Bartosz Staniszewski: "Czuję, że muzycy są do mnie pozytywnie nastawieni"
Bartosz Staniszewski - dyrygent fot.ze zbiorów Filharmonii Podkarpackiej

Bartosz Staniszewski: "Czuję, że muzycy są do mnie pozytywnie nastawieni"

             Drugi koncert sezonu artystycznego 2020/2021 odbył się w Filharmonii Podkarpackiej 16 października 2020 r. w wykonaniu Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Bartosza Staniszewskiego – dyrygenta-rezydenta.
Pan Bartosz Staniszewski współpracuje z Filharmonią Podkarpacką od kwietnia 2019 roku i tylko przerwa z powodu pandemii spowodowała, że moje wcześniejsze plany przedstawienia tego młodego artysty także się opóźniły i mogliśmy się spotkać dopiero w dniu poprzedzającym ten koncert.

             Spotykamy się w Rzeszowie, który Pan odwiedza od czasu do czasu, ponieważ jest Pan dyrygentem - rezydentem. Ciekawa jestem, na czym polega Pana współpraca z Filharmonią Podkarpacką.
             - „Dyrygent – rezydent” jest programem, który pozwala młodym dyrygentom zaistnieć na rynku muzycznym. Po moim koncercie dyplomowym, który miał miejsce w Rzeszowie, w kwietniu 2019 roku, orkiestra Filharmonii była do mnie przychylnie nastawiona, w związku z czym dyrekcja zgodziła się przedstawić moją kandydaturę do tego projektu. W drodze konkursu wybranych zostało kilka osób, które aplikowały do różnych instytucji, w tym ja. W ten sposób Filharmonia Podkarpacka otrzymała dofinansowanie z Instytutu Muzyki i Tańca, aby móc ze mną nawiązać współpracę.
             W ramach rezydentury poprowadzę dwa koncerty, a do trzech kolejnych będę przygotowywać orkiestrę. Czas tzw. pandemii spowodował jednak kilka zmian. Wedle pierwotnego planu rezydentury odbył się tylko jeden koncert, do którego przygotowywałem orkiestrę, pracując nad II Symfonią Mahlera. Było to w październiku ubiegłego roku. Kolejne wydarzenia miały mieć miejsce w marcu, kwietniu i w czerwcu. Niestety, wszystkie zostały odwołane.
Tak więc pierwszy koncert, który poprowadzę, odbędzie się w najbliższy piątek, a kolejny tydzień później. Zagramy wtedy „Bajkę” Moniuszki i V Symfonię Beethovena, a nagranie będzie retransmitowane do rzeszowskich szkół. Po tych dwóch projektach pozostaną mi już tylko asystowania, a więc moja praca będzie polegała na przygotowaniu orkiestry do koncertu, który poprowadzi inny dyrygent. Jest to dla mnie szczególnie wartościowe, gdyż będę mógł pracować z uznanymi dyrygentami, czerpać z ich doświadczenia, a przede wszystkim obserwować ich pracę podczas prób z orkiestrą.

             Kiedy postanowił Pan zostać dyrygentem?
              -Trudno tu wskazać konkretną datę, bo od szkoły podstawowej przez dwanaście lat uczyłem się grać na skrzypcach. Wydaje mi się, że w drugiej klasie licealnej Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej zacząłem interesować się dyrygenturą - oglądałem i słuchałem bardzo dużo rozmaitych nagrań, chodziłem też na wiele koncertów. W czasie wakacji wziąłem udział w kursie dyrygenckim w ramach Letniej Akademii Muzycznej. To jeszcze bardziej zwiększyło moje zainteresowanie tym kierunkiem. W maturalnej klasie właściwie byłem już pewien, że chcę zostać dyrygentem.

              Umiejętność gry na instrumencie smyczkowym chyba najbardziej się przydaje studentom dyrygentury i dyrygentom.
              - Jak najbardziej, bo trzon orkiestry stanowią właśnie instrumenty smyczkowe, choć sprawność w grze na fortepianie także jest ważna - przydaje się chociażby w rozczytywaniu partytur.

              Studiował Pan w Akademii Muzycznej w Krakowie w klasie dyrygentury prof. Jacka Rafała Delekty.
              - Z ogromnym sentymentem wspominam ten czas. Przez te pięć intensywnych lat bardzo wiele się nauczyłem i nie mam tu na myśli tylko dyrygowania. Studia te były rozwijające muzycznie w sensie ogólnym - znacznie poszerzyły wiedzę i zainteresowania.
              Cieszę się, że trafiłem do klasy prof. Delekty. Uważam, że to świetny pedagog. Przy pracy nad danym utworem wiele podpowiada swoim studentom, ale nigdy nie narzuca konkretnej interpretacji. Obserwując nas, próbował zrozumieć, w jaki sposób chcemy zinterpretować utwór i pomagał nam w osiągnięciu tych zamierzeń. Można powiedzieć, że przekazał nam „narzędzia” - niezbędne w naszym dyrygenckim warsztacie.

              Miał Pan okazję podczas studiów pracować z orkiestrami czy też lekcje dyrygowania odbywały się przy dwóch fortepianach?
              - Niestety, zajęcia polegały na tym, że mieliśmy do dyspozycji dwóch pianistów, grających na dwóch fortepianach. O ile same początki nauki dyrygowania, a co za tym idzie podstawowe kwestie techniczne nie wymagają tak złożonego „organizmu” jak orkiestra, to jednak przy zaawansowanym etapie nauki nie można porównywać pracy przy fortepianach do pracy z orkiestrą. Kiedy tylko nadarzała się okazja, brałem udział w kursach z orkiestrą. Miałem szczęście uczestniczyć wielokrotnie w warsztatach prowadzonych przez prof. Delektę - Międzynarodowych Kursach Dyrygenckich - podczas których pracowałem z Orkiestrą Akademii Beethovenowskiej. Nie był to jedyny mój kontakt z orkiestrą podczas studiów. Regularnie organizowałem koncerty ze swoim zespołem.

              Wspomniana współpraca z Orkiestrą Akademii Beethovenowskiej zaowocowała koncertem inaugurującym cykl „Jeszcze Polska Muzyka” w Europejskim Centrum Muzyki w Lusławicach.
              - Koncert w Lusławicach był dla mnie największym przeżyciem dyrygenckim w 2017 roku. Mogłem poprowadzić znakomitą orkiestrę w pięknej, doskonałej akustycznie sali wypełnionej publicznością. Był to jednocześnie koncert w ramach mojego dyplomu licencjackiego.

              Jest Pan współzałożycielem i dyrygentem Krakowskiej Orkiestry „Ardente” oraz współpracował Pan z Orkiestrą „Corda Cracovia”.
              - Z Orkiestrą „Corda Cracovia” koncertowałem tylko raz - w lipcu 2018 roku dyrygowałem koncertem inaugurującym 11. edycję cyklu „Wawel o zmierzchu”. Było to dla mnie niesamowite doświadczenie, nie tylko ze względu na wspaniały zespół i wyjątkowy program koncertu, ale chociażby z faktu, że występowaliśmy na przepięknie oświetlonym dziedzińcu arkadowym przed publicznością liczącą aż 1100 osób.
              Jak chodzi o Orkiestrę „Ardente” - została powołana w 2015 roku, kiedy byłem na pierwszym roku studiów. Wraz z przyjaciółmi ze szkoły muzycznej pomyśleliśmy, że miło byłoby raz na jakiś czas spotkać się i zagrać wspólnie koncert. Wielu z nas po ukończeniu liceum muzycznego wyjechało na studia do różnych ośrodków muzycznych w kraju i za granicą. Siłą rzeczy kontakt między nami stał się ograniczony.
              Pomysłowi stworzenia orkiestry sprzyjał też fakt, że w czasach licealnych bardzo lubiliśmy razem koncertować, przez co tworzyliśmy zgrany zespół. Wszyscy przyjęli pomysł z ogromnym entuzjazmem i jako „Ardente” zagraliśmy pierwszy koncert w czerwcu 2015 roku. Od tamtej pory występowaliśmy kilkanaście razy, a dotychczasowym szczytem naszych działań było tygodniowe tournée po północnej Francji, podczas którego graliśmy koncerty m. in. w Beauvais, Amiens i Paryżu.

              Nadal udaje się Wam kontynuować te spotkania i organizować koncerty?
              - Niestety, ze względu na inne moje obowiązki związane nie tylko z Rzeszowem, musiałem zawiesić organizowanie koncertów. Jestem jednak pewien, że w niedalekiej przyszłości orkiestra doczeka się reaktywacji.

              Ma Pan także doświadczenia operowe.
              - Nie było tych doświadczeń zbyt wiele. Poprowadziłem kilka spektakli na podstawie opery „Straszny dwór” Stanisława Moniuszki.

              Bliższe są Panu koncerty symfoniczne.
              - Myślę, że jest to związane przede wszystkim z możliwościami - więcej jest koncertów, bo o wiele łatwiej jest zorganizować koncert niż spektakl operowy, którego przygotowanie wymaga dużego zespołu wykonawczego (soliści, chór, balet, orkiestra), ogromnego nakładu pracy i odpowiednich środków finansowych.
Poza tym studia dyrygenckie kładły nacisk głównie na symfonikę, w związku z czym tej dziedzinie poświęciłem więcej uwagi.

              Dyrygował Pan także własną kompozycją.
              - Owszem, ale musimy powrócić do ostatniego roku nauki w Liceum Muzycznym. Dyrygentem naszej orkiestry był prof. Marceli Kolaska, który bardzo często pozwalał mi stawać przed orkiestrą i dyrygować. Zaowocowało to tym, że podczas jednego ze szkolnych tournée miałem możliwość poprowadzenia całego koncertu. Po pewnym czasie ośmieliłem się pokazać profesorowi pierwszą część mojej Symfonii. Ta kompozycja przypadła mu do gustu, dlatego też przekonał dyrekcję szkoły, aby została ona wykonana podczas koncertu „końcoworocznego”, który odbył się w Filharmonii Krakowskiej. W czerwcu 2014 roku miałem więc możliwość dyrygowania prawykonaniem autorskiej symfonii.

              Takie wydarzenie powinno Pana zmobilizować do komponowania kolejnych części Symfonii i innych utworów.
              - Niedługo potem rozpocząłem studia, przez co większość czasu poświęcałem dyrygenturze. Niemniej jednak napisałem kilka niewielkich utworów. Symfonii do tej pory nie dokończyłem, mimo, że minęło już kilka lat. Póki co skomponowane zostały trzy części. Pozostał jeszcze finał.

              Może jednak kiedyś będzie Pan poświęcał więcej czasu na komponowanie.
              - Być może, ale w dalszym ciągu komponowanie traktuję wyłącznie jako hobby. Postanowiłem poważnie traktować dyrygenturę i rozwijać się głównie w tym kierunku.

              Jak długo będzie Pan współpracował z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej w ramach programu „Dyrygent – rezydent”?
              - Moja współpraca z rzeszowską orkiestrą dobiega już końca, bo zakończy się w listopadzie. Jak już wspomniałem, mam jeszcze w przyszłym tygodniu dyrygować koncertem, który zostanie nagrany, a następnie w planie są jeszcze trzy asystowania. Gdyby nie zmiana planów spowodowana tzw. pandemią, moja współpraca zakończyłaby się w czerwcu. Wszystko przesunęło się o pół roku.

              Co Pan robił w czasie tej przerwy?
              - Starałem się jakąś część każdego dnia poświęcać muzyce. Nie będę ukrywać, że ciężko było znaleźć do tego motywację. Czytałem dużo książek, słuchałem muzyki, uczyłem się nowych partytur. Poza tym zajmowałem się też rzeczami zupełnie niezwiązanymi z muzyką. Miałem to szczęście, że w przeciwieństwie do wielu moich kolegów i koleżanek-muzyków nie zostałem uwięziony w domu, tylko pracując jako kierowca podróżowałem przez cały ten okres po zachodniej Europie.

              Powrócił Pan do współpracy z Filharmonią Podkarpacką i mam nadzieję, że po jej zakończeniu pozostaną dobre wspomnienia i dobre kontakty.
              - Również mam taką nadzieję. Przyznam, że dobrze pracuje mi się z orkiestrą. Czuję też, że muzycy są do mnie pozytywnie nastawieni. Nikt nie wie, co będzie dalej, ale na pewno w celu dalszego rozwoju będę aplikować na rozmaite konkursy dyrygenckie. Udział w nich jest jedną z niewielu dróg wypromowania swojej osoby. Myślę także o rozwijaniu własnej orkiestry. W czasie studiów był to element, który dawał mi możliwość regularnej pracy z zespołem.

              Dużo Pan podróżuje, ale miejscem, do którego Pan zawsze wraca, jest Kraków.
              - Bardzo lubię podróżować i lubię też wracać do Krakowa. To jest moje rodzinne miasto, w którym zawsze dobrze się czuję.

              Poprowadzi Pan drugi w tym sezonie koncert Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej. Czekałam na niego z niecierpliwością, bo w programie zostały zaplanowane wyłącznie dzieła polskich kompozytorów, ale nastąpiła zmiana w programie, ponieważ nie mogła przyjechać solistka Olga Zado.
              - Podczas wczorajszej próby otrzymaliśmy informację, że solistka nie przyleci do nas z Niemiec. Musieliśmy z panią dyrektor i panem koncertmistrzem szybko ustalić co wykonamy zamiast I Koncertu fortepianowego Ludomira Różyckiego. Stanęło na VII Symfonii Ludwiga van Beethovena, którą Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej ma w repertuarze, a którą ja także kilka lat temu przygotowywałem.

              Ta nagła zmiana jest dla Pana dużym wyzwaniem.
              - Było to dla mnie zaskoczenie, tym bardziej, że poświęciliśmy już sporo czasu pracując nad koncertem fortepianowym. Z kolei do partytury VII Symfonii Beethovena nie zaglądałem co najmniej trzy lata. Pracując z orkiestrą, mam oczywiście większy komfort, kiedy sięgam po partyturę, którą wcześniej sobie na swój własny sposób opracuję. Wczoraj natomiast otrzymałem nuty z biblioteki i już po pięciu minutach trzeba było rozpocząć próbę. Na szczęście kilka lat wcześniej miałem tę symfonię na tyle dobrze przygotowaną, że wczorajsza praca nad utworem nie była problemem. Próba była owocna.

              Symfonie Ludwiga van Beethovena znane są większości melomanów doskonale, większość zna także Chaconne per archi Krzysztofa Pendereckiego, ale z pewnością większość nigdy nie słyszała Uwertury do opery „Ruiny Babilonu” Karola Kurpińskiego.
               - To bardzo interesujące zestawienie, ponieważ zarówno Uwertura Kurpińskiego, jak i VII Symfonia Beethovena zostały ukończone w 1812 roku. Słuchacze będą mieli pewien obraz tego, jakie kompozycje miały premierę w Warszawie, a jakie w tym samym czasie w Wiedniu.
              Większości melomanów Kurpiński kojarzy się głównie z Koncertem klarnetowym - rzeczywiście mało kto zna Uwerturę do zaginionej opery „Ruiny Babilonu”. Uważam, że to jedna z lepszych kompozycji tego kompozytora. Utwór bardzo żywiołowy, energiczny, o klasycznej budowie i instrumentacji. Słyszalny jest tu wpływ twórczości Haydna i Mozarta. Z kolei drugi temat uwertury - lekki i psotliwy w mojej ocenie - śmiało można by było przypisać Rossiniemu.

               Koncert odbędzie się 16 października i Chaconne per archi Krzysztofa Pendereckiego będzie hołdem oddanym papieżowi-Polakowi Janowi Pawłowi II.
               - Tak. Chaconne powstała w 2005 roku, jako ostatnia skomponowana część „Polskiego Requiem”. Założeniem kompozytora było poświęcenie tego wielkiego dzieła ludziom i wydarzeniom związanym z polską historią. Poszczególne części przypisane są m. in. wydarzeniom w grudniu 1970 roku, kard. Stefanowi Wyszyńskiemu, św. Maksymilianowi Kolbe, Powstańcom Warszawskim czy ofiarom zbrodni katyńskiej. Chaconne, skomponowana po śmierci papieża, dopełniła dzieło, powstające na przestrzeni aż 25 lat.

               Mam nadzieję, że będzie jeszcze w najbliższych tygodniach okazja do spotkania w Rzeszowie, a w niedalekiej przyszłości znowu zobaczymy Pana u nas na podium dyrygenckim. Bardzo dziękuję za miła rozmowę.
               - Ja również mam taką nadzieję i bardzo dziękuję.

               Rozmowa z Panem Bartoszem Staniszewskim została utrwalona przed koncertem. Podzielę się jeszcze wrażeniami z koncertu, który odbył się 16 października 2020 roku.
Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej złożyła hołd Janowi Pawłowi II wykonaniem poświęconej jego pamięci Chaconne per archi, ostatniego skomponowanego ogniwa Polskiego Requiem Krzysztofa Pendereckiego. Niezwykle nastrojowo, szlachetnie i klarownie zabrzmiało to dzieło, nawiązujące do barokowej formy i jednocześnie przepełnione romantycznymi emocjami. Środkowe ogniwo koncertu stanowiła Uwertura do nie zachowanej opery Ruiny Babilonu Karola Kurpińskiego. To przepiękne dzieło, nawiązuje do stylu klasyków wiedeńskich, świadczy najlepiej, że Kurpiński był znakomitym kompozytorem. Uwertura ta bodaj po raz pierwszy zabrzmiała w sali Filharmonii Podkarpackiej, a żywiołowe, barwne wykonanie spotkało się z gorącym przyjęciem publiczności.
               Wieczór zakończyła VII Symfonia A-dur op. 92 Ludwiga van Beethovena, uznawana za jedno z najpogodniejszych jego dzieł. Wykonanie tej Symfonii nie było łatwym zadaniem dla Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej, bo trzeba jeszcze dodać, że zgodnie z pandemicznymi wymogami zespół orkiestrowy został zmniejszony, a muzycy grający na instrumentach smyczkowych siedzieli przy oddzielnych pulpitach. Wielkie skupienie zespołu i niezwykła precyzja dbającego o każdy szczegół dyrygenta Bartosza Staniszewskiego (absolwenta Akademii Muzycznej w Krakowie w klasie prof. Jacka Rafała Delekty), sprawiły, że Siódma Beethovena zabrzmiała nadzwyczaj pięknie, a publiczność długo i gorąco oklaskiwała wykonawców.

Zofia Stopińska