wywiady

Agnieszka Marucha - od dziecka przyjeżdżam w lipcu do Łańcuta

Przedstawiam dzisiaj jednego z najmłodszych stażem profesorów trwających od 1 lipca 43. Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie – po raz drugi prowadzi klasę skrzypiec na tych Kursach dr hab. Agnieszka Marucha – laureatka międzynarodowych konkursów skrzypcowych, solistka, kameralistka i pedagog Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie. Pochodzi z warszawskiej rodziny o tradycjach artystycznych. Ukończyła studia w Akademii Muzycznej w Warszawie w klasie prof. Mirosława Ławrynowicza oraz Hochshüle der Künste w Bernie pod kierunkiem prof. Moniki Urbaniak – Lisik. Agnieszka Marucha prowadzi klasę skrzypiec oraz klasę kameralną na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie – jest adiunktem tej uczelni. W latach 2013 - 2014 była profesorem gościnnym Keimyung University w Daegu (Korea Południowa). Od wielu lat propaguje muzykę polską w kraju i za granicą. Jest muzykiem wszechstronnym, dysponuje szerokim repertuarem solowym i kameralnym. Prowadziła klasy mistrzowskie w Europie i Azji. Nagrała 9 płyt, z czego 6 to światowe premiery fonograficzne. Rozmowa zarejestrowana została 18 lipca w Łańcucie.

Zofia Stopińska : Umówiłyśmy się na spotkanie dopiero przed koncertem, bo w ciągu dnia ma Pani czas wypełniony pracą.

Agnieszka Marucha : Owszem, mam czternaście osób w klasie i zespół kameralny, to sporo, ale i tak to jest o wiele mniej w porównaniu z zeszłym rokiem, kiedy zostałam wypuszczona na „głębokie wody” za pierwszym razem, gdyż zachorował wtedy jeden z pedagogów, który prowadził zespoły kameralne i dlatego oprócz lekcji indywidualnych musiałam jeszcze dużo zajęć kameralnych poprowadzić, a do tego trzeba było jeszcze intensywnie ćwiczyć. Trudno było wówczas to wszystko pogodzić i może dlatego w tym roku jest o wiele łatwiej wszystko pogodzić.

Z. S. : W czasie roku akademickiego jest jeszcze trudniej.

A .M. : Faktycznie, bo poza pracą na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie i ćwiczeniem, mam jeszcze wiele innych obowiązków. Tutaj mogę się skupić wyłącznie na uczeniu. Mam zapewniony pobyt, świetne posiłki, otacza nas piękny park, stąd atmosfera do pracy jest wspaniała.

Z. S.: Przyniosła Pani na to spotkanie nowiuteńką płytę z utworami kameralnymi Ryszarda Sielickiego, których nie znam.

A. M. : Nie może ich pani znać, bo otrzymałam te utwory od syna Ryszarda Sielickiego – Edwarda Sielickiego (również kompozytora), podczas mojego pobytu w Korei Południowej i właśnie Edward Sielicki zainteresował mnie muzyką swojego ojca. Te utwory nie zostały wydane i rzadko były wykonywane – czasami grano na koncertach najwyżej pojedyncze miniatury. Dowiedziałam się, że Ryszard Sielicki studiował kompozycję pod kierunkiem Dymitra Szostakowicza w Konserwatorium Moskiewskim. Znany był przede wszystkim jako kompozytor piosenek i muzyki filmowej, a utwory klasyczne lądowały w szufladzie. W ubiegłym roku minęła setna rocznica urodzin Ryszarda Sielickiego i pan Edward postanowił pokazać utwory klasyczne swego ojca światu. Otrzymałam od niego nuty kilku kompozycji kameralnych i bardzo mi się spodobały, bo są bardzo ciekawe – szczególnie miniatury skrzypcowe i wiolonczelowe- uważam, że powinny trafić do kanonu naszej literatury kameralnej.

Z. S. : Nagrała Pani z pianistą Tomaszem Pawłowskim trzy utwory Ryszarda Sielickiego na skrzypce i fortepian: Sonatę „Pamięci Dymitra Szostakowicza”, „Reverie” i „Mazurek Jankiela”, są także dwie miniatury na wiolonczelę i fortepian – „Melodia” i „Burleska – Taniec polski”, a partie wiolonczeli wykonała Olga Łosakiewicz – Marcyniak . Płytę zamyka Kwartet smyczkowy nr 1 f-moll „Polski” , w wykonaniu Opium String Quartet. Jest Pani prymariuszką tego zespołu.

A. M. : Kwartet „Opium” nadal działa, ale ja niestety, z wielkim żalem musiałam się pożegnać z kwartetem, bo mam za dużo obowiązków na uczelni. Kiedy nagrywaliśmy materiał na tę płytę, jeszcze grałam w tym zespole. Jest to nasza pożegnalna płyta.

Z. S. : Wcześniej, czy później do muzyki kameralnej Pani powróci.

A. M. : Nie zamierzam rozstawać się z muzyką kameralną, chcę tylko w trochę innych składach działać – więcej grać z fortepianem i marzy mi się też skład z gitarą, mam także dużo ciekawych projektów m.in. dotyczących muzyki Feliksa Nowowiejskiego na skrzypce i organy.

Z. S. : Czekamy na informacje o koncertach i nowych płytach. Przed Panią jeszcze tydzień pracy z uczestnikami Kursów w Łańcucie i w ich wykonaniu koncert klasowy, a wybrany przez Panią przedstawiciel klasy będzie mógł wystąpić podczas koncertu uczestników w Sali Balowej. Chyba będzie się Pani denerwować w czasie występów swoich uczniów?

A. M. : Na pewno. Zdecydowanie wolę sama występować, niż wystawiać uczniów.

Z. S. : Po raz drugi jest Pani pedagogiem Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego, ale przyjeżdża Pani w lipcu do Łańcuta od wielu lat.

A. M. : Przyjeżdżałam tutaj już jako mała dziewczynka, a od szóstego roku życia przez piętnaście lat jeździłam jako uczestniczka, a teraz miło mi być tutaj w roli pedagoga.

Z. S. : Będąc w nowej roli na Kursach, pewnie wspomina Pani te pobyty sprzed lat, kiedy w Łańcucie przygotowywała się Pani do występów na konkursach, a także do występów klasowych i koncertów w Sali Balowej. Pamiętam jak kiedyś zaprosiła Panią do wspólnego występu pani prof. Monika Urbaniak – Lisik.

A. M. : Mam wiele wspaniałych wspomnień z tych wcześniejszych pobytów w Łańcucie. Dzielę się nimi z uczniami, opowiadam jak było tutaj kiedyś, jak Kursy się rozwijały i rozrastały. Cieszę się, że nadal zdolna młodzież chce tutaj doskonalić swoją grę. Pracując z nimi w czasie wakacji, słuchając koncertów, odpoczywam od warszawskiej codzienności.

Z. S. : Nie musi Pani intensywnie ćwiczyć, bo wystąpiła Pani z koncertem w Sali Balowej na początku drugiego turnusu.

A .M. : Mój koncert odbył się na samym początku turnusu i to jest duża zaleta, bo przed rokiem mój koncert zaplanowany był prawie na samym końcu i po zajęciach, wieczorami – zamiast chodzić na koncerty innych znakomitych pedagogów, musiałam wieczorami dużo ćwiczyć. To nie było łatwe. W tym roku skupiam się na pedagogice.

Z dr hab. Agnieszką Maruchą rozmawiała Zofia Stopińska 18 lipca 2017 roku w Łańcucie.

Puzon znany i nieznany

Tomasz Stolarczyk jest znakomitym puzonistą młodego pokolenia. W 2010 roku ukończył z wyróżnieniem Akademię Muzyczną w Krakowie na Wydziale Instrumentalnym w klasie puzonu dr hab. Zdzisława Stolarczyka. W 2016 roku uzyskał tytuł doktora nauk muzycznych. Swoje umiejętności doskonalił w ramach licznych warsztatów i kursów mistrzowskich. Jest wielokrotnym laureatem najwyższych lokat na międzynarodowych i ogólnopolskich konkursach muzycznych. Prowadzi działalność koncertową jako solista, kameralista oraz muzyk orkiestrowy. Od 2013 roku jest etatowym pracownikiem Filharmonii Krakowskiej zatrudnionym jako I puzonista – solista. Tomasz Stolarczyk zajmuje się także pracą pedagogiczną. Brak ciekawej i urozmaiconej literatury dla zespołów kameralnych był dla niego inspiracją do rozwinięcia zainteresowań kompozycją i aranżacją. W swoim dorobku kompozytorskim posiada utwory solowe i kameralne na instrumenty dęte, muzykę do filmów, spektakli „performance” i reklam. Zapraszam na spotkanie z tym niezwykle utalentowanym i prężnie działającym muzykiem.

Zofia Stopińska : Rozmawiamy 9 lipca 2017 roku w Starej Wsi, gdzie zaplanowany został trzeci Pana koncert na Podkarpaciu. Poprzednie odbyły się w Rzeszowie w Bazylice OO. Bernardynów (1.07) i w Jarosławskim Opactwie (08.07). Muzyka kameralna chyba odgrywa ważną rolę w Pana działalności artystycznej.

Tomasz Stolarczyk : Muzyka kameralna odgrywa bardzo ważną rolę w mojej działalności artystycznej. Bardzo się cieszę, że na koncertach, które odbyły się na Podkarpaciu, występowałem z Markiem Stefańskim, który jest świetnym organistą. Dobierając program i przygotowując go na koncerty mieliśmy ogromną satysfakcję ze współpracy, a gorące przyjęcie naszych występów przez publiczność było potwierdzeniem, że nasze propozycje i wykonania bardzo się podobały.

Z. S. : Nasze spotkanie jest okazją do przedstawienia Pana działalności. Jest Pan puzonistą występującym w kraju i zagranicą jako solista, kameralista i muzyk orkiestrowy, a także prowadzi Pan zespoły kameralne.

T. S. : Ten nurt mojej działalności jest ściśle związany z moją twórczością kompozytorską i aranżacjami na różne zespoły. Od września 2012 roku jestem asystentem w klasie puzonu dr hab. Zdzisława Stolarczyka, prywatnie mojego ojca, w Katedrze Instrumentów Dętych Blaszanych w Akademii Muzycznej w Krakowie. Od paru lat prowadzę na tej uczelni także Oktet Puzonowy i staram się ten zespół pokazywać na różnych koncertach i festiwalach. Oprócz tego raz w roku organizujemy sesję, a w tym roku była to konferencja międzynarodowa. Prowadzone przeze mnie zespoły występują wówczas z moimi kompozycjami.

Z. S. : W ubiegłym roku byłam na bardzo interesującym koncercie Pana zespołów w Przemyślu w ramach Festiwalu Salezjańskie Lato Muzyczne. Ten koncert dostarczył publiczności wielu wspaniałych wrażeń, bo oprócz muzyki podziwialiśmy także różne ustawienia zespołu. Było to bardzo efektowne.

T. S. : Efekty wzrokowe nie były dla nas najważniejsze. Chcieliśmy odwzorować dawne ustawienia tych zespołów, ponieważ był to koncert muzyki dawnej. Chciałem pokazać, jak kiedyś wykorzystywano przestrzeń wnętrz, rozpisując utwory na chóry instrumentalne. Skorzystałem z możliwości wnętrza kościoła rozmieszczając zespoły na lewym i prawym skrzydle – w bocznych nawach oraz pośrodku w nawie głównej. Słyszane i widziane efekty były zamierzone. Bardzo lubię uczyć i dlatego prowadzę także klasę puzonu w Zespole Szkół Muzycznych I i II stopnia w Bielsku Białej oraz w Szkole Muzycznej im. Bronisława Rutkowskiego w Krakowie. Oczywiście nie są to pełne etaty, bo nie mógłbym podołać aż tylu obowiązkom, mój wkład w rozwój puzonistyki w tych ośrodkach jest istotny.

Z. S. : Pan natomiast uczył się grać na puzonie u swojego ojca, znakomitego muzyka i pedagoga – dr hab. Zdzisława Stolarczyka, który należy do ścisłej czołówki najlepszych puzonistów w Polsce. Czy ktoś z Pana rodzeństwa gra jeszcze na puzonie?

T. S. : Staram się kontynuować pracę Taty, podążam jego śladem i wspieram go, chociaż nadal jest bardzo aktywnym pedagogiem oraz muzykiem pracującym w dalszym ciągu w Narodowej Orkiestrze Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach. Mam młodszego brata, który także gra na puzonie i w nadchodzącym roku akademickim miał rozpocząć studia, ale wygrał podczas egzaminu na stanowisko pierwszego puzonisty orkiestry symfonicznej w Aarhus w Danii. Rozpoczął tam pracę i na razie nie kontynuuje studiów.

Z. S. : Odziedziczył Pan talent i wybrał zawód muzyka. Jest Pan zadowolony?

T. S. : Jak najbardziej. Zawsze puzon bardzo mi się podobał i zostałem puzonistą. To jest mój wybór, przeszedłem cały proces kształcenia i staram się nadal rozwijać swoje umiejętności. Uważam, że puzon jest przepięknym instrumentem, często niedocenianym przez odbiorców muzyki.

Z. S. : Koncerty kameralne – takie jak na Podkarpaciu, są najlepszą formą promocji tego instrumentu.

T. S. : Zdecydowanie tak. Zwłaszcza, kiedy towarzyszą mu organy w tak pięknych wnętrzach jak kościoły w: Rzeszowie, Jarosławiu i Starej Wsi. Dzięki takim koncertom rośnie zainteresowanie puzonem i jest ono już widoczne podczas egzaminów wstępnych do szkół i akademii muzycznych.

Z. S. : Nie ma chyba zbyt wielu utworów skomponowanych specjalnie na puzon i organy. Chyba trzeba było sięgnąć po opracowania, albo musiał je Pan sam zrobić.

T. S. : Faktycznie większość utworów na puzon i organy, które znalazły się w programach naszych koncertów z panem Markiem Stefańskim, to moje opracowania, jedynie dwa utwory zostały napisane na ten skład.

Z. S. : Kończymy te rozmowę z nadzieją, że wkrótce spotkamy przy okazji koncertu, lub konkursu na Podkarpaciu.

T. S. : Jak tylko będzie okazja chętnie ponownie przyjadę na Podkarpacie.

Z dr Tomaszem Stolarczykiem – puzonistą, kompozytorem, aranżerem i pedagogiem rozmawiała Zofia Stopińska 9 lipca 2017 roku w Starej Wsi.

Nowe organy w Starej Wsi

Znajdująca się w Starej Wsi późnobarokowa Bazylika i jej otoczenie zwane są „Małą Częstochową” i nie ma w tym żadnej przesady, bo to wyjątkowe miejsce na Podkarpaciu ze względu na architekturę, wystrój wnętrza i kult, jakim otaczany jest cudowny Obraz Zaśnięcia i Wniebowzięcia NMP. W ostatnich latach, dzięki funduszom unijnym, nie tylko świątynia i dom zakonny zyskały dawny blask. Powiększono muzeum i zagospodarowano otoczenie kompleksu, powstały miejsca parkingowe i punkt informacyjno - turystyczny dla pielgrzymów oraz ogród biblijny. Wszystko to zachwyca osoby odwiedzające to miejsce. Ojcowie Jezuici, z O. Janem Gruszką na czele pomyśleli także o renowacji organów, dzięki której wnętrze wspaniałej świątyni może rozbrzmiewać muzyką.

Pierwszy koncert w Bazylice Jezuitów w Starej Wsi odbył się 9 lipca, a jego wykonawcami byli wyśmienici polscy artyści: organista Marek Stefański i puzonista Tomasz Stolarczyk. Zarówno dzieła dawnych mistrzów, utwory muzyki klasycznej, jak i późniejsze, zabrzmiały wspaniale. Organy towarzyszyły pięknym, niezwykle szlachetnie brzmiącym dźwiękom puzonu Tomasza Stolarczyka, ale tak wytrawny organista jak Marek Stefański postarał się, aby pokazać piękno i możliwości instrumentu znajdującego się w Bazylice. Publiczność dopisała i gorąco oklaskiwała mistrzowskie wykonania. Przed koncertem rozmawialiśmy także o organach znajdujących się w Bazylice Jezuitów w Starej Wsi.

Zofia Stopińska : Za chwilę rozpocznie się pierwszy z koncertów w Bazylice w Starej Wsi, w ramach Festiwalu Muzycznego „Wieczory muzyki organowej i kameralnej”, który 26 lat temu został zapoczątkowany w Katedrze Rzeszowskiej.

Marek Stefański : Faktycznie, ten Festiwal odbywał się najpierw tylko w Katedrze Rzeszowskiej, później również w innych kościołach Rzeszowa, od kilku lat koncerty odbywają się także w Jarosławskim Opactwie, aż wreszcie w tym roku po raz pierwszy przyjechaliśmy do przepięknej Bazyliki Ojców Jezuitów w Starej Wsi. Pretekstem do tego, aby włączyć to miejsce do kalendarza festiwalowego był fakt, iż dwa lata temu, zostały oddane w tej Bazylice, można powiedzieć – nowe organy do użytku.

Z. S. : Dlaczego Pan mówi „nowe”?

M. S. : Ponieważ materia brzmieniowa organów, czyli ta najważniejsza, jest w zasadzie nowa. Od początku lat 80-tych XX wieku, w Bazylice OO. Jezuitów w Starej Wsi były organy, które zostały oddane do użytku jako instrument niedokończony. Pan Józef Cynar – organmistrz z Wrocławia, zbudował około 2/3 zaplanowanego instrumentu i w takim stanie niekompletności a nawet nie do końca sprawności działania tego co było, przez długie lata te organy pozostawały i służyły liturgii. Nawet około 20 lat temu odbyło się kilka koncertów.

Z. S. : Wówczas także prezentowaliśmy ten instrument słuchaczom Polskiego Radia Rzeszów.

M. S. : Tak, zaprezentowaliśmy te głosy, które działały, bowiem niektóre nie były do użytku, stąd ten obraz medialny mógł być wiarygodny i całkiem satysfakcjonujący, natomiast pokazaliśmy to co można było pokazać. Wśród wielu prac remontowych, które w Bazylice i całym Kolegium Jezuitów miały miejsce w ostatnich latach, na ostatnim etapie prac włączono remont organów. Część głosów wykorzystano ze starego instrumentu, ponieważ one się nadawały, natomiast pozostała część głosów jest nowa. Nowy jest cały system techniczny działania organów: wiatrownice, traktura gry, traktura rejestrów, nowy stół gry – to wszystko jest nowe. Dlatego powiedziałem, że w zasadzie jest to całkowicie nowa szata brzmieniowa instrumentu. Obecnie te organy posiadają 39 głosów, czyli są instrumentem średniej wielkości, rozdzielone pomiędzy dwa manuały – czyli klawiaturę ręczną oraz klawiaturę pedałową. Posiadają też dyspozycję, czyli rodzaj głosów, który umożliwia praktycznie wykonywanie całej literatury organowej, aczkolwiek – co było dla mnie dużym zaskoczeniem – bardzo dobrze zdaje się tutaj brzmieć muzyka romantyczna, ponieważ paleta brzmienia instrumentu – rodzaj intonacji jest zbliżony nawet do francuskiej muzyki XIX wieku, jest tutaj spora ilość głosów językowych, bardzo dobrze brzmiących, jest dużo głosów podstawowych, tych smyczkujących – ośmiostopowych, które nadają w tej pięknej akustyce wnętrza, takie powłóczyste, bardzo romantyzujące brzmienie tego instrumentu. Remontu, czy raczej budowy tego instrumentu podjął się organmistrz pan Michał Klepacki, który wykonuje dużo prac przy instrumentach znajdujących się głównie w kościołach jezuickich w Polsce, natomiast współautorem intonacji tego instrumentu, czyli jakości brzmienia tych organów, jest pochodzący z Jasła z Podkarpacia, bardzo dobry organmistrz – pan Marek Gąsior, który ukończył studia w zakresie gry na organach na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie. Pan Marek Gąsior od wielu lat zajmuje się organmistrzostwem i uchodzi w tej chwili za jednego z najlepszych intonatorów.

Z. S. : Proszę wyjaśnić – na czym polega intonacja?

M. S. : Polega na odpowiedniej obróbce piszczałek ze stanu surowego, do takiego żeby wydawały one brzmienie jak najbardziej szlachetnej jakości. Mamy w Bazylice w Starej Wsi kompletne organy umieszczone w starej szafie organowej, która nie jest aż tak stara, bo mam tu na myśli koniec lat 70-tych XX wieku, kiedy pan Cynar zbudował tutaj poprzedni, niedokończony instrument. Ta szafa bardzo ładnie wpisuje się w to barokowe wnętrze, jest taką neobarokową stylizacją i składa się z kilku segmentów, z cokołów, w których umieszczono piszczałki prospektowe. Decyzja o pozostawieniu tej szafy w takim kształcie była słuszna, gdyż pasuje bardzo dobrze do barokowego wnętrza i pięknie z nim harmonizuje. Trzeba podkreślić, że mamy na Podkarpaciu kolejny nowy instrument w starym wnętrzu, w pełni sprawny technicznie, bardzo satysfakcjonujący brzmieniowo, który miejmy nadzieję, że będzie służył nie tylko liturgii, ale także literaturze organowej, ponieważ do takowej bardzo się nadaje.

Z. S. : Mówił Pan o nowej trakturze, przypuszczam, że elektrycznej.

M. S. : Tak, tutaj jest traktura elektryczna gry i rejestrów, ale cały system jej wykonania, materiały z których została wykonana są oczywiście nowe. Organy są wyposażone w komputer tak zwany zetzer, który przy nowoczesnych organach bardzo często pojawia się i umożliwia wcześniejsze zaprogramowanie odpowiednich zestawów rejestrów i włączanie ich w odpowiednich momentach w trakcie gry. Dzięki temu nie jest już potrzebna pomoc rejestratora, którego często widzimy jak towarzyszy grającemu organiście włączając i wyłączając rejestry. Organista może sobie przygotować wszystkie zmiany, zapisać je w komputerze i później, w trakcie gry tylko przez przyciśnięcie kolejnego guzika, automatycznie te płaszczyzny brzmieniowe się zmieniają. W tych organach, to co widać – czyli prospekt organowy jest stylizowany na barok, czyli przypomina nam najlepsze lata budownictwa organowego XVIII wieku. Patrząc z dołu można przypuszczać, że jest on oryginalny. Natomiast najnowsze osiągnięcie budownictwa organowego w postaci tego komputera organowego, na którym możemy dziesiątki tysięcy zestawów rejestrów zapisywać – jest znakiem współczesnych czasów.

Z. S. : Ojcowie Jezuici, którzy są gospodarzami Bazyliki, pragną aby odbywały się tutaj także koncerty.

M. S.: Jest tu niezwykle sprzyjająca atmosfera. Dokonał tych działań, o których rozmawialiśmy, dotychczasowy Rektor Kolegium Jezuitów w Starej Wsi – Ojciec Jan Gruszka, który, jak to w klasztorach bywa, niedługo zmienia miejsce swojej działalności i przechodzi do placówki w Zakopanem, ale pozostaje mieć wielką nadzieję, że ten instrument będzie służył celom artystycznym. Oczywiście, tak jak w przypadku O. Jana – dzieje się to z dobrej woli, bo kocha muzykę i bardzo pragnie, aby tutaj odbywały się koncerty. Również jest takie zobligowanie ku eksploatacji artystycznej tego instrumentu, dlatego, że fundusze które posłużyły remontowi Bazyliki i całego Kolegium, w tym organów, pochodziły z dotacji unijnych, a z tego co wiem, takie dotacje są obwarowane pewnymi zasadami. Na przykład instrument musi służyć również określonym celom kulturotwórczym. Wstęp na koncerty jest wolny, bo beneficjent takiej dotacji nie może zarabiać z dzieł, które powstały skutkiem uzyskania dofinansowania.

Z. S. : Cieszy fakt, że na organach Bazyliki w Starej Wsi można grać prawie całą dostępną literaturę organową – począwszy od muzyki dawnych mistrzów, po dzieła współczesne.

M. S. : Także dość subtelna, delikatna intonacja głosów, szczególnie podstawowych – fletowych, czy smyczkujących, ośmiostopowych, czterostopowych – również bardzo sprzyja graniu kameralnemu. Wnętrze ma znakomitą akustykę, jak w większości kościołów barokowych. Znakiem zapytania jest odzew na te inicjatywy artystyczne, ponieważ Bazylika znajduje się przy drodze przelotowej, a miejscowość liczy około 3 tys. mieszkańców, nie wiadomo czy te koncerty będą się cieszyć wielkim powodzeniem, ale to dopiero będzie można ocenić po kilku koncertach.

Z. S. : Na następny koncert zapraszamy już w sierpniu.

M. S. : Zaplanowany został jeszcze jeden koncert w ramach Festiwalu „Wieczory Muzyki Organowej i Kameralnej” i 14 sierpnia wystąpi pan prof. Roman Perucki z Gdańska, ze swoją żoną, świetną skrzypaczką panią Marią Perucką, ale ponieważ uroczystości odpustowe w Bazylice są bardzo rozbudowane, bo to sanktuarium maryjne cieszy się bardzo dużym powodzeniem wśród pielgrzymów, wśród wiernych i te uroczystości trwają kilka dni, dlatego Ojciec Rektor poprosił o jeszcze jeden koncert, w niedzielę 13 sierpnia o 17:30 ten koncert odbędzie się, a wystąpi z recitalem organowym pani prof. Elżbieta Karolak z Akademii Muzycznej im. Ignacego Jana Paderewskiego w Poznaniu. Z tego, co wiem, ta wyśmienita organistka wykona w programie dzieła Feliksa Nowowiejskiego – ubiegły rok ogłoszony był przez Sejm RP rokiem Feliksa Nowowiejskiego z racji 70-tej rocznicy śmierci, ale nie należy zapominać , że w roku bieżącym mamy 140-tą rocznicę urodzin tego kompozytora. Jest to czołowy twórca muzyki organowej w Polsce – starczy wymienić 9 Symfonii organowych i 3 koncerty organowe . Jest to kompozytor mało znany na świecie i każda okazja do promocji jego muzyki jest dobra. Zapraszam 13 i 14 sierpnia na koncerty w Bazylice OO. Jezuitów w Starej Wsi.

Z dr hab. Markiem Stefańskim rozmawiała Zofia Stopińska 9 lipca 2017 roku w Starej Wsi.

Artem Cameralem Promovere II edycja w Mielcu

Zofia Stopińska : Rozmawiam z dr hab. Wacławem Golonką – dyrektorem Konkursu Muzyki Organowej i Organowo – Kameralnej „Artem Cameralem Promovere”, który odbywał się 5 i 6 lipca w Kościele Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Mielcu, bowiem w tej świątyni znajdują się odpowiednie organy firmy Eule. Zakończyły się występy drugiej edycji Konkursu. Miałam w tym roku przyjemność wysłuchać wszystkich uczestników i twierdzę, że to bardzo trudny konkurs.

Wacław Golonka: Owszem, konkurs jest bardzo trudny, bo także życie nie jest łatwe, ale życie jest piękne. Dzięki temu, że konkurs jest trudny jest też piękny w wielu aspektach. Studenci mają możliwość takiej konstelacji, jakiej sobie sami zażyczą – czyli organy plus instrument : dęty, smyczkowy, a były także zespoły, które wykorzystywały głos ludzki. Konkurs oferuje studentom możliwości wyboru znalezienia się w optymalnym składzie kameralnym i zaprezentowania tego co mają najlepszego, co potrafią najlepiej. Konkurs jest także trudny dlatego, że bardzo ważne jest wybranie takiego programu, który pasuje do zespołu, programu, który jest atrakcyjny jeśli chodzi o utwory i w większości uczestnicy konkursu wybrali bardzo trudne, bardzo ciekawe utwory, a więc poprzeczkę tej trudności też oni sobie sami narzucają. To jest wartość dodana całego przedsięwzięcia – zarówno uczestników, jak i konkursu.

Z. S. : Organiści mają także trudne zadanie, bo nie ma zbyt wiele czasu na próby i każdy z nich ma tyle samo czasu do dyspozycji, a muszą w atrakcyjny sposób zaprezentować instrument i tym samym także siebie.

W. G. : Prezentacja konkursowa, która w tym roku wynosiła 40 minut, obejmowała w swoim programie utwory z wielu epok i stylów: do 1800 roku, później cała gama utworów romantycznych do 1920 roku i literaturę współczesną. Studenci mieli możliwość zaprezentowania swoich najlepszych stron, najlepszej literatury, ale ze wszystkich okresów twórczości.

Z. S. : Każdy z występów konkursowych był właściwie koncertem pozwalającym jurorom ocenić dojrzałość młodego organisty solo i zespołu kameralnego z jego udziałem.

W. G. : Dotknęła pani kolejnej kwestii trudności tego konkursu. Wykonawca musi się zaprezentować na tle wszystkich epok w sposób dojrzały i tacy wykonawcy i zespoły otrzymają najwyższe nagrody.

Z. S. : Udało się Panu zaprosić do jury znakomitych, niezwykle kompetentnych, sławnych artystów występujących z koncertami na całym świecie.

W. G. : Jestem przekonany o tym co pani mówi. Starczy tylko wymienić nazwiska : Konstanty Andrzej Kulka należący do grona najwybitniejszych skrzypków, Roman Perucki grający na całym świecie, dyrektor Filharmonii w Gdańsku, Władysław Szymański – wyśmienity organista, kompozytor i Rektor Akademii Muzycznej w Katowicach, Marek Mleczko – świetny oboista, solista i kameralista, profesor Akademii Muzycznej w Krakowie. Są to osoby koncertujące i kompetentne, mające cały czas kontakt z uczelniami, ze studentami i z graniem zespołowym. To są artyści najwyższej próby artystycznej.

Z. S. : Podkreślić trzeba także, że jest to unikalny konkurs – nie słyszałam, aby ktoś w Polsce organizował taki konkurs.

W. G. : Ja też nie słyszałem o takim konkursie ani w Polsce, ani na świecie. Poza Mielcem, chyba nie ma takiego konkursu w którym organiści startują z innymi instrumentalistami czy wokalistami. Tego typu konkurs kameralny nie jest mi znany i dlatego bardzo się cieszę, że w Mielcu znaleźliśmy oparcie w osobie pierwszego organizatora tego konkursu – pana dyrektora Jacka Tejchmy, cieszę się, że prowadzący obecnie Samorządowe Centrum Kultury dalej podejmują to piękne dzieło, unikalne dzieło. Cieszę się, że w kościele Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Mielcu jest wspaniały instrument formy Eule z 1986 roku – mechaniczny instrument, wyposażony w trzy manuały, fantastyczny do muzykowania kameralnego, a także do solowych występów dla organistów. Jest to idealne miejsce na przeprowadzenie tego rodzaju konkursu.

Z. S. : Czeka nas dzisiaj jeszcze niezwykły koncert podczas którego wystąpią wszyscy jurorzy i jestem przekonana, że różnorodny program dostarczy publiczności wielu artystycznych wzruszeń. Czy oprócz występów w Mielcu pojawi się Pan jeszcze tego lata z koncertami na Podkarpaciu?

W. G. : Mam w planach sporo koncertów i musze sobie przypomnieć o tych, które odbędą się w pobliżu. Będę miał okazję wystąpić w Sanktuarium Maryjno – Pasyjnym w Kalwarii Zebrzydowskiej, mam zaplanowany koncert w ramach fantastycznego Festiwalu Kiepurowskiego z chórem i z solistami w Krynicy, w przyszyłem miesiącu – dokładnie 10 sierpnia wystąpię w Krośnie w Farze, gdzie z Tomaszem Ślusarczykiem – wyśmienitym trębaczem, grać będziemy wyłącznie utwory epoki baroku. Mam dużo koncertów na Dolnym Śląsku. Mam dużo pracy, ale przyznaję się, że zadbałem w tym roku, aby mieć czas na trzy tygodnie wakacji. To naprawdę duży luksus.

Z. S. : Pewnie spotkamy się w Krośnie 10 sierpnia, a jeśli nie – to z pewnością zobaczymy się za rok podczas trzeciej edycji Konkursu Muzyki Organowej i Organowo – Kameralnej „Artem Cameralem Promovere” w Mielcu.

W. G. : Będzie mi bardzo miło. Serdecznie wszystkich zapraszam na Festiwal w Mielcu i na Konkurs.
Rozmowę z dr hab. Wacławem Golonką – dyrektorem Konkursu Muzyki Organowej i Organowo – Kameralnej „Artem Cameralem Promovere” zapisała Zofia Stopińska 6 lipca 2017 r. po zakończeniu przesłuchań konkursowych.

Zwieńczeniem Konkursu był Koncert w wykonaniu jurorów podczas którego wystąpili kolejno: Roman Perucki – organy, Konstanty Andrzej Kulka – skrzypce, Wacław Golonka – organy, Marek Mleczko – obój i Władysław Szymański – organy.
To był wspaniały, niezwykle urozmaicony wieczór, w wykonaniu najlepszych mistrzów, którzy dostarczyli publiczności niezapomnianych wzruszeń. Był to zarazem jedyny koncert tegorocznej - jubileuszowej edycji Mieleckiego Festiwalu Muzycznego, który odbył się w Kościele Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Mielcu i jedyny festiwalowy wieczór podczas którego zabrzmiały znakomite organy firmy Eule.

Koncert rozpoczął świetny, niezwykle efektowny występ Romana Peruckiego – pierwszego organisty Katedry Oliwskiej, profesora Akademii Muzycznej w Gdańsku, dyrektora Polskiej Filharmonii Bałtyckiej oraz prezesa Pomorskiego Stowarzyszenia „Musica Sacra”, z którym organizuje m.in. jeden z najsłynniejszych na świecie – Międzynarodowy Festiwal Muzyki Organowej w Katedrze Oliwskiej. Profesor Roman Perucki wykonał dwa utwory współczesnych kompozytorów. Pierwszy z nich zatytułowany „Heweliusz” zainspirowany postacią Jana Heweliusza - wybitnego uczonego żyjącego w XVII wieku w Gdańsku, to dzieło urodzonego w 1975 roku Juliena Bretta – wybitnego francuskiego organisty, improwizatora i kompozytora. Utwór został dedykowany Romanowi Peruckiemu, a jego prawykonanie odbyło się w 2016 roku. Drugim utworem którego wysłuchaliśmy w wykonaniu Romana Peruckiego był Marsz z Preludium i fugi na temat BACH – Zbigniewa Kruczka – kompozytora i organisty urodzonego w 1952 roku w Lubaczowie, od 1977 roku mieszkającego w Belgii.

Wielu wspaniałych wzruszeń dostarczył mieleckiej publiczności Konstanty Andrzej Kulka - wyśmienity skrzypek, który od zwycięstwa w 1964 roku na Międzynarodowym Konkursie Radiowym ARD w Monachium, prowadzi niezwykle ożywioną działalność artystyczną. Występował na całym świecie z recitalami i koncertami symfonicznymi podczas których towarzyszyły mistrzowi renomowane orkiestry – wiele z nich odbyło się w ramach prestiżowych festiwali. Konstanty Andrzej Kulka przeniósł nas w świat muzyki baroku i zaproponował kolejno : Affettuoso i Gigue – Francesco Geminianiego oraz Gawot z Partity E-dur – Johanna Sebastiana Bacha, a zakończył występ brawurowym Kaprysem D-dur – Karola Lipińskiego – najwybitniejszego polskiego skrzypka pierwszej połowy XIX wieku zwanego powszechnie „polskim Paganinim”. Gra stojącego przed ołtarzem Konstantego Andrzeja Kulki wywarła na obecnych osobach tak wielki wrażenie, że część z nich powstała i gromko oklaskiwała wspaniały popis.

W tym czasie miejsce przy organach zajął najmłodszy z wykonawców – Wacław Golonka, wyśmienity organista, laureat konkursów w Pradze, Norymberdze i Pretorii, koncertujący w wielu krajach Europy, Ameryki północnej, Azji i Republiki Południowej Afryki. Wacław Golonka wykonał Pastorale i Finał z I Sonaty organowej Feliksa Aleksandra Guilmant – wybitnego francuskiego organisty, kompozytora i pedagoga działającego w drugiej połowie XIX wieku. Wykonawca zachwycił publiczność nie tylko wspaniałą grą, ale także wspaniałą kolorystyką. Pokazał nam niezwykłe walory mieleckiego instrumentu, a gra kojarzyła się jednoznacznie z pracą malarza tworzącego niezwykle barwne dzieło niezwykłej urody.

Pan Wacław Golonka pozostał przy organach dłużej, aby towarzyszyć kolejnemu wspaniałemu artyście Markowi Mleczko – oboiście współpracującymi z najlepszymi polskimi orkiestrami, występującemu także często w roli solisty i kameralisty. Zabrzmiały kolejno: Sinfonia z Oster – Oratorium – Johanna Sebastiana Bacha, Preludium F-dur (na organy solo) - Frantiska Xavera Brixi, Andante e spiccato z Koncertu obojowego d-moll – Alessandra Marcello i na zakończenie świetnego występu – Marek Mleczko i Wacław Golonka wykonali Gymnopedies nr 1 – Ericka Satie.

Na finał wieczoru wystąpił Władysław Szymański – znakomity organista – wirtuoz koncertujący w całej Europie, kompozytor i pedagog – od 2016 roku Rektor Akademii Muzycznej w Katowicach. Pomimo, że utwory Władysława Szymańskiego wykonywane były w znaczących ośrodkach muzycznych : Berlinie, Warszawie, Genewie, Turynie, Londynie, Helsinkach, Sztokholmie, Pradze czy Wiedniu – artysta nie grał swojej kompozycji. Postanowił przybliżyć poprzez utwór organowy niezwykle barwną postać Konstantego Gorskiego – polskiego kompozytora, skrzypka – wirtuoza, pedagoga i dyrygenta. Usłyszeliśmy niezwykle piękną i efektowną Fantazją organową f-moll – Konstantego Gorskiego, którą kompozytor wykonał po raz pierwszy w 1920 roku. Z upodobaniem grał wielokrotnie to dzieło Feliks Nowowiejski, a 6 lipca , w mistrzowskiej kreacji Władysława Szymańskiego było koroną koncertu.

Warto było ten wieczór spędzić słuchając znanych i nieznanych utworów w wykonaniu wspaniałych mistrzów – jurorów II Konkursu Muzyki Organowej i Organowo – Kameralnej „Artem Cameralem Promovere”, którzy wystąpili z koncertem w ramach XX Mieleckiego Festiwalu Muzycznego.
Słowa uznania należą się organizatorom Konkursu i Festiwalu – dyrekcji i pracownikom Domu Kultury SCK w Mielcu. Z nadzieją, że ta ważna inicjatywa zostanie należycie doceniona, czekamy na kolejne edycje Konkursu.

W najbliższy piątek, 14 lipca o godz. 19:00 w sali widowiskowej Domu Kultury SCK, kolejna odsłona XX Mieleckiego Festiwalu Muzycznego – „PIANO.PL” w wykonaniu: Doroty Miśkiewicz, Włodzimierza Nahornego, Marcina Wasilewskiego, Piotra Orzechowskiego i Atom String Quartet.

Dumitru Harea o fletni Pana i o koncertach na Podkarpaciu

Dumitru Harea urodził się w Mołdawii, we wsi Isacova, 50 km od stolicy - Kiszyniowa. Po ukończeniu szkoły muzycznej w Orhei i Liceum Muzycznego w Tiraspolu rozpoczął studia w Akademii Muzycznej w Kiszyniowie w klasie fletni Pana. Studiował u znanego i cenionego w Mołdawii i Rumunii prof. Iona Negura. Akademię Muzyczną ukończył w 1996 roku. Już w czasie studiów, przez cztery lata pracował jako nauczyciel w Szkole Muzycznej, w której uczył młodzież gry na fletni Pana. W tym czasie był także członkiem orkiestry ludowej  "Martisor". Koncertował z tym zespołem nie tylko w Mołdawii, ale także w Rumunii i na Łotwie i innych państwach Europy. Dumitru Harea jest muzykiem, który oprócz doskonale opracowanych, popularnych i znanych utworów muzyki klasycznej ma w swoim repertuarze również znane przeboje światowej muzyki rozrywkowej, no i oczywiście utwory typowej rumuńskiej, mołdawskiej i ukraińskiej muzyki ludowej, często komponowanej specjalnie dla tego specyficznego instrumentu. W roku 2000 Dumitru Harea po raz pierwszy odwiedził Poznań. Tutaj poznał swoją obecną żonę, Agatę i w Polsce zamieszkał.     W 2001 r. Artysta wydał swoją pierwszą solową płytę zatytułowaną "Muzyka Duszy". Na krążku są zamieszczone najbardziej znane utwory klasyczne, opracowane na fletnię Pana z towarzyszeniem organów. Dumitru Harea prowadzi ożywioną działalność artystyczną występując jako solista, członek zespołów kameralnych, a także współpracuje z Filharmonią Bałtycką i Filharmonią Jeleniogórską. Koncertuje na terenie całej Polski i za granicą m.in. : w Niemczech, we Włoszech, Wielkiej Brytanii, Rosji, Finlandii i Szwecji. Zapraszam do zapoznania się z rozmową, którą nagrałam z Artystą przed koncertem w Rzeszowie.

Zofia Stopińska : Grający na fletni Pana Dumitru Harea wystąpi w lipcowe wieczory na Podkarpaciu w sumie trzy razy. Rozmawiamy przed pierwszym koncertem - 2 lipca w Katedrze Rzeszowskiej, 3 lipca artysta wystąpił w Bazylice Ojców Bernardynów w Leżajsku, wiem, że jeszcze 20 lipca będziecie grać w Kościele Ojców Franciszkanów w Krośnie, a także będą koncerty na terenie Małopolski. Dzisiaj został Pan zaproszony na życzenie rzeszowskiej publiczności, bo w Rzeszowie grał Pan już kiedyś w wypełnionym po brzegi Kościele św. Krzyża i po tym koncercie dyrektor Festiwalu – pan Marek Stefański otrzymywał mnóstwo pytań, kiedy znów będzie można posłuchać Pana gry. Chyba miło powracać do tego samego miasta, pamiętając poprzednie przyjęcie.

Dumitru Harea : Nie wiedziałem nawet, że publiczność tak bardzo pragnęła mojego powrotu. To naprawdę bardzo miłe. Po raz pierwszy będę grał w Katedrze Rzeszowskiej, ale grałem w innej przepięknej rzeszowskiej świątyni. Bardzo się cieszę, że gram w Rzeszowie razem z panem Markiem Stefańskim, bo to wspaniały organista i wirtuoz.

Z. S. : Katedra Rzeszowska to duża świątynia i trzeba to wnętrze wypełnić brzmieniem fletni Pana. Nie będzie to chyba łatwe zadanie.

D. H. : Powiedziała Pani na początku, że jestem tutaj oczekiwanym gościem i spodziewam się, że publiczność dopisze. Chcemy zagrać wszystkie utwory jak najlepiej i jak to się mówi - „od serca”. Postaramy się, aby to był piękny wieczór. Wystąpi także Katedralny Chór Chłopięco – Męski „Pueri Cantores Resovienses”, który z pewnością zaśpiewa pięknie. Program koncertu będzie bardzo urozmaicony i dostarczy wszystkim wielu wrażeń.

Z. S. : Jest Pan młodym mężczyzną, ale gra Pan na fletni już wiele lat.

D. H. : Już nie jestem taki młody, bo zbliżam się do pięćdziesiątki, ale gram już od bardzo dawna, bo od szóstego roku życia, a zacząłem występować publicznie jak uczęszczałem do średniej szkoły muzycznej. Trzeba było pracować, aby się utrzymać. Niedługo, bo w październiku bieżącego roku minie siedemnaście lat, jak mieszkam w Polsce. Czas szybko biegnie.

Z. S. : W Mołdawii, gdzie Pan się urodził i wykształcił, fletnia Pana jest instrumentem bardzo popularnym.

D. H. : Owszem, w Mołdawii to bardzo popularny instrument. Akademia Muzyczna w Kiszyniowie była pierwszą uczelnią w której otwarto klasę gry na fletni Pana, a dopiero później otwarto takie klasy na uczelniach w Rumunii. Fletnia Pana nie jest instrumentem popularnym na całym świecie, ale coraz to częściej organizowane są koncerty z udziałem tego instrumentu w różnych ośrodkach muzycznych. Muszę podkreślić, że czuję się w Polsce szczęśliwy. Cieszę się, że tu zamieszkałem. Jak rozpoczynałem naukę gry na fletni Pana, później podczas nauki w szkole średniej i na studiach, byłem po prostu zakochany w tym instrumencie i nie zastanawiałem się, co będzie dalej. Dopiero jak się kończy studia, to człowiek zderza się z rzeczywistością i dostrzega, że życie nie jest łatwe, ale nasz profesor pod koniec studiów zapewniał nas, że na całym świecie na nas czekają. Mogę powiedzieć, że były to prorocze słowa, bo wówczas nawet granice nie były otwarte, ale mówił prawdę, bo moi koledzy mieszkają w różnych krajach Europy i Ameryki Północnej. Grających na fletni Rumunów i Mołdawian można spotkać wszędzie.

Z. S. : Zamieszkał Pan w Polsce dlatego, że pokochał Pan Polkę. Dzięki Panu coraz więcej wiemy o fletni Pana i coraz częściej słyszymy jej brzmienie.

D. H. : Chcę na początku powiedzieć, że często mówi się o niechęci Polaków do ludzi innych narodowości. Jestem najlepszym przykładem na to, że tak nie jest. Jestem przekonany, że jeśli okazujemy Polakom szacunek, to odwzajemniają się. Nigdy nie spotkałem się z przejawami niechęci ze strony Polaków. Czuję się tutaj bardzo dobrze, mam wspaniałą rodzinę i mogę się realizować. To dla mnie jest bardzo ważne. Staram się grać najlepiej jak potrafię i jestem bardzo gorąco przyjmowany przez polską publiczność. Jestem szczęśliwy i gdybym po raz drugi miał decydować, gdzie będzie mój dom, to wybrałbym Polskę po raz drugi.

Z. S. : Fletnia Pana zachwyca słuchaczy przede wszystkim pięknym dźwiękiem, a także wyglądem. Czy zgłaszają się do Pana młodzi ludzie, którzy chcą się uczyć grać na tym instrumencie?

D. H. : Owszem, są chętni, chociaż moi uczniowie nie odnoszą wielkich, spektakularnych sukcesów, ale nawet w Mołdawii ten instrument rozwijał się też powoli. W latach 80-tych XX wieku, kiedy powstała klasa fletni Pana w Akademii Muzycznej w Kiszyniowie, to też koledzy mojego profesora mówili: „...jak chcesz, to otwórz sobie tę klasę, ale nic z tego nie będzie...”. Wiele lat prof. Iona Negura musiał walczyć o klasę fletni Pana. Podobnie jest w Polsce. Próbowałem w różnych szkołach muzycznych i w Akademii Muzycznej w Poznaniu, ale bez efektów. Na moje propozycje słyszę zwykle odpowiedzi, że brakuje pieniędzy i ja to rozumiem. Jestem jednak dobrej myśli. Mam w tej chwili ośmiu uczniów. Od dziewięciu lat uczę w Lesznie – niewielkim mieście niedaleko Poznania. Wierzę, że jeszcze za mojego życia powstaną klasy fletni Pana w szkołach muzycznych, a może nawet w akademii muzycznej. Najczęściej zdolne osoby, które marzą o tym aby grać na fletni – nie mają pieniędzy, a ci których stać na naukę – nie mają chęci albo talentu.

Z. S. : Fletnia Pana wydaje się bardzo prostym instrumentem – kilka piszczałek różnej długości połączonych razem.

D. H. : Faktycznie tak to wygląda, ale żeby mieć dobry instrument, trzeba dobrego lutnika. Ważne są także materiały z których ten instrument jest wykonany. Najlepsze są piszczałki bambusowe, ale robi się także fletnie z jawora górskiego. W Bielsku – Białej jest wytwórnia fletni Pana, która sprzedaje instrumenty na całym świecie. Instrument wydaje się prosty. Dzisiaj nawet, bardzo sympatyczny ksiądz powiedział, że jest to bardzo fajny, lekki do noszenia instrument – nie tak jak wiolonczela czy kontrabas.

Z. S. : Pewnie fletnia Pana jest instrumentem wygodnym i prawie wszędzie można ją zabrać, ale aby tyle dźwięków wydobyć z kilkunastu piszczałek, to trzeba wielkich umiejętności.

D. H. : To prawda, że potrzebny jest dobry warsztat. W Polsce jest kilku dobrych fletnistów, którzy amatorsko grają na fletni Pana, ale żeby grać bardzo dobrze, to trzeba się uczyć w szkole muzycznej i studiować. Fletnia jak każdy instrument – jest wymagająca, ale naprawdę warto się uczyć na niej grać.

Z. S. : Gdzie najczęściej Pan występuje?

D. H. : W tych stronach najczęściej grałem do tej pory z organami w świątyniach, ale jutro w Bazylice Leżajskiej zagram z zespołem. Nasz program zatytułowaliśmy „Międzynarodowy turniej mistrzów” , a w składzie zespołu są: skrzypce, fletnia Pana, akordeon i kontrabas. Muzycy i instrumenty rywalizują ze sobą i prawie zawsze nasz program podoba się publiczności.

Z. S. : Tych, którzy nie mogli być na koncercie w Rzeszowie i Leżajsku, możemy jeszcze zaprosić na koncerty, które odbędą się niedaleko.

D. H. : Nie wszystkie daty i miasta pamiętam, ale wiem, że 20 lipca gramy z panem Markiem Stefańskim w Krośnie i serdecznie wszystkich na ten koncert zapraszam.

Z Dumitru Hareą z Mołdawii – mistrzem gry na fletni Pana, który na stałe mieszka w Polsce, rozmawiała Zofia Stopińska 2 lipca 2017r. w Katedrze Rzeszowskiej.

Pod batutą Bożeny Stasiowskiej - Chrobak

Zofia Stopińska : Poprosiłam dzisiaj o spotkanie panią dr Bożenę Stasiowską Chrobak – artystkę związaną od lat z Wydziałem Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego, świetną specjalistkę z zakresu dyrygentury chóralnej. Okazja jest szczególna, bo prowadzony przez Panią Chór Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego nie tylko występował z koncertami. Kilka dni temu dowiedziałam się, że jest już na rynku nowa płyta CD z muzyką Alfreda Schnittke , która nie jest znana szerokiemu gronu melomanów, może dlatego, że utwory tego kompozytora są trudne i wykonawcy rzadko zamieszczają je w programach koncertów. Skąd pomysł nagrania utworów tego kompozytora.

Bożena Stasiowska – Chrobak : Na płycie znajduje się „Requiem” na głosy solo, chór mieszany oraz zespół instrumentalny i Trzy pieśni religijne na chór mieszany. Pyta pani, skąd się wziął pomysł nagrania Requiem Alfreda Schnittke. Pięć lat temu zwróciła się z prośbą do Filharmonii Podkarpackiej Fundacja „Beksiński”, o przygotowanie „Requiem” do projektu multimedialnego, w którym ta muzyka towarzyszyłaby obrazom Zdzisława Beksińskiego. Powszechnie wiadomo, że malując swoje obrazy, Zdzisław Beksiński słuchał muzyki i były to m.in. utwory Alfreda Schnittke, a po „Requiem sięgał często. W pierwszej chwili nie rozumiałam wyboru Artysty, ale po pierwszym przesłuchaniu już wiedziałam dlaczego. Muzyka ta zawiera wiele bardzo głębokich i silnych emocji, które w połączniu z obrazami Beksińskiego wywierają niesamowite wrażenie. Ponieważ prowadzę chór, Filharmonia zwróciła się do mnie z prośbą, abym przygotowała „Requiem” Alfreda Schnittke. Pięć lat temu, pierwsze przygotowanie utworu było „drogą przez mękę”, bo jest to naprawdę bardzo trudne dzieło, podobnie jak inne utwory tego kompozytora. W partiach chóru zdarza się często, że na przykład, chór czterogłosowy dzieli się na i w pewnym momencie tych głosów jest dwanaście i w dodatku te głosy są przesunięte o sekundę. To bardzo trudne zadanie dla wykonawców nie specjalizujących się w muzyce współczesnej. Za pierwszym razem przygotowanie chóru do koncertu trwało sześć miesięcy – bardzo długo. Dzięki temu doświadczeniu znałam już doskonale utwór i tym razem mogłam przygotować chór w ciągu dwóch miesięcy. To mało czasu, bo przecież pracowałam z chórem akademicki a nie zawodowym. Jestem jednak zadowolona z końcowego efektu, bo udało nam się osiągnąć smutek i ciemne barwy, którymi „Requiem” jest nasycone, a także pojawiające się przebłyski nadziei.

Z. S. : Osobom, które miały sporadyczne kontakty z muzyką klasyczną może się wydawać, że Alfred Schnittke był Niemcem.

B. S. Ch. : Faktycznie, tak się może wydawać i w rodzinie ojca kompozytora można doszukiwać się korzeni niemieckich, ale Alfred Schnittke żył i działał w Związku Radzieckim, miał ogromne trudności z propagowaniem swojej muzyki i wykonywaniem własnych utworów. Otrzymywał bardzo dużo zamówień ze Stanów Zjednoczonych, gdzie wielokrotnie był zapraszany, ale nie otrzymywał zgody na wyjazdy poza granice Związku Radzieckiego. Pierwsze wykonanie „Requiem”, nie odbyło się pod tym tytułem, a jako muzyka do dramatu Schillera „Don Carlos”, wystawionego na deskach moskiewskiego teatru w 1975 roku. Producent sztuki zażyczył sobie, by sceneria przedstawiała kościół katolicki i to był pretekst do wykonania Requiem – kompozycji religijnej, a wiadomo, że w Związku Radzieckim nurt muzyki religijnej nie był oficjalnie aprobowany. Trzeba jeszcze dodać, że Alfred Schittke skomponował Requiem po śmierci matki i dlatego tyle w nim emocji żalu, smutku i przygnębienia. Nadzwyczajna jest w tym utworze Lacrimosa, chociaż Lacrimosy we wszystkich znanych mi Requiem są piękne, ale ta Lacrimosa jest inna i kojarzy mi się z wyrazem żałość. Trudno ująć to w słowach – trzeba po prostu posłuchać. Studenci mówili mi, że można posłuchać utworu na stronie wytwórni DUX , bo ta firma jest wydawcą płyty.

Z. S. : Alfred Schnittke był wielkim orędownikiem chóralnego śpiewu.

B. S. Ch. : Tak, Schnittke skomponował dużo utworów z przeznaczeniem dla chóru i wiele dużych dzieł wokalno - instrumentalnych w których chór odgrywa najważniejszą rolę. W będącym w kręgu naszych zainteresowań utworze mamy czternaście części, przy czym pierwsza i ostatnia część nazywają się tak samo – Requiem. To jest powtórzenie tej samej części, ale wiadomo, że inne emocje zawiera część I a zupełnie inne część finałowa.

Z. S. : Udało się Pani zaprosić do wykonania utworu także pięciu znakomitych solistów.

B. S. Ch. : Jestem szczęśliwa, że mogłam współpracować z takimi wspaniałymi śpiewakami. Sopranistka Katarzyna Oleś – Blacha – wspaniała wokalistka, niezwykle profesjonalna i cudowna, ciepła osoba. Monika Korybalska i Agnieszka Kuk – dwie sopranistki śpiewające także świetnie. Olga Maroszek – alt o przepięknej głębi, bardzo rzadko spotyka się głos o takiej barwie i Dominik Sutowicz – tenor, również znakomity. Wszystkim serdecznie dziękujemy za wielkie zaangażowanie, za serce i atmosferę w czasie nagrań. Nagrania trwały dokładnie 21 godzin. Soliści wprawdzie nie musieli przez cały czas być z nami, ale wszystkie partie śpiewali z towarzyszeniem chóru i Zespołu Instrumentalnego Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie. Jestem szczęśliwa, że mogłam pracować z tak znakomitymi muzykami nagrywając swoją pierwszą płytę.
Oprócz Requiem, na płycie są jeszcze trzy pieśni na chór mieszany, które Schnittke nazwał po angielsku „Three Sacred Songs”. Zastanawialiśmy się długo czy nazwać je pieśniami sakralnymi i zdecydowaliśmy, że wspólny tytuł będzie „Trzy pieśni religijne”. Te trzy utwory a cappella wydaje się, że są bardzo proste, utrzymane w stylistce rosyjskiej, prawosławnej, ale dla nas Polaków i naszych głosów jest to ogromne wyzwanie. Wprawdzie nasi mężczyźni nie posiadają takich basów jak Rosjanie, ale można powiedzieć, że nagranie jest dobre. Są to przepiękne trzy utwory , które nagraliśmy po raz pierwszy w dziejach fonografii. Kiedyś z prof. Grzegorzem Oliwą, szukając w różnych wydawnictwach pieśni Schnittke na chór znaleźliśmy te nuty i utwory znakomicie skomponowały się z Requiem.

Z. S. : W różnych tonacjach brązu utrzymana jest okładka płyty.

B. S. Ch. : To jest przepiękny obraz Zdzisława Beksińskiego, który znajduje się w Muzeum w Sanoku i firma Dux otrzymała zgodę na zamieszczenie miniaturowej jego kopii na okładce. Jest na tym obrazie wszystko o czym mówi Schnittke w Requiem. Na tle tych różnych odcieni brązu widzimy maleńkie światełko nadziei niesione przez człowieka. Pomimo smutku i żalu, którymi przepełnione jest Requiem, jest w tym utworze także chwila nadziei.
Chcę jeszcze podkreślić, że słuchając Requiem Alfreda Schnittke będą państwo zaskoczeni składem zespoły instrumentalnego, bo wśród instrumentów pojawiają się: gitara elektryczna, gitara basowa, ogromna sekcja perkusyjna - trzeba było zaangażować pięciu perkusistów, fortepian, organy, ale jest też trąbka. Po raz pierwszy spotkałam się z takim składem, a przygotowywałam chóry do wykonania wielu Requiem – skomponowanych w różnych epokach muzycznych.

Z. S. : Nagrania zostały zarejestrowane w Sali Filharmonii Podkarpackiej.

B. S. Ch. : Sala w naszej Filharmonii jest idealna do nagrań. Jest bardzo dobra akustyka i duża scena, co też było ważne, ponieważ uczestniczył w nagraniu bardzo duży chór, złożony z wszystkich studentów Edukacji Artystycznej i Wydziału Instrumentalnego. Ten utwór wymaga potęgi brzmienia, bo jak już wspomniałam, w kilku fragmentach potrzebny jest 12-głosowy chór.

Z. S.: Dużo jest nagrań Requiem Alfreda Schnittke?

B. S. Ch. : Znalazłam trzy nagrania, nie jestem pewna, ale nasze jest chyba czwarte i jest to pierwsze polskie utrwalenie tego utworu. Przygotowałam i nagrałam tę płytę z myślą o habilitacji do której się przygotowuję i mam nadzieję, że ocena naszej pracy będzie dobra. Bardzo dziękuję wszystkim artystom uczestniczącym w nagraniu, Dyrekcji Filharmonii Podkarpackiej i firmie Dux w której pracują wspaniali profesjonaliści.

Z. S. : Polecamy Państwa uwadze „jeszcze ciepłą” płytę, która ukazała się kilkanaście dni temu. Nagrania zrealizowano w Sali Koncertowej Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie od 14 do 16 marca 2017 r.
Z dr Bożeną Stasiowską – Chrobak rozmawiała Zofia Stopińska 14 czerwca 2017 r. Więcej na temat CD „Alfred Schnittke – Requiem” na tym blogu pod „Nowe płyty”.
Po wakacjach autorka obiecuje jeszcze jedną rozmowę z tą wspaniałą Artystką na temat pracy naukowo – dydaktycznej na Wydziale Muzyki UR, współpracy z Teatrem „Maska” w Rzeszowie i Filharmonią Podkarpacką.

Spotkanie z prof. Marią Korecką - Soszkowską

Niedawno polecałam Państwa uwadze nową płytę z muzyką Fryderyka Chopina w kreacjach prof. Marii Koreckiej – Soszkowskiej – wyśmienitej pianistki urodzonej na Podkarpaciu. Ponieważ jestem przez cały czas pod wrażeniem tych nagrań, poprosiłam wspaniałą pianistkę o spotkanie, aby porozmawiać nie tylko o najnowszym krążku, ale także o działalności artystycznej i pedagogicznej. W maju i czerwcu pani Profesor była bardzo zajęta, ale znalazło się jedno czerwcowe przedpołudnie i zostałam zaproszona do przytulnego, pełnego pamiątek mieszkania w Warszawie.

Zofia Stopińska : W czasie naszego krótkiego spotkania w Rzeszowie podczas IV Międzynarodowego Podkarpackiego Konkursu Chopinowskiego gratulowałam Pani, bo kilka dni wcześniej stałam się posiadaczką nowiuteńkiej świetnej płyty z utworami Fryderyka Chopina. Utrwalone zostały niepowtarzalne kreacje.

Maria Korecka – Soszkowska : Nagrałam 24 Preludia op. 28 Fryderyka Chopina oraz Andante spianato i Wielkiego Poloneza Es –dur op. 22 tegoż kompozytora. Nagranie Preludiów op. 28 to dla pianisty ogromne wyzwanie. Kiedyś, w czasie VII Konkursu Chopinowskiego, w którym brałam udział, można było grać 6 preludiów jako jeden utwór, natomiast  obecnie coraz częściej się spotyka nagrania, a także wykonania, wszystkich 24 Preludiów . To jest niezwykły cykl, stanowiący kalejdoskop emocji i nastrojów. Preludia należą do miniatur, ale w tym zestawieniu są bardzo zróżnicowane i bardzo trudne, do wykonania nawet dla doświadczonego pianisty. Potraktowałam te Preludia bardzo indywidualnie, nie sugerowałam się żadnymi nagraniami i kreacjami, które słyszałam, bo dla mnie sztuka jest wyrażeniem emocji. Moje emocje są związane – nie tylko, ale w dużej mierze z utworami Fryderyka Chopina.

Wychowałam się niedaleko Rzeszowa, bo w Strzyżowie nad Wisłokiem. Zaraz po wojnie w domach i na ulicach zamontowane były specjalne głośniki, w których słychać było program radiowy i często nadawane były utwory Fryderyka Chopina. Jako dziecko usłyszałam w takim trzeszczącym głośniku Balladę g-moll Chopina. Słuchając miałam nieprawdopodobne dreszcze - nigdy mi się już później nie zdarzyło w życiu i nie potrafię wyjaśnić, a nawet zrozumieć, na czym to poległa ta niezwykła emocja, może dlatego, że był to mój pierwszy kontakt z muzyką Chopina.  Dzisiaj ta Ballada g-moll, która w dzieciństwie zrobiła na mnie takie ogromne wrażenie, dlatego że jestem pedagogiem i słyszę ją setki razy w różnych wykonaniach młodych ludzi i często są one nie bardzo kompatybilne z tym, co powinno być w tej muzyce, robi mniejsze wrażenie. Wszystko zależy od tego, co człowiek z siebie daje. Muzyka wyraża emocje, których w zwykłym, normalnym życiu nie możemy okazać. To jest wyższy pułap. Wierzę w to, że są na tym świecie rzeczy, których nie widzimy i nie możemy ich zrozumieć. Może to jest złudzenie, ale mnie sztuka daje samopoczucie bycia artystą. Jednak nie zawsze się bywa artystą, są dni kiedy jest się  jedynie dobrym rzemieślnikiem. Kiedy wiem, że jestem artystką, to czuję, że unoszę się na inny poziom rzeczywistości. Uważam, że wówczas zaczyna się sztuka. Nie myślę wówczas o zapisie nutowym, nie czuję materii, a odczuwam jedynie nieprawdopodobne uduchowienie. Wielokrotnie słyszałam stwierdzenia, że sztuka jest blisko religii. Nie wiem czy dotyczy to sztuki współczesnej, ale tej romantycznej i z wcześniejszych okresów, to są jakieś związki z istotą wyższą. To jest piękne. Ponieważ ciągle jestem pełna energii i w dobrej formie, to staram się tak grać, żeby mieć tę wewnętrzną iluminację i czuję, że wówczas moja gra trafia do serc słuchaczy. Czasem widzę kątem oka jak ocierają łzy wzruszenia i utwierdzam się w przekonaniu, że dobrze gram.

   Wracając do nagrań zamieszczonych na mojej najnowszej płycie i Wielkiego Poloneza Es-dur – to jest najpiękniejszy z polonezów w stylu brillante napisanych przez Chopina, pełen fantazji, wigoru i przede wszystkim polski. Grający musi te cechy, a przede wszystkim polskość, tego utworu, podkreślić. Poprzedzające Wielkiego Poloneza Es –dur, wypływające z ciszy Andante spianato, jest także niezwykłej urody. Tylko Chopin mógł coś tak pięknego napisać. Tyle mogę powiedzieć o utworach zamieszczonych na płycie – reszta należy do odbiorców, którzy zechcą posłuchać tej płyty.

Z. S. : Ile płyt z muzyka Fryderyka Chopina Pani nagrała?

M. K. S. : Nagrałam w sumie sześć płyt wyłącznie z utworami Chopina, jeszcze dla Polskich Nagrań utrwaliłam płytę z utworami muzyki polskiej – Szymanowski, Zarębski, Chopin. Nagrałam też jako pierwsza całą płytę z utworami Zarębskiego, która bardzo się podobała, ale było to jeszcze w czasach PRL-u i nie było żadnych możliwości na dystrybucję  tego krążka w krajach Zachodniej Europy. Dzisiaj jest zupełnie inaczej, ale możliwości są często tylko pozornie większe. Każdy może stawać do dowolnego konkursu, uczestniczyć w kursach i różnych warsztatach na całym świecie, na własny koszt nagrać płytę, ale opieką są objęte – może po Konkursie Chopinowskim jedna czy dwie osoby – a gdzie jest całe środowisko. Jest wiele niesprawiedliwości, bo utarło się, że jeżeli ktoś nie zrobi wielkiej kariery do 25. roku życia, to może się „kłaść do grobu”. Bo jak się nie ma możliwości rozwoju artystycznego, to tak jakby położyć się do grobu, a przecież każdy człowiek, każdy artysta inaczej się rozwija. Mamy wiele przykładów wspaniałych sławnych muzyków, którzy zaczęli grać tak dobrze, że poruszali i wyzwalali emocje u odbiorców dopiero w późniejszym wieku. Rozwój artysty to bardzo złożony proces.

Z. S. : Uwielbia Pani Chopina, ale utwory tego genialnego twórcy stanowią niewielką część w Pani repertuarze.

M. K. S. : Uwielbiam dzieła Fryderyka Chopina, ale bardzo cenię także utwory wielu innych kompozytorów – na przykład dla mnie muzyka Schuberta jest także wzniosła i można się w niej „zatracić”. Bardzo lubię grać utwory Schumanna, Bacha, Beethovena i wielu innych kompozytorów, ale nowoczesne, eksperymentalne utwory raczej do mnie nie przemawiają. Myślę, że są to formy przejściowe. Jest kilku współczesnych  polskich kompozytorów, którzy w poszukiwaniu własnego stylu sięgnęli po melodie dawnych polskich pieśni religijnych – dobrym przykładem może być pieśń „Święty Boże” – ile razy ją słyszymy, czujemy dreszcz emocji. Uważam, że muzyka, która sięga do korzeni ludowych czy religijnych przetrwa, oprze się wszystkim zawirowaniom historycznym czy czasowym i pozostanie zawsze wielką sztuką.

Z. S. : Powiedziała Pani, że muzyka Chopina zafascynowała Panią w czasach dzieciństwa, kiedy usłyszała Pani Balladę g-moll w głośniku wszechobecnej wówczas radiofonii przewodowej. Nie był to chyba pierwszy kontakt z muzyką klasyczną?

M. K. S. : Zaczęłam grać, jak miałam 5 lat i była to zasługa mojej mamy. Mam słuch absolutny . Mama wspominała wielokrotnie, że jako malutka dziewczynka śpiewałam w kościele wszystkie intonowane przez organistę pieśni bardzo czysto. Muzyka wkrótce stała się miłością mojego życia i postanowiłam zostać muzykiem. Obrałam piękną drogę, postanowiłam zostać pianistką, ale to trudna droga. Wczoraj po koncercie podeszła do mnie pani i zapytała jak długo ćwiczę. Zgodnie z prawdą powiedziałam, że nie tak dużo jak kiedyś w czasie studiów, ale cztery lub trzy godziny muszę spędzić codziennie przy fortepianie. Trzy godziny to jest minimum. Fortepian jest bardzo zazdrosny i nie uznaje żadnych wymówek. Mówiłam już, że zaczęłam grać dzięki mamie. Jako dziecko uczęszczałam na lekcje fortepianu do pani Władysławy Durskiej, a później do pani Janiny Stojałowskiej. Później przenieśliśmy się do Krakowa, ale jeszcze wcześniej ucząc się w Rzeszowie, uczestniczyłam w Krakowie w konkursie mozartowskim i zauważył mnie prof. Henryk Sztompka. Ten wybitny artysta przyjął mnie do siebie i uczył mnie fortepianu w średniej szkole muzycznej oraz przez trzy pierwsze lata studiów ( do śmierci). Pamiętam jak rozmawiając z moim ojcem powiedział : „Czy pan zdaje sobie sprawę, że jeżeli córka ma zostać profesjonalną pianistką, to pan ją oddaje do klasztoru?”. Nie czułam się jak w klasztorze, ale muzyce trzeba się całkowicie poświęcić. Profesor Sztompka zawsze powtarzał swoim studentom – „…muzyka jest w technice, ale nie polega ta technika na szybkim przebieraniu palcami, tylko w technice wydobycia z fortepianu właściwego dźwięku o odpowiedniej kolorystyce. To jest podstawa”. Pracowałam nad tym całe życie. Nie zawsze mi to wychodziło. Pamiętam, jak byłam na studiach w Wiedniu u prof. Dietera Webera, który był znakomitym znawcą techniki pianistycznej i też wiele od niego się nauczyłam. Od każdego mojego pedagoga wiele się nauczyłam, ale także dużo pracowałam sama. Kiedy sama zaczęłam uczyć, najwięcej uwagi poświęcałam w pracy ze studentami właśnie technice. W zależności od talentu i wytrwałości - nie wszyscy moi wychowankowie są wybitnymi pianistami, ale wszyscy dobrze grają na fortepianie – pracują w szkołach i na uczelniach, koncertują kameralnie, a część także solowo. Studentkom , które trafiają do mojej klasy zawsze powtarzam, że muszą tak pracować nad techniką, aby później, kiedy wyjdą za mąż i będą miały rodziny, starczyło im na ćwiczenie trzy lub cztery godziny dziennie. Nie można  spędzać przy fortepianie ośmiu, dziesięciu, czy więcej godzin codziennie. To jest niemożliwe, a ponadto człowiek sztuki musi także zbierać doświadczenia świata zewnętrznego – musi mieć czas na interesowanie się poezją, literaturą, malarstwem i wszystkim, co go otacza, bo inaczej będzie tylko wystukiwał nuty na fortepianie, a to nie jest sztuka.

Z. S. : Działalność koncertową rozpoczęła Pani w 1962 roku. Występowała Pani z większością orkiestr filharmonicznych działających w Polsce, a także za granicą mi.in. w Niemczech, Rumunii, Turcji, na Ukrainie i Kubie. Brała Pani udział w licznych festiwalach w Polsce oraz poza granicami: Brno, Mariańskie Łaźnie, Gandawa, Ankara, Druskienniki, Brześć, Visaginas – wykonując bardzo różnorodny repertuar, często była to muzyka bliska naszym czasom.

M. K. S. : Grałam często nawet utwory kompozytorów żyjących. Wykonywałam dużo dzieł Prokofiewa, Szostakowicza, a także twórców hiszpańskich.

Z. S. : W 1978 roku zdobyła Pani w Santiago de Compostella – Premio Jose Miguel Ruiz Morales, jedyną nagrodę przyznawaną za najlepszą interpretację muzyki hiszpańskiej w czasie miesięcznego Międzynarodowego Festiwalu.

M. K. S. : Tak, kiedyś „podróżowałam tą muzyką”. Poznałam dobrze iberyjską muzykę ludową i tańce tego regionu, ale wiele zawdzięczam także swojej intuicji. Pierwszy raz pojechałam do Hiszpanii do Santiago de Compostella. Tam jest festiwal, kurs i konkurs, i trwa ta impreza cały miesiąc. Wówczas profesor hiszpański  powiedział, że czuję hiszpańską muzykę lepiej niż Hiszpanie. Może nawet nie powinnam tego mówić, ale mam pewien rodzaj intuicji i temperamentu, który pozwala mi bardzo szybko poczuć pewne istotne niuanse – intuicyjnie. Moje przygoda z muzyką hiszpańską rozpoczęła się od Suity hiszpańskiej – Isaaca Albeniza. Grałam ją w całości w podczas  moich występów organizowanych przez Warszawskie Towarzystwo Muzyczne w Pomarańczarni w Łazienkach. Grało się tam przez cały tydzień – od poniedziałku do niedzieli i nie były to łatwe warunki, bo fortepian nie najlepszy, a akustyka pałacowa także nie sprzyjała. Trzeba było przygotować program dla szerokiego grona publiczności. Do ”Suity hiszpańskiej” dodałam kilka innych utworów muzyki iberyjskiej – m.in. „Noce w ogrodach Hiszpanii’ – Manuella de Falli. I tak to się zaczęło.  Drugi cykl składał się z utworów Piotra Czajkowskiego – grałam na przykład „Cztery pory roku”.  Później opracowałam recitale złożone z utworów: Beethovena, Schumanna i dużo muzyki polskiej zawsze grałam, bo uważam, że muzyka polska poza Chopinem i Szymanowskim jest mało znana. Znakomite utwory Ignacego Jana Paderewskiego są także niedocenione. Wiadomo, że Fryderyk Chopin był geniuszem, ale w tym samym czasie było kilku bardzo dobrych kompozytorów, których „przykryła” sława Chopina, a teraz coraz częściej wykonuje się ich utwory. Komponowały także kobiety, które tworzyły utwory nieco lżejsze, bardziej salonowe , ale piękne utwory. Jak się tylko chce, to można wiele ciekawych polskich utworów odnaleźć i grać.

Z. S. : Bardzo długo poświęcała się Pani wyłącznie karierze solowej i dopiero po latach zdecydowała się Pani na pracę pedagogiczną.

M. K. S. : Faktycznie ale ja zawsze się czułam przede wszystkim pianistką, która ma się spełniać na estradzie i to było założenie mojego życia. Ponadto jestem człowiekiem o ogromnym poczuciu wolności i nie wiem, czy bym się dobrze czuła w roli asystenta, bo rozpoczynając pracę pedagogiczną od razu miałam swoją klasę. Wielu koncertujących muzyków zaczyna uczyć ze względu na uwarunkowania rodzinne, inni chcą mieć bezpieczeństwo finansowe w postaci etatu. Wiele rzeczy od nas w życiu zależy, ale także jest wiele sytuacji, które są „gdzieś tam” zapisane dla nas. Głęboko wierzę w przeznaczenie, nie ulegam depresjom pomimo różnych trudnych sytuacji, które miałam w życiu, bo każdy je ma. Dziękuję Bogu za każdy dzień i myślę, że sobie szczęśliwie do końca wyznaczonej tam gdzieś w górze drogi dożyję i dogram.

Z. S. : Należy podkreślić, że zdążyła Pani wykształcić wielu pianistów.

M. K. S. : Ostatnio policzyłam, że już trzydzieści osób pod moim kierunkiem ukończyło studia pianistyczne. Było kilku doktorantów, a kilku czeka na przewód doktorski. To sporo, bo przecież rozpoczęłam pracę pedagogiczną już pod czterdziestce.

Z. S. : Czy praca pedagogiczna od początku dawała Pani satysfakcję? Lubi Pani uczyć?

M. K. S. : Rozpoczynałam pracę pedagogiczną w Turcji, w Ankarze. Bardzo lubiłam swoich studentów i oni także na każdym kroku okazywali mi swoją wdzięczność. W pewnym momencie pomyślałam sobie – dlaczego ja tylko w Turcji uczę, dlaczego ja tego co już dobrze wiem, nie przekazuję Polakom.

Dowiedziałam się, że potrzebują doświadczonego pedagoga w Akademii Muzycznej Grażyny i Kiejstuta Bacewiczów w Łodzi. Wróciłam z Ankary, zatrudniłam się w Łodzi i do dzisiaj tam pracuję.

Z. S. : Będąc profesorem zwyczajnym Akademii Muzycznej w Łodzi, często jest Pani zapraszana, aby oceniać  innych w charakterze jurora ważnych konkursów. To zupełnie inna, bardzo trudna  i odpowiedzialna praca.

M. K. S. : Ocenianie jest bardzo trudne. Jak zaczęłam samodzielną pracę pedagogiczną, kiedy trzeba być skupionym i pewnym swoich racji, a na początku odczuwałam niepokój wystawiając oceny, czy są one sprawiedliwe, bo nikogo nie chciałam w życiu skrzywdzić, zwłaszcza w tak delikatnej materii jaką jest pianistyka. Dzisiaj natomiast wystarczy mi kilka dźwięków i już wiem, co grająca osoba potrafi. Pomaga mi wielkie doświadczenie. Na konkursach chopinowskich nie mam problemów, bo doskonale znam wszystkie utwory i kiedyś sama je grałam. Osoba która sama nie gra, nie jest w stanie ocenić, bo nie słyszy każdej nuty, każdego pedału. Musi się mieć ogromne doświadczenie własne. Trzeba także rozpoznać, kiedy ktoś jest bardzo utalentowany, ale ma wielką tremę, która rzutuje na ogólny wynik. Nie można takiej osoby skreślić od razu. Ma pani świętą rację – zasiadanie w jury konkursów jest zadaniem bardzo trudnym i szalenie odpowiedzialnym. Jeżeli się ma przekonanie moralne, że w życiu liczy się przede wszystkim to, żeby człowiek mógł spojrzeć w lustro i nie brzydzić się sobą – decydować się powinny na ocenianie innych tylko takie osoby, które w to wierzą.  Jest jeszcze wiele innych warunków. Nie powinni być zapraszani do oceniania ciągle ci sami pedagodzy. W konkursie nie powinni brać udziału uczniowie osób, które oceniają. Problemów jest dużo. Wszystko powinno być ustawowo rozwiązane. Uważam, że na poziomie podstawowych i średnich szkół muzycznych jest sprawiedliwie. Im wyżej, tym więcej problemów, bo w grę wchodzą wielkie kariery i wielkie pieniądze. A ja już jestem w tym wieku, że postanowiłam sobie mówić tylko prawdę i nie muszę się nikogo bać. Najważniejsze, co osiągnęłam w życiu, to moja wewnętrzna wolność. Gdybym drugi raz żyła, to chciałabym być jeszcze lepszą pianistką.

Z panią prof. Marią Korecką – Soszkowską rozmawiała Zofia Stopińska  6 czerwca 2017 roku w Warszawie

Wieczory Muzyki Organowej i Kameralnej

Zofia Stopińska : Z panem Markiem Stefańskim rozmawiam przed inauguracją 26. Festiwalu „Wieczory Muzyki Organowej i Kameralnej w Katedrze i Kościołach Rzeszowa”. Ten Festiwal rozpoczyna się dzisiaj, ale od dwóch dni Pan już jest w Rzeszowie, chociaż wszelkie sprawy organizacyjne przygotowane zostały wcześniej, ale przygotowuje się Pan do dwóch koncertów, a organy są takim instrumentem na którym nie można grać bez kilkugodzinnej próby.

Marek Stefański : Niewielu jest instrumentalistów, którzy nie dysponują swoim instrumentem i w pierwszej kolejności należy wymienić organistę, ponieważ mało tego, że nie ma on możliwości żeby podróżował ze swoim instrumentem, to bardzo rzadko zdarza się, że organista posiada w domu organy. Pianista także najczęściej gra na instrumencie, który spotka, ale znamy sławnych pianistów, którzy wożą swoje fortepiany, a najlepszym przykładem jest Krystian Zimerman, który podróżuje z dwoma fortepianami. Także Glenn Gould jeździł ze specjalnie przez siebie przekonstruowanym instrumentem i słynnym skrzypiącym stołeczkiem . Natomiast organista musi grać na instrumencie zbudowanym w miejscu koncertu. Mało tego, tak jak fortepiany są zbliżone do siebie i w instrumentach współczesnych renomowanych firm różnice są już subtelne – dotyczy to mechanizmu i brzmienia instrumentów – tak w przypadku organów za każdym razem ma się do czynienia z radykalnie różnymi instrumentami. Nawet jeśli instrumenty pochodzą z tej samej epoki, to nie ma dwóch instrumentów do siebie podobnych.

Druga sprawa dotyczy akustyki wnętrz, w których są zbudowane organy. Mówimy tutaj w większości o kościołach, ponieważ to jest środowisko naturalne dla muzyki organowej, a wiadomo, że akustyka w kościołach jest bardzo zróżnicowana. Od wspaniałej akustyki w kościołach dawnych : romańskich (które nie zawsze były wyposażone w organy), poprzez gotyk, barok i późniejsze. Akustyka też jest w obrębie tych kościołów różna, ponieważ może być akustyka duża – tak jak w barokowym pięknym kościele świętych Piotra i Pawła w Krakowie. Może być akustyka mniejsza w dużym kościele, jak na przykład w Bazylice Bernardynów  w Rzeszowie, czy w podobnym kościele akustyka, większa i przykładem może być Bazylika Bernardynów w Leżajsku. Koncertujący organista za każdym razem ma radykalnie różne warunki. To jest trudne i dobrze jest być w miejscu koncertu dzień lub dwa wcześniej i poznać instrument oraz specyfikę miejsca, w którym będzie się wykonywało muzykę, ale jednocześnie jest to bardzo interesujące i nie ma tutaj miejsca na rutynę. Za każdym razem trzeba nawet do tych samych utworów podchodzić od nowa – usłyszeć muzykę za każdym razem w innych warunkach. Jest to bardzo inspirujące dla wykonawcy.

Z. S. : Podczas 26. edycji Festiwalu, zasiądzie Pan dzisiaj przy organach w Bazylice Ojców Bernardynów, a jutro zagra Pan na organach Katedry Rzeszowskiej – instrumencie, który bardzo dobrze znamy, bo tam odbywa się najwięcej koncertów organowych w Rzeszowie. Ale nawet znany instrument za każdym razem brzmi trochę inaczej.

M. S. : Wczoraj, kiedy poszedłem rano pograć  do Katedry w Rzeszowie, czyli dwa dni przed koncertem niedzielnym, przypomniałem sobie nasze wspólne pierwsze spotkanie w Katedrze – dokładnie 26 lat temu w czerwcu, kiedy odbył się pierwszy koncert festiwalu o nazwie „Wieczory Muzyki Organowej” w Kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa. Kościół nie był jeszcze katedrą, a festiwal nie posiadał jeszcze wątku kameralnego, koncerty odbywały się wyłącznie w tym kościele. Przypomniałem sobie i zagrałem sam dla siebie Preludium D – dur – Dietricha Buxtehudego, które nagrywaliśmy podczas pierwszego koncertu w ramach I Festiwalu.

Dzisiaj i jutro będę grał na radykalnie różnych instrumentach. W Katedrze Rzeszowskiej  organy mają 27 lat i można mówić, że to są nowe organy. Natomiast Bazylika Ojców Bernardynów w Rzeszowie – drugi kościół diecezji rzeszowskiej po Katedrze pod względem rangi, jest dla mnie bardzo inspirującym miejscem – piękna nawa Bazyliki i bardzo ciekawy instrument. Siedem lat temu organy zostały przebudowane – wcześniej stan instrumentu był katastrofalny i nic nie dało się na nim zagrać. Dzięki inicjatywie Ojców Bernardynów ten instrument został gruntownie przebudowany. Mamy mechaniczną trakturę gry i rejestrów, skutkiem czego nawiązał troszeczkę do organów w Leżajsku i zyskał przez to cechy quasi instrumentu barokowego. Było też sporo ingerencji w dyspozycji i w tej chwili jest to bardzo sprawny technicznie instrument, dobrze brzmiący i gra na tym instrumencie sprawia mi przyjemność.  W Katedrze i w Bazylice Bernardynów w Rzeszowie znajdują się dwa radykalnie różne instrumenty, które dzieli ponad 250 lat różnicy w czasie, a na tle innych instrumentów organowych w Rzeszowie i w diecezji rzeszowskiej wyróżniają się i dlatego wybrałem te miejsca do grania.

Z. S. : Z pewnością wykona Pan na tych instrumentach utwory organowe i  zabrzmią one także z innym instrumentem.

M. S. : Tak, ale na przykład w przypadku koncertu w Katedrze Rzeszowskiej rola organów jako instrumentu solowego będzie znikoma, ponieważ tylko Elegia – Gabriela Faure zostanie wykonana jako utwór solowy, w innych organy będą towarzyszyć chórowi i fletni Pana. Natomiast w Bazylice Bernardynów to będzie proporcja zrównoważona, ponieważ program solowy obejmuje utwory barokowe z niemieckiej szkoły „około bachowskiej”, bo jest i Dietrich Buxtehude, jest Johann Gottfried Walther i Johann Ludwig Krebs, czyli dwóch ulubionych uczniów Johanna Sebastiana Bacha. Program solowy zaprezentuje organy w szacie barokowej, natomiast wspólnie z puzonem (rzadko się zdarza że organy grają z puzonem), wykonamy szeroki przekrój muzyki – od baroku poczynając po utwory współczesne, jak chociażby Jana Sandstroma  piękną pieśń „Song Till Lotta”. 

Z. S. : Dzisiaj na puzonie grać będzie znakomity artysta Tomasz Stolarczyk, a jutro na fletni Pana zagra Dumitru Harea. Fletnia Pana zawsze urzeka swoim brzmieniem wszystkich.

M. S. : Tak i dlatego po raz drugi w Rzeszowie wystąpi Dumitru Harea na wyraźne życzenie sympatyków naszego Festiwalu. Kilka lat temu Dumitru Harea grał w Kościele św. Krzyża w Rzeszowie razem z organistą Jakubem Garbaczem i od tej pory ciągle pytano mnie, kiedy ta fletnia zabrzmi jeszcze raz i dlatego tym razem Dumitru Harea zaprezentuje się w dużym wnętrzu, bo w Katedrze, i zmieści się tam bardzo dużo osób.

Puzonista pan Tomasz Stolarczyk jest synem znakomitego puzonisty pana Zdzisława Stolarczyka, od lat grającego w Narodowej Orkiestrze Symfonicznej Polskiego Radia, pierwszego puzonisty Filharmonii Krakowskiej i prowadzącego klasę puzonu w Akademii Muzycznej w Krakowie. Organy i puzon, to również bardzo ciekawe połączenie, a w dodatku organy w Bazylice Ojców Bernardynów w Rzeszowie, posiadają w sekcji pedałowej głos o nazwie puzon. Dojdzie do spotkania puzonu – głosu organowego z puzonem – instrumentem, do którego powietrze pompowane  będzie nie poprzez miech (jak w organach), ale poprzez płuca.

Z. S. : W Katedrze Rzeszowskiej pewnie często występuje Katedralny Chór Chłopięco – Męski „Pueri Cantores Resovienses pod dyrekcją Marcina Florczaka, ale w ramach Festiwalu w Katedrze i Kościołach Rzeszowa, bardzo dawno tego zespołu nie słuchaliśmy.

M. S. : Faktycznie bardzo dawno tego Chóru nie było i wystąpił chyba tylko dwa razy w całej historii Festiwalu jeszcze za czasów pani Urszuli Jeczeń – Biskupskiej. Godzi się, aby Chór Katedralny wystąpił po latach znowu, tym bardziej, że jest to dla niego także rok szczególny, ponieważ we wrześniu po raz pierwszy odbędzie się w Rzeszowie Kongres Chórów Pueri Cantores. Z całego świata przyjadą zespoły chóralne, a Chór „Pueri Cantores Resivienses” będzie gospodarzem tego Kongresu. Trwają intensywne przygotowania organizacyjne, a także repertuarowe, bo rzeszowski chór chce wypaść jak najlepiej w konfrontacji z innymi zespołami.

Z. S. : Mamy w rękach programy całego Festiwalu, a do rąk słuchaczy, którzy przyjdą na koncert, trafi on dopiero przed koncertami w Bazylice Bernardynów i w Katedrze Rzeszowskiej. Proszę krótko powiedzieć o następnych koncertach.

M. S. : W niedzielę 16 lipca o godzinie 20:00 z recitalem organowym wystąpi pan Bogdan Narloch, który działa w Koszalinie i w  przepięknej Katedrze Koszalińskiej organizuje jeden z najstarszych polskich festiwali organowych. Następnie 23 lipca w jednym z najpiękniejszych polskich kościołów – Kościele św. Krzyża, gdzie są bardzo ciekawe, chociaż w niezbyt dobrym stanie organy (ale rekompensatą będzie wspaniałe wnętrze), po raz pierwszy na naszym festiwalu zagra pan Piotr Rojek – profesor Akademii Muzycznej we Wrocławiu, a na flecie grać będzie pani Edyta Fil – Polka mieszkająca na stałe w Rosji. Jeszcze w Lipcu (29 lipca) będziemy gościć często występującego na naszym Festiwalu pana prof. Andrzeja Chorosińskiego i jego brawurowe wykonania najrozmaitszych transkrypcji, w których się specjalizuje, zawsze pozostają w pamięci słuchaczy. Część utworów wykona wspólnie z basem – panem Marcinem Wolakiem. 30 lipca wystąpi w Katedrze gość z Mediolanu – organista Carlo Tunesi, a 6 sierpnia w tej samej świątyni po raz pierwszy wystąpi na tym Festiwalu pan Witold Zaborny – adiunkt w Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach. Festiwal zakończy się 15 sierpnia w Kościele Wniebowzięcia NMP w Zalesiu, a wystąpią nasi stali goście – organista pan prof. Roman Perucki i jego żona Maria Perucka (skrzypaczka), Chór „La Strada” pod dyrekcją pana Jacka Beresia, a solistą będzie pan Wiesław Siewierski – organista Katedry Rzeszowskiej. W Rzeszowie szykuje się w sumie osiem koncertów do 15 sierpnia. Jarosławskie Opactwo już siedem lat temu zaistniało w kalendarzu naszych koncertów. Jest to przepiękne miejsce zwane nawet polskim  Carcassonne, bowiem jest to warowne Opactwo okolone murami z basztami strzelniczymi i z pięknym, niedużym kościołem pod wezwaniem św. Mikołaja i św. Stanisława Biskupa. Warto zaznaczyć, że całe wyposażenie tego kościoła, łącznie z organami, zostało przeniesione z Kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa z Przemyśla, który to kościół został przekazany na katedrę obrządku grekokatolickiego. W Jarosławskim Opactwie zaplanowane zostały cztery koncerty : 8 i 15 lipca powtórzone zostaną koncerty, które odbędą się w Rzeszowie, zaś 29 lipca z recitalem wystąpi pan Jan Szydło – organista łańcuckiej Fary i dyrektor Szkoły Muzycznej i na zakończenie wystąpi pan Mateusz Rzewuski - młody polski organista, absolwent Hochschule für Musik w Lubece, a tydzień temu został zwycięzcą I Międzynarodowego Konkursu Organowego , który odbył się na organach Filharmonii i Opery Podlaskiej w Białymstoku.                                     Zostały jeszcze zaplanowane dwa koncerty w Starej Wsi w Bazylice Jezuitów. Tam trzy lata temu zostały oddane do użytku nowe organy – jest to mechaniczny, neobarokowy instrument. Zobaczymy jak sprawdzi się podczas koncertów w tym pięknym miejscu.

Z. S. : Wakacje pewnie będą pracowite, wypełnione koncertami.

M. S. : Będę miał jeszcze trochę innych obowiązków. Kilka miesięcy temu otworzył się w mojej działalności nowy nurt – zostałem obdarowany kilkoma recenzjami w przewodach habilitacyjnych i doktorskich. Bardzo mnie te nowe obowiązki wciągnęły. Dostaję do oglądu dokumentację osób, których nazwiska znam z działalności organowej i mogę dowiedzieć się jak dokładnie przebiega ich działalność koncertowa. Otrzymuję do zrecenzowania bardzo ciekawie napisane wykłady habilitacyjne i prace doktorskie. Dzięki temu także sam się dużo uczę – szczególnie czytając rozprawy doktorskie bardzo dobrze napisane.

Tak jak pani powiedziała lato, a właściwie cztery miesiące : czerwiec, lipiec, sierpień i wrzesień to bardzo pracowity czas dla organistów. Bardzo się cieszę, że tych spotkań z instrumentami reprezentującymi różne style i epoki – począwszy od jednych z najstarszych w Polsce organów w Kazimierzu Dolnym, poprzez instrumenty baroku jak chociażby organy we Fromborku, następnie instrumenty romantyzujące jak w Katedrze w Koszalinie czy Święty Krzyż gdzie zagram po raz pierwszy. Najbliższe miesiące będą wypełnione intensywną pracą.

Dzisiaj zapraszam do Bazyliki Ojców Bernardynów w Rzeszowie o 19:30, a jutro do Katedry Rzeszowskiej o godzinie 20:00.

Z dr hab. Markiem Stefańskim - Dyrektorem Festiwalu "Wieczory Muzyki Organowej i Kameralnej w Katedrze i Kościołach Rzeszowa" rozmawiała Zofia Stopińska 1 lipca 2017 roku.

Rozpoczynają się 43. Kursy Muzyczne w Łańcucie

Zofia Stopińska : Uroczystym koncertem 1 lipca o godz.19:00  w Filharmonii Podkarpackiej rozpoczną się 43. Międzynarodowe Kursy Muzyczne im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie. O tym wydarzeniu, a także o przebiegu Kursów mówi pan Krzysztof Szczepaniak – prezes Stowarzyszenia Międzynarodowe Kursy Muzyczne im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie.

Krzysztof Szczepaniak: Po raz 43. Spotkamy się w Filharmonii Podkarpackiej ze znakomitą Orkiestrą tej Filharmonii, która będzie towarzyszyła solistom – uczestnikom naszych Kursów, laureatom międzynarodowych konkursów, którzy mimo młodego wieku mają na swoim koncie pewne osiągnięcia. Chcemy ich tym koncertem także promować i jednocześnie pokazywać pozostałym uczestnikom kursu, jaka powinna być droga uczestnika naszych Kursów, młodego artysty z ambicjami, ale przede wszystkim z predyspozycjami. Występ tych młodych artystów z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej inauguruje tegoroczną edycję Kursów i jestem przekonany, że będzie wspaniałym wydarzeniem, bo w programie znajdą się fragmenty koncertów d-moll i fis-moll – Henryka Wieniawskiego w wykonaniu Marty Gębskiej i Wiktora Dziedzica, oraz Rapsodia węgierska - Davida Poppera w wykonaniu Wojciecha Bafeltowskiego znakomitego wiolonczelisty warszawskiego. Dyrygował będzie Ruben Silva.

Z. S. : W Łańcucie już trwają przygotowania do tego wielkiego, trwającego miesiąc wydarzenia, a pierwsze zajęcia odbędą się już 1 lipca. Młodzi wioliniści w zależności od wieku i zainteresowań  mogą uczestniczyć w różnych kursach.

K. Sz. : Oczywiście, prace organizacyjne trwają już od kilku dni. Szkoła Muzyczna w Łańcucie już jest zdominowana przez pracowników Kursów Muzycznych.   1 lipca od rana będzie rejestracja i przydział do profesorów oraz pierwsze spotkania w klasach i ustalenia planu zajęć.  Nasza oferta jest bardzo bogata, bo oprócz zajęć indywidualnych oferujemy im także zajęcia w orkiestrze kursowej, w zespołach kameralnych, zajęcia z kształcenia słuchu, wykłady teoretyczne prowadzone m.in. przez znakomitego  krytyka muzycznego Józefa Kańskiego, zajęcia teoretyczne dla nauczycieli, rodziców, ale także i studentów – prowadzone przez poszczególnych pedagogów z zakresu bardzo szczegółowej metodyki. Najmłodsi mogą spotykać się z panią Dorotą Obijalską – znakomitą pedagog, która specjalizuje się w nauczaniu małych dzieci i jest jednocześnie kompozytorem wielu utworów, które te dzieci grają, aż po zajęcia w klasach mistrzowskich na przykład u  prof. Edwarda Zienkowskiego z Wiednia z uczestnikami, którzy przygotowują się do konkursów międzynarodowych i reprezentują już „wyższą szkołę jazdy”. Trzeba także wspomnieć o kursie metodycznym dla pedagogów szkół muzycznych oraz studentów kierunku pedagogika muzyczna. Koszty dydaktyczne kursu metodycznego pokrywa Centrum Edukacji Artystycznej.

Z. S. : Na Międzynarodowe Kursy Muzyczne do Łańcuta przyjeżdżają od lat znakomici wirtuozi i pedagodzy – przeważnie co roku ci sami, ale prawie każdego roku ktoś nowy dołącza do tego grona.

K. Sz. Jest to naturalne i oczywiste. Ja w czasie mojej kilkudziesięcioletniej pracy w czasie Kursów mam przyjemność, bo to jest duża przyjemność, obserwować jak z małego uczestnika wyrasta znakomity artysta, dzisiaj uznawany, szanowany pedagog, który podejmuje zajęcia na naszych Kursach. Wymienię  Janusza Wawrowskiego – malutki chłopaczek przyjechał z rodzicami kilkanaście lat temu i rozpoczynał tutaj swoją przygodę edukacyjną. Dzisiaj jest znakomitym artystą nie tylko polskich scen i pedagogiem. Natan Dondalski, który po raz pierwszy pojawi się na naszych kursach jako pedagog, ale swego czasu był objawieniem wśród uczniów polskich szkół artystycznych. Podobnie Agnieszka Marucha, która w tym roku po raz drugi się pojawi jako pedagog. Prof. Tomasz Strahl także kiedyś zaczynał spotkania z łańcuckimi Kursami jako uczeń, a dzisiaj jest już dziekanem szacownego Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie i jedną z najwybitniejszych postaci w światowej wiolinistyce. Można by było jeszcze wymienić  sporo nazwisk.

Z. S. : Niedawno, bo  25 czerwca miałam przyjemność rozmawiać z panem Rafałem Zambrzyckim, było to w Mielcu na inauguracji Festiwalu Muzycznego. Jako dziecko także przyjeżdżał do Łańcuta, a aktualnie występuje jako solista, jest koncertmistrzem Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach i prowadzi tam także Orkiestrę Smyczkową. Pan Rafał Zambrzycki także miło wspominał te czasy, kiedy jako bardzo młody człowiek doskonalił swoje umiejętności na łańcuckich Kursach u znakomitych pedagogów. Wspominał jak ćwiczył w parku w cieniu drzew, grał na popisach klasowych i występował jako reprezentant klasy w Sali Balowej Zamku w Łańcucie. Nic się nie zmieniło. W lipcu w Łańcucie wszędzie rozbrzmiewa muzyka.

K. Sz. : Rozpocznę od wątku, który Pani zasygnalizowała. Od czasu do czasu wydajemy dość opasłe wydawnictwa, w których odnotowujemy wszystkich uczestników naszych Kursów. Jeśli ktoś przeczyta z uwagą te nazwiska, to znajdzie niezwykłą plejadę – od wielkich nazwisk polskiej estrady muzyki klasycznej, aż po na przykład Piotra Rubika, który też był uczestnikiem naszych Kursów, prawie cały kwartet Grupy MoCarta przewinął się przez nasze Kursy, trudno mi w tej chwili wymienić więcej nazwisk, ale są to często zaskakujące nazwiska, a my mamy tę satysfakcję, że dzisiaj wszystkie renomowane, szacowne orkiestry polskie i zagraniczne mają łańcucki ślad.

Z. S. : Czy także w tym roku możemy zaprosić mieszkańców Łańcuta, Rzeszowa i turystów na wieczorne koncerty do Sali Balowej?

K. Sz. : Przede wszystkim zapraszamy wszystkich 1 lipca o 19:00 do Filharmonii Podkarpackiej na Koncert Inauguracyjny, a następnie codziennie do Sali Balowej łańcuckiego Zamku, gdzie zawsze o godzinie 19. prezentować się będą pedagodzy i najbardziej utalentowani uczestnicy naszych Kursów, zaproszeni przez pedagogów do swojego koncertu. Nie przewidujemy recitali uczestników w Sali Balowej. Uczestnicy mają swoje koncerty klasowe w Kasynie Urzędniczym albo w Szkole Muzycznej. Sala Balowa zarezerwowana jest dla wybitnych mistrzów i pedagogów naszych Kursów, ale pedagodzy mogą zaprosić wyróżniających się uczniów do towarzyszenia im w czasie recitalu i to też jest formą promocji tych młodych ludzi. W drugim turnusie już dzisiaj mamy zapełniony kalendarz i codziennie będą te koncerty, natomiast w pierwszym turnusie jest mniejsza ilość pedagogów grających i  może się zdarzyć taka sytuacja, że czasem koncertu nie będzie, ale takich dni będzie niewiele.

Turnusy kursowe odbywają się zawsze od 1 do 13  i od 14 do 27 lipca – bez względu na to jaki to jest dzień tygodnia. Nasze terminy są stałe.

W tej chwili mamy już ponad 400 zgłoszeń uczestników grających. Proszę do tego doliczyć osoby towarzyszące, opiekunów, rodziców, nauczycieli. W lipcu Łańcut ma około tysiąc mieszkańców więcej, w porównaniu z innymi miesiącami w roku. Te tysiąc osób żyje tu, chodzi do sklepów, korzysta z usług, zwiedza ciekawe obiekty.

Z panem Krzysztofem Szczepaniakiem - prezesem Stowarzyszenia Międzynarodowe Kursy Muzyczne w Łańcucie rozmawiała Zofia Stopińska 29 czerwca 2017 roku.

Mistrzowski recital prof Józefa Serafina w Bazylice Leżajskiej

Zofia Stopińska : Z panem prof. Józefem Serafinem – dyrektorem artystycznym Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej Leżajsk 2017 rozmawiamy przed czwartym koncertem tegorocznej edycji. Pierwsze koncerty odbywały się codziennie ( 16 – 19 czerwca), a kolejne będą już w poniedziałki do 31 lipca.

Józef Serafin : Faktycznie w tym roku Festiwal kończy się w ostatnim dniu lipca, ale uwzględniając stałą ilość koncertów, ten pierwszy blok złożony z czterech koncertów, powoduje, że kończymy nieco wcześniej. Zwykle koncerty odbywały się do połowy sierpnia.

Z. S. : Podczas wszystkich koncertów, które odbywają się w Bazylice zabrzmią słynne leżajskie organy. Zaprosił Pan znakomitych organistów spośród których połowa to młodzi artyści mający na swoim koncie znaczące osiągnięcia, a druga połowa to wspaniali, uznani mistrzowie  gry organowej.

J. S. : Myślę, że tych młodych także możemy nazwać już mistrzami, bo oni już także są  zdolni do kreacji mistrzowskich. Młodzi organiści, którzy występują w Leżajsku, to najczęściej nasi absolwenci, a czasem jeszcze nawet studenci, tutaj wiek nie gra roli – liczą się umiejętności, talent, zdolność do udźwignięcia takiej odpowiedzialności, jaką jest występ na tym Festiwalu i to dotychczas udawało się w stu procentach. Nie znaczy to, że ta druga połowa to wyłącznie starzy organiści (śmiech…). Rozpiętość wieku w tym roku jest dosyć duża, a najlepszym tego dowodem jestem ja sam.

Z. S. : Będziemy mieć w tym roku koncert, podczas którego zabrzmią  dwa instrumenty.

J. S. : Będzie taki koncert, ale to się już podczas festiwalu zdarzało – występowały duety organowe. Na organach można z powodzeniem grać także na cztery ręce, a nawet i na cztery nogi. Granie na dwóch instrumentach sprawia pewną trudność ze względu na odległość i brak komunikacji. Pod tym względem, w Bazylice Leżajskiej nasze doświadczenia sięgają dawnych czasów, kiedy odbywały się nagrania w których duety organowe były utrwalane przy użyciu bocznych instrumentów i wówczas odległość była ogromna. Była kiedyś nagrywana część utworu Tadeusza Mahla skomponowanego na troje organów. Nawet jeżeli nie uda się uzyskać w przypadku korzystania z dwóch czy trzech instrumentów idealnego zgrania, to wydaje mi się, że sam efekt wart jest tego, żeby takie ryzyko podjąć i w tym roku będziemy mieć międzynarodowy duet podczas koncertu, który odbędzie się 10 lipca. Wystąpi polska organistka - Łodzianka, która aktualnie przebywa w Arizonie i tam założyła rodzinę oraz Litwinka. Artystki poznały się podczas Festiwalu, który odbywa się w Sejnach i bywają na nich utalentowani młodzi organiści z Polski a także przyjeżdża młodzież z Litwy.

Z. S. : Wystąpią w tym roku podczas Festiwalu w Leżajsku młode organistki z Litwy i Rosji. Czy wie Pan jak dużo jest klas organów na akademiach muzycznych w tych krajach?

J. S. : Za naszą północną granicą, czyli na Litwie – jeszcze za czasów Związku Radzieckiego miała ten przywilej, że na Akademii Muzycznej w Wilnie, była jedyna w całym Związku Radzieckim klasa organów, którą prowadził żyjący jeszcze prof. Leopoldas Digris. Grało się na organach także w słynnych konserwatoriach w Moskwie i Leningradzie (dzisiaj w Petersburgu), ale tam grali na organach niektórzy pianiści. Można było zająć się organami jeśli ktoś był świetnym pianistą, co pod wieloma względami ułatwiało grę na organach. Nie były tam jednak organy tak dowartościowane, jak w Akademii Muzycznej w Wilnie.

Z. S. : Słyszałam, że na koncerty organowe w Rosji przychodzą tłumy.

J. S. : Mogę na to odpowiedzieć tylko tak , że w czasach Związku Radzieckiego na koncerty organowe przychodziły rzeczywiście tłumy. Wówczas bardzo często tam występowałem. Po rozpadzie Zawiązku Radzieckiego oczywiście koncerty organowe odbywają się tam dalej i także cieszą się powodzeniem, bo jest to instrument, który zawsze przyciągał rosyjską publiczność, która jest jedną z najlepszych na świecie.

Z. S. : Pana działalność toczy się w bardzo odległych miejscach w Polsce. Ma Pan klasy organów  w Akademii Muzycznej w Krakowie i na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie, jest Pan także dyrektorem artystycznym festiwali muzyki organowej i kameralnej w Leżajsku, Kamieniu Pomorskim i w Sejnach.

J. S. : Faktycznie sprawuję pieczę artystyczną nad festiwalami w Kamieniu Pomorskim, Sejnach i w Leżajsku i jestem w tych miastach każdego roku niejeden raz. Odnośnie działalności pedagogicznej, to ona ze względu na istniejące przepisy, w  związku z moim wiekiem jest już mocno zredukowana, ale poza Warszawą i Krakowem mam aktualnie jeszcze Gdańsk. Trudno powiedzieć, bo to tylko Pan Bóg wie, jak długo będę mógł to jeszcze kontynuować.

Z. S. : Do niedawna mówiło się, że prof. Józef Serafin całe lato spędza na podróżach koncertowych – jak wyjeżdża z domu na początku lata, to powraca kiedy już jesień zaczyna królować.

J. S. : To też już jest przeszłość. W tej chwili mieszkam nie tylko w Warszawie, bo mam także mieszkanie w Gdyni, która nie jest może miejscowością stricte wczasową, ale są tam bardzo ładne miejsca, gdzie można spędzić lato i wypocząć w formie bardziej wczasowej. Na szczęście już nie „szaleję” tak już z tą działalnością koncertową w okresie letnim, chociaż każdy organista latem koncertuje najczęściej.

Z. S. : Dzisiaj w Leżajsku usłyszymy tylko największy instrument?

J. S. : Ze względu na program koncentruję się wyłącznie na największych organach. Zawsze z upodobaniem starałem się pokazywać dwa mniejsze instrumenty, ale po wczorajszej próbie doszedłem do wniosku, że Preludium i fuga e-moll – Nicolausa Bruhnsa, Trzy preludia chorałowe – Jana Sebastiana Bacha i I część Symfonii organowej op. 45 – Feliksa Nowowiejskiego, najlepiej zabrzmią na dużych organach Leżajskiej Bazyliki. Chcę podkreślić, że utwory organowe Feliksa Nowowiejskiego z pewnością nie były komponowane z myślą o takim instrumencie, który mamy w Leżajsku, ale chciałem podkreślić, że w ubiegłym roku minęła 70-ta rocznica śmierci, a w bieżącym roku przypada 140-ta rocznica urodzin Feliksa Nowowiejskiego. Z tej okazji odbędzie się we wrześniu kolejny konkurs w Poznaniu a w Gdańsku tamtejsi organiści nagrywają wszystkie symfonie organowe Nowowiejskiego. Po raz pierwszy w Polsce nagrywany jest komplet symfonii organowych tego kompozytora. Znam niemieckiego organistę, który gra wszystkie symfonie Nowowiejskiego, ale nie wiem, czy je nagrał.

Z. S. : Z Leżajskiem czuje się Pan związany od wielu lat i chętnie Pan tutaj przyjeżdża.

J. S. : Naturalnie, przyjeżdżam tutaj z wielką radością – m.in. dlatego, że moje związki z Leżajskiem trwają już prawie 50 lat i sięgają czasów, kiedy tutaj nagrywało się płyty winylowe, które w tej chwili wróciły do łask. W tym czasie koncerty organowe w Bazylice Leżajskiej odbywały się sporadycznie, natomiast było wiele nagrań. W tej chwili nagrań robi się mało, ale cała dyskografia zarejestrowana tutaj jest bardzo duża.

Z prof. Józefem Serafinem – dyrektorem artystycznym XXVI Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej Leżajsk 2017 – rozmawiałam 19 czerwca 2017 roku.

Po wyśmienitym recitalu podczas którego mistrz Józef Serafin pokazał nam wiele walorów największych organów Bazyliki Leżajskiej, znajdujących się w nawie środkowej, w części kameralnej wystąpił z bardzo różnorodnym programem Zespół instrumentów dętych blaszanych Poznań Brass.

Dzisiaj (26 czerwca 2017r.) o godz. 19.00 rozpocznie się koncert podczas którego wystąpią czeski organista Michał Novenko i polska sopranista Magdalena Witczak.

W ramach XXVI Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej grupa leżajskich fotografików tj. Anna Węglarz, Ryszard Weglarz, Mieczysław Wroński oraz Wacław Padowski, prezentują wystawę fotograficzną "Symbole wiary". Jest to kolejna wystawa o tematyce sakralnej, której celem jest pokazanie symboli chrześcijaństwa występujących w naszym otoczeniu.

Jak podkreślają autorzy zdjęć: "Chcemy zwrócić uwagę na ich piękno oraz tajemniczość. Różnorodnością prezentowanych fotografii pragniemy wzbudzić zainteresowanie odbiorcy, nad ich znaczeniem oraz genezą powstania. Symbol jest związany z sacrum i sprawia, że człowiek przybliża się do głębokich znaczeń związanych z sensem jego obecności w świecie. Zmusza do myślenia i nie może być obojętny dla nas". Wystawa czynna jest godzinę przed każdym koncertem festiwalowym w pomieszczeniach Muzeum Prowincji Ojców Bernardynów w Leżajsku.

Subskrybuj to źródło RSS