze mi się wydawało, że do Żarnowca – miejsca, w którym żyła i tworzyła Maria Konopnicka, jedna z najwybitniejszych polskich poetek i pisarek, sponsorzy powinni się sami garnąć i zaistnienie w tym miejscu powinno być zaszczytem. Maria Konopnicka była wielką Polką i patriotką, która napisała „Rotę”, wspomagała mieszkańców Żarnowca, kształciła młodzież i wydawało mi się, że z pozyskaniem sponsorów nie będzie problemów, ale niestety, pomyliłem się. Okazuje się, że w dzisiejszych czasach poczucie patriotyzmu schodzi na dalszy plan. Kiedyś, w latach 60. czy 70., obowiązkiem było przyjechać do Żarnowca. Bez przerwy przyjeżdżały tutaj wycieczki ze szkół, zwiedzali to miejsce także ludzie dorośli, a dzisiaj już tak nie jest.
Ten Festiwal przybliża jeszcze to miejsce oraz postać Marii Konopnickiej i jej działalność.

           W tym roku w sposób szczególny promowana jest twórczość Stanisława Moniuszki, bowiem ten wielki polski kompozytor urodził się 200 lat temu.
           - Dlatego podczas tegorocznej edycji Festiwalu w Żarnowcu nie może zabraknąć utworów Stanisława Moniuszki. Ten wielki kompozytor trafiał do salonów i teatrów operowych, a pieśni tworzył z myślą o polskim społeczeństwie, natomiast Maria Konopnicka ze swoją twórczością trafiała pod strzechy.

            Organizatorami Festiwalu są Muzeum Marii Konopnickiej w Żarnowcu oraz Towarzystwo Operowe i Teatralne, ale o programie, który jest prezentowany w tym pięknym zakątku, decyduje przede wszystkim dyrektor artystyczny, czyli Pan.
           - Ma pani rację, że to piękny zakątek, ale pomimo, że Żarnowiec jest troszeczkę na uboczu, oddalony od Krosna i od Jasła, przyjeżdża tu wiele osób kochających muzykę. Zawsze jest komplet na widowni, ale wszystkie spektakle operowe czy teatralne i gale koncertowe odbywają się w plenerze, dlatego tworząc program, trzeba myśleć o bardzo atrakcyjnym i jednocześnie ambitnym programie dla szerokiego grona publiczności.
Część kosztów Festiwalu pokrywamy z biletów, które kupuje publiczność. Duże zespoły wykonawcze, plenerowa scena, nagłośnienie i oświetlenie kosztują nas bardzo dużo. Musimy także zapraszać artystów, którzy się spodobają.

          Wielu melomanów przyjeżdża do Was od lat, ale także ważna jest promocja Festiwalu, którą oceniam bardzo dobrze, bo już rozmawiamy o wszelkich szczegółach i informacje dostępne są na stronach internetowych organizatorów, a także w prasie i innych środkach przekazu, są afisze i już od 1 sierpnia, w kilku miejscach, można kupować bilety i karnety.
          - Przez całe wakacje nie mam szans na urlop, ponieważ w tym czasie trwają ostatnie przygotowania do Festiwalu i muszę zadbać o każdy szczegół, załatwić wszystkie formalności związane z wynagrodzeniem i pobytem artystów. To jest ogromne przedsięwzięcie, które absorbuje mnie także fizycznie, ale lubię taką pracę, a żona na razie toleruje moje nieobecności i to, że jej nie pomagam w domu. Ale i tak mam jeszcze czas na malowanie, właśnie przygotowuję się do kolejnej wystawy moich obrazów.
          Nie zawsze dopisuje nam pogoda, ale publiczność już jest do tego przyzwyczajona, ubiera się stosownie, zaopatruje się w przeciwdeszczowe peleryny i jest na naszych koncertach do końca.
Mam nadzieję, że w tym roku niebiosa będą nam sprzyjać.

           Przez całe lata podczas Festiwalu organizowane są akcje charytatywne związane z pomocą medyczną dla potrzebujących. Czy w tym roku też tak będzie?
          - Owszem, to wynika chyba z faktu, że nie zostałem lekarzem i nie mogę leczyć ludzi, tak jak mój ojciec, dziadek, pradziadek i teraz moje dzieci, to staram się pomagać ludziom w inny sposób, organizując co najmniej raz w roku akcje charytatywne na jakiś cel społeczny i odbywają się one także w Żarnowcu.
Zbieraliśmy pieniądze na hospicjum, na karetkę dla hospicjum w Rzeszowie, dla powodzian, dla ośrodka niepełnosprawnych w Krośnie. Od dwóch lat zbieramy pieniądze dla Bonifratrów z Iwonicza, którzy rozbudowują swój Dom Pomocy Społecznej. Cieszy mnie, że jest dość duże zainteresowanie, a największe powodzenie ma „Apteka Bonifratrów”, z różnymi ziółkami i maściami.
           Zawsze mam taką zasadę, że pieniądze ze zbiórek nie trafiają do organizatorów Festiwalu. Jedynie informuję publiczność o celu akcji, załatwiam często obrazy, które są licytowane i prowadzę licytacje. Natomiast pieniądze zbierają pracownicy ośrodków, na rzecz który przeprowadzana jest akcja.

           Kto Panu pomaga?
           - Pomagają mi przede wszystkim dyrekcja i pracownicy Muzeum Marii Konopnickiej w Żarnowcu, jest grupa bardzo zainteresowanych wolontariuszy, pomagają mi także moi wychowankowie z Prywatnej Szkoły Wokalno-Aktorskiej, którą prowadzę. Jedna osoba nie podołałaby wszystkim obowiązkom.

           Pewnie podczas XV Festiwalu wspominał Pan będzie poprzednie edycje, ale już dzisiaj zapytam, czy było wydarzenie, które zapamięta Pan do końca życia?
          - Tak, to był koncert patriotyczny. Zaprosiłem do udziału w nim śp. Janusza Zakrzeńskiego, który wystąpił w roli Marszałka Piłsudskiego, a w części muzycznej z kolegami z Opery Śląskiej śpiewaliśmy wiązanki pieśni patriotycznych. Padał lekki deszcz i kiedy na scenę wszedł Janusz Zakrzeński i zaczął recytować teksty Marszałka o matce i ojczyźnie, publiczność wstała i słuchała z wielkim wzruszeniem. To było wyjątkowe przeżycie.

           Cieszy fakt, że bilety na Festiwal Żarnowiec sprzedają się bardzo dobrze i są komplety publiczności.
           - Fenomen naszego Festiwalu można porównać do powodzenia zespołu „Stare Dobre Małżeństwo”, którego piosenek nie usłyszymy w mediach, ale na ich koncerty przychodzą tłumy.
My nie cieszymy się zainteresowaniem mediów ogólnopolskich, a uważam, że one powinny tutaj być.

Jesteśmy na uboczu, ale zawsze mamy komplet publiczności. Mamy nawet pana, który każdego roku przylatuje z Holandii specjalnie na Festiwal w Żarnowcu.

           Powiedzieliśmy już na początku o terminie XV Festiwalu i o wykonawcach, pozostaje tylko ponowić zaproszenie.
           - Serdecznie Państwa zapraszam na XV Jubileuszowy Festiwal Żarnowiec 2019.

Z panem Markiem Wiatrem - pomysłodawcą i dyrektorem artystycznym Festiwali w Żarnowcu, a także znakomitym tenorem i malarzem rozmawiała Zofia Stopińska 20 sierpnia 2019 r.

Muzyka filmowa (i nie tylko) na Zamku w Krasiczynie

Fundacja Pro Arte et Historia serdecznie zaprasza w niedzielę, 25 sierpnia br. o godzinie 17.00 do zamku w Krasiczynie. Odbędzie się tam 2. edycja koncertu Polska muzyka filmowa i nie tylko w wykonaniu Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Sławomira Chrzanowskiego.

W renesansowej scenerii krasiczyńskiego zamku usłyszymy znane utwory z filmów m.in.: „Czarne chmury”, "Piraci z Karaibów", "Śniadanie u Tiffany'ego” i wiele innych.

Projekt dofinansowany jest ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury w ramach programu „Muzyka” realizowanego przez Instytut Muzyki i Tańca.

Wstęp wolny.

Muzyka filmowa (i nie tylko) na Zamku w Krasiczynie

Fundacja Pro Arte et Historia serdecznie zaprasza w niedzielę, 25 sierpnia br. o godzinie 17.00 do zamku w Krasiczynie. Odbędzie się tam 2. edycja koncertu Polska muzyka filmowa i nie tylko w wykonaniu Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Sławomira Chrzanowskiego.

W renesansowej scenerii krasiczyńskiego zamku usłyszymy znane utwory z filmów m.in.: „Czarne chmury”, "Piraci z Karaibów", "Śniadanie u Tiffany'ego” i wiele innych.

Projekt dofinansowany jest ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury w ramach programu „Muzyka” realizowanego przez Instytut Muzyki i Tańca. Wstęp wolny.

Subskrybuj to źródło RSS