Piotr Maziarz: "Zauroczyły mnie organy, a przede wszystkim potęga brzmienia tego instrumentu"
Piotr Maziarz - organy fot. z archiwum artysty

Piotr Maziarz: "Zauroczyły mnie organy, a przede wszystkim potęga brzmienia tego instrumentu"

         Zapraszam państwa na spotkanie z panem Piotrem Maziarzem, młodym organistą urodzonym na Podkarpaciu, studentem Akademii Muzycznej im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie, zwycięzcą międzynarodowych konkursów organowych.

          Urodził się Pan w Lubaczowie i tam też rozpoczął Pan naukę gry. Jak wyglądały te początki? Kto i kiedy zauważył, że jest Pan muzycznie utalentowany i powinien się Pan uczyć grać?
           - Tato, który jest organistą w Konkatedrze w Lubaczowie, szybko zauważył moje zdolności i posłał mnie do Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia im. Krzysztofa Komedy w Lubaczowie, gdzie rozpocząłem naukę gry na akordeonie, ponieważ bardzo chciałem grać na tym instrumencie.

          Dlaczego akordeon, a nie fortepian? Przecież od nauki gry na fortepianie rozpoczynają prawie wszyscy organiści.
          - Będąc przedszkolakiem zobaczyłem i usłyszałem podczas prezentacji muzycznej akordeon i ten instrument mnie zachwycił. Tato bardzo chciał, abym się uczył grać na fortepianie, tak jak moja najstarsza siostra, a ja się uparłem i przez sześć lat mojej edukacji w szkole I stopnia uczyłem się grać na akordeonie. Moim nauczycielem był mgr Tomasz Dolecki i bardzo dobrze nam się razem pracowało. Robiłem duże postępy, z sukcesami brałem udział w różnych konkursach – na przykład w ogólnopolskim konkursie w Gorlicach zająłem II miejsce.

          Był Pan pilnym uczniem i ukończył Pan szkołę muzyczną I stopnia z bardzo dobrym wynikiem, ale później Pan zadecydował, że organy będą Pana instrumentem? Skąd ta zmiana?
           - Ze względów zdrowotnych musiałem przerwać grę na akordeonie. Mój nauczyciel był trochę zawiedziony, ja także nadal byłem zafascynowany tym instrumentem, ale niestety, zdrowie nie pozwalało. Na szczęście nie straciliśmy kontaktu, ponieważ widywaliśmy się podczas mojej późniejszej edukacji w szkole muzycznej II stopnia, gdzie również był nauczycielem.

           Czy już wówczas zamienił Pan akordeon na organy?
            - Trochę inaczej to wyglądało, bo po ukończeniu szkoły podstawowej rozpocząłem naukę w gimnazjum, ale dość szybko stwierdziłem, że bardzo brakuje mi muzyki i zacząłem się uczyć pod pieczą taty-organisty, zacząłem się uczyć grać na organach. Bardzo szybko zauroczyły mnie organy, a przede wszystkim potęga brzmienia tego instrumentu.
           Zacząłem się bardzo interesować muzyką organową i zdecydowaliśmy z rodzicami, że będę się w tym kierunku rozwijał. Tato uczył mnie i bardzo dbał o mój rozwój, ale trzeba podkreślić, że sam dużo i chętnie ćwiczyłem.
Po ukończeniu gimnazjum zdawałem do Szkoły Muzycznej II stopnia, która działa w ramach Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych im. Artura Malawskiego w Przemyślu. Po egzaminach rozpocząłem naukę od razu w IV klasie tej szkoły i trafiłem do klasy dra Daniela Prajznera. Rozpocząłem także równocześnie naukę w Archidiecezjalnym Instytucie Muzyki Sakralnej w Przemyślu, który kształci organistów kościelnych.

           Z tego wynika, że myślał Pan, aby pójść w ślady ojca.
           - Trochę myślałem w ten sposób, ale chciałem w przyszłości zostać profesjonalnym muzykiem i trzeba było ukończyć szkołę muzyczną II stopnia w klasie organów. Miałem szczęście, że trafiłem do dra Daniela Prajznera, który w bardzo krótkim czasie nadrobił moje braki, szczególnie w technice gry na organach – naprawdę zrobiliśmy masę materiału. Z pewnością bez tych ważnych lekcji mógłbym tylko pomarzyć o studiach wyższych.
           To był bardzo ważny dla mnie czas, wypełniony pracą i ciągłymi podróżami, bo nie mieszkałem w Przemyślu, tylko jeździłem cztery razy w tygodniu z Lubaczowa do Przemyśla do szkoły muzycznej, uczęszczając do Liceum Ogólnokształcącego w Lubaczowie. Jestem ogromnie wdzięczny nauczycielom z tego liceum, którzy byli bardzo wyrozumiali. Wiedzieli, że bardzo interesuje mnie muzyka i na pewno zostanę muzykiem, stąd często „przymykali oko”, jak nie mogłem być na jakiejś lekcji i bardzo mnie wspierali w robieniu tego, co lubię. To się bardzo rzadko zdarza.

           Wiadomo było, że po ukończeniu szkoły muzycznej II stopnia i zdaniu matury rozpocznie Pan studia.
           - Tak, czekałem już tylko na rekrutację. Starałem się o przyjęcie na jedną uczelnię – Akademię Muzyczną w Krakowie, z własnego, przemyślanego wyboru do klasy prof. Mirosławy Semeniuk-Podrazy, którą od samego początku byłem zachwycony. Fascynowało mnie wszystko: sposób bycia Pani Profesor, zachowanie, podejście do człowieka, ale również bardzo bogaty życiorys artystyczny i wielkie wirtuozowsko-pedagogiczne umiejętności.

           Podczas studiów mógł Pan cały czas poświęcić na rozwój muzyczny, a przede wszystkim na grę na organach pod kierunkiem wspaniałego pedagoga, który umożliwił Panu także kontakty z innymi mistrzami.
            - Tak, pedagodzy Katedry Organów Akademii Muzycznej w Krakowie współpracują ze słynnymi organistami i profesorami z różnych ośrodków muzycznych w Europie i nie tylko.
Nasza uczelnia często zaprasza profesorów zagranicznych uczelni do Krakowa i organizuje nam kursy mistrzowskie, dzięki którym wiele możemy się nauczyć.
Brałem udział w kursach, które prowadzili między innymi: prof. Ines Maidre, Jeremy Joseph, dr Jan Hage, prof. Sven-Ingvart Mikkelsen, prof. Francesco Scarcella, Thomas Lennartz, prof. Ignace Michiels, prof. Jos van der Kooy, prof. Markus Eichenlaub, prof. Jörg-Andreas Bötticher, dr Massimiliano Guido…

            Jest Pan studentem Akademii Muzycznej im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie, ale aktualnie jest Pan stypendystą programu ERASMUS.
             - Tak, udało mi się zdać egzaminy wstępne do ”Conservatorio di Musica Licinio Refice” w Frosinone we Włoszech, gdzie jestem, pracuję w klasie dwóch profesorów organów: u pani prof. Antonelli Tigretti i pana prof. Juana Paradell-Sole. Oboje są wspaniałymi organistami, dodatkowo ukończyli kilka kierunków muzycznych.
Jestem bardzo zadowolony, że się tutaj znalazłem, ponieważ we Włoszech tradycja śpiewu kościoła katolickiego – chorał gregoriański, jest bardzo kultywowana. Jako organista kościelny mam teraz możliwość nauki profesjonalnego akompaniamentu do chorału gregoriańskiego i to jest bardzo ważne.
Prof. Juan Paradell-Sole jest emerytowanym organistą z Watykanu i był organistą Papieża Franciszka, Papieża Benedykta i grał podczas sprawowanych przez nich liturgii. Jest to dla mnie fascynujące, że spotykam się z osobą, która miała możliwość służenia Kościołowi w takich ważnych miejscach.

            Mieszka Pan teraz we Włoszech?
            - Aktualnie mieszkam we Włoszech i będę tu jeszcze około pół roku. Podczas tej rozmowy dzieli nas duża odległość, ale współczesna technika bardzo pomaga.

            Czas porozmawiać o konkursach, w których Pan uczestniczył. Proszę opowiedzieć o konkursie, który odbył się w 2019 roku w St. Petersburgu, gdzie otrzymał Pan I nagrodę i nagrodę za najlepsze wykonanie utworu polskiego.
             - To był Rosyjsko-Polski Konkurs Organowy „Vox Polonica Petropolitana”, do którego przygotowywałem się pod kierunkiem prof. Mirosławy Semeniuk-Podrazy. W trzecim roku nauki Pani Profesor stwierdziła, że trzeba się brać za coś więcej niż egzaminy na uczelni i przygotowaliśmy się do tego konkursu perfekcyjnie i dlatego udało mi się zdobyć I nagrodę, i również nagrodę za najlepsze wykonanie utworu polskiego kompozytora - Improwizacje op.38 na temat pieśni kościelnej „Święty Boże” Mieczysława Surzyńskiego.
            Konkurs nie był łatwy i konkurencja była duża. W dodatku odbywał się w grudniu 2019 roku. W Petersburgu panowała mroźna zima, a w dodatku bardzo szybko robiło się ciemno i nie za wcześnie jasno, ponieważ o tej porze roku jest tam tylko przez kilka godzin jasno. Trudno było się zaaklimatyzować w tych warunkach.
            Wiele nam pomógł ks. Krzysztof Pożarski, dobrze znany w kręgu petersburskich miłośników muzyki organowej, który organizował ten konkurs wraz z Konserwatorium w Petersburgu. Przede wszystkim przyjął pod swój dach mnie i kilku polskich uczestników konkursu. Dzięki temu wspominam ten okres z uśmiechem na twarzy.

            Myślę, że także wiele drzwi otworzy Panu bardzo udany start w tegorocznym Międzynarodowym Konkursie „Don Vincenzo Vitti” w Castellana Grotte we Włoszech.
             - Do tego konkursu przygotowywałem się także pod kierunkiem prof. Mirosławy Semeniuk-Podrazy, która pracowała ze mną z dobroci serca, w okresie wakacyjnym! Pani Profesor jest pedagogiem z powołania i pracowała ze mną z wielką życzliwością i cierpliwością. Trzeba było przygotować się do tego konkursu podczas wakacji, ponieważ we wrześniu trzeba było robić nagrania, ponieważ z powodu pandemii konkurs odbył się online. Do takiego konkursu trzeba przygotować się bardzo starannie, bo nagrania są niezwykle wymagające i trzeba wszystko wykonać bezbłędnie. Na szczęście wszystko się udało.
Jeszcze do tej pory nie mogę się oswoić z myślą, że zostałem laureatem I nagrody. W momencie ogłoszenia wyników byłem w trakcie podróży samochodem do Włoch i byłem w szoku, jak się dowiedziałem, że wygrałem.

            Nagrania do tego konkursu były także wielkim doświadczeniem, bo przecież musiał Pan nagrać duży przekrojowy program.
             - Ma pani rację, że było to duże wyzwanie, bo nagrania video musiały być zarejestrowane zgodnie ze wszystkimi wymogami.

             Gdzie Pan nagrywał konkursowy program?
              - Wszystkie nagrania zostały utrwalone w Zamościu, w odrestaurowanym kościele Franciszkanów pw. Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny. Ksiądz Proboszcz, Ojciec Andrzej Zalewski z życzliwością udostępnił instrument i kościół do dyspozycji, nawet do trzeciej, czwartej nad ranem…
Instrument, na którym grałem, jeszcze pachniał nowością, bowiem firma Zych postawiła tam nowiuteńkie, piękne organy piszczałkowe.

             Nie lada wyzwaniem dla grającego organisty jest rejestracja każdego utworu polegająca na doborze odpowiednich głosów.
              - To prawda. Na szczęście niektórzy kompozytorzy pisali dokładnie, jakich głosów użyć w poszczególnych częściach utworu, ale przecież każdy instrument jest inny i zdarza się, że w niektórych instrumentach nie ma takich głosów, jakie zostały zapisane przez kompozytora. Wtedy trzeba je zastępować i starać się odzwierciedlić w jak najlepszy sposób brzmienie, jakiego życzył sobie kompozytor.

              Mało tego, jak się jedzie gdzieś daleko z koncertami, a występował Pan między innymi w Anglii, Słowacji, Rosji i na Węgrzech, to ma Pan wcześniej podaną dyspozycję instrumentu, ale tak naprawdę wszystkie barwy się tworzy dopiero wtedy, kiedy się przy tym instrumencie usiądzie.
              - Tak, powiem nawet, że kiedy przygotowywaliśmy się z Panią Profesor w Krakowie do konkursu w St. Petersburgu, to mając dyspozycje organów staraliśmy się naszkicować plan rejestracyjny wszystkich utworów. Ale i tak na miejscu przy organach okazało się, że trzeba wprowadzić pewne zmiany, ze względu na bardzo specyficzny instrument. Jak zasiądziemy przy instrumencie przed występem, to trzeba działać błyskawicznie, bo najczęściej czasu jest bardzo mało.
              W zależności od tego, jaki instrument mamy do dyspozycji (dawny, barokowy, romantyczny), dobieramy odpowiedni repertuar, bo przecież nie można na instrumencie barokowym grać symfonicznej muzyki romantycznej. Bardzo ważny jest dobór odpowiedniego programu do instrumentu i okresu historycznego, i stylu instrumentu, w którym był on budowany.

              Jakie są Pana plany na najbliższe miesiące?
               - Na razie jestem we Włoszech. Jeszcze dokładnie nie wiem, ale być może w okresie świątecznym będę w Wielkiej Brytanii. Nie wybieram się tam po raz pierwszy, ponieważ również dzięki staraniom Pani Profesor Mirosławy Semeniuk-Podrazy miałem możliwość odbycia specjalnych kursów u profesora Davida Titteringtona w jednej z najznakomitszych sal koncertowych w Londynie w St John’s Smith Square, na wyśmienitych organach. Byłem tam ostatnio na wyjazdowym kursie w sierpniu 2020 roku i powiem, że mimo pandemicznych trudności warto było.
              Głównym moim celem jest ukończenie studiów w Krakowie w klasie prof. Mirosławy Semeniuk-Podrazy, ponieważ Pani Profesor kończy już swoją długą i owocną pracę w Akademii Muzycznej w Krakowie.
Nie wybaczyłbym sobie, gdybym nie ukończył studiów w klasie Pani Profesor Mirosławy, ponieważ wiele Jej zawdzięczam. Myślę, że nie tylko ja. Wykształciła wielu organistów, wybitnych instrumentalistów i artystów. Swą postawą i działalnością dowodzi, że trzeba być nie tylko wybitnym organistą, ale także bardzo dobrym człowiekiem, który zawsze jest dla studentów życzliwy i im służy pomocą. Nie każdy tak potrafi.

              Wspomniał Pan, że ciągle brakuje Panu czasu, stąd pewnie nie znajduje go Pan na realizację innych pasji?
              - Po nagraniach, które robiłem latem tego roku na konkurs, zacząłem się interesować akustyką, fotografią, elektroniką oraz technikami nagrywania. Chciałbym w przyszłości być samowystarczalnym.
Obserwowałem pracę ludzi, którzy pracowali przy nagraniach: rejestrowali, odsłuchiwali utrwalony materiał, wszystko łączyli ze sobą. To było bardzo dużo pracy i nie ukrywam, że kiedyś chciałbym to robić. Sam siebie nagrywać i być zadowolonym z tego, co robię.

              To wszystko jest możliwe i mam nadzieję, że to wszystko się spełni. Gratuluję wszystkich sukcesów i życzę kolejnych. Mam nadzieję na spotkanie niedługo i będzie znowu okazja do ciekawej rozmowy.
              - Ja także bardzo dziękuję za miłą rozmowę i mam nadzieję, że spotkamy się osobiście, jak wrócę do Polski.

              Z Piotrem Maziarzem, studentem Akademii Muzycznej im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie w klasie organów prof. Mirosławy Semeniuk-Podrazy rozmawiała Zofia Stopińska 10 grudnia 2021 roku.