wywiady

Z rękopisów Ojca Cherubina Pająka

        Wspólnie z dr Anną Marek-Kamińską chcemy Państwa poinformować, że już niedługo będzie dostępna nowa płyta zawierająca niepublikowane dotychczas utwory śp. ojca Cherubina Pająka.
Ojciec Julian Cherubin Pająk przez długie lata żył i działał w Rzeszowie. Przez wszystkich, którzy mieli szczęście go poznać i współpracować z nim, był podziwiany jako wyjątkowy człowiek o wielu talentach. Był kapłanem, pedagogiem, poetą i muzykiem, grał na organach, dyrygował i komponował. Ojciec Cherubin zmarł w 2006 roku.

        Zofia Stopińska: Niedawno dowiedziałam się, że płytę zawierającą niewielką część dorobku kompozytorskiego Ojca Cherubina Pająka przygotowuje Studenckie Koło Artystyczno-Naukowe Dyrygentury Chóralnej Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego, którego opiekunem naukowym jest dr Anna Marek-Kamińska. Jest to pierwsze takie wydawnictwo.

        Anna Marek-Kamińska: Sięgnęliśmy po utwory Ojca Cherubina Pająka, ponieważ nie było jeszcze takiej płyty, a jest tych utworów naprawdę bardzo dużo i szkoda byłoby, żeby ten dorobek przepadł. Niewiele utworów autorstwa Ojca Cherubina zostało wydanych, większość to rękopisy i trzeba zrobić wszystko, żeby one ujrzały światło dzienne. Z pewnością chętnie będą sięgać po te utwory chóry, bo są to inne, bardzo ciekawe opracowania, a poza tym jest to „Nasz Człowiek” i Artysta, który założył wiele chórów, pracował z nimi i tworzył dla nich bardzo oryginalne aranżacje lub komponował nowe utwory.

        Ojciec Cherubin Pająk był również poetą, ale do niewielu swoich wierszy skomponował muzykę.

        To prawda, ale w naszym wydawnictwie znalazły się wyłącznie utwory sakralne – są to znane pieśni zaaranżowane przez Ojca Cherubina, ale zamieściliśmy także jego kompozycje śpiewane przez chóry rzeszowskie. Najwięcej utworów Ojca Cherubina Pająka śpiewa Chór Bazyliki Ojców Bernardynów, bo były one tworzone dla nich.
Koło Studentów Dyrygentury Chóralnej Wydziału Muzyki UR postanowiło nagrać wybrane utwory w wykonaniu studentów i pod dyrekcją studentów. Ja tylko byłam opiekunem tego przedsięwzięcia, służyłam radą i pomocą, ale to jest Studenckie Koło i dlatego oni pracowali nad przygotowaniem, i interpretacją utworów, poświęcili wiele godzin, aby te utwory zabrzmiały jak najpiękniej.

        Proszę powiedzieć, czym kierowaliście się wybierając te, a nie inne utwory na pierwszą płytę.

        Wybraliśmy po dwa utwory z kalendarza liturgicznego, czyli mamy: dwie kolędy, dwie pieśni wiekopostne, dwie pieśni do Matki Bożej, jedna z nich to „Pieśń do Matki Bożej Rzeszowskiej”, skomponowana z myślą o słynącej z łask uzdrawiania Figurze znajdującej się w Bazylice Ojców Bernardynów, są także nagrania pieśni okolicznościowych i to jest tylko maleńka część tego, co jest w obszernych archiwach Chóru Bernardyńskiego.
To archiwum jest pięknie prowadzone. Wszystkie nuty są skatalogowane, niektóre już wydane. Czuwają nad spuścizną kompozytorską Ojca Cherubina Pająka odpowiedni ludzie, którzy są członkami Chóru. Rękopisy, szczególnie te bardziej zniszczone, są przepisywane. Na niektóre nuty trzeba spojrzeć fachowym okiem, bo były przepisywane przez osoby nie znające nut i można czasami znaleźć drobne błędy harmoniczne, ale starczy to tylko dokładnie sprawdzić.
Wspaniale by było, gdyby wszystko zostało wydane, bo wówczas każdy mógłby z tego korzystać.

        Może warto byłoby w przyszłości sięgnąć po inne, wartościowe i piękne kompozycje lub opracowania Ojca Cherubina Pająka, aby z czasem powstał cykl płyt.

        Oczywiście, mamy to na uwadze i jesteśmy pełni zapału, aby przybliżać te wartościowe utwory szerokiemu gronu miłośników muzyki chóralnej.
Na razie mamy wydany pierwszy krążek, który mamy już do dyspozycji i planujemy promocję. Na pierwszy koncert chcemy zaprosić wszystkie chóry lub organizacje, które były założone przez Ojca Cherubina Pająka. Z pewnością zaprosimy Chór przy Bazylice Ojców Bernardynów, Chór przy Studium Organistowskim, bo Ojciec Cherubin Pająk założył to Studium, oczywiście zaprosimy także Katedralny Chór Chłopięco-Męski „Pueri Cantores Resovienses” – także założony przez Ojca Cherubina Pająka.
Będą cztery zespoły prezentujące Jego twórczość i zaczynamy usilnie pracować nad repertuarem, a jednocześnie czekamy na koniec remontu wnętrza Bazyliki, żeby koncert odbył się w miejscu, gdzie żył i tworzył Ojciec Cherubin Pająk. Mamy nadzieję, że wszystko będzie gotowe na jesień tego roku.

        Szykujemy się na jesień, ale Studenckie Koło Artystyczno-Naukowe Dyrygentury Chóralnej Wydziału Muzyki UR działa prężnie i musicie planować wszystko z wielkim wyprzedzeniem.

        Tak, chcę w tym miejscu podkreślić, że zaangażowanie studentów jest wielkie, czasami trzeba im wskazać pewne drogi, ale całą pracę wykonują oni – szukają różnych interesujących tematów i powstają projekty, które zainteresują później nie tylko studentów, ale także odbiorów.
Nie zajmujemy się wyłącznie kompozytorami, mamy kilka nurtów działalności – organizowaliśmy konferencję i tutaj Patrycja Łyczko (były prezes), rewelacyjnie się sprawdziła w swoich działaniach, teraz mamy płytę. Rzadko się zdarza, aby tak młode Koło, bo działające dopiero ponad rok, już się mogło pochwalić namacalnymi rezultatami, które dają studentom dużo satysfakcji, doświadczenia i pracy, a także poznają historię naszego regionu i miasta.
Serdecznie im gratuluję realizacji swoich pasji, które wymagały wielu godzin dodatkowej pracy, bo musieli spotykać się po zajęciach i nie ma żadnej możliwości, aby wpisać im za to ocenę do indeksu. Jak już powiedziałam, Koło przygotowuje koncerty, podczas których będziemy promować płytę „Cherubin”.
Drugim zespołem, który udostępniał nam nuty i czuwa nad spuścizną Ojca Cherubina Pająka, jest Chór Mieszany przy Bazylice OO. Bernardynów w Rzeszowie.

        Pani ten zespół od niedawna prowadzi i otacza opieką artystyczną.

        Jak przejęłam ten Chór, było 9 osób, a obecnie mamy 43 – rozrósł się niesamowicie, z czego bardzo się cieszymy i przyjmujemy z otwartymi rękami, a szczególnie czekamy na mężczyzn. Chór spotyka się na próbach raz lub dwa razy w tygodniu, pracujemy wytrwale i bierzemy na razie udział w uroczystościach odbywających się w Bazylice OO. Bernardynów w Rzeszowie. Pamiętamy szczególnie o osobach, które współpracowały z Ojcem Cherubinem Pająkiem, a teraz nadal śpiewają w chórze. Chociaż mają już piękny wiek, dają swój czas i doświadczenie, i wiedzę. To oni najwięcej wiedzą o działalności Ojca Cherubina i o jego twórczości. Planujemy, że Chór w tym roku weźmie udział w Festiwalu „Cantate Deo”. Przygotowujemy się także do kilku wyjazdów – będziemy m.in. śpiewać w Leżajsku. Chór zaczął żyć, a jego serce bije coraz mocniej. To wielka radość. Wszyscy pracujemy, aby ciągle podnosić poprzeczkę, a wspierani jesteśmy dodatkowo wielką życzliwością Ojca Rafała Klimasa, który bardzo się naszą działalnością interesuje. Jeszcze raz zapraszam wszystkich chętnych w szeregi Chóru Mieszanego przy Bazylice OO. Bernardynów w Rzeszowie, którego założycielem był Ojciec Cherubin Pająk.

        Życzę sukcesów Chórowi, o których z pewnością Państwa poinformujemy, czekamy także na koncerty promocyjne krążka „Cherubin”, nad którym pracował Zespół Studenckiego Koła Artystyczno-Naukowego Dyrygentury Chóralnej Wydziału Muzyki UR, który tworzyli: Patrycja Łyczko, Danuta Śliwa, Dagmara Moskwa, Izabela Piersiak, Karolina Potoczna, Monika Jabłońska, Natalia Staroń, Dorota Ochmańska, Paweł Józefowicz, Bartosz Tarnawski, Łukasz Kobiałka, Dominik Kłęk, Jakub Orzechowski. Opieką artystyczną objęła całość dr Anna Marek-Kamińska.

Nagranie płyty zrealizowano dzięki finansowej dotacji i uprzejmości Władz Uniwersytetu Rzeszowskiego.

 

Z dr Anną Marek-Kamińską - pracownikiem Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego, dyrektorem Studium Muzyki Liturgicznej i dyrygentem Chóru Mieszanego Bazyliki OO Bernardynów w Rzeszowie rozmawiała Zofia Stopińska 1 marca 2018 roku w Rzeszowie.

 

Fresco Sonare i Monika Bachowska zainaugurowali festiwal w Jarosławiu

        Zofia Stopińska: Pierwszy koncert w ramach VII Dni Muzyki Fortepianowej im. Marii Turzańskiej w Jarosławiu już za nami. W Sali Koncertowej Zespołu Szkół Muzycznych wystąpiła Orkiestra Kameralna „Fresco Sonare” pod dyrekcją Moniki Bachowskiej, a utwory i wykonawców, w sposób bardzo interesujący, przybliżał publiczności Pan Bogusław Pawlak. Koncert bardzo się podobał publiczności i zakończył się długą owacją na stojąco. Mam przyjemność rozmawiać z dyrygentką Panią Moniką Bachowską – sporo osób już Pani gratulowało i ja również dziękuję za piękny wieczór, który wypełniły wspaniałe utwory.

        Monika Bachowska: Bardzo się cieszę, że koncert i program spodobały się publiczności. Rozpoczęliśmy Serenadą „Eine kleine Nachtmusik” Wolfganga Amadeusza Mozarta, później wykonaliśmy „Dwie melodie norweskie” Edwarda Griega i „Simple Symphony” Benjamina Brittena i na zakończenie zabrzmiała „Orawa” Wojciecha Kilara.
Chcieliśmy pokazać muzykę z różnych epok oraz charakterystykę i specyfikę wykonania tej muzyki. Mimo, że nie jesteśmy orkiestrą zawodową, to chcieliśmy pokazać pełen profesjonalizm i mam nadzieję, że się nam udało.

        Z komentarza pana Bogusława Pawlaka dowiedzieliśmy się, że Orkiestra działa już dwadzieścia lat, ale tworzą ją młodzi ludzie.

        To są ludzie w różnym wieku, jest osoba, która jest z nami od początku, czyli od dwudziestu lat, ale jak już mówiłam, Orkiestra nie jest zawodowa i jest stała rotacja w zespole. Ci, którzy dojrzewają wkraczając w dorosłe życie, zajmują się profesjonalnie muzyką, zakładają rodziny i odchodzą, a przychodzą młodzi. Staram się tak prowadzić próby, aby można się było jak najwięcej nauczyć: gry zespołowej, doskonalić swoją technikę i zdobyć dużo wiedzy o utworach i epoce, w której powstały. Ludzie przychodzą się do nas uczyć.

        Nie jest to jedyny zespół prowadzony przez Panią, bo fascynuje Panią muzyka chóralna i orkiestrowa. Pracuje Pani z Chórami oraz orkiestrami dziecięcymi, młodzieżowymi i zawodowymi.

        Tak, jutro wyjeżdżam do Europejskiego Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego w Lusławicach, gdzie prowadzę już piąty rok Lusławicką Orkiestrę Talentów – orkiestrę złożoną z najzdolniejszych dzieci z całej Polski. To wielka frajda pracować z dziećmi w wieku od dwunastu do czternastu lat, które grają już na poziomie zawodowym. Jest to wielka odpowiedzialność, ale satysfakcja ogromna.
        Prowadzę też chóry – od prawie trzech lat mam swój Chór Kameralny Insieme, z którym nagrałam w czasie ostatniego roku trzy płyty. To były bardzo poważne zadania, realizowane przez firmę DUX na zlecenie Polskiego Wydawnictwa Muzycznego. Nagraliśmy też płytę dla Acte Préalable z muzyką francuską René de Boisdeffre. Utrwaliliśmy także płytę z muzyką Macieja Małeckiego (Chór Insieme i Fresco Sonare), na której są kolędy w opracowaniu na chór i orkiestrę smyczkową. Maciej Małecki napisał te kolędy paręnaście lat temu i były już one kiedyś nagrane przez Scholę Cantorum Gedanensis dla niemieckiej wytwórni płytowej i dlatego poprosiłam kompozytora o pełne prawo do wykonywania i utrwalenia tych kolęd. Bardzo bym chciała te kolędy pokazać również na Podkarpaciu – w Jarosławiu i Przemyślu. Są to przepiękne opracowania, a w naszym wykonaniu naprawdę pieczołowite i niezwykle czułe.

        Ciekawa jestem, jak Pani znajduje utalentowaną młodzież do swoich zespołów.

        Sami się znajdują. Ludzie, którzy chcą coś robić, zawsze znajdą miejsce, gdzie mogą realizować swoje pasje. Trochę inaczej jest z Lusławicką Orkiestrą Talentów, bo tworzą ją laureaci najważniejszych konkursów dla młodych instrumentalistów w Polsce i finaliści przesłuchań organizowanych przez Centrum Edukacji Artystycznej. My ich tylko zapraszamy do grania w orkiestrze.

        W swoich szkołach uczą się przede wszystkim gry na instrumentach, ale mają także świadomość, że trzeba także potrafić grać w zespole.

        Tego się właśnie uczą w naszej orkiestrze. Gra solistyczna w młodym wieku jest bardzo niebezpieczna dla młodych ludzi, bo często wydaje im się, że będą to robić całe życie, a tak naprawdę tylko „garsteczka” trafia na sceny w roli solistów, a reszta niestety ląduje w orkiestrach. Trzeba ich także nauczyć tego innego fachu, czyli grania w zespole.
To jest niezwykle fascynujące, jak Państwo widzieli podczas dzisiejszego koncertu Fresco Sonare. My uwielbiamy grę orkiestrową.

        Przyjechała Pani do swojego rodzinnego miasta. Pewnie specjalne emocje towarzyszyły Pani podczas całego koncertu.

        Oczywiście, tutaj stawiałam pierwsze kroki, chociaż Szkoła Muzyczna w Jarosławiu mieściła się w innym budynku, natomiast w tej Sali już koncertowałam.
Z Jarosławiem wiążą się bardzo miłe wspomnienia z czasów dzieciństwa, bo stąd pochodzę, tutaj uczęszczałam do szkoły podstawowej i do Szkoły Muzycznej I stopnia, gdzie przez sześć lat uczyłam się grać na skrzypcach w klasie pani Elżbiety Dąbrowskiej. Wspominam te lekcje bardzo miło i wiele się tutaj nauczyłam. To jest miasto, które kocham i nawet nie mieszkając tu od lat, czuję się Jarosławianką.

        Często jest okazja wracać do Jarosławia?

        Nie tak często, jak bym chciała, ale przyjadę na krótko po 10-tym marca w prywatnych sprawach, natomiast pod koniec kwietnia będę uczestniczyć w jury Ogólnopolskiego Konkursu Muzyki Polskiej. W ubiegłym roku byłam na pierwszej edycji tego konkursu i zostałam zaproszona także w tym roku.

        Praca z orkiestrami i chórami zajmuje Pani sporo czasu i pewnie cierpi na tym życie prywatne.

        Ostatnio jest trochę lepiej, ponieważ od tego roku pracuję w Krakowskiej Akademii im Andrzeja Frycza Modrzewskiego, a to daje mi trochę więcej czasu na pracę nad własnym rozwojem i na koncertowanie. Na uczelni jest trochę mniej godzin, stąd mam czas dla zespołów i w zasadzie nie narzekam.

        Z pewnością także przygotowuje Pani repertuar dla swoich zespołów i pracuje z nimi nad poziomem oraz przygotowuje je do konkursów, z których często powracacie z nagrodami.

        Jestem w zasadzie menagerem swoich zespołów i to zajmuje mi bardzo dużo czasu, bo w Krakowie nie jest łatwo zdobywać fundusze na działalność artystyczną, w Krakowie działa bardzo dużo zespołów, chórów czy orkiestr. Jednak jakoś się trzymamy, czasem jesteśmy zapraszani na koncerty wyjazdowe, ale generalnie działamy i pracujemy dlatego, że chcemy.

        Życzę, aby ten zapał nie opuszczał Was nigdy i wielu takich wspaniałych, i gorąco przyjmowanych koncertów jak w Jarosławiu.

        Dziękuje serdecznie za wspaniałe przyjęcie. Jestem bardzo szczęśliwa, że mogę być tutaj i razem z moja młodzieżą grać piękne utwory. Czuję się zaszczycona.

Z dr hab. Moniką Bachowską – Jarosławianką, dyrygentem, chórmistrzem i pedagogiem rozmawiała Zofia Stopińska 3 marca w Jarosławiu.

Wszyscy kompozytorzy byli kiedyś współcześni

        Pod koniec pierwszej dekady lutego XIII Międzynarodowe Forum Pianistyczne „Bieszczady bez granic...” w Sanoku przeszło już do historii, a młodzi pianiści, którzy otrzymali nagrody w formie zaproszeń na koncerty, przygotowują już utwory, które wykonają, a ja proponuję spotkanie z Mistrzem Forum – Panem Mariuszem Dubajem – profesorem nadzwyczajnym UMCS, kompozytorem, teoretykiem muzyki, pianistą i organizatorem życia muzycznego.
Umówiliśmy się na rozmowę 9 lutego, po wykładzie prof. Mariusza Dubaja „Czy można polubić muzykę współczesną?”.

         Zofia Stopińska: Ciekawa jestem, z jakimi wrażeniami wyjedzie Pan z Sanoka, ponieważ chyba po raz pierwszy uczestniczył Pan w tym wielkim wydarzeniu.

        Mariusz Dubaj: Nie do końca jest to po raz pierwszy. W 2009 roku zostałem zaproszony przez prof. Jarosława Drzewieckiego, niestety, wtedy choroba uniemożliwiła mi uczestnictwo. Ale byliśmy z małżonką rok później w czasie trwania Forum w Sanoku prywatnie i obserwowaliśmy tę imprezę, uczestniczyliśmy w koncertach, a w tym roku jestem tutaj już oficjalnie jako wykładowca i odrabiam zaległości z 2009 roku.
        Jesteśmy pod wielkim wrażeniem, bo Forum jest tu wielkim świętem pianistyki – szczególnie dla młodych pianistów, którzy mają niepowtarzalną okazję spotkać tak wielkich mistrzów pianistyki, jak: prof. Andrzej Jasiński, prof. Viera Nosina, maestra Lidia Grychtołówna, Kevin Kenner, który wczoraj wystąpił z fantastycznym recitalem – to największe autorytety pianistyki, a przecież nie wymieniłem wszystkich, którzy prowadzili lekcje pokazowe i grali koncerty. Spotkania z tak wielkimi osobowościami pozostają w pamięci na długo, często na całe życie.
        Jak byliśmy w Sanoku w 2010 roku – Philippe Giusiano grał przepiękny recital. W programie znalazły się 24 Preludia i Sonata c-moll Fryderyka Chopina – osiem lat minęło, a wielkie przeżycia pozostały w pamięci.

        Zajęcia ze światowej sławy pianistami i wspaniałe koncerty są ważnymi nurtami Forum, ale młodzi ludzie mogą tu zdobyć również wiedzę, która dotyczy innych sfer życia zawodowego pianistów.

        Tak, i jest to we wszechstronny sposób ujęte. Pamiętam, że podczas edycji w 2010 roku, kiedy były zajęcia o strojeniu fortepianów, był wówczas pan Szymon Jasnowski, który demonstrował, jak się ustawia mechanizm fortepianu, jak się go stroi itd. Teraz byliśmy na wykładzie pani doktor Zofii Machowskiej, która mówiła o chorobach rąk pianistów i o ćwiczeniach relaksacyjnych.
        Biznes w sztuce jest dzisiaj niesłychanie ważny, zresztą zawsze był ważny, chociaż może nie każdy zwracał na to uwagę. Ja sam działając w Związku Kompozytorów Polskich – jeszcze w Kole Młodych w Akademii Muzycznej w Gdańsku, od lat 80-tych ubiegłego wieku, doświadczyłem tego niezwykle pozytywnie. Zazwyczaj otrzymywaliśmy środki finansowe z Warszawy, ale wszystko musieliśmy zorganizować sobie sami – od załatwienia sali koncertowej, programu koncertu, afisza, wykonawców, rozliczenia honorariów, reklamy w mediach. To było i w dalszym ciągu jest bardzo atrakcyjne dla mnie i także dla wielu młodszych kolegów z Koła Młodych.

        Zakończył Pan przed chwilą wykład, dość intrygująco zatytułowany „Czy można polubić muzykę współczesną?”. Czy młodzi ludzie garną się do nowej i najnowszej muzyki?

        Temat jest na pewno bardzo bogaty i złożony. Chcę przytoczyć przykład, chociaż nie wiem, czy on jest pedagogiczny – słowa pana dyrektora Filharmonii Lubelskiej, a później również Rzeszowskiej, prof. Adama Natanka, który kiedyś powiedział: „Muzyka współczesna jest to dama o nienajlepszej reputacji, której trzeba bronić”. Coś w tym stwierdzeniu jest, bo wszyscy się boją tego, co nowe. Porównać to można także z odpowiedziami alkoholika. Pytanie: dlaczego pijesz? – odpowiedź: żeby zapomnieć, pytanie: o czym? – odpowiedź: o tym, że piję – czyli błędne koło. Czemu nie lubisz muzyki współczesnej? – bo jej nie słucham, a czemu jej nie słuchasz? – bo jej nie lubię.
        Trzeba także podkreślić, że wszyscy kompozytorzy byli kiedyś współcześni – zarówno: Bach, Mozart, Chopin... Wszyscy – pisali nową muzykę, która się czasami bardzo długo przyjmowała. Wspominałem dzisiaj podczas wykładu, że muzyka Fryderyka Chopina wykonywana była początkowo w wąskim kręgu jego przyjaciół i wielbicieli, głównie w salonach. Dzisiaj muzyką Chopina zachwyca się cały muzyczny świat i jest może nawet wyżej notowany niż Mozart czy Beethoven, nie ujmując niczego tym wielkim mistrzom. Początki były z sumie bardzo skromne, a nawet byli przeciwnicy.
        IX Symfonia Beethovena przez cały XIX wiek torowała sobie drogę na estrady koncertowe, a dzisiaj jest jednym z największych arcydzieł literatury symfonicznej wszechczasów. Nie ma chyba większego arcydzieła, chociaż utworów symfonicznych jest mnóstwo. Kolejny przykład – Robert Schumann – wielki obrońca nowej muzyki nawet w „Albumie dla młodzieży”, w uwagach dla młodych muzyków, wyraźnie pisze, żeby się nie uprzedzać do nowych nazwisk.
        Nie ma chyba większej radości w życiu, jak po raz pierwszy słuchać jakiegoś arcydzieła, porażającego tak, jak III Symfonia Henryka Mikołaja Góreckiego. Minęło 17 lat niebytu tego dzieła, do momentu, kiedy nastąpiła eksplozja światowa na początku lat 90-tych XX wieku. W ciągu roku sprzedano ponad milion egzemplarzy płyt na Zachodzie, a to był utwór długi, religijny, do polskiego tekstu, a tak bardzo hipnotyzujący. Wielki sukces III Symfonii na całym świecie, po kilkunastu latach od jej powstania, Henryk Mikołaj Górecki skwitował w programie telewizyjnym dość krótko: „Wiedziałem, co napisałem”. To arcydzieło wykonywane jest ciągle z wielkim powodzeniem i zawsze zachwyca – z niebytu utwór stał się nagle bardzo znany, a przecież to jest przez cały czas ten sam utwór.
        Podobnie jest z obrazami. Impresjonistów nikt nie chciał kupować, a jedynie rosyjscy kolekcjonerzy kupowali te obrazy za grosze – dzięki temu dzisiaj w Ermitażu jest tyle obrazów impresjonistycznych.

        Reprezentuje Pan lubelskie środowisko muzyczne. Jest Pan pracownikiem naukowym Wydziału Artystycznego UMCS i wiele Pan działa na rzecz upowszechniania muzyki, nie tylko na terenie Lublina. Był Pan inicjatorem powstania oraz współorganizatorem Lubelskiego Oddziału Związku Kompozytorów Polskich oraz cyklu koncertów kompozytorów lubelskich pt. „Akord”.

        Tak, to jest nasze dzieło, które powstało jeszcze przed założeniem Lubelskiego Oddziału Związku Kompozytorów Polskich. Jak przeniosłem się z Gdańska do Lublina w 1987 roku, pomyślałem, żeby to, co robiłem w Gdańsku, kontynuować w Lublinie, ale nie było w Lublinie oddziału ZKP, trzeba go było założyć. Kilka osób ze środowiska kompozytorskiego i muzykologicznego na KUL-u działało już w ZKP i podpisali zgodę na utworzenie oddziału w Lublinie. Początkowo nie uzyskaliśmy zgody, bo podobno było nas za mało, ale pomogli nam Stefan Kisielewski i Władysław Słowiński, którzy stwierdzili jednoznacznie – skoro chcą, to dlaczego im przeszkadzać. W ten sposób przekonali ówczesny Zarząd Główny ZKP i Lubelski Oddział został otworzony. 

        Jednym z głównych nurtów naszej działalności jest cykl koncertów „Akord”, które zaczęliśmy organizować w Lublinie rok przed powstaniem Oddziału, rozpocząłem je organizować wspólnie z Jurkiem Kornowiczem. On miał swoją wizję i ja swoją, ale obaj chcieliśmy robić to samo i po rozmowach z Dyrektorem Natankiem narodził się ten cykl. Jurek wymyślił nazwę „Akord” i tak już pozostało. Ta formuła ulega ciągłej modyfikacji, bo głównie wykonywaliśmy nasze utwory, ale włączaliśmy także klasykę muzyki XX wieku, a nawet utwory romantyczne – na przykład na 200-lecie urodzin Fryderyka Chopina prezentowaliśmy utwory skomponowane w hołdzie Chopinowi oraz kompozycje Chopina. Staramy się, aby te koncerty były atrakcyjne dla publiczności. Do tej pory zorganizowaliśmy 15 edycji „Akordów”. Mamy już wydaną płytę i chcemy zrobić promocję z okazji 30-lecia naszej działalności.
        Nie działamy dla siebie samych, tylko dla naszych słuchaczy w szerszym wymiarze, bo często nasze koncerty skierowane są do publiczności na terenie Polski, a chcielibyśmy, żeby efekty naszej pracy były dostępne także dla osób spoza Polski.

        Pamiętam, że Pana kompozycje wykonywane były również w Sanoku przez pana Stanisława Drzewieckiego.

        Tak, jeśli chodzi o Sanok, to muszę powiedzieć, że łączą mnie długoletnie osobiste związki z Państwem Drzewieckimi – ze śp. prof. Tatianą Szebanową, z prof. Jarosławem Drzewieckim i ze Stanisławem Drzewieckim, któremu dedykowałem cykl dwunastu Etiud i Artysta wykonywał je fantastycznie w Polsce i wielu krajach świata. W 2009 roku w programie koncertu Stanisława Drzewieckiego znalazły się cztery moje Etiudy ze wspomnianego cyklu.
Te Etiudy powstawały dość długo, bo pamiętam, że napisałem pierwszą Etiudę i wysłałem, ale „jak kamień w wodę” – nie było żadnej odpowiedzi. Napisałem drugą, którą także wysłałem, i wkrótce dostałem entuzjastyczny list od Państwa Drzewieckich, zapewniający, że utwory zostaną włączone do programu. Stanisław wykonał dwie Etiudy w 2004 roku w Budapeszcie, jako bisy po koncercie, ale oficjalne prawykonanie tych Etiud odbyło się podczas recitalu w Grenoble. Koncert był połączony z transmisją w Radio France, o czym się dowiedziałem od mojej pani profesor od języka rosyjskiego, której siostra mieszka w Paryżu. Otrzymałem wówczas telefon z informacją – „Moja siostra słyszała w Paryżu pańskie Etiudy. Wkrótce także, w Radiu „Bis”, red. Adam Rozlach prezentował te utwory w czasie dłuższej audycji z rozmową „na żywo”. To był bardzo ważny moment startu tego cyklu, który prezentowany był później przez Stanisława podczas koncertów w różnych krajach – najczęściej w Stanach Zjednoczonych i w Japonii.

        Nie znalazłam w dostępnych mi źródłach pełnego wykazu Pana kompozycji, ale ilość utworów, które powstały do 2012 roku przedstawia się wprost imponująco. Ciekawa jestem, jak Pan tworzy – pisze Pan z potrzeby serca i utwory czekają na wykonanie, komponuje Pan, kiedy coś Pana zainspiruje, a może na zamówienie?

        Bardzo różnie bywa. Owszem, są także zamówienia, które nadchodzą często w nieoczekiwany sposób. Czasami wygląda to wręcz humorystycznie. Miałem ważne dla mnie zamówienie na utwór klawesynowy na Festiwal „Musica Polonica Nova” we Wrocławiu w 2004 roku. Zamówiła u mnie ten utwór prof. Grażyna Pstrokońska-Nawratil we wrześniu, a ja pisałem wtedy Etiudy dla Stasia Drzewieckiego i nie miałem czasu myśleć o tym zamówieniu. W Święta Bożego Narodzenia otrzymałem telefon z zapytaniem, czy utwór już powstaje, przyznałem się, że jeszcze nie. Drugi raz prof. Pstrokońska-Nawratil zatelefonowała tuż po Nowym Roku i poinformowała mnie, że koncert zaplanowany jest już w lutym. Musiałem w ekspresowym tempie ten utwór napisać. W ciągu tygodnia został skomponowany, nagrany na instrumencie elektronicznym i przepisana została partytura (w sumie 12 stron). Wykonawczyni miała jeszcze trochę czasu na nauczenie się utworu.
        Czasami tak bywa, ale najczęściej piszę z potrzeby serca i są to bardzo różne utwory – od symfonicznych (wymagających największego nakładu pracy), chóralnych, które są dla mnie bardzo ważne – pamiętam, że w 1998 roku komponowałem prawie wyłącznie muzykę chóralną.

        Najwięcej jest utworów fortepianowych, z racji pasji związanej z tym instrumentem. Moja twórczość fortepianowa jest także bardzo różnorodna, od dużych form, jak np. „I nadejdzie światłość” – koncert na fortepian i orkiestrę, „Canti movimenti” – na fortepian i smyczki, ten utwór był wiele razy wykonywany i prezentowany na antenie radiowej, a podczas premiery, która odbyła się podczas I Gdańskich Spotkań Młodych Kompozytorów w 1987 roku, obecny był Witold Lutosławski. „Canti movimenti” zostało nagrane w studiu PR w Warszawie przez Orkiestrę PSM II stopnia im. Fryderyka Chopina w Warszawie pod batutą Sławka Adama Wróblewskiego i to nagranie najczęściej jest prezentowane. Ale utwór wykonywany był kilka razy w Lublinie (ostatnio partię solową grał Paweł Wakarecy), grany był także w innych filharmoniach, m.in. w Filharmonii Narodowej, w filharmonii w Katowicach, Krakowie, a w lubelskim Wydawnictwie Muzycznym Polihymnia utwór opublikowano w wersjach na fortepian i smyczki oraz na dwa fortepiany. Solowych utworów, naprawdę różnych, skomponowałem bardzo dużo. Są to cykle, pojedyncze utwory, czasami większe formy.

        Ciekawa jestem, jak długo komponuje Pan jedno dzieło.

        Różnie z tym bywa, na przykład Balladę na fortepian „Andrzej Krzanowski in memoriam” pisałem przez rok. Pisanie ballady po Chopinie nie jest proste. Trzeba było także sporo czasu, żeby odkryć idiom możliwości pisania we współczesnym języku, ale w narracji – w tonie balladowym, o którym mówił prof. Mieczysław Tomaszewski. A forma musiała być także wymodelowana bardzo indywidualnie. Rok to bardzo długo, ale najczęściej komponuję w dużo krótszym czasie.

        Szlify Pan zdobywał w Akademii Muzycznej w Gdańsku, ale z pewnością miał Pan także znakomitych mistrzów.

        Miałem najznakomitszych mistrzów, trudno wyobrazić sobie lepszych i to już od pierwszych moich kroków na polu edukacji muzycznej – od Ogniska Muzycznego. Pierwszy pedagog Ignacy Lipczyński był fantastycznym muzykiem i człowiekiem, który przeżył straszne czasy, bo przez ponad 5 lat był „goszczony” w hitlerowskich obozach koncentracyjnych. Później uczyłem się w Lublinie i trafiłem w ręce dyrektora Włodzimierza Dębskiego (ojca Krzesimira Dębskiego). Włodzimierz Dębski to w Lublinie postać legendarna, bo był założycielem Szkoły Muzycznej im. T. Szeligowskiego obchodzącej w tym roku 50-lecie. Wielki wpływ na moją osobowość i umiejętności miały lekcje fortepianu u prof. Teresy Księskiej-Falger. W Akademii Muzycznej w Gdańsku moimi najbliższymi mi profesorami byli: prof. Marek Podhajski – legenda teorii muzyki polskiej i światowej, prof. Eugeniusz Głowski – wspaniały pedagog klasy kompozycji, prof. Jerzy Sulikowski i prof. Włodzimierz Wiesztordt, z którymi miałem zajęcia z fortepianu.
        Później odbyłem podyplomowe, prywatne studia u prof. Marka Stachowskiego, którego poznałem w Kazimierzu nad Wisłą i tak byłem zafascynowany jego osobowością, że chciałem się błyskawicznie do niego przenosić, ale nie mogłem zrobić przykrości moim profesorom w Gdańsku, gdzie otrzymałem już asystenturę i robiłem dyplom z kompozycji. Dopiero po dyplomie postanowiłem nawiązać stałe kontakty z prof. Markiem Stachowskim i trwało to 19 lat – do końca Jego dni. Dzwoniłem do niego 22 listopada, a zmarł 3 grudnia 2004 roku. Byliśmy bardzo zaprzyjaźnieni, prowadził moje przewody – doktorski i habilitacyjny w Akademii Muzycznej w Krakowie, jego krytyczne, wnikliwe uwagi miały wpływ na mój rozwój. Ostatnim moim pedagogiem był arcymistrz Witold Lutosławski. Po studiach pod jego kierunkiem nie uczyłem się już u nikogo innego – nie miałem już innego mistrza.

        A jak to się stało, że trafił Pan do Mistrza Witolda Lutosławskiego?

        W 1986 roku koledzy wybrali mnie do zarządu Koła Młodych Związku Kompozytorów Polskich. Wkrótce pani Alina Bairdowa (żona Tadeusza Bairda) przekazała nam informację, że Mistrz Lutosławski chciałby poznać nowy zarząd. Poszliśmy na spotkanie i chyba „wpadłem mu w oko”, bo po tym zebraniu Mistrz Lutosławski zwrócił się do mnie mówiąc: „Konsultuję młodych kompozytorów, którzy kończą studia, gdyby Pan miał na to ochotę, to gorąco zapraszam”. Byłbym chyba ostatnim idiotą, gdybym z tego nie skorzystał i od 1987 roku spotykaliśmy się w Jego willi, a takie jedno spotkanie – trwające kilka godzin, mogło dać więcej niż całe studia kompozycji. To był człowiek niesłychanie krytyczny, ale zawsze pokazywał drogę wyjścia z tego, co było nie tak w partyturze. Miałem wielkie szczęście.
Miałem także możliwość wyjazdu do Stanów Zjednoczonych, do George’a Crumba, o którym pisałem pracę i było to już przez niego potwierdzone, że zostanę jego studentem, ale kiedy spotkałem w Polsce takich mistrzów, jak Marek Stachowski i Witold Lutosławski, nie było sensu wyjeżdżać gdziekolwiek.

        Przywiozłam na to spotkanie nową płytę, która ukazała się prawie dokładnie w pierwszą rocznicę śmierci prof. Andrzeja Nikodemowicza. Na krążku są zamieszczone kolejno kompozycje fortepianowe: Pana, lwowskiego kompozytora Tadeusza Majerskiego i Andrzeja Nikodemowicza, pochodzące także z czasów, kiedy mieszkał we Lwowie.
Znakomity pianista młodego pokolenia Michał Drewnowski (syn wspaniałego Marka Drewnowskiego), te utwory wykonał. Powstały one w różnych latach, także różnią się od siebie, ale znakomicie się komponują.

        Cieszę się, że jest taki odbiór. Kompozycja całej płyty była dla nas bardzo ważna. Można było zachować chronologię, ale pomyśleliśmy, że najważniejsza jest dramaturgia utworów. Mieliśmy to już wcześniej sprawdzone podczas koncertu „Akord XV”, z okazji 90-tej rocznicy urodzin Profesora Nikodemowicza. Bardzo ważną osobą był w tym projekcie pan Michał Drewnowski, który wcześniej napisał pracę doktorską o Tadeuszu Majerskim i nagrał płytę w Anglii z Jego Koncertem fortepianowym i innymi kompozycjami solowymi i kameralnymi. Lepszego wykonawcy nie mogliśmy mieć, a poza tym ma w repertuarze także utwory prof. Andrzeja Nikodemowicza i moje. Ostateczna ocena płyty należy do tych, którzy po nią sięgną, ale staraliśmy się zrobić wszystko, aby całości dobrze się słuchało.
Należy podkreślić, że Suita fortepianowa Tadeusza Majerskiego to jest jedyny utwór związany z folklorem, który skomponował. Spotkałem się z wieloma twierdzeniami, że Tadeusz Majerski w swoich kompozycjach nigdy nie sięgał po tematy ludowe, a to nie jest prawda, bo mamy cały cykl – Suita fortepianowa wydana w 1953 roku w Kijowie. Ten utwór Tadeusza Majerskiego jest „romantycznym oddechem” pomiędzy kompozycjami bardziej współczesnymi, którymi są moje 24 Mini-Preludia na fortepian i wieńczący płytę cykl 19 Ekspresji na fortepian Andrzeja Nikodemowicza.

        Trzeba jeszcze podkreślić, że to są światowe premiery fonograficzne.

        Tak, żaden z tych utworów nie został do tej pory utrwalony. Część utworów była wykonywana, ale w całości nigdy nie zabrzmiały na estradzie.

        24 Mini-Preludia na fortepian skomponował Pan w latach 1988 – 1993, natomiast pozostałe utwory są wcześniejsze, bo Suita fortepianowa Tadeusza Majerskiego powstała we Lwowie przed 1953 rokiem, natomiast 19 Ekspresji Andrzeja Nikodemowicza – to dzieło, które powstało również we Lwowie w latach 1959 – 1960.

        Ja się urodziłem w 1959 roku, a Profesor Nikodemowicz komponował już wówczas takie wspaniałe dzieło. Na wydanej przez firmę DUX płycie mamy zamieszczony tylko wybór utworów fortepianowych Andrzeja Nikodemowicza, bo tych utworów jest bardzo dużo i pan Michał Drewnowski wybrał dziewiętnaście, ale w książeczce dołączonej do krążka zamieszczona jest dokładna dokumentacja, z którego tomu dany utwór pochodzi i pod jakim numerem jest zamieszczony. Gdyby inny pianista chciał nagrać inne utwory fortepianowe Profesora Nikodemowicza, to od razu może się zorientować, co jeszcze nie zostało utrwalone.

        Miałam przyjemność rozmawiać i nagrać wywiad z prof. Andrzejem Nikodemowiczem we Lwowie, w dramatycznym momencie jego życia. Kilka miesięcy przed przyjazdem do Lublina, w Katedrze Lwowskiej odbył się Koncert Kompozytorów urodzonych we Lwowie, którego głównym organizatorem było Centrum Kulturalne w Przemyślu, a wykonawcami byli soliści, chór i orkiestra Capella Cracoviensis pod batutą Józefa Radwana. Byli na tym koncercie również państwo Danuta i Adam Natankowie, którzy rozmawiali z prof. Andrzejem Nikodemowiczem m.in. na temat wyjazdu do Lublina. To się też wkrótce stało.

        To była bardzo dramatyczna historia, bo Profesor Nikodemowicz był wówczas wydalony z Konserwatorium Lwowskiego za poglądy polityczne i przez siedem lat utrzymywał się wyłącznie z korepetycji. Można sobie wyobrazić, jak trudno mu było żyć wtedy we Lwowie z korepetycji. Wiem, że w jego sprawie zwrócił się do prof. Adama Natanka sam Mistrz Witold Lutosławski. Udało się szczęśliwie, po pokonaniu gigantycznych barier biurokratycznych, bo to było załatwiane pomiędzy ZSRR a Polską. Pomimo, że prof. Nikodemowicz miał angaż na polskiej uczelni, to nie mógł tej pracy wykonywać, bo nie mógł przekraczać granicy. Pan dyrektor Natanek można powiedzieć, że „nieba przychylił”, bo nie tylko załatwił pracę na UMCS i mieszkanie, które sam wybierał i angażował swoje pieniądze, aby to mieszkanie zarezerwować do czasu przyjazdu prof. Nikodemowicza. Pan prof. Adam Natanek należy do pionierów naszego Wydziału Artystycznego na UMCS, a kiedy dołączył do tego grona prof. Andrzej Nikodemowicz, to po pewnym czasie powierzono mu nawet pewne funkcje kierownicze, których bardzo nie lubił, ale wykonywał je arcymistrzowsko. Trochę później prof. Nikodemowicz rozpoczął także pracę w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, z którym bardzo emocjonalnie był związany, prowadził chór kleryków w Seminarium Duchownym i nieraz żartował, że jest to dla niego źródło wielkiego cierpienia, ale także tę pracę wykonywał bardzo solidnie.
        Ostatnio była promocje książki o Profesorze, opracowanej przez panią Teresę Księską-Falger i jest w tym wydawnictwie mnóstwo humorystycznych wypowiedzi związanych z Jego osobą. Jestem przekonany, że wszyscy Polacy pochodzący ze Lwowa mają wrodzone poczucie humoru. Podczas każdego spotkania z Profesorem Nikodemowiczem była „wysmakowana” anegdota. Zapamiętałem jedną, bardzo dowcipną: „Kompozytor jest jak krowa, a krowa nie dlatego daje mleko, że chce, tylko dlatego, że musi. Jak możesz, to nie komponuj”. To Profesor przywiózł ze Lwowa (śmiech).

        Długo współpracował Pan z prof. Andrzejem Nikodemowiczem?

        Długo, bo około 30 lat i chyba nie było tygodnia, żebyśmy nie rozmawiali ze sobą – jeśli nie osobiście, to telefonicznie. Jeśli nie rozmawialiśmy dłużej niż tydzień, to zaraz był telefon z pytaniem: „Panie Mariuszu, co się dzieje, że pan tak długo nie dzwoni”. Wielkie szczęście spotkać tak wspaniałego człowieka, którego dorobek twórczy i praca były bardzo wysoko oceniane i nagradzane, bo był: Honorowym Obywatelem Miasta Lublin, profesorem honoris causa Akademii Muzycznej we Lwowie, z której kiedyś go wyrzucono, a później tak utytułowano, członkiem honorowym Związku Kompozytorów Polskich (obok m.in. Pendereckiego, Lutosławskiego, Kilara. Góreckiego). Tych nagród było dużo więcej, a był człowiekiem o niesłychanej skromności, poczuciu humoru, dobroci, ale bardzo przenikliwy, daleki od jakiejkolwiek naiwności.

         Jestem przekonana, że jeszcze nie raz będzie okazja do rozmowy o prof. Andrzeju Nikodemowiczu, o wydarzeniach artystycznych w Rzeszowie i Lublinie, bo nasze ośrodki nie dzieli zbyt duża odległość.
Chcę jeszcze na zakończenie powrócić do Sanoka, chociaż powiedział Pan już wiele ciepłych słów na temat Forum, kontaktów z wybitnymi osobowościami i uczestnikami. Myślę, że zechce Pan tutaj powracać.

        Oczywiście, jeśli tylko otrzymam zaproszenie i pozwolą mi na przyjazd inne projekty, które mam już zaplanowane. W przyszłym roku będę obchodził swoje 60-lecie urodzin. Czuję się młodo, ale PESEL mówi co innego. Zawsze z największym sentymentem myślę o Sanoku i jestem całą duszą z organizatorami, bo uważam, że robią gigantyczną, fantastyczną pracę dla polskiej i światowej pianistyki, dla kultury muzycznej i dla młodych ludzi, z których wielu będzie artystami o światowej renomie.

Z Panem Mariuszem Dubajem – kompozytorem, teoretykiem muzyki, pianistą, pedagogiem i organizatorem życia muzycznego rozmawiała Zofia Stopińska 9 lutego w Sanoku, podczas trwania XIII Międzynarodowego Forum Pianistycznego „Bieszczady bez granic...”. Wywiad autoryzowany przez kompozytora.

Na 70-lecie instytucji

        Rok 2018 to dla Regionalnego Centrum Kultur Pogranicza rok jubileuszowy. Mija 70 lat istnienia tej instytucji kultury w ogóle, 10 lat istnienia Regionalnego Centrum Kultur Pogranicza, 40 lat Krośnieńskich Spotkań Teatralnych i 18 lat artKina. Z tej okazji zaplanowane zostały cykle wydarzeń artystycznych, o których rozmawiam z Panią Dorotą Cząstką – dyrektorem Regionalnego Centrum Kultur Pogranicza w Krośnie.

        Zofia Stopińska: 70 lat to wiek dojrzały. W tym czasie ta instytucja kultury działała po różnymi nazwami.

        Dorota Cząstka: Źródła donoszą, że w 1946 roku pojawiły się pierwsze zalążki, a w 1948 roku oficjalnie powstała instytucja, która prowadziła działalność kulturalną, nie do końca w tym budynku, bo to kiedyś był Wojewódzki Dom Kultury, zespół miejskich placówek w różnych miejscach i z różnym obszarem, i zasięgiem działania.

         Podkreślacie ten jubileusz dodatkowymi koncertami, wkrótce będziemy mieć drugi z siedmiu zaplanowanych dużych koncertów.

        Z tak zwanych dużych koncertów, bo tych „tortów urodzinowych” przygotowaliśmy trzy; ten największy, z racji też i artystów, którzy występują na tym torcie koncertowych różnorodności, jest już dopracowany do końca na cały rok, natomiast te dwa mniejsze powstają – drugi jest kameralny, natomiast trzeci jest elementem tworzonym przez nas, a my działamy w cyklu uzależnionym od naszych dzieciaków, młodzieży, seniorów i ten tort powstanie dopiero na październik.
Na tym największym torcie znaleźli się artyści reprezentujący gatunki sztuki, które na co dzień chcemy tutaj kultywować – stąd też znajdują się tak duże zespoły artystyczne jak „Mazowsze”, spektakl teatralny, spektakl teatralny dla dzieci, spektakl baletowy, trochę z pogranicza kabaretu, piosenki poetyckiej, teatru – czyli Rafał Kmita ze spektaklem „Aj waj...” i jeden z takich elementów, który łączy w sobie też różne gatunki muzyczne i może też kabaret, ale najbardziej to chylimy czoła przed publicznością w ten sposób: podczas moich 15-tu lat kierowania tą placówką była to najczęściej i najchętniej oklaskiwana grupa – czyli Grupa Mocarta. Publiczność po prostu ich uwielbia i były takie lata, kiedy nie tylko przez nas, ale także przez różne agencje organizowane były koncerty nawet dwa razy w roku i zawsze przy pełnej Sali, i dlatego pomyśleliśmy, że nie może na tym jubileuszu tego zespołu zabraknąć. Grupa Mocarta to także znakomity zespół muzyczny. Muzyka poważna jest zazwyczaj trudniejsza w odbiorze i wielu ludzi rezygnuje z kupowania biletów na takie koncerty, a w tej formie są w stanie wysłuchać fragmentów dzieł tego gatunku.

        Wszyscy muzycy tworzący ten zespół ukończyli akademie muzyczne i w każdej chwili mogą z powodzeniem grać muzykę klasyczną również, natomiast ich programy wymagają dodatkowo wielkich umiejętności aktorskich oraz sprawności gry na instrumentach, czasami z pogranicza sztuki cyrkowej.

        No, na pewno kabaretowo-teatralnych, ale widowiskowa wirtuozeria ma także miejsce.

        Drugi cykl, który już w tym miesiącu się rozpoczyna, to koncerty kameralne.

        To koncert z pogranicza tego, co robiliśmy w cyklu koncertów nazywanych przez nas „Koncerty ... za kurtyną” – w przestrzeni tylko i wyłącznie scenicznej, z gatunku koncertów jazzowych i bluesowych – takie też w ramach tego drugiego cyklu się znajdą, ale chcieliśmy także na te koncerty zaprosić zespoły i artystów, których nigdy nie mieliśmy odwagi zaprosić, myśląc także o finansach, bo jest to niszowa muzyka i ludzie nie przychodzą tłumnie na te koncerty, ale po ilości telefonów już wiemy, że udało nam się trafić do osób, które być może nawet nigdy w RCKP nie byli. Pierwszy koncert PabloPavo i Ludziki – wiele osób może nie znać tych artystów, bo pojawiają się jedynie w „zakamarkach” muzycznych. PavloPavo czasami pojawia się w mediach i trochę więcej ludzi go kojarzy, być może też Mikromusic jest trochę znany. Pomyśleliśmy, żeby zaprosić ludzi, którzy dostali Paszporty Polityki w różnych gatunkach muzyki. Mamy jeszcze parę pomysłów na twórców bluesowych, a moim marzeniem jest Aga Zaryan. To są artyści, z którymi na pół roku z góry, czy na więcej, trudno uzgodnić terminy i ten tort będziemy po prostu jeszcze układać.

        W trzecim torcie znajdą się wyłącznie Wasze zespoły i podkreślmy, że będzie co pokazać.

        Owszem, ale chcemy to zrobić w innej formie niż do tej pory, stąd też pomysły artystyczne są połączone i zdradzę tylko trochę, że będziemy tańczyć do obrazów, bo mamy dużą pracownię plastyczną oraz świetne zespoły baletu współczesnego i takie improwizacje na scenie będą bardzo interesujące. Angażujemy też do tego projektu krośnieńskich muzyków i muzyka będzie tworzona na żywo. Będzie to ciekawe wydarzenie. Więcej nie mogę powiedzieć, bo wydarzenie powstaje, a do tego praca z amatorami wygląda inaczej niż z zawodowymi zespołami. Wiele zależy od zespołu, który aktualnie działa, od jego możliwości, od matur, od egzaminów i od tego, kto z nami zostanie jeszcze we wrześniu i październiku.
         Prowadząc działalność artystyczną zarówno własną, jak i impresaryjno-koncertową, mamy problem – bo w zasadzie nie mamy w mieście osób w wieku 18+. Przykro nam, że brak ich na widowni, a w naszych zespołach także mamy ten sam problem, bo pracujemy z dziećmi i młodzieżą, a potem cieszymy się, że te dzieciaki idą dalej i teraz przyjeżdżają z różnymi spektaklami z Bytomia – ze Szkoły Aktorskiej. Mam nadzieję, że podczas Spotkań Teatralnych wystąpi Alan Bochnak i chyba już mogę zdradzić, że wystawiony zostanie w Krośnie spektakl „Krakowiacy i Górale”.
        Będzie koncert połączonych zespołów SIEDEM DEKAD, bo chcemy zaprezentować 70 lat w muzyce, w filmie, a jak już mówię o filmie, to wspomnę, że mamy także 18 lat działalności artKina, które zawsze związane było z działalnością artystyczną, bo gramy dużo ambitnych i ciekawych filmów. Mimo konkurencji, którą mamy dosłownie za płotem, publiczność nas na szczęście nie opuszcza i z przyjemnością do nas przychodzi.

        Czy planujecie także w tym roku imprezy cykliczne, które odbywały się w Krośnie od wielu lat?

        Zrezygnowaliśmy z powodów finansowych, ale także i z braku czasu, z „Wiosennych Spotkań Teatralnych”, a wszystkie pozostałe wydarzenia są zaplanowane i odbędą się zgodnie z harmonogramem. Już się przygotowujemy do Krośnieńskich Spotkań Teatralnych, które też będą uroczyste, bo czterdzieste i rozmawiamy z wieloma teatrami, kto będzie mógł nas odwiedzić, a wcześniej jeszcze odbędzie się „Galicja Blues Festiwal” – impreza wkomponowana w naszą instytucję, chociaż w tym roku odbędzie się w nieco innej odsłonie, bo rezygnujemy z konkursu zespołów, a będą odsłony koncertowe podzielone na pewne bloki tematyczne. Odbędzie się także Krośnieńska Jesień Muzyczna, organizowana tradycyjnie we współpracy z Fundacją im. Paderewskiego, czyli te koncerty młodzieżowo-szkolne, które cieszą się u nas dużym zainteresowaniem i też podnosimy sobie wzajemnie rangę – młodzież uczestniczy w dużym wydarzeniu, a my chcemy tę młodzież promować. Szykujemy się do dużego koncertu, wyprodukowanego specjalnie na Krośnieńską Jesień Muzyczną, którego program wypełni Pasja według św. Jana - Johanna Sebastiana Bacha, a solistom towarzyszyć będą instrumenty dawne. Nad realizacją tego przedsięwzięcia czuwa Patrycja Domagalska- Kałuża. Mamy nadzieję, że to duże wydarzenie spotka się z entuzjastycznym przyjęciem publiczności. Zaplanowaliśmy też dwa wydarzenia dla dzieci i młodzieży – wystąpi Filharmonia Futura z Sylwią Lorenc. Jest to propozycja nietypowa, a kiedy o tym decydowaliśmy, nie wiedzieliśmy, iż losy potoczą się tak, że Zbyszka Wodeckiego będziemy widzieli już tylko na ekranie, ale do jednego z tych spektakli „Alicja w krainie muzycznych dziwów”, Zbysiu Wodecki użyczył swojego głosu i wizerunku opowiadając historie muzyczne. Według mnie to świetny spektakl, kapitalnie grany przez bardzo dobrych muzyków, z pomysłem na to, jak dzieciom „sprzedawać” muzykę klasyczną. Drugi projekt kierowany do młodzieży – Beethoven zagrany w kinie z projekcjami w 3D. Mamy nadzieję, że ten projekt będzie się cieszył dużym zainteresowaniem.

        Wiele miast na Podkarpaciu może Wam pozazdrościć dużej Sali koncertowej, ale brakuje w tym obiekcie sali kameralnej i będąc ostatnio na koncercie w ramach cyklu „Kultura Wieków Dawnych”, przekonałam się, jak radzicie sobie z tym problemem. Bardzo duża scena wykorzystywana jest jako sala kameralna.

        Ponieważ jestem „teatralnikiem”, uwielbiam scenę i uważam, że jak się wychodzi na scenę, zawsze atmosfera jest niesamowita. Może ktoś pomyśleć, że koncerty na scenie organizowane są trochę „po macoszemu”, ale inne emocje towarzyszą publiczności i wykonawcom, kiedy 150 czy 250 osób siedzi na sali, gdzie jest 700 krzeseł, a co innego, kiedy te krzesła ustawimy na scenie niedaleko wykonawców. Jestem przekonana, że zarówno artyści, jak i publiczność czują się o wiele lepiej w mniejszej przestrzeni i łatwiej nawiązują kontakt. Do koncertów kameralnych ta scena dobrze nam służy.
        Ta ogromna scena i wielka widownia często są niefortunne dla muzyków klasycznych, szczególnie w przypadku koncertów solowych i kameralnych, a tym bardziej dla instrumentów dawnych, które brzmią o wiele ciszej. Dlatego też muzycy zespołu „Musicalia” zadecydowali, że zarówno oni, jak i publiczność będą podczas koncertu na scenie.
        Wielkim wyzwaniem dla nas będzie koncert Zespołu „Mazowsze”, bo takiego wielkiego zespołu na naszej scenie nie było, chociaż pamiętam występy „Kozaków Rosyjskich” i Chóru Aleksandrowa z baletem – to też były bardzo duże wydarzenia, ale narodowego zespołu polskiego na tej scenie jeszcze nie było. Szczęśliwie zbiegły się dwa jubileusze, bo 70-lecie obchodzi „Mazowsze” i my – tyle samo lat pracujemy i krzewimy kulturę.

        Ten koncert odbędzie się 9 marca – czy jeszcze można kupić bilety?

        Na ten koncert biletów już nie ma, chyba że któraś rezerwacja nie zostanie wykupiona i w ostatniej chwili można będzie bilety kupić. Prosimy pytać, a już za miesiąc zapraszamy na balet, bilety są w sprzedaży. Bardzo nam miło, że te bilety, chociaż nie są tanie, to szybko się sprzedają. Warto także mówić o tym, że takie duże koncerty nie przynoszą nam dochodu. Zorganizowanie koncertu tak dużego zespołu jak „Mazowsze”, będzie nas kosztować 70 tysięcy złotych i aby te koszty pokryć ze sprzedaży biletów, to jeden bilet musiałby kosztować tysiąc złotych, a nie sto.

        Dodatkową atrakcją jest możliwość obcowania ze sztuką przed koncertem i w przerwie. Duże przestrzenne hole wykorzystane są na wystawy.

        Niektórym ludziom to przeszkadza, że ta galeria nie jest wydzielona, ale ja wiedząc jak rzadko jesteśmy w galerii sztuki, myślę, że forma zagospodarowania holi instytucji na galerie obrazów, grafik i fotografii są formą znalezienia klienta, który by nigdy do galerii nie poszedł. Pamiętam genialną wystawę jednego z młodych artystów (15-letniego chłopaka), którego wszystkie prace zostały sprzedane. Ludzie, którzy przyszli na Spotkania Teatralne, tak bardzo zachwycili się tą wystawą, że natychmiast prosili o kontakt z tym człowiekiem i cała kolekcja została kupiona, ale to były naprawdę doskonałe obrazy.

        Z pewnością będzie jeszcze wiele okazji, aby w jubileuszowym roku porozmawiać o działalności Regionalnego Centrum Kultur Pogranicza. Aktualnie zapraszamy do odwiedzania strony internetowej, gdzie są szczegółowe informacje o wydarzeniach, które się u Was odbywają, nie tylko z okazji jubileuszu.

        Nie tylko jubileuszowych, bo przez cały czas odbywa się bardzo dużo stałych imprez; przygotowujemy się do „Balonów nad Krosnem”, „Dni Krosna”, szykujemy piękny „Wjazd Króla” – można jeszcze głosować, który król ma do Krosna przyjechać, i cała działalność idzie „pełnym torem”, natomiast nasze 70-lecie, do którego się najbardziej przygotowujemy – zbieramy materiały, szukamy ciekawostek, odbędzie się w październiku i wówczas będzie czas na to, żeby powiedzieć o historii i ludziach związanych z historią naszej instytucji. Przez cały czas tworzyli ją i tworzą ludzie, chociaż budynek i miejsce dają nam ogromne możliwości. Jesteśmy w przededniu modernizacji dawnego dworca kolejowego, gdzie w ramach struktury RCKP powstanie „Etnocentrum” i będziemy rozszerzać nasze formy działalności wspomnieniami o naszej tradycji. Dzisiaj w dobie cyfryzacji, komputeryzacji, telefonizacji wszystkiego, jedyną możliwością docierania do człowieka jest spotkanie z drugim człowiekiem. Chyba tylko kultura, bo zaczęliśmy już nawet uczyć przez komputer i inne multimedia, zostanie ostatnim bastionem tego spotkania między ludźmi.

         Miejmy nadzieję, że koncertu i spektaklu na żywo nic nie zastąpi.

        Z pewnością i tego się trzymajmy.

Z Panią Dorotą Cząstką – dyrektorką Regionalnego Centrum Kultur Pogranicza w Krośnie rozmawiała Zofia Stopińska, która odwiedziła tę placówkę 27 lutego 2018 roku.

Kocham grać na fortepianie

        Zofia Stopińska: Ze świetną pianistką Panią Dominiką Peszko spotykamy się w Jarosławiu. Czasami odwiedza Pani to piękne miasto, bo tutaj mieszkają Pani rodzice, tutaj zaczęła się Pani przygoda z muzyką i pewnie podczas każdego pobytu w Jarosławiu wspomina Pani lata dzieciństwa.

        Dominika Peszko: Tak, w Jarosławiu wszystko się zaczęło, bo tutaj spędziłam całe moje dzieciństwo i rozpoczęłam moją edukację muzyczną. Wszystko rozpoczęło się od Państwowego Ogniska Baletowego, które w Jarosławiu działa. Rodzice zapisali mnie do tego Ogniska, kiedy miałam 6 lat. Chcieli, abym trochę potańczyła z rówieśnikami i rozwinęła się też trochę muzycznie, ale od początku najbardziej byłam zachwycona panią, która podczas zajęć grała na fortepianie, i powiedziałam mamie, że koniecznie chcę grać na tym dużym pianinie i tak się zaczęła moja przygoda z fortepianem. Po egzaminie wstępnym rozpoczęłam edukację w Państwowej Szkole Muzycznej I stopnia w Jarosławiu. Ukończyłam tę Szkołę z wyróżnieniem, a później, w wieku 13-tu lat, rozpoczęłam kolejny etap nauki w Krakowie.

        Pamiętam, że od czasu do czasu występowała Pani, jako dobrze zapowiadająca się pianistka, podczas różnych koncertów w Jarosławiu.

        Zawsze lubiłam i nadal lubię tutaj wracać, bo tutaj są moje korzenie i mieszka tu moja rodzina. Mogę zawsze dla nich zagrać, mogę zagrać dla moich przyjaciół, jest to także miejsce, gdzie mogę odpocząć, bo tutaj jest moja „oaza spokoju”. W tym mieście panują także nadzwyczajny nastrój i bardzo przyjemna atmosfera, stąd nic dziwnego, że lubię tutaj występować. Będąc studentką wróciłam do Jarosławia w „Roku Chopinowskim” z Koncertem Chopina, który wykonałam z towarzyszeniem kwartetu smyczkowego, występowałam na otwarcie Sali Koncertowej w Szkole Muzycznej, a grałam wówczas z Orkiestrą Fresco Sonare pod dyrekcją pani Moniki Bachowskiej. Grałam także w Jarosławiu wielokrotnie podczas różnych koncertów kameralnych i organizowanych z różnych okazji imprez. Jak tylko mogę, to zawsze wracam do rodzinnego miasta i mam nadzieję, że będę wracać częściej.

        W Akademii Muzycznej w Krakowie studiowała Pani najpierw fortepian, a później kameralistykę.

        Mówiąc dokładniej, to było tak, że rozpoczęłam studia fortepianu w klasie Pana prof. Andrzeja Pikula i ukończyłem najpierw studia licencjackie, magisterskie, a później pod kierunkiem Pana prof. Andrzeja Pikula pisałam pracę doktorską, którą obroniłam w zeszłym roku. Moja działalność artystyczna tak się potoczyła, że rozpoczęłam pracę na Wydziale Wokalno-Aktorskim Akademii Muzycznej w Krakowie jako pianista-korepetytor i wkrótce zaczęła się moja przygoda z kameralistyką już „na poważnie”. Owszem, na studiach mamy zajęcia z kameralistyki, ale nie zawsze są to trwałe zespoły, a jak zaczęłam pracę ze śpiewakami – głównie w klasie Pani prof. Olgi Popowicz, to okazało się, że daje mi ta praca mnóstwo satysfakcji i radości, a w dodatku mogę występować na estradzie co kilka dni i jestem śpiewakom po prostu potrzebna.
        Jest to także bardzo ciekawa praca, która pozwala na rozwijanie mojej indywidualnej wrażliwości i ciągle przebywam z ludźmi, a ja uwielbiam pracować z ludźmi. Każda próba jest jednocześnie spotkaniem towarzyskim z osobami, z którymi lubię pracować. Dowiedziałam się, że przy Teatrze Wielkim – Operze Narodowej istnieje Program Kształcenia Młodych Talentów – Akademia Operowa. Program ten jest skierowany zarówno do śpiewaków, jak i do pianistów. Kształci on pianistów do zawodu korepetytora-coacha wokalistów. Nasze kształcenie polega na uczestnictwie w comiesięcznych warsztatach i jesteśmy uczeni przez wybitnych artystów – wielkie sławy świata opery i fantastycznych pianistów. Starczy, jak wymienię takie nazwiska jak: Izabela Kłosińska, Eytan Pessen (który współpracuje z operą we Frankfurcie), czy kontratenor Matthias Rexroth, ale współpracuje z Akademią Operową także Olga Pasiecznik, Neil Shicoff (który przez wiele lat śpiewał w Metropolitan Opera). Prawie w każdym miesiącu mamy spotkanie z nowym wybitnym artystą i wiele się uczymy, bo dzielą się z nami swymi doświadczeniami i wiedzą. Uwielbiam zajęcia z panią Anną Marchwińską – wspaniałą pianistką z Teatru Wielkiego, mieliśmy bardzo ciekawe zajęcia z panem Jerzym Marchwińskim (ojcem pani Anny) oraz jego żoną, panią Ewą Podleś. Są to wielcy artyści, których pozostając w kręgu krakowskim nie mogłabym spotkać, a Akademia Operowa Teatru Wielkiego umożliwiła ten kontakt i zaraziła mnie wielką pasją grania kameralnego ze śpiewakami, i grania muzyki operowej, chociaż teraz w kręgu moich zainteresowań są pieśni, które bardzo mnie fascynują. Wiele projektów w tym roku i myślę, że w przyszłych latach też, będzie dotyczyć wykonawstwa pieśni.

        Pieśń jest bardzo trudną formą, bo krótką – często pieśń trwa krócej niż 2 minuty i w tym czasie trzeba utwór rozpocząć, osiągnąć kulminację i zakończyć go. Myślę, że czasami jest to utwór trudniejszy od części sonaty.

        Z pewnością jest to coś innego. W zawodzie pianisty-korepetytora trzeba się całe życie uczyć i rozwijać. Gra się mnóstwo repertuaru, który trzeba przyswajać bardzo szybko. Bardzo często otrzymujemy propozycje koncertowe z niewielkim wyprzedzeniem i nagle trzeba przygotować na przykład dwa cykle pieśni. Trzeba świetnie czytać nuty a vista, panować nad stresem, przygotować repertuar w czasie kilku prób, a do tego jeszcze trzeba znać języki obce. Jeśli pracujemy nad pieśniami, to musimy rozumieć każde słowo wykonywane przez śpiewaka. Ja nie mogę prosić śpiewaka podczas próby, żeby mi te pieśni tłumaczył. Aktualnie przez cały czas doskonalę języki włoski i niemiecki, bo angielski już znam, a w najbliższym czasie planuję nauczyć się języka francuskiego. Pianiści-korepetytorzy muszą także wiedzieć wszystko o aparacie wokalnym i słuchać, co się dzieje w głosie śpiewaka. Często także trzeba potrafić pomóc śpiewakowi, aby dopracować wszystko do stopnia perfekcji, żeby te pieśni, czy inne utwory, były perełkami podczas koncertu.

        Ktoś z pianistów powiedział mi, że trzeba razem ze śpiewakiem oddychać.

        Tak, oddychać, razem budować formę, podobnie rozumieć słowo i to wszystko przygotowuje się w czasie prób. Od dwóch lat współpracuję z bardzo młodym śpiewakiem Hubertem Kowalczykiem (bas), który jest studentem Hochschule für Music "Hanns Eisler" Berlin i są to bardzo inspirujące próby, podczas których najpierw wykonujemy utwór zgodnie ze swoimi odczuciami, a później wiele rozmawiamy na temat interpretacji – szukamy „złotego środka”. Próba znalezienia – nawet nie kompromisu, a konsensusu, bo nie chodzi tu bynajmniej o dominację, ale o znalezienie wspólnej przestrzeni i narracji, bo to w efekcie przekłada się na siłę przekazu, i później przyjemność występu na estradzie ze świadomością, że to jest nasze wspólne dzieło, daje ogromną satysfakcję i radość. Najbardziej nas cieszy, kiedy publiczność odbiera nasze wykonania w ten sam sposób.

        Niedawno w Rzeszowskim Ratuszu miałam okazję obserwować Panią w czasie występu, bo towarzyszyła Pani młodej śpiewaczce – studentce Akademii Muzycznej w Krakowie – pani Justynie Bluj. Wasz świetny kontakt po prostu się czuło. Byłam zachwycona Waszym występem.

        Bardzo mi miło. Dziękuję za ciepłe słowa. Z Justyną Bluj pracujemy już od pięciu lat i była ona jedną z moich pierwszych studentek. Nie miałam wówczas doświadczenia jako pianistka-kameralistka, a ona także stawiała pierwsze kroki w Akademii Muzycznej w Krakowie. Po roku mojej nauki w Akademii Operowej przy Teatrze Wielkim w Warszawie, Justyna również została wybrana do tego programu. Trzeba podkreślić, że do uczestnictwa w nim zgłaszają się setki śpiewaków, a przyjmowanych jest kilka osób i Justyna miała ogromne szczęście. Z pewnością kolosalne znaczenie miał fakt, że była świetnie prowadzona i przygotowana do tych przesłuchań przez panią prof. Olgę Popowicz. Jesteśmy dobrymi przyjaciółkami, ale Justyna jest także jedną z moich najwdzięczniejszych studentek i z wielką przyjemnością się z nią pracuje. Od pewnego czasu traktuję ją już jako równorzędną partnerkę w muzyce kameralnej. Jesteśmy dobrymi partnerkami na scenie i w życiu. Jest osobą niezwykle utalentowaną, ma przepiękny głos, który fantastycznie się rozwija, jest też obdarzona wielką wrażliwością. Wiele godzin wspólnej pracy sprawiły, że już słychać na scenie, iż doskonale się rozumiemy.

        Do tej pory rozmawiałyśmy wyłącznie o muzyce kameralnej, ale przecież zdarzają się także recitale i koncerty z orkiestrą. Nie czuje się Pani w roli solistki trochę samotna na scenie?

        Może tak, ale występ solowy to zupełnie coś innego. Inaczej przygotowuję się do takich koncertów. Mam świadomość, że jestem odpowiedzialna sama za siebie. Nie twierdzę, że to odpowiedzialność mniejsza lub większa – po prostu inna. Jako kameraliści odpowiadamy za siebie nawzajem i towarzyszy nam świadomość, że jeśli ktoś ma jakieś chwilowe problemy, to ta druga osoba stara się zawsze pomóc. Jak sama gram recital, to jest to dla mnie ogromny wysiłek, bo zagranie trwającego półtorej godziny recitalu musi się wiązać z wysiłkiem dla pianisty, a poprzedzają taki występ setki godzin przygotowań, ale jesteśmy odpowiedzialni wyłącznie za siebie i pracujemy tylko na swoje nazwisko. Tylko o nas będzie się dobrze lub źle mówiło i otrzymamy ponowne zaproszenie albo nie.
Muszę także się przyznać, że lubię robić różne rzeczy i nie chciałabym się zamykać w jednym nurcie i mieć przyklejonej etykietki pianistki, która towarzyszy tylko śpiewakom. Występuję również jako solistka. Czasami gram z orkiestrą – mam w repertuarze m.in.: Koncert na lewą ręką D-dur i Koncert fortepianowy G-dur Maurice Ravela, Koncert fortepianowy Beethovena, kilka koncertów Mozarta, Koncert fortepianowy nr 1 Johannesa Brahmsa. Wykonuję również recitale solowe, chociaż ostatnio rzadziej występowałam jako solistka, bo sporo czasu zajęła mi praca doktorska.

        Niedawno dowiedziałam się, że jest już Pani doktorem nauk muzycznych. Czy praca doktorska związana była z wykonawstwem muzyki kameralnej?

        Nie, moja praca doktorska dotyczyła muzyki solowej i zabrała mi trzy lata różnych przygotowań. Dotyczyła solowej muzyki fortepianowej węgierskiego kompozytora Beli Bartoka. Materiał, który stanowił dzieło artystyczne dołączone do pracy to około 90 minut solowej muzyki fortepianowej Beli Bartoka. Musiałam te utwory nagrać, a są one bardzo trudne zarówno pod względem muzycznym, jak i warsztatowym – pianistycznym. Praca dotyczyła nie tylko problematyki interpretacji, ale także zawierała analizy wszystkich utworów i wpływ analizy na moje interpretacje. Wnikliwe badania dotyczące twórczości fortepianowej Beli Bartoka zajęły prawie 200 stron i będę się starała, żeby ta praca została wydana w formie książki.

        Będzie to pewnie pierwsza publikacja w Polsce.

        W Polce na pewno tak, a z moich informacji wynika, że będzie to czwarta książka na świecie o muzyce fortepianowej Beli Bartoka i chyba pierwsza, która jest indywidualnym spojrzeniem wykonawcy, czyli kogoś, kto także grał te utwory.

        Mam nadzieję, że zostaną wydane także płyty z kompletem nagrań Beli Bartoka.

        Tak, część tego materiału jest już dostępna na moim koncie SoundCloud, będą się tam pojawiać kolejne utwory w najbliższym czasie.
Jako pianistka solistka zajmuję się także ostatnio wykonawstwem muzyki współczesnej. Niedawno występowałam podczas Festiwalu Audio Art w Krakowie. To był bardzo ciekawy projekt, w którym wystąpiłam wspólnie z artystkami z Uniwersytetu Muzycznego w Korei. Otrzymałam zaproszenie i niedługo wystąpię na Międzynarodowym Festiwalu Muzyki Kompozytorów Krakowskich, będą tam 20 kwietnia wykonywane utwory kameralne współczesnych kompozytorów krakowskich z moim udziałem.
Nawiązałam również kontakt z Piotrem Nowotnikiem – polskim kompozytorem, który mieszka na stałe w Australii. Stało się to dzięki moim nagraniom, które Piotr usłyszał w Internecie, co najlepiej świadczy o tym, jak ogromną siłę ma Internet, który po prostu zmniejsza nam świat.

        Kontaktujecie się wyłącznie przez Internet?

        Tak, Piotr wysłał mi swoje utwory, które zamierzam w najbliższym czasie nagrać i w ślad za tym pójdą prapremiery jego utworów fortepianowych, i będę miała w repertuarze kolejne dzieła współczesne, a jeszcze wcześniej, bo 4 marca we Wrocławiu czekają mnie warsztaty i Koncert Muzyki Musicalowej – czyli zupełnie coś innego. Ostatnio rozpoczęliśmy współpracę z Jarosławem Kozielskim, który studiował w London College of Music śpiew musicalowy, a obecnie jest studentem Akademii Muzycznej w Krakowie na Wydziale Wokalno-Aktorskim, ale nadal występuje w repertuarze musicalowym.

        Wynika z tego, że cały czas, jakim Pani dysponuje, poświęca Pani muzyce.

        Niekoniecznie, bo jeszcze znajduję czas na hobby. Kocham chodzić po górach i jak tylko mam możliwość, wyjeżdżam w góry. Zajmuję się także rękodziełem artystycznym, którym zajmuje się również moja mama: robię na drutach, dziergam, zajmuję się również decoupagem.

        Pewnie te różne zainteresowania sprawiają nie tylko satysfakcję, ale także w ten sposób Pani wypoczywa.

        Tak, to jest relaks, który mnie uspokaja, a w dodatku zadziwiam wszystkich znajomych, bo te moje zajęcia wymagają dużej cierpliwości, chociaż ja uważam, że powtarzanie dwieście razy tego samego fragmentu utworu podczas ćwiczenia wymaga więcej cierpliwości niż wydzierganie szalika.

        Jest Pani artystką bardzo zajętą, bo umawiałyśmy się na tę rozmowę dosyć dawno i dopiero teraz mogła Pani przyjechać do Jarosławia, aby odwiedzić rodziców. Będzie czas na spotkania z dalszą rodziną i znajomymi?

        Przyjechałam tylko na kilka dni i nie będzie czasu na spotkania. Muszę wracać do Krakowa, bo na Uczelni rozpoczynamy pracę nad operą „Eugeniusz Oniegin”. Jest to duże przedsięwzięcie, które zabierze sporo czasu, a mnie czeka dość odpowiedzialna praca, bo opera będzie wystawiana z fortepianem. Zaplanowane są dwa spektakle. To poważne przedsięwzięcie dla pianistki, która musi być w pełnej koncentracji przez dwie i pół godziny na scenie. Wcześniej muszę z każdym solistą pracować jako pianista-korepetytor.

        Myślę, że dokonała Pani właściwego wyboru i ta tytaniczna wręcz praca sprawia także wiele przyjemności, zwłaszcza kiedy po wykonaniu utworu publiczność okazuje swoje uznanie i zadowolenie gorącymi oklaskami.

        Ja kocham pracować. Kocham grać na fortepianie i od najmłodszych lat marzyłam o tym, żeby moje dorosłe życie było związane z graniem na fortepianie i tak się stało. Jestem bardzo szczęśliwa, że każdego dnia siadam do tego instrumentu z przyjemnością i nie traktuję tego jako pracę – to jest po prostu przyjemność – przyjemność spotykania się z ludźmi, przyjemność otwierania nut z kolejnym utworem, przyjemność kupowania nowych nut i poznawania nowej twórczości, nowej stylistyki. Do tego wszystkiego trzeba jeszcze dodać wielką przyjemność występów estradowych, które z jednej strony są stresujące, bo trema towarzyszy muzykowi zawsze, jest potrzebna i mobilizująca, ale satysfakcja po takim koncercie jest ogromna.
        Ważne jest także to, jak reaguje publiczność i jak odbiera muzykę. Zawsze wyczuwa się moment, w którym publiczność jest już nasza – w stu procentach oddana muzykowi, najczęściej publiczność jest entuzjastyczna, ale bywa też czasami tak, że jest po prostu chłodno i nie wiadomo, od czego to zależy – od dnia, pogody, nastroju? Może także czasami nam się wydaje, że robimy wszystko na sto procent, a efekt taki nie jest. Najczęściej opuszczamy estradę usatysfakcjonowani i szczęśliwi, ale czasem porażki są potrzebne, bo uczą nas pokory, mobilizują, aby nie zatrzymywać się w rozwoju. Trzeba także pamiętać, że każdy sukces podnosi poprzeczkę, bo w pewnym momencie już nie wypada ponosić porażek – po prostu nie wypada.

        Dlatego życzę wyłącznie sukcesów, czekamy na dobre wiadomości i bardzo dziękuję za spotkanie.

        Ja również dziękuję i mam nadzieję, że już niedługo zobaczymy się w Filharmonii Podkarpackiej.

Cały czas, jakim dysponuję, poświęcam muzyce

        Naszym gościem jest Pan Dawid Runtz, który 23 lutego 2018 roku dyrygował koncertem w Filharmonii Podkarpackiej. Spotykamy się po roku, bo dokładnie w marcu 2017 roku, podczas poprzedniego pobytu w Rzeszowie, poprosiłam Pana o dłuższy wywiad dla portalu „Klasyka na Podkarpaciu”. Rozmawialiśmy o Pana edukacji muzycznej, mistrzach, którzy czuwali nad Pana rozwojem, osiągnięciach i planach artystycznych. W czasie tego roku wiele różnych wydarzeń miało ogromny wpływ na Pana rozwój i postanowiłam o niektóre zapytać dzisiaj.

        Zofia Stopińska: Podczas poprzedniej rozmowy wspominał Pan spotkania z Maestro Riccardo Mutim i pracę nad operą „Traviata” w Ravennie oraz o planowanym wyjeździe na bardzo ekskluzywne kursy mistrzowskie z Maestro Daniele Gattim i słynną The Royal Concertgebouw Orchestra w Amsterdemie. Wydarzenie zaplanowane było na czerwiec 2017 roku i ciekawa jestem, jak spędził Pan czas na kursach w Amsterdamie.

        Dawid Runtz: W kursach uczestniczyło czterech młodych dyrygentów: Jiři Rožeň z Czech, Valentina Peleggi z Włoch, Sergey Neller z Rosji i moja osoba reprezentująca Polskę. Przed Maestro Daniele Gattim dyrygowałem Symfonią nr 40 g-moll Wolfganga Amadeusza Mozarta, IV Symfonią Gustava Mahlera i „Pietruszką” Igora Strawińskiego. Chociaż kursy trwały tylko cztery dni, myślę, że były to, jak dotąd, jedne z najważniejszych dni w moim życiu. Przede mną otworzyły się zupełnie nowe perspektywy i możliwości. Zacząłem słyszeć dźwięki i jakości, których wcześniej na żywo nie miałem okazji usłyszeć. Orkiestrę Concertgebouw słyszałem zawsze tylko na płytach i na nagraniach, a kiedy sam miałem okazję stanąć przed tym fantastycznym zespołem, dostrzegłem, jak wiele jeszcze przede mną trudnej i ciężkiej pracy, żeby być w stanie pracować z orkiestrą tej klasy.

        W lipcu ubiegłego roku z radością przeczytałam informację, że dyryguje Pan w Japonii na „Pacific Music Festival” w Sapporo.

        „Pacific Music Festival” w Sapporo jest organizowany od 1990 roku, a założycielem tego wydarzenia był legendarny amerykański dyrygent Leonard Bernstein. To jeden z najważniejszych festiwali przeznaczonych dla młodych artystów, w którym co roku trzech młodych dyrygentów ma szansę zaprezentować się na Festiwalu, wziąć udział w kursach dyrygenckich i na zakończenie zadyrygować koncertem z Orkiestrą Festiwalową „Pacific Music Festival”. Podczas ubiegłorocznej edycji byli to: Ken Yanagisawa z Nowego Jorku, Su-Han Yang – mój przyjaciel z Tajwanu i zarazem zwycięzca ostatniej edycji Międzynarodowego Konkursu Dyrygentów im. Grzegorza Fitelberga w Katowicach, i moja osoba. Przez tydzień pracowaliśmy pod kierunkiem mistrza, którym był niemiecki dyrygent Jun Märkl – uważany za specjalistę w interpretacjach muzyki francuskiej. Przygotowywaliśmy różnorodny repertuar, między innymi „Iberię” Claude'a Debussy’ego. Podczas koncertu poprowadziłem „Don Juana” Ryszarda Straussa. To był mój debiut w Japonii.

        Ważnym koncertem, którym Pan dyrygował w sierpniu ubiegłego roku, była Gala Finałowa Ogólnopolskiego Konkursu Kompozytorskiego im. Krzysztofa Pendereckiego w Sopocie.

        Do tej pory dyrygowałem dwoma Koncertami Galowymi Konkursów im. Krzysztofa Pendereckiego – pierwszy odbył się w sierpniu w Sopocie, a drugi w listopadzie na Międzynarodowym Konkursie im. Krzysztofa Pendereckiego w Radomiu. Przygotowując nowe utwory współczesnych kompozytorów, rozmawiając z nimi, wspólnie kreując pierwsze publiczne wykonanie, przeżywam niezwykle inspirujący czas. Czuję wówczas bardzo dużą odpowiedzialność za to, że od mojego przygotowania orkiestry i wykonania zależy w dużym stopniu, w jaki sposób utwór zostanie odebrany przez publiczność. W programach moich koncertów coraz częściej pojawia się muzyka współczesna, co sprawia mi ogromną przyjemność i daje mnóstwo satysfakcji.

        W październiku ubiegłego roku dyrygował Pan kilkoma koncertami w Warszawie i chyba bardzo ważnym występem było wykonanie z Sinfonią Varsovią „Requiem” Wolfganga Amadeusza Mozarta w 168. rocznicę śmierci Fryderyka Chopina.

        To było dla mnie ogromnym wyróżnieniem, że zaproponowano mi poprowadzenie tego ważnego, tradycyjnego koncertu z Orkiestrą Sinfonia Varsovia i Chórem Collegium Vocale 1704 z Pragi. Bardzo się cieszę, że miałem możliwość poznać znakomitych muzyków z Sinfonii Varsovii, co zaowocowało tym, że już w kwietniu tego roku poprowadzę Sinfonię Varsovię na koncertach w Kłajpedzie na festiwalu na Litwie oraz w Wilnie, gdzie wystąpimy w Sali koncertowej Narodowej Orkiestry Litewskiej.

        W grudniu został Pan pierwszym dyrygentem Polskiej Opery Królewskiej - nowego teatru operowego w Warszawie.

        Objęcie tak odpowiedzialnego stanowiska to dla mnie nowe, wielkie wyzwanie. Prowadząc własną orkiestrę, jestem odpowiedzialny za jej funkcjonowanie, za jej brzmienie, za ustalanie pewnych reguł funkcjonowania tej orkiestry i bardzo chciałbym – podobnie jak wszyscy pracownicy, aby Orkiestra Polskiej Opery Królewskiej stała się niedługo zespołem o znaczeniu co najmniej ogólnopolskim.

        Oprócz pracy z orkiestrą trzeba także współdecydować o repertuarze i innych sprawach dotyczących funkcjonowania teatru operowego.

        Dyrektorem Artystycznym Polskiej Opery Królewskiej jest polski reżyser, prof. Ryszard Peryt, który z ogromną uwagą dobiera repertuar dla naszej instytucji. W kwietniu poprowadzę pierwsze przedstawienie w Polskiej Operze Królewskiej, a będzie to „Wesele Figara” Wolfganga Amadeusza Mozarta, które mamy w planie powtórzyć w Rzeszowie 27 maja bieżącego roku, na zakończenie Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. W czerwcu zadyryguję koncert w Świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie oraz serię koncertów z symfoniami Mozarta na Zamku Królewskim.

        Należy jeszcze wspomnieć jedno ważne wydarzenie w Pana dotychczasowej karierze – w styczniu bieżącego roku uczestniczył Pan w I Międzynarodowym Konkursie Dyrygenckim w Hong Kongu. Na tym Konkursie decyzją jury otrzymał Pan III miejsce oraz bardzo ważne wyróżnienie – nagrodę publiczności.

        Nagroda Publiczności jest cennym wyróżnieniem, gdyż świadczy ona o tym, iż wykonanie III Symfonii Brahmsa w finale konkursu spotykało się z pozytywnym odbiorem.
Do Konkursu Dyrygenckiego w Hong Kongu zgłosiło się 310 kandydatów, a do udziału zaproszonych zostało 16 -tu młodych dyrygentów – również Polacy – Marta Gardolińska oraz mój kolega ze studiów, Maciej Kotarba. Udało mi się sięgnąć po laury i znaleźć się w finałowej trójce w ostatnim etapie Konkursu. Jako najmłodszy uczestnik Konkursu otrzymałem znaczące wyróżnienie, które jest impulsem do mojej dalszej pracy nad sobą.

        Czy ten konkurs zaowocował konkretnymi propozycjami koncertowymi?

        Pokłosiem konkursu jest kilka koncertów w Polsce, a także za granicą, między innymi w Buffalo Philharmonic Orchestra w USA. Cieszę się, że już w kwietniu stanę przed Boston Symphony Orchestra, ponieważ otrzymałem zaproszenie na przesłuchania na asystenta Orkiestry bostońskiej. Myślę, że moje dotychczasowe osiągnięcia, w tym również nagroda na Konkursie w Hong Kongu, przyczyniły się do otrzymania takiego zaproszenia.

        Trzeba także powiedzieć o wczorajszym wydarzeniu. Podczas święta Pana uczelni – Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie, otrzymał Pan Medal „Magna cum Laude” przyznawany przez kapitułę za wybitne osiągnięcia artystyczne młodym absolwentom. Dodam, że w tym roku zostało przyznane jedno takie wyróżnienie. Gratuluję serdecznie.

        Cieszę się, że moja ciężka praca została doceniona przez Uczelnię, której bardzo wiele zawdzięczam. Dzięki Uczelni przez pięć lat mogłem kształcić się u wybitnego Mistrza – prof. Antoniego Wita i Jemu zawdzięczam mój warsztat i umiejętności dyrygenckie. To wyjątkowy moment, że w tym roku Kapituła Medalu „Magna cum Laude” postanowiła mnie w ten sposób wyróżnić.

        Z Uniwersytetem Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie jest Pan nadal związany.

        Owszem, jestem wykładowcą UMFC w Warszawie, jestem też studentem drugiego roku studiów doktoranckich i mam w planie w tym roku obronić tytuł doktora.

        W wywiadzie przed rokiem mówił Pan wiele o codziennym kontakcie z partyturami i to nie tylko podczas prób, także każdą wolną chwilę poświęca Pan na studiowanie partytur.

        Nic się nie zmieniło od zeszłego roku, powiem, że pracy nad partyturami jest coraz więcej. Kontakt z muzyką mam nie tylko podczas prób i koncertów, cały czas, jakim dysponuję, poświęcam muzyce i sprawia mi to ogromną radość i satysfakcję. Kiedy podczas koncertu, który jest przecież uwieńczeniem całej pracy, mogę przedstawić swoją wizję – czy to symfonii, czy opery przed publicznością, czuję się spełniony.

        Przed rokiem bardzo gorąco oklaskiwaliśmy Orkiestrę Filharmonii Podkarpackiej pod Pana batutą, a na program koncertu złożyły się Uwertura Leonora III Ludwiga van Beethovena, Koncert fletowy G-dur Carla Philippa Emanuela Bacha i Symfonia „Odrodzenie” Mieczysława Karłowicza.
Dzisiaj wystąpił Pan z naszą Orkiestrą z zupełnie innym programem. Wieczór rozpoczął się Mazurem z opery „Halka” Stanisława Moniuszki, a później wykonane były dwa wspaniałe utwory Piotra Czajkowskiego: Koncert skrzypcowy D - dur, w którym partie solowe wspaniale wykonał Rzeszowianin z urodzenia - Szymon Naściszewski oraz V Symfonia e –moll.

        Zaproponowałem V Symfonię Piotra Czajkowskiego, ponieważ mam ogromny sentyment do tego dzieła. W 2016 roku – kiedy debiutowałem z Orkiestrą Filharmonii Narodowej w Warszawie, dyrygowałem właśnie V Symfonią Piotra Czajkowskiego. Ucieszyłem się, że po dwóch latach mogę powrócić do tego wspaniałego utworu i wykonać tę Symfonię z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej.
W koncercie skrzypcowym D-dur partie solowe wykonał znakomity skrzypek Szymon Naściszewski, który obecnie jest studentem Konserwatorium w Hanowerze. Solista dostarczył nam niezapomnianych wrażeń.

        To prawda, bo w moim odczuciu grał przepięknie i nie tylko mnie ujął swoim wykonaniem, bo oklaski trwały bardzo długo i publiczność w ten sposób poprosiła o bis. W sukcesie solisty był także spory udział Orkiestry pod Pana batutą i tę dobrą współpracę było słychać i widać.

         Koncert Czajkowskiego jest w dużym stopniu znany orkiestrze, ponieważ to jeden z najczęściej wykonywanych koncertów skrzypcowych. Przy wykonywaniu koncertów duże znaczenie ma porozumienie z solistą w zakresie jego interpretacji i dostosowanie orkiestry do jego wizji. Zależy mi zawsze, aby w koncertach instrumentalnych dać solistom jak największy komfort i poczucie swobody.

        W drugiej części koncertu został usunięty pulpit dyrygencki, bo V Symfonię Czajkowskiego poprowadził Pan z pamięci. Zawsze się zastanawiam, czy uczenie się na pamięć tak długich utworów ma sens – czy pozwala dyrygentowi bardziej skupić się na interpretacji?

         Oczywiście przygotowując się do koncertu, staram się robić to jak najlepiej, chociaż nie jest to dla mnie punktem honoru, żeby dyrygować z pamięci. Z drugiej strony jest to wynik moich studiów u Maestro Antoniego Wita. Od samego początku czymś naturalnym było przygotowywanie partytury na pamięć. Bardzo lubię mieć jak najbliższy kontakt z muzykami podczas wykonania, a właśnie wzrok i spojrzenie pozwalają mi na to. Podziwiam zawsze dyrygentów, którzy prowadzą opery Wagnera bez partytury. Mają oni nadprzyrodzony dar.

        Zachwycały pięknie wykonane solówki, których jest w tym utworze sporo oraz brzmienie orkiestry od pierwszego do ostatniego taktu. Wzruszały i poruszały zmienne nastroje, barwy, wspaniałe, nasycone piana rozpływające się w zupełną ciszę. Po żywiołowym zakończeniu publiczność długo i gorąco dziękowała Panu i Orkiestrze. Mam nadzieję, że jest Pan usatysfakcjonowany i zechce Pan do Rzeszowa wracać, aby poprowadzić następne koncerty.

        Dziękuję. W Rzeszowie pojawię się jeszcze na koncercie 11 listopada z okazji 100. Rocznicy odzyskania niepodległości oraz w czerwcu 2019 z IX Symfonią Antonina Dvoraka. Zawsze bardzo chętnie będę wracał do Państwa miasta i do Filharmonii Podkarpackiej.

Z Panem Dawidem Runtzem - wybitnym dyrygentem młodego pokolenia, który 23 lutego 2018 roku dyrygował koncertem abonamentowym w Filharmonii Podkarpackiej rozmawiała Zofia Stopińska po zakończeniu koncertu.

Kultura Wieków Dawnych jest wspaniałym przedsięwzięciem

        Zofia Stopińska: Spotkania z artystami, którzy wystąpili podczas cyklu Kultura Wieków Dawnych (odsłona VI), który odbył się od 16 do 21 lutego w Regionalnym Centrum Kultur Pogranicza w Krośnie, kończy rozmowa z Panem Tomaszem Fryczem – świetnym wiolonczelistą i kierownikiem artystycznym zespołu Musicalia, którego poprosiłam o przedstawienie zespołu.

        Tomasz Frycz: Pomysł na zespół Musicalia powstał kilka lat temu. Zamiarem było regularne granie we w miarę stałym składzie, dobranym z muzyków skupionych przede wszystkim przy zespole instrumentów historycznych Warszawskiej Opery Kameralnej, czyli Musicae Antiquae Collegium Varsoviense. Osoby zapraszane do współpracy to muzycy z dużym doświadczeniem zawodowym, posiadający w swoim repertuarze większość niezbędnych dla nas „barokowców” pozycji – muzykę instrumentalną, ot chociażby prezentowane przez nas w minioną niedzielę „Cztery Pory Roku” Vivaldiego, jak również muzykę wokalno - instrumentalną, najczęściej sakralną. Wykonujemy dzieła od wczesnego baroku do późnego klasycyzmu. Skład zespołu jest zmienny. Mam wielką przyjemność zapraszać moich przyjaciół do repertuaru, w którym najlepiej się czują lub – proza życia – kiedy po prostu mogą.

        Jest Pan wielkim pasjonatem muzyki minionych wieków – kiedy zaczął Pan się interesować muzyką dawną i jak przebiegała Pana artystyczna droga.

        Zainteresowanie wykonawstwem historycznym to pierwszy rok studiów. Miałem szczęście spotkać na swojej drodze wybitnych dziś wykonawców muzyki dawnej, takich jak Aureliusz Goliński, Dymitr Olszewski, Marcin Sompoliński, Jan Tomasz Adamus, z którymi słuchaliśmy, dyskutowaliśmy, porównywaliśmy otaczający nas muzyczny świat i pochłonęło mnie to bez reszty. Pierwsze kroki stawiałem na kursach muzyki dawnej w Wilanowie, Sandomierzu i Amsterdamie, w klasach Jaap’a ter Lindena, Mark’a Caudle’a. Po drugim pobycie na Wilanowskich kursach (rok 1995) zostałem zaproszony do współpracy z Warszawską Operą Kameralną przez kolejną wybitną postać – Liliannę Stawarz – i tam zapuściłem korzenie na dobre. Studia na wiolonczeli barokowej ukończyłem u Markusa Moellenbecka, obecnie mojego przyjaciela, człowieka, który pomógł mi odkryć najciekawsze kolory wiolonczeli jako instrumentu, który nauczył mnie cieszyć się tym, co robię i dawać tę radość innym – mam nadzieję, że wspaniała krośnieńska publiczność choć troszkę tę radość odebrała. W WOK pracuję do dziś, a praca w tym miejscu pozwoliła mi na poznanie ogromnej ilości arcydzieł muzycznych. Jako przykład podam, że samych oper barokowych/klasycznych mam w repertuarze ponad 70. Utworów instrumentalnych czy muzyki wokalno-instrumentalnej nie zliczę. Mogę śmiało powiedzieć, ze uwielbiam to, co robię. Mam możliwość zagrania koncertu zarówno z kilkoma osobami, jak i w ogromnym aparacie orkiestrowym, jak chociażby IX Symfonia Beethovena. A takie spektrum daje wiele satysfakcji i radości.

        Może nam Pan opowiedzieć o mistrzach, którzy Pana fascynowali i podziwia ich Pan do dzisiaj?

        Na to pytanie nie potrafię udzielić jednoznacznej odpowiedzi. To nie jest tak, że Bach i długo, długo nic. Oczywiście i Bach, i Haendel, i Vivaldi, Mozart, dlaczego, bo znam ich dość dobrze, bo zagrałem wiele ich dzieł. Ale nasza droga to spotykanie kolejnych, mniej znanych, ale nie mniej wartościowych. Fascynacje pojawiały się i pojawiają w miarę poznawania repertuaru. Troszkę na zasadzie – festiwal Claudio Monteverdiego i natychmiast Monteverdi ulubionym kompozytorem jest. Kocham barok za tak nieprawdopodobnie szeroki wachlarz aspektów, które trzeba zgłębić. Bo przecież zupełnie inny jest barok Monteverdiego, Lullyego i Bacha. Jeśli chodzi o mój instrument, to moim ulubionym mistrzem wiolonczeli jest Jean Barriere...

        Działa Pan w kilku zespołach specjalizujących się w wykonawstwie muzyki dawnej – są to głównie zespoły działające w Warszawie, czy też współpracuje Pan na stałe z innymi ośrodkami muzycznymi?

        Tak jak wspomniałem wcześniej, przede wszystkim Musicae Antiquae Collegium Varsoviense przy Warszawskiej Operze Kameralnej, ale oczywiście współpracuję z kilkoma zespołami zarówno w Warszawie, jak i poza nią. Rynek w tej chwili zapełnił się świetnymi muzykami, doskonale wykształconymi i będącymi "na miejscu”, więc współpraca poza Warszawą po prostu się zmieniła. Raz jest więcej wyjazdów, raz mniej. Normalna kolej losu.

        Czy często wykonujecie cykl „Cztery pory roku” na instrumentach historycznych?

        W tym składzie, z Judytą Tupczyńską – solistką – koncerty z cyklu „Czterech pór roku” graliśmy po raz trzeci. Chciałbym odnieść się do drugiego członu pytania – nie wyobrażam sobie innego niż historyczne wykonywanie tej muzyki. Od ponad 20 lat gram tylko na instrumentach historycznych, to jest mój świat i przez taki pryzmat widzę w ogóle sens wykonywania dzisiaj muzyki.

        Niedzielny koncert w RCKP w Krośnie został gorąco przyjęty przez publiczność i sądzę, że opuściliście Krosno z dobrymi wrażeniami.

- Zawsze każdego z nas bardzo cieszy, kiedy jest kontakt z publicznością, kiedy wyczuwa się, jak słuchacze biorą oddech razem z nami, kiedy uśmiechają się albo zamyślą. Reakcja publiczności jest bardzo ważna, bo w pewien sposób razem z nią współtworzymy koncert. To jest bardzo ważne dla nas, to nas pozytywnie napędza w trakcie grania. A krośnieńska publiczność jest wspaniała i bardzo było miło zobaczyć pełną widownię, fantastyczną salę! Grało nam się naprawdę wspaniale i bardzo chcielibyśmy zagrać dla Państwa ponownie.

        Wiem, że nie po raz pierwszy występował Pan w Krośnie w ramach cyklu Kultura Wieków Dawnych – jak Pan wspomina poprzednie koncerty, które odbywały się w innych wnętrzach i co Pan sądzi o tym cyklu?

        Jeżeli dobrze pamiętam, wystąpiłem w Krośnie dwu lub trzykrotnie. Zawsze byliśmy dobrze przyjęci przez publiczność, a do domu wracaliśmy pełni pozytywnej energii. Na pewno jeden z koncertów odbył się w Sali, w której graliśmy teraz Vivaldiego, tylko przed pełną widownią obiektu. Pozostałe koncerty to na pewno kościoły. W zależności od repertuaru miejsce jest istotne. Niedzielne „Cztery pory roku” jak najbardziej „mieściły się” we wnętrzu nowoczesnej dobrze oświetlonej sali koncertowej, gdyby to była muzyka sakralna – wiadomo lepszy, bardziej nastrojowy byłby kościół. Musimy pamiętać też o tym, że temperatury, które mamy w kościołach w okresie od października do kwietnia, niemal wykluczają możliwość koncertowania w świątyniach. Nasze instrumenty są dużo bardziej wrażliwe na wszelkie tego typu okoliczności. Temperatura, wilgotność często determinują możliwość występu. A i dla nas samych jest to wysoce niekomfortowe, kiedy nie jesteśmy w stanie rozgrzać rąk, a co dopiero opanować instrument. Gramy na strunach jelitowych, które są wielokrotnie bardziej wrażliwe na temperaturę, wszelkie podmuchy, czy zmiany wilgotności. Jednakże kiedy gramy w pięknej barokowej świątyni często musimy pogodzić się z warunkami i zagrać jak najlepiej. Cykl „Kultura Wieków Dawnych” jest wspaniałym przedsięwzięciem. Melomani mają możliwość posłuchać, obejrzeć w przypadku tancerzy, artystów, na których koncerty musieliby przejechać pół Polski, a tak w ciągu kilku dni, na przestrzeni kilku lat mogli obcować z genialną muzyką minionych wieków w wykonaniu wspaniałych artystów. Krosno nie ma takich możliwości jak inne wielkie miasta, nie ma tu takich możliwości, jakie ma stolica, nie dzieje się aż tyle i niestety gwiazdy najwyższego światowego formatu raczej nieczęsto odwiedzają sale inne niż te największe, najbardziej znane, dlatego istnienie tego cyklu i jego kontynuacja wydaje mi się niezwykle istotna. Tzw. zaplecze macie Państwo fantastyczne w Krośnie. Regionalne Centrum Kultur Pogranicza jest nowoczesnym, doskonale zaprojektowanym obiektem, to jest miejsce, do którego chętnie wracamy. Historia Krosna zapiera dech w piersiach, warto pamiętać o niej i mówić o niej poprzez kulturę – muzykę. Bardzo ważny jest też aspekt edukacyjny, to wszystko, co robimy, musi być kontynuowane. Dlatego historia zajmuje tak ważne miejsce w edukacji, my mówimy o niej dźwiękami. Warto sięgać do tego, co było kiedyś, bo jest to piękne. To nas wzbogaca.

Z Panem Tomaszem Fryczem – wiolonczelistą i kierownikiem artystycznym zespołu Musicalia rozmawiała Zofia Stopińska 18 lutego 2018 roku w Krośnie.

Zespół Musicalia wystąpił w składzie:
Judyta Tupczyńska - skrzypce solo
I skrzypce: Ludmiła Piestrak, Magdalena Kuźmińska, Beata Kozyra
II skrzypce: Ewa Chmielewska, Małgorzata Góraj
altówka – Małgorzata Feldgebel
cello – Tomasz Frycz
bas – Grzegorz Zimak
chittarone - Anton Birula
klawesyn – Patrycja Domagalska - Kałuża

Moje skrzypce posiadają także prawdziwą duszę

        Zofia Stopińska: Pani Judyta Tupczyńska jest artystką grającą na skrzypcach barokowych, ale nie tylko muzyka dawna Panią interesowała, bo ukończyła Pani studia i zdobyła dyplom z wyróżnieniem na Wydziale Kompozycji, Dyrygentury i Teorii Muzyki w Akademii Muzycznej w Warszawie.

        Judyta Tupczyńska: Tak, różne nurty muzyki w mojej działalności artystycznej się uzupełniają, ponieważ faktycznie pierwsze moje studia to była teoria muzyki, bo teoretyczna strona muzyki oraz historia muzyki i sposób, w jaki dzieła były komponowane, zawsze mnie fascynowały – stąd wybór tego kierunku, ale jednocześnie przez cały czas grałam na skrzypcach, a później moje zainteresowania dawnymi epokami zadecydowały o tym, że poszłam w stronę wykonawstwa muzyki dawnej i to nie tylko na skrzypcach barokowych, ale też na wcześniejszych instrumentach – na przykład fidelach średniowiecznych i skrzypcach renesansowych. Muszę powiedzieć, że te różne spojrzenia na muzykę tylko mi pomagają, bo jeżeli trzeba pracować nad utworem, to świadomość znajomości zasad, według których był komponowany, kontekstu, w jakim się pojawił, wpływają na wykonanie – jest to zupełnie innego rodzaju gra.

        Dawne instrumenty nie tylko często różnią się wyglądem od współczesnych, ale także mają swoje tajemnice, które trzeba poznać i trochę czasu pewnie to zajmuje.

        Studia na skrzypcach barokowych także rozpoczęłam w Warszawie w Międzywydziałowym Studium Muzyki Dawnej, które prowadziła wówczas pani Agata Sapiecha. Wkrótce rozpoczęłam równolegle studia w Niemczech u Simona Standage, a po otrzymaniu dyplomu zdecydowałam się pojechać na studia do Bazylei w Szwajcarii, gdzie jest najstarsza i najsłynniejsza Szkoła Muzyki Dawnej – Schola Cantorum Basiliensis i tam studiowałam u Chiary Banchini. Ta edukacja trwała dosyć długo, ale to jest konieczne, żeby zgłębić tajniki tego instrumentu – zarówno od strony technicznej, wykonawstwa, bo jest ono zupełnie odmienne od gry na instrumentach współczesnych – inna technika wydobycia dźwięku, a poza tym trzeba było także poznać różnorodny repertuar i różnorodność stylistyczną, bo w baroku nie było jednego stylu, a wiele różnych stylów, które trzeba w odmienny sposób również wykonywać i wiele lat trzeba poświęcić na to, żeby rzeczywiście się poruszać swobodnie w tej materii.

         Opanowała Pani te wszystkie tajniki, ale wiadomo, że dla muzyków nauka nigdy się nie kończy.

         To prawda, cały czas odkrywam nowych kompozytorów, różne nowe aspekty, a także pojawiają się nowe pomysły na wykonanie tych samych utworów, które już kiedyś się grało. Najlepszym przykładem są „Cztery pory roku”, które mamy dzisiaj w programie. Trzeci raz gramy z zespołem „MUSICALIA” ten cykl i za każdym razem coś innego odkrywamy – ta muzyka po prostu jest żywa, pomimo, że powstała ponad 300 lat temu – każdy może w niej odkryć coś za każdym razem.

        W działalności koncertowej najczęściej występuje Pani z zespołami kameralnymi.

        Najbardziej interesuje mnie gra solistyczna i kameralna, chociaż nie unikam także gry w orkiestrze, ale jeżeli mam wybór, wolę grę, podczas której jest się odpowiedzialnym za to, co się kreuje i można mieć większy wpływ na to, co się dzieje w zespole czy na ostateczny kształt wykonywanego utworu.

       Dobrzy muzycy grający muzykę dawną zwykle nie są związani z jednym tylko zespołem, a często są zapraszani do wykonywania konkretnych koncertów.

        To jest specyfika naszego zawodu, ponieważ mało jest zespołów, które zatrudniają na etat. W Polsce znam tylko jeden i to nas zmusza do ciągłego poszukiwania nowych możliwości i współpracujemy z różnymi zespołami, a często się zdarza, że te same osoby pojawiają się w różnych zespołach. To także jest dla nas dużą wartością, ponieważ spotykamy się w różnych składach, dobrze znamy środowisko muzyków barokowych w Polsce, ciągle także odwiedzamy różne ciekawe miejsca – między innymi Krosno. Chwalę sobie, że mam możliwość poznać dużo różnych miejsc, różnych ośrodków muzycznych w Polsce. Przedwczoraj grałam koncert w Kaliszu i często tak jest, że dosyć szybko trzeba zmieniać miejsca, ale gdybym uprawiała inny zawód, nie byłoby możliwości poznawania tak wielu ludzi i różnych miejsc.

        Tym razem gra Pani z zespołem MUSICALIA, ale proszę wymienić zespoły, z którymi najczęściej Pani występuje.

        Z polskich zespołów najczęściej gram z zespołami: Il Tempo, którym kieruje pani Agata Sapiecha, zespół Concerto Polacco czy Arte dei Suonatori. Występowałam również z zespołami zagranicznymi – na przykład: Brevis Consort – świetny zespół z Wilna, Academia Montis Regalis – to z kolei zespół włoski oraz Les Ambassadeurs – tworzony przede wszystkim przez Francuzów, ale grają w nim także muzycy z całej Europy.

        Zgodzi się Pani z moim stwierdzeniem, że jest duże zainteresowanie muzyką sprzed wieków, a epoką baroku w szczególności.

        Tak, to zainteresowanie zaczęło się pół wieku temu i coraz bardziej wzrasta. W Europie Zachodniej wykonywanie muzyki na instrumentach autentycznych jest bardzo powszechne. Wiadomo, że wykonania utworów Bacha, Haendla, Vivaldiego wiążą się z instrumentami dawnymi. W Polsce coraz częściej także tak jest, ale cały czas wykonują je przeważnie muzycy grający na instrumentach współczesnych. Rośnie jednak świadomość, że muzykę dawną trzeba wykonywać w trochę inny sposób, brać pod uwagę intencje kompozytora i intencje epoki, w której te utwory powstały. Coraz więcej jest kierunków instrumentów dawnych na akademiach muzycznych. Ja także zajmuję się pracą pedagogiczną – uczę gry na skrzypcach barokowych w Akademii Muzycznej w Łodzi, gdzie mamy kilka klas instrumentów dawnych i coraz to więcej młodzieży kształci się w tym kierunku.

        Ciągle także powiększa się repertuar koncertowy, chociaż utworów mało znanych albo nieznanych jest bardzo dużo.

        Tak, wszyscy interesują się muzyką Bacha, Vivaldiego, Haendla, a jeżeli chodzi o muzykę skrzypcową, to Heinrich Franz Biber jest kompozytorem, po którego utwory często się sięga, natomiast jest wiele takich obszarów, które pozostają właściwie nieznane – na przykład w Polsce takim obszarem jest muzyka francuska, która wykonywana jest bardzo rzadko – może dlatego, że wymagają te utwory znajomości specjalnych technik gry, bo to jest jakby zupełnie inny świat. Wydaje mi się, że w Polsce większą popularnością cieszy się dawna, emocjonalna muzyka włoska czy niemiecka. Dzieła Bacha czy Telemanna są nam bliższe niż utwory wczesnego baroku i muzyka francuska. Wspólnie z kolegami staramy się to zmieniać i często proponujemy podczas koncertów także te mało znane utwory.

        Nasze rodzime utwory też nie są dobrze znane nawet polskiej publiczności.

        Mamy prawdziwe perełki z muzyki polskiej, a „złotym wiekiem” jest wiek XVI. Powstawało wówczas dużo utworów wokalnych, wielogłosowych, ale można je także grać na instrumentach, natomiast w XVII wieku polska muzyka była pod wpływem muzyki włoskiej, stąd utwory polskich twórców tego okresu są w stylu włoskim, ale mamy tak świetnych kompozytorów, jak chociażby Mikołaj Zieleński – kompozytor z początku XVII wieku, który śmiało mógł konkurować z kompozytorami weneckimi, takimi jak Claudio Monteverdi czy Giovanni Gabrieli. Utwory Zieleńskiego są przepiękne i wymagają dużej obsady wykonawców. Jest też muzyka Adama Jarzębskiego i jego zbiór Canzoni concerti – zawierający 27 utworów instrumentalnych. Pojawiają się także pojedyncze utwory instrumentalne, ale większość utworów z polskich zbiorów z tego okresu to utwory wokalne albo wokalno-instrumentalne, wymagające dużych zespołów.

        Gra Pani na kopii barokowych skrzypiec?

        Ten instrument jest oryginalnym instrumentem niemieckim z XVIII wieku. Mam wielkie szczęście, że taki instrument „wpadł mi w ręce” i bardzo mnie inspiruje do szukania nowych możliwości dźwiękowych. Jestem szczęśliwa, że mogę grać muzykę barokową na instrumencie, który pamięta te czasy. Czuwam nad nim, bo moje skrzypce posiadają oprócz duszy – czyli małego drewnianego kołeczka w środku, posiadają także prawdziwą duszę.

        Przed Panią mnóstwo planów koncertowych.

        Tak, dotyczą one przede wszystkim muzyki solowej i kameralnej. Jest wiele projektów, które mnie czekają w 2018 roku.


Z Panią Judytą Tupczyńską grającą na skrzypcach barokowych rozmawiała Zofia Stopińska 18 lutego 2018 roku w Krośnie.

Jak narodziła się KULTURA WIEKÓW DAWNYCH w Krośnie

        Na tegoroczną – szóstą już odsłonę cyklu „Kultura Wieków Dawnych”, organizowanego przez Regionalne Centrum Kultur Pogranicza w Krośnie, złożyły się: spektakl baletowy „Szachy” wg Jana Kochanowskiego w wykonaniu wspaniałego Baletu Dworskiego „Cracovia Danza”, który odbył się 16 lutego, dwa dni później publiczność krośnieńska entuzjastycznie przyjęła koncert, który wypełniły „Cztery Pory Roku” A. Vivaldiego, wykonane przez wyśmienity Zespół Muzyki Dawnej „Musicalia” i dwie Lekcje o muzyce – „Brzmienie starych strun” (20 lutego) i „Zakamarki renesansu” (21 lutego), przeznaczone dla młodzieży szkół podstawowych. Po koncercie Zespołu „Musicalia” mogłam porozmawiać z artystami, wśród których była znakomita klawesynistka urodzona na Podkarpaciu – Pani Patrycja Domagalska-Kałuża, która parę lat temu pomyślała o przybliżeniu muzyki minionych epok mieszkańcom Krosna i dlatego moją pierwszą rozmówczynią jest ta Artystka.

        Zofia Stopińska: Myślę, że po raz pierwszy w Krośnie zabrzmiało dzieło Vivaldiego na instrumentach historycznych, a słuchająca z zainteresowaniem publiczność inspirowała Was od pierwszego do ostatniego taktu?

        Patrycja Domagalska-Kałuża: Tak, zgadza się. Zastanawiając się nad tegorocznym koncertem w ramach Kultury Wieków Dawnych pomyślałam, że należy odwołać się do roku 2018, w którym wypada 340 rocznica śmierci Antonio Vivaldiego. Jest więc okazja, aby zagrać jedno z jego największych dzieł „Cztery pory roku”(„Le quattro stagioni”). Dla większości melomanów dzieło z pewnością znane, ale tutaj w Krośnie zabrzmiało w całości pierwszy raz na instrumentach historycznych. Te 4 koncerty solowe, wypełnione bogatą retoryką barokową, są doskonałym przykładem muzyki ilustracyjnej, co sprawia, że są przede wszystkim przystępne w odbiorze. Dodatkowo przed każdą częścią cyklu został odczytany sonet, gdyż te utwory powstały na podstawie anonimowych sonetów (możliwe, że autorem był sam Vivaldi). W partyturze zaznaczono, które fragmenty sonetów ilustrowane są muzycznie. Publiczność ciepło przyjęła zarówno zespół, jak i muzykę, a to dla mnie najważniejsze.

        Jak narodziła się ”Kultura Wieków Dawnych” w Krośnie?

        Po ukończeniu studiów w Holandii i powrocie do Polski jednym z moich marzeń było stworzenie oferty kulturalnej, która ukazywałaby w ciekawy sposób dawną kulturę, nie tylko muzykę, ale i taniec, który jest z nią związany, a także architekturę i malarstwo. Chciałam, aby młodzież wyszła poza szkołę i podstawę programową, aby uczestniczyła w warsztatach i lekcjach artystyczno-edukacyjnych, bo najważniejsze jest doświadczenie, a nie tylko teoria. Oczywiście chciałam także pokazać, że muzyka klasyczna też jest interesująca i ma wiele odcieni. Dyrektor RCKP w Krośnie pani Dorota Cząstka także entuzjastycznie przyjęła nową propozycje i wspólnie zastanawiamy się nad jej całokształtem. Gdyby nie pani dyrektor i pracownicy RCKP nie dałabym rady stworzyć takiej imprezy. Współorganizatorem merytorycznym jest Fundacja Krośnieńska im. Ignacego Paderewskiego

        Wydarzenia kolejnych edycji skierowane są do szerokiego grona publiczności i mają także cele edukacyjne.

        Edukacja to cel nadrzędny imprezy. Nie chcieliśmy stworzyć kolejnego festiwalu muzyki dawnej. Dzięki takiej formule dzieci, młodzież mają okazję zapoznać się z dawnym instrumentarium: klawesyn, viola da gamba, gemshorny, renesansowe flety podłużne, flet traverso, wiolonczela i skrzypce barokowe, lutnia i teorba. Uczestniczą także w warsztatach tańców narodowych i dawnych.

        Warto przypomnieć koncerty i ich wykonawców oraz tematy spotkań z młodzieżą podczas poprzednich edycji.

        Każda edycja podyktowana była jakąś rocznicą, jubileuszem albo związana z konkretnym dworem, królem. Pierwsza edycja przypadła na jesień 2011 roku i ukazywała dwór francuski króla Ludwika XIV. Powołana przez mnie Karpacka Orkiestra Barokowa wspólnie z baletem dworskim Cracovia Danza wykonała wspaniałe widowisko taneczno-muzyczne „Z dworu Ludwika XIV”. Podczas kolejnych edycji mieliśmy rokoko i styl galant w muzyce, były lekcje o sztuce zawierające wspaniałe przykłady architektury, a także koncert kameralny z utworami C. Ph. E. Bacha i F. Couperina. Rok 2015 był okazją do uczczenia 330 rocznicy urodzin J. S. Bacha. Z tej okazji zaproszeni muzycy związani z nurtem wykonawstwa historycznego w Polsce przepięknie wykonali 2 kantaty Bacha: „Non sa che sia dolore” BWV 209 i „Ich habe genug” BWV 82a. Lekcja artystyczno-edukacyjna: „Dźwięki i obrazy epoki J. S. Bacha” nawiązywała do sylwetki wielkiego kompozytora wykorzystując wiele z jego utworów, np. arie i tańce z Notatnika dla Anny Magdaleny Bach. W tej edycji wystąpiła ponownie Karpacka Orkiestra Barokowa i balet dworski Cracovia Danza w przedstawieniu mojego scenariusza: „Mistrz i Uczeń”. W widowisku wykorzystałam muzykę J. S. Bacha, a choreografię ułożyła pani Romana Agnel. W kolejnej edycji zespół Filatura di Musica przeniósł nas do muzyki renesansu i wczesnego baroku, wykonując dzieła polskich kompozytorów: Wacława z Szamotuł, Mikołaja Gomułki i Adama Jarzębskiego na tle muzyki europejskiej, głównie Girolamo Frescobaldiego. W tej edycji punkt ciężkości stanowiła moda renesansu, a podczas jednej z lekcji artystyczno-edukacyjnych wystąpił teatr Nomina Rosae ze spektaklem „Płoche miłości Stańczyka, czyli zabawne opowieści o perypetiach słynnego błazna”. Rok 2017 był rokiem Telemanna i z tej okazji my również chcieliśmy uczcić tego kompozytora. Ponowne zespół Filatura di Musica wystąpił ze wspaniałym programem: „Telemann między sacrum a profanum”, który prezentował kantaty sakralne ale także mało grywane utwory jak Trio F-dur TWV 42:F3 ze zbioru Essercizzi musici na flet podłużny, violę da gamba i basso continuo czy Kwartet d-moll TWV 42:d1 ze zbioru Tafelmusik na flet podłużny, dwa flety traverso i basso continuo. Zaproszenie do udziału w spektaklu przyjął balet dworski Sotto le Stelle i wspólnie z zespołem wykonał widowisko taneczno-muzyczne: „Serce nie sługa”, bazujące na muzyce Telemanna, oparte na moim scenariuszu i choreografii Katarzyny Borstyn. Lekcje artystyczno-edukacyjne związane były z dawnym savoir-vivre, młodzi uczyli się witać, spacerować, poruszać.

        Nasza rozmowa jest okazją do przedstawienia Pani sylwetki w „Klasyce na Podkarpaciu”, bo pochodzi Pani z tego pięknego zakątka i tutaj rozpoczęła się Pani przygoda z muzyką. Wszystko zaczęło się chyba od lekcji gry na fortepianie?

        Dobrze to Pani powiedziała, bo faktycznie były to lekcje gry na fortepianie. Rodzice widząc moje zainteresowanie instrumentem i muzyką, zapisali mnie do Ogniska Muzycznego, później prywatnej szkoły umuzykalniającej Pro Musica. Dalej w przyspieszonym trybie skończyłam Szkołę Muzyczną I stopnia, aby rozpocząć naukę w krośnieńskim Liceum Muzycznym. Tu miałam szczęście pracować z panią Dorotą Skibicką, wspaniałym człowiekiem i pedagogiem, która wykształciła i nadal kształci wielu znakomitych pianistów. Pani Dorocie zawdzięczam przede wszystkim to, że umiała słuchać i poprowadzić mnie jako młodą osobę i że była szczera mówiąc, iż obrana droga nie będzie łatwa. Praca pedagoga to nie tylko lekcje, to przede wszystkim szczere rozmowy, próba poznania i dotarcia do każdego ucznia.

        Kiedy zafascynował Panią klawesyn i jak przebiegała Pani edukacja na tym instrumencie? Studiowała Pani w Polsce i za granicą.

        Tak, studiowałam najpierw w Akademii Muzycznej w Łodzi, a później w Królewskim Konserwatorium w Hadze. Z perspektywy czasu wiem, że klawesyn jest mi znacznie bliższy osobowościowo. Uwielbiam kameralistykę, a praca klawesynisty to przede wszystkim granie z innymi muzykami i w orkiestrze, improwizacja basso continuo, współdziałanie i współreagowanie na muzykę. Kiedy pierwszy raz wyjechałam na kurs do Wilanowa i usłyszałam wspaniałych artystów, wtedy większość z nich była zapraszana z zagranicy, postanowiłam, że kiedyś też będę tak grała. Ówczesne realia nie za bardzo pozwalały na rozwój w naszym kraju. Nie było jeszcze instrumentów dawnych na akademii, a klawesyn niestety uważano priorytetowo za instrument wirtuozowski. Nie przeczę, że tak jest, ale jak podkreślam, chciałam grać basso continuo i muzykę kameralną. Kiedy dostałam się do Królewskiego Konserwatorium w Hadze, jednego z najlepszych ośrodków akademickich związanych z muzyką dawną, byłam bardzo szczęśliwa. To właśnie tam zetknęłam się ze wspaniałymi artystami, bo wszyscy pedagodzy prowadzili intensywną działalność artystyczną. Być może dlatego potrafili zafascynować klawesynem, improwizacją, muzyką dawną. Początkowo uczyłam się u Patricka Ayrtona, później Fabio Bonizzoniego. Miałam także lekcje z legendarnym Tonem Koopmanem. Moim największym osiągnięciem było zaproszenie, po kursie orkiestrowym, który stanowił przesłuchania, do European Union Baroque Orchestra. Jak się okazało, byłam jedyną polską klawesynistką w składzie tej orkiestry na przestrzeni jej działalności. Grałam tam pod czujnym okiem charyzmatycznego Larsa Ulrika Mortensena, Tona Koopmana i Christiny Pluhar. Było to największe moje doświadczenie w orkiestrze barokowej. Przez pół roku koncertowaliśmy po Europie: Niemcy, Belgia, Francja, Luxemburg, Malta, Słowacja, Portugalia, Serbia, Macedonia, Anglia, goszcząc na renomowanych festiwalach i salach koncertowych.
        Wracając do edukacji; miałam także to szczęście, aby dostawać stypendia. Dzięki nim wzięłam udział w mistrzowskich kursach w Norwegii, Austrii i Niemczech. Tam pracowałam pod okiem wybitnych klawesynistów: Ketila Haugsanda, Roberta Hilla, Jespera de Christensena. Odbyłam także staż klawesynowy w Academie de Villecroze we Francji w klasie Huguette Dreyfus, a także kurs w Abbaye de Royaumont we Francji, gdzie pracowałam nad repertuarem kantat francuskich z Blandine Rannou i Gerardem de Lesne. Wszystkie te spotkania wiele mnie nauczyły i dały bardzo duże doświadczenie, które wykorzystuję dzisiaj w mojej pracy artystycznej.

        Podczas studiów miała Pani szczęście pracować pod kierunkiem najwybitniejszych mistrzów. Jak wyglądały te lekcje?

        Tak jak powiedziałam, studiowałam w klasie klawesynu i kameralistyki, najpierw u Patricka Ayrtona, który jest wspaniałym pedagogiem i muzykiem nie tak bardzo rozpoznawalnym na scenie europejskiej, jak mój kolejny wybitny profesor Fabio Bonizzoni, założyciel międzynarodowej orkiestry barokowej La Risonanza. U Fabio byłam także na kursie orkiestrowym w Atelier departemental de musique ancienne w St. Quentin we Francji. Brałam lekcje u Tona Koopmana i Tini Mathot i jeździłam do ich posiadłości na wykłady i audycje klawesynistów. Uczęszczałam na zajęcia moich kolegów, którym akompaniowałam, stąd zetknęłam się z Michaelem Chancem, Jill Feldmann, Ryo Terakado, Eizabeth Wallfisch, Franck de Bruine. Brałam czynny udział w akademickiej orkiestrze barokowej, wystawialiśmy m.in. operę „Euridice” Jacopo Peri w Amuz Augustinus Muziekcentrum w Antwerpii (Belgia) pod kierownictwem artystycznym Christiny Pluhar czy muzykę Händla „This is the Day/Parnasso in festa”, gdzie realizowałam basso continuo na pozytywie na festiwalu Händel Jaar pod dyrekcją Petera van Heyghena. Jednym słowem, uczyłam się od najlepszych.

        Pani osiągnięcia zostały docenione – dwukrotnie była Pani stypendystką Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Marszałka Województwa Podkarpackiego.

        W zasadzie trzykrotnie Ministra Kultury w 2006, 2009 i 2016 roku. Ostatnie stypendium było dla mnie wielką nagrodą i uhonorowaniem mojej działalności artystycznej, jak powiedział do nas sam Minister prof. Gliński, są to „stypendia dla najlepszych z najlepszych” Młoda Polska. Dzięki stypendium mogłam sobie pozwolić na zakup koncertowego klawesynu, kopia Pascal/Taskin 1769 z 3 transpozycjami: standardowe 415/440 Hz oraz dodatkowo w 392Hz (obniżony strój do wykonywania muzyki francuskiej). Instrument zbudował Matthias Kramer w Berlinie w 2017 roku.

        Proszę nam przybliżyć Pani dotychczasową działalność artystyczną.

        Podczas studiów w Hadze założyliśmy z kolegą gambistą Mateuszem Kowalskim trio Ensemble Barocum, do którego zaprosiliśmy wspaniałą kanadyjską sopranistkę Stefanie True. Daliśmy szereg koncertów w Holandii i Polsce, jako wtedy jeszcze młodzi muzycy zostaliśmy zaproszeni na fringe Oude Muziek w Utrechcie oraz Muscia Antigua w Barcelonie. Koncertowaliśmy także w Polsce, m.in. na festiwalach w Brzegu (Europa Consociata), Iwoniczu (Ars Musica), Krośnie (Krośnieńska Jesień Muzyczna), Krakowie czy Jaśle. Na projekty autorskie stworzyłam Karpacką Orkiestrę Barokową, która zrzesza moich kolegów muzyków kształcących się w konserwatoriach głównie w Hadze i Brukseli. Wykonywaliśmy m.in. muzykę taneczną do oryginalnych choreografii, a także muzykalia jasnogórskie, w tym Msze B-dur J. Żebrowskiego i Magnificat A. Dankowskiego w ramach programu Instytutu Muzyki i Tańca „Nowe Interpretacje”. Jestem także współzałożycielką zespołu Filatura di Musica, którego jednym z nurtów programowych jest muzyka renesansu. Zespół powstał w 2016 roku, ale grał już na wielu znaczących festiwalach: Forum Musicum we Wrocławiu, Festiwal Muzyki Organowej i Kameralnej w Częstochowie, Barok na Spiszu, Frankofonia 2016. Bardzo cenię sobie projekty orkiestrowe z Capellą Cracoviensis, w 2012 roku miałam przyjemność zagrać operę G. Händla „Ariodante” na Festiwalu Bachowskim w Świdnicy, a w 2013 „Kunst der Fuge” pod dyrekcją Alessandro di Moccia, zaś w 2015 muzykę włoskich kompozytorów wspólnie z zespołem Oltremontano pod dyr. Wim Becu na Kromer Festiwal w Bieczu.
W zeszłym roku podjęłam także współpracę ze świetną polską wiolonczelistką barokową Agnieszką Oszańcą, wspólnie razem wystąpiłyśmy na festiwalu Letnie Koncerty w Świątyniach w Krośnie, a także cyklu koncertowym „Sul Palco de la Risonanza” w Mediolanie i Festiwalu „La Scintilla della Creazione” w Verbanii (Włochy). Grając w European Union Baroque Orchestra w 2010 roku wystąpiłam na wielu znaczących festiwalach w Europie, m.in.: Festival Levocske Babie Leto (Słowacja), York Early Music Festival (Anglia), Malta Arts Festival (Malta), Echter Barok (Luxemburg), Międzynarodowy Festiwal Tansmana (Łódź) i wielu innych.

        Prowadzi Pani także działalność pedagogiczną?

        Obecnie nie uczę klawesynu, ale chciałabym bardzo stworzyć gdzieś taką klasę, aby przekazywać swoją wiedzę, umiejętności i zaszczepić w młodych adeptach sztuki muzycznej pasję do tego instrumentu. Po powrocie do kraju przez kilka lat pracowałam na łódzkiej akademii, gdzie oprócz akompaniamentu wykładałam klawesyn i basso continuo dla instrumentów dawnych. Obecnie pracuję zawodowo jako freelancer.

        Stara się Pani na różne sposoby propagować muzykę dawną na Podkarpaciu.

        Mieszkam teraz na stałe w Warszawie, dlatego nie jest łatwo organizować festiwale i koncerty w tak odległym miejscu. Staram się jednak w miarę możliwości kontynuować projekt Podkarpackiej Letniej Akademii Muzyki, która najpierw odbywała się w Lesku, później w Olszanicy. Podczas akademii daliśmy wspólnie z zespołem szereg koncertów. Jestem pomysłodawcą projektu „Z Kulturą w Bieszczady!” realizując szereg działań edukacyjno-artystycznych w Bieszczadach. Staram się współtworzyć Kulturę Wieków Dawnych, a w tym roku będę odpowiedzialna za koordynację Pasji Janowej, która jesienią po raz pierwszy zabrzmi w Krośnie na instrumentach historycznych. Koncert poprowadzi światowej sławy włoski klawesynista, organista i dyrygent, a mój zaprzyjaźniony były profesor Fabio Bonizzoni. Serdecznie już zapraszam na to wyjątkowe wydarzenie!

Ze znakomitą klawesynistką – Panią Patrycją Domagalską-Kałużą rozmawiała Zofia Stopińska 18 lutego 2018 roku w Krośnie.


Cykl Kultura Wieków Dawnych, który odbył się od 16 do 21 lutego 2018 roku w Regionalnym Centrum Kultur Pogranicza w Krośnie, oraz sylwetki wykonawców przybliżymy w rozmowach z Panią Judytą Tupczyńską – świetną skrzypaczką grającą na skrzypcach barokowych oraz z Panem Tomaszem Fryczem – wyśmienitym wiolonczelistą i szefem artystycznym Zespołu Muzyki Dawnej „Musicalia”.

Scena to jest narkotyk

        Podczas koncertu abonamentowego, który odbył się 9 lutego w Filharmonii Podkarpackiej, w roli dyrygenta wystąpił David Gimenez – mistrz batuty urodzony w Barcelonie, a solistką była Katarzyna Oleś-Blacha - śpiewaczka obdarowana przez naturę pięknym sopranem koloraturowym. Poprosiłam artystkę o spotkanie i umówiłyśmy się 8 lutego po próbie. Ponieważ podczas koncertu królowała muzyka operowa i popisowe arie w pierwszej części, stąd nasza rozmowa rozpoczęła się od omówienia fragmentów przeznaczonych dla sopranu, które zawsze wzbudzają podziw publiczności, ale nie jest to muzyka łatwa dla wykonawców – mam tu na myśli zarówno solistkę, jak i orkiestrę.

        Katarzyna Oleś – Blacha: Zapowiada się przepiękny operowo - symfoniczny koncert wieńczący tegoroczny karnawał artystyczny. Program skomponowany jest niezwykle pięknie, a błyszczeć będzie zarówno sopran, jak i orkiestra. Obok znanych arii – jak aria Musetty „Quando m’en vo” z „La Bohème” Pucciniego czy „E strano” z „Traviaty” Verdiego, znajdą się takie „rodzyneczki”, które przyznaję, że w Polsce śpiewam po raz pierwszy z orkiestrą, mam tu na myśli „La Rondine”, czyli „Jaskółkę” Pucciniego – „Chi il bel sogno di Doretta” to przepiękna, niezwykle emocjonalna aria z pięknie zawieszonym c trzykreślnym i jeśli śpiewaczka chce się pokazać, to jest w tej arii pełne pole do popisu, ale niezbyt często się ją wykonuje. Bardzo się cieszę, że taką propozycję otrzymałam od maestro Davida Gimeneza, który tę arię ku mej radości zamieścił. Jest również w programie jedna z moich ulubionych arii bel canto, którą rozpoczynam spotkanie z rzeszowską publicznością – mam na myśli arię Aminy z opery „Lunatyczka” - „Ah, non credea mirati”, incipit tej arii pełny: „Nie wierzę, że już zwiędłeś piękny kwiecie, tak szybko i niespodziewanie”, w języku włoskim oczywiście, jest zamieszczony na nagrobku Vincenzo Belliniego. To przepiękna, bardzo wzruszająca pierwsza część arii, a druga część jest bardzo popisowa – to piękna cabaletta ze zdobieniami, z wysokimi dźwiękami. Można powiedzieć, że zawiera ona cała szkołę bel canto w pigułce - wszystkie elementy, które w arii bel canto powinny wystąpić, są w tej arii. Wykonam także wspaniałe, bardzo popisowe bolero Eleny „Mercè, dilette amiche” z opery „Nieszpory sycylijskie” Verdiego, w którym też występuje e trzykreślne. W sumie jest bardzo ambitnie i fajerwerkowo, ale także chwilami jest bardzo lirycznie. Po raz pierwszy mam przyjemność pracować pod batutą maestro Davida Gimeneza, ale od początku doskonale się rozumiemy i pracuje się tak, jakbyśmy się dobrze znali. To świetny dyrygent, który bardzo często współpracuje ze śpiewakami, pod jego batutą orkiestra wspaniale akompaniuje śpiewakowi, ale także swoje partie wykonuje z dużą swobodą i pięknym brzmieniem. Robimy wszystko, aby w pełni usatysfakcjonować publiczność.


        Zofia Stopińska: Pochodzi Pani ze Śląska, w rodzinie podobno wszyscy śpiewali, ale Pani przez kilkanaście lat pilnie ćwiczyła na fortepianie, bo marzyła Pani o karierze pianistki.

        To prawda. Wszyscy w rodzinie ojca dysponowali pięknymi głosami i jak to często bywa na przyjęciach rodzinnych na Śląsku, dużo się śpiewało. Pamiętam, jak przeboje operetkowe śpiewał mój dziadek, wujkowie, ciocie i mój ojciec. Moja mama pochodzi ze śląskiej rodziny z niemieckimi korzeniami i panował w niej zwyczaj, że dzieci musiały uczyć się grać na jakimś instrumencie. Kultura muzyczna była bardzo wysoka. W domu było pianino i każda z nas (a miałam dwie siostry), podobnie jak nasza mama, babcia i prababcia, grałyśmy na pianinie. Panowie grali na różnych instrumentach dętych (klarnet, trąbka), ktoś z dalszej rodziny grał na skrzypcach i dlatego wszystkie sporo wiedzy o muzyce wyniosłyśmy z domu rodzinnego. Moje siostry uczyły się w ogniskach muzycznych, a ja jako pierwsza uczęszczałam już do szkoły muzycznej. Talenty muzyczne były w rodzinie od pokoleń. Chcę także powiedzieć, że Śląsk jest miejscem szczególnym - tam jest wielka kultura pracy. Ten region wszystkim kojarzy się z kopalniami. Mój ojciec pracował w kopalni węgla kamiennego, a wcześniej ukończył AGH i posiadał tytuł zawodowy magister inżynier. W rodzinie, oprócz górnictwa, było zamiłowanie do pracy, uczciwość, dużo pokory – to są cechy nie do przecenienia w dzisiejszych czasach. To jest bardzo ważne, bo wszyscy wielcy artyści, których spotkałam, byli ludźmi bardzo pracowitymi i skromnymi, podchodzącymi do siebie z dużym dystansem, rozwagą, roztropnością i uporem - takie cechy w zawodzie muzyka są bardzo istotne.
        Ja przez wiele lat ślęczałam nad klawiaturą i widziałam siebie na estradzie jako artystkę koncertującą. Dosyć szybko zweryfikowałam te swoje marzenia. Spojrzałam realnie (na ile realnie może spojrzeć 18-latka) i stwierdziłam, że drugą Marthą Argerich nie zostanę, a marzyłam o tak wielkiej karierze i po namyśle postanowiłam nadal mieć kontakt z muzyką, realizować marzenia i wtedy pomyślałam o śpiewie, bo wiele osób zwracało uwagę na mój głos i mówiło, że należy go kształcić.
        Udałam się do mojego, obecnie już nie żyjącego, prof. Wojciecha Jana Śmietany (pochodzącego z Przemyśla), który poradził mi, abym zdawała do Akademii Muzycznej w Krakowie na Wydział Wokalny. Tak też zrobiłam. Myślałam, że w dziedzinie śpiewu jestem amatorką, ale jednak gruntowna edukacja muzyczna przyniosła efekty i po egzaminie znalazłam się na pierwszym miejscu. Okazało się, że także z natury było w moim głosie dużo dobrego i bardzo szybko robiłam duże postępy. Będąc jeszcze na studiach, śpiewałam w profesjonalnych teatrach. Obdarzona jestem wysokim głosem o predyspozycji wyraźnie koloraturowej, zaczynałam od partii Królowej Nocy, a że sprawdziłam się już na pierwszych spektaklach, przychodziły kolejne propozycje i tak rozpoczęła się moja zawodowa przygoda ze śpiewem.

        Wracając jeszcze do studiów – przez cały czas była Pani w klasie prof. Wojciecha Jana Śmietany?

        Tak i chcę przytoczyć pewną anegdotę dotyczącą pierwszych zajęć z Mistrzem. Na początku pierwszej lekcji powiedziałam: Panie Profesorze, ja mogę śpiewać pieśni, muzykę dawną, współczesną, ale bardzo proszę nie operę, bo to nie w moim stylu – na spektaklach wychodzą wielkie panie, śpiewają z wielką wibracją i ta muzyka nie jest wcale wyrafinowana (śmiech).

        Pewnie Profesor był co najmniej zaskoczony.

        Proszę sobie wyobrazić, że zupełnie spokojnie to przyjął i powiedział: „Niunia, musisz najpierw poznać muzykę operową...”. Na szczęście życie szybko zrewidowało ten mój pogląd i do dzisiaj wspominam z humorem ten moment i pamiętam uśmiech Profesora.
Naukę śpiewu rozpoczęłam od pieśni i muzyki barokowej, ale mój głos predystynowany był do śpiewu operowego.

        Wkrótce naprawdę zakochała się Pani w operze.

        Tak, opera bardzo mnie zainteresowała, bo jest ona syntezą wielu sztuk: muzyki, plastyki, teatru... Zaczęłam z uwielbieniem podchodzić do instrumentu, jakim jest głos.To jest niezwykle czarowny świat, chociaż jest dużo ludzi, a nawet muzyków, którzy podchodzą do opery tak, jak ja na pierwszych zajęciach u prof. Śmietany, ale to szybko jest rewidowane w momencie, kiedy ktoś przyjdzie na dobry spektakl. Wtedy prawie każdy ulega urokowi opery – nie chciałabym wymieniać wielu tytułów, ale jednak przeżycia, jakie towarzyszą podczas na przykład „Traviaty”, którą ze wspaniałymi partnerami wykonywałam w miniony weekend – pan Andrzej Lampert kreował Alfreda i Giorgio Germonta - Adam Szerszeń, dyrygował maestro Tomasz Tokarczyk i były wielkie przeżycia, wielkie emocje i wiele osób naprawdę płakało w trzecim akcie, a my razem z nimi... Jest coś magicznego, zarówno w tym librettcie, jak i w muzyce, że po prostu przeżywamy katharsis – mamy taki moment, że możemy stanąć i zapłakać.

         Nie widzicie publiczności, ale łzy publiczności w takich wzruszających momentach czujecie.

        Oczywiście, że czujemy wzruszenie i łzy publiczności, a najbardziej rzewnymi operami są „Cyganeria” i „Traviata”. Jeszcze raz podkreślę, że ostatni akt „Traviaty” jest tak napisany, że trudno być obojętnym. W ubiegły piątek słyszałam, po prostu słyszałam, jak publiczność płacze. Niedawno po spektaklu moja przyjaciółka powiedziała mi: „Jak usłyszałam i zobaczyłam wasze dialogi, poczułam się tak, jakbym rozmawiała ze swoimi pacjentami, bo podobne słowa padają w szpitalnych salach przy łóżku pacjenta. Dlatego tak strasznie się rozpłakałam, że nie mogłam się uspokoić i siedząca obok starsza pani pogładziła mnie po ręce ze zrozumieniem”.
Jeśli pomyślimy, że te opery powstały 200 czasami 300 lat temu, ale tematy w nich poruszane są cały czas aktualne i nieważne, czy mamy reżyserię współczesną, czasami nawet szaloną wręcz. Jestem w stanie zaakceptować nawet bardzo kontrowersyjne pomysły, jeżeli one mają uzasadnienie – ale nie takie, które są napisane i trzeba je przeczytać, tylko takie, które widać ze sceny. Natomiast szanuję to, że publiczność w Polsce, w moim odczuciu, preferuje jednak spektakle tradycyjne, w konwencji czasów, w których dzieło powstało. Na różnych kanałach telewizyjnych można oglądać wiele świetnych, tradycyjnych realizacji spektakli operowych i publiczność, która przychodzi na przykład na „Normę” czy „Annę Bolenę”, jestem przekonana, że życzy sobie zobaczyć czarną suknię z płaskim gorsetem i charakterystyczne nakrycie głowy. W operze mamy spotkanie wielu sztuk i jestem przekonana, że tak jak miało to miejsce w „Normie”, tak i w „Annie Bolenie” , pani Maria Balcerek wyczaruje nam, jak zawsze, kostiumy na miarę światowego wydarzenia. Tak samo będzie z reżyserią i stroną muzyczną, ponieważ mamy w Krakowie tak wybitnego dyrygenta operowego, jak maestro Tomasz Tokarczyk. To jeszcze młody człowiek, ale niezwykle utalentowany i ma tę „iskrę bożą” - to, co odróżnia bardzo dobrego fachowca od artysty. W nadzwyczajny sposób prowadzi orkiestrę i pod jego batutą świetnie wszystko brzmi.
        Chcę także powiedzieć parę słów na temat naszego koncertu w Filharmonii Podkarpackiej. Jestem trochę „zdeprawowana” przez mojego przyjaciela Tomasza, bo jestem przyzwyczajona, że wszystko jest piękne, naturalne. Nie znałam maestro Davida Gimeneza i trochę się bałam, jak to będzie. Wiedziałam, że często dyryguje koncertami, podczas których występuje José Carreras i wielu światowej sławy śpiewaków, ale byłam pełna obaw. Okazało się, że mamy absolutnie do czynienia ze światowej klasy dyrygentem, bardzo wrażliwym i świetnym technicznie. Dużo jeżdżę za granicę, aby posłuchać różnych koncertów i spektakli, aby być „na czasie” jeśli chodzi o sposób wykonawczy, bo ta „moda wykonawcza” też się zmienia – inaczej śpiewało się 30 czy 20 lat temu niż teraz i trzeba w tym wszystkim być au courant, zwłaszcza jeśli uczy się młodzież. Trzeba ich uczyć tak, żeby mogli występować na światowych scenach.

        Polscy śpiewacy czy instrumentaliści chyba nie odbiegają od poziomem od zagranicznych wykonawców.

        To prawda, my naprawdę nie mamy się czego wstydzić. W tej chwili poziom w polskich filharmoniach i w operach jest bardzo wysoki - to jest światowy poziom. Nie powinniśmy mieć żadnych kompleksów, jeśli chodzi o te rodzaje sztuki, jesteśmy w centrum Europy. Moje słowa nie wynikają z braku skromności, bo mam na myśli znakomitych kolegów śpiewaków, muzyków orkiestrowych, kompozytorów etc. etc. etc.
Podobnie jest z pozostałymi dziedzinami sztuk. Sztuka jest naszym najlepszym towarem eksportowym. Cieszmy się z tego i mówmy o tym głośno, bo jest się czym chwalić.

        Kojarzona jest Pani z Operą Krakowską, chociaż występuje Pani także w Polsce i za granicą. Często zmienia Pani strefy czasowe i klimat .

        Oczywiście, że tak. Zawód muzyka jest zawodem wędrownym i to, co się wydaje tak bardzo piękne, jest naprawdę także bardzo trudne. Szczególnie, kiedy ma się rodzinę, dzieci. Mam syna i powiem szczerze, że niechętnie pakuję walizkę na dłuższy czas. Krótkie wyjazdy nie mają takiego znaczenia, ale jak trzeba wyjechać gdzieś dalej, na dłużej, to jest to trudne. Poza tym mam jeszcze sporo dzieci w postaci moich studentów i jak ich opuszczam na tydzień lub dwa, to także jest mi ciężko, bo kocham uczyć. Uważam, że to jest piękne – uczyć kogoś śpiewać i bardzo mi zależy na tym, żeby wszystko toczyło się w stałym rytmie, aby dać moim studentom możliwość świetnego startu. Nie mam żadnych tajemnic zawodowych przed moimi studentami. Wszystko, czego się nauczyłam w czasie studiów oraz pracując, bo chociaż uważam się za młodą artystkę, to przez kilkanaście lat spędzonych na scenie przybyło mi sporo doświadczeń, które staram się przekazać młodzieży, dlatego długie i dalekie wyjazdy świadomie ograniczyłam, ponieważ nie da się robić dobrze wszystkiego. Można zrobić dużo rzeczy byle jak, ale chcąc solidnie wykonywać obowiązki, których się podjęliśmy – trzeba dokonywać w życiu wyborów.
        Muszę się przyznać, że jest mi przykro, kiedy bardzo często rozmawiając ze mną dziennikarze pytają: „Dlaczego śpiewa pani w Polsce? Taki świetny głos powinien rozbrzmiewać za granicą...”. Uważam, że nie powinniśmy w ten sposób nawet mówić, bo takie myślenie świadczy o kompleksach. „Jak ona nie śpiewa w Europie Zachodniej i w Ameryce, to ona nie jest taką wielką śpiewaczką”. Nie można nikogo oceniać w tych kategoriach, bo w Polsce mamy także bardzo wysoki poziom w Filharmoniach i Teatrach Operowych, i zamiast cieszyć się z tego, że dobrzy śpiewacy i instrumentaliści zostają - nie potrafimy tego docenić, tylko uważamy iż widocznie nie są aż tacy dobrzy, skoro nie wyjechali.
        Aby zrobić światową karierę, trzeba być pierwszorzędnym artystą, fantastycznym muzykiem, ale trzeba także całkowicie się tej karierze poświęcić, a prawie zawsze odbywa się to kosztem życia rodzinnego. Są przypadki, kiedy udaje się to pogodzić, natomiast uważam, że nie da się pogodzić kariery artystycznej z życiem rodzinnym i stałą pracą pedagogiczną (mam na myśli etatową pracę w akademii muzycznej). Owszem, możemy mieć podopiecznych dorosłych śpiewaków bądź uczyć czasami na kursach, natomiast stała praca nie wchodzi w rachubę i pewnych wyborów trzeba dokonać. Ja wybrałam i jestem ze swoich wyborów bardzo zadowolona.

        Przed nami leży płyta, na której utrwalony został efekt wspólnej pracy Pani i uczennicy.

        Ja takich wybitnych absolwentów, jak pani Monika Korybalska, która w tej chwili jest w przededniu premiery opery „Cosi fan tutte” w Operze na Zamku w Szczecinie, mam wielu i uważam, że są oni prawie moimi dziećmi. Mój Profesor zawsze mówił: „...bo ty jesteś moim muzycznym dzieckiem, a wnuczką prof. Włodzimierza Kaczmara...”. Profesor Śmietana był na spektaklu, kiedy śpiewałam z Moniką w „Strasznym Dworze”. Zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie po spektaklu i Profesor powiewdział: „Mam zdjęcie z moim dzieckiem i z wnuczką”. To było bardzo piękne i bardzo wzruszające, bo rzadko się zdarza, że staję na scenie ze swoim absolwentem i razem muzykujemy.
Mam nadzieję, że jeśli trafi do Państwa rąk płyta „Per Due Donne”, to na pewno ten „wspólny mianownik brzmienia” i naszą wspólną drogę usłyszą Państwo na płycie – spoistość, wspólne myślenie, które sprawia, że stajemy się jednym organizmem. Osiągnięcie takiego efektu jest trudne do przecenienie i ogromnie się cieszę, że udało się tak ambitny projekt z Orkiestrą Opery Krakowskiej pod dyrekcją maestro Tomasza Tokarczyka zrealizować.

        Kilka razy słuchałam tej płyty, ostatnio wczoraj i będę jej jeszcze wiele razy słuchać, bo są na niej zamieszczone świetne duety zestawione w sposób mistrzowski – myślę, że długo zastanawiali się Państwo w gronie realizatorów i wykonawców, w jakiej kolejności mają te utwory pojawić się na krążku.

        To prawda, nagrania trwały dość długo, ale nie było decyzji podejmowanych pochopnie. Wspaniała firma fonograficzna DUX podjęła się realizacji tego zlecenia i uważam, że efekt końcowy jest co najmniej zadowalający, a nawet bardzo dobry.
Proszę popatrzeć na wydawnictwo – mój przyjaciel, Pan Piotr Suchodolski, którego serdecznie pozdrawiam, zrobił piękną, unikatową okładkę. Jestem szczęśliwa, że tak wybitny rzeźbiarz i fotografik zajął się edycją naszej płyty, bo jest ona pod każdym względem szczególna: kobieca, nowoczesna, zawiera wiele pięknych zdjęć – od bardzo współczesnego języka artystycznego aż po zdjęcia tradycyjne. Książeczka do płyty jest opowieścią o naszej relacji. Zamieszczone są także tłumaczenia, bo płyta jest dwujęzyczna, polska i angielska. Jeśli mamy czas, możemy usiąść w fotelu, przy lampce jakiegoś wykwintnego trunku i zagłębić się w treść . Pani Monika Korybalska zrobiła bardzo dobre tłumaczenia wszystkich utworów, które znalazły się na płycie. Gorąco polecam to wydawnictwo, bo może ono być także pięknym prezentem.

        Rzadko spotyka się płyty w wykonaniu solisty, czy duetu z towarzyszeniem dużej orkiestry.

        Owszem, wydanie tego typu albumu, tak bogatego i zróżnicowanego repertuaru z orkiestrą operową, jest naprawdę w tej chwili czymś ekskluzywnym. Tym bardziej się cieszę, że w wyniku Nagrody Województwa Małopolskiego „ Ars Quaerendi”, przyznawanej za wybitne działania na rzecz rozwoju i promocji kultury, wyłącznie w relacji „ mistrz i uczeń”, taką nagrodą zostałyśmy uhonorowane. Bardzo jesteśmy z tego powodu szczęśliwe i dumne, bo ta płyta jest dowodem naszej wieloletniej pracy i w tym miejscu chcę podkreślić, że nie tylko mistrza, bo jeśli mistrz nie ma ucznia, to nie jest mistrzem. Podobnie jak ja nie mogę być artystką bez relacji z publicznością. To są dwa pierwiastki, które się muszą uzupełniać. Zawsze to podkreślam, że nie byłabym taką artystką, jaką jestem, gdyby nie moi uczniowie. Każdy kolejny uczeń dokłada jakiś element do techniki, do wyrazu artystycznego. To jest niezwykle inspirujące, kiedy przychodzi mi rozwiązać jakiś problem techniczny w głosie mojego studenta i natychmiast muszę wymyślić, jak go rozwiązać i jak to wytłumaczyć drugiej osobie. To wymaga nieustannej pracy i autorefleksji – po prostu, zamiast ćwiczyć sama, godzinami ćwiczę z drugą osobą. Wymaga to ogromnego zaangażowania, bo można bezmyślnie ćwiczyć, ale uczyć bezmyślnie się nie da – zwłaszcza śpiewu. Mówiłam już, że polscy muzycy nie powinni mieć powodów do kompleksów, ale to samo dotyczy pedagogiki. Nasi studenci - wokaliści należą do światowej czołówki, zdobywają nagrody na wielu konkursach, otrzymują angaże w licznych teatrach, co jest najlepszym miernikiem nauczania. Mamy wiele wspaniale rozwijających się karier na rynku międzynarodowym, ale nie tylko my jeździmy za granicę – także wielu śpiewaków chce występować w Polsce i są to zarówno artyści ze Wschodu, jak i z Zachodu. Z naszymi teatrami operowymi chcą współpracować także zagraniczni dyrygenci i reżyserzy. Dzięki temu dialogowi, poziom wykonawstwa jest coraz wyższy, chociaż zawsze mieliśmy wielkie tradycje, które kontynuujemy i staramy się nie tylko czerpać ze świata, ale także dawać to, co mamy najlepszego. Uważam, że to jest piękne.

        Jeszcze w tym sezonie możemy się udać do Krakowa na świetne premiery z udziałem Pani i Pani wychowanków. Może także niedługo przyjedzie Pani do Rzeszowa?

        Będzie mi bardzo miło, bo zawsze z wielką przyjemnością przyjeżdżam do Rzeszowa. Uwielbiam pracować z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej, wykonujemy różne rodzaje muzyki. Uważam, że śpiewak powinien wykonywać nie tylko repertuar operowy, ale także utwory oratoryjne i pieśni. Moim najnowszym „dzieckiem” jest cykl koncertów w Operze Krakowskiej, bo jestem szefem muzycznym całego cyklu koncertów poświęconych pieśni. W ubiegłym roku było tych koncertów sześć – od koncertów z orkiestrą, po kameralne m.in. w Komorze Jana Haluszki w Kopalni Soli w Wieliczce. Wprawdzie nie jest to zbyt duża komora, bo mieści niewiele ponad 200 osób, ale miejsce jest magiczne, ze świetną akustyką.

        Najważniejsze, że sale są wypełnione publicznością. Do Opery Krakowskiej trzeba kupować bilety z dużym wyprzedzeniem, najlepiej tuż po rozpoczęciu sprzedaży i tak jest w wielu teatrach operowych w Polsce.

        W ostatnich latach obserwujemy absolutny boom na operę, co nas bardzo cieszy. Dzieje się tak dzięki świadomości publiczności, że jest to bardzo ekskluzywna sztuka, bo przy wielkich produkcjach wymaga wielu wykonawców – balet, chór, orkiestra, soliści – to musi kosztować i daje efekt spektakularny, ale jest ogromne zainteresowanie publiczności i staramy się, aby ją w pełni zadowolić. Bardzo dbamy o najwyższy poziom, staramy się aby było jak najwięcej premier – ostatnio w Krakowie wielkim zainteresowaniem cieszy się „Norma”, a wiadomo, że po ten tytuł sięgają najlepsze teatry na świecie, niedługo będą „Pajace” i „Gianni Schicchi” – dwie słynne jednoaktówki, następnie „Anna Bolena”, a jeszcze w kwietniu czeka nas „Carmina Burana” – słynna kantata sceniczna, którą wystawiamy w wersji baletowo-operowej. To dzieło wykonywane jest także często w filharmoniach oraz podczas koncertów plenerowych i uwielbiane jest nawet przez osoby, które nie przepadają za muzyką poważną, bo chociaż trudno w to uwierzyć, takie osoby też są, ale na „Carmina Burana” przyjdą . Ten tytuł dyrekcja Opery Krakowskiej postanowiła włączyć do repertuaru w wersji baletowo – operowej. Niedługo po „Carmina Burana”, w repertuarze naszej opery pojawi się wspomniana „Anna Bolena” . Na płycie, o której mówiłyśmy, na finał jest wielka scena konfrontacji Anny Boleny i Giovanny Seymour. Przygotowuję tę rolę, bardzo trudną zarówno wokalnie, jak i aktorsko – mam nadzieję, że także na scenie zaśpiewam razem z Moniką Korybalską , a na razie proszę posłuchać nagrania tej wielkiej sceny konfrontacji z płyty - jak wielkie emocje są w tej muzyce.

        Jak już podkreślałyśmy, zainteresowanie publiczności operą jest ogromne i można by było zaplanować co najmniej podwójną ilość spektakli, ale to chyba nie jest możliwe.

         Często mamy wyrzuty sumienia, że nie wszystkie osoby, które chcą zobaczyć spektakl, mogą kupić bilety , ale niestety my nie możemy nic zmienić. Zawsze dyrektorzy zabiegają o jak największe budżety w urzędach marszałkowskich, więcej pieniędzy przekłada się na większą ilość spektakli. Jednak jak jest pond 100 wykonawców na scenie, to nie może się taki spektakl zbilansować. Na całym świecie sztuka operowa jest sztuką ekskluzywną, która utrzymuje się z dotacji mecenasów i sponsorów, ponieważ inaczej bilety musiałyby być bardzo drogie. Może nie wypada mówić tyle o pieniądzach, ale chcę uświadomić Państwu, że w przypadku oper do honorariów artystów dochodzi wiele innych kosztów: tantiemy za edycje nutowe i prawa wykonawcze w przypadku XX wiecznych oper, kostiumy, scenografia i mnóstwo różnych innych kosztów, ale na szczęście zawsze jakieś środki są. Najpiękniejsze jest to, że inwestuje się w sztukę, która nie daje wymiernego efektu, czasem jedynie można wziąć do ręki płytę. W naszą sztukę nie można zainwestować - tak jak w obraz lub jakieś dzieło wykonane przez jubilera. Nasze piękne dźwięki możemy dać Państwu jedynie do serc i do uszu podczas spektaklu. Nie można dać swoim wnukom pięknych dźwięków oprawionych w kryształ. To jest ulotny rodzaj sztuki, bo nasze najpiękniejsze dźwięki trwają sekundę, dwie, pięć... , a potem odchodzą. Tak samo jest z karierą śpiewaka, która w pewnym momencie się dopełnia - przychodzi czas na inny etap życia i musimy się z nią rozstać.

        Wówczas pozostaje spełnianie się w inny sposób, poprzez przekazywanie swoich doświadczeń kolejnemu pokoleniu. Nie wiem także, czy już powinna Pani myśleć o takich sprawach, bo przecież Pani kariera rozpoczęła się w XXI wieku i dopiero na dobre rozkwitła.

        Często patrzę daleko w przyszłość, ponieważ widzę, jaki to jest trudny problem. Scena to jest narkotyk, który wprawdzie nie powoduje wielkich szkód w organizmie, ale bardzo się od sceny uzależniamy i niezwykle boleśnie przeżywamy moment, w którym jednak trzeba z niej zejść albo chociaż częściowo ustąpić pola, aby dać szanse młodym śpiewakom. Od ponad dekady w Operze Krakowskiej (i nie tylko), są mi powierzane pierwszoplanowe partie, co jest dla mnie wielkim zaszczytem i jestem z tego powodu szczęśliwa, natomiast jestem przekonana, że kiedyś może za 10 lat, za kilkanaście, lub nawet wcześniej - tego nikt nie wie oprócz Pana Boga, nie będę już mogła występować na scenie, i uważam, że trzeba o tym myśleć i trzeba się na ten moment przygotować.
To, co nas absolutnie determinuje, to jest prawda. Dopóki to, co robimy, jest na wysokim poziomie i my w prawdzie sami z sobą możemy dać możliwość pokazania  tego – wtedy jest wszystko w porządku. Kiedy w tej prawdzie nie jesteśmy, to uważam, że nie mamy do czynienia ze sztuką. Musi być prawda w przekonaniach i prawda w jakości naszego wykonania.
Miałam przypadek, kiedy ze względu na moje przekonania i moje sumienie, nie wystąpiłam w spektaklu, bo nie mogłabym w nim uczestniczyć, ponieważ nie byłoby to prawdziwe. Uważam, że prawda jest jednym z wyróżników prawdziwego artysty.

Z Panią dr hab. Katarzyną Oleś - Blachą - sopran koloraturowy, solistką Opery Krakowskiej i pedagogiem na Wydziale Wokalno – Aktorskim w Akademii Muzycznej w Krakowie rozmawiała Zofia Stopińska 9 lutego 2018 roku w Rzeszowie.

 Trzeba podkreślić, że wszystkie arie o których pani Katarzyna Oleś - Blacha wspominała w rozmowie, wykonane zostały podczas koncertu w Filharmonii Podkarpackiej w sposób mistrzowski zarówno przez solistkę, jak i orkiestrę pod batutą maestro Davida Gimeneza. Świetnie także zabrzmiały utwory Manuela de Falli i Mikołaja Rimskiego - Korsakowa w drugiej części wieczoru, w wykonaniu Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej. Nic dziwnego, że zarówno po pierwszej jak i po drugiej części koncertu, zachwycona publiczność bardzo długo oklaskiwała wykonawców. Ten wspaniały wieczór pozostanie na długo w pamięci i sercach wszystkich, którzy w nim uczestniczyli.

 

Subskrybuj to źródło RSS