Iwona Lubowicz: "Do Rzeszowa wracam zawsze z wielkim sentymentem"
Iwona Lubowicz - sopran fot. Kinga Karpati

Iwona Lubowicz: "Do Rzeszowa wracam zawsze z wielkim sentymentem"

       W lipcowe niedziele Filharmonia Podkarpacka zapraszała na koncerty z cyklu „Filharmonia w plenerze”. Na potrzeby tego przedsięwzięcia przed budynkiem Filharmonii zbudowana została scena dla wykonawców, a na parkingu oddzielonym od ulicznego zgiełku gustownymi parawanami, stawiane były krzesła dla publiczności.
       Pogoda w lipcu nie zawsze dopisywała i na przykład trzeci koncert (18 lipca) z powodu burzy i rzęsistego deszczu organizatorzy musieli przenieść do sali koncertowej Filharmonii.
Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej dyrygował wówczas Paweł Kos-Nowicki, a solistką była Iwona Lubowicz, świetna sopranistka urodzona na Podkarpaciu.
Z panią Iwoną Lubowicz rozmawiałam po próbie do tego wydarzenia.

       Koncert został zatytułowany „W rytmie walca”. Czy wszystkie utwory, które usłyszymy w Pani wykonaniu, będą w rytmie walca?
       - Nie wszystkie, utwory na koncert zostały dobrane, tak, by ich różnorodność sprawiła publiczności przyjemność w lipcowy letni wieczór. Orkiestra będzie tego wieczoru wiodła prym, bo gra przez cały czas, a ja będę, mam nadzieję, miłym dodatkiem.
       Bardzo się , cieszę, że wybór pozostawiono mnie, czasem repertuar narzucony nie jest odpowiedni do głosu, choć pasuje do całości. Wybrałam bardzo letnią, nastrojową arię Zuzanny z czwartego aktu opery „Wesele Figara” Wolfganga Amadeusza Mozarta. Akcja toczy się wieczór, w ogrodzie, wszyscy się chowają i zamieniają miejscami, a Zuzanna śpiewa piękną arię.
Zaśpiewam także dwie arie operetkowe w rytmie walca, a będą to aria i kuplety Adeli z operetki „Zemsta nietoperza” Johanna Straussa.
Na zakończenie wykonamy wspólnie z orkiestrą arię Noriny z opery „Don Pasquale” Gaetana Donizettiego, która jest również zabawna i miła do wysłuchania w letni wieczór.

       Wszystkie arie wybrała Pani z nurtu, który jest Pani bardzo bliski.
        - Zdecydowanie. Obecnie dość rzadko śpiewam repertuar operetkowy, ale będąc solistką teatru w Düsseldorfie, wykonywałam sporo tego repertuaru. W Niemczech jest duże zapotrzebowanie na operetkę i dobre wykonania są zawsze gorąco przyjmowane.
        Pragnę podkreślić, że repertuar operetkowy nie jest łatwy, wręcz wymaga ogromnej precyzji, finezji i doskonałej techniki wokalnej. Nie znaczy to, że utwory Mozarta i Donizettiego są łatwe, trudnością jest dostosowanie techniki do danego utworu . W operetce należy być bardzo skoncentrowanym, bo prawie w każdym takcie trzeba coś pokazać i musi wszystko być bardzo precyzyjnie „zgrane” przez solistów oraz orkiestrę. Dodatkowo jeszcze język niemiecki nie jest tak wdzięczny do śpiewania jak język włoski. Tylko znakomite wykonanie gwarantuje sukces tzn. dobra zabawę zarówno wykonawców, jak i publicznści.

        Wszyscy wykonawcy – soliści, orkiestra i dyrygent muszą ze sobą ściśle współpracować.
        - Z panem Pawłem Kos-Nowickim znamy się już od dawna, wiele razy współpracowaliśmy i zawsze byliśmy zadowoleni z końcowego efektu. Wykonując utwory, bardzo podobnie je czujemy i wszystko tak dobrze się układa, że nie trzeba wiele próbować. Trzeba także podkreślić, że Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej przygotowana jest znakomicie. Jestem pewna, że koncert będzie fantastyczny.

        Rozmawiając w Rzeszowie, nie możemy pominąć faktu, że z naszym miastem i z Podkarpaciem jest Pani związana. Wiem, że nawet w czasie tego pobytu nie korzysta Pani z hotelu, tylko mieszka Pani u mamy.
        - Ja tutaj wracam zawsze z wielkim sentymentem. Przyjechałam z Warszawy i zatrzymałam się u Mamy w Kolbuszowej. Podczas każdego pobytu w Filharmonii Podkarpackiej towarzyszą mi ogromne emocje. Obok jest szkoła, w której spędziłam sześć wspaniałych lat, ucząc się w klasie fortepianu Pana Mikołaja Piatikowa. Ukończyłam również wydział wokalny w klasie pani Anny Budzińskiej. Uważam, że ten czas był dla mnie dużo ważniejszy od studiów, które później szybko minęły. Tutaj wydarzyło się bardzo dużo i mam wiele pięknych wspomnień.

        Z tą szkołą związana jest także Pani obecna rodzina, ponieważ zarówno mąż oraz jego siostra i brat także uczyli się w tej szkole.
        - W tym roku nasza córka zdawała egzamin do szkoły muzycznej II stopnia. Wcześniej nauczycielka ze szkoły muzycznej I stopnia pytała, u kogo będzie kontynuować naukę gry na skrzypcach. Wtedy jeszcze nad tym nie zastanawialiśmy się, dlatego nie mogliśmy odpowiedzieć i usłyszeliśmy: „…proponuję, aby córka uczyła się u tego samego nauczyciela, co Dawid”. Odpowiedziałam, że nie ma takiej możliwości, bo Dawid uczył się w Rzeszowie, a ja nie wyobrażam sobie, aby uczyła się z dala od rodziców. Potem nawet zastanawiałam się, że zarówno mój mąż Jakub jak i ja w tym wieku już rozpoczęliśmy naukę w innym mieście, z dala od rodziców. To były chyba inne czasy.

        Powiedziała Pani, że studia szybko minęły, ale przecież studiowała Pani najpierw w Polsce, a później za granicą.
        - Najpierw byłam studentką Wydziału Wokalno-Aktorskiego Akademii Muzycznej im. Karola Lipińskiego we Wrocławiu w klasie prof. Christiana Elssnera. Później wyjechałam na studia podyplomowe do Niemiec i tam też ukończyłam dwa kierunki studiów: w Hochschule für Musik Köln w klasie dawnej muzyki kameralnej prof. Konrada Junghänela, a także prawie równolegle Konzertexamen w klasie śpiewu solowego prof. Barbary Schlick.
         Później zaśpiewałam przesłuchanie do Deutsche Oper am Rhein w Düsseldorfie, gdzie zostałam solistką i być może śpiewałabym tam do tej pory, gdyby nie olbrzymia chęć powrotu do Polski. To nie były takie czasy jak dzisiaj, że wszystko było na wyciągnięcie ręki: rezerwacja hotelu, zakup biletu i podróż pociągiem czy samolotem.
Pamiętam, jak na studia jechałam autobusem z Rzeszowa do Kolonii 24 godziny, bo jeszcze nie było autostrady do Krakowa. Później było trochę lepiej, bo można było podróżować pociągiem – wprawdzie było dużo przesiadek, ale i tak było o wiele wygodniej. Jak już pracowałam, to mogłam latać samolotami, bo było mnie na to stać.
         Początek studiów w Niemczech zawdzięczam wyłącznie moim rodzicom, którzy mi wszystko finansowali przez pół roku. Później dostałam stypendium, a był taki okres, że dostałam dwa naraz.
Sam początek nie był łatwy, ale dzisiaj zrobiłabym to samo. Bardzo dużo się podczas tych studiów nauczyłam i dobrze ten czas wykorzystałam.

        Karierę śpiewaczki rozpoczęła Pani za granicą, a dopiero później przyjechała Pani do Polski i trafiła Pani do Warszawskiej Opery Kameralnej.
         - Nie stało się to z dnia na dzień, bo chciałam mieć pewność, że będę miała do czego wracać. W teatrze w Düsseldorfie miałam około 90 spektakli w sezonie, a doliczając do tego próby, byłam ciągle bardzo zajęta. Otrzymywałam harmonogram na cały rok i dokładnie wiedziałam, co będę robić w każdym dniu w czasie trwania sezonu.
         Będąc na wakacjach miałam w Warszawie koncert z Agatą Sapiechą i złożyłam wtedy podanie oraz całą potrzebną dokumentację w Warszawskiej Operze Kameralnej.
Obecny w biurze pan dyrektor Stefan Sutkowski przeczytał, co mam w repertuarze, stwierdził, że są to pozycje, które sa w stałym repertuarze Warszawskiej Opery Kameralnej i obiecał, że niedługo skontaktuje się ze mną.
Nie wiązałam wielkich nadziei, że zaraz ktoś zadzwoni, ale okazało się, że we wrześniu otrzymałam telefon z powiadomieniem o przesłuchaniu i pytano, czy mogę przyjechać.
Trudne to było, bo miałam dużo spektakli, ale tak się szczęśliwie złożyło, że miałam koncert w Berlinie i w moim teatrze załatwiony urlop na ten czas. Stwierdziłam, że mogę, będąc w Berlinie, wsiąść do pociągu i przyjechać do Warszawy. Mogłam pojechać na przesłuchanie, ale w ciągu doby musiałam wrócić do Düsseldorfu. Tak też zrobiłam.
         Okazało się, że podczas tej podróży przeziębiłam się. Przystąpiłam do przesłuchania w Warszawskiej Operze Kameralnej z ogromnym katarem. Repertuar zaproponowałam spory, bo chyba sześć arii, ale byłam pewna, że przecież wybiorą, co będą chcieli i zaśpiewam dwie arie – na pewno aria w języku niemieckim i dowolną arię Mozarta.
Pan dyrektor Stefan Sutkowski usiadł i powiedział: „ Proszę”. Kiedy zapytałam, czy wszystkie arie mam śpiewać – potwierdził.
Po zaśpiewaniu połowy zapytał, czy chcę mieć przerwę i skrzętnie z tego skorzystałam, bo mogłam wyczyścić nos.
         Jak zaśpiewałam wszystko, zostałam poproszona na widownię i padło słynne powiedzenie dyrektora Stefana Sutkowskiego: „Witamy w rodzinie”, co oznaczało, że mnie angażuje od razu.
To była jesień, a ja do końca sezonu musiałam być w Düsseldorfie.
Wtedy Pan dyrektor powiedział: „…będziemy czekać na panią...”.
         Byłam bardzo szczęśliwa, ale nie otrzymałam nawet zaświadczenia, że pomyślnie zdałam przesłuchanie – po prostu nie było nic.
Zastanawiałam się długo, czy bez wstępnej umowy mogę zakończyć dotychczasowe życie i przeprowadzić się do Polski.
W sekretariacie WOK zapewniono mnie, że jak Pan Dyrektor powiedział, że umowa będzie, to na pewno tak będzie.
Zaryzykowałam i na początku września zgłosiłam się do pracy w Warszawskiej Operze Kameralnej i było tak, jak Pan Dyrektor powiedział.

        Po latach pracy w Warszawskiej Operze Kameralnej trafiła Pani do Polskiej Opery Królewskiej. Teraz po pandemicznej przerwie pracy nie brakuje.
        - To prawda i dlatego trzeba śpiewać, ile się da, bo nie wiadomo, jak to będzie z jesiennymi planami.
Początek pandemii był bardzo trudny, bo wszystko było zamknięte. Później zrobiliśmy sporo nagrań, wszystko powoli ruszało, a teraz już śpiewamy dla publiczności, z czego ogromnie się cieszę. Publiczność chyba też, bo już nie jednokrotnie po koncertach osoby, które przychodziły z gratulacjami, mówiły jak bardzo tęskniły za koncertami, jak one bardzo są im potrzebne.

        Dzielenie czasu na pracę artystyczną i obowiązki domowe nie jest łatwe. Mąż Jakub Lubowicz – kompozytor, aranżer, dyrygent, pianista, producent muzyczny, właściciel firmy eLmusic oraz kierownik muzyczny Teatru Roma w Warszawie, jest jeszcze bardziej zajęty niż Pani.
        - To wszystko prawda. Często, jak kto mnie prosi, abym pozdrowiła męża, to odpowiadam, że zrobię to, jak się spotkamy. Często się niestety mijamy. Teraz dzieci są u mojej mamy w Kolbuszowej, a ja je tylko doglądam i dojeżdżam do pracy do Warszawy. Mamy próby i różne koncerty.
W pierwszej połowie lipca córka była uczestniczką Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie, więc trasę Kolbuszowa – Łańcut pokonywałam codziennie, czasem nawet dwa razy dziennie.

        Miejmy nadzieję, że po wakacjach rodzina Lubowiczów będzie wiodła pracowite życie – pan Jakub w Teatrze Roma, Pani w Polskiej Operze Królewskiej, a dzieci wrócą do nauki w szkołach.
        - Sezony są już zaplanowane i mamy nadzieję, że wszyscy wrócimy do swoich obowiązków. Zobaczymy.

        W ubiegłych sezonach mogliśmy Panią usłyszeć w Rzeszowie kilka razy, teraz będziemy również oklaskiwać i miejmy nadzieję, że niedługo znowu będzie taka okazja.
        - W Polskiej Operze Królewskiej wiedzą: jeśli jest wyjazd do Rzeszowa, to ja bardzo chętnie pojadę.
Wracam tu zawsze z największą przyjemnością.

          Pragnę jeszcze dodać, że podczas koncertu, który odbył się 18 lipca musiał zostać przeniesiony do sali koncertowej, publiczność nagradzała wykonawców długimii brawami. Pani Iwona Lubowicz  popisała się pięknym śpiewem i talentem aktorskim, stąd  gorące owacje były w pełni zasłużone. To był nadzwyczajny wieczór.

Z panią Iwoną Lubowicz, znakomitą sopranistką, solistką Polskiej Opery Królewskiej rozmawiała Zofia Stopińska 18 lipca w Rzeszowie.