Zofia Stopińska

Zofia Stopińska

email Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Z Gabrielą Gołaszewską - w Sanoku i w Bytomiu

           Miło mi przedstawić panią Gabrielę Gołaszewską, świetną młodą sopranistkę, którą w tym roku miałam okazję podziwiać i oklaskiwać dwukrotnie – najpierw we wrześniu w Sanoku, podczas Festiwalu im. Adama Didura oraz niedawno w Operze Śląskiej w Bytomiu, podczas spektaklu premierowego opery „Napój miłosny” Gaetano Donizettiego. Miałam także ogromne szczęście, że zarówno w Sanoku, jak i w Bytomiu, mogłam przez kilka minut porozmawiać z Artystką i te rozmowy Państwu polecam.
          Pierwsza została zarejestrowana 22 września przed spektaklem opery „Straszny dwór” w Sanockim Domu Kultury. Pragnę jeszcze dodać, że 22 września w Sanockim Domu Kultury spektakl „Strasznego dworu” Stanisława Moniuszki udał się nadzwyczajnie. Wszyscy soliści śpiewali świetnie, ale skupiłam uwagę na kreującej partie Hanny Gabrieli Gołaszewskiej, która była znakomita zarówno pod względem wokalnym, jak i aktorskim. Wspaniały debiut!
           Świetnie spisali się także chór i orkiestra Opery Śląskiej, pod batutą doskonale prowadzącego cały spektakl Macieja Tomasiewicza. Natychmiast po ognistym mazurze, kończącym spektakl, publiczność powstała i długo oklaskiwała wykonawców.

           Po raz pierwszy występuje Pani w ramach Festiwalu im. Adama Didura w Sanoku.
           - To prawda, wczoraj śpiewałam tutaj po raz pierwszy, zostałam bowiem zaproszona do udziału w Koncercie Laureatów IV Międzynarodowego Konkursu Wokalistyki Operowej im. Adama Didura w Bytomiu. Dzisiaj wystąpię na tej scenie po raz drugi i będzie to mój debiut w roli Hanny. Bardzo się cieszę, że mam możliwość wziąć udział w takim wydarzeniu.

          Ostatnio uczestniczyła Pani z powodzeniem w konkursach wokalnych.
          - Tak, w maju 2019 roku udało mi się zająć I miejsce w XVIII Międzynarodowym Konkursie Sztuki Wokalnej im. Ady Sari w Nowym Sączu, otrzymałam także kilka nagród specjalnych, a wśród nich nagrodę Dyrektora Opery Śląskiej. Współpraca w ramach tej nagrody trwa, z czego bardzo się cieszę i mam nadzieję, że będę mogła jeszcze występować z Operą Śląską w przyszłości.

          W czerwcu tego roku ukończyła Pani studia licencjackie w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie. Aby występować jako solistka w spektaklach operowych, trzeba mieć przygotowany wcześniej repertuar.
          - Na szczęście szybko się uczę i mam nadzieję, że mój repertuar będzie się ciągle powiększał. Tak jak pani zauważyła, ukończyłam dopiero studia licencjackie i będę się dalej kształcić na Wydziale Wokalno-Aktorskim Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie. Pewnie nie będzie łatwo pogodzić produkcji, w których mam zamiar wziąć udział, ze studiami, ale mam nadzieję, że wszystko się uda. Czeka mnie bardzo pracowity okres.
           Studiuję w klasie dr hab. Jolanty Janucik, która jest prodziekanem naszego Wydziału. Profesor Jolanta Janucik jest wspaniałym pedagogiem, poświęca swoim studentom bardzo dużo czasu i dlatego wielu jej wychowanków może się pochwalić licznymi osiągnięciami.

           Kto i kiedy powiedział Pani, że ma Pani bardzo dobry głos, który warto rozwijać?
           - Kończyłam szkołę muzyczną I stopnia w klasie fortepianu, natomiast szkołę II stopnia kontynuowałam w klasie rytmiki. Otrzymaliśmy, jako zadanie domowe, napisać piosenki i wykonać je podczas małego koncertu, a ponieważ już wtedy śpiewałam dużo utworów jazzowych i rozrywkowych, bo zawsze mnie to fascynowało, jedna z nauczycielek po tym koncercie powiedziała mi, że mam predyspozycje do śpiewania muzyki operowej i klasycznej.
           Pomyślałam, że warto spróbować i wzięłam udział w rekrutacji na wydział wokalny. Pomimo, że sama w to nie wierzyłam oraz nie byłam wielką fanką muzyki operowej, dostałam się. Z czasem ta muzyka coraz bardziej mnie fascynowała. W wieku 18 lat rozpoczęłam studia na Wydziale Wokalno-Aktorskim Uniwersytetu Muzycznego. Mam nadzieję, że ukończę te studia i będę śpiewaczką.

           Rozpoczął się czas ciężkiej pracy, bo już ma Pani sporo propozycji udziału w spektaklach operowych, a studia także wymagają ogromnego wysiłku i czasu. Oprócz pracy nad głosem, trzeba się uczyć języków i opanować wiedzę z różnych dziedzin muzyki.
           - To wszystko prawda i studia są bardzo ważne, chociaż najwięcej można się nauczyć na scenie. Ta praktyczna wiedza jest najbardziej użyteczna, bo w teorii nawet nie zawsze się mówi o wszystkim, co dotyczy występów na scenie. Przeważnie starsi koledzy w teatrze operowym dzielą się swymi doświadczeniami, a przede wszystkim praca z reżyserem i dyrygentem jest nie do przecenienia. Tej wiedzy nie zdobędzie się na żadnej uczelni.

           Czy do tej pory trafiała Pani wyłącznie na osoby, które były przyjazne i starały się Pani pomóc?
           - Tak, mam wyłącznie miłe wspomnienia z dotychczasowej pracy w teatrach operowych i mam nadzieję, że nadal tak będzie. Pracę w teatrze operowym trudno opisać słowami. Sprawia mi ona ogromną radość i mogę powiedzieć, że jestem już uzależniona (śmiech).

           Na scenie w trakcie spektaklu czuje Pani obecność publiczności, czy całą uwagę skupia Pani na współpracy z pozostałymi solistami i dyrygentem?
           - Podczas pierwszego wykonania pilnuje się przede wszystkim muzyki, słowa, kontaktu z dyrygentem, ale z każdym następnym spektaklem jest coraz łatwiej, coraz bardziej wcielam się w postać, którą gram na scenie.

           Wiem, że musi Pani teraz iść do garderoby i przygotować się do występu na scenie. Kończymy tę rozmowę z nadzieją, że niedługo się spotkamy, jeśli nie na Podkarpaciu, to może w Operze Śląskiej?
           - Mam nadzieję. W grudniu ma być premiera opery „Napój miłosny” Gaetano Donizettiego, w której będę miała możliwość śpiewać partie i wcielić się w role Adiny. To opera komiczna, bardzo zabawna i polecam ją gorąco.

           Szanowni Państwo, 14 grudnia na deskach Opery Śląskiej w Bytomiu odbyła się premiera opery komicznej Gaetano Donizettiego „Napój miłosny”. Skorzystałam z zaproszenia i pojechałam na to wydarzenie. Po bardzo udanej, oklaskiwanej na stojąco przez publiczność premierze, w Sali Koncertowej im. Adama Didura odbyło się bardzo miłe spotkanie, podczas którego pan Łukasz Goik – Dyrektor Opery Śląskiej przedstawił zaproszonym gościom realizatorów i wykonawców partii solowych tego spektaklu.
           Wykonawcami byli: Soliści, Orkiestra, Chór oraz Balet Opery Śląskiej. Dyrygował Franck Chastrusse Colombier, a partie solowe śpiewali: ADINA - Gabriela Gołaszewska, NEMORINO - Andrzej Lampert, BELCORE - Stanisław Kuflyuk, DOKTOR DULCAMARA - Adam Woźniak, GIANETTA - Anna Noworzyn-Sławińska, ASYSTENTKA DR. DULCAMARY - Michalina Drozdowska, WINDZIARZ - Gabriel Ravenscroft.
           Realizatorzy:
Kierownictwo muzyczne: Franck Chastrusse Colombier;
reżyseria: Karolina Sofulak;
choreografia / ruch sceniczny: Monika Myśliwiec;
scenografia / reżyseria świateł: Katarzyna Borkowska;
kostiumy: Ilona Binarsch;
kierownictwo chóru: Krystyna Krzyżanowska-Łoboda;
kierownictwo baletu: Grzegorz Jakub Pajdzik;
asystent dyrygenta: Piotr Wacławik;
asystent reżysera: Bernadeta Maćkowiak;
asystent scenografa / kierownik produkcji: Dagmara Walkowicz-Goleśny;
korepetytor solistów: Larisa Czaban, Michał Krivoruchko.

           Pomimo, że pani Gabriela Gołaszewska była, można powiedzieć nawet, oblegana, bo prawie wszyscy chcieli jej pogratulować i podziękować za wspaniały śpiew i wielkie umiejętności aktorskie, znalazła kilka minut, aby porozmawiać ze mną o tym, co wydarzyło się w czasie niecałych trzech miesięcy, bo tyle dzieliło nas od spotkania w Sanoku.

           Chyba Pani nawet nie przypuszczała, że czas dzielący nas od 22 września będzie tak bardzo wypełniony pracą, bo oprócz studiów na Wydziale Wokalno-Aktorskim w UMFC występowała Pani w spektaklach operowych i koncertach.
           - Tak, po debiucie w Sanoku, w roli Hanny w „Strasznym Dworze” Stanisława Moniuszki, wystąpiłam w Operze Śląskiej, a później Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Sali Kameralnej odbył się jeszcze studencki nasz projekt w reżyserii prof. Ryszarda Cieśli, dziekana Wydziału Wokalno-Aktorskiego UMFC. Mam w planach udział w „Strasznym dworze” w przyszłym sezonie.

          W Operze Bałtyckiej wystąpiła Pani w „Kandydzie” Leonarda Bersteina.
          - Owszem, wystąpiłam w roli Kunegundy i bardzo się cieszę z tego zaproszenia, ale tych, którzy chcą się wybrać i zobaczyć ‘Kandyda” w Operze Bałtyckiej informuję, że już w styczniu zaplanowane są spektakle. Ja w rolę Kunegundy na deskach opery Bałtyckiej wcielę się dopiero 8 marca i zapraszam serdecznie.

           W tym sezonie brała Pani także udział w kilku ważnych, dużych koncertach.
           - 14 września odbył się koncert inaugurujący 75. sezon artystyczny Opery Śląskiej i ogromnie się cieszę, że znalazłam się w gronie solistów tego wieczoru. Wspomniałyśmy już o Koncercie Laureatów IV Międzynarodowego Konkursu Wokalistyki Operowej im. Adama Didura w Bytomiu, który odbył się podczas tegorocznego Festiwalu im. Adama Didura w Sanoku,            Fundacja „Pomóż Im” zaprosiła mnie do udziału w wyjątkowym koncercie charytatywnym „Wielkie Głosy – Małym Bohaterom z Białostockiego Hospicjum”, który odbył się 26 listopada 2019 r. w Operze i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku. Gwiazdami koncertu byli wybitni polscy śpiewacy: Artur Ruciński (baryton), Remigiusz Łukomski (bas) i Jacek Laszczkowski (tenor). Obok tak sławnych śpiewaków znalazły się dwie młode sopranistki: Ewelina Osowska i ja. Wystąpiła z nami Orkiestra Opery i Filharmonii Podlaskiej pod batutą Wojciecha Semerau-Siemianowskiego. Koncert był niezwykłym wydarzeniem dla miłośników muzyki klasycznej. Program wypełniły najsłynniejsze utwory operowe Pucciniego, Mozarta, Bizeta, Khrennikova i Donizettiego. Cały dochód z koncertu przeznaczony został na rzecz podopiecznych Białostockiego Hospicjum dla Dzieci. Dla mnie było to wielkie wyróżnienie.

           Przez cały czas prowadzi Pani „życie na walizkach”.
           - Tak, ale bardzo mnie to cieszy, bo ekscytujące jest takie życie wypełnione podróżami.

           W Pani kalendarzu na 2020 rok jest już sporo zajętych terminów:
           - Duże wyzwania są jeszcze przede mną. Już we wtorek zaczynam próby do opery „Don Bucefalo” Antonio Cagnoni’ego w reżyserii Pawła Szkotaka, pod kierownictwem muzycznym Massimiliano Caldi’ego w Operze Bałtyckiej w Gdańsku, a premiera zaplanowana jest na 31 stycznia. Niedługo wystąpię w Krakowie, a także zaproszona jestem do kilku projektów w Operze Śląskiej (wśród których jest także „Łucja z Lammermooru” Gaetana Donizettiego).

          Trzeba jednak chociaż trochę się oszczędzać, żeby nie przemęczyć tego pięknego głosu, który dzisiaj brzmiał cudownie w każdym rejestrze.
          - Jesteśmy po dwóch miesiącach prób, a ponadto, jak już wspominałyśmy, były inne spektakle i koncerty. Mam prawo być trochę zmęczona, ale mój głos na szczęście jeszcze nie. Chcę także podkreślić, że w Operze Śląskiej jest wspaniała, przyjazna, sprzyjająca pracy atmosfera, która z pewnością ma także wpływ dobrą kondycję wykonawców. Ciekawa jestem, co powie na ten temat i o dzisiejszej premierze moja Pani Profesor, Jolanta Janucik, która była na spektaklu i jest na tym spotkaniu.

           Mam nadzieję, że usłyszy Pani wiele ciepłych słów, bo premiera była doskonała, a Pani czuła się przez cały czas swobodnie, pewnie na scenie i wszystko było bardzo precyzyjnie wykonane. Serdecznie gratuluję i dziękuję za ten wspaniały wieczór, życzę, aby miło Pani spędziła Święta Bożego Narodzenia i aby był czas na odpoczynek, a w 2020 roku życzę wielu sukcesów.
           - Dziękuję bardzo. Pani i czytelnikom „Klasyki na Podkarpaciu” życzę wszystkiego dobrego na Święta i na nadchodzący 2020 rok. Mam nadzieję, że niedługo się spotkamy. Pozdrawiam Państwa serdecznie.

Zofia Stopińska

W Filharmonii Podkarpackiej - Moniuszko, Saint – Saëns, Haydn

AB 20 XII 2019 PIĄTEK GODZ. 19:00

ORKIESTRA SYMFONICZNA FILHARMONII PODKARPACKIEJ

JIRI PETRDLIK – dyrygent

BERNHARD LEONARDY - organy

W programie:

St. Moniuszko – Uwertura „Bajka”

C. Saint – Saëns – III Symfonia c- moll op. 78

J. Haydn - Koncert organowy C – dur Hob XVIII:1

„Dałem z siebie wszystko, co mogłem dać. Tutaj osiągnąłem to, czego nigdy więcej nie osiągnę” - tak pisał Saint-Saëns o swojej Symfonii c-moll (1886),„ avec orgue ”(z organami). To bez wątpienia najwybitniejsze dzieło spośród wszystkich utworów orkiestrowym Saint-Saënsa, zawierające najlepsze cechy stylu kompozytora - logikę konstrukcji i barwność orkiestrowego brzmienia wzbogaconego o partię organów i fortepianu. Organy w roli instrumentu solowego usłyszymy w Koncercie C – dur (1756) Haydna. Utwór ten napisany w stylu muzyki barokowej pochodzi z młodzieńczych lat twórczości wielkiego klasyka wiedeńskiego z czasów, kiedy kompozytor był jeszcze aktywnym organistą. Po moniuszkowsku „śpiewna” będzie Bajka” (1848), która zgodnie z podtytułem francuskim – „Conte d’hiver” - snuć będzie „opowieść zimową”.

Koncert „Boże Narodzenie w sztuce” - Muzeum-Zamek w Łańcucie

W czwartek 19 grudnia 2019 r. o godz. 19.00 serdecznie zapraszamy na Koncert Świąteczny „Boże Narodzenie w sztuce”.

Na scenie w Sali Balowej łańcuckiego Zamku wystąpi Chór Łańcuckiej Fary.

Będzie to ostatni koncert w tym roku.

Bilety w cenie 1 zł do kupienia w zamkowej Sieni od 13 grudnia. (Uprzejmie przypominamy, że dystrybucja wejściówek odbywa się wyłącznie w dni robocze).

Koncert „Boże Narodzenie w sztuce” jest organizowany przez Muzeum-Zamek w Łańcucie jako wynik projektu: Ochrona i udostępnianie dziedzictwa kulturowego Ordynacji Łańcuckiej poprzez prace remontowo- konserwatorskie i cyfryzację zasobów Muzeum-Zamku w Łańcucie (OR-KA II). W ramach zaplanowanych działań przenikają się aspekty kulturalne wraz edukacyjnymi i artystycznymi. Jest to kompleksowa odpowiedź na potrzeby mieszkańców regionu.

Muzeum-Zamek w Łańcucie - Koncert „Boże Narodzenie w sztuce”

W czwartek 19 grudnia 2019 r. serdecznie zapraszamy na Koncert Świąteczny „Boże Narodzenie w sztuce”. Będzie to ostatni koncert w tym roku.

Na scenie w Sali Balowej wystąpi Chór Łańcuckiej Fary. Początek: godz. 19.00.

Bilety w cenie 1 zł do kupienia w zamkowej Sieni od 13 grudnia. (Uprzejmie przypominamy, że dystrybucja wejściówek odbywa się wyłącznie w dni robocze).

Koncert „Boże Narodzenie w sztuce” jest organizowany przez Muzeum-Zamek w Łańcucie jako wynik projektu: Ochrona i udostępnianie dziedzictwa kulturowego Ordynacji Łańcuckiej poprzez prace remontowo- konserwatorskie i cyfryzację zasobów Muzeum-Zamku w Łańcucie (OR-KA II). W ramach zaplanowanych działań przenikają się aspekty kulturalne wraz edukacyjnymi i artystycznymi. Jest to kompleksowa odpowiedź na potrzeby mieszkańców regionu.

KOLĘDY I PASTORAŁKI W OPRACOWANIU DOMINIKA LASOTY

Sala Instytutu Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego

18 grudnia 2019 r. ; godz. 19:00

Wykonawcy:

Zespół Wokalny Instytutu Muzyki

Orkiestra Kameralna Uniwersytetu Rzeszowskiego

Jacek  Ścibor - tenor

Mirosław Dymon - akordeon

Anna Marek Kamińska - dyrygent

Wstęp wolny

Przemyśl, Jarosław - koncerty "STANISŁAW MONIUSZKO - 200 LAT!"

16 grudnia 2019r., PONIEDZIAŁEK, godz. 17:00

SZKOŁA MUZYCZNA W JAROSŁAWIU

STANISŁAW MONIUSZKO - 200 LAT!

ARSO ENSEMBLE w rozszerzonym składzie
SZYMON NAŚCISZEWSKI - dyrygent
IWONA SOCHA - sopran
ŁUKASZ GAJ - tenor
ANNA WIŚLIŃSKA - słowo

W programie:

Pieśni i arie z oper Stanisława Moniuszki

16 grudnia 2019r., PONIEDZIAŁEK, godz. 10:00

SALA WIDOWISKOWA CENTRUM KULTURALNEGO W PRZEMYŚLU

KONCERT EDUKACYJNY
STANISŁAW MONIUSZKO - 200 LAT!

ARSO ENSEMBLE w rozszerzonym składzie
SZYMON NAŚCISZEWSKI - dyrygent
IWONA SOCHA - sopran
ŁUKASZ GAJ - tenor
ANNA WIŚLIŃSKA - słowo

W programie:

Pieśni i arie z oper Stanisława Moniuszki

Koncerty organizowane w ramach projektu "Przestrzeń otwarta dla muzyki"

STANISŁAW MONIUSZKO - 200 LAT! - koncerty w Przemyślu i Jarosławiu

16 grudnia 2019r., PONIEDZIAŁEK, godz. 10:00

SALA WIDOWISKOWA CENTRUM KULTURALNEGO W PRZEMYŚLU

KONCERT EDUKACYJNY "STANISŁAW MONIUSZKO - 200 LAT!"

16 grudnia 2019r., PONIEDZIAŁEK, godz. 17:00

SZKOŁA MUZYCZNA W JAROSŁAWIU

"STANISŁAW MONIUSZKO - 200 LAT!"

Wykonawcy:

ARSO ENSEMBLE w rozszerzonym składzie
SZYMON NAŚCISZEWSKI - dyrygent
IWONA SOCHA - sopran
ŁUKASZ GAJ - tenor
ANNA WIŚLIŃSKA - słowo

W programie:

Pieśni i arie z oper Stanisława Moniuszki

Koncerty realizowane w ramach projektu "Przestrzeń otwarta dla muzyki"

Zawód artysty nie jest łatwy i wymaga wielkiego zaangażowania

           To już tradycja, że w pierwszej dekadzie grudnia, przez kilka dni, salę koncertową Filharmonii Podkarpackiej wypełnia najmłodsza publiczność, aby posłuchać muzyki i zobaczyć ciekawe widowisko, które przygotowali gospodarze, oraz spotkać się ze Świętym Mikołajem.
           Tegoroczne Mikołajki w Filharmonii odbywały się od 2 do 6 grudnia, a wystawiany był jeden z najpiękniejszych baletów Piotra Czajkowskiego „Jezioro łabędzie”. Towarzyszącą zespołowi baletowemu Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej dyrygował Wojciech Rodek, znakomity dyrygent, dyrektor naczelny Filharmonii Lubelskiej. Artysta chętnie zgodził na rozmowę i spotkaliśmy się 5 grudnia po pierwszym spektaklu.

          Nie po raz pierwszy spotyka się Pan w Rzeszowie z dziećmi, które z różnych stron Podkarpacia przyjeżdżają na mikołajkowe spektakle.
          - Jest mi bardzo miło, że mogę w okresie Mikołajek być w Rzeszowie i sprawiać wspaniały prezent dzieciom. Uważam, że to jest coś niezwykłego, bo tyle tysięcy dzieci z całego regionu może przyjechać do Filharmonii i zobaczyć prawdziwy balet w wykonaniu znakomitych tancerzy. Zespół baletowy tworzą bowiem tancerze najwspanialszych polskich teatrów operowych, którzy wspólnie przygotowali spektakl „Jezioro łabędzie” Piotra Czajkowskiego w wersji odpowiedniej dla dzieci. Wiadomo, że widowisko nie może trwać za długo i artyści postarali się, aby w czasie 1 godziny i 10 minut opowiedzieć wszystkie wątki tego baletu, ale, co najważniejsze, niektóre dzieci po raz pierwszy mają szansę zetknąć się z tańcem klasycznym, a przede wszystkim z brzmiącą na żywo muzyką.

          Wielokrotnie rozmawiałam z artystami, którzy przygotowywali koncerty dla dzieci i zawsze podkreślali, że dla dzieci trzeba nawet lepiej przygotować się do koncertu czy spektaklu niż dla dorosłych, bo najmłodsi są bacznymi obserwatorami i usłyszą oraz zobaczą to, czego nie zauważą dorośli.
           - To jest prawda i zawsze tak jest. Poza tym dzieci bez żadnego skrępowania przekazują swoje emocje. Kiedy im się podoba, biją brawo, kiedy im się coś nie podoba – nie ma braw. Im młodsze dzieci, tym bardziej spontanicznie reagują. Słyszę to podczas spektakli. Bywa tak, że brawa rozlegają się dopiero po pewnym czasie – po czterech numerach, czasem po pięciu, ale są też spektakle, podczas których jesteśmy gorąco oklaskiwani od początku, po każdym numerze, i to oznacza, że te dzieci reagują wspaniale. Poza tym treść libretta „Jeziora łabędziego” jest czasami nawet straszna, ale na szczęście kończy się szczęśliwie, tak jak to powinno być w każdej bajce. Dzieci wszystko bardzo przeżywają. Jak rozpoczyna się spektakl, to czasem widzę jeszcze jakieś komórki w ręce i rozmowy, ale nie trwa to długo i w sali panuje już cisza, pełne skupienie i prawie nikt się nie rusza na widowni. Po spektaklu niektóre dzieci podchodzą i zaglądają do kanału. Zawsze staram się z nimi chwilę porozmawiać i kiedy pytam – przyjdziecie jeszcze? Najczęściej słyszę odpowiedzi – tak, przyjdę wiele razy, ktoś mówi – ja jeszcze przyprowadzę rodziców, bo bardzo mi się podobało.
          To dowodzi najlepiej, że muzyka klasyczna, balet czy opera nie są gatunkami niepotrzebnymi. Trzeba tylko dać szanse wszystkim z tym się zetknąć, a z tym jest największy problem, bo przecież mamy rzesze naszych rodaków, którzy takiej szansy nie mają.
Jeśli rodzice nie zabiorą dziecka na koncert, to bywa tak, że szkoła także o to nie zadba. Często się zdarza, że te większe ośrodki, w których są filharmonie i teatry operowe, znajdują się bardzo daleko.
          Jestem zachwycony, że do Filharmonii Podkarpackiej może przyjechać grupa baletowa i z towarzyszeniem orkiestry może przedstawić prawdziwe widowisko – piękne stroje, dekoracje, światło...

           Bardzo jestem ciekawa, czy słuchał Pan muzyki klasycznej, kiedy był Pan w wieku dzieci zasiadających na widowni?
           - Moja starsza siostra grała na skrzypcach i muzyka klasyczna rozbrzmiewała w naszym domu. Pamiętam też dzień, w którym do domu „przyjechało” pianino, bo w tamtych czasach na pianino trzeba było mieć przydział. Rodzice odkładali pieniądze na pianino i z tym nie było problemu, ale trudno było je kupić w sklepie. Ponieważ moja siostra uczyła się grać, można było kupić pianino.
          To był bardzo ważny dla nas dzień. Od tamtej pory zacząłem siadać do tego pianina i próbowałem coś grać, uczyłem się nut i powiedziałem rodzicom, że chcę się uczyć w szkole muzycznej.
           Jak często bywa u dzieci, zapał bardzo szybko minął, nie chciało mi się ćwiczyć, ale miałem wspaniałego nauczyciela, którego darzyłem wielkim szacunkiem. Mogę powiedzieć, że nawet troszkę się go bałem, pomimo, że nigdy nie krzyczał, nie podnosił głosu i może dlatego starałem się zawsze przygotowywać i ćwiczyć wszystko, co miałem zadane, aby grać na lekcji bardzo dobrze.
Mieszkaliśmy w małej miejscowości, mój ojciec był wojskowym i właściwie byliśmy „odcięci” od reszty świata. Do szkoły muzycznej jeździłem 15 kilometrów, często, kiedy w mroźne zimy wracałem do domu, była już prawie noc, a od przystanku autobusowego szedłem jeszcze 2 kilometry piechotą, bo nie mieliśmy samochodu. Trudno to może sobie wyobrazić, ale były takie czasy, że niewiele osób stać było na kupno samochodu.
          Pamiętam też w wieku 11 lat pierwszą wizytę w filharmonii. To był dla mnie przełom i ja wierzę, że każda pierwsza wizyta w filharmonii może być przełomem dla wielu dzieci i młodych osób.
Pamiętam, jak wtedy prof. Mieczysław Gawroński dyrygował V Symfonią Beethovena i przybliżał dzieciom ten utwór. Zrobił to tak, że wysłuchałem z wielkim zainteresowaniem nie tylko pierwszej części, bo okazało się, że pozostałe części były też piękne.
           Skoro piąta Symfonia Beethovena okazała się tak cudowna, a dowiedziałem się, że jest ich dziewięć, to ciekawy byłem, jak brzmią inne. Zacząłem kupować kasety. Ile razy byłem we Wrocławiu, musiałem wejść do sklepu muzycznego i zawsze coś kupowałem. Po Beethovenie przyszła kolej na fascynacje Koncertem fortepianowym Czajkowskiego i muzyką tego kompozytora, a później innymi kompozytorami. Uczyłem się wszystkich nowych utworów prawie na pamięć i próbowałem nawet w trakcie słuchania dyrygować. Ta pasja dyrygencka zaczęła się rozwijać już wtedy.

          Czyli już wtedy marzył Pan, aby grać na tak dużym instrumencie, jakim jest orkiestra.
           - Marzyłem o tym, a pierwszą partyturę kupiłem w Opolu, jak miałem 12 lat i był to Koncert e-moll Chopina. Jak przyjechałem z tą partyturą do domu, to zaraz włączyłem nagranie tego utworu – partie solowe grał Eugen Indjic, a Orkiestrą Filharmonii dyrygował Kazimierz Kord i słuchając, stwierdziłem, że nie potrafię tym Koncertem dyrygować, bo wykonawcy grają nierówno. Fascynowała mnie ta muzyka tak bardzo, że w końcu zacząłem się uczyć dyrygowania.

           Studiował Pan dyrygenturę w latach 1998-2003 w klasie prof. Marka Pijarowskiego w Akademii Muzycznej we Wrocławiu, stąd moje stwierdzenie, że jest Pan już dyrygentem średniego pokolenia. Świadczy o tym też Pana doświadczenie, bo wprawdzie aktualnie sporo dyryguje Pan koncertami symfonicznymi, ale wcześniej przeważały w Pana działalności różne inne formy sceniczne: opera, operetka, balet, musical...
           - Mogę powiedzieć, że właściwie wychowałem się w teatrze operowym, bo przecież już śp. Marek Tracz, który miał własną operę, zrobił kiedyś przesłuchania na dyrygenta i wybrał mnie. Jeździłem z jego teatrem po całej Europie dość długo.
            Pięć lat spędziłem w Gliwickim Teatrze Muzycznym, który zawsze był wypełniony publicznością, a w tej chwili już nie istnieje i nie mogę zrozumieć, dlaczego. Publiczność go kochała. Realizowane tam były opery, przedstawienia baletowe, ale przede wszystkim operetki i musicale. W czasie 70-ciu lat działalności powstał tam wspaniały zespół. Panowała tam także znakomita atmosfera i ten śląski etos pracy był wszechobecny.
           Później spędziłem trzy lata w Teatrze Wielkim w Łodzi. Tam było zupełnie inaczej, bo ten Teatr targany był namiętnościami działaczy związkowych, polityków, solistów. Niedawno Kazimierz Kord napisał w swoich wspomnieniach, że kiedy pracował w Teatrze Wielkim w Warszawie, odnosił wrażenie, iż ma do czynienia z układami, których nie da się ułożyć. Często tak jest w dużych teatrach, w których pracuje kilkaset osób i nie da się pogodzić interesów wszystkich grup: solistów, orkiestry, chóru, baletu... Zdobywa się tam jednak wiele niezwykłych doświadczeń, które bardzo mi się przydają teraz, kiedy jestem po raz pierwszy dyrektorem naczelnym filharmonii. Mogę mieć pewien dystans do pewnych zachowań artystów, które są przewidywalne.
          Zawód artysty nie jest łatwy, wymaga wielkiego zaangażowania, za którym powinna iść odpowiednia płaca, a w naszym kraju nie ma wynagrodzenia za dobrą pracę dla artystów. Jest to poważny problem, bo artyści muszą bardzo dużo pracować, dodatkowo uczyć w szkołach i od rana do wieczora są zajęci. Chwała tym, którzy w orkiestrach symfonicznych, w teatrach grają pełni zapału, ale są też tacy, którzy już tego zapału nie mają i trudno jest ten zapał wskrzesić. To także jest rola dyrygenta, który musi tak pracować z orkiestrą, żeby muzycy grali nie tylko dobrze, ale także pięknie, a to już wypływa z duszy.
          W Rzeszowie prowadzę spektakle baletowe i zdarza mi się także nadal dyrygować spektaklami operowymi. W dodatku moja żona jest śpiewaczką i śpiew operowy jest dla mnie chlebem powszednim.

           Pan także pracuje bardzo dużo i do tego w odległych miejscach. Jest Pan dyrektorem naczelnym Filharmonii im. Henryka Wieniawskiego w Lublinie, a w Akademii Muzycznej we Wrocławiu prowadzi Pan działalność pedagogiczną. Regularne i częste podróże są wpisane w Pana kalendarz.
           - Kiedyś mi to przeszkadzało, ale już się z tym pogodziłem, stwierdziłem, że trzeba polubić podróże.
Zaangażowanie w Lublinie powoduje, że wielu propozycji po prostu nie przyjmuję, bo nie mam czasu. Mam stałe obowiązki, które chcę i muszę traktować poważnie. Wiosną i jesienią najczęściej jestem w Lublinie, natomiast w okresie zimowym mogę trochę więcej czasu poświęcić na gościnne występy.
           Niezwykle ważna jest dla mnie także działalność pedagogiczna, bo chcę przekazać to, co już potrafię i podzielić się swoimi doświadczeniami z młodymi ludźmi, a także pomóc im w dostępie do orkiestry, w rozpoczęciu kariery. Wielu młodych dyrygentów mogło pracować z orkiestrami w Gliwicach, Lublinie i Łodzi. Bardzo się cieszę, że mogłem im pomóc i są już teraz dobrymi, cieszącymi się uznaniem dyrygentami. Zawsze jednak starałem się i nadal to czynię, aby angażować dyrygentów, którzy stawiają sobie najwyżej poprzeczkę. Zapewnienie orkiestrze bardzo dobrych dyrygentów, to jest moja recepta na to, żeby orkiestra chciała grać dobrze i pięknie.

          Pan także miał szczęście w momencie startu, bo w 2005 roku wygrał Pan konkurs na stanowisko asystenta Antoniego Wita w Filharmonii Narodowej.
           - To był rzeczywiście przełom w mojej karierze zawodowej, bo wszyscy mnie wówczas zauważali i zaczęli mnie zapraszać, ponieważ wiadomo, że asystentem tak wybitnego dyrygenta, jak Antoni Wit, nie może być byle kto. Bardzo dużo mu zawdzięczam, bo tych umiejętności i doświadczeń nie zdobędzie się w żadnej szkole. Profesor Marek Pijarowski świetnie uczył mnie fachu w Akademii Muzycznej, ale potem trzeba praktykować i tu już trzeba mieć szansę, a praca z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Narodowej, która jest może nawet najlepszą orkiestrą w Polsce, jest najlepszą szansą. Im lepsza orkiestra, tym praca jest trudniejsza, bo są duże wymagania. Fakt, że orkiestra dobrze umie wykonać swoją partię, jest dopiero początkiem pracy, bo trzeba w tym momencie postawić sobie pytanie, jak to zrobić i każdy dyrygent musi znaleźć na to receptę. Powinien także przekonać muzyków, że ma rację i muzycy powinni mu zaufać, a to jest najtrudniejsze. Mogę stwierdzić, że zwykle mi się to udaje.
Antoni Wit był bardzo wymagającym szefem i wspaniałym dyrygentem, i bardzo się cieszę, że teraz często przyjeżdża do Lublina i pracuje z Orkiestrą, a każdy koncert jest wielkim wydarzeniem.

           W Rzeszowie Pan także musiał solidnie pracować z orkiestrą nad przygotowaniem się do spektaklu baletowego.
           - To jest bardzo trudne zadanie dla orkiestry filharmonicznej, ponieważ spektakl baletowy czy spektakl operowy wymagają od dyrygenta reakcji na to, co się dzieje na scenie. Reakcja dyrygenta musi się przełożyć na reakcję orkiestry. Chodzi tu o zakończenie ruchu czy śpiewu, a w balecie jest to szczególnie trudne, ponieważ orkiestra nie tylko nie widzi, ale także nie słyszy tancerzy, siedząc w kanale. Musi zaufać dyrygentowi, a przecież ten sam spektakl baletowy jest za każdym razem inny. Nie da się powtórzyć spektaklu tak samo, gra się inaczej, a muzycy muszą za tym podążać i to jest wielkie wyzwanie.

           Zastanawiał się Pan kiedykolwiek, co by Pan robił, gdyby nie był Pan dyrygentem?
           - Wiele razy. Kiedyś mój Ojciec (już świętej pamięci), mówił tak: „Jak ci nie wyjdzie, zawsze możesz się przyuczyć na ślusarza...”. Wziąłem sobie to do serca i Jego słowa są moją dewizą życiową. Nigdy nie pozwalam sobie na spadek morale, które bierze się z różnych źródeł, ale przede wszystkim z poczucia misji, obowiązku, a jednocześnie dawania przykładu. Jeśli nie mogę pracować na najwyższych obrotach, to potrafię zrezygnować, i wielokrotnie to robiłem.
           Podam tylko jeden przykład. Pracowałem w Filharmonii Dolnośląskiej w Jeleniej Górze i kiedy pani Zuzanna Dziedzic, osoba bardzo zasłużona dla tej instytucji, odeszła w wyniku przegranego konkursu, to ja także odszedłem. Wszyscy byli zdziwieni, dlaczego tak zrobiłem, a ja nie wyobrażałem sobie pracy z kimś innym, ponieważ ta Pani mi zaufała, zatrudniła mnie i kiedy odeszła, ja odszedłem razem z nią.
           Teraz pani Zuzanna Dziedzic przyjechała do Lublina i jest moim zastępcą, a to dla tej Filharmonii jest bardzo dobre, bo jej ponad 30-letnie doświadczenie na stanowisku dyrektorskim jest nie do przecenienia. To są doświadczenia, które trzeba przeżyć, nie można się tego nauczyć ani przeczytać w żadnej książce.
            Wracając jeszcze do Pani pytania. Zawsze marzyłem o tym, żeby nauczyć się dobrze kierować autobusem i wiem, że muszę spełnić to marzenie (śmiech).

           Na razie chyba nie będzie to możliwe. Na kilka dni odpoczynku może Pan i Rodzina liczyć tylko w Święta Bożego Narodzenia, bo później ma Pan zapełniony kalendarz.
           - Mam mnóstwo pracy. To jest ten czas, kiedy ja pół miesiąca jestem w Lublinie, a drugie pół przeznaczam na wyjazdy. Do Rzeszowa jechałem całą noc z Opery na Zamku w Szczecinie. W tym samym czasie przygotowujemy dwa koncerty jubileuszowe w Lublinie, bo Filharmonia świętuje 75-lecie, czeka mnie koncert w Narodowym Forum Muzyki we Wrocławiu. Odległości są duże, a wszystko dzieje się równolegle. Po Świętach nie będzie lepiej, ale ja uwielbiam dyrygować, to jest mój żywioł. Fakt, że jestem dyrektorem naczelnym, nie może spowodować, że przestanę dyrygować, bo gdyby miało tak być, to zrezygnowałbym z funkcji dyrektora. Dyrektorem naczelnym może być wiele osób, a dyrygentem niekoniecznie.
           Dobrze jest jednak łączyć te dwie rzeczy. Szczególnie jeśli chodzi o Filharmonię, bo doskonale rozumiem potrzeby muzyków i mogę wychodzić im naprzeciw.
Trzeba także angażować świetnych dyrygentów i solistów, a także dbać o salę wypełnioną publicznością. To się na szczęście w Lublinie udaje, bo zamierzamy nawet powtarzać koncerty ze względu na olbrzymie zainteresowanie. Już cała sala na powtórzenie naszego koncertu jubileuszowego jest wyprzedana, co najlepiej świadczy o tym, że jesteśmy potrzebni.

           Ciekawa jestem, jak Pan wypoczywa.
           - Nic nie robię wtedy (śmiech). Prawie nie mam takich dni, ale nawet jak mam, to nie potrafię nie robić nic i wtedy namiętnie gotuję – od rana do wieczora.
Jeśli tych dni jest więcej niż dwa, to ugotuję tak dużo, że nie ma kto tego zjeść. Najlepszą zachętą są słowa dzieci, które mówią, że nikt tak dobrze nie gotuje, jak tata. Żona także jest zadowolona, bo woli sprzątać niż gotować i dlatego doskonale się uzupełniamy.

          W ten sposób w święta rodzina jest zadowolona, bo wiadomo, kto wszystko ugotuje i przygotuje. Mam nadzieję, że w przyszłości zechce Pan przyjechać do Rzeszowa, aby  popracować z naszą Orkiestrą i wasza dobra współpraca będzie kontynuowana.
           - Mam nadzieję, że tak będzie. Od lat przyjeżdżam do Rzeszowa, wielokrotnie także byłem w lipcu w Łańcucie i pracowałem z dziećmi podczas Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego. Rzeszów jest mi bardzo bliski, Pamiętam, że po raz pierwszy byłem w Rzeszowie w 2006 roku i dyrygowałem spektaklem „Zemsta nietoperza” – Johanna Straussa. W czasie tych kilkunastu lat dyrygowałem wieloma różnymi koncertami i spektaklami. Wspaniałych wspomnień mam wiele. Cieszę się, że po remoncie Filharmonii Podkarpackiej są także możliwości wystawiania tu widowisk takich, jak te spektakle, które teraz realizujemy.

Z panem Wojciechem Rodkiem - znakomitym dyrygentem, dyrektorem naczelnym Filharmonii im. Henryka Wieniawskiego w Lublinie i pedagogiem Akademii Muzycznej we Wrocławiu rozmawiała Zofia Stopińska  5 grudnia 2019 roku w Rzeszowie

Sentymentalny świat

Gdzie białe mgły nad Wisłokiem i oczy twe tak zielone,
nasze zgubione marzenia i złote sny niespełnione.

           W romantycznym nastroju przebiegał wieczór autorski Andrzeja Szypuły, muzyka, dyrygenta, kompozytora, poety. Rzecz działa się w niedzielę 8 grudnia 2019 roku w sali posiedzeń rzeszowskiego ratusza. Ten niecodzienny wieczór zorganizowany przez Rzeszowski Teatr Muzyczny „Olimpia” wraz z Estradą Rzeszowską pod honorowym patronatem Prezydenta Rzeszowa dr h.c. Tadeusza Ferenca bardzo podobał się rzeszowskiej publiczności.
          Sam autor wystąpił w pełnej gali – we fraku, z muszką, w lakierkach i w dobrym humorze. Towarzyszyła mu urocza Muza, czyli Beata Kraska – sopran i przy fortepianie Krzysztof Mroziak, znany rzeszowski pianista, kompozytor i aranżer.
          W blasku świecy niosły się po zaułkach zabytkowego rzeszowskiego ratusza wiersze i piosenki o miłości, zaczarowanym Wisłoku, spacerach po bulwarach, o Rzeszowie w złotojesiennych nastrojach, oczarowaniu... Cały ten sentymentalny świat poniósł nas daleko poza horyzont codziennych spraw, w rajską krainę ułudy, pełnej szczęścia, zadumy, dobrych nadziei...
           Wrażliwy muzyk i poeta Andrzej Szypuła uraczył nas swoimi poetycko-muzycznymi zamyśleniami w prosty i przekonujący sposób, trafiający do wyobraźni.
Ta zwięzłość wypowiedzi, jasność przekazu, dobór porównań i metafor przemawiał do słuchacza – pięknem słowa, dźwięku, starannością wykonania, szczerością serca... To był bardzo osobisty wieczór autora, który nie krył wzruszenia, dzieląc się ze słuchaczami swoimi przemyśleniami na temat ludzkiej kondycji, człowieczego losu, dramatem przemijania, egzystencjalnymi niepokojami, miłości, która niejedno ma imię.
          W programie wieczoru znalazły się wiersze z wydanych tomików poetyckich autora: „Białe tulipany”, „Srebrny sen”, „Wielki Wóz”, „Dobre anioły”, „Głogi przydrożne” a także piosenki ze zbioru „Wiosenny wiatr”, m.in. „Ty i ja”, „Ach, cóż to za romans”, „Jesienna ballada”, „Tylko ty”, „Jest taka miłość”. Cały ten liryczny, sentymentalny świat przywołuje na myśl wiersze młodopolskich poetów, które fascynują naszego rzeszowskiego muzyka i poetę, wrażliwego na muzyczność słowa, głębię wyrazu, rytm i formę.
          Nastrojowość wieczoru znakomicie dopełniała Muza, czyli Beata Kraska – sopran, która przekonująco interpretowała romantyczne piosenki bohatera wieczoru:
„Pieśń miłości” (o wiolonczeli), „Zimowy nokturn” ( o Adamie Harasiewiczu), „Stary walc” (o straussowskich koncertach w Zamku w Łańcucie i Rzeszowie), „Cygański romans” (o cygańskich tęsknotach i marzeniach). Hitem wieczoru okazała się bisowana piosenka
„Gdzie białe mgły nad Wisłokiem”, zaśpiewana w duecie przez Beatę Kraskę i Andrzeja Szypułę, który w eleganckim fraku dzielnie sekundował uroczej Muzie w długiej, wieczorowej sukni o turkusowym kolorze, dając dowód niewątpliwego talentu wokalnego i aktorskiego. Mistrzem nastroju okazał się także Krzysztof Mroziak, pianista wrażliwy na niuanse i poetyckie frazy, idealnie wpisujący się w klimat prezentowanych utworów.
          Swój wiersz o artystach Podkarpacia czytał Mieczysław A. Łyp, znany rzeszowski poeta i animator kultury, który wraz z Adamem Decowskim, obaj ze Związku Literatów Polskich Oddział w Rzeszowie, wręczył bohaterowi wieczoru piękny kwiat, Gwiazdę Betlejemską.

Jan Poleski

XI Regionalny Konkurs Skrzypcowy Wiolonczelowy Kontrabasowy „Dźwięki Smyczkiem Malowane”

Zespół Państwowych Szkół Muzycznych w Dębicy, Urząd Miasta Dębica i Stowarzyszenie Na Rzecz Wspierania Młodych Talentów w Dębicy zapraszają na XI Regionalny Konkurs Skrzypcowy Wiolonczelowy Kontrabasowy „Dźwięki Smyczkiem Malowane”. Konkurs odbędzie się w dniach 24 i 25 marca 2020 roku w Zespole Państwowych Szkół Muzycznych w Dębicy.

Serdecznie zapraszamy

Do pobrania na stronie ZPSM w Dębicy:

Regulamin – XI Regionalny Konkurs Skrzypcowy Wiolonczelowy Kontrabasowy Dźwięki Smyczkiem Malowane 2020 (PDF)
Karta Zgłoszenia – XI Regionalny Konkurs Skrzypcowy Wiolonczelowy Kontrabasowy Dźwięki Smyczkiem Malowane 2020 (DOCX)
Karta Informacyjna – XI Regionalny Konkurs Skrzypcowy Wiolonczelowy Kontrabasowy Dźwięki Smyczkiem Malowane 2020 (DOCX)

Subskrybuj to źródło RSS