Wszyscy kompozytorzy byli kiedyś współcześni
dr hab. Mariusz Dubaj podczas wykładu "Czy mozna polubić muzykę współczesną?" w ramach XIII MFP "BIeszczady bez granic..." w Sanoku fot. Ewa M. Zarzycka

Wszyscy kompozytorzy byli kiedyś współcześni

        Pod koniec pierwszej dekady lutego XIII Międzynarodowe Forum Pianistyczne „Bieszczady bez granic...” w Sanoku przeszło już do historii, a młodzi pianiści, którzy otrzymali nagrody w formie zaproszeń na koncerty, przygotowują już utwory, które wykonają, a ja proponuję spotkanie z Mistrzem Forum – Panem Mariuszem Dubajem – profesorem nadzwyczajnym UMCS, kompozytorem, teoretykiem muzyki, pianistą i organizatorem życia muzycznego.
Umówiliśmy się na rozmowę 9 lutego, po wykładzie prof. Mariusza Dubaja „Czy można polubić muzykę współczesną?”.

         Zofia Stopińska: Ciekawa jestem, z jakimi wrażeniami wyjedzie Pan z Sanoka, ponieważ chyba po raz pierwszy uczestniczył Pan w tym wielkim wydarzeniu.

        Mariusz Dubaj: Nie do końca jest to po raz pierwszy. W 2009 roku zostałem zaproszony przez prof. Jarosława Drzewieckiego, niestety, wtedy choroba uniemożliwiła mi uczestnictwo. Ale byliśmy z małżonką rok później w czasie trwania Forum w Sanoku prywatnie i obserwowaliśmy tę imprezę, uczestniczyliśmy w koncertach, a w tym roku jestem tutaj już oficjalnie jako wykładowca i odrabiam zaległości z 2009 roku.
        Jesteśmy pod wielkim wrażeniem, bo Forum jest tu wielkim świętem pianistyki – szczególnie dla młodych pianistów, którzy mają niepowtarzalną okazję spotkać tak wielkich mistrzów pianistyki, jak: prof. Andrzej Jasiński, prof. Viera Nosina, maestra Lidia Grychtołówna, Kevin Kenner, który wczoraj wystąpił z fantastycznym recitalem – to największe autorytety pianistyki, a przecież nie wymieniłem wszystkich, którzy prowadzili lekcje pokazowe i grali koncerty. Spotkania z tak wielkimi osobowościami pozostają w pamięci na długo, często na całe życie.
        Jak byliśmy w Sanoku w 2010 roku – Philippe Giusiano grał przepiękny recital. W programie znalazły się 24 Preludia i Sonata c-moll Fryderyka Chopina – osiem lat minęło, a wielkie przeżycia pozostały w pamięci.

        Zajęcia ze światowej sławy pianistami i wspaniałe koncerty są ważnymi nurtami Forum, ale młodzi ludzie mogą tu zdobyć również wiedzę, która dotyczy innych sfer życia zawodowego pianistów.

        Tak, i jest to we wszechstronny sposób ujęte. Pamiętam, że podczas edycji w 2010 roku, kiedy były zajęcia o strojeniu fortepianów, był wówczas pan Szymon Jasnowski, który demonstrował, jak się ustawia mechanizm fortepianu, jak się go stroi itd. Teraz byliśmy na wykładzie pani doktor Zofii Machowskiej, która mówiła o chorobach rąk pianistów i o ćwiczeniach relaksacyjnych.
        Biznes w sztuce jest dzisiaj niesłychanie ważny, zresztą zawsze był ważny, chociaż może nie każdy zwracał na to uwagę. Ja sam działając w Związku Kompozytorów Polskich – jeszcze w Kole Młodych w Akademii Muzycznej w Gdańsku, od lat 80-tych ubiegłego wieku, doświadczyłem tego niezwykle pozytywnie. Zazwyczaj otrzymywaliśmy środki finansowe z Warszawy, ale wszystko musieliśmy zorganizować sobie sami – od załatwienia sali koncertowej, programu koncertu, afisza, wykonawców, rozliczenia honorariów, reklamy w mediach. To było i w dalszym ciągu jest bardzo atrakcyjne dla mnie i także dla wielu młodszych kolegów z Koła Młodych.

        Zakończył Pan przed chwilą wykład, dość intrygująco zatytułowany „Czy można polubić muzykę współczesną?”. Czy młodzi ludzie garną się do nowej i najnowszej muzyki?

        Temat jest na pewno bardzo bogaty i złożony. Chcę przytoczyć przykład, chociaż nie wiem, czy on jest pedagogiczny – słowa pana dyrektora Filharmonii Lubelskiej, a później również Rzeszowskiej, prof. Adama Natanka, który kiedyś powiedział: „Muzyka współczesna jest to dama o nienajlepszej reputacji, której trzeba bronić”. Coś w tym stwierdzeniu jest, bo wszyscy się boją tego, co nowe. Porównać to można także z odpowiedziami alkoholika. Pytanie: dlaczego pijesz? – odpowiedź: żeby zapomnieć, pytanie: o czym? – odpowiedź: o tym, że piję – czyli błędne koło. Czemu nie lubisz muzyki współczesnej? – bo jej nie słucham, a czemu jej nie słuchasz? – bo jej nie lubię.
        Trzeba także podkreślić, że wszyscy kompozytorzy byli kiedyś współcześni – zarówno: Bach, Mozart, Chopin... Wszyscy – pisali nową muzykę, która się czasami bardzo długo przyjmowała. Wspominałem dzisiaj podczas wykładu, że muzyka Fryderyka Chopina wykonywana była początkowo w wąskim kręgu jego przyjaciół i wielbicieli, głównie w salonach. Dzisiaj muzyką Chopina zachwyca się cały muzyczny świat i jest może nawet wyżej notowany niż Mozart czy Beethoven, nie ujmując niczego tym wielkim mistrzom. Początki były z sumie bardzo skromne, a nawet byli przeciwnicy.
        IX Symfonia Beethovena przez cały XIX wiek torowała sobie drogę na estrady koncertowe, a dzisiaj jest jednym z największych arcydzieł literatury symfonicznej wszechczasów. Nie ma chyba większego arcydzieła, chociaż utworów symfonicznych jest mnóstwo. Kolejny przykład – Robert Schumann – wielki obrońca nowej muzyki nawet w „Albumie dla młodzieży”, w uwagach dla młodych muzyków, wyraźnie pisze, żeby się nie uprzedzać do nowych nazwisk.
        Nie ma chyba większej radości w życiu, jak po raz pierwszy słuchać jakiegoś arcydzieła, porażającego tak, jak III Symfonia Henryka Mikołaja Góreckiego. Minęło 17 lat niebytu tego dzieła, do momentu, kiedy nastąpiła eksplozja światowa na początku lat 90-tych XX wieku. W ciągu roku sprzedano ponad milion egzemplarzy płyt na Zachodzie, a to był utwór długi, religijny, do polskiego tekstu, a tak bardzo hipnotyzujący. Wielki sukces III Symfonii na całym świecie, po kilkunastu latach od jej powstania, Henryk Mikołaj Górecki skwitował w programie telewizyjnym dość krótko: „Wiedziałem, co napisałem”. To arcydzieło wykonywane jest ciągle z wielkim powodzeniem i zawsze zachwyca – z niebytu utwór stał się nagle bardzo znany, a przecież to jest przez cały czas ten sam utwór.
        Podobnie jest z obrazami. Impresjonistów nikt nie chciał kupować, a jedynie rosyjscy kolekcjonerzy kupowali te obrazy za grosze – dzięki temu dzisiaj w Ermitażu jest tyle obrazów impresjonistycznych.

        Reprezentuje Pan lubelskie środowisko muzyczne. Jest Pan pracownikiem naukowym Wydziału Artystycznego UMCS i wiele Pan działa na rzecz upowszechniania muzyki, nie tylko na terenie Lublina. Był Pan inicjatorem powstania oraz współorganizatorem Lubelskiego Oddziału Związku Kompozytorów Polskich oraz cyklu koncertów kompozytorów lubelskich pt. „Akord”.

        Tak, to jest nasze dzieło, które powstało jeszcze przed założeniem Lubelskiego Oddziału Związku Kompozytorów Polskich. Jak przeniosłem się z Gdańska do Lublina w 1987 roku, pomyślałem, żeby to, co robiłem w Gdańsku, kontynuować w Lublinie, ale nie było w Lublinie oddziału ZKP, trzeba go było założyć. Kilka osób ze środowiska kompozytorskiego i muzykologicznego na KUL-u działało już w ZKP i podpisali zgodę na utworzenie oddziału w Lublinie. Początkowo nie uzyskaliśmy zgody, bo podobno było nas za mało, ale pomogli nam Stefan Kisielewski i Władysław Słowiński, którzy stwierdzili jednoznacznie – skoro chcą, to dlaczego im przeszkadzać. W ten sposób przekonali ówczesny Zarząd Główny ZKP i Lubelski Oddział został otworzony. 

        Jednym z głównych nurtów naszej działalności jest cykl koncertów „Akord”, które zaczęliśmy organizować w Lublinie rok przed powstaniem Oddziału, rozpocząłem je organizować wspólnie z Jurkiem Kornowiczem. On miał swoją wizję i ja swoją, ale obaj chcieliśmy robić to samo i po rozmowach z Dyrektorem Natankiem narodził się ten cykl. Jurek wymyślił nazwę „Akord” i tak już pozostało. Ta formuła ulega ciągłej modyfikacji, bo głównie wykonywaliśmy nasze utwory, ale włączaliśmy także klasykę muzyki XX wieku, a nawet utwory romantyczne – na przykład na 200-lecie urodzin Fryderyka Chopina prezentowaliśmy utwory skomponowane w hołdzie Chopinowi oraz kompozycje Chopina. Staramy się, aby te koncerty były atrakcyjne dla publiczności. Do tej pory zorganizowaliśmy 15 edycji „Akordów”. Mamy już wydaną płytę i chcemy zrobić promocję z okazji 30-lecia naszej działalności.
        Nie działamy dla siebie samych, tylko dla naszych słuchaczy w szerszym wymiarze, bo często nasze koncerty skierowane są do publiczności na terenie Polski, a chcielibyśmy, żeby efekty naszej pracy były dostępne także dla osób spoza Polski.

        Pamiętam, że Pana kompozycje wykonywane były również w Sanoku przez pana Stanisława Drzewieckiego.

        Tak, jeśli chodzi o Sanok, to muszę powiedzieć, że łączą mnie długoletnie osobiste związki z Państwem Drzewieckimi – ze śp. prof. Tatianą Szebanową, z prof. Jarosławem Drzewieckim i ze Stanisławem Drzewieckim, któremu dedykowałem cykl dwunastu Etiud i Artysta wykonywał je fantastycznie w Polsce i wielu krajach świata. W 2009 roku w programie koncertu Stanisława Drzewieckiego znalazły się cztery moje Etiudy ze wspomnianego cyklu.
Te Etiudy powstawały dość długo, bo pamiętam, że napisałem pierwszą Etiudę i wysłałem, ale „jak kamień w wodę” – nie było żadnej odpowiedzi. Napisałem drugą, którą także wysłałem, i wkrótce dostałem entuzjastyczny list od Państwa Drzewieckich, zapewniający, że utwory zostaną włączone do programu. Stanisław wykonał dwie Etiudy w 2004 roku w Budapeszcie, jako bisy po koncercie, ale oficjalne prawykonanie tych Etiud odbyło się podczas recitalu w Grenoble. Koncert był połączony z transmisją w Radio France, o czym się dowiedziałem od mojej pani profesor od języka rosyjskiego, której siostra mieszka w Paryżu. Otrzymałem wówczas telefon z informacją – „Moja siostra słyszała w Paryżu pańskie Etiudy. Wkrótce także, w Radiu „Bis”, red. Adam Rozlach prezentował te utwory w czasie dłuższej audycji z rozmową „na żywo”. To był bardzo ważny moment startu tego cyklu, który prezentowany był później przez Stanisława podczas koncertów w różnych krajach – najczęściej w Stanach Zjednoczonych i w Japonii.

        Nie znalazłam w dostępnych mi źródłach pełnego wykazu Pana kompozycji, ale ilość utworów, które powstały do 2012 roku przedstawia się wprost imponująco. Ciekawa jestem, jak Pan tworzy – pisze Pan z potrzeby serca i utwory czekają na wykonanie, komponuje Pan, kiedy coś Pana zainspiruje, a może na zamówienie?

        Bardzo różnie bywa. Owszem, są także zamówienia, które nadchodzą często w nieoczekiwany sposób. Czasami wygląda to wręcz humorystycznie. Miałem ważne dla mnie zamówienie na utwór klawesynowy na Festiwal „Musica Polonica Nova” we Wrocławiu w 2004 roku. Zamówiła u mnie ten utwór prof. Grażyna Pstrokońska-Nawratil we wrześniu, a ja pisałem wtedy Etiudy dla Stasia Drzewieckiego i nie miałem czasu myśleć o tym zamówieniu. W Święta Bożego Narodzenia otrzymałem telefon z zapytaniem, czy utwór już powstaje, przyznałem się, że jeszcze nie. Drugi raz prof. Pstrokońska-Nawratil zatelefonowała tuż po Nowym Roku i poinformowała mnie, że koncert zaplanowany jest już w lutym. Musiałem w ekspresowym tempie ten utwór napisać. W ciągu tygodnia został skomponowany, nagrany na instrumencie elektronicznym i przepisana została partytura (w sumie 12 stron). Wykonawczyni miała jeszcze trochę czasu na nauczenie się utworu.
        Czasami tak bywa, ale najczęściej piszę z potrzeby serca i są to bardzo różne utwory – od symfonicznych (wymagających największego nakładu pracy), chóralnych, które są dla mnie bardzo ważne – pamiętam, że w 1998 roku komponowałem prawie wyłącznie muzykę chóralną.

        Najwięcej jest utworów fortepianowych, z racji pasji związanej z tym instrumentem. Moja twórczość fortepianowa jest także bardzo różnorodna, od dużych form, jak np. „I nadejdzie światłość” – koncert na fortepian i orkiestrę, „Canti movimenti” – na fortepian i smyczki, ten utwór był wiele razy wykonywany i prezentowany na antenie radiowej, a podczas premiery, która odbyła się podczas I Gdańskich Spotkań Młodych Kompozytorów w 1987 roku, obecny był Witold Lutosławski. „Canti movimenti” zostało nagrane w studiu PR w Warszawie przez Orkiestrę PSM II stopnia im. Fryderyka Chopina w Warszawie pod batutą Sławka Adama Wróblewskiego i to nagranie najczęściej jest prezentowane. Ale utwór wykonywany był kilka razy w Lublinie (ostatnio partię solową grał Paweł Wakarecy), grany był także w innych filharmoniach, m.in. w Filharmonii Narodowej, w filharmonii w Katowicach, Krakowie, a w lubelskim Wydawnictwie Muzycznym Polihymnia utwór opublikowano w wersjach na fortepian i smyczki oraz na dwa fortepiany. Solowych utworów, naprawdę różnych, skomponowałem bardzo dużo. Są to cykle, pojedyncze utwory, czasami większe formy.

        Ciekawa jestem, jak długo komponuje Pan jedno dzieło.

        Różnie z tym bywa, na przykład Balladę na fortepian „Andrzej Krzanowski in memoriam” pisałem przez rok. Pisanie ballady po Chopinie nie jest proste. Trzeba było także sporo czasu, żeby odkryć idiom możliwości pisania we współczesnym języku, ale w narracji – w tonie balladowym, o którym mówił prof. Mieczysław Tomaszewski. A forma musiała być także wymodelowana bardzo indywidualnie. Rok to bardzo długo, ale najczęściej komponuję w dużo krótszym czasie.

        Szlify Pan zdobywał w Akademii Muzycznej w Gdańsku, ale z pewnością miał Pan także znakomitych mistrzów.

        Miałem najznakomitszych mistrzów, trudno wyobrazić sobie lepszych i to już od pierwszych moich kroków na polu edukacji muzycznej – od Ogniska Muzycznego. Pierwszy pedagog Ignacy Lipczyński był fantastycznym muzykiem i człowiekiem, który przeżył straszne czasy, bo przez ponad 5 lat był „goszczony” w hitlerowskich obozach koncentracyjnych. Później uczyłem się w Lublinie i trafiłem w ręce dyrektora Włodzimierza Dębskiego (ojca Krzesimira Dębskiego). Włodzimierz Dębski to w Lublinie postać legendarna, bo był założycielem Szkoły Muzycznej im. T. Szeligowskiego obchodzącej w tym roku 50-lecie. Wielki wpływ na moją osobowość i umiejętności miały lekcje fortepianu u prof. Teresy Księskiej-Falger. W Akademii Muzycznej w Gdańsku moimi najbliższymi mi profesorami byli: prof. Marek Podhajski – legenda teorii muzyki polskiej i światowej, prof. Eugeniusz Głowski – wspaniały pedagog klasy kompozycji, prof. Jerzy Sulikowski i prof. Włodzimierz Wiesztordt, z którymi miałem zajęcia z fortepianu.
        Później odbyłem podyplomowe, prywatne studia u prof. Marka Stachowskiego, którego poznałem w Kazimierzu nad Wisłą i tak byłem zafascynowany jego osobowością, że chciałem się błyskawicznie do niego przenosić, ale nie mogłem zrobić przykrości moim profesorom w Gdańsku, gdzie otrzymałem już asystenturę i robiłem dyplom z kompozycji. Dopiero po dyplomie postanowiłem nawiązać stałe kontakty z prof. Markiem Stachowskim i trwało to 19 lat – do końca Jego dni. Dzwoniłem do niego 22 listopada, a zmarł 3 grudnia 2004 roku. Byliśmy bardzo zaprzyjaźnieni, prowadził moje przewody – doktorski i habilitacyjny w Akademii Muzycznej w Krakowie, jego krytyczne, wnikliwe uwagi miały wpływ na mój rozwój. Ostatnim moim pedagogiem był arcymistrz Witold Lutosławski. Po studiach pod jego kierunkiem nie uczyłem się już u nikogo innego – nie miałem już innego mistrza.

        A jak to się stało, że trafił Pan do Mistrza Witolda Lutosławskiego?

        W 1986 roku koledzy wybrali mnie do zarządu Koła Młodych Związku Kompozytorów Polskich. Wkrótce pani Alina Bairdowa (żona Tadeusza Bairda) przekazała nam informację, że Mistrz Lutosławski chciałby poznać nowy zarząd. Poszliśmy na spotkanie i chyba „wpadłem mu w oko”, bo po tym zebraniu Mistrz Lutosławski zwrócił się do mnie mówiąc: „Konsultuję młodych kompozytorów, którzy kończą studia, gdyby Pan miał na to ochotę, to gorąco zapraszam”. Byłbym chyba ostatnim idiotą, gdybym z tego nie skorzystał i od 1987 roku spotykaliśmy się w Jego willi, a takie jedno spotkanie – trwające kilka godzin, mogło dać więcej niż całe studia kompozycji. To był człowiek niesłychanie krytyczny, ale zawsze pokazywał drogę wyjścia z tego, co było nie tak w partyturze. Miałem wielkie szczęście.
Miałem także możliwość wyjazdu do Stanów Zjednoczonych, do George’a Crumba, o którym pisałem pracę i było to już przez niego potwierdzone, że zostanę jego studentem, ale kiedy spotkałem w Polsce takich mistrzów, jak Marek Stachowski i Witold Lutosławski, nie było sensu wyjeżdżać gdziekolwiek.

        Przywiozłam na to spotkanie nową płytę, która ukazała się prawie dokładnie w pierwszą rocznicę śmierci prof. Andrzeja Nikodemowicza. Na krążku są zamieszczone kolejno kompozycje fortepianowe: Pana, lwowskiego kompozytora Tadeusza Majerskiego i Andrzeja Nikodemowicza, pochodzące także z czasów, kiedy mieszkał we Lwowie.
Znakomity pianista młodego pokolenia Michał Drewnowski (syn wspaniałego Marka Drewnowskiego), te utwory wykonał. Powstały one w różnych latach, także różnią się od siebie, ale znakomicie się komponują.

        Cieszę się, że jest taki odbiór. Kompozycja całej płyty była dla nas bardzo ważna. Można było zachować chronologię, ale pomyśleliśmy, że najważniejsza jest dramaturgia utworów. Mieliśmy to już wcześniej sprawdzone podczas koncertu „Akord XV”, z okazji 90-tej rocznicy urodzin Profesora Nikodemowicza. Bardzo ważną osobą był w tym projekcie pan Michał Drewnowski, który wcześniej napisał pracę doktorską o Tadeuszu Majerskim i nagrał płytę w Anglii z Jego Koncertem fortepianowym i innymi kompozycjami solowymi i kameralnymi. Lepszego wykonawcy nie mogliśmy mieć, a poza tym ma w repertuarze także utwory prof. Andrzeja Nikodemowicza i moje. Ostateczna ocena płyty należy do tych, którzy po nią sięgną, ale staraliśmy się zrobić wszystko, aby całości dobrze się słuchało.
Należy podkreślić, że Suita fortepianowa Tadeusza Majerskiego to jest jedyny utwór związany z folklorem, który skomponował. Spotkałem się z wieloma twierdzeniami, że Tadeusz Majerski w swoich kompozycjach nigdy nie sięgał po tematy ludowe, a to nie jest prawda, bo mamy cały cykl – Suita fortepianowa wydana w 1953 roku w Kijowie. Ten utwór Tadeusza Majerskiego jest „romantycznym oddechem” pomiędzy kompozycjami bardziej współczesnymi, którymi są moje 24 Mini-Preludia na fortepian i wieńczący płytę cykl 19 Ekspresji na fortepian Andrzeja Nikodemowicza.

        Trzeba jeszcze podkreślić, że to są światowe premiery fonograficzne.

        Tak, żaden z tych utworów nie został do tej pory utrwalony. Część utworów była wykonywana, ale w całości nigdy nie zabrzmiały na estradzie.

        24 Mini-Preludia na fortepian skomponował Pan w latach 1988 – 1993, natomiast pozostałe utwory są wcześniejsze, bo Suita fortepianowa Tadeusza Majerskiego powstała we Lwowie przed 1953 rokiem, natomiast 19 Ekspresji Andrzeja Nikodemowicza – to dzieło, które powstało również we Lwowie w latach 1959 – 1960.

        Ja się urodziłem w 1959 roku, a Profesor Nikodemowicz komponował już wówczas takie wspaniałe dzieło. Na wydanej przez firmę DUX płycie mamy zamieszczony tylko wybór utworów fortepianowych Andrzeja Nikodemowicza, bo tych utworów jest bardzo dużo i pan Michał Drewnowski wybrał dziewiętnaście, ale w książeczce dołączonej do krążka zamieszczona jest dokładna dokumentacja, z którego tomu dany utwór pochodzi i pod jakim numerem jest zamieszczony. Gdyby inny pianista chciał nagrać inne utwory fortepianowe Profesora Nikodemowicza, to od razu może się zorientować, co jeszcze nie zostało utrwalone.

        Miałam przyjemność rozmawiać i nagrać wywiad z prof. Andrzejem Nikodemowiczem we Lwowie, w dramatycznym momencie jego życia. Kilka miesięcy przed przyjazdem do Lublina, w Katedrze Lwowskiej odbył się Koncert Kompozytorów urodzonych we Lwowie, którego głównym organizatorem było Centrum Kulturalne w Przemyślu, a wykonawcami byli soliści, chór i orkiestra Capella Cracoviensis pod batutą Józefa Radwana. Byli na tym koncercie również państwo Danuta i Adam Natankowie, którzy rozmawiali z prof. Andrzejem Nikodemowiczem m.in. na temat wyjazdu do Lublina. To się też wkrótce stało.

        To była bardzo dramatyczna historia, bo Profesor Nikodemowicz był wówczas wydalony z Konserwatorium Lwowskiego za poglądy polityczne i przez siedem lat utrzymywał się wyłącznie z korepetycji. Można sobie wyobrazić, jak trudno mu było żyć wtedy we Lwowie z korepetycji. Wiem, że w jego sprawie zwrócił się do prof. Adama Natanka sam Mistrz Witold Lutosławski. Udało się szczęśliwie, po pokonaniu gigantycznych barier biurokratycznych, bo to było załatwiane pomiędzy ZSRR a Polską. Pomimo, że prof. Nikodemowicz miał angaż na polskiej uczelni, to nie mógł tej pracy wykonywać, bo nie mógł przekraczać granicy. Pan dyrektor Natanek można powiedzieć, że „nieba przychylił”, bo nie tylko załatwił pracę na UMCS i mieszkanie, które sam wybierał i angażował swoje pieniądze, aby to mieszkanie zarezerwować do czasu przyjazdu prof. Nikodemowicza. Pan prof. Adam Natanek należy do pionierów naszego Wydziału Artystycznego na UMCS, a kiedy dołączył do tego grona prof. Andrzej Nikodemowicz, to po pewnym czasie powierzono mu nawet pewne funkcje kierownicze, których bardzo nie lubił, ale wykonywał je arcymistrzowsko. Trochę później prof. Nikodemowicz rozpoczął także pracę w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, z którym bardzo emocjonalnie był związany, prowadził chór kleryków w Seminarium Duchownym i nieraz żartował, że jest to dla niego źródło wielkiego cierpienia, ale także tę pracę wykonywał bardzo solidnie.
        Ostatnio była promocje książki o Profesorze, opracowanej przez panią Teresę Księską-Falger i jest w tym wydawnictwie mnóstwo humorystycznych wypowiedzi związanych z Jego osobą. Jestem przekonany, że wszyscy Polacy pochodzący ze Lwowa mają wrodzone poczucie humoru. Podczas każdego spotkania z Profesorem Nikodemowiczem była „wysmakowana” anegdota. Zapamiętałem jedną, bardzo dowcipną: „Kompozytor jest jak krowa, a krowa nie dlatego daje mleko, że chce, tylko dlatego, że musi. Jak możesz, to nie komponuj”. To Profesor przywiózł ze Lwowa (śmiech).

        Długo współpracował Pan z prof. Andrzejem Nikodemowiczem?

        Długo, bo około 30 lat i chyba nie było tygodnia, żebyśmy nie rozmawiali ze sobą – jeśli nie osobiście, to telefonicznie. Jeśli nie rozmawialiśmy dłużej niż tydzień, to zaraz był telefon z pytaniem: „Panie Mariuszu, co się dzieje, że pan tak długo nie dzwoni”. Wielkie szczęście spotkać tak wspaniałego człowieka, którego dorobek twórczy i praca były bardzo wysoko oceniane i nagradzane, bo był: Honorowym Obywatelem Miasta Lublin, profesorem honoris causa Akademii Muzycznej we Lwowie, z której kiedyś go wyrzucono, a później tak utytułowano, członkiem honorowym Związku Kompozytorów Polskich (obok m.in. Pendereckiego, Lutosławskiego, Kilara. Góreckiego). Tych nagród było dużo więcej, a był człowiekiem o niesłychanej skromności, poczuciu humoru, dobroci, ale bardzo przenikliwy, daleki od jakiejkolwiek naiwności.

         Jestem przekonana, że jeszcze nie raz będzie okazja do rozmowy o prof. Andrzeju Nikodemowiczu, o wydarzeniach artystycznych w Rzeszowie i Lublinie, bo nasze ośrodki nie dzieli zbyt duża odległość.
Chcę jeszcze na zakończenie powrócić do Sanoka, chociaż powiedział Pan już wiele ciepłych słów na temat Forum, kontaktów z wybitnymi osobowościami i uczestnikami. Myślę, że zechce Pan tutaj powracać.

        Oczywiście, jeśli tylko otrzymam zaproszenie i pozwolą mi na przyjazd inne projekty, które mam już zaplanowane. W przyszłym roku będę obchodził swoje 60-lecie urodzin. Czuję się młodo, ale PESEL mówi co innego. Zawsze z największym sentymentem myślę o Sanoku i jestem całą duszą z organizatorami, bo uważam, że robią gigantyczną, fantastyczną pracę dla polskiej i światowej pianistyki, dla kultury muzycznej i dla młodych ludzi, z których wielu będzie artystami o światowej renomie.

Z Panem Mariuszem Dubajem – kompozytorem, teoretykiem muzyki, pianistą, pedagogiem i organizatorem życia muzycznego rozmawiała Zofia Stopińska 9 lutego w Sanoku, podczas trwania XIII Międzynarodowego Forum Pianistycznego „Bieszczady bez granic...”. Wywiad autoryzowany przez kompozytora.