wywiady

Grać tak aby poruszyć czułe struny u odbiorców

W „Klasyce na Podkarpaciu” staram się informować o wydarzeniach muzycznych, które odbywają się w jednym z najpiękniejszych regionów Polski - czyli na Podkarpaciu. Wiele uwagi poświęcam wspaniałym artystom, którzy w tym regionie występują, a szczególnie muzykom wywodzącym się z Podkarpacia.Postaram się także częściej przedstawiać znakomitych muzyków, którzy tutaj rozpoczynali muzyczną edukację, mają na swoim koncie wiele sukcesów, ale po ukończeniu studiów postanowili powrócić w rodzinne strony i nie rezygnując z koncertów w różnych ośrodkach muzycznych w Polsce i za granicą, dzielą się swą wiedzą i talentem z mieszkańcami naszego regionu. Dzięki nim na Podkarpaciu odbywa się wiele koncertów, a młodzi utalentowani muzycznie ludzie mogą rozwijać swoje zainteresowania.
Jedną z takich osób jest świetna pianistka dr hab. Agnieszka Hoszowska-Jabłońska, którą poznałam jako wyróżniającą się uczennicę Szkoły Muzycznej I stopnia i do dzisiaj obserwuję jej rozwój, czasami także mam przyjemność słuchać jej gry. Zapraszam na spotkanie z tą Artystką, która jest także cenionym pedagogiem Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego oraz Zespołu Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie.

Zosia Stopińska: Z Panią dr hab. Agnieszką Hoszowską-Jabłońską rozmawiamy na początku roku szkolnego, przed inauguracją roku akademickiego. Po pracowitym poprzednim roku wakacje szybko minęły i znowu trzeba tak planować czas, aby wszystkie obowiązki można było pogodzić.

Agnieszka Hoszowska-Jabłońska: Pracy jest z roku na rok coraz więcej. Tempo życia w minionym roku akademickim bardzo mi wzrosło, ale był to owocny rok i mam powody do radości.

Z. S.: W mojej ocenie największym Pani osiągnięciem w ubiegłym roku był fakt, że nagrana przez Panią i znakomitych śpiewaków: mezzosopranistkę Annę Radziejewską i tenora Karola Kozłowskiego płyta z kompletem pieśni Ignacego Jana Paderewskiego otrzymała nominację do „Fryderyka” i prawdę mówiąc liczyłam, że otrzymacie tę nagrodę, bo są to nagrania na najwyższym poziomie pod każdym względem, ale sama nominacja jest także bardzo ważna.

A. H. J.: Każdy, kto wydał płytę, marzy o otrzymaniu „Fryderyka”. Sama nominacja do tej nagrody jest jednak również wielkim osiągnięciem - nie każda płyta ma szansę znaleźć się wśród tych pięciu wyróżnionych. Cieszę się, że na docenionym przez Akademię Fonograficzną krążku znalazły się utwory Ignacego Jana Paderewskiego, bo jego muzyka jest mi szczególnie bliska. Do realizacji płyty udało mi się zaprosić dwoje wspaniałych wykonawców i cieszę się, że nasza praca zaowocowała nominacją do nagrody „Fryderyk” w kategorii - Album roku, muzyka kameralna. W tej kategorii spośród kilkudziesięciu wyłoniono tym razem sześć płyt, a nie jak dotychczas pięć, gdyż dwie płyty zdobyły tę samą ilość głosów. Wśród wykonawców byli tacy artyści jak: Bartłomiej Nizioł, Paweł Giliłov, Ivan Monighetti, Anna Lubańska, Robert Gierlach czy Kwartet Wilanów - nie sposób wszystkich wymienić, ale znaleźliśmy się gronie wspaniałych wykonawców. Konkurencja była ogromna - z takimi sławami nie wstyd przegrać.

Z. S.: Wszyscy wykonawcy nominowanych krążków zaproszeni byli na uroczystość wręczenia nagród, która odbyła się 24 kwietnia 2017 r. w Studiu Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego w Warszawie. Czy naprawdę o tym, kto otrzyma nagrodę dowiedzieliście się podczas uroczystej Gali - nic nie było wiadomo wcześniej?

A. H. J.: Tajemnica została dochowana. Wyniki poznaliśmy dopiero w momencie ich ogłoszenia podczas uroczystości. Gala wręczenia Fryderyków była świetnie przygotowana, a towarzyszący jej koncert niezwykle ciekawy i różnorodny. I jak się Pani domyśla, było dużo emocji.

Z. S. : W Filharmonii Podkarpackiej odbył wspaniały koncert promujący tę płytę w wykonaniu Anny Radziejewskiej i Pani. Do dzisiaj wspominam ten koncert bardzo ciepło, emocje powracają.

A. H. J.: Miło mi to słyszeć, bo jest ogromna różnica pomiędzy nagrywaniem płyty a koncertem. Bardzo lubię koncerty na żywo - są zawsze niepowtarzalne, pełne emocji, zarówno z mojej strony, jak i ze strony słuchaczy. Podczas koncertów zawsze staram się grać tak, aby poruszyć czułe struny u odbiorców, uwrażliwić ich na piękno wykonywanej muzyki. Podczas wspomnianego koncertu, przenosząc słuchaczy w cudowny świat muzyki I. J. Paderewskiego, miałyśmy razem z Anią możliwość pobudzenia różnorodnych emocji oraz wykreowania wielu barwnych obrazów muzycznych. Miło mi usłyszeć, że cały czas te emocje i obrazy pozostały w pamięci. To znaczy, że koncert był udany.

Z. S.: Podczas nagrania brak jest publiczności, która jest odbiorcą Waszych emocji i zupełnie inaczej się wtedy pracuje.

A. H. J.: Publiczność reaguje emocjonalnie na nasze propozycje interpretacyjne. Niezwykła cisza, oznaczająca zasłuchanie, fantastycznie mobilizuje. Gromkie oklaski po skończonych utworach dają wielką satysfakcję. Podczas koncertu czujemy fluidy, które unoszą się w powietrzu pomiędzy wykonawcami a słuchaczami. Do tego koncert jest kuźnią nowych pomysłów interpretacyjnych oraz interakcji pomiędzy samymi wykonawcami. To fascynująca, wciągająca strona koncertów na żywo. Dlatego każdy koncert jest niepowtarzalny. Praca nad płytą jest dużo trudniejsza i w danym momencie mniej satysfakcjonująca niż koncert z publicznością. Na efekt końcowy nagrań musimy poczekać dwa, trzy miesiące, czasem dłużej. Informację zwrotną, czy nasza interpretacja przypadła słuchaczom do gustu również otrzymujemy później. Z jednej strony współczesna fonografia daje możliwość zbliżenia się do ideału, uzyskania doskonałej interpretacji, z drugiej strony oddala moment satysfakcji, na który czeka każdy muzyk.

Z. S.: W czasie nagrania wiele zależy od reżysera, który ma także swoją koncepcję, od której także zależy ostateczny kształt płyty.

A. H. J.: Ma pani rację. Mieliśmy szczęście pracować z panią Małgosią Polańską, która jest fantastycznym reżyserem, to ona pilnuje obrazu całości. Zwraca także uwagę na różne pozamuzyczne efekty - nie może być szelestu kartek czy skrzypienia podłogi. To eliminuje nawet bardzo dobrze wykonany fragment dzieła i trzeba go powtórzyć.

Z. S.: Realizacja wszystkich pieśni Ignacego Jana Paderewskiego na jednym krążku przez dwoje śpiewaków - to Pani pomysł.

A. H. J.: Naszym celem było jak najwierniejsze oddanie zamysłu kompozytora. Wykonanie całego cyklu przez jednego śpiewaka wymusza transponowanie części utworów do skali głosu wykonawcy. To powoduje jednak zmianę barwy, kolorytu. Aby tego uniknąć, pieśni zostały wykonane przez Annę Radziejewską - mezzosopran i Karola Kozłowskiego - tenor. Czynnikiem spajającym całość jest osoba pianisty, występująca w każdym z utworów. Efekt jest bardzo ciekawy. Pieśni Paderewskiego są bardzo zróżnicowane, chociażby patrząc przez pryzmat partii fortepianu. Na przykład fortepian we wczesnych pieśniach ma ograniczoną formę wypowiedzi, stanowi tło i uzupełnienie głosu wokalnego. Przejrzysta faktura z małą ilością nut powoduje przeniesienie ciężaru interpretacji na jakość i gatunek dźwięku, sposób prowadzenia frazy. Natomiast pieśni do tekstów Catulle Mendesa w języku francuskim są dla mnie fenomenalne, jakby z innego świata, wyprzedzające epokę. Jest w nich zupełnie inna harmonia i całkowicie odmienne współbrzmienia. Partia fortepianu jest rozbudowana, zróżnicowana technicznie i muzycznie oraz równorzędna. W każdym z utworów głos i fortepian tworzą samodzielne, tak samo ważne, indywidualne obrazy, które zestawione razem stają się całością. Wszystkie pieśni Paderewskiego, zarówno te w duchu romantycznym, jak i późniejsze, nowatorskie są bardzo wymagające dla wykonawców. Myślę jednak, że udało nam się sprostać tym wymaganiom i pokazać niezwykłe walory pieśni.

Z. S.: Wspominała Pani, że postać i muzyka Ignacego Jana Paderewskiego są Pani bliskie. Kiedy pokochała Pani utwory tego kompozytora?

A. H. J.: Dosyć późno, bo już po ukończeniu Liceum Muzycznego. Stało się to podczas jednego z koncertów, który organizowała Pani w studiu kameralnym w Polskim Radiu Rzeszów. Wykonawcą był doskonały pianista pan Adam Wodnicki, który przez prawie półtorej godziny grał wyłącznie utwory Ignacego Jana Paderewskiego. Zakochałam się w tej muzyce podczas tego jednego wieczoru i od tej pory staram się często wykonywać muzykę Paderewskiego, nie tylko solową, ale także kameralną. Często również sięgam po pamiętniki Mistrza, pełne różnych wspomnień. Ten wybitny polski pianista i kompozytor był człowiekiem niezwykle skromnym i opisywał swoje sukcesy, a także porażki. Z wielką determinacją dążył do celu, pokonując często ogromne trudności. Paderewski pomimo wielu przeciwności, jakie napotkał w swoim życiu, został fenomenalnym pianistą i kompozytorem a także wielkim patriotą i mężem stanu. Podziwiam go także jako człowieka.

Z. S.: Pewnie dlatego postać Ignacego Jana Paderewskiego i jego muzyka miały tak wielki wpływ na Pani działalność i rozwój zawodowy.

A. H. J.: To prawda, od wspomnianego koncertu muzyka Paderewskiego często pojawiała się w moim życiu zawodowym. Swego czasu nie odgrywała jeszcze wielkiej roli, potem coraz większą i jak widać po ostatnich wydarzeniach, w końcu przyniosła mi sukces. Połączyły się tu dwa nurty moich zainteresowań: fascynacja muzyką Paderewskiego oraz zamiłowanie do pracy z wokalistami. Praca ze śpiewakami sprawia mi wielką radość i przynosi obopólne korzyści. Głos ludzki ma wielki wpływ na partie fortepianu, a także na moje solowe interpretacje. Uważam, że głos jest instrumentem doskonałym, ideałem, do którego my, instrumentaliści powinniśmy dążyć. Im bardziej się do niego zbliżymy, tym piękniej zabrzmi nasz instrument, jestem o tym przekonana.

Z. S.: Jeszcze w latach 90-tych ubiegłego stulecia rozpoczęła Pani pracę pedagogiczną z Zespole Szkół Muzycznych nr 1 oraz w Katedrze Wychowania Muzycznego Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Rzeszowie - obecnie jest to Wydział Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego. Prowadząc równolegle działalność artystyczną i pedagogiczną, dba Pani o swój rozwój. W kwietniu 2000 roku, w wyniku przeprowadzonego przewodu artystycznego w Akademii Muzycznej im. Grażyny i Kiejstuta Bacewiczów w Łodzi, uzyskała Pani kwalifikacje I stopnia sztuki muzycznej w zakresie Instrumentalistyki. Pani promotorem był prof. Tadeusz Chmielewski. Kolejny etap zakończył się pod koniec czerwca b.r.

A. H. J.: Nie rozmawiałyśmy na ten temat, ale Pani już wszystko wie. Płyta z kompletem nagrań wszystkich zachowanych pieśni Ignacego Jana Paderewskiego, nagrana razem z Anną Radziejewską i Karolem Kozłowskim stała się moją pracą habilitacyjną. Końcem czerwca b.r. uzyskałam stopień doktora habilitowanego sztuk muzycznych w dyscyplinie artystycznej instrumentalistyka.

Z. S.: Wiem także, że Pani praca i dorobek ocenione zostały bardzo wysoko i serdecznie gratuluję. Zastanawiam się ciągle, jak Pani godzi te dwa nurty - pracę pedagogiczną i działalność koncertową.

A. H. J.: Najlepiej by było, gdyby dzień miał 48 godzin. Wówczas wszystko można byłoby zrobić spokojnie. Ale ponieważ tak nie jest, często muszę wybierać, co w danym momencie jest najważniejsze. Na razie udaje mi się łączyć pracę zawodową i koncerty z życiem rodzinnym i opieką nad dziećmi. Być może w życiu jest tak, że im więcej człowiek pracuje, tym pracuje owocniej.

Z. S.: Wszyscy liczymy na rozwój Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego, gdzie pracuje Pani w Zakładzie Gry Fortepianowej.

A. H. J.: Wydział Muzyki powstał w 2014 roku w wyniku przekształcenia Instytutu Muzyki UR. Prowadzimy zajęcia na kierunkach Edukacja artystyczna w zakresie sztuki muzycznej (studia I i II stopnia), Jazz i muzyka rozrywkowa oraz Instrumentalistyka. Bardzo chcemy, aby te kierunki się prężnie rozwijały, bo jest taka potrzeba na Podkarpaciu. Studenci są i chcą się kształcić.

Z. S.: Jesień już się zaczyna, wieczory są coraz dłuższe i można je spędzać na słuchaniu muzyki i polecamy płytę z pieśniami Ignacego Jana Paderewskiego, w wykonaniu Anny Radziejewskiej - mezzosopran, Karola Kozłowskiego - tenor i Agnieszki Hoszowskiej-Jabłońskiej - fortepian. Podkreślę jeszcze, że wszystkie pieśni zostały nagrane w Sali Koncertowej Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie.

A. H. J.: W tym miejscu chcę podziękować Filharmonii Podkarpackiej i jej dyrektorowi – pani prof. Marcie Wierzbieniec za udostępnienie znanej ze świetnej akustyki Sali Koncertowej jak również dziękuję Uniwersytetowi Rzeszowskiemu za wsparcie finansowe.

Z dr hab. Agnieszką Hoszowską-Jabłońską rozmawiała Zofia Stopińska 20 września 2017r. w Rzeszowie.

Pobyt w Sanoku to dla nas wyjątkowy czas

Wspaniałym spektaklem opery „Moc przeznaczenia”„La forza del destino” – Giuseppe Verdiego do libretta Francesca Maria Piave, w wykonaniu solistów, chóru, baletu i orkiestry Opery Śląskiej w Bytomiu pod batutą Jakuba Kontza zainaugurowany został 23 września 2017 r. w Sanockim Domu Kultury XXVII Festiwal im. Adama Didura.
Sala SDK wypełniona była po brzegi publicznością, która gorąco oklaskiwała popisowe arie, chóry i sceny zbiorowe. Powody do dumy miał siedzący na widowni Pan Łukasz Goik – dyrektor Opery Śląskiej w Bytomiu, którego poprosiłam o krótki wywiad.

Zofia Stopińska: Bardzo dobrze oceniony został ubiegły sezon, ale wakacyjna przerwa nie trwała długo, bo już w pierwszych dniach września byliście na XIII Festiwalu w Żarnowcu, później odbywały się spektakle w Waszej siedzibie, a oficjalne rozpoczęcie sezonu miało miejsce 16 września i także bardzo pochlebne relacje z tego wydarzenia obiegły całą Polskę.

Łukasz Goik: W ubiegły weekend rozpoczęliśmy 73 sezon artystyczny Opery Śląskiej koncertem „Miłość i wojna” pod batutą Bassema Akiki w reżyserii Henryka Konwińskiego. Program koncertu był zapowiedzą całego sezonu, bo zaprezentowaliśmy: arie, duety, sceny chóralne i baletowe, z oper, które znajdą się w naszym repertuarze w tym sezonie – od „Nabucca” Giuseppe Verdiego po zapowiedź naszej najnowszej premiery, czyli „Romeo i Julii” Charles’a Gounod.

Z. S.: 2 września, po spektaklu opery „Carmen” w Żarnowcu, miałam przyjemność rozmawiać z dyrygentem Bassemem Akiki, który nie krył wielkiej sympatii do zespołu Opery Śląskiej i podkreślał jej zasługi w historii polskiej opery. Myślę, że planujecie współpracę z tym młodym, niezwykle utalentowanym dyrygentem.

Ł. G.: Tak, z panem Bassemem Akiki rozpoczęliśmy współpracę w maju tego roku, poprowadził spektakle opery „Carmen” u nas i w Żarnowcu, powierzyłem mu prowadzenie koncertu inaugurującego sezon i spektakli „Nabucco”, i kierownictwo muzyczne najnowszej premiery „Romea i Julii”, do której już się przygotowujemy. Będzie go można zobaczyć za pulpitem dyrygenckim między innymi w „Cyganerii” i „Madame Butterfly”.

Z. S.: W programie tego sezonu będzie sporo oper rzadko wykonywanych w Polsce.

Ł. G.: Ten cel przyświeca mi od momentu, kiedy powierzono mi obowiązki dyrektora. Staram się wybierać te znakomite tytuły, których nigdzie indziej zobaczyć nie można. Tym chcemy się wyróżnić i dlatego też pojawiła się na naszej scenie „Moc przeznaczenia” Giuseppe Verdiego, a od października będzie także „Romeo i Julia”. Mamy także przez cały czas podstawowe pozycje z kanonu opery od „Nabucca” poprzez „Aidę”, „Toscę” „Madame Butterfly”, „Cyganerię” i wszystkie inne spektakle, które przez cały czas gramy, wyliczać można długo, bo repertuar Opery Śląskiej jest bardzo bogaty i różnorodny.

Z. S.: Musi Pan mieć spory i bardzo sprawny zespół do tak dużego programu.

Ł. G.: To prawda - mam świetny zespół zarówno artystyczny, jak techniczny. Opera Śląska jest znana z tego, że radzi sobie w każdych warunkach. Dzisiaj na niewielkiej scenie Sanockiego Domu Kultury prezentujemy spektakl monumentalny, który posiada także sceny intymne, natomiast jego libretto jest dość burzliwe i dzieje się w różnych miejscach. Tomasz Konina – reżyser tego spektaklu, stworzył uniwersalną opowieść o miłości, wojnie, wierze w Boga – to nasze największe dzieło ostatnich sezonów.

Z. S.: Opera Śląska współpracuje z Sanockim Domem Kultury od lat. Podczas 27 edycji Festiwalu im. Adama Didura tylko raz się zdarzyło, że zabrakło spektaklu w wykonaniu Opery Śląskiej. Myślę, że te kontakty będziecie podtrzymywać.

Ł. G.: Oczywiście, że tak. Mam taką nadzieję. Jestem bardzo wdzięczny dyrektorowi Waldemarowi Szybiakowi i podziwiam go. To, co pan Dyrektor robi tu w Sanoku, zasługuje na najwyższe uznanie. Na uwagę zasługuje bardzo wysoki poziom artystyczny festiwalu. Serdecznie dziękuję Panu Dyrektorowi i całemu zespołowi Sanockiego Domu Kultury, że zawsze nas tak gościnnie przyjmują. Podkreślę, że pobyt w Sanoku to dla nas wyjątkowy czas. Występ w Sanoku wpisał się na stałe do kalendarza Opery Śląskiej i bardzo się cieszymy, że dzisiaj możemy dla państwa prezentować „Moc przeznaczenia”.

Z. S.: Festiwal Adama Didura i Operę Śląską łączy postać patrona sanockiego Festiwalu, jednego z największych basów wszechczasów, który przecież zakładał Operę Śląską w Bytomiu. Wiele robicie, aby zachować pamięć o tym wspaniałym artyście.

Ł. G.: W Operze Śląskiej osoby, które zapisały się na stałe w działalności naszego teatru, są w szczególny sposób doceniane i honorowane. Adam Didur jest taką postacią, która rozpoczęła całą historię Opery Śląskiej. Przypomina nam o tym Międzynarodowy Konkurs Wokalistyki Operowej im. Adama Didura oraz prezentacje na Sali Koncertowej im. Adama Didura. Misja tego wielkiego śpiewaka jest przez cały czas realizowana, a jest to prezentacja spektakli również poza naszą siedzibą w Bytomiu. Około 1/4 naszych spektakli gramy w objeździe. Krzewimy kulturę poza Bytomiem. Dzisiaj jesteśmy w Sanoku, ale na Podkarpaciu można nas spotkać m.in. w Rzeszowie czy Przemyślu. Jesteśmy chyba jedyną operą objazdową w Polsce. Mamy specjalny dział transportu i świetnie sobie radzimy z wystawianiem spektakli w różnych miejscach, chociaż jest to trudne i bardzo skomplikowane, a od zespołu wymaga przede wszystkim bardzo dużej elastyczności. Mamy bardzo sprawny i bardzo dobry zespół, który potrafi podołać każdemu wyzwaniu.

Z. S.: Mam nadzieje, że jeszcze w tym sezonie będzie okazja do kolejnego spotkanie na Podkarpaciu.

Ł. G.: Myślę, że tak, ale zapraszam serdecznie również do Bytomia, bo nie jest to w sumie daleko. Podróż autostradą czy pociągiem nie trwa zbyt długo, a będą Państwo mogli uczestniczyć w spektaklach w naszej siedzibie.

Wracając do spektaklu „Moc przeznaczenia” wystawionego przez artystów Opery Śląskiej w Bytomiu należy podkreślić, że przeniesienie tego monumentalnego widowiska na niewielką scenę Sanockiego Domu Kultury zakończyło się sukcesem choreografa – Moniki Myśliwiec, która musiała się dostosować do nowych warunków. Wprowadzająca w klimat opery Uwertura jest bardzo piękna, ale dość długa i dobrym pomysłem było wypełnienie jej porywającym tańcem Wiolety Haszczyc. Bardzo dobrze spisali się wszyscy soliści, ale mnie najbardziej ujęły kreacje Adama Woźniaka (Don Carlos) i Anny Boruckiej (Preziosilla). Jeszcze dwa zdania na temat niezwykle trudnej partii Leonory. Solistka musi wykazać się nie tylko pięknym śpiewem, ale także przenieść słuchacza w zupełnie inny wymiar duchowy. Znakomicie udało się to podczas spektaklu w Sanoku Annie Wiśniewskiej-Schoppa – szczególnie w scenie kończącej dzieło.Świetnie brzmiał Chór (nadzwyczajne było zakończenie I części) oraz Orkiestra pod dyrekcją Jakuba Kontza. Długie i gorące brawa oraz owacja na stojąco były w pełni zasłużone.

Oto wykonawcy spektaklu „Moc przeznaczenia” Giuseppe Verdiego, którzy wystąpili w Sanoku.
Obsada:
Markiz Calatrava/Ojciec Gwardian – Bogdan Kurowski, Leonora – Anna Wiśniewska - Schoppa, Don Carlos – Adam Woźniak, Don Alvaro – Maciej Komandera, Curra/Preziosilla – Anna Borucka, Brat Melitone – Kamil Zdebel, Trabuco – Juliusz Ursyn - Niemcewicz, Burmistrz – Zbigniew Wunsch, Chirurg – Cezary Biesiadecki, Tancerka – Wioleta Haszczyc
kierownictwo muzyczne: Jakub Kontz,
reżyseria i scenografia: Tomasz Konina,
kostiumy: Joanna Jaśko - Sroka,
choreografia: Monika Myśliwiec,
światła: Dariusz Pawelec,
współpraca reżyserska: Zosia Dowjat,
kierownictwo chóru: Krystyna Krzyżanowska - Łoboda,
kierownictwo baletu: Aleksandra Kozimala - Kliś
Orkiestra, chór i balet Opery Śląskiej pod dyrekcją Jakuba Kontza
Wydawca: G. Ricordi & CO. Bühnen-und Musikverlag G.m.B.H, Monachium.

Piękno i atmosfera tego miejsca inspirują w sposób szczególny

Zofia Stopińska: Zapraszam Państwa na spotkanie z Panem Markiem Brachą – wspaniałym artystą uważanym za jednego z najciekawszych polskich pianistów młodego pokolenia. Miałam wielkie szczęście i przyjemność rozmawiać z Artystą w Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej po koncercie w ramach letniego Festiwalu „Mistrzowskie Wieczory w Kąśnej”. Obserwowałam, jak Pan przed koncertem w Letniej Sali Koncertowej długo spacerował po parku otaczającym Dworek Ignacego Jana Paderewskiego. Od wielu lat pianiści często tutaj występują, bo Centrum Paderewskiego działa prężnie przez cały rok, organizując koncerty. Późną jesienią i zimą odbywają się one we wnętrzach zabytkowego Dworku. Był Pan już w Kąśnej Dolnej?

Marek Bracha: Jestem tutaj po raz pierwszy i nie tylko Dworek, ale także całe jego otoczenie: park w stylu angielskim, Letnia Sala Koncertowa i Dom Pracy Twórczej, wywarły na mnie wielkie wrażenie. Piękno i atmosfera tego miejsca inspirują w sposób szczególny. Każdą wolną chwilę wykorzystywałem na spacery i podziwianie tego magicznego miejsca.

Z. S.: Dziękuję Panu serdecznie za wspaniałe wykonanie zarówno Menueta G-dur, op.14 nr 1 na fortepian solo - Ignacego Jana Paderewskiego, jak i Koncertu A – dur KV 414 Wolfganga Amadeusza Mozarta, podczas którego towarzyszył Panu znakomicie Kwintet Śląskich Kameralistów. Fortepian marki Fazioli brzmiał dzisiaj nadzwyczajnie – odnosiłam wrażenie, że panował Pan nad nim całkowicie, czarując nas przepięknie brzmiącymi dźwiękami zarówno w piano, jak i forte. Czy każdy fortepian jest tak posłuszny?

M. B.: Muszę powiedzieć, że różnie to bywa. Czasami jest tak, nie wiedzieć czemu, że z instrumentem się troszeczkę walczy i nie do końca da się fortepian okiełznać, a dzisiaj rzeczywiście czułem wielki komfort, że fortepian po prostu robił to, co ja chciałem.

Z. S.: Nasze spotkanie jest wspaniałą okazją, aby zapytać Pana o działalność artystyczną, bo dużo Pan koncertuje i nagrywa. Dzisiaj stałam się szczęśliwą właścicielką płyty w Pana wykonaniu, a niedawno zachwycałam się płytą, którą Pan nagrał wspólnie z panią Agatą Szymczewską – wydane zostały przez dwie różne wytwórnie.

M. B.: Tak, przez dwa różne wydawnictwa i są to także dwa różne światy. Solowa płyta jest zawsze dla artysty czymś wyjątkowym, ale współpraca z tak wybitną osobowością, jak Agata Szymczewska jest także wspaniałym doświadczeniem. Na solowej płycie są wyłącznie utwory Fryderyka Chopina, a z Agatą nagraliśmy Sonatę, która została specjalnie dla nas napisana przez Ignacego Zalewskiego, tak że to jest współczesna kompozycja. Płyta została zarejestrowana niedaleko stąd, bo w Lusławicach w Europejskim Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego. To jest szczególne miejsce dla mnie, do którego z wielką przyjemnością wracam. Miałem okazję tam być w ubiegłym miesiącu inaugurując Festiwal Emanacje. To było dla mnie ogromne przeżycie, bo oprócz mnie byli na estradzie muzycy z Filharmonii Berlińskiej – Scharoun Ensemble i z nimi wykonałem Kwintet fortepianowy „Pstrąg” Franza Schuberta oraz Kwartet g-moll KV 478 Wolfganga Amadeusza Mozarta. Ten koncert kameralny był dla mnie wyjątkowym wydarzeniem. Później miałem kilka innych koncertów, teraz jestem tutaj, a już we wrześniu rozpoczyna się nowy sezon i czeka mnie wiele różnych wyzwań solowych i z orkiestrą. Znowu będę miał przyjemność grać z Maestro Jerzym Maksymiukiem. Po raz pierwszy spotkaliśmy się w kwietniu bieżącego roku i wykonaliśmy w Warszawie dwa utwory: Koncert warszawski Richarda Addinsella i Concertino Władysława Szpilmana. Utwory zabrzmiały w rocznicę powstania w getcie warszawskim. Ten koncert z Sinfonią Varsovią pod batutą Maestro Maksymiuka zaowocował, można powiedzieć, taką „chemią” pomiędzy mną a Maestro, że spotkamy się znowu w grudniu z Koncertem Wojciecha Kilara w Toruniu. W międzyczasie mam jeszcze serię koncertów w Japonii, tak że nadchodzący sezon rozpoczyna się dla mnie od razu „setką” można powiedzieć i będzie to maraton.

Z. S.: Czeka Pana także sporo takich koncertów, jak dzisiejszy w kameralnym składzie.

M. B.: Takie plany też są, między innymi w zeszłym roku zaczęliśmy współpracę z Atom String Quartet. To jest zespół muzyków wykształconych klasycznie: dwóch skrzypków, altowiolista i wiolonczelista, którzy grają muzykę improwizowaną, jazzową – można powiedzieć, że to jest jedyny taki jazzowy kwartet w Polsce, a ponieważ znamy się jeszcze z czasów studenckich i jesteśmy bliskimi kolegami, to wpadliśmy wspólnie na pomysł, żeby wykonać koncert trochę klasyczny, a trochę improwizowany – będą nie tylko improwizacje jazzowe, ale także w innych stylach improwizatorskich i będziemy grać Koncert A-dur Mozarta, który dzisiaj wykonywałem. Dzisiaj grałem go w formie zupełnie poważnej, a ponieważ ten Koncert ma wiele takich momentów zawieszenia i kadencje, co stwarza ogromne pole do popisu, jeśli chodzi o improwizacje. Mamy już za sobą jeden wspólny występ i z wielką niecierpliwością czekam na drugi koncert.

Z. S.: Wiem, że wkrótce będzie Pan w Lusławicach prowadził warsztaty z młodymi pianistami.

M. B.: Owszem, będę w Lusławicach pod koniec września i to będzie dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie, bo po raz pierwszy przyjadą do Lusławic instrumenty z epoki romantyzmu i klasycyzmu, i będę miał ogromną przyjemność współprowadzić te warsztaty razem z Tobiasem Kochem, wybitnym fortepianistą oraz Geoffrey Govierem, który jest wykładowcą w Royal College of Music w Londynie i u niego ukończyłem studia w zakresie gry na fortepianie historycznym, dlatego cieszę się bardzo na to spotkanie. Będzie jeszcze z nami wspaniała pianistka Katarzyna Drogosz. Będziemy kształcić młodzież, a może raczej „otwierać im głowy” i wrażliwość na brzmienie oraz na niesamowity sposób gry, jaki jest możliwy na instrumentach historycznych.

Z. S.: Pana zafascynowały historyczne fortepiany, chociaż mnie się wydaje, że one bardzo się różnią od współczesnych i chyba trudno się na nich gra.

M. B.: Owszem, one mają inne cechy zarówno brzmieniowe, jak i mechaniczne, są, nie da się ukryć, mniej zaawansowane technicznie niż współczesne fortepiany. Można też powiedzieć, że trudno na nich grać, bo trzeba się szybko do nich przyzwyczaić, chyba, że ktoś miał z nimi stały kontakt – tak jak ja miałem szczęście w Londynie. Teraz jestem na etapie negocjacji i kupowania takiego instrumentu, i jak już będę miał taki instrument w domu, to będzie mi znacznie łatwiej go okiełznać na co dzień. Natomiast historyczny instrument, jego brzmienie i bezpośredni kontakt z nim przez dotyk powoduje, że w człowieku budzą się nowe pokłady inspiracji muzycznej, pomysłów interpretacyjnych i to jest dla mnie unikatowe. Będę się starał w ten sposób pokazać te instrumenty młodym ludziom podczas tych warsztatów, aby ich nie zniechęcać teoriami, że najpierw trzeba przeczytać wszystkie traktaty barokowe i klasyczne, później grać na historycznym instrumencie przez kilka lat i dopiero potem się pokazać z jakimś recitalem. Raczej będę chciał pokazać, że taki instrument ze względu na swoją wyjątkowość potrafi nas od razu wzbogacać i powodować, że te nasze interpretacje są po prostu inne, a co więcej wpływają potem na nasze rozumienie muzyki i wpływają później na nasze interpretacje na instrumentach współczesnych – po prostu poszerzają horyzonty.

Z. S.: Czekamy na koncerty w Pana wykonaniu w tym pięknym zakątku Polski. Mam nadzieję, że przyjedzie Pan do Kąśnej Dolnej niedługo z koncertem.

M. B.: Oczywiście, przyjadę z wielką przyjemnością, bo publiczność jest tu fantastyczna, muzycy, z którymi grałem, byli znakomici, a także sala, miejsce, atmosfera, świetni organizatorzy, a jeszcze czuwa nad nami duch Paderewskiego. Wszystko tu jest fantastyczne i powtórzę jeszcze raz, że z ogromną przyjemnością tutaj powrócę.

Z wybitnym pianistą młodego pokolenia – Markiem Brachą rozmawiała Zofia Stopińska 25 sierpnia 2017 roku w Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej.

Po wspaniałym koncercie w Zamku Dzikowskim

Przybliżając Państwu sylwetki świetnych muzyków urodzonych na Podkarpaciu, od dawna myślałam o spotkaniu z panią prof. Aleksandrą Nawe – znakomitą pianistką i kameralistką urodzoną w Tarnobrzegu, od lat związaną z łódzką Akademią Muzyczną. Niedawno okazja była szczególna, bo na zakończenie XXV Międzynarodowych Koncertów Organowych Tarnobrzeg 2017 – 31 sierpnia odbył się wspaniały koncert w Zamku Dzikowskim w wykonaniu Agnieszki Makówki – mezzosopran oraz pianistek Aleksandry Nawe i Olesyi Haiduk.

Ramy programu stanowiły utwory na cztery ręce – na początku były to Mazurki fis-moll op. 6 nr 1; h-moll op. 33 nr 4; e-moll op. 41 nr 2 – Fryderyka Chopina, a na finał „Album Tatrzańskie” op. 12Ignacego Jana Paderewskiego. Środek wypełniły pieśni polskich kompozytorów – od Fryderyka Chopina i Stanisława Moniuszki poczynając na pieśniach Mieczysława Karłowicza i Ignacego Jana Paderewskiego kończąc. Koncert odbył się w wypełnionej po brzegi publicznością sali, do której tuż przed rozpoczęciem organizatorzy przynieśli wszystkie krzesła znajdujące się w sąsiednich pomieszczeniach, aby jak najwięcej osób mogło wysłuchać koncertu siedząc. Sylwetki artystek i utwory, które znalazły się w programie, przybliżał pan Mariusz Ryś – „szef” artystyczny Festiwalu. Wspaniałe wykonania zachwyciły publiczność, która gorąco oklaskiwała każdy z utworów, a na zakończenie zgotowała Artystkom długie owacje – jedną po planowanym zakończeniu koncertu, a drugą po bisie.
Rozpoczynając po koncercie rozmowę z panią prof. Aleksandrą Nawe i dziękując za wspaniały koncert powtórzyłam to, co mówili wychodzący z Sali melomani, że było to wielkie wydarzenie artystyczne.

Aleksandra Nawe: Bardzo dziękujemy. To był kolejny koncert w Tarnobrzegu z moim udziałem. Jestem szczęśliwa, kiedy wracam do miejsca, gdzie się urodziłam i kształciłam do czternastego roku życia. Tutaj pochowani są moi dziadkowie – rodzice mamy, którzy mnie wychowali od urodzenia i siostra mamy, która była moją matką chrzestną. Dziadzio nauczał w Ognisku Muzycznym gry na skrzypcach. Bardzo wcześnie dostrzegł, że jestem dzieckiem uzdolnionym muzycznie i od początku pilnował moich ćwiczeń na fortepianie. Kiedy powstała w Tarnobrzegu Szkoła Muzyczna I stopnia, rozpoczęłam w niej naukę, którą kontynuowałam w Szkołach Muzycznych w Lublinie, zaś na studia trafiłam do Łodzi i tam pozostałam. Już na trzecim roku studiów – dokładnie 1 grudnia 1988 roku, podjęłam pracę w Akademii Muzycznej. Polegała ona na towarzyszeniu podczas prób Chórowi Akademickiemu. Grałam wielkie dzieła: „Stabat Mater” – Szymanowskiego, Mszę „Koronacyjną” – Mozarta, Mszę Es-dur – Schuberta, które prawdę mówiąc wolałabym wówczas śpiewać, ponieważ uwielbiałam śpiewać w chórze. Lata stażu i asystentury w Katedrze Kameralistyki upłynęły mi na towarzyszeniu studentom podczas zajęć i poznawaniu repertuaru w wielu klasach instrumentalnych i wokalnych.

Zofia Stopińska.: Jestem przekonana, że te doświadczenia oraz nagrody uzyskane w krajowych i międzynarodowych konkursach kameralnych przyśpieszyły Pani rozwój zawodowy.

A. N.: Z pewnością. Podjęta tak wcześnie praca mobilizowała do większej aktywności i podejmowania trudnych wyzwań. Studia ukończyłam w roku 1990, przewód I stopnia w 1997 roku, natomiast w 2007 roku uzyskałam stopień naukowy doktora habilitowanego sztuki muzycznej. Przez cały czas prowadzę zajęcia z zakresu kameralistyki fortepianowej: naukę akompaniamentu z czytaniem a vista, zespoły kameralne i ostatnio także wykonawstwo liryki wokalnej.

Z. S.: Występowała Pani z wieloma sławnymi artystami i przynajmniej kilka nazwisk proszę wymienić.

A. N.: Miałam szczęście spotykać się na estradach z wielkimi artystami. Wymienię tylko takie nazwiska śpiewaków, jak: Teresa Żylis-Gara, Stefania Toczyska, Joanna Woś, Bernard Ładysz, Bogusław Morka czy Adam Zdunikowski. Zagrałam wiele koncertów także ze wspaniałymi instrumentalistami... Lista nazwisk jest niezwykle długa.

Z. S.: Czy występowała Pani ze swoją Mamą – wybitną śpiewaczką posiadającą niezwykłej urody sopran koloraturowy – panią Izabellą Nawe?

A. N.: Tak, miałam szczęście wystąpić z Mamą kilka razy. Były to niezwykłe artystyczne spotkania, bardzo dla mnie ważne i wzruszające. Będąc dzieckiem marzyłam o naszych wspólnych koncertach, pragnęłam dorównać Jej wielkości. W czasie gdy dorastałam Mama podróżowała po świecie, występowała na scenach operowych od San Francisco po Tokio. Przez 27 lat była pierwszym sopranem koloraturowym w Deutsche Staatsoper w Berlinie. Podziwiałam Ją na tej scenie m.in. w „Czarodziejskim flecie”, „Uprowadzeniu z Seraju”, „Kawalerze srebrnej róży”, „Carminie burana”... To niezapomniane chwile!

Z. S.: Muzyka kameralna pochłonęła Panią absolutnie.

A. N.: Można tak powiedzieć. Przez 30 lat mojej działalności artystycznej zajmuję się głównie wykonawstwem muzyki kameralnej, jednak zdarza mi się włączać do programów koncertów solowe miniatury fortepianowe (na przygotowanie dużych form zwyczajnie brakuje czasu).

Z. S.: Zrealizowała Pani sporo autorskich projektów, które cieszą się uznaniem.

A. N.: Faktycznie jest ich sporo: „Jerzy Bauer – heterogeniczny”; „Inspiracje poetyckie w pieśni artystycznej”; „Spotkanie z Chopinem”; „Dwa teatry”; „Zielony pejzaż... Piosenki Piotra Hertla”; „Gwiazda Piotra Hertla”. Ale opowiem o projekcie, który po latach powrócił w nowej odsłonie. Wszystko zaczęło się w 2005 roku z okazji 70-tych urodzin Haliny Poświatowskiej, Poetki z którą jestem spokrewniona (dziadek Haliny Jan Zięba i mój pradziadek Michał Zięba byli braćmi). Przygotowałam wówczas program „Medytacja słowno-muzyczna Pamięci Haliny Poświatowskiej”. Na przestrzeni 10 lat powstało wiele znakomitych pieśni, które na moją prośbę stworzyli kompozytorzy z Łodzi, Gdańska, Warszawy, Szczecina i Katowic. Dlatego w roku 2015 stworzyłam projekt „Poświatowska i muzyka” prezentujący wiersze umuzycznione i w recytacji. Jego premiera miała miejsce 9 maja w dniu 80 - tych urodzin Poświatowskiej w Częstochowie, mieście Jej urodzenia. Premiera światowa odbyła się 17 lutego 2016 roku w Bibliotece Polskiej w Paryżu. W tym roku, 11 października, mija 50 lat od śmierci Haliny Poświatowskiej. Upamiętnieniem tej rocznicy będzie płyta, która ukaże się niebawem. W jej nagraniu uczestniczyły ze mną Agnieszka Makówka – mezzosopran i Katarzyna Zając-Caban – sopran.

Z. S.: Ma Pani w dorobku wiele prawykonań utworów kompozytorów współczesnych, niektóre z nich zostały Pani dedykowane, wydanych zostało kilkanaście płyt CD i nagrywała Pani także muzykę dla potrzeb teatru i filmu.

A. N.: Faktycznie, miałam przyjemność dokonać wielu prawykonań utworów pisanych współcześnie. Szczególną satysfakcję sprawiają te dedykowane przez kompozytorów. Utrwaliłam na płytach mnóstwo pieśni i kameralnych utworów instrumentalnych. Nagrywałam także dla radia polskiego i łotewskiego oraz telewizji holenderskiej. W 2001 roku zrealizowałam partię fortepianu w filmie Sławomira Kryńskiego „Listy miłosne” do którego piękną muzykę skomponował Zdzisław Szostak. Anna Iżykowska-Mironowicz – wieloletni konsultant muzyczny w filmie polskim, po zakończeniu nagrania podeszła do mnie i powiedziała: „ Olu, to było nadzwyczajne, wpiszę cię na listę płac”... i w ten oto sposób trafiłam do historii filmu polskiego.

Z. S.: Przyjechała Pani do Tarnobrzegu, aby towarzyszyć zachwycająco śpiewającej pani Agnieszce Makówce, a ramy tego koncertu tworzyły utwory Chopina i Paderewskiego w wykonaniu FORMACJI EAST-WEST DUO .

A. N.: Z Agnieszką Makówką znamy się od wielu lat. Wielokrotnie występowałyśmy razem prezentując lirykę wokalną, arie operowe i muzykę oratoryjną. Pieśni polskie wykonane dzisiaj na Zamku w Dzikowie są częścią realizowanego ostatnio przez nas projektu „Antologia pieśni polskiej”. Muzykę polską wykonuje także EAST-WEST DUO. Ten zespół grający na 4 ręce tworzę z utalentowaną, świetną pianistką Olesyą Haiduk, która studia I stopnia ukończyła we Lwowie, zaś studia magisterskie w łódzkiej Akademii Muzycznej w klasie prof. Marii Koreckiej-Soszkowskiej.

Z. S.: Słyszałam, że sporo koncertujecie.

A. N.: Nie narzekamy, chociaż chciałoby się grać częściej. Mamy na swoim koncie wiele koncertów w Polsce, a także za granicą. Współpracujemy z instytucjami kulturalnymi i dyplomatycznymi. Miałyśmy okazję wystąpić z polskim programem na zaproszenie Ambasady Polskiej w Helsinkach w 2016 roku. Koncert odbył się z okazji Święta Konstytucji 3-Maja. Wykonałyśmy utwory Fryderyka Chopina, Maurycego Moszkowskiego, Ignacego Jana Paderewskiego oraz współczesnych kompozytorów. Może Olesya, która jest z nami, powie o planach.

Olesya Haiduk: Nie chciałabym wiele mówić o planach, wolałabym, aby to była niespodzianka. Od września chcę wystartować z nowym projektem i mogę o nim poinformować dopiero w ostatniej chwili. Kilka razy z dużym wyprzedzeniem mówiłyśmy o naszych planach i później okazywało się, że ktoś już zrealizował nasz pomysł. Mogę natomiast powiedzieć o organizowanym przez nas festiwalu. I Międzynarodowy Festiwal Open Music odbył się w Instytucie Europejskim w Łodzi w maju tego roku. W ramach Festiwalu miały miejsce kursy mistrzowskie: pianistyczny, który prowadziła Maria Korecka-Soszkowska i wokalny prowadzony przez Olgę Pasiecznik i Dariusza Grabowskiego oraz zajęcia wspomagające młodych muzyków – takie jak: „Psychologia występu scenicznego”, seminarium „Emocje – ciało – głos” i koncerty. Następną edycję planujemy na marzec 2018 roku. Przyjęli już nasze zaproszenie wszyscy dotychczasowi pedagodzy, do których dołączy pianistka Natalya Pasichnyk. Zapraszamy do Łodzi na II Międzynarodowy Festiwal Open Music w dniach 12 – 17 marca 2018 roku.

Z. S.: Ten Festiwal organizowany jest z myślą o studentach akademii muzycznych?

A. N.: Z myślą o studentach, ale także uczniach średnich szkół muzycznych oraz absolwentach. Pierwsza edycja Festiwalu udowodniła, że na każdym etapie kształcenia i artystycznego rozwoju potrzebujemy tzw. "trzeciego ucha" i wsparcia autorytetów. Spotkania z Mistrzami podczas kursów interpretacyjnych właśnie to gwarantują.

Z. S.: Wiele z utworów, które ma w swoim programie FORMACJA EAST-WEST DUO skomponowana została dla solisty. Są gotowe opracowania na cztery ręce?

O. H.: Są wydane kompozycje w opracowaniach na cztery ręce, można również znaleźć nuty w Internecie. Korzystamy z ogólnie dostępnych materiałów nutowych. Mamy w repertuarze także utwory na dwa fortepiany.

Z. S.: Najważniejsze jest to, że doskonale się rozumiecie, a radość ze wspólnego grania słychać i widać na waszych twarzach, a jak się zamknie oczy, to wydaje się, że wykonawcą jest jedna osoba, która ma cztery ręce.

A. N.: To jest wielki komplement dla nas i mobilizacja do dalszej pracy przy instrumencie. Jednak nie ma co ukrywać, od niedawna mamy więcej obowiązków. Założyłyśmy Fundację o nazwie „EAST-WEST MUSIC”, która wzięła pod swoje skrzydła Międzynarodowy Festiwal Open Music i da nam możliwość szerszego działania. Wszystkie informacje są dostępne na stronie Fundacji: www.fundacjaewm.pl . Jesteśmy także na Facebooku: www.facebook.com/fundacjaeastwestmusic/.
Pierwsza edycja Festiwalu Open Music przywiodła do Łodzi młodych artystów z Polski, Austrii i Ukrainy. Mamy wobec tych uczestników, którzy już u nas gościli i zapewnili, że powrócą w kolejnych edycjach oraz wobec przyszłych adeptów sztuki pianistycznej i wokalnej zarówno plany edukacyjne, jak i koncertowe. Instytut Europejski w Łodzi, gdzie odbywa się Festiwal, dysponuje przestrzenią do takich działań.

Z. S.: Czy często przyjeżdża Pani z koncertami do Tarnobrzegu?

A. N.: Nie wiem, czy można powiedzieć, że często, ale jeśli już, to każde zaproszenie przyjmuję z wielką radością. Pamięta o mnie dyrektor Mariusz Ryś, z którym znamy się od wielu lat, tak więc zagrałam kilka koncertów w Tarnobrzeskim Domu Kultury, m.in. w ramach Barbórkowej Dramy Teatralnej; a także w Szkole Muzycznej I stopnia oraz w tarnobrzeskich kościołach: dwukrotnie za życia nieodżałowanego ks. Michała Józefczyka w świątyni na Serbinowie i kilkakrotnie na zaproszenie wspaniałego duszpasterza, ks. proboszcza Adama Marka, w Parafii Chrystusa Króla na tarnobrzeskiej Skalnej Górze (ta świątynia stoi w miejscu, gdzie była kiedyś „moja” Szkoła Muzyczna). Tym razem wystąpiłam na Finał jubileuszowych XXV Międzynarodowych Koncertów Organowych. Dziękuję za możliwość spotkania z tarnobrzeskimi melomanami, wśród których są także moi nauczyciele, szkolni koledzy i znajomi. Było mi bardzo miło ponownie rozmawiać z Panią Pani Zofio.

Z Panią dr hab. prof. AM w Łodzi Aleksandrą Nawe rozmawiała Zofia Stopińska 31 sierpnia 2017 roku w Tarnobrzegu.

Marcella Sembrich-Kochańska. Artystka Świata

Zofia Stopińska : Z wybitnym polskim artystą fotografikiem, inżynierem, dziennikarzem, menagerem kultury i wydawcą w jednej osobie – Panem Juliuszem Multarzyńskim rozmawiamy podczas Festiwalu „Mistrzowskie Wieczory w Kąśnej”, któremu towarzyszy Pana wystawaMarcella Sembrich – Kochańska, Polka, artystka świata”. Po raz pierwszy oglądałam tę wystawę w Sanoku podczas Festiwalu im. Adama Didura, później w Filharmonii Podkarpackiej w Rzeszowie, a teraz pięknie prezentuje się we wnętrzach Dworku Ignacego Jana Paderewskiego.

Juliusz Multarzyński : To już jest kolejna ekspozycja wystawy, która powstała w 2008 roku, z okazji 150. rocznicy urodzin Marcelli Sembrich – Kochańskiej. Jak pani wspomniała, wystawa eksponowana była w Sanoku i Rzeszowie, a także w wielu innych miejscach w Polsce, ale również była w Bolechowie na Ukrainie, gdzie się wychowywała i w Dreźnie, które jest bardzo ważnym miejscem dla Marcelli Sembrich – Kochańskiej, bo tam w zasadzie rozpoczęła się jej wielka kariera, chociaż debiutowała w Atenach. Jest też tam pochowana.

Z. S.: Przygotowując wystawę, zgromadził Pan tak dużo materiałów, że powstała również później wspaniała książka.

J. M.: Pod koniec ubiegłego roku została wydana książka poświęcona Marcelli Sembrich – Kochańskiej, autorem tekstu jest pani Małgorzata Komorowska, natomiast ja przygotowałem tę książkę pod względem edytorskim i fotograficznym. W książce zatytułowanej „Marcella Sembrich – Kochańska. Artystka świata”, oprócz opisu niezwykłego życia tej wspaniałej artystki, są również pokazane miejsca, w których była eksponowana wystawa. Ponieważ zarówno wystawa, jak i książka powstawały we współpracy z Muzeum Marcelli Sembrich – Kochańskiej w Bolton Landing w Stanie Nowy Jork, to w tym roku, na coroczny sezon letni w Muzeum ( bo jest ono otwarte tylko w sezonie letnim), zostaliśmy zaproszeni z panią prof. Małgorzatą Komorowską na prezentację książki, a niezależnie od tego pani profesor miała wykład o pieśniach polskich kompozytorów.

Z. S.: Pomimo, że Marcella Sembrich – Kochańska żyła na przełomie XIX i XX wieku, to jej sukcesy w Metropolitan Opera były tak wielkie, że wspomina je się do dzisiaj i pamiątki po wielkiej Artystce są przechowywane.

J. M.: Jest to chyba jedyne muzeum na świecie z pamiątkami po polskich artystach śpiewakach. W Polsce nie ma muzeum poświęconego żadnemu śpiewakowi, a w Archiwum Sembrich Opera Muzeum w Bolton Landing jest dużo wspaniałych pamiątek, mnóstwo autografów, listów, różnych eksponatów, pamiątek, które otrzymywała od wielu sławnych ludzi. Szkoda, że w naszym kraju nie promuje się tej postaci, bo chyba nie ma takiej świadomości, że na przełomie XIX i XX wieku mieliśmy trzy wspaniałe Polki – Maria Curie – Skłodowska, Helena Modrzejewska i Marcella Sembrich – Kochańska, o której niestety, bardzo niewiele osób w Polsce wie. Niedługo, bo już w przyszłym roku będzie 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości i Marcella Sembrich – Kochańska powinna znaleźć się wśród postaci często wymienianych, bo była nie tylko sławną śpiewaczką, ale była także wielką patriotką, bo na wieść o wybuchu wojny światowej w 1914 roku natychmiast rozpoczęła organizować koncerty charytatywne, po to, żeby zebrane pieniądze przekazywać za pośrednictwem Henryka Sienkiewicza, a później we współpracy z Ignacym Janem Paderewskim, na pomoc ofiarom I wojny światowej w Polsce.

Z. S.: Marcela Sembrich – Kochańska była pierwszą polską śpiewaczką, która zrobiła światową karierę i występowała w Metropolitan Opera.

J. M.: Mieliśmy kilku śpiewaków, którzy zrobili karierę poza Europą. Proszę pamiętać, że w tym czasie występowali bracia Reszkowie, troszkę później rozpoczął karierę Adam Didur, z którymi Sembrich –Kochańska również występowała na scenie Metropolitan Opera. Z pewnością ciekawostką będzie fakt, że Marcella Sembrich – Kochańska, 487 razy wystąpiła pod szyldem Metropolitan Opera. Nie ma takiej śpiewaczki w Polsce i pewnie nigdy nie będzie, która tyle razy by mogła wystąpić, chociaż później były inne wielkie polskie artystki, które robiły tam karierę – chociażby pani Teresa Żylis – Gara, czy pani Zdzisława Donat, no a dzisiaj mamy Aleksandrę Kurzak, która w Metropolitan Opera dosyć często występuje.

Z. S.: Podkreślałam już, że wystawa „Marcella Sembrich - Kochańska. Polka, artystka świata” pięknie się prezentuje w pomieszczeniach Dworku Ignacego Jana Paderewskiego.

J. M.: Wystawa w Dworku Paderewskiego ma szczególne znaczenie, dlatego, że Marcella się przyjaźniła z Ignacym Paderewskim. Ich domy sąsiadowały ze sobą w Szwajcarii, często spotykali się tam z Sienkiewiczem i później w Stanach Zjednoczonych wspólnie koncertowali. Wystąpili także z dwoma koncertami w Warszawie.

Z. S. : Warto sięgnąć po książkę „Marcella Sembrich – Kochańska. Artystka świata” , warto także śledzić miejsca w których organizowana jest wystawa. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś powróci ona na Podkarpacie.

J. M.: Mam nadzieję, że w przyszłym roku – w 160-tą rocznicę jej urodzin i jednocześnie w 100 - lecie odzyskania przez Polskę niepodległości, taka postać jak Marcella Sembrich – Kochańska znajdzie zainteresowanie i w wielu miejscach wystawa będzie eksponowana. Przypomnę tylko, że przez długie lata swej muzycznej działalności czuła się ambasadorką kultury polskiej. Od roku 1880 nieprzerwanie na wszystkich swych koncertach wykonywała po polsku pieśń Chopina "Życzenie" przy własnym akompaniamencie fortepianowym; gdy to było możliwe włączała też ją do występów operowych (np. do sceny „lekcji śpiewu” w II akcie "Cyrulika sewilskiego" Rossiniego) traktując jako symbol polskości narodu, którego państwa nie ma na mapie a w 1914 kierowała w Nowym Jorku pracami The American-Polish Relief Committee.

Z panem Juliuszem Multarzyńskim – wybitnym artystą fotografikiem, dziennikarzem, menagerem kultury i wydawcą rozmawiała Zofia Stopińska 25 sierpnia w Kąśnej Dolnej.

Jeśli są Państwo zainteresowani książką „Marcella Sembrich – Kochańska. Artystka Świata” – Małgorzaty Komorowskiej i Juliusza Multarzyńskiego, to z pewnością będzie ona dostępna podczas XXVII Festiwalu im. Adama Didura w Sanoku. Pan Juliusz Multarzyński, podobnie jak podczas poprzednich edycji, będzie na tym Festiwalu, bowiem znany jest przede wszystkim jako pasjonat opery, zajmuje się fotografowaniem artystów muzyków, koncertów i spektakli operowych. Owocem tej miłości jest portal internetowy MAESTRO, który prowadzi już prawie 10 lat.

Trzynasty ale bardzo udany Festiwal w Żarnowcu

Marek Wiatr - artysta, śpiewak, malarz, grafik - jednym słowem: człowiek renesansu. Pochodzi z jednej z najbardziej znanych rodzin na Podkarpaciu. W domu rodzinnym bywali m. in. Leon Wyczółkowski, Emil Zegadłowicz, ambasador i wiceminister spraw zagranicznych Alfred Wysocki. Rodzina zaprzyjaźniona była z córką Marii Konopnickiej - Zofią Mickiewiczową i córką Wojciecha Kossaka - Magdaleną Samozwaniec. W czasie okupacji mieszkał w jego domu malarz - batalista Stanisław Studencki. Obecnie jego dom odwiedzają najwybitniejsi przedstawiciele życia kulturalnego, znani artyści i politycy. Atmosfera, w jakiej wyrastał, nauczyła go szacunku do ludzi i sztuki oraz dała asumpt późniejszym jego zainteresowaniom. Wahał się jakiś czas, czy poświęcić się malarstwu, czy muzyce. Szczęśliwie udało mu się pogodzić obie te dziedziny. Studia muzyczne ukończył na Akademii Muzycznej w Krakowie w klasie śpiewu prof. Heleny Szubert-Słysz, następnie kształcił się w Weimarze na kursach mistrzowskich pod kierunkiem światowej sławy barytona Pawła Lisitziana Uczył się jednocześnie malarstwa u artysty malarza Stanisława Kochanka, a potem w Krakowie, w pracowni prof. Alojzego Siweckiego. Koncertuje w kraju i poza jego granicami. Od wielu lat pełni funkcję dyrektora artystycznego Polskiego Festiwalu Narodowego w Żarnowcu. śpiewa na różnych koncertach charytatywnych przekazując również prace malarskie na te cele. Jego nastrojowe pejzaże zdobią mieszkania artystów w wielu krajach świata. Ma w swoim dorobku ponad dwadzieścia wystaw zbiorowych i indywidualnych w Polsce i za granicą.

Zofia Stopińska: Z panem Markiem Wiatrem – dyrektorem artystycznym XIII Festiwalu Żarnowiec 2017 rozmawiamy po spektaklu opery “Carmen” Georges’a Bizeta w wykonaniu artystów Opery Śląskiej w Bytomiu. W pierwszych dniach września, w pięknym parku, na plenerowej scenie przed Dworkiem Marii Konopnickiej w Żarnowcu podziwiamy piękne widowiska w wykonaniu świetnych artystów. Publiczność dopisuje w tym roku, bo wszystkie przygotowane miejsca siedzące są zajęte, a także wiele osób zdecydowało się podziwiać wykonawców na stojąco.

Marek Wiatr: Tak, z roku na rok jest coraz więcej widzów i to jest największy sukces tego Festiwalu. Wczoraj rozpoczęliśmy „Poematem rockowym” z panem Markiem Piekarczykiem i były po prostu tłumy. Popatrzyłem na parking szczelnie zastawiony samochodami z rejestracjami z bardzo daleka, bo nawet z Krakowa i Śląska. Rzesza publiczności, która przyjeżdża do tej małej miejscowości oddalonej od wielkich miejskich aglomeracji, jest coraz większa.

Z. S.: Miejsce jest magiczne i wszyscy są nim zachwyceni, wiele osób przyjeżdża na długo przed rozpoczęciem koncertu, aby pospacerować po parku, zrobić sobie zdjęcia na tle Dworku, w którym przed laty mieszkała i tworzyła Maria Konopnicka.

M. W.: Można także pomyśleć sobie o pięknych wierszach Konopnickiej. Uważam, że jest to sanktuarium naszego polskiego patriotyzmu. Przecież Maria Konopnicka tutaj napisała „Rotę”, którą dzisiaj wszyscy śpiewamy w różnych miejscach, a połowa ludzi nawet nie wie, kto to napisał, ale ją śpiewa. Uważam, że przyjazd do Żarnowca znakomitych artystów i wszystkich, którzy są organizatorami tego Festiwalu, to jest nasz obowiązek wobec tej wielkiej poetki i tego, co zrobiła dla polskiej kultury, wobec historii. To samo można powiedzieć o publiczności – być tutaj jest naszym obowiązkiem, bo jesteśmy Polakami.

Z. S.: Należymy do pokolenia, które wychowało się w dzieciństwie na bajkach, a w wieku szkolnym na wierszach Marii Konopnickiej. Pan jest pomysłodawcą i dyrektorem artystycznym tego Festiwalu od początku. Uważam, że jest Pan człowiekiem o dużej wrażliwości, wyobraźni i od najmłodszych lat obcuje Pan ze sztuką, a mieszkając niedaleko od Żarnowca znał Pan to miejsce od dziecka.

M. W.: Faktycznie, od dziecka znam to miejsce, a moja rodzina związana była z Konopnicką, bo przecież mój pradziadek leczył Marię Konopnicka, a dziadek leczył jej córkę Zofię Mickiewiczową i przyjaźnił się z nią. Wychowałem się w patriotycznej rodzinie i mój patriotyzm jest autentyczny. Rodzina ze strony mojej babci od lat walczyła za Polskę, a jej brat pułkownik Ciepielowski, jeden z dowódców XVII pułku w Rzeszowie, zginął rozstrzelany w Charkowie, szwagier – pułkownik Władysław Dec był znanym dowódcą pod Narwikiem i przyjaźnił się z generałem Maczkiem. Jeden z wujów – major Skrzyński, był adiutantem generała Andersa. Odkąd sięgam pamięcią, w domu się o tym mówiło. Pamiętam moją babcię słuchającą w Radiu Wolna Europa, skutecznie zagłuszanym, transmisję z pogrzebu generała Władysława Andersa. To jest wychowanie, które wynosi się z domu. Ubolewam teraz nad tym, że w domach nie uczy się patriotyzmu, a w szkołach tym bardziej nie uczą, bo organizując przez trzynaście lat ten Festiwal nie widzimy tu prawie wcale młodzieży. Nauczyciele nie przywożą młodzieży do Żarnowca i to jest przerażające.

Z. S.: Faktycznie, młodzieży jest mało, ale dla wielu mieszkańców z okolicznych miejscowości Festiwal jest jedyną okazją, aby obcować z wielką sztuką, ze spektaklami operowymi. Dzisiaj odbył się znakomity spektakl opery „Carmen”, a jutro koncert „Od opery do operetki” i niezwykle barwne widowisko „Nad pięknym, modrym Dunajem”. Z muzyką Johanna Straussa.

M. W.: Po raz pierwszy są soliści ze Lwowa, a zaprosiłem ich dlatego, że jest to łącznik Żarnowca z Konopnicką, ponieważ Maria Konopnicka jest pochowana na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie i tam odbył się jej pogrzeb, dlatego chcę nawiązać współpracę z artystami ze Lwowa i mam nadzieję, że zapoczątkowane w tym roku kontakty rozwiną się i będzie to stały akcent w następnych edycjach Festiwalu.

Z. S.: Będzie Pan także promował młodych artystów, którzy są Pana wychowankami i to także jest bardzo potrzebne temu Festiwalowi, a przede wszystkim im.

M. W.: Tak, w końcu Konopnicka kiedyś powiedziała: „Pójdź dziecię, ja cię uczyć każę” i w myśl tych słów staram się wychodzić naprzeciw. Warto podkreślić, że wielu ludzi z Żarnowca zostało wykształconych dzięki Marii Konopnickiej, która finansowała tę naukę. Tym bardziej jest to właściwe miejsce, żeby pokazać młodych ludzi, który uczą się u mnie w Szkole Wokalno-Aktorskiej, a poza tym, jeżeli oni staną u boku solistów z Opery Lwowskiej, solistów z Opery Śląskiej, będzie to dla nich ogromną motywacją, a może nawet początkiem ich kariery i przygody ze sceną, i śpiewem operowym.

Z. S.: Podziwiam Pana talent organizatorski, bo zaprasza Pan tutaj każdego roku wielu wspaniałych artystów, którzy wystawiają całe spektakle operowe, operetkowe czy baletowe.

M. W.: Muszę zgromadzić wokół siebie jak najwięcej życzliwych ludzi, bo dotacje na ten Festiwal są żenująco małe i dlatego nie chcę nawet wymieniać kwot. Gdyby nie ludzie dobrej woli, czyli artyści, którzy przyjadą za mniejsze pieniądze czy uprzejmość dyrekcji Opery Śląskiej – to dzięki nim można te spektakle tutaj wystawiać już od trzynastu lat. Staram się także wychodzić naprzeciw oczekiwaniom widzów, którzy tu przychodzą. Nie organizuję tu samych koncertów patriotycznych, nie zamęczam ich tylko operą czy operetką, ale szukam także innych nowych form. Nie jest łatwo organizować w Żarnowcu, który leży troszkę na uboczu, koncerty, które muszą być atrakcyjne, aby na nie przychodził komplet publiczności, bo jednak ze sprzedanych biletów finansujemy większość wydatków związanych z tym Festiwalem. Muszę tak się starać, aby koncerty były różnorodne i na odpowiednim poziomie, i przez te trzynaście lat udawało mi się. W pierwszym dniu w Żarnowcu królowała muzyka polska – piosenki Krzysztofa Klenczona, i mieliśmy rekord frekwencji. Na spektaklu opery „Carmen” była także niesamowita ilość publiczności. Nie dziwię się, bo to pięknie wyreżyserowany spektakl przez pana Wiesława Ochmana, autorem scenografii jest pan Allan Rzepka, wszystko jest na najwyższym poziomie i bardzo się cieszę, że ta najbardziej chyba popularna na świecie opera została wykonana w Żarnowcu. Kończymy dwoma wielkimi wydarzeniami: koncertem „Od opery do operetki” w wykonaniu solistów Opery Lwowskiej, Opery Bytomskiej oraz artystów Szkoły Wokalno-Aktorskiej, natomiast w drugim koncercie występują soliści Baletu Opery Śląskiej w Bytomiu oraz Festiwalowa Orkiestra Johanna Straussa pod dyrekcją Małgorzaty Kaniowskiej, a w świat muzyki Johanna Straussa prowadzi wszystkich z dozą humoru pan Rafał Jędrzejczyk. Udany festiwal niezwykle cieszy i motywuje mnie do pracy przy organizacji następnej edycji. Czasami koledzy poproszą mnie również, abym coś zaśpiewał, ale festiwal także inspiruje mnie jako malarza – rozświetlony dworek Marii Konopnickiej i jego otoczenie, to co się dzieje na plenerowej estradzie, często ktoś z gości festiwalowych – to wszystko wpływa na mnie również, kiedy maluję swoje obrazy.

Z panem Markiem Wiatrem – dyrektorem artystycznym Festiwalu Żarnowiec 2017 rozmawiała Zofia Stopińska 2 września 2017 roku w Żarnowcu.


Organizatorami XIII Festiwalu Żarnowiec 2017 byli: Muzeum Marii Konopnickiej w Żarnowcu z dyrektorem Pawłem Bukowskim na czele oraz Towarzystwo Operowe i Teatralne. Festiwal odbył się w dniach od 1 do 3 września 2017r. w parku zabytkowym Muzeum w Żarnowcu.

Znakomity spektakl opery Carmen w Żarnowcu

W ramach XIII Festiwalu – Żarnowiec 2017 w sobotę 2 września wystawiona została na plenerowej scenie przed Dworkiem Marii Konopnickiej w Żarnowcu, przez Operę Śląską w Bytomiu, opera „Carmen" Georges’a Bizet’a, w inscenizacji i reżyserii Wiesława Ochmana, kierownictwo muzyczne Tadeusz Serafin, scenografia Allan Rzepka, choreografia Jarosław Świtała. Wykonawcami partii solowych byli: Anna Borucka – Carmen, Maciej Komandera – Don Jose, Zbigniew Wunsch – Torreador, Anna Noworzyn – Sławińska – Micaela, Swietłana Kaliniczenko – Frasquita, Roksana Wardenga – Mercedes, Cezary Biesiadecki – Zuniga, Hubert Miśka – Remendado, Kamil Zdebel – Dancairo, Włodzimierz Skalski – Morales, Janusz Wenz – Lillas Pastia oraz chór, balet i Orkiestra Opery Śląskiej pod dyrekcją Bassema Akiki. Przygotowanie chóru; Krystyna Krzyżanowska – Łoboda. Z dyrygentem spektaklu rozmawiałam tuż po jego zakończeniu.

Zofia Stopińska: Gratuluję Panu realizacji plenerowego spektaklu opery „Carmen” w Żarnowcu, który z pewnością dla dyrygenta nie był łatwy, bo na jednej estradzie występowali soliści, chór i balet, a na drugiej scenie orkiestra i Pan dyrygujący całością.

Bassem Akiki: To jest faktycznie wielkie wyzwanie, bo z artystami, którzy występowali na drugiej scenie, nie miałem bezpośredniego kontaktu, a jedynie widzieliśmy się na ekranach monitorów, ale ten zespół jest tak zgrany ze sobą, że nawet bez wzrokowego kontaktu potrafi wspaniale współpracować. Pomimo, że byliśmy na dwóch scenach, tworzyliśmy jedność. Im dłużej pracuję z tym zespołem, tym bardziej czuję te niezwykłą umiejętność współpracy wszystkich artystów. Podczas spektakli tworzymy jedną rodzinę, która potrafi nawet oddychać razem.

Z. S.: Niedawno rozpoczął Pan współpracę z Operą Śląską w Bytomiu.

B. A.: To prawda, z Operą Śląską zacząłem pracować w maju bieżącego roku, na zaproszenie dyrektora Łukasza Goika prowadziłem spektakle „Carmen” i miałem szansę poznać ten wspaniały zespół. Jest to dla mnie nowe, bardzo cenne doświadczenie. Opera Śląska ma tak wielkie tradycje i stanąć w kanale orkiestrowym, poprowadzić spektakl w tym pięknym Teatrze, jest dla każdego dyrygenta wielkim wyróżnieniem. Teraz przygotowujemy wspólnie kolejną premierę, a będzie to „Romeo i Julia” Charlesa Gounoda. Premiera zaplanowana została na 26 października i zapraszam serdecznie na to wydarzenie. Bardzo się cieszę z tej współpracy. Im dłużej mam kontakt z tym zespołem, tym bardziej czuję energię, którą ten zespół posiada. To jest bardzo piękne.

Z. S.: Wiele się mówi w całej Polsce, że bardzo pięknie zakończyliście ten sezon i planujecie bardzo ambitny sezon nadchodzący. Oprócz opery „Romeo i Julia” Ch. Gounoda, szykujecie inne premiery. Zamierza Pan współpracować z Operą Śląską?

B. A.: Mam nadzieję, że to będzie bardzo ciekawa i owocna współpraca, tym bardziej, że pan dyrektor Łukasz Goik ma nowe pomysły, które bardzo mi się podobają, bo dotyczą oper bardzo rzadko wystawianych w Polsce. Na przykład opera „Moc przeznaczenia” Giuseppe Verdiego nie była wykonywana chyba ponad dziesięć lat, podobnie zresztą jak nasza premierowa opera „Romeo i Julia” Charlesa Gounoda, bo wszyscy grają operę „Faust”, a jednak „Romeo i Julia” to też wspaniała opera z czterema przepięknymi duetami miłosnymi i równie piękna aria „Walc Julii”. Ten cały cykl oper bardzo rzadko w Polsce wykonywanych, a jednocześnie bardzo wartościowych, uważam za nadzwyczaj dobre przedsięwzięcie, podziwiam pomysł i odwagę pana dyrektora Goika.

Z. S.: Przyjechał Pan do Polski kilkanaście lat temu na studia.

B. A.: Tak, studiowałem najpierw w Krakowie, a później we Wrocławiu, stąd znam trochę południowo-zachodnią część Polski, a teraz mieszkam w Warszawie i zaczynam poznawać Polskę centralną, a w Województwie Podkarpackim jestem po raz pierwszy. Chciałbym poznać ten region. Marzę, aby poznać Rzeszów, bo wiele słyszałem o tym pięknym mieście i mam nadzieję, że niedługo będzie okazja do odwiedzenia Rzeszowa.

Z. S.: Wiem, że operą „Moc przeznaczenia” – Giuseppe Verdiego inaugurujecie 23 września tegoroczną edycję Festiwalu im. Adama Didura w Sanoku. Czy przyjedzie Pan do Sanoka?

B. A.: Oczywiście. Nigdy nie byłem w Sanoku i chętnie poznaję każde nowe miasto, każdy ośrodek kultury, który promuje muzykę. Mieszkam w Polsce od czternastu lat i bardzo kocham ten kraj. To jest miłość od pierwszego wejrzenia. Nigdy nie zapomnę pierwszych dni spędzonych w Krakowie. Pamiętam pierwszy spacer, jak ulicą Grodzką szedłem w stronę Wawelu, to nie mogłem uwierzyć, że będę w tym wspaniałym mieście mieszkał w najbliższym czasie. Kraków jest magicznym miastem, chociaż później zamieszkałem we Wrocławiu, który też jest przepięknym miastem pełnym życzliwych ludzi. Trochę się bałem Warszawy, bo mówiono mi, że tam jest zupełnie inaczej. To prawda, ale Warszawa ma także swoją atmosferę i swoją magię, ale trzeba to odkryć i potrzebny jest czas, aby to zobaczyć. Polska jest naprawdę pięknym krajem i bardzo dobrze się tutaj czuję. Chciałbym tutaj zamieszkać na stałe, jestem już ustabilizowany i mimo, że dyryguję na całym świecie, to zawsze wracam do Warszawy, bo tam znajduje się mój dom. Bardzo dobrze układa mi się współpraca z Teatrem Wielkim Operą Narodową, w tym sezonie będę także dyrygował we Wrocławiu, a byłem na etacie przez sześć lat w Operze Wrocławskiej – do 2013 roku, bo wówczas zdecydowałem się być „wolnym strzelcem”, a niedługo we Wrocławiu poprowadzę spektakle opery „Kawaler srebrnej róży” – Richarda Straussa. Mam dużo propozycji pracy w Polsce i bardzo się z tego cieszę.

Z. S.: Jak podoba się Panu w Żarnowcu, który znajduje się z dala od wielkich miast.

B. A.: Jak wszedłem do tego parku, to od razu się zachwyciłem pięknem tego miejsca, a wspaniałym dopełnieniem była cudowna publiczność. Chyba każdy dyrygent podczas spektaklu czerpie energię płynącą ze sceny - od solistów, chóru czy baletu, od orkiestry, ale to nie wszystko – energia płynie również od publiczności. Pozytywną energię publiczności w Żarnowcu czułem już od pierwszej minuty spektaklu. Dla takiej publiczności warto pojechać wszędzie i dyrygować. Tutaj czułem, że wszyscy oczekują na nasz występ, czułem, że publiczności podoba się spektakl, a podziękowanie było wzruszające i wspaniałe. Będę długo wspominał pełen cudownych wrażeń pobyt w Żarnowcu.


Z panem Bassemą Akiki – znakomitym dyrygentem młodego pokolenia rozmawiała Zofia Stopińska 2 września 2017 roku, po spektaklu opery „Carmen” – Georges’a Bizeta w Żarnowcu.

Uważany za jednego z najlepszych dyrygentów młodego pokolenia, Bassem Akiki, polski muzyk libańskiego pochodzenia, od lat prowadzi dynamiczną karierę o międzynarodowej skali. W 2016 roku został nominowany do najważniejszej operowej nagrody International Opera Awards w kategorii najlepszego dyrygenta młodego pokolenia.
Jednocześnie ze studiami filozoficznymi na Lebanese International University, studiował
na Wyższym Konserwatorium Muzyki w Bejrucie. Ukończył z wyróżnieniem studia na Wydziale Twórczości, Interpretacji i Edukacji Muzycznej Akademii Muzycznej w Krakowie (dyrygentura chóralna pod kierunkiem prof. S. Krawczyńskiego) oraz z wynikiem celującym studia magisterskie w klasie dyrygentury prof. M. Pijarowskiego na Akademii Muzycznej we Wrocławiu. W latach 2007-2009 prowadził wykłady na Uniwersytecie Philipps w Marburgu poświęcone wzajemnym wpływom muzyki Wschodu i Zachodu. Jego zainteresowania muzyczne dotyczą także relacji filozofii z muzyką (praca magisterska o relacji między Richardem Wagnerem, Fryderykiem Nietzschem a Richardem Straussem). Na Uniwersytecie Fryderyka Chopina w Warszawie obronił rozprawę doktorską pt. „Antropocentryzm i teocentryzm w muzyce XXI wieku na przykładzie opery Petera Eötvösa „Angels in America”. Opera ta została wykonana po raz pierwszy w Polsce pod jego batutą w ramach Festiwalu Opery Współczesnej w 2012 roku we Wrocławiu.
Artysta posiada bardzo bogaty i różnorodny repertuar symfoniczno-operowy. Dyryguje m.in. dziełami Mozarta, Verdiego, Bizeta, Straussa, Offenbacha, Pucciniego, Czajkowskiego, Musorgskiego, Bartóka, Szymanowskiego, Góreckiego, Mykietyna, Kulenty czy Knapika.
Regularnie dyryguje na wiodących europejskich scenach. W Teatrze Królewskim de la Monnaie w Brukseli dyrygował światową premierą opery Medùlla do muzyki Björk czy belgijską premierą opery Pascala Dusapin i Gertrudy Stein pt. To Be Sung. Pod jego batutą odbyła się też światowa premiera pierwszej opery Nicholasa Lensa i Johna Maxwella Coetzeego pt. „Slow Man” w Teatrze Wielkim w Poznaniu w ramach koprodukcji z Malta Festival Poznań. Współpracuje z licznymi orkiestrami i zespołami artystycznymi w Niemczech, Belgii, Libanie, Polsce, Francji, we Włoszech, USA i Kanadzie.

To jest zespół, na który mogę liczyć

Zofia Stopińska: Tematem rozmowy z Panem Zdzisławem Magoniem – założycielem i „szefem” Chóru i Orkiestry Kameralnej „Nicolaus” z Kraczkowej - będą podróże koncertowe dlatego, że minione wakacje w większości tym, którzy tworzą ten zespół, upłynęły najpierw na przygotowaniach, a później na podróży do Włoch, gdzie koncertowaliście.

Zdzisław Magoń: To była 16-ta zagraniczna podróż artystyczna w historii „Nicolausa”. W tym roku na prośbę wielu nowych, młodych członków zespołu wyruszyliśmy ponownie do Włoch i to było już czwarte nasze tournée artystyczne do tego kraju. Program tego wyjazdu spełnił oczekiwania tych, którzy prosili, aby tam pojechać.
Głównym celem podróży był Rzym, ale mieszkaliśmy w bardzo pięknym miasteczku Castel Sant’Elia. Znajduje się w tym miasteczku sanktuarium, przy którym jest Dom Pielgrzyma prowadzony przez Ojców Michalitów – polskich księży, którzy przyjęli nas niezwykle serdecznie i dużo nam pomogli w organizacji koncertów. Radą i pomocą służył nam głównie Rektor Sanktuarium ks. Piotr Burek, który niedawno został odznaczony przez Prezydenta RP Złotym Krzyżem Zasługi.
Z Castel Sant’Elia gwiaździście poruszaliśmy się po Włoszech.

Z. S.: Przygotowanie takiej podróży trwało co najmniej kilka miesięcy. Trzeba było przygotować i zaplanować koncerty, a to wymaga czasu.

Z. M.: Oczywiście. Zwykle wakacyjne wyjazdy zaczynamy planować już zimą, tuż po zakończeniu koncertów kolędowych. Owszem, mamy nasz koronny koncert 2 kwietnia w Sali Balowej Zamku w Łańcucie i bardzo starannie się do tego koncertu przygotowujemy. Planując program tego koncertu myślimy już także o artystycznych wyjazdach wakacyjnych. Te przygotowania trwają kilka miesięcy, bo to jest liczny zespół. Wszystko trzeba przemyśleć i starannie zaplanować, aby zapewnić komfort wyjazdu i pobytu, a także bezpieczeństwo dla wszystkich. Do tego dochodzi „proza życia”, bo trzeba zgromadzić sporo środków finansowych, a to jest o wiele trudniejsze, niż przygotowanie zespołu do wykonania koncertów na wysokim poziomie.

Z. S.: Myślę, że macie już instytucje i osoby prowadzące działalność gospodarczą, które chcą Wam pomagać. Jesteście także przyzwyczajeni do pisania wniosków i starania się o różne dotacje.

Z. M.: W każdym roku kalendarzowym występujemy do różnych podmiotów o wsparcie finansowe na naszą działalność. Zwykle wspiera nas Urząd Marszałkowski, natomiast jeśli chodzi innych sponsorów, to w tym roku wsparli nas Bank Spółdzielczy z Łańcuta i przedsiębiorca z Kraczkowej, ale największe środki pochodzą ze sprzedaży płyt, które nagraliśmy i chętnie są kupowane po naszych koncertach. Znaczną ilość płyt zakupił od nas także Urząd Gminy. W ten sposób gromadzimy pieniądze na działalność i wyjazdy.

Z. S.: Nie ma tak dużych zespołów amatorskich wykonujących muzykę klasyczną i pewnie na koncertach publiczność patrzy na Was ze zdziwieniem.

Z. M.: Tak było podczas koncertów we Włoszech. Podczas tego tournée wykonaliśmy cztery koncerty i w drugi wieczór przedstawiał nas ks. Piotr Burek, który dopiero pod koniec koncertu powiedział, że jesteśmy zespołem amatorskim. Wszyscy obecni na koncercie byli bardzo zaskoczeni. Że młodzi ludzie amatorsko zajmują się muzyka klasyczną i grają na tak wysokim poziomie, bo nie chwaląc się, naprawdę byliśmy bardzo dobrze przygotowani. Największym zaskoczeniem było to, że działamy w niewielkiej miejscowości liczącej zaledwie trzy tysiące mieszkańców. Było to dla nas miłe, że zostaliśmy przyjęci jak zespół zawodowy. Za granicą przyjmowani jesteśmy jako zespół, który przyjechał z Polski i nikt nie mówi, że jesteśmy, działamy na wsi. Mówię o tym, bo w Polsce zdarzają się czasami niezbyt przyjemne sytuacje. Otóż jeden z agentów artystycznych chciał z nami podjąć współpracę, ale zorientowałem się, że on chce zarabiać na organizacji nam koncertów pieniądze, a my mamy się jedynie cieszyć, że mamy możliwość występowania. Kiedy zacząłem pytać o warunki, usłyszałem – „...zespół ze wsi chciałby pieniądze?”. Tak czasami jesteśmy przyjmowani w naszej ojczyźnie i dlatego wolę występować za granicą, bo tam jesteśmy artystami, którzy przyjechali z Polski.

Z. S.: Planując programy koncertów musi Pan brać pod uwagę fakt, że często na Wasze koncerty przychodzą ludzie, którzy nie interesują się muzyką klasyczną.

Z. M.: Tak, dlatego w naszym repertuarze mamy dużo mniejszych form muzycznych, a nawet pieśni polskie w bardzo pięknych opracowaniach, które wykonywaliśmy również we Włoszech i słuchając ich nasi słuchacze byli zauroczeni. Podczas pierwszego wieczoru śpiewaliśmy dużo pieśni maryjnych i eucharystycznych, mówiąc wprost, że są one śpiewane w polskich kościołach podczas nabożeństw. Bardzo się nasze pieśni podobały. Podczas następnych koncertów sięgaliśmy również po wielkie formy wokalno-instrumentalne, a konkretnie utwory Józefa Elsnera, czyli Nieszpory i Mszę, które miała pani okazję usłyszeć w Łańcucie w naszym wykonaniu. Przed wykonaniem mówiliśmy o zarówno o kompozytorze, jak i okolicznościach, w jakich powstały, a także o tym, że pochodzą one ze zbiorów Biblioteki na Jasnej Górze. Te komentarze sprawiały, że słuchano nas z wielkim zainteresowaniem.

Z. S.: Tuż przed wyjazdem powiększył się skład orkiestry, bo otrzymaliście nowe instrumenty.

Z. M.: Wspaniale się złożyło, że zakończyliśmy specjalny program z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, z którego środki przeznaczone były na zakup instrumentów i tydzień przed naszym wyjazdem do Włoch dotarły do nas trąby naturalne wyprodukowane w manufakturze włoskiej i po raz pierwszy zostały wykorzystane podczas koncertów we Włoszech. Oprócz tego wcześniej kupiliśmy obój, dwa flety, kontrabas i dwa pianina cyfrowe do prowadzenia zajęć z chórem. To ma wpływ na brzmienie orkiestry i na poziom zespołu. Marzy mi się dalszy rozwój naszej orkiestry w kierunku zespołu muzyki dawnej. Może kiedyś uda się to zrealizować.

Z. S.: Wracając do podróży do Włoch, podczas której daliście cztery koncerty. Gdzie one się odbyły?

Z. M.: Dwukrotnie wystąpiliśmy w Castel Sant’Elia, wystąpiliśmy w Kościele Polskim w Rzymie, którego rektorem jest ks. Paweł Ptasznik i na jego zaproszenie zagraliśmy po raz ostatni we Włoszech i było to na audiencji u papieża Franciszka. Zaproszenie dotarło do nas w przedostatni dzień naszego pobytu, poczuliśmy się wyróżnieni, bo wiedzieliśmy, że będzie to ogromne przeżycie. Podczas audiencji papież Franciszek mówił m.in. o Sanktuarium Jasnogórskim i o pielgrzymkach polskich, stąd była sugestia ze strony ks. Pawła, aby wykonać „Czarną Madonnę”, która wzruszyła Ojca Świętego, ale tak naprawdę , to graliśmy tam cztery godziny od 8.15 do 12.20 – non stop przy ogromnej publiczności, bo zgromadziło się około 8 tysięcy ludzi w auli Pawła VI. Występowaliśmy podczas przygotowań do audiencji i później po zakończeniu transmisji papież Franciszek udzielał błogosławieństwa, poświęcił pamiątki i trwało to dość długo, a myśmy cały czas grali. Było to wspaniałe przeżycie dla i niespodzianka wielka dla mnie, bo nigdy nie sądziłem, że mój zespół dostąpi zaszczytu i będzie grał w takim miejscu. Teraz mamy już o wiele śmielszy plan, aby zagrać i zaśpiewać dla Ojca Świętego polskie kolędy podczas prywatnej audiencji. Może się to marzenie spełni i pojedziemy w okresie Świąt Bożego Narodzenia wykonać kilka koncertów kolędowych na zaproszenia Włochów.

Z. S.: Takie wyjazdy są dla tych młodych ludzi, którzy poświęcają wiele czasu, aby przygotować często bardzo trudne utwory, jedyną rekompensatą za ich pracę i zachętą do podejmowania kolejnych wyzwań. Ja nie znam drugiego takiego zespołu – chóru i orkiestry kameralnej – grającego muzykę klasyczną.
Z. M.: Ja też nie znam, ale być może wkrótce wyrośnie nam konkurencja, bo nasz wychowanek ks. Łukasz Kramarz, który był przez dwa lata wikarym w Radymnie, założył chór i orkiestrę. To młody zespół, bo działa dopiero rok, ale także już koncertują i nawet mają na swoim koncie zagraniczny występ na Ukrainie.
Ale powracając do naszego Nicolausa. Organizując takie wydarzenia, mam przede wszystkim na uwadze to, że ci wspaniali młodzi ludzie przychodzą na próby, ciężko pracują i bardzo intensywnie, aby osiągnąć odpowiedni poziom artystyczny i nie otrzymują w zamian żadnych gratyfikacji finansowych. Dlatego staram się co roku organizować wyjazdy zagraniczne, które mają im wynagrodzić ten trud. Jestem daleki od tego, aby zdobywać pieniądze na jakiekolwiek wynagrodzenia, bo nigdy nie będę mógł płacić regularnie, ponieważ raz mamy jakieś środki na koncie, a innym razem ich nie mamy. Gdybym wypłacał honoraria i w momencie, kiedy skończą się pieniądze – to już nie mam zespołu. Natomiast wspólne wyjazdy nie tylko rekompensują członkom Nicolausa ten trud, ale także cementują zespół. Proszę popatrzeć na mapę, na której są zaznaczone nasze wyjazdy – zwiedziliśmy prawie całą Europę. Nie podróżowaliśmy tylko na Północ.
W tym roku we Włoszech, poza dużymi koncertami, zaśpiewaliśmy dodatkowo a cappella w Asyżu, w katedrze w Orvieto – właściwie ustawiliśmy się na schodach katedry wychodzących na piękny dziedziniec i jak tylko zaczęliśmy śpiewać, zebrało się mnóstwo ludzi, którzy nas słuchali. Podszedł do mnie starszy pan, przedstawił się i powiedział, że prowadzi w Holandii zawodowy chór, a nam gratuluje pięknego brzmienia. Spotykają nas takie miłe niespodzianki i kiedy słyszą to nasi chórzyści, z zapałem przystępują do dalszej pracy.
Każdy wyjazd staram się organizować tak, aby było 30 procent koncertów, 30 procent edukacji i 30 procent rekreacji, a 10 procent pozostawiam na wspólne imprezowanie. Wyjeżdżając w tym roku do Włoch mieliśmy trzy cele: koncerty, zwiedzanie i odpoczynek. Udało się to zrealizować. Plażowaliśmy w bardzo pięknych kurortach nad Morzem Tyrreńskim, zwiedziliśmy Orvieto, Asyż i Rzym. Bazylikę Świętego Piotra zwiedziliśmy bardzo dokładnie. Pierwszy raz miałem okazję chodzić po dachu tej świątyni i nie wiedziałem, że jest to tak pięknie zagospodarowane miejsce. Byliśmy na Monte Cassino i także tam zaśpiewaliśmy, śpiewaliśmy także w Bazylice św. Piotra podczas mszy św. w intencji naszego zespołu w Kaplicy Chóralnej. Zrealizowaliśmy wszystkie cele naszej podróży.
Staram się, aby Nicolaus jak najwięcej koncertował, bo sama praca nie wystarcza. Muszą mieć radość z tego, że muzykują i mogą się tą radością dzielić z innymi.
Pod koniec października chcemy zrealizować nagrania na czas Świąt Bożego Narodzenia, a na 2 kwietnia 2018 roku (kolejna rocznica śmierci św. Jana Pawła II) przygotujemy na koncert w Sali Balowej Zamku w Łańcucie „Magnificat” i dwie kantaty wielkanocne Johanna Sebastiana Bacha. Trudna muzyka, ale piękna i jeśli dobrze się przygotujemy, to z pewnością odniesiemy sukces.

Z. S.: Kto Panu pomaga?

Z. M.: Najwięcej moja siostra Danuta Magoń – Opalińska, która prowadzi wszystkie sprawy formalne, robi sprawozdania, prowadzi całą dokumentację Nicolausa i tak naprawdę prowadzi Towarzystwo Muzyczne w Kraczkowej, chociaż ja jestem prezesem. Ona po prostu się na tym wszystkim zna i jest moją prawą ręką. Moim zadaniem jest przygotowywanie programów koncertów, przygotowanie materiałów nutowych, prowadzenie prób i koncertów, i pozyskiwanie środków finansowych. Oczywiście jak jest jakaś większa akcja związana z przygotowaniem wyjazdów czy płyt, to angażują się wszyscy i pomagają. To jest zespół, na który mogę liczyć pod każdym względem, wszyscy się lubimy i chętnie wspólnie spędzamy czas.
Za nami już trzynaście lat intensywnej pracy i wiele zmian. Z pierwszego składu orkiestry nie ma już nikogo, bo młodzi ludzie wyjeżdżają na studia, zmieniają miejsca zamieszkania, zakładają rodziny i nie mogą z nami występować. Przychodzą nowi, z którymi muszę tak pracować, aby poziom Chóru i Orkiestry „Nicolaus” ciągle był wyższy. Nie możemy stać w miejscu i musimy pracować.

Z Panem Zdzisławem Magoniem – założycielem i szefem Chóru i Orkiestry „Nicolaus” w Kraczkowej rozmawiała Zofia Stopińska 23 sierpnia 2017 r.

OCTAVA ensemble na najwyższym poziomie artystycznym

Zofia Stopińska: Z Panem dr Zygmuntem Magierą – założycielem i dyrektorem artystycznym OCTAVA ensemble, rozmawiamy w Filharmonii Podkarpackiej w Rzeszowie, przed spektaklem opery „Don Pasquale” – Gaetano Donizettiego. Pana Zespół będzie tym razem chórem operowym i w takiej roli Was jeszcze nie słyszałam.

Zygmunt Magiera: Jest nam bardzo miło, że możemy w Rzeszowie przedstawić nową produkcję spektaklu Donizettiego „Don Pasquale” w międzynarodowej obsadzie realizatorów i wykonawców. Nie jest to łatwy projekt, bo reżyseria jest dla zespołu chóralnego wymagająca, a czasu na jej przygotowanie mamy niewiele. Pracujemy wszyscy bardzo intensywnie, a efekty będziecie Państwo mogli ocenić już niedługo na scenie Filharmonii Podkarpackiej.

Z. S.: OCTAVA ensemble po raz pierwszy uczestniczy w spektaklu operowym?

Z. M.: W tak rozbudowanym zakresie w zasadzie po raz drugi. W 2014 roku OCTAVA ensemble z + - ponieważ jeżeli Zespół powiększa swój skład używamy dla wyróżnienia nazwy „OCTAVA ensemble +” - brał udział w produkcji pierwszego wystawienia w Krakowie opery „Król pasterzy” Oskara Kolberga w 200. rocznicę urodzin kompozytora. W produkcji w Rzeszowie również uczestniczymy w poszerzonym składzie i bardzo się cieszymy, bo muzyka Donizettiego jest niezwykle piękna, bardzo wdzięczna i pozwala zaprezentować słuchaczom zarówno walory brzmieniowe Zespołu, jak również możliwości gry aktorskiej i scenicznej, które w naszej realizacji stawiane są na bardzo wysokim poziomie.

Z. S.: Czytałam niedawno recenzję po bardzo udanym występie OCTAVA ensemble na Festiwalu „Muzyka w Starym Krakowie". Wiele ciepłych słów padło pod adresem Zespołu.

Z. M.: To prawda. Trzeba także podkreślić, że czas wakacyjny jest w tym roku dla zespołu bardzo intensywny. Dwa tygodnie temu mieliśmy okazję uczestniczyć w koncercie finałowym Międzynarodowego Festiwalu Salezjańskie Lato Muzyczne w Przemyślu, gdzie wykonywaliśmy utwory Bartłomieja Pękiela, z czym wiąże się trochę dłuższa historia – o czym za chwilę. Równolegle Zespół występował na 51. Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy Zdroju, gdzie również z nieco większym składem, pod dyrekcją prof. Stanisława Krawczyńskiego, mieliśmy okazję zaprezentować „La Petite Messe Solennelle” Gioacchino Rossiniego. Tydzień później dwa koncerty na Międzynarodowym Festiwalu Muzyka w Starym Krakowie – jeden poświęcony pamięci Zoltána Kodály’a w związku z obchodzoną 50. rocznicą śmierci kompozytora, a drugi z programem bardzo przekrojowym, ukazującym historię formy motetu chóralnego poprzez jego wszystkie etapy rozwoju – zaczynaliśmy od „Komm, Jesu komm” – Johanna Sebastiana Bacha, a potem jak u Hitchcocka napięcie rosło i kończyliśmy na kompozycjach kompozytorów nam współczesnych – takich jak Eric Whitacre czy Arvo Pärt.

Z. S.: Podczas Waszego krótkiego pobytu w Przemyślu, podczas prób i koncertu w Kościele OO. Karmelitów obecne były także mikrofony.

Z. M.: Jest to w tej chwili dla nas bardzo ważny projekt. OCTAVA ensemble bierze udział w pierwszym w historii wydaniu fonograficznym dzieł wszystkich Bartłomieja Pękiela i już w listopadzie tego roku ukaże się album, który jest pierwszym na rynku kompletnym wydawnictwem i opracowaniem twórczości tego genialnego kompozytora. Bartłomiej Pękiel jest dla nas bardzo ważny, bo jego muzyka towarzyszy nam od początku istnienia Zespołu. Pierwsza płyta oktetu, za którą w 2010 roku otrzymaliśmy nominację do „Fryderyka”, zawierała przecież jego „Missa Pulcherrima”, która pomimo wielu przeciwności nagrana została po raz pierwszy w miejscu, dla którego kompozytor ją stworzył, czyli w Królewskiej Katedrze na Wawelu. Teraz, można powiedzieć, finalnym elementem naszych wieloletnich spotkań i podróży po świecie z tym kompozytorem jest wydanie pierwszego na rynku fonograficznym kompletnego opracowania jego twórczości.

Z. S.: Z niecierpliwością czekamy na to wydawnictwo, bo w muzyce z tego okresu jesteście mistrzami i czuliście się najlepiej. Nie wiem, czy nadal tak jest, bo wasz program bardzo szybko poszerza się także o muzykę innych epok.

Z. M.: Dzisiaj rynek muzyczny jest niezwykle trudny i gdyby ktoś powiedział, że chętnie zaśpiewam dziesięć nut, ale piętnastu już nie, to z pewnością natychmiast znajdzie się ktoś, kto te piętnaście nut wykona. Jeżeli nasz poziom artystyczny jest tak ceniony przez słuchaczy, skoro Zespół jest zapraszany na wiele różnego rodzaju ważnych wydarzeń kulturalnych w kraju i za granicą, to uważamy, że powinniśmy być na tyle elastyczni i nasza oferta powinna być na tyle szeroka, żeby sprostać wszystkim możliwościom, które przed zespołem są stawiane i wykonywać je zawsze na najwyższym poziomie artystycznym. To procentuje dlatego, że przed nami otwierają się coraz większe możliwości. Współpracujemy z dużymi instytucjami kultury, napływają zamówienia z zagranicy – po zrealizowanych z sukcesami trasach koncertowych w Chinach i Stanach Zjednoczonych, w listopadzie będziemy występować w Hiszpanii, a w przyszłym roku Zespół leci na koncerty do Japonii. Bardzo na to cieszy.

Z. S.: Poznałam Was, kiedy rozpoczynaliście działalność i po wysłuchaniu pierwszego koncertu w Waszym wykonaniu byłam mile zaskoczona wysokim poziomem. Systematyczna praca i dbanie o najwyższy poziom wykonawczy, bez względu na to, gdzie się występuje, procentuje.

Z. M.: To dla nas bardzo ważne, że doceniana jest nasza praca i wkład, który śpiewacy muszą włożyć w to, aby być zawsze na najwyższym poziomie. Nie jest to łatwe, szczególnie w koncertach kameralnych i koncertach a cappella. Należy także podkreślić, że ośmioosobowy skład jest tak naprawdę najtrudniejszy, gdyż zgranie ze sobą dwóch różnych śpiewaków w ramach jednego głosu jest zawsze najtrudniejsze. Dlatego tym bardziej cieszy nas fakt, że recenzenci i słuchacze, którzy przychodzą na nasze koncerty, podkreślają zawsze tę jedność brzmienia, która jest tak szczególnie ważna.

Z. S.: Od lat pracujecie w tym samym składzie.

Z. M.: Trzon zespołu jest stały, jednak ze względu na naszą elastyczność często poszerzamy swoje grono. Znając doskonale śpiewaków, z którymi pracujemy, wiem, że do repertuaru romantycznego czasami powinienem zaangażować trochę inne głosy niż te, które będą śpiewały koncert wyłącznie z muzyką dawną. Dlatego Zespół współpracuje wyłącznie z najbardziej staranie dobranymi i wyselekcjonowanymi śpiewakami, dzięki czemu możemy uzyskać wyjątkową jednolitość brzmienia i zarazem odpowiedni charakter wykonywanej muzyki.

Z. S.: Zaraz po powrocie z Rzeszowa musicie szykować się już do następnego wyjazdu, a w drugiej połowie września czekają Was koncerty w Krakowie.

Z. M.: Będziemy występować w ramach Dolnośląskiego Festiwalu Muzycznego, na granicy Polski z Czechami, w urokliwym miasteczku Lewinie Kłodzkim, gdzie wykonamy koncert na cztery głosy wokalne, później jestem odpowiedzialny za produkcję spektaklu multimedialnego BALLET des arts w Krakowskim Teatrze Variete z muzyką Jeana Baptiste Lully’ego, która wykonywana będzie na instrumentach historycznych, z udziałem baletu historycznego oraz z multimedialnym pokazem laserowym. Serdecznie zapraszam 27 września do Krakowskiego Teatru Variete na premierę tego spektaklu, który, mam nadzieję, będzie przyjęty przez słuchaczy z dużym zainteresowaniem. Bilety już się szybko rozchodzą. Mamy także jeszcze sporo pracy przy sesjach nagraniowych związanych z wydaniem kompletu dzieł Bartłomieja Pękiela, bo już na 19 listopada w Kościele św. Katarzyny w Krakowie zaplanowany jest koncert promujący płytę, gdzie można będzie posłuchać dzieł wykonanych na żywo i nabyć gotowy album. Bezpośrednio po tym wydarzeniu wyjeżdżamy do Hiszpanii, a w grudniu wykonujemy „Mesjasza” Haendla w ramach powadzonego przeze mnie ANNUM festival na Śląsku.

Z. S.: Mam nadzieję, że będę się mogła z Panem spotkać przy okazji promocji albumu z dziełami Bartłomieja Pękiela i razem polecimy to wydawnictwo nie tylko miłośnikom muzyki dawnej, bo część nagrań została zarejestrowana na Podkarpaciu.

Z. M.: To wydawnictwo ma kilka miejsc realizacji, a jedna z sesji nagraniowych odbyła się właśnie w kościele OO. Karmelitów w Przemyślu. Po wszystkie informacje serdecznie zapraszam na naszą stronę internetową : www.octavaensemble.com

Z Panem dr Zygmuntem Magierą – dyrygentem i dyrektorem artystycznym OCTAVA ensemble rozmawiała Zofia Stopińska w Rzeszowie 3 września 2017 roku.
W tym samym dniu byłam w Filharmonii Podkarpackiej na spektaklu wspaniałej opery komicznej w trzech aktach - „Don Pasquale” Gaetano Donizettiego do libretta Giovanniego Ruffiniego.

Realizatorzy:
Kierownictwo muzyczne : Damiano Binetti,
Reżyseria i scenografia : Alena Peskova
Kostiumy : Roman Solc
Kierownictwo chóru : Zygmunt Magiera

Obsada:
Don Pasquale – Salvatore Salvaggio
Malatesta – Alessandro Martini
Ernesto - Alessandro Luciano
Norina Valentina Bilancione
Notariusz – Dawid Biwo
Oraz
Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej
Chór OCTAVA ensemble +

Realizatorom i wykonawcom spektaklu, a także pani prof. Marcie Wierzbieniec , która zaprosiła ten międzynarodowy zespół do Filharmonii Podkarpackiej, należą się wielkie słowa uznania i gorące brawa. Wszyscy soliści – to świetni, bardzo sprawni technicznie śpiewacy. Chór OCTAVA ensemble + nie tylko wspaniale śpiewał, ale także jego członkowie popisali się talentami aktorskimi i aż trudno uwierzyć, że nie jest to zawodowy chór operowy. Bardzo dobrze grała Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Damiano Binettiego. Nic dziwnego, że po zakończeniu spektaklu długotrwałą i gorącą owację zgotowała wykonawcom publiczność. Mamy nadzieję, że spektakl zostanie powtórzony, jeśli nie w Rzeszowie, to może w innych miastach.

Było to kolejne przedsięwzięcie w ramach programu BOOM (Balet, Opera, Operetka, Musical) w Filharmonii. Wszystkie odbywają się z udziałem Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej, a także artystów, m.in. Opery Krakowskiej, czeskich i włoskich teatrów operowych, Opery i Baletu we Lwowie oraz Teatru Muzycznego w Lublinie.
Ich realizacja możliwa jest dzięki dodatkowej dotacji, jaką Filharmonia Podkarpacka otrzymała z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, w ramach współprowadzenia tej instytucji.

Kwintet smyczkowy grać może właściwie wszystko

Zofia Stopinska: Wprowadzająca publiczność w klimat drugiego koncertu „Mistrzowskich Wieczorów w Kąśnej” pani Regina Gowarzewska zapowiedziała, że część druga koncertu będzie dla nas niespodzianką i faktycznie tak się stało. W pierwszej części koncertu poznałam Kwintet Śląskich Kameralistów jako wyśmienitych wykonawców muzyki klasycznej, natomiast w części drugiej m.in. zaaranżowane przez pana Dariusza Zbocha wielkie przeboje muzyki rozrywkowej lat 60. I 70. ubiegłego stulecia w nowym „klasycznym” ujęciu utwierdziły mnie w przekonaniu, że zespół może grać właściwie wszystko. Oto co na takie stwierdzenie odpowiedział po koncercie pan Dariusz Zboch – pierwszy skrzypek i aranżer zespołu.

Dariusz Zboch: Staramy się uniknąć zaszufladkowania, bo był taki moment, że graliśmy najczęściej te „lżejsze” koncerty, z naszymi opracowaniami i zaczęto nas kojarzyć wyłącznie z taką muzyką i nagrywając płytę z dziełami Krzysztofa Pendereckiego i Antonina Dworzaka postanowiliśmy też udowodnić, że jesteśmy również rasowymi kameralistami. Ostatnio mamy szczęście wykonywać koncerty pół na pół – czyli część pierwsza klasyczna, a najczęściej są to koncerty fortepianowe albo inne kameralne formy z fortepianem, bo współpracujemy na stałe od wielu lat z niemieckim pianistą Christophem Soldanem, natomiast druga część koncertu jest już bardziej rozrywkowa.

Z. S.: Od wielu lat wykorzystuje Pan swój talent do znakomitego aranżowania utworów. Nie każdy to potrafi. W jaki sposób te umiejętności zostały u Pana odkryte?

D. Z.: Stało się to przypadkiem. Ponad dwadzieścia lat temu, dla własnej przyjemności, zaaranżowałem „Yesterday” Beatlesów, a wkrótce Śląska Orkiestra Kameralna miała grać koncert zatytułowany „Od Bacha do Beatlesów”. Z Bachem nie było żadnych kłopotów, ale był problem z Beatlesami. Powiedziałem ówczesnemu szefowi, że mam coś w szufladzie zrobione dla własnej przyjemności i mogę to przynieść – jeżeli szef uzna, że jest to dobre – to zagramy. Okazało się, że to moje opracowanie spodobało się i później już proponowano mi, abym robił opracowania konkretnych utworów. Z czasem tych opracowań nazbierało się dużo. Mam wielkie szczęście, że te utworki są wykonywane i nagrywane, bo wiadomo, że napisać sobie można wiele i później będzie to leżało w „szufladzie”, ale moi przyjaciele z Kwintetu, a także Śląska Orkiestra Kameralna często wykonują moje opracowania. Jestem bardzo szczęśliwy z tego powodu, że cały czas czuję się potrzebny jako aranżer, że moje opracowania są grane, nagrywane i co najważniejsze – podobają się publiczności.

Z. S.: Dzisiaj mieliśmy tego najlepszy dowód, słuchając gorących braw po każdym utworze, ale chyba podobnie reaguje publiczność wszędzie.

D. Z.: Nieskromnie mówiąc – tak, i to mnie utwierdza w przekonaniu, że jestem ogromnym szczęściarzem.

Z. S.: Podkreślić należy, że zawsze ma Pan pomysł na te opracowania. Bardzo podobały mi się dzisiaj opracowania w stylu kompozytorów i form muzycznych z minionych epok – Czajkowskiego czy Bacha.

D. Z.: Chciałem zrobić coś, co dla wielu było wręcz nie do pomyślenia, niemożliwe do scalenia połączenie dwóch światów. Mam już prawie pięćdziesiąt lat, dlatego dobrze pamiętam przeboje z lat 60. i 70. ubiegłego wieku, bo na nich się wychowałem i mam ogromny sentyment do tamtych czasów, co nie przeszkadza mi absolutnie w wykonywaniu ukochanej muzyki klasycznej. Pomyślałem kiedyś, że zarówno Bach, Mozart czy Czajkowski, jak i The Doors czy Beatlesi – to już jest wszystko klasyka. Są to po prostu genialne kompozycje, które wytrzymały najbardziej drastyczną próbę ze wszystkich, czyli próbę czasu. Nie ma lepszego weryfikatora jakości czegokolwiek – szczególnie w muzyce niż czas, a te wszystkie utwory oparły się czasowi. Postanowiłem zrobić coś, żeby połączyć sposób wykonania klasycznych muzyków z zupełnie innym materiałem i stąd ten szalony pomysł, który na moje szczęście okazał się trafiony, polegający na tym – jak na przykład melodię piosenki Beatlesów wykorzystałby Bach. Cały czas staram się być oryginalny.

Z. S.: Jak podczas koncertu wykonaliście melodię popularnej piosenki w formie fugi, że ktoś może później sięgnąć po nagrania preludiów i fug skomponowanych przez Johanna Sebastiana Bacha.

D. Z.: Mam taką nadzieję, że to nasze granie, oprócz konwencji czysto rozrywkowej, niesie też drobny pierwiastek dydaktyczny i być może kilka osób się zainteresuje, któż to był i co robił... Być może tak się już stało.

Z. S.: Rozmawiamy po wspaniale przyjętym przez publiczność koncercie w Letniej Sali Koncertowej w Kąśnej Dolnej, siedzimy na ławce obok Dworku Ignacego Jana Paderewskiego. Wiem, że poznaliście już magię tego miejsca i chętnie tu ponownie przyjedziecie.

D. Z.: Jest to miejsce wyjątkowe, ma swój klimat, który jest coraz bardziej tożsamy z tym miejscem. Jest to oczywiście zasługa otoczenia, ale przede wszystkim ludzi, którzy pracują w Centrum Paderewskiego i Pana Dyrektora Łukasza Gaja, od którego mamy zapewnienie, że tutaj powrócimy.

Z. S.: Mam nadzieję, że przyjedziecie w tym samym składzie, bo już podczas koncertu widać było, że świetnie się rozumiecie i lubicie się, co także ma znaczenie.

D. Z.: To jest bardzo ważne, bo piątka ludzi współpracujących ze sobą ściśle przez długie lata musi się lubić. Inaczej nie byłoby dobrego zespołu. Jeszcze raz chcę podkreślić, że z ogromną przyjemnością przyjedziemy tutaj ponownie.

Z panem Dariuszem Zbochem – pierwszym skrzypkiem Kwintetu Śląskich Kameralistów i aranżerem rozmawiała Zofia Stopińska 25 sierpnia 2017 roku w Kąśnej Dolnej.

Kwintet Śląskich Kameralistów powstał przed ponad 20 laty jako kwartet smyczkowy i przez pierwsze lata swej aktywności wykonywał repertuar operetkowy, współpracując ze śpiewakami i artystami baletu. Po pewnym czasie skład został powiększony o kontrabas. Po tych zmianach rozpoczęła się nowa era w działalności zespołu.
Pierwsze dwie płyty „ba... ROCKOWO” i „Mecyje” są w całości wypełnione utworami zaaranżowanymi przez koncertmistrza, Dariusza Zbocha – pierwsza przebojami muzyki rozrywkowej lat 60. I 70. ubiegłego stulecia w kompletnie nowym, „klasycznym” ujęciu, druga rozmaitymi utworami z kręgu szeroko pojętej muzyki żydowskiej. Inspiracją do nagrania trzeciej płyty z kwintetami smyczkowymi K. Pendereckiego i A. Dworzaka było przywiązanie muzyków zespołu do czystej postaci muzyki kameralnej, którą większość z nich na co dzień wykonuje grając w Śląskiej Orkiestrze Kameralnej.
Kwintet występował na wielu festiwalach w kraju i za granicą obok takich gwiazd, jak J. Saval, Borodin Quartet czy Kwintet Smyczkowy Filharmoników Berlińskich. Jako „Schlesische Kammersolisten” zespół regularnie współpracuje z niemieckim pianistą Ch. Soldanem. Owocem tej współpracy będzie nagrana w lipcu płyta z kwintetami fortepianowymi Schuberta i Brahmsa.

Subskrybuj to źródło RSS