wywiady

Stefan Münch: "Jestem zaproszony do Łańcuta po raz 30-ty"

       Pan Stefan Münch, prezenter, krytyk muzyczny, autor książek i organizator życia muzycznego, jest doskonale znany melomanom, którzy od wielu lat uczestniczą w koncertach Muzycznych Festiwali w Łańcucie. Od lat bowiem przybliża publiczności programy i wykonawców festiwalowych koncertów. Podczas tegorocznej edycji prowadził, jak zawsze niezwykle profesjonalnie i bardzo interesująco, dwa wieczory, które z pewnością na długo pozostaną w pamięci wszystkich obecnych w sali balowej melomanów. Po wspaniałym recitalu Hiny Maedy znalazł też czas na krótką rozmowę, którą pragnę się z Państwem podzielić.

        Zapowiadając koncert zespołu La Chapelle Harmonique, powiedział Pan, że kiedy po raz pierwszy poprowadził Pan koncert w sali balowej łańcuckiego Zamku, niektórych osób siedzących na widowni jeszcze nie było na świecie.

        - To prawda. Po raz pierwszy zaprosił mnie do Łańcuta w 1994 roku dyrektor Adam Natanek, który znał mnie z Lublina. Łatwo policzyć, że to było 30 lat temu i rzeczywiście niektórych słuchaczy jeszcze na świecie nie było. Pamiętam, że rozpoczynałem od poprowadzenia koncertu w wykonaniu Kwartetu Modigliani, w następnym roku zapowiadałem recital doskonale znanego na Podkarpaciu pianisty Adama Wodnickiego, a później zapraszano mnie każdego roku. Miałem okazję zapowiadać także koncerty plenerowe. Pierwszy odbył się w parku, niedaleko budynku, w którym mieści się Szkoła Muzyczna im. Teodora Leszetyckiego. Koncerty festiwalowe odbywają się także w Filharmonii Podkarpackiej. W tym roku jestem po raz 30-ty, ale zawsze zapowiadałem wielkiej klasy artystów. To jest wielka radość i satysfakcja prezentować takich wykonawców, jak m.in. The King’s Singers, Barbara Hendricks, Yundi Li, wielu znakomitych pianistów, skrzypków, śpiewaków – różne programy, od klasycznej symfoniki po projekt „Lutosphere”, którego wykonawcami byli pianista Leszek Możdżer, wiolonczelista Andrzej Bauer i muzyk wywodzący się z nurtu DJ – m.bunio.s. To jest Festiwal jedyny w swoim rodzaju, z uwagi na to, że on ma formułę, którą ktoś może nazwać eklektyczną, ponieważ tu wykonywana jest każda muzyka, ale dodać należy – każda dobra muzyka.

        Pani prof. Marta Wierzbieniec, dyrektor festiwalu, ma wyjątkową intuicję, jeżeli chodzi o wybór programu i każdy znajdzie coś dla siebie – są wieczory poświęcone operze, wielkiej symfonice, muzyce dawnej, są także recitale. Występowały również różne światowej sławy zespoły kameralne, ale nigdy do tej pory nie było muzyki francuskiego baroku, która jest specyficzna.
         Występ zespołu La Chapelle Harmonique prawie w całości wypełniła muzyka francuska okresu baroku. Mogliśmy posłuchać, że w muzyce francuskiego baroku jest dużo skomplikowanych recytatywów z ozdobnikami i trzeba podkreślić, że w utworach brak powtórzeń. Podziwiałem, że w tak małym składzie: flet traverso, skrzypce, viola da gamba, klawesyn i dwoje śpiewaków – znakomicie wprowadzili nas w świat muzyki wersalskiej, której tak naprawdę nie znamy.

62.MFŁ La Chapelle Harmonique 20           La Chapelle Harmonique podczas koncertu w sali balowej łańcuckiego Zamku, fot. Fotografia Damian Budziwojski

        Publiczność zgromadzona w sali balowej była zafascynowana zarówno muzyką, jak i wspaniałymi kreacjami wykonawców obu koncertów. Wczoraj koncert zakończył się gorącą owacją na stojąco, a dzisiaj publiczność powstała z miejsc także po pierwszej części, co zdarza się niezwykle rzadko.

        - W ramach oficjalnej trasy Laureatów 16. Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego, zorganizowanej przez Towarzystwo Wieniawskiego we współpracy z Narodowym Instytutem Muzyki i Tańca ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, wystąpiła Hina Maeda, zwyciężczyni ostatniej edycji Konkursu.
Trzeba zauważyć, że obecnie jest ogromna konkurencja skrzypków, a właściwie skrzypaczek (bo są to w większości kobiety) w bardzo młodym wieku. Podkreślę, że wszystkie słynne gwiazdy wiolinistyki światowej - Sarah Chang, Midori, Anne Sophie Mutter - zaczynały grać poważny repertuar jako dzieci.
        Pamiętam rozmowę sprzed wielu lat z nieodżałowanej pamięci panią Wandą Wiłkomirską, która powiedziała mi, że jeśli ktoś mając czternaście lat nie gra dziesięciu koncertów, to nie zrobi żadnej kariery jako solista. Ktoś może powiedzieć, że zmusza się dzieci do niesłychanie ciężkiej pracy, ale zwykle dzieci mają radość, bo dla nich to jest zazwyczaj zabawa.
Przychodzi też moment, kiedy zabawa się kończy i trzeba ćwiczyć repertuar, ale młodzi muzycy, zwłaszcza solistki z Azji, są do tego przygotowane.
        Pani Hina Maeda zaproponowała nam w Łańcucie bardzo piękny repertuar, bo rozpoczęła wieczór Chaconne na skrzypce solo z Partity nr 2 Johanna Sebastiana Bacha. Joshua Bell powiedział o Chaconne, że to jest jeden z najważniejszych utworów w muzyce zachodu.
Później wysłuchaliśmy dwuczęściowej Sonaty skrzypcowej e-moll nr 22 Wolfganga Amadeusa Mozarta i na zakończenie pierwszej części mistrzowsko wykonana została Fantazja na tematy z opery „Faust” Gounoda op.20 Henryka Wieniawskiego, będąca kwintesencją romantycznej wirtuozerii.
        Po przerwie mieliśmy ukłon dla publiczności - Medytację z opery „Thais” Julesa Masseneta, doskonale znana, często kojarzona jako transkrypcja arii, ale to jest antrakt między dwiema częściami II aktu. Jest to jeden z najpopularniejszych utworów funkcjonujących w obiegu koncertowym. Zakończyła planowaną część koncertu Sonata na skrzypce i fortepian Es-dur op. 18 Richarda Straussa, późno romantyczna, znakomita sonata, pełna głębokich emocji, trudności technicznych. Dzięki temu Hina Maeda pokazała nam wszystkie swoje możliwości, wszystkie środki, którymi dysponuje, nieskończenie bogatą paletę możliwości wykonawczych – wirtuozostwo, kantylenę i emocje. Jest to już w pełni dojrzała skrzypaczka. Artystce towarzyszył Michał Francuz, polski pianista, który jest pianistą Konkursu im. Henryka Wieniawskiego.
Bardzo często podczas Muzycznego Festiwalu w Łańcucie polscy pianiści mają okazję współpracować z gwiazdami światowych estrad.

62.MFŁ Hina Maeda i Michał Francuz 21          Hina Maeda i Michał Francuz - festiwalowy koncert w sali balowej Zamku w Łańcucie, fot. Fotografia Damian Budziwojski

       W tym roku w festiwalowych koncertach zaplanowanych w Filharmonii znakomitym wykonawcom trzykrotnie towarzyszyć będzie Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej.

        - Zawsze podobało mi się, kiedy wybitni śpiewacy występowali z orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej. Można by było zaprosić bardzo znaną orkiestrę albo zespół zagraniczny (to tylko kwestia pieniędzy), ale dla muzyków Filharmonii Podkarpackiej ważne jest, że mogą pracować z wybitnymi solistami, których znają z nagrań płytowych i transmitowanych koncertów.
To zdarzyło się już w tym roku podczas koncertu „Opera Meets Broadway”, który odbył się 19 maja. Dyrygujący tego wieczoru David Giménez, główny gościnny dyrygent Filharmonii Podkarpackiej (od 2022 roku), ceniony na całym świecie za wyjątkowe kreacje muzyki operowej, zaprosił znakomitych solistów, którzy ten koncert uświetnili. Wystąpiła świetna rumuńska śpiewaczka Diana Tugui oraz Charles Castronovo, uznawany za jednego z najlepszych tenorów swojego pokolenia, występujący na czołowych scenach operowych na świecie (m.in. Royal Opera House, Covent Garden, Opera Paryska czy Metropolitan Opera).

        Kończymy to krótkie spotkanie z nadzieję, że chętnie przyjmie Pan zaproszenia do poprowadzenia koncertów w kolejnych edycjach.

        - Będzie mi bardzo miło. Dodam, że jak rozpoczynałem w 1994 roku, byłem najmłodszym spośród osób prowadzących. Wtedy w świat wykonywanej muzyki wprowadzały publiczność wielkie osobowości: Józef Kański, Janusz Ekiert, Zbigniew Pawlicki, Wojciech Dzieduszycki. Od nich uczyłem się tego zawodu. Teraz mogę powiedzieć, że jestem w grupie seniorów wśród osób zapowiadających koncerty.

Zofia Stopińska

Powroty w rodzinne strony

      17 maja 2023 roku w sali kameralnej Filharmonii Podkarpackiej odbył się piąty wieczór 62. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. Gorąca owacja publiczności, która powstała z miejsc po wybrzmieniu ostatniego utworu, była najlepszym dowodem uznania dla wykonawców – The Nazareth College Chamber Singers z Rochester w stanie Nowy York.
Cieszę się, że mogłam w tym dniu rozmawiać z prof. Zbigniewem Granatem, który od wielu lat jest pedagogiem w tej uczelni. Przybliżymy Państwu wykonawców i program koncertu.

       - Jesteśmy zaszczyceni, że zostaliśmy zaproszeni przez Filharmonię Podkarpacką do zaprezentowania koncertu podczas tegorocznego Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. Pewnie pani pamięta, cztery lata temu byliśmy tutaj na chóralnym Festiwalu Moniuszkowskim, podczas którego zostaliśmy nagrodzeni Grand Prix.
Reprezentujemy Nazareth College. College został założony w 1924 roku przez Sisters of St. Joseph (siostry od świętego Józefa, które za patrona obrały świętego Józefa z Nazaretu). Nasza uczelnia w latach 70-tych ubiegłego stulecia przekształciła się z religijnej w koedukacyjną. Instytucja działa prężnie i już niedługo nasza nazwa zmieni się Na Nazareth University. Właśnie przygotowujemy się do uroczystości z okazji setnej rocznicy założenia naszej uczelni. Aktualnie naukę pobiera około 3,5 tysiąca studentów, działa prężnie Wydział Muzyki, a ja niedawno zostałem dziekanem tego wydziału.
Od lat działają w naszych strukturach dwa chóry – kameralny i liczny chór żeński.

       Możemy chyba powiedzieć, że w wystąpili u nas wybrani studenci, bo to daleka podróż i stąd te ograniczenia.

       - Odbyły się przesłuchania i wybrany został chór 25-osobowy, którym dyryguje Eric Rubinstein, dyrektor Wydziału Chóralnego. Przyjechała także prof. Jessica Ann Best - mezzosopran, która uczy śpiewu i prowadzi warsztaty operowe. Przy fortepianie towarzyszyła Sarah Rhee-Tirré, profesor Wydziału Foterpianu.

62. MFŁ 17.05 Jessica Ann Best fot. Fotografia Damian Budziwojski                                                   Jessica Ann Best - mezzosopran, fot. Fotografia Damian Budziwojski

       Bardzo różnorodny, mieniący się różnymi barwami był program koncertu w Rzeszowie.

       - Postanowiliśmy wypełnić pierwszą część ariami i duetami operowymi, i w tej części wystąpiła Jessica Ann Best, ale wykonawcami większości utworów byli nasi studenci. Wieczór rozpoczęły fragmenty z oper „Cyrulik sewilski” Gioacchino Rossiniego i „Cosi fan tutte” Wolfganga Amadeusza Mozarta, później sporo było arii z nowszych, mało znanych oper, a zakończyła pierwsza część koncertu Habanera z „Carmen” Georges’a Bizeta.
Część drugą koncertu wypełnił występ chóru, a w programie znalazła się muzyka amerykańska z różnych gatunków muzycznych – od tradycyjnych utworów, poprzez wywodzące się z tradycji afro-amerykańskiej, aż po nowsze, bardziej awangardowe. Wszystkie pochodziły z XX i XXI wieku.

       Jak przebiegają studia w Nazareth College w Rochester?

       - Podobnie jak w polskich uczelniach muzycznych mamy studia licencjackie i magisterskie. Działa u nas kilka zespołów, dwa chóry, orkiestra symfoniczna oraz dwie orkiestry dęte. Prężnie rozwija się program operowy.

       Czy przyjechaliście do Polski tylko z jednym koncertem?

       - Po koncercie w Rzeszowie jedziemy do Krakowa i wystąpimy 20 maja w Akademii Muzycznej w Auli Florianka.
Jak już wspomniałem, Nazareth College działa w mieście Rochester w stanie NY, a w tym roku świętujemy 50-lecie partnerstwa naszego Rochester z miastem Kraków. Nasz pobyt w Krakowie jest związany z tą rocznicą. Będziemy uczestniczyć w specjalnej uroczystości na Placu Centralnym im. Ronalda Reagana, gdzie zasadzimy krzewy bzu, bo symbolem Rochester jest bez. Z kolei w Rochester posadzone zostaną przesłane z Krakowa dęby. Oczywiście zaśpiewamy także podczas uroczystości w Krakowie. Dwa ostatnie dni spędzimy na zwiedzaniu Warszawy.

MFŁ 17.05 Sarah Rhee Tirre fot. Fotografia Damian Budziwojski                                                       Sarah Rhee-Tirré - fortepian, fot. Fotografia Damian Budziwojski

       Czy dużo studentów było chętnych do odwiedzenia Polski?

       - Młodzież w wieku od 18 do 22 lat jest bardzo ciekawa świata. Wielu naszych studentów nie miało okazji do wyjazdów na inne kontynenty. Taka wycieczka jest zawsze atrakcyjna. Okazało się, że wielu studentów ma polskie korzenie i kilku z nich nosi nawet polskie nazwiska. Bardzo chcieli odwiedzić Polskę. Przylecieliśmy do Rzeszowa w poniedziałek, a wszyscy są zachwyceni, że Rzeszów jest takim czystym, pięknym i bezpiecznym miastem.

       Jak przetrwaliście czas pandemii?

       - Początkowo wiele zajęć odbywało się zdalnie, ale zespoły nasze nadal grały. Była cała procedura z maskami dla instrumentów dętych – na czarach instrumentów musiała być maska osłaniająca wychodzące z nich powietrze.
Zaczęliśmy też emitować koncerty przez Internet i przybyła nam nowa forma promocji muzyki. Do dzisiaj nasze koncerty często są transmitowane na żywo. Z każdego miejsca można wejść na naszą stronę, znaleźć stronę Live Stream oraz listę koncertów odbywających się w danym tygodniu i po prostu słuchać.

       Czy podobnie jak na innych uczelniach w Stanach Zjednoczonych nauka w Nazareth College jest płatna?

        - To jest prywatna szkoła i nauka jest płatna. Owszem, są federalne dotacje do różnych programów, ale generalnie młodzież płaci za naukę. Udział w tej wycieczce młodzież także musiała opłacić, chociaż otrzymaliśmy dofinansowanie. Tę podróż planowałem już od jesieni ubiegłego roku.

MFŁ 17.05 Eric Rubinstein dyrygent fot. Fotografia Damian Budziwojski                                                           Eric Rubinstein - dyrygent, fot. Fotografia Damian Budziwojski

        Trzeba podkreślić, że Pan pochodzi z Rzeszowa i chyba w naszym mieście rozpoczynał Pan naukę muzyki.

        - Tak, bardzo miło wspominam młodzieńcze lata spędzone w Rzeszowie. Rozpocząłem naukę w Szkole Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Rzeszowie przy ulicy Sobieskiego (wówczas 1 Maja). Później uczęszczałem do Liceum Muzycznego przy ulicy Chopina, a następnie studiowałem muzykologię n a Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Po studiach pojechałem do Stanów Zjednoczonych i ukończyłem studia doktoranckie w Boston University, a później wykładałem na tej uczelni, w New England Conservatory of Music oraz Massachusetts College of Liberal Arts. Od 15 lat pracuję w Nazareth College w Rochester głównie jako profesor muzykologii.

        Nie tęskni Pan za Polską?

        - Bardzo tęsknię za Polską. Na tym etapie mojego życia rozumiem doskonale sławnych Polaków: Fryderyka Chopina, Adama Mickiewicza i wielu innych, którzy tęsknili za ojczyzną na emigracji. Ja przynajmniej mam okazję przyjeżdżać do rodzinnego kraju, a oni nie mogli. Cieszę się, że czasami mam okazję przyjechać z profesorami oraz studentami Nazareth College i zaprezentować koncerty w wykonaniu naszych artystów.
Będąc w Polsce, zawsze przyjeżdżam do Rzeszowa i odwiedzam moją kochaną Mamusię. Miło wspominam lata młodości spędzone w Rzeszowie.

        Proszę powiedzieć o muzyce, która jest w kręgu szczególnych Pana zainteresowań.

        - Bardzo interesuje mnie jazz i dlatego zawsze chciałem pojechać do Stanów Zjednoczonych, aby poznać ją bliżej. Przez wiele lat byłem korespondentem dla Jazz Forum. Teraz rzadko to robię, bo brakuje mi czasu. Aktualnie kończę książkę na temat Milesa Davisa. Bardzo interesuje mnie także życie i twórczość Krzysztofa Komedy. Jego dorobek twórczy jest mało znany na Zachodzie i staram się go promować.
Drugą pasją jest muzyka Fryderyka Chopina i udało mi się poznać wiele ciekawych odkryć naukowych, o których do tej pory nie było nic wiadomo. Każdego roku staram się uczestniczyć w Kongresie chopinowskim w Warszawie, gdzie prezentuję moje badania. Jestem także gotowy do publikacji książki na ten temat.

        Występ The Nazareth College Chamber Singers w ramach 62. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie został gorąco przyjęty przez publiczność. Mam nadzieję, że to zaowocuje kolejnymi koncertowymi podróżami do naszego kraju.

        - Ostatnio mieliśmy dłuższą przerwę, spowodowaną przez koronawirusa, ale już planuję kolejną podróż do Polski. Mam nadzieję, że za dwa lata znowu się zobaczymy.

Zofia Stopińska

62. MFŁ 17.06 The Nazareth College Chamber Singers fot. Fotografia Damian Budziwojski                                            The Nazareth College Chamber Singers, fot. Fotografia Damian Budziwojski

Urszula Marciniec-Mazur: "Łańcut jest mi bliski"

Miło mi zaprosić Państwa na spotkanie z prof. dr hab. Urszulą Marciniec-Mazur, znakomitą wiolonczelistką i pedagogiem. Rozmawiałyśmy 10 maja 2023 roku siedząc na niewielkim wewnętrznym dziedzińcu zabytkowego budynku Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia im. Teodora Leszetyckiego w Łańcucie, po I Regionalnym Konkursie Skrzypcowym i Wiolonczelowym „Łańcuckie potyczki na smyczki”.

Proszę się podzielić z nami wrażeniami po zakończonym wczoraj konkursie.

       - Wrażenia są bardzo dobre, zarówno jeśli chodzi o poziom gry, jak i wspaniałą organizację. Rozpoczęliśmy pracę bardzo wcześnie, bo o ósmej, ponieważ zgłosiło się wielu uczestników. Uważam, że jest to sukces tutejszej szkoły, która ten konkurs zorganizowała. Ilość uczestników świadczy także o potrzebie najmłodszych uczniów szkół muzycznych pierwszego stopnia, którzy mogli wystąpić i pokazać, czego się nauczyli w tym krótkim czasie.

Pomyślałam, że uczniowie klas pierwszych mają dopiero kilka miesięcy nauki gry na instrumencie. Czy to nie za wcześnie na udział w regionalnym konkursie?

       - Regulamin dawał pedagogom dużą swobodę w doborze repertuaru. Uczniowie pierwszych klas grali utwory, których zdążyli się nauczyć przez osiem miesięcy. To było na poziomie pierwszej klasy i uważam, że zaprezentowali się znakomicie.

Jestem przekonana, że zarówno uczestnicy, ich nauczyciele i opiekunowie byli pod wrażeniem miejsca, w którym przebywali.

       - O tak, miejsce jest magiczne, przyciągające, bo Łańcut kojarzy się z muzyką. Położony na skraju przepięknego parku budynek ma niesamowity klimat.

Jest Pani często zapraszana do udziału w konkursach, ale chyba najczęściej uczestnicy są bardziej zaawansowani.

       - Różnie to bywa, są konkursy dla uczniów szkół muzycznych pierwszego stopnia, uczniów średnich szkół, ale są też wielkie konkursy, trwające kilka dni, dające możliwość udziału uczniom w różnym wieku. Poziom gry uczestników wczorajszego konkursu nie odbiegał od konkursów, na których bywam od lat.

Prowadzi Pani ożywioną działalność artystyczną, ale wiele czasu poświęca Pani na pracę pedagogiczną. W Akademii Muzycznej im. Karola Lipińskiego we Wrocławiu prowadzi Pani klasę wiolonczeli, jest Pani jurorem ogólnopolskich i międzynarodowych konkursów, ponadto prowadzi Pani kursy mistrzowskie i warsztaty metodyczne w zakresie gry na wiolonczeli i kameralistyki w kraju i za granicą, a także jest Pani recenzentem prac doktorskich i habilitacyjnych...

       - Pedagogika jest moją pasją, bo bardzo lubię uczyć młodych ludzi i dzieci. Ostatnio zajmuję się głównie studentami i mam bardzo dużą klasę wiolonczeli, ale wcześniej uczyłam w szkołach pierwszego i drugiego stopnia również, stąd znam całą drogę, którą młody człowiek przechodzi, zanim stanie się zawodowym muzykiem.
Bardzo często jeżdżę na kursy, konkursy i warsztaty, również recenzuję prace doktorskie i habilitacyjne, wystawiam opinie młodzieży ubiegającej się o różne stypendia czy zakup instrumentów… Tych form wsparcia jest bardzo dużo i uważam, że obowiązkiem dojrzałych muzyków jest wspomaganie i promocja młodych muzyków na różne sposoby.

Należy podkreślić, że zaraz po studiach zaczęła Pani uczyć w macierzystej uczelni.

       - Nawet wcześniej, bo zaczęłam uczyć na trzecim roku studiów, bo takie było zapotrzebowanie w Państwowym Liceum Muzycznym im. Karola Szymanowskiego we Wrocławiu. Te pierwsze lata, kiedy uczyłam się uczyć, bardzo mi pomogły w dalszej drodze. Miałam wsparcie od mojego profesora i pedagogów ze szkoły. Wtedy „złapałam bakcyla”. Po ukończeniu studiów zostałam zatrudniona na stanowisku asystenta w Akademii Muzycznej.

Równocześnie z działalnością pedagogiczną łączy Pani działalność koncertową. Ukochanym nurtem Pani aktywności artystycznej jest kameralistyka.

       - To prawda. Uważam, że to wielka przyjemność grać z kimś. Za każdym razem ten sam utwór można zagrać inaczej w zależności od tego, jak współgrający poprowadzą muzykę. Staramy się też promować muzykę polską i często są to utwory, które zostały zapomniane, a nawet sięgamy do rękopisów, bo utwory nie ukazały się drukiem. Mamy w repertuarze sporo nieznanych, pięknych dzieł, które udało nam się prawykonać i wypromować.
       Przez ponad 15 lat współpracowałam z Wrocławską Orkiestrą Kameralną „Leopoldinum”. Od początku tworzą ten zespół wspaniali ludzie, moja współpraca rozpoczęła się, kiedy prowadzili ją nieżyjący już Karol Teutsch, a później Jan Stanienda.
Jako muzyk solista mogłam współpracować ze znakomitymi artystami, wśród których byli m.in. Yehudi Menuhin, Jerzy Maksymiuk, Ewa Podleś , Konstanty Andrzej Kulka, Krzysztof Jabłoński…

W czasie studiów uczestniczyła Pani w kursach interpretacji muzycznej, doskonaląc swoje umiejętności pod okiem znakomitych wiolonczelistów: Siegfrieda Palma, Ivana Monigettiego, Andrzeja Orkisza, Romana Sucheckiego, Mariny Czajkowskiej i Bogumiły Reszke. Zapytam jeszcze o mistrzów, którzy opiekowali się Panią w czasie nauki w szkołach muzycznych I i II stopnia oraz w czasie studiów, bo z pewnością pedagodzy mieli wielki wpływ na Pani osobowość artystyczną.

       - Wspomnę moich nauczycieli z Rzeszowa. Zaczynałam naukę u pani Marianny Kniaź, później moim pedagogiem był pan Józef Ruszel (jestem mu bardzo wdzięczna za korektę mojego aparatu gry), a później uczyłam się w Liceum Muzycznym u pani Marii Kuklowej, która opiekowała się mną bardzo życzliwie, wprowadziła mnie w świat muzyki i wiele jej zawdzięczam.
Później studiowałam w Akademii Muzycznej we Wrocławiu w klasie prof. Zdzisława Butora, gdzie nauczyłam się samodzielności, bo wspaniały Profesor dawał mi dużo wolności w interpretacji utworów.
       Podczas nauki w Rzeszowie często w lipcu uczestniczyłam w Międzynarodowych Kursach Muzycznych. Przyjeżdżałam też na koncerty Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. Korzystaliśmy także z prób generalnych Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej. Często słuchaliśmy muzyki z płyt analogowych (bo wtedy nie było jeszcze CD) i zdarzało się, że znani z płyt soliści lub dyrygenci zapraszani byli do filharmonii albo występowali w Łańcucie i mogliśmy się z nimi spotkać, słuchać ich kreacji. Kontakt z artystą na żywo jest zawsze bardzo ważny.

Urszula Marciniec Mazur 800                                                             Urszula Marciniec-Mazur - wiolonczela, fot. ze zbiorów Artystki

Mogłyśmy spotkać się dzisiaj w Łańcucie, bo została Pani zaproszona do poprowadzenia warsztatów z uczniami klasy wiolonczeli w tutejszej PSM I stopnia, zaplanowane jest także spotkanie z rodzicami.

        - Myślę, że rodzice najwięcej korzystaliby, będąc regularni na lekcjach. Jednak wiadomo, że pracują, są zajęci i nie mają czasu.
Rodzice nie do końca zdają sobie sprawę z tego, jak ważny jest ich udział w edukacji dziecka. Uczeń ma z nauczycielem dwie 45-minutowe lekcje, a w domu rodzice powinni przypilnować, aby dziecko regularnie ćwiczyło, tak jak pilnują, czy odrobione są zadania z przedmiotów obowiązujących w szkole podstawowej. Nie wszyscy rodzice uczestniczą w edukacji muzycznej, stąd podczas dzisiejszego spotkania mam zamiar uświadomić rodzicom, jak wielka jest ich rola, jeśli poważnie myślą o edukacji swojego dziecka.
        Kontakt z muzyką ma wielki wpływ na rozwój dziecka. Są potwierdzone badaniami opinie, że dzieci uczęszczające do szkół muzycznych doskonale piszą różnego rodzaju sprawdziany i wypracowania. Wcale nie dlatego, że dużo się uczyły matematyki czy polskiego, ale dlatego, że nauka gry na instrumencie nieodłącznie związana jest z logicznym myśleniem, a przede wszystkim ćwiczy pamięć, bo dzisiaj dzieci rzadko się uczą wierszy na pamięć. Rozwija także sama umiejętność czytania nut, bo to także pobudza mózg do myślenia.

Wiolonczela jest pięknym instrumentem, który w trakcie gry jest bardzo blisko wykonawcy. Można powiedzić, że grający przytula ją do serca.

        - Jest też instrumentem najbliższym ludzkiemu głosowi i ma całą skalę ludzkiego głosu (od sopranu aż po bas) i również barwa instrumentu przypomina ludzki głos, stąd wypowiedź w formie gry jest najbardziej osobista właśnie na wiolonczeli.
        Zauważyłam też, że od kilkunastu lat wiolonczela jest coraz popularniejszym instrumentem. Z pewnością jest tak dzięki chorwackiemu duetowi "2Cellos", fińskiemu zespołowi "Apocalyptica", czy "Polish Cello Quartet".
Dodam jeszcze, że wkrótce jadę na konkurs, do którego zgłosiło się 134 wiolonczelistów i są to już wybrani, najlepiej grający. Udział w konkursach wiąże się poważnymi zobowiązaniami rodziców - ich czasem oraz kosztami (wyjazdy, hotele, wpisowe). Trzeba pochwalić rodziców, którzy wspierają swoje dzieci i towarzyszą im w takich działaniach.

Organizatorzy konkursu „Łańcuckie potyczki na smyczki” zapowiedzieli, że będzie on kontynuowany. Czy Pani chętnie przyjmie zaproszenie do udziału w pracach jury?

        - Oczywiście, jak tylko mogę, to chętnie przyjeżdżam w te strony, bo mogę przy okazji odwiedzić moją Mamusię, która mieszka w Rzeszowie, a Łańcut jest mi bliski, bo odbywające się tu kursy i festiwale towarzyszyły mi przez całe moje dzieciństwo. To, że wybrałam studia muzyczne, zawdzięczam moim nauczycielom, którzy uczyli mnie w Rzeszowie.

Bardzo dziękuję za spotkanie.

        - Ja także dziękuję i mam nadzieję, że będzie jeszcze okazja spotkać się w Łańcucie.

Zofia Stopińska

 

Moją marką jest wszechstronność

       Bardzo ciekawy koncert odbył się w Filharmonii Podkarpackiej 28 kwietnia 2023 roku, a wykonawcami byli Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej pod batutą maestro Marka Pijarowskiego i wybitny pianista Paweł Kowalski. Wieczór rozpoczęła efektowna i błyskotliwa Uwertura Antoniego Szałowskiego, Koncert fortepianowy G-dur oraz wykonana przez solistę na bis Pavana Maurice Ravela, a w części drugiej IX Symfonia e-moll op.95 „Z Nowego Świata” Antonína Dvořáka. Świetne kreacje zostały nagrodzone przez publiczność gorącymi oklaskami.
      Bardzo się cieszę, że mogę Państwa zaprosić na spotkanie z jednym z najbardziej wszechstronnych polskich muzyków, panem Pawłem Kowalskim, który w czasie pobytu w Rzeszowie znalazł czas na rozmowę.

Przepiękny Koncert fortepianowy G-dur Maurice Ravela wymaga zarówno od solisty, jak i orkiestry dobrego przygotowania i wielkiego skupienia.

      - To jest jeden z moich ulubionych koncertów. Kocham każdą jego nutę i każde wykonanie jest dla mnie świętem. W przyszłym sezonie zagram Koncert co najmniej z czterema orkiestrami, wraz z Błękitną rapsodią Gershwina, której 100-lecie premiery będziemy obchodzić w lutym 2024. Ravel zachwycił się jazzem podczas swojego amerykańskiego tournée w 1928 roku i elementy jazzu, podane w bardzo wyrafinowany sposób, znalazły się właśnie w Koncercie G-dur, skomponowanym w latach 1929 – 1931.

Podziwiałam Pana współpracę z orkiestrą i dyrygentem.

      - Dziękuję bardzo. W Koncercie G-dur Ravela fortepian w wielu miejscach jest instrumentem akompaniującym, np. w słynnym solo rożka angielskiego w II części, ale akompaniuje również innym instrumentom w efektownym finałowym Presto. W I części jest aż pięć tematów i sporo zwrotów akcji, a w części III żelazny rytm w bardzo szybkim tempie od pierwszej do ostatniej nuty. Współpraca z Maestro Pijarowskim to wielka przyjemność. To znakomity muzyk, który ma również niezwykły talent do akompaniamentu. Za dwa tygodnie gramy wspólnie I Koncert fortepianowy Wojciecha Kilara, a w listopadzie mój ukochany Koncert fortepianowy Witolda Lutosławskiego. Maestro Pijarowski jest człowiekiem niezwykle życzliwym, a próby, pełne ciekawych uwag, pozbawione są elementu stresu, co dla solisty i muzyków orkiestry tworzy komfortowe warunki. Gratuluję Orkiestrze Filharmonii Podkarpackiej świetnego koncertu i cieszę się na nasze spotkania w przyszłości.

Jak często Pan wykonuje Koncert G-dur Ravela?

      - Poprzednio w listopadzie 2021 w Warszawie z Sinfonią Iuventus pod dyrekcją maestro Jerzego Maksymiuka. Podczas lockdownów w pandemii na estradzie mogło się znajdować nie więcej niż 40 osób. Graliśmy wówczas z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej online Koncert fortepianowy f-moll Chopina i I Koncert fortepianowy C-dur op.15 Beethovena.

Ostatnio rozmawialiśmy właśnie w listopadzie 2020 roku przed nagraniem w Rzeszowie I Koncertu fortepianowego C-dur Beethovena...

        - Na początku pandemii postawiłem sobie dwa zadania: dbanie o najbliższe mi osoby oraz zachowanie dyscypliny zawodowej. Cenię sobie bardzo program nagrań oraz koncertów online, realizowany podczas pandemii przez polskie filharmonie i instytucje muzyczne. Był on ważny zarówno dla publiczności, która szczególnie w pierwszym okresie pandemii bardzo aktywnie odwiedzała strony z nagranymi koncertami, ale także dla orkiestr, solistów i dyrygentów, potwierdzając, że nasza praca w tym bardzo trudnym okresie ma sens.

Z pewnością wykonawcom brakowało publiczności.

       - Jeden z wywiadów ze mną w tym czasie został zatytułowany: „Musimy sobie wyobrazić publiczność”.
(https://jedynka.polskieradio.pl/artykul/2711953,pianista-pawel-kowalski-musimy-sobie-wyobrazic-publicznosc). Dla mnie już towarzysząca mi orkiestra jest doskonałą, krytyczną publicznością.
      Podczas pandemii w wielu filharmoniach koncerty transmitowane były na żywo. Trzeba było grać ze świadomością, że nie ma możliwości dokonania poprawek, a nagrania pozostaną w sieci.
      Do historii fonografii światowej przejdzie na pewno nagranie wszystkich koncertów fortepianowych Beethovena w wykonaniu Krystiana Zimermana, Simona Rattle’a i London Symphony Orchestra, podczas którego muzycy zostali rozmieszczeni w kilkumetrowych odstępach na całej długości nawy dawnego kościoła St Luke’s, a obecnie studia nagrań LSO. Sir Simon Rattle żartował, że utrzymanie kontaktu wzrokowego z muzykami było jak „odpalanie świec dymnych nad górą” („blowing smoke signals over a mountain”). Pomimo takich warunków nagranie jest fantastyczne i moim zdaniem, jedne z najlepszych w historii.
Natomiast powrót do normalności, ze względów ludzkich, możliwości kontaktu z muzykami, jest oczywiście bezcenny.

Nadal jest Pan freelancerem?

        - Tak i bardzo sobie to cenię.
Z radością podchodzę do każdego kolejnego projektu, niezależnie od tego, czy jest to recital, koncert z orkiestrą, koncert kameralny czy jazzowy, a między koncertami komentuję... rozgrywki Bundesligi dla platformy streamingowej Viapley Sport. Procentują godziny, które spędziłem na niemieckich stadionach (śmiech).

Nie znalazłam ostatnio żadnych aktualnych informacji na temat muzyki kameralnej, której kiedyś poświęcał Pan dużo uwagi.

       - To jest w Polsce niestety ‘ekskluzywna” przyjemność ze względu na szczupłe budżety filharmonii i nie aż tak wielką liczbę festiwali. Na Muzycznym Festiwalu w Łańcucie grałem kwintety fortepianowe Brahmsa i Zarębskiego w znakomitym składzie, w którym każdy z nas był o 10 lat młodszy lub starszy od innego muzyka, a wszystkie nazwiska zaczynały się na literę „k”: Kulka, Kolinek, Kowalski, Kamasa, Kwiatkowski. Zagrałem kilkadziesiąt koncertów z Kwartetem Śląskim, a nasza płyta z kwintetami Brahmsa i Zarębskiego była nominowana do nagrody Fryderyka.
       W 2019 roku na festiwalu Konex w Buenos Aires wykonałem półrecital chopinowski, a w drugiej części Kwintet fortepianowy Brahmsa z Quarteto Petrus, kwartetem orkiestry filharmonicznej i za to wykonanie otrzymałem nagrodę Premio Revelacion Stowarzyszenia Argentyńskich Krytyków Muzycznych. Byli chyba zaskoczeni, że pianista po wykonaniu półrecitalu chopinowskiego zagrał na pamięć Kwintet Brahmsa. Traktuję muzykę kameralną z takim samym entuzjazmem, co recitale i koncerty z orkiestrą. Nauczył mnie tego na studiach znakomity profesor Jerzy Marchwiński.

Występował Pan w 40 krajach. Wielu polskich muzyków z wielkim powodzeniem występuje na całym świecie. Czy to jest dobry czas dla polskich wykonawców?

        - Muzyka polska cieszy się zainteresowaniem największych światowych instytucji. W lutym byłem w Barbican Hall w Londynie na koncercie BBC Symphony pod dyrekcją Sakari Oramo, podczas którego wykonano rewelacyjnie III Symfonię „Pieśń o nocy” Szymanowskiego oraz IV Symfonię Bacewicz. Miesiąc temu oglądałem online genialne wykonanie III Symfonii Góreckiego z Aleksandrą Kurzak, Boston Symphony Orchestra, której od lat jestem fanem, pod dyrekcją Giancarlo Guerrero
(https://now.bso.org/player/27112/stream?assetType=episodes&playlist_id=60).
     Moją marką jest wszechstronność. Gram ponad czterdzieści utworów na fortepian i orkiestrę. W repertuarze solowym mam kilka godzin muzyki Chopina. Za granicą staram się grać muzykę polską, np. Koncert fortepianowy Lutosławskiego grałem z orkiestrami radiowymi w Berlinie, Oslo, Zagrzebiu…

 Publiczność przyjęła dzisiaj gorąco wspaniałe kreacje Pana utworów Ravela. Mam nadzieję, że niedługo pojawi się Pan z nowymi pomysłami.

        - Dziękuję, grało mi się znakomicie. Po Koncercie fortepianowym zagrałem na bis Pavanę Ravela. Sala Filharmonii ma znakomitą akustykę, a fortepian koncertowy został do koncertu bardzo dobrze przygotowany. To osoby pracujące w danej instytucji: muzycy orkiestry, dyrektorzy, ludzie zajmujący się organizacją, stroiciel fortepianów, estradowi, kierowca czy portier – wszyscy oni są ważni i tworzą atmosferę miejsca, w którym czuję się komfortowo i do którego chętnie wracam. Filharmonia Podkarpacka jest właśnie takim miejscem.

Zofia Stopińska

Uczyłem się od wielkich mistrzów

Zapraszam Państwa na spotkanie z panem Andrzejem Klimczakiem, dyrektorem Polskiej Opery Królewskiej. Już niedługo, bo 6 i 7 maja 2023 roku, będziemy oklaskiwać znakomitych artystów Polskiej Opery Królewskiej w Sali Balowej Zamku, podczas spektakli La serva padrona Giovanniego Battisty Pergolesiego, którymi zainaugurowany zostanie 62. Muzyczny Festiwal w Łańcucie.
Z pewnością będą to wydarzenia szczególne nie tylko dla publiczności, ale także dla wykonawców.


    – Jestem o tym przekonany, bo to piękne miejsce i wspaniały festiwal. Cieszę się, że zostaliśmy zaproszeni do przedstawienia dzieła, które leży mi głęboko w sercu i zawsze chciałem, aby znalazło się w repertuarze Polskiej Opery Królewskiej.
Nasza La serva padrona została przygotowana w czasie pandemii, kiedy panował głęboki lockdown i nie mogliśmy spotykać się z publicznością, a także pracować w większym gronie. Dzieło Pergolesiego nie wymagało dużej obsady solistów i rozbudowanego zespołu towarzyszącego. W pierwszym etapie pracowaliśmy systemem pracy zdalnej, a następnie spotykaliśmy się w ograniczonej ilości prób w teatrze. Nad wszystkim czuwała znakomita reżyserka Jitka Stokalska, która bardzo precyzyjnie wszystko przygotowała w naszych salach prób. Kierownictwo muzyczne objął Krzysztof Garstka, a scenografię powierzyłem Marlenie Skoneczko.
Premiera – mimo trudności wynikających z obowiązujących wówczas obostrzeń – odbyła się zaraz po otwarciu teatrów dla publiczności, w Teatrze Stanisławowskim w Łazienkach Królewskich. Było to dla nas wielkie przeżycie, bo to była chyba jedna z pierwszych premier po lockdownie, nie tylko w Polsce, ale i w Europie.

Równie ciekawe i pełne wzruszeń będą spektakle na niewielkiej scenie, którą można zbudować w Sali Balowej Zamku w Łańcucie.

     – Mam nadzieję, że spodobają się publiczności.

La serva padrona archiwum Polskiej Opery Królewskiej fot. P. Pająk 03                                                  La serva padrona archiwum Polskiej Opery Królewskiej fot. P. Pająk

Znakomitym solistom towarzyszyć będzie Zespół Instrumentów Dawnych Polskiej Opery Królewskiej Capella Regia Polona pod kierownictwem – wspomnianego już – Krzysztofa Garstki.

     – Trzeba tu jeszcze dodać, że w naszym teatrze działają dwie orkiestry. Jeden zespół, o którym już wyżej wspomniałem i tzw. duża, wykonująca spektakle i koncerty od klasycznych dzieł Mozarta poczynając aż po współczesność. Oba zespoły tworzą wyjątkowi muzycy. Dzięki temu, że cieszymy się posiadaniem dwóch orkiestr, możemy wykonywać bardzo bogaty repertuar ze wszystkich epok historii muzyki.

Często występujecie Państwo także poza Warszawą.

     – Naszą misją jest również realizacja różnych koncertów i spektakli z cyklu OPERA W DRODZE. Celem tego programu jest docieranie z operą i dziełami wielkich mistrzów tam, gdzie trudno jest wystawiać wielkie spektakle. Są to zazwyczaj mniejsze miejscowości, w których można znaleźć piękne pałace, domy kultury, niewielkie sale koncertowe. W ramach cyklu OPERA W DRODZE odbyło się już ponad 60 różnych wydarzeń w całej Polsce.

Mieliśmy okazję oklaskiwać Was także w Rzeszowie i w innych miejscach na Podkarpaciu.

      – Jednym z pierwszych miast, które odwiedziliśmy był Rzeszów. Z pewną regularnością bywamy również w Sanoku podczas Festiwalu im. Adama Didura. W czasie tegorocznego sanockiego festiwalu planujemy wystawić operę Rinaldo Georga Friedricha Haendla.

Jest Pan współtwórcą Polskiej Opery Królewskiej i w pierwszych latach jej działalności był Pan Zastępcą Dyrektora, a od 2019 roku jest Pan Dyrektorem tej opery. Pamiętam wiele dyskusji w środowisku muzycznym w pierwszych miesiącach Waszej działalności, ale okazało się, że nowy teatr operowy, o charakterze kameralnym, jest bardzo potrzebny.

      – To prawda. Mamy fantastyczną publiczność, która licznie przychodzi na nasze spektakle i koncerty. Nowy teatr jest nam absolutnie niezbędny. Tym bardziej jestem szczęśliwy, że 30 grudnia 2022 roku Wicepremier, Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Pan prof. Piotr Gliński ogłosił konkurs na opracowanie koncepcji architektonicznej teatru Polskiej Opery Królewskiej.
Od początku istnienia naszej opery pracujemy przecież w trudnych warunkach. Dysponujemy zaledwie dwoma salami prób, w których przygotowujemy wszystkie premiery, po czym wchodzimy do Teatru w Łazienkach Królewskich dopiero na kilka dni przed premierą. Trzeba jednak pamiętać, że jest to obiekt zabytkowy, który wymaga odpowiednich rozwiązań inscenizacyjnych. Wszystko musi podlegać rygorom konserwatorskim i mocno nas ogranicza.

Łatwo Wam będzie dostosować się do możliwości Sali Balowej łańcuckiego Zamku?

       – Z pewnością, ponieważ jesteśmy przygotowani do działalności w zabytkowych wnętrzach.

La serva padrona archiwum Polskiej Opery Królewskiej fot. P. Pająk 02                                       La serva padrona, archiwum Polskiej Opery Królewskiej, fot. P. Pająk

Natura obdarzyła Pana pięknym bas-barytonem. Jako solista rozpoczął Pan działalność tuż po studiach, a aktualnie ma Pan w repertuarze ponad pięćdziesiąt pierwszoplanowych partii.
To bardzo bogaty dorobek. Proszę wymienić chociaż te dzieła, które są dla Pana szczególne i były gorąco oklaskiwane na polskich i zagranicznych scenach operowych.

       – Trudno mi wymienić konkretną jedną rolę, ponieważ z każdą byłem związany emocjonalnie i wielki sentyment pozostał do dnia dzisiejszego.
Właśnie widzę przed sobą plakat naszej najbliższej premiery Włoszki w Algierze Gioacchino Rossiniego i dobrze pamiętam, jak wykonywaliśmy tę operę przed laty w reżyserii Jitki Stokalskiej. Dzieło to – również w jej reżyserii rozpocznie VI Letni Festiwal Polskiej Opery Królewskiej.
Podobnie jak partię Mustafy we Włoszce w Algierze, z sentymentem wspominam wykonania pierwszoplanowych ról w operach Wolfganga Amadeusza Mozarta (m.in. Don Giovanniego, Leporella, Papagena, Figara, Hrabiego Almavivy itd.).
Zawód śpiewaka wymaga codziennych, intensywnych ćwiczeń, a trudno to pogodzić z rolą dyrektora, więc ostatnio coraz rzadziej śpiewam, chociaż bardzo bym chciał…
Zawsze moją pasją była reżyseria operowa. Wielkim szczęściem i wyzwaniem okazało się dla mnie wyreżyserowanie Czarodziejskiego fletu Wolfganga Amadeusza Mozarta, mojego ukochanego kompozytora. W operze tej przez wiele lat wykonywałem partię Papagena. Jest to dla mnie o tyle interesujące, że także podczas prapremiery w Wiedniu w tę rolę wcielił się 230 lat wcześniej Emanuel Schikaneder, autor libretta, reżyser i dyrektor teatru.

Fakt, że jest Pan śpiewakiem, bardzo Panu pomaga w prowadzeniu Polskiej Opery Królewskiej?

       – Jestem przekonany, że tak. Teatru uczyłem się u boku wielkich mistrzów – reżyserów: Ryszarda Peryta, Jitki Stokalskiej i zmarłego niedawno Macieja Prusa, scenografów: Łucji Kossakowskiej, Andrzeja Sadowskiego, a przede wszystkim u dyrektora Stefana Sutkowskiego, który był także moim Przyjacielem. Znaliśmy się ponad 30 lat i często przez wiele godzin rozmawialiśmy na temat sztuki… Dzisiaj, kiedy podejmuję różne trudne decyzje, często myślę o tym, jakie zdanie miałby w tej sprawie mój Mistrz i Wychowawca.

Panie Dyrektorze, łańcucka publiczność i organizatorzy 62. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie czekają na artystów Polskiej Opery Królewskiej. Mam nadzieję, że Pana także powitamy w Łańcucie.

       – Dawno już nie byłem w tym pełnym uroku mieście i mam nadzieję na wspólne świętowanie inauguracji tegorocznej edycji Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia.

 

Zofia Stopińska

Z Marcinem Kasprzykiem o Festiwalu i Konkursie im. Witolda Friemanna

   Jeszcze w kwietniu odbędzie się na Podkarpaciu I Ogólnopolski Festiwal i Konkurs Kameralistyki Wokalnej im. Witolda Friemanna. To ważne i bardzo ciekawe wydarzenie muzyczne przybliżymy Państwu wspólnie z dr. Marcinem Kasprzykiem, który jest jego dyrektorem artystycznym i programowym.

   Inauguracja odbędzie się w Sali Balowej Zamku w Łańcucie 24 kwietnia o 17.00. Głównym punktem programu będzie Recital Kameralny pani prof. Urszuli Kryger, znakomitej polskiej mezzosopranistki, której towarzyszył będzie świetny pianista-kameralista pan prof. Cezary Sanecki, a wykonawców i wykonywane utwory przybliży publiczności prof. Jacek Ścibor. Po koncercie zapraszam na spotkanie z wykonawcami i organizatorami.

   W kolejnych dwóch dniach, w Sali Koncertowej Instytutu Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego odbędą się przesłuchania konkursowe. Dziękuję panu prof. Mirosławowi Dymonowi , dyrektorowi Instytutu Muzyki, za wsparcie i współorganizację Festiwalu. Do grona współorganizatorów dołączył także Wojewódzki Dom Kultury w Rzeszowie, którego dyrektorem jest Pan Damian Drąg. Chciałbym zaznaczyć, że Pan Dyrektor zagwarantował jednemu z laureatów konkursu nagrodę dodatkową – występ w ramach Międzynarodowego Forum Pianistycznego „Bieszczady bez granic” za co również serdecznie dziękujemy.

   Udało nam się zdobyć także dofinansowanie ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, pochodzące z Funduszu Promocji Kultury w ramach programu „Muzyka”, realizowanego przez Narodowy Instytut Muzyki i Tańca oraz z programu „Muzyczny ślad” na wydanie w wydawnictwie DUX płyty z 18 Pieśniami Witolda Friemanna, stanowiącej światową premierę fonograficzną .

   Konkurs został zorganizowany z myślą o uczniach szkół muzycznych drugiego stopnia i studentach wydziałów wokalnych akademii muzycznych.

   Do konkursu zgłosiło się 60 uczestników, początkowo planowaliśmy udział tylko 55. osób, ze względu na przeznaczony jeden dzień na przesłuchania konkursowe I etapu, ale po uzgodnieniu z Jurorami konkursu zdecydowaliśmy się zaakceptować wszystkie zgłoszenia. W konkursie rywalizować będą młodzi śpiewacy z całej Polski w dwóch kategoriach: uczniowie szkół muzycznych II stopnia i studiów licencjackich, a w kategorii drugiej wezmą udział studenci toku magisterskiego oraz absolwenci akademii muzycznych do 34. roku życia.

   W pierwszym etapie uczestnicy wykonają dwa utwory, a w drugim trzy, w II kategorii wymagana jest pieśń Witolda Friemanna. Wiemy, że dostęp do partytur z twórczością pieśniarską kompozytora jest utrudniony, dlatego poprosiłem prof. Feliksa Widerę o udostępnienie nut, które opracował (udostępnione 32 pieśni), aby uczestnicy konkursu mieli szeroki wachlarz partytur do wyboru.

   Udało się zaprosić do jury znakomitych artystów.

   Wspólnie z Renatą Johnson-Wojtowicz zaprosiliśmy do grona Jury wybitnych artystów-profesorów Akademii Muzycznych. Serdecznie dziękujemy za przyjęcie zaproszenia. Jury konkursu będzie pięcioosobowe w składzie: prof. Feliks Widera – Przewodniczący Jury, prof. Urszula Kryger z Akademii Muzycznej w Łodzi, prof. Piotr Łykowski z Akademii Muzycznej we Wrocławiu, prof. Cezary Sanecki z Akademii Muzycznej w Łodzi oraz prof. Maciej Bartczak z Akademii Muzycznej w Katowicach.
Sekretarzem jury będzie Renata Johnson-Wojtowicz.

   Laureaci pierwszych miejsc w konkursie otrzymają nagrody finansowe.

   Tak, ale oprócz nagród finansowych dla zdobywców I, II i III miejsca w obu kategoriach oraz wyróżnień dla pianistów, mamy dodatkowe nagrody: Centrum Kultury i Promocji w Jarosławiu zasponsorowało koncert kameralny w Sali Lustrzanej w wybranym przez laureatów terminie oraz wyżej wspomniana przeze mnie nagroda Dyrektora Wojewódzkiego Domu Kultury w Rzeszowie Pana Damiana Drąga, z kolei firma Inglot przygotowała nagrody rzeczowe dla wyróżniających się artystów.

   Zaplanowana jest także specjalna kampania przybliżająca postać patrona festiwalu.

   W ramach festiwalu zostanie wydana książka autorstwa pani Alicji Wardęckiej-Gościńskiej „Droga życiowa i twórcza Witolda Friemanna”, która będzie miała swoją premierą w czasie festiwalu.
Wydaliśmy także nuty „Pieśni wybrane Witolda Friemanna vol. 1” - zbiór ośmiu pieśni z towarzyszeniem fortepianu stanowiący światową premierę wydawniczą.
Nagraliśmy także klip reklamowy z udziałem Renaty Johnson-Wojtowicz, Macieja Bartczaka i moim (Marcina Kasprzyka), który ma na celu promocję płyty i wydarzenia.

   26 kwietnia w Sali Koncertowej Instytutu Muzyki w Rzeszowie odbędzie się Konferencja Naukowa pod tytułem „Droga życiowa i twórcza Witolda Friemanna”, którą poprowadzi pani Alicja Wardęcka-Gościńska, znawczyni życia i twórczości Witolda Friemanna.

   Głównym organizatorem Festiwalu i Konkursu jest Fundacja Muzyczne „Rubato”, a kto jest pomysłodawcą całego wydarzenia?

   Jest to mój pomysł i Renaty Johnson- Wojtowicz, który narodził się po rozmowie z panią Anną Sienkiewicz, naszą nauczycielką z Zespołu Szkól Muzycznych w Przemyślu. Pani Sienkiewicz jako pierwsza zachęciła nas do poszukiwań w twórczości pieśniarskiej zapomnianego kompozytora Witolda Friemanna, następnie umożliwiła nam kontakt z panią Haliną Brzezin-Białobrzeską, wnuczką kompozytora, której bardzo dziękujemy za życzliwość i udostępnienie rękopisów pieśni, dzięki czemu część z nich mogliśmy wydać, a pozostałe ukażą się z kolejnych edycjach.

   Jest to I Festiwal i Konkurs Kameralistyki Wokalnej im. Witolda Friemanna i sądzę, że planujecie kontynuację.

   Wspólnie z Renatą Johnson-Wojtowicz planujemy kolejne edycje. Jeszcze nie wiemy czy będą się one odbywały w cyklu rocznym, czy co dwa lata. Zależne jest to w dużej mierze od funduszy, ale na pewno będzie to impreza cykliczna.
   Chcę podziękować panu Władysławowi Ortylowi, Marszałkowi Województwa Podkarpackiego za objęcie patronatem naszego festiwalu. Dziękuję także naszym partnerom: Fundacji PZU, Muzeum- Zamek w Łańcucie, Centrum Kultury i Promocji w Jarosławiu oraz firmie „Inglot”.

   Zapraszam serdecznie wszystkich zainteresowanych na: Koncert Inauguracyjny do Zamku w Łańcucie 24 kwietnia, dwa dni później w Instytucie Muzyki (26 kwietnia po drugim etapie przesłuchań konkursowych) zapraszamy na Koncert Kameralny „Pieśni Witolda Friemanna”, który poprowadzi pan red. Adam Rozlach, któremu bardzo dziękujemy za przyjęcie zaproszenia. Pan Adam Rozlach będzie także komentatorem całego wydarzenia.

   27 kwietnia w Filharmonii Podkarpackiej zaplanowaliśmy w godzinach południowych uroczyste zakończenie Festiwalu i Konkursu. Zostaną ogłoszone wyniki i wręczone nagrody, a później odbędzie się Koncert Laureatów, który poprowadzi prof. Jacek Ścibor.

   Dziękuję bardzo za rozmowę.

   Również dziękuję i zapraszam serdecznie na wszystkie wydarzenia I Festiwalu i Konkursu Kameralistyki Wokalnej im. Witolda Friemanna. Pragnę zaznaczyć, że na wszystkie wydarzenia festiwalowe – koncerty i przesłuchania konkursowe wstęp jest wolny.

Zofia Stopińska

Festiwal im. W. Friemana

II Przeworski Festiwal Muzyki Kameralnej i Organowej

   W ubiegłą niedzielę (19 marca 2023 roku) w Bazylice pw. Ducha Świętego w Przeworsku odbył się pierwszy koncert w ramach II Przeworskiego Festiwalu Muzyki Kameralnej i Organowej.

   Po koncercie rozmawiam z panią Wiolettą Fludą-Tkaczyk, która jest szefem festiwalu i prezesem Stowarzyszenia ArtMusicArtist, które go organizuje. Dodam, że pani Wioletta jest pianistką pracującą w Akademii Muzycznej im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie na stanowisku wykładowcy oraz w Capelli Cracoviensis jako muzyk-kameralista.

   W ubiegłym roku podczas pierwszej edycji okazało się, że zainteresowanie koncertami kameralnymi, organizowanymi już wiosną, w czasie poprzedzającym Wielkanoc, jest bardzo duże.

   Tak, ale o organizacji tego festiwalu pomyślałam po zaproponowaniu mieszkańcom tego miasta „Przeworskich Koncertów Kameralnych”, które odbyły się w czerwcu i w lipcu 2021 roku.

   Był to pierwszy projekt, który zorganizowałam wspólnie z Muzeum w Przeworsku. Na pierwszym koncercie pojawiło się około 30 osób, a na kolejnych coraz więcej. To był powód, że zdecydowałam się zaproponować kolejny projekt w Przeworsku, ponieważ zawsze uważałam Przeworsk za miasto, które ma ogromny potencjał i zapotrzebowanie na imprezy kulturalne w tym mieście są duże. Ogromnie się cieszę, że udało się zainteresować mieszkańców Przeworska i okolic naszymi koncertami.

   Jak Pani wspomniała, w ubiegłym roku odbyła się pierwsza edycja Przeworskiego Festiwalu Muzyki Kameralnej i Organowej. Odbyły się trzy koncerty: podczas pierwszego wystąpił organista Marek Stefański i Milena Sołtys-Walosik – sopran, wykonawcami drugiego byli Arkadiusz Bialic – organy i Bartosz Gaudyn – trąbka, a na trzecim wystąpili Michał Białko – organy oraz Piotr Lato – klarnet.

   Zawsze stara się Pani proponować słuchaczom różnorodną muzykę, wykonywaną przez artystów grających na różnych instrumentach.

   Tak jest również w tym roku. Podczas pierwszego koncertu wystąpił kwartet blaszany Brass Riders w składzie: Tomasz Stolarczyk - puzon, Andrzej Tkaczyk – puzon, Tomasz Gajewski – puzon i Jarosław Jastrzębski – tuba, a solowe utwory na organy wykonał Krzysztof Augustyn.

   Przekonałam się jeszcze raz, że trzeba proponować publiczności różnorodne, często nietypowe składy wykonawcze, ponieważ był ogromny odzew po niedzielnym koncercie panów. Można nawet mówić o sukcesie, ponieważ na koncert przyszło ponad 200 osób. 

Bazylika koncert 1    Kwartet Brass Riders w inaugiracji II Przeworskiego Festiwalu Muzyki  Kameralnej i Organowej, fot. Wiktor Janusz

   Proponujecie przede wszystkim klasyczną muzykę kameralną i okazało się, że dobre wykonania są doceniane przez publiczność.

   W dobie królującej muzyki komercyjnej, powinniśmy wystąpić z propozycjami, które są mniej dostępne. Publiczność ma możliwość kontaktu z muzyką na żywo i światowej klasy artystami.

   Chcemy, aby jak najwięcej słuchaczy mogło przychodzić na nasze koncerty i dlatego wstęp na wszystkie nasze wydarzenia jest wolny.

   Zauważyłam, że po koncercie wszyscy zainteresowani mogą podejść do wykonawców i porozmawiać.

   Prawie zawsze tak jest. Staramy się też proponować publiczności znane utwory. Podczas pierwszego koncertu wykonane zostały m.in. Ave verum corpus – W. A. Mozarta czy G. F. Haendla Largo z opery Xerkses. Słyszałam, jak po koncercie ludzie dziękowali za utwory, które już słyszeli, ale nigdy w takim nietypowym wykonaniu jak kwartet blaszany. Publiczność brzmienie puzonów czy tuby kojarzy się głównie z orkiestrą i dla niej wykonywanie muzyki klasycznej przez taki zespół kameralny we wnętrzu kościoła, gdzie jest znakomita akustyka i instrumenty dęte blaszane brzmią przepięknie, jest niezwykłe.

   Po tym koncercie wszyscy długo oklaskiwali nas na stojąco i nie chcieli się z nami rozstawać. Trzeba powiedzieć, że kwartet blaszany „Brass Riders” występował na Podkarpaciu już czterokrotnie w ciągu ostatniego roku odnosząc sukcesy i tak było w również w Przeworsku.

   Myślę, że nie tylko publiczność, ale także wykonawców, oprócz cudownej akustyki inspiruje także wnętrze przeworskiej bazyliki.

   Ten aspekt, że koncert odbywa się w pięknej świątyni, ma wielkie znaczenie dla słuchaczy i odbioru tej muzyki.

   Serdecznie zapraszam na pozostałe koncerty. 26 marca o 19.15 po Mszy świętej wystąpi muzyczne małżeństwo – skrzypaczka Jadwiga Bialic i organista Arkadiusz Bialic, a podczas koncertu królować będzie muzyka Johanna Sebastiana Bacha, jednego z najwybitniejszych kompozytorów wszechczasów, usłyszą Państwo także utwory: Antonia Vivaldiego, Feliksa Mendelssohna i Josefa Gabriela Rheinbergera. Koncert, który odbędzie się 2 kwietnia, wprowadzi nas już w nastrój Wielkiego Tygodnia, ponieważ Sylwia Olszyńska – sopran i Andrzej Nurcek – organy wykonają m.in. fragmenty Stabat Mater , Pie Jesu

   Przystępując do realizacji swoich projektów musiała Pani zyskać przychylność gospodarzy miejsc, w których te koncerty się odbywają.

   Mój pierwszy projekt odbył się w Muzeum w Przeworsku i chcę serdecznie podziękować panu dr Łukaszowi Mrozowi, dyrektorowi Muzeum w Przeworski, ponieważ tak naprawdę rozpoczęliśmy wspólnie organizację koncertów kameralnych w Przeworsku. Do tej pory zorganizowałam 18 koncertów w ciągu dwóch lat.

   To bardzo dobry wynik i dlatego coraz więcej publiczności na nie przychodzi. Wiem także, że II Przeworski Festiwal Muzyki Kameralnej i Organowej jest imprezą oczekiwaną przez publiczność.

   To prawda. Tak samo czekano na II Przeworskie Koncerty Kameralne, które odbyły się w tamtym roku w czasie wakacji. Wspólnie z Muzeum w Przeworsku zorganizowaliśmy cztery koncerty – dwa koncerty w Sali Balowej Muzeum oraz dwa koncerty plenerowe i te koncerty cieszyły się ogromnym zainteresowaniem. Mam także nadzieję, że słuchaczy będzie nam ciągle przybywać.

   Rok temu, podczas I edycji Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej, rozpoczęła się nasza współpraca z gospodarzem Bazyliki pw. Ducha Świętego – ks. prał. Tadeuszem Gramatyką, który nie tylko z radością nas przyjął, ale także zawsze anonsuje nasze koncerty, podkreślając wartości prezentowanej muzyki i wysoki poziom wykonawstwa. Jestem pewna, że ten festiwal będzie kontynuowany także w przyszłości.

   Stowarzyszenie ArtMusicArtist prowadzi ożywioną działalność koncertową na terenie Polski i cieszy fakt, że gościcie często na Podkarpaciu, a koncerty w Przeworsku są dla Pani szczególne, bo przecież z tego miasta Pani pochodzi.

   To jest główny aspekt, dla którego chcę robić w Przeworsku koncerty i było mi trochę smutno, że tak mało koncertów muzyki klasycznej się w nim odbywało. Kilka lat temu obiecałam sobie, że jeżeli tylko będę mieć wsparcie władz Miasta Przeworska i gospodarzy miejsc, w których mogą się odbywać koncerty, to będę robić wszystko, żeby udało się tu zrobić jak najwięcej koncertów. Piszę bardzo dużo wniosków i jestem szczęśliwa, że udaje nam się zorganizować aż tyle wydarzeń.

   Ponadto odbywają się także koncerty niedaleko stąd, bo w tamtym roku rozpoczęłam cykl koncertów w Zespole Pałacowo-Parkowym w Zarzeczu, które zostały zatytułowane „Muzyczne Lato w Pałacu w Zarzeczu” i w tym roku będziemy ten cykl kontynuować. Organizowałam też koncerty w pobliskiej Gaci, gdzie został otwarty amfiteatr. Koncertowaliśmy także we wnętrzach Dworu w Dzikowcu. Coraz to częściej Stowarzyszenie ArtMusicArtist organizuje koncerty na Podkarpaciu i chcę podkreślić, że jest wiele miejsc na przepięknej podkarpackiej ziemi, gdzie będziemy występować.

   Jest Pani koncertującą pianistką i często występuje Pani z powodzeniem na licznych festiwalach, sympozjach i kursach muzycznych, a Pani pasją jest szeroko pojęta kameralistyka.

   To prawda. W Przeworsku miałam okazję wystąpić sześciokrotnie w ciągu ostatnich dwóch lat, a teraz postanowiłam pokazać tutaj różne inne zespoły kameralne i solistów, ponieważ chcę, aby nasza oferta kulturalna była zróżnicowana.

   W najbliższe niedziele (26 marca i 2 kwietnia) odbędą się koncerty w Bazylice pw. Ducha Świętego w ramach II Przeworskiego Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej, a latem zaplanowane są koncerty w pałacowych wnętrzach w Przeworsku i Zarzeczu. Dziękuję Pani za rozmowę.

   Równie bardzo dziękuję i zapraszam Państwa serdecznie na wszystkie koncerty. Jak już wspomniałam, w najbliższą niedzielę wystąpią Jadwiga Bialic – skrzypce i Arkadiusz Bialic – organy, a tydzień później odbędzie się koncert w wykonaniu artystki z Opery Narodowej z Warszawy, Sylwii Olszyńskiej – sopran, a przy organach zasiądzie Andrzej Nurcek. Polecam Państwu te koncerty.

Zofia Stopińska

Bazylika Koncert 800       Kwartet Brass Riders podczas koncertu koncertu w Bazylice pw. Ducha Świętego w Przeworsku, fot. Wiktor Janusz

 

 

Paweł Przytocki: "Muzyka jest dla mnie sposobem na życie i sposobem na przeżycie"

    Wyjątkowo piękny i nastrojowy koncert odbył się 3 marca w Filharmonii Podkarpackiej. Pierwszą część wypełniły dzieła wybitnych kompozytorów muzyki polskiej XX stulecia – Agnus Dei w opracowaniu na orkiestrę smyczkową Krzysztofa Pendereckiego i I Koncert fortepianowy Aleksandra Tansmana, a po przerwie wysłuchaliśmy VIII Symfonii G-dur op. 88 Antonina Dvořaka. Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej wystąpiła pod batutą Pawła Przytockiego, wybitnego dyrygenta i pedagoga, a solistką była Julia Kociuban, znakomita pianistka młodego pokolenia.
    Bardzo się cieszę, że w czasie pobytu w Rzeszowie pan Paweł Przytocki znalazł czas na rozmowę i mogę Państwu przybliżyć działalność Artysty, zapraszając do lektury.

     Może nie wszyscy wiedzą, że Pan i Julia Kociuban pochodzicie z Podkarpacia, bo mama solistki urodziła się i dzieciństwo spędziła w Rzeszowie, a Pan urodził się i rozpoczynał naukę muzyki w Krośnie.

     To prawda. Cieszę się ogromnie, że po latach mogłem pracować z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej i dyrygować tutaj.

    Bardzo interesujący był program tego koncertu i sądzę, że Pan zaproponował wszystkie utwory.

    Wynika to też z faktu, że wszystkie utwory wiążą się z moim życiem zawodowym w sposób szczególny.
    Maestro Krzysztof Penderecki podpisywał mi indeks, kiedy studiowałem w Akademii Muzycznej w Krakowie. Długo byłem związany z postacią Profesora i współpracowałem wielokrotnie przy różnych okazjach. Pierwszym poważniejszym działaniem było przygotowanie Orkiestry Filharmonii Narodowej w 1988 roku do pierwszego wykonania Polskiego Requiem w Warszawie w Katedrze Świętego Jana. Później w Gdańsku robiliśmy wspólny koncert – ja dyrygowałem pierwszą częścią, Profesor dyrygował częścią drugą i stąd w dzisiejszym programie znalazło się Agnus Dei, które miałem szczęście dyrygować także w wersji chóralnej, bowiem w takiej wersji zostało ono napisane w 1981 roku. Pracując w Filharmonii w Krakowie, miałem możliwość dyrygowania tym utworem podczas koncertu muzyki chóralnej a capella kompozytorów polskich. Pamiętam, że wykonywaliśmy utwory Henryka Mikołaja Góreckiego, Krzysztofa Pendereckiego i Juliusza Łuciuka. Dyrygując Agnus Dei wracam do swoich korzeni.
    Podobnie można powiedzieć o Aleksandrze Tansmanie, bo to są z kolei łódzkie konotacje.
Kiedy byłem po raz pierwszy dyrektorem Filharmonii Łódzkiej w latach 90-tych, też wykonywaliśmy sporo utworów Aleksandra Tansmana. Pamiętam, że graliśmy Symfonie i II Koncert fortepianowy, a I Koncert fortepianowy został wykonany po raz pierwszy w Polsce 11 listopada 2018 roku w Łodzi, bo nie pamiętam, żeby poza nagraniem w NOSPR był wykonywany. Wkrótce nagraliśmy ten koncert z Julią Kociuban dla wytwórni DUX razem z Koncertem fortepianowym Grażyny Bacewicz. Płyta z tymi utworami była nominowana do Fryderyka.
Ponieważ w Rzeszowie odbywa się bardzo prężnie rozwijający się Konkurs Muzyki Polskiej, to w tym kontekście pojawił się Tansman z I Koncertem fortepianowym.
    Antonin Dvořak jest z kolei kompozytorem, od którego rozpoczęła się moja samodzielna droga artystyczna, bo w czasie koncertu dyplomowego dyrygowałem IX Symfonią Dvořaka i ten kompozytor jest mi bardzo bliski.
Człowiek po latach powraca do tego, co było mu bliskie.

Filharmonia Paweł Przytocki i Julia Kociuban fot. Fotografia Damian Budziwojski                       Julia Kociuban - fortepian, Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej dyryguje Paweł Przytocki, fot. Fotografia Damian Budziwojski

     Nigdy nie pytałam Pana, kiedy pomyślał Pan o dyrygowaniu, bo rozpoczynając naukę muzyki, zaczynał Pan od gry na instrumencie.

     Powiem Pani może przewrotnie, że ja wciąż o tym myślę. Często zastanawiam się, po co jest dyrygowanie i czym ono dla mnie jest – ciągle sobie zadaję to pytanie. To nie jest tak, że po studiach dyrygenckich otrzymuje się dyplom z pieczątką i jest się od razu dyrygentem.
Dyrygentem człowiek się staje każdego dnia. Wtedy, kiedy rozpoczynamy pracę nad utworem i trzeba tym utworem zadyrygować, ale wcześniej trzeba pomyśleć, jaki jest sens tego dyrygowania.
Bardzo często powtarzam moim studentom, że dyrygenta nie można porównać do kierującego ruchem drogowym. To jest kreacja, to jest poczucie misji, to jest poczucie czegoś większego niż tylko stanie i machanie na chłodno od – do.
     Codziennie sobie zadaję to pytanie, bo to nie jest takie oczywiste, szczególnie we współczesnym świecie, kiedy jest bardzo silna tendencja – znowu użyję metafory – dolewania soku malinowego do piwa po to, żeby było bardziej strawne (śmiech).
Podobnie się dzieje teraz z muzyką. Trwa przeciąganie liny, czy muzyka z krwi i kości jest wciąż muzyką, czy musimy ją rozwadniać czymś, żeby przetrwała.
     Dlatego odpowiadając na pytanie o swoim dyrygowaniu stwierdzam, że to, co wykonujemy, musi być o czymś, musi do czegoś zmierzać po to, żeby za 50 lat albo za 100 lat ktoś nie powiedział, że przez bezproduktywne machanie rękami z muzyki nic nie wynika. Dlatego ta muzyka musiała zostać rozwodniona wodą sodową lub sokiem malinowym.

      Spotkałam się z wieloma stwierdzeniami znanych muzyków, że nie można kierować się wyłącznie zapisanymi nutami, bo muzyka jest także pomiędzy nutami.

      Mogę powiedzieć, bo mam odpowiedni zasób doświadczeń, że muzyka jest dla mnie sposobem na życie i sposobem na przeżycie.
Jeśli w tym wszystkim znajdę jeszcze jakąś radość i tą radością się podzielę – nie tylko umiejętnościami, ale pewną radością tworzenia czegoś, to jest dla mnie już wystarczające.
      Być może tym się różnię od współczesnych trendów, że nigdy nie stawiałem sobie nadmiernych celów i nadmiernych oczekiwań zarówno w stosunku do życia, do muzyki, jak i do ludzi, którzy decydowali o tym. Mówię tu o wszystkim – o budowaniu repertuaru, o zabieganiu o pieniądze itd., itd…
Repertuar się buduje wtedy, kiedy człowiek do tego dojrzeje. Robię to, do czego dojrzałem, co do końca zrozumiałem. Jak czegoś nie rozumiem, to się za to nie biorę.

      Pracując z orkiestrą musi Pan przekonać muzyków do tego, co Pan robi i co chce osiągnąć.

      Dlatego staram się to robić bardzo sugestywnie i bardzo wyraziście, bo jestem w stu procentach przekonany o słuszności tego, co robię. To oczywiście nie oznacza, że czasem nie zmieniam zdania, ponieważ za każdym razem w orkiestrze mam do czynienia z grupą ludzi, którzy mają interesujące osobowości.
Orkiestra to jest bardzo żywy organizm. To nie ma nic wspólnego ze współczesnymi teoriami managementu, mówiącymi o zarządzaniu zasobami ludzkimi. To jest żywy organizm, z którym się pracuje i oczywiście narzuca się mu swoją wizję, ale jeśli jest reakcja, jeśli jest efekt, to jest to bardzo inspirujące. Muzycy bowiem potrafią bardzo dużo oddać i to jest dla dyrygenta również ogromna nauka.

      Pewnie za każdym razem, bo przecież rzadko się zdarza, że staje Pan przed tym samym zespołem w kolejnych tygodniach, a najczęściej za każdym razem jest to inny zespół.

      Powiem więcej – ja nawet czasem tym samym zespołem inaczej dyryguję we wtorek, a inaczej w środę. Każdego dnia mam jakiś konkretny zamysł artystyczny do przepracowania.
Dzięki temu tydzień staje się ciekawy. Najgorsza jest w muzyce nuda i rutyna, a tak jest, jak dyrygent od poniedziałku do piątku dyryguje nie dość, że to samo, to jeszcze tak samo.

      Wtedy także zespół gra tak samo - odgrywa nuty.

      Wiemy doskonale, że to nie o to chodzi, bo jeśli to jest sposób na życie, to nie może to być odgrywanie. Oczywiście, żyć można też odgrywając codziennie swoją rolę. Mamy przecież do czynienia w społeczeństwie z ludźmi, którzy codziennie mają do odegrania konkretną rolę, a w domu wchodzą w kapcie, w szlafrok i są kimś innym. Zawsze w zależności od sytuacji odgrywają daną rolę tak, jak ją trzeba odegrać.

      Wiem, że nie lubi Pan słowa kariera, ale przecież można powiedzieć, że zrobił Pan karierę. Współpracuje Pan z większością orkiestr filharmonicznych w Polsce, a także z wieloma orkiestrami symfonicznymi i kameralnymi za granicą i ta lista jest bardzo długa.
Rozpoczynając działalność dyrygencką w Polsce, rozpoczął Pan od północy, bo był Pan dyrygentem, a później także dyrektorem artystycznym w Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku.

      Tak, to było w latach 1988 – 1989, a wtedy jeszcze ta Orkiestra, była częścią Opery Bałtyckiej. Filharmonia Bałtycka miała wtedy wykonać po raz pierwszy Polskie Requiem Krzysztofa Pendereckiego. To było wkrótce po wykonaniu tego dzieła w Warszawie. W Gdańsku także musiałem przygotować orkiestrę i chór do koncertu. Tak zaczęły się moje związki z Gdańskiem, które trwają do dzisiaj. Bardzo często wracam na Ołowiankę, gdzie jest w tej chwili siedziba Polskiej Filharmonii Bałtyckiej i mam tam dużo przyjemności z pracy. Mam też wielki, wielki sentyment do tego miejsca i do tej orkiestry. Stare miasto i Ołowianka to jest jedno z najpiękniejszych miejsc w Polsce.

      Potem po kolei zatrzymywał się Pan na dłużej w Filharmonii Łódzkiej, Filharmonii Narodowej oraz Teatrze Wielkim Operze Narodowej w Warszawie, a później powrócił Pan do Łodzi.

      Jeszcze do niedawna była współpraca z Operą Wrocławską, byłem też przez cztery sezony Dyrektorem Naczelnym i Artystycznym Filharmonii im. Karola Szymanowskiego w Krakowie, a od września 2017 roku jestem dyrektorem Filharmonii Łódzkiej im. Artura Rubinsteina. Coś się kończy, a coś zaczyna - takie jest życie.
      Mówię z całą świadomością, że ten mój aktualny status w Łodzi jest moim chyba najlepszym okresem w życiu, bo mam stabilność. Mam poczucie rozwoju artystycznego przy zachowaniu pewnej stabilizacji artystycznej i finansowej. Spotykam się z dużym zrozumieniem dla tego, co robię, jak to realizuję i efektów tego działania. W ciągu krótkiego czasu nagraliśmy trochę muzyki na płytach – między innymi koncerty skrzypcowe Emila Młynarskiego z Piotrem Pławnerem, a ostatnio nagraliśmy dwie dziewiętnastowieczne symfonie Franciszka Mireckiego i Józefa Wieniawskiego. To są bardzo ważne nagrania dlatego, że polska muzyka XIX wieku to nie tylko Chopin czy Moniuszko i czas najwyższy, żeby zarówno menedżerowie kultury i decydenci oraz ci, którzy w mediach kreują kierunki rozwoju sztuki, muzyki, a także ludzie, którzy płacą za to, dostrzegli wartość mało znanej muzyki z tego okresu.

     Wykonując i nagrywając te utwory można przekonać do tej muzyki szerokie grono słuchaczy.

     W tej chwili słuchaczy trzeba edukować, bo jak pani wie, edukacja muzyczna w szkołach upadła bardzo nisko, a właściwie jest na poziomie zerowym i filharmonie muszą edukować nieustannie. Trzeba to robić konsekwentnie, żeby za 100 lat ktoś nie powiedział: co nasi przodkowie zrobili z polską muzyką XIX wieku i z publicznością? Czy graliście im cały czas tylko monotonne rytmy muzyki klubowej, czy zrobiliście coś więcej?

     Jest Pan także doświadczonym pedagogiem.

     Owszem, od jakiegoś czasu uczę. Jestem profesorem Akademii Muzycznej w Krakowie i daje mi to bardzo dużo satysfakcji. Nigdy nie przypuszczałem, że będę miał taką radość z uczenia, z kontaktu z młodymi ludźmi.
Jestem bezwzględny, bo jeśli ktoś przez pierwszy semestr nie rokuje żadnych postępów, to od razu mówię mu, że szkoda czasu. Czasem daje się jeszcze młodemu człowiekowi szanse, ale najczęściej potwierdza się, że mówię prawdę.

     Studia na wydziałach dyrygentury w polskich akademiach muzycznych kończy każdego roku kilkanaście, a może nawet więcej osób, a miejsce na estradzie jest co najwyżej dla jednego młodego dyrygenta, który ma talent i szczęście.

     Albo nie ma miejsca wcale. Różnie to bywa, bo nawet jeśli jest talent, szczęście i „plecy” – to w którymś momencie, jeśli się nie przerobi wszystkiego do końca, to ani talent, ani szczęście, ani „plecy” nie pomagają. Jedyną receptą na sukces jest ciężka i systematyczna praca.
     Mój Profesor wielokrotnie mi powtarzał: „Możesz się nauczyć wszystkiego, masz na tyle zdolności, że to opanujesz, ale jeszcze oprócz tego musisz to „przetrawić”, czyli połączyć własny splot różnych myśli z wrażliwością, doświadczeniem oraz w własnym spojrzeniem na muzykę i na świat. Jeśli tego nie „przetrawisz”, to nie będzie to twoje, a będzie to tylko bliższa, albo dalsza kopia czegoś”.

     Mówi Pan o Profesorze Jerzym Katlewiczu, który był chyba najważniejszym Pana mistrzem.

     Tak, ukształtował mnie jako dyrygenta.

     Czy udział w konkursach miał wpływ na Pana osiągnięcia artystyczne?

      Konkursy mi nic nie dały. Powiem więcej, nawet w tej chwili konkursy dyrygentom niewiele dają. Znam dyrygentów, którzy powygrywali konkursy, a w tej chwili nie pracują w zawodzie. Konkurs nie jest receptą na sukces.
Jeżeli spojrzymy na nasz rodzimy Międzynarodowy Konkurs Dyrygentów
im. Grzegorza Fitelberga i zwycięzców tego konkursu przez lata, to możemy powiedzieć, że naprawdę wielką karierę może zrobiło dwóch.

      Może jednak liczne pokonkursowe zaproszenia do poprowadzenia koncertów z różnymi prestiżowymi orkiestrami wielu młodym dyrygentom pomogły.

      Co tydzień ma Pani konkurs z orkiestrą i albo koncert zachwyci publiczność, albo nie. Konkurs niczego nie załatwi. Oczywiście, konkursy są potrzebne, aby młodzi dyrygenci się sprawdzili i pokazali, ale to nie jest recepta.
Dyrygent jest to muzyk, który jest w ciągłym procesie dochodzenia do prawdy w muzyce i tego, co się nazywa poszukiwaniem wolności w sztuce, dotykaniem granic wolności i obserwowaniem, co z tego wynika, nie zbaczając z kursu, który się nazywa prawda. To jest nieustanny proces. Nie można powiedzieć – już zrobiłem wszystko i mogę do końca życia odcinać kupony. Nie ma takiego momentu.
     Profesor Józef Patkowski powiedział mi chyba 15 lat temu, że jeśli ktoś zaczyna wierzyć we własną wielkość, to jest już jego koniec. To jest tak jak brak kompasu podczas wędrówki.
Proces kształtowania dyrygenta jest bardzo trudny, ale proces dojrzewania do tego, kim chcę być, a właściwie jakim muzykiem chcę być – jest bardzo długi.
      Jak się jest młodym dyrygentem, to często łapiemy wszystko, tylko co z tego wynika?
Co innego być przekonanym do takiej, a nie innej interpretacji, zrozumieć do końca istotę takiego, a nie innego warsztatu kompozytorskiego. Przeniknąć osobowość kompozytora jest czymś zupełnie innym, niż zadowolić się sukcesem własnego ja.

Filharmonia Paweł Przytocki fot Fotografia Damian Budziwojski      Paweł Przytocki dyryguje Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej podczas wykonania VIII Symfonii G-dur op.88 Antonina Dvoraka, fot. Fotografia Damian Budziwojski

      Ja za wielki Pana sukces uważam fakt, że Pana nagranie I Symfonii Sergiusza Rachmaninowa zostało wyróżnione przez amerykański magazyn muzyczny „La folia”, obok takich kreacji, jak V Symfonia Ludwiga van Beethovena pod batutą Carlosa Kleibera oraz Appasionata Światosława Richtera.     

      Tak, bo recenzentowi chodziło o intensywność wyrazu artystycznego i to nagranie wpisywało się w podobną temperaturę tych interpretacji. To miłe, ale z tego powodu nie zaproszono mnie na żaden koncert w Ameryce (śmiech).

      Czy decydując się na zawód dyrygenta, wiedział Pan, że czeka Pana przez całe życie trudna praca nad nowym repertuarem?

      Owszem, wiedziałem, ale nie przypuszczałem, że po ukończeniu studiów w XXI wieku pojawi się taka mnogość chłamu, który będzie zatruwał muzykę. Nie brałem tego pod uwagę, że coś, co jest na poziomie dennym, może być gloryfikowane jako wielka sztuka.

      Pozostało nam tylko kierować się słowami utworu Wojciecha Młynarskiego „Róbmy swoje….”.

      Tak jak zostałem nauczony i tak jak zostałem do tego zawodu przygotowany. Powinienem to robić zgodnie z własnym przekonaniem i nie oglądać się za siebie, tylko patrzeć w przyszłość i wierzyć w to, że to, co robię, jest komuś potrzebne oraz ma jakieś znaczenie.

      Niedługo Pan będzie dyrygował bardzo ważnym koncertem.

      Tak, to jest dla mnie bardzo istotne, bo 14 marca inauguruję dużym Koncertem Galowym XVII Międzynarodowy Mistrzowski Konkurs Pianistyczny im. Artura Rubinsteina – prestiżowy konkurs pianistyczny, jeden z najważniejszych konkursów na świecie, organizowany od 1974 roku w Tel Avivie (Izrael) przez The Arthur Rubinstein International Music Society na cześć wybitnego pianisty Artura Rubinsteina, który urodził się w Łodzi.
      To jest bardzo znaczące i ważne wydarzenie w moim życiu, ponieważ jestem związany z Filharmonią, która nosi imię Artura Rubinsteina w mieście, w którym ten artysta się urodził. To jest wielkie wyróżnienie dla mnie i dla Filharmonii Łódzkiej. Jest to dla mnie zaszczyt. Będę tam dyrygował czterema koncertami fortepianowymi Sergiusza Rachmaninowa i jeszcze dochodzą do tego Wariacje na temat Paganiniego na fortepian i orkiestrę. Cały koncert będzie trwał prawie 5 godzin, z godzinną przerwą w środku. To będzie prawdziwy maraton.
      Wielki sentyment, a nawet miłość do muzyki, do Rachmaninowa będę mógł zrealizować w Tel Avivie. Może nie wypada w takich czasach mówić o miłości do muzyki Rachmaninowa, ale uważam, że miłość do muzyki nie ma nic wspólnego z polityką.

      Jak już Pan powiedział na początku rozmowy, dawno nie było Pana w Rzeszowie. Jest Pan z pewnością usatysfakcjonowany gorącym przyjęciem przez publiczność zarówno pierwszej części wieczoru, a szczególnie rewelacyjnym wykonaniem I Koncertu fortepianowego Aleksandra Tansmana przez Julię Kociuban i Orkiestrę Filharmonii Podkarpackiej pod Pana czujną batutą. Wykonana w części drugiej VIII Symfonia G-dur op. 88 Antonina Dvořaka była wspaniałym popisem dla orkiestry i dyrygenta. Rzadko się zdarza taka czujność zespołu na gesty dyrygenta. Publiczność była zachwycona, a najlepszym dowodem były bardzo długie i gorące oklaski, podczas których kilkakrotnie musiał się Pan pojawiać na scenie. Mam nadzieję, że na następny koncert w Rzeszowie pod Pana batutą nie będziemy musieli czekać latami.

      Mogę już dzisiaj zapewnić, że będę w Rzeszowie już niedługo, bo w planie mam poprowadzić zakończenie sezonu artystycznego 2022/2023. Koncert odbędzie się 16 czerwca tego roku, a solistką będzie znakomita pianistka Beata Bilińska.

      Pozostało nam czekać na ten koncert, a ja bardzo dziękuję Panu za rozmowę.

      Ja również dziękuję i wszystkiego dobrego Państwu życzę.

Zofia Stopińska

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Z Rafałem Janiakiem nie tylko o dyrygowaniu

      Z pewnością na długo pozostanie w pamięci melomanów wyjątkowy koncert, który odbył się 24 lutego w Filharmonii Podkarpackiej. Wieczór rozpoczęła wzruszająca „Ballada ukraińska”, którą zaśpiewała Kseniia Oliinyk, a później wykonane zostały zaplanowane utwory. Solistą był znakomity klawesynista Marcin Świątkiewicz, a nasi filharmonicy wystąpili pod batutą dr hab. Rafała Janiaka, świetnego dyrygenta, kompozytora i pedagoga Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie. Bardzo się cieszę, że po koncercie mogłam porozmawiać z dyrygentem i dzięki temu mogą Państwo poznać bliżej tego Artystę.

     Przygotował Pan wspólnie z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej i klawesynistą Marcinem Świątkiewiczem bardzo różnorodny i przemyślany program, ukazujący nam instrument solowy w utworze muzyki baroku i prawie współczesnej.

     To prawda, bo Henryk Mikołaj Górecki należy do klasyków muzyki współczesnej polskiej szkoły powojennej. Tak się złożyło, że ten koncert odbył się dokładnie w pierwszą rocznicę wybuchu wojny w Ukrainie i wszystkie utwory mają związek z tym wydarzeniem.

     Muzyka Johanna Sebastiana Bacha jest absolutna, stawiająca wiele pytań natury nie tylko muzycznej, ale także filozoficznej czy też egzystencjalnej. Forma koncertująca – współzawodniczenia z pewną motoryką może nam się kojarzyć z ludycznością w muzyce, ale tak naprawdę, w tym wszystkim przyświeca tej muzyce filozofia egzystencjalna, która towarzyszyła Bachowi. Jest ona wzięta przez pryzmat kantora protestanckiego, ale przez cały czas pojawia się pytanie o sens.

     Koncert klawesynowy d-moll Johanna Sebastiana Bacha poprzedziliśmy Melodią Myrosława Skoryka, utworem tak bardzo związanym z tym, co się wydarzyło w ostatnim czasie. Wielokrotnie tą kompozycją w ostatnim roku dyrygowałem. Stała się ona hołdem polskiego środowiska orkiestrowego dla naszych kolegów – artystów, mieszkających na Ukrainie i często występujących w Polsce. Melodia Skoryka bardzo dobrze wpisuje się w zapowiedź barokowego koncertu klawesynowego.

     Wiemy, w jakich czasach komponował Henryk Mikołaj Górecki i jest to także muzyka absolutna, bo zarówno Trzy utwory w dawnym stylu i sam Koncert na klawesyn nie mają wprost żadnych odwołań pozamuzycznych, ale dla mnie trudno w Trzech utworach w dawnym stylu widzieć tylko odwołania do polskiej muzyki renesansowej. Ja także, zwłaszcza w drugiej części, odczytuję ten trud ludzi pracy mieszkających na Śląsku. Wiemy doskonale, jakie były realia w latach 70-tych ubiegłego stulecia, które są także dostrzegalne dzisiaj – kominy, szarość i walka o wolność.

     Prawykonanie tego koncertu odbyło się w 1980 roku. Partie solowe grała Elżbieta Chojnacka, a dyrygował Stanisław Wisłocki, któremu bardzo bliska była muzyka Mieczysława Karłowicza, a zwłaszcza „Odwiecznych pieśni”, że przez wiele lat  w swoich wydaniach PWM drukował  dodatkowe oznaczenia Wisłockiego, dotyczące interpretacji tej muzyki. Dzisiaj na pulpitach mieliśmy nowe wydanie, w którym wróciliśmy do korzeni, co nie zmienia faktu, że Górecki i Karłowicz to kompozytorzy, którzy byli obecni w życiu Stanisława Wisłockiego, który ma przecież związki z Rzeszowem, bo tutaj się urodził.

     Pana życie zawodowe toczy się w kilku nurtach i bardzo proszę nam o nich opowiedzieć. W Rzeszowie dyryguje Pan koncertem symfonicznym, ale przecież coraz to częściej dyryguje Pan spektaklami operowymi, a także proszony jest Pan do prowadzenia prawykonań utworów.

     Artystycznie jestem dyrygentem i kompozytorem, a także pedagogiem. Jednak ostatnio dominuje moja działalność dyrygencka i to co rusz to na nowym polu, jeżeli chodzi o funkcje, które zostają mi powierzone. Od trzech lat jestem dziekanem Wydziału Dyrygentury Symfoniczno-Operowej w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie, a od stycznia bieżącego roku objąłem stanowisko dyrektora artystycznego Teatru Wielkiego w Łodzi.

     Mam czas operowy w swojej działalności, chociaż w mojej dotychczasowej pracy opera była także bliskim dla mnie gatunkiem. I dotyczy to również działalności kompozytorskiej, bo w lutym 2019 roku na deskach Teatru Wielkiego w Łodzi odbyła się premiera opery mojego autorstwa „Człowiek z Manufaktury”, a w maju 2019 roku odbyła się jej wersja plenerowa na rynku Łódzkich Włókniarek.

      Ta kompozycja powstała z myślą o konkursie organizowanym przez Teatr Wielki w Łodzi. Jury pod przewodnictwem prof. Krzysztofa Pendereckiego przyznało Panu jednogłośnie Grand Prix i jeszcze dodatkowo zdobył Pan laur nagrody publiczności. Zachwycony był tą operą Mistrz Krzysztof Penderecki.

      Bardzo się cieszę, że Teatr Wielki w Łodzi przez cały czas utrzymywał ten tytuł w repertuarze. Od premiery już mija cztery lata, a cały czas ta opera, z przerwą pandemiczną, jest wznawiana w repertuarze pomimo, że jest to utwór na duży skład. Dzieje się tak także dlatego, że to jest ważny dla Łodzi tytuł, bo opowiada o tym mieście. Krytycy pisali, że jest to pierwsza opera o historii polskiego miasta.

      To prawda, że prof. Krzysztof Penderecki jednoznacznie wskazał wtedy moje zwycięstwo w konkursie, ale także po premierze jeszcze udało nam się wielokrotnie spotkać. Zawsze będę pamiętał nasze ostatnie spotkanie, na pół roku przed odejściem Profesora, w Jego domu w Krakowie. Udało nam się wspólnie spędzić cały dzień. Profesor z chęcią, i zainteresowaniem słuchał różnych moich kompozycji, nie tylko operowych, ale także kameralnych.

      Niedawno, bo w styczniu, ukazała się płyta z udziałem Polskiej Filharmonii Kameralnej Sopot. Płyta jest hołdem złożonym przeze mnie, ale również przez Orkiestrę w Sopocie, Profesorowi Pendereckiemu. Nagraliśmy na tej płycie Jego utwory w zestawieniu z Jego nauczycielem Arturem Malawskim i Jego uczennicą Joanną Wnuk-Nazarową. Udało nam się na płycie zamieścić również pierwsze światowe nagrane utworu dyplomowego Krzysztofa Pendereckiego Epithaphium Artur Malawski in memoriam.

      Chcę podkreślić, że Profesor Krzysztof Penderecki na pewno wpływał na rozwój mojej drogi artystycznej. Jest z pewnością moim mentorem kompozytorskim i staram się Jego twórczość nie tylko promować, a także  włączać do swojego repertuaru, ale przede wszystkim tam, gdzie jest to możliwe - utrwalać.

      Taka okazja będzie z pewnością w przyszłym sezonie, kiedy to na deskach Teatru Wielkiego w Łodzi dokonamy premiery „Raju utraconego”. Tak naprawdę będzie to pierwsza premiera w Polsce, wystawiona wyłącznie siłami polskich artystów.

      Trzeba podkreślić, że miał Pan szczęście do mistrzów, bo w dziedzinie dyrygowania zdobywał Pan doświadczenie pod kierunkiem wybitnych polskich mistrzw batuty – Antoniego Wita i Jacka Kasprzyka.

      Tak, u Jacka Kasprzyka poprzez asystenturę w Filharmonii Narodowej, ale moim profesorem, z którym do dzisiaj jesteśmy w bardzo bliskim kontakcie, jest prof. Antoni Wit. O tym, że Profesor Wit był znakomitym pedagogiem, najlepiej świadczy działalność jego absolwentów.

      Chcę także podkreślić, że w tym repertuarze, który prezentowaliśmy w Rzeszowie, był Henryk Mikołaj Górecki, z którym Profesor bardzo się przyjaźnił i dokonał wiele prawykonań jego utworów, oraz Mieczysław Karłowicz, który był jego ulubionym kompozytorem.

      Ja miałem to szczęście, że pierwsze kroki z twórczością tych kompozytorów stawiałem pod okiem prof. Antoniego Wita, stąd znam tradycję wykonawczą tych utworów „od źródła”. Dzisiaj mam już własny stosunek do tej muzyki, ale wiem, jak wiele dla interpretacji polskiej szkoły kompozytorskiej wnieśli prof. Antoni Wit czy wspomniany wcześniej Stanisław Wisłocki.

Filharmonia 1        Marcin Świątkiewicz - klawesyn, Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej dyryguje Rafał Janiak, Fot. Fotografia Damian Budziwojski

       Ukończył Pan także studia w zakresie kompozycji. Ciekawa jestem, czy kompozycji można się nauczyć, bo według mnie, aby zostać kompozytorem, trzeba mieć specjalny dar płynący z góry. Uczył Pana znakomity prof. Stanisław Moryto. Rozpoczął Pan naukę kompozycji studiując dyrygenturę?

       Na odwrót. Najpierw rozpocząłem studia kompozytorskie, chociaż zawsze myślałem bardziej o orkiestrze niż o dyrygowaniu. Jako kompozytora zawsze fascynowały mnie duże składy wykonawcze. Kolejnym krokiem było zainteresowanie się dyrygenturą.

       Pytała pani, czy kompozycji można się nauczyć. To jest bardzo trudne pytanie. Patrząc na historię edukacji w tej materii, to tak naprawdę wielcy kompozytorzy, do XIX wieku włącznie, nie studiowali kompozycji – studiowali kontrapunkt, harmonię, orkiestrację, ale nie samą kompozycję. Kompozycja to przede wszystkim obszar swoistej filozofii muzyki tak naprawdę i kompozytorzy powinni doskonalić swój warsztat pod względem techniki. Tego można się nauczyć.

       Wiadomo jednak, że te dwa słowa – kontrapunkt i harmonia, słuchając najnowszych trendów w muzyce XXI wieku, mogą okazać się mylnym tropem. Czy do pisania niektórych kompozycji, w których  uzywane są stylistyki muzyki nowej, rzeczywiście wymagają znajomości tej wiedzy? Czasem z przykrością stwierdzam, że nie.

       Nie chodzi o to, że muzyka powinna być wyłącznie harmoniczna czy taka, która eksploruje instrumenty w sposób tradycyjny, absolutnie nie, tylko pewne procesy, które zachodzą w tej materii później, możemy również przełożyć na obszar muzyki absolutnie atonalnej, muzyki, którą określiłbym szmerową. Chodzi o rozumienie procesów muzycznych, krótko mówiąc. Wydaje mi się, że właśnie poprzez doskonalenie warsztatu można te procesy zrozumieć.A jeżeli chodzi o iskrę bożą, to tak jak Pani powiedziała, tej rzeczy się nie nabędzie. Można tylko wyzwolić w sobie nieodkryte pokłady twórcze.

      Kompozytora inspirują do tworzenia różne rzeczy. Pewnie takim najbardziej dopingującym  jest zamówienie utworu na określoną okoliczność.

      Jeszcze bardziej data ukończenia, nazywamy to potocznie - deadline. Kompozytorzy tworzą zamówienie na konkretną datę. Tak też jest ze mną. Ta stymulacja zamówienia powoduje, że wtedy jestem wręcz zmuszony znaleźć miejsce w mojej działalności na komponowanie.

      Kompozytorów – dyrygentów wcale mało nie było. Proszę zauważyć, że Gustav Mahler za swojego życia był uznanym dyrygentem, obejmującym bardzo ważne stanowiska – między innymi był dyrektorem Opery Wiedeńskiej, a później dyrektorem Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Wiadomo było, że także komponuje, ale renesans jego muzyki nastąpił dopiero po drugiej wojnie światowej. On dzielił sobie rok na pracowity, dyrygencki czas sezonu i wakacyjny – kompozytorski.

      Ja to doskonale rozumiem, bo naprawdę ciężko jest komponować, studiując partytury innych kompozytorów i także szukam dłuższych momentów, w czasie których mogę się skupić na pisaniu muzyki.

      Pomimo objęcia tych nowych funkcji i zwiększonej aktywności dyrygenckiej, staram się znaleźć miejsce na komponowanie, zwłaszcza że zamówień mi nie brakuje, stąd jeszcze na ten rok mam liczne plany. Muszę się z nich wywiązać. Są już takie, które są lekko po terminie.

  Filharmonia 2                Orkiestrą Smyczkową Filharmonii Podkarpackiej dyryguje Rafał Janiak, Fot. Fotografia Damian Budziwojski 

      Musi Pan znaleźć na to wszystko czas, a przecież nie powiedzieliśmy, że sporo czasu zajmuje Panu także praca pedagogiczna. Trzeba bardzo systematycznie pracować z młodymi ludźmi, którzy marzą o tym, żeby zostać dyrygentami.

      To prawda. Ta systematyczność jest istotna. Moje poniedziałki są poświęcone dla studentów i ten kontakt systematyczny na pewno pozwala rozwijać się w sposób regularny.

      Muszę podkreślić, że zawód muzyka-artysty jest bardzo trudny, zwłaszcza w rozpoczęciu działalności artystycznej. Czy to będzie skrzypek, kotlista, dyrygent, to ta materia zawsze jest bardzo trudna. Nawet ukończenie prestiżowej uczelni z oceną wyróżniającą nigdy nie daje gwarancji, że my ten zawód będziemy uprawiać.

      Zawód dyrygenta jest chyba pod tym względem szczególny. Obecnie wydziały dyrygentury są prowadzone we wszystkich uczelniach muzycznych w Polsce. Kiedyś liczyliśmy, że każdego roku opuszcza mury uczelni około 40. absolwentów. Szanse, że nawet część z nich zostanie dyrygentami, są znikome. Konkurencja jest ogromna. To nie do końca jest wynik tego, że te osoby nie wykazują potencjału – wręcz przeciwnie. Tutaj tak naprawdę decydują detale i tak jak pani powiedziała – spotkanie odpowiednich osób.

      Ja miałem szczęście spotkania się z Maestro Krzysztofem Pendereckim czy pracę z takim mistrzem, jak prof. Antoni Wit. Ten łut szczęścia decyduje, czy dostaniemy tak naprawdę szanse na to, żeby rozpocząć.

      Należy chyba otwarcie powiedzieć, że coraz częściej za pulpitem dyrygenckim stają kobiety. W ubiegłym roku Polki triumfowały w konkursie „La Maestra” w Paryżu. Trochę mi żal, że tylu bardzo utalentowanych dyrygentów wyjechało z Polski, wygrali konkursy, zajmują stanowiska szefów orkiestr i teatrów operowych, a w Polsce za pulpitami dyrygenckimi stają bardzo rzadko.

      To jest bardzo złożony problem. Moim zdaniem w dyrygenturze są pewne mody. Zawsze tak było. Przykładem może być moda na młodych dyrygentów, którą zapoczątkował Gustavo Dudamel.

      Obecnie jest moda na kobiety-dyrygentki. W mojej klasie także studiują panie i ten zawód się feminizuje. Nie mam nic naprzeciw, ale myślę, że kobiety chciałyby być traktowane nie parytetowo, ale podmiotowo.

      To samo dotyczy młodych dyrygentów, że jednak każdy chciałby być oceniany pod kątem kompetencji, a nie że jedynym kryterium, dla którego jesteśmy zapraszani albo obdarowywani bukietem kwiatów czy laurem, jest to, że jesteśmy kobietą, czy mężczyzną. Nadrabiamy pewne zaległości historyczne. Przypomnę głośną sprawę, kiedy rewelacyjna klarnecistka Sabine Meyer zdawała do Filharmonii Berlińskiej  i została odrzucona przez Herberta von Karajana wbrew opinii całej orkiestry tylko dlatego, że była kobietą. Od tego czasu minęło czterdzieści lat i co się dzieje? Kobieta została przyjęta na stanowisko koncertmistrza w tej filharmonii. Wreszcie mamy równouprawnienie i kompetencje decydują.

      Wybitni polscy dyrygenci - prof. Henryk Czyż i prof. Bogusław Madey nie przyjmowali kobiet do swoich klas dyrygenckich. Jestem przekonany, że nie wynikało to z szowinizmu, tylko też panowie zdawali sobie sprawę z tego, jak trudna i odpowiedzialna jest praca nie tyle manualna z zespołem, ale przede wszystkim praca związana z zarządzaniem, którą dyrygent prowadzi nawet wtedy, kiedy jest dyrygentem gościnnym, to pracuje z dużą grupą ludzi, która ma różne poglądy na świat, na muzykę i różne problemy czysto życiowe, które dyrygent musi rozwiązywać.

      Wspomniał Pan, że od niedawna jest Pan dyrektorem artystycznym Teatru Wielkiego w Łodzi i wspólnie z dyrektorem Marcinem Nałęcz-Niesiołowskim musieli się panowie  zmierzyć z zaplanowaniem repertuaru, który będzie w bieżącym i następnych sezonach.

      Obejmując nasze funkcje od 1 stycznia, pozostało nam dokończenie sezonu. W ostatnim czasie z planowaniem w tej instytucji z różnych względów nie było najlepiej, a przyczyniła się do tego także pandemia. Jeszcze w styczniu ogłosiliśmy pełen program do końca sezonu, łącznie z premierą, którą realizujemy, i obejmę także kierownictwo muzyczne nad tym spektaklem, a będzie to „Faust” Charles’a Gounoda. W tej chwili domykamy plany kalendarzowe na przyszły sezon i myślimy już o premierach w kolejnych sezonach.

      Teatr operowy wymaga planowania z wielkim wyprzedzeniem, a jest to trudne, bo instytucje kultury mają model organizowania i finansowania związany z rokiem kalendarzowym i budżetowym. Musimy myśleć sezonami, a chcielibyśmy myśleć kadencjami. Przygotowując się do ważnych premier potrzebujemy dużo czasu. Wydaje nam się, że nasz współorganizator, czyli Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego zdaje sobie z tego sprawę, że potrzebujemy ten zapas czasu. Staramy się działać, aby wszystko było jak najlepiej.

      Ciekawa jestem, jak się Panu udaje godzić te wszystkie obowiązki z życiem rodzinnym. Żona jest znakomitą skrzypaczką, wychowują Państwo dzieci i z pewnością nie jest łatwo.

      Jest to trudne. Tak się szczęśliwie złożyło, że w tym tygodniu w Warszawie trwają ferie, przyjechaliśmy do Rzeszowa całą rodziną i jesteśmy razem. Łódź jest na szczęście niedaleko Warszawy, ale czasu nam brakuje.

      Staram się też tak planować moje zobowiązania, żeby mieć w kalendarzu trochę przestrzeni na to, co tak naprawdę dla mnie w życiu jest najważniejsze. Ostatnie dwa miesiące pokazują nam, że wcale nie jest to takie proste i komplikacji związanych z brakiem czasu jest bardzo dużo.

       Mam nadzieję, że po bardzo życzliwym przyjęciu programu koncertu przez publiczność, a szczególnie gorących owacjach po wykonaniu „Odwiecznych pieśni” Mieczysława Karłowicza, wyjedzie Pan z Rzeszowa zadowolony i że zechce Pan do nas wkrótce powrócić.

       Z wielką przyjemnością zawsze wracamy z żoną do Rzeszowa, bo ona też często tutaj gości na scenie Filharmonii Podkarpackiej. Nie liczyłem, który raz dyrygowałem w Rzeszowie, ale czuję się tutaj jak w domu i bardzo się cieszę, że takie wspaniałe programy udaje nam się z panią dyrektor Martą Wierzbieniec tutaj realizować.

     Orkiestra jest absolutnie gotowa na wytężoną pracę, która daje mi dużo satysfakcji artystycznej i zawsze te koncerty zostają w mojej pamięci, a mam również nadzieję, że także w pamięci melomanów. Z wielką chęcią będę tutaj nadal przyjeżdżał.

Zofia Stopińska

 

 

  

Druga miłość, oprócz śpiewu Edyty Piaseckiej

      Miniony rok Filharmonia Podkarpacka im. Artura Malawskiego w Rzeszowie zakończyła dwoma koncertami sylwestrowymi, które entuzjastycznie zostały przyjęte przez publiczność. Solistką koncertów była znakomita Edyta Piasecka, której towarzyszyła Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą maestro Michaela Maciaszczyka. Koncerty poprowadził Stefan Münch.
      Znakomicie grała orkiestra prowadzona przez Michaela Maciaszczyka, a pani Edyta Piasecka śpiewała zachwycająco.
Bardzo się cieszę, że w czasie pobytu w Rzeszowie Artystka znalazła czas na rozmowę i dlatego mogę Państwa zaprosić Państwa do lektury.

       Spotykamy się w Rzeszowie, ponieważ występuje Pani w Filharmonii Podkarpackiej podczas koncertów w dwa ostatnie dni 2022 roku.

       Odrzuciłam inne oferty i wybrałam Filharmonię w Rzeszowie. Bardzo się cieszę, ponieważ ciągnie mnie do Rzeszowa. Wcześniej na zaproszenie pani dyrektor Marty Wierzbieniec występowałam podczas różnych koncertów operowych, operetkowych, a także śpiewałam partie solowe w oratoriach.
Występowałam również podczas Muzycznych Festiwali w Łańcucie, a po raz pierwszy współpracowałam ze śp. Bogusławem Kaczyńskim. Z przyjemnością przyjeżdżam do Rzeszowa i dobrze się tu czuję.
Bardzo dobrze przebiegała współpraca z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej. Nie mamy żadnych problemów, jeżeli chodzi o współpracę muzyczno-artystyczną. Bardzo dobrze się śpiewa z towarzyszeniem tej orkiestry.

       Te wieczory były dla Pani szczególnie wymagające, ponieważ była Pani jedyną solistką i trzeba było przygotować większy i do tego, moim zdaniem, bardzo trudny program.

       To prawda. Program był bardzo wymagający, ale sama sobie taki wybrałam. Były różne pomysły na te dwa koncerty, ale stwierdziłam, że skoro pani Dyrektor powierzyła mi takie trudne dzieło, to nie mogą to być łatwe arie. To także wynikało z mojego doświadczenia, bo w każdy wieczór sylwestrowy występuję w filharmonii albo w teatrze operowym i przekonałam się, że publiczność lubi arie koloraturowe i trudne, w których śpiewaczka może się popisać. Dlatego w programie znalazły się: aria Julii z opery Romeo i Julia Charles’a Gounoda, aria Rozyny z opery Cyrulik Sewilski Gioacchino Rossiniego, aria Eleny Merce dilette amiche z opery Nieszpory sycylijskie Giuseppe Verdiego, Walc Marii Miłość to niebo na ziemi z operetki Paganini Franza Lehara, czy Przetańczyć całą noc z musicalu My fair lady Fredericka Loewe.

       Owacje zachwyconej publiczności były tak gorące podczas obu wieczorów, że trzeba było bisować.

       Dużo emocji było także na scenie i dlatego z wielką przyjemnością pożegnałam się z publicznością Siboney, popularnym utworem, który skomponował Ernesto Lecuona.

       Czy zdarzyło się kiedyś, że w wieczór sylwestrowy bawiła się Pani w gronie bliskich w domu albo na jakimś balu?

       Jeszcze nigdy nie spędzałam Sylwestra w domu. Grudzień, styczeń i luty to są bardzo ciężkie miesiące ze względu na ilość koncertów i spektakli. Przyznam się, że gdybym nie miała zaproszenia, to byłoby mi bardzo przykro, bo przyzwyczaiłam się, że śpiewam w Sylwestra.
       Bywa tak, że często są zaproszenia, aby zaśpiewać w dwóch, a nawet trzech miejscach w wieczór sylwestrowy, ale uważam, że nie jest to dobry pomysł i takich propozycji nie przyjmuję, bo taki program, jaki śpiewałam w Rzeszowie, jest bardzo obciążający dla głosu. Na szczęście tutaj koncerty odbyły się w dniach 30 i 31 grudnia i mogłam trochę odpocząć.

01Edyta Piasecka w arii Julii z opery Romeo i Julia Charles'a Gounoda, Orkiestra Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej dyryguje Michael Maciaszczyl, fot. Damian Budziwojski / Filharmonia Podkarpacka

        Ostatnio sporo czasu spędza Pani w Krakowie, bo nie tylko jest Pani zapraszana przez Operę Krakowską, występuje Pani z koncertami, rozpoczęła Pani działalność pedagogiczną, a niedawno znalazła się Pani w gronie znakomitych jurorów konkursu wokalnego o bardzo długich tradycjach.

        Bardzo się cieszę, że powolutku wracam do Krakowa. Przez cały czas mieszkałam i dużo pracowałam w Warszawie, albo stamtąd wyjeżdżałam na gościnne występy. Ze względów osobistych musiałam wrócić do Krakowa, kupiłam sobie pod Krakowem domek.
         Tam się zaczęła moja praca pedagogiczna, bo przez COVID-19 stwierdziłam, że zajmę się młodymi ludźmi, którzy marzą o śpiewie i tak mnie to wciągnęło, że mam teraz pod swoimi skrzydłami sześć najlepszych koloratur, bo specjalizuję się w koloraturach. Jestem zapraszana do prac jury w kilku konkursach – w 2023 roku też mam zaproszenia do następnych konkursów.
Bardzo mnie to interesuje i mogę powiedzieć, że jest to druga miłość, oprócz śpiewu.
        Zwrócono mi uwagę, że jestem za bardzo wymagająca, ale staram się uczyć najlepsze głosy, tym bardziej, że w Polsce mamy dużo utalentowanych ludzi, którym trzeba dać szanse.
Dla młodego człowieka jedyną możliwością do pokazania się są konkursy. Od dwóch lat wymyśliłam, że osoby, które są warte pokazania, będą występowały w moim cyklu „Mistrz i jego uczniowie”.
Staram się organizować te koncerty w każdym miesiącu. Może jestem trochę „ostra”, bo zawsze staram się, aby one były na najwyższym poziomie, jaki człowiek jest w stanie pokazać. Najczęściej są to głosy sopranowe i cały czas „przemycamy” trudniejsze utwory, a nie tylko te lekkie i przyjemne.
        Staram się być nie tylko pedagogiem i jurorem, ale również producentem koncertów z udziałem tych młodych ludzi. Współpracuję z kilkoma agencjami, które organizują przesłuchania i jeśli młoda osoba się podoba, to jest angażowana do występów. Okazuje się, że moje dziewczyny są świetne i jestem z nich bardzo dumna. Niedawno, jak to moje dziewczyny mówią, „wykosiłyśmy” trzy konkursy z takimi wysokimi nagrodami, że jestem bardzo szczęśliwa.Pracujemy dopiero od trzech lat, a od dwóch lat „sypią się nam” czołowe nagrody – pierwsze lub drugie miejsca i nagrody specjalne. Dziewczyny sobie naprawdę świetnie radzą.

        Koncerty „Mistrz i jego uczniowie” oraz udział w konkursach to także bardzo ważne elementy pracy pedagogicznej.

         Wysyłanie do różnych agencji lub organizatorów koncertów CV i informacji o dokonaniach młodych ludzi nie jest skuteczne. Stąd się wziął pomysł koncertów, podczas których zaśpiewa Edyta Piasecka oraz moi uczniowie i okazuje się, że jest to skuteczniejsze. Zdarza się tak, że czasem nie mogę zaśpiewać – na przykład 4 stycznia mam dużą galę i nie jestem w stanie wystąpić na trzech innych koncertach, to zaproponowałam swoje uczennice, które już występowały i zachwyciły publiczność swoimi pięknymi koloraturami.
         Mój mentor i pedagog prof. Ryszard Karczykowski wiele razy mi powtarzał: „Jak zaczniesz dobrze uczyć, to zobaczysz, że twój głos zacznie się też inaczej rozwijać”.
Teraz widzę, że wszelkie moje tzw. „plastry’, „kruczki”, które zalecam swoim uczniom, sprawiają, że mój głos faktycznie inaczej się rozwija. Jest to dobre nie tylko dla nich, ale także dla mnie.
Po lekcjach jestem bardzo zmęczona, bo ja z nimi śpiewam, a nie siedzę na krzesełku, słucham, mówię, że jest ładnie i dziękuję bardzo.
Po ośmiu godzinach intensywnej pracy z uczniami jestem zmęczona, ale jest to ogromna przyjemność.

02Edyta Piasecka - sopran, Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej dyryguje Michael Maciaszczyk, for Damian Budziwojski / Fillharmonia Podkarpacka

        Od niedawna zmieniła się dyrekcja w Operze Krakowskiej.

        Tak i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa, ponieważ współpracowałam z panem prof. Piotrem Sułkowskim przez wiele lat. Nie tylko jak był dyrektorem w Krakowie, ale także później, kiedy był dyrektorem Filharmonii Warmińsko-Mazurskiej. Uważam, że jest rewelacyjnym artystą i bardzo ciepłym człowiekiem oraz świetnym managerem i dobrze się stało, że prof. Piotr Sułkowski wrócił na stanowisko dyrektora Opery Krakowskiej.

        Chcę jeszcze powrócić na chwilę do Międzynarodowego Konkursu Operetkowo-Musicalowego pod honorowym patronatem Wiesława Ochmana, w którym była pani w gronie jurorów.

        To bardzo dobry konkurs. Szkoda, że odbywa się co dwa lata, a nie w cyklu rocznym. Pani Ewa Warta-Śmietana stworzyła znakomity i potrzebny konkurs. Świetnie nam się współpracowało w gronie jurorów przez kilka dni. Przyznam się, że przeżyłam także stresujące chwile, bo po wysłuchaniu wielu głosów i wyłonieniu najlepszych, trzeba było stanąć na estradzie Filharmonii Krakowskiej i wykonać z nimi koncert. To nie jest takie proste, aby tak zaśpiewać, żeby ta młodzież uwierzyła nam – tak, oni rzeczywiście mają rację.
        Siedząc i słuchając przekonaliśmy się, że mamy bardzo dobrych wokalistów, ale szkoły są różne. Tak jak mówili przewodniczący jury Wiesiu Ochman oraz prof. Jan Ballarin i ja się do tego przychylam – brakuje nam osobowości z ogromną charyzmą, które jak wchodzą na scenę, to od razu wiadomo, że ta osoba będzie miała taki magnetyzm, że nie potrzeba już nic - jest tylko ona, jej głos i wygląd. Takich głosów nam trochę brakuje.
Zastanawialiśmy się wszyscy, dlaczego brakuję osobowości. Trzeba jednak powiedzieć, że zdarzały się też bardzo piękne dziewczyny, które śpiewają rewelacyjnie i mają właśnie „to coś”, że człowiek spija każdą nutkę z ich ust, a także zdarzają się mężczyźni, którzy wychodzą, pięknie wyglądają i świetnie śpiewają, i od razu chciałoby się tej osobie dać pierwszą nagrodę. Takich osób jest mało.

03           Na pierwszym planie Edyta Piosecka - sopran i Michael Maciaszczyk - dyrygent, fot. Damian Budziwojski / Filharmonia Podkarpacka

        To wszystko prawda, ale trzeba powiedzieć, że w ostatnich latach jesteśmy w światowej czołówce. Polscy artyści – śpiewaczki i śpiewacy podbijają serca publiczności na całym świecie, występując w najsłynniejszych salach koncertowych i teatrach operowych.

        Dlatego ja ciągle powtarzam pytanie podczas koncertów, które organizuję i na prowadzonych master-klasach – dlaczego my w teatrach, filharmoniach i na różnych festiwalach pokazujemy wciąż zagraniczne gwiazdy, skoro mamy w Polsce znakomitych śpiewaków i oni cały czas siedzą i czekają na rezerwowej ławce. Szkoda, bo mogliby swym śpiewem zachwycać polską publiczność.

        Od dawna jest tak, że polscy artyści muszą zrobić kariery za granicą, żeby w Polsce występować i cieszyć się uznaniem.

        Jako przykład powiem, że przez osiem lat pracowałam w Operze Narodowej i za każdym razem, kiedy byłam ja (Polka) i zachodnia gwiazda (top śpiewaczka z pierwszych stron gazet), to się okazywało, że stawała obok mnie na scenie Opery Narodowej, która jest wielką halą, i nikła. Wcale nie było oczywiste, że ona będzie śpiewała podczas spektaklu premierowego, bo często się zdarzało, że to ja śpiewałam premierę, a koleżanka śpiewała drugi spektakl. To wcale nie jest oczywiste, że te zagraniczne gwiazdy są lepsze niż polscy śpiewacy.

        Powiedzmy jeszcze, że występowała Pani w takich krajach, jak: Belgia, Holandia, Niemcy, USA, Dania, Kuwejt, Włochy, a także współpracowała Pani z polskimi teatrami operowymi.

        To prawda, na przykład od dawna współpracuję z Operą Bałtycką i bardzo dobrze się tam czuję. W tym roku miałam pecha, bo musiałam z przyczyn zdrowotnych mojej mamy odwołać udział w premierze Króla Rogera Karola Szymanowskiego. Lubię śpiewać w Operze Bałtyckiej, bo tam jest bardzo dobry zespół, który świetnie gra.
         Bardzo dobrze mi się także pracuje z Teatrem Muzycznym w Lublinie, ponieważ ten teatr bardzo się zmienił, bardzo dobrze gra orkiestra. Pani dyrektor Kamila Lendzion jest wspaniałym managerem. Często jestem pytana przez osoby, które nigdy nie współpracowały z tym teatrem – po co ty tam ciągle jeździsz?
Jeżdżę, bo widzę, jak tam się wszystko zmienia. Miałam szczęście pracować tam z dyrektorem Andrzejem Knapem, który był bardzo dobrym dyrygentem, teraz najczęściej współpracuję z dyrektorem Rubenem Silvą, który jest również świetnym dyrygentem, a niedługo rozpocznę współpracę z nowym dyrygentem, którym jest Vincent Kozlovsky.
         Na przykład Zemsta Nietoperza Johanna Straussa, w której często śpiewam partie Rozalindy, jest świetnie przygotowanym spektaklem. Teraz przygotowujemy spektakle Traviaty z panem dyrektorem Waldemarem Zawodzińskim oraz z dyrygentem Rubenem Silvą i Vincentem Kozlvsky’m, i myślę, że to także będzie świetne.
Jestem przekonana, że ten teatr naprawdę się będzie rozwijał, tym bardziej, że pani dyrektor Kamila Lendzion ma ambitne plany, ponieważ chce, aby coraz częściej w tym teatrze gościła opera.

04

Koncert Sylwestrowy w Filharmonii Podkarpackiej. Na pierwszym planie Edyta Piasecka - sopran i Michaek Maciaszczyk - dyrygent, fot. Damian Budziwojski / Filharmonia Podkarpacka

         Nie powiedzieliśmy nic o wielkich formach oratoryjno-kantatowych, a w tym nurcie muzyki ma Pani poważny dorobek.

         Kocham oratoria i bardzo za nimi tęsknię. Cały czas pukam do różnych filharmonii i cały czas słyszę, że ten repertuar od pewnego czasu trochę gorzej się sprzedaje. Być może dla filharmonii, szczególnie tych, które nie mają własnych chórów, jest to za droga forma. Wcześniej często śpiewałam w Requiem Wolfganga Amadeusza Mozarta, II Symfonii c-moll Gustava Mahlera, Mszy As-dur Franciszka Schuberta czy „Oratorium na Boże Narodzenie” Johanna Sebastiana Bacha. Tęsknię za dziełami moich ukochanych kompozytorów: Wojciecha Kilara, Henryka Mikołaja Góreckiego czy Karola Szymanowskiego. Ostatnio dostałam zaproszenia do zaśpiewania dzieł Kilara i Góreckiego.
         Bardzo lubię też pana dyrektora Krzysztofa Brzozowskiego, który co roku zaprasza mnie do Rumii i coś bardzo interesującego do zaśpiewania mi proponuje. Działa tam bardzo dobra orkiestra, w której gra dużo instrumentalistów z Opery Gdańskiej. Wspaniale się z nimi śpiewa. W planach mamy występ z Requiem Giuseppe Verdiego, w którym patie solowe zaśpiewają ze mną: Małgorzata Walewska, Tadeusz Szlenkier i Rafał Pawnuk. Bardzo się na ten koncert cieszę.
Mam nadzieję, że oratoria wrócą do repertuarów filharmonicznych i festiwalowych.

        Sądzę, że gale koncertowe z udziałem kilku solistów i pięknymi, wartościowymi programami sprawiają przyjemność każdemu i mogą pozyskać wielu miłośników muzyki operowej, a tym samym nowych melomanów.

         Ja myślę, że takich gal operowo-operetkowych jest mało. Organizatorzy różnych gal życzą sobie programów, w których będzie: operetka, musical, piosenka. Jak proponuję chociaż jedną arię lub duet operowy, to słyszę – wie pani, może jednak nie. Musimy po pandemii znowu przekonać organizatorów i publiczność, że opera nie jest taka zła, a wprost przeciwnie, jest piękna.
         Niedawno otrzymałam pytanie, jak będzie wyglądała Traviata w Lublinie, w której będę śpiewała. Pokazałam wtedy stare zdjęcia, bo będziemy wykonywać Traviatę w takiej inscenizacji, jak robiło się kiedyś. Będą piękne stroje, ogromne krynoliny i okazuje się, że byli zachwyceni. Ludzie za tym tęsknią, bo często teraz realizowane są spektakle, w których wykonawcy występują w strojach codziennych i nie wszystkim się to podoba. Myślę, że powinno się pokazać te piękne stroje we wszystkich materiałach reklamowych.
         Ja także się specjalnie przygotowałam do koncertów w Rzeszowie, a kiedyś tego nie robiłam. Wiem, że publiczność można zdobyć nie tylko pięknym śpiewem, ale także zaskoczyć wyglądem. Przywiozłam aż sześć sukien, do każdego wykonywanego utworu inną. Było to trudne, bo przecież w trakcie dosyć krótkich utworów instrumentalnych musiałam zdążyć się przebrać, sprawdzić, jak wyglądam i pomyśleć o utworze, który mam wykonać.

05

             Pani Edyta Piasecka zaprasza do tańca prowadzącego koncert pana Stefana Müncha, fot. Damian Budziwojski / Filharmonia Podkarpacka

        Proszę wymienić chociaż kilka oper, które Pani lubi.

        Najbliższe jest mi bel canto i wszystko, co się wiąże z koloraturą, bo mam taki głos. Niestety, ubolewam nad tym, że powtarzamy w Polsce to, co robią na Zachodzie. Moich ulubionych oper właściwie nie ma w programach. Nikt nie jest zainteresowany na przykład Normą Vincenzo Belliniego, którą śpiewałam i chciałabym do niej wrócić. To samo dotyczy Semiramidy Gioachino Rossiniego i kilku innych oper.
        Przyjmuję i cieszę się z tego, co jest, ale jak są gale, to zawsze staram się pokazać, że mogę zaśpiewać arie z Semiramidy czy Cyrulika Sewilskiego, który jest na nieco lżejszy głos, ale ja się tym jeszcze bawię.
Mam zaproszenie do wykonania tytułowej roli w operze ”Hrabina” Stanisława Moniuszki. Przestudiowałam nuty i stwierdziłam, że będę tę partię kochała, bo jest sporo koloratur do zaśpiewania, a rola jest piękna.
Bardzo lubię wykonywać partie w operach naszych rodzimych kompozytorów, których się nie zamieszcza w programach.
        W czasie pandemii robiliśmy, z ogromnym sukcesem, operę „Jadwiga, Królowa Polska” Karola Kurpińskiego, którą znalazł pan dyrektor Paweł Orski. Pokazaliśmy ją zaledwie raz i ogromnie spektakl się podobał.
Jest to bardzo droga opera, bo potrzebna jest duża orkiestra. Brzmi bardzo ciężko i czasami wydawało się, że nie jest to muzyka Karola Kurpińskiego, a Giacomo Pucciniego albo nawet Richarda Wagnera. Przepiękne dzieło i bardzo ucieszyła mnie wiadomość, że zainteresowanie jest tak duże, że będziemy tę operę powtarzać w 2024 roku i może kiedyś zostanie wystawiona ta opera scenicznie.

        W mijającym 2022 roku była Pani bardzo zapracowana.

        Tak, spektakli i koncertów kameralnych było naprawdę bardzo dużo. Prawdę mówiąc, nie odczułam czasu covidovo-wojennego, bo przez cały czas czuwał nade mną anioł i miałam propozycje występów.
Szkoda, że nie zostało zauważone przez teatry Polskie wesele Józefa Beera. Jest to opera buffa. Nagrywaliśmy to dzieło w Krakowie dzięki uprzejmości pana dyrektora Kosowskiego z Orkiestrą Akademii Beethovenowskiej, a dyrygował Łukasz Borowicz. Może to dzieło także doczeka się pokazania szerokiemu gronu publiczności.

        Pani kalendarz na 2023 rok jest już coraz bardziej zapełniony i znów będzie mnóstwo różnych wydarzeń.

        To prawda, nie będzie czasu na wakacje. Już teraz serdecznie zapraszam młodych ludzi do udziału w następnej edycji Międzynarodowego Konkursu Wokalnego im. Moniki Swarowskiej-Walawskiej w Krzeszowicach, który odbędzie się na początku lipca. Później mam zaplanowanych kilka kursów muzycznych, różne koncerty i przez cały czas uczę swoją klasę.
Podziwiam ich zapał do pracy i chęć do nauczenia się jak najwięcej w krótkim czasie. Często muszę im tłumaczyć, że trzeba tak wszystko planować, aby śpiewać jak najdłużej. Wszystkim powtarzam, aby brali przykład z dwóch osób: pani Joanny Woś i pani Grażyny Brodzińskiej mówiąc – jeśli będziesz tyle śpiewać, co one śpiewają, to wtedy będziesz, tak jak one, znakomitą śpiewaczką. W ciągu jednego roku nie nauczysz się śpiewać, a nawet w ciągi pięciu lat – śpiewaj tyle, ile one. Ja również do tego dążę.

        Życzmy sobie, aby 2023 rok był dla nas dobry i abyśmy jak najczęściej obcowały z muzyką – Pani wykonując ją, a ja słuchając.

         Oby tak było. Dziękuję bardzo za rozmowę.

Zofia Stopińska

06

Wykonawcy dziekują publiczności za gorące brawa. Na pierwszym planie prowadzący koncert Stefan Münch , Edyta Piasecka - sopran i Michael Maciaszczyk - dyrygent. fot. Damian Budziwojski / Filharmonia Podkarpacka

Subskrybuj to źródło RSS