Zofia Stopińska

Zofia Stopińska

email Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

DAVID GARRETT ALIVE – MY SOUNDTRACK

Supergwiazda muzyki klasycznej i pop zabiera nas w osobistą podróż poprzez ścieżkę dźwiękową swojego życia!

Spis utworów:

CD standard :

01. Stayin’ Alive (Saturday Night Fever)

02. What A Wonderful World (Good Morning, Vietnam)

03. Happy (Despicable Me 2)

04. Paint It Black (Full Metal Jacket)

05. Beauty And The Beast (Beauty & The Beast)

06. Hit The Road Jack (Ray)

07. Dance Of The Knights (Soundtrack Civilization V)

08. Shallow (A Star Is Born)

09. Enter Sandman (A Year And A Half In The Life of Metallica)

10. Circle Of Life (Lion King)

11. Thriller (Thriller)

12. Confutatis (Amadeus)

13. Let it Go (Frozen)

14. Bella Ciao (Money Heist – Netflix Original Series)

15. 7th Symphony (Allegretto) (The King‘s Speech)

16. Game Rhapsody

Wersja Deluxe:

CD 1:

01. Stayin’ Alive (Saturday Night Fever)

02. What A Wonderful World (Good Morning, Vietnam)

03. Happy (Despicable Me 2)

04. Paint It Black (Full Metal Jacket)

05. Beauty And The Beast (Beauty & The Beast)

06. Hit The Road Jack (Ray)

07. Dance Of The Knights (Soundtrack Civilization V)

08. Shallow (A Star Is Born)

09. Enter Sandman (A Year And A Half In The Life of Metallica)

10. Circle Of Life (Lion King)

11. Thriller (Thriller)

12. Confutatis (Amadeus)

13. Let it Go (Frozen)

14. Bella Ciao (Money Heist – Netflix Original Series)

15. 7th Symphony (Allegretto) (The King‘s Speech)

16. Game Rhapsody

CD 2:

01. Tarantella Napoletana (Silent Movies during the 1920's)

02. Hoe-Down (He Got Game)

03. Imagine (Imagine)

04. Come Together (St. Pepper’s Lonely Hearts Club Band)

05. You’ll Never Walk Alone (You’ll Never Walk Alone)

06. Amazing Grace (Batman vs. Superman)

07. Prelude C# minor (Locke & Key – Netflix Series)

Wszyscy lubimy wspominać ważne momenty i doświadczenia, które nas zmieniły: ulubione utwory wywodzące się z różnych gatunków natychmiast przywodzą na myśl obrazy i emocje, wywołują uśmiech na twarzy, przynoszą ukojenie i dają nam siłę do bycia najlepszą wersją siebie. Najnowsze wydawnictwo gwiazdy skrzypiec Davida Garretta Alive – My Soundtrack to jego kolejny projekt crossover. Jest to być może najbardziej osobisty album w jego dotychczasowej karierze muzycznej, właśnie dlatego, że zawiera piosenki i utwory o szczególnym znaczeniu w życiu Garretta. „Moje serce bije mocno dla wszystkich utworów z tego albumu z powodu silnej więzi, jaka mnie łączy z każdym z nich. Mówiąc prościej, noszę po kawałku każdego z nich w moim sercu.”

Na płytę Alive – My Soundtrack składają się zarówno klasyczne utwory, jak i współczesne przeboje nagrane przez Davida Garretta w zupełnie nowej odsłonie i brzmieniu. „Na albumie znalazły się 23 utwory, ale dokonanie ostatecznej selekcji było dla mnie niezwykle trudne. Nagraliśmy prawie dwa razy więcej piosenek – także dlatego, że ciągle przychodziły mi do głowy nowe pomysły i mogłem natychmiast wypróbować je w studiu”, wyjaśnia David Garrett, dodając jednocześnie: „Jedną z ostatnich piosenek była >Happy< Pharrella Williamsa. W tamtym momencie mieliśmy już właściwie nagrane wszystko, co zaplanowaliśmy na ten album – orkiestrę, bębny i wszystko inne – więc wpadłem na pomysł: Nie, nie będziemy ściągać wszystkich z powrotem do studia tylko po to, żeby nagrać ten jeden utwór, nagram teraz wszystko sam na swoim instrumencie. I bardzo się cieszę z tej decyzji”. Rezultat jest nadzwyczajny, a piosenka „Happy” jeszcze nigdy nie została nagrana w ten sposób!

Nagranie albumu przypadło dokładnie na czas lockdownu wywołanego epidemią koronawirusa. David Garrett w ostatnim momencie zdecydował, by nie nagrywać muzyki w różnych studiach podczas ograniczonych czasowo sesji, ale zanurzyć się w twórczej pracy ze swoim wieloletnim producentem i gitarzystą Franckiem van der Heijdenem w swoim własnym domowym studiu: „Cały album powstał w zupełnie nowych dla mnie warunkach. Miałem czas, mogłem w spokoju opracować aranżacje, spontanicznie wypróbowywać nowe piosenki; zegary po prostu zwolniły. Ponieważ nie było możliwości koncertowania, mieliśmy więcej czasu na każdą piosenkę i była to dla mnie naprawdę nietypowa sytuacja,” mówi wielokrotnie nagradzany muzyk. „Już jakiś czas temu wpadłem na pomysł nagrania takiej ścieżki dźwiękowej. Po wydaniu w ubiegłym roku Unlimited, albumu z moimi największymi przebojami, chciałem otworzyć zupełnie nowy rozdział.”

Nowy album otwiera klasyk Bee Gees „Stayin’ Alive”, i była to pierwsza piosenka, którą David Garrett wybrał i nagrał na tę płytę. „Ta piosenka była początkową iskrą dla całego albumu, ale chciałem, by utwory na płycie były różnorodne, a nie pochodziły wyłącznie z gatunku muzyki filmowej.” David Garrett wykorzystuje intuicję, by właściwie zrównoważyć utwory klasyczne np. Beethovena ze współczesnymi piosenkami np. Metalliki („Enter Sandman”) czy Michaela Jacksona („Thriller”). Ważne jest dla niego również to, aby znaleźć odpowiedni „wątek narracyjny” dla pełniejszego doświadczenia słuchania. „Na wszystkich moich albumach, będących projektami crossover, bardzo dbam o to, aby kolejność utworów tworzyła idealną całość – z klimatycznymi wzlotami, ale też spokojniejszymi kompozycjami.” Fascynacja tworzeniem coraz to nowych interpretacji utworów na swoim instrumencie pozostaje niezmienna nawet po tak wielu spektakularnych sukcesach w jego karierze muzycznej: „Stworzyłem już tak wiele na tym instrumencie, dlatego ciągle mnie kręci szukanie nowych sposobów na jego brzmienie”.

Na płycie David Garrett prezentuje swoje ulubione piosenki i łączy je z rozmaitymi wspomnieniami i momentami ze swojego życia: „Dance Of The Knights” przypomina mu dzieciństwo: „Byłem bardzo mały, miałem cztery, może pięć lat. Jeszcze zanim zacząłem grać na skrzypcach, kolekcja nagrań mojej mamy i ten utwór baletowy były dla mnie absolutnie fascynujące”. Jeśli chodzi o energię i całkowite poddanie się jej, „Confutatis” Mozarta jest porywającą kompozycją. „What A Wonderful World” Louisa Armstronga sprawia, że artysta czuje się wzruszony, ponieważ piosenka ta „została napisana w trudnej sytuacji, a mimo to jest ponadczasowa i przepełniona nadzieją”. David Garrett przedstawia także swoją interpretację współczesnego klasyka, „Shallow”, z filmu „Narodziny gwiazdy”: „Byłem bardzo poruszony tym filmem”. Kiedy potrzebuje sportowej motywacji, wybiera Metallikę i brutalny „Enter Sandman”, wpompowujący Garrettowi adrenalinę. Jak tylko będzie to ponownie możliwe, skrzypek z niecierpliwością czeka na wykonanie na żywo niełatwego do zagrania „Hoedown”, a także „Come Together”, który wykonuje wyłącznie na skrzypcach elektrycznych. Zapytany, którą z piosenek z płyty wybrałby na rozpoczęcie dnia, odpowiada bez namysłu: „>Beauty And The Beast
Skrzypek zaplanował już kilka występów telewizyjnych na nadchodzące miesiące – na tyle, na ile pozwoli bieżąca sytuacja na świecie – oraz zagra na żywo w Niemczech, Austrii i Szwajcarii w 2021 oraz 2022 roku. Ale przede wszystkim nie może się doczekać reakcji słuchaczy na jego nowy album Alive: „To wciąż jest bardzo ekscytujące i porywające, niezależnie od tego, ile płyt się wydało, aby zobaczyć, czy te piosenki wyzwalają w ludziach dokładnie to samo, co ja czuję i czym chcę się podzielić”.

Alive – My Soundtrack to iskrzący muzyczny fajerwerk i absolutna atrakcja wśród wydawnictw 2020 roku.

Z Grzegorzem Manią o IV Rzeszowskiej Jesieni Muzycznej

           Z panem Grzegorzem Manią, znakomitym pianistą, pedagogiem, radcą prawnym reprezentującym Stowarzyszenie Polskich Muzyków Kameralistów, rozmawiamy o IV Rzeszowskiej Jesieni Muzycznej, która w tym roku odbywa się w październikowe soboty i niedziele.
           - Zapraszamy do Kościoła oo. Dominikanów w Rzeszowie, gdzie odbędą się cztery koncerty, trzy koncerty zaplanowaliśmy w sali Instytutu Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego i jeden koncert odbędzie się sali kameralnej Filharmonii Podkarpackiej.

           Z wielką radością spoglądam na program tegorocznego Festiwalu i nazwiska znakomitych wykonawców. Tegoroczna edycja nosi podtytuł: „Zapomniana muzyka”.
           - Ten tytuł towarzyszy nam od początku i nawiązuje do idei Festiwalu na wielu płaszczyznach. Po pierwsze na płaszczyźnie czysto kameralnej i tu chcę zauważyć, że muzyka kameralna nie jest zapomniana, ale jest zdecydowanie za mało obecna i paradoksalnie pandemia trochę to pokazała, że muzyka może mieć większą przestrzeń w salach koncertowych. Nie duże orkiestry, a właśnie muzyka kameralna.
           Nawiązuje ten tytuł również do wykonawstwa muzyki polskiej, bo też od początku linia programowa Festiwalu polegała na tym, żeby do arcydzieł muzyki kameralnej dodać świetne dzieła polskich kompozytorów, często nieznane albo za mało znane, a na tym obszarze muzyka polska nie ma się czego wstydzić. Jest mnóstwo znakomitych dzieł i trzeba te piękne perełki pokazać.

           Bardzo często publiczność po wysłuchaniu po raz pierwszy nieznanego utworu, z niedowierzaniem przyjmuje informację, że jest to dzieło polskiego twórcy. Parę lat temu występująca w słynnej Złotej Sali Musikverein w Wiedniu Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej wykonała na bis Poloneza Wojciecha Kilara. Po koncercie zachwyceni Wiedeńczycy zastanawiali się, skąd mogą pochodzić te rytmy. Jedni uparcie twierdzili, że to musi być utwór włoskiego kompozytora, a inni byli przekonani, że z pewnością są to hiszpańskie rytmy. Kiedy podeszłam i wyjaśniłam, że to są rytmy polskiego poloneza, a skomponował go Wojciech Kilar, popatrzyli na mnie z niedowierzaniem i udali się w kierunku garderoby dyrygenta, aby tę informację zweryfikować.
           - W ubiegłą niedzielę odbył się koncert, w programie którego znalazł się Kwartet fortepianowy Władysława Żeleńskiego. Marcin Zdunik opowiadał mi, że kiedy wykonali ten utwór w Berlinie, to jedna z muzykolożek tamtejszych podbiegła do niego, wykrzykując: „Toż to jest polski Brahms”.
To jest rzeczywiście arcydzieło, które nawet w Polsce jest za mało znane. Bardzo często nie potrafimy docenić talentu naszych kompozytorów, a na polu kameralistyki mamy polskich mnóstwo arcydzieł.

           IV Rzeszowska Jesień Muzyczna rozpoczęła się 3 października w kościele oo. Dominikanów, koncertem orkiestry kameralnej Extra Sounds Ensemble pod kierownictwem skrzypaczki Alicji Śmietany.
           - Alicja Śmietana występuje w roli liderki, mówimy, że jest to orkiestra kameralna, ale tak naprawdę jest to zespół kameralny, w którym gra jedenastu muzyków. Nawet jeśli wykonują utwory na orkiestrę smyczkową, to w pojedynczych obsadach.
           Podczas inauguracji publiczność wysłuchała trzech dzieł epoki baroku i jednego skomponowanego w XX wieku. Jak pani zauważyła, wykonawcy grając utwory barokowe, nawiązywali do żywiołowych interpretacji, dlatego, że wielu z nich grało wcześniej w orkiestrze Nigela Kennedy’ego i stąd to żywiołowe, energetyczne granie.
           Drugi koncert odbył się w Sali Instytutu Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego, a wystąpił kwartet fortepianowy, w którym mam zaszczyt grać, a oprócz mnie tworzą go: Anna Maria Staśkiewicz (skrzypce), Katarzyna Budnik (altówka), Marcin Zdunik (wiolonczela).

           Przepraszam, że przerywam, ale trzeba podkreślić, że Pan jest jedyną osobą, która związana jest głównie z muzyką kameralną, a pozostali są wyśmienitymi, znanymi solistami.
            - Tak, ale dosyć często grają także kameralnie. Uwielbiają grać ze sobą i w trio grają bardzo często. Pięknie grają „Wariacje Goldbergowskie” Johanna Sebastiana Bacha albo „Inwencje trzygłosowe”, a tutaj połączyliśmy siły i wykonaliśmy cudowny, bardzo energetyczny Kwartet fortepianowy Roberta Schumanna oraz piękny, bardzo rozległy Kwartet fortepianowy Władysława Żeleńskiego, który jest absolutnym arcydziełem.

            Twórczość Władysława Żeleńskiego jest niesłusznie pomijana przez wykonawców.
            - Twierdzę, że jest kompozytorem skrzywdzonym przez historię. Za życia był cenionym twórcą, a nawet pod koniec życia określany był jako „książę polskich kompozytorów”. Wychował wielu kompozytorów, ale może dlatego, że trwał przy swoim stylu i nie interesowały go wszelkie „nowinki”, szybko o nim zapomniano, bo nastał czas w historii muzyki, kiedy te „nowinki” bardzo się liczyły.
            Bardzo się dziwię, że znam jedną szkołę muzyczną w Polsce jego imienia i jedną niewielką uliczkę w Krakowie. Władysław Żeleński zdecydowanie zasługuje na więcej, bo bardzo się przyczynił do odbudowy życia muzycznego w Krakowie. Dlatego się cieszę, że zagraliśmy w Rzeszowie Kwartet fortepianowy Władysława Żeleńskiego.

            Bardzo interesujące koncerty zaplanował Pan na najbliższy weekend.
            - W sobotę zawita do nas ponownie sopranistka Magdalena Molendowska, bo już raz w Rzeszowie wystąpiła, ale tym razem wystąpi z bardzo różnorodnym programem, od Moniuszki poczynając. Chcemy pokazać, że utwory Stanisława Moniuszki można wykonywać nie tylko w Roku Moniuszki. To jest bardzo dobry kompozytor pieśni i zasługuje na to, żeby go często przypominać. Wysłuchamy utworów Zygmunta Stojowskiego, bo Magda razem z pianistką Julią Samojło nagrały płytę z kompletem pieśni Zygmunta Stojowskiego i zrobiły to po raz pierwszy, przypominając kolejnego zapomnianego kompozytora. W programie recitalu znajdą się też pieśni bliższe naszym czasom.
Usłyszymy cykl pieśni Mieczysława Wajnberga. Program będzie bardzo różnorodny.
            W niedzielę o godzinie 15 w sali kameralnej Filharmonii Podkarpackiej wystąpi Trio stroikowe z fortepianem. To będzie także bardzo różnorodny koncert, bo wystąpi Trio stroikowe w składzie: Maksymilian Lipień (obój), Piotr Lato (klarnet), Damian Lipień (fagot), ale później każdy z nich będzie grał z prof. Jackiem Tosikiem-Warszawiakiem. W programie znajdzie się polska muzyka znakomitych kompozytorów naszych czasów: Stefana Kisielewskiego, Witolda Lutosławskiego, Michała
Spisaka, Aleksandra Tansmana. Zarówno Michał Spisak, jak i Aleksander Tansman to kompozytorzy, których dzieła powinny być o wiele częściej wykonywane.
Wykonawcy także są znakomici, bo bracia Lipieniowie są solistami Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia, a prof. Jacek Tosik-Warszawiak to znakomity pianista, który jest również związany z Instytutem Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego.

            Kolejne koncerty odbędą się 17 i 18 października. Wykonawcy sobotniego koncertu: Marta Gidaszewska i Robert Łaguniak, tworzący Polish Violin Duo, podczas wywiadu, który przeprowadzałam w sierpniu, bardzo się cieszyli na ten koncert.
             - Ja też się cieszę, bo zrobili furorę podczas odbywającego się w ubiegłym roku Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki w Rzeszowie. Rzadko się zdarza, żeby duet skrzypcowy zrobił takie wrażenie. Oni po prostu „wymietli” konkurencję. Profesor Krzysztof Meyer wspomniał mi, że wszyscy jurorzy ocenili ich najwyżej, bo po prostu byli świetni.           Cieszę się, że wracają do Rzeszowa i w sobotę (17 października) o 19.00 zagrają w kościele oo. Dominikanów. To będzie doświadczenie wręcz mistyczna, bo tam jest bardzo ciekawa akustyka i również bardzo łatwo w tym ascetycznym wnętrzu na skupienie się wyłącznie na muzyce. Polish Violin Duo wykona bardzo różnorodny program, który wypełnią utwory: Grażyny Bacewicz, Georga Philippa Telemanna, Henryka Wieniawskiego, Romualda Twardowskiego i Michała Spisaka.
            W niedzielę (18 października) usłyszymy dwa tria – ponownie Władysława Żeleńskiego i Grzegorza Fitelberga. To bardzo piękne utwory i do tego w znakomitym wykonaniu. Michał Francuz, który jest pianistą niezwykle wszechstronnym, ostatnio współpracującym z Bartłomiejem Niziołem w nagraniu kompletu sonat skrzypcowych. To są świetne nagrania. Oni przywrócili choćby Sonatę Żeleńskiego do obiegu, bo ten utwór potrzebował dobrego wykonania. W tym przypadku jest podobnie, bo uważam, że Trio fortepianowe Władysława Żeleńskiego to nie jest łatwy utwór i potrzebuje dobrych wykonawców. Oprócz Michała Francuza mamy Joannę Konarzewską, znakomitą skrzypaczkę, grająca z pasją, która jest koncertmistrzynią Orkiestry Filharmonii Krakowskiej, i fenomenalny Rafał Kwiatkowski, wiolonczelista, który porywa swą grą. Ja już te utwory słyszałam w wykonaniu wymienionych wykonawców, bo zostały one nagrane przez nasze Stowarzyszenie i pod koniec roku ukaże się płyta w tymi triami. 18 października o 18.00 będziemy mogli usłyszeć ten program na żywo w sali koncertowej Instytutu Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego.

             Pozostał nam jeszcze jeden październikowy weekend.
             - Tak, ponieważ w tym roku udało nam się zorganizować jeszcze dwa koncerty nadzwyczajne dzięki wsparciu Województwa Podkarpackiego i te wydarzenia odbędą się w kościele Dominikanów.
             Cieszę się, że udało się znowu zaprosić Extra Sounds Ensemble, ale tym razem z cudowną śpiewaczką Hanną Hipp, która wykona pieśni Fryderyka Chopina, zaaranżowane przez Alicję Śmietanę na orkiestrę smyczkową, a na wielki finał 25 października 2020 o 15.30 wystąpi sekstet smyczkowy w bajecznym składzie: Anna Maria Staśkiewicz, Maria Sławek (skrzypce), Katarzyna Budnik, Artur Rozmysłowicz (altówki), Tomasz Strahl, Marcin Zdunik (wiolonczele). Normalnie w tym składzie na wiolonczeli występuje Rafał Kwiatkowski, natomiast tym razem zastąpi go równie znakomity wiolonczelista Tomasz Strahl.
             Autorska aranżacja Marcina Zdunika Requiem Wolfganga Amadeusa Mozarta, będzie swego rodzaju preludium do Święta Zmarłych. Marcin dokonał znakomitych aranżacji i słuchając przekonają się Państwo, że nie brakuje nam głosów i będzie to doświadczenie z serii muzyczno–mistycznych.

             Miejmy nadzieję, że pandemia nie przeszkodzi w realizacji IV Rzeszowskiej Jesieni Muzycznej, która rekompensuje miłośnikom muzyki kameralnej fakt, że ten nurt muzyki rzadko gości na rzeszowskich scenach koncertowych. Prowadzone przez Pana Stowarzyszenie Polskich Muzyków Kameralistów działa prężnie nie tylko w Rzeszowie i Krakowie.
             - To prawda, ale też muszę przyznać, ze byliśmy już ofiarami pandemii, bo mieliśmy już zaplanowany bardzo interesujący festiwal na Wielkanoc w Zielonej Górze, gdzie był pierwszy pacjent zarażony koronawirusem i bardzo szybko musieliśmy odwołać to wydarzenie.
Może dlatego, że działamy w małych składach, wirus nam planów do końca nie pokrzyżował. Udało się obronić i zrealizować najważniejsze nasze wydarzenia, w tym dwa festiwale w Krakowie i Rzeszowie.
             Wszystkie koncerty IV Rzeszowskiej Jesieni Muzycznej rejestrujemy, staramy się o jak najlepszą jakość rejestracji, a przede wszystkim dźwięku, i wszystkie będą transmitowane na YouToube.
Gdyby ktoś nie mógł albo się obawiał przyjść na koncert, to będzie mógł uczestniczyć w tych koncertach.

             Czy myśli Pan już o kolejnej edycji?
              - Mam różne plany, ale chcę pozostać przy podtytule „Zapomniana muzyka”. Chciałbym przypomnieć między innymi znakomity Kwintet Ignacego Friedmana. Tych kompozytorów jest wielu. Wymienię jeszcze tylko: Józefa Kazimierza Hoffmana, Zygmunta Stojowskiego oraz Ignacego Jana Paderewskiego, którego na szczęście dzięki karierze pianistycznej nie zapomniano kompletnie jako kompozytora. Najczęściej jednak tylko pianiści grają jego utwory, a tymczasem Sonata na skrzypce i fortepian Ignacego Jana Paderewskiego jest znakomitym utworem.
              Mogę śmiało już myśleć i planować, bo mamy dotację z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego obejmującą jeszcze przyszły rok. Jak zdobędę dodatkowe środki, to będzie więcej koncertów

              Przy okazji rozmowy o muzyce możemy wspomnieć o przygotowanym przez Pana wydawnictwie, które stosunkowo niedawno się ukazało, a które przybliża w sposób zrozumiały artystom prawo autorskie.
              - To jest moje hobby. Bardzo lubię objaśniać prawo autorskie, bo wielokrotnie się przekonałem, że wiele osób się boi tego tematu i uważa je za niezrozumiałe. Być może to wynika nie z samego prawa, tylko z tego, jak je komunikujemy.
Udaje mi się przedstawiać je w sposób przystępny i przekonałem się, że wiele osób po rozmowie, i przeczytaniu o danym problemie w książce, przekonało się, że te przepisy można zrozumieć i nie są one aż takie straszne. Panuje przekonanie, że prawo autorskie jest bardzo opresyjne, nie pozwala na nic, a tymczasem można znaleźć kompromis.
              Cieszę się, że książka się ukazała, że jest czytana i da się ją czytać, bo to jednak jest rozprawa prawnicza, więc mogła być nieprzystępna. Jestem też dumny z tego, ze brałem udział w przedziwnym wydarzeniu – kampanii Polskiego Wydawnictwa Muzycznego dla dzieci o prawie autorskim.
              Pod tytułem: „Jesteś twórcą, masz prawo”, została nagrana seria ośmiu filmików – lekcji prowadzonych przez dzieci. Ja tylko na końcu byłem „gadającą głową”, która mówiła, co można, a co nie. Do tego były stworzone scenariusze zajęć dla nauczycieli i szkolenia w całej Polsce, żeby uczyć o prawie autorskim i znać je. Z pewnością coś z tego zostało, chociaż to jest „kropla w morzu”, ale Polskie Wydawnictwo Muzyczne zamierza robić kolejne edycje.
To także było ciekawe doświadczenie.

              Wracając na zakończenie do trwającej IV Rzeszowskiej Jesieni Muzycznej – zapraszamy na koncerty.
              - Zapraszamy w październikowe soboty i niedziele na przyjemne weekendy muzyczne albo w środy i czwartki (koncerty sobotnie w środy, a niedzielne w czwartki) na YouToube.
Mam nadzieję, że nasze rejestracje będą dobre i spełnią Państwa oczekiwania. Zapraszam przed ekrany albo przed monitory.

Z dr Grzegorzem Manią, pianistą, kameralistą, pedagogiem i prawnikiem rozmawiała Zofia Stopińska w październiku 2020 roku w Rzeszowie.

Festiwal Muzyki Organowej i Kameralnej w ramach I DNI MUZYKI ORGANOWEJ SANOK 2020

           W dniach 16 -18 października 2020 r. w Sanoku odbędzie się Festiwal Muzyki Organowej i Kameralnej w ramach I DNI MUZYKI ORGANOWEJ SANOK 2020, którego pomysłodawcą jest Łukasz Kot – prezes Stowarzyszenia Pro Artis. Celem Festiwalu jest popularyzacja muzyki organowej i kameralnej na terenie województwa podkarpackiego oraz przybliżenie twórczości dawnych i współczesnych kompozytorów.
           W ramach tego wydarzenia, od piątku do niedzieli, wystąpią wybitni artyści z różnych stron Polski: dr hab. Piotr Rojek, prof. AMKL we Wrocławiu - Dyrektor Artystyczny Festiwalu (organy, Wrocław), prof. dr Łukasz Długosz (flet, Gdańsk), dr hab. Agata Kielar-Długosz (flet, Gdańsk), prof. zw. dr hab. Roman Perucki (organy, Gdańsk), dr hab. Henryk Jan Botor (organy, Tychy-Kraków).
           Koncerty są bezpłatne i odbędą się w kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Sanoku.
Dodatkowo, w sobotę w Państwowej Szkole Muzycznej I i II st. im. Wandy Kossakowej w Sanoku odbędzie się Mistrzowski Kurs Improwizacji dla uczniów podkarpackich szkół muzycznych II st.

Poniżej przedstawiamy szczegółowy program Festiwalu.
Organizatorzy proszą o przestrzeganie norm sanitarnych podczas wydarzeń Festiwalowych.
Serdecznie zapraszamy wszystkich do udziału!

P r o g r a m

16 października 2020 r. , godz. 19:00, Kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa
– dr hab. PIOTR ROJEK, prof. AMKL we Wrocławiu Polska-Wrocław (organy)

17 października 2020 r., godz. 10:00, Państwowa Szkoła Muzyczna I i II st. w Sanoku
Mistrzowski Kurs Improwizacji dla uczniów podkarpackich szkół muzycznych II st.
– dr hab. PIOTR ROJEK, prof. AMKL we Wrocławiu Polska-Wrocław (organy)

godz. 19:00, Kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa
– prof. zw. dr hab. ROMAN PERUCKI, Polska-Gdańsk (organy)
– dr hab. AGATA DŁUGOSZ, Polska-Gdańsk (flet)
– prof. dr ŁUKASZ DŁUGOSZ, Polska-Gdańsk (flet)

18 października 2020 r. , godz. 18:00, Kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa
– dr hab. HENRYK BOTOR, Polska-Tychy-Kraków (organy)

IV Rzeszowska Jesień Muzyczna - Recital wokalny i Trio stroikowe z fortepianem

10 października 2020 18:00 sala koncertowa Instytutu Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego, ul. Dąbrowskiego 83
Recital wokalny: Magdalena Molendowska (sopran), Julia Samojło (fortepian)

W programie: S. Moniuszko, W. Żeleński, R. Strauss, M. Weinberg, P. Szymański

Transmisja
14 października 2020 18:00
Kanał Youtube SPMK

11 października 2020 15:00 sala kameralna Filharmonii Podkarpackiej im. A. Malawskiego, ul. Szopena 30
Trio stroikowe z fortepianem: Maksymilian Lipień (obój), Piotr Lato (klarnet), Damian Lipień (fagot), Jacek Tosik-Warszawiak (fortepian)

Transmisja
15 października 2020 18:00
Kanał Youtube SPMK

Jubileuszowo z Maestro Kazimierzem Pustelakiem - cz. I

          Z wielką radością zapraszam Państwa do przeczytania wywiadu z Maestro Kazimierzem Pustelakiem, jednym z najwybitniejszych artystów powojennej polskiej sceny operowej, o którym Jarosław Iwaszkiewicz pisał, że: „Głos mu się leje jak wino z amfory”. Przez długie lata Kazimierz Pustelak zachwycał publiczność polskich i światowych scen operowych oraz filharmonicznych niezwykłym głosem o pięknej barwie, cudownej lekkości i doskonałości również w wysokim rejestrze, i znakomitej technice. Publiczność i krytycy muzyczni podziwiali Artystę także za elegancję, kulturę i wyczucie stylów.

           Maestro, rozmawiamy w roku Pana 90. urodzin - proszę przyjąć ode mnie i za moim pośrednictwem od mieszkańców Podkarpacia najlepsze życzenia – dużo zdrowia na długie lata, aby każdy dzień przynosił wiele radości i aby cieszył się Pan miłością najbliższych.
           - Bardzo dziękuję za tak piękne życzenia. Cieszę się, że płyną one z moich rodzinnych stron, bo urodziłem się Nowej Wsi niedaleko Rzeszowa.

           Mieszkańcy Podkarpacia szczycą się tym, że pochodzi Maestro z naszych stron, a młodsi – szczególnie ci, którzy marzą o karierze śpiewaka albo śpiewaczki, z pewnością chcieliby dowiedzieć się, czy pochodzi Maestro z rodziny o tradycjach muzycznych i kiedy rozpoczął Pan naukę śpiewu?
           - W mojej rodzinie nie było muzyków, ale ja bardzo lubiłem śpiewać. Przed wojną uczęszczałem do szkoły powszechnej i otrzymałem zadanie, aby coś zaśpiewać. Wtedy okazało się, że mam dobry głos. Kiedyś rodzice zapytali mnie, co bym chciał robić w swoim życiu, to powiedziałem, że chciałbym pracować w takim teatrze, w którym się nie mówi, tylko się śpiewa, chociaż nie wiedziałem, że taki teatr istnieje.
           Po wojnie rozpocząłem naukę w II Liceum Ogólnokształcącym w Rzeszowie i wkrótce zapisałem się do chóru, a prowadziła go pani Zofia Stachurska, która była także dyrektorem Szkoły Muzycznej w Rzeszowie. Bardzo polubiłem śpiewanie w chórze, bo występowaliśmy podczas różnych uroczystości i śpiewaliśmy nawet w teatrze. Kiedyś po próbie Pani Zofia Stachurska powiedziała: „Kaziu! Masz bardzo ładny głos i musisz uczyć się śpiewać!”.
           Rok przed maturą trafiłem do Szkoły Muzycznej, a tam uczyła śpiewu pani Maria Świeżawska. Była świetną nauczycielką i bardzo dużo się u niej nauczyłem.
Przypomnę jeszcze wydarzenie, które dotyczy pani rodzinnych stron, a świadczy najlepiej, że w mojej rodzinie też się śpiewało. W młodości śpiewałem nawet w Handzlówce, gdzie proboszczem był mój stryj ks. Ludwik Pustelak. Niedługo po okupacji przyjechaliśmy do Handzlówki z Zaczernia (gdzie urodzili się zarówno ks. Ludwik, ks. Józef i ich młodszy brat oraz siostra), z przedstawieniem „Chata za wsią”. Byłem wtedy młodym chłopakiem ze wsi i miałem małą rólkę do śpiewania, a dziewczynę, która mnie uwodziła, grała moja ciotka – siostra ks. Ludwika (śmiech).
Nasze przedstawienie bardzo się Handzlowianom spodobało. Mogło to być w 1947 roku, a potem w pięknych lasach handzlowskich mieliśmy obóz harcerski. Miło wspominam te pobyty i tamte czasy.

           Marzył Pan o śpiewie, ale ukończył Pan studia na Wydziale Rolnym Uniwersytetu Jagiellońskiego i jako inżynier rolnik pracował Pan w Wojewódzkiej Radzie Narodowej w Rzeszowie.
           - Pochodziłem ze środowiska wiejskiego i postanowiłem wybrać bardziej praktyczny zawód. Dlatego zdałem egzamin na studia w Uniwersytecie Jagiellońskim na Wydziale Rolnym, ale o śpiewie nie zapomniałem i równocześnie uczyłem się śpiewu prywatnie u pana profesora Czesława Zaremby.
Był wspaniałym nauczycielem i po dwóch latach nauki byłem już ukierunkowanym śpiewakiem. Wiele pomógł mi także w doskonaleniu sztuki śpiewaczej pan Józef Gaczyński.
           Po ukończeniu studiów uniwersyteckich wróciłem jednak w rodzinne strony i tak jak pani powiedziała, pracowałem jako inżynier rolnik w Rzeszowie. Trwało to dwa lata, bo niespodziewanie otrzymałem telefon z Krakowa. Pojawiła się szansa, abym rozpoczął pracę w wymarzonym zawodzie.

           Debiutował Maestro w Krakowie, ale nie w operze, tylko w operetce i śpiewał Pan w „Krainie uśmiechu” u boku samej Iwony Borowickiej.
           - Owszem, rozpoczynałem w Krakowie, ale pojechałem tam na zaproszenie pana Jerzego Gerta, który kierował wówczas Orkiestrą i Chórem Polskiego Radia w Krakowie, a także był kierownikiem artystycznym Teatru Muzycznego w Krakowie. Po rozmowie miałem próbne nagranie i pamiętam, że śpiewałem wtedy arie z „Rigoletta” i „Strasznego dworu”. Mój krótki występ spodobał się i dyrektor Jerzy Gert zaproponował mi pracę.
           Powiedziałem szczerze, że bardziej interesuje mnie teatr operowy niż operetka. Aby mnie przekonać do operetki, dyrektor Gert dał mi zaproszenie na przedstawienie „Hrabiny Maricy”.
Operetki były wówczas wystawiane w budynku dawnej ujeżdżalni koni, którą dostosowano dla potrzeb teatru muzycznego – była scena, kanał dla orkiestry i duża sala na około tysiąc miejsc.
Poszedłem na ten spektakl i byłem zachwycony, bo przedstawienie było znakomite. Iwona Borowicka królowała, była po prostu fenomenalna. Była nie tylko znakomitą śpiewaczką, ale również tancerką i świetnie mówiła teksty. Mało jest aktorów teatrów dramatycznych, którzy by jej dorównali interpretacją słowa mówionego.
           Dyrektor Gert zapytał mnie po spektaklu o wrażenia. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że bardzo mi się podobało i jestem gotów podpisać umowę. Podpisałem umowę od razu na dwa etaty. Zostałem solistą w Teatrze Muzycznym i w Zespole Orkiestry i Chóru Polskiego Radia w Krakowie.
           Jak już pani powiedziała, debiutowałem operetką „Kraina uśmiechu” Franza Lehára. Moje wynagrodzenie było dosyć dobre, bo otrzymywałem około czterech tysięcy pensji zasadniczej i oprócz tego otrzymywałem wynagrodzenie za nagrania. Na etacie Polskiego Radia miałem normę 20 minut nagrania miesięcznie, a operetka trwała zazwyczaj ponad 2 godziny. Dodam, że wszystkie wystawiane operetki były nagrywane. To mi się opłacało.

           Został Pan w krainie operetki dość długo, pomimo, że marzył Pan o operze. Pamięta Maestro swój debiut operowy?
            - Przez dwa lata byłem solistą w Teatrze Muzycznym, ale cały czas myślałem o operze, jak większość młodych śpiewaków. Zresztą później trochę zmieniły się warunki pracy, bo zlikwidowane zostały etaty solistów w Polskim Radiu i ta współpraca wyglądała zupełnie inaczej.
W tym samym czasie, a był to 1957 rok, otrzymałem propozycję z Teatru Operowego. Spektakle operowe wystawiane były dwa razy w tygodniu w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie.
            Tydzień przed premierą opery „Eugeniusz Oniegin” Piotra Czajkowskiego przyjechał na próbę pan z Ministerstwa Kultury, który był znawcą sztuki operowej i śpiewu. Od jego opinii zależało, czy dane przedstawienie ukaże się w przygotowywanej formie. Stwierdził, że brak jest Leńskiego, chociaż było co najmniej trzech wykonawców tej partii, ale żaden mu nie odpowiadał.
Wtedy ktoś stwierdził, że jest dobry, młody śpiewak w operetce i można go spotkać w porze obiadowej w Grandzie. Rzeczywiście tam zazwyczaj jadałem obiady. Zarabiałem nieźle i starałem się dobrze odżywiać, aby mieć energię do śpiewania.
            Podczas obiadu podeszło do mnie dwóch panów – pan Weber, dyrektor Krakowskiego Towarzystwa Operowego i pan z Ministerstwa Kultury. Przedstawili się, a później zapytali, czy w czasie dziesięciu dni nauczę się partii Leńskiego. Stwierdziłem, że mogę się nauczyć, ale nie zgodzi się na to mój dyrektor pan Gert.
Zapewnili mnie, że to już ich sprawa, aby dyrektor Gert się zgodził.

            Podjął się Pan bardzo trudnego zadania.
            - To prawda, musiałem szybko wziąć się do roboty, bo oprócz arii są tam trudne ansamble, duety, a do tego prawie od razu musiałem uczestniczyć w próbach scenicznych, szybko szyli mi kostiumy, ale podczas próby generalnej byłem już dobrze przygotowany. Wszystko poszło bardzo dobrze, premiera była nadzwyczaj udana, publiczność nagrodziła nas długimi brawami, ukazały się entuzjastyczne recenzje znakomitych znawców sztuki operowej. Mój występ bardzo się spodobał i pisano, że wreszcie mamy tenora lirycznego.
            To był początek mojej współpracy z Operą Krakowską. Mogłem się poświęcić pracy w operze, chociaż miałem jeszcze przez jakiś czas kontakt z operetką, bo miałem jeszcze zobowiązania jako wykonawca głównych partii.

            Był Pan już dobrze pod każdym względem przygotowany do śpiewania repertuaru operowego.
            - Ja też tak sądzę. Dla mnie ważną szkołą była praca w Polskim Radiu. Jak już wspomniałem, wszystkie spektakle były nagrywane, a później przesłuchiwaliśmy je. Na nagraniu słychać było wszelkie niedoskonałości, dlatego nauczyłem się dbałości o dokładność, nie tylko strony wokalnej, ale także muzycznej. Wiele zawdzięczam dyrektorowi Jerzemu Gertowi, bo dla młodego, „zielonego” śpiewaka była to znakomita szkoła, a oprócz tego szybko stałem się znanym śpiewakiem, ponieważ te operetki były retransmitowane w programach radiowych.
            U dyrektora Gerta poznałem także spory repertuar oratoryjny oraz dużo utworów polskich kompozytorów. Nagrywaliśmy także opery – na przykład utrwaliliśmy operę "Faust" księcia Antoniego Radziwiłła. Dzisiaj jest to nieznana opera, a szkoda, bo jest naprawdę piękna i trudna.
            Pamiętam nagranie Króla Davida Arthura Honeggera, to jest także bardzo trudne dzieło. Odbył się znakomity koncert w Filharmonii w znakomitej obsadzie śpiewaków, a wystąpiły m.in. takie gwiazdy, jak: Krystyna Szczepańska, Stefania Woytowicz. To było wyjątkowo piękne wydarzenie.W ten sposób rozpoczęła się na dobre działalność na polu muzyki oratoryjno-kantatowej.
            Pamiętam, jak podczas przygotowań potężnego dzieła „Weihnachtsoratorium” („Oratorium na Boże Narodzenie”) Johanna Sebastiana Bacha pod batutą Stanisława Wisłockiego, podeszły do mnie w przerwie panie Krystyna Szczepańska i Stefania Woytowicz, mówiąc: „Ty jesteś osesek, ale ponieważ masz bardzo ładny głos i jesteś wyjątkowo muzykalny, to proponujemy ci przejście na ty”. Bardzo mnie to ucieszyło.
            Potem prawie wszystkie filharmonie proponowały mi udział w koncertach oratoryjnych. Nie mogłem przyjąć wszystkich propozycji i wybierałem tylko niektóre, te naprawdę duże wydarzenia. Pamiętam, że śpiewałem w Filharmonii Narodowej podczas koncertu otwarcia gmachu Filharmonii po odbudowie i wykonywałem (jeśli dobrze pamiętam), „Pieśni kurpiowskie” Karola Szymanowskiego. Odnieśliśmy wspólnie z Chórem i Orkiestrą duży sukces.
Wykonywałem bardzo różnorodny repertuar.

            Występował Maestro często w koncertach oratoryjno-kantatowych, z recitalami pieśni, a repertuar operowy także był ogromny, bo ponad 70 partii.
            - Miałem także nie mniej partii muzyki oratoryjnej. Wspomniała Pani o recitalach, z którymi często występowałem, a przeważały w nich pieśni – szczególnie pieśni Stanisława Moniuszki, które są przepiękne. Jak wykonywałem pieśni Stanisława Moniuszki za naszą zachodnią granicą, to często zachwyceni melomani i krytycy nie mogli uwierzyć, że tej muzyki nie skomponował romantyczny kompozytor niemiecki.

            Wiem, że przez pewien czas przebywał Pan na stypendium we Włoszech.
            - Owszem, trafiłem tam w drodze konkursu, który odbywał się w Warszawie przy ulicy Nowogrodzkiej. Oceniało nas bardzo duże jury złożone z profesorów ze wszystkich uczelni i wszyscy popierali swoich uczniów. Byłem jedynym uczestnikiem, który nie miał swojego pedagoga w jury, ale wygrałem ten konkurs.
            W tym czasie dyrektorem Opery Warszawskiej był Jerzy Semkow, który tworzył zespół śpiewaków. Okazało się, że interesował się mną już wcześniej, a po wygraniu tego konkursu, zaproponował mi, że po powrocie ze stypendium zaangażuje mnie w Warszawie.
Musiałem nawet podpisać odpowiedni „cyrograf” w Ministerstwie Kultury w obecności dyrektora Jerzego Semkowa i dyrektora Departamentu Muzyki.

            Ciekawa jestem, jak długo trwał Pana pobyt w centrum doskonalenia śpiewaków operowych La Scali.
            - Na stypendium byłem około 9 miesięcy i muszę powiedzieć, że nauczyłem się tam bardzo dużo. Miałem zajęcia ze znakomitymi pedagogami. Studiowałem m.in. pod kierunkiem maestro Frigerio, jednego z największych włoskich znawców sceny i wokalistyki, a korepetytorem był bardzo życzliwy starszy pan, który przez wiele lat pracował z Arturo Toscaninim.
            Wszyscy zgodnie stwierdzili, że jestem już uformowanym śpiewakiem, gotowym do śpiewania na scenie i dlatego przygotowywałem partie operowe w całości (oczywiście na pamięć). Nauczyłem się w sumie partii tenorowych sześciu włoskich oper: „Cyrulika sewilskiego” Rossiniego, „Don Pasquale”, „Napój miłosny” i „Łucję w Lammeromooru” Donizettiego, „Rigoletto” i „Traviatę” Verdiego. Miałem próby sceniczne z reżyserami. Na jedną z nich przyszedł ówczesny kierownik artystyczny La Scali i po zakończeniu próby wszyscy zgodnie orzekli, że wcale nie śpiewam gorzej niż Gianni Raimondi, który był wtedy gwiazdą nr 1 w La Scali.
            Pod koniec mojego pobytu w Mediolanie otrzymałem kilka bardzo interesujących propozycji udziału w spektaklach operowych ze znanymi śpiewakami, nie tylko we Włoszech. Były już nawet plany związane z otwarciem nowego gmachu operowego w Sydney. Jednak ja chciałem wracać do Polski, bo w czasie mojego pobytu we Włoszech żona urodziła naszą córkę i bardzo chciałem być z rodziną w domu. Ponadto przecież podpisałem zobowiązanie, że po zakończeniu stypendium powrócę i będę śpiewał w Polsce.

            Po powrocie do kraju pożegnał się Pan z Krakowem i przeniósł się Pan do Warszawy.
            - Zaraz po powrocie z Mediolanu poszedłem od razu na Nowogrodzką do Opery Warszawskiej, aby spotkać się z dyrektorem Jerzym Semkowem. W sekretariacie dowiedziałem się, że pan Jerzy Semkow już nie jest dyrektorem, bo został zwolniony, a jego obowiązki pełni dyrektor z Opery Łódzkiej, który z kolei powiedział mi, że jest tylko na krótkim zastępstwie i obsada nowego sezonu zostanie zaplanowana dopiero po powołaniu nowego dyrektora.
            Szczerze mówiąc, ucieszyłem się, że nie będę się musiał przenosić z Krakowa do Warszawy, ale tak się nie stało. Na dyrektora w Warszawie został powołany Bohdan Wodiczko, który wkrótce zatelefonował do mnie i poprosił o szybki przyjazd na rozmowę, bo już planował zespół na otwarcie Teatru Wielkiego.
            Pojechałem na umówioną rozmowę i dyrektor Wodiczko zaproponował mi etat solisty i od razu mieszkanie tuż obok Teatru, w którym mieszkam do dziś. Warunki finansowe nie były w pełni satysfakcjonujące, ale i tak były to najwyższe stawki, jakie mogłem dostać. Dopiero po pewnym czasie wszystko zmieniło się na lepsze.
W ten sposób od sezonu 1961/1962 zostałem solistą Opery Warszawskiej i jeszcze dwa lata pracowaliśmy w budynku przy ulicy Nowogrodzkiej.

            Jaki repertuar preferował dyrektor Bohdan Wodiczko?
            - Będąc solistą, śpiewałem właściwie cały repertuar na mój głos. Dyrektor Bohdan Wodiczko wystawiał dużo nowych oper. Z polskiego repertuaru były to opery „Król Roger” Karola Szymanowskiego oraz „Straszny dwór” Stanisława Moniuszki, ale wystawiane były także tak wybitne dzieła, jak: "Persefona" i "Król Edyp" Igora Strawińskiego, „Don Carlos” Giuseppe Verdiego, „Kawaler srebrnej róży” Richarda Straussa czy „Zamek Sinobrodego” Beli Bartoka.

            Panie Profesorze, jeszcze przed wyjazdem na stypendium do Mediolanu uczestniczył Pan w Międzynarodowym Konkursie Wokalnym w Moskwie, zdobywając II nagrodę, a cztery lata później zdobył Pan I nagrodę w Międzynarodowym Konkursie Wokalnym w Tuluzie. To były ważne wydarzenia w Pana karierze.
            - Na ten konkurs pojechałem w 1957 roku z Krakowa. Po tym konkursie miałem dużo ciekawych propozycji, mogłem podpisać umowę i od razu tam zostać, ale wtedy miałem już na widoku stypendium w La Scali i nawet byłem już zakwalifikowany. Podobnie było po konkursie w Tuluzie w 1961 roku, kiedy byłem już zaangażowany do Opery Warszawskiej. Nie mogłem przyjąć żadnej oferty, ale to wszystko było ważne i miłe.

Szanowni Państwo!
Maestro Kazimierz Pustelak poświęcił mi dużo czasu, stąd wywiad jest bardzo obszerny i postanowiłam podzielić go na dwie części. W najbliższą sobotę (10 października 2020 roku) zapraszam do lektury II części wywiadu, która jest równie, a może nawet bardziej fascynująca jak część I.

Zofia Stopińska

59. Muzyczny Festiwal w Łańcucie - Małgorzata Walewska i Lech Napierała

KONCERT – emisja 11 października 2020r.
MAŁGORZATA WALEWSKA – mezzosopran
LECH NAPIERAŁA – fortepian

W programie:
F. Chopin - Piosnka litewska
M. Karłowicz - Z nową wiosną
F. Schubert - Serenada
G. Martini –Plaisir d'amour
C. Saint-Saens - Printemps qui commence – aria Dalily z oper „Samson i Dalila”
A. Ponchelli -Voce di donna – aria la Cieca z opery „La Gioconda”
G. Verdi - O dischiuso il firmamento – aria Feneny z opery „ Nabucco”
R. Hahn - A Chloris; słowa Théophile de Viau
R. Hahn - L’énamourée; słowa Théodore de Banville
R. Hahn - L’heure exquise; słowa Paul Verlaine

Mezzosopran dramatyczny, Małgorzata Walewska, ukończyła Akademię Muzyczną im. Fryderyka Chopina w Warszawie w klasie profesor Haliny Słonickiej. Jest laureatką oraz finalistką wielu międzynarodowych konkursów m.in.: Alfredo Krausa w Las Palmas, Luciano Pavarottiego w Filadelfii, Stanisława Moniuszki w Warszawie i Belvedere w Wiedniu.
Po ukończeniu studiów występowała w Theater Bremen, a następnie została zaangażowana przez wiedeńską Staatsoper, gdzie po raz pierwszy pracowała z artystami takimi jak Luciano Pavarotti czy Placido Domingo. Kolejne lata przyniosły angaże w Semperoper w Dreźnie (1999) oraz w Deutsche Oper w Berlinie. W 2005 roku Małgorzata Walewska zadebiutowała w Metropolitan Opera w Nowym Jorku jako Dalila w Samsonie i Dalili. Oprócz Dalili Małgorzata Walewska zaśpiewała w Metropolitan Opera partie Santuzzy i Amneris. Kolejne ważne debiuty na międzynarodowych scenach to rola Azuceny w Operze Królewskiej Covent Garden w Londynie (2009), Mamki w Kobiecie bez cienia w Palacio de Bellas Artes w Meksyku (2012) i Dalili
w Grand Théâtre w Genewie (2012), gdzie orkiestrę prowadził Maestro Michel Plasson. W 2015 roku dodała do swojego repertuaru rolę Kundry w Parsifalu, zaśpiewała także partię Hrabiny
w Damie pikowej w Opéra national du Rhin w Strasburgu.

W latach 2016-2019 artystka zadebiutowała w roli Wdowy w premierowej produkcji Goplany W. Żeleńskiego w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej, wystąpiła także jako Pani Quickly
w Falstaffie i Ciotunia w Peterze Grimesie w Operze w Kolonii oraz jako The Old Lady
w Kandydzie w Operze Krakowskiej. Do swojej dyskografii w sezonie 2018/2019 artystka dodała nagrania Missa pro pace W. Kilara z Orkiestrą Filharmonii Podlaskiej oraz partii Jokebed w operze A. Rubinsteina Mojżesz z Polską Orkiestrą Sinfonia Iuventus.

Artystka śpiewa także repertuar oratoryjny i liczne recitale z akompaniamentem fortepianu lub harfy. W programie ma wiele pieśni kompozytorów polskich i zagranicznych takich jak:
G. Fauré, F. Schubert, S. Moniuszko, K. Szymanowski, F. Chopin czy P. I. Czajkowski oraz cykle Les nuits d'été H. Berlioza czy Wesendonck Lieder R. Wagnera. Od 2013 roku
z towarzyszeniem harfistki Małgorzaty Zalewskiej wykonuje pieśni francuskie m. in. R. Hahna.

Małgorzata Walewska nagrała wiele albumów: od utworów goszczących na stałe w jej repertuarze (Voce di donna), po kolędy (Christmas Time), crossoverowe aranżacje (Walewska
i przyjaciele, Mezzo) czy arie G. F. Händla, pieśni religijne i utwory organowe (Farny).

W 2015 roku Małgorzata Walewska została mianowana Dyrektorem Artystycznym Międzynarodowego Festiwalu i Konkursu Sztuki Wokalnej im. Ady Sari. W 2016 roku Małgorzata Walewska otrzymała nadawany przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego Złoty Medal Gloria Artis, podkreślający wybitny wkład artystki w rozwój kultury polskiej.

Lech Napierała jest absolwentem Uniwersytetu Muzycznego w Wiedniu w klasie akompaniamentu wokalistom (specjalność pieśń) Davida Lutza (dyplom z wyróżnieniem).
Występował w tak prestiżowych salach koncertowych jak: wiedeńskie Musikverein, Konzerthaus, Tokio Bunka Kaikan, Filharmonie Narodowe w Warszawie, Berlinie, Sofii, Lubljanie, Bukareszcie, NOSPR w Katowicach, Studio Koncertowym Polskiego Radia im. Lutosławskiego, Wiener Staatsoper, Teatrze Wielkim Operze Narodowej w Warszawie, Operze Narodowej w Lubljanie i wielu innych. Koncertował w Europie, Azji i USA.

Lech Napierała specjalizuje się w wykonawstwie pieśni, jest też cenionym kameralistą partnerując na scenie takim artystom jak Tomasz Konieczny, Olga Pasiecznik, Monika Bohinec, Aida Garifullina, Cigdem Soyarslan, Dorottya Lang, Paul Schweinester, Krzysztof Chorzelski, Gerard Wyss i wielu innym.
Od października 2013 Lech Napierała jest wykładowcą Akademii Muzycznej w Krakowie, gdzie prowadzi klasę kameralistyki i akompaniamentu. Od roku 2018 jest też gościnnym wykładowcą Akademii Operowej, działającej przy Operze Narodowej Teatrze Wielkim w Warszawie, regularnie prowadząc tam kursy pieśni dla wokalistów i pianistów.

W jego dorobku fonograficznym znajdują się płyta nagrana z Aleksandrą Szczęsnowicz, z utworami na dwa fortepiany oraz album solowy, zawierający mazurki Chopina, Szymanowskiego i Maciejewskiego. Obie płyty zostały nagrane i wydane przez wydawnictwo DUX. W maju 2014, nakładem brytyjskiej wytwórni fonograficznej Signum, ukazała się kolejna płyta z jego udziałem, zatytułowana Dreamscape. Album zawiera utwory kameralne i pieśni Roxanny i Andrzeja Panufnik i został nagrany z okazji 100-nej rocznicy urodziny Andrzeja Panufnika. W grudniu 2017 roku razem z Tomaszem Koniecznym dokonał rejestracji Podróży zimowej F. Schuberta, z polskimi tekstami Stanisława Barańczaka. Premiera płyty wydanej przez Narodowy Instytut Fryderyka Chopina miała miejsce w sierpniu 2018 roku podczas festiwalu Chopin i jego Europa.

Filharmonia Podkarpacka - INAUGURACJA SEZONU ARTYSTYCZNEGO 2020/ 2021

INAUGURACJA SEZONU ARTYSTYCZNEGO 2020/ 2021

9 X 2020 r. , piątek, godz. 19:00

ORKIESTRA SYMFONICZNA FILHARMONII PODKARPACKIEJ

MASSIMILIANO CALDI – dyrygent

KONSTANTY ANDRZEJ KULKA – skrzypce

W programie:

L. van Beethoven – Koncert skrzypcowy D - dur;
V Symfonia c- moll op. 67

Nowy sezon koncertowy otworzą dzieła geniusza muzyki – Ludwiga van Beethovena (1770 -1827) – kompozytora, którego 250. rocznica urodzin obchodzona jest w bieżącym roku. Najpierw zabrzmi Koncert skrzypcowy D - dur - jeden z najpiękniejszych utworów w repertuarze wiolinistycznym. Wirtuozowski rozmach, liryzm i pełne dostojeństwa tematy, wpisane są w symfoniczną strukturę tego znakomitego Koncertu skrzypcowego – jedynego w twórczości wielkiego klasyka. Ogromny ładunek emocji i głębokie orkiestrowe brzmienie przyniesie ze sobą V Symfonia c- moll. Początkowy motyw utworu - znany na całym świecie - to symbol zmagań człowieka z przeciwnościami losu. Ekscytujące zakończenie V Symfonii, w jasnej tonacji C-dur, to niejako triumfalny „hymn zwycięstwa”.

Drodzy Melomani,

W wyniku decyzji Ministra Zdrowia, od 3 października 2020 miasto Rzeszów znajduje się w strefie żółtej. W związku z powyższym obowiązują nowe obostrzenia, dotyczące również instytucji kultury. Podczas koncertu 9 października dostępnych będzie jedynie 25 % miejsc na Sali koncertowej. Osoby, które zakupiły bilet na Inaugurację, będą proszeni o zajęcie miejsca wskazanego przez obsługę Filharmonii, celem zachowania środków ostrożności i wytycznych sanepidu. Wejście do budynku Filharmonii Podkarpackiej jest równoznaczne z akceptacją „Regulaminu bezpieczeństwa publiczności podczas imprez organizowanych w okresie epidemii COVID - 19”, dostępnego na stronie internetowej Filharmonii Podkarpackiej, który będzie bezwzględnie przestrzegany przed i w trakcie każdego wydarzenia.

W trosce o Państwa bezpieczeństwo, prosimy o wypełnienie oświadczenia o stanie zdrowia, które należy zostawić przed wejściem na koncert.

/inf. Filharmonia Podkarpacka/

Fairy-Tale Stories - duo Accosphere

            XV Jubileuszowy Festiwal Muzyki Organowej i Kameralnej „Ars Musica” w Iwoniczu zainaugurowany został 27 września 2020 roku w Kościele Parafialnym w Iwoniczu-Zdroju rewelacyjnym występem duoAccosphere, które tworzą znakomici akordeoniści Alena Budziňáková (Słowacja) i Grzegorz Palus (Polska).
            Po koncercie stałam się szczęśliwą posiadaczką dwóch płyt, które chcę po kolei Państwu polecić.
Podczas krótkiej rozmowy o tych krążkach pan Grzegorz Palus powiedział: „Są to nasze pierwsze pandemiczne dzieci.”
            Poprosiłam o przybliżanie zawartości płyty duetu.
„To jest płyta „Fairy-Tale Stories”, która częściowo dzisiaj w repertuarze się pojawiła. Jest to muzyka oparta na twórczości baśniowej, która inspirowała kompozytorów. Mamy na niej suitę „Dziadek do orzechów” op. 71 a Piotra Czajkowskiego oraz Maurice Ravela suitę „Moja Matka Gęś” . Wyjątkowo zamieściliśmy także czeskiego kompozytora Václava Trojana, który zasłynął jak twórca muzyki do filmów bajkowych i muzyki teatralnej.
            Utwór „Bajki”, który nagraliśmy na tę płytę jest wersją jego koncertu na akordeon i orkiestrę symfoniczną. Jest to już legendarne dzieło w świecie akordeonu. Dokonaliśmy jego opracowania na dwa akordeony. Orkiestra symfoniczna i partia solowa przeplata się w naszych aranżacjach.
Pragnę dodać, że ta płyta została wydana przez Sarton RECORDS i jest w dystrybucji internetowej”.
            To są słowa Grzegorza Palusa. Wysłuchałam tego krążka kilka z wielką uwagą i prawdziwą przyjemnością. Polecam Państwu gorąco to wydawnictwo. To płyta dla szerokiego grona słuchaczy w każdym wieku.


Zofia Stopińska

duoAccosphere utwory Fairy Tale Stories

Z Markiem Toporowskim nie tylko o muzyce barokowej.

           Z panem Markiem Toporowskim, wybitnym polskim klawesynistą, organistą i dyrygentem, spotykamy się przed koncertem w ramach 23. Mieleckiego Festiwalu Muzycznego. Niedługo zasiądzie Pan przy organach kościoła pw. Matki Bożej Nieustającej Pomocy, ale to nie pierwszy Pana pobyt po pandemicznej przerwie na Podkarpaciu. 5 sierpnia tego roku w ramach XX Międzynarodowego Przemyskiego Festiwalu „Salezjańskie Lato” koncertował Pan w kościele pw. Świętej Trójcy – pp. Benedyktynek w Przemyślu. To wyjątkowo piękne miejsce.
            - Tak, ten klasztor jest niezwykle urokliwym miejscem, piękny kościół, fantastyczna akustyka i cudowna atmosfera tam panowała.
Zabrałem tam ze sobą dwa instrumenty: klawikord częściowo przeze mnie zbudowany i duży klawesyn. Grywam też często koncerty na trzech instrumentach na przykład: klawikord, szpinet, wirginał.

            W Przemyślu przeważały utwory Johanna Sebastiana Bacha, ale były także utwory z Tabulatury przemyskiej i na finał Sonata klawesynowa Dymitra Bortniańskiego do wykonania której klawesyn był potrzebny.
            - Dymitr Bortniański był kompozytorem współczesnym Mozartowi, a nawet go przeżył, bo zmarł w 1825 roku. Komponował wspaniałe wielkie utwory, a niektóre sonaty doskonale nadają się do grania tak na fortepianie, jak i na klawesynie.
Cieszę się, że kościół był wypełniony publicznością, która przyjęła mnie bardzo gorąco.

             Dzisiaj zasiądzie Pan przy organach, które już Pan dobrze zna.
             - Tak, kilka, a może nawet kilkanaście lat temu grałem na tych organach. Bardzo lubię ten instrument i cieszę się, że mogę znowu tutaj zagrać. Dzisiaj gram wyłącznie repertuar barokowy, zarówno solo jak i w części kameralnej, który nie jest wymagający pod względem szybkości zmian registracji. Nie mam dziś asystenta- registranta, a mielecki instrument nie ma urządzeń umożliwiających szybką zmianę registrów.

             Pana działalność od lat toczy się w kilku nurtach, występuje Pan jako klawesynista, organista, często zasiada pan przy innych dawnych instrumentach klawiszowych, przygotowuje i kieruje Pan wykonaniami dużych form instrumentalno-wokalnych. To wszystko wymaga sporo pracy i wiedzy.
             - Ostatnio także dużo gram i nagrywam na fortepianach historycznych, mam niewielką kolekcję instrumentów historycznych. To wszystko wymaga nie tylko przygotowania się do wykonania, ale także przygotowania instrumentów i opieki nad nimi. Muszę też pracować nad umiejętnością dostosowania się do każdego z nich, a wcześniej dobrze poznać każdy instrument i dostosować się do wymagań, a czasami też ograniczeń, które te instrumenty stawiają przed wykonawcą.
             Mogę powiedzieć, że pod względem ilości instrumentów do których mam dostęp, na których gram i nagrywam, jestem chyba jestem jednych z najbogatszych muzyków. Nie chodzi tu o bogactwo finansowe, ale o różnorodność instrumentarium.

             Na Podkarpaciu, po dłuższej przerwie, życie koncertowe tak naprawdę dopiero się rozpoczyna. Pan pewnie też miłą przerwę w koncertach. Jak ją Pan wykorzystał?
             - Mnie też ta przerwa bardzo mocno dotknęła. Właściwie przez prawie pół roku nie grałem koncertów, a miałem zaplanowane w tym czasie ważne dla mnie wydarzenia. Niektóre musiały zostać przełożone na inne terminy, a inne utracone bezpowrotnie.
             W tym czasie przygotowałem trochę nowego repertuaru na instrumenty na których gram. Wielu muzyków zaczęło robić półprofesjonalne filmy. Dla mnie filmy z krótkimi utworami były o tyle ważne, że pozwoliły mi udokumentować instrumenty, które są w mojej kolekcji. Jeżeli Państwo wejdą na stronę www.fortepianarium.wordpress,com , to poznają Państwo moją kolekcję, która jest eksponowana w Zabrzu, tam też organizujemy koncerty i niektóre przynajmniej na niektórych z tych instrumentów udało mi się wyprodukować krótkie filmy, aby udokumentować ich brzmienie.
Zawsze brakowało mi na to czasu, a dzięki wirusowi i pandemii mogłem to zrobić.
             Na szczęście coraz więcej jest koncertów z udziałem publiczności, mam co robić i bardzo tęsknię za Rzeszowem. Bardzo miło wspominam koncerty, które miałem przyjemność grać z Filharmonią Podkarpacką. Były to zazwyczaj duże, oratoryjne projekty w których wykonywałem partie klawesynu, nawet grałem z tym zespołem raz w Musikverein w Wiedniu. Poznałem wielu muzyków grających w Orkiestrze Filharmonii Podkarpackiej z którymi do dzisiaj się przyjaźnię.

             Pamiętam, że konsultowano z Panem zakup klawesynu dla naszej Orkiestry.
              - To prawda i bardzo się cieszę, że ten instrument w Filharmonii Podkarpackiej jest, bo dzięki temu wiele koncertów okazało się możliwych bez pożyczania instrumentu i wielokrotnie na tym klawesynie grałem.

              Dobry instrument ułatwia klawesynistom podróże koncertowe, a jeśli go brak to często trzeba podróżować ze swoim klawesynem.
              - Ja też często zabieram swoje instrumenty, bo w wielu miejscach instrumentów nie ma, ale bardzo sobie cenię jeżeli instrument jest na miejscu. Klawesyn jest dosyć dużym i ciężkim instrumentem. Oprócz umiejętności artystycznych trzeba również użyć siły własnych mięśni w przeniesienie tego instrumentu i odpowiednie zabezpieczenie go przed podróżą samochodem.
Rzeszowski instrument jest uniwersalny, w dobrym stanie, zadbanym i bardzo dobrze, że można na nim grać.

              Często występuje Pan też jako dyrygent.
              - Owszem i zdarza się dosyć często, że kieruję zespołem grając jednocześnie na klawesynie, ale przy dużych formach chętnie biorę batutę i dyryguję.
Mam zaplanowany wkrótce koncert w Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku z Oratorium na Boże Narodzenie Johanna Sebastiana Bacha. Wiem, że na miejscu są muzycy, którzy doskonale wykonują partie basso continuo i mogę się skupić tylko na dyrygowaniu.
Dyrygowanie od klawesynu ma też swoje zalety, ale bywa tak, że trzeba wybrać, czy człowiek skupia się na własnym graniu, czy na prowadzeniu zespołu. Czasami jest to trudne do pogodzenia.

              Założył Pan zespoły specjalizujące się w wykonywaniu muzyki XVII i XVIII wieku – orkiestrę Concerto Polacco i chór kameralny Sine Nomine. Na jakich zasadach one działają?
              - Chór Sine Nomine zakończył działalność już kilka lat temu, natomiast Concerto Polacco działa w tej chwili jako mniejsza formacja kameralna. W tej chwili nie mamy już możliwości organizacyjne podejmowania się dużych produkcji orkiestrowo-chóralnych, dlatego, że nie byliśmy zespołem etatowym. Bez bazy etatowej można funkcjonować przez kilka lat, ale jest to bardzo trudne i w wypadku jakiegokolwiek kryzysu finansowego, chudszych lat, przetrwanie nie jest możliwe. Dlatego teraz koncentrujemy się na graniu w mniejszych składach, a jeżeli dyryguję większymi formami muzycznymi, to zazwyczaj jestem zapraszany jako dyrygent gościnny,
              Na przykład dwa lata temu wykonywałem z Capellą Cracoviensis operę „Hipolit i Arycja” Jeana Philippa Rameau. Do wykonania tego dzieła trzeba zaprosić dużą ilość muzyków grających na instrumentach dętych, bo to jest wyrafinowana instrumentacja wymagająca dużej orkiestry.

              W Mielcu występuje Pan z wybitnymi polskimi flecistami Łukaszem Długoszem i Agatą Kielar-Długosz. Wiem, że już nie raz spotkaliście się z okazjo koncertów.
              - Tak, my regularnie gramy koncerty w trio. Gramy koncerty z programem barokowym i wtedy gram na klawesynie. Jak wykonujemy koncerty muzyki klasycznej i romantycznej , to zasiadam do kopii historycznego fortepianu albo biorę moje pianoforte. Są również napisane specjalnie dla nas utwory na dwa flety i klawesyn, w ramach programu „Zamówienia kompozytorskie”.

             Nie wiedziałam, że interesuje Pana muzyka współczesna.
             - Mam w tej dziedzinie również parę znaczących dokonań m.in. udział w pełnej dokumentacji „live” twórczości Pawła Szymańskiego zrealizowanej przez Narodowy Instytut Audiowizualny. Zainteresowały też mnie napisane dla nas bardzo ciekawe utwory Krzysztofa Baculewskiego i Grażyny Pstrokońskiej-Nawratil. Iwona Kisiel również napisała interesujący utwór na ten skład. Trochę tych utworów jest i pewnie będą powstawały kolejne.
             Oczywiście te utwory są pewnego rodzaju wyzwaniem, bo grając continuo w wypadku muzyki barokowej można się oprzeć na ogólnych doświadczeniach i swoich umiejętnościach grania basso continuo, to w muzyce współczesnej każdy utwór stawia inne i nowe wymagania. Do każdego utworu trzeba podejść na nowo, bez wcześniejszych umiejętności, które ułatwiałyby „rozgryzienie tego orzecha”.

             Często można się spotkać z kompozytorem i kierować się jego sugestiami.
              - Ta pomoc kompozytora okazuje się często bardzo cenna, bo po wyjaśnieniu idei przez kompozytora, wszystko staje się proste i jasne. No, może trochę prostsze i trochę jaśniejsze. Wiemy też na czym zależy kompozytorowi i na co trzeba zwrócić szczególną uwagę, a gdzie można sobie pozwolić na pewną swobodę, bo takie miejsca też są w nowej muzyce. Są też kompozytorzy, którzy są bardzo trudni i bardzo ich denerwuje najdrobniejsza nieścisłość w stosunku do zapisanego przez nich tekstu.
Granie muzyki współczesnej jest także fascynującą przygodą, bo każdy nowy utwór jest wyprawą z nieznane.

              Za chwilę czeka nas wyprawa w zupełnie inne rejony, bo do epoki baroku. Bardzo dziękuję za poświęcony mi czas i udajemy się na koncert.
              - Ja również bardzo dziękuję i cieszę się, ze przyjechała pani na nasz koncert.

             Chcę się jeszcze podzielić wrażeniami z koncertu, który rozpoczęła przepiękna, ale niełatwa dla wykonawców Sonata e-moll na dwa flety i organy Georga Friedricha Haendla wykonana z wielką precyzją i wdziękiem, podobnie jak pozostałe dwa dzieła na ten skład: Trio sonata A-dur Georga Philippa Telemanna oraz Trio sonata g-moll Antonio Vivaldiego.
Zwrócić trzeba także uwagę, że partia organów była nie tylko bardzo precyzyjna, ale także znakomicie dobrane były rejestry i barwy do brzmienia fletów.
             Pięknie wykonał Pan Marek Toporowski Koncert a-moll BWV 594 Johanna Sebastiana Bacha oparty na kompozycji Vivaldiego. Mnie natomiast bardzo się spodobała przeznaczona na organy solo Batalha de 5. tom anonimowego twórcy portugalskiego. Przyznam się, ze utwór ten usłyszałam po raz pierwszy i zachwyciła mnie zarówno muzyka, dająca wykonawcy możliwość wirtuozowskiego popisu, jak i wykorzystanie przez Marka Toporowskiego możliwości mieleckich organów. To był cudowny wieczór.

Z prof. Markiem Toporowskim, wybitnym polskim klawesynistą, organistą i dyrygentem rozmawiała Zofia Stopińska 14 września 2020 roku w Mielcu.

Miłość największym skarbem - Premiera rzeszowskiej „Olimpii”

            W przeddzień Międzynarodowego Dnia Muzyki 30 września 2020 r. w sali kameralnej naszej Filharmonii o godz.18.00 miała miejsce premiera operetki Jacquesa Offenbacha pt. „Zaręczyny przy latarniach” w wykonaniu artystów Rzeszowskiego Teatru Muzycznego „Olimpia” pracującego pod opiekuńczymi skrzydłami Estrady Rzeszowskiej. Patronat honorowy nad premierą objął prezydent Rzeszowa Tadeusz Ferenc, dofinansowało Miasto Rzeszów, a próby odbywały się w gościnnych murach Domu Polonii przy Rynku w Rzeszowie.
            Przed rozpoczęciem operetki z satysfakcją mogłem poinformować zebranych melomanów, iż właśnie z racji Międzynarodowego Dnia Muzyki prezydent Rzeszowa Tadeusz Ferenc, na wniosek Rzeszowskiego Towarzystwa Muzycznego, przyznał nagrodę w dziedzinie kultury muzycznej dr hab. Bożenie Stasiowskiej-Chrobak, która jako dyrygentka znakomicie prowadzi Chór Uniwersytetu Rzeszowskiego, jest pedagogiem muzycznym Instytutu Muzyki tegoż Uniwersytetu, współpracuje także z Rzeszowskim Teatrem Muzycznym „Olimpia” w realizacji różnych koncertów, m.in. kolędowych czy patriotycznych.
            Z wielką sympatią i szczerym wzruszeniem oglądałem i słuchałem żartobliwych scenek i uroczych, koloraturowych partii wokalnych starannie przygotowanych przez utalentowanych solistów: Beaty Kraski jako Lizy, Karoliny Pawuli-Szponder jako Anny Marii, Sylwii Wojnar jako Katarzyny i Tomasza Furmana jako Piotra zakochanego w Lizie, ku zazdrości dwu wdów zabiegających o jego względy. Wszelako w przypadku tych ostatnich chodziło o brzęczący skarb, który na końcu, wieczorową porą przy latarniach, okazał się uroczą Lizą. Bo nie pieniądze, a miłość jest największym skarbem. W spektaklu znalazły się także fragmenty z innych operetek J. Offenbacha.
            Mnie przypadła rola listonosza, który przynosi dobre wiadomości. A wszystkim nam z wielką starannością towarzyszył przy fortepianie młody rzeszowski pianista i pedagog Tadeusz Hubka, wspierany przez rzeszowskiego oboistę i pedagoga Dariusza Tobiasza, który grał na oboju i dzwonie orkiestrowym w pieśni pasterskiej i cudownym, lirycznym kwartecie śpiewanym o wieczornej porze. A perliste partie solowe, duety, tercety i kwartety były wprost znakomite, przywołujące na myśl opery W.A. Mozarta czy G. Rossiniego. Zresztą pisał je także Offenbach w klimacie operetki wiedeńskiej, rywalizując z wielkim Janem Straussem, królem walca, nadając im swój własny, francuski styl, pełen lekkości, pogodnego nastroju, wysublimowanego komizmu, dowcipu, z wyraźnymi odniesieniami do opéra comique.
            To wspaniale, że udało się w Rzeszowie zrealizować na naprawdę wysokim poziomie artystycznym operetkę „Zaręczyny przy latarniach” J. Offenbacha, która grana jest na całym świecie z wielkim powodzeniem obok takich dzieł kompozytora, jak „Piękna Helena”, „Życie paryskie” czy „Orfeusz w piekle”. A stało się to za przyczyną znanego tenora związanego z Operą Śląską, pedagoga Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach prof. Feliksa Widery, który rzecz całą zgrabnie wyreżyserował i nadał rzeszowskiej premierze pełen uroku i wdzięku koloryt wiecznie żywych, wspartych cudowymi, nieśmiertelnymi melodiami, ponadczasowych opowieści o zwycięstwie prawdziwej miłości nad marnościami tego świata. Nastrojową scenografię i kostiumy, znakomicie podkreślające klimat operetki, przygotowała Karolina Widera. Cały projekt z ramienia Estrady Rzeszowskiej świetnie koordynowała Roksana Jędryka-Nykiel.
             „Niech miłość zawsze troski koi, nie warto o nic gniewać się, miłość to skarb” – śpiewali artyści w finale operetki. Może w tym właśnie tkwi siła i potęga teatru muzycznego - opery, operetki czy musicalu, że sięga nieustannie do głębokich pokładów ludzkiej duszy, w słowie i muzyce i wyrażając to, co w nas dobre i szlachetne, często na przekór całemu światu, w którym coraz bardziej ginie wrażliwość, autentyczna radość i nadzieja. Sztuka jest po to, byśmy uwierzyli, że mimo wszystko świat jest naprawdę piękny i że warto żyć.
             30 listopada 2020 roku, w wieczór andrzejkowy o godz.18.00 w sali dużej naszej Filharmonii będzie miała miejsce kolejna premiera Rzeszowskiego Teatru Muzycznego „Olimpia” – spektakl pt. „Papa się żeni” oparty na przedwojennym polskim filmie według scenariusza i w reżyserii Tomasza Dajewskiego, scenografii Marka Mikulskiego, opracowaniu muzycznym Andrzeja Szypuły i aranżacji Krzysztofa Mroziaka. Informacje na stronie Estrady Rzeszowskiej i Rzeszowskiego Teatru Muzycznego ”Olimpia”. Zapraszamy!

Andrzej Szypuła

Subskrybuj to źródło RSS