Z wielką radością przyjęłam rolę Julii - mówi Ewa Majcherczyk
Ewa Majcherczy (Julia) w spektaklu opery "Romeo i Julia" Ch. Gounoda - opera Śląska w Bytomiu fot. K.Bieliński / Opera Śląska w Bytomiu

Z wielką radością przyjęłam rolę Julii - mówi Ewa Majcherczyk

        W cyklu „Najpiękniejsze opery świata” podczas tegorocznego Festiwalu im. Adama Didura w Sanoku wystawione zostanie wspaniałe dzieło Charlesa Gounoda – „Romeo i Julia”. Wykonawcami będą soliści, chór, balet i orkiestra Opery Śląskiej w Bytomiu pod dyrekcją Bassema Akiki.
        Opowieść o zwaśnionych rodach Kapuletów i Montekich na scenę bytomską wprowadził Michał Znaniecki – jeden z najwybitniejszych reżyserów teatralnych i operowych, a premiera odbyła się 21 października 2017 roku. Spektakl został entuzjastycznie przyjęty przez publiczność i wysoko oceniony przez krytyków. Najlepszym dowodem na to był fakt, że na pięć nominacji do nagród teatralnych Złote Maski za ubiegły rok dla Opery Śląskiej, wszystkie dotyczyły spektaklu „Romeo i Julia”.
        Do Sanoka przyjedzie premierowa obsada solistów tej niezwykłej opery. Jest mi ogromnie miło, że jeszcze przed wystawieniem „Romea i Julii” w Sanoku, mogę przedstawić świetną polską sopranistkę – Panią Ewę Majcherczyk, która, podobnie jak podczas bytomskiej premiery, zaśpiewa partie Julii.

        Zofia Stopińska: Naszą rozmowę chcę rozpocząć od gratulacji dla Pani, bo podczas XII Gali rozdania Teatralnych Nagród Muzycznych im. Jana Kiepury odebrała Pani nagrodę w kategorii Najlepsza śpiewaczka operowa, za rolę Julii w operze „Romeo i Julia”. To wielkie wyróżnienie dla młodej śpiewaczki. Powodów do dumy Opera Śląska ma więcej, bowiem za ten sam spektakl Bassem Akiki otrzymał nagrodę w kategorii najlepszy dyrygent. Trzecim nagrodzonym w kategorii najlepszy debiut został Michał Naborczyk – za rolę w „Księżniczce Czardasza” Emmericha Kalmana, zrealizowanej również przez Operę Śląską. Wyobrażam sobie radość pana Łukasz Goika – dyrektora Opery Śląskiej, który towarzyszył Wam podczas uroczystej Gali, która odbyła się w poniedziałek (17 września) na Zamku Królewskim w Warszawie. Takie chwile są niezwykle wzruszające. Gratuluję Pani serdecznie tego wspaniałego wyróżnienia.
Sądzę, że z wielką radością zgodziła się Pani wystąpić w roli Julii. Proszę powiedzieć, jak wyglądały przygotowania, bo solista najpierw pracuje sam, a później dopiero odbywają się próby w zespole.

        Ewa Majcherczyk: Dziękuję za gratulacje, była to dla mnie piękna niespodzianka...
Przechodząc do tematu, to z wielką radością przyjęłam rolę Julii. Dobrym do niej wstępem była rola Anny Frank w monodramie Grigorija Frida „Dziennik Anne Frank”, który miałam okazję zaśpiewać w Krakowie z Sinfoniettą Cracovią oraz z Jurkiem Dybałem, w reżyserii Rebeki Roty z Los Angeles. Miałam szansę psychologicznie wrócić do czasów nastolatki, ponieważ Anne Frank była młodą żydowką, która napisała pamiętniki w czasach Holocaustu. Ukrywała się prawie dwa lata w Amsterdamie, na poddaszu kamienicy. Dzieje Anne i Julii są zupełnie inne, ale obie przeżywają wielkie emocje, obie zarówno w książkach, jak i na scenie, są sobą, wierzą w ludzi, miłość i Boga, będąc przy tym bardzo na swój wiek dojrzałe. Rolę Julii przygotowywałam z pianistą Grzegorzem Biegasem, który bardzo mi pomógł w interpretacji muzycznej. Później, na próbach ansamblowych i między próbami ansamblowymi, pomagał mi bardzo Alfredo Abbati – pianista, który pracuje z najlepszymi europejskimi teatrami operowymi. Chodziło tu szczególnie o język francuski, który Alfredo bardzo mi przybliżył i w ten sposób ułatwił mi wykonywanie tej partii, ponieważ śpiewanie w języku francuskim jest specyficzne. Dwiema bardzo ważnymi osobami na końcowym etapie przygotowań opery „Romeo i Julia” byli Bassem Akiki i Michał Znaniecki. Współpraca z nimi była wymarzona, bo doskonale porozumiewałam się z Bassemem w sferze muzycznej, a w aktorskiej z Michałem. Muszę także podkreślić, że o takim Romeo, jakiego ja mam, czyli o Andrzeju Lampercie, każda Julia na świecie marzy.

        Opera Śląska słynie również z tego, że bardzo często wystawia swoje spektakle i koncertuje w różnych miejscach w Polsce i za granicą. Czy występowała Pani już jako Julia poza siedzibą Opery Śląskiej?

        - Poza siedzibą Opery Śląskiej rolę Julii wykonywałam tylko w Teatrze Śląskim im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach. Nie jeździliśmy z tym spektaklem nigdzie dalej – Sanok będzie pierwszym miastem tak oddalonym od Opery Śląskiej, w którym wystawiona zostanie opera „Romeo i Julia”.

        Kiedy okazało się, że jest Pani utalentowaną muzycznie dziewczynką i jak to się stało, że wybrała Pani śpiew operowy?

        - Ten sposób uzewnętrznienia swojej wrażliwości odkryłam dość późno. Wcześniej malowałam, i to było dla mnie najważniejsze. Miałam około czternastu lat, kiedy w tajemnicy przed rodzicami, cichutko w pokoju uczyłam się sama grać na gitarze. Wkrótce zaczęłam sobie podśpiewywać do tej gry. Moi rodzice i wszyscy, którzy mieli okazję później mnie słyszeć, byli bardzo zdziwieni, ponieważ ja wcześniej nigdy nie śpiewałam, bo nie czułam takiej potrzeby. Decyzję, że chcę zostać śpiewaczką operową, podjęłam późno. Bardzo długo się wahałam, co wybrać - śpiew rozrywkowy czy operowy i tak naprawdę ta moja droga kształtowała się jeszcze podczas studiów. Dopiero po studiach postawiłam zdecydowanie na śpiew operowy.

        Studiowała Pani w Akademii Muzycznej w Katowicach (dyplom z wyróżnieniem) i w Królewskiej Akademii Muzycznej w Kopenhadze. Jak wspomina Pani czas studiów i mistrzów, u których uczyła się Pani, oprócz pięknego śpiewu, wszystkiego, co śpiewaczce jest potrzebne do wykonywania tego zawodu?

        - Najmilej wspominam czas studiów w Kopenhadze, gdzie trafiłam pod skrzydła dwóch wspaniałych profesorów, z którymi współpraca układała mi się świetnie. Byli to Tonny Landy i Ulrich Staerk. Tonny Landy był założycielem i dyrektorem Opera Studio przy Królewskiej Operze w Kopenhadze, a Ulrich Staerk wybitnym pianistą korepetytorem, który władał świetnie sześcioma językami.
Później wróciłam do Polski, aby zgodnie z przepisami dokończyć moje studia, ale prawdziwych mistrzów odkryłam dopiero po studiach w osobach: Teresy Żylis-Gary, Jolanty Żmurko i Simone Alaimo, którzy swoją osobowością, wiedzą i doświadczeniem scenicznym tak mi imponowali, że ich słowa szczególnie do mnie docierały. Czasami czułam się wręcz jeszcze niegotowa na taką ilość wiedzy o technice śpiewu i ciągle uważałam, że muszę jeszcze sama dużo pracować. Tak jest do tej pory, bo dużo czasu spędzam w samotności w ćwiczeniówkach, doskonaląc technikę i sposób interpretacji utworów czy ról.

        Uczestniczyła Pani z powodzeniem w wielu konkursach wokalnych, proszę opowiedzieć chociaż o jednym – może o tym, który miał największe znaczenie w dalszej karierze albo o tym, z którego wyniosła Pani najwięcej doświadczeń.

        Szczególnie wspominam udział w III Międzynarodowym Konkursie Wokalnym Simone Alaimo: „Il Bel canto nella Valle dei Templi” w Agrigento na Sycylii. Simone Alaimo to wybitny śpiewak pochodzący z Sycylii, który przez 30 lat swojej kariery śpiewał wyłącznie w największych teatrach operowych i znany był z wykonań muzyki bel canto – czyli tej, która jest mi najbardziej bliska.
Podczas tego konkursu miałam również dość zaskakującą przygodę, bo zostałam dotkliwie okradziona jakby tego było mało dostałam udaru słonecznego i cieplnego   (konkurs był w lipcu), ale pomimo, że nie pamiętam w ogóle I etapu, bo miałam wysoką gorączkę podczas występu na scenie, wygrałam ten konkurs i dostałam trzy nagrody specjalne. Pieniądze, które wygrałam, zdecydowałam się zainwestować w lekcje u prof. Simone Alaimo. Atmosfera podczas tych lekcji była wspaniała i bardzo dużo się nauczyłam, a ponadto poznałam wspaniałych ludzi, ponieważ studenci prof. Alaimo okazali się fantastycznymi ludźmi i śpiewakami, którzy zawsze miło mnie przyjmowali. Czekałam na te spotkania nie tylko ze względu na mistrza Simone Alaimo, ale też ze względu na inne walory przebywania w Palermo, gdzie się uczyłam.

        Jest Pani kojarzona z Operą Śląską w Bytomiu, bo zaraz po studiach, w 2009 roku, została Pani solistką tej Opery, ale jest Pani także zapraszana do występów w innych teatrach operowych w Polsce i za granicą, a szczególnie często występowała Pani we Włoszech. Proszę wymienić najważniejsze role i opery oraz miasta, w których Pani występowała.

        - Staram się w ten sposób podchodzić do swojego zawodu, aby każda rola czy udział w produkcji operowej były dla mnie ważne. Nie oznacza to oczywiście, że każda produkcja jest doskonała. Rolą, która otworzyła mi drzwi do wielu teatrów operowych i którą wykonywałam chyba najczęściej, to była rola Kunegundy w „Kandydzie” Leonarda Bersteina. Z tego co pamiętam, występowałam z nią w Ravennie, Pizie, Lukce, Livorno, Palermo, w Poznaniu i we Wrocławiu. Tych ról było bardzo dużo. Bardzo lubię też pracować w Operze Narodowej w Warszawie, chociaż to jest bardzo wymagająca scena, która wiele nas uczy – przede wszystkim pokory i techniki śpiewania. Wspomnę jeszcze o roli Zerliny w „Don Giovannim” Mozarta, która jest bardzo dobra dla sopranu na początek kariery. Ja też dostałam taką rolę i śpiewałam ją w czterech teatrach włoskich w Lukka, Novarze, Bergamo (w Teatrze Donizettiego) i w Mantovie, ale śpiewałam ją od razu z wielkimi gwiazdami muzyki operowej, występującymi na co dzień z MET w Nowym Jorku, La Scala w Mediolanie czy Covent Garden w Londynie. To było naprawdę duże wyzwanie. Trzecią rolą, która przyniosła mi najwięcej pracy i satysfakcji oraz zabawy, to jest rola Musetty w „Cyganerii”. Występowałam z nią w wielu miastach polskich i włoskich.

        Jakie są Pani najbliższe plany artystyczne? Może są jeszcze role, o których Pani marzy?

        - Tak, są takie role, o których marzę i będę je śpiewała, ale na razie nie chcę o nich mówić, aby nie zapeszać. Będę na bieżąco o nich informować na swojej stronie i na Facebooku, zarówno o planach artystycznych, jak i o rolach, o których marzę.

        Czy ma Pani czas na pozamuzyczne zainteresowania?. Słyszałam, że jest lubi Pani malować.

        - Oczywiście, że mam pozamuzyczne zainteresowania. Malowanie to już przeszłość, najbardziej interesują mnie szkice, rysowanie węglem, ołówkiem i głównie portrety. Na pozostałe przyjemności nie mam czasu, bo ostatnio w ogóle nie mam wolnego czasu. Pomiędzy uczeniem się nowych ról, próbami i występami mam jedynie czas na spanie i jedzenie oraz czasami na spotkania z przyjaciółmi. Bardzo lubię gotować i dobrze zjeść, dlatego zawsze wyszukuję miejsca, gdzie można zjeść coś smacznego. Jeśli tylko mam trochę wolnego czasu w zimie, to spędzam go na nartach, ponieważ to jest moja pasja – kiedyś robiłam nawet uprawnienia instruktora. W górach, na nartach czuję się wolna i odpoczywam. Pasjonuję się też kinem i ze względu na dodatkowo ukończone studia na wydziale Stosunków Międzynarodowych - polityką.

        Opera Śląska w Bytomiu, dzięki swemu twórcy i zarazem patronowi Festiwalu w Sanoku – Adamowi Didurowi, jest związana z tym Festiwalem i każdego roku przyjeżdża do tego pięknego miasta. Stąd moje pytanie – czy śpiewała już Pani na scenie Sanockiego Domu Kultury, czy to będzie debiut?

        - Pamiętam, że już dwa razy śpiewałam na Festiwalu w Sanoku – w „Strasznym Dworze” wystąpiłam w roli Hanny i uczestniczyłam w koncercie „Od Broadwayu do Hollywood”, podczas którego miałam okazję śpiewać przeboje muzyki filmowej.

         Dziękuję Pani za spotkanie i mam nadzieję, że wyjedzie Pani z Sanoka zadowolona z występu oraz przyjęcia przez festiwalową publiczność i zechce Pani jeszcze kiedyś wrócić do tego miasta.

Z Panią Ewą Majcherczyk – znakomitą polską sopranistką młodego pokolenia rozmawiała Zofia Stopińska 21 września 2018 roku.