wywiady

Mistrz i uczeń – prof. Jerzy Swoboda i Klaudia Mazur

        Zapraszam Państwa na spotkanie z cyklu „Mistrz i uczeń”. Te spotkania ukazują się na portalu Klasyka na Podkarpaciu dosyć rzadko, bo dwa lub trzy razy w roku, ale zawsze moi goście są wyjątkowi.
        Po raz pierwszy spotykam się z dyrygentami – prof. Jerzy Swoboda, doświadczony dyrygent oraz pedagog i pani Klaudia Mazur, która rozpoczyna pracę z zawodowymi orkiestrami symfonicznymi. Spotykamy się w Filharmonii Podkarpackiej 29 listopada 2022 roku.

         Chcę rozpocząć rozmowę od wspomnienia koncertu, który odbył się w Filharmonii Podkarpackiej 9 listopada 2022 roku, kiedy to pan Jerzy Swoboda dyrygował Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej, a solistką była włoska pianistka Leonora Armellini. Ten koncert Na długo pozostanie w pamięci licznie zgromadzonych melomanów, którzy swój zachwyt wyrazili bardzo długą owacją. Trzeba podkreślić, że w programie znalazły dwa niełatwe dla wykonawców dzieła kompozytorów polskich.

         Jerzy Swoboda: Uważam, że najprostszy utwór jest trudny w przekazie. Jeżeli on jest dobrze przygotowany i poruszy emocjonalnie słuchaczy, to znaczy, że jest dobrze zaprezentowany. Z wykonania Koncertu e-moll op. 11 Fryderyka Chopina byłem bardzo zadowolony. Już podczas pierwszej próby miałem bardzo dobry kontakt z pianistką. To jest typowy koncert z towarzyszeniem orkiestry i jeżeli wytworzy się „chemia”, wspólny oddech i rozumienie frazy, to jest to wielka przyjemność w wykonywaniu; a jak jest przyjemność w graniu, to natychmiast przenosi się na odbiór publiczności. Najlepszym dowodem, że wykonanie bardzo się podobało były długie oklaski i aż dwa bisy: najpierw Grande valse brillante Es - dur op.18, a później Etiuda As - dur op.26 nr 1.

         Bardzo pięknie wykonana była także Symfonia e - moll "Odrodzenie" op.7 Mieczysława Karłowicza i dlatego kilkukrotnie wychodził Pan na estradę, aby dziękować publiczności za gorące brawa.

         Jerzy: To prawda i mam jeszcze większą satysfakcję, bo jest to rzadko wykonywane i naprawdę bardzo skomplikowane w swojej materii muzyczno-emocjonalnej dzieło. Orkiestra bardzo starannie ze mną pracowała podczas prób i dzięki temu udało się zrealizować kontrasty, pokazać różne emocje, a publiczność bardzo dobrze oceniła nasze wykonanie. Przyznam się, że sam byłem zaskoczony uznaniem publiczności.

Filharmonia J. Swoboda i Leonora Armelini      Przy fortepianie Leonora Armellini, Orkiestrą Symfoniaczną Filharmonii Podkarpackiej dyryguje Jerzy Swoboda, fot ze zbiorów Filharmonii Podkarpackiej

          2 grudnia dyryguje koncertem pani Klaudia Mazur, wychowanka prof. Jerzego Swobody, który postanowił być na pierwszych Pani próbach z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej. Utwory, które wypełnią program koncertu wybrała Pani sama, czy zostały one zaproponowane przez organizatorów.

          Klaudia Mazur: Decyzję podjęliśmy razem. W planach miał to być wieczór muzyki rosyjskiej z piekielnie trudnym Koncertem skrzypcowym Igora Strawińskiego. Ze względu na okoliczności, które teraz mamy, program został zmieniony. Wspólnie postanowiliśmy, że będą to: Uwertura „Egmont” – Ludwiga van Beethovena, Fantazja Brillante z opery „Faust” - Henryka Wieniawskiego oraz III Symfonia a-moll „Szkocka” Feliksa Mendelssohna-Bartholdy’ego.

          Każdy z tych utworów będzie wymagał zbudowania przez wykonawców innego nastroju.

          Klaudia: Innego nastroju, innej stylistyki, innego sposobu grania, bo to jest podstawa w przygotowaniu i prezentacji utworu. Każdy kompozytor ma coś innego do zaoferowania. Trzeba ten klucz znaleźć i w odpowiedni sposób przekazać publiczności.

          Zawód dyrygenta wymaga wszechstronnego wykształcenia, ale najważniejsze są zajęcia z dyrygentury. Jak one wyglądają skoro studenci nie mogą pracować z orkiestrą.

          Jerzy: Jest to trudny proces kształcenia, bo wymaga ogromnej wiedzy na temat teorii muzyki, epok, stylów muzycznych, ale jak pani powiedziała najważniejsza jest praktyka. Lekcje dyrygowania odbywają się wyłącznie przy fortepianie. Uczymy się techniki. Często powtarzam, że nasze ręce to jest język migowy dla muzyków. Rękami musimy wszystko powiedzieć. Nie możemy w czasie koncertu mówić jak mają grać tylko wszystko pokazać rękami. Gest i od razu dźwięk fortepianu w czasie lekcji to jest zupełnie co innego. Podczas pracy z orkiestrą musimy wykonywać gesty z odpowiednim wyprzedzeniem. Kiedy indziej dla instrumentów smyczkowych, inaczej dla grupy dętej, a jeszcze inaczej dla grupy instrumentów perkusyjnych.
          Moja wychowanka po raz pierwszy pracuje z profesjonalną orkiestrą i jestem pełen podziwu, że nieźle sobie radzi. Szybko reaguje na moje sugestie i to mnie bardzo cieszy, bo Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej niezwykle szybko reaguje na każdy gest i każdy fałszywy ruch powoduje zakłócenia w grze.

          Klaudia: Bardzo szybko wychodzą na jaw błędy dyrygenta, bo muzycy to od razu pokazują. Nawet jak dyrygent się zawaha, to czujny muzyk po prostu wejdzie. Praca z orkiestrą jest najlepszą szkołą dla dyrygenta. Na studiach dyrygenckich (myślę, że to jest problem nie tylko polskich uczelni, ale także uczelni muzycznych w świecie), powinniśmy kształtować naszą wyobraźnię do tego stopnia, żeby pomogła nam skutecznie współpracować z orkiestrą. Realia są różne. Moje doświadczenia są trochę inne niż moich kolegów. Ja współpracuję z Filharmonią Łódzką jako muzyk orkiestrowy, bo gram na perkusji. Gram przeróżne programy pod batutami różnych dyrygentów. Bardzo pomaga mi znajomość barwy danego instrumentu. Moi koledzy z klasy dyrygentury nie mają styczności z orkiestrą na co dzień tak jak ja. Nie da się zastąpić słuchaniem nagrań, które są już zmiksowane, słuchania instrumentów na żywo.

Filharmonia Klaudia Mazur        Klaudia Mazur dyryguje Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej podczas koncertu 2 grudnia 2022 roku, fot. ze zbiorów Filharmonii Podkarpackiej

         Mistrz zaczynał edukację od nauki gry na fortepianie, a Pani?

         Klaudia: Ja także rozpoczynałam od nauki gry na fortepianie w klasie pani Ewy Salwarowskiej, która była kiedyś u Profesora akompaniatorem. Później były studia z edukacji artystycznej (licencjat) w Częstochowie, podczas których poznałam Profesora. Ukończyłam także instrumentalne studia magisterskie w klasie perkusji dr hab. Piotra Biskupskiego. W 2021 roku ukończyłam dyrygenturę symfoniczną (licencjat) w klasie prof. Jerzego Swobody w Akademii Muzycznej w Łodzi, a obecnie jestem studentką ostatniego roku studiów magisterskich dyrygentury symfoniczno-operowej w klasie prof. Jerzego Swobody.

         Wszystkie zebrane podczas studiów i pracy z orkiestrze doświadczenia bardzo się przydają. Musi Pani znać możliwości każdego instrumentu.

         Klaudia: Oczywiście, dlatego praca w orkiestrze jest bardzo ważna dla przyszłych dyrygentów, by móc poznać swój „instrument” z każdej strony.

         Jerzy: Prawdziwy sprawdzian jest dopiero wtedy, jak się stanie na podium dyrygenta i wtedy zaczynają się drobne kłopoty. Podczas studiów, przygotowujemy studenta na różne warianty.
Zawsze jest kilka rozwiązań, które dyrygent musi mieć, bo każda orkiestra jest inna.

         Klaudia: Mimo przygotowania, nauki, wiedzy, którą dyrygent posiada, za każdym razem ma inny materiał w postaci orkiestry. Myślę, że kluczem jest tutaj szybkość reakcji dyrygenta na problemy związane z orkiestrą i to jest najtrudniejsze. Trzeba szybko się odnaleźć w orkiestrze, w akustyce i znaleźć wspólny język.

         Myślę, że pierwsza próba decyduje o kontaktach z orkiestrą, aż do zakończenia koncertu.

         Klaudia: Powiem więcej, ważne jest nawet wejście na estradę. Bardzo dobrze pamiętam swój pierwszy koncert w czasie studiów z edukacji muzycznej. Podczas jednej z prób, siedzący obok mój szanowny Profesor przez 30 minut tresował mnie, jak mam wyjść na scenę. Nie zapomnę tego nigdy, bo wszystko odbywało się przy siedzącej na estradzie orkiestrze. To jest prawda, że gdy dyrygent pierwszy raz wychodzi na scenę, to już wiadomo, czy ten tydzień będzie dobry, czy nie. Po samym wejściu już widać charakter tego człowieka.
Kolejnym problemem jest instrument dyrygenta, bo przecież nie dyrygujemy instrumentami, tylko ludźmi. Dyrygent musi się także wykazać znajomością psychologii.

Filharmonia Klaudia Mazur 3       Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Klaudii Mazur gra III Symfonię a-moll "Szkocką" F. Mendelssohna, fot. ze zbiorów Filharmonii Podkarpackiej

         W ostatnich latach coraz więcej kobiet studiuje dyrygenturę i z powodzeniem staje za pulpitem dyrygując orkiestrami. Z czasów młodości pamiętam, jak maestro Jerzy Maksymiuk ciągle powtarzał, że nie uznaje dyrygujących kobiet – chyba, że jest to Agnieszka Duczmal. Teraz kobiety świetnie sobie radzą i coraz częściej kierują ważnymi placówkami muzycznymi.

          Jerzy: Nic w tym dziwnego, bo przecież kobiety są równoprawnymi obywatelami świata, społeczeństwa i estrady.

          To prawda, ale akceptacja równouprawnienia kobiet trwała długo. W zawodzie dyrygenta również.

          Klaudia: Ja myślę, że to trwa w dalszym ciągu. Według mnie dyrygent to jest profesja, a nie płeć. Nazywanie kobiet dyrygentkami doprowadza mnie do szału. Ja jestem po prostu dyrygentem. To jest moja profesja i wymyślanie specjalnych nazw: maestra, dyrygentka jest profanacją tego zawodu. Ten proces w świecie nadal się kształtuje, bo wcale nie jest tak, że kobiety maja otwartą drogę na podest dyrygencki. Jest słynny konkurs „La Maestra” w Paryżu , w którym w ostatniej edycji triumfowały Polki. Anna Sułkowska-Migoń zwyciężyła, na drugim miejscu znalazła się Joanna Natalia Ślusarczyk.
          To pierwszy konkurs, który dotyczy kobiet i jest bardzo trudny, ponieważ mogą w nim uczestniczyć kobiety od 20 do 40, a może nawet 45 roku życia. 20 czy 25 lat różnicy w pracy z orkiestrami z pewnością działa na korzyść tych z długim stażem. Ten konkurs odbywa się co dwa lata – zobaczymy czy ktokolwiek z Polski dostanie się w kolejnej edycji.

          Nie tak dawno Polska dyrygentka Marta Gardolińska została dyrektorem muzycznym Opéra national de Lorraine we Francji, w ubiegłym roku Marzena Diakun objęła stanowisko dyrektor artystycznej i dyrygenta tytularnego Orquesta y Coro de la Comunidad de Madrid. Coraz więcej kobiet pełni ważne funkcje w słynnych placówkach muzycznych na świecie.

          Jerzy: Trzeba zaczekać 5 lat, jak się utrzymają na stanowisku to znaczy, że są naprawdę dobre.

          Przez wiele lat był Pan dyrektorem kilku polskich orkiestr. Kierowanie filharmonią czy teatrem operowym i jednocześnie współpraca z różnymi orkiestrami nie jest łatwa i wymaga ogromnej pracowitości.

         Jerzy: Na ten temat można bardzo długo rozmawiać. Ważne jest, aby mieć odpowiednie przygotowanie i predyspozycje. Można zabłysnąć przez rok czy dwa, ale utrzymać się na estradzie przez 30, 40 czy 50 lat jest najlepszym sprawdzianem dla dyrygenta.

          Jest Pan wszechstronnym dyrygentem, bo w repertuarze ma Pan ogromnie dużo dzieł minionych epok, ale także prowadzi Pan premierowe wykonania utworów nowych.

          Jerzy: Jest tego bardzo dużo. W ostatnich latach te premierowe wykonania bardzo mnie interesują. Mogę sam kształtować utwór od początku do końca. To jest największe wyzwanie.

          Czasami jakieś sugestie kompozytora wpływają pewnie także na ostateczny kształt dzieła.

          Jerzy: Owszem, ale nigdy nie pozwalam na obecność kompozytora na pierwszych dwóch próbach. Zawsze przedstawiam kompozytorowi swoją wersję i dyskutujemy

           Klaudia: Kiedyś miałam taka sytuację, że kompozytorka przychodziła na każdą próbę i na następną próbę przynosiła mi nową wersję utworu. Ponieważ próby były rozłożone w czasie, to w sumie wyszło chyba około 20 wersji tego utworu. Dlatego uważam, że Profesor ma rację.

           Jerzy: Trzeba na samym początku powiedzieć. Bardzo ci dziękuję, że masz do mnie zaufanie i oddajesz swoje dziecko w moje ręce.

           Kiedyś w Rzeszowie odbyła się premiera utworu Wojciecha Kilara, który był obecny na ostatniej próbie. Mistrz podziękował wykonawcom, a później rozmawialiśmy. Wtedy też powiedział, że zazwyczaj nic nie zmienia i nie wtrąca się, ponieważ uważa, że utwór należy już także do wykonawców.

           Jerzy: na dobrą sprawę można byłoby nagrać utwór i odtwarzać tę samą wersję. Na szczęście różnym dyrygentom i muzykom towarzyszą inne emocje i dzięki temu są różne wykonania, chociaż zapis nutowy jest ten sam.

Filharmonia Jerzy Swoboda 800Leonora Armellini i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Jerzego Swobody podczas koncertu, który odbył się 9 lidtopada, fot. ze zbiorów Filharmonii Podkarpackiej

         Pana obecność na pierwszych próbach swojej studentki, świadczy chyba najlepiej o tym, że wielką radość sprawia Panu praca pedagogiczna.

         Jerzy: To jest kwestia odpowiedzialności. Skoro podjąłem się uczyć i przekazywać swoją wiedzę zdobytą poprzez praktykę, to muszę to robić najlepiej jak potrafię. Tym bardziej, że pani Klaudia jest moją ostatnią absolwentką, bo ze względu na przepisy kończę działalność pedagogiczną. Jeśli zdrowie pozwala, to dyrygent może pracować i uczyć do końca życia, ale przepisy mówią, że po ukończeniu 70-tego roku życia trzeba zakończyć działalność pedagogiczną. Gdzie indziej na świecie nie liczy się wiek, a wartość pedagoga i jego doświadczenie, ale to jest temat na inną rozmowę. Zawsze jak podejmowałem się jakiejś pracy, to wykonywałem ją najlepiej jak potrafię.
         Nasze zajęcia nie zawsze są sympatyczne dla studentów. Czasami musze ich zdyscyplinować, wywrzeć pewną presję. To są wszystko elementy przygotowujące do zawodu. Wszyscy „obrywali” jeżeli spóźniali się chociaż jedną minutę na zajęcia. Dlaczego? – czasu nikt mi nie zwróci.
Dyrygentowi nie wolno się spóźnić, być nieprzygotowanym do próby, być nieuprzejmym… Dyrygentowi wielu rzeczy nie wolno. Muszę ich tego nauczyć. Nie tylko gestów, ale także sposobu podejścia do uczenia się partytury, pracy nad wyobraźnią, wszystkich innych zagadnień wykonawczych. To jest bardzo długi proces.
         Obiecałem pani Klaudii pomóc, w pierwszych kontaktach z zawodową orkiestrą. Zauważyła pani czekając na nas podczas próby, że miałem zaledwie kilka drobnych uwag technicznych, których pani Klaudia ma prawo nie wiedzieć. Widząc natychmiastową reakcję, spokojnie się wycofuję, bo jestem przekonany, że świetnie sobie poradzi.

          Młody człowiek, który rozpoczyna pracę dyrygenta musi starać się na wszelkie sposoby zaistnieć w środowisku muzycznym.

          Jerzy: To jest bardzo trudne, uważam, że najtrudniejsze.

           Klaudia: Uważam, że to jest bardzo trudne w zawodzie muzyka, nie tylko dyrygenta, chociaż w najgorszej sytuacji są dyrygenci i kompozytorzy. Kompozytor dlatego, że musi mieć orkiestrę, które wykona jego utwór, a dyrygent musi mieć orkiestrę z którą wykona koncert czy spektakl.
Dostać się do orkiestr jest szalenie trudnym procesem. Mówi się, że konkursy są „bramą do niebios”.
           Prawda jest taka, że bardzo dużo osób na świecie uczy się dyrygentury i zgłoszeń na konkursy, szczególnie na konkursy zagraniczne, które mogą owocować zaproszeniami do orkiestr jest ogrom. Ostatnio widziałem, że na jeden konkurs we Włoszech zgłosiło się ponad 650 osób z całego świata. Tendencja na świecie jest taka, szczególnie w konkursach zagranicznych, że zanim pojawisz się w tym konkursie, wyślesz zgłoszenie, to musisz wysłać pieniądze. To nie jest 20 czy 50 Euro, tylko to są naprawdę potężna pieniądze. Ostatnio widziałam konkurs, gdzie bezzwrotne wpisowe wynosiło ponad 400 Euro. Do tego dochodzą jeszcze koszty wyjazdu, pobytu itd. Nie ma także recepty na to, żeby wygrać.

          Mówili Państwo, że Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej jest czujna, reaguje na każdy gest i dobrze się z nią współpracuje. Myślę, że pobyt w naszym mieście dostarczy wiele satysfakcji.

           Jerzy: To prawda, Filharmonia zapewnia nam także dobre warunki do pracy i wypoczynku. Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej jest sympatyczna, jak jest dyrygent sympatyczny. Nawet jak jest wymagający, ale merytorycznie dobry, to nie ma żadnych problemów. Pracowałem z nimi dwa tygodnie temu, pracowaliśmy solidnie w atmosferze wzajemnego szacunku.

           Jak się wraca po dłuższej nieobecności do rodzinnego miasta, bo przecież w Rzeszowie się Pan urodził i tutaj rozpoczął Pan naukę gry na fortepianie.

           Jerzy: Po latach wraca się na groby, takie jest życie. Natomiast lubię spacerować i zachwycać się jak pięknie Rzeszów rozkwita. Jak wyjeżdżałem z Rzeszowa, to za Wisłokiem kończyło się miasto, a z drugiej strony kończyło się na moście kolejowym. Teraz to jest ścisłe centrum. Starówka przed laty była w rozsypce, a teraz wszystko jest odrestaurowane i wygląda pięknie, tętni życiem, tylko się cieszyć.

           Myślę, że będziecie Państwo chcieli tutaj wracać.

           Klaudia: Na pewno, panująca tutaj atmosfera i przyjęcie przez muzyków jest opiekuńcze, bo oni naprawdę są cierpliwi, pozwalają się pomylić oraz próbować. Inne orkiestry bywają aroganckie, a oni chcą mi pomóc. Myślę, że powrót tutaj będzie fantastyczny.

           Jerzy: Jak sobie zapracuje i będzie udany koncert, to na pewno zostanie zaproszona.

           Życzę częstych powrotów do pięknego Rzeszowa i bardzo dziękuję za miłe spotkanie.

           Jerzy: My również dziękujemy.

Rozmawiała Zofia Stopińska

Chcę jeszcze chociaż w kilku zdaniach przedstawić Pańswu moich rozmówców.

          Profesor Jerzy Swoboda
          Urodził się w 1953 roku w Rzeszowie. Studia dyrygenckie ukończył z wyróżnieniem w 1982 roku w Akademii Muzycznej w Krakowie, w klasie prof. Krzysztofa Missony. W latach 1982-1986 był kierownikiem Chóru Państwowej Filharmonii w Krakowie, następnie dyrygentem i kierownikiem
muzycznym zespołu Capella Cracoviensis. Równolegle prowadził działalność dydaktyczną w krakowskiej Akademii Muzycznej. Od 1986 do 1990 był stałym dyrygentem Polskiej Orkiestry Kameralnej oraz orkiestry Sinfonia Varsovia. W latach 1987-1992 był dyrektorem artystycznym Międzynarodowych Festiwali Chopinowskich w Dusznikach Zdroju. W 1990 roku został dyrektorem
naczelnym i artystycznym Filharmonii Śląskiej w Katowicach; funkcję tę pełnił do 1998 roku. Był także członkiem jury Międzynarodowych Konkursów Dyrygentów im. Grzegorza Fitelberga w Katowicach.
Od 1998 do 2005 roku był dyrektorem artystycznym Filharmonii Częstochowskiej. W tym czasie objął opiekę merytoryczną nad Festiwalami Wiolinistycznymi im. Bronisława Hubermana w Częstochowie.
W latach 2003-2008 był dyrektorem artystycznym Filharmonii Narodowej w Koszycach na Słowacji, będąc równocześnie dyrektorem muzycznym Festiwali „Košická Hudobná Jar”. Od roku 2003 do 2008 był I gościnnym dyrygentem, konsultantem muzycznym oraz dyrektorem artystycznym Filharmonii
Dolnośląskiej w Jeleniej Górze.
           Dyrygował wieloma znakomitymi orkiestrami w Polsce i za granicą. Koncertował w większości krajów Europy, a także w USA, Kanadzie, Korei Płd., Meksyku, Japonii, na Tajwanie. Występował w najsłynniejszych salach koncertowych Londynu, Paryża, Wiednia, Berlina, Bonn, Kolonii, Stuttgartu,
Pragi, Brukseli, Aten. Współpracował oraz koncertował z tej miary artystami, jak: Lord Yehudi Menuhin, Stefania Toczyska, Gidon Kremer, Krzysztof Jakowicz, Kaja Danczowska, Ewa Podleś, Konstanty Andrzej Kulka, Justus Frantz, Piotr Paleczny, Katia i Marielle Labeque, Jadwiga Rappe, Wanda Wiłkomirska, Grigorij Sokołow, Krzysztof Jabłoński, June Anderson, Andrzej Hiolski, Sarah Chang, Fou Ts’ong, Andrzej Bauer. Uczestniczył w wielu prestiżowych festiwalach muzycznych, m.in. Festiwalu Mozartowskim w Würzburgu (Niemcy), na festiwalach: w Echternach (Luksemburg), Marianskich Łaźniach (Czechy), la Chaise Dieu (Francja), Atenach (Grecja), Eastern Music Festival (USA), Warszawska Jesień, Vratislavia Cantans , Muzyka w Starym Krakowie.
           Artysta dokonał wielu nagrań płytowych i archiwalnych, m.in. dla wytwórni fonograficznych w Polsce, Francji, Japonii, Wielkiej Brytanii i USA (wydano 55 płyt CD). Za prawykonanie Koncertu fortepianowego Stefana Kisielewskiego z Markiem Drewnowskim jako solistą podczas Festiwalu „Warszawska Jesień” w 1991 roku otrzymał nagrodę SPAM. Płyta nagrana z orkiestrą Filharmonii
Śląskiej i Zofią Kilanowicz (III Symfonia pieśni żałosnych H.M. Góreckiego) została płytą roku 1994 i otrzymała nagrodę Fryderyk. W latach 1991-1996 współpracował z ośrodkiem Telewizji Polskiej w Katowicach, prowadząc cykliczny program „Na symfonicznej estradzie”. Był także muzycznym konsultantem ostatniego filmu z udziałem Witolda Lutosławskiego w reżyserii Krzysztofa Zanussiego, zrealizowanego na zamówienie BBC.
           Za dokonania artystyczne uhonorowany został Złotym Krzyżem Zasługi, Medalem „Zasłużony Kulturze - Gloria Artis” oraz Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
W dniu 17 sierpnia 2012 roku z rąk Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej otrzymał tytuł naukowy profesora sztuk muzycznych.
           Jerzy Swoboda zajmuje się również pracą dydaktyczną i organizacyjną. Jest pedagogiem Uniwersytetu Humanistyczno-Przyrodniczego im. Jana Długosza w Częstochowie na Wydziale Sztuki, będąc jednocześnie Przewodniczącym Rady Dyscypliny Sztuk Muzycznych . W Akademii Muzycznej im. Grażyny i Kiejstuta Bacewiczów w Łodzi prowadzi klasę Dyrygentury, pełniąc w latach 2012-2019 funkcję Kierownika Katedry. Ekspert merytoryczny Polskiej Komisji Akredytacyjnej od 2012 r.

Recenzent w postępowaniach o nadanie tytułu profesora , habilitacyjnych oraz w przewodach doktorskich. Juror konkursów dyrygenckich. Członek Rady Szkoły Doktorskiej oraz Rady ds. Nadawania Stopni Naukowych i Stopni w zakresie Sztuki Uniwersytetu Humanistyczno-Przyrodniczego im. Jana Długosza w Częstochowie.
Dyrygując 9 listopada w rodzinnym mieście  Artysta zachwycił publiczność znakomitą współpracą z pianistką Leonorą Armellini i Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej oraz kreacjami Koncertu fortepianowego e - moll op. 11 Fryderyka Chopina oraz Symfonii e - moll "Odrodzenie " op.7 Mieczysława Karłowicza.

Jerzy Swoboda dyrygent fot                                                       prof. Jerzy Swoboda - dyrygent i pedagog, fot. Dariusz Kulesza

 

          Klaudia Mazur - w Akademii Muzycznej im. Kiejstuta i Grażyny Bacewiczów w Łodzi ukończyła dyrygenturę symfoniczną w klasie prof. Jerzego Swobody (2021 r., licencjat), instrumentalistykę w klasie perkusji dr. hab. Piotra Biskupskiego (2020 r., magister) oraz prof. Piotra Sutta (2018, licencjat), dodatkowo edukację artystyczną w zakresie sztuki muzycznej (2018 r., licencjat). Obecnie jest studentką ostatniego roku studiów magisterskich (dyrygentura symfoniczno-operowa) w klasie dyrygentury prof. Jerzego Swobody.                                                                                                                                                                                                                              Na swym koncie ma liczne prawykonania dzieł kompozytorów współczesnych, które prezentowała na Festiwalu Cinegria, Musica Moderna w Łodzi, Musica Privata w Łodzi, Międzynarodowym Festiwalu Muzyki Współczesnej w Krakowie, Nowe Fale w Gdańsku, Muzyka naszych czasów, Warszawska Jesień w ramach polsko-niemieckich warsztatów muzycznych pod kierunkiem Rudigera Bohna. W 2019 r. występowała wraz z Polską Operą Królewską na III Międzynarodowym Festiwalu Grand Operafest Tulchyn 2019 pod batutą Dawida Runtza. W 2018 r. jako solistka reprezentowała klasę perkusji podczas Ogólnopolskiej Konferencji Naukowej „Polska sztuka perkusyjna dziś i jutro” w Katowicach. Swoje umiejętności kształciła pod okiem wybitnych artystów m.in. Anders Astrand, Rudiger Bohn, Ignacio Ceballos Martin, Kai Stensgaard, Lawrence Ugwu, John Wooton, Rafał Jacek Delekta, Tomasz Bugaj, Vladimir Kiradjiev, Sławomir Kaczorowski, Wojciech Michniewski, Michał Nesterowicz, Jacek Rogala, Jerzy Swoboda, Marcin Stańczyk, Artur Zagajewski. Uczestniczyła w wielu kursach i warsztatach muzycznych w Polsce.
         Od 2017 r. związana z Filharmonią Łódzką jako muzyk orkiestrowy. Współpracowała z Filharmonią Świętokrzyską im. Oskara Kolberga w Kielcach, Radomską Orkiestrą Kameralną, Polską Operą Królewską, Filharmonią Podkarpacką im. Artura Malawskiego w Rzeszowie, Filharmonią Opolską im. Józefa Elsnera. W 2022 r. została zgłoszona do programu Dyrygent-Rezydent przez Filharmonię Podkarpacką.

Klaudia Mazur zdjęcie pełny format1

                                                                                       Klaudia Mazur - dyrygent

Piotr Pławner w podwójnej roli - skrzypka i dyrygenta

      Podczas ostatniego listopadowego koncertu Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej, sala wypełniona była po brzegi publicznością. Magnesem był przede wszystkim Piotr Pławner, jeden z najwybitniejszych i najbardziej kreatywnych skrzypków swojej generacji, który wystąpił w podwójnej roli – solisty i dyrygenta.
Magnesem dla melomanów i dużej grupy uczniów podkarpackich szkół muzycznych był z pewnością także program wieczoru, na który złożyły się: Uwertura Coriolan op.62 Ludwiga van Beethovena, Koncert skrzypcowy D - dur KV 218 Wolfganga Amadeusa Mozarta i IV Symfonia e - moll op.98 Johannesa Brahmsa.
      Publiczność była zachwycona zarówno mistrzowskim wykonaniem przez Artystę Koncertu skrzypcowego D-dur Wolfganga Amadeusa Mozarta, jak również doskonałą grą naszej Orkiestry pod Jego batutą. Po zakończeniu każdego utworu oklaski trwały bardzo długo, a na zakończenie publiczność dziękowała wykonawcom długotrwałą owacją. To był wspaniały wieczór.
Bardzo się cieszę, że pan Piotr Pławner zgodził się na udzielenie wywiadu i mogę Państwa zaprosić do lektury.

       Nie po raz pierwszy występuje Pan w podwójnej roli skrzypka i dyrygenta. Ciekawa jestem, kiedy pomyślał Pan o dyrygowaniu.

        Już dosyć dawno, bo około 20 lat temu dyrygowałem po raz pierwszy orkiestrą i pamiętam, że wykonywaliśmy wtedy Serenadę Wolfganga Amadeusa Mozarta. Od ponad dwóch lat często dyryguję, bo już trzeci sezon jestem szefem artystycznym Śląskiej Orkiestry Kameralnej. Planuję już program na czwarty sezon. Jesteśmy obopólnie zadowoleni ze współpracy. Od tego roku jestem też oficjalnie szefem Orkiestry Kameralnej „Capella Bydgostiensis”. Śląsk to według mnie region, który muzycznie bardzo się rozwinął i bardzo mnie cieszy, że mogę działać na tym terenie. Nie zawsze występuję tam w podwójnej roli, ale często się to zdarza. Na przykład w ubiegły piątek ze Śląską Orkiestrą Kameralną grałem Koncert skrzypcowy G-dur KV 216 Wolfganga Amadeusa Mozarta, później mieliśmy prawykonanie współczesnego utworu Muzyka na smyczki I „W róg zadął wróg” Piotra Kotasa. Ten utwór zwyciężył w II Międzynarodowym Konkursie Kompozytorskim im. Henryka Mikołaja Góreckiego.
        W części drugiej dyrygowałem Muzyką na wodzie Georga Friedricha Hãndela. W styczniu mamy zaplanowany wspólny koncert z muzyką filmową, ale na przykład podczas naszego marcowego koncertu Śląska Orkiestra Kameralna wystąpi w rozszerzonym składzie o instrumenty dęte, harfę, fortepian oraz kotły i inne instrumenty perkusyjne, a wykonamy I Symfonię Gustava Mahlera. Różnych projektów mamy bardzo dużo i jest to „działka” mojej kariery, która bardzo mnie pociąga.
        Wymaga ona kolejnych wyzwań, a ja jestem człowiekiem, który ciągle stawia sobie nowe wyzwania. Jest to związane z ogólnym rozwojem człowieka, bo uważam, że przez całe życie rozwijamy się. Dla mnie osobisty rozwój jest najważniejszy. Staram się podnosić poprzeczkę coraz wyżej i wszystkie nowe wyzwania mnie ekscytują.

        Prowadząc ożywiona działalność solistyczną nie może Pan dyrygować wszystkimi koncertami Śląskiej Orkiestry Kameralnej.

        Oczywiście, ale wyliczyłem, że od stycznia 2023 roku do końca sezonu spotkamy się w sumie osiem razy i uważam, że to jest sporo. Kiedyś uczyłem przez 10 lat w Akademii Muzycznej w Katowicach i w ostatnich latach wróciłem do tego miasta w trochę innej roli. Z Capellą Bydgostiensis mam zaplanowanych trochę mniej koncertów, ale także spotykamy się w miarę systematycznie.
        Staram się także występować w innych polskich miastach, m.in. Rzeszowie, a ponieważ w Filharmonii Podkarpackiej mam do dyspozycji orkiestrę symfoniczną, to przygotowałem odpowiedni repertuar.

Filharmonia Piotr Pławner Mozart dyrygent 800

        W programie koncertu znalazła się muzyka wielkich mistrzów – Ludwiga van Beethovena, Wolfganga Amadeusa Mozarta i Johannesa Brahmsa. Przepiękne utwory, powszechnie znane i dlatego wiele osób uważa je za łatwe. Dotyczy to przede wszystkim Koncertu D-dur Mozarta, który tak naprawdę jest bardzo trudnym utworem.

        Mozart to jest kompozytor, do którego ja od dawna mam i będę miał wielki respekt. Jego muzyka jest dla wykonawców bardzo trudna, może dlatego, że przyjemnie jej się słucha i wydawać się może dla słuchaczy mało skomplikowana.
Jeżeli zaczynamy grać utwory Mozarta, to trzeba sporo pracować nad artykulacją zarówno instrumentów smyczkowych, jak i instrumentów dętych. Tę niby najłatwiejszą muzykę najtrudniej jest dobrze wykonać.
        Na przykład utwory Johanna Sebastiana Bacha są również trudne do wykonania, ale mimo wszystko w Bachu mamy więcej swobody, więcej wolności, jeżeli chodzi o interpretację tej muzyki.
Grając utwory Mozarta jesteśmy „włożeni w pewne ramy”. Musimy oczywiście wykonać je w sposób indywidualny, ale pewnych rzeczy nie można „przeskoczyć”. Utwory Mozarta są według mnie najtrudniejsze do wykonania.

        Szczególnie, że występuje Pan w podwójnej roli – solisty i dyrygenta.

        Przyznam, że zgranie partii solowych i zadyrygowanie takiego koncertu nie jest łatwe, chociaż bardzo ciekawe. Muszę zaznaczyć, że jest to moja pasja, ale po koncertach, w których występuję w podwójnej roli, jestem naprawdę bardzo zmęczony. Jest także dobra strona takich koncertów, jak już powiedziałam, jest to moja pasja i ja się energetycznie podczas tych koncertów ładuję.
Jestem zmęczony fizycznie, ale sprawiają mi one niesłychaną radość. Bardzo się cieszę, że pandemia się skończyła i widzę w wielu przypadkach, że zainteresowanie ludzi muzyką powraca.
Być może, że po pandemii zostanie wyzwolona chęć powrotu do sal koncertowych.
        Podczas tego przyjazdu do Polski prowadzę dwa koncerty symfoniczne i bardzo się na nie cieszę, ponieważ koncerty zostały wyprzedane. W ubiegły piątek podczas koncertu ze Śląska Orkiestrą Kameralną były nawet dostawki. W Rzeszowie także sala była wypełniona i widziałem także zapełnione dodatkowe krzesła.

Filharmonia Piotr Pławner skrzypek

        Jest Pan zwycięzcą X Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu, a niedawno zakończyła się 16 edycja tego konkursu. Czy miał Pan czas śledzić przebieg tego wydarzenia?

        Nie, nie miałem czasu. Wiem, że finał był japońsko-chiński. Podobna sytuacja była podczas konkursów chopinowskich. Okazuje się, że tamte kultury – zwłaszcza japońska i chińska kształcą konkursowiczów.
Ja przeszedłem pewien rodzaj metamorfozy i aktualnie fascynują mnie kultury Azji. W Japonii i w Korei Południowej jest inaczej, bo tam jest większa konkurencja, której towarzyszy stres.
        Staram się co roku jechać do Azji, żeby trochę odetchnąć inną mentalnością i obserwuję coś, co jest dla mnie w życiu niesłychanie ważne, a czego mi na naszym kontynencie często brakuje.
Tam ludzie się uśmiechają i to jest dla mnie kwintesencja życia. My żyjemy po to, żeby być szczęśliwymi. Jeżeli ja widzę kogoś, kto na dzień dobry się uśmiecha, to ja od razu też jestem szczęśliwy. To odnalazłem w Azji i zaczynam odczuwać pozytywne aspekty tego.
        Ja mam swoje zdanie o tym, jak oni rozumieją polską muzykę. U Polaków czy ludzi pochodzących ze środkowo-wschodniej Europy pierwiastek emocjonalności jest zupełnie inny. Muzyka Chopina czy Wieniawskiego jest nam emocjonalnie bliższa niż komuś z Japonii, ale doceniam i podziwiam ich chęci, że oni jednak bardzo lubią polską muzykę, skoro tylu ich przejeżdża na te konkursy.

        To ma także związek z ogromną pracowitością muzyków pochodzących z Dalekiego Wschodu.

        Tak, Korea, Japonia, Singapur – to są nacje, które pracują. Cały czas chcą być lepsi i takie są też efekty. Starczy porównać działalność tamtejszych uniwersytetów – na przykład Narodowy Uniwersytet w Singapurze zaliczany jest do najlepszych na świecie.
W Korei Południowej jeszcze nie byłem, ale moja żona z córką teraz się wybrały i są zachwycone. Ja także planuję niedługo podróż ich śladem.

        Chcę teraz powrócić do Pana udziału w konkursach. Wczoraj oglądałam zdjęcia z X Międzynarodowego Konkursu im. Henryka Wieniawskiego i wśród jurorów było wielu sławnych znakomitych skrzypków, których już odeszli. Wśród uczestników znalazłam także bardzo ładne zdjęcie radosnego Piotra Pławnera. Czy to był pierwszy z wygranych konkursów, który otworzył Panu drzwi do sal koncertowych?

        To nie był pierwszy konkurs. Trochę wcześniej, ale także w 1991 roku był Międzynarodowy Konkurs w Bayreuth, a w poprzednich latach były ogólnopolskie i międzynarodowe konkursy w Lublinie, gdzie także miałem pierwsze nagrody. Jednak konkurs poznański był pierwszym dużym, po którym posypały się propozycje koncertowe. Dzisiaj także laureaci tego konkursu grają koncerty z orkiestrami symfonicznymi w Polsce. Nie wiem, jak to się przekłada na koncerty za granicą, ale ja pamiętam, że miałem część koncertów także poza granicami Polski. Później jeszcze były, ale więcej propozycji występów w słynnych salach koncertowych na świecie otrzymałem po wygranym Międzynarodowym Konkursie ARD w Monachium w 1995 roku.

        Pozwolę sobie dodać, że w Międzynarodowym Konkursie ARD w Monachium otrzymał Pan najwyższy laur przyznany w 55-letniej historii tego konkursu dopiero po raz trzeci.
Wielokrotnie z zachwytem pisali o Panu także recenzenci. Często cytowane są fragmenty recenzji, które ukazały się po koncertach w takich gazetach, jak „Stuttgarter Zeitung” czy „The Times”. Natomiast Lord Yehudi Menuhin nazwał Pana skrzypkiem o fenomenalnych zdolnościach oraz jednym z najbardziej obiecujących talentów nadchodzącej ery. Czy pamięta Pan, kiedy to było?

        To było już dosyć dawno, jeszcze byłem studentem. Grałem koncert dla Yehudi Menuhina w Bernie i właśnie po tym koncercie w rozmowie padły te słowa. To był dla mnie wielki komplement. To było tuż przed konkursem ARD.

Filharmonia Piotr Pławner 800

        Nie będę Pana pytać o koncerty, bo była ich ogromna ilość, bowiem jako solista i kameralista występował Pan w większości krajów europejskich, krajach arabskich, Azji oraz obu Amerykach. Ma Pan w repertuarze tak ogromną liczbę utworów solowych i kameralnych, że nawet nie próbowałam ich liczyć.

        Z pewnością nie są tam odnotowane wszystkie utwory z mojego repertuaru, bo ciągle ich przybywa. Teraz jeszcze rozszerzam repertuar jeżeli chodzi o dyrygowanie, ponieważ ciągle przychodzą nowe wyzwania. W przyszłym roku będą to symfonie Felixsa Mendelssohna, kolejne symfonie Wolfganga Amadeusa Mozarta i Gustava Mahlera.
Nie zapominam też o skrzypcach i ciągle odkrywam nowe utwory. W zeszłym roku w grudniu, dokonaliśmy w NOSPR prawykonania chyba ostatniego utworu Sofii Gubajduliny. Na 90-te Jej urodziny wykonaliśmy Koncert potrójny na skrzypce, wiolonczelę i bajan.
        Szukam także nowych wyzwań. Na najbliższym Festiwalu Beethovenowskim po raz pierwszy w Polsce wykonam koncert skrzypcowy japońskiego kompozytora. Nie zdradzę szczegółów, zapraszam do słuchania i zapewniam, że jest to bardzo ciekawa i bardzo ekspresyjna muzyka.
Byłem też w Polsce propagatorem Philipa Glassa, ponieważ grałem oba jego koncerty skrzypcowe. Mam też w repertuarze Sonatę skrzypcową Philipa Glassa. Przez cały czas szukam nowych pomysłów.
        Wspomnę jeszcze o bardzo ciekawym projekcie, który powstał podczas pandemii. Przyjechałem wtedy do Polski samochodem, bo gdybym przyleciał samolotem, to musiałbym odbyć kwarantannę, na jeden koncert online ze Śląską Orkiestrą Kameralną. Po koncercie Darek Zboch, były koncertmistrz tego zespołu, podarował mi płytę „Jazzowe stany Moniuszki”. Utwory Stanisława Moniuszki zostały zaaranżowane na fortepian i orkiestrę smyczkową przez Bartosza Kalickiego i Dariusza Zbocha. Słuchałem jej wracając do domu samochodem. Koncertów było wówczas mniej, natomiast różnych pomysłów było bardzo dużo. Pomyślałem wtedy, dlaczego nie zrobić Wieniawskiego na jazzowo.
        Jeszcze w czasie podróży, podczas postoju na parkingu napisałem do Darka – robimy Wieniawskiego. Darek zaaranżował na skrzypce solo, orkiestrę smyczkową i tro jazzowe (fortepian, bas i perkusja) jedenaście czy dwanaście utworów Henryka Wieniawskiego – są tam cztery tańce, poszczególne części z obydwu koncertów skrzypcowych, kilka kaprysów i wykonujemy tę muzykę.
To było moim marzeniem, żeby czasem grać także muzykę jazzową i to się spełniło, a premiera projektu odbyła się w czerwcu tego roku. Okazuje się, że zainteresowanie publiczności jest bardzo duże.

        Kiedyś w Łańcucie oklaskiwaliśmy Pana z zespołem „I Salonisti”, który prowadzi Pan w Szwajcarii.

        Tak, podczas tego koncertu wystąpiliśmy z muzyką filmową. Bardzo długo graliśmy muzykę filmową, ale niedawno odeszli z zespołu panowie, którzy grali jeszcze w filmie „Titanic” z Leonardem DiCaprio. Mamy zupełnie nowy skład i podejmujemy się zupełnie nowych wyzwań, o których nie chcę mówić, aby znowu zaskoczyć publiczność.

Filharmonia Piotr Pławner dyrygent 2

        Wielkim zainteresowaniem i uznaniem cieszą się dokonane przez Pana nagrania. Co najmniej trzy płyty otrzymały Nagrody Muzyczne „Fryderyk”.

        Ta nagroda zawsze bardzo cieszy. Ostatnio statuetkę „Fryderyka” otrzymaliśmy w 2020 roku za płytę, na której są dwa koncerty skrzypcowe Emila Młynarskiego, które nagrałem z Orkiestrą Filharmonii im. Artura Rubinsteina w Łodzi pod batutą Pawła Przytockiego. Odkryłem I Koncert skrzypcowy Emila Młynarskiego i prawykonanie odbyło się bodajże w 2011 roku. Drugi koncert był już znany, chociaż jest on rzadko wykonywany. Udało nam się te płytę nagrać i wydać.
        Wcześniej, bo w 2009 roku, otrzymałem „Fryderyka” za płytę z utworami Karola Szymanowskiego i Pawła Kochańskiego, nagraną wspólnie z Wojciechem Świtałą. Nagrałem wszystkie utwory skrzypcowe Karola Szymanowskiego, mojego ulubionego kompozytora i wydane one zostały nie tylko w Polsce, ale także przez niemiecki wydawnictwa takie, jak CPO czy Hänssler. Wydałem płytę z polską miniaturą pomiędzy Wieniawskim a Szymanowskim. Jest to płyta, na której znajdują się utwory na skrzypce i fortepian takich kompozytorów, jak Aleksander Zarzycki, Juliusz Zarębski, Adam Andrzejowski, Ignacy Jan Paderewski, Roman Statkowski, ale wydaliśmy też w CPO dwa kwartety smyczkowe Stanisława Moniuszki, Kwintet Juliusza Zarębskiego, a na ostatniej płycie wydanej przez CPO w Niemczech znajdują się dwie zupełnie nieznane sonaty na skrzypce i fortepian Zygmunta Stojowskiego oraz bardziej znana Sonata Ignacego Jana Paderewskiego.

        Czy często Pan odwiedza Łódź, bo jest to miasto w którym się dużo działo, szczególnie jeśli chodzi o naukę gry na skrzypcach i początki działalności artystycznej. Bardzo się podobała nagrana w Łodzi płyta z koncertami skrzypcowymi Emila Młynarskiego.

        Owszem, powracam tam, dosyć często jestem w Filharmonii Łódzkiej, ale jako turysta do Łodzi się nie wybieram. Czasami, jak jadę z południa na północ Polski, to udaje mi się wstąpić na dwa dni do Łodzi.
Wspomniane przez panią nagranie było dla mnie szczególne, bo odbyło się w moim rodzinnym mieście. Cieszę się, że mogłem nagrywać z łódzką orkiestrą. Z Pawłem Przytockim gramy zawsze na tych samych energetycznych falach i zawsze bardzo sobie cenię współpracę z tym dyrygentem.

        Wspomniał Pan na początku rozmowy o wypełnionej sali i świetnym przyjęciu przez publiczność, ale podkarpacka publiczność pamięta znakomite pana koncerty nie tylko z naszymi filharmonikami, ale także kameralne występy w Krośnie, Przemyślu, Sanoku oraz kiedyś występował Pan często w ramach Muzycznego Festiwalu w Łańcucie.

        Miałem sporo koncertów na Podkarpaciu i wszystkie miło wspominam. Bardzo przyjemnie się tutaj czuję, a z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej ostatnie moje koncerty były już w podwójnej roli.
Ostatnio przygotowaliśmy Koncert skrzypcowy Philipa Glassa i Symfonię Franciszka Schuberta.
Z orkiestrą rozumiemy się bardzo dobrze. Czułem to także w czasie prób. Zarówno przygotowanie utworów, jak i sam koncert sprawiły mi wielką przyjemność.

        Czy u progu kariery wiedział Pan, że to jest tak wymagający zawód, że czekają Pana ciągłe podróże, a w domu będzie Pan gościem?

        W pewnym momencie się zorientowałem. Teraz mam dużo radości z tego, aczkolwiek samo przemieszczanie się jest bardzo męczące. W zeszłym roku, kiedy wszystko zaczęło się otwierać po pandemii, pamiętam, jak jechałem do Niemiec na koncert, którym dyrygowałem i byłem w stałym kontakcie z inspektorem, który informował mnie – dzisiaj harfistka uzyskała pozytywny wynik i szukamy zastępstwa, nieraz takie rzeczy zdarzały się nawet w dniu koncertu i trzeba było szybko reagować. Był taki moment, kiedy tych koncertów było bardzo dużo, bo nałożyły się te, które były wcześniej odwołane, z tymi, które odbywały się zgodnie z planem i przemieszczenie się, ciągła zmiana repertuaru była naprawdę trudna do zrealizowania.
        Na początku tego roku miałem w ciągu trzynastu dni siedem koncertów w dwóch krajach, z trzema orkiestrami, a do tego dwa recitale. To był okres, w którym organizm po raz pierwszy dał znać o sobie. Na całe szczęście wszystko dobrze się skończyło, ale jak dużo pracujemy, to musimy uważać, aby nie przesadzić.
Duża ilość pracy, emocji generuje w nas poczucie, że jeszcze więcej jesteśmy w stanie zrobić. W pewnym momencie dochodzimy do sytuacji, kiedy nie czujemy, że działamy już w jakimś rodzaju omamu.
Jeszcze w 2011 roku uczyłem w Akademii Muzycznej w Katowicach i moje wyjazdy do Polski wyglądały w ten sposób, że do południa uczyłem, a po południu jechałem na koncert, po koncercie wracałem i od rana znowu uczyłem, itd. Itd... Wtedy postanowiłem, że trzeba z czegoś zrezygnować.
Dlatego staram się w ciągu roku nawet dwa razy wyjechać gdzieś dalej, żeby odetchnąć innym rodzajem mentalności. Wspomniałem wcześniej o wyjazdach do Azji – to jest coś, co działa na mnie tak, jak ja potrzebuję.

        Na dłuższy urlop się Pan nie razie nie wybiera.

        W listopadzie byłem bardzo zajęty, taki sam będzie grudzień. Myślałem o paru dniach na początku stycznia, ale już są kolejne koncerty i pewnie nie będzie czasu na urlop.

        Podczas lipcowych Kursów Muzycznych w Łańcucie, rozmawiałam z mistrzem Konstantym Andrzejem Kulką, który powiedział, że posiadanie dobrego instrumentu jest bardzo ważne dla skrzypka, ale instrument sam nie gra. Grający i instrument muszą ze sobą współpracować.
Pan gra na skrzypcach, które wykonał Tomaso Balestrieri, włoski lutnik z XVIII wieku.

        To jest instrument, który mi pomaga i ze mną współpracuje.

        Mam nadzieje, że po tak gorącym przyjęciu zechce Pan wkrótce przyjechać na Podkarpacie.

        Jak najbardziej. Chciałbym do Państwa przyjechać z kolejnymi, trochę może szalonymi, ale bardzo ciekawymi projektami. Nie będę jeszcze wszystkiego zdradzał, ale z radością tutaj wrócę.

Zofia Stopińska

Zdjęcia w tekście zostały wykonane 24 listopada 2022 roku podczas koncertu w Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie przez organizatora koncertu.

 

 

Z Magdaleną Betleją o trwającej XXXIX Przemyskiej Jesieni Muzycznej

       Zazwyczaj w listopadzie odbywają się koncerty Przemyskiej Jesieni Muzycznej. W tym roku od 6 listopada trwa 39. edycja tego festiwalu. Od początku organizuje go Towarzystwo Muzyczne w Przemyślu i dlatego będąc na wspaniałym koncercie 13 listopada, o rozmowę poprosiłam panią Magdalenę Betleję, dyrektora festiwalu i prezes Towarzystwa Muzycznego w Przemyślu, jednego z najstarszych (istniejącego od 1862 r.) stowarzyszeń w Polsce, skupiających miłośników muzyki.

       Podobnie jak w latach ubiegłych, tegoroczny festiwal został bardzo starannie zaplanowany i przygotowany, zaproszeni zostali znakomici artyści, a także towarzyszył Wam w przygotowaniach motyw przewodni.

       Od ponad 15 lat staramy się nadać każdej edycji Przemyskiej Jesieni Muzycznej indywidualny profil, który każdego roku jest inny, ale zawsze nawiązuje do jakiejś myśli przewodniej, ważnego wydarzenia lub do pomysłu, który zrodził się na etapie planowania.

        Dlaczego tegoroczny festiwal zatytułowany został „Cudowne dzieci muzyki”?

         Postanowiliśmy z w tym roku skoncentrować się wokół muzyki kompozytorów, którzy w bardzo młodym wieku tworzyli wartościowe dzieła muzyczne, ale pomyśleliśmy też o dzieciach, które być może nie mają kontaktu z muzyką. Zapraszając ich do udziału w koncertach, pragniemy zachęcić zarówno dzieci, jak i ich rodziców do poszukiwania talentu i odkrywania potencjału.   

 

Jesień Orkiestra fot. Kamil Krukiewicz i Maciej Weryk                    Przemyska Orkiestra Kameralna na scenie Zamku Kazimierzowskiego, fot. Kamil Krukiewicz i Maciej Weryk      

        Odbyły się trzy koncerty z myślą o młodych słuchaczach, a przed nami koncert promujący młodych muzyków.

        Promocja młodych muzyków jest nadrzędną ideą tego festiwalu. Bierze w nim udział bardzo dużo muzyków, będących u progu swojej kariery. Przede wszystkim w Przemyskiej Orkiestrze Kameralnej zasiadają studenci lub absolwenci różnych uczelni muzycznych. Ponadto na koncerty z cyklu „Scena młodych”, który jest już stałym elementem każdej edycji festiwalu, zapraszamy młodych, utalentowanych artystów, którzy stawiają pierwsze kroki na dużych scenach muzycznych.

        19 listopada odbędzie się taki koncert, w którym wystąpią Aleksandra Steczkowska i Joanna Bartkiewicz, dwie młode absolwentki Akademii Muzycznej im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie, które tworzą duet. W sobotnim koncercie wystąpią również w trio z pianistą Michałem Roemerem.

        Ciekawa jestem, jak się Wam udały koncerty, podczas których zabrzmiał „Karnawał zwierząt”  Camille’a Saint-Saënsa, które były zorganizowane z myślą o najmłodszych. Trzeba było zorganizować kilka koncertów, żeby jak najwięcej dzieci mogło usłyszeć ten utwór i zobaczyć solistów i orkiestrę na estradzie Zamku Kazimierzowskiego.

        Te koncerty zostały zorganizowane z myślą o najmłodszych odbiorcach, ale ten żart muzyczny, skomponowany przez Camille’a Saint-Saënsa, nie jest utworem tylko dla dzieci. Jest to bardzo wartościowa muzyka i wymaga szczególnych umiejętności od wykonawców, a przede wszystkim od solistów – pianistów. Te partie wykonali Monika Wilińska-Tarcholik i Marcin Kasprzyk, a towarzyszyła im Przemyska Orkiestra Kameralna. Wykonaliśmy to dzieło trzykrotnie i za każdym razem sala Zamku Kazimierzowskiego była zapełniona. Znakomicie prowadziła te koncerty pani Anna Wawro, która ma doskonały kontakt z dziećmi i także dzięki temu dzieci bawiły się fantastycznie.

Jesień oficjalne fot. Kamil Krukiewicz i Maciej WerykPan Bogusław Świeży - Wiceprezydent Miasta Przemyśla wręcza na ręce pani Magdaleny Betleji pamiątkową statuetkę z okazji 160-lecia Towarzystwa Muzycznego w Przemyślu. Koncert prowadził red. Jan Miszczak, fot. Kamil Krukiewicz i Maciej Weryk

        XXXIX Przemyska Jesień Muzyczna zainaugurowana została 6 listopada Koncertem Jubileuszowym, bo już 160 lat działa Towarzystwo Muzyczne w Przemyślu.

        Dlatego Przemyska Jesień Muzyczna został zainaugurowana prawykonaniem utworu Sebastiana Bernatowicza „Fantazja polska” dedykowanemu Przemyskiej Orkiestrze Kameralnej z okazji 160-lecia istnienia Towarzystwa Muzycznego. Fantazja ta była oparta na motywach polskich tańców narodowych, na motywach utworów kompozytorów, przede wszystkim z XIX wieku, którzy w Przemyślu tworzyli – czyli Ludwika D-arma Dietza, Kazimierza Lepianki oraz nauczyciela D’arma Dietza, którym był Stanisław Moniuszko.

       Przemyska Orkiestra Kameralna wystąpiła pod dyrekcją Aleksandry Wagstyl, a sekcję jazzową tworzyli: Grzegorz Bąk – kontrabas, Dawid Fortuna – perkusja, a przy fortepianie zasiadł kompozytor.

        Warto także podkreślić, że Sebastian Bernatowicz jest znakomitym muzykiem, pianistą jazzowym, który odebrał klasyczne wykształcenie muzyczne, dzięki czemu doskonale zna możliwości orkiestry smyczkowej, co sprawia, że jest świetnym aranżerem. Wielokrotnie mieliśmy przyjemność z nim współpracować i zawsze były to bardzo satysfakcjonujące wykonania.   

Jesień Orkiestra przy fortepianie Sebastian Bernatowicz fot. Kamil Krukiewicz i Maciej Weryk           Przemyska Orkiestra Kameralna pod dyrekcją Aleksandry Wagstyl, przy fortepianie Sebastian Bernatowicz, fot. Kamil Krukiewicz i Maciej Weryk

        Z pewnością wszystkich usatysfakcjonował koncert kameralny zatytułowany „Młodzieńcze inspiracje” w wykonaniu Piotra Lato – klarnet, Anny Armatys-Borrelli – wiolonczela i Moniki Wilińskiej-Tarcholik – fortepian. Koncert odbył się w Sali Towarzystwa Muzycznego, bo poprzednie odbyły się w Zamku Kazimierzowskim.

        W ramach tego koncertu odbyło się prawykonanie utworu Aliny Dzięcioł „Deformed Points” na klarnet, wiolonczelę i fortepian. Dodam , że utwór został zadedykowany artystom, którzy go wykonali. W sali Towarzystwa Muzycznego odbędzie się większość  koncertów kameralnych, bo jest ona przyjazna akustycznie i tworzy salonową atmosferę. Dlatego także dzisiejszy i kolejne koncerty odbędą się w tej sali.

        Rozmawiamy po kolejnym wspaniałym koncercie.

        Tak, wyjątkowym koncertem był również dzisiejszy „Dotyk Geniuszu”, w którym wysłuchaliśmy oprócz dwóch fragmentów z opery „Umarłe miasto” Ericha Wolfganga Korngolda w opracowaniu na skrzypce i fortepian, dwóch dzieł Feliksa Mendelssohna Bartholdy’ego – Sonaty D-dur op. 65 na wiolonczelę i fortepian oraz Tria fortepianowego d - moll op. 49.

Znakomicie wykonali te dzieła: pianista Michał Rot, skrzypek Piotr Tarcholik i wiolonczelista Wojciech Fudala. Muzycy mieszkają w różnych miastach, ale razem współpracują i spotykają się także w Przemyślu jako pedagodzy Wiosennych Kursów Mistrzowskich, które w przyszłym roku odbędą się już po raz piętnasty.

       Jesień Fudala Rot Tarcholik fot. Maciej Weryk           Trio fortepianowe w składzie: Michał Rot - fortepian, Piotr Tarcholik - skrzypce, Wojciech Fudala - wiolonczela, fot. Maciej Weryk

      

         Pozostały już tylko trzy koncerty XXXIX Przemyskiej Jesieni Muzycznej, podczas których pojawią się także utwory skomponowane w niedalekiej przeszłości.

       Naczelną ideą Towarzystwa Muzycznego w Przemyślu w czasie 160 lat istnienia było łączenie tradycji z nowoczesnością. Zmieniały się czasy i można zaobserwować, jak na przestrzeni tych lat zmieniała się działalność muzyczna, ale same założenia Towarzystwa pozostały takie same, jak w XIX wieku – czyli propagowanie kultury oraz skupianie melomanów. Oprócz muzyków członkami Towarzystwa były zawsze także osoby pracujące w innych zawodach, dla których muzyka była pasją i którzy często wykonywali muzykę w swoim czasie wolnym. Tak jak my dzisiaj zajmowali się działalnością koncertową, działalnością edukacyjną, tworzeniem zespołów muzycznych w zupełnie inny sposób, niż robią to instytucje muzyczne typu filharmonia.

       W sali Towarzystwa Muzycznego odbędą się dwa koncerty kameralne.

       W najbliższy piątek (18 listopada 2022 roku), wystąpią znakomici muzycy związani ze śląskim środowiskiem muzycznym: Bartłomiej Duś – saksofon i Magdalena Duś – fortepian. W programie znajdą się sonaty fortepianowe Wolfganga Amadeusa Mozarta i Maurice’a Ravela w aranżacji na saksofon i fortepian oraz utwór zatytułowany „Aisthetikos”, specjalnie skomponowany dla tego duetu przez Hannę Kulenty. 

        W następnym dniu odbędzie się koncert zatytułowany „Scena młodych” w wykonaniu skrzypaczek Aleksansry Steczkowskiej i Joanny Bartkiewicz, o którym  już wspomniałam na początku naszej rozmowy.

        Na zakończenie uroczystym koncertem świętować będziecie 20-lecie Przemyskiej Orkiestry Kameralnej.

        Nie wiadomo, kiedy te 20 lat minęło i trudno to sobie nawet uświadomić, że już tak długo orkiestra istnieje, ale mamy ogromną satysfakcję z tego, że przez te 20 lat udało się utrzymać działalność orkiestry. Duża w tym zasługa Piotra Tarcholika, który jest naszym mentorem i osobą, która przez te 20 lat dbała o rozwój programowy i techniczny orkiestry. Mimo iż czasem nie mógł z powodu ważnych zobowiązań artystycznych uczestniczyć we wszystkich koncertach, zawsze duchem był z nami obecny.

        Na szczęście w czasie jubileuszowego finału Przemyskiej Jesieni Muzycznej będzie z Wami.

        Nie wyobrażam sobie, abyśmy podczas koncertu jubileuszowego nie wystąpili pod kierunkiem Piotra Tarcholika. Zaplanowany został też program, na który składają się utwory muzycznych cudownych dzieci, na czele z Wolfgangiem Amadeuszem Mozartem, który jest największym geniuszem muzycznym, znanym już jako dziecko. Wykonamy także utwory Josepha Martina Krausa, który w swoich czasach został okrzyknięty szwedzkim Mozartem. Twórczość Krausa nie jest powszechnie znana, ale naszą ideą jest propagowanie muzyki rzadko wykonywanej, a bardzo wartościowej. Wykonamy też Poeme op. 25 Amédée-Ernesta Chaussona, w którym partie solowe wykona Piotr Tarcholik.

         Ten koncert odbędzie się w pięknej sali, w której z tego, co pamiętam, już raz koncertowaliście.

         Ostatni koncert odbędzie się w Sali Przemyskiej Biblioteki Publicznej przy ulicy Grodzkiej. Jest to pięknie wyremontowana sala, która na co dzień nie jest wykorzystywana do koncertów.  Pragniemy zaprezentować mieszkańcom i naszym gościom tę niepowtarzalną salę, w której dla takiego zespołu jak Przemyska Orkiestra Kameralna jest idealna akustyka. Jest to piękne, zabytkowe i bardzo inspirujące wnętrze.

         Bardzo Pani dziękuję za dzisiejsza rozmowę, mam także nadzieję, że więcej o działalności Przemyskiej Orkiestry Kameralnej opowiemy Państwu po Koncercie Jubileuszowym, który także zakończy XXXIX Przemyską Jesień Muzyczną.

         Ja także mam taką nadzieję, bo nasza historia jest bogata i mamy się czym chwalić.

Zofia Stopińska

Jesień Przemyska Orkiestra Kameralna fot. Kamil Krukiewicz i Maciej Weryk

     Przemyska Orkiestra Kameralna z Sebastianem Bernatowiczem po Koncercie Jubileuszowym inaugurujacyem XXXIX Przemyską Jesień Muzyczną, fot. Kamil Krukiewicz i Maciej Weryk

 

 

 

 

Z Marcinem Zdunikiem nie tylko o komponowaniu.

        Proponuję Państwu rozmowę z jednym z wykonawców przedostatniego koncertu i jednocześnie kompozytorem utworu, który zabrzmiał podczas tego wieczoru w Instytucie Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego.
      29 października byliśmy świadkami światowej premiery Kwartetu fortepianowego Marcina Zdunika w wykonaniu kwartetu w składzie: Grzegorz Mania, świetny pianista i zarazem kierownik artystyczny tego festiwalu, Jakub Jakowicz, genialny skrzypek, równie genialna altowiolistka Katarzyna Budnik, nadzwyczajny wiolonczelista i kompozytor Marcin Zdunik.

       Pozwolą Państwo, że przed rozmową przedstawię krótko dotychczasowe dokonania tego Artysty.
Marcin Zdunik wykonuje muzykę od renesansu po dzieła najnowsze, improwizuje, aranżuje i komponuje. Zapraszany do udziału w prestiżowych festiwalach muzycznych – BBC Proms w Londynie, Progetto Martha Argerich w Lugano oraz Chopin i Jego Europa w Warszawie.
        Wystąpił jako solista na estradach wielu renomowanych sal, m.in. Carnegie Hall w Nowym Jorku, Konzerthaus w Berlinie, Cadogan Hall w Londynie i Rudolfinum w Pradze. Wielokrotnie partnerowały mu znakomite zespoły – m.in. Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Narodowej w Warszawie, Orkiestra Kameralna Unii Europejskiej, City of London Sinfonia, Orkiestra Sinfonia Varsovia i City of London Sinfonia, a także wybitni dyrygenci – np. Andrzej Boreyko, Antoni Wit i Andres Mustonen.
        Ważną rolę w jego życiu artystycznym odgrywa współpraca z inspirującymi muzykami, m.in. z Nelsonem Goenerem, Gerardem Causse, Krzysztofem Jabłońskim i Krzysztofem Jakowiczem. W ramach festiwalu Chamber Music Connects the World miał przywilej koncertować wspólnie z Gidonem Kremerem i Yuri Bashmetem.

       Powracamy już do koncertu, który jest teraz w kręgu naszych zainteresowań. Rozpoczęło go Trio e-moll op. 121 na skrzypce, altówkę i fortepian Philippa Schwarwenki.
Środkowym ogniwem było światowe prawykonanie Kwartetu fortepianowego Marcina Zdunika, a na zakończenie wysłuchaliśmy Kwartetu fortepianowego Es-dur op. 47 Roberta Schumanna.
       Znakomite wykonanie sprawiło, że publiczność bardzo gorąco przyjęła wszystkie dzieła, które zabrzmiały tego wieczoru, okazując swój zachwyt długimi brawami.
Po koncercie pobiegłam podziękować wykonawcom za wspaniałą grę i poprosiłam o rozmowę pana Marcina Zdunika.

      Jestem pod wielkim wrażeniem całego koncertu, a przede wszystkim wspaniałego Kwartetu fortepianowego, który Pan skomponował. Ciekawa jestem, jak długo powstawało to dzieło, bo wiadomo było, że prawykonanie odbędzie się dzisiaj, ponieważ było to specjalne zamówienie kompozytorskie na ten wieczór.

       Wiadomo, że trzeba skomponować utwór, żeby wywiązać się z umowy, ale w momencie, kiedy zbliża się deadline, do głowy zaczynają spływać różne pomysły, dużo lepsze niż te wcześniejsze.
Przez całe lato zbierałem szkice, ale miałem w tym czasie mnóstwo innej pracy, grałem bardzo dużo koncertów i nie miałem czasu, aby się zaangażować w komponowanie.
       Na początku września poczułem na plecach oddech deadline, czyli terminu, który się zbliżał. Usiadłem do pisania i wszystko się od razu ułożyło. To był miesiąc intensywnej pracy nad utworem.

       Słuchając dzisiaj prawykonania Pana utworu, pomyślałam, że chyba tworzył go Pan bez przerwy.

       Dokładnie tak było i moim zdaniem dzięki temu utwór jest bardziej spójny wewnętrznie. Ja już przed pisaniem tego utworu miałem koncepcję i wiedziałem mniej więcej, jak chcę, żeby brzmiała ta muzyka. To nie było szukanie „po omacku” pomysłów i eksperymentowanie, tylko zrealizowanie pewnej wizji, która bez konkretnych dźwięków tkwiła mi już w głowie na tyle silnie, że wiedziałem, w którą stronę chcę podążyć, aczkolwiek proces komponowania jest też o tyle ciekawy, że czasami pod wpływem chwili wpadają człowiekowi do głowy różne muzyczne wizje, pomysły, których by się sam nie spodziewał. Ja się sam uczę komponując. Bez komponowania tych obrazów w głowie bym nie miał, a stymulowanie samego siebie, swojej wyobraźni muzycznej do komponowania powoduje, że tak jak w każdej dziedzinie, człowiek jest taką cudowną istotą, która potrafi się rozwijać, potrafi się uczyć i rozwijać również swoją kreatywność.
       To nie jest tak, że mamy od początku jakąś kreatywność, tylko możemy ją poprzez tworzenia pobudzić. Ja bardzo lubię i na pewno będę się starał iść tym tropem. W zeszłym roku napisałem Koncert wiolonczelowy, który udało mi się już kilka razy wykonać.

Marcin Zdunik kwartet fot. Jakub Kwaśniewicz SPMK    Gra kwartet fortepianowy w składzie: Jakub Jakowicz - skrzypce, Katarzyna Budnik - altówka, Marcin Zdunik - wiolonczela, Grzegorz Mania - fortepian, fot. Jakub Kwaśniewicz/SPMK
   
       W tym roku skomponował Pan Kwartet fortepianowe, który dzisiaj po raz pierwszy zabrzmiał w Rzeszowie.

       To nie jest koniec wyzwań na ten rok, a najbliższe to Passacaglia na skrzypce solo, która ma być napisana na grudzień, tak że od razu mam następne wyzwanie, które już zacząłem realizować.

       Po raz pierwszy widziałam i słyszałam dzisiaj, że skrzypce były chwilami wykorzystane jako aerofon, czyli instrument dęty.

       Tak, bo dzięki temu uzyskuję efekt, który bardzo lubię. Dmuchanie w pudło rezonansowe wydaje się efektem bardzo awangardowym, ale wydobywa się dzięki temu niezwykły, głęboki podmuch wiatru, który miał w tym utworze funkcję znaczącą, bo ostatnia część Kwartetu fortepianowego – to Canto del vento, czyli Pieśń wiatru, dlatego jest tam też dużo flażoletów. Flażolety nie są łatwą techniką na instrumencie smyczkowym, ale są niesłychanie inspirujące i piękne brzmieniowo To są melodie, ale jakby frunące nad ziemią.

       Przyzna Pan, że wykonawcy muszą się solidnie przygotować do wykonania, nie jest to łatwy utwór.

       Zdawałem sobie sprawę z tego, że piszę utwór dość trudny i dlatego dość dużo pracy włożyłem w to, żeby on był trudny, ale nie był niewykonalny. Żeby leżał pod palcami mimo tych trudności, które nie wynikały z tego, że chciałem napisać coś karkołomnego. Na przykład wyobrażeniem wyjściowym części drugiej Sempre con moto, było takie perpetuum mobile, które realizuje kilka głosów jednocześnie, taki ruch szesnastkowy z różnymi solówkami i to się zmienia kolorystycznie, ale dla osiągnięcia tego efektu wszyscy muszą równo grać te różne szesnastkowe struktury, które się potem składają w kolejne akordy. To jest po prostu bardzo szybko grany chorał. Po prostu z konkretnej wizji muzycznej, wyrazowej wynika pewna trudność. Tak samo jeśli chodzi o duże użycie flażoletów. Flażolety nie są łatwą techniką na instrumencie smyczkowym, ale są niesłychanie inspirujące i piękne brzmieniowo – te trudności wynikały z potrzeb muzycznych, a nie z potrzeby napisania trudnego utworu.

  Marcin Zdunik Kwartet II fot. Jakub Kwaśniewicz SPMKPodczas prawykonania Kwartetu fortepianowego Marcina Zdunika: Jakub Jakowicz - skrzypce, Grzegorz Mania - fortepian, Katarzyna Budnik - altówka, Marcin Zdunik - wiolonczela, fot. Jakub Kwaśniewicz/SPMK

       Zauważył Pan chyba, że publiczność słuchała Kwartetu z ogromnym zaciekawieniem i jednocześnie uważnie się przyglądała wykonawcom.

        Bardzo mnie to cieszy. Chciałem żeby utwór niósł ze sobą emocje rozmaite, bo każda część jest muzycznym obrazem zupełnie o czymś innym. Zależało mi, żeby był komunikatywny, opowiadający, ale także, żeby był zaskakujący i frapujący w sensie brzmieniowym, żeby był świeży brzmieniowo. Na tym mi bardzo zależało.

        Prawykonanie za Wami, macie utwór gotowy, utwór, który koniecznie należy włączyć do repertuaru.

        Bardzo się cieszymy, że mamy w planach kolejne wykonanie. To także dla mnie jest bardzo ważne. Prawykonanie rządzi się swoimi prawami, bo poza mną nikt z wykonawców tego utworu nie znał. Ja też wykonawczo go nie znałem, bo grałem go pierwszy raz, pomimo, że sam to napisałem.
        My nie wiemy na początku, gdzie są pułapki. Nie wiemy też, które miejsca można zagrać jeszcze lepiej, gdzie można bardziej zaryzykować, bo to się okazuje tak naprawdę na koncercie. Z każdym koncertem można tę interpretację jeszcze ubarwiać i nasycać nowymi emocjami. Cieszę się na to, że będziemy grać ten kwartet jeszcze nie raz i będziemy mieli okazję z tym utworem sobie pożyć jeszcze trochę.

        Życzę Panu, żeby wszystkie nurty muzyki, które Pan uprawia – występy w roli solisty i kameralisty, praca nauczyciela akademickiego i komponowanie – potrafił Pan harmonijnie łączyć.

        Piękne życzenia! Bardzo dziękuję za miłą rozmowę.

Z prof. dr hab. Marcinem Zdunikiem rozmawiałam 29 października 2022 roku, tuż po przedostatnim koncercie 6 Rzeszowskiej Jesieni Muzycznej.

Zofia Stopińska

Marcin Zdunik Kwartet IV fot. Jakub Kwaśniewicz SPMK

 Kwartet fortepianowy w składzie: Grzegorz Mania - fortepian, Jakub Jakowicz - skrzypce, Katarzyna Budnik - altówka, Marcin Zdunik - wiolonczela żegna się z rzeszowską publicznością, fot. Jakub Kwaśniewicz/SPMK

Dawid Lubowicz: "Gram i tworzę różnorodną muzykę"

          Naszym gościem jest pan Dawid Lubowicz, skrzypek, kompozytor, wykonawca muzyki klasycznej i jazzowej.

        Ukończył Pan studia na Akademii Muzycznej w Warszawie (aktualnie Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina), ale także Akademię Muzyczną w Katowicach, gdzie studiował Pan w klasie skrzypiec jazzowych. Równolegle studiował Pan na dwóch uczelniach?

        Najpierw studiowałem w Warszawie w klasie profesora Konstantego Andrzeja Kulki, zaraz po ukończeniu liceum muzycznego, a dziesięć lat później zdecydowałem się jeszcze na kolejne studia, tym razem w Akademii Muzycznej w Katowicach u dr Henryka Gembalskiego, na skrzypcach jazzowych. Postanowiłem uzupełnić wykształcenie, ponieważ od dziecka równolegle były to moje dwie drogi – klasyka i jazz.

        Od lat studenckich, a może nawet wcześniej, fascynowała Pana kameralistyka, jest Pan współzałożycielem co najmniej sześciu zespołów, wykonujących bardzo różnorodną muzykę.

        Od dziecka interesowałem się różnymi rodzajami muzyki. Pochodzę z Zakopanego, dlatego od zawsze byłem osłuchany z folklorem, z nutą podhalańską, a do tego przez wiele lat uczyłem się klasyki, grałem jazz, a później zainteresowałem się stylem tangowym. Miałem między innymi swój kwartet jazzowy, kwartet klasyczny, a obecnie mam swój kwartet jazzowy, ale w klasycznym składzie: „Atom String Quartet” oraz występuję w zespole „Bester Quartet”, z którym gram muzykę, mówiąc w dużym uproszczeniu, żydowską z elementami jazzu i improwizacji.
Gram różnorodną muzykę.

        Pochodzi Pan z muzycznej rodziny i słuchał Pan muzyki od początku życia, ale ciekawa jestem, kiedy zaczął Pan komponować?

         Pierwsze kompozycje napisałem będąc uczniem Liceum Muzycznego w Rzeszowie, gdzie uczyłem się w klasie skrzypiec Oresta Telwacha. Bardzo dobrze wspominam ten czas. W tej szkole wiele się nauczyłem, już ona przygotowała mnie do zawodu muzyka. Utwory, które wtedy napisałem, często wykonuję również dzisiaj. Dlatego mogę powiedzieć, że wtedy zaczęła się moja kompozytorska działalność.

         Skoro wspomniał Pan Rzeszów, to trzeba powiedzieć, że stąd pochodzi Pana ojciec, który będąc już dorosłym mężczyzną, ożenił się z mieszkanką Zakopanego i tam ich rodzina zamieszkała, tam przyszły na świat dzieci. Rodzinny dom ojca był w Rzeszowie i stąd pewnie decyzja o kontynuowaniu nauki w Liceum Muzycznym w Rzeszowie.

         Dokładnie tak było. Często muszę się tłumaczyć, dlaczego wybrałem liceum w Rzeszowie, skoro jestem z Zakopanego, skąd przecież bliżej jest do Krakowa. Tak jak pani powiedziała, mam połowę rodziny w Rzeszowie. Tata ukończył tę samą szkołę, wtedy jeszcze nie było to liceum, tylko szkoła muzyczna II stopnia. Cała nasza trójka – najpierw brat, później ja i siostra – trafialiśmy po kolei do tej właśnie szkoły.

         Później brat i Pan zdecydowaliście się na studia w Warszawie. Tam też, w centrum Polski, zamieszkaliście. Prowadząc tak intensywną i różnorodną działalność najwygodniej mieszkać w stolicy.

         Można tak w dużym skrócie powiedzieć. Tu łatwiej jest nawiązać współpracę z różnymi instytucjami. Z bratem Jakubem najwięcej działamy razem w Teatrze Muzycznym „Roma” w Warszawie, gdzie mój brat jest obecnie dyrektorem muzycznym. W „Romie” otrzymaliśmy kilka lat temu bardzo poważne zadanie, które dało nam wiele satysfakcji i frajdy, a było to napisanie muzyki do musicalu „Piloci”. To było poważne wyzwanie, bo musical trwa trzy godziny i muzykę napisaliśmy razem.
Często także otrzymujemy zlecenia od innych instytucji: przygotowujemy aranżacje dla wielu teatrów – Teatru Narodowego w Warszawie, Opery Nova w Bydgoszczy i Teatru Muzycznego im. D. Baduszkowej w Gdyni.
Tak jak pani wspomniała, Warszawa jest dogodnym miejscem dla muzyków i można powiedzieć, że jest „trampoliną” do różnych innych miejsc.

         Jakiś czas temu byłam w „Romie” na musicalu „Piloci” i jestem do tej pory pod jego wielkim wrażeniem. Myślę, że ten spektakl jeszcze długo zostanie w repertuarze tego teatru. Można także nabyć nagrania, które cieszą się ogromnym powodzeniem. Otrzymaliście już chyba platynową płytę.

          Tak, nawet podwójną platynę. Teraz musical „Piloci” już zszedł z afisza. Był wystawiany kilkaset razy przez dwa albo trzy sezony artystyczne. Może kiedyś nastąpi jego powrót. Za to przygotowana została jego skrócona, koncertowa wersja, na którą składają się oryginalne piosenki z choreografią i scenografią. Tę wersję wykonujmy kilka razy w miesiącu. W listopadzie także można będzie ją można zobaczyć.
Cieszymy się, że zawsze sala jest wypełniona po brzegi; dla nas jako twórców jest to ogromna nagroda i satysfakcja, że ludzie przychodzą, chcą oglądać i słuchać.

          Uczestniczył Pan w realizacji wielu płyt, zarówno jako muzyk zaproszony, jak i współtwórca, czy też lider. Nagrania z Pana udziałem są dobrze przyjmowane przez publiczność i krytyków.

          Jako muzyk jestem angażowany do wielu projektów, dla różnych wykonawców. Nagrałem kilkadziesiąt płyt, ostatnio policzyłem i jest ich ponad siedemdziesiąt. Są wśród nich także szczególnie bliskie mojemu sercu dokonania, takie jak moja płyta autorska „Inside”, ostatnia płyta duetowa „Stories” i płyty z Atom String Quartet, z których dwie otrzymały prestiżowe nagrody „Fryderyk”, a kilka było do nich nominowanych. Moja solowa płyta też otrzymała nominację. To cieszy, że ktoś docenia tę muzykę. Niedawno nagrałem z moim zespołem Bester Quartet najnowszy krążek, który już niedługo się ukaże i liczę na to, że również spotka się z przychylnością melomanów.

Dawid Lubowicz Płyta

                                          Dawid Lubowicz na okładce płyty "Stories", fot. Sisi Cecylia.       

Powiedzmy więcej o nowiuteńkiej płycie „Stories”, której kilka razy słuchałam i jestem pod wrażeniem. Rzadko się spotyka płyty z duetami skrzypcowymi. Nagrań na skrzypce solo, trio, kwartet, kwintet czy orkiestrę kameralną mamy mnóstwo.

          To prawda, że płyt na duet skrzypcowy jest mało, ale też samej literatury na ten skład jest niewiele. Ja celowo wybrałem sobie właśnie tę niszę. Przyszedł mi taki pomysł, żeby skomponować duety skrzypcowe i wydać je w nutach. A później stwierdziłem, że to jest rzadkość, żeby współczesny kompozytor muzyki napisanej (nie improwizowanej) nagrywał osobiście swoje utwory i dlatego postanowiłem te duety nagrać.

          Jak powstawały te utwory? Na przestrzeni dłuższego okresu, czy też niedawno?

          Pierwszy duet zatytułowany „Carpathian” powstał w 2015 roku, a zmotywował mnie do jego napisania międzynarodowy konkurs kompozytorski na duety skrzypcowe: „Crossover Composition Award” w Mannheim w Niemczech. Wśród blisko 600. zgłoszonych duetów autorstwa kompozytorów z całego świata, mój utwór zdobył IV nagrodę, a następnie został wydany nakładem wydawnictwa Peermusic. To zachęciło mnie do stworzenia następnych duetów, które tak naprawdę powstały w dość krótkim okresie – mniej więcej w półtora roku, w czasie pandemii, kiedy wszyscy, a zwłaszcza muzycy, mieli dużo czasu, bo wszystkie koncerty zostały odwołane i można było skupić się na własnej twórczości. Ponieważ wtedy nie mogliśmy się spotykać w większych składach, to stwierdziłem, że duet będzie optymalną opcją.

          Zaprosił Pan do nagrania tych duetów Christiana Danowicza, znakomitego skrzypka, który związany jest z wrocławskim środowiskiem muzycznym.

          Christian jest moim kolegą jeszcze z lat studenckich, w tym samym czasie co ja studiował w Warszawie w klasie skrzypiec i dyrygentury. Jest niezwykle utalentowanym, wspaniałym artystą. Nie znam drugiego człowieka o tak różnorodnym rodowodzie, bo Christian urodził się w Buenos Aires w Argentynie, później wychowywał się we Francji, ma też pochodzenie wschodnie, polskie i włoskie. Trudno powiedzieć, jaka krew w nim płynie, ale to bogactwo kulturowe składa się na to, że jest wspaniałym skrzypkiem i świetnie czuje różne rodzaje muzyki. Bliska jest mu także muzyka tangowa, bo jego ojciec grywał z samym Astorem Piazzollą.
Od początku, planując nagranie, pomyślałem o Christianie. Znamy się świetnie, wiem jak on gra, jak prowadzi zespół jako koncertmistrz NFM Orkiestry Leopoldinum we Wrocławiu. Cieszę się, że od razu zgodził się nagrać ze mną te duety.

          Długo wybieraliście miejsce tych nagrań?

          Na miejsce zdecydowaliśmy się szybko, ale wcześniej dość długo zastanawiałem się nad wyborem realizatora dźwięku. Ostatecznie wybór padł na Antoniego Grzymałę, który znakomicie nagrywa muzykę klasyczną i to on mi polecił Sanktuarium w Miedniewicach niedaleko Skierniewic jako miejsce nagrania. Wnętrze świątyni jest piękne, ma świetną akustykę z bardzo dobrym naturalnym pogłosem.

Dawid Lubowicz Płyta Christian Danowicz

                                                   Christian Danowicz na okładce płyty "Stories", fot. Sisi Cecylia.   

Duety zamieszczone na płycie „Stories” podobają się nie tylko mnie. W dołączonej do płyty książeczce jest rekomendacja Mistrza Jerzego Maksymiuka, który napisał te słowa: „Skrzypcowych duetów Dawida Lubowicza (szerszej publiczności dał się poznać, jako twórca muzyki do musicalu „Piloci”) warto posłuchać dla własnej przyjemności. Porywające bałkańskie, a czasem bartokowskie rytmy, dyskretny liryzm, ciekawe wzory melodyczne, a przy tym jeszcze faktury i barwy! Przyjemnie się słucha, zwłaszcza, że sprzyja temu mistrzowskie wykonanie. Gwarantowane jest też podniesienie optymizmu. Czego trzeba więcej?”

          Muszę powiedzieć, że ta opinia Maestro Jerzego Maksymiuka, nie wynika z tego, że znamy się i współpracujemy od wielu lat. Zanim ją wyraził, poprosił o nagranie i nuty. Dokonał bardzo dokładnej analizy. Później zaprosił mnie do swojego domu i dość długo rozmawialiśmy, widziałem wszystkie jego notatki w nutach, miał też swoje spostrzeżenia i uwagi. Analizowaliśmy dokładnie cały materiał i dlatego tym bardziej Jego rekomendacja jest dla mnie bardzo cenna.

         Dziewięć bardzo różnorodnych, zachwycających pięknymi melodiami utworów. Kiedyś w rozmowie Maestro Jerzy Maksymiuk powiedział, że najtrudniej jest napisać piękną melodię. Słuchając Pana kompozycji odnosi się wrażenie, że nie ma Pan żadnych problemów z pisaniem melodii.

         Wychodzę z takiego założenia, że w muzyce rzeczą nadrzędną jest melodia i chcę tak komponować, żeby utwór został zapamiętany. Według mnie decyduje o tym melodia. Wszystko inne jest do niej dodatkiem. Mogę powiedzieć, że dość często, chociaż nie zawsze, przychodzą mi do głowy melodie, które podobają się słuchaczom.

          Polecamy Państwu gorąco płytę „Stories”.

          Płyta jest dostępna w sklepach stacjonarnych, jak i we wszelkich serwisach streamingowych w Internecie, ale chciałbym dodać, że wszystkie zamieszczone na niej utwory zostały opublikowane w wersji nutowej i wydane przez wydawnictwo Ars Musica. Mogę się pochwalić, że oprócz Maestro Jerzego Maksymiuka, jeszcze trzy inne wybitne osobowości wyraziły swoje opinie, które zamieszczone są w tych zbiorach nutach. Profesor Konstanty Andrzej Kulka docenił wiele skrzypcowych aspektów technicznych. Bardzo dobrze o utworach wypowiedzieli się również maestro Marek Moś oraz Adam Sztaba. Dla mnie to jest bardzo ważne, że takie osobistości świata muzycznego wyraziły się pozytywnie na temat mojej muzyki.

Dawid Lubowicz Fota w nutach

                                              Dawid Lubowicz zdjęcie w wydaniu nutowym, fot. Sisi Cecylia.      

Z pewnością jest to motywujące do dalszej pracy twórczej. Proszę nam jeszcze powiedzieć o wybitnych osobowościach ze świata muzyki, z którymi współpracował Pan podczas realizacji różnych projektów i licznych koncertów w kraju i za granicą. Z pewnością te spotkania zaowocowały wieloma nowymi pomysłami.

         Oczywiście, takie spotkania są bardzo budujące i otwierają mi głowę na nowe pomysły. Obcowanie z wybitną osobą sprawia, że człowiek przenosi się do innej rzeczywistości.
Najczęściej spotykam się z różnymi, wielkimi nazwiskami występując w zespole „Atom String Quartet”.
Mieliśmy przyjemność grać m.in. z Branfordem Marsalisem, Bobbym McFerrinem, Władysławem Sendeckim, jednym z najlepszych jazzowych pianistów na świecie. Ostatnio w Filharmonii Berlińskiej graliśmy z innym wybitnym pianistą Joachimem Kühnem oraz jego trio. Współpracowaliśmy ze znakomitymi polskimi wykonawcami. Mieliśmy trasę z Anną Marią Jopek, występowaliśmy z Olgą Pasiecznik, Januszem Olejniczakiem i Leszkiem Możdżerem. Trudno mi teraz wymienić z pamięci wszystkie te osoby, ale takie spotkania bardzo wiele wnoszą, są fascynujące i bardzo rozwijające. Co ciekawe, im większy artysta, tym łatwiej z nim nawiązać kontakt, bo są to często ludzie bardzo skromni, którzy nie muszą niczego udowadniać – wystarczy, że wychodzą na scenę, skupiają się wyłącznie na muzyce, a wszyscy są oczarowani.

         Wspomnieliśmy już, że pochodzi Pan z muzycznej rodziny. Tato jest skrzypkiem i gitarzystą, mama śpiewa, starszy brat Jakub jest pianistą, Pan sam wybrał skrzypce, czy uległ Pan namowom kogoś z rodziny?

          Od dziecka obserwowałem rodziców, widziałem, jak tata gra na gitarze i na skrzypcach i to skrzypce bardzo mi się spodobały. Podobno jak byłem bardzo małym chłopcem, to próbowałem sam sobie taki instrument skonstruować i udawałem, że gram stając obok włączonego radia. Później jak już wziąłem do rąk prawdziwe skrzypce, to lubiłem bardzo dużo ćwiczyć. Zdarzało się że rodzice zwracali mi uwagę, żebym już przestał. To w obecnych czasach może wydawać się dziwne, ale mnie fascynowało ćwiczenie.
Nasz dom był przesiąknięty muzyką. Mama do tej pory prowadzi różne zespoły wokalne i chór. Gdy byłem uczniem, także mi akompaniowała na fortepianie. Z bratem graliśmy dużo razem, zarówno muzykę klasyczną, jak i jazzową. Później jego zafascynowała dyrygentura, produkcja muzyczna i komponowanie. Siostra też przez całe życie śpiewała i śpiewa do dzisiaj. Niedawno brat, siostra i ja mieliśmy wspólny koncert. Jest on jest dostępny na YouTube kanału RDC (Radio dla Ciebie) „Kwarantanna w Hi-FI”.

          Czy często zapraszani jesteście jako rodzinny zespół do wykonywania koncertów?

          Tak, dla wielu ludzi takie koncerty są bardzo atrakcyjne. A my mamy jeszcze to szczęście, że bardzo dobrze się rozumiemy w muzyce, więc z przyjemnością występujemy wspólnie.

          Chyba od dwóch lat jest Pan także pedagogiem. Przyszedł czas, aby dzielić się swoją wiedzą i doświadczeniami z młodymi osobami, które chcą pójść w Pana ślady. To także zajmuje Panu pewnie sporo czasu.

          Słusznie pani zauważyła, że dojrzałem do tego, bo kiedyś wydawało mi się, że nigdy nie będę chciał uczyć, a dzisiaj patrzę na to inaczej, kiedy jestem już nieco starszy i okazuje się, że mam studentów, którzy są o 20 lat młodsi niż ja. Chcą grać jazz, chcą improwizować, ale nie tylko…
Od 2020 roku prowadzę klasę skrzypiec jazzowych na kierunku Jazz i Muzyka Estradowa Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.
Przychodzą do mnie skrzypkowie i czegokolwiek chcą się nauczyć, to ja im pokazuję – obojętne, czy to jest klasyka, muzyka folkowa czy jazzowa, bo we wszystkich tych trzech gatunkach dobrze się czuję. Ale głównie uczę muzyki jazzowej i improwizowanej.
Jestem wykładowcą już trzeci rok, ale dla mnie wciąż jest to jeszcze bardzo nowe doświadczenie. Chcę także powiedzieć, że bardzo dużo sam się mogę nauczyć podczas zajęć ze studentami, dzięki temu, że wiem, z jakimi problemami się zmagają. Teraz patrzę na to z zupełnie innej pespektywy, niż kiedy sam byłem studentem.

          Pewnie żyje Pan według ściśle zaplanowanego kalendarza. Wiem, że z Atom String Quartet niedawno wróciliście z koncertów w Niemczech i pewnie sporo jest planów na najbliższe miesiące.

          Ostatnio tak się składa, że kiedy już nie ma żadnych obostrzeń związanych z pandemią, na szczęście wróciły także koncerty i nawet się trochę skumulowała ich ilość, a do tego jeszcze zazwyczaj jesień jest takim okresem wzmożonej aktywności dla większości muzyków. W najbliższym czasie czeka nas sporo koncertów, z czego bardzo się cieszymy, bo nie wiemy, co nam przyszłość przyniesie.

           Na zakończenie naszej rozmowy chcę jeszcze raz polecić czytelnikom najnowszą Pana płytę "Stories".  Życzę Panu, aby wszystkie nurty działalności harmonijnie udawało się Panu godzić, aby w Pana życiu prywatnym i zawodowym ciągle była harmonia.

           Bardzo dziękuję za te życzenia, bo harmonia jest bardzo potrzebna. Oby jak najmniej dysonansów, a jak najwięcej pozytywnej harmonii. Mam także nadzieje, że niedługo będzie okazja do kolejnego spotkania.

Zofia Stopińska

Dawid Lubowicz Zdjęcia i płyta

Wojciech Fudala: "Wiolonczela w naturalny sposób odzwierciedla ludzkie emocje"

Zapraszam na spotkanie z Wojciechem Fudalą, wybitnym polskim wiolonczelistą, pedagogiem, członkiem zespołu Polish Cello Quartet. Myślę, że nasza rozmowa zainteresuje nie tylko muzyków, ale także szerokie grono ludzi kochających muzykę. Polecam ją gorąco wszystkim, którzy rozpoczynają muzyczną drogę i marzą o sukcesach w konkursach, występach w najsłynniejszych salach koncertowych, pod batutami opromienionych sławą dyrygentów. Mam nadzieję, że znajdą wiele wskazówek, jak spełnić swoje marzenia.

       Wszystkie notki biograficzne i informacje o Panu, które dotąd czytałam rozpoczynają się od czasu, kiedy rozpoczynał Pan już działalność artystyczną. Wiem, że pochodzi Pan z rodziny o tradycjach muzycznych, ale jestem ciekawa, jak to się stało, że rozpoczął Pan naukę gry na wiolonczeli.

       To jest ciekawa historia. Pochodzę z rodziny muzyków. Dziadek był organistą, ciocia jest pianistką i przez lata uczyła w Państwowej Szkole Muzycznej w Katowicach, mama gra na skrzypcach, a ojciec jest kontrabasistą. Ja i moje rodzeństwo rozpoczęliśmy także przygodę z muzyką. Moje starsze rodzeństwo rozpoczynało od nauki gry na skrzypcach. Brat i siostra jednak zrezygnowali z grania po kilku latach domowych walk podczas ćwiczenia z mamą. Rodzice doszli wtedy do wniosku, że jeśli będę chciał grać na instrumencie, to niech nie będą to skrzypce (po raz kolejny).
       Ze strony rodziców nie było absolutnie żadnej presji, żebym rozpoczął naukę w szkole muzycznej. Sam zdecydowałem, że chcę się uczyć w szkole muzycznej, ale bezpośredni powód w tamtym momencie nie był związany z muzyką. Chodziło o to, że szkoła podstawowa, do której bym prawdopodobnie został posłany, trochę mnie przerażała i nie chciałem do niej trafić. Na egzamin wstępny zaprowadziła mnie moja siostra. Ja miałem takie samo marzenie jak większość dzieci, chciałem grać na fortepianie. Ten instrument zawsze stał w domu i jako małe dziecko próbowałem coś już na nim grać.
        Podczas egzaminu powiedziano siostrze, że mam za małe dłonie i gra na fortepianie będzie mi sprawiać trudności, w zamian zasugerowano mi naukę gry na wiolonczeli. Nigdy w naszym domu nikt nie grał na wiolonczeli, ale kiedy instrument znalazł się w domu, to od razu zakochałem się w wiolonczeli.
Nawet pamiętam, że w pierwszych dniach nauki w szkole, poproszono wszystkich uczniów, aby narysowali kim chcieliby być w przyszłości i ja narysowałem siebie na małym krzesełku z wiolonczelą na ogromnej estradzie. Tak zapadła decyzja, że zostanę wiolonczelistą.

       Nauczyciele gry na wiolonczeli, także preferują dzieci, które mają długie palce.

       To prawda. Byłem małym chłopcem i ze względu na moją budowę ciała, na początku dostałem najmniejszy instrument jaki był dostępny w szkole. Rodzice znaleźli najniższe krzesło, ale ono także okazało się za wysokie i szukano najgrubszych książek pod stopy. Pod jedną nogą miałem ustawioną wielką, grubą encyklopedię, a pod drugą biblię. To dość symboliczne.. Tak sobie radziliśmy na samym początku.

       Powiedział Pan, że zakochał się w wiolonczeli i dlatego z pewnością chętnie Pan ćwiczył, robił Pan postępy i pewnie też szybko zaczął Pan występować na popisach, szkolnych koncertach i konkursach.

       Od samego początku bardzo lubiłem występować i nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej. Muszę tu wspomnieć moją pierwszą nauczycielkę – wspaniałą panią Alicję Murzynowską, z którą mam w dalszym ciągu kontakt i wiem, że śledzi moje działania. Bardzo dużo jej zawdzięczam zarówno jako wiolonczelista, ale także jako muzyk. Pani Alicja potrafiła zaszczepić w dzieciach, które rozpoczynały naukę gry na wiolonczeli, radość i miłość do muzyki. To był bardzo ważny dla mnie czas.
       Dzięki pani Alicji Murzynowskiej dosyć szybko spotkałem na swojej drodze profesora Pawła Głombika, u którego później się już stale uczyłem. Każdego mojego kolejnego mistrza spotykałem dzięki mistrzom, z którymi już współpracowałem.

       Profesor Paweł Głombik starał się, aby jego utalentowani studenci brali udział w różnych kursach i kontaktowali się ze sławnymi mistrzami i pedagogami gry na wiolonczeli.

       Tak było i dlatego studiując w Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach w klasie prof. Pawła Głombika, spotkałem prof. Jeroen’a Reuling’a , który został zaproszony do naszej uczelni, aby poprowadzić lekcje mistrzowskie. Od pierwszej lekcji wiedziałem, że chcę u niego studiować i te studia pozwolą mi jeszcze bardziej się rozwinąć. To spotkanie było jak „kliknięcie”. Studiując równolegle w Katowicach, rozpocząłem studia w Konserwatorium Królewskim w Brukseli w klasie prof. Jeroen’a Reuling’a , z którym się do dzisiaj przyjaźnimy.

       Trzeba jeszcze dodać, że był Pan wtedy stypendystą Rządu Belgii i ukończył Pan z najwyższym wyróżnieniem Konserwatorium Królewskie w Brukseli. Studiował Pan również w elitarnym instytucie muzycznym Chapelle Musicale Reine Elisabeth w Waterloo.

       Według mnie trzyletnie studia pod kierunkiem Gary’ego Hoffmana były najważniejszym etapem na mojej drodze artystycznej. Każdy z nas ma swoich idoli. Ja zawsze chciałem, nawiązać z nim kontakt i studiować u niego. Możliwość studiów u tego Mistrza pojawiła się dopiero, kiedy otworzył klasę wiolonczeli w elitarnym instytucie muzycznym, który opiekuje się wąskim gronem młodych muzyków. Chapelle nie jest typową uczelnią. Poza zajęciami z wybitnymi artystami, prowadzona jest bardzo bogata działalność koncertowa, co daje szanse studentom występować z orkiestrami w znakomitych salach koncertowych. To był dla mnie wyjątkowy czas i sam kontakt z Garym Hoffmanem był bardzo ważny w moim rozwoju jako artysty, a teraz także jako pedagoga.
Uczę w Akademii Muzycznej w Łodzi i wiele rzeczy, o których rozmawialiśmy podczas spotkań z Gary’m , przekazuję dalej moim studentom.

       Wspomniał Pan, że z przyjemnością Pan występował, a kiedy zaczął Pan uczestniczyć w konkursach, i które miały szczególne znaczenie dla Pana rozwoju artystycznego.

       Konkursy nigdy nie były dla mnie najistotniejszym elementem moich zmagań scenicznych. Raczej była to droga do uzyskania możliwości występowania publicznego już po konkursie. Te pierwsze przesłuchania (bo nie nazywałbym ich konkursami), zaczęły się już w szkole muzycznej I stopnia. Podczas jednego z pierwszych przesłuchań spotkałem prof. Pawła Głombika i wkrótce rozpocząłem z nim współpracę.
       Udział we wszystkich konkursach był, zawsze to powtarzam moim studentom, wielką motywacją do tego, żeby wspinać się na swój najwyższy poziom wykonawczy i artystyczny oraz pracować nad dużym repertuarem i rozbudowywać go. To jest bardzo potrzebne, bo każdy potrzebuje motywacji i jeśli dla kogoś motywacją jest udział w konkursie, to powinien jak najczęściej to robić.
Istotnym dla mnie był Międzynarodowy Konkurs im. Davida Poppera na Węgrzech, bo to było pierwsze zetknięcie z międzynarodowym środowiskiem wiolonczelistów, a ostatnim znaczącym konkursem był Konkurs Muzyczny Królowej Elżbiety Belgijskiej. Była to pierwsza edycja Konkursu Królowej Elżbiety poświęcona wiolonczeli. Dla mnie wielkim sukcesem było już samo dostanie się do tych zmagań.
       Był to dla mnie także dosyć trudny czas, ponieważ rozpocząłem wtedy pracę zawodową w orkiestrze, wróciłem do Polski po kilku latach nieobecności i moje życie koncertowe w tym konkretnym czasie jeszcze nie rozkwitło. Była to świetna motywacja do pracy.

        Bardzo szybko pojawił się Pan na estradzie jako solista, bo w 2007 zadebiutował Pan wykonując Koncert wiolonczelowy a-moll Camila Saint-Saens’a z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Śląskiej.

        Do dzisiaj bardzo ciepło wspominam ten występ, ponieważ w tej orkiestrze moi rodzice spędzili dużą część swojego życia zawodowego. Podczas tego koncertu moja mama grała w drugich skrzypcach. Znałem to miejsce doskonale, bo grałem już w tej sali kilkakrotnie. To jest przepiękne miejsce o bardzo dobrej akustyce, a ponieważ od dziecka chodziłem na koncerty i na próby Filharmonii Śląskiej, to co najmniej połowa muzyków orkiestry bardzo dobrze mnie znała. Dlatego podczas tego koncertu czułem się jak w domu i każdemu życzę takiego początku kariery estradowej.

        Trzeba także stwierdzić, że miał Pan do tej pory szczęście jeśli chodzi o występy ze świetnymi orkiestrami, pod znakomitymi batutami.

        To prawda, zawsze wyznaję zasadę, że szczęściu trzeba pomagać i staram się to robić, Nie boję się wyzwań repertuarowych i stale rozbudowuję swój repertuar, zarówno jako solista, a także w duecie z Michałem Rotem i w kwartecie wiolonczelowym.
        Stawianie sobie wyzwań od początku było bardzo ważne, ale też miałem szczęście. Jako solista miałem szczęście spotkać wspaniałych dyrygentów. Wyjątkowym spotkaniem scenicznym była współpraca z maestro Eiji Oue, z którym wykonywałem Koncert Mieczysława Weinberga z Orkiestra Polskiej Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku. To wspaniały artysta (wieloletni asystent Bernsteina), z którym nić porozumienia była kompletnie pozawerbalna. Takie występy długo się pamieta, kiedy nie trzeba dużo mówić, tylko można skupić się na muzyce.

        Bardzo ważnym nurtem w Pana działalności jest muzyka kameralna. Jest Pan członkiem i założycielem Polish Cello Quartet, który prowadzi bardzo dynamiczną działalność artystyczną. Coraz więcej macie w repertuarze utworów komponowanych specjalnie dla Was.

         Na temat wykonawstwa muzyki kameralnej prowadziliśmy kiedyś dyskusję z przyjaciółmi z kwartetu i doszliśmy do wniosku, że dzielenie muzyki na kameralną i inną jest pomyłką . Dla mnie każda muzyka jest muzyką kameralną, zarówno wtedy, kiedy gram jako solista z towarzyszeniem orkiestry, współpracując w mniejszym gronie jakim jest kwartet czy duet, zawsze mamy do czynienia z jakimś rodzajem współpracy i na tym polega kameralistyka.
         Działalność Polish Cello Quartet trwa już dekadę i ten fakt jest dowodem na to, że to jest bardzo ważne pole dla każdego z nas. Od początku pracujemy w tym samym składzie: Tomasz Daroch, Wojciech Fudala, Krzysztof Karpeta oraz Adam Krzeszowiec. Ciągle rozbudowujemy nasz repertuar i poszerzamy pola naszej działalności.
          W październiku wystąpimy na zaliczanych do najważniejszych festiwali kameralnych i festiwali muzycznych w ogóle. Będzie to Cello Biënnale w Amsterdamie, stolicy wiolonczelistów, gdzie wykonamy aż cztery koncerty. Będziemy dzielić estradę z takimi artystami jak Jean-Guihen Queyras czy Mario Brunello. Jest to marzenie wielu wiolonczelistów, żeby wystąpić w tym miejscu. Bardzo się z tego cieszymy. Z Amsterdamu lecimy wprost do Meksyku na Festival Internacional Cervantino w Guanajuato. Nigdy jeszcze nie graliśmy w Ameryce Południowej i współpraca z tym festiwalem cieszy nas szczególnie, tym bardziej, że jest to jedna z najważniejszych imprez muzycznych w tej części świata, a wykonywać będziemy tam m.in. muzykę Fryderyka Chopina. Polish Cello Quartet jest w dobrym momencie i czekamy na kolejne wyzwania.

              Polish Cello Quartet w składzie: Wojciech Fudala, Adam Krzeszowiec, Tomasz Daroch i Krzysztof Karpeta, fot. Łukasz Rajchert

Polish Cello Quartet fot. Łukasz Rajchert

      Czy zespół również w tym roku był organizował Międzynarodową Akademię Wiolonczelową w Nysie?

       W lipcu zakończyliśmy IX Międzynarodową Akademię Wiolonczelową i uważam, że była to bardzo udana edycja, chociaż nie obyło się bez niespodzianek. Dzień przed rozpoczęciem otrzymaliśmy telefon od Juliusa Bergera, że otrzymał pozytywny wynik testu na Covid-19 i nie mógł przyjechać, ale znaleźliśmy godne zastępstwo w postaci prof. Roberto Traininiego z Konserwatorium w Bolzano, a także przyjechał Tomáš Jamník, znakomity czeski wiolonczelista, który związany jest z nowojorską Juilliard School.
       Akademia odbyła się bez przeszkód i było to wspaniałe spotkanie artystyczne. Zainteresowanie świetnych młodych wiolonczelistów było ogromne, a w tej chwili przygotowujemy już jubileuszową, bo 10 edycję. W przyszłorocznej edycji wezmą udział światowej sławy wiolonczeliści - Istvan Vardai, Gary Hoffman, Tomáš Jamnik. Cieszę się, że ta impreza tak się rozrosła przez ostatnie lata. Jest to niewątpliwie jedno z najważniejszych tego rodzaju wydarzeń w Europie.

        Jest Pan pedagogiem Akademii Muzycznej w Łodzi i pewnie to ułatwiło stałe kontakty i ożywioną współpracę ze świetnym pianistą Michałem Rotem, który również jest z tą uczelnią związany.

        Owszem, ten fakt spaja naszą działalność, ale spotkaliśmy się zanim ja zacząłem pracę w Akademii Muzycznej w Łodzi, a było to podczas moich przygotowań do Konkursu Królowej Elżbiety.
Wspólnie nagrywaliśmy video do preselekcji do tego konkursu i to było nasze pierwsze spotkanie.
        Od tego czasu rozpoczęliśmy regularną działalność. Od samego początku bardzo dobrze się czujemy i rozumiemy jako ludzie i jako muzycy. Efektem naszej współpracy są m.in. płyty, które wydajemy. Na pierwszej, która ukazała się nakładem wytwórni DUX zawarliśmy Sonaty Mieczysława Weinberga. Jest to wciąż pierwsze i jedyne polskie nagranie tych utworów. Podczas promocji tego albumu otrzymaliśmy stypendium Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego na propagowanie muzyki Weinberga, co zaowocowało serią koncertów. Wspólne koncerty i czas spędzony podczas prób nad tym repertuarem silnie nas połączyły.

         Wytwórnia DUX zapowiada nową płytę w Waszym wykonaniu. Bardzo ciekawe utwory znajdą się na tej płycie. Pierwszym utworem jest Pieśń Roksany Karola Szymanowskiego w Pana transkrypcji.

         Szykujemy się do premiery naszej drugiej wspólnej płyty z Michałem Rotem, na której znajdą się m.in. utwory Karola Szymanowskiego – czyli transkrypcja Kazimierza Wiłkomirskiego Sonaty skrzypcowej op. 9. Ja zająłem się opracowaniem Pieśni Roksany z opery Król Roger, która w większości bazuje na oryginale stworzonym przez Karola Szymanowskiego dla swojego przyjaciela Pawła Kochańskiego. Jest to jedna z najwspanialszych miniatur skrzypcowych i jednocześnie reprezentatywna dla twórczości Szymanowskiego. Te dwie kompozycje stały się punktem odniesienia podczas przygotowań do stworzenia tego albumu.
         Myśl o tej płycie powstała już w momencie premiery pierwszej płyty z sonatami Weinberga. Już wtedy zastanawialiśmy się, co chcielibyśmy wydać na następnym krążku. Ta koncepcja krystalizowała się dosyć długo, bo pomysłów było wiele, ale w momencie gdy dołączyliśmy do naszego repertuaru koncertowego Sonatę Szymanowskiego w wersji na wiolonczelę i fortepian, postanowiliśmy zbudować całą płytę wokół transkrypcji. Kolejnym wspaniałym dziełem, które znalazło się na tej płycie jest Sonata na altówkę i fortepian, którą napisała Rebecca Clarke, brytyjska altowiolistka i kompozytorka. Wersja na wiolonczelę i fortepian tego dzieła została sporządzona przez samą kompozytorkę. Jest to perła repertuaru altowiolistów, ale przez wiolonczelistów jest dosyć rzadko wykonywana. Jest to przepiękne dzieło. Bardzo się cieszymy, że ten utwór trafił na płytę. Dołączyliśmy także autorską transkrypcję krótkiej, ale bardzo pięknej pieśni Rebecki Clarke The Cloths of Heaven, skomponowanej do słów poety Williama Bultera Yeatsa. Ta pieśń stanowi Intermezzo, czyli wprowadzenie do Sonaty.
         Płytę zamyka kolejna transkrypcja z muzyki skrzypcowej – Nigun z cyklu Baal Shem Ernesta Blocha. Jest to bardzo dobrze znany skrzypkom utwór, ale w wersji wiolonczelowej jest dosyć rzadko wykonywany. Cechą wspólną wszystkich kompozycji jest ich niezwykła zmysłowość i emocjonalność, czasem wręcz ekstremalna. Są to bardzo bliskie nam utwory.
Koncepcja płyty opiera się na transkrypcjach, celowo dołączyliśmy do niej utwory wokalne. Chcieliśmy w ten sposób pokazać, jak pięknie wiolonczela potrafi śpiewać.

FudalaRot Duo Wojciech Fudala i Michał Rot 800

        Promocja płyty pewnie zacznie się niedługo, ale trudno będzie Wam zaplanować jakieś dodatkowe koncerty, bo kalendarz jest już zapełniony.

        Zgadza się. Specyfika życia muzycznego wymaga planowania koncertów z dużym wyprzedzeniem i najbliższe miesiące mamy już zajęte. Chcielibyśmy jak najszerzej promować ten album, bo zawiera wybitne dzieła i warte polecenia nie tylko wąskiemu gronu wiolonczelistów, ale także wszystkim melomanom.
Mamy nadzieję zawitać także w Państwa strony. Nasz najbliższy koncert z Michałem Rotem odbędzie się w Warszawie, ale tam planujemy wykonać dzieła Fryderyka Chopina w Studiu S1 podczas Maratonu Chopinowskiego organizowanego przez Polskie Radio Chopin.

        Fryderyk Chopin kochał dźwięk wiolonczeli i kompozycje, które napisał z myślą o tym instrumencie są genialne.

        Chcę podkreślić, że Chopin i Szymanowski to są dwie największe perły naszej muzyki. Wiemy, że poza fortepianem Chopin ukochał sobie wiolonczelę, ale to nie był przypadek, ponieważ miał szanse dobrze poznać ten instrument i mógł polegać na wiedzy oraz umiejętnościach wybitnego w tamtych czasach wiolonczelisty Augusta Franchomma, który przyczynił się do kształtu Sonaty na fortepian i wiolonczelę, a w jeszcze większym stopniu do tego jak brzmi partia wiolonczeli w Grand Duo concertant E-dur.
         W momencie, kiedy zetknąłem się z wydaniem PWM Sonaty w wersji na wiolonczelę i fortepian Karola Szymanowskiego w prefacji przeczytałem słowa znakomitego polskiego wiolonczelisty Kazimierza Wiłkomirskiego, autora tego wydania i twórcy polskiej szkoły wiolonczelowej, który przytacza taką scenę, jak spotkał się z Karolem Szymanowskim i próbował namówić go do napisania utworu na wiolonczelę. Wtedy Szymanowski odpowiedział mu krótko, że nie czuje tego instrumentu, a wiemy, że doskonale pisał na skrzypce, ale nie było to przypadkiem, ponieważ przyjaźnił się z Pawłem Kochańskim, jednym z najwybitniejszych skrzypków tej epoki.
Wiedząc jak znakomicie może brzmieć transkrypcja Sonaty skrzypcowej Szymanowskiego jestem pewien, że gdyby Szymanowski miał szansę współpracować bliżej z wiolonczelistą, to z pewnością skomponowałby coś z myślą o wiolonczeli.

         Od pięciu lat tworzycie duet z Michałem Rotem. Czy są utwory, w których najlepiej się czujecie?

         W naszej działalności z Michałem zdecydowanie bliska nam jest ezoteryczność muzyki Szymanowskiego, jej nieuchwytność i piękno brzmienia, a dla mnie osobiście (czego też szukam w każdej muzyce) ważne jest znalezienie w muzyce śpiewności. Obydwaj nie wyobrażamy sobie życia bez muzyki wokalnej. Bliski jest nam Schumann i Schubert.

         Krążą opinie, że skrzypce są najbliższe głosowi ludzkiemu, ale to wiolonczela chyba jest najbliższa. Grający otacza swoim ciałem instrument, dotyka go bijącym sercem, to też przecież ma wpływ na tę śpiewność.

         To prawda, ale ważne jest także, że skala wiolonczeli obejmuje skale wszystkich głosów ludzkich (od sopranu po bas), to także sprawia, że wiolonczela w naturalny sposób odzwierciedla ludzkie emocje.

         Polecamy Państwu nowy album w wykonaniu znakomitych muzyków: mojego gościa Wojciecha Fudali, wiolonczelisty i pianisty Michała Rota, który ukaże się w drugiej połowie października.

         Pozwoli pani, że wspomnę o instytucjach, bez których ta płyta by się nie ukazała. Serdecznie dziękujemy za wsparcie Fundacji PZU, jak również Fundacji im. Eleny Aleksiejuk oraz Związkowi Artystów Wykonawców STOART, dziękuję także za wsparcie finansowe Akademii Muzycznej im. Grażyny i Kiejstuta Bacewiczów w Łodzi. Zapraszamy do słuchania i mamy nadzieję, że będziemy mogli prezentować te dzieła także na żywo podczas koncertów.

         Dziękuję za rozmowę i życzę Panu, aby znalazł Pan czas na wytchnienie i dla rodziny.

         Bardzo dziękuję, akurat rozmawiamy w czasie, kiedy odpoczywam razem z rodziną w górach niedaleko Dusznik i planujemy wyjście na szlak. Wypoczywamy w bliskości z naturą w pięknej inspirującej okolicy.

Zofia Stopińska

Różne barwy 31. Festiwalu im. Adama Didura

        Wielkie święto muzyki wokalnej, jakim był 31. Festiwal im. Adama Didura odbyło się w tym roku od 19 do 29 września. Festiwal przeszedł do historii, publiczność będzie go jeszcze długo wspominać, przed organizatorami jeszcze sporo prac związanych z minioną edycją i jednocześnie trzeba już myśleć o następnej.
      Powody do zadowolenia ma z pewnością pan Waldemar Szybiak, dyrektor Sanockiego Domu Kultury i Festiwalu im. Adama Didura, bo udało się zrealizować wszystko, co było zaplanowane.
Myślę, że chętnie Państwo przeczytają rozmowę, która została zarejestrowana po zakończeniu tegorocznej edycji.

       W czasie trwania Festiwalu można było spotkać Pana w Sanockim Domu Kultury od rana aż do późnych godzin wieczornych.

       Ktoś może pomyśleć, że skoro organizuję Festiwal już od 31 lat, to mogę bazować na dużym doświadczeniu. Ja jednak do organizacji każdej kolejnej edycji podchodzę tak, jakbym to robił po raz pierwszy. Ale może to dobrze, że nie popadłem w rutynę. Ciągle towarzyszył mi stres, żeby wszystko się udało, żeby wykonawcy i repertuar spodobali się publiczności, bo dobrze pani wie, że sala każdego wieczoru była wypełniona.
Cieszę się, że 31. edycja nie różniła się od jubileuszowej.

       Można powiedzieć, że Festiwal mienił się różnymi barwami.

        To prawda, koncerty były bardzo różnorodne, świetni wykonawcy, publiczność dopisała, stąd dla nas – organizatorów pozostają bardzo miłe wspomnienia i zadowolenie, że ta wielka prezentacja wysokiej sztuki była bardzo udana.

        Pojawiają się w czasie kolejnych Festiwali stałe formy muzyki wokalnej i spektakle baletowe, ale każda edycja jest inna. W tym roku zaproponował Pan dwa spektakle baletowe, co spotkało się z wielkim zainteresowaniem.

        Owszem, ale proszę zwrócić uwagę, że były to bardzo różne spektakle. Pierwszy spektakl „Echoes of Life” – „Echa życia” , zaprezentowany przez dwoje solistów z Hamburga: Silvię Azzoni i Oleksandra Ryabko, przy fortepianie zasiadł Michał Białk i trudno powiedzieć, kto był lepszy tancerze czy pianista, bo wszyscy byli po prostu świetni. To była bardzo trudna sztuka utrzymać przez ponad godzinę w dużym skupieniu publiczność. Pianista grał utwory między innymi: Claude'a Debussy'ego, Philippa Glassa, Roberta Schumanna, Franza Schuberta, Marurice’a Ravela i Johanna Sebastiana Bacha – pięknie skomponowane w całość i równie pięknie zatańczone. Stali bywalcy naszego Festiwalu mówili, że ten wieczór można było porównać tylko ze spektaklami baletu Borisa Eifmana, który przyjeżdżał do Sanoka pięciokrotnie.
        Natomiast drugi wieczór baletowy, to moja idée fixe, żeby pokazać na tym festiwalu „Pana Twardowskiego” Ludomira Różyckiego. Uważam, że to się udało i bardzo intersujące przedstawienie Baletu Opery Krakowskiej, ciekawa choreografia i kostiumy, bardzo dobrze wykonanie.
Dlatego mogę powiedzieć, że oba wieczory były udane.

        Silvia Azzoni i Oleksander Ryabko soliści Baletu Hamburskiego, przy fortepianie Michał Białk podczas spektaklu "Echoes of Life" w Sanockim Domu Kultury, fot. SDK Didur Szybiak Silvia Azzoni Oleksander Ryabko i Michał Białk

        Przez dwa wieczory mieliśmy przyjemność słuchać i oglądać pana Andrzeja Lamperta. Byłam przekonana, że będzie znakomity jako Ruggero w operze „Jaskółka” Giacomo Pucciniego, ale bardzo byłam ciekawa recitalu, bo nigdy nie byłam na recitalu wypełnionym pieśniami.

        Nie znam dobrze planów koncertowy pana Lamperta, ale wiem, że bardzo rzadko występuje z recitalami. W Sanoku wystąpił z niezwykle wysublimowanym recitalem, takim, który rzadko się zdarza, ponieważ recital jest formą zarówno dla wykonawcy, jak i dla publiczności bardzo trudną, a szczególnie, kiedy są to pieśni. Tym bardziej, że w pierwszej części Artysta zaproponował pełne zadumy i nostalgii pieśni Mieczysława Karłowicza. W drugiej części repertuar był bardziej urozmaicony, bo słuchaliśmy pieśni między innymi Stanisława Moniuszki, Fryderyka Chopina i Ignacego Jana Paderewskiego.
Andrzej Lampert ma bardzo piękny, aksamitny głos tenorowy i ten głos do zaproponowanego repertuaru był znakomity.
        Świetny był także w operze „Jaskółka”, wykonanym przez Operę Śląską i równorzędną partnerką dla Andrzeja Lamperta była Iwona Sobotka w roli Magdy. Śpiewała pięknie, perliście w każdym rejestrze. To jest głos na największe sceny operowe świata i wkrótce tak będzie. Byliśmy zauroczeni jej wykonaniem partii Magdy w operze „Jaskółka”.

        Trochę tak już jest, bo coraz częściej śpiewa za granicą i mniej czasu ma na występy w Polsce.

                    Iwona Sobotka (Magda) i Andrzej Lampert (Ruggero) w operze "Jaskółka" na scenie Sanockiego Domu Kultury. fot SDK    Didur Szybiak Iwona Sobotka i Andrzej Lampert

                                    
       Chcę aby powiedział Pan o elementach edukacyjnych Festiwalu im Adama Didura, które dla publiczności przychodzącej na koncerty rozpoczynające się o 18.00 w Sanockim Domu Kultury są niedostrzegalne.

        Ma pani z pewnością na myśli Obóz humanistyczno-artystyczny, który w tym roku organizowany był dla dzieci klas drugich i trzecich szkoły podstawowej. Uczestniczyło w nim około 60 uczniów. Zorganizowaliśmy dla nich zajęcia z: teatru, muzyki, plastyki i tańca. Ideą przewodnią był mistrz „Pan Twardowski”, o którym wiele słyszały i łatwiej im było zrozumieć realizowane w czasie zajęć elementy. Nagrodą dla nich był udział w spektaklu baletowym „Pan Twardowski” . Była pokaźna grupka uczestników obozu i wszyscy z zainteresowaniem oglądali spektakl.
Organizujemy te zajęcia dla dzieci, bo mamy świadomość, że musimy zainteresować naszym festiwalem także młode pokolenia, które będzie później przychodzić na koncerty festiwalowe i inne wydarzenia artystyczne.

        Po raz 30. zorganizowany został Ogólnopolski Otwarty Konkurs Kompozytorski im. Adama Didura.

        Organizację tych konkursów rozpoczęliśmy w 1992 roku i wtedy pierwszym laureatem był Wojciech Widłak, obecnie rektor Akademii Muzycznej w Krakowie i laureatów, którzy komponują i jednocześnie zajmują eksponowane stanowiska jest coraz więcej. Przypomnę, że Adam Wesołowski jest dyrektorem Filharmonii Śląskiej, Rafał Kłoczko niedawno został dyrektorem Filharmonii Zielonogórskiej, Paweł Łukaszewski jest prorektorem Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie, prorektorem w tej uczelni w minionych kadencjach był także Dariusz Przybylski, który prowadzi nadal działalność pedagogiczną, a oprócz tego nadal komponuje i koncertuje.
        Są jeszcze dwie „nasze panie” które zrobiły międzynarodowe kariery – myślę tutaj o Katarzynie Głowickiej i Agacie Zubel. Katarzyna Głowicka między innymi cztery lata temu wystawiła swoją operę Unknown, I live with you, w Brukseli i dzieło spotkało się z bardzo dobrym odbiorem.
Wiem, że 9 listopada Agata Zubel ma prawykonanie swojego II Koncertu fortepianowego skomponowanego na zamówienie London Philharmonic , a pierwszymi wykonawcami dzieła będą: Tomoko Mukaiyama – fortepian. London Philharmonic Orchestra pod batutą dyr. Edwarda Gardnera.
        O laureatach naszego konkursu, którzy prężnie działają na polu muzyki więcej i dłużej moglibyśmy rozmawiać, bo bardzo nas cieszą ich sukcesy.
Myślę, że grono jurorów stanowili zawsze świetni kompozytorzy. Wspomnę tutaj już nieżyjących : Witolda Rudzińskiego, Krystynę Moszumańską-Nazar, Marka Stachowskiego, Zbigniewa Bujarskiego. Aktualnie także mamy znakomite jury, bo tworzą je : Eugeniusz Knapik, Wojciech Widłak - nasz pierwszy laureat i Wojciech Ziemowit Zych, który nagradzany był podczas szóstej edycji konkursu w Sanoku.
        Tak jak pani wspomniała, w tym roku odbyła się 30. edycja. Jurorzy nie przyznali pierwszej nagrody, a drugą nagrodę otrzymał Jakub Borodziuk za utwór Nokturn. Pieśń na tenor lub mezzosopran i kwartet smyczkowy do słów Tadeusza Micińskiego. Jak zwykle, prawykonanie odbyło się w Sanockim Dom Kultury 29 września przed koncertem finałowym Festiwalu. Bardzo interesująco zaprezentowali utwór znakomici wykonawcy – Ewa Biegas – mezzosopran i Airis String Quartet.

Jakub Borodziuk - laureat II Nagrody i Waldemar Szybiak - dyrektor Festiwalu im. Adama Didura podczas wręczania nagrody w XXX Konkursie Kompozytorskim im. Adama Didura, fot. SDK Didur Szybiak z laureatem konkursu

       Warto wspomnieć także o innych wydarzeniach, które podczas tej edycji się odbyły i trzeba je koniecznie odnotować.

       Rozpoczęliśmy, według mnie bardzo udaną Galą Operową poświęconą Gioacchino Rossiniemu w wykonaniu solistów i orkiestry Polskiej Opery Królewskiej, która była u nas w tym roku dwukrotnie, bo artyści tego teatru wystąpili jeszcze z zainscenizowanym „Śpiewnikiem domowym” Stanisława Moniuszki w reżyserii Andrzeja Strzeleckiego.
       Została też wystawiona klasyczna operetka, czyli Zemsta nietoperza Johanna Straussa świetnie wyreżyserowana przez Henryka Konwińskiego, a wykonawcami byli soliści, chór, balet i orkiestra Opery Śląskiej w Bytomiu pod dyrekcja Przemysława Neumanna.
       Finałowy wieczór rozpoczął się bardzo uroczyście, bo wręczeniem panu Juliuszowi Multarzyńskiemu, artyście fotografikowi, który towarzyszy nam od wielu lat, Teatralnej Nagrody Muzycznej im. Jana Kiepury, a była to nagroda specjalna za całokształt pracy artystycznej. Później wręczona została wspomniana już nagroda tegorocznemu laureatowi Konkursu Kompozytorskiego im. Adama Didura i wykonana została nagrodzona kompozycja.
       Zakończył tegoroczny Festiwal koncert polskiej piosenki filmowej w wykonaniu: Bożeny Zawiślak-Dolny, jej córki Katarzyny Zawiślak-Dolny, Marcina Jajkiewicza i Jakuba Milewskiego, a towarzyszyła im Orkiestra Arte Symfoniko pod dyrekcja Mieczysława Smydy.
        Być może Adam Didur cieszył się razem z publicznością, bo przypomnę tylko , że Adam Didur w 1936 roku zagrał w filmie, a była to komedia muzyczna „Amerykańska awantura” w reżyserii Ryszarda Ordyńskiego. Nie był wykonawcą głównej roli, ale to dla nas był powód, żeby w ramach festiwalu, któremu patronuje, odbył się koncert muzyki filmowej.
Ten koncert był łagodnym, rozrywkowym zwieńczeniem całego festiwalu.

        Pewne deklaracje ze sceny padły i niedługo zacznie Pan pracować nad 32. edycją . Życzę Panu sukcesów w pozyskiwaniu darczyńców, żeby przyszłoroczny festiwal był równie różnorodny, aby mógł Pan zaprosić znakomitych wykonawców do Sanoka.

        Dziękuję bardzo, mam nadzieję, że będziemy zdrowi, aby móc się cieszyć dobrą muzyką.

Zofia Stopińska

Fotografia moją pasją

       Jest mi ogromnie miło, że tuż po zakończeniu 31. Festiwalu im. Adama Didura w Sanoku, mogłam porozmawiać z panem Juliuszem Multarzyńskim, polskim artystą fotografikiem, inżynierem, dziennikarzem, menedżerem kultury i wydawcą. W tym roku okazja była szczególna, bowiem 26 września w siedzibie Mazowieckiego Teatru Muzycznego im. Jana Kiepury w Warszawie, odbyła się gala wręczenia Teatralnych Nagród Muzycznych im. Jana Kiepury. Nagrody przyznano w szesnastu kategoriach konkursowych. Trzeba dodać, że Teatralne Nagrody Muzyczne im. Jana Kiepury są jedynymi w Polsce nagrodami dla teatralnego środowiska muzycznego. Od 2007 r. przyznaje je kapituła powołana przez dyrektora MTM im. Jana Kiepury w Warszawie. Nagrody specjalne za całokształt pracy artystycznej otrzymali dyrygentka Ewa Michnik i artysta fotografik Juliusz Multarzyński.

        Serdecznie Panu gratuluję z okazji otrzymania Nagrody Specjalnej im. Jana Kiepury za całokształt pracy artystycznej. Jak już wymieniłam na wstępie wykonuje Pan kilka zawodów jednocześnie, ale myślę, że najważniejsza jest fotografia.

        Ma Pani rację, fotografia jest moją pasją od dziecka. Tak się złożyło, że za trzy miesiące upłynie dokładnie 39 lat od momentu pierwszych zdjęć, które wykonałem w teatrze. Chyba chciał los, że znalazłem się wtedy z aparatem fotograficznym w Teatrze Wielkim w Warszawie, najpierw podczas próby, a później w czasie przedstawienia „Strasznego dworu” Stanisława Moniuszki. W spektaklu tym wystąpili między innymi Bogdan Paprocki i Andrzej Hiolski. Pierwszy raz ich widziałem i słuchałem na żywo. Oczywiście wiedziałem kim oni są i wielokrotnie słuchałem ich nagrań w radiu. Jak zobaczyłem ten „Straszny dwór”, wysłuchałem Bogdana Paprockiego i Andrzeja Hiolskiego na żywo, to pomyślałem sobie (oczywiście bez większego przekonania), że chyba mnie już stąd nikt nie wyrzuci.

        Jeden dzień wystarczył Panu na podjęcie decyzji, co będzie Pan robił w życiu.

         Tak, w tym dniu uświadomiłem sobie, że chcę związać swoją przygodę fotograficzną z muzyką, z operą, z baletem. Interesowałem się fotografią i wiedziałem, że fotografią się będę chciał się zająć zawodowo, ale że taką tematyką, to nie wiedziałem.

         Miałam szczęście poznać Pana w Sanoku, podczas Festiwalu im. Adama Didura i było to już dość dawno.

         Jestem po raz trzynasty na tym Festiwalu i jak widać tegoroczny jest dla mnie bardzo szczególny. Pierwszy raz byłem tu w 2008 roku.

Adam DidurJan Kiepura i Olga Didur Wiktorowa w Woli Sękowej1

                   Adam Didur, Jan Kiepura i Olga Didur-Wiktorowa w Woli Sękowej, fot. z archiwum Juliusza Multarzyńskiego                    

          Ponieważ koncerty i spektakle festiwalowe trwają w tym roku od 22 września, nie mógł Pan być w Warszawie i odebrać nagrody podczas gali, statuetkę do Sanoka przywiózł i wręczył Panu Jakub Milewski, szef artystyczny Mazowieckiego Teatru Muzycznego, przed rozpoczęciem koncertu finałowego 31. Festiwalu im. Adama Didura. Gorące oklaski świadczyły, że dla sanockiej publiczności było to ważne wydarzenie, że jest Pan w tym mieście artystą znanym i cenionym, chociaż nigdy Pana nie widać w czasie pracy.

         Fotografowanie w teatrze, na festiwalach muzycznych, jest szczególne, bo trzeba wykonywać fotografie przy trudnych, często bardzo skąpych pod względem oświetleniowym warunkach i na dodatek tak, aby nie przeszkadzać artystom i publiczności. Dzisiejsza technika ułatwia bardzo takie fotografowanie. Jak rozpoczynałem kilkadziesiąt lat temu, to na prawdę było trudno robić dobre fotografie z koncertów, a tym bardziej ze spektakli. Niewiele osób podejmowało się wtedy takiej działalności fotograficznej w sposób konsekwentny i profesjonalny.

        Obecnie pod tym względem jest o wiele łatwiej. Przy fotografowaniu trzeba zawsze mieć wielki szacunek do artystów i do tego jakich emocji i wrażeń nam dostarczają przez swoje występy. Z przykrością muszę powiedzieć, że to się przez lata zmieniło, niestety na niekorzyść. Często jest tak, że kontakt z artystą przykładowo po koncercie, nie jest po to, aby mu pogratulować, ale po to, aby promować siebie samego wykorzystując wspólną fotografię z artystą! To takie dawne fotografowanie się z „misiem”. Istnieję tylko wtedy, kiedy podpisuję wykonane przez siebie fotografie, a w czasie fotografowania jestem anonimową osobą z aparatem fotograficznym.

         Fotografuje Pan we wszystkich polskich teatrach operowych, wykonane zdjęcia są często publikowane w prasie polskiej i zagranicznej, wykorzystywane w książkach i encyklopediach, kalendarzach oraz na plakatach i okładkach płyt. Zdobywają nagrody i wyróżnienia na międzynarodowych konkursach fotograficznych Jest Pan autorem wielu indywidualnych wystaw fotograficznych m.in. w Japonii, Luxemburgu, Niemczech, Norwegii, Rosji, Szwajcarii, Stanach Zjednoczonych, Tajwanie i najważniejszych ośrodkach muzycznych w Polsce. Wiele Pana prac było prezentowanych na wystawach zbiorowych m.in w Argentynie, Belgii, Brazylii, Chorwacji, Hongkongu, Indiach, Jugosławii, Łotwie, Kanadzie, Korei, Macao, RPA, Rumunii, Serbii, na Łotwie, Sri Lance i we Włoszech. Podziwialiśmy wystawę Pana zdjęć zarejestrowanych w czasie Festiwalu im. Adama Didura, a niektóre z nich do dzisiaj możemy oglądać, ponieważ ozdabiają wnętrza Sanockiego Domu Kultury.

         Współpracowałem i współpracuję ze wszystkimi polskimi teatrami operowymi. Wielokrotnie miałem w nich wystawy m.in. o balecie, operze, dyrygentach, pianistach, Giuseppe Verdim, Richardzie Wagnerze, Wacławie Niżyńskim i tej najważniejszej dla mnie, o wielkiej polskiej artystce i patriotce Marcelli Sembrich-Kochańskiej. Ta ostatnia wystawa była prezentowana we wszystkich teatrach operowych oprócz Polskiej Opery Królewskiej, która na razie nie ma możliwości wystawniczych, ale mam nadzieję, że po wybudowaniu nowej siedziby, pierwszą wystawą będzie właśnie o Marcelli Sembrich-Kochańskiej.

        Wystawa ta była również eksponowana na wielu festiwalach muzycznych m.in. w Busko-Zdrój, Krynicy-Zdrój, Szczawnie-Zdrój, Kudowie-Zdrój, w Muzeum Marii Konopnickiej w Żarnowcu, Muzeum im. Kazimierza Pułaskiego w Warce, Muzeum Kraszewskiego w Dreźnie, na cmentarzu Johannisfriedhof, gdzie jest pochowana i w kościele w Bolechowie w którym jej ojciec był organistą i gdzie się wychowywała, a także w Sanockim Domu Kultury, na festiwalu swojego partnera scenicznego Adama Didura.

Fragment wystawy o Marcelli Sembrich Kochanskiej podczas Festiwalu im. Jana Kiepuru w krynicy ZdrójJuliusz Multarzyński1

     Fragmenty wystawy o Marcelli Sembrich-Kochańskiej podczas Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy-Zdrój © Juliusz Multarzyński

        Jestem szczęśliwą właścicielką obszernych rozmiarów, pięknie wydanej książki „Marcella Sembrich-Kochańska. Artystka świata" autorstwa Małgorzaty Komorowskiej i Juliusza Multarzyńskiego. To jest niezwykle ciekawy i dokładny dokument najsłynniejszej polskiej śpiewaczki. Odwiedzili Państwo chyba prawie wszystkie miejsca, w których Artystka przebywała.

         We wszystkich miejscach nie byliśmy, bo to jest trudne do zrealizowania, ale odwiedziliśmy z panią Małgorzatą Komorowską te najważniejsze. Książka, a właściwie album nie powstałby, gdyby nie stypendium Fundacji Kościuszkowskiej, które umożliwiło pani Małgorzacie Komorowskiej zebranie źródłowych materiałów o artystce w Stanach Zjednoczonych. Dzięki książce również Marcellą Sembrich-Kochańską zainteresowała się młoda, bardzo zdolna polska reżyserka Radka Franczak, która przygotowuje film dokumentalny o śpiewaczce. Mam nadzieję, że w przyszłym roku uda się dokończyć jego realizację w 165 rocznicę urodzin artystki. Myślę, że dzięki filmowi Marcella Sembrich-Kochańska zyska w polskiej świadomości przysługującą jej właściwą rangę na którą bez wątpienia zasługuje.

        Skąd Pana sentyment do kresów, bo przecież Marcella pochodzi z Kresów.

         Moi rodzice też pochodzą z Kresów, więc nic dziwnego, że są one dla mnie bardzo bliskie. Marcella wychowywała się w Bolechowie, miasteczku leżącym pomiędzy Stryjem a Stanisławowem (obecnie Iwano-Frankiwsk) w ubogiej rodzinie. Jej ojciec był organistą, nauczył ją grać na fortepianie i na skrzypcach, a także śpiewać. Być może dzieciństwo spędzone w niełatwych warunkach sprawiło, że kiedy później była bardzo majętną osobą, to ciągle pomogała tym, którzy wymagali wsparcia finansowego. Kiedy wybuchła I wojna światowa, to ona pierwsza zaczęła zbierać pieniądze w Stanach Zjednoczonych na rzecz ofiar wojny, zakładając w grudniu 1914 roku Polsko-Amerykański Komitet Pomocy własnego imienia. W kwietniu 1915 roku dotarł do Ameryki Ignacy Jan Paderewski i od tego momentu działali wspólnie gromadząc bardzo poważne kwoty na rzecz ofiar wojny. Niezależnie od tego Paderewski prowadził działalność polityczną, przyczyniając się znacząco do uzyskania przez Polskę niepodległości. Mam wrażenie, że dzisiaj rola obojga artystów nie jest w tym względzie właściwie doceniana.

Marcella Sembrich Kochańska w swojej posiadłości w Bolton Landing

            Marcella Sembrich-Kochańska w swojej posiadłości w Bolton Landing, fot. z archiwum Juliusza Multarzyńskiego

        Od dawna odwiedzam prowadzony przez Pana portal internetowy „Maestro” www.maestro.net.pl , w którym odnotowywane są różne wydarzenia z dziedziny muzyki klasycznej.

        Założyłem ten portal razem z moim przyjacielem Wiesławem Sornatem, który niestety już odszedł od nas. Autorami tekstów portalu Maestro są osoby o dużym dorobku w muzyce poważnej, które kiedyś były m.in. dyrektorami teatrów operowych, śpiewakami, muzykami, muzykologami, a obecnie zajmują się krytyką i komentowaniem wydarzeń muzycznych. Cieszy mnie to, że portal ma dużo czytelników nie tylko w Polsce, ale również za granicą.

        Ma Pan ogromne zbiory, które ciągle się powiększają i nowych wystaw mogłoby być więcej, ale przygotowanie wystawy wymaga dużo pracy.

        Opracowanie wystawy, jak ma się już do niej zgromadzony materiał dokumentalny, jest bardzo poważnym przedsięwzięciem, wymagającym dużo pracy i czasu. Trudno znaleźć jakiekolwiek wsparcie finansowe dla takiego projektu. Marzy mi się jeszcze przygotowanie wystaw o Bogdanie Paprockim i o utworach scenicznych Krzysztofa Pendereckiego. Tę pierwszą planujemy przygotować z prezesem Stowarzyszenia im. Bogdana Paprockiego Adamem Zdunikowskim, ale czy to się uda zrealizować w obecnej sytuacji polityczno-gospodarczej jest dużą zagadką. Dzisiaj modne jest robienie wystaw fotograficznych na Facebooku, ale czy to wnosi coś trwałego do naszego dorobku kulturowego? Przepraszam, ale dla mnie to takie disco polo.

        Na szczęście dużo osób docenia sztukę fotografii i chętnie ogładą prawdziwe wystawy przygotowane przez artystów fotografików, gdzie piękne zdjęcia zamieszczone są z pewnym pomysłem i starannie opisane. To samo dotyczy Pana albumów fotograficznych „Balet w Polsce”, „Mój Verdi”, „Dyrygenci – alfabet ekspresji” czy „Pianiści – studium rubato”. Posiada Pan tytuł Artysty Międzynarodowej Federacji Sztuki Fotograficznej oraz wiele innych odznaczeń państwowych i resortowych. Jestem jednak przekonana, że nagroda specjalna za całokształt pracy artystycznej przyznana Panu przez kapitułę XVI Teatralnych Nagród Muzycznych im. Jana Kiepury, to dla Pana bardzo ważne wyróżnienie.

        Myślę, że jest to największa nagroda jaka do tej pory mnie spotkała i muszę przyznać niespodziewana. Przecież ja ani nie tańczę, ani nie śpiewam, ani też nie gram na żadnym instrumencie. Od pół wieku jestem inżynierem chemikiem, absolwentem Politechniki Wrocławskiej, ale jak to się powszechnie mówi – czuję chemię nie tylko do pierwiastków z tablicy Mendelejewa, ale również do artystów; aktorów, muzyków, tancerzy, a w szczególności do śpiewaków. Dziękuję bardzo Łukaszowi Goikowi dyrektorowi Opery Śląskiej za zaproponowanie mojej osoby do takiego wyróżnienia.

         Drugą osobistością, która otrzymała nagrodę specjalną za całokształt pracy artystycznej jest Pani Ewa Michnik, niezwykle zasłużona artystka dla opery.

         Pani Ewa Michnik ma nieocenione zasługi dla opery, ale też bardzo znacząco przyczyniła się do upamiętnienia Marcelli Sembrich-Kochańskiej. To dzięki pani dyrektor Ewie Michnik powstał jedyny ślad materialny w Polsce o Marcelli Sembrich-Kochańskiej – mianowicie na fasadzie Opery we Wrocławiu jest umieszczona tablica upamiętniająca tę wielką artystkę, która dwanaście razy wystąpiła we Wrocławiu. Szkoda, że o takim upamiętnieniu artystki nie pomyślała dyrekcja Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, w którym też śpiewała. Przypomnę tylko, że wystąpiła w operach: "Łucja z Lammermoor" (4x), "Robert Diabeł", "Lunatyczka", "Cyrulik sewilski" (4x), "Rigoletto", "Hugonoci" (2x), "Traviata" (4x). Zaśpiewała też w Warszawie podczas koncertów w Sali Aleksandryjskiej Ratusza z udziałem Ignacego Jan Paderewskiego (3x), Resursie Obywatelskiej (Dom Polonii), w Resursie Kupieckiej (Pałac Mniszchów), w salach Redutowych Teatru Wielkiego (8x) i w Filharmonii Warszawskiej pod dyrekcją Grzegorza Fitelberga.

Statuetka1

             XVI Teatralne Nagrody Muzyczne im. Jana Kiepury - nagroda specjalna za całokształt pracy artystycznej 2022

         Wiem, że szukając materiałów o Marcelli Sembrich-Kochańskiej, podążali Państwo często śladami Adama Didura.

         Marcella Sembrich-Kochańska przez 25 lat była związana w Metropolitan Opera. Ostatni jej sezon był jednocześnie pierwszym sezonem Adama Didura w MET. Podczas tego współnego sezonu wystąpili razem w "Rigoletto" (3x), "Cyganerii "(5x), "Weselu Figara" (6x). Podczas pożegnalnego występu Sembrich na scenie MET 6 lutego 1909 roku razem zaśpiewali w II akcie "Cyrulika sewilskiego". Didur wystąpił jako Basilio. Sembrich, która była uosobieniem Rozyny, scenę „lekcji śpiewu” zaczęła od "Odgłosów wiosny" Straussa, a potem było "Życzenie" Chopina przy własnym akompaniamencie. Następnie w I akcie "Traviaty", Sembrich była Violettą, a Didur wystąpił jako Doktor Grenvil. Sembrich z Didurem spotkali się jeszcze scenicznie 8 kwietnia 1915 roku w hotelu „Biltmore” podczas imprezy charytatywnej "Noc w Polsce", z której dochód przeznaczono na pomoc ofiarom wojny w Polsce. Didur kolejne 25 lat był związany z Metropolitan Opera w Nowym Jorku, czyli dwoje polskich artystów przez 49 lat królowało na tej scenie. Marcella Sembrich-Kochańska zaśpiewała po szyldem MET 487 razy, a Adam Didur 943 razy. Dzisiaj trudno jest sobie to wyobrazić. W późniejszych latach Adam Didur bardzo mocno wspierał Jana Kiepurę na początku jego kariery w Ameryce i Metropolitan Opera. Bardzo się ze sobą przyjaźnili. Kiedy po latach, Adam Didur zamarzył o nowym samochodzie, na który nie było go stać, to Jan Kiepura sprezentował mu niejako w „rewanżu” za życzliwość u progu własnej kariery i zdobywaniu sławy.

Adam Didur w samochodzie który podarował mu Jan Kiepura1

               Adam Didur w samochodzie, który podarował mu Jan Kiepura, fot. z archiwum Juliusza Multarzyńskiego

         Podczas trwania sanockich festiwali zawsze mieszka Pan we dworze w Woli Sękowej, będącego kiedyś własnością ojca Adama Didura, który także tam mieszkał przez jakiś czas. Wola Sękowa i Sanok, a dokładnie Sanocki Dom Kultury z pewnością są dla Pana inspirujące.

         Jestem pełen podziwu i uznania dla dyrektora Waldemara Szybiaka, który Festiwalem im. Adama Didura kieruje od początku jego powstania. W tym roku odbył się po raz 31-szy. Przyglądając się programowi festiwalu na przestrzeni lat i porównując go z innymi operami, a mamy ich w tej chwili w Polsce jedenaście, to dochodzę do wniosku, że żaden z nich nie powstydziłby się takiej ilości i jakości repertuarowej. Sanoczanie na tej małej scenie w ciągu tych lat mogli zobaczyć kameralne spektakle z Warszawskiej Opery Kameralnej czy Polskiej Opery Królewskiej, ale także monumentalne opery takie jak "Nabucco", czy "Borys Godunow". Myślę, że pokochali operę. Sala widowiskowa jest zawsze wypełniona po brzegi publicznością przy wszystkich wydarzeniach festiwalowych. Można powiedzieć, że Sanocki Dom kultury jest nieformalnie dwunastą sceną operową w Polsce.

        Mam nadzieję, że pozostanie Pan wierny Festiwalowi im. Adama Didura i będziemy się spotykać na następnych edycjach. Nie wyobrażam sobie tego festiwalu bez Pana obecności, bez zdjęć, które są trwałą pamiątką festiwalowych wydarzeń. Dzięki Panu możemy oglądać na zdjęciach występy w Sanockim Domu Kultury: Andrzeja Hiolskiego, Bogdana Paprockiego, Krzysztofa Pendereckiego i wielu innych wspaniałych artystów, którzy już odeszli.

        We dworze w Woli Sękowej jest księga pamiątkowa. Przeglądając ją odnalazłem ślady pobytu wielu najwybitniejszych polskich artystów, a wśród nich bardzo inspirujący wpis i autograf Krzysztofa Pendereckiego. Jest to miejsce bardzo szczególne, magiczne, bardzo inspirujące. Spacerując po zabytkowym parku, kiedy się słucha szumu platanów pamiętających Adama Didura, ma się wrażenie, że słyszy się w oddali jego śpiew.

        Dziękuję za rozmowę.

Zofia Stopińska

Dworek w Woli SękowejJuliusz Multarzyński2

                                                            Dworek w Woli Sękowej © Juliusz Multarzyński

 

Z prof. Martą Wierzbieniec o 68. Sezonie Artystycznym w naszej Filharmonii

     Moim gościem jest pani prof. Marta Wierzbieniec, dyrektor Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie. W najbliższy piątek (14 października) odbędzie się koncert oficjalnie inaugurujący 68. Sezon Artystyczny 2022 / 2023 w naszej Filharmonii, chociaż tak naprawdę prowadzicie działalność koncertową od sierpnia.

       Rzeczywiście oficjalnie rozpoczynamy sezon, trochę później niż zwykle, jeżeli chodzi o cykliczne koncerty orkiestry symfonicznej, ponieważ mieliśmy gruntowny remont sceny. Ostatni taki remont był dwanaście lat temu, a scena jest jednak bardzo intensywnie eksploatowana, bo poza naszymi koncertami odbywają się różnorodne imprezy zewnętrzne, wynajmujemy salę różnym podmiotom, a pamiętajmy, że każdy nasz koncert poprzedza cykl prób i każdy koncert, który organizuje podmiot zewnętrzny, też jest poprzedzony próbami.
Można powiedzieć, że ta scena intensywnie pracuje dzięki temu, że jest takie zainteresowanie różnymi imprezami, koncertami, spektaklami, które się u nas w Filharmonii odbywają.
       Gruntowne prace remontowe zostały niedawno zakończone, scena już jest do dyspozycji orkiestry, trwają próby i 14 października odbędzie się wielki koncert inaugurujący nowy sezon.
Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej wystąpi pod batutą wspaniałego hiszpańskiego dyrygenta Davida Giméneza, a solistą będzie włoski pianista Roberto Prosseda. Program wypełnią: Uwertura do opery „Sroka złodziejka”, Gioacchino Rossiniego, Koncert fortepianowy B-dur KV 595 Wolfganga Amadeusa Mozarta i IV Symfonia B-dur op. 60 Ludwiga van Beethovena. Tymi niezwykle efektownymi utworami przywita Państwa Maestro David Giménez jako główny gościnny dyrygent Filharmonii Podkarpackiej.

       Warto jeszcze wrócić do koncertów plenerowych, które odbyły się w sierpniu i wrześniu. We wrześniu rozpoczął się bardzo interesujący cykl koncertów kameralnych.

       W lecie organizowaliśmy już po raz drugi cykl koncertów pod nazwą „Filharmonia w plenerze”. Przed gmachem filharmonii budowana jest scena, na parkingu ustawione są krzesełka, wszystko jest pięknie otoczone światłami i specjalnym, stylowym ogrodzeniem parkingu od ulicy, a na scenie występowali artyści i słuchaliśmy różnorodnej muzyki, ponieważ w okresie letnim, wieczorową porą w soboty i w niedziele, chcemy posłuchać przebojów muzycznych – na przykład arii z oper i operetek, które nieprzerwanie od dwustu, trzystu lat są chętnie słuchane, cieszą się ogromnym powodzeniem.
Gorąco przyjmowana jest także muzyka instrumentalna, bo chociażby występ Marcina Wyrostka z towarzyszeniem Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej spotkał się z ogromnym zainteresowaniem, a już naprawdę ciekawostką był koncert w udziałem Karen Edwards. Na pewno oczekiwany i niezwykle wzruszający był koncert z udziałem artystów Opery Lwowskiej.

        Ten cykl skończyliśmy 10 września, a już następnego dnia rozpoczęliśmy następny cykl, który nazwaliśmy „Kameralne Koncerty Familijne”. Były organizowane we wrześniu i październiku – jeszcze taki jeden koncert przed nami 23 października, o godzinie 17.00. W niedzielę może chętniej wychodzimy z domu, jak jest jeszcze jasno, a poza tym o tej porze można przyjść na koncert z dziećmi, z wnukami. Te koncerty nie są długie i też są zróżnicowane. Zawsze także jest osoba, która słowem wprowadza w tematykę koncertu, opowiada o wykonawcach, kompozytorach i wykonywanych dziełach
To wszystko sprawia klimat spotkania z muzyką i z wykonawcami, którzy sami często też jakąś ciekawostkę opowiedzą. Mam nadzieję, może uda nam się ten cykl kontynuować także w przyszłym roku.

       Nie możemy także pominąć znakomitego koncertu symfonicznego, który się odbył 30 września w Sali Balowej Muzeum-Zamku w Łańcucie jako Epilog Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. Wystąpił świetny niemiecki wiolonczelista Clemens Weigel, a Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej dyrygował maestro Tadeusz Wojciechowski. Jestem zachwycona faktem, że wszystkimi utworami dyrygował z pamięci, co przełożyło się na wyjątkowo rewelacyjną grę orkiestry.

        Ja także się z tego koncertu bardzo cieszę. Już od kilku lat Muzyczny Festiwal w Łańcucie poprzedzamy, zwykle wczesną wiosną koncertem i na przyszły rok także taki koncert mamy już w styczniu zaplanowany. Chcemy publiczności zasygnalizować, że ten festiwal odbędzie się i już możemy się cieszyć na kolejne festiwalowe wieczory.
        W tym roku, jeszcze w czasie pandemii zrodził się pomysł koncertu, który odbędzie się w okresie późniejszym i będzie epilogiem minionego festiwalu, bo jak to ktoś powiedział, rok czekania na festiwal to zbyt długo. Tak się też stało w tym roku. Jak pani wspomniała, 30 września w sali balowej łańcuckiego Zamku wystąpiła Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej, którą poprowadził maestro Tadeusz Wojciechowski, którego Państwu przedstawiać nie potrzeba, bo wielokrotnie prowadził w Rzeszowie koncerty, także już po tym okresie, kiedy przestał być dyrektorem artystycznym naszej orkiestry.

       Jaki będzie sezon 2022 / 2023.

        Staramy się ciągle szukać nowych pomysłów i przedstawiać naszej wspaniałej publiczności, która pragnie przychodzić do filharmonii, bo odczuwaliśmy to także w czasie pandemii. Ciągle pytano nas, kiedy wracamy, kiedy będzie można przyjść na koncert. Takich telefonów i e-maili było bardzo dużo i za wszystkie bardzo dziękuję. Także sprzedaż biletów świadczy o ogromnym zainteresowaniu publiczności. Dlatego ciągle szukamy nowych pomysłów. Często odnoszę wrażenie, że mamy ich nadmiar – często innowacyjnych, wręcz nowatorskich.
Ze względu na możliwości finansowe nie zawsze i nie wszystkie możemy zrealizować. To się ciągle łączy z finansami, a projekty multimedialne, o których myślę nie są niestety produkcjami tanimi. Zapraszanie gwiazd też kosztuje. Musimy liczyć nasze zamiary, na nasze możliwości.

        Jestem jednak przekonana, że nasza oferta programowa na najbliższy sezon będzie interesująca. Obecnie podaliśmy tylko pierwszą część sezonu, czyli informacje o koncertach, które zaplanowane są do końca stycznia 2023 roku. Pod koniec grudnia, albo na początku stycznia przekażemy informację dotyczącą tej drugiej części – czyli od lutego do końca sezonu.
Udało się zaprosić niektórych artystów, którzy nie mogli wystąpić w czasie pandemii. Na przykład maestro Tadeusz Wojciechowski miał odwołany koncert 4 lutego, ponieważ niestety nie można było zorganizować wtedy koncertu z przyczyn panującego koronawirusa, bo dużo było zachorowań wśród muzyków i pracowników filharmonii oraz wśród publiczności, o czym świadczyły zwroty biletów. Troszeczkę teraz nadrabiamy te zaległości, jeśli chodzi o artystów.

        Bardzo się cieszę, że wystąpi u nas laureat II nagrody trwającego aktualnie Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego i koncert z jego udziałem odbędzie się 18 listopada, a orkiestrę poprowadzi wtedy maestro Wojciech Rodek. Nie po raz pierwszy wystąpi u nas wspaniały dyrygent z Gruzji Miriam Khukhunaishvili – ten koncert odbędzie się 21 października. Tydzień później, po raz kolejny gościć będziemy Jacka Rogalę, dyrektora Filharmonii Świętokrzyskiej w Kielcach. 9 listopada wystąpi u nas Leonora Armelini, włoska pianistka, laureatka V nagrody na XVIII Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. Fryderyka Chopina w Warszawie, która wykona I Koncert fortepianowy e-moll Fryderyka Chopina.
        Nasza orkiestra wystąpi także pod kierownictwem Piotra Pławnera, laureata Pierwszej Nagrody X Międzynarodowego Konkursu im. Henryka Wieniawskiego, który wykona także partie solowe w Koncercie skrzypcowym D-dur Wolfganga Amadeusa Mozarta. Będzie też chyba niezwykły wieczór mikołajkowy, który przygotowujemy głównie z myślą o dzieciach i młodzieży, ale można będzie przyjść całymi rodzinami dokładnie 6 grudnia, nadzwyczajny koncert w Filharmonii z udziałem Mietka Szcześniaka.

        Oczywiście kontynuować będziemy cykl audycji, które odbywają się w szkołach i przedszkolach naszego województwa. Będą także koncerty dla dzieci i młodzieży. Odbywać się będą koncerty z cyklu BOOM – tak nazwaliśmy kilka lat temu koncerty pod nazwą: „Balet, Opera, Operetka, Musical w Filharmonii”, co w skrócie daje „BOOM w Filharmonii”
Realizujemy ciągle jeszcze projekt pod nazwą „Przestrzeń otwarta dla muzyki”. W ramach tego projektu Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej występowała między innymi w Ustrzykach Dolnych, odbył się też koncert w Przemyślu i w kilku innych miejscowościach naszego województwa. Te koncerty cieszą się także ogromnym zainteresowaniem, o czy świadczą spływające do mnie e-maile z prośbami, gdzie jeszcze taki koncert powinien się odbyć.

        Przy tak różnorodnej działalności zaplanowanie sezonu nie jest proste.

        To prawda programowanie sezonu nie jest sprawą prostą , ale staramy się, aby wyjść naprzeciw oczekiwaniom publiczności. Przed nami jest także trochę niewiadomych, bo widzimy i słyszymy, że koronawirus jeszcze nie odpuszcza, ale mamy nadzieję, że będzie omijał zarówno Państwa, jak i nas, że będziemy się mogli spotykać w Filharmonii Podkarpackiej w czasie koncertów: symfonicznych, kameralnych, spektakli operowych, operetkowych i wszystkim będzie dopisywał dobry nastrój, a straszna wojna, która toczy się już od wielu miesięcy na Ukrainie, pomyślnie dla tego narodu, a tym samym dla nas wszystkich się zakończy. Będziemy mogli w spokoju organizować swoje cele, swoje plany, swoje marzenia i tego wszystkiego Państwu życzę.
Spotykajmy się w Filharmonii, bo wszyscy potrzebujemy wsparcia, otuchy i odskoczni od codziennej rzeczywistości i muzyka daje takie możliwości. Życzę Państwu wspaniałych wrażeń, wzruszeń i artystycznych doznań w czasie pobytu w Filharmonii.

Zofia Stopińska

Z Grzegorzem Manią nie tylko o 6 Rzeszowskiej Jesieni Muzycznej

      Wieczorny koncert, który odbył się wczoraj (8 października 2022r.) w kościele oo. Dominikanów zainaugurował 6 Rzeszowską Jesień Muzyczna. Aby przybliżyć Państwu wszystkie wydarzenia tegorocznego festiwalu, przed tym koncertem, poprosiłam o rozmowę pana Grzegorza Manię, znakomitego pianistę, prawnika, współzałożyciela oraz prezesa Stowarzyszenia Polskich Muzyków Kameralistów, które organizuje Rzeszowską Jesień Muzyczną.

       Tegoroczna Jesień Muzyczna zapowiada się bardzo interesująco i kolorowo.

       Tak, bardzo kolorowo nie tylko ze względu na otaczającą nas piękną jesienną przyrodę, ale ponieważ udało nam się zorganizować bardzo dużo koncertów, chyba najwięcej z dotychczasowych edycji. Siedem z nich odbędzie się w Rzeszowie i trzy towarzyszące, bo postanowiliśmy „rozlać” festiwal na region, a odbędą się one w Niwiskach, Dzikowcu i w Raniżowie.
Niektórzy muzycy koncertujący w Rzeszowie pojawią się także w tych miejscowościach.
Ponadto artyści wystąpią w bardzo różnych składach i z bardzo różnorodnymi programami. Mam nadzieję, że wszystkie nasze propozycję przypadną Państwu do gustu.

       Koncerty w Rzeszowie odbywają się w stałych miejscach – w soboty w kościele oo. Dominikanów, a w niedziele w pobliskim Instytucie Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego. To są Wasi stali partnerzy.

       Na szczęście miejsca koncertów są bardzo blisko siebie i nawet gdyby ktoś pomylił miejsca, to nie ma wielkiego problemu, bo godziny są zawsze te same i można po sąsiedzku szybko zmienić miejsce.. Koncerty rozpoczynają się o 19.00 i tylko jeden koncert, który zakończy festiwal 30 października, rozpocznie się o 20.00, po zakończeniu wszystkich mszy u Dominikanów.

       Wspomniał Pan o różnorodnych składach, ale trzeba także podkreślić różnorodność wykonywanej muzyki, bo w programach widnieją zarówno utwory Wolfganga Amadeusa Mozarta, jak i zapowiedź pierwszego wykonania utworu twórcy, którego zaliczyć możemy jeszcze do młodego pokolenia muzyków.

       Owszem, w Rzeszowie odbędzie się prawykonanie nowego utworu i bardzo się z tego cieszę. Bardzo nam zależy, aby powstała tradycja, że tu jest pewien inkubator twórczości i powstają nowe rzeczy, które tutaj są prezentowane.
       W tym roku przedstawimy bardzo specyficzne dzieło fantastycznego wiolonczelisty Marcina Zdunika, który niedawno odkrył w sobie także zew twórczy. W zeszłym roku odbyło się prawykonanie jego Koncertu na wiolonczelę i orkiestrę, natomiast w tym roku mogliśmy skorzystać z programu zamówienie kompozytorskie Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, stąd ta nadzwyczajność jednego z koncertów, bo to dzieło jest dołączone do programu. To będzie Kwartet fortepianowy Marcina Zdunika, który już nam przesłał nuty i mogę Państwa zapewnić, że utwór jest bardzo ciekawy.
Marcin wspomniał, że inspiruje się przeszłością i czerpie z potężnego dorobku twórczego i jest to bardzo przyjemna twórczość dla słuchaczy, chociaż jest tam także trochę eksperymentów, bo Marcin patrzy w przyszłość, ale będąc wykonawcą ma świetne wyczucie czego oczekuje publiczność. To będzie bardzo ciekawy Kwartet, ale musimy na niego poczekać bliżej finału, bo do 29 października.
      Okrasiliśmy to prawykonanie utworu Marcina Zdunika arcydziełem kameralnym, bo będzie też Kwartet fortepianowy Roberta Schumanna i chyba mało znane Trio na skrzypce, altówkę i fortepian Philippa Scharwenki. My jeszcze – czyli Katarzyna Budnik i ja, w bonusie od siebie dodamy Państwu Fantazję na altówkę i fortepian Zygmunta Stojowskiego.

       Zacznijmy jednak od początku, bo rozmawiamy przed pierwszym koncertem, który wykona wspaniałe trio.

       Wspaniałe, złożone z instrumentów dętych stroikowych LLLeggiero Woodwind Trio, które u nas już kiedyś gościło w sali kameralnej Filharmonii Podkarpackiej i rozszerzone do kwintetu dętego. Teraz powracają jako Trio ze świetnym programem, bo będzie Divertimento Mozarta, ale będzie także utwór kapitalnego kompozytora Aleksandra Tansmana i usłyszymy również Preludia trzygłosowe Władysława Żeleńskiego. Ten kolorowy program na pewno się publiczności spodoba.
       Wspomnę jeszcze, że LLLeggiero Woodwind Trio nagrało dla nas płytę, która ukazała się na początku tego roku, a zespół tworzą: Maksymilian Lipień (obój), Piotr Lato (klarnet), Damian Lipień (fagot).
Natomiast już jutro, czyli 9 października proponujemy Państwu recital wokalny, na scenie sali Instytutu Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego pojawią się Ewa Leszczyńska – sopran i Paweł Popko – fortepian. Wykonają pieśni Obradosa, Ravela, będzie bardzo kolorowo, bo usłyszymy też Siedem Pieśni Karola Szymanowskiego do słów Jamesa Joyce'a. Nawiązujemy w ten sposób do przypadającej w tym roku 140 rocznicy urodzin Karola Szymanowskiego.

       Za tydzień czeka nas tylko jeden koncert, ale bardzo interesujący.

       Wystąpi niecodzienna formacja kameralna złożona z dwóch akordeonów, na których świetnie grają Alena Budziňáková i Grzegorz Palus. Ten bardzo energetyczny duet, repertuarowo wpisze się w tradycję transkrybowania utworów. Będziemy mogli wysłuchać transkrypcji utworów Bacha, Griega, Ravela i Szymanowskiego.
Duo Accosphere, które tworzą Alena Budziňáková i Grzegorz Palus, to zespół wielokrotnie nagradzany, koncertujący po całym świecie i zapraszam na koncert tego duetu 15 października o 19.00 do kościoła oo. Dominikanów.
14 października Duo Accosphere wystąpi z koncertem towarzyszącym w Raniżowie.

       22 i 23 października wystąpią młodzi wykonawcy.

       W ten weekend będzie konkursowo dla odmiany, bo w sobotę mamy laureatów II nagrody Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki. Będzie to Kwintofonia w składzie: Jagoda Krawczewska (flet), Jakub Jackowski (obój), Adam Eljasiński (klarnet), Michał Kanawka (waltornia), Rafał Zason (fagot). W wykonaniu tych świetnych muzyków usłyszymy bardzo ciekawy program – mi. in. Kwintet Wojciecha Kilara. Ten koncert odbędzie się w kościele Dominikanów. Natomiast w niedzielę będziemy gościć laureatki VII Międzyuczelnianego Polskiego Konkursu Duetów Instrumentalnych i Wokalnych – fantastyczny duet, który tworzą Justyna Khil (sopran) i Rozalia Kierc (fortepian). Młode artystki wykonają pieśni różnych kompozytorów, a znajdą się wśród nich: Richard. Strauss, Carl Maria von Weber, Karol Szymanowski, Mieczysław Karłowicz i Szymon Laks. Bardzo się cieszę, z tak różnorodnego programu, a szczególnie, że usłyszymy pieśni Laksa, znakomitego polsko-żydowskiego kompozytora. Te młode, zdolne wykonawczynie niedawno z tym programem wystąpiły w Bangkoku.

       Koniec października oznacza także zakończenie 6 Rzeszowskiej Jesieni Muzycznej.

       W sobotę odbędzie się koncert nadzwyczajny, o którym wiele powiedziałem już na początku rozmowy. Podkreślę tylko, że wystąpią wyśmienici muzycy. Wszystkie osoby grały już w Rzeszowie, chociaż nigdy nie występowały razem: Jakub Jakowicz genialny skrzypek, równie genialna altowiolistka Katarzyna Budnik, nadzwyczajny wiolonczelista Marcin Zdunik i ja będę miał szczęście z nimi wystąpić.
       Wykonamy wspólnie Kwartet fortepianowy Roberta Schumanna, nieznane Trio fortepianowe Philippa Scharwenki i będzie premiera światowa Kwartetu fortepianowego Marcina Zdunika. Ten koncert odbędzie się 29 października o 19.00 w Instytucie Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego.
W następnym dniu finiszujemy największą formacją kameralną Extra Sounds Ensemble pod dyrekcją Alicji Śmietany. Będziemy mieli bardzo ciekawy program, bo związany ze świętem, które następuje po tym koncercie i będzie także czas na refleksję . Pojawią się również znane dzieła w transkrypcji Alicji Śmietany. Będzie chwila zadumy, ale też energetycznie. Mam nadzieję, że będzie to wymarzony finał.

       Już Pan wspominał, ale warto powtórzyć, że ten koncert odbędzie się 30 października o 20.00 w kościele oo. Dominikanów. Śmiem twierdzić, że muzyka kameralna cieszy się coraz większym powodzeniem. Coraz częściej chcą ją wykonywać muzycy, którzy są znanymi solistami.

       Zgadzam się w panią. Mam wrażenie, że to jest także efekt pandemii, bo wiele festiwali i koncertów musiało być odwołanych, wiele orkiestr nie mogło działać, a my byliśmy w stanie obronić nasz festiwal, ponieważ na scenie zasiadało niewiele osób, mogliśmy powrócić do tradycji muzykowania domowego, było nam łatwiej zorganizować nagranie i transmisje naszych koncertów. Paradoksalnie pandemia zbliżyła nas wszystkich – także publiczność z muzykami i upatruję w tym rzeczywiście – nie wiem czy renesansu, ale na pewno większej roli muzyki kameralnej obecnie. Widzę także, że wśród młodych wykonawców nie ma już sztucznej separacji na solo i kameralne granie. To już się kończy, bo muzyk w dzisiejszych czasach musi być bardzo wszechstronny, elastyczny, a poza tym możliwość zagrania z innymi kapitalnymi muzykami każdego z nich wzbogaca i daje wiele przyjemności.

       Obserwuję stronę internetową Stowarzyszenia Polskich Muzyków Kameralistów i oprócz ciekawych projektów koncertowych zauważyłam sporo nowości wydawniczych, w tym płytowych.

       Rozrośliśmy się już na tyle, że postanowiliśmy trochę zamieszać na trochę skostniałym rynku wydawniczym w Polsce. Trzeba „przewietrzyć” zastane sytuacje i stworzyć możliwość wydawania płyt za naszym pośrednictwem.
       Wydaliśmy już sporo płyt z dotacji i mieliśmy już doświadczenia, wiedzieliśmy jak działać, żeby płyty pojawiały się w dystrybucji, w streamingach, dlatego postanowiliśmy to wykorzystać i otworzyć podwoje naszym członkom. W tym roku planujemy, że przy najbardziej zachowawczych szacunkach skończymy na liczbie 13 nowych płyt. W kolejnym roku myślę, że będzie tego więcej i bardzo się z tego cieszę, bo to nam też pozwala promować muzykę kameralną, promować wykonawców. Możemy później te płyty Państwu prezentować.
       W tym roku w Rzeszowie także będzie nasza „akcja lojalnościowa”, że znów jeśli ktoś pojawi się na co najmniej sześciu z siedmiu koncertów, to otrzyma upominek. Mamy ogromną przyjemność robienia prezentów publiczności, a przy okazji możemy też nagrać utwory, które nigdy nie były nagrywane. Postanowiliśmy się rozwinąć w kierunku wydawniczym.

       Jak wrócę do domu to natychmiast posłucham płyty, którą trzymam w ręku.

        Mam nadzieję, że się spodoba. Z Katarzyną Budnik myśleliśmy o tej płycie od dawna, kiedy tylko usiedliśmy do wspólnego grania Sonaty na altówkę i fortepian op. 147 Dymitra Szostakowicza, którą kompozytor skomponował tuż przed śmiercią. Kilka razy wykonywaliśmy ten utwór podczas różnych koncertów – między innymi graliśmy go też w Rzeszowie. Ta Sonata zawsze wyzwala też wspaniałe interakcje między muzykami na scenie. To są takie wykonania, że pamięta się tylko moment wejścia na scenę i moment zejścia, reszty się nie pamięta, bo jest to tak obłędna muzyka. Mieliśmy też w planie, żeby Szostakowicza zestawić z jego muzycznym i życiowym przyjacielem, polskim kompozytorem, którego historia rzuciła w różne kierunki – z Mieczysławem Weinbergiem. Poszliśmy tradycją sonat brahmsowskich, które skomponowane zostały na klarnet i fortepian, ale z powodzeniem są wykonywane na altówce i pojawiła się Sonata na klarnet op. 28 Mieczysława Weinberga, ale w wersji na altówkę.
        Wolę brzmienie klarnetu z sonatach Johannesa Brahmsa, ale gdy Kasia Budnik zaczyna je grać, to zastanawiam się dlaczego ci kompozytorzy kiedykolwiek rozważali klarnet skoro to może tak wspaniale brzmieć na altówce. Słucham Sonaty op. 28 Mieczysława Weinberga w wykonaniu Kasi z ogromną przyjemności, bo brzmi ona tak, jakby Weinberg myślał wyłącznie o altówce.
       Postanowiliśmy dwóch muzycznych przyjaciół Weinberga i Szostakowicza zestawić. Mieliśmy pewne momenty zawahania ze względu na sytuację polityczną. Była szeroka dyskusja, czy w ogóle powinniśmy muzykę rosyjską w tej sytuacji promować, ale akurat postać Szostakowicza, została tak boleśnie naznaczona przez osobiste interwencje Stalina, który go złamał i zniszczył tak naprawdę, ze stalinizmem zmagał się także Weinberg i obie te postacie, które zderzyły się z totalitaryzmem, ich życiorysy w upiorny sposób rezonują dzisiaj, kiedy potworna dyktatura powróciła.
       Uważamy, że warto pokazać te elementy kultury, które kiedyś opierały się czemuś tak niewyobrażalnemu, co znowu się teraz dzieje.
Zamieściliśmy na płycie Sonatę op. 147 Szostakowicza i być może nie wszystkim się spodoba ta decyzja, ale ta Sonata jest tak fascynująca i tak bardzo pasuje do Sonaty op. 28 Weinberga, że naszym zdaniem, nie dało się inaczej.

       Polecamy płyt płytę „Budnik / Mania – Shostakowicz / Weinberg – Viola Sonatas” oraz inne Wasze wydawnictwa i zapraszamy w październikowe weekendowe wieczory na koncerty 6 Rzeszowskiej Jesieni Muzycznej.

       W sumie siedem spotkań przed nami. Spotykać się będziemy praktycznie przez cały październik. Bardzo się cieszę, że ten festiwal się rozrósł, bo przez moment było trudno ze środkami na koncerty, ale one w końcu się pojawiły.
       Mam nadzieję, że podobnie będzie w przyszłym roku, chociaż wszystkie ceny rosną i to może być jeszcze trudniejszy czas dla kultury. Będziemy robić wszystko, żeby następna edycja na pewno się odbyła.
Na razie cieszymy się z tego, że w tym roku mamy tak różne formacje i bardzo zróżnicowane programy. Dostęp do wszystkich koncertów jest bezpłatny, a dla wszystkich, którzy będą z nami chcieli być na co najmniej sześciu koncertach, mamy upominki w postaci naszych najnowszych płyt.
      Zapraszam serdecznie na wszystkie koncerty .

Zofia Stopińska

Subskrybuj to źródło RSS