Na estrady świata przez estradę Sali Balowej w Łańcucie
Tomasz Strahl - wiolonczela fot. z arch. Artysty

Na estrady świata przez estradę Sali Balowej w Łańcucie

Miło mi zaproponować Państwu przeczytanie kolejnego wywiadu zarejestrowanego w Łańcucie podczas trwania 43. Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego. Moim rozmówcą jest prof. Tomasz Strahl – znakomity wiolonczelista, solista, kameralista i pedagog. Ukończył Akademię Muzyczną Fryderyka Chopina w Warszawie, w klasie prof. Kazimierza Michalika i studia podyplomowe w Hochschule fur Musik w Wiedniu. Tomasz Strahl jest laureatem i zdobywcą głównych nagród wielu konkursów. Koncertuje i nagrywa w wielu krajach świata. Jest profesorem i dziekanem Wydziału Instrumentalnego Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie. Prowadzi kursy mistrzowskie w Polsce, Holandii, Finlandii, Niemczech i Japonii. Za osiągnięcia artystyczne był wielokrotnie nagradzany – m.in. otrzymał: Złoty Krzyż Zasługi, nagrodę I st. Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Srebrny medal „Gloria Artis” oraz Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski.

Zofia Stopińska: Z panem prof. Tomaszem Strahlem spotykamy się jak zwykle w lipcu, w Łańcucie, podczas Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego. Wczoraj gorąco Pana oklaskiwaliśmy podczas koncertu w Sali Balowej Zamku, chociaż dużo czasu oddał Pan swoim utalentowanym studentom.

Tomasz Strahl: Uważam, że tak powinno być. Pedagog, który jest na Kursach rokrocznie, powinien zaprezentować tych uczniów, którzy marzą, aby w tej Sali wystąpić, ponieważ droga na estrady świata wiedzie poprzez estradę Sali Balowej i pałacu łańcuckiego – to nie tylko dotyczy mojej osoby, ale wielu wspaniałych kolegów, którzy tutaj w młodości występowali i zrobili wspaniałe kariery, ich nazwiska można spotkać we wszystkich informatorach filharmonicznych w kraju i na świecie. Idąc tym tropem nie wyobrażam sobie, abym sam wypełniał cały koncert. Zapraszam młodych utalentowanych wiolonczelistów z mojej klasy i daję im szansę – tak jak kiedyś ktoś mnie dał szansę i staram się ten dług spłacić następnym pokoleniom. Sam również staram się grać tak, aby wśród tych nowych pokoleń, które tutaj przyjeżdżają, zaszczepić miłość do wiolonczeli, pokazać im najbardziej znane utwory muzyki klasycznej na ten instrument. Wczoraj wykonałem Wariacje Rococo op. 33 Piotra Czajkowskiego, obok Koncertu wiolonczelowego – Antoniego Dworzaka są najbardziej rozpoznawalnym utworem z literatury wiolonczelowej. To jest, można powiedzieć dzisiejszym językiem, utwór medialny. Czajkowskiemu udało się połączyć najlepsze cechy tego instrumentu wraz z wdzięcznym stylem klasycznym, przeplatanym rosyjskim zaśpiewem oraz wirtuozerią, i powstał utwór, który kocha cały świat. Nawet w wersji z fortepianem brzmi on bardzo wdzięcznie i cieszę się, że mogłem wczoraj zaprezentować krótki utwór, który jest wizytówką wiolonczeli.

Z. S.: Publiczność wypełniająca salę nie pozwoliła Panu na zakończenie koncertu jednym utworem, po gorących owacjach były dwa krótkie bisy.

T. S.: Najpierw zagrałem Capriccio nr 1 na wiolonczelę solo Henryka Jabłońskiego. Ten kompozytor napisał również wielki powojenny przebój „Pierwszy siwy włos”. Henryk Jabłoński był także wiolonczelistą i skomponował sześć krótkich miniatur, z których cztery mam w repertuarze. Drugim bisem była Jota z cyklu Sześciu pieśni Manuela de Falli, która także się bardzo publiczności podobała. Towarzyszyła mi w tym utworze, podobnie jak w czasie wykonania Wariacji Czajkowskiego, pianistka Agata Lichoś. Cieszę się także, że wystąpiło trzech moich uczniów: trzynastoletni Antek Wrona, siedemnastoletni Emil Olejnik (obydwaj są laureatami poważnych konkursów wiolonczelowych) i Adam Mazurek.

Z. S.: Dzisiaj przygotowuje Pan tutaj młodych muzyków do różnych konkursów i koncertów, a przed laty w tym samym miejscu korzystał Pan z rad mistrzów, którzy tutaj uczyli.

T. S.: Były to zupełnie inne czasy. W Łańcucie odbywał się jedyny kurs mistrzowski z prawdziwego zdarzenia w Polsce. Pamiętam, że w 1981 roku, jak miałem szesnaście lat i mieszkałem w Jeleniej Górze, gdzie również chodziłem do szkoły muzycznej, koniecznie chciałem przyjechać na Kursy do Łańcuta – dostałem odmowę, ponieważ Kursy były wyłącznie dla studentów, a uczniowie średniej szkoły muzycznej mogli uczestniczyć w Kursach, jeśli byli laureatami liczących się konkursów. Dopiero jak otrzymałem II nagrodę na Ogólnopolskich Przesłuchaniach w Elblągu, to był jedyny ogólnopolski konkurs dla szkół średnich, to wówczas, w 1983 roku mogłem przyjechać do Łańcuta, aby przygotowywać się do Konkursu im. Dezyderiusza Danczowskiego, na którym uzyskałem III nagrodę. Była to chyba najwybitniejsza edycja tego konkursu, ponieważ I nagrodę otrzymali Andrzej Bauer i Piotr Janosik, drugiej nagrody nie przyznano, III nagrodę otrzymali: Paweł Frejdlich, Tomasz Strahl i Ewa Katarzyna Miecznikowska, która mieszka od lat we Francji. Piotr Janosik jest członkiem Kwartetu Śląskiego, Paweł Frejdlich był członkiem Chopin Trio, a Andrzej Bauer prowadzi szeroko zakrojoną działalność koncertową, pedagogiczną oraz jest autorem wielu nowatorskich projektów dotyczących muzyki współczesnej. Każdy z nas udowodnił później, że na nagrodę zasłużył. Podczas tej edycji konkursu, pomimo bardzo trudnych warunków w Polsce, nastąpiła trwająca do dzisiaj „erupcja” wiolonczeli w naszym kraju. Przed tym konkursem w 1983 roku byłem w Łańcucie w klasie prof. Kazimierza Michalika, a rok później trafiłem do klasy prof. Ivana Monighettiego. Kilkanaście lat później prowadziliśmy razem kursy w Semmering w Austrii i wspominaliśmy łańcuckie Kursy, a pointa jest taka, że ja jako osiemnastoletni uczeń w klasie Ivana Monighettiego – w ubiegłym roku byłem recenzentem do tytułu doktor honoris causa Ivana Monighettiego Akademii Muzycznej w Krakowie. Będąc jego uczniem w klasie wiolonczeli na Kursach w Łańcucie byłem jednym z dwóch recenzentów do tego zaszczytnego tytułu. Czułem wielką satysfakcję i pomyślałem, że gdyby jakiś krasnoludek przepowiedział mi w 1984 roku, że trzydzieści lat później będę recenzentem doktora honoris causa Ivana Monighettiego, to nigdy bym w to nie uwierzył.

Z. S.: Czy bezpośrednio po ukończeniu studiów został Pan pedagogiem Międzynarodowych Kursów Muzycznych w Łańcucie?

T. S.: Przez kilka lat nie przyjeżdżałem do Łańcuta, bo marzyłem o studiach na Zachodzie i mój wzrok padł na Wiedeń, bo tam uczył Andre Navarra, ale wcześniej trafiłem do Weimaru, gdzie uczył jego następca, prof. Tobias Kuhne, który mimo iż był Niemcem, to przejął francuską estetykę wiolonczelową, a później poprowadził w Wiedniu klasę po Andre Navarrze i ja studiowałem w tej klasie. W 1991 roku, kiedy już powróciłem z Wiednia i byłem asystentem w Akademii Muzycznej w Warszawie, to wówczas prof. Zenon Brzewski zaproponował mi zastępstwo za profesora, który z ważnych powodów nie mógł przyjechać do Łańcuta. Miałem wówczas w klasie siedmiu studentów, a jednym z nich był Dominik Połoński, który wówczas miał 13 lat, i pamiętam, że grałem także recital w Sali Balowej. Jak powtarza często pan Krzysztof Szczepaniak, moja gra i sposób prowadzenia lekcji tak przypadły prof. Brzewskiemu do gustu, że wyraził życzenie, abym tutaj przyjeżdżał i rzeczywiście od 1991 roku, mimo wielu propozycji w tym samym terminie, zawsze wybieram Kursy w Łańcucie i nie opuściłem żadnej edycji, więc moje życie z Łańcutem jest związane już od 26 lat. Zawsze w drugiej połowie lipca jestem w Łańcucie. Bardzo lubię te pobyty, bo jest to magiczne miejsce w Polsce. Wybór prof. Zenona Brzewskiego był genialny. Mamy tutaj połączenie historii, czyli tego najpiękniejszego zachowanego polskiego zespołu pałacowego, z tym pięknym parkiem, z bliskością Filharmonii Podkarpackiej w Rzeszowie, która po remoncie jest jedną z najlepszych tego typu placówek w kraju. Kurs mistrzowski musi odbywać się w wyjątkowym miejscu. Tutaj wszystko inspiruje: przyroda, historia, ludzie i atmosfera. Jestem przekonany, że w Łańcucie czujemy się trochę inaczej niż gdzie indziej, już nie mówiąc o naszej codzienności, którą spędzamy w budynkach różnych akademii muzycznych różnych miast. Tutaj wszystko jest wyjątkowe; Koncerty w Sali Balowej, koncerty klasowe, lekcje i spacery po parku oraz po tym zmieniającym się miasteczku, które zachowało swój XIX – wieczny klimat, chociaż się ciągle unowocześnia. Jest dobra energia w tym miejscu.

Z. S.: Powiedział Pan, że na pierwszym swoim kursie w Łańcucie w Pana klasie było siedmiu uczestników – ilu jest ich w tym roku?

T. S.: Bywały później lata, że miałem nawet 25-ciu, czy 30-tu uczestników. Było mi trudno wszystko zorganizować, chociaż byłem wówczas młodszy i mogłem nawet w upale, na poddaszu robić zajęcia. Nie było znanego polskiego wiolonczelisty z tego okresu, który by się przez moje ręce nie przewinął. Teraz już staram się dbać o pewną równowagę pomiędzy ilością a jakością. Nie odmawiam, bo wiem jak to jest, kiedy ciężko się do pedagoga dostać, tylko działam bardziej racjonalnie i z niektórymi umawiam się na następne Kursy. Muszę podkreślić, że prawie całą swoją klasę, którą mam na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie, zbudowałem w oparciu o Kurs w Łańcucie. Z tego Kursu wyrosły także moje autorskie kursy, które prowadzę w Busku Zdroju czy w Wilanowie. W tym roku jeszcze lecę do Stanów Zjednoczonych – do Bostonu, gdzie prowadzę w Morningside Music Bridge także klasę wiolonczeli – to jest projekt międzynarodowy – między Chinami, Stanami Zjednoczonymi, Polską, Kanadą, w którym partycypuje nasze Ministerstwo Kultury i Sztuki. Jest tam także wspaniała, wyselekcjonowana młodzież, ale trzeba powiedzieć, że Łańcut jako miejsce kursów mistrzowskich, jest tam znane. Sądzę, że jeśli chodzi o profil smyczkowy, to Międzynarodowe Kursy Muzyczne im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie są największym kursem w Europie. Trzeba tylko dziękować i zabiegać, aby Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego nadal wspierało te Kursy, bo jest to wspaniała idea, która ma już 43 lata. Prof. Zenon Brzewski był wspaniałym wizjonerem i miał szczęście do ludzi, którzy z nim współpracowali, a później tę pałeczkę dalej przejęli i zrobili wszystko, aby Kurs się dalej rozwijał. Inaczej wyglądał świat w 1974 roku, a inaczej wygląda w roku 2017. Mimo to Kursy cieszą się wielkim powodzeniem, bo słyszałem, że na II turnusie jest ponad 250 uczestników- to samo za siebie mówi.

Z. S.: Niedawno trafiła do moich rąk nowa płyta, nagrana przez Pana i pana Janusza Olejniczaka z utworami Chopina.

T. S.: Te nagrania zostały utrwalone niedawno, bo w październiku i w grudniu ubiegłego roku, w Lusławicach w Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego. Jest to płyta niekonwencjonalna, ponieważ obejmuje ona transkrypcje utworów Fryderyka Chopina na wiolonczelę. Jak wiadomo, Fryderyk Chopin bardzo lubił wiolonczelę, bo tylko dla niej napisał coś innego niż na fortepian, bo nie wiadomo tak naprawdę, czy Wariacje fletowe są jego autorstwa. Są różne zdania na temat transkrypcji – ja wychodzę z założenia, że skoro Chopin lubił wiolonczelę i wiele utworów fortepianowych ze słynną etiudą, nawet przez pianistów jest ona nazywana „etiuda wiolonczelowa” – jestem przekonany, że jest jakieś przyzwolenie, aby grać te transkrypcje - tym bardziej, że w wieku XIX August Franchomme, który był również przyjacielem Chopina, i wielu wspaniałych wirtuozów robiło te transkrypcje. Cieszyły się one ogromnym powodzeniem, zwłaszcza w salonach rosyjskich i salonach Europy Zachodniej. Trwało to bardzo długo. Nagrania zamieszczone na płycie bardzo wzbogaciła i uwiarygodniła postać Janusza Olejniczaka. Wiele się od Janusza nauczyłem, ponieważ jest wspaniałym chopinistą i przed wieloma pułapkami mnie ustrzegł, a dotyczyły one wykonawstwa, realizacji tryli i innych ozdobników. Sami dokonaliśmy selekcji, bo mieliśmy do dyspozycji dwa zeszyty zrobione przez prof. Kazimierza Michalika i prof. Macieja Paderewskiego – płyta została poświęcona ich pamięci. Wybraliśmy utwory, w których idiom wiolonczelowy nie kłóci się z idiomem fortepianowym. Uważam, że to się nam udało. Do tego opracowaliśmy wspólnie Nokturn cis-moll, który jest motywem głównym filmu „Pianista” Romana Polańskiego, jak również zaryzykowaliśmy transkrypcje czterech pieśni Chopina i okazuje się, że ku mojemu zaskoczeniu, zabrzmiały one bardzo dobrze, bo były skomponowane na niski rejestr. Mimo, że nie ma słów, na przykład „Piosnka Litewska” brzmi świetnie. Zamierzam te utwory wprowadzić do repertuaru koncertowego. Moim marzeniem byłoby wystąpić na przykład na Muzycznym Festiwalu w Łańcucie z takim właśnie programem. Na razie mamy zaproszenie z tym projektem do Narodowego Forum Muzyki we Wrocławiu, Filharmonii w Kaliszu i do Centralnej Bibliotece Rolniczej w Warszawie. Do tego jeszcze dołożymy bardzo piękną Sonatę „Arpeggione” Franza Schuberta. Blasku utworom Fryderyka Chopina zamieszczonym na płycie dodaje sztuka pianistyczna Janusza Olejniczaka, jego wrażliwość, wielobarwny dźwięk, dbałość o detal.

Z. S.: Zachęcamy Państwa do sięgnięcia po płytę z utworami Fryderyka Chopina w wykonaniu Tomasza Strahla – wiolonczela i Janusza Olejniczaka – fortepian. Musimy już kończyć naszą rozmowę, bo zbliża się jedenasta i powinien Pan rozpocząć zajęcia z młodymi wiolonczelistami. Mam nadzieję, że spotkamy się w Łańcucie za rok.

T. S.: Jak już powiedziałem, drugą połowę lipca mam od lat zarezerwowaną na pobyt w Łańcucie i za rok spotkamy się na 44. Międzynarodowych Kursach Muzycznych im. Zenona Brzewskiego.

Z prof. Tomaszem Strahlem rozmawiała Zofia Stopińska 19 lipca 2017 roku w Łańcucie.