wywiady

Jubileuszowe Międzynarodowe Kursy Muzyczne w Łańcucie na półmetku

      Od 1 lipca 2024 roku trwają 50. Międzynarodowe Kursy Muzyczne im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie. Jubileusz to nie tylko czas radości, ale także czas na refleksje i wzruszenia. Twórcami Kursów byli prof. Zenon Brzewski, wybitny skrzypek, pedagog i wielki przyjaciel utalentowanej młodzieży oraz Władysław Czajewski, dyrektor Muzeum Zamku w Łańcucie.
Kursy powstały w czasie, kiedy wyjazdy zagraniczne były ograniczone i kosztowne. Utalentowani młodzi ludzie mogli doskonalić swe umiejętności pod okiem wybitnych polskich i zagranicznych mistrzów.
      Po śmierci prof. Zenona Brzewskiego kierownikiem artystycznym i naukowym Kursów został znakomity skrzypek prof. Mirosław Ławrynowicz, a od 2005 roku do dziś kieruje nimi prof. Krystyna Makowska-Ławrynowicz.
Po śmierci dyrektora Władysława Czajewskiego przewodniczącym Komitetu Organizacyjnego Kursów został pan Krzysztof Szczepaniak, który pełni tę funkcję do dziś.
Dyrektor Władysław Czajewski często powtarzał, że te Kursy wyróżniają dwie rzeczy:
- genius loci, czyli wyjątkowość miejsca, w jakim są organizowane – miejsce szczególnie związane z muzyką, jakim jest magnacka rezydencja otoczona przepięknym parkiem;
- genius persone to wyjątkowi ludzie tworzący tę imprezę.

O jubileuszowej edycji i o historii rozmawiałam pod koniec I turnusu z panią prof. Krystyną Makowską-Ławrynowicz, kierownikiem artystycznym i naukowym Międzynarodowych Kursów Muzycznych w Łańcucie. Kursy cieszą się nieustannym zainteresowaniem. Przed chwilą dowiedziałam się, że ponad dwustu uczestników zgłosiło się na I turnus.
      - To prawda, Kursy cieszą się od lat wielką popularnością, w czasie największego rozkwitu mieliśmy w lipcu w Łańcucie 612 uczestników. Przeżyliśmy karteczki na żywność, stan wojenny i pandemię. Kursy odbywają się bez przerwy od 1975 roku.

W tym roku Kursy odbywają się po raz 50-ty i panuje odświętny nastrój, ale jest to czas wytężonej pracy. Idąc korytarzami Szkoły Muzycznej i Zespołu Szkół Technicznych w Łańcucie słyszymy muzykę, rozbrzmiewającą z sal lekcyjnych, w auli szkoły odbywają się popisy. Uczestnicy pilnie ćwiczą w parku w cieniu drzew. Najbliżej szkoły przygotowuje się do lekcji kwartet smyczkowy, a psotny wietrzyk co chwilę unosi w powietrze kartki z nutami.
      - Ćwiczą dopóki temperatura jeszcze sprzyja. Zobaczymy, czy zapowiadane upały pozwolą na ćwiczenie na świeżym powietrzu, chociażby ze względu na instrumenty.
Pomimo wakacji młodzi wioliniści chcą doskonalić swoje umiejętności i przyjeżdżają do Łańcuta, aby pracować pod kierunkiem znakomitych pedagogów. Kursy odbywają się po raz 50-ty i spora grupa pedagogów, których gościliśmy w Łańcucie w czasie pierwszych dekad już się wycofała ze względu na wiek i trudy dalekich podróży.

Ale są profesorowie z ponad 30-letnim stażem.
       - O tak, nawet z dłuższym stażem, a są to między innymi: prof. Stanisław Firlej, prof. Monika Urbaniak-Lisik, prof. Tomasz Strahl…

Są profesorowie, którzy byli uczestnikami łańcuckich kursów, a po studiach i koncertach w słynnych salach koncertowych powrócili do Łańcuta i dzielą się z młodymi instrumentalistami swoim doświadczeniem. Zaliczymy do nich z pewnością prof. Tomasza Strahla.
       - Ja także byłam na Kursach w Łańcucie w roli uczestnika. Prof. Zenon Brzewski zaangażował mnie i mojego męża do otwarcia Kursu w Sali balowej łańcuckiego Zamku. Pamiętam, że wykonywaliśmy Sonatę Kreutzerowską Ludwiga van Beethovena i Sonatę Césara Francka. Wtedy programy były pisane na maszynach i pani sekretarka napisała przez pomyłkę Sonata Kreucerowska, a w przypadku Francka napisała C. Franek. Nie było szansy na poprawienie tych błędów, bo program został powielony i nie było czasu na poprawki. W naszym biuletynie zostało to udokumentowane jako anegdotka.

To było tuż po Waszym zwycięstwie w Konkursie ARD w Monachium.
      - Tak, koncert w Łańcucie odbył się wkrótce po Konkursie w Monachium. Pamiętam, że w czasie pierwszych edycji Kursów w Łańcucie uczestnikami mogli być tylko studenci lub dyplomanci Akademii Muzycznych. Profesor później zadecydował, że mogą także znaleźć się wśród uczestników wyróżniający się uczniowie szkół muzycznych II stopnia. Uważał, że lata między 15-tym a 20-tym rokiem życia są bardzo urodzajne dla młodych artystów.
      Później na kursach zaczęli się pojawiać również uczniowie szkół muzycznych I stopnia razem ze swoimi pedagogami. Został stworzony przez prof. Brzewskiego Kurs metodyczny dla pedagogów, żeby wioliniści byli od najmłodszych lat właściwie prowadzeni.
Teraz rozszerzyliśmy to nawet o wiek przedszkolny, bo Helen Brunner z Wielkiej Brytanii prowadzi u nas metodą Suzuki małe dzieciaczki.

Po kilku latach przerwy, inauguracja 50. Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. prof. Zenona Brzewskiego odbyła się w Filharmonii Podkarpackiej. Bardzo dobrze się spisali uczniowie Szkoły Muzycznej II stopnia im. Zenona Brzewskiego w Warszawie, którzy grają w orkiestrze smyczkowej.
      - To była Warszawska Orkiestra Kameralna im. Zenona Brzewskiego, z która na co dzień ma regularne zajęcia z prof. Maksymem Dondalskim w Ogólnokształcącej Szkole Muzycznej im. Zenona Brzewskiego jako orkiestra kameralna. Ta orkiestra przygotowuje fantastyczne programy, bo zawsze w ciągu roku akompaniuje dyplomantom naszej szkoły. Ostatnie roczniki są dość liczne, bo po 12 lub 13 osób kończy szkołę i akompaniamenty dla każdego dyplomanta orkiestra musi przygotować na jeden koncert.
      Były kłopoty z zaangażowaniem Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej, bo to wiązało się z dużymi kosztami. Kiedy dowiedzieliśmy się w marcu, że nie będzie możliwe zaangażowanie orkiestry symfonicznej, ale możemy w tym dniu zorganizować koncert w sali Filharmonii, zadecydowałam, że wystąpi nasza orkiestra. Tym bardziej, że szkoła w ubiegłym roku obchodziła 30-lecie i jest szkołą im. Zenona Brzewskiego, a kursy mają tego samego patrona i obchodzą 50-lecie. Można było to związać piękną klamrą.

Przed koncertem zostały wręczone dyplomy i medale. Pani została uhonorowana Złotym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”. Gratuluję serdecznie.
       - Dziękuję bardzo. Jestem szczęśliwa, że niespodziewanie zostałam tak uhonorowana. Były medale i dyplomy gratulacyjne przyznane przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. II turnus Jubileuszowych Kursów zainaugurowany zostanie także bardzo uroczyście w sali balowej łańcuckiego Zamku.
       Polecam także pani uwadze ciekawą wystawę złożoną z wielu antyram zawierających archiwalne zdjęcia z czasów, kiedy łańcuckimi Kursami kierował prof. Zenon Brzewski, a wykładowcami byli m.in. profesorowie: Zachar Bron, Fiodor Drużynin, Irena Dubiska, Jean Fournier, Michel Flaksman, Oleg Krysa, Stanisław Lewandowski, Kurt Lewin, Wolfgang Marschner, Ivan Monighetti, Andrzej Mysiński Kazimierz Wiłkomirski i wielu innych światowej sławy pedagogów, którzy kształcili młodych, utalentowanych uczestników.
Przygotowała tę wystawę Zosia Kotwica, która z oddaniem pomaga w biurze organizacyjnym Kursów.

MKM Łańcut 2024 prof Krystyna Makowska Ławrynowicz 2prof. Krystyna Makowska-Ławrynowicz podczas inauguracji 50. Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie, fot. lykografia.pl

W czasie trwania Kursów prawie każdy dzień kończy się koncertem.
      - Tak, wieczorem zapraszamy uczestników, rodziców i wszystkich chętnych do sali Miejskiego Ośrodka Kultury w Łańcucie na koncerty w wykonaniu znakomitych profesorów, którym towarzyszą pianiści Kursów. Sala jest zawsze wypełniona publicznością. W pierwszym turnusie występowali m.in. profesorowie: Wojciech Koprowski, Katarzyna Budnik, Gabriela Opacka-Boccadoro, Paweł Radziński, Janusz Wawrowski, Mateusz Kowalski…

Popisy klasowe w formie koncertów odbywają się w auli Szkoły Muzycznej i Kasyna Urzędniczego, a na zakończenie turnusów odbywają się koncerty uczestników w Sali balowej Muzeum-Zamku w Łańcucie.
      - Tak, w przeddzień zakończenia każdego turnusu zaplanowaliśmy o 16.00 i 19.00 w sali balowej koncerty solistów. Każdy z profesorów wybiera jednego kandydata, który jego zdaniem jest najlepszy i najlepiej przygotowany do występu. Młodzi ludzie mają wielką satysfakcję z występów w przepięknej sali o znakomitej akustyce.
Rozpoczęcie drugiego turnusu również odbywa się rokrocznie w sali balowej. W tym roku z recitalem wystąpi znakomity wiolonczelista prof. Tomasz Strahl z towarzyszeniem pianisty Łukasza Chrzęszczyka.

Czego można życzyć obchodzącym złoty jubileusz Międzynarodowym Kursom Muzycznym im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie?
      - Powtórzę słowa, które zamieściłam w okolicznościowym wydawnictwie – Aby integracja myśli muzycznej i fascynacja najpiękniejszą ze wszystkich sztuk kwitła co najmniej pięćdziesiąt lat… a nawet dłużej.

Piękne życzenia, oby się spełniły. Dziękuję bardzo za rozmowę.
      - Ja również bardzo dziękuję

Zofia Stopińska

 

 

Oklaski i wiwaty to znak, że nasza praca jest potrzebna

      Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej zakończyła oficjalnie sezon artystyczny 28 czerwca 2024 roku, ale pożegnała się przed urlopem z melomanami świetnym i bardzo ciekawym koncertem utrzymanym w letnim nastroju 13 lipca 2024 roku. Solistami byli laureaci konkursów wokalnych, a dyrygował Sławomir Chrzanowski, znakomity i doświadczony dyrygent, dyrektor naczelny i artystyczny Filharmonii Zabrzańskiej.
      Sławomir Chrzanowski dyrygował ponad 70 orkiestrami na świecie, w tym wszystkimi polskimi orkiestrami filharmonicznymi i kameralnymi, z którymi nadal prowadzi stałą współpracę, a także NOSPR w Katowicach i Radiową Orkiestrą Symfoniczną w Krakowie. Regularnie występuje z orkiestrami czeskimi- Filharmonii Ostrawskiej, Morawskiej w Ołomuńcu oraz Karlovych Varów, a także zespołami operowymi w Krakowie, Bytomiu, Gdańsku, Białymstoku, Łodzi i Lwowie. Współpracuje z teatrami muzycznymi, w 2006 r. przygotował premierę „Wesołej wdówki” Lehara w Warszawie, zaś w roku 2019”Kandyda” Bernsteina w Krakowie.
      Podczas swoich koncertów dokonał wielu światowych prawykonań utworów, m.in. Bogusława Schaeffera, Romualda Twardowskiego, Jana Kantego Pawluśkiewicza, Gheorge Zamphira i in. Kilkakrotnie gościł w USA, gdzie obok koncertów prowadził także wykłady otwarte dla studentów z zakresu historii muzyki polskiej, oraz zajęcia w mistrzowskiej klasie dyrygentury.(Northwestern University Chicago i Mary Washington College Fredericksburg) Jest honorowym dyrygentem MWC Symphony Orchestra we Fredericksburgu(USA). W 2002 wystąpił w słynnych salach koncertowych Ameryki – Carnegie Hall w Nowym Jorku z koncertem muzyki polskiej, oraz Orchestra Hall w Chicago – z koncertem Trzech Polskich Tenorów inaugurującym nowy sezon koncertowy Paderewski Symphony Orchestra. Od roku 2004 stale współpracuje ze słynną orkiestrą Chicago Philharmonic, zaś w roku 2005 zadebiutował w Chinach prowadząc Wuhan Symphony Orchestra. Jest jurorem krajowych i międzynarodowych konkursów muzycznych. Od 2016 roku pełni funkcję Dyrektora Artystycznego Międzynarodowego Festiwalu Muzycznego „Ave Maria” w Czeladzi.
      Bardzo się cieszę, że podczas pobytu w Rzeszowie pan Sławomir Chrzanowski znalazł czas na rozmowę i mogę Państwa zaprosić na spotkanie z tym Artystą.

Dyrygował Pan bardzo interesującym koncertem dla szerokiego grona publiczności, bo program wypełniły arie operowe i operetkowe oraz fragmenty musicali.
       - Myślę, że to jest przez słuchaczy najbardziej lubiane. Od powstania tych utworów minęło kilkaset lub kilkadziesiąt lat, ale skoro często są obecne w repertuarze śpiewaków i orkiestr, to znaczy, że w sposób bezpieczny przeszły próbę czasu i w dalszym ciągu są chętnie słuchane przez publiczność.
       Jako soliści zaprezentowali się na scenie Filharmonii Podkarpackiej: Paulina Gocałek – sopran, Paulina Dybowska – mezzosopran, Michał Ryguła – tenor i Adrian Janus – baryton. Zaśpiewał również pięknym barytonem konferansjer ks. Paweł Sobierajski. Usłyszeli Państwo także duety żeńsko-żeńskie i duety mieszane oraz kwartet.

Wymienieni soliści to młodzi ludzie, rozpoczynający dopiero karierę wokalną.
       - Są studentami ostatnich lat studiów wokalnych albo niedawno te studia ukończyli. Wielokrotnie spotykałem się z tak młodymi artystami, z niewielkim doświadczeniem zawodowym i z niewielką wiedzą na temat tzw. standardów wykonawczych. Młodzi śpiewacy ucząc się ze swoimi profesorami w zaciszu Sali uczelnianej, przygotowują się według zapisu nutowego. Opera i operetka wykształciły na przestrzeni ostatnich lat tzw. model wykonawczy i na to nie mamy wpływu. Nie próbujemy z tym walczyć. Pewnie pani z pewnością wie, że wiele lat temu walczył z tym słynny Artur Toscanini, który nigdy się nie zgadzał na zmiany – szczególnie w operach Verdiego. Jak mówią źródła historyczne, podczas przygotowań dochodziło do wielkich awantur, a także przepychanek głosowych i nawet rękoczynów po próbach.
       Zawsze spotykam się z takimi młodymi wykonawcami wcześniej przy fortepianie i pewne rzeczy ustalamy. Dzięki temu próby z orkiestrą przebiegają sprawnie i zawsze jest tak, jak powinno być. Zaprezentowały się głosy świeże, młode, nie zmanierowane, głosy, które epatują doskonałym blaskiem i świetną techniką. Są to laureaci konkursów i nawet niektórych wykonawców miałem okazję usłyszeć podczas konkursów wokalnych. Jestem pewien, że wszyscy występujący w Rzeszowie soliści byli warci tego, aby zaprezentować się przed dużą widownią z towarzyszeniem orkiestry.
      Jak Państwo doskonale wiedzą, odbywa się mnóstwo koncertów kameralnych z towarzyszeniem fortepianu. Łatwiej jest śpiewać, kiedy jedna osoba akompaniuje, ale zupełnie inaczej jest, kiedy siedzi obok śpiewaka kilkadziesiąt osób.

Jest Pan dyrygentem bardzo u nas lubianym i gorąco oklaskiwanym przez publiczność. Czuje się, że ma Pan dobry kontakt z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej.
        - Jest między nami od wielu lat przyjaźń i porozumienie. Niezwykle szanuję zaproszenia pani Dyrektor do dyrygowania koncertami. Często też koncertujemy z tym zespołem poza siedzibą Filharmonii, w różnych miejscowościach Podkarpacia w ramach projektu „Przestrzeń otwarta dla muzyki”. Bardzo sobie cenię tego rodzaju koncerty. W większości tych niewielkich miejscowości nie ma zawodowych zespołów i kontakt z muzyką wykonywaną na żywo jest ograniczony.
        Często występujemy w niewielkich salach i musimy sobie z taką materią również poradzić, ale cieszy nas odbiór, radość z przyjmowania muzyki w otaczającej nas rzeczywistości medialnej, kiedy z głośników różnych stacji sączy się produkt „muzykopodobny”. Nie dyskutuję czy jest dobry, czy nie. Jestem zawodowcem w dziedzinie muzyki wysokiej i chciałbym takiej muzyki często słuchać, a tymczasem trudno ją znaleźć. Bardzo mnie i występujących ze mną muzyków cieszy, kiedy po koncercie publiczność wiwatuje, podchodzą do nas słuchacze i chcą porozmawiać. To jest znak, że nasza praca jest potrzebna, że jesteśmy dobrze odbierani.

Pewnie spotkacie się także ze słuchaczami, którzy po raz pierwszy słuchają muzyki klasycznej na żywo. Jeśli im się spodoba, to z pewnością będą chcieli przyjść na kolejne koncerty.
        - Często spotykam się ze stwierdzeniami: „…kiedyś włączyłem płytę i wcale mi się nie podobało, ale jak wybrałem się na koncert, posłuchałem i zobaczyłem, jak artyści pracują, jak soliści i orkiestra współpracują z dyrygentem, to jestem zachwycony”.
To jest zupełnie inne doznanie niż słuchanie nawet najlepszej płyty. Jak ktoś już kocha muzykę klasyczną, to często kupuje płyty i tworzy kolekcję ulubionych utworów. Natomiast wielu melomanów woli wybrać się na koncert, usiąść, słuchać i obserwować artystów podczas wykonania.

Filharmonia Podkarpacka 2Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie, fot. z arch. Filharmonii Podkarpackiej

Od lat prowadzi Pan działalność artystyczną i jednocześnie kieruje Pan Filharmonią Zabrzańską.
        - Od 1990 roku jestem dyrektorem naczelnym i artystycznym Filharmonii Zabrzańskiej. Jako dyrektor jestem w tej chwili na urlopie, ale niedługo wracam do Zabrza, aby zakończyć przygotowania do letnich koncertów, które zaplanowane są w drugiej połowie sierpnia.
        Po koncercie w Rzeszowie mam jeszcze sześć innych z różnymi orkiestrami, ale wszystkie z podobnym repertuarem, bo na letnie festiwale i różne koncerty plenerowe takie utwory się nadają. Zawsze tylko niepokoimy się, czy pogoda nam dopisze.

Od dawna próbuję sama odgadnąć, ale nie udało mi się. Jaka muzyka jest najbliższa Pana sercu?
        - Już 35 lat jestem na estradzie i przez moje ręce przeszło już chyba kilka tysięcy utworów. Każdy z nas ma jakieś swoje ulubione utwory. Jeśli mam wolną rękę w kształtowaniu programu, to wybieram te utwory, które lubię i wiem, że są również dobrze odbierane przez słuchaczy. W zakresie muzyki symfonicznej, oratoryjnej i w każdym innym gatunku mam ulubione utwory. Są także utwory, za którymi nie przepadam.
Nie jest wielką tajemnicą, że nawet sławni kompozytorzy, uznani dzisiaj za wielkich w danej epoce, również pisali utwory, które nie za bardzo im się udały. Najlepszym sędzią jest czas, który pokazuje, ze nawet w twórczości Johanna Sebastiana Bacha czy wielkiego Wolfganga Amadeusa Mozarta są utwory, po które z różnych powodów się nie sięga. Albo się nie udały, albo słuchacze ich nie zaakceptowali. Jednak maksyma, o której kiedyś powiedział słynny aktor, że ludzie lubią słuchać muzyki, którą znają, ma coś w sobie. Naturalnie, że nie możemy cały czas wykonywać tego samego, bo słuchacze by się zanudzili.
        Czasami ja także zastanawiam się, dlaczego ten utwór wielkiego kompozytora nie jest wykonywany. Zdarza się nawet, że bierzemy go na tapetę i pracujemy nad nim dokładnie. Często nawet muzycy mówią: ”…szefie, coś jest nie tak z tym utworem, bo męczymy się, ale nic nam nie wychodzi”. Wtedy upewniamy się, że czas, który to wszystko przefiltrował, ma rację.
        Jak już powiedziałem, w każdym gatunku mam swoją ulubioną muzykę. Mniej więcej 20 lat temu zakochałem się w muzyce filmowej i musicalowej. W kilku ostatnich sięgnęliśmy po kolejny dział – muzykę do gier komputerowych. To nowy obszar, który dzieje się na naszych oczach, bo w ostatnich latach gry komputerowe biją wszelkie rekordy popularności. Zainteresował mnie tą muzyką mój syn, który jest wielkim fanem tego rodzaju muzyki. Proponował mi często muzykę, która się jemu podobała i w końcu dotarł do kompozytorów, którzy zajmują się opracowywaniem suit na orkiestry. Ścieżka dźwiękowa do gier komputerowych trwa czasami nawet cztery godziny i nie nadaje się do wykonania podczas koncertu, natomiast ośmiominutowa czy dziesięciominutowa suita jest bardzo interesująca. Ja nie jestem orędownikiem gier komputerowych, ale po koncertach, którymi dyrygowałem, złożonych z suit, podchodzili do mnie zapaleni gracze i twierdzili, że świetnie wszystko brzmiało.

Jestem przekonana, że koncerty przetrwają. Pomiędzy wykonawcami i publicznością tworzy się pewnie trudny do opisania słowami kontakt.
        - Ja też jestem tego samego zdania. Przekonaliśmy się o tym najlepiej w czasie pandemii, kiedy nie mogliśmy występować na żywo. Robiliśmy nagrania. Staraliśmy się przynajmniej raz na dwa tygodnie nagrać nowy program, aby zaznaczyć swoją obecność. Kilka razy pracowałem w tym czasie z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej, ale jak nie było publiczności, to nie było to samo.

Za nami znakomity koncert, który odbył się przy wypełnionej publicznością sali. Zostali Państwo gorąco przyjęci i jestem przekonana, że zarówno młodzi soliści, jak i Pan chętnie do naszej Filharmonii wrócicie.
        - Ja także wyjadę z taką nadzieją, tym bardziej, że Pani Dyrektor wskazała mi terminy wspólnych koncertów i mam nadzieję, że wrócę do Rzeszowa albo z orkiestrą wykonamy koncert gdzieś na Podkarpaciu. Jak już powiedziałam na początku, przyjaźń artystyczna pomiędzy orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej a mną jest bardzo sympatyczna. Koncertujemy z różnymi programami w świetnej sali Filharmonii i w różnych obiektach na Podkarpaciu, ale zawsze efekty naszej wspólnej pracy są dobre.
        Moje pobyty są także okazją do poznania pięknych miejsc. Kiedyś przy okazji koncertu na frontonie zamku w Baranowie Sandomierskim, gospodarze zaproponowali nam w czasie przerwy pobyt w gościnnej komnacie. Każdy z nas mógł się przekonać, jak się kiedyś mieszkało w takim zamczysku. To było cenne i ciekawe doświadczenie. Z moją małżonką, która mi często towarzyszy w artystycznych podróżach, mamy w Rzeszowie wiele ulubionych miejsc i tym razem pomimo panujących upałów udało nam się je odwiedzić.

Dziękuję za świetny koncert i za spotkanie.
        - Ja również bardzo dziękuję.

Zofia Stopińska

Mam zawód, który lubię i daje mi satysfakcję

      69. Sezon artystyczny Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Noama Zura zakończyła 28 czerwca 2024 roku, bardzo pięknym i barwnym koncertem. Partie solowe wykonał cieszący się międzynarodowym uznaniem i oklaskiwany na całym świecie trębacz Fábio Brum.
      Równie gorąco został przyjęty przez publiczność przedostatni koncert minionego sezonu. Solistą był znakomity pianista Artur Jaroń, a nasi filharmonicy wystąpili pod batutą wybitnego polskiego dyrygenta Mirosława Jacka Błaszczyka.
Cieszę się, że przed koncertem Maestro Błaszczyk zgodził się na wywiad i mogę Państwa zaprosić na spotkanie.

Porywająca Farandole z II Suity „Arlezjanka” Georges’a Bizeta, nastrojowa Fantazja na fortepian i orkiestrę Claude’a Debussy’ego, a w części drugiej lekki i pogodny poemat symfoniczny Amerykanin w Paryżu oraz najczęściej wykonywana Błękitna rapsodia na fortepian i orkiestrę George’a Gershwina. Współpracował Pan już kiedyś z panem Arturem Jaroniem?
       - Kilka razy wykonywaliśmy już z panem Arturem Jaroniem zarówno Fantazję Deussy’ego, jak i Błękitną rapsodię Gershwina. To świetny pianista grający z powodzeniem również koncerty m.in. Mozarta, Beethovena i Mendelssohna. Jest wszechstronnym artystą. Od lat jest dyrektorem bardzo dużej szkoły muzycznej, prowadzi klasę fortepianu, jest znakomitym organizatorem Międzynarodowych Festiwali Muzycznych im. Krystyny Jamroz i już niedługo rozpocznie się trzydziesta edycja tej znakomitej imprezy, a do tego potrafi znaleźć czas na ćwiczenie i z powodzeniem występuje jako pianista solista oraz kameralista.

Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej występowała już wiele razy pod Pana batutą. Pamięta Pan te koncerty?
        - Pierwsze spotkania były jeszcze w latach 90-tych ubiegłego stulecia. Pamiętam, że od początku tej współpracy towarzyszył nam etos profesjonalizmu. Zawsze jest bardzo dobra atmosfera pracy, a moje propozycje są dobrze przyjmowane i realizowane.
       Wykonywaliśmy różne, bardzo urozmaicone programy: dużo było klasyki – utwory Mozarta i Beethovena, Brahmsa, pamiętam wykonanie III Symfonii Henryka Mikołaja Góreckiego, były dzieła wokalno-instrumentalne, wykonywaliśmy także koncerty złożone z fragmentów oper i operetek. Występowałem z podkarpackimi filharmonikami na Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy, ale byłem także z Capellą Bydgostiensis zaproszony na Muzyczny Festiwal w Łańcucie.
       Uważam, że Filharmonia w Rzeszowie ma szczęście do dyrektorów. Dobrze i miło wspominam czas, kiedy dyrektorem naczelnym był pan Wergiliusz Gołąbek, a dyrektorami artystycznymi Adam Natanek i Tadeusz Wojciechowski. Teraz fantastycznie zarządza tą placówką Marta Wierzbieniec. Jeżeli tworzy się dobrą atmosferę, to dyrygenci mogą osiągać lepsze rezultaty. Jeśli są waśnie i kłótnie, to praca nie jest tak efektywna. Tutaj muzycy skupieni są na pracy. Oprócz tego, że Marta Wierzbieniec jest doskonałą menedżerką, to jest także fantastycznym muzykiem i stara się wychodzić naprzeciw oczekiwaniom muzyków. Nie tylko ja, ale także wielu moich kolegów wyjeżdża z Rzeszowa z opinią, że pracowali z bardzo profesjonalnym zespołem.

Na przestrzeni lat zmieniły się także relacje pomiędzy dyrygentami i orkiestrą. Nie ma dyrygentów -dyktatorów. Orkiestra i dyrygent pracują nad najlepszym przygotowaniem utworów na koncert.
        - Dyktatorstwo skończyło się już dość dawno. Myślę, iż często wynikało to z faktu, że dyrygent pracował z zespołem nierównym pod względem wykształcenia i dyktatorstwo było
mu ”na rękę”. Obecnie pracujemy z orkiestrami, w których gra ponad 90% znakomicie wykształconych muzyków i tylko ci młodsi muszą nabrać większego doświadczenia. Potrzebny jest tylko dialog pomiędzy dyrygentem a zespołem, żeby ta praca była efektywna, a to nie jest łatwe.
        Wiem, że muzycy nie lubią, jak się im mówi, że są znakomici i pięknie grają, natomiast lubią konkretną pracę nad utworami. Cenią dyrygentów, którzy skrupulatnie pracują nad wszystkimi niuansami i jak słyszą efekty tej pracy. Każdy z dyrygentów ma „swojego konika” – jedni szczególną uwagę zwracają na intonację, drudzy na artykulację, inni na dynamikę. Dla orkiestry ważna jest praca z bardzo dobrymi dyrygentami i nie chodzi tu o wiek czy długoletnie doświadczenie.
Dlatego też budując sezon artystyczny, dyrektorzy powinni zapraszać dyrygentów, którzy gwarantują dobry kontakt z zespołem i praca sprawi muzykom dużo satysfakcji.

Filharmonia 14.06.2024 Ork. Filh. Podk. dyr. Mirosław Jacek Błaszczyk 2Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batuta Mirosława Jacka Błaszczyna  podczas koncertu 14.06.2024 roku., fof. Filharmonia Podkarapcka

Jak Pan marzył o karierze dyrygenta, to zdawał sobie Pan sprawę, jaki to trudny zawód? Wiedział Pan, że przez całe zawodowe życie będzie Pan musiał ciągle pracować nad przygotowaniem nowych utworów? Dyrygent musi być nie tylko pracowitym, ale także bardzo zdyscyplinowanym człowiekiem, a do tego czeka go „życie na walizkach”.
         - I tak i nie. W czasie studiów obserwowałem swojego profesora, którym był maestro Karol Stryja, który przez całe życie służył muzyce. Przez 37 lat był kierownikiem artystycznym i dyrektorem Filharmonii Śląskiej, a ponadto zajmował stanowisko dyrektora artystycznego w Odense w Danii i ciągle podróżował pomiędzy Odense a Katowicami. Do tego jeszcze prowadził klasę dyrygentury w Akademii Muzycznej w Katowicach.
       Najczęściej odbywa się to kosztem rodziny i łatwiej jest pogodzić wszystko, jak „druga połowa” zna nasze trudne wybory i na czym polega nasza praca.
Mam zawód, który mi daje satysfakcję, który lubię, a przy okazji gwarantuje także dobre wynagrodzenie.
        Myślę, że pracę dyrygenta można porównać z obowiązkami księdza, który ma absolutne powołanie, wykonuje sumiennie wszystkie swoje codzienne obowiązki, ale zawsze robi to z absolutnym przekonaniem i jest pełen energii. W zawodzie dyrygenta jest o tyle lepiej, że zmieniamy utwory i miejsca koncertów z tygodnie na tydzień. Z Rzeszowa jadę do Słupska, a później będę dyrygował koncertem wieńczącym sezon artystyczny w Lublinie. Wszędzie dyryguję innymi programami. Czasami są to nowe utwory albo programy, które wymarzył sobie organizator koncertu i trzeba się nauczyć jakiegoś utworu. Wyzwań jest sporo, ale jestem przekonany, że nigdy mnie to nie znudzi.

Dlatego z powodzeniem koncertuje Pan na wszystkich estradach w kraju (z Filharmonią Narodową na czele) i za granicą. Długo można wyliczać kraje, sale koncertowe i teatry operowe w Europie, Azji, Afryce i w Ameryce Północnej. Był Pan dyrektorem artystycznym Orkiestry Symfonicznej w Zabrzu, dyrektorem naczelnym i artystycznym Filharmonii w Białymstoku i Filharmonii Śląskiej w Katowicach, a aktualnie jest Pan kierownikiem artystycznym i pierwszym dyrygentem Opery i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku.
Od lat także dzieli się Pan swoim doświadczeniem z młodymi ludźmi, którzy marzą o karierze dyrygenta. Obecnie kieruje Pan Katedrą Dyrygentury Symfoniczno- Operowej w Akademii Muzycznej w Katowicach.
Wiele lat temu w Rzeszowie rozmawiałam z Maestro Stanisławem Wisłockim, jednym z najwybitniejszych polskich dyrygentów i pedagogów, który twierdził, że dyrygowania nie można nauczyć kogoś, kto nie ma wrodzonych predyspozycji. Czy Pan jest także tego zdania?
        - Wiele prawdy jest w tym, co mówił Mistrz Wisłocki, ale pewnych ruchów, czyli czytelności schematów (czy jest na 2, 3, 4…) trzeba studentów nauczyć. Auftaktu też można nauczyć. To musi być czytelne dla muzyków zespołu. Natomiast wszystko pozostałe – kwestia prowadzenia prób, wysławiania się (jakim językiem dyrygent operuje mówiąc do orkiestry) – tego nie można nauczyć.
To można podpatrywać podczas prób prowadzonych przez doświadczonych dyrygentów. Z przykrością muszę stwierdzić, że studenci nie garną się do chodzenia do filharmonii w tym celu. Nie zdają sobie sprawy z tego, że później początek pracy w zawodzie dyrygenta będzie bardzo trudny. Wielu nie wie, jak „ugryźć” dany utwór, a już rozumienie frazy, zmian dynamicznych, zmian tempa – kiedy i jak to zrobić, to jest kwestia talentu
       Talent jest bardzo ważny, chociaż uważam, że w tym zawodzie niezbędne jest 20% talentu i 80% pracy. Jeżeli dyrygent chce bazować tylko na wrodzonych umiejętnościach, to praktyka szybko to zweryfikuje. Dyrygent staje przed zespołem, który rozszyfruje go podczas kilku minut pierwszej próby. Po dwóch, trzech uwagach muzycy orkiestrowi wiedzą, czy będą mieć bardzo dobry tydzień, czy będzie tydzień stracony.
Dyrygent musi najpierw wymagać od siebie i znakomicie przygotować się do prób, a później logicznie i bardzo naturalnie zostaje to oddane zespołowi.

Spogląda Pan wymownie na zegarek. Wiem, że musimy zakończyć rozmowę, bo musi się Pan przygotować do koncertu. Dziękuję bardzo za spotkanie i mam nadzieję na kolejne spotkanie już niedługo.
       - Będzie okazja, bo otrzymałem zaproszenie, aby poprowadzić koncert w październiku 2025 roku.

Filharmonia 14.06.2024 Ork. Filh. Podk. dyr. Mirosław Jacek BłaszczykKoncert Orkiestry symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Mirosława jacka Błaszczyka, fot. Filharmonia Podkarpacka

        Jeszcze kilka zdań o koncercie, który odbył się 14 czerwca 2024 roku w Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie, bo ten wieczór z pewnością na długo pozostanie w pamięci wszystkich, którzy go wysłuchali. Muzycy Filharmonii Podkarpackiej byli świetnie przygotowani i pokazali co potrafią pracując i występując pod batutą takiego mistrza batuty jak Mirosław Jacek Błaszczyk.
         W dobry nastój wprowadzili publiczność Filharmonicy Podkarpaccy i maestro Błaszczyk pięknym wykonaniem tanecznej Farandole z II Suity „Arlezjanka” Georges’a Bizeta. Drugie ogniwo stanowiła Fantazja na fortepian i orkiestrę Claude’a Debussy’ego. Z zachwytem słuchałam wirtuozowskich popisów pana Artura Jaronia, które często „stapiały” się z brzmieniem orkiestry. Solista popisał się nie tylko niezwykłą techniką, ale przede wszystkim pięknym, szlachetnym dźwiękiem oraz umiejętnością współpracy z dyrygentem i orkiestrą. Pełne niezwykłych barw wykonanie z entuzjazmem zostało przyjęte przez publiczność.
        Po przerwie zabrzmiały dwa fascynujące dzieła George’a Gershwina. Najpierw usłyszeliśmy poemat symfoniczny Amerykanin w Paryżu, skomponowany w czasie podróży po Europie, w którym echa francuskiego klasycyzmu łączą się z amerykańskimi jazzowymi rytmami. Długie i gorące brawa były w pełni zasłużone.
Zakończyła koncert Błękitna rapsodia – dzieło będące połączeniem klasyki i jazzu, które przyniosło 25-letniemu Gershwinowi powodzenie i sławę. Również w tym utworze pan Artur Jaroń grał przepięknie i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Mirosława Jacka Błaszczyka także spisała się doskonale.

                                                                                                                                                                                                                                             Zofia Stopińska

Z Arturem Jaroniem nie tylko o koncercie w Rzeszowie

      Na długo pozostanie w mojej pamięci koncert, który odbył się 14 czerwca 2024 roku w Filharmonii Podkarpackiej. Program tego wieczoru wypełniły dzieła Georges’a Bizeta, Claude’a Debussy’ego i Georges’a Gershwina. Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego wystąpiła pod batutą Mirosława Jacka Błaszczyka, a solistą był pianista Artur Jaroń.
       W dobry nastój wprowadzili publiczność Filharmonicy Podkarpaccy i maestro Błaszczyk pięknym wykonaniem tanecznej Farandole z II Suity „Arlezjanka” Georges’a Bizeta. Drugie ogniwo stanowiła Fantazja na fortepian i orkiestrę Claude’a Debussy’ego. Z zachwytem słuchałam wirtuozowskich popisów pana Artura Jaronia, które często „stapiały” się z brzmieniem orkiestry. Solista popisał się nie tylko niezwykłą techniką, ale przede wszystkim pięknym, szlachetnym dźwiękiem oraz umiejętnością współpracy z dyrygentem i orkiestrą. Pełne niezwykłych barw wykonanie z entuzjazmem zostało przyjęte przez publiczność.
       Po przerwie zabrzmiały dwa fascynujące dzieła George’a Gershwina. Najpierw usłyszeliśmy poemat symfoniczny Amerykanin w Paryżu, skomponowany w czasie podróży po Europie, w którym echa francuskiego klasycyzmu łączą się z amerykańskimi jazzowymi rytmami.
Zakończyła koncert Błękitna rapsodia – dzieło będące połączeniem klasyki i jazzu, które przyniosło 25-letniemu Gershwinowi powodzenie i sławę. Również w tym utworze pan Artur Jaroń grał przepięknie i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Mirosława Jacka Błaszczyka także spisała się doskonale.
       Zapraszam teraz na spotkanie z panem Arturem Jaroniem.

Należy Pan do Artystów, których od lat podziwiam. Podziwiam Pana nie tylko jako świetnego pianistę, ale także jako kameralistę, organizatora życia muzycznego oraz cenionego pedagoga. Wykonanie podczas jednego wieczoru dwóch fascynujących dzieł z dwóch różnych muzycznych światów stawia przed solistą o wiele większe wymagania niż wykonanie koncertu.
       - Zgadzam się z Panią. Fantazja na fortepian i orkiestrę Claude’a Debussy’ego jest dwuczęściowa, chociaż słuchając można wyodrębnić trzy części, ale druga z trzecią grana jest attaca, i Błękitna rapsodia George’a Gershwina - wprawdzie oba twory skomponowane zostały w tym samym wieku, jednak stylistycznie są bardzo odległe.
Z wielką przyjemnością spotkałem się po raz kolejny z filharmonikami podkarpackimi, którzy od lat działają bardzo prężnie na Podkarpaciu. Bardzo lubię z tą orkiestrą grać, bo czuję ich dobrą energię, a wspólne występy zaliczam do moich najlepszych koncertów.

Pamięta Pan pierwszy koncert w Rzeszowie?
       - Pierwszy koncert zaproponował mi pan Adam Natanek. Wcześniej z maestro Natankiem mieliśmy przyjemność wykonać w Kielcach Koncert f-moll Fryderyka Chopina. Był to jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu, kiedy po koncercie Maestro i jego żona, pani Danuta Natankowa, która zawsze mu towarzyszyła w podróżach koncertowych, powiedzieli, że dawno nie słyszeli tak dobrego wykonania Chopina. Podczas tego wieczoru otrzymałem zaproszenie do Rzeszowa. Maestro poprosił o wykonanie Koncertu na fortepian i instrumenty dęte Igora Strawińskiego. Utwór mało znany melomanom i niezbyt często wykonywany. Wykonaliśmy go z filharmonikami rzeszowskimi pod batutą Tomasza Chmiela.
       Występ chyba się spodobał, bo otrzymałam ponowne zaproszenie i podczas drugiego mojego występu w Rzeszowie wykonałem pod batutą Adama Natanka Koncert fortepianowy i Błękitną rapsodię Gershwina. Pamiętam, że Mistrz mnie wtedy zaskoczył, bo ubrał wprawdzie nienaganny frak, ale spodnie określę jako „wesołe”. Stwierdziłem, że gdybym wiedział, że tak się ubierze, to też bym przywiózł coś ekstra. W odpowiedzi usłyszałem, że zapomniał zabrać spodni do fraka i od razu na starcie zrobiło się wesoło.
       Później współpracowałem także z Tadeuszem Wojciechowskim i pamiętam, że grałem Wariacje symfoniczne Césara Francka, I Koncert fortepianowy Feliksa Mendelssohna, I Koncert Dymitra Szostakowicza, a później grałem w Rzeszowie Koncert fortepianowy Wolfganga Amadeusa Mozarta, ze skrzypaczką Ludmiłą Worobec-Witek wykonaliśmy też Koncert podwójny Mendelssohna.
       Mogę powiedzieć, że w tym roku mija 20 lat mojej współpracy z filharmonikami podkarpackimi. Radość sprawiają mi występy w pięknej sali koncertowej i cieszę się, że po gruntownym remoncie budynku Filharmonii ta sala nie straciła swoich walorów akustycznych.
Cieszę się także, że na estradzie stoi nowy bardzo dobry fortepian i mogłem przy nim zasiąść.

Filharmonia 14.06.2024 Artur Jaroń i Ork. Filh. Podk. dyr. Mirosław Jacek Błaszczyk 2Artur Jaroń - fortepian, Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej dyryguje Mirosław Jacek Błaszczyk, fot Filharmonia Podkarpacka

Trzeba podkreślić, że bardzo często występuje Pan jako kameralista. Współpracował Pan między innymi z Teresą Żylis-Garą, Małgorzatą Walewską, Wiesławem Ochmanem, Adamem Zdunikowskim, Gwendolyn Bradley i Stefanią Toczyską… Ma Pan szczęście.
       - Widocznie nie jestem najgorszym kameralistą, skoro koledzy chcą ze mną występować. W najbliższej przyszłości lecimy z Joanną Woś na festiwal do Francji, w sierpniu mamy wspólny koncert z Tomaszem Strahlem… Występuję także w trio w bardzo ciekawym składzie – klarnet, altówka, fortepian i podczas tegorocznego Festiwalu w Busku Zdroju wykonamy specjalnie dla nas napisane tria przez katowickiego kompozytora Wojciecha Stępnia i łódzkiego kompozytora Pawła Korepty.

Trzeba podkreślić, że już niedługo rozpocznie się organizowany przez Pana od 30-tu lat Międzynarodowy Festiwal Muzyczny im. Krystyny Jamroz i koncert w Rzeszowie odbył się w bardzo gorącym dla Pana czasie.
       - Owszem, bo jeszcze niedługo kończy się rok szkolny i w Zespole Państwowych Szkół Muzycznych w Kielcach, którym zawiaduję, czeka mnie ponad 600 świadectw do podpisania, przeprowadzenie rad pedagogicznych i wręczenie nagród. Niewiele czasu pozostało na te działania, a później już startuje jubileuszowy Festiwal, który jest dla mnie podsumowaniem osiągnięć i dlatego pragnąłem, aby na tym Festiwalu pojawili się moi przyjaciele, którzy pomagali mi swoim udziałem w koncertach – między innymi: Wiesław Ochman, Alicja Węgorzewska, Małgorzata Walewska, Grażyna Brodzińska, Janusz Olejniczak, Krzysztof Jakowicz… To są światowej sławy artyści, a przyszły rok pokaże, w którym kierunku ten festiwal będzie zmierzać.

Na razie Festiwal jest organizowany z wielkim rozmachem i na różne sposoby popularyzowana jest różnorodna muzyka.
        - Staramy się, aby muzyka była ogólnie dostępna. Wykonujemy koncerty w plenerze, w kościołach, salach koncertowych, organizujemy spotkania ze znakomitymi solistami i wystawy. W tym roku gośćmi Kawiarenek festiwalowych będą właśnie Wiesław Ochman, Krzysztof Jakowicz, Alicja Węgorzewska, Małgorzata Walewska, Janusz Olejniczak z Tomaszem Strahlem, Adam Zdunikowski, Adam Szerszeń… Myślę, że spotkania będą się cieszyły zainteresowaniem nie tylko melomanów i zaproszeni artyści będą w pełni usatysfakcjonowani.

Od kilku lat na koncerty Festiwalu im. Krystyny Jamroz, odbywające się w Busku Zdroju, zapraszana jest Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej.
        - Dzieje się tak dlatego, że darzę wielką sympatią członków Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej, bo są dobrymi muzykami. W tym roku filharmonicy z Rzeszowa wystąpią 4 lipca. Pozwoliłem sobie zaprosić na ten koncert znakomitą skrzypaczkę Agatę Szymczewską, która po raz pierwszy będzie uczestniczyć w naszym Festiwalu. Dyrygował będzie Mirosław Jacek Błaszczyk, który zajmuje poczesne miejsce w historii festiwali im. Krystyny Jamroz. To on zaproponował, żeby prawie w całości powtórzyć program wykonywany w Rzeszowie. Nie będzie tylko Amerykanina w Paryżu, ze względu na ogromną obsadę orkiestry, a sala Buskiego Centrum Kultury, w której wystąpimy, nie jest duża. W programie: Henryk Wieniawski - II Koncert skrzypcowy d-moll op. 22, Georg Gershwin – Błękitna rapsodia, Claude Debussy – Fantazja i Georges Bizet Farandole z II Suity Carmen. Myślę, że publiczność będzie zadowolona.

Są szanse, żeby osoby, które dowiedzą się o Festiwalu po przeczytaniu naszej rozmowy, mogli w nim uczestniczyć?
        - Oczywiście, tych koncertów jest bardzo dużo, niektóre są biletowane, ale dużo jest koncertów szczególnie plenerowych, na które wstęp jest wolny. Serdecznie zapraszam.

Filharmonia 14.06.2024 Artur Jaroń i Ork. Filh. Podk. dyr. Mirosław Jacek Błaszczyk 3Artur Jaroń i Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Mirosława Jacka Błaszczyka podczas koncertu w sali Filharmonii Podkarpackiej - 14. 06.2024 rok, fot Filharmonia Podkarpacka

Od wielu lat jest Pan nie tylko dyrektorem Zespołu Szkół Muzycznych w Kielcach, ale także jest Pan cenionym pedagogiem fortepianu i Pana uczniowie odnoszą znaczące sukcesy.
        - Uczyli się u mnie młodzi zdolni uczniowie i starałem się, żeby się rozwijali. W ostatnich latach największe nadzieje pokładam w Eryku Parchańskim, który wygrał w 52. Ogólnopolskim Konkursie Pianistycznym im. Fryderyka Chopina i pięknie się rozwija, a aktualnie przebywa na tournée w Japonii. Mam nadzieję, że zdrowie i szczęście będą mu nadal sprzyjać w eliminacjach do Międzynarodowego Konkursu Chpinowskiego. Jest niezwykle utalentowany i wrażliwy – może nawet zbyt wrażliwy jak na dzisiejsze czasy, a bardzo wrażliwi czasami nie wytrzymują ogromnej presji pojawiającej się na konkursach.

Trzymaliśmy mocno kciuki, kiedy Eryk Parchański uczestniczył w Międzynarodowym Konkursie Muzyki Polskiej w Rzeszowie, był wówczas najmłodszym uczestnikiem.
        - To było w 2019 roku i Eryk był wtedy uczniem szkoły muzycznej II stopnia. Musiał przygotować na ten konkurs ogromny repertuar i wymagało to codziennych, wielogodzinnych ćwiczeń na fortepianie.
Ponadto często spotykaliśmy się na dłuższych lekcjach, bo w czasie dwóch, przewidzianych w naszym systemie szkolnictwa, 45-minutowych lekcji w tygodniu nie bylibyśmy w stanie przygotować programów trzech etapów tego konkursu.

Znajduje Pan jeszcze czas na organizację różnych koncertów kameralnych nie tylko w Kielcach. Pamiętam, że prowadził Pan w Kielcach „Salon muzyczny”.
        - "Salon muzyczny" chwilowo jest zawieszony, ale w tym miejscu pojawiły się „Chopinowskie inspiracje”, które latem przygotowuję w ogrodach Dawnego Pałacu Biskupów Krakowskich w Kielcach i już niebawem, bo 13 lipca rozpocznie się piąta już edycja tego cyklu. Organizuję również okazjonalne koncerty w siedzibie kieleckiego Zespołu Szkół Muzycznych. Mam nadzieję, że naszą salę po karencji unijnej uda się zamienić w salę służącą także melomanom z całego miasta.

Bardzo Panu dziękuję za spotkanie i mam nadzieję, że zobaczymy się w Busku Zdroju oraz w Rzeszowie.
        - Ja także dziękuję i zapraszam Państwa na koncerty XXX Międzynarodowego Festiwalu im. Krystyny Jamroz, które odbywać się będą od 29 czerwca do 7 lipca 2024 roku.

Zofia Stopińska

Prof. Marta Wierzbieniec: Cieszmy się, że zainteresowanie Festiwalem jest tak wielkie

      63. Muzyczny Festiwal w Łańcucie trwał od 9 maja do 7 czerwca 2024 roku i był pod każdym względem imprezą bardzo udaną. Zarówno publiczności, jak i organizatorom dostarczył wielu wrażeń i wzruszeń. Między innymi o kulisach tegorocznej edycji rozmawiam z prof. Martą Wierzbieniec – dyrektorem Filharmonii Podkarpackiej i Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. Przed rozmową przypomnę program Festiwalu.

      Podczas inauguracji 9 maja wystąpiła Orkiestra Kameralna Polskiego Radia "Amadeus" pod batutą Agnieszki Duczmal, solistą koncertu był Jarosław Żołnierczyk - skrzypek i koncertmistrz Orkiestry. Koncert rozpoczął się kompozycją B.Kaszuby Na wierchowej polanie, po czym zabrzmiało dzieło A. Piazzolli - Las Cuatro Estaciones Porteñas, a drugą część koncertu wypełniły Wariacje Enigma op.36 Edwarda Elgara, w aranżacji Agnieszki Duczmal. Cudowna muzyka zabrzmiała tak pięknie, że publiczność po każdym utworze na stojąco oklaskiwała wykonawców. Równie gorąco oklaskiwane były bisy. Ten wieczór na długo pozostanie w pamięci publiczności, która szczelnie wypełniła salę balową łańcuckiego Zamku.
      10 maja w Filharmonii Podkarpackiej odbył się drugi koncert festiwalowy zatytułowany "Charlie Chaplin's smile". Pomysłodawcą projektu jest Philippe Quint - amerykański skrzypek, jeden z najbardziej wszechstronnych i kreatywnych artystów współczesnych. Podczas koncertu zaprezentowano utwory muzyczne z najpopularniejszych filmów Charliego Chaplina, a także dzieła wielkich kompozytorów ówczesnego okresu, m.in. Debussy’ego, Brahmsa czy Gershwina. Orkiestrę Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej poprowadził Maestro Noam Zur. W roli narratora wystąpił Marek Zając.
      Wydarzeniem był kolejny koncert w Filharmonii Podkarpackiej (17 maja), w wykonaniu Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Tadeusza Wojciechowskiego. Publiczność zachwycił już rozpoczynający wieczór Polonez z Opery Król mimo woli E. Chabriera, a później gorącymi brawami zostały nagrodzone Noce w ogrodach Hiszpanii i fragmenty Suity z baletu Trójgraniasty kapelusz M. de Falli oraz Suita z opery Carmen G. Bizeta. Partie solowe w drugim z wymienionych utworów wykonała hiszpańska pianistka Judith Jáuregui.

Festiwal łańcut 17.05.2024 Judith Jáuregui fortepian i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Tadeusza WojciechowskiegoJudith Jáuregui - fortepian i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Tadeusza Wojciechowskiego, fot. Filharmonia Podkarpacka

       Trzy kolejne koncerty odbyły się w sali balowej łańcuckiego Zamku. 18 maja wystąpiła Polish Art Philharmonic pod batutą Michaela Maciaszczyka. Bardzo interesująco został skonstruowany programie tego wieczoru. Rozpoczęła go kompozycja R. Wagnera - Idylla Zygfryda, a pierwszą część dopełniła Symfonia koncertująca B - dur op. 84 na obój, fagot, skrzypce i wiolonczelę, w której solowe partie wykonali: Maksymilian Lipień (obój), Damian Lipień (fagot), Michael Maciaszczyk (skrzypce) i Konrad Bargieł (wiolonczela). W drugiej części wieczoru zabrzmiała Symfonia nr 1 D - dur F. Schuberta. Znakomicie zabrzmiały i gorąco było oklaskiwane wszystkie wymienione utwory.
        19 maja z bardzo różnorodnym i ciekawym programem wystąpiła Acadiana Chamber Orchestra z Luizjany w Stanach Zjednoczonych pod batutą Mariusza Smolija. Ramy koncertu stanowiły Divertimento D-dur W. A. Mozarta i Serenada na orkiestrę smyczkową F-dur G. Chadwicka. Entuzjastycznie przyjęta została Suita z filmu „Purpurowe skrzypce” J. Corigliano, oparta na tajemniczych dziejach jednego z najsłynniejszych instrumentów - skrzypiec stworzonych przez Stradivariusa , tzw. “Mendelssohn Stradivarius”. Na legendarnych skrzypcach znakomicie wykonała partie solowe wybitna amerykańska artystka Elizabeth Pitcairn. Równie pięknie instrument
brzmiał podczas wykonania Trzech Preludiów na skrzypce i orkiestrę G. Gershwina oraz podczas bisów, którymi artyści żegnali się z łańcucką publicznością.

Festiwal Łańcut 2024 19.05 Mariusz Smolij Elizabeth Pitcairn i Acadiana 800Mariusz Smolij - dyrygent,Elizabeth Pitcairn - skrzypce i Acadiana Chamber Orchestra z Luizjany (USA) podczas koncertu w sali balowej łańcuckiego Zamku, fot Filharmonia Podkarpacka

        24 maja odbył się spektakl wierszy Piotra Gawła w połączeniu z muzyką wybitnych kompozytorów Włodka Pawlika i Michała Lorenca zatytułowany - „Urodziny – Raz jeszcze". Wiersze recytował sam autor, a partie wokalne zaprezentowali Marek Bałata oraz Natalia Wilk, którym towarzyszyli znakomici instrumentaliści tworzący Włodek Pawlik Trio (Włodek Pawlik – fortepian, Damian Kostka – kontrabas, Cezary Konrad – perkusja).
        25 maja w sali Filharmonii Podkarpackiej zabrzmiały autorskie kompozycje hiszpańskiej wokalistki i trębaczki Andrei Motis. Artystka na scenie wystąpiła w trio, prezentując festiwalowej publiczności utwory w klimacie latynoskiego jazzu, samby i bossa - novy. Andrei towarzyszyli Ze Luis Nascimento (instrumenty perkusyjne) oraz Christopher Mallinger (skrzypce).
         2 czerwca również w Filharmonii Podkarpackiej odbył się jeden z wyczekiwanych i gorąco przyjętych przez publiczność koncertów tegorocznej edycji, a wystąpiła ze swoim zespołem holenderska supergwiazda Candy Dulfer.
         Z przyczyn niezależnych od Filharmonii – organizatora Muzycznego Festiwalu w Łańcucie, zmieniony został program i wykonawcy koncertu w dniu 5 czerwca. W sali balowej Muzeum Zamku w Łańcucie wstąpili wiolonczelista Bartosz Koziak i pianista Radosław Kurek. Na program złożyły się w części pierwszej: R. Schumanna – Adagio und Allegro op.70 oraz L. van Beethovena – Sonata No.10 for violin and piano G major, op.96 (transc. B.Koziak), a po przerwie zabrzmiały: W. Lutosławskiego – Grave (Metamorphoses for cello and piano) oraz B. Martinů – Sonata for cello and piano No.2, H. 286. Wspaniały występ został entuzjastycznie przyjęty przez publiczność.
         Gwiazdą koncertu finałowego była Angela Gheorghiu - jedna z najsłynniejszych śpiewaczek operowych naszych czasów, olśniewająca zarówno wspaniałym głosem, jaki i wyjątkową prezencją sceniczną. W Filharmonii Podkarpackiej artystka wystąpiła wraz z rumuńskim tenorem Teodorem Ilincăi oraz Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Davida Giméneza. Program wypełniły arie i duety ze słynnych dzieł operowych G. Pucciniego, F. Cilei, A. Boito, P. Mascagniego i U. Giordano. Długie owacje na stojąco i prośby o bisy najlepiej świadczyły o zachwycie publiczności. Koncert z pewnością trwałby jeszcze dłużej, ale Angela Gheorghiu ujęła pod ramię koncertmistrza i wyprowadziła go z estrady. Tego wieczoru z pewnością nikt z obecnych nie zapomni.

Festiwal Łańcut 07.06.2024 Angela Gheorghiu i Teodor Ilincăi oraz Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Davida GiménezaAngela Gheorghiu i Teodor Ilincăi oraz Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Davida Giméneza, fot. Filharmonia Podkarpacka

      Po przypomnieniu dziesięciu koncertów, które odbyły się w ramach 63. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie, zapraszam do przeczytania rozmowy z panią prof. Martą Wierzbieniec na tematy związane z organizacją tak dużej imprezy.

Jak długo trwały przygotowania do Festiwalu?
       - Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. Nigdy nie ma takiego dnia, kiedy spotykamy się w niewielkim gronie i zaczynamy na przykład myśleć o Muzycznym Festiwalu w Łańcucie za dwa lata. Mamy już pewną koncepcję zorganizowania jubileuszowego Festiwalu w 2026 roku, bo będzie to 65 edycja. Nigdy nie da się podać dokładnej daty, kiedy po podsumowaniu minionej edycji zaczynamy pracować nad kolejną. To się zazębia, a w ostatnich dekadach życie pędzi bardzo szybko.
Dzięki Internetowi mamy teraz możliwość szybkiej komunikacji z artystami, zespołami wykonawczymi, i pozyskiwania materiałów nutowych. W tych sprawach możemy się porozumiewać niemal błyskawicznie, ale rozmowy, sugestie dotyczące dat i terminów koncertu w wykonaniu danego artysty odbywają się z co najmniej dwuletnim wyprzedzeniem.
Około dwa lata temu zaczęliśmy planować zakończoną 7 czerwca edycję. Wtedy jeszcze byliśmy w czasie pandemii i nie mieliśmy do końca pewności, jak będą wyglądały kolejne festiwalowe edycje. Niektórym artystom przesuwaliśmy terminy ich występów i prosiliśmy, aby poczekali, kiedy będziemy mogli gościć publiczność w pełnej okazałości i 100% miejsc na widowni będzie mogło być zajętych. Było przecież tak, że musiały być zachowane odległości półtorametrowe pomiędzy osobami na widowni. Na szczęście te problemy już za nami.
      Cieszmy się, że zainteresowanie Festiwalem jest tak wielkie. Gdybyśmy mieli możliwości finansowe to moglibyśmy organizować dwa razy więcej koncertów.
Wszystkim, którzy zajmowali się organizacją tegorocznej edycji należą się podziękowania, począwszy od pani wicedyrektor Marty Gregorowicz, poprzez biuro koncertowe i pracowników administracji. Wszyscy pracowali z ogromnym zaangażowaniem i dzięki temu udało się sprawnie przeprowadzić kolejną festiwalową edycję.

Przez kilka pierwszych dekad koncerty odbywały się wyłącznie w sali balowej Muzeum-Zamku w Łańcucie. Aktualnie publiczność już się przyzwyczaiła się, że koncerty odbywają się zarówno w Sali balowej, jak i w Filharmonii Podkarpackiej.
        - Już od dawna jakieś koncerty odbywały się w Filharmonii. Zainteresowanie koncertami jest tak wielkie, że nie możemy zmieścić wszystkich zainteresowanych danym koncertem w sali balowej. Tam może zasiąść jedynie 250 osób. To jest bardzo mało i należałoby niektóre koncerty powtarzać, żeby wszyscy chętni mogli ich wysłuchać, ale nie jest to możliwe z różnych powodów.
Zmieniliśmy też formułę i koncerty nie odbywają się codziennie, ale w dni weekendowe. Zrobiliśmy to na życzenie wielu osób, które regularnie brały w nich udział, a nie mogły codziennie wieczór dojeżdżać do Łańcuta. Trudno było wracać do domu po pracy i zdążyć przyjechać do Łańcuta na koncert, późno wrócić do domu i następnego dnia znów udać się rano do pracy, a wieczorem na kolejny koncert.
Planujemy już kolejne edycje i koncerty może będą także w ciągu tygodnia. Mamy różne przemyślenia i bierzemy pod uwagę Państwa sugestie.

Tym bardziej, że przyjeżdża na koncerty sporo osób z Przemyśla, Krosna, Sanoka, z Dębicy i innych odległych miejscowości.
       - To prawda, ale byli też goście z Warszawy i zza granicy. Ta formuła jest też dla tych gości także bardziej dostępna, bo wybierają jeden lub dwa konkretne koncerty.

Festiwal Łańcut 09.05.2024 Amadeus pod dyr. A. DuczmalOrkiestra Kameralna Polskiego Radia Amadeus pod batuta Agnieszki Duczmal podczas Inauguracji 63. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie, fot. Filharmonia Podkarpacka

Tegoroczny Festiwal był bardzo różnorodny. Programy wypełniała muzyka od baroku poczynając, aż po nową. Trzykrotnie zagościł jazz…
       - To chyba jest pewien znak czasu i organizując festiwal musimy być otwarci. Zastanawiam się, co mamy na myśli, gdy mówimy o muzyce nowej, bo XX wiek już dawno minął.

Mianem muzyki nowej możemy określić dzieło powstałe niedawno, w ostatnich latach.
       - Ja też tak myślę. Czasem mówimy tak o utworach, które powstały już 50 lat temu. Obserwuję także reakcje publiczności, która pewne dzieła np. Krzysztofa Pendereckiego, skomponowane w połowie poprzedniego wieku, traktuje jako klasykę.

Trzeba podkreślić, że udało się w tym roku zaprosić znakomitych solistów, którym podczas sześciu koncertów towarzyszyła orkiestra.
        - Gościliśmy trzy orkiestry kameralne: na początek znakomita Orkiestra Kameralne Polskiego Radia Amadeus pod dyrekcją Agnieszki Duczmal, była orkiestra Acadiana Chamber Orchestra ze Stanów Zjednoczonych, którą prowadził Mariusz Smolij oraz Polish Art Philharmonic Michela Maciaszczyka, a Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej trzykrotnie towarzyszyła wybitnym solistom. Bardzo się z tego powodu cieszę i dziękuję przede wszystkim publiczności, bo dla niej ten festiwal jest tworzony i dziękuję, że tak szczelnie wypełniała salę koncertową Filharmonii oraz salę balową łańcuckiego Zamku i że te koncerty spotkały się z tak znakomity odbiorem. Bardzo za to dziękuję.

Wszystko zostało zaplanowane i dokładnie przygotowane przed festiwalem, ale czasem się tak zdarza, że zaproszeni wykonawcy nie mogą wystąpić. Tak się zdarzyło w tym roku, ale ci, którzy przyjechali w zastępstwie, wystąpili z cudownym koncertem.
       - Ktoś mi powiedział, że śledząc dzieje muzyki można zauważyć, iż często największe kariery zaczynały się od nagłego zastępstwa. Pewnie nie tylko w świecie muzyki to funkcjonuje. Stanęliśmy przed poważnym dylematem, dostając w niedzielę wieczorem wiadomość, że wiolonczelistka, która miała wystąpić w środę, niestety nie przyjedzie. W poniedziałek rano zaczęłam wysyłanie SOS i udało się. Świetny wiolonczelista pan Bartosz Koziak szybko się zdecydował, że przyjedzie ze znakomitym pianistą Radosławem Kurkiem. W trakcie uzgodnień jeden z panów był w Bydgoszczy, a drugi w Warszawie, ale zdążyli się jeszcze razem spotkać i dzień później być już w Łańcucie. To znakomici artyści, często koncertujący artyści i nie było kłopotu z repertuarem.
Przepraszam za tę zmianę publiczność, ale choroby się zdarzają i zawsze sobie zastrzegamy możliwość zmiany artystów czy programu. Zaplanowany na ten dzień program nie mógł być wykonany, ale mam nadzieję, że Państwo jeszcze ten program usłyszą.

Bartosz Koziak wiolonczela i Radosław Kurek fortepian w sali balowej Muzeum Zamku w ŁańcucieBartosz Koziak - wiolonczela i Radosław Kurek - fortepian w sali balowej Muzeum-Zamku w Łańcucie, fot. Filharmonia Podkarpacka

Jak już Pani powiedziała, publiczność szczelnie wypełniała sale podczas wszystkich koncertów, ale były takie wieczory, na które bilety sprzedały się natychmiast i ci, co nie mieli szczęścia, mogli jedynie liczyć na rezygnacje. Powstaje wtedy lista oczekujących.
        - Tak, często się zdarza, że ktoś kupuje kilka biletów, bo wybiera się na koncert grupa osób, ale później okazuje się, że dwie osoby rezygnują i mogą te bilety trafić do sprzedaży. Do ostatniej chwili nie trzeba tracić nadziei, bo może się zdarzyć, że przed koncertem okaże się, iż dwa lub więcej miejsc jest wolnych.

Występujący artyści podkreślali, że otoczeni byli wspaniałą opieką, a publiczność chwaliła dobrą organizację.
        - Bardzo się z tego cieszę. Jest to zasługa całego zespołu osób, które pracowały nad tym Festiwalem. W obecnych czasach sztuka programowania tego typu wydarzeń i imprez cyklicznych oraz bieżących koncertów w trakcie sezonu artystycznego nie jest łatwa.
Sztuka planowania jest niesłychanie ważną sprawą z punktu widzenia potrzeb publiczności, potrzeb i oczekiwań orkiestry, możliwości Filharmonii – trzeba wziąć pod uwagę wiele aspektów. Można to przyrównać do pisania scenariusza. Programowanie festiwalu, poszczególnych koncertów czy sezonu artystycznego, to jest jakby pisanie scenariusza na orkiestrę, na dany okres, na sezon artystyczny. Ważny jest każdy utwór, każdy wykonawca, żeby to wszystko razem tworzyło wspólną całość i żeby można było widzieć zadowolenie na twarzach odbiorców i wykonawców.

Dla odbiorców tegoroczna edycja przeszła już do historii i pozostały miłe wspomnienia. Czy dla organizatorów także?
        - Nie, dla nas to jeszcze nie koniec. Wpływają faktury i prowadzimy rozliczenia. Myślę, że dopiero może za miesiąc będziemy mogli dokładnie powiedzieć, ile tegoroczny Festiwal tak naprawdę kosztował, nie można przewidzieć dokładnie wszystkich kosztów. Te nieprzewidywalne koszty, to nie są duże wydatki, ale często się pojawiają. Dopiero w połowie lipca zakończymy podsumowanie tegorocznej edycji Muzycznego Festiwalu w Łańcucie.

Także dopiero w tym czasie muzycy orkiestry mogą spokojnie udać się na urlopy.
        - Tak, bo zakończymy sezon artystyczny dopiero 28 czerwca, Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej wystąpi też w Busku Zdroju i w Iwoniczu Zdroju oraz 14 lipca w Wiśniowej koło Strzyżowa. Również w sobotni wieczór 13 lipca o godzinie 18.00 w Filharmonii Podkarpackiej zaplanowaliśmy koncert, który nazwaliśmy Familijny. Prosimy przyjść z dziećmi, wnukami, całymi rodzinami, bo usłyszą Państwo najpiękniejsze arie i duety ze znanych oper. Wystąpi pięcioro młodych wokalistów, laureatów konkursów wokalnych, zaprezentują oni, mówiąc językiem współczesnym, same hity operowe. Zapraszamy Państwa w ten wakacyjny wieczór do Filharmonii.
Natomiast na kolejny Muzyczny Festiwal w Łańcucie zapraszamy Państwa na przełomie maja i czerwca 2025 roku. Mamy już porozumienia wstępne z artystami, bo na umowy jeszcze za wcześnie. Mogę Państwa zapewnić, że jeden wieczór poświęcony będzie wyłącznie muzyce dawnej i jeden wieczór pragniemy poświęcić wyłącznie muzyce współczesnej skomponowanej w XXI wieku.

Bardzo dziękuję za rozmowę.
        - Ja również dziękuję i zapraszam Państwa na koncerty do Filharmonii Podkarpackiej.

                                                                                                                                                                                                                         Zofia Stopińska

Pod batutą maestro Tadeusza Wojciechowskiego

      Wykonawcami trzeciego koncertu 63. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie, który odbył się 17 maja 2024 roku, byli: Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Tadeusza Wojciechowskiego oraz hiszpańska pianistka Judith Jáuregui. W programie znalazły się utwory dla szerokiego grona publiczności, a zaproponował je maestro Tadeusz Wojciechowski, który zgodził się na udzielenie wywiadu i powracamy do tej rozmowy wspominając znakomity koncert, entuzjastycznie przyjęty przez publiczność.

Koncert rozpoczęło dzieło bardzo rzadko wykonywane w naszych czasach.
       - To prawda, bo rozpoczęliśmy fragmentem kompozycji Emmanuela Chabriera - Fête polonaise z opery Król mimo woli. Przekonali się Państwo, że chociaż to kompozytor mało znany, tworzył porywającą muzykę. Wśród jego kompozycji znalazła się opera komiczna Król mimo woli, której libretto oparte jest na historii krótkiego panowania Henryka Walezego, pierwszego króla elekcyjnego Polski.

W pierwszej części usłyszeliśmy jeszcze porywające impresje symfoniczne na fortepian i orkiestrę Noce w ogrodach Hiszpanii Manuela de Falli, w których partie solowe wykonała hiszpańska pianistka Judith Jáuregui. Współpracował Pan wcześniej z tą artystką?
       - Nie, ale było trochę czasu na przygotowanie utworu w Rzeszowie, mieliśmy już w środę próbę indywidualną, a w czwartek i piątek odbyły się próby z orkiestrą. Cieszę się, że utwór i nasze wykonanie spodobały się publiczności, o czym świadczyły długie i gorące brawa.
Po przerwie wykonaliśmy Suitę złożoną z sześciu wybranych fragmentów z I i II Suity z opery Carmen – Georges’a Bizeta, a zwieńczeniem była Suita nr 2 z baletu Trójgraniasty kapelusz Manuela de Falli.

Gratuluję Panu i Orkiestrze Filharmonii Podkarpackiej wspaniałych kreacji. Z pewnością wszyscy zapamiętamy ten wieczór. Owacje były długie i gorące. Pomimo, że zaplanowany koncert trwał dość długo, publiczność domagała się bisów i wykonali ich Państwo kilka.
       - Taki aplauz publiczności sprawił nam wielką radość i serdecznie dziękujemy za wszystkie dowody uznania.

Festiwal łańcut 17.05.2024 Judith Jáuregui fortepian i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Tadeusza WojciechowskiegoJudith Jáuregui i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pord batutą Tadeusza Wojciechowskiego, for. Filharmonia Podkarpacka

Chcę teraz poprosić Pana o wspomnienia. W latach 1998-2004 był Pan dyrektorem artystycznym Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie i dyrektorem artystycznym Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. Jak Pan wspomina te lata?
       - Wspominam ten czas bardzo dobrze. Miałem kilkuletni plan, dotyczący rozwoju orkiestry. Chciałem, aby orkiestra wykonała z najlepszymi dyrygentami tak zwany „żelazny”, wielki, światowy repertuar symfoniczny. To się udało, bo zostały wykonane wszystkie symfonie: Johannesa Brahmsa, Ludwiga van Beethovena, Piotra Czajkowskiego, II Symfonia c-moll Gustava Mahlera, Requiem Giuseppe Verdiego, Oratorium Eliasz Feliksa Mendelssohna-Bartholdy’ego…
       Wielu muzyków podkreśla, że nasza wspólna praca w tamtych latach owocuje do dzisiaj. Cieszy mnie to, że ten wysiłek owocuje. Miałem także okazję rozmawiać z kilkoma melomanami, którzy pamiętają wykonywane wówczas dzieła.

Muzycy wspominają też dwukrotne tournée Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej pod Pana batutą do Stanów Zjednoczonych.
       - Te wyjazdy były piękne i interesujące. Dla mnie najważniejsze było to, że orkiestra nie popadła w rutynę, bo programy były powtarzane. Muzycy wykazali się wielką odpowiedzialnością artystyczną i pełnym profesjonalizmem. Do dzisiaj wspominamy te piękne, wspólnie spędzone chwile.

Doskonale pamiętam, jak podczas jednej z rozmów powiedział Pan, że do Rzeszowa stara się Pan zapraszać dyrygentów lepszych od siebie.
       - Tak naprawdę było, bo przecież na moje zaproszenie dyrygowali tutaj tacy mistrzowie batuty, jak m.in. Jan Krenz, Gabriel Chmura, Tadeusz Strugała, Marek Pijarowski, Jerzy Salwarowski. Uważam, że postawa dyrektora, który kreuje siebie według zasady: „równaj w dół”, jest zgubna nie tylko dla zespołu, ale także dla szefa tego zespołu. Wszyscy koledzy z pewnością pomogli zespołowi. Dla przykładu powiem, że dwukrotnie udało mi się zaprosić do Rzeszowa maestro Jana Krenza, który był wielką postacią świata muzyki - nie tylko w zakresie dyrygentury, ale był także kompozytorem i propagatorem muzyki.
Bardzo zależało mi, żeby orkiestra mogła z takimi osobowościami obcować, pracować i uczyć się.

Po zakończeniu współpracy na stanowisku dyrektora artystycznego Filharmonii Podkarpackiej, przez co najmniej dekadę nie przyjeżdżał Pan do Rzeszowa, ale później zaczęły się bardzo owocne powroty. Został Pan między innymi zaproszony do poprowadzenia koncertu Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej w słynnej Złotej Sali wiedeńskiego Musikverein. Miałam szczęście wysłuchać tych koncertów i pamiętam, jak gorąco byliście oklaskiwani.
       - Podczas pierwszego koncertu z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej byliśmy oczarowani miejscem, salą i magią tego miejsca. Wszyscy lepiej znają to miejsce z transmisji telewizyjnych, niż z koncertów na żywo. Sam fakt możliwości koncertowania w Złotej Sali sprawił nam wielką przyjemność. I satysfakcję. Później udało mi się spowodować, że wystąpiliśmy w tej sali po raz kolejny.

Jestem przekonana, że Pana i rzeszowskich filharmoników połączyła trwała więź.
       - Tak, jestem szczęśliwy, że mogę przyjeżdżać do Rzeszowa i pracować z zespołem. Od tamtej intensywnej, trwającej sześć lat pracy, bardzo dobrze się rozumiemy, bo znamy się doskonale. Większość zespołu tworzą nadal muzycy, którzy ze mną pracowali, chociaż są także nowi, bardzo dobrzy muzycy.

Festiwal Łańcut 17.05.2024 Tadeusz Wojciechowski i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii PodkarpackiejTadeusz Wojciechowski i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej, fot. Filharmonia Podkarpacka

W połowie lat 70-tych ubiegłego stulecia rozpoczął Pan współpracę jako koncertmistrz wiolonczel w Polskiej Orkiestrze Kameralnej i pewnie wówczas poznał Pan maestro Jerzego Maksymiuka.
       - Taka była pierwsza nazwa Sinfonii Varsovii, która w tym roku świętuje 40-lecie działalności. Na początku byłem związany z Polską Orkiestrą Kameralną jako wiolonczelista. Później nasze drogi się rozeszły, bo wyjechałem z Polski, ale po powrocie nawiązałem współpracę z tym zespołem, ale już jako dyrygent. Wiele było wspólnych koncertów i mam w Sinfonii Varsovii wielu przyjaciół.
       Natomiast maestro Jerzego Maksymiuka poznałem o wiele wcześniej, bo w ostatnich latach nauki w szkole muzycznej I stopnia. Prowadził wtedy koncerty poświęcone muzyce współczesnej. Później jako koncertmistrz wiolonczel w Polskiej Orkiestrze Kameralnej ściśle współpracowałem z maestro Maksymiukiem. W późniejszych latach, ośmielę się powiedzieć, że współpracowaliśmy na płaszczyźnie koleżeńsko – dyrygenckiej, aczkolwiek zawsze podchodziłem do maestro Maksymiuka z wielką atencja i darzyłem Go wielkim respektem. Jest to człowiek tylu talentów, że mógłby nimi obdzielić pół orkiestry. Jest wybitnym kompozytorem, pianistą, improwizatorem i dyrygentem. Chyba czasami nawet nie wiedział, który z tych talentów eksploatować. Wiem, że w ostatnim czasie powrócił do komponowania i dobrze się stało, bo jest twórcą, który ma niezwykłą wyobraźnię dźwiękową i kolorystyczną. Jak każdy wielki kompozytor. Podziwiam wszystkie Jego osiągnięcia i talenty.

W 1982 roku został Pan zaproszony do Duńskiej Opery Królewskiej w Kopenhadze, a rok później został Pan głównym dyrygentem w tym zespole. Wtedy pojawiał się Pan w Polsce rzadko.
       - Losy rzuciły mnie do Kopenhagi i mieszkałem tam kilkanaście lat. Dyrygowałem prawie całym repertuarem, który był wykonywany w Duńskiej Operze Królewskiej. Cieszyłem się z tego, ale czasami pracy było za dużo. Pamiętam taki miesiąc, kiedy przez trzy tygodnie dyrygowałem siedemnastoma spektaklami i były to różne tytuły – balety, opery…
Miło to wspominam, bo praca z tym znakomitym zespołem, otwartym na doskonalenie gry, sprawiała mi wielka radość.

Jak Pan wspomina czas spędzony z młodymi muzykami? Mam na myśli Polską Orkiestrę Sinfonia Iuventus.
       - To także były bardzo dobre lata. Maestro Jerzy Semkow, który obdarzył mnie zaufaniem, sugerował mi, jak należałoby pokierować pracą edukacyjną tego zespołu. Nasze założenia były takie, że młody muzyk podczas czterech albo pięciu lat pobytu w zespole powinien poznać wszystkie dzieła symfoniczne, od klasycyzmu rozpoczynając (Haydn, Mozart), poprzez romantyzm, aż do współczesnych. Wszyscy byli zafascynowali pracą w tej orkiestrze. Muzycy, którzy po ukończeniu studiów trafili do tego zespołu, aktualnie grają w czołowych orkiestrach w Polsce i za granicą.

Dyrygował Pan we wrześniu ubiegłego roku w Rzeszowie i z podziwem patrzyłam, że w czasie całego koncertu nie było pulpitu dla dyrygenta, bo znał Pan partytury na pamięć. Według mnie to ryzykowne. Czuł się Pan swobodnie, nie mając przed sobą partytury?
       - Sprawia mi to ogromną przyjemność. Poprowadzenie koncertu polega na ścisłej współpracy i kontakcie wizualnym z muzykami. Nie bardzo jest czas na patrzenie w partyturę i szkoda czasu na przewracanie kartek. Jeżeli czuje się muzykę i ma się ją w sobie, to nie ma problemu z poprowadzeniem koncertu z pamięci. W teatrach aktorzy nie mają tekstów, tylko mają je w głowie.

Jak aktor zapomni tekst, może liczyć na suflera.
       - To prawda, ale dla mnie prowadzenie koncertów bez partytury, to rzecz naturalna. Zawsze jest ryzyko, że coś może się wydarzyć, ale przecież nuty są oznakowane i można zapytać kolegów muzyków z orkiestry o numer. Na szczęście nigdy takich podbramkowych sytuacji nie miałem.

Rozwój dyrygenta nigdy się nie kończy. Przed próbami z orkiestrą dyrygent powinien dobrze poznać cały repertuar koncertu. Zdobyte przed studiami dyrygenckimi doświadczenia bardzo się przydały. W dzieciństwie śpiewał Pan w chórze, a studia dyrygenckie podjął pan będąc znakomitym wiolonczelistą.
       - Miałem także doświadczenia jako muzyk orkiestrowy. To jest suma wszystkiego, czego się w życiu nauczyłem. W tej chwili korzystam z tej bazy, ale uczyć się trzeba nieustannie, żeby nie popełnić żadnego błędu. Jeszcze raz podkreślę, że czuję wielką przyjemność podczas koncertu, kiedy mam przed sobą tylko orkiestrę oraz solistę i nie muszę zajmować się nutami.

Na zakończenie rozmowy pragnę podkreślić, że studiował Pan dyrygenturę u wielkiego mistrza - prof. Stanisława Wisłockiego, który urodził się w Rzeszowie.
       - Pan Profesor był postacią nadzwyczajną i przede wszystkim wspaniałym muzykiem. Pamiętam, że kiedy zwróciłem się z prośbą, aby przyjął mnie do swojej klasy dyrygentury, Profesor zapytał: „Pan jest świetnym wiolonczelistą. Po co panu dyrygowanie?”. Zapewniłem, że chciałbym być dyrygentem, a wtedy Profesor powiedział: „Ja panu pomogę, ale nie nauczę Pana dyrygowania, ponieważ tego nie da się nauczyć. Albo pan się urodził z predyspozycjami na dyrygenta, albo nie. Będę korygował błędy, ale nie powiem, jak należy dyrygować”. To był jedyny profesor dyrygentury, który nigdy studentom nie pokazywał, jak należy dyrygować. On tylko korygował błędy.
       W klasie prof. Stanisława Wisłockiego wykształciło się wielu dyrygentów, ale każdy z nas dyryguje trochę inaczej. Nie ma schematu, że należy zakręcić ręką w prawo lub w lewo, tak jak to było u innych profesorów. Mieliśmy pełną swobodę, ale każdy błąd był korygowany. Rodzaj dyrygowania, ekspresja jest sprawą indywidualną – tak jak powiedział Profesor Wisłocki – „masz to w sobie albo nie”.

Proszę jeszcze zdradzić, jaki repertuar jest bliski Pana sercu – muzyka symfoniczna, operowa, oratoryjno-kantatowa, a może muzyka kameralna? W każdym z wymienionych gatunków ma Pan w repertuarze wiele utworów.
        - Zacznijmy od opery. Najbliższa jest mi muzyka włoska – Verdi i Puccini. W Królewskiej Operze w Kopenhadze praktycznie spektakle operowe kompozytorów włoskich ja prowadziłem. Oczywiście dyrygowałem także innymi przedstawieniami. W gatunku muzyki symfonicznej najbliższy jest mi okres romantyzmu. W przeszłości grałem też bardzo dużo muzyki kameralnej. Zaczęło się od kwartetu, w którym pierwszym skrzypkiem był nieżyjący już prof. Mirosław Ławrynowicz, partie drugich skrzypiec grał Maciej Rakowski, później przez wiele lat członek English Chamber Orchestra, a na altówce grał Janusz Nosarzewski, który później był pierwszym altowiolistą orkiestry w Getyndze. Później był piękny, kilkuletni epizod tria fortepianowego z Kają Danczowską i Mają Nosowską. Pewne koncerty były nagrywane i udało mi się odzyskać nagrania kilku utworów tego tria. Czasem słucham tych nagrań i wspominam czasy, kiedy zajmowałem się muzyką kameralną.

Rozmawiamy w Rzeszowie po bardzo udanym koncercie, który odbył się w ramach 63. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. Dziękuję za wspaniały koncert oraz spotkanie i jestem przekonana, że będzie Pan tu powracał.
        - Z największą przyjemnością. Pani dyrektor Marta Wierzbieniec wspominała, że zaprosi mnie ponownie i na pewno będzie okazja do kolejnego spotkania po ustaleniu terminu oraz interesującego programu. Dziękuję bardzo za obecność na koncercie i rozmowę.

                                                                                                                                                                    Zofia Stopińska

Różnobarwny festiwal w magicznym miejscu

       Wspaniałym koncertem w wykonaniu Orkiestry Kameralnej Polskiego Radia Amadeus pod batutą Agnieszki Duczmal zainaugurowany został 63 Muzyczny Festiwal w Łańcucie. Ten wieczór na długo pozostanie w pamięci publiczności, która wypełniła salę balową łańcuckiego Zamku.
     Na program koncertu złożyły się następujące utwory: Na wierchowej polanie Barbary Kaszuby, Cztery pory roku Astora Piazzoli w opracowaniu Leonida Desyatnikova oraz Wariacje Enigma Edwarda Elgara w aranżacji Agnieszki Duczmal.
     Gromkimi brawami zostało nagrodzone przez publiczność wykonanie pierwszego z wymienionych utworów. W swoim młodzieńczym dziele Barbara Kaszuba maluje muzyką piękno tatrzańskich krajobrazów i podhalańskiej muzyki. Wspaniale wykonał partie solowe Jarosław Żołnierczyk, skrzypek, solista i koncertmistrz Amadeusa w Las Cuatro Estaciones Porteñas Astora Piazzolli. Równie pięknie i porywająco grała orkiestra.
W aranżacji Leonida Desyatnikova na skrzypce solo i orkiestrę pojawiają się cytaty zaczerpnięte z dzieła Vivaldiego, które stanowią idealny pomost oraz niezwykle interesujące połączenie dzieła barokowego z XX-wiecznymi tangami Piazzolli.
     W drugiej części koncertu wysłuchaliśmy Wariacji Enigma op. 36 Edwarda Elgara w aranżacji Agnieszki Duczmal. W wykonaniu Orkiestry Kameralnej Polskiego Radia Amadeus pod batutą maestry Agnieszki Duczmal ta cudowna muzyka zabrzmiała tak pięknie, że publiczność natychmiast poderwała się i bardzo długo na stojąco oklaskiwała wykonawców. Równie gorąco oklaskiwane były bisy.

Festiwal Łańcut 09.05.2024 Amadeus pod dyr. A. DuczmalOrkiestra Polskiego Radia Amadeus pod batutą Agnieszki Duczmal, fot. Filharmonia Podkarpacka

O historii i tegorocznej edycji Muzycznego Festiwalu w Łańcucie miałam okazję rozmawiać z panem Stefanem Münchem, znawcą literatury polskiej, krytykiem muzycznym, autorem książek i znakomitym prezenterem muzycznym, który od lat przybliża publiczności programy i wykonawców festiwalowych koncertów.
        - To jest szczególne, prestiżowe miejsce dla kogoś, kto wykonuje taki zawód jak ja. Dokładnie pamiętam, że w 1994 roku zostałem zaproszony po raz pierwszy do poprowadzenia koncertu w ramach Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. To był recital Adama Wodnickiego, znakomitego pianisty urodzonego w Przemyślu, a mieszkającego od lat w Stanach Zjednoczonych.
        Zaprosił mnie tutaj pan Adam Natanek, ówczesny dyrektor artystyczny Filharmonii Podkarpackiej i Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. Było to dla mnie wielkie wyróżnienie, bo uważałem (i nadal uważam), że jest to jeden z najbardziej prestiżowych festiwali w Polsce. Byłem wtedy najmłodszym w gronie prowadzących koncerty. Miałem okazję uczyć się od takich osobowości jak m.in.: Wojciech Dzieduszycki, Józef Kański, Janusz Ekiert, Zbigniew Pawlicki czy Jan Weber. Później zapraszano mnie każdego roku. Miałem okazję zapowiadać koncerty plenerowe. Pierwszy odbył się w parku, niedaleko budynku, w którym mieści się Szkoła Muzyczna im. Teodora Leszetyckiego w Łańcucie. Przed laty zapowiadałam też koncert festiwalowy w leżajskiej bazylice. Wszędzie były i są komplety publiczności, a to nie jest w Polsce reguła.
        Festiwal odbywa się niezmiennie w magicznym miejscu – cudowny Zamek i jego otoczenie, a także pora roku kiedy mamy już w pełni rozkwitu wiosnę.
Jest to różnobarwny festiwal, stąd każdy może znaleźć coś dla siebie i dlatego na koncertach mamy komplety publiczności niezależnie czy koncerty odbywają się w Zamku w Łańcucie, czy w Filharmonii Podkarpackiej w Rzeszowie.

Magnesem są także wykonawcy także wykonawcy. W tym roku był Pan gospodarzem koncertu inaugurującego tegoroczną edycję.
        - Miałem w tym roku szczęście zapowiadać dwie świetne orkiestry kameralne - Orkiestrę Kameralna Polskiego Radia Amadeus pod batutą Agnieszki Duczmal i Polish Art. Philharmonic pod dyrekcją Michaela Maciaszczyka.
Podkreślałem podczas inauguracji, że od wielu lat Orkiestra Kameralna Polskiego Radia Amadeus zaliczana jest do czołówki europejskich orkiestr. Stoi w jednym rzędzie z takimi zespołami jak: Academy of St Martin in the Fields czy English Concert. Od początku istnienia Orkiestry Agnieszka Duczmal jest jej dyrektorem i koncertuje ze swoim zespołem w najsłynniejszych salach Europy, obu Ameryk, Afryki i Azji. Występuje też innymi orkiestrami w kraju i za granicą. Jako pierwsza kobieta dyrygent wystąpiła na scenie mediolańskiego Teatro alla Scala.

Festiwal Łańcut 09.05.2024 Jarosław Żolnierczyk i Ork. AmadeusJarosław Żołnierczyk - skrzypce i Orkiestra Kameralna Polskiego Radia Amadeus pod batutą Agnieszki Duczmal podczas koncertu w sali balowej Muzeum-Zamku w Łańcucie, fot. Filharmonia Podkarpacka

Gorąco także zostali przyjęci wykonawcy drugiego prowadzonego przez Pana koncertu.
        - Polish Art Philharmonic jest o wiele młodsza. Miałem okazję zapowiadać ten zespół w Łańcucie dwa lata temu w programie mozartowskim. Wiem, że Michael Maciaszczyk jest nie tylko wybitnym skrzypkiem, ale jest również doskonałym dyrygentem i animatorem życie muzycznego.
        Program tegorocznego koncertu został pięknie skonstruowany, a rozpoczęła wieczór Idylla Zygfryda Ryszarda Wagnera, utwór napisany dla żony Cosimy (córki Franciszka Liszta) z okazji urodzin syna Zygfryda. Początkowo Wagner nie chciał publikować tego utworu, ale po pewnym czasie włączył tę muzykę do ostatniego aktu Zygfryda. W pierwszej części koncertu wykonana została także Symfonia koncertująca B-dur Józefa Haydna na skrzypce, wiolonczelę, obój i fagot. Gatunek dzieła jest na pograniczu pomiędzy wirtuozowskim koncertem instrumentalnym, a symfonią, zaś jego narodziny datujemy na połowę XVIII wieku. Stało się tak dlatego, że w orkiestrach zaczęli grać muzycy o wysokich umiejętnościach i kompozytorzy zaczęli tworzyć utwory, w których wirtuozi mogli prezentować swoje umiejętności w dialogu z orkiestrą.
        Drugą część wypełniła I Symfonia D-dur skomponowana przez 16-letniego Franciszka Schuberta.
Możemy powiedzieć, że jest to nawiązanie do Wolfganga Amadeusa Mozarta, który napisał pierwszą symfonię w wieku 10 lat. Mozart skomponował kilkadziesiąt symfonii, z których zachowało się 51, Haydn napisał ich ponad 100, ale Beethoven już tylko 9. To znaczy, że zmieniło się już samo pojęcie tego gatunku. Symfonia na początku była utworem wypełniającym program. Warto wspomnieć, że kiedy Mozart podróżował ze swoim ojcem koncertując na terenie Włoch lub krajów niemieckich, komponował kilka nowych symfonii, które trwały około dwanaście lub piętnaście minut. Obok koncertu instrumentalnego, kantaty czy monumentalnej arii koncertowej potrzebny był utwór uzupełniający program. Symfonia była początkowo utworem zdobiącym i dopiero potem stała się gatunkiem, który wyrażał najgłębsze myśli kompozytora. Dla współczesnych Schubert był mistrzem pieśni i utworów fortepianowych. Nie miał możliwości, żeby swoje symfonie wykonywać publicznie, bo nie miał ani protektorów, ani pieniędzy. Dlatego najważniejsze symfonie Schuberta – łącznie w „Wielką” i „Niedokończoną” wypłynęły wiele lat po jego śmierci. W historii muzyki symfonicznej jego symfonie odgrywają bardzo ważną rolę, bo są ogniwem pomiędzy Beethovenem, a romantyzmem.
Znakomicie zabrzmiały wszystkie wspomniane dzieła w Łańcucie w wykonaniu Orkiestry Polish Art. Philharmonic pod batutą Michaela Maciaszczyka, który wystąpił także w Symfonii koncertującej Haydna jako skrzypek wspólnie z wiolonczelistą Konradem Bargiełem, oboistą Maksymilianem Lipieniem i fagocistą Damianem Lipieniem.

Festiwal Łańcut 18.05.2024 soliściMichael Maciaszczyk - skrzypce, Maksymilian Lipień - obój, Konrad Bargieł - wiolonczela, Damian Lipień - fagot - soliści koncertu 18 maja w sali balowej łańcuckiego Zamku, fot Filharmonia Podkarpacka

Przez wiele lat Muzyczny Festiwal w Łańcucie odbywał się w ciągu ośmiu kolejnych dni tygodnia. W ostatnich latach koncerty festiwalowe odbywają się zazwyczaj w weekendowe dni na przełomie maja i czerwca.
        - Są festiwale, które odbywają się dzień po dniu, ale są także takie, które rozciągają się na dłuższy okres. Myślę, że decyzja organizatorów festiwalu była słuszna, tym bardziej, że zmieniły się w Łańcucie warunki – nie ma w najbliższym otoczeniu hotelu i restauracji, gdzie można było prowadzić „życie po koncertowe” i w związku z tym rozłożenie festiwalu w czasie na weekendy jest dobrym pomysłem, bo melomani mają więcej czasu. Miejmy świadomość, że większość publiczności przyjeżdża z Rzeszowa i innych miast z Podkarpacia, a spotkałem nawet kilka osób z Lublina. Żyjemy w coraz większym pośpiechu i nie bardzo mamy czas na wygospodarowanie wszystkich wieczorów w tygodniu na uczestnictwo w koncertach.

Festiwal coraz bardziej otwiera się na koncerty muzyki jazzowej i rozrywkowej.
        - Już od dawna się otwiera. Występowali tu przed laty: Juliette Gréco, Gilbert Bécaud, Milva, były koncerty muzyki jazzowej, etnicznej, bo muzyka jest różnobarwna i taki jest Muzyczny Festiwal w Łańcucie. Ta różnorodność repertuaru pozwala się otworzyć na szerokie grono publiczności.

Jest Pan doskonale znany także publiczności koncertów odbywających się w ramach sezonów artystycznych w Filharmonii Podkarpackiej.
        - Bardzo sobie cenię współpracę z Filharmonią Podkarpacką, jest to bardzo dobrze prowadzona instytucja kultury, co nie jest łatwe w dzisiejszych czasach. Nasza współpraca z Filharmonią Podkarpacką rozpoczęła się w drugiej połowie lat 90-tych ubiegłego wieku. Dyrektorem naczelnym był wówczas pan Wergiliusz Gołąbek, a dyrektorem artystycznym pan Adam Natanek. Zmiany dyrektorów następowały bardzo harmonijnie i każdy z nich wnosił coś nowego. Od kilkunastu lat dyrektorem naczelnym jest pani prof. Marta Wierzbieniec, która poszerza formułę Filharmonii Podkarpackiej i Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. Są spektakle operowe, baletowe, bo po remoncie budynku Filharmonii są takie możliwości

Festiwal Łańcut 18.05.2024 Polish Art PhilharmonicPolish Art Philharmonic pod batutą Michaela Maciaszczyka

Bardzo dużo czasu zajmują Panu ostatnio podróże i organizacja koncertów nie tylko w Lublinie.
         - To prawda, ponieważ jestem koordynatorem projektu „Z klasyką przez Polskę” i mam w swoim obszarze działania Podlasie, Lubelszczyznę i Podkarpacie. Organizujemy koncerty w małych miejscowościach, staramy się nawet omijać miasta powiatowe, a najchętniej występujemy w gminnych ośrodkach kultury. W niektórych ludzie robią sobie zdjęcia przy fortepianie, bo po raz pierwszy widzą i słuchają brzmienia tego instrumentu na żywo. Mają okazję posłuchać w swojej miejscowości gry najlepszych polskich solistów takich jak: Krzysztof Jakowicz, Konstanty Andrzej Kulka, Janusz Olejniczak, Piotr Paleczny, Ewa Pobłocka…
         Utarła się opinia, że w małych ośrodkach mieszkańcy interesują się tylko muzyką disco-polo. To nie jest prawda. Jeżeli przyjeżdżamy i proponujemy wójtowi koncert muzyki klasycznej, to on jest szczęśliwy, bo nikt inny mu takiego koncertu nie zorganizuje z powodu braku pieniędzy, a te koncerty są finansowane przez Narodowy Instytut Muzyki i Tańca.

W uznaniu działalności edukacyjnej, organizacyjnej i społecznej otrzymał Pan wiele nagród i wyróżnień m.in.: Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, Złoty Krzyż Zasługi, Medal „Zasłużony Kulturze – Gloria Artis”. W marcu tego roku, podczas jednego z koncertów 30. Międzynarodowego Festiwalu TEMPUS PASCHALE – Lublin 2024 został Pan odznaczony za popularyzację muzyki i kultury chrześcijańskiej.
          - 24 marca otrzymałem archidiecezjalne odznaczenie „Lumen Mundi”, które przyznał mi nasz arcybiskup ks. prof. Stanisław Budzik. To dla mnie ogromne wyróżnienie, ale Festiwal Tempus Paschale, który przez 30 lat prowadzę, w sposób szczególny akcentuje wartości chrześcijańskie i związki między kulturą, a wiarą. Fundamentem naszej kultury jest wiara chrześcijańska.
Piękno, które tworzy artysta, ma nas prowadzić w kierunku prawdy o świecie, o życiu, o Bogu jeżeli ktoś wierzy w Boga lub w podstawowy system wartości. Sztuka powinna nas czynić lepszymi.

Dziękuje za rozmowę i mam nadzieje, że za rok spotkamy się na 64. Muzycznym Festiwalu w Łańcucie.
          - Ja również dziękuje i mam nadzieję, że się zobaczymy.

                                                                                                                                                     Zofia Stopińska

63. Muzyczny Festiwal w Łańcucie – Acadiana Chamber Orchestra

      Od 9 maja odbywają się w sali balowej łańcuckiego Zamku i w sali koncertowej Filharmonii Podkarpackiej koncerty 63. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. Podziwiamy i oklaskujemy występujących artystów, a także wspominany wydarzenia, które już się odbyły.
      Z bardzo różnorodnym i ciekawym programem wystąpiła 19 maja w sali balowej znakomita Acadiana Chamber Orchestra z Luizjany w Stanach Zjednoczonych pod batutą Mariusza Smolija, uważanego za jednego z najbardziej wszechstronnych dyrygentów swojego pokolenia. Jestem szczęśliwa, że Artysta zgodził się na zarejestrowanie rozmowy specjalnie dla „Klasyki na Podkarpaciu”

Maestro, koncert w sali balowej Zamku w Łańcucie odbył się w ramach tournée Acadiana Chamber Orchestra w naszym kraju. Ciekawa jestem jak ono przebiega.
        - To jest bardzo udane zarówno moim zdanie, jak i muzyków oraz tych, którzy nas słuchali tournée. Wykonaliśmy w sumie siedem koncertów, bo zgodnie z planem w Łańcucie kończymy spotkania z polską publicznością. Nasza trasa rozpoczęła się koncertem w Europejskim Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego w Lusławicach, później występowaliśmy: w Sali Cavatina w Bielsku-Białej, w Operze Krakowskiej, w pięknej sali w miasteczku Grodzisk Mazowiecki, na Zamku Królewskim w Warszawie, a później na Scenie Szekspirowskiej Teatru Polskiego w Szczecinie, a na zakończenie w sali balowej Muzeum Zamku w Łańcucie.

Z jakimi wrażeniami wyjedziecie z Łańcuta?
        - Powróciłem tu po latach. Bardzo dobrze znam Łańcut, bo w młodości przyjeżdżałem tutaj jako uczestnik Międzynarodowych Kursów Muzycznych. Dla większości muzyków Acadiana Chamber Orchestra działającej w mieście Lafayette w stanie Luizjana, w którym najstarszy budynek ma 33 lata, Zamek w Łańcucie jest imponującym i bardzo ciekawym zabytkiem. Dla wszystkich muzyków jednak najważniejszy jest magiczny moment kontaktu z publicznością podczas koncertu, a był on nadzwyczajny. Wszyscy wyjedziemy z bardzo ciepłymi wrażeniami muzycznymi i poza muzycznymi. Wszędzie byliśmy bardzo miło przyjmowani i jestem pewien, że wszyscy muzycy Acadiana Chamcer Orchestra będą dobrymi ambasadorami Polski.

Festiwal Łańcut 2024 19.05 Acadiana Chamber Orchestra 1 800Acadiana Chamber Orchestra pod batutą Mariusza Smolija w sali balowej Muzeum-Zamku w Łańcucie, fot. Filharmonia Podkarpacka

Wiem, że przygotował Pan na to tournée kilka, a może nawet kilkanaście utworów.
        - To były dwa duże programy, które się mieszały w zależności od potrzeb. Występowaliśmy w Polsce z trzema solistami. Najczęściej grała z nami słynna amerykańska skrzypaczka Elizabeth Pitcairn, była też doskonała angielska śpiewaczka Elizabeth LIewellyn (sopran) i podczas jednego koncertu wystąpił także świetny polski gitarzysta Krzysztof Meisinger.

Ramy koncertu w Łańcucie stanowiły świetnie wykonane przez Orkiestrę utwory: na powitanie Divertimento D-dur Wolfganga Amadeusa Mozarta, a na zakończenie planowanej części koncertu bliższa naszym czasom Serenada na orkiestrę smyczkową F-dur George’a Chadwicka. Entuzjastycznie przyjęta została przez publiczność Suita z filmu Red Violin Johna Corigliano oparta na tajemniczych dziejach jednego z najsłynniejszych instrumentów - skrzypiec stworzonych przez Stradivariusa , tzw. “Mendelssohn Stradivarius”. Równie gorąco oklaskiwane były Trzy Preludia na skrzypce i orkiestrę smyczkową George’a Gershwina. Partie solowe znakomicie wykonała wybitna amerykańska skrzypaczka Elizabeth Pitcairn. Zachwycająco instrument brzmiał podczas bisów, którymi artyści żegnali się z łańcucką publicznością.
        - Serenada Chadwicka jest utworem o charakterze romantycznym, wyraźnie zainspirowanym Serenadą Dvořaka. Najbardziej współcześnie brzmiącym utworem podczas tego koncertu była Suita z filmu Purpurowe skrzypce Johna Corigliano. Muzyka została skomponowana dla potrzeb filmu, który mówi o historii skrzypiec w kontekście historii muzyki i w związku z tym są elementy muzyki współczesnej, barokowej, klasycznej, etnicznej. Jest to bardzo interesująco skomponowana Suita, w której na początku słyszymy współczesne nam brzmienia, później wracamy do przeszłości i wędrujemy przez różne epoki i gatunki muzyczne wracamy do naszych czasów. Nie jest to łatwy utwór, ale pięknie w nim brzmią solowe skrzypce w różnych gatunkach muzycznych.
       Na świecie jest około stu Stradivariusów używanych aktualnie do celów koncertowych, a wśród nich jest elitarna grupa 10 może 12 instrumentów w najlepszym stanie, najlepiej brzmiących, a wśród nich tzw. „Mendelssohn Stradivarius”, bo instrument w przeszłości należał do rodziny słynnego kompozytora. Te skrzypce zostały nazwane purpurowymi ze względu na odcień lakieru, w czasie gdy były w posiadaniu Josepha Joachima. Jak się Państwo przekonali, słynne skrzypce pięknie wyglądają i przede wszystkim przepięknie brzmią.

Do Polski przyjeżdża Pan regularnie od wielu lat, ale dopiero w ostatnich latach nawiązał Pan współpracę z Filharmonią Podkarpacką i mieliśmy okazję oklaskiwać Pana w Rzeszowie kilka razy, a pewnie niedługo będzie można sięgnąć także po nagrania.
        - Z ogromną przyjemnością wracam do Rzeszowa i pracuję z muzykami Filharmonii Podkarpackiej. Mieliśmy koncerty z różnymi gatunkami muzyki. Nagraliśmy także materiał na płytę, która powinna ukazać się najpóźniej za pół roku, bo czas od nagrania poprzez montaż i wydanie płyty jest dość długi. Czekam z niecierpliwością na następne zaproszenie.

Możemy także powiedzieć, że na płycie znajdą się utwory patrona Filharmonii Podkarpackiej.
        - Na płycie znajdą się wyłącznie utwory Artura Malawskiego. Nie jest to łatwa muzyka i nie jest jednolita, bo kompozytor na przestrzeni lat zmieniał sposób pisania. Na płycie znajdą się utwory ze wszystkich etapów jego działalności i to nie był łatwy w realizacji projekt, ale uważam, że nagrania się nam bardzo udały. Mam nadzieję, że wszyscy, którzy sięgnął po płytę zgodzą się z moja opinią.
Płyta ukaże się nakładem wytwórni Naxos, która ma najlepszą sprzedawalność na świecie i jest gwarancja, że muzyka Artura Malawskiego w wykonaniu Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej dotrze w najdalsze części świata.

Festiwal Łańcut 2024 Elizabeth Pitcairn Mariusz Smolij i Acadiana 800Elizabeth Pitcairn - skrzypce, Mariusz Smolij - dyrygent i Acadiana Chamber Orchestra podczas koncertu w sali balowej Zamku w Łańcucie, fot. Filharmonia Podkarpacka

Orkiestry symfoniczne zazwyczaj w czerwcu kończą sezon artystyczny. Jaki on był dla Pana.
        - W większości orkiestr tak jest, chociaż rozpoczyna się czas różnych letnich festiwali i koncertów.
Mijający sezon był bardzo intensywny, ale lubię jak mam dużo pracy i cieszę się jak mogę często dyrygować koncertami i nagrywać. Wiążą się z tym oczywiście dalekie podróże, ale na razie nie sprawiają mi one problemu.

Dodajmy, że w Stanach Zjednoczonych pracuje Pan regularnie z dwiema orkiestrami.
        - Tak, jestem dyrektorem muzycznym Acadiana Symphony Orchestra w Luizjanie oraz Reverside Symphonia w New Jersey. W zależności od programu występujemy także czasami w mniejszych składach. Z kameralnym składem koncertowaliśmy w Polsce, ponieważ bardzo trudno znaleźć fundusze, żeby odbyć tak daleką podróż w 60-osobowym składzie.
Mamy już w pełni zaplanowany przyszły sezon i pracujemy nad programem, który wykonamy w sezonie 2025/2026.
Jeszcze nie wyjechaliśmy z Polski, a już rozmawiamy drugim tournée. Może za dwa lata…

Miejscem do którego wracaliście z podróży po Polsce były Lusławice.
        - Europejskie Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego to świetny ośrodek, znakomicie zaplanowany. Są miejsca do ćwiczenia, do prób, jest piękna sala koncertowa i wygodne zaplecze hotelowe. Najważniejsze, że Centrum jest świetnie prowadzone. Jesteśmy wdzięczni za pomoc w logistyce naszego polskiego tournée. Wszyscy będziemy miło wspominać spędzony w Lusławicach czas.

Po latach wytężonej pracy mógłby się Pan dzielić wiedzą i doświadczeniem z tymi, którzy chcą zostać młodymi dyrygentami.
        - Kiedyś byłem profesorem Uniwersytetu w Chicago, a teraz uczę prywatnie. Jestem także zapraszany na różne kursy, wykłady, masterclass… Lubię uczyć.

Wspomniał Pan o pobytach w pięknym Łańcucie jako uczestnik Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego. Te Kursy odbędą się już niedługo, bo w lipcu po raz 50. Czy podczas Kursów miał Pan okazje występować w sali balowej?
        - Byłem co najmniej trzy razy na tych Kursach, a w czasie ostatniego pobytu przyjechałem z dobrze już uformowanym kwartetem smyczkowym, który później występował jako Kwartet im. Krzysztofa Pendereckiego. Podczas tego pobytu wystąpiliśmy z koncertem w sali balowej.
        W tym roku nasz koncercie w Lusławicach zaszczyciła swą obecnością pani Elżbieta Penderecka i pozwoliłem sobie na wspomnienia. Uczestniczyliśmy jako młody polski kwartet w konkursie w Łodzi i tam otrzymaliśmy wszystkie możliwe najwyższe nagrody. Otrzymaliśmy m.in. I miejsce jako zespół kameralny, oraz I nagrodę za najlepsze wykonanie utworu współczesnego.
Przewodniczącym jury był pan Krzysztof Penderecki i swoją nagrodę przyznał także nam.
        Pamiętam, że wtedy pomyśleliśmy, aby zwrócić się do pana Pendereckiego o zgodę, żeby nasz zespół został Kwartetem Smyczkowym im. Krzysztofa Pendereckiego. Nikt z nas nie miał odwagi, aby poprosić Mistrza o zgodę. Moja żona upierała się, że należy jednak zapytać i postanowiłem dla świętego spokoju to zrobić. Otrzymaliśmy zgodę i nawet przez pewien czas utrzymywaliśmy z Mistrzem kontakt. Później zostaliśmy zaproszeni do Stanów Zjednoczonych i tam Kwartetem Smyczkowym im. Krzysztofa Pendereckiego zainteresował się manager. Sądzę, że
Ja już nie gram w tym zespole, ale Kwartet Smyczkowy im. Krzysztofa Pendereckiego nadal działa w Kanadzie, ale członkiem tego zespołu jest jeden Polak.
Pani Elżbieta Penderecka pamiętała o tym fakcie i dla mnie zatoczyło się całe koło historii. Byłem bardzo wzruszony, że jestem w miejscu, które jest pomnikiem muzycznym Krzysztofa Pendereckiego.

Dziękuję bardzo za wspaniały koncert i za spotkanie. Mam nadzieję, że niedługo spotkamy się w Rzeszowie, a koncerty w Polsce, szczególnie dzisiejszy w Łańcucie pozostaną w pamięci.
         - Z pewnością. Ja również bardzo dziękuję.

                                                                                                                                                                                 Zofia Stopińska

Wokół Koncertu Ravela


Koncert, który odbył się 5 kwietnia 2024 roku w Filharmonii Podkarpackiej zaliczymy z pewnością do najważniejszych wydarzeń trwającego 69. sezonu.
Solistą był Janusz Olejniczak, zaliczany do grona najwybitniejszych pianistów, a Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie wystąpiła pod batutą Piotra Kościka, dyrygenta i pianisty urodzonego w Rzeszowie.

Wieczór rozpoczęła romantyczna Uwertura do Snu nocy letniej, skomponowana przez 17-letniego Feliksa Mendelssohna-Bartholdy’ego. Świetne wykonanie tego nastrojowego, lirycznego, chochlikowato lekkiego dzieła, pełnego pięknych melodii, bardzo się publiczności spodobało.

W pierwszej części wieczoru wykonany został jeszcze Koncert fortepianowy G-dur Maurice Ravela. Kompozytor określił to skomponowane w 1931 roku dzieło jako: „...koncert w najściślejszym znaczeniu tego słowa, napisany w duchu koncertów Mozarta i Saint-Säensa. Jestem rzeczywiście zdania, że muzyka koncertu może być wesoła i błyskotliwa; nie musi pretendować do głębi, ani oglądać się za dramatycznymi efektami...”.
Z zachwytem wysłuchaliśmy lekkiej, fantazyjnej i niezwykle efektownej partii solowej w wykonaniu Janusza Olejniczaka. Trzeba także podkreślić, że w tym utworze nie tylko pianista musi być dobrym wirtuozem. Wiele trudnych solówek mają do wykonania także muzycy orkiestrowi. Znakomicie towarzyszyła soliście bardzo dobrze przygotowana i grająca pod batutą Piotra Kościka orkiestra.
Po zakończeniu utworu długo nie milkły brawa. Pianista i dyrygent postanowili powtórzyć na bis pierwszą część Koncertu. Znowu rozległy się gromkie brawa i publiczność powstała z miejsc, domagając się kolejnego bisu.
Janusz Olejniczak wykonał jeszcze dwa utwory Fryderyka Chopina: Mazurek a-moll op. 17 nr 4 oraz Scherzo b-mol op. 31. Publiczność znowu zerwała się z miejsc, aby podziękować Mistrzowi za cudowne kreacje.

Drugą część piątkowego koncertu wypełniła VII Symfonia d-moll op. 70 Antonina Dvořáka. Dzieło zostało napisane w 1884 roku na prośbę Londyńskiego Towarzystwa Filharmonicznego, które nadało kompozytorowi godność honorowego członka. Otakar Šourek, wybitny znawca twórczości Dvořáka napisał: „Jego twórcza wypowiedź wznosi się w tej Symfonii na wyżyny, jakich w takiej sile, wielkości symfonicznej koncepcji i formy nigdy przedtem nie osiągnął”. W Rzeszowie publiczność mogła zachwycać się urodą VII Symfonii, bo świetnie została wykonana przez Orkiestrę pod batutą Piotra Kościka, o czym najlepiej świadczyły długie i gorące brawa po zakończeniu dzieła.
Po krótkiej relacji zapraszam na spotkanie z panem Piotrem Kościkiem, który znany jest rzeszowskim melomanom jako pianista, a w roli dyrygenta wystąpił u nas po raz pierwszy.

Czy ten wspaniały dla publiczności i jednocześnie bardzo wymagający dla wykonawców program koncertu, to Pana pomysł?
        - Program koncertu był moim pomysłem, a powstawał wokół Koncertu fortepianowego G - dur Ravela. Pragnąłem, aby podczas mojego debiutu w roli dyrygenta w Rzeszowie wystąpił Maestro Janusz Olejniczak, który z kolei bardzo chciał wykonać ten utwór. Poznaliśmy się podczas występów na festiwalach chopinowskich w Austrii, byliśmy razem w Chinach i graliśmy na inauguracji Festiwalu Chopinowskiego w Xinghai Concert Hall w Guangzhou. W tym koncercie wystąpiło także kilku znanych chińskich pianistów, a wśród nich Yundi Li. Podczas tego tournée zaprzyjaźniliśmy się z Maestro Januszem Olejniczakiem.
        Pomyślałem, że przed Koncertem Ravela świetnie zabrzmi Uwertura „Sen nocy letniej” Mendelssohna, ponieważ jest to także utwór wirtuozowski, o bardzo przejrzystej fakturze i wyjątkowych liniach melodycznych, pełen efektów muzyczno-obrazowych. Jest to także, podobnie jak Koncert Ravela, popisowy utwór dla orkiestry - zarówno dla sekcji smyczków, jak dla instrumentów dętych. Chciałem, aby utwory w pierwszej części wieczoru były na wielu płaszczyznach do siebie zbliżone.
        Z kolei VII Symfonia Dvořáka skierowana jest do ludzi szukających głębszego przekazu, to utwór o niezwykłej intensywności od pierwszej do ostatniej części.

Filharmonia Podkarpacka 05.04.2024 przy fortepianie Janusz Olejniczak dyrguje Piotr KościkJanusz Olejniczak - fortepian i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej i. Artura Malawskiego w Rzeszowie pod batuta Piotra Kościka podczas koncertu 5 kwietnia 2024 roku, fot. Filharmonia Podkarpacka

Wielu rzeszowskich melomanów doskonale pamięta Pana występy w Filharmonii Podkarpackiej, bo grał Pan tutaj jako uczeń Zespołu Szkół Muzycznych nr 2 im. Wojciecha Kilara w Rzeszowie w klasie fortepianu pani Żanny Parchomowskiej, a później jako student i rozpoczynający karierę pianistyczną utalentowany pianista. Czy wtedy już myślał Pan o studiach dyrygenckich?
        - Pomysł powstał dopiero w 2018 roku. Byłem już po studiach magisterskich w klasie fortepianu prof. Olega Maisenberga w Univesität fűr Musik und darsteinllende Kunst w Wiedniu, a później ukończyłem studia podyplomowe u prof. Eliso Virsaladze w Scoula di Musica di Fiesole we Florencji.
        Doskonale wtedy wiedziałem, że całe życie będę doskonalił swoje umiejętności jako pianista i poszerzał swój repertuar. Profesor Eliso Virsaladze była dla mnie tak ogromnym autorytetem, że nie wyobrażałem sobie dalszych studiów u innego pedagoga. Pomyślałem wtedy o dyrygenturze, ponieważ przekonałem się, że te dwa kierunki są bardzo do siebie zbliżone. Grający utwory kameralne pianiści pełnią role dyrygentów, a nuty partii fortepianu zawierają również głosy innych instrumentów.
        Byłem przekonany, że studiując dyrygenturę, rozwinę swoje umiejętności zarówno jako pianista, jak i dyrygent. Dlatego studiowałem dyrygenturę w szwajcarskiej Zücher Hochschule der Künste w klasie prof. Iwana Wassilevsiego.

Uda się Panu łączyć te dwa nurty? Oba wymagają nieustannej pracy.
        - Zgadzam się z tym. Mam podzielność uwagi podczas działań, które odbywają się w czasie rzeczywistym. Wolę się jednak skupić na jednym projekcie, niż na mieszance – recital, kameralistyka, koncert z orkiestrą czy dyrygowanie. Dlatego w moim kalendarzu planuję czas, kiedy mam więcej koncertów, którymi dyryguję, a potem skupiam się na koncertach, podczas występuję jako pianista.
Na przykład pod koniec tego roku będę grał recitale chopinowskie w Litwie, Włoszech, w Austrii oraz w Polsce. Od stycznia planuję skupić się na projektach dyrygenckich.

Angielski dyrygent i profesor Douglas Bostock pod wrażeniem Pana umiejętności dyrygenckich napisał: „Piotr Kościk to dyrygent o ogromnej wrażliwości, jasnej koncepcji i naturalnej łatwości przekazywania orkiestrze swoich intencji muzycznych”. Kiedy to było?
        - Bodajże dwa lata temu podczas kursów mistrzowskich, gdzie miałem okazję dyrygować bardzo dobrą Southwest German Chamber Orchestra (Południowo-Zachodnia Niemiecka Orkiestra Kameralna). Douglas Bostock był jednym z profesorów podczas tych kursów, a na co dzień jest profesorem w jednym z angielskich uniwersytetów oraz prowadzi orkiestry w Niemczech i Szwajcarii.
        Już podczas studiów dyrygenckich uczestniczyłem w wielu kursach, bo chciałem bardzo szybko dowiedzieć się jak najwięcej na temat dyrygentury z wielu źródeł (szkoła angielska, szwajcarska, fińska) i będąc u różnych dyrygentów z tych państw wiele się nauczyłem.

Bardzo ciekawa jest praca dyrygenta, ale jest to wielkie wyzwanie, bo za każdym razem staje Pan przed innym zespołem, z innym repertuarem, z solistami grającymi na różnych instrumentach. Trzeba solidnie przygotować się do każdego koncertu i od początku nawiązać z muzykami dobry kontakt…
        - Ta profesja jest bardzo wymagająca. Ma swoje plusy i minusy. Nad nowym programem możemy rozpocząć pracę w dowolnych warunkach - potrzebujemy tylko czasu, partytury i ołówka. Nie wytwarzamy żadnych dźwięków i nie przeszkadzamy nikomu. Możemy pracować w dowolnym czasie, w domu, w parku, w samolocie… Niestety, często otrzymujemy programy dość późno i trzeba pracować szybko. W każdej partyturze jest wiele informacji i dokładne zapoznanie się z nimi wymaga więcej czasu niż zazwyczaj dyrygent ma.
        W kolejnej fazie przygotowań pracujemy z zespołem - dołączamy do muzyków. Jesteśmy na prawach gościa, muzyka rotacyjnego, który po koncercie wyjedzie. Bardzo ważna jest umiejętność współpracy z nowo poznanym zespołem i wzajemna empatia. Z pewnością łatwiej pracować dyrygentowi, który wcześniej był muzykiem, bo wtedy łatwiej zrozumieć problemy siedzącego przed nami zespołu.
        Kiedyś często zdarzało się, że bardzo dobrzy dyrygenci mieli podczas prób wyłącznie wymagania i często swoimi reakcjami oraz sposobem bycia sprawiali, że atmosfera nie była dobra. To wykluczało możliwość dobrej współpracy i bezstresowego, naturalnego muzykowania.
        Mamy zrobić wszystko, co ma na celu osiągnięcie zamierzonej przez nas interpretacji i przy jak najlepszej współpracy z zespołem, bez której nie da się stworzyć pięknych interpretacji podczas koncertu.

Filharmonia Podkarpacka 05.04.2024 dyryguje Piotr KościkOrkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie dyryguje Piotr Kościk, fot. Filharmonia Podkarpacka

Zna Pan większość muzyków Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej, bo już kiedyś towarzyszyli Panu podczas koncertów. Rodzice Pana są także muzykami, a Mama jest skrzypaczką i członkiem tego zespołu. Czy to jest komfortowa sytuacje?
         - Dyrygowałem orkiestrą, której członków znam prawie od zawsze, ponieważ bywałem w tej instytucji od najmłodszych lat, zanim jeszcze zacząłem interesować się muzyką. Będąc małym chłopcem, przychodziłem do filharmonii z rodzicami często, kiedy potrzebowali ćwiczyć. Ja zajmowałem się wtedy swoimi sprawami, bawiłem się cicho, ale cały czas muzyka mnie otaczała. Często także zabierali mnie na koncerty, ponieważ nie mieli mnie z kim zostawić w domu. Przechodziłem przez salę kameralną i siadałem na schodach w dużej sali, aby wysłuchać koncertu. To było dla rodziców bardzo praktyczne rozwiązanie, a dla mnie bardzo dobre preludium do rozpoczęcia edukacji muzycznej. Później wracałem często do sali koncertowej jako pianista. Na początku były to koncerty szkolne, które również były organizowane w sali Filharmonii Podkarpackiej, a później występowałem jako solista z Orkiestrą. Dla mnie zawsze były to bardzo ważne wydarzenia.
         Teraz, kiedy powróciłem tu jako dyrygent, czułem adrenalinę podczas prób i koncertu. Solidnie przygotowałem się do prób i starałem się pracować z orkiestrą najlepiej, jak potrafię. Chcę podkreślić, że zostałem przez muzyków bardzo życzliwie przyjęty i współpraca podczas prób oraz w czasie koncertu była naprawdę dobra.
         Podczas jednego z międzynarodowych kursów dyrygenckich profesor z Danii powiedział mi, że prawie zawsze, kiedy po raz pierwszy stanę z batutą przed orkiestrą, znajdą się osoby, które od pierwszego dnia nie będą chciały współpracować i będą kontrować pomysły dyrygenta na różne sposoby - mimiką lub postawą. Podkreślał, że trzeba bardzo szybko te osoby znaleźć i nie wchodzić z nimi w żadne dyskursy - po prostu wyłączyć sygnały od nich płynące, a skupić się na muzykach, którzy od samego początku będą okazywali wolę i chęć współpracy.
         Chcę podkreślić, że pracując z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej nie musiałem z tych rad korzystać, nie było osób, których wzroku musiałbym unikać.

Podczas studiów pianistycznych i dyrygenckich z powodzeniem uczestniczył Pan w konkursach. Które miały wpływ na Pana karierę?
         - Zdecydowanie był to międzynarodowy konkurs pianistyczny w Holandii. Otrzymałem wtedy II nagrodę, a jako laureat otrzymałem także nagrodę w postaci tournée z Holenderską Symfoniczną Orkiestrą Narodową i graliśmy koncerty w pięknych, dużych salach.
         Podczas drugiego etapu tego konkursu podeszła do mnie jedna z jurorek i zapytała, czy nie myślałem o tym, żeby zostać dyrygentem. W pierwszej chwili pomyślałem, że nie spodobał się pani profesor mój występ, ale stwierdziła, iż spodobało się jej bardzo strukturalne podejście do utworów, klarowna forma, pewne i logiczne tempa oraz wynikające z siebie następstwa w utworze. Wtedy nawet nie pomyślałem o drugim kierunku studiów, ale dziesięć lat po tym konkursie zacząłem studiować dyrygenturę.

Filharmonia Podkarpacka 05.04.2024 Piotr Kościk z batutąPiotr Kościk dyryguje Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie (koncert 5 kwietnia 2024 r.), fot. Filharmonia Podkarpacka

Po ukończeniu nauki w Zespole Szkół Muzycznych nr 2 im. Wojciecha Kilara w Rzeszowie w klasie fortepianu Żanny Parchomowskiej rozpoczął Pan studia w Wiedniu i tam Pan zamieszkał.
         - Po ukończeniu nauki w szkole muzycznej II stopnia i po zdaniu matury w Rzeszowie przeprowadziłem się do Austrii, bo zostałem przyjęty na studia pianistyczne w Universität für Musik und darstellende Kunst w Wiedniu i od 2006 roku tam mieszkam. Na studia we Florencji i później w Zurychu dojeżdżałem. Wiedeń jest w centrum Europy i są stamtąd bardzo dobre połącznia lotnicze i kolejowe w różnych kierunkach.
         Wiedeń jest w połowie drogi z Florencji do Rzeszowa, podobnie jak z Zurychu do Rzeszowa. Bardzo dobre są z Wiednia połączenia do większości miast, w których koncertuję (najczęściej we Włoszech, Niemczech i Austrii). Dobre położenie i jakość życia w tym mieście sprawiają, że nie chcę się nigdzie przeprowadzać.

Od kilkunastu lat jest Pan członkiem zarządu międzynarodowego towarzystwa Chopinowskiego w Wiedniu (The International Federation of Chopin Societies) .
         - W 2008 roku zostałem najmłodszym członkiem tego towarzystwa, a wprowadził mnie mój przyjaciel dr Theodor Kanitzer, który bardzo mi pomógł, umożliwiając występy na wielu festiwalach chopinowskich w całej Europie. Razem planujemy różne wydarzenia – między innymi festiwal chopinowski, który odbywa się corocznie w Dolnej Austrii, organizujemy koncerty w Wiedniu, ukazują się różne publikacje, organizujemy seminaria i zjazdy Federacji oraz towarzystw chopinowskich. Ta działalność sprawia mi wiele satysfakcji.

Gratuluję znakomitego debiutu w Rzeszowie w roli dyrygenta i mam nadzieję, że będzie Pan do nas wracał i jako pianista, i jako dyrygent.
         - Mam również taką nadzieję. Z ogromną przyjemnością koncertuję w Polsce, a szczególnie w Rzeszowie. Dziękuję pani za obecność na koncercie oraz za rozmowę.

Zofia Stopińska

Uważam, że zawód muzyka jest niezwykle ciekawy

      W pierwszej dekadzie marca w Jarosławiu odbył się po raz kolejny Festiwal Muzyki Fortepianowej im. Marii Turzańskiej, wybitnej pianistki związanej z tym miastem. Organizatorzy zaprosili publiczność na cztery bardzo interesujące koncerty – dwa recitale fortepianowe i dwa koncerty, w których fortepian towarzyszył śpiewakom i instrumentalistom.
Miło mi zaprosić Państwa do przeczytania rozmowy ze znakomitą pianistką Aleksandrą Czerniecką, jarosławianką, która specjalnie przyjechała ze Stanów Zjednoczonych, aby wystąpić z recitalem w rodzinnym mieście. Wrażenia i wzruszenie z tego wspaniałego recitalu na długo pozostaną w pamięci publiczności.

       Aleksandra Czerniecka uczestniczyła w wielu festiwalach i kursach muzycznych w kraju i za granicą, m. in. w Bowdoin International Music Festival w Brunswick, Maine w USA, Międzynarodowym Festiwalu i Kursie Pianistycznym w Nałęczowie, Festiwalu Muzyki Kameralnej w Moskwie, International Mendelssohn Academy Leipzig w Lipsku, a także Miedzynarodowym Forum Pianistycznym „Bieszczady bez granic" w Sanoku.

       Artystka ukończyła studia pianistyczne na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie w klasie prof. Anny Jastrzębskiej-Quinn i dr Moniki Quinn. W latach 2021-2023 wyjechała na stypendium Fulbrighta do Stanów Zjednoczonych, gdzie kształciła się pod kierunkiem Profesora Edwarda Auera w Jacobs School of Music, równocześnie studiując zarządzanie w kulturze. Obecnie kontynuuje naukę na studiach doktoranckich w Texas Christian University w Fort Worth, USA w klasie Profesora Tamása Ungára.

Spotykamy się po Pani recitalu w Jarosławiu i dlatego rozpocznę od pytania o program tego wieczoru. Jestem przekonana, że postanowiła się Pani pokazać publiczności jako pianistka, która równie dobrze wykonuje utwory dawnych mistrzów, epoki romantyzmu, francuskiego impresjonizmu, oraz rosyjską muzykę pierwszej dekady XX wieku.
        - Wybór był podyktowany różnymi czynnikami. Organizatorzy prosili o różnorodny program złożony z raczej mniejszych niż większych form.
       Kierowałam się programem mojego dyplomowego recitalu, który wykonałam w Bloomington w Stanach Zjednoczonych na zakończenie studiów magisterskich i był to również przekrojowy program, w którym bardzo dobrze się czułam, mając możliwość pokazania różnorodnych barw. Stąd zaproponowałam na początku dwa dzieła w ciemniejszych, molowych tonacjach: Sonata d-moll Domenico Scarlattiego oraz Preludium i fuga g-moll z I tomu „Das Wohltemperierte Klavier”, a później dwa fragmenty z Moments Musicaux, op. 16 (w b-moll i h-moll) Sergiusza Rachmaninowa. W drugiej części postanowiłam wyjść z tych ciemności i dlatego pojawiło się Scherzo E-dur Fryderyka Chopina, a później zagrałam Suitę bergamasque Claude Debussy’ego, z częścią zatytułowaną ‘Światło księżyca”. Ten fragment podsunął mi pomysł wykonania na zakończenie dzieła Maurice’a Ravela Jeux d'eau (Gry wodne).
Takie zróżnicowane programy są dla mnie wyzwaniem, ale też okazją do zaprezentowania szeregu różnych charakterów i kolorów. Myślę, że także dla publiczności są bardzo ciekawe, zwłaszcza, że prowadzący koncerty w Jarosławiu pan Bogusław Pawlak zawsze bardzo ciekawie opowiada o twórcach utworów i epokach, w których te dzieła powstały. To wszystko sprawia, że publiczność słucha z wielkim zainteresowaniem.

Zafascynowana byłam Scarlattim, Bachem, Rachmaninowem i Chopinem, ale zachwyciły mnie w Pani wykonaniu utwory francuskich impresjonistów.
        - Kocham malarstwo, a obrazy impresjonistów zawsze mnie fascynują i chyba stąd muzyka Debussy’ego i Ravela jest mi bliska, przypada mi do gustu.

Kilka lat temu, także w ramach Festiwalu im. Marii Turzańskiej w Jarosławiu, grała Pani utwory Fryderyka Chopina, a w części drugiej słuchaliśmy jego Koncertu e-moll.
        - Studiowałam wtedy w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie i byłam na drugim roku studiów licencjackich. Bardzo dużo grałam wówczas utworów Chopina. W części pierwszej grałam Nokturny op. 27 i Balladę g-moll. Pamiętam, jak ustalałam program z organizatorami. W części drugiej zaproponowałam Koncert e-moll i dowiedziałam się, że bardzo dobrze się złożyło, bo (jeśli dobrze pamiętam) kilka miesięcy wcześniej, pochodząca także z Jarosławia Dominika Peszko wykonała Koncert f-moll. W drugiej części towarzyszył mi kwartet smyczkowy.

Zauważyłam, że koncerty w rodzinnym mieście sprawiają Pani wielką przyjemność. Za każdym razem kłaniając się publiczności, śmiało i z uśmiechem spoglądała Pani na widownię, nie zauważyłam nawet śladu tremy.
        - Bardzo się cieszę, że tak to wyglądało (śmiech).
        Trema towarzyszy mi zawsze, ale to prawda, że bardzo lubię wracać do Jarosławia. Dialog z publicznością, o którym często rozmawiam z moimi znajomymi muzykami, tutaj bardzo dobrze płynie. Wiele osób zasiadających na widowni przychodziło na moje popisy, kiedy zaczynałam się uczyć grać na fortepianie. Rodzina oraz znajomi zawsze przychodzili na moje koncerty i za każdym razem czułam ich wsparcie. Przychodzą, słuchają z zainteresowaniem i tą dobrą energię płynącą z widowni czuję na scenie.

Aleksandra Czerniecka Zdjęcie 1 800     Aleksandra Czerniecka po recitalu w sali koncertowej Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych w Jarosławiu, fot. ze zbiorów Artystki

Żeby grać tak pięknie i ciągle zaskakiwać publiczność ciekawymi, nowymi kreacjami, trzeba codziennie spędzić kilka godzin przy instrumencie. Wszystko zaczęło się kilkanaście lat temu w Jarosławiu.
        - Tak, tu się wszystko zaczęło. To była długa i w moim przypadku bardzo wyboista droga. Nie od razu wybrałam fortepian. W szkole interesowały mnie bardzo różne rzeczy. Bardzo chciałam zostać aktorką i jako dziecko brałam udział w różnych konkursach recytatorskich. Jako dziecko trafiłam też do szkoły muzycznej i powoli moje zainteresowanie grą na fortepianie było coraz większe. Im byłam starsza, pasja do tego instrumentu była coraz większa.
Wszystko ugruntowało się po rozpoczęciu nauki w Zespole Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie, gdzie rozwijałam swe umiejętności w zakresie gry na fortepianie pod kierunkiem pani mgr Urszuli Budy oraz dr Anety Teichman i wtedy już postanowiłam studiować w Warszawie. Studiując w Uniwersytecie Muzycznym w Warszawie w klasie fortepianu prof. Anny Jastrzębskiej-Quinn oraz dr Moniki Quinn odkryłam nowy dźwiękowy świat.
Dopiero jak otrzymałam stypendium Fulbrighta, byłam w pełni przekonana, że wybrałam właściwy kierunek.
Trudno mi o tym mówić, zresztą niewielu muzyków porusza ten temat. Prawda jest taka, że każdego dnia, kiedy jesteśmy przy instrumencie i napotykamy jakieś trudności, to nurtują nas myśli – czy iść w tym kierunku? Czy ja się do tego zawodu nadaję? Zmieniamy zdanie, kiedy znajdziemy rozwiązanie i odnajdziemy właściwą drogę. Potrzebna jest ciągła praca nad sobą i olbrzymia samodyscyplina i determinacja.

Bardzo ważne jest, aby w jak najkrótszym czasie starać się osiągać jak najlepsze efekty.
        - Ciągle poznajemy nowe sposoby. Każdego dnia uczymy się, jak lepiej, bardziej efektywnie ćwiczyć. Wydaje mi się, że ta praca nigdy nie ustaje.
Pamiętam, że gdy byłam dzieckiem często frustrowałam się, gdy miałam trudności z wyćwiczeniem pewnych fragmentów. Wówczas zawsze pomagał mi Tata, który, kiedy zachęcał mnie do odstawienia tego utworu na jakiś czas i do powrotu następnego dnia. Do dziś korzystam z tego sposobu.
        Wspominam o tym wszystkim, ponieważ niedawno oglądałam film „Pianoforte” o uczestnikach i uczestniczkach Konkursu Chopinowskiego w 2021 roku. Utkwiło mi szczególnie w pamięci, jak włoska pianistka Michelle Candottii mówiła przed występem: „… ja już nie chcę być pianistką…”, a po występie zmieniła zdanie. W tym filmie pokazane jest, jak wiele emocji i różnych myśli związanych jest z wszelkiego rodzaju występami i rywalizacją podczas konkursów.
Uważam, że zawód muzyka jest niezwykle ciekawy, nie tylko ze względu na to jak różnorodna, fascynująca i szczegółowa jest praca nad muzyką i w muzyce, ale również ze względu na to, że w trakcie tej pracy rozwijamy nasze osobowości, charaktery i umiejętności – jak na przykład cierpliwość (śmiech).

Czy bardzo się różnią studia w polskich uczelniach muzycznych od studiów w amerykańskich uczelniach?
        - Tak, nieco się różnią. W Stanach Zjednoczonych studiowałam fortepian oraz zarządzanie w kulturze. Zwłaszcza podejście do wykładów bardzo się różni. W Stanach jest bardzo duży nacisk na dyskusje. Studenci muszą się przygotowywać do zajęć, czytać na podany temat różne artykuły, książki, publikacje w mediach. Profesor następnie zadaje pytanie albo wywołuje jakiś temat i wszyscy na ten temat się wypowiadamy. Dochodzimy do konsensusu bądź nie.
        W przypadku na przykład literatury fortepianowej zajęcia bardziej przypominają klasyczny wykład, chociaż studenci ciągle są zaangażowani i aktywni. Czasem trzeba przeczytać coś a vista, aby usłyszeć jego brzmienie podczas analizy, a czasem wypowiedzieć się na temat języka kompozytorskiego, harmoniki, itd. Te zajęcia przypominają bardziej ćwiczenia, podczas gdy w polskich uczelniach są to głównie wykłady, podczas których studenci robią notatki.
        Jeśli chodzi o samą grę na instrumencie – w Polsce spotykamy się z profesorem dwa razy w tygodniu, natomiast w Stanach Zjednoczonych spotykamy się raz w tygodniu na lekcje, a drugi raz na tak zwaną studio-klasę. Wszyscy występujemy w obecności kolegów i po zagraniu całego utworu lub fragmentu cała klasa wypowiada się, co zdaniem każdego można zmienić, żeby ten utwór był jeszcze lepszy, jeszcze piękniejszy. Jest to możliwość publicznego występu co tydzień.

Aleksandra Czerniecka Zdjęcie3

Mistrzów, którzy kształtowani pani grę podczas kolejnych stopni edukacji, było kilku. W czasie studiów w Polsce była to prof. Anna Jastrzębska-Quinn, a w Stanach Zjednoczonych prof. Edward Auer. Często brała Pani także udział w różnych warsztatach i kursach pianistycznych. Poznałyśmy się w Sanoku podczas jednej z edycji Międzynarodowego Forum Pianistycznego ‘Bieszczady bez granic…”. Tam starała się Pani brać czynny udział w lekcjach prowadzonych przez światowej sławy pianistów. Te spotkania miały także wpływ na Pani grę.
        - Każde spotkanie z nowym pedagogiem otwiera jakieś okno na inna perspektywę, od każdego można się czegoś nauczyć. Ktoś powie coś bardzo ważnego na temat użycia pedału – sostenuto czy una corda. Można się wiele dowiedzieć na temat artykulacji, dynamiki, kolorów wydobycia dźwięku, sposobu ułożenia palca. To są bardzo indywidualne niuanse, które pianiści wypracowują przez długie lata. Często rozmawiam o tym z moimi rodzicami czy znajomymi, jak można rozróżnić słuchając tylko samego dźwięku, kto gra. Niektórzy mistrzowie fortepianu mają tak osobisty dotyk.
        Miałam olbrzymie szczęście trafić do klasy Pani Profesor Jastrzębskiej-Quinn oraz dr Moniki Quinn. Czas spędzony w Warszawie wspominam jako niezwykle cenny i intensywny pod względem pracy przy instrumencie. Nauczyłam się tam jak słuchać swojej gry, odpowiedzi fortepianu, akustyki sali, a także dowiedziałam się wiele na temat technicznych aspektów gry na fortepianie.
        Wiele się nauczyłam podczas różnych kursów, a Forum w Sanoku jest wspaniałym przedsięwzięciem. Przyjeżdżają tam światowe sławy i można je poznać, porozmawiać z nimi, wysłuchać ich opinii o naszej grze. Wystąpienie przed takimi autorytetami sprawia, że nabieramy pewności siebie i w pewnym sensie urealnia te wielkie „niedostępne” osobowości. Te spotkania miały wielki wpływ na mój rozwój i jestem wdzięczna na każde jedno z nich.

Z pewnością ma Pani rację, ale trzeba mieć sporo odwagi, aby przed wielkim mistrzem zaprezentować swoje umiejętności, wysłuchać opinii, zapytać o nurtujący problem.
        - To prawda. Tego wszystkiego nauczyła mnie moja Mama. Jeszcze jak byłam dzieckiem, namawiała mnie: podejdź, przedstaw się i zapytaj… To jest bardzo ważne.
Ważne jest także, aby otwarci byli pedagodzy, którzy nas prowadzą. Oni także powinni zachęcać swoich uczniów do kontaktów z mistrzami.

Jestem pod wielkim wrażeniem po Pani recitalu w Jarosławiu. Podziwiałam ogromna biegłość i możliwości techniczne, ale przede wszystkim wrażliwość na barwę dźwięku. Prowadzący ten koncert pan Bogusław Pawlak użył bardzo trafnych słów mówiąc, że: „… pianistka malowała dźwiękiem obraz”. Pewnie nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, jak wielkich umiejętności wymaga gra w piano.
        - Gra w piano to jest chyba najtrudniejsza sfera. Równie wielką sztuką jest legato. Mój obecny profesor uważa, że najtrudniej jest wykonać dobre crescendo, diminuendo, sostenuto i accelerando. Różne są opinie. Jednak gra w piano z pewnością wymaga większej pracy. Polega nie tylko na umiejętności dotyku klawisza, ale też zawsze zależy od instrumentu, na którym gramy. Nigdy ten dotyk nie jest taki sam, i nigdy piano nie jest takie samo. A jeszcze oczywiście w grę wchodzi akustyka sali. Pani prof. Anna Jastrzębska-Quinn uwrażliwiła mnie na ten aspekt. Profesor Edward Auer z kolei zwracał uwagę, aby nie używać zbyt często lewego pedału. Aby najpierw starać się osiągnąć piano w sposób naturalny, a lewego pedału używać do uzyskania właściwego koloru i jego zmiany.

Aleksandra Czerniecka Zdjęcie4

Aktualnie przebywa Pani nadal w Stanach Zjednoczonych, bo jest Pani w trakcie studiów doktoranckich w Texas Christian University u dr Támasa Ungára. Pewnie także stara się Pani jak najczęściej występować z koncertami.
        - Możliwości jest sporo. Bardzo popularne są tam koncerty domowe. Muzycy zapraszani są do prywatnych domów, aby uświetnili różne uroczystości. Popularne są także recitale w kościołach.
Uniwersytet, w którym studiuję, organizuje specjalne popisy. Wydzielone są dni i godziny – możemy się zapisać i wykonać przygotowany program.
Pomagają nam również profesorowie w zorganizowaniu różnych koncertów w salach koncertowych. Trzeba tylko mieć chęci i odwagę zgłaszać propozycje koncertowe.

Czy te obecne studia planowała Pani z dużym wyprzedzeniem?
        - Od dawna myślałam o możliwości pracy na uniwersytecie, a to wiąże się z doktoratem. Nie planowałam, że to będzie tuż po ukończeniu studiów magisterskich. Myślałam, że wrócę do Polski, podejmę pracę i po pewnym czasie będę zabiegać o uzyskanie doktoratu.
        Ta decyzja zapadła nagle. Przygotowywałam się do recitalu dyplomowego, kiedy moi znajomi zachęcili mnie, abym złożyła dokumenty tylko po to, aby przekonać się, jak ten proces wygląda i może w przyszłości zdecydować się na studia doktoranckie w USA.
        Umówiłam się na tylko jedną dwugodzinną sesję nagraniową, nagrałam od razu cały recital. Poprosiłam profesorów o listy rekomendacyjne i złożyłam je do czterech uczelni. Zostałam zaproszona na audycje do Teksasu do TCU, mojej obecnej uczelni. Po audycjach zostałam bardzo ciepło przyjęta i dostałam ofertę zwrotną z pełnym stypendium oraz ofertą pracy w wymiarze dziesięciu godzin na uczelni. Trudno było z tej propozycji zrezygnować, ponieważ chcę się nadal kształcić i teraz mogę więcej czasu poświecić na rozwój przy instrumencie.

Mówiąc krótko – doskonali Pani swoją grę na fortepianie i uczy się Pani uczyć.
        - Tak jest, również uczę się prowadzić zajęcia, chociaż najwięcej akompaniuję. Gram ze śpiewakami, klarnecistami, z wiolonczelistą i gram w duecie fortepianowym. Aktualnie kameralistyka zajmuje mi najwięcej czasu, a w kolejnych semestrach poprowadzę więcej zajęć dydaktycznych.

Teraz można prowadzić działalność artystyczną i nawet pedagogiczną mieszkając w różnych miejscach na świecie, ale pewnie niedługo będzie Pani musiała podjąć decyzję, czy powróci Pani do Polski.
        - To pytanie jest w moich myślach ciągle obecne. Nie wiem jeszcze, jak będzie. Dopiero zaczęłam doktorat i pewnie jeszcze kilka lat będę mieszkać w USA. Z pewnością do Polski wrócę, ale na jak długo? Życie pokaże.

Mam nadzieję, że można będzie posłuchać od czasu do czasu Pani gry w Jarosławiu, na Podkarpaciu lub innych miastach Polski.
        - Zawsze chętnie powrócę. Z moich doświadczeń wynika, że u nas muzyka klasyczna sprawia ludziom przyjemność. Podczas koncertu dobrze się z tą publicznością rozmawia…

Trzeba podkreślić, że w większości polskich sal koncertowych są już dobre fortepiany.
        - Dzięki różnym dotacjom, również unijnym, i renowacji, mamy wspaniałe instrumenty. Dużo bardzo dobrych fortepianów trafiło do szkół muzycznych w całej Polsce. Chcę też podkreślić, że Polska jest znana w świecie muzycznym. Jak mówię, że jestem polską pianistką, to słyszę słowa uznania – „u was muzyka klasyczna jest na wysokim poziomie”. Jesteśmy bardzo dobrze postrzegani za granicą i mamy powody do dumy.

Bardzo dziękuję za miłą rozmowę.
        - Ja również bardzo dziękuję za przyjazd na mój recital do Jarosławia i za rozmowę.

                                                                                                                                                                                                    Zofia Stopińska

Subskrybuj to źródło RSS