Zostawiłam tu kawałek serca. To serce cały czas radośnie drży.
Bernadetta Grabias - mezzosopran fot. z albumu Bernadetty Grabias

Zostawiłam tu kawałek serca. To serce cały czas radośnie drży.

Podążając śladami artystów związanych z Podkarpaciem zapraszam dzisiaj na spotkanie z dr hab. Bernadettą Grabias, znakomitą polską śpiewaczką operową obdarowaną przez naturę pięknym głosem mezzosopranowym, solistką łódzkiego Teatru Wielkiego oraz pedagogiem śpiewu w Katedrze Wokalistyki Wydziału Sztuk Scenicznych Akademii Muzycznej w Łodzi.
Rozmowa została zarejestrowana podczas odbywającego się niedawno w Rzeszowie X Ogólnopolskiego Konkursu Wokalnego im. Barbary Kostrzewskiej organizowanego przez Fundację Szkolnictwa Muzycznego w Rzeszowie we współpracy z Zespołem Szkół Muzycznych nr 1 im. Karola Szymanowskiego w Rzeszowie i Filharmonię Podkarpacką.

Wielu rzeszowian, melomanów, a przede wszystkim uczniów Zespołu Szkół Muzycznych nr 1 w naszym mieście szczyci się tym, że Pani stąd się wywodzi. Tak naprawdę nie urodziła się Pani w Rzeszowie.

        Nie jestem rzeszowianką z urodzenia, ale cała moja rodzina pochodzi z tych rejonów. Mama urodziła się niedaleko Rzeszowa, tato pochodzi z okolic Przemyśla. To, że urodziłam się we Wrocławiu, to było pewne zrządzenie losu. Przez pewien czas rodzice mieszkali i pracowali we Wrocławiu, ale chętnie wrócili w te strony i zamieszkali w Rzeszowie. Miałam wtedy już 13 lat kiedy przyjechałam razem z nimi i poczułam się jak u siebie.

Słyszałam, że Pani ojciec był muzykiem.

        Nie, pomimo, że talenty muzyczne w rodzinie były, ale nigdy nie były kształcone. Ja jestem pierwszą osobą, która poszła w tym kierunku.

Dość długo szukała Pani swojego przeznaczenia, bo w szkole muzycznej I stopnia uczyła się Pani grać na fortepianie, a później na oboju.

        Od dzieciństwa lubiłam śpiewać. Mój tato nagrywał na szpulowych taśmach moje występy ze znanymi wokalistami. Byłam muzykalna i rodzice posłali mnie do szkoły muzycznej gdzie najpierw uczyłam się grać na fortepianie. Po przyjeździe do Rzeszowa, kontynuowałam naukę na fortepianie w Szkole Muzycznej I stopnia przy ulicy Sobieskiego, ale stwierdziłam, że to nie jest jeszcze droga, którą chciałabym podążać i zdecydowałam się na kształcenie w Liceum Muzycznym w klasie oboju u pana Edwarda Prajsnara. Instrument mnie zachwycił, chociaż początki były bardzo trudne, bo obój jest szalenie wymagający. Uwielbiałam obój ze względu na piękną barwę i melodyjność. Z zachwytem chodziłam na zajęcia, bo Profesor nauczył mnie przede wszystkim muzykalności i bycia na scenie. Poczułam wtedy sens występowania solistycznego i to było najważniejszym aspektem grania na oboju. Wiedziałam dobrze, że nie jestem najlepszą uczennicą w klasie oboju, natomiast przez cały czas towarzyszył mi śpiew.
Pisałam piosenki, miałam mały zespół poezji śpiewanej. Pani Anna Budzińska słysząc mnie na jednym z konkursów, stwierdziła, że śpiew to bardzo dobry kierunek dla mnie i zgodziła się przygotować mnie do egzaminów wstępnych na studia wokalne.

Została Pani studentką Wydziału Wokalno-Aktorskiego Akademii Muzycznej w Łodzi.

        Tak, ale to też nie obyło się bez przygód, które z perspektywy czasu wyszły mi na dobre. Nie dostałam się na studia wokalne za pierwszym razem, bo po prostu nie byłam jeszcze gotowa, ale wiedziałam, że chcę zostać w Łodzi. Dostałam się na Wydział Edukacji Artystycznej, gdzie miałam również zajęcia śpiewu. Zaczęłam też pracę nad dyrygowaniem chórami i mniejszymi zespołami orkiestrowymi, co później przydało mi się, bo pracowałam podczas z studiów z amatorskim chórem czterogłosowym.
        Podczas tego roku obserwowałam jak uczą pedagodzy śpiewu na Wydziale Wokalnym, u którego w przyszłości chciałabym się uczyć. Wybrałam klasę prof. Ziemowita Wojtczaka, który prowadził mnie przez całe studia.
         Wydawało mi się na początku, kiedy nie zostałam przyjęta na studia wokalne, że to tragedia, ale okazało się, że to było bardzo potrzebne.

Czytając Pani CV zwróciła uwagę, że na drugim roku studiów wokalnych była Pani angażowana do występów z spektaklach operowych.

         Tak, to był prawdziwy debiut na scenie Teatru Wielkiego w Łodzi. Śpiewałam partię Matki Joanny w „Dialogach Karmelitanek” Francisa Poulenca. Była to maleńka partia, ale dla mnie było to bardzo duże wyzwanie stanąć na tej scenie – doświadczenie niebywałe dla tak młodej adeptki śpiewu.
         Uczyłam się jak zachowywać się na scenie w ogromie przestrzeni, która trzeba wypełnić nie tylko głosem, ale i sobą.
Kiedy ukończyłam studia i uczestniczyłam w 2004 roku w przesłuchaniach na solistkę Teatru Wielkiego w Łodzi już miałam tę scenę oswojoną.

Ryszard Cieśla 2025 jury konkursu w pełnym składzieJury X Ogólnopolskiego Konkursu Wokalnego im. Barbary Kostrzewskiej w pełnym składzie, od lewej: mgr. Małgorzata Drzewicka - Dudek - z-ca dyrektora ZSM nr 1 w Rzeszowie, sekretrz, prof. Katarzyna Oleś-Blacha, sopran koloraturowy, Akadenia Muzyczna im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie, prof. Ryszard Cieśla baryton, Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina w Warszawie, przewodniczący jury, dr hab. Bernadetta Grabias - mezzosopran, Akademia Muzyczna im. Grażyny i Kiejstuta Bacewiczów w Łodzi, fot. ZSM nr 1 im.Karola Szymanowskiego w Rzeszowie.

Podziwiając i oklaskując wykonujących partie solowe w operach, operetkach i musicalach śpiewaków, często nawet nie zastanawiamy się ile pracy każdy z nich włożył w przygotowanie spektaklu czy koncertu, poczynając od nauczenia się swojej partii na pamięć.

        To jest nieodłączny element naszego zawodu. Żeby dobrze wejść w rolę musimy ją dobrze znać na pamięć. Mało tego, zawsze musimy mieć odpowiednio długi czas (w zależności od długości roli, od jej ważności w danym dziele), żeby sobie nie tylko przyswoić każdy element partytury, ale również zbudować rolę. To jest bardzo ważne, żeby każde zdanie, które wypowiadamy było nie tylko zdaniem napisanym przez kompozytora, tylko wypowiadanym przez naszą postać. Stąd ten czas, który jest potrzebny.
Są pewne sposoby na szybkie nauczenie się tekstu, ale żeby dobrze skompletować rolę całą, niezbędny jest czas.

Trzeba się uczyć partii ze świadomością, że za kilka sezonów trzeba będzie ją sobie odświeżyć i ponownie w nią wejść.

        Miałam w ubiegłym sezonie taką przygodę, że zatelefonowano do mnie z prośbą o zastępstwo za chorą koleżankę w Operze Kameralnej w Warszawie. Była to partia Donny Elwiry w „Don Giovannim” Mozarta. Śpiewałam tę partię 10 lat wcześniej, ale miałam ją przygotowaną tak dobrze, że w trzy dni zdołałam ją sobie w całości przypomnieć. Przyznam się, że nawet sama byłam zaskoczona, bo to bardzo duża i wymagająca rola. Kosztowało mnie to sporo stresu, ale wszystko gładko poszło.
Jeśli ma się dobrze przygotowaną rolę, zagra się kilka, czasem kilkanaście spektakli, to nawet po dłuższej przerwie można szybko do niej wrócić.

Najdłużej i najbardziej jest Pani związana z Teatrem Wielkim w Łodzi i często występuje Pani także w Operze Narodowej w Warszawie, ale mnóstwo premierowych spektakli wykonała Pani w innych polskich teatrach operowych oraz za granicą.

        Miałam bardzo dużo szczęścia i zapraszana byłam często do kreowania głównych ról w zagranicznych teatrach operowych. Uważam, że bardzo dobre jest dla śpiewaka jeżeli ma swój macierzysty teatr, w którym może się bezpiecznie rozwijać i budować swój repertuar. Bardzo ważne jest, żeby repertuar zawsze był dostosowany do jego możliwości, do wieku i aktualnych trendów. Głos i osobowość także się rozwijają. W macierzystym teatrze jest do tego najlepsze miejsce.
        Jednak z drugiej strony współpraca z innymi teatrami jest bardzo potrzebna, żeby współpracować także z innymi zespołami, odświeżyć swoje przyzwyczajenia zmieniając miejsca, w których się śpiewa, bo każde miejsce jest troszeczkę inne.

Można śmiało powiedzieć, że jest Pani rozchwytywana również dlatego, że ma Pani wspaniały głos.

        Nie mamy wpływu na to jaki mamy instrument. To jest po prostu dar, który otrzymujemy. Nawet będąc w tych dniach w Rzeszowie, słuchając młodych uczestników Konkursu Wokalnego im. Barbary Kostrzewskiej cały czas myślę, jakie oni mają szczęście, że otrzymali tak piękne i wartościowe talenty. Tylko od nas tak naprawdę zależy, czy ten talent będziemy szlifować i czy będziemy się czuć szczęśliwi wykonując pracę śpiewaka.
        Powiem szczerze, że jest to bardzo ciężka praca i zawsze porównuję ją do pracy sportowca. Cały czas pracujemy nad ciałem, żeby było w najlepszej formie.

Często również możemy zobaczyć i posłuchać Pani na scenie podczas koncertów i recitali. Ma Pani także szczęście, że od studiów ma Pani u swego boku pianistę.

        Przyznam się, że sama zabiegam o recitale i o repertuar, żeby oprócz arii operowych śpiewać także pieśni.
        Jesteśmy muzyczną rodziną, ponieważ mój mąż jest pianistą, a to wpływa na zrozumienie specyfiki nazego trudnego zawodu. Przenosimy do domu pewne elementy naszej pracy, emocje oraz potrafimy sobie doradzić w rozwiązaniu pojawiających się problemów.
To że współpracowaliśmy razem przez całe studia bardzo nas umocniło.
Teraz wspólnych recitali nie mamy dużo dlatego, że każdy z nas poszedł w trochę innym kierunku. Myślę, że to dobrze wpływa na rodzinną atmosferę w domu.
        Trochę jednak tęskniąc za wspólnymi występami i żeby przenieść ten aspekt teatralny, stworzyliśmy nieduży spektakl zatytułowany „Dróżki pana Moniuszki”, w którym mój mąż grał na fortepianie, ja śpiewałam około dwadzieścia pieśni Stanisława Moniuszki. Zaprosiliśmy też aktora Mariusza Siudzińskiego i stworzyliśmy wspólnie słowno-muzyczną historię w stylu fredrowskim. Długo jeździliśmy razem z tym spektaklem i mieliśmy z tego wiele radości. Zawsze możemy do niego wrócić.

Jak już Pani wspomniała, do Rzeszowa została Pani zaproszona do udziału w pracach jury w X Ogólnopolskim Konkursie Wokalnym im. Barbary Kostrzewskiej. Nadmienię jeszcze, że Pani również dopisywało szczęście w konkursach wokalnych. Wspomnę tylko III nagrodę w „Queen Elizabeth International Music Competition of Belgium” w Brukseli w 2006 roku.

        Zanim doszłam do Konkursu Królowej Elżbiety, to uczestniczyłam z różnym szczęściem w wielu konkursach, takich jak ten w Rzeszowie. Nie zawsze udawało mi się zdobywać nagrody, aczkolwiek każdy występ poza murami akademickimi stanowił dla mnie pewnego rodzaju sprawdzian i bardzo dużo się wtedy uczyłam.
         Zawsze starałam się dowiedzieć od pedagogów, którzy nas oceniali, co mogę jeszcze poprawić, a co jest dobre i warto je pielęgnować.
Ustawiczna trudna praca, nie poddawanie się różnym drobnym zawiłościom, które pojawiły się po drodze, doprowadziły mnie m.in. do Konkursu Królowej Elżbiety, w którym brałam udział dwa razy.
         Pierwszy raz, jeszcze jako studentka dostałam się tylko do drugiego etapu, a po czterech latach pojechałam jeszcze raz, wiedząc już jak dobrze przygotować się do tego konkursu. Udało mi się dojść do finału i zdobyć III nagrodę.

Przez kilka lat była Pani wyłącznie śpiewaczką. Dopiero w 2011 roku zdecydowała się Pani dzielić swoimi doświadczeniami i rozpocząć pracę pedagogiczną w Akademii Muzycznej w Łodzi. Celowo tak powiedziałam, ponieważ praca ta polega nie tylko na nauce śpiewu, ale również wszystkiego, co związane jest z występem; zachowaniem na scenie, współpracą w innymi artystami…

        Dodam, że bardzo istotna jest także warstwa psychologiczna i zrozumienie młodych ludzi. Wspomniałam o bardzo krótkiej karierze w roli dyrygenta chóralnego, która miała wpływ na moje dalsze wybory. Zanim podjęłam pracę pedagogiczną w AM, uczyłam trochę prywatnie i czułam, że znajduję łatwo sposoby, aby komuś pomóc w odnalezieniu swojego głosu w ciele. Dla mnie to najważniejsza rzecz. Przekonałam się, że tą ścieżką mogę pójść, że ten zawód chcę wykonywać, że będzie mi to dawać satysfakcję i zadowolenie. Dlatego stanęłam do konkursu w Akademii Muzycznej w Łodzi, wróciłam po ośmiu latach do swojej macierzystej uczelni. Szczęście i przychylność profesorów, którzy byli w komisji spowodowały, że dostałam tę pracę i prowadzę swoją klasę śpiewu. Mam fantastycznych absolwentów. Nie wszyscy zostali w zawodzie, ale ze wszystkimi udało mi się tak pracować, że mogli siebie odnaleźć w śpiewie.

Pewnie niedługo będzie Pani występować ze swoimi wychowankami.

        Już tak się zdarza. Aleksandra Borkiewicz, pierwsza studentka, która ukończyła studia pod moim kierunkiem, jest moją koleżanką ze sceny. Jedna moja wychowanka jest solistą opery w Niemczech, druga dostała się do Opera House w Zurichu. Jestem dumna jako pedagog.

Katarzyna Oleś Blacha 2025 jury konkursu podczas koncertu laureatówjpgKoncert Laureatów X Ogólnopolskiego Konkursu Muzyki wokalnej im. Barbary Kostrzewskiej w Rzeszowie, od lewej: Marta Dybka-Tyczyńska - prezes Fundacji Szkolnictwa Muzycznego, z-ca dyrektora ZSM nr 1 im. Karola Szymanowskiego w Rzeszowie, Krystyna Stachowska - zastępca Prezydenta Miasta Rzeszowa. dr hab. Bernadetta Grabias - mezzosopran, członek jury. prof. Katarzyna Oleś-Blacha - sopran koloraturowy, członek jury, prof. Ryszard Cieśla - baryton, przewodniczący jury, fot. ZSM nr 1 w Rzeszowie

Z jakimi wrażeniami wyjedzie Pani z Rzeszowa, jak Pani ocenia poziom tegorocznego Konkursu im. Barbary Kostrzewskiej?

         Jest to fantastyczny konkurs, który pozwala rozpoczynającym naukę śpiewu osobom zaprezentować to, czego nauczyli się do tej pory. Podkreślam potencjał urody głosów uczestników oraz sposób znalezienia się na scenie, co także jest niezwykle istotne.
Poziom jest bardzo wyrównany, zaskakująco wysoki.
         Konkurs przebiegał bardzo sprawnie, bo był znakomicie przygotowany. Organizatorzy spisali się na medal.
Świetnie napisany jest regulamin oraz uczestnicy i ich pedagodzy stosuję się do niego. Mogliśmy spokojnie słuchać i oceniać. Po pierwszym etapie mieliśmy problem, ponieważ bardzo dużo osób pretendowało do znalezienia się w drugim etapie.
         Śpiew to nie jest matematyka. Staramy się myśleć wieloaspektowo i obrady trwały długo. Pracujemy w komfortowych warunkach, uczestnicy i ich pedagodzy czują się także bardzo dobrze.
         Konkurs odbywa się w cyklu dwuletnim i jestem przekonana, że najmłodsi uczestnicy chętnie przyjadą do Rzeszowa aby wziąć udział w kolejnej edycji.
          Ja zawsze, kiedy jest tylko taka możliwość, bardzo chętnie tu przyjeżdżam z wielką ciekawością ale i z wielką przyjemnością. Zostawiłam tu kawałek serca. To serce cały czas radośnie drży.

Bardzo dziękuję za poświęcony mi czas i rozmowę. Mam nadzieję, że spotkamy się podczas kolejnej edycji konkursu, a może nawet wcześniej usłyszymy Panią na podkarpackich scenach.

         Ja także mam taką nadzieję i bardzo dziękuję za miłe spotkanie.

Zofia Stopińska