Muzyka jest moją miłością, ale także moją drogą
Szymon Kobyliński - bas i Rafał Kobyliński - tenor podczas wykonania Ave Maria G. Donizettiego w Bazylice Jezuitów w Starej Wsi fot. z telefonu

Muzyka jest moją miłością, ale także moją drogą

           Dwa koncerty w ramach Podkarpackiego Festiwalu Organowego odbywają się w przepięknej późnobarokowej bazylice Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Starej Wsi, którą od połowy XIX wieku opiekują się jezuici. Bazylika i jej otoczenie zwane są „Małą Częstochową” i nie ma w tym żadnej przesady, bo to wyjątkowe miejsce na Podkarpaciu ze względu na architekturę, wystrój wnętrza i kult, jakim otaczany jest cudowny Obraz Zaśnięcia i Wniebowzięcia NMP. W ostatnich latach, dzięki funduszom unijnym, nie tylko świątynia i dom zakonny zyskały dawny blask. Powiększono muzeum i zagospodarowano otoczenie kompleksu, powstały miejsca parkingowe i punkt informacyjno-turystyczny dla pielgrzymów oraz ogród biblijny. Wszystko to zachwyca osoby odwiedzające to miejsce. Ojcowie Jezuici pomyśleli także o renowacji organów, dzięki której wnętrze wspaniałej świątyni może rozbrzmiewać muzyką.

          Pierwszy koncert w Bazylice Jezuitów w Starej Wsi odbył się 9 lipca 2017 roku, a jego wykonawcami byli wyśmienici polscy artyści: organista Marek Stefański i puzonista Tomasz Stolarczyk.
          Pan Marek Stefański, dyrektor artystyczny Podkarpackiego Festiwalu Organowego, zasiadł przy organach starowiejskiej Bazyliki także 14 sierpnia tego roku, aby wykonać kilka utworów organowych, a w pozostałych towarzyszył znakomitemu tenorowi O. Rafałowi Kobylińskiemu SJ.
          Pojechałam na ten koncert trochę wcześniej, bo dzięki pośrednictwu pana Marka Stefańskiego mogłam przed koncertem porozmawiać z O. Rafałem Kobylińskim.

          Gospodarzami tej cudownej Bazyliki i jej otoczenia są jezuici, a Ojciec także do tej rodziny zakonnej należy i sądzę, że to miejsce jest Ojcu bardzo dobrze znane.
          - Tak, bo w Starej Wsi już byłem wiele razy, aczkolwiek mamy w Polsce dwie Prowincje – Północną i Południową, a ja należę do Północnej Prowincji i jestem tutaj gościnnie u moich współbraci z Prowincji Południowej. Bywałem tu wielokrotnie na rekolekcjach, ale także sam dając rekolekcje. W tym roku także już dawałem rekolekcje koncertowe, śpiewając w tej przepięknej Bazylice starowiejskiej i już wtedy urzekła mnie akustyka i piękno miejsca. Dlatego bardzo ucieszyło mnie zaproszenie pana Marka Stefańskiego na koncerty w Starej Wsi i jutro w Krośnie.
Przyjechałem tu ze swoim bratem Szymonem, który również jest śpiewakiem operowym i jutro wystąpimy w Krośnie, ale dzisiaj też „popełnimy” mały bis razem.

          Dwóch braci zostało śpiewakami. Czy rodzice albo dziadkowie też mieli piękne głosy, albo byli muzykami?
          - Nasza Mamusia śpiewa w chórze parafialnym, ale tradycji w naszej rodzinie nie było. Myślę, że ja je zapoczątkowałem, kierując swoje kroki do Akademii Muzycznej w rodzinnej Bydgoszczy. Moje drogi muzyczne były bardzo kręte, gdyż po trzech latach podjąłem decyzję o przerwaniu studiów i wstąpieniu do zakonu, ale już w latach formacji miłość do muzyki nie dawała mi spokoju. Poprosiłem o możliwość ukończenia studiów i po ukończeniu studiów filozoficznych w Krakowie, wróciłem na Akademię Muzyczną w Gdańsku i tam ukończyłem studia na Wydziale Wokalnym w klasie prof. Ryszarda Minkiewicza.
          Przyznam, że jak poszedłem do zakonu, to pożegnanie się z muzyką profesjonalną było pewną ofiarą. Jednak Pan Bóg nie pozwolił mi na całkowite pożegnanie się z muzyką. Wprost przeciwnie, jestem w zakonie i koncertów mam bardzo dużo.
          Poznałem także innych księży śpiewających, m.in.: ks. Pawła Sobierajskiego, ks. Zdzisława Madeja, ks. Roberta Kaczorowskiego i ks. Tomasza Jarosza. Niektórzy z nich są księżmi diecezjalnymi, ks. Tomasz Jarosz jest redemptorystą. Tworzymy zespół Servi Domini Cantores i występujemy. Bardzo dużo koncertów wspólnych wykonywaliśmy, zdarza się nam także występować w mniejszych składach i śpiewamy solowo.

          Jestem przekonana, że gdyby dokładnie policzyć wszystkie występy w Polsce i za granicą, bo przecież były występy wspólne oraz solowe między innymi w Stanach Zjednoczonych, Francji, Austrii, Izraelu, Włoszech, na Litwie, to liczba byłaby imponująca.
           - To prawda, to już jest kilkaset koncertów, licząc od lat studiów.
Udało mi się jeszcze raz wrócić na studia do Akademii Muzycznej, tym razem do Katowic, gdzie pod kierunkiem pani prof. Urszuli Kryger napisałem doktorat z wokalistyki i obroniłem go. Mój kontakt z muzyką był cały czas żywy.

          Było sporo pracy związanej z tym doktoratem, bo trzeba napisać pracę, nagrać płytę, wykonać te utwory podczas koncertu w obecności specjalnej komisji i później pozostaje już chyba tylko obrona. Ciekawa jestem, co było tematem pracy?
          - Moja miłość do Karola Szymanowskiego. Nagrałem płytę z cyklami pieśni Karola Szymanowskiego, m.in. Hymny do tekstów poematów Jana Kasprowicza, czy pieśni do słów Tadeusza Micińskiego.

          Kontakty z muzyką zawsze były, a ostatnio jest ich coraz więcej.
          - Faktycznie tak jest, ale chcę podkreślić coś bardzo dla mnie istotnego – że muzyka stała się dla mnie przede wszystkim „narzędziem” ewangelizacyjnym. Poza tym, że jest moją miłością, to jest także moją drogą, bo także w zakonie moja służba dzięki muzyce jest bardzo intensywna. Aktualnie prowadzę zajęcia ze śpiewu liturgicznego, dykcji i emisji głosu na Papieskim Wydziale Teologicznym Collegium Bobolanum w Warszawie.
          Ten dar od Pana Boga mogę także wykorzystywać, pracując z moimi współbraćmi, bo przecież ksiądz powinien umieć także śpiewać i bardzo cieszy mnie fakt, że moi współbracia poprosili, żeby mieć więcej zajęć ze mną, co było ewenementem na uczelni (śmiech).

           Uważam, że rola kościoła w umuzykalnianiu społeczeństwa jest ogromna. Rodzice zabierają małe dzieci na różne nabożeństwa do kościoła i często tam dzieci słyszą muzykę klasyczną. Jeśli jest ona dobrze wykonana, to miłość do muzyki może się rozwinąć.
          - Ma pani rację. Młody człowiek może zostać zainspirowany. Mój pierwszy kontakt z muzyką miał miejsce w kościele, gdzie jako lektor zaczynałem śpiewać psalmy. W Bydgoszczy, w Parafii Świętych Polskich Braci Męczenników – znanej parafii, bo ostatnią mszę tam odprawiał ks. Jerzy Popiełuszko, śpiewałem w chórze i tam zaczęły się moje wszystkie solowe śpiewy. Również śpiewałem jeszcze w Bydgoszczy na Placu Kościeleckich, gdzie obecnie też pracuję i posługuję w zespole, który oprawiał liturgie i wykonywaliśmy muzykę jako młodzi ludzie. Te pierwsze kroki i rozwój wrażliwości najczęściej odbywa się w ten sposób. Ucząc swoich współbraci, staram się kłaść na to nacisk. Nawet jeśli ktoś nie ma talentu muzycznego do śpiewania, to przynajmniej powinien mieć wyrobiony gust, pewien smak i powinien czuć to, co jest dopuszczalne w świątyni. Młody człowiek często nie ma innej możliwości spotykania się z kulturą wysoką. Uważam, że słuchanie muzyki klasycznej z płyt, czy innych nośników, możemy porównać do oglądania galerii sztuki przez dziurkę od klucza. Bez kontaktu z żywą muzyką nie ma możliwości, żeby się „zarazić” muzyką klasyczną.
          Pamiętam, że jako młody człowiek słuchałem muzyki bigbitowej, heavymetalowej, jeździłem nawet na koncerty zespołu Metalica do Katowic i tak naprawdę dopiero kiedy miałem okazję pójść do opery, usłyszeć na żywo to piękno, tę harmonię, to dopiero wtedy mnie to zachwyciło i od tamtej pory już tak zostało.

           Niektórzy z księży tworzących zespół Servi Domini Cantores śpiewają również partie operowe w spektaklach. Wczoraj słyszałam ks. Zdzisława Madeja śpiewającego znakomicie arię Jontka z opery „Halka” Stanisława Moniuszki.
          - Tak, bo ks. Zdzisław współpracował z Operą Wrocławską i innymi teatrami operowymi, gdzie występował jako solista. Obecnie jest kierownikiem Katedry Wokalistyki w Akademii Muzycznej w Krakowie, bo jest nie tylko wybitnym śpiewakiem, ale także świetnym pedagogiem.
          Wielu ludzi jak usłyszy, że ksiądz będzie śpiewał, spodziewa się usłyszeć piosenkę „Panience na dobranoc”, albo że inne tego typu utwory będzie wykonywał grając na gitarze w prezbiterium.
          Nic bardziej mylnego. Wykonujemy profesjonalnie muzykę klasyczną. W tym roku nawet z racji 200. rocznicy urodzin Stanisława Moniuszki, staramy się jego muzykę propagować i są to między innymi arie operowe: Jontka z „Halki”, Stefana ze „Strasznego dworu”, również śpiewamy pieśni Moniuszki. Utwory Stanisława Moniuszki zabrzmią dzisiaj w Starej Wsi i jutro w Krośnie.

           Zawodowo w teatrach operowych Ojciec nie śpiewa.
          - Nie, nie miałem takich możliwości, bo powiem szczerze, że ta moja posługa w Towarzystwie i wiele innych zajęć nie pozwalają mi na taką współpracę. Nie wzbraniam się, może kiedyś przyjdzie czas, że i to się stanie.
Występowałem w spektaklach operowych podczas studiów wokalnych, a później też zdarzało mi się śpiewać na operowych scenach, ale nie w spektaklach, tylko w koncertach.
           Podczas koncertów wykonuję często także arie operowe, ale w przestrzeni sakralnej śpiewamy stosowne utwory. Jest ich całe morze i można by było wymieniać długo.
           Tym razem bardzo się cieszę, że występuję też razem z moim bratem Szymonem, który ma piękny bas i jest znakomitym śpiewakiem operowym, współpracującym z wieloma operami w Polsce. Dzisiaj razem wykonamy przepiękny utwór „Ave Maria” Donizettiego, jutro w Krośnie śpiewamy cały koncert, a w sobotę w Krościenku nad Dunajcem będziemy śpiewać również wspólnie z ks. Pawłem Sobierajskim.

          To wyjątkowo piękne miejsca.
          - To prawda i bardzo się cieszę, że mogę w takich miejscach występować. W niedzielę śpiewałem w Świętej Lipce, również w przepięknym Sanktuarium Maryjnym na Warmii i Mazurach. Słyszałem, że w rankingu jest to najpiękniejszy kościół w Polsce i są tam wyśmienite organy. Współpracuję także z panem prof. Andrzejem Chorosińskim. W tym roku wydaliśmy płytę, którą nagraliśmy w Sanktuarium Maryjnym w Licheniu. Mamy kolejne projekty, mam nadzieję, że udam nam się je zrealizować.

          Niedługo rozpocznie się koncert i wiem, że już nie możemy dłużej rozmawiać. Mam nadzieję, że będzie okazja do kolejnych spotkań przy okazji koncertów zarówno w tej Bazylice, jak i w innych miejscach na Podkarpaciu.
          - To prawda, już pora na chwilę wyciszenia i przygotowanie się do koncertu. Bardzo dziękuję za rozmowę.

          Pozwolą Państwo, że przybliżę teraz przebieg i atmosferę koncertu, który odbył się 14 sierpnia 2019 roku w Bazylice Jezuitów w Starej Wsi, a jego wykonawcami byli: Marek Stefański – organy, Rafał Kobyliński – tenor i gościnnie Szymon Kobyliński – bas.

           Kościół wypełniony był po brzegi publicznością, która z wielką życzliwością słuchała i gorąco oklaskiwała wykonawców.
Koncert rozpoczął się polifonicznym opracowaniem Kantyku Maryjnego w XVII wieku, po którym zabrzmiała znana aria Pieta Signore przypisywana Alessandro Stradelli’emu.
          Później znowu zachwycaliśmy się brzmieniem starowiejskich organów, słuchając utworów Johanna Sebastiana Bacha – najpierw jednego z tzw. chorałów Schüblerowskich Meine Seele erhebt den Herren BWV 648, a później w opracowaniu na organy Marka Stefańskiego zabrzmiały chorał i fuga z Kantaty BWV 10 Meine Seele erhebt den Herren.
          Kolejne ogniwo wypełniły utwory wokalne: Ave verum Louis’a Viernea, Tantum ergo Cesara Francka i Vater unser z cyklu Religiose Lieder op. 157 Josefa Gabriela Rheinbergera. Z tego samego cyklu wysłuchaliśmy jeszcze pieśni Abendlied, ale opracowanej na organy przez Marka Stefańskiego.
          Po tym krótkim utworze instrumentalnym znowu zabrzmiała muzyka wokalna i wysłuchaliśmy w wykonaniu Rafała Kobylińskiego: Ave Maria Michała Lorenca, Nie opuszczaj nas i Ojcze z niebios Stanisława Moniuszki, Preludium c-moll op. 28 nr 4 Fryderyka Chopina z tekstem Stabat Mater na tenor i bas, a partię basową wykonał Szymon Kobyliński, prywatnie brat Rafała Kobylińskiego, oraz Ave Maria Stanisława Kwiatkowskiego.
          Ostatnim akcentem, opracowanym na organy przez Marka Stefańskiego, były fragmenty Litanii Ostrobramskiej Stanisława Moniuszki.
Do wykonania ostatniego utworu śpiewacy stanęli przed ołtarzem i usłyszeliśmy w towarzyszeniem organów Ave Maria – Gaetano Donizettiego.
Ten utwór zawsze podbija serca publiczności, a w przestrzeni Bazyliki w Starej Wsi zabrzmiał zachwycająco.
          Publiczność zgotowała wykonawcom gorącą owację, która trwała bardzo długo i pomimo, że pan Marek Stefański także pojawił się obok Rafała Kobylińskiego i Szymona Kobylińskiego, aby wspólnie podziękować za gorące przyjęcie, brawa nie milkły i wiadomo było, że Ave Maria Donizettiego musi być zostać wykonane także na bis. Artystów pożegnały znowu długie rzęsiste brawa.
          Przepięknie śpiewał O. Rafał Kobyliński SJ, wspaniałą niespodziankę zrobił nam znakomity bas Szymon Kobyliński, a Marek Stefański potwierdził, że należy do ścisłej czołówki najlepszych polskich organistów i jest także wytrawnym kameralistą, świetnie współpracującym ze śpiewakami.
To był cudowny, wzruszający wieczór.

          W najbliższą niedzielę – 18 sierpnia 2019 roku o godz. 18:00 w Bazylice Jezuitów w Starej Wsi wystąpią znakomici instrumentaliści z Gdańska – skrzypaczka i kameralistka Maria Perucka oraz organista Roman Perucki.

          W tym samym dniu o 20:00 w Katedrze Rzeszowskiej rozpocznie się ostatni koncert tegorocznej edycji Podkarpackiego Festiwalu Organowego, podczas którego wystąpią: niemiecki organista Martin Bernreuther oraz Chór i Orkiestra Nicolaus pod batutą Zdzisława Magonia. Partie solowe wykonają: Izabela Łukasik – sopran, Aleksandra Kalicka – mezzosopran, Artur Nycz – tenor i Dawid Krzysztoń – bas.

Zapraszam na te koncerty w imieniu gospodarzy, organizatorów oraz dyrektora artystycznego PFO dr hab. Marka Stefańskiego.