wywiady

Z Pawłem Kowalskim nie tylko o dążeniu do doskonałości

      Świetnym koncertem Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej pod batutą maestro Jerzego Maksymiuka zainaugurowała 27 września 2024 roku 70. sezon koncertowy. W programie znalazły się trzy dzieła: Vers per archi Jerzego Maksymiuka oraz III Koncert fortepianowy c-moll op.37 i IV Symfonia B-dur op.60 Ludwiga van Beethovena. Partie solowe w Koncercie Beethovena wykonał Paweł Kowalski, jeden z wybitnych i najbardziej wszechstronnych polskich pianistów. Znakomite kreacje były gorąco przez publiczność przyjmowane. Pan Paweł Kowalski dwukrotnie bisował. Najpierw wysłuchaliśmy fragmentu Koncertu fortepianowego Jerzego Maksymiuka - dzieła, które zostało wykonane po raz pierwszy niedawno w Filharmonii Narodowej w Warszawie w ramach festiwalu Chopin i jego Europa, a później zabrzmiało Presto agitato z Sonaty Księżycowej Ludwiga van Beethovena.

      Poprosiłam o wywiad pana Pawła Kowalskiego i Artysta znalazł czas w przeddzień koncertu po próbie. Gorąco zachęcam Państwa do lektury.

Piękne dzieło Ludwiga van Beethovena, które usłyszymy jutro w wykonaniu Pana i naszej orkiestry pod batutą maestro Jerzego Maksymiuka jest dla wykonawców trudne.

       - 3. Koncert fortepianowy wymaga dyscypliny i ścisłej współpracy pianisty z dyrygentem. To utwór w którym partie fortepianu oraz orkiestry są równoważne i znakomicie się uzupełniają. Koncert w Filharmonii Podkarpackiej jest naszym czwartym wspólnym z maestro Maksymiukiem wykonaniem tego utworu. Graliśmy również Fantazję chóralną c- moll op. 80 Beethovena oraz koncerty fortepianowe Ravela, Kilara i Góreckiego. Maestro jest w olimpijskiej formie, a emanująca z niego energia jest imponująca. Czuję się wyróżniony, że mogę współpracować z człowiekiem, który współtworzy historię muzyki polskiej ostatnich kilkudziesięciu lat.

Filharminia 2024 Inauguracja J. Maksymiuk P Kowalski 800Paweł Kowalski - fortepian i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Jerzego Maksymiuka, fot. Damian Budziwojski / Filharmonia Podkarpacka

Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej rozpoczyna 70. sezon koncertowy. Należy Pan do grona artystów, którzy współpracują z tą orkiestrą już od lat. Ciekawa jestem, czy pamięta Pan swój pierwszy koncert w Rzeszowie?

       - Tak, pierwszy raz wystąpiłem tutaj z maestro Józefem Radwanem, ówczesnym dyrektorem artystycznym Filharmonii Rzeszowskiej. Graliśmy Koncert fortepianowy Witolda Lutosławskiego. Maestro Radwan był jednym z pierwszych dyrygentów, którzy zaprosili mnie do wykonania tego wspaniałego utworu, po moim debiucie w Warszawie pod dyrekcją Witolda Lutosławskiego.

       Kiedy wszedłem do gabinetu było widać tylko oczy dyrektora Radwana zza błyszczących oprawek okularów. Całe pomieszczenie było spowite dymem papierosów. Maestro siedział przy biurku pochylony nad partyturą Koncertu Lutosławskiego i po chwili rozpoczęliśmy omawianie jej szczegółów. W pewnym momencie podniósł głowę i z delikatnym uśmiechem powiedział: „wie pan, Karajan to ja nie jestem”. To zdanie świadczyło o jego wielkości! Był jednym z najbardziej naturalnych i pozbawionych nadęcia muzyków z którymi grałem. Graliśmy razem koncerty fortepianowe Lutosławskiego oraz C-dur op. 15 Beethovena w filharmoniach w Rzeszowie, Krakowie oraz Szczecinie.

       Na początku mojej kariery poza Witoldem Lutosławskim, Andrzejem Panufnikiem, Yehudi Menuhinem, później także Wojciechem Kilarem, ważną rolę odegrali dyrygenci, obaj z Krakowa: Józef Radwan, którego brat Stanisław był najlepszym kompozytorem muzyki do teatru w Polsce oraz Jerzy Katlewicz. Zawsze przygotowany perfekcyjnie maestro Katlewicz miał niezwykły talent do akompaniowania. Zagraliśmy razem sześć różnych koncertów fortepianowych: Mozarta, Brahmsa, Ravela, Góreckiego, Panufnika i Lutosławskiego.

Pamiętam, że w Rzeszowie inaugurował Pan już kiedyś sezon artystyczny.

        - Tak, Koncertem f moll Chopina z maestro Tadeuszem Wojciechowskim w Międzynarodowym Dniu Muzyki 3 października. Zaproszenie do wykonania koncertu na inaugurację sezonu lub z okazji jubileuszu, jest zawsze szczególnym wyróżnieniem dla solisty.

        W listopadzie 2023 dokładnie w dniu jubileuszu 76-lecia Filharmonii Poznańskiej grałem wraz z maestro Markiem Pijarowskim Koncert fortepianowy Witolda Lutosławskiego. Równie ważną okazją są dla mnie zawsze koncerty z okazji Święta Niepodległości 11 listopada. W 2018 roku z okazji 100-lecia niepodległości grałem Koncert fortepianowy Paderewskiego, którego jestem wielkim fanem! z Orkiestrą Teatru Wielkiego w Poznaniu pod dyrekcją nieżyjącego już niestety znakomitego dyrygenta Gabriela Chmury. W tym roku z okazji Święta Niepodległości gram m.in. recital w Berlinie.

         Gratuluję Filharmonii Podkarpackiej okrągłego jubileuszu. Sala Koncertowa posiada znakomitą akustykę. Spędzając kilkanaście godzin podczas prób, rozgrywania się i ćwiczenia czuję się tu komfortowo. Dzisiaj zagraliśmy dwukrotnie cały koncert; jutro mamy próbę generalną i cała para naprzód o 19!

Słuchałam koncertów Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej z Pana udziałem emitowanych w czasie pandemii, kiedy nie mogliśmy przychodzić do Filharmonii.

       - Cenię sobie, że Filharmonia zwróciła się do mnie z propozycją wspólnego wykonania online koncertów fortepianowych f-moll Chopina oraz C-dur Beethovena. Powiedziałem w jednym z wywiadów, że musimy „wyobrazić sobie publiczność”. W koncertach online naturalną publicznością, czyli inspiracją byli dla mnie muzycy orkiestry.
       W pustym Studio Koncertowym im. Witolda Lutosławskiego w Warszawie wraz z Polską Orkiestrą Sinfonia Iuventus inaugurowaliśmy sezon koncertowy 2020/2021 wykonaniem mojego ulubionego Koncertu fortepianowego Mozarta – A-dur KV 488 https://www.youtube.com/watch?v=3e0Xwljb25I
Powrót do koncertów z udziałem publiczności był dla psychiki nas wszystkich bezcenny.

       W Filharmonii Podkarpackiej zagraliśmy z maestro Pijarowskim przepiękny Koncert fortepianowy G-dur Ravela, a dzisiaj jestem u Państwa z III Koncertem Beethovena.

Kiedy zaczęły się Pana fascynacje muzyką klasyczną?

       - Kiedy miałem 5/6 lat wydawałem rodzicom „rozkazy” po ich powrocie z pracy aby „byli cicho bo w radio grają poloneza”. Mama zaprowadziła mnie do swojej koleżanki po studiach muzycznych, która po kilku minutach stwierdziła, że mam absolutny słuch i że „trzeba coś z tym zrobić”.

       Przyjęto mnie do najbardziej znanej szkoły muzycznej w Warszawie. Byłem dość trudnym uczniem. W pierwszej klasie miałem ewidentne ADHD.
To była moim zdaniem zła szkoła! Nie mam do niej po latach najmniejszego sentymentu. Panował w niej tępy dryl, nagradzano miernych, tępiono indywidualistów, a za granie na pianinie podczas przerwy, rodzice mieli płacić karę „za niszczenie instrumentu”. Moja podświadoma niechęć do pedagogiki instytucjonalnej (nie uczę; całe życie jestem freelancerem), wynika prawdopodobnie z doświadczeń tego okresu.
Chciano mnie z tej szkoły kilka razy wyrzucić, a na koniec dostałem jedyną w życiu tróję z fortepianu. Był to „wilczy bilet”, przez który nie dostałbym się do liceum muzycznego.

        Uratował mnie wyjazd do Niemiec, gdzie przyjęto mnie do gimnazjum, a potem do Musikhochschule. Po powrocie do Warszawy dostałem się na studia, miałem w domu fortepiany i od tego czasu zaczęło się crescendo.
       Od zawsze słuchałem bardzo dużo nagrań, nie tylko muzyki fortepianowej, ale również symfonicznej, jazzu, rocka, soulu, fusion, popu, tang argentyńskich. Mój nauczyciel fortepianu w gimnazjum w Kolonii, zmarły przed tygodniem Wolfgang Hoyer, po pierwszej lekcji poprosił, abym kupił i posłuchał legendarnego The Köln Concert Keitha Jarretta.

       Kiedy byłem uczniem, pewnego wiosennego popołudnia wracałem ze szkoły Krakowskim Przedmieściem i usłyszałem muzykę płynącą z sali Kina Kultura. Wszedłem i zobaczyłem po raz pierwszy próbę maestro Jerzego Maksymiuka z Polską Orkiestrą Kameralną, a dzisiaj kilka minut temu skończyliśmy wspólną próbę Koncertu Beethovena. Historia zatoczyła koło.

Filharmonia 2024 Inauguracja P. Kowalski 2Paweł Kowalski - fortepian podczas koncertu inaugurującego 70. sezon artystyczny Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie, fot. Damian Budziwojski / Filharmonia Podkarpacka

Pamiętam znakomite koncerty z Pana udziałem podczas Festiwalu w Łańcucie.

        - To wyjątkowy Festiwal. Zamek, Sala Balowa oraz oczywiście publiczność, tworzą niezwykłą atmosferę. Z moim nieżyjącym już przyjacielem Janem Staniendą oraz Orkiestrą Leopoldinum graliśmy arcytrudny Koncert na fortepian, skrzypce op. 21 Ernesta Chaussona, a innym razem kwintety fortepianowe Brahmsa i Zarębskiego w składzie, w którym każdy z nas był młodszy lub starszy od kolegi o 10 lat, a wszystkie nazwiska rozpoczynały się na k: Paweł Kowalski – fortepian, Konstanty Andrzej Kulka - skrzypce, Józef Kolinek – skrzypce, Stefan Kamasa – altówka, Rafał Kwiatkowski – wiolonczela. Rafał był najmłodszy, ja drugi w kolejce, potem pan Kolinek, prof. Kulka i prof. Kamasa, który grał fantastycznie.

Jak Pan pracuje nad repertuarem, bo przecież wszystkich utworów trzeba się nauczyć na pamięć.

       - Każdego utworu trzeba się nauczyć logicznie i z rozwiązaniem wszystkich problemów technicznych. Nauczony w ten sposób utwór zostaje w pamięci jak w pamięci komputera i można do niego wrócić czasem w bardzo w krótkim czasie.

       Mój rekord (nagłego) zamówienia - od momentu otrzymania telefonu do wykonania koncertu, to trzy godziny. To był koncert z naprawdę trudnym repertuarem. Gdybym go nie zagrał organizator poniósłby ogromne straty finansowe. Jednocześnie nie gram koncertów „za kogoś”. Jeżeli zobowiązuję się zagrać, choćby w ostatniej chwili, to jest to już mój! koncert i biorę za jego wykonanie pełną odpowiedzialność.

       W październiku 2005 zagrałem siedem koncertów w ciągu dwóch tygodni: cztery z orkiestrami: c-moll KV 491 Mozarta, Paderewskiego, d-moll na dwa fortepiany Poulenca, Kilara, dwa koncerty z kwartetem: Koncert Chaussona i Kwintet Brahmsa oraz recital. W „międzyczasie” komentowałem dla TVP Kultura dwie sesje Konkursu Chopinowskiego. To jest możliwe wtedy, jeżeli utworów nauczymy się logicznie i przygotujemy się do takiego zadania z wyprzedzeniem, ponieważ między koncertami nie ma już czasu na ćwiczenie. Uważam, że pamięć się „nie męczy” i wraz z najlepiej pojętym doświadczeniem, jest naszym wielkim kapitałem.

Zadałam to pytanie dlatego, że coraz częściej spotykam się z tym, że soliści grają z nut i nie uważam, że jest w tym coś złego, ale często są to młodzi ludzie, którzy chcą zostać znanymi muzykami. Dlaczego mają kłopoty z opanowaniem dłuższego utworu na pamięć?

         - Przez media społecznościowe i smartfony nasza koncentracja jest wielokrotnie w ciągu dnia zaburzana. Tracimy umiejętność przeczytania książki, wysłuchania symfonii w całości, obejrzenia sztuki teatralnej lub filmu bez uporczywego sprawdzania na smartfonie co się w tym czasie wydarzyło.

       Jeżeli pianista gra koncert Mozarta przesuwając ręką nuty na ekranie tabletu i jeśli uczył się jeden dzień, i zagrał to chapeau bas. Jeśli natomiast miał więcej czasu i nie chciało mu się nauczyć na pamięć, to tak jakby aktor wyszedł na scenę i czytał z kartki podczas spektaklu. Gram wszystko na pamięć i uważam, że „uwolnienie” zmysłu wzroku od nut podczas koncertu, daje nam szanse na o wiele bardziej wrażliwe słuchanie wykonywanej muzyki.

Z pewnością ćwiczy Pan na fortepianie codziennie.

       - Witold Lutosławski cytował chętnie Czajkowskiego, który zapytany przez jedną z wielbicielek „Mistrzu, czy komponuje Pan regularnie czy tylko wtedy kiedy ma Pan natchnienie?” odpowiedział -„Szanowna Pani, natchnienie nie nawiedza leniów”.

        Przy dbaniu o formę i odrobinie szczęścia zawód pianisty jest długowieczny. Mieczysław Horszowski grał znakomite koncerty w wieku 100 lat! Darek Dziekanowski powiedział, że zazdrości mi faktu, iż kariera muzyka w odróżnieniu od piłkarza, nie kończy się przed czterdziestką.

Filharmonia 2024 Inauguracja P Kowalski          Paweł Kowalski i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej - III Koncert fortepianowy L. van Beethovena, fot. Damian Budziwojski / Filharmonia Podkarpacka

Ciekawa jestem kiedy Pan się zaczął fascynować sportem?

       - Bardzo wcześnie. Mój Tata był pasjonatem sportu, świetnie pływał, grał w siatkówkę i zabierał mnie na mecze. Od dziecka oglądałem olimpiady, mistrzostwa świata; w gimnazjum biegałem, pływałem, grałem w piłkę nożną i jeździłem na rowerze. Komentuję Bundesligę dla platformy streamingowej Viapley Sport - oczywiście wtedy, kiedy mam czas.

       Dążenie do doskonałości – nie sama doskonałość, bo do niej nigdy nie dojdziemy, ale dążenie, czyni sport i muzykę bliskimi sobie dziedzinami.

Z rocznym wyprzedzeniem, 1 października rozpoczyna się sprzedaż biletów na XIX Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im. Fryderyka Chopina w Warszawie, który odbędzie się od 2 do 23 października 2025 roku. Wiem, że zaproszony był Pan do komentowania na żywo występów konkursowych. To także spore wyzwanie.

       - Komentowałem cztery edycje w tym cały konkurs 2015. Dało mi to fascynującą okazję słuchania znakomitych pianistów z całego świata, ale również opowiedzenia widzom o niezwykłym pięknie utworów Chopina, o ich szczegółach, formie, o historii konkursu. Unikałem za to krytykowania wykonawców uważając, że większość z nich jest w życiowej formie, a samo dostanie się do Konkursu Chopinowskiego jest wielkim osiągnięciem.

       Konkurs Chopinowski to wielkie nazwiska zwycięzców: Maurizio Pollini, Martha Argerich i Krystian Zimerman, który 17 października wykona recital złożony z utworów Chopina, Debussyego i Szymanowskiego w wiedeńskim Konzerthausie.

Jestem przekonana, że po wspólnym koncercie z maestro Jerzym Maksymiukiem w Rzeszowie zechce Pan tu niedługo przyjechać i będzie okazja do kolejnego spotkania.

        - Mam nadzieję, że zagramy jutro dla Państwa koncert godny inauguracji sezonu i spotkamy się przy wspólnej realizacji kolejnego projektu!

Dziękuję bardzo za miłą rozmowę. Do zobaczenia.

        - Dziękuję serdecznie!

Zofia Stopińska

Inauguracja pod batutą maestro Jerzego Maksymiuka

     Za nami bardzo udana inauguracja 70. Jubileuszowego sezonu artystycznego Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie. Program koncertu wypełniły trzy dzieła: Vers per archi Jerzego Maksymiuka oraz III Koncert fortepianowy c-moll i IV Symfonia B-dur Ludwiga van Beethovena. Nasi filharmonicy wystąpili pod batutą Jerzego Maksymiuka, a solistą był Paweł Kowalski.

     Maestro Jerzy Maksymiuk nie tylko dyrygował, ale także, jak sam podkreślił - mimo zakazu żony, ze swadą przybliżał publiczności utwory: najpierw swój Vers, a później przedstawił solistę Pawła Kowalskiego i III Koncert fortepianowy Beethovena, podczas którego orkiestra znakomicie, z wielkim wyczuciem towarzyszyła soliście.

     Świetne kreacje zostały gorąco przez publiczność przyjęte. Paweł Kowalski bisował dwukrotnie – najpierw usłyszeliśmy fragment Koncertu fortepianowego Jerzego Maksymiuka, prawykonanego niedawno w Filharmonii Narodowej w Warszawie podczas festiwalu Chopin i jego Europa oraz Presto agitato z Sonaty Księżycowej Ludwiga van Beethovena. W drugiej części wieczoru zachwycaliśmy się wspaniałym brzmieniem orkiestry znakomicie poprowadzonej przez maestro Jerzego Maksymiuka i urodą IV Symfonii Beethovena.

       Więcej o utworach dowiedzą się Państwo z rozmowy, którą zarejestrowałam w przeddzień koncertu.

Z maestro Jerzym Maksymiukiem umówiłam się na spotkanie tuż po próbie, ale nie widać zmęczenia – wręcz przeciwnie, pomimo intensywnej pracy nad niełatwym programem, Maestro jest ożywiony, uśmiechnięty i pełen energii.

      - Jestem zachwycony orkiestrą, stosunkiem muzyków do pracy i piękną grą. Podczas koncertu rozpoczynającego jubileuszowy sezon zagramy dwa nadzwyczajne utwory Ludwiga van Beethovena – IV Symfonię i III Koncert fortepianowy, w którym partie solowe wykona Paweł Kowalski. Symfonia jest niezwykłym arcydziełem, ale też niełatwym. Być może będą mieli Państwo wrażenie, że można położyć na pulpity nuty i od razu wszystko wychodzi, a tak nie jest. Zawsze, w każdym utworze Beethovena, jest kilka tajemniczych, trudnych miejsc, nad którymi trzeba sporo popracować, aby były naprawdę pięknie zagrane.

      Ja takie miejsca nazywam po angielsku „trap”, bo tak się przyzwyczaiłem i jak się uczę partytur, zawsze w trudnych miejscach piszę „trap”. Po angielsku „trap” to, pułapka. Pamiętam, że jeden z zaprzyjaźnionych szkockich muzyków nie rozumiał, dlaczego używam tego słowa i dopiero kiedy powtarzając je kilka razy, wymówiłem prawidłowo, powiedział: „A... trap – pułapka" i przyznał mi rację co do tych trudnych miejsc. Te zasadzki czy pułapki zaznaczam zawsze w partyturze .

       Gdy biorę do ręki partyturę, niemal automatycznie zaczyna działać moja wyobraźnia; partytury z utworami Mozarta kojarzą mi się z lekkością, miłością, dobrymi ludźmi, cudownymi krajobrazami, a u Beethovena wyczuwam protest przeciwko wszystkiemu, oburzenie na zło. Wspomniana przed chwilą IV Symfonia jest nieco lżejsza, jakby dobro i radość przedzierało się ku nam, ale w III Koncercie fortepianowym powaga i piękno poraża.

       Może kiedyś na naszej planecie pojawi się kompozytor tak genialny jak Mozart czy Beethoven, ale ani drugiego Beethovena, ani drugiego Mozarta nie będzie, bo tacy geniusze rodzą się tylko raz.

Wieczór rozpocznie Pana dzieło Vers per archi na orkiestrę smyczkową. To także dzieło działające na słuchaczy z wielką mocą. Jak powstało?

      - Dwa zdarzenia zainspirowały mnie do napisania tego utworu. Anna Kubaczyńska, młoda poetka, która teraz mieszka we Francji, w jednym ze swoich wierszy napisała: „Może da się zatańczyć na linii barwnym cieniem”. Zastanowił mnie ten wers i pomyślałem, że my muzycy, czasami swoją kreatywnością i pracą czynimy coś niezwykłego .To, co robimy, jest tak trudne, bo musimy nutom nadać własny sens, dodać własną wyobraźnię i własne proporcje…

       To miał być bardzo krótki utwór, ale kiedy Ewa mnie prosi, żebym przy okazji spaceru coś kupił, to mijam tablicę, na której widnieje imię i nazwisko – Hanna Czaki. Zaciekawiło mnie kim była. Okazało się, że to młoda, niezwykle odważna dziewczyna, polska harcerka, łączniczka Armii Krajowej, która została rozstrzelana przez Niemców, bo nie zdradziła towarzyszy broni. Historia Hanny Czaki, to dla mnie taki „taniec na linii”...
Dlatego Vers per archi składa się z dwóch części – w jednej dominuje szlachetność i niewinność, a w drugiej barbarzyństwo – to tak jak na klawiaturze fortepianu mamy białe i czarne klawisze – taki prosty kontrast.

        Bardzo jestem wzruszony, że rozpoczynam jubileuszowy sezon moim utworem, a orkiestra gra go z wielką ochotą. Jestem zaskoczony wysokim poziomem filharmoników podkarpackich, ich grą, skupieniem, szlachetnym brzmieniem.

Kto zaproponował program tego koncertu – Maestro czy organizatorzy?

        - To ja zaproponowałem program koncertu. W minionych okresach mojej działalności preferowałem różne utwory. Kiedyś często dyrygowałem utwory Mozarta, ale chyba zawsze miałem lepsze predyspozycje do wykonywania utworów Beethovena, bo lubię kontrasty, gniewność… sam taki porywczy jestem. (śmiech).

Filharminia 2024 Inauguracja J. Maksymiuk P Kowalski 800Paweł Kowalski - fortepian, Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej dyryguje maestro Jerzy Maksymiuk, fot. Filkarmonia Podlarpacka

W naszej rozmowie wymieniliśmy tylko jedno Pana dzieło, a przecież skomponował ich Pan wiele z gatunku muzyki zwanej poważną. Jeszcze w czasie studiów pisał Pan muzykę filmową – współpracował Pan z Czesławem Petelskim, Wojciechem Hasem i Krzysztofem Zanussim. Skomponował Pan muzykę do ponad 100 filmów.

       - Napisałem sporo utworów w stylu jakżeśmy wszyscy pisali – tak zwana muzyka współczesna. Teraz powróciłem do komponowania, ale z wielkim szacunkiem do tego, co było, bo nie można tego pominąć.

       Z ostatnio napisanych utworów wybrałem cztery: Vers per archi, który teraz gramy, Liście gdzieniegdzie spadające, Arbor vitae I , Arbor Vitae II i Ogrody wzruszeń (koncert fortepianowy), który niedawno był prawykonany w Filharmonii Narodowej, a partię solową grał Janusz Olejniczak.

Dzieła wspomnianych w rozmowie Mozarta i Beethovena powstawały zupełnie inaczej – Mozart pisał wszystko szybko, od razu, prawie bez poprawek, a Beethoven wielokrotnie poprawiał swoje utwory. Jak komponuje pan Jerzy Maksymiuk?

       - Piszę raczej szybko, mało poprawiam, ale łatwość pisania sprawia, że często moim problemem jest pisanie kilku wersji danego fragmentu, a potem trudność wyboru tego ostatecznego. Czasem zastanawiam się, jak ocenią moją kompozycję koledzy. Geniusz nie ma takich dylematów. Ja tym się przejmuję i nie chciałbym, aby ktoś na pytanie, czy słyszał jakiś mój utwór odpowiedział: „Tak, jeden i nie chcę już słyszeć następnego.”

       Chciałbym pogodzić tradycję z tym, co nowe, bo niepokoi mnie to, że wielu słuchaczy nie chce słuchać współczesnych utworów. Dbam więc o „strawność” utworów dla słuchaczy i staram się wymyśleć nowe tworzywo. Najbardziej trudzę się, kiedy piszę na fortepian, bo uważam, że po Rachmaninowie, to zarozumialstwo. Ale jednak napisałem niedawno „Muzykę wzruszeń”, nietypowy koncert fortepianowy, który zaczyna nie fortepian a wiolonczela. Sporo było krytyki, chociaż i wielu pochwaliło. Nie miałem za dużo czasu na skomponowanie tego utworu, ale prawie wszyscy kompozytorzy pisali pod presją czasu, a często nawet sami dyrygowali, bo brakowało pieniędzy na zatrudnienie dyrygenta.

       Powiem w tym miejscu o Igorze Strawińskim, najbardziej podziwianym przeze mnie kompozytorze. Ktoś zwrócił się do niego z pytaniem – Dlaczego Pan dla niej pisze? Przecież ona nie słyszy!
Igor Strawiński odpowiedział – Ona nie słyszy, ale ona płaci. (śmiech)
Szkoda, że na koncertach tak rzadko można usłyszeć utwory Igora Strawińskiego. Był znakomitym kompozytorem.

Kiedy po raz pierwszy Maestro wystąpił na Podkarpaciu?

        - Nie pamiętam dokładnie, ale na pewno było to podczas Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. Byłem wtedy początkującym dyrygentem.

Ja natomiast dobrze pamiętam pierwszy koncert Polskiej Orkiestry Kameralnej pod batutą Jerzego Maksymiuka w sali balowej Zamku w Łańcucie. W połowie lat 70-tych występowaliście w czasie Dni Muzyki Kameralnej w Łańcucie, bo tak nazywał się wtedy festiwal, a w programie były m.in. Divertimenta Wolfganga Amadeusa Mozarta. To był wspaniały wieczór.

        - Teraz sobie przypominam, to były lata, kiedy Polska Orkiestra Kameralna rozwinęła szybko skrzydła i mówiono o nas, że jesteśmy jednym z najciekawszych zespołów kameralnych. Polska Orkiestra Kameralna stanowiła specjalny rozdział w mojej pracy artystycznej.

Jak rozpoczęła się stała współpraca z Orkiestrą Filharmonii Rzeszowskiej? W latach 80-tych ubiegłego stulecia Maestro był I gościnnym dyrygentem.

       - Na początku współpracowałem z orkiestrą w Białymstoku, a później Rzeszów stał się miastem, w którym przebywałem bardzo często. Szefami Filharmonii Rzeszowskiej byli ludzie, których bardzo ceniłem – dyrektorzy Edward Sądej, Wergiliusz Gołąbek, dyrektorzy artystyczni – Bogdan Olędzki i Józef Radwan.

        Podczas pierwszego spotkania z orkiestrą w Rzeszowie zauważyłem, że zespół ma ogromny potencjał, a to jest warunkiem do rozwoju. Przekonałem się wkrótce, że potrafię im wiele przekazać, a oni wiedząc, że przyjeżdża dyrygent ceniony już na świecie, dawali z siebie tyle, ile mogli. Poziom orkiestry był coraz wyższy i mogliśmy proponować publiczności nowy, ciekawy repertuar. Dla mnie to także był ważny czas.

       Bardzo lubiłem również mieszkać w budynku Filharmonii. Tuż za sekretariatem i gabinetem dla dyrektora artystycznego schodziło się po schodach kilka stopni w dół i były drzwi do niewielkiego mieszkanka składającego się z pokoju, aneksu kuchennego i łazienki. Teraz te pomieszczenia zostały zlikwidowane.

       Pamiętam długie rozprawy o muzyce z panią Ewą, która była dyrektorką mieszczącej się w sąsiednim budynku Szkoły Muzycznej. Pamiętam czas, kiedy miałem kłopoty ze snem i spacerowałem późnymi wieczorami nad brzegiem Wisłoka.

Filharmonia 2024 Inauguracja J. Maksymiuk 800Maestro Jerzy Maksymiuk dyryguje Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej podczas koncertu inaugurującego 70. sezon artystyczny, fot. Filharmonia Podkarpacka

Warto przypomnieć także, że kiedyś wszystko wskazywało na to, że zostanie Pan pianistą. W 1961 roku został Pan zwycięzcą pierwszej edycji Ogólnopolskiego Konkursu Pianistycznego im. Ignacego Jana Paderewskiego. Dlaczego zdecydował się Pan zostać dyrygentem?

       - To nie ja zmieniłem zdanie, to życie zmieniło. Bardzo chciałem zostać pianistą, ale moje ręce okazały się za małe, palce za krótkie. Robiłem różne ćwiczenia, rozciągałem palce za pomocą specjalnych gumek, ale to nic nie dało. Mam jednak taki charakter, że jak coś postanowię to robię wszystko, aby to osiągnąć. Nie mogłem zrobić wielkiej kariery jako koncertujący pianista, ale nie mogłem także żyć bez muzyki, bo od wczesnej młodości interesuje mnie prawie wyłącznie muzyka. Może to źle. Inni dyrygenci i kompozytorzy pisali często także poezje, książki, a ja tylko nuty, w których widzę wszystko.

       Muzyka to jest coś niezwykle tajemniczego. Kiedy sięgamy po nuty, to widzimy tylko czarne kropki i znaki – nie ma muzyki. Dopiero muzycy mogą te kropki ożywić. Bez nich nie ma utworu. Do sztuki uprawianej przez artystów zaliczamy: malarstwo, rzeźbę, architekturę, muzykę, poezję… , ale tylko w muzyce po zakończeniu utworu – nie ma utworu, a obraz, rzeźba, dzieła architektury, książki, tomiki wierszy pozostają.

Otrzymał Maestro wiele nagród i wyróżnień w Polsce i za granicą m. in.: Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski, złoty medal Zasłużony Kulturze Gloria Artis, honorowy tytuł Conductor Laureate BBC Scottish Symphony Orchestra, doktoraty honoris causa uniwersytetów w: Glasgow, Białymstoku, Bydgoszczy i Warszawie, złotą i diamentową batutę, a niedawno otrzymał Pan najważniejsze odznaczenie.

       - W maju tego roku zostałem uhonorowany najwyższym odznaczeniem Rzeczypospolitej - Orderem Orła Białego. Podczas tej uroczystości, w obecności Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, przedstawicieli rządu i zaproszonych osób powiedziałem – Po minach przeszedłem z Grodna do Białegostoku. Od Janka Muzykanta zacząłem, a teraz zostałem Kawalerem Orderu Orła Białego.

Filharmonia 2024 Inauguracja J. Maksymiuk brawo 800Maestro Jerzy Maksymiuk podczas koncertu inaugurującego jubileuszowy sezon artystyczny, fot. Filharmonia Podkarpacka

Kończymy nasze spotkanie z przekonaniem, że zechce Pan jeszcze do Rzeszowa przyjechać.

       To będzie zależało od mojego prezydenta, którym jest żona Ewa, ale na pewno chętnie tu razem wrócimy. Z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej pracuje mi się znakomicie, są zawsze chętni do współpracy, nawet kiedy proszę o wykonanie trudnych fragmentów. Jest także niezwykłe, że wszyscy pracownicy Filharmonii, których spotkaliśmy, są zaangażowani w pracę, którą wykonują. Odniosłem wrażenie, że czują się docenieni.

       Potencjał tej instytucji tworzą wszyscy począwszy od orkiestry i pani dyrektor Marty Wierzbieniec aż do miłego, zainteresowanego muzyką pana kierowcy, który przywoził mnie na próby . Nawiasem mówiąc pani Marta jako dziewczynka przychodziła na koncerty, którymi dyrygowałem. To budujące, że moje koncerty miały czasem wpływ na zainteresowanie słuchaczy muzyką, nawet rozbudzały muzyczną pasję. I budujące jest to, że spotkaliśmy się po latach i mogę powiedzieć tyle dobrego o orkiestrze i atmosferze jaka panuje.

       Życzę, by droga filharmoników rzeszowskich prowadziła ich zawsze ku górze.

Zofia Stopińska

33. Festiwal im. Adama Didura w Sanoku

       Już tylko dni dzielą nas od inauguracji 33. Festiwalu im. Adama Didura organizowanego od początku przez Sanocki Dom Kultury i jego dyrektora Waldemara Szybiaka.
      Patronem Festiwalu jest jeden z najsłynniejszych basów przełomu XIX i XX wieku, który urodził się w urokliwym zakątku Ziemi Sanockiej. Był gwiazdą najważniejszych teatrów operowych świata. W mediolańskiej La Scali wystąpił blisko sto razy, przez 25 sezonów był solistą Metropolitan Opera. Do historii przeszły jego kreacje Borysa Godunowa w operze Mussorgskiego, Mefista w Fauście Gounoda i Don Basilia w Cyruliku sewilskiem Rossiniego. Był solistą Opery Warszawskiej i Lwowskiej, a po II wojnie założył Operę Śląską i był pierwszym jej dyrektorem.
      Tegoroczną edycję Festiwalu przybliżymy Państwu wspólnie z panem Waldemarem Szybiakiem, dyrektorem Festiwalu.

Od lat prologiem do koncertów Festiwalu im. Adama Didura były dni poświęcone filmom muzycznym.
       - Tak będzie i w tym roku. Na „Festiwalowe kino artystyczne” mamy przygotowanych sześć filmów, po dwa każdego dnia i stąd Festiwal rozpoczynamy już 18 września. Na początek klasyka polskiego kina Podwójne życie Weroniki Kieślowskiego i film Maestro o Leonardzie Bersteinie. W drugim dniu nowy film Joika Robertsona i klasyka Panny z Wilka Wajdy. 20 września także dwa filmy Pianoforte Piątka i Cyganeria Zeffirelliego, która bardzo dobrze wprowadzi nas w nastrój Festiwalu.

Koncerty i spektakle rozpoczynają się 21 września w sali Sanockiego Domu Kultury.
       - Myślę, że publiczność będzie zadowolona ze wszystkiego co zostanie wykonane przez osiem festiwalowych wieczorów, bo będzie dużo różnorodnej muzyki na wysokim poziomie.
      Pierwszy koncert wypełni występ francuskiego zespołu The Theater of Music Marion Fermé, który proponuje bardzo ciekawy Wieczór w teatrze – Londyn 1685 (-An Evening at the Theatre). Wysłuchamy barokowych skarbów nieznanej muzyki angielskiej, ponieważ założycielka i dyrektor artystyczny zespołu Marion Fermé specjalizuje się wyszukiwaniu starych, oryginalnych rękopisów, które opracowuje na swój zespół. Członkowie zespołu grają na instrumentach z epoki: skrzypce barokowe, viola da gamba, teorban, klawesyn, a zaśpiewa sopranistka.

Piękny będzie z pewnością następny wieczór.
        - W ramach cyklu „Mistrzowie wokalistyki” wystąpią w tym roku dwie panie – nauczycielka i uczennica – Ewa Biegas, znakomita śpiewaczka, wybitna interpretatorka twórczości polskich kompozytorów oraz Ewa Tracz, która jest już także znaną i cenioną śpiewaczką. W programie "Najpiękniejsze arie i duety operowe", wysłuchamy m.in. arii i duetów z oper Gounda, Pucciniego, Saint-Saëns’a, Bizeta, Czajkowskiego, Moniuszki. Przy fortepianie zasiądzie Grzegorz Biegas, a wieczór poprowadzi Sławomir Pietras.

Po dwóch kameralnych wieczorach proponujecie publiczności dwa duże, bardzo atrakcyjne spektakle.
       - W cyklu „Arcydzieła operowe” 23 września opera Giuseppe Verdiego Bal maskowy w wykonaniu solistów chóru, baletu i orkiestry Opery Śląskiej w Bytomiu. To jest jedno z nielicznych dzieł Verdiego, które nie było jeszcze wykonywane podczas Festiwalu w Sanoku. Bal maskowy Giuseppe Verdiego to opowieść o zdradzonej przyjaźni i niespełnionej miłości. W głównej roli Króla Gustawa wystąpi brazylijski tenor Matheus Pompeu oraz plejada solistów z Opery Śląskiej.
W następnym dniu Opera Śląska zaprezentuje swój najnowszy spektakl baletowy Makbet Williama Shakespeare’a z muzyką Giuseppe Verdiego. Opracowania tej muzyki podjął się Tomasz Tokarczyk. W międzynarodowej obsadzie wystąpią artyści baletu Opery Śląskiej m.in.: jako Makbet wystąpi Douglas De Oliveira Ferreira, w roli Lady Makbet – Mitsuki Noda, Trzy Wiedźmy – Ellen Bremer, Kinga Majewska, Julia Bielska, a jako Banko – Francesco Pio Tosto. Warto przyjechać do Sanoka na ten spektakl.

W programie tegorocznego Festiwalu im. Adama Didura nie zabraknie też operetki.
       - Po raz pierwszy pojawi się na naszej scenie Mazowiecki Teatr Muzyczny – to będzie 25 września z klasyką operetki Krainą uśmiechu Franza Lehára. Jest to jedno z dzieł operetkowych, które zasługuje na szczególną uwagę ze względu na piękną muzykę. Libretto opowiada jedną z najbardziej wzruszających historii miłosnych, osadzoną w orientalnej scenerii Chin i Wiednia czasów belle epoque, ale scenografia będzie nowoczesna. Całością będzie dyrygował Ruben Silva brazylijski dyrygent, znany Państwu z pewnością z działalności Warszawskiej Opery Kameralnej jeszcze w czasach dyrekcji nieodżałowanego Stefana Sutkowskiego.

Z zaciekawieniem spoglądam na program kolejnego wieczoru zatytułowanego „Muzyczna zaduma”.
       - Będzie to Requiem Andrzeja Jagodzińskiego, które zostało skomponowane na chór mieszany, trio jazzowe i troje improwizujących wokalistów jazzowych. Utwór zbudowany jest zgodnie z klasyczną formą Requiem, ale przesiąknięty duchem i energią muzyki jazzowej. Partie solowe wykonają Grażyna Auguścik, Agnieszka Wilczyńska, Wojciech Myrczek. Wystąpi także świetny Zespół Śpiewaków Miasta Katowice Camerata Silesia pod dyrekcją Anny Szostak oraz legendarne trio w składzie: Andrzej Jagodziński – fortepian, Adam Cegielski – kontrabas, Czesław „Mały” Bartkowski – perkusja. Requiem Andrzeja Jagodzińskiego jest rzadko wykonywane, bo ze względu na ilość wykonawców jest ono trochę za drogie na festiwale muzyki jazzowej, a my w każdej edycji sięgamy również po niekonwencjonalne dzieła. Oprócz Requiem wysłuchamy też kilku przebojów muzyki klasycznej jak: Johanna Sebastiana Bacha – Preludium C-dur w opracowaniu Andrzeja Jagodzińskiego, Samuela Barbera - Agnus Dei czy Oliviera Messiaena – O sacrum convivium. 26 września zapowiada się niezwykle interesujący, piękny wieczór pełen zadumy.

Słynne arie operowe wypełnią przedostatni wieczór festiwalowy.
       - 27 września postanowiliśmy w ramach koncertu promocyjnego zaprosić grupę studentów z Wydziału Wokalno – Aktorskiego Akademii Muzycznej w Katowicach. Będą to: Aleksandra Blanik – sopran, Anna Koehler – sopran, Milena Joszko – mezzosopran, Michał Ryguła – tenor, Adam Janik – bas i Remigiusz Nowak – bas.
       Będzie to wieczór pełen młodzieńczej werwy, znakomitych, świeżych głosów i pięknych arii, na bardzo wysokim poziomie. Solistom będzie towarzyszył znakomity pianista Grzegorz Biegas.
       Zakończy 33 edycję spektakl opery Halka Stanisława Moniuszki. Halka była u nas wystawiana już chyba trzykrotnie, ale wersji wileńskiej jeszcze nie wystawialiśmy. Okazało się, że Polska Opera Królewska ma wersję wileńską w swoim repertuarze. Jest to wersja dwuaktowa, mniej więcej 10 lat starsza od tej, która wystawiona została w Warszawie w 1858 roku. Nietypowa inscenizacja niech będzie niespodzianką dla słuchaczy. Pewnie będzie trochę kontrowersji na ten temat, ale to także jest na festiwalu potrzebne. Mam nadzieję, że dość efektownie zakończymy część koncertową.

Panie dyrektorze, nie możemy pominąć pozostałych nurtów Festiwalu im. Adama Didura, bo one mocno związane są z przyszłością nie tylko tego festiwalu, ale z innymi przejawami sztuki: muzyką, malarstwem, rzeźbą, kinem…
        - Przygotowujemy wystawę fotografii Juliusza Multarzyńskiego „Opery i balety Krzysztofa Pendereckiego”. Pan Juliusz Multarzyński od lat jest zaprzyjaźniony z Festiwalem im. Adama Didura, stworzył wystawę, której premiera była w Teatrze Wielkim w Łodzi. Od pewnego momentu był na wszystkich inscenizacjach dzieł Krzysztofa Pendereckiego i przygotował świetną relację fotograficzną z tych wydarzeń. Ta wystawa będzie trwała od początku Festiwalu aż do 20 października.

Niedawno rozstrzygnięty został XXXII Ogólnopolski Otwarty Konkurs Kompozytorski im. Adama Didura.
        - Konkurs został rozstrzygnięty 30 sierpnia w Krakowie. Jury w składzie: Eugeniusz Knapik, Wojciech Widłak i Wojciech Ziemowit Zych przyznało trzy nagrody: I nagrodę w wysokości 5 000 złotych otrzymała pani Julia Piasecka za utwór Nokturn na sopran i fortepian do słów Tadeusza Micińskiego. Dwie równorzędne III nagrody otrzymali pan Adam Falenta i pan Szymon Wieczorek. Utwór Julii Piaseckiej zostanie wykonany 27 września przed koncertem „Słynne arie z oper”. Bardzo dobrze się składa, bo wykonawcami tego koncertu są studenci Wydziału Wokalno-Aktorskiego Akademii Muzycznej w Katowicach. Nagrodzony utwór wykona Anna Koehler, a przy fortepianie zasiądzie pan Grzegorz Biegas.

Czy w tym roku odbędzie się Obóz Humanistyczno-Artystyczny?
       - Jak co roku Festiwalowi im. Adama Didura towarzyszy Obóz Humanistyczno-Artystyczny dla dzieci i młodzieży, przygotowujący ich do odbioru sztuki. W tym roku odbędzie się już 31. edycja.
      Znowu małe dzieci, tym razem z klas pierwszych i będzie ich ok. 60. przyjdą do Sanockiego Domu kultury, aby dotknąć po raz pierwszy czym jest sztuka. To jest bardzo potrzebne w tych dzisiejszych, dosyć mrocznych pod tym względem czasach, kiedy wartości kultury wysokiej schodzą nam coraz bardziej z oczu. Staramy się przynajmniej zasiać ziarno i może z tego ziarna coś wyrośnie.
26 i 27 września odbędą warsztaty: wokalny, taneczny, plastyczny i muzyczny.

Czy ktoś, kto się dowie o 33. Festiwalu im. Adama Didura i będzie się chciał wybrać w czasie jego trwania do Sanoka ma jeszcze szanse ?
        - Sądzę, że tak. Karnetów na cały Festiwal już nam zabrakło, natomiast bilety na część koncertów jeszcze są. Młodzieży proponujemy wejściówki na cały Festiwal za 80 złotych. Karnet na wszystkie koncerty kosztuje 300 złotych. To niewielkie kwoty, ale staraliśmy się aby ludzie, którzy mają wiele różnych wydatków, mogli uczestniczyć w wydarzeniach kultury wysokiej, żeby drogie bilety nie eliminowały ich z udziału w naszym Festiwalu.

Dużo czasu zajęło Panu z pewnością zebranie środków na tegoroczną edycję Festiwalu im. Adama Didura.
        - Nasz Festiwal został dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury - państwowego funduszu celowego, w ramach programu „Muzyka”, realizowanego przez Narodowy Instytut Muzyki i Tańca, wsparli nas także: Sanok Rubber Company S.A., Oddział PGNiG w Sanoku i prywatny przedsiębiorca Tomasz Jadczyszyn. Oczywiście sporo środków na Festiwal musimy znaleźć sami i liczymy także na pieniądze ze sprzedaży biletów i karnetów. Żadnej dziury budżetowej po Festiwalu nie będzie.

Sanoczanie mogą zapoznać się z programem tegorocznej edycji z pięknych plakatów promujących Festiwal, a uwadze wszystkich polecamy stronę internetową.
        - To prawda, że plakat jest bardzo piękny, a jeszcze ładniejszy będzie katalog. Nasza instytucja z pięknych katalogów słynie. Mamy świetnego plastyka pana Adama Gromka, który wszystko projektuje i zamieszcza na stronie, albo czuwa nad wykonaniem.
Przygotowania do Festiwalu idą dobrze i mam nadzieję, że wszystko pod względem realizacyjnym przebiegnie także dobrze.

Bardzo Panu dziękuję za rozmowę.
        - Ja również bardzo dziękuję i zapraszam do Sanoka.

Zofia Stopińska

Didur 2024 plakat

Z Klaudiuszem Baranem nie tylko o muzycznych przyjaźniach

       Gorąco Państwa zapraszam na spotkanie z prof. dr hab. Klaudiuszem Baranem, wybitnym akordeonistą, bandoneonistą, kameralistą i pedagogiem. Artysta jest absolwentem Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie (obecnie UMFC) w klasie prof. Jerzego Jurka oraz Conservatoire Paul Dukas w Paryżu pod kierunkiem Maxa Bonnaya. Jako pedagog związał się z macierzystą uczelnią, gdzie od 2002 roku pełnił kierownicze funkcje, po tę najważniejszą rektora w latach 2016 – 2024.
       Klaudiusz Baran jest artystą wszechstronnym, obdarzonym wyjątkową wrażliwością muzyczną. Ze swobodą porusza się w repertuarze wielu epok, ale uznanie wzbudzają jego interpretacje muzyki najnowszej.
Od wielu lat mam szczęście oklaskiwać go w czasie Festiwali Muzyki Kameralnej „Bravo Maestro” organizowanych przez Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej.
       W tym roku przed koncertem spotkaliśmy się w mieszczącej się w oficynie dworu Paderewskiego kawiarni „Maestro”.

Bardzo się cieszę, że znalazł Pan czas na rozmowę. Bywa Pan regularnie w Kąśnej Dolnej.
       - Można nawet powiedzieć, że przyjeżdżam tu bardzo regularnie od 2002 roku, czyli już od ponad 20 lat jestem co najmniej raz w roku w Kąśnej. To jest dla mnie magiczne miejsce, które bardzo się zmienia i pięknieje.
       Zawsze w sierpniu uczestniczę w „Maratonach Muzycznych”, które także ewoluują. W tym roku po raz pierwszy wystąpi w tym koncercie klarnet.
Festiwal „Bravo Maestro” i ten „Maraton” był początkiem wielu projektów i przyjaźni artystycznych. Tutaj zaczynaliśmy razem grać i to pierwsze spotkanie zainspirowało nas do dalszych działań.

Każdego roku koncert na zakończenie zatytułowany jest tak samo - „Maraton muzyczny”, ale każdy z koncertów jest inny.
        - Tak, tegoroczny ma lejtmotiv taneczny, bo tańce są głównym tematem i pod tym kątem ułożony został program całego wieczoru.

Bardzo żałuję, że nie mogłam być na Pana recitalu w Leżajsku, bo na pewno był to wyjątkowy koncert. Nigdy nie słyszałam na żywo Wariacji Goldbergowskich Bacha w opracowaniu na akordeon, z pewnością pięknie zabrzmiały we wnętrzu leżajskiej Bazyliki utwory Majkusiaka i Granadosa.
       - Bardzo dobrze wspominam ten koncert, który odbył się raptem miesiąc temu, był to mój drugi występ w bazylice Bernardynów w Leżajsku. Tym razem grałem we wspaniałym towarzystwie Juliana Gębalskiego. Po aplauzie publiczności odniosłem wrażenie, że się podobało.
Mam wiele wspomnień z tego miejsca jeszcze z czasów dzieciństwa i mojej nauki w Szkole Muzycznej w Przemyślu. Akustyka i magia leżajskiej bazyliki są wyjątkowe.
       Tak się złożyło, że aktualnie przeorem klasztoru w Leżajsku jest Klaudiusz Baran. Nigdy wcześniej nie spotkałem osoby o tym samym imieniu i nazwisku. Nie poznaliśmy się, ponieważ wyjechał służbowo do Włoch, ale mam nadzieję, że to nastąpi, ponieważ jest to dla mnie bardzo ciekawe.
Podobno wielu parafian było przekonanych, że przeor będzie grał na akordeonie i to było zabawne.

Akordeon jest instrumentem stosunkowo młodym, który już zdążył się dobrze odnaleźć w muzyce klasycznej. Pewnie wymagało to wielu zabiegów i ogromnej pracy młodego pokolenia akordeonistów, mam tu na myśli przede wszystkim Pana.
       - To prawda, ten instrument moim zdaniem już przeszedł ten etap. Jeszcze czasem spoglądamy na niego z takim pobłażaniem, a może czasem nawet z lekceważeniem, kiedy wykonywana jest na nim muzyka klasyczna. Chcę podkreślić, że jesteśmy światową awangardą, jeżeli chodzi o kwestie pozycji akordeonu na rynku muzycznym. Akordeon w Polsce jest równoprawnym uczestnikiem życia muzycznego nawet w najbardziej prestiżowych salach. Jestem przekonany, że jest to tendencja rosnąca i cały czas powstają nowe utwory na akordeon, bo kompozytorzy są bardzo ciekawi tego instrumentu. Mamy ponad 90 koncertów polskich kompozytorów na akordeon z towarzyszeniem orkiestry. Wiele klasycznych instrumentów nawet nie zbliża się do tej liczby.
       Dzieje się tak również dlatego, że akordeon jest „muzycznym kameleonem”, który potrafi się świetnie odnaleźć w najróżniejszych stylistykach – od muzyki współczesnej, poprzez transkrypcje, akordeon jest obecny także w muzyce kameralnej i często w jazzowej, etno, world music… Jestem przekonany, że popularność akordeonu będzie coraz większa, bowiem ma on przede wszystkim ogromne walory muzyczne, czyli możliwość kształtowania dźwięku tak jak na instrumentach dętych czy smyczkowych. Nie ma tych możliwości na fortepianie – po uderzeniu w klawiaturę instrument tylko wybrzmiewa, a na akordeonie przez cały czas można trzymać akord. To jest jedyny instrument, na którym można trzymając akord zrobić crescendo czy decrescendo.

O ile akordeon dobrze się już na polskich scenach zadomowił, to na bandoneon publiczność ciągle spogląda z zaciekawieniem.
        - Bandoneon jest kojarzony z szeroko pojętą muzyką tangową i tradycyjnego tanga, ale wydaje mi się, że jeszcze bardziej ze stylistyką tango nuevo, której najwybitniejszym przedstawicielem jest Astor Piazzolla. To dzięki niemu popularność tego instrumentu znacznie wzrosła. W naszym kraju jest także kilku bandoneonistów, którzy bardzo dobrze grają na tym instrumencie.

Klaudiusz Baran fot Kornelia Cygan 29 18Klaudiusz Baran na scenie Sali Koncertowej Stodoła w Kąśnej Dolnej podczas tegorocznego "Maratonu Muzycznego" fot. Kornelia Cygan

Przygotowując się do tego spotkania odwiedziłam Pana stronę internetową i próbowałam policzyć ilość utworów, które ma Pan w repertuarze. Udało mi się w przybliżeniu policzyć utwory skomponowane na akordeon i orkiestrę, natomiast pogubiłam się zupełnie przy sumowaniu utworów na akordeon solo.
        - Gram też dużo kameralistyki, która była bardzo ważnym – progowym momentem dla akordeonu, który zaczął grać z innymi instrumentami, a nie tylko w zespołach jednorodnych. Kameralistyka była kamieniem milowym dla naszego instrumentu.
Kiedyś próbowaliśmy katalogować nowe utwory, które powstały na akordeon solo oraz z towarzyszeniem innych instrumentów. Teraz tak pączkuje ta nasza literatura, że nie jesteśmy w stanie tego śledzić.

Ma Pan na swoim koncie ponad 50 prawykonań i większość z nich powstała z myślą o Panu.
        - Często też z mojej inspiracji, bo są kompozytorzy, którzy twierdzą, że chcą komponować, ale nie znają możliwości akordeonu i wtedy czasem im pomagam albo podpowiadam jakieś ciekawe rozwiązania. Zawsze jestem ciekawy, jak każdy z nich widzi ten instrument, każdy postrzega go w inny sposób i to są bardzo interesujące spojrzenia. Każdy znajduje inny walor artystyczny akordeonu.

Jak Pan wspomniał, m.in. podczas koncertów w Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej spotkał Pan znakomitych muzyków, z którymi często występowaliście albo występujecie na wielu estradach w Polsce i za granicą. Aktualnie polecić możemy kilka projektów. Niezwykle energetyczny duet – w życiu i na scenie tworzy Pan z małżonką Justyną Baran.
        - Tak, żona jest skrzypaczką i często występujemy na różnych koncertach i festiwalach. Często w naszych programach proponujemy publiczności utwory Arvo Pärta, Beli Bartoka i Astora Piazzolli.
        Ponad 20 lat działa duet w składzie gitara i bandoneon - Michał Nagy i Klaudiusz Baran. W kręgu naszych artystycznych zainteresowań oprócz utworów Astora Piazzolli jest muzyka Tomasa Gubitsch’a, Diego Pujola i Coco Nelegatti.
        Z kolegami, z którymi współpracowaliśmy przy tango operita Maria de Buenos Aires w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej, stworzyliśmy kwintet tangowy. Ruszamy tak naprawdę z tym projektem, bo zagraliśmy dopiero jeden koncert, ale planujemy następne.
        Z akordeonistami Rafałem Grząką i Grzegorzem Palusem tworzymy „Chopin University Accordion Trio”. W kręgu naszych zainteresowań są utwory od baroku do współczesności. Specjalnie dla nas powstało już kilka bardzo ciekawych utworów. Koncertujemy często w wielu krajach.
        Występuję też z Kwartetem smyczkowym „Con Affetto”. Z upodobanie gramy głównie muzykę Astora Piazzolli, ale planujemy poszerzenie repertuaru.
        Od wielu lat gram też w grupie „DesOrient”, a w kręgu naszych zainteresowań jest muzyka filmowa oraz utwory inspirowane muzyką: bałkańską, żydowską, ukraińską, arabską i latynoamerykańską.
        Dzisiaj podczas koncertu wystąpię z Adrianem Jandą, klarnecistą i jestem pod wielkim wrażeniem jego gry. Mam nadzieję, że pogramy trochę wspólnie.
         Gramy też w duecie z wiolonczelistą Marcinem Zdunikiem i bardzo dobrze nam się ze sobą muzykuje. Tych muzycznych przyjaźni jest sporo.

Ponieważ wydanych zostało sporo Pana płyt solowych i z Pana udziałem, odnotujemy tylko najnowsze wydawnictwo. Niedawno ukazała się nowa płyta, którą Pan nagrał dla wytwórni Naxos.
        - Do rejestracji tej płyty zostałem zaproszony przez dyrygenta Mariusza Smolija i nagrałem Koncert akordeonowy Eugeniusza Zádora. Utwór powstał w latach 60-tych XX wieku i jest to kompozycja dość klasyczna. Nagrania odbywały się w Budapeszcie z Radiową Orkiestrą Budapeszteńską pod dyrekcją Mariusza Smolija. To była fantastyczna przygoda. Niedawno, bo 20 sierpnia odbyła się światowa premiera tej płyty. Znam dobrze to nagranie, ale płyty jeszcze nie mam.
       To nie jest ostatnia nasza współpraca, bo nagraliśmy też płytę z utworami Marty Ptaszyńskiej, która będzie także wydana w Naxos. W nagraniu uczestniczyli także moi koledzy z Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina, a towarzysząca nam Orkiestra Kameralna pod dyrekcją Mariusza Smolija jest złożona z naszych studentów.
       Tak jak pani wspomniała, płyt jest faktycznie sporo, bo moja działalność miała różne oblicza. Oprócz muzyki klasycznej nagrywałem też dużo muzyki filmowej (uczestniczyłem w nagraniu ścieżek dźwiękowych do ponad 30 filmów), zdarzało mi się nagrywać także z wykonawcami sceny popowej i piosenki. Cały czas się dużo dzieje.

Godna podziwu jest Pana umiejętność łączenia działalności artystycznej z pracą pedagogiczną i organizacyjną, bo przecież przez dwie kadencje (2016 – 2024) był Pan rektorem UMFC w Warszawie. Spodziewałam się, że ograniczy Pan działalność artystyczną lub pedagogiczną, ale nic takiego się nie stało.
        -Trochę się jednak stało, bo musiałem ograniczyć działalność artystyczną z racji sprawowanej funkcji rektora największej polskiej uczelni muzycznej i obowiązków z nią związanych. Starałem się wybierać koncerty, na których najbardziej mi zależało. Koncerty dawały mi odskocznię i mogłem uciekać w muzykę, jak miałem przesyt zarządczych zadań.
        Za tydzień już przekazuję zarządzanie uczelnią następcy i będę mógł z większą energią poświęcić się działalności artystycznej.

Często jest Pan zapraszany do udziału w pracach jury różnych konkursów, ale przed laty sam Pan w nich uczestniczył. Jak Pan ocenia wpływ odbywających się aktualnie konkursów na przyszłość i później na karierę młodych ludzi?
         - W czasach mojej nauki tych konkursów było o wiele mniej. Obecnie ilość konkursów jest zatrważająco duża i wydaje mi się, że przez to ich ranga się obniżyła. To jest moja prywatna opinia. Kiedyś przygotowywaliśmy się do takiej imprezy trochę dłużej, czekaliśmy na nią i to było święto. Teraz tych świąt jest bardzo dużo i czasami nawet nie nadążamy ze śledzeniem tego, co się dzieje. Czy one tak naprawdę pomagają młodym artystom? Myślę, że jednak trochę tak, bo są bodźcem, są jakimś celem. Młodzi ludzie chcą się porównać, chcą konkurować ze swoimi rówieśnikami czy innymi muzykami, zarówno w skali krajowej, jak i międzynarodowej. To jest cenne. Mają termin, na który muszą przygotować większy program i to służy ich rozwojowi. Czy same nagrody coś dają? Myślę, że dają zaspokojenie ambicji i fakt że na estradzie czują się coraz lepiej. Czy w naszym kraju młodzi akordeoniści - laureaci konkursów mają takie wsparcie, że ich kariera rusza do przodu? Niestety, nie aż takie, jakbyśmy chcieli.

Jest Pan jednym z najbardziej znanych polskich muzyków. Pana osiągnięcia w różnych nurtach życia muzycznego były doceniane. W czerwcu tego roku otrzymał Pan Złoty Medal ”Zasłużony Kulturze Gloria Artis” za całokształt dorobku artystycznego. Gratuluję serdecznie i życzę wielu sukcesów.
         - To prawda. To jest bardzo miła okoliczność docenienia moich działań, ale to nie jest żadna granica ani klamra. Chcę nadal grać i się rozwijać, bo kocham muzykę. Robię to, co lubię i jeszcze do tego płacą mi za to. Nagrody są tylko potwierdzeniem, że droga, którą podążam, ma sens.

Bravo Maestro 2024 Maraton Muzyczny dyrektor i wykonawcyWszyscy wykonawcy "Maratonu Muzycznego" na scenie Sali Koncerowej Stodoła w Kąśnej Dolnej, fot. Kornelia Cygan

Pewnie czekają Pana kolejne, zaplanowane już koncerty solowe i kameralne.
       - Będę chciał zintensyfikować działania artystyczne. Jest mnóstwo utworów, które chciałbym zagrać i zdążyć je pokazać. Ciągle jestem ciekawy nowych rzeczy. W listopadzie będziemy mieli jubileusz klasy akordeonu, która powstała w listopadzie 1964 roku i minie 60 lat od tego momentu. Będziemy świętować i koncertować. Ja wystąpię z towarzyszeniem uniwersyteckiej orkiestry, a wykonamy utwór młodego kompozytora Wojtka Chałupki, który napisał fantastyczny Koncert na akordeon i orkiestrę symfoniczną.

Czy niedługo będzie okazja usłyszeć Pana na Podkarpaciu?
       - Nie mam ze sobą kalendarza koncertów i trudno mi na to pytanie odpowiedzieć, ale na pewno będę na Międzynarodowym Festiwalu Akordeonowym w Przemyślu w grudniu tego roku. Mam nadzieję, że się spotkamy.

Spogląda Pan na zegarek, a to znak, że trzeba kończyć spotkanie, bo musi się Pan przygotować do koncertu. Bardzo dziękuję za rozmowę.
       - Ja także bardzo dziękuję. Zapraszam na koncert, który będzie bardzo różnorodny i kolorowy. Znakomita sala koncertowa oraz otaczająca nas przyroda zawsze wpływają na nas inspirująco. Mam nadzieję, że program koncertu i nasze wykonanie spodobają się publiczności.

Zofia Stopińska

Nie tylko o Festiwalu BRAVO MAESTRO

Planując wyjazd na inaugurację Festiwalu BRAVO MAESTRO w Kąśnej Dolnej liczyłam, że po podróży odpocznę chwilę w kawiarni Maestro i udam się na spacer po parku otaczającym Dwór Ignacego Jana Paderewskiego, a tymczasem ledwie zdążyłam na umówione przed koncertem spotkanie z panem Łukaszem Gajem, dyrektorem Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej.
Podczas spotkania rozmawialiśmy nie tylko o rozpoczynającym się festiwalu. Zapraszam do lektury.

Wkrótce Sala Koncertowa Stodoła w Kąśnej Dolnej wypełni się publicznością. Przed nam trzy piękne, barwne wieczory.
        - Tak, rozpoczynamy kolejną edycję festiwalu BRAVO MAESTRO. Bardzo się cieszę, że pogoda nam dopisała.
Kiedy przybyłem do Kąśnej, założyłem sobie, że w programach naszych koncertów każdy znajdzie coś dla siebie. Tak samo jest w programie tegorocznego festiwalu. Rozpoczynamy go operą Cyganeria Giacomo Pucciniego, a okazja jest szczególna, bo niedługo minie 100 rocznica śmierci tego kompozytora.

       Cieszę się, że dzisiaj zasiądzie na scenie naszej sali koncertowej Ukraińska Symfoniczna Orkiestra „Nadiya”, która podczas trwającej wojny znalazła schronienie w katowickiej instytucji kultury – Katowice Miasto Ogrodów. Dyryguje tym zespołem Vitalii Liashko. Grają w nim bardzo młodzi, energiczni ludzie, a Puccini skomponował Cyganerię właśnie dla takich – młodych, pełnych, pasji, życia, nadziei… Cieszę się, że młodzi ludzie zagrają i zaśpiewają dzisiaj Cyganerię.


Czy będzie to premiera w wersji koncertowej?
       - Premiera odbyła się w grudniu zeszłego roku w Akademii Muzycznej w Katowicach. Cyganeria w tym wykonaniu zabrzmiała również podczas Międzynarodowego Festiwalu Muzycznego im. Krystyny Jamroz w Busku Zdroju. Jestem pewien, że publiczności w Kąśnej spodoba się to wykonanie.

Kolejny koncert już jutro o 18.00.
        - Jutro czeka nas wieczór zatytułowany „ Muzyczne ścieżki wielkiego ekranu” w wykonaniu znakomitego Kwintetu Śląskich Kameralistów. Wystąpią również: Maciej Zakościelny – skrzypce i recytacje, Roman Widaszek – klarnet i Magdalena Duś – fortepian. Utwory zostały opracowane przez Dariusza Zbocha. Jestem przekonany, że są to fantastyczne aranżacje. To będzie z pewnością bardzo ciekawy koncert dla tych, którzy preferują nieco lżejszą muzykę.

       W niedzielę zapraszamy na tradycyjny „Maraton muzyczny”, którego program koncentruje się na tańcach z całego świata. Pojawią się bardzo energiczne i rytmiczne utwory podczas tegorocznego Maratonu.
Gospodynią festiwalowych wieczorów będzie Regina Gowarzewska.

Festiwalowi towarzyszy ciekawa wystawa.
       - To jest bardzo ciekawa wystawa „Kompozycje” makro fotografii minerałów i kamieni szlachetnych Piotra Barszczowskiego, który jest również autorem identyfikacji wizualnej festiwalu. Nasza tegoroczna szata graficzna opiera sią na kamieniach szlachetnych.
Podczas każdego wieczoru trzy prace zostaną rozlosowane wśród publiczności i szczęśliwcy zabiorą je sobie do domu.

Bravo Maestro 2024 wszyscy soliści i dyrygent Vitalii LiashkoFestiwal BRAVO MAESTRO, Cyganeria Giacomo Pucciniego, soliści i dyrygent dziękują publiczności, fot. Kornelia Cygan

Festiwal BRAVO MAESTRO należy do najważniejszych imprez organizowanych przez Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej. To miejsce tętni muzyką przez cały rok.
       - Staramy się, aby każdy nasz sezon był atrakcyjny i żeby sala koncertowa była pełna. Bardzo się cieszę, że nam się to udaje i melomani wracają do Kąśnej. Robimy wszystko, aby nasze koncerty były na najwyższym poziomie artystycznym, bez względu na to, czy to jest muzyka klasyczna, jazzowa, czy rozrywkowa. Przykładowo, jeżeli na koncert muzyki jazzowej przyjdzie ktoś nie do końca przekonany do tego gatunku, jeśli usłyszy wykonanie na najwyższym poziomie artystycznym, z pewnością je doceni i do nas powróci.
Wielu obecnych na lipcowym koncercie Marty Król i Kuby Badacha zainteresowanych było koncertami Festiwalu BRAVO Maestro. Z tego się bardzo cieszymy.

Sporo koncertów, kursów i konkursów organizujecie z myślą o młodzieży.
        - Działalność dla rozwoju młodych adeptów sztuki muzycznej jest dla nas bardzo ważna i staramy się ją rozwijać na różne sposoby. Współpracujemy z lokalnymi szkołami muzycznymi I stopnia – odbywają się u nas kursy mistrzowskie dla tej młodzieży, która dopiero rozpoczyna przygodę z muzyką. Cieszę się też ze współpracy ze Stowarzyszeniem im. Bogdana Paprockiego . Niedawno w Kąśnej odbyła się kolejna edycja Letniej Akademii Doskonałości. Z radością obserwujemy jak młodzi ludzie pragną się rozwijać, a najlepiej odzwierciedlają to zgłoszenia – na pierwszą edycję LAD zgłosiło się około 30, a do udziału w tegorocznej edycji było ich około 70.
Staramy się jak najlepiej przyjmować młodych uczestników i stworzyć im optymalne warunki do tego, żeby jak najwięcej skorzystali i doskonalili swój warsztat.

Gromadzicie również różne pamiątki związane z tym miejscem i jego Patronem.
        - Ostatnio największym naszym skarbem są rolki ze Stanów Zjednoczonych, które zostały nam podarowane, z zapisem utworów granych przez Ignacego Jana Paderewskiego – są na nich: Polonez As-dur Chopina i skomponowany przez Mistrza Menuet G-dur. Te rolki odzwierciedlają w 100% nie tylko dźwięk, ale można też zobaczyć grę, ponieważ przeznaczone są do odtwarzania na specjalnym, elektrycznym fortepianie, w którym po założeniu rolki widzimy jak klawisze grają. Słuchając obserwujemy z jaką siłą został podczas nagrania naciśnięty dany klawisz. Możemy sobie wyobrazić jakby przy tym instrumencie siedział sam Ignacy Jan Paderewski.
        Bardzo chcę pozyskać do Kąśnej instrument, na którym moglibyśmy te rolki odtworzyć, ale to jest już trudniejsza rzecz.
Pozyskanie odrestaurowanego instrumentu, na którym można by było uzyskać dobrą jakość dźwięku, to spory wydatek. Na europejskim rynku takich instrumentów jest niewiele ponieważ rolki były bardzo popularne, ale na rynku amerykańskim. Sprowadzenie instrumentu z Ameryki jest też bardzo drogie, ale będziemy się starać, aby taki instrument pozyskać.

Piękne jest także otoczenie dworu, a to wymaga nieustannej pracy.
        - Staramy się przez cały czas. Inwestycje są cały czas kontynuowane i plan poprawy infrastruktury w Kąśnej przez cały czas jest realizowany. Ostatnio wyremontowaliśmy garaż, który jest pomiędzy salą koncertową, a dworem. To było bardzo ważne, ponieważ wszyscy, którzy wjeżdżają na nasz parking, najpierw widzą ten garaż. Teraz garaż nawiązuje swoją stylistyką do stodoły koncertowej i tworzy pewną całość. Przed nami duży projekt, który będziemy realizować od marca do września 2025 roku – odwodnienie fundamentów i wymiana całej nawierzchni dookoła dworu, to jest prawie 900 kwadratowych. Mamy zapewnione środki - nasz organizator Starostwo Powiatowe w Tarnowie pozyskało je z programu ochrony zabytków. W najbliższych dniach ogłaszamy przetarg.

Niewiele osób jest zatrudnionych w Centrum Paderewskiego, ale wszystko wokół jest zadbane.
        - To jest najważniejsze, bo wszyscy utożsamiają się z naszą instytucją i traktują ją jak swój drugi dom. W większości są to osoby, które pracują tu dłużej niż ja i z pasją oddają temu miejscu swoje serce i czas wolny. Jest nas mało, ale jeżeli każdy z nas wie do czego dążymy i widzi efekt swoich starań, to można realizować takie przedsięwzięcia jak chociażby Festiwal BRAVO MAESTRO i wszystkie pozostałe… Bez swoich pracowników nie byłbym w stanie nic zrobić.

Po zakończeniu Festiwalu BRAVO MAESTRO trzeba przystąpić do realizacji kolejnych zaplanowanych koncertów.
        - 5 października będziemy u nas gościć Roberta Janowskiego, a od 3 do 11 listopada odbędzie się Festiwal Viva Polonia. 3 listopada wystąpi za swoim zespołem Marcin Wyrostek, a koncert 11 listopada poświęcony będzie pamięci Zbigniewa Wodeckiego. Odbędzie się także spektakl poświęcony urodzonemu w niedalekich Wierzchosławicach, jednemu z ojców polskiej niepodległości Wincentemu Witosowi z okazji 150. urodzin.

Wszystkie informacje można znaleźć na stronie internetowej. Należy także w odpowiednim czasie kupować bilety
        - Wszystkie informacje są na stronie internatowej. Cieszę się, że bardzo sprawnie działa system rezerwacji elektronicznej, bo to bardzo uprościło pracę nam, ale także melomanom, bo mogą zakupić bilety wchodząc na nasza stronę internetową.

        Nie ukrywam, że bilety na koncerty sprzedają się bardzo szybko, bo w naszej Sali koncertowej jest tylko 350 miejsc, ale warto czasem zaryzykować przyjazd na koncert, bo często zdarza się, że ktoś oddaje bilety w ostatniej chwili, lub nie może przyjechać. Nikt nie wyjedzie nieusatysfakcjonowany. Serdecznie zapraszam do Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej.

Dziękuję za rozmowę.
        - Ja także bardzo dziękuję.

Bravo Maestro 2024 Ukraińska Symfoniczna Orkiestra NadiyaUkraińska Ukraińska Symfoniczna Orkiestra „Nadiya" na scenie Sali Koncertowej Stodoła w Kąśnej Dolnej, fot Kornelia Cygan

Chcę jeszcze w kilku zdaniach podzielić się z Państwem wrażeniami z inauguracji Festiwalu BRAVO MAESTRO. Koncertowe wykonania oper są często powodem różnych dyskusji, bo na scenie muszą się pomieścić wszyscy artyści i zwykle nie ma miejsca na dekoracje.
Podczas wykonania Cyganerii w Sali Koncertowej Stodoła w Kąśnej Dolnej nie przeszkadzał mi brak scenografii i kostiumów.
Akcja opery Cyganeria rozgrywa się ok 1830 roku w Paryżu i ukazuje obrazy z życia artystycznej paryskiej bohemy.
Z zainteresowaniem słuchałam pani Reginy Gowarzewskiej, która przybliżała nam libretto urozmaicając je różnymi ciekawostkami o kompozytorze.
Urzekała cudowna muzyka Giacomo Pucciniego wykonywana przez bardzo młodych artystów świetnie przygotowanych. Popisali się pięknymi, świeżymi głosami, dobrą dykcją i pomimo bardzo ograniczonego na scenie miejsca talentami aktorskimi. Partie solowe śpiewali studenci i absolwenci Wydziału Wokalno-Aktorskiego Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach, a byli to: Michał Ryguła (Rodolfo), Martin Filipiak (Marcello), Benedykt Szostok (Schaunard), Adam Janik (Colline), Monika Radecka (Mimi), Barbara Mościcka (Musetta), Marcin Konopacki (Alcindoro, Benoit) i Wojciech Przemyk (Parpignol).
Znakomicie grała, złożona również z młodych muzyków, Ukraińska Symfoniczna Orkiestra „Nadiya”, którą dyrygował Vitalii Liashko.
Długie oklaski i owacja publiczności na stojąco były w pełni zasłużone.

                                                                                                                                                                                                              Zofia Stopińska

Łańcut to dla mnie bardzo ważne miejsce, pełne dobrej energii.

Zapraszam Państwa na spotkanie z prof. dr hab. Tomaszem Strahlem – wybitnym polskim wiolonczelistą, kameralistą i pedagogiem. Artysta jest absolwentem Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie w klasie prof. Kazimierza Michalika i studiów podyplomowych w Hochschule für Musik und Darstellende Kunst w Wiedniu w klasie Tobiasa Kühne. Jest laureatem i zdobywcą głównych nagród wielu konkursów. Koncertuje i nagrywa w wielu krajach świata. Prowadzi kursy mistrzowskie w: Polsce, Holandii, Finlandii Niemczech i Japonii. Jest profesorem i Dziekanem Wydziału Instrumentalnego Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie. Został wybrany na rektora tej uczelni na kadencję 2024 – 2028.

Od wielu lat spotykamy się każdego roku w Łańcucie w czasie Międzynarodowych Kursów Muzycznych. Zawsze występuje Pan tu z recitalem, a także popisują się uczestnicy z Pana klasy. Wiem, że najpierw był Pan uczestnikiem kursów, a po ukończeniu studiów prof. Zenon Brzewski – współtwórca oraz kierownik artystyczny i naukowy łańcuckich kursów, zaprosił Pana do grona pedagogów.
       - Łańcut jest miastem szczególnym, z bogatą historią i wspaniałą magnacką rezydencją, otoczoną przepięknym parkiem. Profesor Brzewski był wizjonerem. On myślał o wspólnej Europie w czasach, kiedy to się jeszcze nikomu nie śniło. Tu Wschód spotykał się z Zachodem.
       Po raz 33-ci, bo od 1991 roku jestem wykładowcą tych kursów. Zawsze byłem łańcuckim kursom wierny, pomimo że wielokrotnie otrzymywałem bardzo kuszące finansowo propozycje koncertów i prowadzenia w tym czasie kursów za granicą. Mogę potwierdzić, że jest to kurs znany na całym świecie i jeden z najstarszych w Europie, bo jak byłem w zeszłym roku w Bostonie (USA) i przebywałem w towarzystwie najwybitniejszych pedagogów w dziedzinie wiolinistyki z całego świata, to jak powiedziałem: Łańcut i Brzewski, wszyscy wiedzieli, o co chodzi.
       Mam także wspomnienia jako uczestnik łańcuckich kursów. Już mając 16 lat złożyłem po raz pierwszy wniosek, ale został on odrzucony, bo wtedy w łańcuckich kursach mogli uczestniczyć wyłącznie utalentowani studenci i absolwenci akademii muzycznych oraz uczniowie szkół muzycznych II stopnia, którzy zostali laureatami znaczących konkursów ogólnopolskich i zagranicznych. Dopiero jak w 1983 roku zostałem laureatem Ogólnopolskiego Konkursu w Elblągu, mogłem przyjechać do Łańcuta i byłem wtedy jednym z najmłodszych uczestników i trafiłem do klasy prof. Kazimierza Michalika. Pamiętam, że w 1985 roku miałem tu lekcje z prof. Milošem Sádlo i wiele się nauczyłem. Później zacząłem jeździć na kursy do Weimaru.
       Dopiero jak skończyłem studia, zostałem zatrudniony w warszawskiej Akademii Muzycznej, zdarzyło się, że ktoś z zagranicznych profesorów nie mógł przyjechać na kursy do Łańcuta i prof. Zenon Brzewski zaprosił mnie w zastępstwie. Zgodziłem się, bo to była dla mnie wielka szansa. Starałem się jak najlepiej pracować, a prof. Brzewski był usatysfakcjonowany i zaproszenia były ponawiane każdego roku. Całe moje życie przebiegało równolegle z Łańcutem – moje młode lata, kariera dydaktyczna i artystyczna, przyjeżdżałem do Łańcuta z małżonką i dziećmi… Nie mogłem sobie wyobrazić roku bez łańcuckich kursów. Jest to dla mnie bardzo ważne miejsce, pełne dobrej energii.

W ostatnich dekadach nie trzeba już tylu zabiegów, aby zostać uczestnikiem łańcuckich kursów, wystarczy zgłosić się z odpowiednim wyprzedzeniem. W kursach mogą uczestniczyć również uczniowie szkół muzycznych I stopnia.
       - To są już inne czasy, dzisiaj świat jest otwarty. Pół wieku temu były inne potrzeby. Profesor Brzewski uznał, że skoro młodzi utalentowani ludzie nie mogą wyjeżdżać, aby studiować za granicą, to wybitni pedagodzy przyjadą do nich. To był genialny pomysł, bo Łańcut stał się dla nich oknem na świat. Dzisiaj najczęściej młodym ludziom wystarczy telefon komórkowy, aby wybrać sobie miejsce, w którym chcą się uczyć. To jest inna epoka.
Najważniejszym osiągnięciem kursów w Łańcucie jest nie tylko utrzymanie najwyższego poziomu, ale także stworzenie tradycji wiolinistycznych. To jest wielka zasługa wszystkich, którzy tymi kursami kierowali: prof. Zenona Brzewskiego, pana Władysława Czajewskiego, prof. Mirosława Ławrynowicza, pana Krzysztofa Szczepaniaka i prof. Krystyny Makowskiej-Ławrynowicz.

Międzynarodowe Kursy Muzyczne w Łańcucie prawie od początku współpracowały z Filharmonią Podkarpacką. Inaugurowane były uroczystym koncertem w sali Filharmonii Podkarpackiej, tak też było po krótkiej przerwie w tym roku. Wprawdzie Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej nie mogła 1 lipca wystąpić, ale koncert w wykonaniu Orkiestry Smyczkowej OSM im. Zenona Brzewskiego w Warszawie pod batutą Maksyma Dondalskiego był znakomity.
       - Poziom artystyczny polskich orkiestr, w tym również orkiestr młodzieżowych i szkolnych, bardzo się podniósł. Dlatego zacierają się różnice pomiędzy orkiestrami w dużych ośrodkach i mniejszych. Najlepszym przykładem jest świetna Orkiestra Kameralna w Łomży, dysponująca piękną salą koncertowa i dobrze wyposażonym studiem nagrań.
Kiedyś w Polsce były może cztery dobre orkiestry w największych ośrodkach kulturalnych, a teraz prawie wszystkie są na bardzo dobrym poziomie.

Tomasz Strahl i Łukasz Chrzęszczyk fot. lykografia.pl 800Tomasz Strahl - wiolonczela, Łukasz Chrzęszczyk - fortepian podczas inauguracji II turnusu Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie, fot. lykografia.pl

Wielokrotnie oklaskiwaliśmy Pana w Filharmonii Podkarpackiej. Czy Pan pamięta te koncerty?
       - Pierwszy raz grałem w Rzeszowie w 1993 roku Koncert podwójny a-moll na skrzypce i wiolonczele Johannesa Brahmsa z Krzysztofem Jakowiczem. Byłem wtedy bardzo młodym człowiekiem, bo miałem 27 lat.
Występowałem pod batutami m.in.: Józefa Radwana, Tadeusza Wojciechowskiego, Massimiliano Caldiego, Jerzego Swobody. Pamiętam, że były okresy, kiedy występowałem częściej i były kilkuletnie przerwy. Ostatnio w 2021 roku, w 180. rocznicę urodzin Antonina Dvořaka, wykonałem w Rzeszowie Koncert wiolonczelowy h-moll tego kompozytora. Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej dyrygował Jiří Petrdlik.
       Nagrałem też z Rzeszowską Orkiestrą Kameralną pod batutą Grzegorza Oliwy Koncert na wiolonczelę A-dur Johanna Rudolfa Zumsteega. Partytura tego utworu została odnaleziona w zbiorach muzycznych biblioteki Muzeum-Zamku w Łańcucie. Nagranie zostało zarejestrowane w sali balowej tegoż zamku dla firmy DUX.
       Uczestniczyłem też kilka razy w Muzycznym Festiwalu w Łańcucie. Pamiętam koncerty z Urszulą Kryger, Kwartetem Wilanów, a także występowałem jako solista.
Grałem też w Filharmonii Rzeszowskiej w ramach Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego. Pierwszy raz zagrałem w 1994 roku Koncert wiolonczelowy Carla Philippa Emanuela Bacha z Orkiestrą Filharmonii Rzeszowskiej pod batutą Andrzeja Straszyńskiego.
Grałem też Koncert wiolonczelowy Stanisława Moryto w 2009 roku oraz w 2014 roku Koncert wiolonczelowy Witolda Lutosławskiego pod batutą Wojciecha Rodka. W 2019 roku grałem ponownie Koncert wiolonczelowy Lutosławskiego, a dyrygował Massimiliano Caldi.
       Chcę jeszcze podkreślić, że po gruntownym remoncie budynku, a przede wszystkim sali i zaplecza Filharmonii Podkarpackiej, Rzeszów stał się jedną z bardzo liczących się metropolii muzycznych.

Podziwiam Pana od lat. Prowadzi Pan także intensywną działalność koncertową. Występował Pan m.in. w Schauspielhaus (Berlin), Brucknersaal (Linz), St. John’s Smith Square (Londyn), Art Center (Tel Awiw), Toppan Hall (Tokio), Auditori (Barcelona), Sali im. Glinki w Sankt Peterburgu, w Teatrze Wielkim w Warszawie oraz w Filharmonii Narodowej. Odbył Pan liczne tournée po Japonii, Kanadzie, Hiszpanii.
Jak w 2012 roku został Pan Dziekanem Wydziału Instrumentalnego Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie, przepowiadano, że ucierpi na tym działalność koncertowa, ale nic takiego się nie stało. W kwietniu tego roku został Pan wybrany na rektora Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina, na kadencję 2024-2028. Jak Pan godzi działalność artystyczną, organizacyjną i pedagogiczną?
        - W zawodzie muzyka solisty potrzebne są: pamięć, głowa, siła i dyscyplina. Jeżeli potrafimy dobrze zorganizować nasz czas, to mając dobrą głowę i pamięć, można grać szeroki repertuar i szybko przygotować się do koncertu, ale warunkiem jest wewnętrzna dyscyplina, która pozwala utrzymać się w formie instrumentalnej.
        Niedawno z Januszem Olejniczakiem graliśmy podczas Festiwalu w Busku-Zdroju, tydzień później wystąpiłem podczas Festiwalu Muzyki Organowej w Kamieniu Pomorskim z Sonatą na wiolonczelę solo Zoltána Kodálya, 15 lipca grałem z Łukaszem Chrzęszczykiem podczas inauguracji Kursów w Łańcucie, a dwa dni później z Agatą Lichoś w Radiu Rzeszów. Mam jeszcze zaplanowane dwa koncerty, a potem trochę wakacji i znowu sporo koncertów. Dobra pamięć i umiejętność przygotowania się w krótkim czasie do koncertu są niezbędne.
        Zawsze chciałem być solistą, kameralistą i pedagogiem, natomiast nigdy nie chciałem być dyrygentem ani kompozytorem czy improwizatorem. Nigdy mnie to nie pociągało.

Od początku grał Pan na wiolonczeli i nigdy nie myślał Pan o zmianie instrumentu?
        - Nie, chciałem grać na wiolonczeli i marzyłem o koncertach solowych z towarzyszeniem orkiestr, o wielkich formach sonatowych wykonywanych w wielkich salach wypełnionych publicznością. Tak też się stało.

Marzenia się spełniają, chociaż ich realizacja wymaga nieustannej pracy.
        - Czasami pewne rzeczy przychodzą późno. Trzeba być bardzo cierpliwym i nie zniechęcać się. Wierzyć, że to, czego nie osiągnąłem w wieku lat 20-tu, spotka mnie 30 lat później. Wiele rzeczy w moim życiu osiągnąłem później, ale może dobrze się stało. Powiem nawet, że spotkanie z niektórymi dyrygentami było dla mnie korzystniejsze w wieku lat 50 niż 20 lat wcześniej. Byłem na nie lepiej przygotowany, dojrzalszy i byłem lepszym wiolonczelistą, lepszym muzykiem. Wszystko odbyło się we właściwym czasie. Niczego nie żałuję.

Dla koncertującego muzyka niezwykle ważny jest dobry instrument. Gra Pan na wspaniałym instrumencie, zbudowanym w 1778 roku w Norymberdze przez Leopolda Widhalma.
        - Tak, gram na nim od lat, ale przechodził on wiele zabiegów konserwatorsko-lutniczych, bo jak go kupiłem, był bardzo zniszczony i wymagał renowacji. W tej chwili, po różnych zabiegach, moja wiolonczela jest bardzo dobrym instrumentem i przynosi mi dużo radości. Uważam, że tak jak ja, gra coraz lepiej - myślę, że także ja nauczyłem się na niej grać z biegiem lat. Wiem, jak wydobyć z mojej wiolonczeli piękne dźwięki.

 Tomasz Strahl i Łukasz ChrzęszczykTomasz Strahl - wiolonczela i Łukasz Chrzęszczyk - fortepian podczas koncertu w sali balowej łańcuckiego Zamku, fot. lykografia.pl

Mam nadzieję, że uda się Panu harmonijnie łączyć działalność artystyczną, pracę pedagogiczną i obowiązki rektora Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie.
        - Ja także mam taką nadzieję, dlatego że wielokrotnie jak czekało mnie nowe wyzwanie, wszyscy straszyli mnie, że przestanę grać. Uważam, że to jest kwestia organizacji. Na pewno gram lepiej po dwunastu latach pełnienia funkcji dziekana Wydziału Instrumentalnego. Nauczyłem się różnych ważnych przymiotów: współpracy z ludźmi i szacunku dla współpracowników, umiejętności kierowania dużą grupą osób, a przede wszystkim organizacji czasu. Zawsze także wspólnota akademicka była dla mnie źródłem inspiracji.
        Fakt, że od tylu lat pracuję w tej uczelni, jest dla mnie wielkim szczęściem i myślę, że obejmuję funkcję rektora w najwłaściwszym momencie mojego życia – ani za wcześnie, ani za późno. Mam duże doświadczenia i pewien etap kariery artystycznej już za sobą, chociaż ostatniego słowa na wiolonczeli nie powiedziałem. Uważam, że rektorem uczelni powinien być człowiek rozpoznawalny. Myślę, że najbliższe cztery lata będą dobrym czasem.

Wskazał Pan także prorektorów - swoich najbliższych współpracowników.
        - To prawda. Pani Joanna Ławrynowicz-Just obejmie stanowisko prorektora ds. zagranicznych, pochodzący z Rzeszowa pan Robert Cieśla będzie prorektorem ds. nauki, Rafał Grząka prorektorem ds. studenckich i dydaktyki, a Rafał Janiak prorektorem ds. artystycznych.
Uważam, że są to ludzie mądrzy, kompetentni i niejednokrotnie lepsi ode mnie. Wiem, że jak się otoczę mądrymi ludźmi, to wszystkie zadania można rozwiązać.

Życzę Panu, żeby tak było, żeby harmonijnie udało się Panu łączyć działalność artystyczną, pedagogiczną i organizacyjną. Mam nadzieję, że będziemy nadal spotykać się w lipcu w Łańcucie i może już niedługo będzie okazja oklaskiwać Pana na estradzie Filharmonii Podkarpackiej.
        - Bardzo będzie mi miło. Ostatni raz grałem w Filharmonii Podkarpackiej w 2021 roku i mam nadzieję na zaproszenie do Rzeszowa w ciągu najbliższych 2 – 3 lat.
        Dziękuję Pani za rozmowę.

Zofia Stopińska

Z wielką przyjemnością przyjeżdżam do Łańcuta

Z prof. dr hab. Konstantym Andrzejem Kulką, jednym z najwybitniejszych polskich skrzypków-wirtuozów, solistą, kameralistą i pedagogiem, rozmawiałam podczas II turnusu 50. Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie.

Niedługo zakończy się 50. edycja łańcuckich kursów, a Pan jest w gronie pedagogów od 2006 roku i tylko raz (w 2020 roku) nie mógł Pan przyjechać.
       - Kiedyś miałem bardzo mało czasu i nie mogłem przyjeżdżać do Łańcuta na dwa tygodnie. Te kursy odbywają się po raz 50-ty, a ja od kilkunastu lat zawsze z wielką przyjemnością tu przyjeżdżam.
Podczas każdego pobytu występuję z recitalem. Dzięki temu mam możliwość przekazania uczestnikom trochę tradycji wykonawczych i estradowych zachowań. Myślę, że to dla niektórych jest ważne.
       Jestem na tych kursach na specyficznych warunkach. Mam tylko jednego stałego ucznia, natomiast udzielam konsultacji i mam zajęcia zbiorowe w formie audycji, podczas których uczestnicy grają różne utwory. Wysłuchuję z uwagą tych prezentacji, trochę poprawiam i dzielę się swoimi uwagami. Sporo osób przychodzi na te zajęcia i uważam, że są one potrzebne.
       Chcę podkreślić, że tu jest zawsze wszystko świetnie zorganizowane, a dbają o to szczególnie prof. dr hab. Krystyna Makowska Ławrynowicz – dyrektor artystyczny i naukowy tych kursów oraz Krzysztof Szczepaniak – prezes Stowarzyszenia „Międzynarodowe Kursy Muzyczne im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie” i przewodniczący Komitetu Organizacyjnego. Mam nadzieję, że zdrowie i siły mi będą dopisywać, i nadal będę mógł na kolejne edycje w lipcu do Łańcuta przyjeżdżać.

Panie Profesorze, długo nie miał Pan czasu na pracę pedagogiczną.
        - Tak, zacząłem uczyć dopiero w 1994 roku. Miałem wtedy 47 lat. Otrzymałem od ręki profesurę w Akademii Muzycznej w Warszawie (teraz Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina), czyli minęło już 30 lat.

Czy od początku działalności pedagogicznej łatwo nawiązywał Pan kontakty ze studentami?
        - Nie miałem większych problemów. Oczywiście, jeden ma większy talent, a drugi mniejszy, ale zawsze można coś pożytecznego zrobić. Nie jestem teoretykiem, ale praktykiem. Gram i pokazuję, jak można zagrać fragmenty, które stwarzają problemy. Jeżeli ktoś dobrze patrzy i słucha, a ja coś podpowiem, to jest bardzo skuteczna metoda.
       Miałem wielu bardzo utalentowanych studentów, a wśród niech Marysia Machowska, świetna skrzypaczka, która jest koncertmistrzem w Filharmonii Narodowej w Warszawie, Wojtek Koprowski, lider świetnego Meccore String Quartet. Jestem bardzo zadowolony z postępów i osiągnięć moich studentów.

MKM Łańcut 2024 Konstanty Andrzej Kulka i Grzegorz Skrobiński fot. lykografia.pl 1Konstanty Andrzej Kulka - skrzypce i Grzegorz Skrobiński - fortepian podczas koncertu w sali Miejskiego Domu Kultury w ramach 50. Międzynarodowych Kursów Muzycznych w Łańcucie, fot. lykografia.pl

Pana rodzice byli muzykami i zadbali, aby syn także uczył się grać. Jakie były początki Pana edukacji muzycznej?
       - Trudno powiedzieć, jak to było, bo zacząłem uczyć się grać na skrzypcach stosunkowo późno. Byłem wtedy uczniem III klasy szkoły podstawowej, miałem 8 i pół roku, ale uznano mnie za utalentowanego. Po ukończeniu szkoły muzycznej I stopnia kontynuowałem naukę w Państwowym Liceum Muzycznym u jednego z najwybitniejszych pedagogów wiolinistyki, prof. Stefana Hermana, a później studiowałem w jego klasie w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej, która początkowo mieściła się w Sopocie, a później została przeniesiona do Gdańska.
      Profesor Stefan Herman był gorącym zwolennikiem, wręcz fanatykiem gry wielkiego, świetnego polskiego skrzypka Bronisława Hubermana i jeździł do niego na lekcje, kształcił się także w Paryżu i był wybitnym, doświadczonym pedagogiem. Bardzo dużo się u prof. Hermana nauczyłem, zwłaszcza jeśli chodzi o prawą rękę, wiele różnych ćwiczeń wykonywałem i niewątpliwie bardzo mi to pomogło.

Z powodzeniem brał Pan udział w Ogólnopolskich Przesłuchaniach Uczniów Szkół Muzycznych, koncertach i konkursach.
       - Po raz pierwszy wystąpiłem publicznie w wieku 12 lat w sali średniej szkoły muzycznej w Gdańsku-Wrzeszczu, wykonałem utwory Corellego, Mozarta i Młynarskiego. Pamiętam, że w 1962 roku w III Ogólnopolskich Przesłuchaniach uczniów sekcji skrzypiec Szkół Muzycznych II stopnia w Krakowie zająłem trzecie miejsce. Miałem 17 lat i byłem w klasie dyplomowej liceum muzycznego, kiedy brałem udział w Międzynarodowym Konkursie Skrzypcowym im. Niccolo Paganiniego w Genui i uzyskałem dyplom z wyróżnieniem. Po ukończeniu I roku studiów w Wyższej Szkole Muzycznej wygrałem w Międzynarodowym Konkursie ARD w Monachium. Rozpoczął się bardzo trudny dla mnie okres, bo miałem dużo koncertów, przygotowywałem nowe programy i szybko poszerzałem swój repertuar.

Często widzę zapowiedzi Pana koncertów, ale zwykle odbywają się one daleko od nas.
       - Teraz już nie koncertuję tak często, jak kiedyś. Zawsze miałem i mam zasadę, że nigdy nie prosiłem o żaden koncert. Jak są zaproszenia, to gram, ale teraz nie mógłbym grać tak często, bo jestem już w pewnym wieku i czasem mam problem z prawą ręką. Dopóki gram dobrze – będę koncertował, ale jak zauważę, że coś jest źle – to natychmiast przestanę występować.

Zagląda Pan do swojej uczelni, czyli do Akademii Muzycznej w Gdańsku?
       - Do niedawna nawet tam uczyłem. Na początku byłem etatowym pracownikiem, później były już tylko godziny zlecone, ale to także okazało się niemożliwe, bo jest to za daleko – podróże, hotele - traciłem na to za dużo czasu i musiałem zrezygnować. Zawsze jednak wspominam ten czas z wielkim sentymentem.
       Co roku prowadzę kurs w Liceum Muzycznym przy ulicy Gnilnej w Gdańsku. Utrzymuję kontakty z Polską Filharmonią Bałtycką, Capellą Gedanensis. Z Gdańskiem łączy mnie bardzo wiele i bardzo się z tego cieszę, bo to jest jedno z tych miast, w którym mógłbym mieszkać.

Proszę powiedzieć, czy należy studentom narzucać interpretację utworów, czy może lepiej pozostawić pewną swobodę?
        - Każdy ma swoją własną wizję danego utworu i nie należy w realizacji tej wizji przeszkadzać, chyba, że są pewne ograniczenia, które są bardzo radykalne. Utwór musi być zagrany w stylu, w którym został napisany. Trzeba się jednak trochę oprzeć na tradycjach wykonawczych, a do tego dochodzi interpretacja.
Słuchając często myślę – przecież tak też można zagrać. Niekoniecznie student musi grać tak jak ja, ale są nieprzekraczalne granice, które trzeba pielęgnować i nie wolno pozwalać sobie na ekstremalne interpretacje.

Najlepiej jak wykonawca gra na dobrym instrumencie. Czy młodzi uczniowie i studenci mają dobre instrumenty?
        - Raczej nie mają, ale porządnych instrumentów już nie jest tak mało. Jak to się mówi, instrument sam nie gra. Trzeba mieć umiejętności pozwalające na wydobycie z danego instrumentu maksimum, które może on dać. Nie można oczywiście przesadzać, bo to kończy się na forsowaniu i brzydkim dźwięku, ale z każdego instrumentu można coś dobrego, ładnego wydobyć. Ktoś zdolny to potrafi, ale na lepszym instrumencie zagra lepiej.
Brak bardzo dobrych instrumentów oraz ich cena są bolączką, ale tego nie da się na razie zmienić.

Myślę, że lubi Pan uczyć.
        - Tak, nawet bardzo i staram się być uczciwym nauczycielem – pomagam, na ile mogę. Przekazuję to, co mogę i nie lekceważę nikogo. Na pewno każdy, nawet ten mniej zdolny, może pracując zagrać trochę lepiej.
Młodym, pracowitym muzykom należy życzyć powodzenia i szczęścia w dzisiejszej rzeczywistości.
        Współczuję wszystkim młodym muzykom, nawet tym najbardziej zdolnym. Świat się trochę skurczył – miejsc do grania nie przybywa, bardzo trudno jest znaleźć miejsce na znaczących estradach. Zostać solistą jest bardzo, bardzo trudno, prawie niemożliwe w obecnym świecie. Do tego potrzebne są nie tylko wielkie umiejętności, ale także odpowiednie zachowania, odpowiednie kontakty i wszystkie poboczne sprawy, które kiedyś były mniej ważne, a aktualnie są coraz ważniejsze, bo grających świetnie ludzi jest bardzo dużo. Potrzebne są także pieniądze. To wszystko wynika jedno z drugiego…

MKM Łańcut 2024 Konstanty Andrzej Kulka i Grzegorz Skrobiński fot. lykografia.pl 2                              Konstanty Andrzej Kulka i Grzegorz Skrobiński podczas koncertu w sali MDK w Łańcucie (18 lipca 2024), fot. lykografia.pl

Rozmawiamy podczas 50. Międzynarodowych Kursów Muzycznych w Łańcucie, a przed nami inny ważny jubileusz, bo wkrótce rozpocznie się 70. Sezon artystyczny Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie. niedługo minie 20 lat, bo 15 kwietnia 2005 roku grał Pan w czasie koncertu z okazji 50-lecia Filharmonii Rzeszowskiej Koncert skrzypcowy A-dur Mieczysława Karłowicza.
       - Nie wszystkie koncerty pamiętam, ale zacząłem występować w Rzeszowie na początku lat 70-tych ubiegłego stulecia, czyli ponad 50 lat temu. Nie potrafię nawet policzyć, ile tych koncertów było. Do Rzeszowa jestem często zapraszany i przyjeżdżam zawsze bardzo chętnie. Jest dobra orkiestra i świetna atmosfera. Wszystko jest znakomicie zorganizowane, zawsze są bardzo mili ludzie, bardzo dobra publiczność i sala koncertowa także bardzo dobra. Myślę, że moje kontakty z Filharmonią Podkarpacką nie ulegną zmianie.

Ostatnio grał Pan w Filharmonii Podkarpackiej w czerwcu 2023 roku, podczas koncertu w ramach projektu „Noc w Filharmonii”. Wystąpił Pan razem z córką Gabą Kulką i Capellą Gedanensis.
        - To było niedawno i doskonale pamiętam ten koncert. Bardzo cenię działalność mojej córki, która jest profesjonalistką i koncerty w jej wykonaniu są zawsze na bardzo wysokim poziomie. Wielokrotnie występowaliśmy wspólnie i przekonałem się, że Gaba reprezentuje bardzo ambitny nurt muzyki rozrywkowej.
        Mam nadzieję, że niedługo będę mógł zagrać dla rzeszowskich melomanów. Serdecznie wszystkich pozdrawiam.

Bardzo dziękuję za rozmowę.
        - Ja także bardzo dziękuję

Zofia Stopińska

Z Romanem Peruckim o spełnionych marzeniach

      Przed nami bardzo interesujący koncert w leżajskiej bazylice Bernardynów w ramach XXXIII Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej w Leżajsku, który rozpocznie się 22 lipca o 19.00. Wystąpią dwaj wybitni polscy artyści: Julian Gębalski – organy i Klaudiusz Baran – akordeon. Z pewnością koncert zostanie bardzo ciepło przyjęty.

      Ciągle jeszcze jestem pod wielkim wrażeniem koncertu, który odbył się w ramach tego Festiwalu 8 lipca 2024 roku, w wykonaniu opromienionego światową sławą organisty Romana Peruckiego oraz Marimbazii Duo w składzie: Paweł Dyyak i Jakub Kołodziejczyk. Długie i gorące brawa oraz owacja na stojąco były najlepszym dowodem, że publiczności koncert bardzo się podobał.

     Jestem szczęśliwa, że miałam okazję tego dnia zarejestrować rozmowę z prof. dr hab. Romanem Peruckim i mogę Państwa zaprosić na spotkanie z tym Artystą.

Dziękuje za wspaniały, wyjątkowy recital, podczas którego wypełniająca leżajską bazylikę publiczność mogła posłuchać brzmienia trzech instrumentów organowych znajdujących się na chórze organowym tej świątyni.
      - Piękne trzy instrumenty, w różnym stanie i pragnąłem je pokazać. Rozpocząłem od prezentacji największych organów znajdujących się w nawie głównej i wykonałem Fantazję i fugę g-moll BWV 542 Johanna Sebastiana Bacha, a potem w kaplicy św. Franciszka zabrzmiała muzyka z Tabulatury Gdańskiej (Anonim - Fantazja primi toni), żeby pokazać organy, które przepięknie brzmią i najwięcej mają z pierwotnej substancji zabytkowej.       Natomiast w kaplicy Matki Bożej wykonałem Correa de Araucho Tiento de medio registro de septimo tono. Kończącą mój recital Sonatę A-dur Feliksa Mendelssohna Bartholdy’ego wykonałem na dużych organach
Trzy różnorodne instrumenty i muzyka od XVI do XIX wieku, która na tych instrumentach brzmi znakomicie.

Cieszymy się, że Pan koncertuje w Leżajsku co dwa lub trzy lata.
      - Zawsze z radością tu wracam, bo to jest jedno z tych miejsc, które jest bardzo ważne nie tylko na mapie kultury Polski, ale również Europy. W Oliwie, Kamieniu Pomorskim i Leżajsku odbywają najważniejsze festiwale muzyki organowej w Polsce. Możliwość grania na organach leżajskich to dla mnie wielki zaszczyt. Panuje tutaj niepowtarzalna atmosfera. Klasztor położony na uboczu niewielkiej miejscowości urzeka pięknem i wspaniałymi zabytkami. Zaliczamy do nich także organy, które fascynują nie tylko pięknym prospektem, ale także brzemieniem.

Leżajsk organy 800                                                                                                                                                             Duże organy bazyliki OO. Bernardynów w Leżajsku, fot. Ryszard Węglarz

Wiem, że zawsze wakacje są dla Pana czasem letnich koncertów w kraju i za granicą.
      - Wczoraj grałem w Białymstoku, przedwczoraj w Bielsku-Białej, dzisiaj w Leżajsku, a w środę ruszamy w małżonką w długą trasę koncertową - od Lublina począwszy, poprzez Niemcy, Szwajcarię, a później wracamy do Polski – m.in. do Sandomierza, Tarnobrzega, Kazimierza Dolnego i do Pasłęka, gdzie jest pięknie zrekonstruowany instrument barokowy. Koncerty są tak zaplanowane, aby zdążyć z innymi pracami, które mam do wykonania w związku z prowadzeniem Filharmonii Bałtyckiej i pracą pedagogiczną. Studenci i uczniowie mają wakacje, ale Filharmonia nie – przez cały czas odbywają się koncerty Gdańskiego Lata Muzycznego i jest ich dosyć dużo.
Cieszymy się, że jest tak dużo festiwali i mamy mnóstwo zaproszeń, ale nie możemy wszystkich przyjąć i musimy wybierać, jednak obiecuję, że za dwa, trzy lata na pewno do Leżajska przyjadę.

Dodajmy jeszcze, że jest Pan szefem festiwali odbywających się w Oliwie, Gdańsku i innych pobliskich miejscowościach.
      - Te festiwale już się odbywają, ja już myślę o innych sprawach – o programach dzięki którym można pozyskać środki z Unii Europejskiej, o innych inicjatywach, które zaplanowane są na jesień i przyszły rok. Nawet jak jestem na urlopie, to ciągle o tym myślę.

Pamiętam, że przed laty rozmawiałam z Panem w Leżajsku i niedługo potem rozmawialiśmy w Gdańsku na temat nowej siedziby Filharmonii Bałtyckiej na Ołowiance. Nie bardzo wierzyłam, że tak szybko uda się zrealizować te zamierzenia. To wszystko, co Pan wtedy planował już zostało zrealizowane i działa.
      - Idea zrodziła się w mojej głowie w 1994 roku, a materializować się zaczęła w 1997, w 2002 roku już był pierwszy obiekt wybudowany, a w 2007 roku zakończyliśmy całość. Ponad 30 lat jestem dyrektorem Polskiej Filharmonii Bałtyckiej i powoli należy myśleć o odejściu, ale chcemy dokończyć dzieło i odbudować jeszcze na nasze potrzeby obiekt z 1907 roku.

Odbywa się to chyba kosztem odpoczynku albo rodziny, bo przecież wszystko wymaga czasu i umiejętności organizacyjnych.
      - Ukończyłem podwójne studia – muzyczne i techniczne. Matematyczne myślenie, szybkie podejmowanie decyzji powodują, że mogę się skupić na kilku rzeczach naraz. Oprócz pracy na stanowisku dyrektora i działalności pedagogicznej są jeszcze koncerty. Wykonuję około 100 koncertów rocznie – solowych i kameralnych towarzysząc żonie, która jest skrzypaczką oraz znakomitemu fleciście Łukaszowi Długoszowi, a także z towarzyszeniem orkiestr. Uczestniczę również często w nagraniach płytowych. Organy są dla mnie kwintesencją. Ja się urodziłem z organami. Gra na organach zawsze była moim marzeniem. Każdy ma swoje marzenia i mogą się one spełnić jeżeli będziemy wytrwale pracowali.

Czy Pan wiedział, że w każdym miejscu, gdzie Pan zasiądzie przy instrumencie nazywającym się organy nawet ten sam utwór zabrzmi inaczej?
       - Nie do końca zdawałem sobie z tego sprawę. Odkąd pamiętam w Oliwie zawsze odbywały się koncerty i różne prezentacje. Na organach grali często: mój Profesor Leon Bator, Stanisław Kwiatkowski i wielu innych… Chociaż koncerty odbywały się co godzinę zawsze były tłumy słuchaczy. Jako młody chłopiec siedziałem, słuchałem i marzyłem, że może kiedyś mnie także się uda tak zagrać.
Na początku szkoły średniej mogłem już te marzenia spełniać. Wkrótce znalazłem się w gronie osób prezentujących organy w Oliwie. To najlepszy dowód na to, że jeśli ktoś ma marzenia i nad nimi popracuje, to one się spełnią.

Ile płyt Pan nagrał?
       - Około czterdzieści – solowych, kameralnych – z Łukaszem Długoszem i z moją zoną Marią oraz z synem, a także z orkiestrami. Są na nich utrwalone utwory z różnych epok. Pamiętam, że moją solową płytę nagraną w kościele OO. Dominikanów w Gdańsku, z Messe pour les paroisses Françoisa Couperina, Bogdan Pociej uznał za najlepsze nagranie 1991 roku wydane w Polsce. Mam przepiękne wspomnienia związane z tym nagraniem, bo młodego człowieka możliwość zaprezentowania swoich umiejętności niezwykle motywuje do dalszej pracy nad rozwojem.
       Cały czas dążymy do osiągnięcia ideału, ale ten ideał jest coraz dalej. Im człowiek starszy, bardziej doświadczony, im więcej wie, tym więcej wie, że nie wie. To jest taki piękny zawód, że dobiegamy do peletonu, potem nawet prowadzimy, ale finałem jest ostatni koncert, który się zagra.
       Całe życie się dokształcamy, cały czas czegoś się uczymy, poznajemy i dlatego potrzebne są artystyczne podróże, podczas których poznajemy nową kulturę, nowe instrumenty, nowe utwory, sposób rejestrowania, sposób interpretacji. Cały czas wszystko się zmienia, bo nie ma jedynej interpretacji.
Dobrze pamiętam dokonane z prof. Piotrem Kusiewiczem przed laty nagranie z polskimi pieśniami, wydane jeszcze na kasetach. Długo szukaliśmy ideału wykonawczego. Dzisiaj te utwory są wykonywane, ale wtedy była to nieznana muzyka.

Leżajsk Festiwal 2024 Wnętrze Bazyliki fot. Ryszard WęglarzWnętrze bazyliki OO. Bernardynów w Leżajsku, nawa główna, fot. Ryszard Węglarz

Wiele Pan działa na rzecz popularyzowania nowszej muzyki.
       - To prawda, że nie tylko zajmuję się muzyką dawną, romantyczną, ale również wykonuję wiele utworów kompozytorów współczesnych. Z Łukaszem Długoszem i żoną Marią, mamy sporo propozycji prawykonania utworów. Jednym z nich jest przepiękna Suita w stylu francuskim Zbigniewa Kruczka
       Kompozytorzy nie chcą tworzyć nowych dzieł do szuflady, chcą, aby ich utwory żyły, były wykonywane. Do tego potrzebni są dobrzy muzycy, którzy mają ogromny wpływ na wykonanie dzieła. Podczas pierwszych spotkań oraz prób z udziałem kompozytora, zazwyczaj wpływamy na siebie wzajemnie i w ten sposób najczęściej powstaje ostateczny kształt dzieła.
Dzieło powstaje także podczas koncertu lub nagrania, bowiem wtedy wykonawcy dają z siebie wszystko. Często dopiero wtedy kompozytorzy zauważają, jak bogatym instrumentem są organy. To jest po prostu duża orkiestra i można wytworzyć wszystko, co się znajdzie w wyobraźni ludzkiej – ogromna moc, delikatne brzmienia i różne barwy.
       Jak jest dwóch dobrych muzyków, którzy chcą pracować nad osiągnięciem najlepszego efektu, to ta praca trwa bardzo długo. Z Łukaszem Długoszem, jednym z najlepszych europejskich flecistów i Orkiestrą Polskiej Filharmonii Bałtyckiej mamy w repertuarze sześć koncertów na flet, organy i orkiestrę. Zaczęło się od Koncertu na flet, organy i orkiestrę Enjotta Schneidera, a kolejne na ten skład skomponowali dla nas: Piotr Moss, Paweł Mykietyn, Joanna Bruzdowicz-Tittel, Dariusz Przybylski, a ostatnio Zbigniew Kruczek napisał dla nas kolejny koncert, który wykonaliśmy niedawno w Oliwie. Mamy już nagranie tego dzieła, a w przyszłym roku planujemy prawykonanie Koncertu na flet, organy i orkiestrę Grażyny Pstrokońskiej-Nawratil. Partytura będzie gotowa w marcu, a pierwsze wykonanie będzie miało miejsce w czerwcu w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej.

Pasja kompozytora i wykonawców sprawia, że nowa muzyka trafia do słuchaczy.
       - Żyje. Podam za przykład Według Memlinga. Koncert na flet, organy i orkiestrę Piotra Mossa. Kompozytor nawiązuje w niej do tryptyku niderlandzkiego artysty – Sąd ostateczny, który znajduje się w Muzeum Narodowym w Gdańsku. Piotr Moss wykorzystał bardzo bogatą paletę barw instrumentów solowych i orkiestrowych, a my podkreśliliśmy je poprzez naszą interpretację. Utwór został goraco przyjęty przez publiczność.

Polecamy płytę zatytułowaną „Wirtuozi i wizjonerzy” z nagraniem wymienionych dzieł Joanny Bruzdowicz-Tittel, Piotra Mossa, Pawła Mykietyna i Dariusza Przybylskiego, w wykonaniu flecistów Łukasza Długosza i Agaty Kielar-Długosz, Romana Peruckiego- organy i Orkiestry Polskiej Filharmonii Bałtyckiej pod batutą Mirosława Jacka Błaszczyka. Album ukazał się staraniem Polskiej Filharmonii Bałtyckiej.
Zgodził się Pan na kilka minut rozmowy, żałuję, że nie mamy więcej czasu, ale może niedługo będzie okazja do następnego spotkania.
Dziękuję za wspaniały koncert i czas poświęcony na rozmowę.
       - Dziękuję za udział w koncercie i za rozmowę. Zapraszam na koncerty do Sandomierza i Tarnobrzega. Do zobaczenia.

Zofia Stopińska

Podkarpacki Festiwal Organowy wrócił do swojej pierwotnej formuły.

       Znakomitym recitalem organowym prof. Marka Stefańskiego zainaugurowany został 13 lipca 2024 roku w Jarosławskim Opactwie 34. Podkarpacki Festiwal Organowy. Jest to jedno z najstarszych wydarzeń cyklicznych na Podkarpaciu. Współzałożycielem i dyrektorem Festiwalu jest prof. dr hab. Marek Stefański, organista, pedagog, animator życia muzycznego.     

     Bardzo mi miło, że przed rozpoczęciem koncertu w Jarosławiu Artysta zgodził się na udzielenie wywiadu i wspólnie możemy polecić Państwa uwadze koncerty w bardzo pięknych świątyniach Podkarpacia.

Na wstępie kilka zdań o historii Festiwalu, który przez kilka pierwszych lat odbywał się w Katedrze Rzeszowskiej.
        - W roku 1991, z inicjatywy księdza Stanisława Maca, proboszcza parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Rzeszowie, dzisiejszej katedry Diecezji Rzeszowskiej, został zorganizowany pierwszy cykl czterech koncertów organowych na nowych organach świątyni, konsekrowanej przez Papieża Jana Pawła II. Koncerty pod wspólnym tytułem: Wieczory Muzyki Organowej, od początku spotkały się z dużym zainteresowaniem mieszkańców Rzeszowa i Podkarpacia. Po zrealizowanych w kolejnych latach edycjach koncertów organowych, formuła letniego cyklu została rozszerzona o muzykę kameralną, następnie o dzieła chóralne, a nawet formy oratoryjne.
        Zmieniona została także nazwa Festiwalu na Wieczory Muzyki Organowej i Kameralnej w Katedrze Rzeszowskiej. Później przez kilka lat część festiwalowych koncertów odbywała się w innych rzeszowskich kościołach. Pojawił się kościół p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Rzeszowie-Zalesiu, Kościół Świętego Krzyża przy ul. 3 Maja, Kościół Farny, odbywały się również koncerty w kościele Św. Józefa na Staromieściu i Kościele Chrystusa Króla. Kolejnym krokiem w ewolucji Festiwalu były koncerty poza Rzeszowem - najpierw w Opactwie Jarosławskim, w bazylice Jezuitów w Starej Wsi, drewnianym kościele w Lutczy, oraz trzy kościoły sanktuaryjne: w Ropczycach, Sędziszowie Małopolskim i w Chmielniku. Tak w skrócie przedstawia się rozwój tego Festiwalu.

Podkarpacki Fest. Org. 14 lipca Rzeszów KatedraWnętrze Katedry Rzeszowskiej podczas koncertu 14 lipca 2024 roku, fot. Joanna Prasoł

W każdej z wymienionych świątyń koncertujący organiści mają do dyspozycji inny instrument.
        - Rolę organów podkreślamy teraz o wiele mocniej niż jeszcze kilka lat temu. Można nawet powiedzieć, że Festiwal wrócił do swojej pierwotnej formuły. Spośród 13 koncertów, w tym roku tylko dwa mają formułę kameralną, a pozostałe to solowe recitale organowe. Dzieje się tak dlatego, że w każdym z tych miejsc są inne instrumenty – historyczne, współczesne i programy koncertów są dostosowane do możliwości stylistyki instrumentów znajdujących w siedmiu miejscowościach i dziewięciu kościołach.

Wykonawcami koncertów będą znakomici artyści z kilku krajów.
        - Staram się, żeby każdego roku oprócz polskich artystów zaprosić także zagranicznych. Poza panem Ulfertem Smidtem z Niemiec, pozostali artyści pojawią na naszym Festiwalu po raz pierwszy.
W Katedrze Rzeszowskiej wystąpi Zsolt Máté Mészáros, znakomity młody organista z Węgier, z Włoch przyjedzie pani Milena Mansanti, pojawi się też znakomity organista z Niemiec Stephan Lutermann. Zapraszam też polskich organistów, którzy będą debiutować na naszym festiwalu. W tym roku wystąpi Błażej Musiałczyk z Gdańska, który pełni funkcję drugiego organisty w Archikatedrze Oliwskiej
       Cieszę się, że wystąpią także artyści na stałe związani z naszym festiwalem. Wymienię tylko pana Andrzeja Chorosińskiego, który często u nas koncertuje i gorąco oklaskiwane są opracowywane przez niego, pełne wirtuozowskiego blasku transkrypcje organowe. Panorama interpretacji organowych jest bardzo bogata i wynika z różnych osobowości artystów oraz z różnych instrumentów, na których organiści koncertują.

Podkarpacki Fest. Org. 14 Lipca RzeszówZsolt Máté Mészáros podczas koncertu w Katedrze Rzeszowskiej, fot. Joanna Prasoł

Organizatorem festiwalu jest Fundacja Promocji Kultury i Sztuki ARS PRO ARTE.
       - Moja małżonka Agnieszka Radwan-Stefańska założyła tę Fundację. Wynikało to z konieczności usprawnienia organizacji. W imieniu festiwalu musi występować jeden podmiot, ponieważ festiwal jest dotowany przez Województwo Podkarpackie, Urząd Miasta Rzeszowa, Starostwo Powiatowe w Strzyżowie, Urząd Miasta Jarosławia. Wspiera nas także prywatna firma paliwowa Watkem.

Festiwal zawsze odbywa się latem, ostatnio na przełomie lipca i sierpnia.
        - Zastanawiałem się, czy nie przenieść festiwalu na inny czas, wczesnowiosenny albo wczesnojesienny, bo część naszych słuchaczy wyjeżdża w wakacje na urlopy. Po namyśle stwierdziłem, że lato jest także sezonem urlopowym w większości instytucji kultury i nasz festiwal od początku wypełnia tę lukę. Tradycyjnie trwamy w miesiącach letnich. One też sprzyjają organizowaniu wydarzeń w kościołach, bo w kościołach w upalne dni na ogół bywa przyjemnie. Spędzenie wieczoru w przyjaznym klimatycznie wnętrzu, kiedy otacza nas piękna architektura, malarstwo, witrażownictwo… - wszystkie te kumulacje sztuk, które spotykamy w budowlach sakralnych, wpływają na odbiór muzyki.

Do Jarosławskiego Opactwa możemy jeszcze zaprosić na kolejne koncerty.
        - Tak, w dwie kolejne soboty lipca i pierwszą sierpnia. 20 lipca zagra pani Mariola Brzoska z Gliwic, tydzień później (27 lipca) wystąpi Włoszka pani Milena Mansanti, natomiast 3 sierpnia recital wykona Stephan Lutermann z Niemiec.

Dodajmy, że organy, które się tutaj znajdują, zostały przeniesione z dawnego jezuickiego kościoła rzymskokatolickiego, który obecnie jest świątynią greckokatolicką.
        - Chwała, że te organy nie przepadły, bo mogło się tak zdarzyć, ale należy dodać, że całe wyposażenie kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa w Przemyślu – ołtarz, ambona i organy znalazły tutaj bardzo dobre miejsce. W kościele na terenie Opactwa w Jarosławiu nie było organów. Siostry Benedyktynki podczas nabożeństw śpiewały a’capella.
W nowych okolicznościach organy sprawdzają się bardzo korzystnie i twórczo.

Podkarpacki Fest. Org. 13 lipca JarosławOpactwo Jarosławskie - wnętrze Kościoła pw. św. Mikołaja i św. Stanisława , fot. Joanna Prasoł

Ciekawy instrument jest w późnobarokowej świątyni w Starej Wsi.
        - To jest perła architektoniczna baroku na Podkarpaciu. Nawet z tego względu żal byłoby to miejsce ominąć, natomiast organy zostały praktycznie zbudowane na bazie niewielu głosów ze starego instrumentu. W szafie organowej, która istniała, został zbudowany nowy instrument dużo wyższej jakości niż ten, który znajdował się wcześniej. Panorama muzyki organowej, którą można wykonać na tym instrumencie, jest bardzo szeroka.
        Niedaleko Starej Wsi leży Lutcza. Znajduje się tam drewniany kościół z XV wieku, w którym są małe sześciogłosowe organy z bardzo krótką klawiaturą pedałową i najlepiej brzmi na nich muzyka dawna.
Proszę zwrócić uwagę na ogromny dystans historyczny. Nowe organy w bazylice w Starej Wsi i prawie nowe, bo zaledwie 34-letnie organy w Katedrze w Rzeszowie i maleńkie, zabytkowe organy w Lutczy.

Ciekawych instrumentów w świątyniach Podkarpacia jest o wiele więcej.
        - Gdybyśmy chcieli eksploatować wszystkie instrumenty na Podkarpaciu, które są tego warte, to koncertów byłoby co najmniej dwadzieścia trzy, a na to nie możemy sobie niestety pozwolić.

Miejmy nadzieję, że Podkarpacki Festiwal Organowy, będzie kontynuowany bez przeszkód, bo przecież za rok czeka nas już 35 edycja.
        - Mam nadzieję, że się odbędzie. Coraz więcej obowiązków ogranicza moje możliwości zajęcia się koncertami, ale moja małżonka Agnieszka Radwan-Stefańska zajmuje się sprawami organizacji, promocji, bardzo żmudną pracą pisania wniosków o dotacje i jeszcze żmudniejszą rozliczenia tych wniosków. Całą biurokrację wzięła na siebie.

Wracając do tegorocznej edycji, do 18 sierpnia będziemy się spotykać na koncertach Podkarpackiego Festiwalu Organowego w różnych miejscach i o różnych godzinach.
        - Zawsze są to godziny wieczorne, ale informacje o Festiwalu znajdą Państwo na stronie Fundacji Promocji Kultury i Sztuki Ars PRO ARTE. Starczy też wpisać w wyszukiwarce Podkarpacki Festiwal Organowy 2024.

Bardzo dziękuję za rozmowę.
        - Również bardzo dziękuję i zapraszam na koncerty 34. Podkarpackiego Festiwalu Organowego. Na wszystkie wstęp jest wolny.

Zofia Stopińska

Podkarpacki Fest. Org. plakat

Kalendarz koncertów Podkarpackiego Festiwalu Organowego 2024

sb 13 lipca 2024 / 18:00 / Jarosław – Opactwo
Marek Stefański organy

nd 14 lipca 2024 / 20:00 / Rzeszów – Katedra
Zsolt Máté Mészáros (Węgry) organy

sb 20 lipca 2024 / 18:00 / Jarosław – Opactwo
Mariola Brzoska organy

sb 20 lipca 2024 / 19:00 / Stara Wieś – bazylika Jezuitów
Dariusz Bąkowski-Kois organy

nd 21 lipca 2024 / 17:00 / Chmielnik – Sanktuarium MB Łaskawej
Andrzej Chorosiński organy

sb 27 lipca 2024 / 18:00 / Jarosław – Opactwo
Milena Mansanti (Włochy) organy

nd 28 lipca 2024 / 18:00 / Sędziszów Małopolski – Sanktuarium BM
Błażej Musiałczyk organy

sb 03 sierpnia 2024 / 18:00 / Jarosław – Opactwo
Stephan Lutermann (Niemcy) organy

nd 04 sierpnia 2024 / 20:00 / Rzeszów – Słocina
Bogdan Narloch organy

nd 11 sierpnia 2024 / 17:00 / Lutcza
Jan Bokszczanin organy

czw 15 sierpnia 2024 / 18:00 / Rzeszów-Zalesie, kościół Wniebowzięcia NMP
Agnieszka Radwan-Stefańska organy
Jacek Szymański tenor

nd 18 sierpnia 2024 / 16:00 / Ropczyce – Sanktuarium MB Królowej Rodzin
Wiktor Brzuchacz organy Róża Lorenc skrzypce

nd 18 sierpnia 2024 / 20:00 / Rzeszów – Katedra
Ulfert Smidt (Niemcy) organy

Łańcuckie Kursy osiągnęły najwyższą europejską jakość

Podczas I turnusu 50. Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie rozmawiałam z prof. Romanem Lasockim, wybitnym skrzypkiem wirtuozem, pedagogiem i popularyzatorem wiolinistyki.

Zaprosił Pana do grona profesorów łańcuckich kursów prof. Zenon Brzewski, pomysłodawca, współorganizator i wieloletni kierownik artystyczny i naukowy.
       - Z wielkim wzruszeniem to wspominam, ponieważ kiedy prof. Zenon Brzewski i dyr. Władysław Czajewski zaprosili mnie po raz pierwszy na Kurs, byłem najmłodszym wykładowcą, a dzisiaj obok prof. Edwarda Zienkowskiego z Wiednia, jestem najstarszy. Miałem szczęście śledzić tę wspaniałą imprezę.
       Dla przykładu powiem o kursie odbywającym się w Paryżu na Sorbonie, w którym uczestniczyłem. Kurs trwał dziesięć dni, było nas około dwudziestu uczestników i czterech pedagogów. Pierwszego dnia ja wykonałem koncert, później grali m.in. Zakhar Bron, Siergiej Krawczenko, a ostatniego dnia Vadim Repin (wszyscy związani z Łańcutem) i na tym kurs się kończy.
       W Łańcucie, dzięki wielkim talentom pani prof. Krystyny Makowskiej-Ławrynowicz i pana prezesa Krzysztofa Szczepaniaka, nasze kursy osiągnęły nie tylko najwyższą europejską jakość, ponieważ zapraszani są najwybitniejsi pedagodzy krajowi i zagraniczni , ale także olbrzymie rozmiary.
To jest ponad dwadzieścia klas w pierwszym turnusie i podobnie w drugim, a do tego kursy są tylko częścią tej wielkiej realizacji.

Organizowany jest także Kurs metodyczny dla pedagogów szkół muzycznych oraz studentów kierunku pedagogika instrumentalna. Pan kieruje tym kursem w I turnusie.
       - Ja jestem koordynatorem. Zróżnicowana jest ogromnie tematyka naszych spotkań. Są na nie zapraszani pedagodzy szkół muzycznych, rodzice i studenci. Obok wykładów typowo muzycznych, poświęconych na przykład kaprysom Paganiniego czy Sonatom Beethovena, są zajęcia typowo metodyczne. Dzisiejsze zajęcia poświęcone będą metodzie Suzuki, jako optymalnej. Dla mnie jest to metoda nieznana, bo nie uczę gry na skrzypcach małych dzieci. Różnorodność tych tematów i zapraszanie pedagogów, którzy na danym obszarze poruszają się najpewniej, jest też wielkim atutem tych kursów.
       Kursy metodyczne zorganizowane zostały w tym roku jako Forum Myśli Muzycznej, czyli platforma dyskusyjna, podczas której zapraszani są nauczyciele, uczniowie, rodzice i studenci. Codziennie słuchają wykładu wybitnego fachowca danej dyscypliny, a potem odbywa się dyskusja.
      Trzecim członem są codzienne koncerty, a więc festiwal. Przeważnie te koncerty są w formule „Mistrz i uczeń”, ale nie zawsze. To jest ewenement na skalę światową. Takich kursów nie ma ani w Paryżu, ani w Londynie i ma rację pan Krzysztof Szczepaniak – nie ma ani jednego polskiego skrzypka, który nie byłby pedagogiem, albo wychowankiem Łańcuta, co najważniejsze – dawni nasi wychowankowie dzisiaj są naszymi kolegami.
       Dzięki wielkiej zapobiegliwości i mądrości kierownictwa Kursów dwukrotnie nastąpiła zmiana generacyjna. W pierwszej było wiele wspaniałych nazwisk, m.in.: Zenon Płoszaj, Jadwiga Kaliszewska, Stanisław Lewandowski. Później Mirosław Ławrynowicz, Konstanty Andrzej Kukla, a dzisiaj mamy w większości cudownych muzyków młodego pokolenia, jak m.in.: Agata Szymczewska, Maria Machowska, Wojciech Koprowski, Janusz Wawrowski… Ta zmiana generacyjna pozwala nam z radością i spokojem myśleć o przyszłości.
Następcy są nie tylko wybitnymi artystami, ale także ludźmi niesłychanie zdyscyplinowanymi i posiadającymi imperatyw pracy twórczej.

MKM Łańcut 2024 prof. Roman Lasocki 1prof. Roman Lasocki podczas wykładuw ramach I turnusu 50. Międzynarodowych Kursów Muzycznych w Łańcucie, fot. lykografia.pl

Niewielka grupa osób zajmuje się sprawami administracyjnymi, obsługuje sekretariat, prowadzi księgowość…
       - To jest nieocenione, bo każdy kurs, każdy turnus jest nowym zjawiskiem artystycznym, które trzeba uformować. Stąd moje uznanie nie tylko dla dyrekcji, ale także dla kierującej sekretariatem pani Barbary Kotwicy, a wcześniej dla pani Marii Stępińskiej. Pani Barbara Kotwica przejęła obowiązki pani Marii i prowadzi wszystko w sposób mistrzowski. Do tego trzeba jeszcze uwzględnić pomoc w zakwaterowaniu, w organizacji forum – to jest wielka improwizacja, która zawsze kończy się sukcesem.

W pierwszych edycjach uczestnikami Kursów byli utalentowani studenci akademii muzycznych, później dołączali do nich uczniowie szkół muzycznych II stopnia, a obecnie mogą przyjeżdżać na kursy także uczniowie szkół muzycznych I stopnia.
       - To jest wielki sukces tych kursów. Na świecie jest kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt świetnych wyższych uczelni muzycznych. Kursy, o których wspominałem, przeznaczone są dla koncertujących artystów, natomiast tak naprawdę z punktu widzenia rozwoju kultury muzycznej najważniejsi są ci najmłodsi. Dla nich trzeba było znaleźć odpowiednią kadrę. Na początku zajęcia z najmłodszymi prowadził Lew Raaben, a później jego asystentka. Dziś prowadzą te zajęcia wspaniali pedagodzy specjalizujący się w kształceniu ludzi młodych, a jedną z nich jest pani Dorota Obijalska.

MKM Łańcut 2024 prof. Roman Lasockiprof. Roman Lasocki - I turnus 50. Międzynarodowych Kursów Muzycznych w Łańcucie, fot. lykografia.pl

Sądzę, że o los Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie możemy być spokojni jeżeli ci, którzy otaczają je opieką poprzez przyznawanie dotacji, będą nadal to czynić.
       - Ja również mam tę nadzieję. Mnie to nie dotyczy, ale coroczne starania o środki są potrzebne, chociaż pedagodzy tych Kursów zarabiają grosze, bo stawki od zawsze były i są żenujące i nikt tu nie przyjeżdża dla pieniędzy. Natomiast jak obserwuję ekwilibrystyczne zabiegi pani prof. Krystyny Makowskiej-Ławrynowicz i pana prezesa Krzysztofa Szczepaniaka o przyznanie środków, jak muszą się tłumaczyć i prosić o rzeczy najprostsze. Przecież teatry operowe, filharmonie czy Kursy w Łańcucie są takimi samymi dobrami kultury narodowej jak dobra materialne i to trzeba tłumaczyć naszym władcom. Mam nadzieję, że zrozumieliby to dużo lepiej, gdyby kiedyś pofatygowali się do filharmonii lub do opery, nie traktując tego jako dolegliwość. Mówię to ze złośliwością, ponieważ bywam na premierach wszystkich oper w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej, często gram i bywam w filharmoniach, stąd wiem, jak dalece nasze władze, bez względu na umaszczenie polityczne, nie są kulturą wysoką zainteresowane osobiście.

Pozostawmy to Pana stwierdzenie jako puentę naszej rozmowy. Dziękuję bardzo za spotkanie.
       - Ja również bardzo dziękuję.

Zofia Stopińska

 

 

Subskrybuj to źródło RSS