Zofia Stopińska

Zofia Stopińska

email Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Ja po prostu kocham swoją pracę.

 

 

        Sala balowa łańcuckiego Zamku  od samego początku jej głównym miejscem wydarzeń wszystkich edycji Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. Pierwszy koncert w tym roku, który odbędzie się w tej Sali 21 maja wypełnią pieśni R. Straussa i S. Rachmaninowa, a zaśpiewa je Tomasz Konieczny – światowej sławy basbaryton, którego usłyszeć można na tak znakomitych scenach jak: Opera Wiedeńska, Opera w Monachium, Metropolitan Opera w Nowym Jorku, La Scala w Mediolanie, Teatr Wielki Opera Narodowa w Warszawie, i wielu innych wiodących scenach operowych świata. Artyście towarzyszyć będzie Lech Napierała - znakomity polski pianista występujący od lat w prestiżowych salach koncertowych na świecie. Przed tym wyjątkowym wydarzeniem zapraszamy na spotkanie z Tomaszem Koniecznym.

         Zofia Stopińska : O czym Pan marzył, będąc bardzo młodym człowiekiem?  Może wytłumaczę skąd to pytanie – studiował Pan w PWSF Tv i T w Łodzi,  odnosił Pan wiele sukcesów jako aktor i czasami jako reżyser, ale został Pan śpiewakiem, który najpierw studiował śpiew solowy w AM w Warszawie, a później ukończył studia wokalne w Dreźnie.

 Pamiętam, że był Pan kiedyś na Kursie Wokalnym w Przemyślu u prof. Christiana Elßnera, (organizowanym przez panią Olgę Popowicz) i podczas koncertu na zakończenie śpiewał Pan basem, o ile dobrze pamiętam. To było podczas studiów w Dreźnie?

         Tomasz Konieczny: To niezwykle miłe, że pamięta Pani czasy kursów wokalnych profesora Christiana Elßnera. To był wspaniały, wielki pedagog. Gdyby nie Profesor, prawdopodobnie nie wylądowałbym w Dreźnie na studiach wokalnych w jego klasie śpiewu solowego, a co za tym idzie, nie zadebiutowałbym w Operze Lipskiej jako Kecal w „Prodanej Nevescie“ Bedřicha Smetany rok później.

         Rzeczywiście zaczynałem jako bas. Śpiewałem takie partie operowe, jak Skołuba, Osmin, Sarastro, Król Marek czy Procida w „Nieszporach Sycylijskich“ Verdiego. Jednak żyłka dramatyczna i bohaterska była we mnie zawsze. No i głos chciał trochę „do góry“. Tak zostałem basbarytonem czy, jak to Niemcy mówią, barytonem bohaterskim.

         O czym marzyłem jako młody człowiek? Myślę, że najczęściej marzyłem o teatrze, o jego magii i atmosferze. Już jako bardzo młody człowiek brałem udział w wielu wydarzeniach parateatralnych i sam takie, jako drużynowy w harcerstwie, organizowałem. Wyobraźnia chciała mi wręcz wybuchnąć, tyle było pomysłów, snów i marzeń…

           Pana światowa kariera rozpoczęła się w Wiedniu, do którego często Pan wraca, i chyba dlatego niektórzy do dzisiaj uważają Pana za solistę Opery Wiedeńskiej.

         - Ja też siebie postrzegam, jako solistę Opery Wiedeńskiej, choć nigdy nie byłem w niej na stałe zaangażowany. Zawsze śpiewałem tu główne role w charakterze gościa. Mimo to Opera Wiedeńska to moja artystyczna ojczyzna, mój ukochany teatr i ukochana publiczność. Gdy wracam do Wiednia, serce mi się śmieje. Tu zadebiutowałem w wielu rolach i tu rozpoczęła się moja międzynarodowa kariera. Mam w Wiedniu małe mieszkanko. Wiedeń kojarzy mi się z pięknem i ze sztuką. Do tego Wiedeńscy Filharmonicy, Wiedeńczycy, których nie da się porównać z nikim innym, doskonały Tafelspitz, wiedeński sznycel, góra Kalenberg, Katedra św. Stefana i ciągle na nowo Opera Wiedeńska – Wiener Staatsoper – moja artystyczna ojczyzna…

          Bardzo często zapraszany jest Pan do wykonywania partii w operach Ryszarda Wagnera, mówi się nawet, że jest Pan „Wagnerzystą”. Jaki głos trzeba mieć aby śpiewać Wagnera?

         - Przede wszystkim należy mieć odpowiedni temperament i „krzepę“. Opery Wagnera są długie i wymagają wiele wysiłku. Należy też mieć odpowiedni głos. Głos o odpowiedniej barwie i sile. No i jest ta jedna sprawa, bez której Wagnera rzeczywiście nie da się wykonywać. Wagnera po prostu trzeba kochać. Z pewnością znacie Państwo ludzi, tych szczególnych, których albo się kocha, albo nienawidzi. Podobnie jest z Wagnerem. Albo się go kocha, albo nienawidzi. No i tu dochodzimy do tej mojej drugiej artystycznej miłości – do Wagnera. 

         Śpiewa Pan również muzykę włoską (szczególnie opery Pucciniego)?

         - Zaśpiewałem w życiu kilka partii włoskich. Moim debiutem był Figaro w „Weselu Figara“ Mozarta. No ale tu można by się oczywiście sprzeczać, czy Mozart to muzyka włoska czy niemiecka… Potem był Procida w „Nieszporach Sycylijskich“ Verdiego. Partia basso cantante, którą bardzo lubiłem. Śpiewałem też Ramphisa w „Aidzie”, Colline w „Cyganerii“ Pucciniego, Melitone w „Mocy przeznaczenia“ Verdiego, a ostatnio, już w Operze Wiedeńskiej, Szeryfa Rance´a w „Dziewczynie z Dalekiego Zachodu” oraz Scarpia w „Tosce” – obie opery Pucciniego. Wielka frajda! Dla śpiewaka śpiewającego na co dzień muzykę niemiecką - kapitalna odskocznia. To jak nabranie dystansu, spojrzenie na siebie, swój rozwój, swoje osiągnięcia z tej „drugiej strony“. Bardzo lubię śpiewać po włosku, francusku (właśnie wróciłem z Tokyo, gdzie po raz kolejny śpiewałem Cztery Wcielenia Złego w „Opowieściach Hoffmanna“ Offenbacha) czy rosyjsku. Po rosyjsku śpiewam wiele pieśni. Właśnie w Łańcucie wykonamy parę pięknych pieśni S. Rachmaninova, które bardzo kocham…

          W tworzeniu spektaklu operowego najwięcej do powiedzenia ma reżyser . Ostatnio  jest moda na zaskakiwanie publiczności: współczesną reżyserią, przenoszeniem akcji do innej epoki i drobnymi zmianami libretta. Czy chętnie Pan występuje w takich spektaklach?

         - W tworzeniu dobrego spektaklu operowego swój udział mają różni artyści. Jeśli reżyser ma silną osobowość, to oczywiście ma duże możliwości sprawcze, ale i tu osoba scenografa odgrywa rolę bardzo ważną, jeśli nie kapitalną. Podobnie jak osobowość dyrygenta, który naprawdę jest w stanie kompletnie zmienić charakter wykonania, jeśli skłania się ku jakiejś szczególnej interpretacji. No i my – artyści występujący na scenie. Należę do tych spośród nich, którzy czynnie uczestniczą w procesie tworzenia inscenizacji. Tego nie należy się bać! Trzeba dociekać, dyskutować, pytać, dopominać się, blokować ewidentne durnoty wymyślone przez szalonego reżysera, jeśli taki się właśnie trafi. To jest nasza rola i nasza bardzo ważna część składowa spektaklu. To my będziemy potem na scenie „świecić przed publicznością oczami“. Nie należy się bać. Trzeba czynnie uczestniczyć w procesie twórczym. Taka jest konkluzja wynikająca z mojego wieloletniego doświadczenia scenicznego.

         To, czy inscenizator zmienia czas, wystrój, epokę, nie ma większego znaczenia. Teatr posługuje się swoim teatralnym, ponadczasowym i ponad kulturowym językiem. Warunkiem powodzenia spektaklu jest to, by ten teatr, ten język były na poziomie, by był to po prostu DOBRY TEATR, a nie szmira, kicz, publicystyka czy skandal w swoim założeniu. Teatr musi budzić w ludziach emocje. Taka jest rola teatru. To, czy akcja rozgrywa się w epoce opisanej przez autora dzieła, ma w tej perspektywie naprawdę drugorzędne znaczenie.

          Nie wiem, czy mam rację, ale uważam, że „40 +” – to początek najlepszych lat na śpiewanie basbarytonem i miejmy nadzieję, że dobra forma potrwa długo.

         - Też mam taką nadzieję, bo mój zawód z wiekiem coraz bardziej mi się podoba i wciąga jak narkotyk. Rzeczywiście 40+ to dla basbarytona TEN WIEK. Zobaczymy.

           W Pana pracy piękny głos jest najważniejszy. Jak Pan o niego dba?

          - Sport, sen, techniki nauki partii, które głos chronią, nie nadwyrężają, pozwalają głosowi ochłonąć. Nie palę, pracuję długo nad partiami. Nie uczę się ich z dnia na dzień. Poziom stresu należy po prostu ograniczać na tyle, na ile się da. Bardzo ważna jest systematyczność. Jeśli wiem, że muszę się jakiejś partii nauczyć, to staram się powtarzać ten materiał codziennie. Wtedy głosu nie potrzebuję w ciągu każdego dnia zbyt długo eksploatować. No i co mam zrobić jutro, staram się zrobić dziś. Ograniczać sytuacje podbramkowe”. Praca głosem przypomina trochę pracę sportowca. Korzystamy podobnie jak sportowcy z minerałów, witamin, dobrej diety. Po prostu staramy się o siebie dbać.

           Życie śpiewaka, pewnie nie tylko mnie, często kojarzy się z rankingami podobnymi do rankingów sportowców. Zarządzający teatrami operowymi mają listy z nazwiskami artystów i ich notowaniami. Pana nazwisko jest bardzo wysoko na liście basbarytonów, bo propozycji z różnych stron świata ma Pan dużo.

         - Rzeczywiście, podobnie jak sportowcy jesteśmy przypisani do różnych  „lig” i „stajni” (agencji). Nie narzekam na brak propozycji, a to jeszcze bardziej mnie motywuje do pracy. Ja po prostu kocham swoją pracę.

          Śpiewacy i aktorzy bywają przesądni. Jest wiele obyczajów z tym związanych ( znam tylko nadepnięcie na nuty, które przypadkowo znajdą się na podłodze i wejście na estradę lewą nogą). Przywiązuje pan wagę do takich spraw?

         - Jako młody adept sztuki teatralnej, jeszcze będąc w Szkole Filmowej w Łodzi, poznawałem wiele obyczajów teatralnych. Przestrzeganie obyczajów należało do kanonu, można powiedzieć do dobrego wychowania młodego aktora. Rzeczywiście, nie lubię na przykład gwizdania (to obyczaj pochodzący jeszcze z czasów, gdy nie było elektryczności, oświecało się lampami gazowymi, które wydawały charakterystyczny dźwięk, gdy zgasły -„gwizdały”. Żeby to ostrzeżenie usłyszeć, nie można było samemu gwizdać w teatrze. Więc nie lubię gwizdania). Nie wchodzi się na scenę w okryciu wierzchnim itd... Są także obyczaje nie związane z przesądami, lecz po prostu z dobrym wychowaniem. Na przykład nie wchodzi się na scenę w odkrytych butach i z gołymi nogami. To nieładne i niefajne…

Lista obyczajów teatralnych jest długa…

          Wszelkimi sprawami związanymi z Pana kalendarzem koncertowym zajmuje się agent. Kto ostatecznie decyduje o tym, gdzie, kiedy i z kim Pan wystąpi?

         - O tym, gdzie wystąpię, decyduję tylko ja. Rolą agenta jest przygotowanie propozycji, doradztwo, negocjacja gaży. Decyzję podejmuję autonomicznie ja.

          Całe zawodowe życie mieszka Pan na stałe w Niemczech. Pewnie nie tylko dlatego, że kocha Pan niemiecką muzykę, ale dlatego, że znalazł Pan odpowiednie miejsce na dom dla siebie i rodziny.

         - Po prostu Niemcy ze swoimi 100 teatrami operowymi, utrzymującymi ciągle jeszcze stałe zespoły operowe, są wymarzonym krajem dla rozwoju młodego śpiewka operowego, który musi zbudować swój repertuar. Wykorzystałem tę możliwość, kiedy mi się przytrafiła. Poza tym w Niemczech żyje się nieźle. Jakość życia jest wysoka. Społeczeństwo dba o swoje środowisko, o swoje gminy i miasta, nie trzeba się bać na ulicy, że się dostanie w skórę za inny wygląd czy język. Ja tęsknię za moją Ojczyzną bardzo. Tęsknię od lat za Polską. Można powiedzieć, im dalej, tym bardziej tęsknię, ale czy potrafiłbym teraz w Polsce mieszkać? Nie wiem… Stałem się, podobnie jak moi zacni koledzy, robiący kariery za granicą, po trosze obywatelem świata, takim ambasadorem polskości za granicą. Dzieci uwielbiają do Polski przyjeżdżać i mnie marzy się więcej w Polsce występować. Problem w tym, że to nie takie proste. Polskie instytucje kulturalne planują swoje programy bardzo późno. My już wtedy jesteśmy zajęci i po trosze trzeba te terminy na koncerty i występy w Polsce „wydzierać” ze swoich kalendarzy. Należę do tych patriotycznie nastawionych artystów, więc staram się za wszelką cenę godzić moje plany z propozycjami z Polski. Dzięki temu możemy z Lechem Napierałą wystąpić w Łańcucie.

           Bardzo się cieszę, że podczas 57. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie wystąpi Pan w Sali balowej Muzeum Zamku w Łańcucie z recitalem pieśni  R. Straussa i S. Rachmaninowa. Czy często śpiewa Pan recitale i czy Pan lubi występować jedynie z pianistą na scenie?

         - Recitale śpiewam od kilku lat dzięki mojemu pianiście Lechowi Napierale. To on przed paru laty napisał do mnie maila z zapytaniem, czy nie miałbym ochoty pośpiewać z nim pieśni. Zaraz po tym spotkaliśmy się w kawiarni nieopodal Opery Wiedeńskiej i formalnie omówiliśmy nasz pierwszy recital. Jestem mu za to bardzo wdzięczny. Wcześniej śpiewanie pieśni zawsze schodziło na plan dalszy z uwagi na brak czasu. Kilka lat temu zawzięliśmy się wraz z Lechem i przygotowaliśmy ogromnym wysiłkiem recital, który właśnie w tym roku w Łańcucie po raz kolejny wykonamy. Bardzo się cieszę, że do naszego spotkania z Lechem Napierałą wtedy doszło. Od tamtego spotkania przed laty w Wiedniu nagraliśmy już „Podróż Zimową” Barańczaka/Schuberta na płytę, wykonywaliśmy pieśni Mahlera, Bairda, Pendereckiego, Straussa, Rachmaninowa, Mussorgskiego, Czyża, Twardowskiego w Polsce, Niemczech, Japonii. 

          Dziękuję za poświęcony mi czas. Czekamy niecierpliwie na koncert w Sali balowej łańcuckiego Zamku, gdzie będziemy Pana oklaskiwać 21 maja.                           

         - Zapraszam Serdecznie!

 

 

Zmarła skrzypaczka Wanda Wiłkomirska

Wanda Wiłkomirska urodziła się w 1929 roku w rodzinie warszawskich muzyków. W 1947 roku ukończyła Państwoawą Wyższą Szkołę Muzyczną w Łodzi. W kolejnych latach kształciła się w Budapeszcie i Paryżu. Jako młoda skrzypaczka wygrała cztery międzynarodowe konkursy: w Genewie (1946), Budapeszcie (1949), Lipski (1950) oraz im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu (1952).  

Wanda Wiłkomirska rozpoczęła międzynarodową karierę tournee z orkiestrą Filharmonii Narodowej w Stanach Zjednoczonych. Przez 22 lata była solistką Filharmonii Narodowej w Warszawie.

Współpracowała z nawybitnieszymi dyrygentami, w tym z Leonardem Bersteinem oraz muzykami, m.in. Marthą Argerich i Gidonem Kremerem. Wystepowała z koncertami w najbardziej pretiżowych salach na pięciu kontynentach. Wanda Wiłkomirska była również cenionym pedagogiem,wychowując młodych skrzypków w Niemczech, Austalii  i w Polsce. Nagrywała dla Polskiego Radia, EMI, Deutsche Grammophon i Philips.

PRZEMYSKA ORKIESTRA KAMERALNA ZAPRASZA

"NOCĄ UMÓWIENI" - 3  maja (czwartek) 2018 r. godz.  18:00 ;  Zamek Kazimierzowski w Przemyślu

Wykonawcy:
PRZEMYSKA ORKIESTRA KAMERALNA
Katarzyna Guran - sopran
Wojciech Sałapa - fortepian
Aleksandra Czajor - kierownictwo artystyczne

W programie
Katarzyna Szklarz - muzyka do słów
B. Leśmiana, W. Szymborskiej,
H. Poświatowskiej, K. I. Gałczyńskiego,
M. Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej

WSTĘP WOLNY

Organizatorzy: Urząd Miejski w Przemyślu ; Towarzystwo Muzyczne w Przemyślu ; Przemyskie Centrum Kultury i Nauki ZAMEK

SPOTKANIE Z MISTRZEM

        Zofia Stopińska: Zapraszam na spotkanie z Panem Pawłem Gusnarem – saksofonistą, kameralistą, pedagogiem, profesorem warszawskiego Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina, a od września 2016 roku prorektorem tej uczelni. Spotykamy się w Rzeszowie, przed koncertem, podczas którego wystąpi Pan w roli solisty z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej. Utwory, które Pan wykona, nie są znane szerokiemu gronu publiczności. Proszę nam je przybliżyć.
        Paweł Gusnar: Wykonam dwie rapsodie na saksofon. Jako pierwszy zabrzmi utwór wybitnego francuskiego kompozytora Claude’a Debussy’ego – w tym roku obchodzimy setną rocznicę jego śmierci. Utwór pochodzi z roku 1903, ale mało kto wie, że światowej premiery doczekał się dopiero w roku 1918. Podczas prawykonania dyrygował nim inny znany francuski kompozytor i dyrygent, André Caplet. Świat musiał czekać kilkanaście lat, aby usłyszeć dzieło, które wyszło spod pióra Debussy’ego. Warto zatem podkreślić, że mija nie tylko setna rocznica śmierci kompozytora, ale również pierwszego światowego wykonania „Rapsodii” na saksofon.
        Drugi utwór, który wykonam z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej, również ma formę rapsodii, tym razem cyklicznej – trzyczęściowej; jego twórcą jest zmarły trzy lata temu belgijski kompozytor André Waignein. Jest to dzieło współczesne, bo powstało już w XXI wieku – Waignein skomponował „Rapsodię” w 2010 roku na zamówienie innego belgijskiego kompozytora, saksofonisty i pedagoga, Alaina Crepina, jako utwór obowiązkowy dla finalistów V Międzynarodowego Konkursu Saksofonowego w Dinant w Belgii. Jest to jeden z najbardziej prestiżowych konkursów saksofonowych na świecie. „Rapsodia” André Waigneina jest coraz częściej wykonywana zarówno w wersji kameralnej (z fortepianem), jak i z dużą orkiestrą symfoniczną, można więc śmiało powiedzieć, że wchodzi do kanonu literatury saksofonowej.

        Przywiózł Pan jeden saksofon czy saksofony, bo często na koncerty zabiera Pan kilka saksofonów.
        - Obydwa utwory zostały napisane oryginalnie na saksofon altowy, dlatego zabrałem tylko jeden instrument.

        Jeśli podczas koncertu gra się na kilku saksofonach, czy trudno się przestawić i grać na saksofonie sopranowym, a zaraz potem na saksofonie tenorowym?
        - Dla muzyka profesjonalnego nie stanowi to trudności. Nawet uczniowie szkół średnich, oprócz głównego instrumentu, na którym kształci się młodych adeptów gry na saksofonie – czyli jego altowej odmianie, w zespołach kameralnych coraz częściej używają saksofonu sopranowego, tenorowego i barytonowego. Nie stanowi to większej trudności, aczkolwiek trzeba posiąść tę umiejętność. Sam sposób wydobycia dźwięku na różnych saksofonach nie odbiega w znaczącym stopniu od gry na saksofonie altowym, podobnie jest z aplikaturą, natomiast różna jest wielkość instrumentu, inny strój, wielkość samego ustnika, stroików – to wymaga przestawienia.

        Należy Pan do nielicznych saksofonistów łączących na równie wysokim poziomie działalność na polu muzyki klasycznej, jazzowej i rozrywkowej. Podziwiam Pana wszechstronność i sądzę, że nie jest łatwo swobodnie grać różne gatunki muzyki.
        - Faktycznie, bywa to trudne, dla większości muzyków klasycznych wręcz niemożliwe jest łączenie tych gatunków. Ja lubię to robić i nikt mnie do tego nie zmusza. Z wykształcenia jestem muzykiem klasycznym i głównym obszarem mojej działalności artystycznej jest wykonywanie klasycznego repertuaru, ale jestem również członkiem orkiestr jazzowych i często gram także muzykę rozrywkową.

        Jest Pan solistą, kameralistą, ale zdarza się Panu również grać w orkiestrach. Każdy dzień ma Pan wypełniony pracą.
        -  Faktycznie tak jest, a odkąd mam zaszczyt pełnić funkcję prorektora Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina i łączyć obowiązki dydaktyczne na dwóch uczelniach – w Warszawie i na Akademii Muzycznej w Łodzi, czasu na koncertowanie, a tym bardziej na pracę z zespołami orkiestrowymi, jest coraz mniej. Moją główną działalność artystyczną stanowią występy solowe i kameralne, ale jeśli jest potrzeba i saksofon gości w składzie orkiestr symfonicznych, głównie warszawskich: Sinfonii Varsovii, Filharmonii Narodowej czy Polskiej Orkiestry Radiowej, to z wielką przyjemnością siadam również przy pulpicie w orkiestrze i wykonuję partie saksofonu.

        Sporo Pan także podróżuje. Dzisiaj spotykamy się w Rzeszowie, a niedawno był Pan w Republice Czeskiej, gdzie grał Pan, podobnie jak jesienią ubiegłego roku w Iwoniczu Zdroju, z towarzyszeniem organów.
        - Zgadza się, miałem przyjemność wystąpić razem z moim serdecznym przyjacielem, znakomitym organistą Bartoszem Jakubczakiem, na koncertach w ramach prestiżowej imprezy o nazwie Svatováclavský Hudebni Festival. Każdego roku w ramach tego festiwalu odbywa się mnóstwo koncertów.

         Najczęściej występuje Pan w Europie, ale zdarzają się także bardzo dalekie tournées – do Chin, do Korei.
         - Już w maju wyjeżdżam na koncerty oraz kurs mistrzowski do Korei Południowej, do uczelni partnerskiej z naszym UMFC – Keimyung University w Daegu, gdzie będę miał przyjemność dwukrotnie wystąpić na koncertach z orkiestrą symfoniczną i będę tam wykonywał m.in. „Rapsodię” André Waigneina, kameralny koncert z naszym Rektorem, akordeonistą Klaudiuszem Baranem, a także, jak już wspomniałem, poprowadzę kurs mistrzowski dla tamtejszego uniwersytetu.

        Pana gra inspiruje wielu kompozytorów i utworów skomponowanych dla Pana jest dużo – ukazuje się nawet seria płyt zatytułowana „Saxophone Varie”, zawierająca te utwory.
        - Faktycznie, to był mój pomysł, aby utwory dedykowane mi przez kompozytorów zarejestrować i wydać na płytach oraz drukiem jako partytury. Tych utworów w ostatnich latach powstało naprawdę sporo, bo naliczyłem ich już ponad siedemdziesiąt. Te, które mogą stanowić interesującą literaturę muzyczną dla saksofonistów – zarówno jeszcze studiujących, jak i dla muzyków profesjonalnych –zostały wydane. W 2013 roku ukazał się pierwszy album zatytułowany „Saxophone Varie” z utworami polskich kompozytorów. Płyta ta została uhonorowana Fryderykiem 2014 w kategorii Album Roku – Muzyka Kameralna oraz była nominowana jako najwybitniejsze nagranie muzyki polskiej. W 2016 roku ukazała się część druga, a obecnie finalizuję trzeci album „Saxophone Varie” – tym razem dwupłytowy, na którym znajdują się utwory na same saksofony – od kwartetu po sekstet oraz utwory na saksofon z towarzyszeniem klawesynu, akordeonu z wiolonczelą i fortepianu.

        Możemy powiedzieć, że zarówno saksofon, jak i polska muzyka naszych czasów ma się dobrze.
        - Muzyka naszych czasów to bardzo dobra nazwa na określenie nowych utworów, żeby nikogo nie odstraszać muzyką współczesną. Jest to muzyka, która powstaje w naszych czasach i naprawdę jest przystępna. Ludzie chcą słuchać najnowszej muzyki saksofonowej, interesują się nią i coraz więcej muzyków sięga po utwory polskich kompozytorów.

        Czy za granicą jest również zainteresowanie utworami kompozytorów polskich?
        - Zawsze, kiedy występuję za granicą, w repertuarze „przemycam” co najmniej jeden utwór polskiego kompozytora, a czasami gram recitale złożone wyłącznie z rodzimych utworów. Cieszy mnie również fakt, że na najbliższym Światowym Kongresie Saksofonowym, który odbędzie się już w lipcu, cały muzyczny świat usłyszy „Koncert saksofonowy” Krzysztofa Pendereckiego, który będę miał zaszczyt wykonać z Orkiestrą Filharmonii w Zagrzebiu.

         Niedawno przeczytałam, że wydał Pan około 50 płyt, ale nie jestem pewna, czy to była aktualna informacja.
         - Przyznam się szczerze, że dokładnie nie liczę płyt. Samych solowych jest już prawie dziesięć, natomiast na innych występuję jako kameralista, artysta gościnny, członek orkiestr jazzowych lub rozrywkowych. Tych płyt jest na pewno kilkadziesiąt.

        Na jakich instrumentach Pan gra?
        - Gram na instrumentach firmy Yamaha, używam akcesoriów i stroików do saksofonów firmy D’Addario oraz firmy BG, która też produkuje akcesoria i wspaniałe ligatury.

        Proszę powiedzieć – kiedy i jak Pan wypoczywa, bo czasami trzeba odejść od muzyki i zająć się czymś innym.
        - Zgadzam się, że trzeba odpocząć. Pytanie nie jest zbyt dobre, bo obecny sezon artystyczny mam wyjątkowo trudny i na razie nie mam czasu nawet pomyśleć o odpoczynku. Dopiero w sierpniu będę miał chwilę dla siebie. Koniec sezonu nie będzie łatwy, bo w lipcu mam kursy, koncerty, nagrania oraz Światowy Kongres Saksofonowy w Zagrzebiu, podczas którego będę reprezentował Polskę, wystąpię też na festiwalach w Czechach i Niemczech – taki mam plan na pierwszy miesiąc wakacji.

        Mam nadzieję, że wyjedzie Pan z Rzeszowa zadowolony zarówno ze współpracy z orkiestrą, jak i z przyjęcia publiczności, i zechce Pan przyjąć kolejne zaproszenie na występ w naszym mieście.
        - Zawsze z wielką przyjemnością. Podkreślę, że nie jest to mój pierwszy występ z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej. W 2012 roku występowałem w Rzeszowie pod batutą Rubena Silvy, dwa lata temu brałem udział w Muzycznym Festiwalu w Łańcucie, ale w innej roli, bo jako członek Orkiestry Kukla-Band – Zygmunta Kukli, który pochodzi z Rzeszowa. Graliśmy wówczas koncert muzyki filmowej. Tym razem powracam do Rzeszowa z utworami Debussy’ego i Waigneina.

Z prof. Pawłem Gusnarem – saksofonistą, kameralistą i pedagogiem, Zofia Stopińska rozmawiała 19 kwietnia 2018 roku w Rzeszowie.

Występ Pawła Gusnara z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej na długo pozostanie w pamięci publiczności, która wypełniła salę koncertową 20 kwietnia. Artysta udowodnił nam, że saksofon jest pełnoprawnym instrumentem koncertowym, wykonując bardzo interesujące i piękne dzieła. Zachwycił publiczność mistrzowską grą oraz przepięknym brzmieniem saksofonu altowego. Wspaniały występ został nagrodzony długimi i gromkimi brawami.

GODOWSKI - Łukasz Kwiatkowski

Leopold Godowski, urodzony w 1870 r. w miejscowości Żośle koło Wilna jest uważany, w zależności od źródła informacji, za pianistę amerykańskiego polskiego pochodzenia, za pianistę polskiego, a nawet za pianistę rosyjskiego. Większość życia spędził w Stanach Zjednoczonych, ale też odbył podróże koncertowe na wszystkich kontynentach świata. Co zaskakujące, ten znakomity wirtuoz fortepianu nigdy nie pobierał systematycznych lekcji gry i, wyjąwszy krótkie studia w Paryżu (pod kierunkiem Saint-Saëns’a) i w Berlinie, był muzycznym samoukiem! Prezentowana na płycie twórczość Godowskiego w dużej mierze składa się z transkrypcji i bardzo wymagających studiów techniki fortepianowej biorących za punk wyjścia dzieła innych kompozytorów. Utwory oryginalne niosą nie mniejsze trudności wykonawcze i interpretacyjne, ale Łukasz Kwiatkowski radzi sobie z nimi znakomicie, pozwalając słuchaczom cieszyć się twórczością mało znanego kompozytora.

SPIS UTWORÓW:

Johann Sebastian Bach / Leopold Godowski
Sonata nr 1 g-moll BWV 1001 (oprc. na fortepian)
1. Fantasia: Adagio – Maestoso
2. Fuga: Allegro con brio
3. Siciliana: Andante espressivo
4. Finale: Presto – Vivace, con fuoco

Camille Saint-Saëns / Leopold Godowski
Łabędź (oprac. na fortepian)
5. Łabędź |

Leopold Godowski
Metamorfozy symfoniczne na tematy z Johanna Straussa syna Nr 3: Wein, Weib und Gesang
6. Metamorfozy symfoniczne na tematy z Johanna Straussa syna

Leopold Godowski
Elegia na lewą rękę
7. Elegia na lewą rękę |

Leopold Godowski
Studia nad Etiudami Chopina
8. Studium nr 7 Ges-dur, pierwsza wersja Etiudy Ges-dur op. 10 nr 5/Study No. 7 in G flat major, First Version (after Étude in G flat major, Op. 10 No. 5)

9. Studium na lewą rękę nr 13 es-moll (na podstawie Etiudy es-moll op. 10 nr 6) Study for the Left Hand Alone No. 13 in E flat minor (after Étude in E flat minor, Op. 10 No. 6)

Fryderyk Chopin / Leopold Godowski
Walc Des-dur op. 64 nr 1 (opracowanie)
10. Walc Des-dur op. 64 nr 1 |

Leopold Godowski
Passacaglia
11. Passacaglia

Wykonawcy:
Łukasz Kwiatkowski /fortepian/

DUX, DUX 1464, 2018
Reżyser nagrania, montaż , mastering - Marta Szeliga - Frynia

Płytę poleca Państwa uwadze Anna Stopińska - Paja

Nocą umówieni - Koncert Przemyskiej Orkiestry Kameralnej

PRZEMYSKA ORKIESTRA KAMERALNA

Katarzyna Guran - sopran

Wojciech Sałapa - fortepian

Aleksandra Czajor - kierownictwo artystyczne

Katarzyna Szklarz - muzyka do słów
B. Leśmiana, W. Szymborskiej,
H. Poświatowskiej, K. I. Gałczyńskiego,
M. Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej

3 maja (czwartek) 2018 r., godz. 18.00
Zamek Kazimierzowski w Przemyślu

WSTĘP WOLNY

Max Richter - The Blue Notebooks

“The Blue Notebooks” to jeden z najpopularniejszych albumów Maxa Richtera.
Do tej pory, sprzedało się ponad 100 tysięcy egz. tej płyty, która, w samym tylko Spotify, była też odtwarzana ponad 90 milionów razy!

Album zawiera słynne utwory: “Vladimir’s Blues” (37 milionów odtworzeń na Spotify), “Written on the Sky” (31 milionów) oraz “On the Nature of Daylight” (13 milionów).
Oprócz wielkiej popularności w serwisach streamingowych, muzyka z “The Blue Notebooks” była wielokrotnie użyta w filmach, telewizji i reklamach.

Z okazji 15 rocznicy premiery albumu, Deutsche Grammophon wydaje jego nową edycję.
Album ukazuje się w nowej szacie graficznej, zawiera też mnóstwo materiałów bonusowych, takich jak nowe aranżacje, remiksy oraz jeden premierowy, niepublikowany dotąd, utwór. Album ukazuje się w kilku formatach – 2CD, 2LP oraz w wersji Super Deluxe z dołączonym notatnikiem.

„The Blue Notebooks” zostało skomponowane w 2003 roku, a inspiracją do powstania albumu była niezgoda na inwazję w Iraku. Max Richter opisał krążek jako “protest przeciw działaniom w Iraku, zadumę nad kwestią przemocy – zarówno tej, której doświadczyłem osobiście jako dziecko, jak i tej, która dotyka ludzi podczas konfliktów zbrojnych.” Album został zarejestrowany tydzień po masowych ulicznych protestach antywojennych. Na płycie znalazły się fragmenty “The Blue Octavo Notebooks” Franza Kafki oraz „Hymnu o Perle” i „Nieobjętej Ziemi” Czesława Miłosza. Czyta je brytyjska aktorka – Tilda Swinton.

THE BLUE NOTEBOOKS W FILMACH

Utwory "Shadow Journal" i "Organum" zostały użyte w ścieżce dźwiękowej animowanego dokumentu “Walc z Baszirem” (2008)

"On the Nature of Daylight" to utwór bardzo popularny w świecie kina. Pojawił się w “Nowym Początku” Denisa Villeneuve’a (2016); “Niewinnych” Anne Fontaine (2016) “Twarzy Anioła” Michaela Winterbottoma (2014), “Rozłączonych” Henry’ego Alexa Rubina (2012), a także „Przypadku Harrolda Cricka” (2006). Po utwór ten sięgnął również Martin Scorsese, który wykorzystał go w swoim przebojowym filmie “Wyspa Tajemnic”.

Spis utworów:

CD1/Vinyl A

The Blue Notebooks (Original)
1. The Blue Notebooks (1:20)
2. On The Nature Of Daylight (6:12)
3. Horizon Variations (1:53)
4. Shadow Journal (8:23)
5. Iconography (3:39)
6. Vladimir's Blues (1:19)
7. Arboretum (2:54)
8. Old Song (2:11)
9. Organum (3:13)
10. The Trees (7:53)
11. Written On The Sky (1:40)

CD2/Vinyl B

Bonus Tracks
1. A Catalogue of Afternoons
2. On the Nature of Daylight (Orchestra Version)
3. Vladimir’s Blues (2018)
4. On the Nature of Daylight (Entropy)

Remixes
4. Iconography (Konx-Om-Pax Remix)
5. Vladimir´s Blues (Jlin Remix)

Chór "Magnificat" to liczna rodzina

        Zofia Stopińska : Trwają ostatnie przygotowania do uroczystego koncertu, który odbędzie się 30 kwietnia w bazylice archikatedralnej w Przemyślu staraniem Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie i Archidiecezjalnego Chóru „Magnificat” z Przemyśla. Aby przybliżyć Państwu to wydarzenie oraz działalność chóru „Magnificat”, poprosiłam o rozmowę panią Monikę Maziarz, która od wielu lat jest członkiem tego zespołu. Kiedy powstał pomysł uczczenia w ten sposób dwóch bardzo ważnych rocznic?
        Monika Maziarz : Pomysł narodził się pod koniec ubiegłego roku, kiedy wiadomo było już, że decyzją Sejmu RP rok 2018 będzie rokiem obchodów 100-lecia odzyskania niepodległości przez Polskę oraz 100-lecia urodzin ks. abp. Ignacego Tokarczuka. Podczas jednej z rozmów dyrygenta chóru „Magnificat” ks. Mieczysława Gniadego z dyrektor Filharmonii Podkarpackiej prof. Martą Wierzbieniec okazało się, że jest możliwość wspólnego koncertu chóru i orkiestry w ramach projektu realizowanego przez Filharmonię pod nazwą „Przestrzeń otwarta dla muzyki”. Wtedy też ustalono datę i miejsce koncertu, które jest nieprzypadkowe, bowiem abp Tokarczuk jako ordynariusz diecezji przemyskiej był związany z bazyliką archikatedralną w Przemyślu, w jej podziemiach został też pochowany. Dla nas, chórzystów, ważne jest także to, że był wielkim przyjacielem chóru i wspierał jego działalność. Nie mogliśmy więc nie uczcić jego pamięci. Arcybiskup był również wielkim patriotą i dlatego nasz koncert chcieliśmy zadedykować także Niepodległej. Zresztą od samego początku naszej działalności uświetniamy uroczystości patriotyczne, robiliśmy to jeszcze w czasach, gdy obchody 11 listopada były zakazane przez władze. Dziś na szczęście możemy się cieszyć wolnością i świętować oficjalnie. Bardzo się cieszymy, że wraz z nami świętować będzie też Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej.

        Proszę nam przybliżyć program i wykonawców tego wieczoru, który wypełnią muzyka i słowo.
        – Rzeszowskich filharmoników chyba nie trzeba przedstawiać. To znakomity zespół, który ma na swoim koncie wiele sukcesów artystycznych w kraju i za granicą. Kilka miesięcy temu występował w Chinach, gdzie został wspaniale przyjęty zarówno przez tamtejszą publiczność, jak i krytyków muzycznych. Archidiecezjalny Chór „Magnificat”, w którym mam przyjemność śpiewać od 20 lat, to z kolei zespół amatorski, ale także z dużym dorobkiem artystycznym. Naszą siedzibą jest Przemyśl, gdzie uświetniamy uroczystości kościelne i patriotyczne i gdzie najczęściej koncertujemy.
        W trakcie poniedziałkowego koncertu te dwa zespoły połączą siły, by uczcić dwie wyjątkowe rocznice i zarazem dostarczyć – mam nadzieję – pięknych estetycznych doznań naszym słuchaczom. Wierzymy bowiem, że muzyka jest doskonałym środkiem do wyrażania emocji, także tych wzniosłych, związanych z pamięcią i historią.
        Podczas koncertu zabrzmią piękne kompozycje muzyki sakralnej, zarówno polskiej, jak i światowej, dedykowane śp. abp. Ignacemu Tokarczukowi. W programie znajdą się m.in. „Ojcze nasz” i „Vide humilitatem” S. Moniuszki, „Ecce sacerdos magnus” J.B. Singenbergera oraz „Ave verum” W.A. Mozarta czy „Alleluja” z oratorium „Mesjasz” G.F. Händla. Co ciekawe, prawdopodobnie po raz trzeci od prawie 200 lat zostanie też wykonany utwór „Ave Maria”, będący częścią niemal nieznanej na świecie „Missa solemnis h-moll” wiedeńskiego kompozytora przełomu XVIII i XIX wieku, Ignaza Rittera von Seyfrieda.
        W drugiej odsłonie koncertu usłyszymy utwory o tematyce patriotycznej, takie jak: „Gaude Mater Polonia”, „Rota” F. Nowowiejskiego czy polonezy „Pożegnanie Ojczyzny” M.K. Ogińskiego i „Wyleć, orle” O.M. Żukowskiego. Przy pulpicie dyrygenckim stanie ks. prał. dr Mieczysław Gniady, który zaaranżował większość tych utworów na orkiestrę symfoniczną. Oczywiście znajdzie się też miejsce dla kompozycji instrumentalnych w wykonaniu Orkiestry. Części muzyczne, jak Pani Redaktor wspomniała, będą przeplatane słowem. Specjalne refleksje poetyckie na tę okazję przygotował znany przemyski kaznodzieja i redaktor naczelny „Niedzieli Przemyskiej” ks. prał. Zbigniew Suchy. Będzie można też posłuchać 12-letniego przemyślanina Aleksandra Zarębińskiego, który zaprezentuje swój niezwykle dojrzały wiersz pt. „Ojczyzna”, włączony do współczesnych zbiorów Muzeum Powstania Warszawskiego. Całość poprowadzi zaś red. Grzegorz Boratyn, znany z anteny TVP Rzeszów. Mamy nadzieję, że koncert się uda i zostanie ciepło przyjęty przez publiczność.

        Archidiecezjalny Chór „Magnificat” działa już ponad 30 lat – z moich wyliczeń wynika, że zbliża się niedługo 35-lecie zespołu, a ta rozmowa jest dobrą okazją do przypomnienia jego narodzin i działalności.
        – Chór powstał w 1984 r. z inicjatywy ks. Mieczysława Gniadego. Od początku istnienia upowszechnia muzykę religijną i patriotyczną poprzez oprawę uroczystości kościelnych i państwowych oraz działalność koncertową. Jest stale obecny w pejzażu kulturalnym Przemyśla. Naszą tradycją stały się noworoczne koncerty kolęd, organizowane w bazylice archikatedralnej, które zawsze gromadzą wielką publiczność. Od dawna chór tworzy także oprawę Mszy świętych w ramach miejskich obchodów rocznic uchwalenia Konstytucji 3 maja i odzyskania niepodległości. W repertuarze mamy blisko 400 utworów: dzieła muzyki klasycznej, głównie sakralnej, ale też kompozycje ludowe i patriotyczne. Pośród utworów, które wykonujemy, mamy też prawdziwe perełki.

        Pięć lat temu nasz repertuar wzbogacił się o nieznane na świecie dzieło „Missa solemnis h-moll”, skomponowane w 1831 r. przez wspomnianego już Ignaza Rittera von Seyfrieda. Wykonaliśmy je wraz z chórem kameralnym „A cappella Leopolis” ze Lwowa i Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej 5 listopada 2012 r. w bazylice archikatedralnej w Przemyślu. Oczywiście całością dyrygował ks. Mieczysław Gniady. Być może zabrzmi to nieskromnie, ale było to wydarzenie na skalę światową, ponieważ utwór ten został wykonany po raz pierwszy od niemal 200 lat. Koncert poprzedziła wielomiesięczna żmudna praca ks. Gniadego nad opracowaniem jego rękopisu, połączona z poszukiwaniem źródeł na temat Seyfrieda, który – jak się okazało – był cenionym w środowisku muzycznym Wiednia dyrektorem opery, dyrygentem i kompozytorem z ogromnym dorobkiem dzieł scenicznych i sakralnych, a także uczniem Mozarta i bliskim współpracownikiem Beethovena. Ta niezwykła, choć właściwie nieznana postać zainteresowała naszego Dyrygenta na tyle, że postanowił opracować inny jego utwór – „Te Deum”. Doprowadził także do prawykonania tej kompozycji 14 maja 2017 r. w Krasiczynie, na koncercie w ramach obchodów 150 rocznicy urodzin kard. Adama Stefana Sapiehy. Muszę powiedzieć, że to, iż jako chórzyści możemy brać udział w światowych prawykonaniach, jest dla nas bardzo rozwijające i daje nam ogromną satysfakcję.

        Systematyczne próby, praca nad nowymi utworami i wysoko postawiona przez ks. prał. dr. Mieczysława Gniadego poprzeczka sprawiły, że chór „Magnificat” cieszy się wielkim uznaniem nie tylko w Przemyślu. Uświetniacie swoim śpiewem nie tylko uroczystości, które odbywają się w przemyskiej archikatedrze, ale także występujecie z koncertami w innych świątyniach.
        - Rzeczywiście, można nas usłyszeć nie tylko w Przemyślu. Do tej pory wystąpiliśmy ponad 1000 razy, głównie w województwie podkarpackim, ale także w innych regionach kraju oraz za granicą: w Austrii, Belgii, we Francji, w Niemczech, na Ukrainie i we Włoszech. Do naszych ważniejszych osiągnięć należy dwukrotna oprawa muzyczna wizyt papieża Jana Pawła II na Podkarpaciu oraz Mszy świętej na placu Świętego Piotra w Rzymie w 2003 r. z okazji jubileuszu 25-lecia pontyfikatu Ojca Świętego, z udziałem dostojnego Jubilata. Wszędzie jednak, gdzie się pojawiamy, czy to w dużym ośrodku, czy też w małej miejscowości, zawsze staramy się stanąć na wysokości zadania i dać z siebie jak najwięcej. Jesteśmy chórem amatorskim, ale robimy, co w naszej mocy, aby ciągle się doskonalić. Mamy to szczęście, że możemy pracować pod okiem Człowieka, który wiele od nas wymaga, ale trzeba przyznać, że jest też bardzo cierpliwym nauczycielem. (śmiech)

        Z pewnością Chór tworzą osoby, które na co dzień wykonują różne zawody, ale będąc na próbie, zauważyłam, że panuje w zespole bardzo dobra, przyjazna atmosfera, która sprzyja pracy.
        - Tak, w chórze śpiewają ludzie różnych profesji, ale też w różnym wieku. Kiedy dołączyłam do zespołu, miałam tylko 16 lat i byłam najmłodsza wśród chórzystów, ale zostałam wówczas bardzo ciepło przyjęta zarówno przez młodzież, jak i osoby sporo ode mnie starsze. Właściwie w naszym chórze nie ma czegoś takiego jak konflikt pokoleń. Młodzi bardzo dobrze dogadują się ze starszymi, a starsi z młodszymi. Tę atmosferę czuć nie tylko na próbach, ale na przykład podczas naszych spotkań przy ognisku czy w trakcie wyjazdów na koncerty. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że ta przyjazna atmosfera właściwie się nie zmienia.               Oczywiście zmieniają się czasy, zmienia się też skład chóru, jedni przychodzą, inni odchodzą, często z powodu wyjazdów na studia, ale większość byłych chórzystów utrzymuje kontakt z zespołem, a niektórzy występują z nami okazjonalnie, na przykład kiedy przyjeżdżają do domów na święta. W ciągu niemal 35 lat działalności chóru przez jego szeregi przewinęło się około 300 osób. Jesteśmy więc całkiem liczną rodziną. (śmiech) W tym czasie zawiązywały się przyjaźnie, które trwają po dziś dzień, a nawet małżeństwa. Nie wiem, czy to specyfika tylko naszego zespołu, ale życzyłabym wszystkim chórom takich trwałych i autentycznych relacji.

        Chór „Magnificat” ma na swoim koncie sporo nagród i wyróżnień – proszę wymienić najważniejsze.
        - Myślę, że jedną z tych ważniejszych jest Doroczna Nagroda Miasta Przemyśla, którą otrzymaliśmy kilka lat temu z rąk prezydenta Przemyśla Roberta Chomy w dowód uznania za krzewienie kultury w mieście. To dla nas tym cenniejsze wyróżnienie, że zostaliśmy docenieni w miejscu nam bliskim, gdzie na co dzień żyjemy, spotykamy się i wspólnie muzykujemy. Cieszy nas też nagroda od Zarządu Województwa Podkarpackiego. Pośrednim sukcesem chóru jest też to, że kilka miesięcy temu nasz Dyrygent został przedstawicielem ministra kultury i dziedzictwa narodowego prof. Piotra Glińskiego w Radzie Artystyczno-Programowej Filharmonii Podkarpackiej.
        W czasie niemal 35-letniej działalności chóru sporo było też nagród i wyróżnień na festiwalach i przeglądach muzycznych, gdzie oceniali nas eksperci, ale jeśli mam wymienić ten najważniejszy laur, to bezsprzecznie muszę powiedzieć o Złotym Orfeuszu, który w 2016 r. francuska Akademia Fonograficzna przyznała nam oraz pozostałym wykonawcom premierowego nagrania „Missa solemnis h-moll” Seyfrieda. To bardzo zaszczytna, międzynarodowa nagroda, jedna z najważniejszych nagród muzycznych na świecie, w środowisku nazywana „muzycznym Oscarem”. Proszę więc sobie wyobrazić, jak ogromne było nasze zaskoczenie na wieść, że zostaliśmy jej laureatami. Oczywiście nie należy ona tylko do nas, w nagraniu oprócz chóru „Magnificat” wzięli udział soliści Warszawskiej Opery Kameralnej, Chór Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego oraz Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej, ale z racji tego, że za całe to przedsięwzięcie muzyczne odpowiedzialny był ks. Mieczysław Gniady, bardzo się z nią identyfikujemy i się do niej przywiązaliśmy (śmiech).

        To wielkie wydarzenie z pewnością miało wpływ na dalszą współpracę pomiędzy chórem „Magnificat” i Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej.
        – To prawda, czego dowodem jest ubiegłoroczny koncert w Krasiczynie oraz ten, który już za parę dni. Ale mieliśmy to szczęście, że z rzeszowskimi filharmonikami mogliśmy współpracować już dużo wcześniej, bo w 1995 r., a następnie w 2009 r., kiedy to wspólnie wystąpiliśmy w przemyskiej bazylice archikatedralnej na koncercie z okazji 25-lecia chóru „Magnificat”. To dla nas wielki zaszczyt, że jako amatorski zespół możemy współpracować z tak znakomitymi artystami, a przy tym po prostu wspaniałymi i ciepłymi ludźmi. Marzą nam się kolejne wspólne przedsięwzięcia muzyczne. Być może najbliższą okazją ku temu będzie jubileusz naszego 35-lecia.

        30 kwietnia o godz. 19.00 zapraszamy na koncert do bazyliki archikatedralnej w Przemyślu.

Z panią Moniką Maziarz, która od 20 lat śpiewa w Archidiecezjalnym Chórze "Magnificat" w Przemyślu Zofia Stopińska rozmawiała 25 kwietnia 2018 roku.

Muzyka wiedeńskich Straussów - relacja

Inauguracja Rzeszowskiego Teatru Muzycznego „Olimpia”

        Cóż to był za koncert! W słoneczną, wiosenną sobotę 21 kwietnia 2018 roku o godz.18.00 na estradzie sali koncertowej Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego zasiedli znakomici Rzeszowscy Filharmonicy, 18 muzyków tworzących Rzeszowską Orkiestrę Kameralną, by pod moją dyrekcją zaprezentować licznie zgromadzonej publiczności najpiękniejsze walce, polki i marsze Jana Straussa Ojca i jego Synów - Jana i Józefa.
        Koncert zorganizowany pod Honorowym Patronatem Prezydenta Rzeszowa Tadeusza Ferenca, dofinansowany z budżetu Gminy Miasto Rzeszów, był zarazem uroczystą inauguracją działalności Rzeszowskiego Teatru Muzycznego „Olimpia”, pracującego pod opiekuńczymi skrzydłami Rzeszowskiego Towarzystwa Muzycznego. Towarzyszyła mu wystawa „Teatr muzyczny w Rzeszowie” przygotowana przez Wojewódzki Dom Kultury w Rzeszowie, obrazująca rozwój tego gatunku muzyczno-teatralnego w grodzie nad Wisłokiem od czasów przedwojennych.
        Już jesienią 2017 roku Prezydent Rzeszowa Tadeusz Ferenc ogłosił, że teatr muzyczny w Rzeszowie będzie! W imieniu rzeszowskiego środowiska muzycznego, za tę wspaniałą inicjatywę, składam Panu, Panie Prezydencie, słowa szczerego, serdecznego uznania i wdzięczności!
        Z satysfakcją odczytałem list Pana Prezydenta na początku koncertu, skierowany na moje ręce, przekazany wraz z imponującym koszem kwiatów, treści następującej.
        „Proszę przyjąć uprzejme podziękowanie za zaproszenie na koncert MUZYKA WIEDEŃSKICH STRAUSSÓW INAUGURJĄCYCH DZIAŁALNOŚĆ RZESZOWSKIEGO TEATRU MUZYCZNEGO OLIMPIA. Panu Prezesowi oraz Wszystkim Członkom Rzeszowskiego Towarzystwa Muzycznego serdecznie winszuję przygotowania dzisiejszego koncertu, a przede wszystkim rozpoczęcia działalności Rzeszowskiego Teatru Muzycznego „Olimpia”. Wierzę, że dzięki Państwa zaangażowaniu spełnią się marzenia wielu rzeszowskich Melomanów o powstaniu w naszym mieście Teatru Muzycznego.
        Korzystając z okazji gorąco pozdrawiam wszystkich Uczestników dzisiejszego koncertu – zarówno występujących Artystów, jak i zgromadzoną Publiczność. Życzę Państwu wielu wspaniałych wrażeń. Jestem przekonany, że ich gwarancją są muzyczne talenty dzisiejszych Wykonawców oraz zaplanowany repertuar koncertu.
        Organizatorom życzę, by udany przebieg występu był zapowiedzią dobrej passy Rzeszowskiego Teatru Muzycznego „Olimpia” oraz przygotowania wielu kolejnych spektakli operowych, operetkowych, musicalowych i recitali promujących wspaniałych i utalentowanych artystów związanych z naszym miastem i regionem.”
        Przyznam, że nie kryłem osobistego wzruszenia. Po latach prób organizacji różnych spektakli z dziedziny teatru muzycznego, zresztą bardzo udanych (Krakowiacy i Górale, La serva padrona, Pielgrzym z Dobromila, Domek trzech dziewcząt, Panna Wodna) powstała realna możliwość działalności własnego, Rzeszowskiego Teatru Muzycznego, tak bardzo oczekiwanego przez publiczność i rzeszowskie środowisko muzyczne.
        A potencjał artystyczny mamy w Rzeszowie znakomity! Wspaniali Rzeszowscy Filharmonicy, Chór Uniwersytetu Rzeszowskiego, soliści śpiewacy wykształceni w akademiach muzycznych, doświadczeni pedagodzy śpiewu solowego, oddani animatorzy kultury muzycznej. No i cudowna, niezwykle życzliwa rzeszowska publiczność, która artystyczne propozycje z dziedziny teatru muzycznego przyjmuje zawsze z wielką sympatią i aplauzem!
        Tak też było na wspomnianym koncercie z muzyką wiedeńskich Straussów, podczas którego z iście wiosenną pogodą ducha, rozmachem i potoczystym wdziękiem zabrzmiały nieśmiertelne, zawsze piękne, cudowne walce: Cesarski, Odgłosy wiosny, Nad pięknym, modrym Dunajem a także pełne radości, uśmiechu i żartu polki, często z odniesieniami do różnych zjawisk przyrody: Anna, Tik-Tak, W pawłowskim lesie, Plotka, Na polowaniu, Błyskawice i pioruny, Proszę bardzo, Na wycieczce, Święto ognia, by koncert zakończyć słynnym Marszem Radetzky’ego Jana Straussa Ojca. Nie obyło się bez bisu. Jak to za czasów wiedeńskich Straussów bywało, niektóre polki od pulpitu z werwą prowadził skrzypek i koncertmistrz Orkiestry Robert Naściszewski.
        Znakomitym dopełnieniem muzyki wiedeńskich Straussów stały się występy młodych artystów śpiewaków, którzy w sposób profesjonalny, w uroczych, stylowych interpretacjach, wraz z Orkiestrą, zaprezentowali najpiękniejsze duety z wystawianych przez Rzeszowskie Towarzystwo Muzyczne oper i operetek. W duecie Do ciebie serce dzwoni z intermezza „La serva padrona” G.B. Pergolesiego pięknym brzmieniem i świetną grą aktorską zachwycili publiczność Katarzyna Liszcz-Starzec – sopran (Serpina) i Kamil Niemiec – baryton (Uberto). Wiedeński szyk i urok zajaśniał pełnym blaskiem w duecie Czy jest coś milszego nad piękny śpiew z singspielu F. Schuberta „Domek trzech dziewcząt” w jakże ciepłym, wzruszającym wykonaniu Katarzyny Liszcz-Starzec – sopran (Hania) i Macieja Szeli – tenor (Schubert), a nastrojowy poszum morza i najpiękniejsze słowa o miłości mogliśmy usłyszeć w romantycznym duecie Morze, szumiące, kołyszące szumem fal z przedwojennej polskiej operetki morskiej „Panna Wodna” J. Lawiny-Świętochowskiego w cudownym wykonaniu Aleksandry Szymańskiej - sopran (Mary) i Jakuba Kołodzieja – tenor (Andrzej).
        W iście wiedeńskim stylu zabrzmiał utwór Wiedeń, miasto moich marzeń R. Sieczyńskiego w pełnym uroku i wdzięku wykonaniu Ewy Korczyńskiej – sopran. Warto dodać, iż polski kompozytor tej niezwykle popularnej do dziś pieśni, zauroczony muzyką wiedeńskich Straussów, napisał ją w rytmie wiedeńskiego walca na początku XX wieku - najpierw był to utwór o Wilnie, gdzie mieszkał, potem o Wiedniu, gdzie studiował, potem o Lwowie, do której słowa napisał Henryk Zbierzchowski, wreszcie na omawianym rzeszowskim koncercie, obok wersji wiedeńskiej, usłyszeliśmy także dopisaną przez solistkę Ewę Korczyńską zwrotkę o Rzeszowie. W końcu Rzeszów niedaleko od Wiednia, Lwowa, a i do Wilna nie tak daleko... A oto zwrotka o naszym mieście nad Wisłokiem, najpiękniejszym na świecie, napisana w rytmie wiedeńskiego walca.
        „Uliczek twych gwar przybliża mi czar uniesień i szeptów sprzed lat./ Rzeszowie mój, mów, ja słucham twych słów i kocham na nowo cię znów./ Więc niech biegnie tam piosenka ma, co burzy krew i iskrzy i gra./ Rzeszów tak cudnie brzmi i tak mi tętni to słowo we krwi./ Ten tylko poznał wartość twą, co cię pożegnał wzruszenia łzą./ Rzeszów tak słodko brzmi i przypomina o szczęściu mi./ O drogie, cudowne miasto me, tu żyć na zawsze chcę.”
        Jak najpiękniej dziękujemy Panu Prof. dr hab. Mirosławowi Dymonowi, Dziekanowi Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego za udostępnienie sali koncertowej i pomieszczeń towarzyszących, gdzie artyści zawsze czują się znakomicie! Już dziś zapraszamy Rzeszowskich Melomanów na kolejne artystyczne spotkanie w tejże sali w niedzielę 24 czerwca 2018 roku, gdzie o godz.18.00, staraniem Rzeszowskiego Towarzystwa Muzycznego, w ramach działalności nowo otwartego Rzeszowskiego Teatru Muzycznego Olimpia”, odbędzie się uroczysta premiera nowego spektaklu z cyklu Prezentacji muzyczno-teatralnych dofinansowanych przez Gminę Miasto Rzeszów pod Honorowym Patronatem Prezydenta Rzeszowa Tadeusza Ferenca. Będzie to adaptacja polskiej filmowej komedii muzycznej pt. Papa się żeni z 1936 roku, w której wystąpią znakomici soliści z towarzyszeniem Podkarpackiego Kwartetu Fortepianowego „Team for Voices” pod kierunkiem pianisty Janusza Tomeckiego.
          Rzeszowski Teatr Muzyczny „Olimpia” otwiera swoje podwoje!

                                                                                                        Andrzej Szypuła

Subskrybuj to źródło RSS