Zawsze fascynowało mnie dyrygowanie
Tadeusz Wojciechowski - dyrygent fot. Maciej Grabski

Zawsze fascynowało mnie dyrygowanie

       Zapraszam Państwa na spotkanie z maestro Tadeuszem Wojciechowskim, znakomitym dyrygentem, wiolonczelistą i kameralistą. To spotkanie planowałam już od dawna. Po kilku latach spotkaliśmy się we wrześniu ubiegłego roku, podczas II Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki w Rzeszowie, nie było czasu na dłuższą rozmowę i umówiliśmy się na spotkanie w pierwszych dniach lutego, bo Maestro miał dyrygować koncertem symfonicznym 4 lutego. Z powodów niezależnych od organizatorów ten koncert nie mógł się odbyć i dlatego zabiegałam o rozmowę na odległość, którą zapisałam na stronach Klasyki na Podkarpaciu.

        Już dawno nie dyrygował Pan Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej, ale wytrwali melomani miło wspominają koncerty rzeszowskiej orkiestry pod pana batutą. W latach 1998-2004 był Pan dyrektorem artystycznym naszej Filharmonii i Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. Myślę, że pan także sympatycznie wspomina ten czas.

        - Tak, wspominam bardzo sympatycznie współpracę nie tylko z orkiestrą, ale również ze wszystkimi pracownikami Filharmonii Rzeszowskiej, bo nazwa Filharmonia Podkarpacka została nadana nieco później. W ostatnich latach nie mieliśmy wspólnych przedsięwzięć artystycznych, ale z planów, które mamy z panią dyrektor Martą Wierzbieniec, wynika, że to się zmieni i niebawem się u Państwa pojawię.
Miało się to odbyć w lutym, ale ze względu na skutki pandemii, bo duża część orkiestry była na początku lutego na kwarantannie, koncert nie mógł się odbyć. Przesunęliśmy ten koncert na koniec września i mam nadzieję, że tym razem nam się uda.

        Znany jest Pan jako dyrygent, ale wiem, że jako chłopiec współpracował Pan, jako członek chóru, z Teatrem Narodowym w Warszawie, kierowanym przez wybitnego reżysera Kazimierza Dejmka. Później uczył się Pan grać na wiolonczeli i można powiedzieć, że zrobił Pan karierę jako wiolonczelista. Nigdy nie pytałam, czy faktycznie wszystko zaczęło się od wiolonczeli?

        - Można tak powiedzieć, chociaż już wtedy myślałem o dyrygowaniu. Jako dzieciak grałem przez rok na skrzypcach, ale moja pani profesor powiedziała, że zbyt szybko ręka mi rośnie i będę miał problemy z graniem na skrzypcach. Wtedy zostałem „przekwalifikowany” na wiolonczelę i tak już pozostało. Wkrótce wiolonczela stała się moją pierwszą miłością, bo brzmienie tego instrumentu jest ciekawsze, głębsze od brzmienia skrzypiec. Bardzo się temu instrumentowi w okresie młodzieńczym oddałem i bardzo byłem z tego powodu szczęśliwy, ale ciągle fascynowało mnie dyrygowanie.
        Jako młody chłopak chodziłem na koncerty do Filharmonii Narodowej i nie tylko słuchałem muzyki – różnych koncertów, symfonii i wielkich form oratoryjnych, ale także bacznie obserwowałem występujących solistów, muzyków orkiestrowych i dyrygentów. Ciągle inspirowała mnie osoba dyrygenta, bo zauważyłem, że dyrygent „pociąga za sznurki” i ma możność wpływania na to, co słyszymy, na to, co się dzieje na estradzie podczas wykonywania dzieła. To także po latach miało wpływ, że poszedłem w tym kierunku.

        Z wiolonczelą był Pan długo związany, bo przecież ukończył Pan szkoły I i II stopnia na tym instrumencie oraz studia w Akademii Muzycznej w Warszawie w klasie prof. Andrzeja Orkisza, z powodzeniem uczestniczył Pan w konkursach, a także pojechał Pan po warszawskich studiach do Paryża, aby doskonalić umiejętności w tamtejszym konserwatorium.

        - Studia paryskie to był pewien epizod, który był zaplanowany nieco inaczej, bo wszystko odbywało się w trakcie moich studiów w Warszawie. Plan był taki, że będę kontynuował studia w Paryżu.
Ze względu na różne problemy czysto formalne – paszport, brak możliwości przyjazdu do Polski na krótko – jak wróciłem po roku do Polski, to się okazało, że mam problem z powrotem do Paryża i wtedy pozostałem w Polsce i dokończyłem studia wiolonczelowe, i rozpocząłem studia dyrygenckie. Ten czas spędzony w Paryżu był niezwykle pouczający dla mnie i bardzo ciekawy również artystycznie, bo jako wiolonczelista współpracowałem z kilkoma orkiestrami symfonicznymi, jako muzyk doangażowany, i dzięki temu miałem możliwość zetknięcia się z wieloma dyrygentami, a byli wśród nich bardzo sławni na całym świecie mistrzowie batuty. Ten okres był dla mnie kolejną inspiracją do tego, żeby po powrocie spróbować rozszerzyć swoje studia o Wydział Dyrygentury.

        Był Pan także członkiem kwartetu smyczkowego, którego występy cieszyły się dużym powodzeniem. Proszę przypomnieć także skład tego zespołu.

         - Owszem, byłem członkiem kwartetu smyczkowego, który prowadził znakomity i znany, szczególnie w Rzeszowie, skrzypek prof. Mirosław Ławrynowicz.
Do śmierci Mirosław był dyrektorem artystycznym Międzynarodowych Kursów Muzycznych w Łańcucie, doskonale kontynuował to wielkie przedsięwzięcie po swoim profesorze Zenonie Brzewskim. Przy okazji koncertów w Filharmonii Rzeszowskiej, które otwierały prowadzone przez niego kolejne edycje kursów, mieliśmy okazję powspominać naszą pracę w zespole kameralnym.
        Pytała pani o skład zespołu – pierwszym skrzypkiem był oczywiście Mirosław Ławrynowicz, na drugich skrzypcach grał Maciej Rakowski, który po rozwiązaniu kwartetu wyjechał do Londynu i przez wiele lat był członkiem English Chamber Orchestra, a altowiolistą u nas był Janusz Nosarzewski, który również wyjechał za granicę i bardzo długo był pierwszym altowiolistą orkiestry w Getyndze.
Mam wspaniałe wspomnienia z tej współpracy. Braliśmy m.in. udział w Konkursie Muzyki Współczesnej „Gaudeamus” w Rotterdamie w 1973 roku i zdobyliśmy III nagrodę, co dla nas, jeszcze studentów, było wielkim wyróżnieniem.
        Kameralistyka również mnie inspirowała i pociągała. Jak wróciłem z Paryża, założyliśmy Trio fortepianowe, które działało dość krótko, a w składzie tego zespołu były wybitne instrumentalistki – skrzypaczka Kaja Danczowski i pianistka Maja Nosowska, z którą długo współpracowałem jako student, ponieważ była etatową pianistką, która nam akompaniowała w klasie prof. Andrzeja Orkisza.

        Dość długo było tak, że studiując, równolegle pracował Pan w kilku miejscach. Był Pan także koncertmistrzem Polskiej Orkiestry Kameralnej w bardzo intensywnym okresie działalności tego zespołu. Koncertowaliście bardzo dużo w Polsce, Wielkiej Brytanii i Włoszech, nagrywaliście często dla wytwórni EMI. Jestem przekonana, że współpraca z założycielem tej orkiestry - Jerzym Maksymiukiem, miała duży wpływ na Pana osobowość i na rozwój.

        - Z mistrzem Jerzym Maksymiukiem znamy się całe lata, bo miałem przyjemność poznać go zaraz po ukończeniu szkoły muzycznej I stopnia. Już wtedy miał ukończone studia pianistyczne, rozpoczynał działalność jako dyrygent oraz był w trakcie studiów kompozytorskich i dyrygenckich.
        Teraz jak spotykamy się prywatnie, to wspominamy różne wydarzenia. Pamiętam, jak Jerzy Maksymiuk prowadząc orkiestrę młodzieżową, znając moje marzenia o dyrygenturze, pozwalał mi wziąć batutę do ręki i dyrygować pod swoją kontrolą. Umożliwił mi to w wieku 14 lat. Później spotkaliśmy się i współpracowaliśmy w Polskiej Orkiestrze Kameralnej, co zaowocowało pięknymi koncertami i nagraniami dla firmy EMI – pamiętam, że nagrywaliśmy divertimenta Mozarta, sonaty Rossiniego, symfonie Haydna.
         To był dla mnie bardzo intensywny okres, bo w tym czasie byłem już asystentem dyrygenta w Teatrze Wielkim. Musiałem jakoś łączyć wszystkie moje aktywności, ale ostatecznie skupiłem się na dyrygowaniu i później już coraz mniej czasu miałem na kameralistykę.

          Dyrygenturę studiował Pan u prof. Stanisława Wisłockiego, wybitnego dyrygenta i pedagoga, Rzeszowianina z urodzenia, który wychował wielu świetnych dyrygentów. Wtedy już Pan pracował jako zawodowy muzyk.

          - Pracowałem już zawodowo jako dyrygent, nie mając jeszcze ukończonych studiów na Wydziale Dyrygentury w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Warszawie, bo dyplom uzyskałem 1979 roku, a od grudnia 1976 roku już pracowałem w Teatrze Wielkim jako asystent dyrygenta.
W tym samym czasie kontynuowałem działalność jako prowadzący grupę wiolonczel w Polskiej Orkiestrze Kameralnej.

          Nagrody w konkursach dyrygenckich w Besancon i w Katowicach zdobył Pan jeszcze w czasie studiów dyrygenckich?

          - Tuż po studiach dyrygenckich brałem udział w Międzynarodowym Konkursie dla Młodych Dyrygentów i otrzymałem tam drugie miejsce i w Międzynarodowym Konkursie Dyrygentów im. Grzegorza Fitelberga w Katowicach, gdzie dostałem III nagrodę. Te konkursy zaowocowały wieloma propozycjami i moja działalność dyrygencka rozpoczęła się na dobre.
          W 1982 roku zostałem zaproszony do Duńskiej Opery Królewskiej w Kopenhadze, gdzie w latach 1983-1996 pełniłem funkcję głównego dyrygenta. W tym czasie występowałem w tak prestiżowych teatrach świata, jak Metropolitan Opera w Nowym Jorku, Teatro La Fenice w Wenecji, Teatro La Felice w Genui, Opera Królewska w Sztokholmie i Opera w Oslo.
          Po powrocie do Polski byłem dyrektorem Orkiestry i Chóru Polskiego Radia w Krakowie, a później zostałem zaproszony do objęcia stanowiska dyrektora Teatru Wielkiego Opery Narodowej w Warszawie.
Nie będę Państwa zanudzał swoim życiorysem, ale dużo było jeszcze tych aktywności, zanim dotarłem do Rzeszowa. Bardzo mile i pięknie wspominam ten sześcioletni okres, który po pewnej cezurze odradza się i będzie kontynuowany, a najbliższy koncert, jak już wspomniałem, mam zaplanowany pod koniec września.
W sensie repertuarowym to będzie podróż do przeszłości, bo będziemy grali utwory, które z zespołem Filharmonii Rzeszowskiej graliśmy dwadzieścia lat temu podczas tournée w Stanach Zjednoczonych.

          Nie możemy pominąć faktu, że we wrześniu 2009 roku został Pan dyrektorem artystycznym Polskiej Orkiestry Sinfonia Iuventus, która ma za zadanie przygotować młodych utalentowanych muzyków do pracy w orkiestrach.

          - Taki był cel stworzenia tego zespołu. Miał to być rodzaj stypendium dla młodych muzyków, którzy w czasie pracy w tej orkiestrze mieli się zapoznać z repertuarem polskich orkiestr oraz z problemami, z jakimi się spotkają jako zawodowi muzycy. Stworzenie tej orkiestry zaproponował maestro Jerzy Semkow, z którym również współpracowałem.
          Kiedyś po koncercie w Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie, podczas którego wykonana została VII Symfonia Antona Brucknera pod batutą Jerzego Semkowa, Maestro zadał pytanie: „Co ci młodzi ludzie po studiach robią?” Odpowiedź była brutalna, ale prawdziwa, że często zmieniają zawód, bo nie mogą znaleźć pracy w swoim zawodzie.
Po namyśle Maestro Semkow zaproponował stworzenie orkiestry, która by przedłużała działalność muzyczną utalentowanych instrumentalistów, absolwentów akademii muzycznych, a jednocześnie przygotowywała do pracy w zespołach profesjonalnych, w sensie znajomości repertuaru orkiestrowego.
          Taki zespół został stworzony, a ja prowadziłem go przez sześć lat – najpierw jako dyrektor artystyczny, a potem jako dyrektor naczelny. Pierwszy nabór trwał przez ponad tydzień. Zgłosiło się około 300 osób z całej Polski, ale poziom, który nas interesował, pozwolił zakwalifikować tylko około 40 osób. Przesłuchania odbywały się regularnie co kilka miesięcy i ostatecznie stworzono 70-osobowy zespół, który był finansowany przez Ministerstwo Kultury. Przyjęci do orkiestry muzycy mogą grać w niej do ukończenie 30 lat. Jest duża rotacyjność, ale chodzi o to, aby jak największa ilość młodych muzyków przewinęła się przez ten zespół.
          Bardzo dobrze wspominam ten okres i przekonałem się, że mamy w Polsce wielu utalentowanych młodych muzyków, którym trzeba pomagać. Bardzo dobrze, że ten zespół nadal istnieje i młodzi ludzie mogą zdobywać doświadczenie i przygotowywać się do pracy w swoim przyszłym zawodzie.

          Ma Pan w repertuarze ogromną ilość utworów i są to zarówno dzieła operowe, symfoniczne jak i wielkie formy oratoryjno-kantatowe. Czy jest muzyka, może gatunek, bliższy Pana sercu?

          - Jest ogromna ilość wspaniałych partytur, po które nie jest człowiek w stanie sięgnąć w ciągu całego życia. Odpowiem banalnie, mnie interesuje muzyka dobra, bo są także utwory nieco słabsze, których jeśli nie muszę, to nie zamieszczam w repertuarze swoich koncertów.
Wszystkie formy muzyki były mi bardzo bliskie i są mi bliskie. Jestem usatysfakcjonowany tym, że miałem możliwość od dzieciństwa stykać się ze wspaniałymi utworami oraz ze wspaniałymi wykonawcami.

          Czekamy na Pana w Rzeszowie pod koniec września i liczę na spotkanie, bo zawsze znajdzie się temat do ciekawej rozmowy.

          - Dziękując za zaproszenie do rozmowy, chcę przekazać moje najcieplejsze myśli całemu zespołowi Filharmonii Podkarpackiej – dyrekcji oraz wszystkim pracownikom i podziękować za ich życzliwość do mnie, bo różnie to w życiu bywa.
          Biorąc udział w pracach jury II Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki w Rzeszowie, w kategorii zespołów kameralnych, spotkałem się z wieloma osobami pracującymi w Filharmonii Podkarpackiej i nasze kontakty były bardzo ciepłe, i pełne życzliwości. Bardzo się z tego cieszę i z radością pojawię się na scenie z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej.

Z maestro Tadeuszem Wojciechowskim, znakomitym dyrygentem, wiolonczelistą i kameralistą rozmawiała Zofia Stopińska 10 marca 2022 roku.