Zofia Stopińska

Zofia Stopińska

email Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

64. MFŁ - Primuz Chamber Orchestra

       W programie tegorocznej edycji Festiwalu nie zabraknie dzieł kompozytorów współczesnych, wśród których wyróżnić można Joannę Wnuk - Nazarową, Piotra Mossa czy Sławomira Kaczorowskiego.

        Utwory niniejszych twórców zabrzmią 7 czerwca 2025r, w wykonaniu PRIMUZ CHAMBER ORCHESTRA, która powstała w 2012 roku z inicjatywy wybitnego polskiego skrzypka i pedagoga Łukasza Błaszczyka, do dziś będącego jej dyrygentem i szefem artystycznym. Wszechstronność, profesjonalizm i energia to najczęściej pojawiające się słowa w licznych recenzjach
i opiniach o orkiestrze Primuz.

64. MFŁ 07.06.2025 Łukasz Błaszczyk dyrygentŁukasz Błaszczyk - dyrygent, fot. Paulina Stępka Śląska


       Owa wszechstronność zespołu najbardziej widoczna jest przy współpracy z artystami reprezentującymi najróżniejsze style i kierunki muzyczne, są to m.in.: Olga Pasiecznik, Cyprien Katsaris, Kevin Kenner, Adam Makowicz, Ewa Bem, Hanna Banaszak, Krzesimir Dębski, Krzysztof Cugowski, Jacek Królik, The Aristocrats, Steven Wilson oraz Andrei Ioniță.

64. MFŁ 07.06.2025 Marek Nosal i Jakub Mroziński gitaraMarek Nosal, Jakub Mroziński - gitara, fot. z arch. Filharmonii Podkarpackiej

       W programie sobotniego koncertu zabrzmi m.in. Quintetto per archi nr 2 Joanny Wnuk – Nazarowej, a także Morze Śródziemne, żegnaj. Próba rekonstrukcji i Musique pour cardes Piotra Mossa oraz Canabile na orkiestrę smyczkową i Concerto giocoso II na fagot, akordeon i orkiestrę kameralną S. Kaczorowskiego.

64. MFŁ 07.06.2025 Krzysztof Kamiński fagotKrzysztof Kamiński - fagot, fot. z arch. Filharmonii Podkarpackiej


        Partie solowe zaprezentują: Marek Nosal, Jakub Mroziński (gitara), Krzysztof Kamiński (fagot), Zbigniew Ignaczewski (akordeon).
         Koncert poprowadzi Karol Furtak (Program 2 Polskiego Radia)

64. MFŁ 07.06.2025 Zbigniew Ignaczewski akordeonZbigniew Ignaczewski - akordeon, fot. z arch. Filharmonii Podkarpackiej


„Z Przemyśla do Teksasu Rzecz o Adamie Wodnickim”

       29 maja w Zamku Kazimierzowskim w Przemyślu odbyła się promocja wydawnictwa pt. „Z Przemyśla do Teksasu Rzecz o Adamie Wodnickim” oraz recital pochodzącego również z grodu nad Sanem, uznanego pianisty, kameralisty i pedagoga Mateusza Zubika.
       Postać Adama Wodnickiego, lata spędzone w rodzinnym mieście, artystyczną drogę, działalność koncertową oraz historię powstania książki, która ukazała się nakładem Przemyskiego Centrum Kultury i Nauki ZAMEK, przybliżyła pani Anna Sienkiewicz, redaktor wydania, a na początku przeczytała list od Artysty.
        Podczas koncertu Mateusz Zubik wykonał m.in. utwory Josepha Haydna, Fryderyka Chopina i Ignacego Jana Paderewskiego. W zamkowym foyer prezentowane było i w promocyjnej cenie sprzedawane nowe wydawnictwo. Po koncercie był także czas na rozmowy.
        Wspólnie z pomysłodawcami i twórcami polecamy Państwa uwadze pięknie wydaną książkę. Zapraszam także do przeczytania relacji z tego wieczoru.

Adam Wodnicki Christina Long i Adam WodnickiChristina Long i Adam Wodnicki w USA w 2022 roku, fot. z albumu Kazimierza Dzika

List od Adama Wodnickiego

        Witam wszystkich Państwa bardzo serdecznie!

        Nade wszystko głębokie ukłony dla pani Renaty Nowakowskiej, dyrektora Przemyskiego Centrum Kultury i Nauki ZAMEK, która przez wiele lat okazywała mi przychylność i umożliwiała występy przed przemyską publicznością.
        Pamiętam dobrze, gdy mój najserdeczniejszy przyjaciel Kazimierz Dzik po raz pierwszy zapytał mnie o ewentualną książkę o mnie. Moja reakcja była taka – Kaziu, daj sobie spokój! O czym tu pisać (czy jakieś inne słowa w tym sensie).
On jednak konsekwentnie realizował wizję kontynuacji tego projektu. Nie wyobrażałem sobie, że to jest w ogóle możliwe.
        Ile pracy włożyła w redagowanie tej książki moja szkolna koleżanka, muzykolog Anna Sienkiewicz za co składam serdeczne wyrazy wdzięczności.
         Jest mi niezmiernie przykro, że nie jestem w stanie osobiście uczestniczyć w tym koncercie i prezentacji publikacji o mnie. Moje podziękowania dla znakomitego pianisty pana Mateusza Zubika, który zechciał wziąć udział w tym wieczorze wykonując muzykę moich ukochanych twórców.
         Wyrazy wdzięczności dla wszystkich: rodziny, ukochanych uczniów, kolegów muzyków, z którymi współpracowałem, że zechcieli poświęcić czas, aby napisać wspomnienia na mój temat.

                                                                                                                                                                                                                            Adam Wodnicki

Praca nad książką

Rozmowa z panią Anną Sienkiewicz – redaktorem wydania, muzykologiem i pedagogiem.

Jak długo zna Pani pana Adama Wodnickiego?
         Adam jest moim kolegą ze szkoły podstawowej, chodziliśmy do tej samej klasy. Wprawdzie w czasie nauki w szkole drugiego stopnia spotykaliśmy się rzadziej, bo Adam był w innej grupie, dojeżdżał na lekcje fortepianu do Rzeszowa do pani Krystyny Matheis – Domaszowskiej, ale często miałam okazję słuchać jego gry, ponieważ występował prawie na każdym szkolnym koncercie.
         Zawsze go podziwiałam, bo był niezwykle utalentowany, miał doskonałą pamięć i słuch absolutny.

Kiedy powstał pomysł i jak długo trwało przygotowanie tej książki?
          Trochę za długo. Pomysł powstał jeszcze w 2021 roku. Planowaliśmy wtedy, że Adam przyjedzie, wręczymy mu wydawnictwo i zagra nam koncert. Niestety, pandemia pokrzyżowała nasze plany, a później ze względu na chorobę oraz śmierć żony, Adam właściwie zawiesił działalność koncertową i nie wiadomo kiedy przyjedzie do Polski.
          Natomiast wszystkie materiały otrzymałam od Kazika Dzika, który kiedyś przyszedł do mnie i powiedział: „Mam dokumentację impresariatu z trzydziestu lat, może jesteś zainteresowana?”
Najpierw powiedziałam, że nie, ale pomyślałam i doszłam do wniosku, że muszę to zobaczyć.
          To były bardzo dokładne notatki: miejsca, daty i godziny podróży, pobyty w hotelach, próby, programy koncertów. Z tego przygotowałam część dokumentacyjną dotyczącą wszystkich recitali i koncertów z orkiestrami symfonicznymi, które Adam wykonał w Polsce i we Lwowie, łącznie z programami wykonywanych utworów.
          Pisząc o życiu i działalności Adama Wodnickiego sięgałam do wywiadów, których udzielał w czasie pobytów w Polsce.
Interesowała go muzyka polska, a szczególnie dzieła F. Chopina i I. J. Paderewskiego, twórczość mało znanych lub zapomnianych kompozytorów XIX i XX wieku, współczesna muzyka eksperymentalna oraz działalność wydawnicza – m.in. jest redaktorem wykonawczym pierwszego wydania „Dzieł wszystkich Ignacego Jana Paderewskiego”.
          Pomyśleliśmy również o części wspomnieniowej, w której dyrygenci, recenzenci i inne osobowości ze świata sztuki opisują swoje spotkania z Adamem. Bardzo ciekawie napisały o ojcu córki Adama - Maya i Natalia.
Wiele mogą się Państwo dowiedzieć o Adamie Wodnickim ze wspomnień Kazika Dzika, który przez 30 lat był jego managerem.
          Pozwolę sobie przytoczyć fragment wspomnienia prof. Czesława Grabowskiego, długoletniego dyrektora naczelnego i artystycznego Filharmonii Zielonogórskiej: „Jest na początku III części Koncertu fortepianowego a-moll Edwarda Griega specjalne miejsce – to gama przez prawie cały fortepian. W partyturze, którą dostałem z CBN, w tym miejscu było wiele wskazówek różnych dyrygentów, aby poczekać, aż pianista wykona tę długą gamę. Była więc fermata, ktoś inny napisał, żeby ten takt doliczyć do trzech, jeszcze inny dorysował akcenty – wszystko po to, aby kontrolować pianistę i następny takt rozpocząć razem z nim. Na pierwszej próbie z Adamem Wodnickim byłem przygotowany na wszystkie warianty wykonawcze. A tu niespodzianka – Adam po prostu zdążył tę piekielną gamę zagrać w tempie! Zszokowany tym dopisałem więc w oficjalnej partyturze obok różnych znaków: A Wodnicki gra to po prostu w tempie. Po kilku latach, wykonując ten utwór z innym pianistą natknąłem się na mój wpis. Myślę, że do tego czasu wielu dyrygentów tę moją pochwałę Wodnickiego zauważyło.”
          Zamieściłam także sporo zdjęć, ale wybór był bardzo trudny, bo Kazik miał ich tysiące. To także zajęło mi sporo czasu.

Jest to bardzo ciekawa książka i zarazem dokument. Podziwiam Pani skrupulatność.
          Nie ukrywam, że każde wydarzenie, każdy szczegół sprawdziłam, ale lubię taką pracę.

Przez wiele lat była Pani nauczycielką w Zespole Szkół Muzycznych w Przemyślu i do dzisiaj utrzymuje Pani kontakt z wieloma wychowankami tej szkoły, którzy obecnie działają w wielu ośrodkach muzycznych w kraju i za granicą.
          Prowadziłam zajęcia z historii muzyki i z form muzycznych, a często także z literatury muzycznej. Pamiętam czas kiedy były matury z historii muzyki i bardzo dużo osób do nich przystępowało. Spotykałam się z nimi dodatkowo po lekcjach, aby utrwalić potrzebną wiedzę. Zawsze to były bardzo miłe, pełne wzajemnej życzliwości kontakty.
          Wielu z nich wyjechało na studia i aktualnie są słynnymi muzykami, zajmują się pracą pedagogiczną,są rektorami, kierują katedrami, wydziałami w uczelniach muzycznych… Spotykam ich czasami w naszym pięknym Przemyślu i rozmawiamy, zawsze pamiętają o życzeniach świątecznych. To bardzo miłe dowody pamięci.

Pochodzi Pani z rodziny o tradycjach muzycznych?
          Mój dziadek, Jan Ryczaj działał w tutejszym Towarzystwie Muzycznym, był dyrygentem, grał na różnych instrumentach, uzupełniał partytury, które zginęły podczas wojny. Razem z kolegą odtworzyli (opierając się na swojej pamięci) hejnał przemyski i potwierdzali swój zapis z osobami, które pamiętały tę melodię. Początkowo hejnał był grany przez trębacza na żywo, a teraz odtwarzany jest elektroniczne.
         Jak byłam małą dziewczynką, zanim rozpoczęłam naukę w szkole muzycznej, dziadek uczył mnie grać na fortepianie.
Mój tato grał na skrzypcach, ale ja będąc dzieckiem nie lubiłam tego instrumentu.
         Dodam, że zarówno dziadek, jak i ojciec nie uprawiali muzyki zawodowo. Grali, bo kochali muzykę i nikt im za to nie płacił.

Czy Pani dzieci lub wnuki są muzykami?
         Nie, chociaż moja córka ukończyła Liceum Muzyczne w Przemyślu w klasie gitary prof. Leszka Suszyckiego. Jedna wnuczka zaczęła uczyć się grać na flecie, ale okazało się, że jest także utalentowana plastycznie i obecnie jest uczennicą Liceum Sztuk Plastycznych w Jarosławiu.

Adam Wodnicki Anna Sienkiewicz listAnna Sienkiewicz czyta list Adama Wodnickiego, fot. PCKiN ZAMEK


Moje 30 lat z Adamem Wodnickim

Kazimierz Dzik – przyjaciel i impresario Adama Wodnickiego

Przez ponad 30 lat był Pan impresariem Adama Wodnickiego, a jak długo się znacie i przyjaźnicie?
        Poznałem Adama w II Liceum Ogólnokształcącym w Przemyślu w 1965 roku, obaj byliśmy uczniami tej szkoły, ale kontaktowaliśmy się sporadycznie, bo on był skupiony na nauce i ćwiczeniu na fortepianie, a mnie bardzo interesowały: sport i dziewczyny oraz muzyka, ale byłem tylko melomanem.
         Studiowaliśmy w tym samym czasie w Krakowie – Adam w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej, a ja w Akademii Górniczo-Hutniczej, ale nie spotykaliśmy się. On skończył studia z lekkim przyśpieszeniem, a ja z lekkim opóźnieniem.
         Na początku 1991 roku, mieszkająca w Przemyślu Jolanta Wodnicka, siostra Adama, zaprosiła mnie na recital do Centrum Kulturalnego. Adam już wtedy mieszkał w USA i wykładał w University of Nortk Texas College of Music w Denton, w jednym z największych wydziałów Muzycznych w Stanach Zjednoczonych.
         Od tej pory byliśmy w kontakcie, bo zaczął koncertować w Europie oraz regularnie odwiedzać swoją mamę i siostrę w Przemyślu. W organizacji koncertów pomagał mu prof. Adam Kaczyński. Mnie poprosił o wspomaganie prof. Kaczyńskiego w staraniach o koncerty dla niego w Polsce i Europie.
          Po krótkim czasie prof. Kaczyński oświadczył, że ze względu na dużo obowiązków nie może się zajmować organizacją koncertów Adama i zostałam sam w tych staraniach. Musiałem w krótkim czasie nauczyć się wszystkiego, co wiązało się z planowaniem i organizacją koncertów oraz kursów mistrzowskich.
          Przez ponad 30 lat prowadziłem bardzo ciekawe życie – Adam przylatywał na koncerty do Europy zazwyczaj na wiosnę i jesienią, a nazywał tę przygodę nasze koncertowanie.
          Te trzy lub cztery tygodnie spędzane razem były dla mnie także nagrodą za pracę, którą wykonałem rok czy dwa wcześniej.
I tak było do ograniczeń z powodu pandemii, choroby i śmierci jego ukochanej żony Marty w marcu 2021 roku.

Z wydarzeń, które miały miejsce w tych latach zgromadził Pan obszerny materiał, który częściowo został wykorzystany w książce zatytułowanej „ Z Przemyśla do Teksasu Rzecz o Adamie Wodnickim”.
         Opisałem w tej książce wszystkie najważniejsze wydarzenia. Zamieściłem wiele zakulisowych informacji, o emocjach i przeżyciach artystycznych solisty przed i w czasie koncertu, oraz wyrazy uznania publiczności, które mogą być interesujące nie tylko dla melomanów.

Jestem przekonana, że miło wspomina Pan ten czas.
         To prawda. Z czasem Adam Wodnicki stał się częścią życia mojego i mojej rodziny. Brakuje mi tego wszystkiego, co wspólnie przeżyliśmy i bardzo za nim tęsknię.
         Adam ma na razie przerwę w koncertowaniu, ale mam nadzieję, że niedługo, może w przyszłym roku się spotkamy.

Duszniki Zdr. 5.VIII.2014 r. cwiczenia przed recitalem od lewej Adam Wodnicki Kazimierz Dzik1Duszniki-Zdrój 5.VIII.2014 - ćwiczenia przed recitalem - Adam Wodnicki i Kazimierz Dzik, fot. z albumu Kazimierza Dzika

Recital fortepianowy Mateusza Zubika

         Mateusz Zubik, solista i kameralista koncertujący w Polsce i za granicą. Laureat polskich i zagranicznych konkursów. Ukończył z wyróżnieniem Akademię Muzyczną w Krakowie w klasie prof. Andrzeja Pikula. W roku 2021 uzyskał tytuł doktora sztuki. Studiował także w Universität für Musik und darstellende Kunst w Wiedniu w klasie prof. Martina Hughes’a. Swój warsztat kameralny doskonalił w klasie prof. Barbary Łypik-Sobaniec oraz prof. Sławomira Cierpika. W roku akademickim 2021/2022 rozpoczął studia w Hochschule für Musik und Tanz Köln w mistrzowskiej klasie prof. Gesy Lücker. Pracuje w Akademii Muzycznej im. K. Pendereckiego w Krakowie.

Dziękuję za pełen wrażeń i wzruszeń recital. Jak się zorientowałam na program złożyły się ulubione utwory maestro Adama Wodnickiego.
         To prawda. Prosiłem panią profesor Annę Sienkiewicz o przesłanie fragmentu książki z programami recitali wykonanych przez Adama Wodnickiego w Polsce, chociaż dobrze pamiętam koncerty wykonane przez Artystę w Przemyślu.
         Z góry wiedziałem, że podczas tego wieczoru wykonam Scherzo b-moll op.31 Fryderyka Chopina, bo dla niego Scherzo b-moll jest jak dla mnie Sonata Leoša Janáčka. Wiedziałem też, że zagram utwory Ignacego Jana Paderewskiego: Sarabandę, Mazurka i Krakowiaka.
        Program chciałem wzbogacić o dzieło żyjącego wcześniej kompozytora. Zauważyłem, że Adam Wodnicki bardzo często grał Sonatę H-dur „Wielką” Josepha Haydna, stąd zdecydowałem się na Sonatę e-moll tego kompozytora.
        Jak byłem uczniem Szkoły Muzycznej w Przemyślu chodziłem na wszystkie koncerty Wodnickiego . Pamiętam jak ćwiczył „Walca Mephisto” Franca Liszta. Był czerwiec i słuchałem siedząc pod uchylonym oknem jednej z sal w szkole muzycznej. W tamtych latach Artysta przyjeżdżał do Przemyśla raz, a czasem nawet dwa razy w roku. Zawsze organizowane były kursy mistrzowskie, w których uczestniczyłem, a nawet zgodził się udzielić mi kilku prywatnych lekcji. Te spotkania inspirowały mnie do pracy.

Pan jest o wiele młodszym pianistą od prof. Wodnickiego, ale wiele Was łączy.
        Tak, rozpoczynaliśmy naukę w tej samej szkole w Przemyślu, studiowaliśmy obaj w Akademii Muzycznej w Krakowie. Adam Wodnicki przez kilka lat pracował w tej uczelni, a ja pracuję obecnie.
        Bardzo żałuję, że od kilku lat nie możemy spotkać się, dobrze pamiętam jego głos. Mam nadzieję, że niedługo przyjedzie w rodzinne strony i będzie okazja do spotkania, może nawet posłuchamy jego gry.

Adam Wodnicki Mateusz Zubik fort fot. PCKiN ZamekMateusz Zubik podczas recitalu w Przemyskim Centrum Kultury i Nauki ZAMEK (29 maja 2025 roku), fot. PCKiN ZAMEK

        Dodam jeszcze, że spędziłam w Zamku Kazimierzowskim w Przemyślu bardzo miły wieczór słuchając świetnego recitalu w wykonaniu Mateusza Zubika oraz na rozmowach.
        Wśród publiczności zauważyłam panią Jolantę Wodnicką (siostrę A. Wodnickiego), oraz jego przyjaciół, a także nauczycieli Zespołu Szkół Muzycznych w Przemyślu.
         Stałam się też właścicielką książki „Z Przemyśla do Teksasu Rzecz o Adamie Wodnickim”, przeczytałam ją dokładnie i gorąco Państwu to wydawnictwo polecam.

                                                                                                                                                                            Zofia Stopińska

 

64.MFŁ - A FUEGO LENTO

4 CZERWCA 2025r., środa, godz. 19:00
SALA BALOWA MUZEUM ZAMKU W ŁAŃCUCIE

duet fortepianowy
VANESSA PEREZ
KRISTHYAN BENITEZ

STEFAN MÜNCH – słowo o programie

W programie:
H. Salgán – A Fuego Lento/ arr. S. Buck
V. Parra / arr. S. Buck – Gracias a la Vida
H. Blanco / arr. S. Buck – Moliendo Café
C. Saint-Saëns – Danse Macabre
Arvo Pärt – Pari Intervalli
W. Lutosławski – Variations on Theme by Paganini
Spiritual / arr. S. Buck – Motherless Child
A. Marquez – Danzón no. 2
J. Gabriel /arr. S. Buck – Hasta que te conocí
P. Sanchez / arr. S. Buck – Bésame Mamá

Vanessa Perez
Gazeta Washington Post napisała o Vanessie Perez – wenezuelsko-amerykańskiej pianistce, że „należy ją poważnie traktować”. Chwalona za swój odważny, pełen pasji, połączony z dużą muzykalną wrażliwością styl Vanessa Perez występowała na całym świecie jako solistka oraz wspólnie z innymi muzykami, w tym m.in. w nowojorskiej Carnegie Hall, w londyńskiej Royal Festival Hall, w Teatro Colon w Buenos Aires (Argentyna), w barcelońskim Palau de la Música, w Sydney Opera House oraz hamburskiej Elbphilharmonie.
Jej pierwszy występ w Nowym Jorku nie miał jednak miejsca w klasycznej sali koncertowej, lecz w centrum miasta w „świątyni jazzu”, jaką jest klub Blue Note. Latynoska legenda jazzu Arturo Sandoval zaprosił ją do wykonania tamże skomponowanego przez niego utworu „Sureña”, w którym przeplatają się wenezuelskie melodie ludowe. W hitowym serialu Mozart in the Jungle, w którym wystąpił meksykański aktor Gael García Bernal, można zobaczyć ją grającą „Turangalîla-Symphonie” autorstwa Messiaena, dla osadzonych w nowojorskim więzieniu Riker’s Island.
Wyjątkowa umiejętność łatwego odnajdywania się w świecie muzyki klasycznej, ludowej i popularnej stała się jej znakiem rozpoznawczym. Artystka wciąż poszerza definicję klasycznego pianisty.
W 2021 r. gościła na festiwalu filmowym w Cannes, aby zaprezentować dokument koncertowy New Worlds: the Cradle of Civilization, w którym wystąpiła u boku legendarnego aktora Billa Murraya, razem z wiolonczelistą Janem Voglerem i skrzypaczką Mirą Wang. Wyreżyserowany przez Andrew Muscato film był wyświetlany w 2022 r. kinach na całym świecie, a w 2024 r. na rynek trafiła jego edycja specjalna, wydana przez Turner Classics Movies.
Vanessa Perez aktywnie angażuje się w prezentowanie na scenie muzyki z Ameryki Łacińskiej, współpracując z różnymi zespołami i artystami.
Do najważniejszych wydarzeń w 2023 i 2024 r. z jej udziałem należą koncerty z cenionym Dali Quartet oraz program „A Fuego Lento”, w którym występuje razem z Kristhyanem Benitezem, laureatem Latin Grammy w kategorii albumu z muzyką klasyczną. Wspólnie ze swoim mężem i partnerem artystycznym, Stephenem Buckiem, który był zaangażowany m.in. w projekt New Worlds jako kompozytor i aranżer, starają się włączyć dzieła muzyki klasycznej i inne utwory z Ameryki Łacińskiej, w tym mariachi, bolero czy salsę, w tworzone przez nich projekty. Są one inspirowane bogactwem, różnorodnością i historią różnych kontynentów oraz zwyczajnymi problemami ludzi, które spinają je w całość.
Vanessa Perez gra na instrumentach firmy Steinway i uczy gry na fortepianie w Konserwatorium Muzycznym przy Purchase College w Nowym Jorku.

64. MFŁ 04.06.2025 duet Vanessa perez HI RES 2 Easy Resize.com 5Vanessa Perez - fortepiam, fot. z arch. Filharmonii Podkarpackiej

Kristhyan Benitez
Laureat nagrody Grammy, pianista Kristhyan Benitez urzeka widzów na całym świecie swoimi dynamicznymi i wszechstronnymi występami, podczas których płynnie łączy repertuar klasyczny oraz utwory z Ameryki Łacińskiej, pokazując przy tym głębię, pasję i charyzmę.
Kristhyan Benitez koncertował w najbardziej prestiżowych salach koncertowych świata, w tym m.in. w berlińskiej Filharmonii, Davies Symphony Hall (San Francisco), Alice Tully Hall (Nowy Jork), Teatrze Narodowym (Pekin) oraz Walt Disney Concert Hall (Los Angeles). Współpracował z artystami klasy światowej, począwszy od legendarnego dyrygenta Claudio Abbado po nagrodzonego Oskarem muzyka i kompozytora Gustavo Santaolallę. Maestro José Antonio Abreu, założyciel El Sistema, uznał go za „jednego z najważniejszych i najbłyskotliwszych przedstawicieli ruchu muzycznego w Wenezueli i na całym kontynencie”. Renomowany pianista i mentor Philippe Entremont powiedział o nim, że jest „wybitnym muzykiem oraz wykonawcą, którego siłą napędową są jego oddanie, talent, wyobraźnia, pasja i inteligencja”.
W 2021 r. za Latin Amertican Classics, będący jego trzecim albumem i pierwszym wydanym przez Steinway & Sons, Kristhyan Benitez otrzymał nagrodę Latin Grammy za najlepszy album z muzyką klasyczną. Afro-Cuban Dances (2023), jego najnowszy album, przyniósł mu drugą nominację do Latin Grammy na najlepszy album z muzyką klasyczną.
Do obecnych projektów Kristhyana Beniteza, często grającego muzykę kameralną, należy A Fuego Lento, koncert na dwa fortepiany z udziałem Vanessy Perez, który stanowi hołd dla muzyki z Ameryki Łacińskiej, obejmujący aranżacje stworzone przez kompozytora Stephena Bucka. W najbliższym czasie Kristhyan Benitez wystąpi w Waszyngtonie, Kalifornii, Argentynie i Kanadzie jako solista oraz z recitalami muzyki kameralnej.
Kierując się głębokim pragnieniem przekonania publiczności o żywiołowości i historycznym znaczeniu muzyki fortepianowej z Ameryki Łacińskiej, Benitez nieustannie, mistrzowsko udowadnia jej bogate dziedzictwo dzięki swoim występom, nagraniom i współpracy z innymi artystami. Jego kolejny album, druga część Latin American Classics (ma zostać wydany w drugiej połowie 2025 r.) jeszcze mocniej ugruntowuje jego pozycję jako wiodącego interpretatora i orędownika tego kipiącego energią repertuaru.
Kristhyan Benitez gra na instrumentach firmy Steinway.

WIDOWISKO BALETOWE „JEZIORO ŁABĘDZIE”

Miejsce: Regionalne Centrum Kultur Pogranicza, sala widowiskowa, ul. Kolejowa 1, Krosno, woj. podkarpackie
Termin: 15 czerwca 2025, godzina 17.00
Szczegóły: www.rckp.krosno.pl

Bilety: 35 zł normalny, 30 zł ulgowy, 25 zł z Krośnieńską Kartą Mieszkańca
Kasa biletowa: Regionalne Centrum Kultur Pogranicza (p. 231), ul. Kolejowa 1, Krosno | Godziny otwarcia kasy: poniedziałek - piątek 10.00-17.30 oraz na godzinę przed wydarzeniami | w sprzedaży online: https://bilety.rckp.krosno.pl/

Regionalne Centrum Kultur Pogranicza w Krośnie zaprasza na widowisko baletowe „Jezioro łabędzie” w wykonaniu młodych artystek z Grup baletowych RCKP. W jednej z najbardziej znanych opowieści baletowych, klasyczna historia zaklętej księżniczki i miłości wystawionej na próbę ożywa w choreografii Moniki Wagi, nabierając wyjątkowego, poruszającego wymiaru. Na scenie - światło, ruch, muzyka Czajkowskiego i blisko 80 młodych tancerek, które udowadniają, że prawdziwe wzruszenie nie zna wieku.

Widowisko baletowe „Jezioro łabędzie”
„Jezioro łabędzie” to ponadczasowe arcydzieło baletu klasycznego z muzyką Piotra Czajkowskiego, w wykonaniu młodych artystów Grup baletowych działających w Regionalnym Centrum Kultur Pogranicza. To spektakl szczególny - zarówno ze względu na swoją rangę w historii baletu, jak i emocjonalny wymiar pracy nad nim w młodym zespole. W interpretacji choreografki Moniki Wagi klasyczna opowieść o miłości, przeznaczeniu i walce dobra ze złem nabiera nowego, poruszającego wymiaru. Na scenie zobaczymy tancerki z czterech grup baletowych - dzieci i młodzież, które przez wiele miesięcy pracowały nad choreografią, techniką, ruchem scenicznym i aktorskim wyrazem postaci. Spektakl - jak co roku - przygotowany został z rozmachem: setki szytych na miarę kostiumów, dopracowana scenografia, światło budujące nastrój baśniowej przestrzeni.

„Jezioro łabędzie” to historia księcia Zygfryda i zaklętej w łabędzia księżniczki Odetty - opowieść o czystym uczuciu, zdradzie i poświęceniu. W tej inscenizacji widzowie przeniosą się do świata pełnego magii i dramatyzmu, w którym każda scena opowiadana jest tańcem - precyzyjnym, ekspresyjnym, niosącym silne emocje.

To widowisko nie tylko prezentuje efekty całorocznej pracy zespołu, ale też pokazuje, że młodzieńczy entuzjazm, dyscyplina i artystyczna wrażliwość mogą poruszać równie głęboko, co profesjonalne wykonania. Wzruszenie towarzyszy nie tylko tancerzom i ich bliskim - ale wszystkim, którzy gotowi są na spotkanie z klasyką w jej najpiękniejszym wydaniu: szczerym, pełnym zaangażowania i prawdziwej pasji - mówią organizatorzy.

Czas trwania: 80 minut

Choreografia i reżyseria: Monika Waga
Kostiumy: Barbara Lorens
Muzyka: Piotr Czajkowski
Realizacja świateł: Grzegorz Malinowski
Realizacja dźwięku: Grzegorz Przepióra
Technika sceny: Krzysztof Kubit, Mateusz Pietrasz

Tańczą:
Emilia Drozd - Odetta, dziewczyna zaklęta w królową białych łabędzi
Julia Jurasz - Książę Zygfryd
Zuzanna Wiśniowska - Czarnoksiężnik Rotbart
Amelia Zipper - Odylia, córka Rotbarta, Czarny łabędź
Jagoda Peszke - Księżna
Blanka Olbrycht - Nadworny błazen

Balet - grupa 1: Natalia Biedroń, Iga Chmielewska, Zofia Drozd, Roksana Fejkiel, Zofia Górska, Julia Zych

Balet - grupa 2: Hanna Caban, Aleksandra Wyderka, Jagoda Szczygieł, Maja Ryzner, Nikola Szymańska, Paulina Boczar, Róża Heimroth, Róża Chowaniec, Julia Sładek, Blanka Nawrocka, Aleksandra Stefanik, Ewa Wyderka, Dominika Zakrzewska - Białe łabędzie oraz tańce charakterystyczne

Balet - grupa 2: Anna Fiejdasz, Zofia Rygiel, Antonina Bałut, Emilia Kubacka, Emilia Tasz, Julita Czerska, Milena Tabak, Emilia Wojtowicz, Klaudia Dubis, Kinga Żywicka, Antonina Jasiewicz, Karolina Pelczarska - Damy dworu

Balet - grupa 3: Zofia Bałaban, Liwia Bryndza, Maja Glazer-Twardzik, Lena Gromek, Maria Gromek, Zuzanna Gromek, Zuzanna Haręzga, Nikola Jakubus, Zofia Kubit, Julia Leżoń, Eliza Olbrycht, Izabella Petrocelli, Hanna Sobolewska, Aleksandra Surmacz, Karolina Surmacz, Julia Wierdak, Teresa Wojtynkiewicz, Alicja Żywicka - Księżniczki

Balet - grupa 4: Hanna Biernacka, Daria Caban, Emilia Cecuła, Wiktoria Cichoń, Zofia Czajka, Ania Gaździk, Eliza Habrat, Hanna Jurewicz, Ewa Łękawska, Klara Marczak, Hanna Mioduszewska, Maja Naczas, Hanna Rapa, Iga Wajs, Emilia Woźnik – Łabądki

Jezioro łabędzie (film promocyjny): https://youtu.be/QW-0bqhi8Wc?si=k6SBmetQjqqZPCMr

Grupy baletowe RCKP
Grupy baletowe to zespół taneczny działający w Regionalnym Centrum Kultur Pogranicza w Krośnie. Tworzy go blisko 80 tancerek, które pracują w czterech grupach - zróżnicowanych pod względem wieku oraz doświadczenia scenicznego. Zajęcia odbywają się raz lub dwa razy w tygodniu, a ich rytm podporządkowany jest planowanej premierze baletowej, nad którą zespół pracuje przez cały sezon. Instruktorką i choreografką zespołu jest Monika Waga, która prowadzi zajęcia w oparciu o metodykę pedagogiczną Agrypiny Waganowej - klasyczną szkołę baletu, znaną z dbałości o technikę, estetykę ruchu i rozwój młodego tancerza w harmonii z jego możliwościami. Proces pracy nad spektaklem przypomina funkcjonowanie profesjonalnego teatru: odbywają się regularne próby w salach tanecznych i na scenie, rozdzielane są role, powstaje scenografia, szyte są kostiumy, a w działania zespołu włączają się realizatorzy światła i dźwięku.

Grupy baletowe sięgają po klasyczne i współczesne baśnie, tworząc pełne magii i obrazów spektakle oparte na technice tańca klasycznego. W ostatnich latach zespół zaprezentował m.in. „Kopciuszka”, „Jak znaleźć prawdziwą księżniczkę”, „Piotrusia Pana”, „Jasia i Małgosię”, „Tajemniczy Ogród” i „Królewnę Śnieżkę”. W tym sezonie Grupy baletowe sięgają po jeden z największych tytułów baletowego repertuaru - „Jezioro łabędzie”, dostosowując go do potrzeb młodego zespołu, ale z zachowaniem klimatu klasycznej baśni i wysokiego poziomu wykonania.

Emocjonalny wymiar pracy i znaczenie zajęć
Dla dzieci i młodzieży uczestnictwo w Grupach baletowych to coś więcej niż zajęcia pozalekcyjne - to droga rozwoju, przestrzeń odkrywania siebie i nauki systematyczności, ale także wspólnoty. Sezon pracy nad spektaklem to czas budowania relacji, rozwijania wrażliwości i uczucia odpowiedzialności za wspólne dzieło. Każda próba uczy cierpliwości, każdy kostium dodaje odwagi, każda rola - niezależnie od wielkości - staje się szansą na wyrażenie siebie.

Emocje towarzyszące premierom są nieporównywalne z niczym innym. Młodzi tancerze wychodzą na scenę ze świadomością, że to ich czas - po miesiącach pracy, zmagań i małych zwycięstw. Dla wielu to pierwszy kontakt z profesjonalną sceną, światłami, publicznością. Dla rodziców i bliskich to chwile ogromnego wzruszenia - widzą swoje dzieci w rolach, które jeszcze niedawno mogły wydawać się odległe, a dziś są wyrazem ich pasji, wytrwałości i odwagi.

64. MFŁ - Paul Young z zespołem

28 MAJA 2025r., środa, godz. 19:00
SALA KONCERTOWA FILHARMONII PODKARPACKIEJ

PAUL YOUNG Z ZESPOŁEM

PAWEŁ SZTOMPKE – słowo o programie

KONCERT REALIZOWANY PRZY WSPARCIU FINANSOWYM GMINY MIASTO RZESZÓW

Paul Antony Young urodził się 17 stycznia 1956 r. jako drugie z trojga dzieci. Już w bardzo młodym wieku zainteresował się muzyką, kiedy zaczął się uczyć gry na fortepianie, a potem na gitarze. Pierwsze zespoły, w których występował nie odniosły jednak większych sukcesów. Grał w nich na basie, natomiast w The Q-Tips wystąpił jako śpiewak. Kolejne trzy lata Paul Young przyniosły mu rozpoznawalność i były zapowiedzią przyszłej wielkiej kariery. Ten okres intensywnej aktywności muzycznej umożliwił mu rozwój wyjątkowego talentu wokalnego i osobowości scenicznej. Na przestrzeni trzech lat w Wielkiej Brytanii i Europie The Q-Tops zagrało ponad 700 występów jako suport, m.in. Boba Marleya i The Who. Przełomem było jednak podpisanie kontraktu na solową płytę z CBS/SONY Records.
Wielkim sukcesem okazał się Wherever I Lay My Hat, który szturmem wdarł się na listę przebojów i przez całe lato 1983 r. utrzymywał się na pierwszym miejscu. Dzięki albumowi No Parlez Paul Young i The Royal Family, jego nowo utworzona grupa, wdarli się na szczyty list przebojów. Come Back & Stay przez sześć tygodni był numerem jeden. Kolejna płyta Paula potwierdziła jego status światowej gwiazdy, a Every Time You Go Away stał się przebojem numer jeden lata 1985 r. – nie tylko w USA.
Artysta jest również szeroko znany z takich przebojów jak (You’re Welcome) Stop On By wykonanej w duecie z Chaka Khan, Senza Una Donna, zaśpiewanej z Zuchero, Don’t Dream It’s Over.
Piosenki Paula Younga były również nagrywane i wykonywane przez artystów country, gatunku, z którym często sympatyzował. Z drugiej strony, na jednej ze swoich płyt wykonał takie utwory jak Tainted Love grupy Soft Cell, Enter Sandman Metalliki czy Lose Yourself Eminema, pokazując swoją wszechstronność muzyczną.
Paul Young nie tylko koncertuje na wielu kontynentach, ale jest także utalentowanym kucharzem. Jego pasja do gotowania stała się jego drugą ścieżkę kariery – wystąpił w popularnych programach kulinarnych Celebrity Masterchef oraz Hell’s Kitchen, przez sześć miesięcy był gościnnym szefem kuchni w jednej ze znanych restauracji, a latem 2012 r. ukazała się jego książka kucharska On My Travels.
Artysta sprawdzał się również jako DJ w radiu.
Koncert Paula Younga w Rzeszowie będzie znakomitą okazją do przypomnienia sobie jego największych przebojów w oryginalnym wykonaniu. Nie zabraknie również muzycznych niespodzianek. Paul Young to artysta wciąż pełen wigoru, który mimo zmieniających się trendów pozostał wierny swojej muzycznej pasji, łącząc pop, soul i R&B z nowymi inspiracjami.

Miałem w życiu szczęście

        Trwa siedemdziesiąty sezon artystyczny Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie. Główne uroczystości odbyły się w kwietniu, bowiem dokładnie 29 kwietnia 1955 roku Wojewódzka Orkiestra Symfoniczna wystąpiła z pierwszym koncertem.
        Jubileusz to dobra okazja do przypomnienia Państwu artystów muzyków i osób, którym nasza orkiestra zawdzięcza powstanie i rozwój. Do tego grona należy prof. Adam Natanek, wybitny polski dyrygent urodzony 23 lipca 1933 roku w Krakowie. Studiował w PWSM w Krakowie na Wydziale Pedagogicznym i na Wydziale Teorii, Dyrygentury i Kompozycji w klasie prof. Artura Malawskiego. Od 1 stycznia 1961 roku dyrygent w Państwowej Filharmonii w Lublinie. Od 1969 roku dyrektor naczelny i artystyczny tej placówki do roku 1990. W latach 1992 – 1998 dyrektor artystyczny Filharmonii w Rzeszowie i dyrektor artystyczny Muzycznego Festiwalu w Łańcucie.
         W czasie swojej działalności dyrygenckiej koncertował w kraju i za granicą, prowadząc znakomite zespoły symfoniczne i chóralne, m.in. Orkiestrę Filharmonii Narodowej w Warszawie, Wielką Orkiestrę Polskiego Radia i Telewizji w Katowicach, Orkiestrę Filharmonii Krakowskiej i Orkiestrę PRiTV w Krakowie oraz zespoły symfoniczne w Związku Radzieckim, Czechosłowacji, na Węgrzech, w Bułgarii, Rumunii, NRD, Jugosławii, RFN, Hiszpanii, Holandii, Norwegii, Austrii, USA, Włoszech i Szwajcarii. Dokonał wielu nagrań archiwalnych – radiowych i telewizyjnych.
        27 kwietnia 2025 roku maestro Adam Natanek był honorowym gościem czwartego Koncertu Jubileuszowego w Filharmonii Podkarpackiej, a podczas krótkiego spotkania po koncercie, z ogromną przyjemnością słuchałam ciepłych słów o wykonaniu Etiud symfonicznych Artura Malawskiego przez znakomitą pianistkę Beatę Bilińską i Orkiestrę Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Tadeusza Wojciechowskiego oraz dwóch wspaniałych dzieł Wojciecha Kilara (Exodus i Victoria), a także o przebiegu tego uroczystego wieczoru.
       Niedawno mogłam dłużej porozmawiać z maestro Adamem Natankiem, ponieważ miałam zaszczyt gościć w Jego lubelskim mieszkaniu i z ogromną radością zapraszam Państwa na spotkanie z tym wybitnym Artystą.

Maestro, studiował Pan w PWSM w Krakowie pod kierunkiem prof. Artura Malawskiego, patrona Filharmonii Podkarpackiej. Jakim człowiekiem i pedagogiem był Artur Malawski.

         To był znakomity pedagog. Mówię tak, bo najczęściej klasy dyrygentury prowadzili dyrygenci, którzy byli szefami artystycznymi lub naczelnymi filharmonii albo teatrów operowych. Zajmowali się przede wszystkim sprawami tych instytucji, natomiast pedagogika była czymś po drodze. Jak wyjeżdżali na gościnne tournée lub koncerty, to zajęcia dyrygentury w tych ośrodkach nie były systematycznie prowadzone. Na przykład przez dwa tygodnie intensywnie pracowali ze studentami, a potem było trzy tygodnie ciszy…
        Natomiast prof. Artur Malawski był bardzo obiecującym skrzypkiem, ale nie realizował swoich marzeń, bo publiczne występy bardzo go stresowały. Studiował także teorię muzyki w Konserwatorium Warszawskim u Kazimierza Sikorskiego i dyrygenturę u Waleriana Bierdiajewa. W związku z powyższym zajmował się kompozycją i prowadził klasę dyrygentury w PWSM w Krakowie.
        Zajęcia dyrygentury w Jego klasie prowadzone były bardzo systematycznie i wnikliwe. To był bardzo elitarny wydział, bo studia trwały 5 lat i był taki okres, że było tylko czterech studentów, ale nigdy nie było ich więcej niż sześciu na roku.
Od pierwszego do piątego roku mieliśmy zajęcia przez 5 – 6 godzin dwa razy w tygodniu. W tym czasie nie tylko pracowaliśmy nad programem, nie tylko uczyliśmy się dyrygowania najczęściej przy fortepianie, ponieważ dopiero w ostatnich latach uczelnia zainwestowała i mniejszy, kameralny skład filharmoników krakowskich był do naszej dyspozycji. Dzięki temu każdy z nas mógł raz w miesiącu pól godziny dyrygować zespołem. Pamiętam jak 25 i 26 czerwca 1960 roku (to był piątek i sobota) zdałem ostatnie egzaminy dyplomowe – dyrygowałem koncertami w Filharmonii Krakowskiej.
        Dużo rozmawialiśmy z profesorem Arturem Malawskim. Po każdym koncercie w filharmonii dyskutowaliśmy. Prowadziliśmy długie rozmowy na różne tematy związane z muzyką. Malawski był muzykiem o nieprawdopodobnej wrażliwości, był niezwykle utalentowany i wszechstronny – doskonały instrumentalista, świetny kompozytor i bardzo dobry dyrygent. Rzadko dyrygował koncertami, bo nie miał odporności psychicznej, a jak pani doskonale wie, każdy publiczny występ to jest publiczna habilitacja – 99 udanych i jak zdarzy się 1 nieudana , to zawsze pamięta się tę ostatnią.
Miałem szczęście, że trafiłem pod skrzydła profesora Artura Malawskiego.
         Artur Malawski zmarł 26 grudnia 1957 roku i pod koniec studiów trafiłem do klasy prof. Witolda Krzemińskiego, ale pół roku przed moim dyplomem, podczas próby z Wielką Orkiestrą Polskiego Radia w Katowicach, profesor miał zawał serca i wyłączył się z zawodowego życia. Nie przydzielono mi pedagoga i podchodziłem do dyplomu z dyrygentury sam.

Czy Filharmonia Lubelska jako pierwsza zaproponowała Panu stałą pracę?

         Jak odebrałem dyplom, wysłałem kilka podań do filharmonii i teatrów operowych w Polsce m.in. do Lublina. Nie byłem w Lublinie osobą anonimową, bo w czasie studiów byliśmy tutaj gościnnie w 1955 lub 1956 roku. Dyrektorem naczelnym i artystycznym Filharmonii w Lublinie był Andrzej Cwojdziński, który zaprosił swojego byłego pedagoga prof. Artura Malawskiego. Pamiętam, że pojechaliśmy na ten koncert z kolegą, a prof. Malawski dyrygował m.in. IV Symfonią Johannesa Brahmsa. Wtedy poznałem dyrektora Cwojdzińskiego. W 1960 roku w listopadzie zostałem zaproszony do Filharmonii Lubelskiej, aby poprowadzić gościnnie koncert. Podobno bardzo udany był ten koncert i tydzień później otrzymałem od dyrektora Cwojdzińskiego propozycję pracy w charakterze drugiego dyrygenta. Podpisałem umowę na dwa lata. I tak się zaczęło...
         Później otrzymałem wiele innych propozycji: do Szczecina, nawet na asystenturę do Teatru Wielkiego w Warszawie, dlatego, że dużo dzieł operowych realizowałem w estradowym wykonaniu.
Jak pani wie, byłem dokładnie 30 lat związany z Lublinem, w tym przez 21 lat byłem dyrektorem naczelnym i artystycznym, a wcześniej dyrygentem Filharmonii Lubelskiej. Przez pierwsze lata pobytu w Lublinie współpraca z dyrektorem Andrzejem Cwojdzińskim układała się znakomicie. Później Cwojdziński wyjechał do Koszalina i objął tamtejszą filharmonię.
         Kiedy zaproponowano mi kierowanie Filharmonią w Lublinie, byłem młodym człowiekiem i nie miałem wielkiego doświadczenia - po prostu się bałem. Zgodziłem się zająć jedynie muzyczną stroną, za wszelkie sprawy organizacyjne i finansowe odpowiadał kto inny. To był okres wzorcowy, jeżeli chodzi o organizacyjne sprawy Filharmonii Lubelskiej.

Wiem, że Orkiestra Filharmonii Lubelskiej koncertowała także poza swoją siedzibą.

          W 1989 roku mieliśmy 3 zagraniczne tournée koncertowe: do Włoszech, Hiszpanii i Szwecji.
        Wyjeżdżając gościnnie z koncertami za granicę m.in. w latach 1983–1989 byłem I gościnnym dyrygentem Orkiestry Symfonicznej Miasta Valladolid (stolica Kastylii w Hiszpanii). Po pewnym czasie otrzymałem propozycję, aby objąć kierownictwo artystyczne oraz dyrygenckie i po namyśle się zgodziłem na krótki okres. Poprosiłem o krótki urlop w Filharmonii Lubelskiej i 1 stycznia 1990 roku rozpocząłem pracę na stanowisku szefa artystycznego i dyrygenta Orkiestry Symfonicznej w Valladolid.
        Jak Pani wie, w latach 1990 – 1991 nastąpił czas różnych transformacji politycznych w różnych instytucjach. Na przykład Krzysztof Penderecki był dyrektorem artystycznym Filharmonii Krakowskiej, i jak przyjechał z zagranicy, dowiedział się, że już nie jest dyrektorem.
         Po kilku, może kilkunastu dniach po podpisaniu umowy i rozpoczęciu pracy w Valladolid, odebrałem z telefon z prośbą, abym przyjechał chociaż na kilka dni do Lublina. Okazało się, że w Filharmonii Lubelskiej powstała kilkunastoosobowa grupa inicjatywna powołująca Związek Zawodowy „Solidarność”. W krótkim czasie kilka osób sparaliżowało kilkadziesiąt pozostałych.
         Kiedy po przyjeździe do Lublina dowiedziałem się, że spotkanie w Filharmonii nie będzie dotyczyło spraw programowych, finansowych i administracyjnych, pierwsze kroki skierowałem do Urzędu Wojewody Lubelskiego. Po krótkiej rozmowie złożyłem wypowiedzenie i moja umowa zatrudnienia mnie na stanowisku dyrektora naczelnego i artystycznego Filharmonii Lubelskiej została rozwiązana za porozumieniem stron.

Adam Natanek dyryguje Ork. Filh. Narodowej w W wie luty 1979Adam Natanek dyryguje Orkiestrą Filharmonii Narodowej w Warszawie, luty 1979 rok, fot. z albumu Artysty

Wkrótce nadeszła propozycja z Rzeszowa. Proszę o wspomnienia z lat 1992 – 1998, kiedy był Pan dyrektorem artystycznym Filharmonii im. Artura Malawskiego w Rzeszowie.

         Wcześniej otrzymałem z Ministerstwa Kultury i Sztuki propozycję objęcia szefostwa Opery w Bydgoszczy, drugą propozycję otrzymałem po gościnnym koncercie w Filharmonii Poznańskiej, ale w tym samym czasie zaproponowano mi stanowisko dyrektora artystycznego w Filharmonii Rzeszowskiej.
         Zastanawialiśmy się z żoną nad tymi propozycjami. Nie chcieliśmy się wyprowadzać z Lublina, z naszego pięknego mieszkania, ponadto ta trzecia propozycja umożliwiała mi na kontynuowanie pracy pedagogicznej w Instytucie Wychowania Artystycznego Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.
         Już podczas pierwszego spotkania z panem Wergiliuszem Gołąbkiem, dyrektorem naczelnym Filharmonii Rzeszowskiej, ustaliliśmy, że ja zajmuję się tylko sprawami artystycznymi, natomiast dyrektor naczelny odpowiada za psychiczny i fizyczny komfort bycia i życia całego pionu artystycznego oraz pozostałych pracowników Filharmonii Rzeszowskiej. Zajmuje się pozyskiwaniem środków na utrzymanie budynku i wynagrodzenia wszystkich pracowników. Natomiast pracownicy pionu artystycznego, począwszy od biura koncertowego będą mnie podlegali i ja będę decydował o wysokości ich wynagrodzeń. Będę także odpowiedzialny za ich dyspozycyjność artystyczną, za repertuar, oraz będę decydował, którzy artyści będą zapraszani i jakie będą ich honoraria.
         Był od razu konkretny podział i nasz tandem z dyrektorem Wergiliuszem Gołąbkiem był wzorcowy. Zawsze starałem się, aby każdy koncert był starannie przygotowany. Jak były w programie bardzo trudne utwory i prowadzili je gościnni dyrygenci, to starałem się w poprzedzającym koncert tygodniu bez koncertu, poprowadzić kilka dodatkowych prób i dobrze rozczytać ten utwór z orkiestrą.

Pamiętam, że bardzo różnorodne i barwne były programy koncertów – od kameralnych aż po wielkie formy wokalno-instrumentalne.

         Starałem się, aby na filharmonicznej scenie występowały także zespoły chóralne, udało się wystawić nawet kilka pozycji operowych w estradowym wykonaniu. Oprócz piątków koncerty często odbywały się również w soboty, a czasem nawet w niedziele.
Planując koncerty wymagające dużej obsady orkiestry, albo z udziałem chóru i solistów, zawsze wcześniej konsultowałem to z dyrektorem naczelnym, bo przecież koszty takiego koncertu były wysokie.

Adam Natanek Leżajsk 16 maja 1982 bazylika bernardynów koncert solistów oraz orkiestry i chóru Filharmonii Rzeszowskiej pod dyr. Adama NatankaAdam Natanek dyryguje Chórem i Orkiestrą Filharmonii Rzeszowskiej, koncert 16 maja 1982 roku w bazylice OO.Bernardynów w Leżajsku

Jak Pan wspomina lata pracy w Rzeszowie ?

        Bardzo dobrze. Zaprzyjaźniłem się z wieloma wspaniałymi ludźmi, a poza tym władze były zainteresowane działalnością Filharmonii. Wojewodowie i prezydent miasta często bywali na koncertach. Poza tym sala wypełniona była zawsze publicznością. Należało do dobrego obyczaju, żeby bywać w Filharmonii. Wspominam ten rzeszowski okres najcieplej i najmilej.

Mógł Pan dłużej pracować z naszą orkiestrą.

        Pewnie tak, ale zakończenie mojej etatowej pracy w Rzeszowie dla nikogo nie było niespodzianką. Dużo wcześniej zakomunikowałem, że nabyłem ten przywilej i chcę przejść na emeryturę.
Zaraz po ukończeniu studiów rozpocząłem intensywną działalność artystyczną. Pracowałem też przez długie lata w Instytucie Wychowania Artystycznego Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, gdzie będąc profesorem, dość długo sprawowałem funkcję kierownika Zakładu Wychowania Muzycznego.
Napracowałem się z życiu i stąd ta decyzja.

Do dzisiaj wspominam bardzo miło Pana pożegnalny koncert.

       Ja także. Tego wieczoru zostałem odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Jest to zasługa Wergiliusza Gołąbka, który wystąpił o przyznanie mi tego odznaczenia.

Adam Natanek otrzymuje odznaczenie podczas koncertu pożegnalengojpgWojewoda rzeszowski Zbigniew Sieczkoś dekoruje Adama Natanka Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, fot. Archiwum Filharmonii Podkarpackiej

Od 1961 roku jest Pan mieszkańcem Lublina.

        To prawda, że tak długo jestem mieszkańcem Lublina. Sporo wyróżnień i miłych gestów spotkało mnie także później, kiedy byłem już poza Rzeszowem i działałem jako freischüt. Niedawno, bo na początku kwietnia tego roku, zostałem zaproszony na koncert, z okazji 550-lecia Województwa Lubelskiego który wypełniła Msza Rossiniego. Przed koncertem na scenę wyszedł Marszałek Województwa Lubelskiego pan Jarosław Stawiarski i dwie osoby ze środowiska muzycznego odznaczone zostały pamiątkowym medalem – pierwszą była Teresa Księska - Falger, a drugą Adam Natanek. Proszę popatrzeć, piękny medal, a potem były życzenia, owacja publiczności na stojąco, kwiaty… Jestem tylko naturalizowanym Lublinianinem, a w dodatku już od 34. lat nie pracuję w Filharmonii Lubelskiej, udzielałem się zawodowo jedynie na emigracji. Dopiero po wielu latach nieobecności, od 20. lat zacząłem chodzić na koncerty, ale do dnia dzisiejszego, jak wchodzę do budynku Filharmonii jestem serdecznie witany. Mam stałe zaproszenie i miejsce na widowni na wszystkie koncerty.
Jestem z Lublinem bardzo związany. Tutaj poznałem wielu wspaniałych ludzi, tutaj dojrzewałem, tutaj się wiele nauczyłem i dlatego kocham to miasto.

W Lublinie założył Pan rodzinę, a rozmawiamy w cudownym, pełnym pamiątek Pana mieszkaniu, ale ukształtował Pana dom rodzinny w Krakowie.

         Powiem tak; szkoły i najbardziej elitarne studia nie uczą kindersztuby – dobrych obyczajów i szacunku dla innych osób – to wynosi się z domu.
Mój rodzinny dom w Krakowie był bardzo skromny, ale zawsze otwarty dla wszystkich przyjaciół rodziny, a przede wszystkim był bardzo prawy i bardzo uczciwy. Nie było żadnych tradycji muzycznych, ale ani w stosunku do siostry, ani do mnie nie było żadnego nacisku. Przypadek rządził.
         Pamiętam, że jak wybuchła II wojna światowa miałem 6 lat. Wkrótce zacząłem się uczyć grać na akordeonie i dopiero jak poszedłem do szkoły, to po pewnym czasie zamieniłem akordeon na fortepian. Robiłem postępy, miałem dar czytania nut a vista, a do tego okazało się, że jestem niezłym jazzmanem i zacząłem grać w zespołach big-bandowych, zarabiałem wielkie pieniądze i byłem finansowo niezależny. Dlatego będąc studentem i równocześnie ucząc w szkole muzycznej w Krakowie mogłem sobie zafundować rower i motocykl Java 250.

Jak to się stało, że został Pan dyrygentem ?

        Moja edukacja muzyczna na początku nie była usystematyzowana. Nie byłem przygotowany do studiów na fortepianie, bo nie potrafiłem siedzieć po pięć godzin dziennie przy fortepianie i ćwiczyć. Dlatego rozpocząłem studia na Wydziale Pedagogicznym w Akademii Muzycznej w Krakowie. Tam nabyłem sporo wiedzy i umiejętności w prowadzeniu chórów. Na tym wydziale asystował m.in. Jerzy Katlewicz, który bacznie obserwował sprawność manualną studentów i polecił mnie prof. Arturowi Malawskiemu.
Wkrótce prof. Malawski zwrócił się do mnie z pytaniem – Na którym roku pan studiuje? – odpowiedziałem; Na trzecim, a wtedy Profesor powiedział: Proszę składać dokumenty.
        W tym czasie otrzymałem propozycję objęcia stanowiska chórmistrza Chóru Filharmonii Krakowskiej, ale Malawski odradził mi, abym nie podejmował tej pracy.
Na egzamin wstępny na Wydział Teorii, Dyrygentury i Kompozycji przygotowałem I część I Symfonii Beethovena. Po egzaminie prof. Malawski powiedział: Dziękuję, jest pan przyjęty.
W nowym roku akademickim studiowałem na dwóch wydziałach Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Krakowie: na czwartym roku Wydziału Pedagogicznego i na pierwszym roku Wydziału Teorii, Dyrygentury i Kompozycji. Dlatego studiowałem w sumie osiem lat.
Podjęcie studiów dyrygenckich zawdzięczam Jerzemu Katlewiczowi.

Kiedy uczestniczył Pan w seminarium dyrygenckim prowadzonym, przez światowej sławy dyrygenta Pawła Kleckiego?

         Byłem po studiach i pracowałem już w Lublinie. Naczelnikiem do spraw filharmonicznych w Ministerstwie Kultury i Sztuki był niejaki pan Szarewski. Od niego dowiedziałem się o tym seminarium, ale oficjalnie nie mogłem w nim uczestniczyć, bo nie pracowałem na stanowisku dyrektora artystycznego.
Wiadomo, że Paweł Klecki musiał wyjechać z Polski ze względu na antysemityzm i był związany z Orkiestrą Szwajcarii Romańskiej w Genewie. W porozumieniu z Ministerstwem Kultury, Klecki zaprosił kilku polskich młodych dyrygentów, którzy objęli szefostwo w różnych mniejszych polskich filharmoniach.
         Ja wtedy byłem jeszcze tylko dyrygentem w Filharmonii Lubelskiej i napisałem do Kleckiego prośbę, że pragnę w tym seminarium uczestniczyć, chociaż nie jestem tylko dyrygentem. Wkrótce otrzymałem odpowiedź, że dodatkowo mnie na seminarium przyjmie.
To był cudowny człowiek. Najpierw siedzieliśmy na próbach, które on prowadził i obserwowaliśmy, a dopiero później odbywały się zajęcia praktyczne, w których mieliśmy do dyspozycji małą orkiestrę kameralną złożona z kilku muzyków Filharmonii Krakowskiej. Uczyliśmy się nie tylko dyrygować, ale także pracować z orkiestrą. To seminarium trwało miesiąc. Nauczyłem się bardzo dużo.
          W życiu trzeba mieć szczęście, a ja je miałem, bo na drodze swojego życia spotykałem wielu ludzi, którzy mnie ubogacali.

Maestro, jak Pan rozpoczynał pracę w Filharmonii Lubelskiej, to nie był to jeszcze znaczący ośrodek muzyczny w Polsce, ale wkrótce zaczął się intensywnie rozwijać, a Pan był już wtedy znanym dyrygentem.

         Jak już wspomniałem, zapraszałem do Filharmonii Lubelskiej artystów Teatru Wielkiego w Warszawie i realizowaliśmy na naszej scenie opery w przekroju. Proszę sobie wyobrazić, że jak w Teatrze Wielkim zaczęło się bezkrólewie, otrzymałem propozycję objęcia dyrekcji tej placówki. Doradzano mi, aby dał sobie spokój, bo nie jestem z Warszawy tylko z Krakowa i nie zostanę zaakceptowany.
Sam doszedłem do wniosku, że obejmując teatr operowy będę utożsamiany z tym gatunkiem muzyki i będę musiał dziesiątki, albo nawet setki razy dyrygować na przykład spektaklem opery Tosca.
         W filharmoniach repertuar bardzo rzadko się powtarza i przygotowując koncerty przez cały czas dyrygent rozwija się. To były najważniejsze argumenty, chociaż później prowadziłem sporo spektakli operowych w Polsce, a także w Jugosławii.
W Filharmonii Lubelskiej poza koncertami symfonicznymi i oratoryjnymi proponowaliśmy melomanom bardzo dużo koncertów kameralnych - recitali oraz koncertów rapsodyczno-muzycznych z udziałem wybitnych solistów i aktorów. Wykonywane były na przykład cykle: 32 Sonaty Beethovena, Das Wohltemperierte Klavier Bacha, wszystkie utwory fortepianowe Szymanowskiego i wiele innych.
Dlatego większość wywodzących się z Lublina studentów, którzy kontynuowali naukę w różnych akademiach muzycznych twierdziło, że już rozpoczynając studia, doskonale znali literaturę muzyczną.

Z pewnością czuje się Pan dyrygentem spełnionym, bo dyrygował Pan wieloma bardzo różnorodnymi koncertami: w Lublinie, Rzeszowie, w różnych ośrodkach muzycznych w Polsce i za granicą.

         Często odwiedzałem duże, bardzo ważne w Polsce ośrodki muzyczne, takie jak Warszawa, Katowice – tam dokonałem także wiele nagrań dla Polskiego Radia i Telewizji Polskiej, ale znam także niewielkie i bardzo skromne sale koncertowe. Byłem jednym z dyrygentów, który dużo pracował na tzw. obrzeżach.
         Występowałem także z czołowymi zespołami w: Związku Radzieckim, Czechosłowacji, na Węgrzech, w Bułgarii, Rumunii, Niemczech, Hiszpanii, Holandii, Norwegii Austrii, Włoszech i Szwajcarii.

Adam Natanek dyrygent Danuta Damięcka Natanek solistkaDanuta Damięcka-Natanek - sopran, przy pulpicie dyrygenckim Adam Natanek, fot. z arch. Artysty

To, że mógł Pan tyle pracować i udzielać się artystycznie, być ciągle w dobrej formie i dyspozycji zawdzięcza Pan z pewnością harmonii panującej w domu. Pana żona Danuta Damięcka – Natankowa nie troszczyła się o swoją karierę, to Pana praca i pasje były najważniejsze. Bez tego nie byłoby tylu sukcesów.

         Miałem w życiu szczęście. Byłem drugim mężem Danusi. Pierwsze jej małżeństwo było cudowne, bo mąż był mądrym, dobrym, kochającym żonę człowiekiem i cenionym lekarzem. Poza tym była znakomitą śpiewaczką, wychowanką słynnej Ady Sari.
         Ona stworzyła mi dom, stworzyła mi psychiczny komfort bycia i życia. Wszystko co nas w tym domu otacza ona stworzyła. Przez 40 lat naszego wspólnego bycia i życia. Nikt nikogo nie obraził, nikt nie podniósł głosu, nie powiedział złego słowa. To wszystko Jej zawdzięczam. Urodziłem się pod znakiem lwa, któremu przypisuje się imperatyw i dumę. Ja jestem sangwinikiem z natury. Z racji swojego zawodu miałem imperatyw przywódczy, chociaż nigdy nie przekraczałem pewnej granicy, nikogo nie obrażałem, nie podnosiłem głosu.
         Rzadko się zdarzało, ale kiedy powiedziałem coś, co Danusię dotknęło, to reagowała dopiero po pewnym czasie mówiąc – Adasiu, jesteśmy teraz spokojni, ale z pewnością wiesz, że wczoraj byłeś na granicy niestosownego zachowania. Doskonale wiedziałam, że miała rację i odpowiadałem – Danusiu, jest mi tym bardziej przykro, że nie mam żadnych argumentów na swoją obronę.
         Mądra kobieta rozbraja. Danusia miała dar zjednywania sobie ludzi, łatwość nawiązywania kontaktu. Miała znakomitą aparycję i była świetnym muzykiem. Miała także ogromną łatwość pisania, mogła być dziennikarzem, świetnie malowała i wszystko potrafiła zaprojektować. Natura obdarzyła Danusię urodą i wieloma talentami…
          Ma Pani zupełną rację mówiąc, że to ona stworzyła mi komfort życia i realizacji zawodowej. W pewnym momencie bardzo ograniczyła swoją działalność artystyczną i tylko od czasu do czasu występowała za granicą. Nie chciała, aby ktoś powiedział, że ją promuję.

Bardzo Państwo kochali zwierzęta i to te najbardziej skazane na cierpienia, porzucone, chore…

        Ja je nazywałem „nędze uszczęśliwione”. W Lublinie ukazywał się miesięcznik „Kamena”, który był założony w 1933 roku w Chełmie. Po drugiej wojnie ukazywał się najpierw jako kwartalnik, a później w Lublinie jako miesięcznik i my przez całe lata z zainteresowaniem czytaliśmy to czasopismo.
         Jeden z dziennikarzy napisał felieton, w którym wywołał moje nazwisko. Napisał tak – Idę Krakowskim Przedmieściem w niedzielę i widzę dyrektora Adama Natanka z kolejnym kundlem. Stosownie do swojej pozycji, jako dyrektor naczelny i artystyczny Filharmonii Lubelskiej, jak również profesor UMCS-u, powinien mieć jakiegoś rasowego psa…”
Spotkałem go niedługo i po przywitaniu powiedziałem – panie Ireneuszu, dziękuję bardzo, są trzy powody dla których ja nie mam rasowego psa. Pierwszy; nie stać mnie na rasowego psa. Drugi powód; nie muszę się dowartościować rasowym psem. Trzeci, najważniejszy powód; ja tylu nierasowych ludzi muszę tolerować na co dzień, że nie muszę mieć rasowego psa. (śmiech…)
         Prawda jest taka, że dzięki Natankowi zostało założone Lubelskie Stowarzyszenie Opieki nad Zwierzętami, które potem zostało przemianowane na Lubelski Animals. Z Danusią doprowadziliśmy do powstania w Lublinie schroniska dla zwierząt. Aktualnie jest to jedno z najnowocześniejszych schronisk w Polsce.

Jak przyjechali Państwo do Rzeszowa, także byli Państwo inicjatorami powstania „Stowarzyszenia Opieki nad Zwierzętami”.

         W Rzeszowie także zostało założone schronisko i było bardzo dobrze prowadzone. Mam nadzieję, że tak samo nadal działa.
Starałem się pozostawić swój ślad w instytucjach, z którymi związany byłem zawodowo, a równocześnie robiłem wszystko, aby wyzwolić wokół wrażliwość, czułość i nawet snobizm, bo snobizm w XIX wieku doprowadził do rozkwitu kultury.
        Stefan Kisielewski mawiał często: „Historia matka nie jest litościwa, ale sprawiedliwa i dokonuje selekcji wcześniej czy później. Za życia często nie byli usatysfakcjonowani, ale po śmierci pozostawili ślad i mają nad głową aureolę”.

Maestro, niech to będzie puenta naszej rozmowy, za którą serdecznie dziękuję.

       Ja także dziękuję za rozmowę i za odwiedziny. Miło było spotkać się po latach.

Zofia Stopińska

TATRZAŃSKIE WARIACJE - PADEREWSKI, TISCHNER I DUSZA PODHALA

29 czerwca (niedziela), godz. 17.00
Sala Koncertowa Stodoła w Kąśnej Dolnej

29 czerwca, w 84. rocznicę śmierci Ignacego Jana Paderewskiego i w 25. rocznicę śmierci ks. prof. Józefa Tischnera, która przypada dzień wcześniej, Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej zaprasza na koncert zatytułowany „Tatrzańskie wariacje. Paderewski, Tischner i dusza Podhala”.
Gościem specjalnym wydarzenia będzie znakomity aktor teatralny, filmowy, radiowy i dubbingowy – Wiktor Zborowski. W jego wykonaniu usłyszymy fragmenty tischnerowskiej „Historii filozofii po góralsku”. W programie koncertu nie może zabraknąć kompozycji naszego Patrona. Album Tatrzańskie op. 12, Melodię op. 16 na skrzypce i fortepian oraz Sonatę a-moll op. 13 na skrzypce i fortepian wykonają pianiści: Mirella Malorny i Grzegorz Biegas oraz skrzypek Adam Mokrus. Tego wieczoru zabrzmi również sopran – Paulina Makarowska, laureatka tegorocznego Międzynarodowego Konkursu Wokalnego Ars et Gloria. Zaprezentuje ona interpretacje wybranych Pieśni Karola Szymanowskiego, który w ostatnich latach swojego życia zamieszkał pod Tatrami, w willi Atma w Zakopanem, gdzie obecnie znajduje się słynne muzeum jego imienia.

Bilety w cenie 70 zł w sprzedaży od 29 maja.

Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej jest instytucją kultury Powiatu Tarnowskiego współprowadzoną przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

plakat 480x680 800

64. MFŁ - Ensemble Peregrina

25 maja 2025 r., godz. 19.00, sala balowa Muzeum Zamku w Łańcucie

Ensemble Peregrina
Agnieszka Budzińska – Benett – śpiew, harfa, kierownictwo artystyczne
Grace Newcombe – śpiew
Lorenza Donadini – śpiew
Babtiste Romain - fidel

Zespół założony w roku 1997 w Bazylei i kierowany przez polską wokalistkę i muzykologa, Agnieszkę Budzińską-Bennett, koncentruje swoje zainteresowania na świeckiej i religijnej muzyce europejskiej z okresu od IX do XV wieku. Główny obszar badawczej i artystycznej działalności zespołu to wczesna polifonia i monodia. Celem śpiewających w ensemble Peregrina wokalistek jest poszukiwanie repertuarów mniej znanych, tworzących zaskakująco oryginalny kontrapunkt dla repertuaru uznawanego za „klasyczny”. Styl interpretatorski Peregriny kształtuje się na bazie analizy oryginalnych źródeł i traktatów oraz w oparciu o najnowsze badania muzykologiczne i historyczne. Zespół stara się zbliżyć jak najbardziej do praktyki wykonawczej, której obraz wyłania się z przekazów źródłowych, ale nie rezygnuje z poszukiwania stylu, w którym w sposób naturalny przemawiać będzie do dzisiejszych słuchaczy.

Każdy z siedemnastu albumów Peregriny spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem przez międzynarodową krytykę. Płyty zespołu otrzymały wiele prestiżowych nagród (m. in. ECHO-KLASSIK 2009, International Classical Music Award ICMA 2019, 5 Diapason) i nominacji (Fryderyk, ICMA). W zeszłym roku ukazał się trzypłytowy box z kompletny nagraniem muzyki z XV-wiecznego Kodeksu Krasińskich (Raumklang 2024) oraz cross-over album Laeta mundus – Echa XV-wiecznego Krakowa (Anaklasis/PWM 2024) z Adamem Bałdychem (skrzypce) i Michałem Górczyńskim (klarnet kontrabasowy). Ensemble wystąpił na licznych prestiżowych festiwalach w całej Europie (np. Lucerne Festival, Misteria Paschalia, Festival Oude Muziek) oraz trzykrotnie w USA.

Nazwa peregrina – wędrowczyni – odnosi się do sposobu, w jaki w średniowieczu następowało rozprzestrzenianie się trendów estetycznych, ale wyraża także nastawienie członkiń zespołu, które w podróżach widzą jeden z czynników kształtujących ich wrażliwość i kreatywność. Muzycy Peregriny – pochodzący z Polski, Szwajcarii, Francji oraz Finlandii – starają się tworzyć całość, która czerpie w harmonijny sposób z różnych tradycji, z jakich się wywodzą, odnajdując w nich liczne związki i wzajemne inspiracje.

Peregrina 2022 nr 2 Fot. Laelia MilleriEnsemble Peregrina, fot. Laelia Milleri

64. MFŁ - Rodrigo Leão z zespołem

24 MAJA 2025r., sobota, godz. 19:00 ,SALA KONCERTOWA FILHARMONII PODKARPACKIEJ

RODRIGO LEÃO z zespołem
Ana Vieira – śpiew
Viviena Tupikova - skrzypce
Carlos Tony Gomes – wiolonczela
Isabel Diamantino - altówka klasyczna
João Eleutério - gitary/ inne instrumenty
Celina da Piedade – akordeon
Sebastião Santos - bębny

Podczas koncertu Rodrigo Leão zaprezentuje po raz pierwszy kompozycje rozpoczynające nowy rozdział w projekcie pod nazwą
“Os Portugueses”, nad którym Rodrigo Leão pracował przez ostatnie lata. Jego cechą charakterystyczną są piosenki napisane w języku
portugalskim. Punktem wyjściowym i inspiracją były – jak powiedział sam artysta – jego wspomnienia muzyki z lat 70. XX wieku, której
słuchał jako dorosły, oraz jego liczne podróże po kraju. Były to krajobrazy, rozmowy, dzielenie się uczuciami melancholii i szczęścia,
obrazy naszych wiosek i ich okolic, naszych miast i kafejek, ludzkie twarze stworzyły w nim przemożną, artystyczną i emocjonalną potrzebę
dalszego komponowania, połączoną z chęcią wyrażenia poczucia portugalskości.

Na scenie Rodrigo Leão towarzyszyć będą Ana Vieira (śpiew), Viviena Tupikova (skrzypce), Carlos Tony Gomes (wiolonczela), Isabel
Diamantino (altówka klasyczna), João Eleutério (gitary i inne instrumenty), Celina da Piedade (akordeon) oraz Sebastião Santos (bębny).

W czasie koncertu, oprócz piosenek z nowego albumu oraz dobrze znanych publiczności utworów instrumentalnych, zaprezentowane
zostaną utwory, które znalazły się na albumach Os Portugueses (2018), Espírito de um País (2014) oraz Portugal, um retrato social (2007).

Wydarzenie zostało starannie przygotowane zarówno wizualnie,dźwiękowo, jak również pod względem oświetlenia, do czego Rodrigo
Leão przyzwyczaił swoich widzów.

Koszt udziału: 120 zł

Mamy nadzieję, że jeszcze kiedyś tu wrócimy.

        Wielu wrażeń i wzruszeń dostarczył zgromadzonej 17 maja 2025 roku w sali balowej Muzeum-Zamku w Łańcucie publiczności koncert w wykonaniu „Gliere Quartet”. Tworzą go cieszący się światową renomą artyści. Założony w 2017 roku zespół działa niezmiennie w składzie: Wladislaw Winokurow (Ukraina/Austria) – prymariusz i założyciel kwartetu, Dominika Falger (Polska/ Austria) – II skrzypce, główna skrzypaczka Wiedeńskiej Orkiestry Symfonicznej, Martin Edelmann (Niemcy) – altówka, muzyk Wiedeńskiej Orkiestry Symfonicznej i Endre Stankowsky (Węgry) – wiolonczela, solista Opery Budapeszteńskiej.
       Program festiwalowego wieczoru w Łańcucie wypełniły dwa wspaniałe dzieła: Kwartet smyczkowy F – dur Maurice’a Ravela i Kwartet smyczkowy nr 2 a-moll op. 13 Feliksa Mendelssohna-Bartholdy’ego. W Kwartecie Ravela artyści zachwycili przede wszystkim śpiewnymi tematami (szczególnie w części pierwszej), lekkością oraz subtelnością brzmienia, niezwykłą precyzją i energią. Fascynująco zabrzmiał również skomponowany przez 18-letniego Mendelssohna Kwartet smyczkowy a-moll op. 13. Po zakończeniu utworu publiczność powstała z miejsc i oklaski trwały długo. "Gliere Quartet" dwukrotnie bisował.

MFŁ 17.05.2025 Gliere Quartet 1"Gliere Quartet" podczas koncertu w sali balowej Muzeum Zamku w Łańcucie, fot. Filharmonia Podkarpacka

Po koncercie poprosiłam o krótkie spotkanie panią Dominikę Falger. Rozmawiałyśmy nie tylko o festiwalowym koncercie.

Gliere Quartet” wystąpił po raz pierwszy w ramach Muzycznego Festiwalu w Łańcucie?

        Zostaliśmy zaproszeni po raz pierwszy i jesteśmy zachwyceni tym miejscem: przepięknym zamkiem, otaczającym go parkiem i salą balową, a także publicznością. Wprawdzie pogoda nie dopisała, ale gorące przyjęcie przez publiczność naszego występu wszystko nam wynagrodziło.

Można powiedzieć, że po latach powróciła Pani w nasze strony; do Łańcuta i Rzeszowa.

       Miło wspominam koncerty z Orkiestrą Filharmonii Rzeszowskiej, a było ich dużo i nawet nagraliśmy utwór współczesnego koreańskiego kompozytora na płytę.

Pamiętam też koncerty kameralne podczas których towarzyszyła Pani mama – Teresa Księska-Falger, znakomita pianistka, Prezes Lubelskiego Towarzystwa Muzycznego im. H. Wieniawskiego, była też dyrektorem naczelnym i dyrektorem artystycznym w Filharmonii Lubelskiej.

        Podczas koncertów kameralnych bardzo często towarzyszyła mi mama i to były cudowne chwile. Kiedy byłam uczennicą szkoły muzycznej i studentką przez 11 lat przyjeżdżałam do Łańcuta w lipcu na Międzynarodowe Kursy Muzyczne. Spędziłam tu wtedy w sumie 11 miesięcy, bo zawsze przyjeżdżałam na dwa turnusy i każdego roku występowałam w sali balowej łańcuckiego Zamku.

Będąc na tych koncertach dowiadywałam się o Pani sukcesach konkursowych – m.in. zdobyła Pani pierwszą nagrodę w Konkursie im. Z. Jahnkego w Poznaniu, Muzyki Kameralnej w Lodzi jak również została Pani laureatką innych krajowych i międzynarodowych konkursów skrzypcowych m. in. Sarasatego w Pamplonie (Hiszpania), Lipizera w Gorizii (Włochy), Brahmsa w Pörtschach (Austria), Wieniawskiego i Lipińskiego w Lublinie, Szymanowskiego w Łodzi, Wrońskiego w Warszawie, Konkursu Muzyki Współczesnej w Warszawie, Szymanowskiego w Zakopanym.

        Cieszę się, że wszystko Pani pamięta. Cudownie było wrócić tu po latach, zobaczyć Zamek i wystąpić w słynnej sali balowej. Mam ochotę jutro rano zwiedzić Zamek aby zobaczyć czy coś się zmieniło.

MFŁ 17.05.2025 Dominika Falger 2Dominika Falger - skrzypce, podczas koncertu w sali balowej łańcuckiego Zamku 17 maja 2025 r. , fot. Filharmonia Podkarpacka

Naukę gry na skrzypcach rozpoczęła Pani w wieku 4 lat i cały czas gra Pani na tym instrumencie?

        Tak, jak miałam 4 lata dostałam skrzypce i to była dla mnie cudowna zabawka, dlatego tato zaczął mnie uczyć, a jak miałam 6 lat rozpoczęłam naukę w szkole muzycznej.
Tato był moim pierwszym nauczycielem i mistrzem do ukończenia szkoły muzycznej II stopnia. Podkreślę, że maiłam szczęście do pedagogów. Jak zdałam maturę wyjechałam na studia do Poznania, gdzie kształciłam się pod kierunkiem prof. Jadwigi Kaliszewskiej i prof. Marcina Baranowskiego. Po ukończeniu studiów w Akademii Muzycznej w Poznaniu otrzymałam międzynarodowe stypendium dla najlepszych studentów. Wyjechałam do Wiednia, aby studiować w Uniwersytecie Muzyki i Sztuk Scenicznych w klasie prof. Edwarda Zbigniewa Zienkowskiego, studiowałam także u prof. Yaira Klessa, a później studiowałam jeszcze muzykę dawną u profesorów Ingomara Rainera i Hiro Kurosaki.

Na początku działalności artystycznej przeważały koncerty solowe. Występowała Pani niemal we wszystkich krajach Europy, w Ameryce oraz na Bliskim i Dalekim Wschodzie.

       To prawda, ale do dzisiaj często występuję jako solistka. We wrześniu ubiegłego roku nagrałam z Orkiestrą Filharmonii Lubelskiej płytę utwory Andrzeja Nikodemowicza. Rok 2025 został ogłoszony przez Radę Miasta Lublin Rokiem Andrzeja Nikodemowicza, w związku z setną rocznicą urodzin wybitnego lwowsko-lubelskiego kompozytora, pianisty i pedagoga oraz Honorowego Obywatela Miasta Lublin. Artysta urodził się 2 stycznia 1925 we Lwowie, zm. 28 stycznia 2017 w Lublinie.

Nagrane przez Panią płyty odzwierciedlają szeroki repertuar – od klasycyzmu aż po utwory współczesne.

        Nagrałam m.in. wszystkie koncerty skrzypcowe Wolfganga Amadeusa Mozarta, Piotra Czajkowskiego, Karola Lipińskiego, utwory Henryka Wieniawskiego, Andrzeja Nikodemowicza, czy Koncert skrzypcowy i Kwartet smyczkowy, które skomponował Jong Uek Woo z Filharmonią Rzeszowską i New Polish String Quartet.
        „Gliere Quartet” nagrał w sumie trzy płyty dla wytwórni DUX z kwartetami smyczkowymi: Reinholda Glièrea (naszego patrona), Henryka Wieniawskiego i Antona Brucknera, oraz tydzień temu nagraliśmy kwartety Feliksa Mendelssohna-Bartholdy’ego i Maurice’ a Ravela, które wypełniły także program dzisiejszego koncertu.
        Za trzy tygodnie gramy koncert w Lublinie, w lipcu mamy zaplanowane koncerty w Berlinie i Wiedniu, a w Lublinie wystąpimy jeszcze w listopadzie tego roku. Często koncertujemy w Polsce.

MFŁ 17.05.2025 Gliere Quartet 3"Gliere Quartet" - koncert w sali balowej Muzeum-Zamku w ramach 64. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie, fot. Filharmonia Podkarpacka

Pani działalność artystyczna toczy się w kilku nurtach. Występuje Pani jako solistka, jest Pani koncertmistrzem w grupie II skrzypiec w orkiestrze Wiener Symphoniker, członkiem międzynarodowego zespołu "Gliere Quartet", a do tego jeszcze sporo czasu i uwagi poświęca Pani pracy pedagogicznej. Można to wszystko pogodzić?

        Jestem profesorem MUK - Musik und Kunst Privatuniversität der Stadt Wien i podkreślę, że bardzo lubię uczyć oraz także ja uczę się dużo od studentów. Udaje mi się godzić te wszystkie nurty, bo zawsze byłam dobra w organizowaniu. Zawsze z uśmiechem mówię, że naśladuję Grażynę Bacewicz, która komponowała, była koncertmistrzem w orkiestrze, grała muzykę kameralną i występowała jako solistka. Jeśli coś się bardzo lubi, to można wszystko pogodzić.

Ma Pani receptę na szybkie opanowanie różnorodnego repertuaru?

       Tak. Koncentracja podczas pracy, ale warunek jest jeden – trzeba to naprawdę lubić.

W najbliższych miesiącach poprowadzi Pani kursy mistrzowskie w Wiedniu, Bregenz i Krakowie.

        Bardzo lubię spotkania z utalentowaną młodzieżą z całego świata. Od lat jestem zapraszana do Krakowa przez prof. Andrzeja Pikula, dyrektora artystycznego Letniej Akademii Muzyki w Krakowie do prowadzenia zajęć i z radością przyjeżdżam do miasta w którym się urodziłam.

Z jakimi wrażeniami wyjedziecie z Łańcuta?

        Z fantastycznymi. Dziękujemy za zaproszenie i cieszymy się z gorącego przyjęcia naszego występu przez publiczność. Z radością zagraliśmy dwa krótkie bisy: Scherzo. Presto z Kwartetu smyczkowego c-moll Antona Brucknera i utwór który skomponował Komitas, ormiański mnich, kompozytor, folklorysta, dyrygent chóralny i śpiewak.
Powtórzę słowa moich kolegów z zespołu - Mamy nadzieję, że jeszcze kiedyś tu wrócimy.

Bardzo dziękuję za wspaniały koncert i za rozmowę.

       Ja także bardzo dziękuję.

Zofia Stopińska

Subskrybuj to źródło RSS