wywiady

Akordeon to fascynujący instrument

            Miło mi, że mogę Państwu przedstawić Weronikę Surę, wirtuozkę akordeonu i niezwykłą postać muzycznego młodego pokolenia artystów klasycznych.
Artystka urodziła się i rozpoczynała muzyczną edukację w Rzeszowie. Jest absolwentką Zespołu Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie w klasie prof. Mirosława Dymona i Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie w klasie akordeonu prof. Klaudiusza Barana, zaliczanego do światowej czołówki akordeonistów swego pokolenia.
            Jest laureatką wielu polskich i zagranicznych konkursów akordeonowych oraz uczestniczką wielu kursów mistrzowskich.
Koncertuje w kraju i za granicą, współpracuje z kompozytorami młodego pokolenia, angażuje się w innowacyjne projekty artystyczne.
           W grudniu 2019 roku ukazała się debiutancka płyta Weroniki Sury zatytułowana „Road to Cordoba” i dlatego nasza rozmowa rozpoczyna się od przybliżenia Państwu tego albumu.

          Zofia Stopińska: Z pewnością przygotowania do wydania tej płyty trwały długo, bo z wielu powodów wydanie płyty nie jest łatwe.
          Weronika Sura: Od dość dawna jednym w moich marzeń było wydanie płyty i na szczęście udało mi się to zrealizować. Ostatecznie zmobilizował mnie do tego Łukasz Pawlak, mój wydawca, który rok przed wydaniem płyty zaprosił mnie na koncert dla artystów wydawnictwa Requiem Records i przyszło na ten koncert mnóstwo osób. Po moim koncercie Łukasz Pawlak w obecności wszystkich powiedział: „To jest kolejna nasza artystka, która wyda płytę w serii Opus”. Bardzo mnie to zmobilizowało i zaczęłam intensywnie myśleć nad repertuarem. Wiedziałam, że na pewno będzie na tym krążku muzyka hiszpańska, ale zastanawiałam się, czy to ma być projekt kameralny, czy solowy, bo przygotowywałam w tym czasie wiele różnych projektów. Zdecydowałam się na solowy album i cieszę się, że tak się stało, bo łatwiej promować taki album, organizować koncerty – wystarczy, że uzgodnię termin, wezmę akordeon i pojadę wykonać koncert.

          Cudowna, pełna słońca muzyka hiszpańska dominuje na tym krążku.
          - Tak, to jest głównie z muzyką hiszpańską. Chciałam także pokazać szeroki przekrój tej muzyki – od dawnej, i dlatego zamieściłam utwór Antonio Solera, który reprezentuje schyłkowy okres baroku, po współczesnego Fermina Gurbinda czy Anatolija Beloshitsky’ego, bo to schyłek ubiegłego wieku.
Uśmiecha się pani pewnie dlatego, że Anatolij Beloshitsky nie był Hiszpanem, ale chociaż był ukraińskim kompozytorem, to w idealny sposób potrafił oddać klimat hiszpańskiego flamenco. Dlatego na płycie nie mogło zabraknąć jego Suity no. 3 , bo ona jest prawdziwie hiszpańska.
          Wyjątkiem jest cykl Martina Lohse. Jedyny żyjący kompozytor, którego utwór zamieszczony został na tej płycie. Martin Lohse jest duńskim kompozytorem, przebywającym obecnie w Kopenhadze. Trzy jego Passingi, które zamieściłam, nie pasują do konwencji płyty, długo też pracowałam nad nimi, bo to są najbardziej chyba wymagające utwory na tej płycie i dlatego stwierdziłam, że nie może tej pięknej muzyki zabraknąć. Zakochałam się po prostu w tych Passingach i napisałam do Martina Lohse, czy zgadza, aby te utwory znalazły się na płycie z takim repertuarem. Nie tylko zgodził się, ale bardzo mnie wspierał w czasie trwania nagrań i bardzo się cieszył, że ta muzyka będzie w Polsce propagowana.
           Dodam jeszcze, że wszystkie nagrania zostały zarejestrowane w ubiegłym roku, w sali koncertowej Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego.

           Trzeba także podkreślić, że jest to płyta nie tylko dla akordeonistów i melomanów. Jestem przekonana, że z wielką przyjemnością słuchają jej wszyscy, którzy lubią dobrą muzykę.
           - Starałam się wybrać taki repertuar, aby każdy mógł posłuchać tej płyty z przyjemnością. Ponieważ w czasie studiów gra się bardzo dużo muzyki współczesnej, to tęskniłam do melodii. Jak sięgnęłam po Passingi Martina Lohse, okazało się, iż pomimo, że jest to muzyka współczesna, jest w tych utworach także dużo melodii. Dlatego znalazły się one na płycie. Ja chcę pokazywać akordeon szerokiemu gronu odbiorców, a nie pozostawać w gronie akordeonistów i muzyków fascynujących się muzyka współczesną.

           Nie wszyscy zdają sobie sprawę z ogromnych możliwości akordeonu, a jednocześnie, że jest to instrument trudny i nauka gry na nim wymaga wielkich zdolności i wytrwałości.
           - Kiedyś dr Małgorzata Chmurzyńska, która zajmuje się psychologią muzyki, robiła badania, ile ćwiczą pianiści przed Konkursem Chopinowskim i okazało się, że średnio jest to 11 godzin dziennie. Na akordeonie także można tak długo ćwiczyć, tylko czasami się zastanawiam, po co (śmiech).
           Wiadomo, że technikę można kształcić w nieskończoność, ale trzeba mieć także zdrowy balans. Niemniej jednak dobra gra na akordeonie wymaga wielu godzin ćwiczeń. Na przykład ja jestem niezbyt wysoka i szczupła, dlatego nie mam możliwości, żeby patrzeć na klawiaturę. Wszystko muszę realizować za pomocą zmysłu dotyku. Te nawyki trzeba wypracować.

          Grający na akordeonie może operować różnymi barwami, włączając różne registry, dźwięk wydobywany jest za pomocą strumienia powietrza i grający robi to poruszając miechem, a wiem, że to nie jest proste.
          - W instrumentach smyczkowych mamy smyczek, a w akordeonie miech. Akordeon jest połączeniem wielu instrumentów i może brzmieć jak wiele instrumentów, a czasem nawet jak cała orkiestra. To jest fascynujący instrument.

          Nikt sobie nie zdaje sprawy z tego, że akordeon waży z pewnością kilkanaście kilogramów.
          - Mój akordeon waży 14 kilogramów (są oczywiście instrumenty cięższe i lżejsze). Pomimo, że mój należy do średnich, nie byłabym w stanie nosić go na plecach. Dlatego zaprojektowałam i zmontowałam sobie futerał, który ma kółka i dlatego instrument jeździ ze mną jak walizka. Nadal jest dosyć ciężki i nieporęczny, ale o wiele mniejszy i łatwiejszy w transportowaniu od kontrabasu. Pocieszam się, że inni mają gorzej (śmiech).

          Ciekawa jestem, czy będąc małą dziewczynką i rozpoczynając naukę w szkole muzycznej sama wybrała Pani instrument, czy też rodzice mieli w tym udział?
          - Moi rodzice nie byli związani z muzyką i moje uzdolnienia muzyczne były dla nich nowością, i odkryciem. Bardzo dobrze pamiętam moment wyboru instrumentu. Jak każda mała dziewczynka chciałam grać na fortepianie albo na skrzypcach. Podczas lekcji otwartych w Zespole Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie byłam z rodzicami na lekcji skrzypiec i fortepianu, ale po drodze weszliśmy do sali, gdzie odbywały się lekcje akordeonu, a prowadził je prof. Mirosław Dymon.
Nie potrafię tego nazwać, ale od razu zaiskrzyło, jakaś chemia zadziałała. Pewnie bardziej spodobał mi się Pan Profesor niż ten instrument, chociaż instrument też był dla dziecka oczywiście ciekawy, bo miał mnóstwo przycisków.
           Zdecydowałam, że chcę się na tym instrumencie uczyć gry. Rodzice się zgodzili i instrument coraz bardziej mnie interesował, a prof. Mirosław Dymon miał świetne podejście do dzieci i przez cały czas chodziłam na lekcje z radością, początkowo jak na najlepszą zabawę. Ponieważ robiłam szybko postępy, stawiał mi coraz to większe wymagania. Uczyłam się u prof. Dymona przez 12 lat.

           Później studiowała Pani w Warszawie, ale już w czasie nauki w Rzeszowie uczestniczyła Pani w wielu konkursach. Ja pamiętam Pani występ w czasie Międzynarodowych Spotkań Akordeonowych w Sanoku. Jak z perspektywy czasu ocenia Pani udział w konkursach, bo według mnie wiele się można nauczyć, ale też często obserwuję, że młodzi ludzie uczestniczą z nastawieniem, że muszą zdobyć nagrodę, a to wpływa negatywnie.
           - Uważam, że konkursy były dla mnie bardzo ważne, szczególnie na etapie szkoły muzycznej, bo przede wszystkim przygotowywałam inny repertuar na każdy konkurs. Miałam szansę pokazać się i funkcjonować w społeczności akordeonistów. Jak się już jest w tym środowisku, to każdy konkurs daje możliwość spotkania się ze znajomymi z całej Polski, którzy mają to samo hobby. W szkole I stopnia nikt z nas nie ma świadomości, że to może być kiedyś sposób na życie. Wtedy uwielbiałam konkursy.
            Bardzo ważne jest to, żeby mieć zdrowe podejście do rywalizacji. Jadąc na konkursy nigdy nie nastawiałam się, że „jadę po złoto”. To nie jest sport, tego nie da się zmierzyć, w konkursie muzycznym nie wygrywa najszybszy czy najsprawniejszy, tylko decydują inne zalety i każdy juror ma swoje preferencje, na podstawie których ocenia i czasami jurorom bardzo podobały się moje wykonania, a czasami nie.
            Zawsze byłam nastawiona przez mojego profesora oraz przez moich rodziców, że mam się jak najlepiej pokazać, zagrać najpiękniej, jak potrafię, abym była z siebie zadowolona. Wiadomo, że wyjazdy na konkursy wiążą się z dużymi wydatkami, ale nigdy nie było presji – wydaliśmy dużo pieniędzy i musisz wygrać, albo przynajmniej wrócić z nagrodą.

            Rodzice pewnie często musieli się zastanawiać, skąd wziąć pieniądze – szczególnie na kilkuetapowe konkursy zagraniczne.
            - Na szczęście dostawałam stypendia za osiągnięcia czy za wyniki w nauce i to najczęściej wystarczało na wpisowe na konkursy. Oczywiście to nie wystarczało, jak wymyślałam sobie konkursy zagraniczne – byłam w Szwajcarii, Czechach. Na szczęście otrzymałam na tych konkursach nagrody, które jednak nie pokryły w całości kosztów wyjazdów, ale w domu było to traktowane jako inwestycja.

          Uczestniczyła Pani także w wielu kursach mistrzowskich, prowadzonych przez wybitnych akordeonistów.
          - Pierwszy raz byłam na kursie w 2009 roku, czyli 11 lat temu i to były jednocześnie pierwsze kursy zagraniczne, bo byłam w Detmoldzie w Niemczech u prof. Grzegorza Stopy. Potem zaczęłam regularnie jeździć na kursy organizowane prze Stowarzyszenie Akordeonistów Polskich. Początkowo były to Kursy w Miętnem, które później przeniosły się do Lusławic, do Europejskiego Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego. Na te kursy zapraszani byli zawsze profesorowie z całego świata i uczestnicy mogli obserwować różne spojrzenia na muzykę, na dane utwory. Było to dla mnie zawsze bardzo inspirujące. Bardzo często jeździłam na różne kursy. Na przykład byłam dwukrotnie w Szwajcarii na kursie i otrzymałam stypendium, które w pełni pokryło koszty pobytu. Byli także zapraszani różni akordeoniści do nas na różne warsztaty. Uważam, że to jest bardzo potrzebne. Dzięki akordeonowi zwiedziłam tak naprawdę pół świata.

           Podkreślmy jeszcze, że jest Pani absolwentką Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie w klasie znakomitego akordeonisty prof. Klaudiusza Barana. Po ukończeniu studiów pozostała już Pani w Warszawie i prowadzi Pani ożywioną działalność artystyczną w tym mieście, ale także koncertuje Pani w kraju i za granicą. Występuje Pani jako solistka i kameralistka.
          - Od dziecka gram w zespołach kameralnych. Zaczęłam już w drugiej klasie szkoły podstawowej, tworząc duet akordeon i wiolonczela. Później każdego roku grałam w innych zespołach, były różne pomysły i tak zostało do dzisiaj.
          Niedługo rozpoczynamy pracę w bardzo ciekawym składzie, bo 8 marca będę miała okazję grać w Filharmonii Narodowej w Warszawie. Zespół wystąpi w składzie: akordeon, gitara i dwie marimby.
          Przez cały czas mam różne pomysły na dziwne składy, a zaczęło się to już w Zespole Szkół Muzycznych w Rzeszowie. Pamiętam jak graliśmy w sekstecie: dwoje skrzypiec, wiolonczela, marimba lub ksylofon, fortepian i akordeon.
Bardzo lubię ciekawe barwy, które są wynikiem połączń brzmienia akordeonu z różnymi instrumentami – na przykład z flugelhornem czy dudukiem ormiańskim. Fascynuje mnie, jak akordeon odnajduje się w różnych składach.
          Ostatnio zainteresowana byłam bardzo muzyką hiszpańską, ale były okresy, kiedy fascynowała mnie muzyka japońska, niemiecka, francuska...
Te różne poszukiwania instrumentalne, i różnych brzmień, wiążą się z tym, że cały czas staram się poznawać muzykę różnych kultur, różnych krajów i poszukiwać instrumentów spójnych z tamtymi kulturami.

            Proszę powiedzieć o projektach realizowanych w różnych miejscach.
           - Bardzo lubię współpracować z ludźmi i stąd te liczne zespoły kameralne są dla mnie bardzo ważne, bo dzięki temu poznaję nowe, bardzo ciekawe osoby.
Lubię poznawać muzyków i dlatego tworzę z Fundacją Julian Cochran Foundation projekt „Klasyczne rozmowy” i mam okazję przeprowadzać wywiady z artystami po koncertach w ramach cyklu „Klasyka na Koszykach”. Są to bardzo ciekawe wydarzenia, które bardzo mnie inspirują. Staram się w tych wywiadach przekazywać jak najwięcej informacji dla oglądającego, bo chcę, aby dla widzów były ciekawe, ale zawsze pytam też o to, co mnie interesuje.
           Jeszcze wcześniej stworzyłam kanał na YouTube Weronika Sura i zaczęłam tam wrzucać swoje nagrania, ale wkrótce pomyślałam, że warto byłoby zrobić coś więcej, bo mam potrzebę edukacji w sobie. Pomyślałam o kanale edukacyjnym dla muzyków albo dla osób, które kiedyś będą się chciały zajmować muzyką i chcą poszerzać wiedzę na ten temat. Dlatego stworzyłam cykl „Weronika Sura Vlog” i mówię tam o muzyce i poruszam różne tematy około-muzyczne, bo są filmy na temat: frazy, ćwiczenia na instrumencie i czasami poruszam tematy bieżące, które w jakiś sposób można odnieść do naszego muzycznego świata.

          Jest Pani także zapraszana do szkół muzycznych, aby poprowadzić warsztaty dla uczniów klas akordeonu.
          - Mogę to robić, bo mam w tej dziedzinie doświadczenia, ponieważ sama prowadzę także klasę akordeonu w Szkole Muzycznej w Warszawie. Jak już powiedziałam, czuję potrzebę edukacji młodzieży, pomimo tego, że młodzież teraz jest już zupełnie inna niż wtedy, kiedy ja byłam w ich wieku. Czasami i trudno jest do niej dotrzeć, i przy tak wielu możliwościach, jakie teraz ma, ciężko zainteresować jest akordeonem na taką skalę, jak my (akordeoniści) w jej wieku byliśmy nim pochłonięci. Przede wszystkim najważniejsze jest to, żeby te dzieci zainteresować, żeby kształcić pokolenie słuchaczy muzyki klasycznej, a dopiero potem wykonawców. Żeby zostać wykonawcą tej muzyki trzeba mieć odpowiednie predyspozycje i nie każdy może zostać zawodowym muzykiem, bo ten zawód wymaga wielu wyrzeczeń. Ważne jest to, żeby zainteresować tych młodych ludzi muzyką klasyczną i żeby później chcieli chodzić do filharmonii, żeby kiedyś wybierali koncert, recital czy spektakl operowy, a nie tylko kino albo wyjście na pizzę.
Pomimo to lubię prowadzić warsztaty i uczyć młodych akordeonistów, bo może ktoś z nich zdecyduje się, zostanie zawodowym akordeonistą i zastąpi mnie, jak ja już nie będę mogła grać.

           W rodzinnym Rzeszowie bywa Pani rzadko, ale jak Pani przyjeżdża, to spotyka się Pani ze swoim Profesorem i kolegami z ZSM nr 1.
           - Oczywiście, z panem prof. Mirosławem Dymonem jesteśmy w stałym kontakcie i jak jestem w Rzeszowie, to staram się wygospodarować czas na spotkanie i rozmowę. Bardzo się cieszę, że Profesora ciekawi to, co się u mnie dzieje. Traktuję go jak członka swojej rodziny, bo szczerze mi kibicuje w tym, co robię.

          Na zakończenie rozmowy mamy jeszcze wspaniałą wiadomość – zaproszenia na koncert.
          - Bardzo się cieszę, bo już 20 lutego o godzinie 18 wykonam recital w sali koncertowej Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego. Wypełnią go utwory, które są utrwalone na płycie „Road to Cordoba” i jest to ważne dla mnie miejsce, bo w tej sali nagrywałam wszystkie utwory na ten album. Mam nadzieję, że podczas koncertu utwory te zabrzmią równie pięknie jak na płycie.

           Trzeba jeszcze dodać, że wstęp jest wolny, a po koncercie będzie można zakupić płytę i Pani ją chętnie podpisze.
           - Oczywiście, zapraszam serdecznie na koncert i dziękuję pani za rozmowę.

Z Weroniką Surą, wirtuozką akordeonu romawiała Zofia Stopińska 11 lutego 2020 roku w Rzeszowie.

Profesor Andrzej Tatarski: Z radością wrócę do Sanoka za rok

           Zapraszam Państwa na spotkanie z prof. Andrzejem Tatarskim, znakomitym pianistą, kameralistą i pedagogiem, od wielu lat związanym z Akademią Muzyczną im. I. J. Paderewskiego w Poznaniu. Artysta od szeregu lat prowadzi ożywioną działalność koncertową w kraju i za granicą. Uczestniczy w renomowanych festiwalach muzycznych. Występował w większości krajów Europy, w Ameryce Północnej, Azji i Japonii.
           W rozległym i zróżnicowanym repertuarze solowym i kameralnym pianisty znaczącą rolę odgrywają utwory kompozytorów polskich XIX i XX wieku. Artysta dokonał także wielu prawykonań utworów współczesnych polskich kompozytorów.
Zafascynowany jest także muzyka francuską, w tym twórczością Oliviera Messiaena, którego cykle Katalog ptaków oraz Sześć szkiców ptasich wykonał jako pierwszy polski pianista.
          W dorobku artystycznym Andrzeja Tatarskiego znajdują się liczne nagrania archiwalne dla radiofonii polskich i zagranicznych, nagrania płytowe, telewizyjne i filmowe. Dla wytwórni Selene utrwalił kompozycje fortepianowe Henryka i Józefa Wieniawskich, Raula Koczalskiego, i Ignacego Friedmana, a dla wytwórni DUX Harnasie Karola Szymanowskiego w wersji na dwa fortepiany oraz utwory kameralne Apolinarego Szeluto, realizując pierwsze w historii światowej fonografii nagrania tych utworów.
           Prof. Andrzej Tatarski często zapraszany jest do udziału w pracach jury ogólnopolskich i międzynarodowych konkursów pianistycznych i kameralnych. Wykłada na kursach mistrzowskich w kraju i zagranicą (Czechy, Hiszpania, Holandia, Niemcy, Turcja, Ukraina, USA, Włochy), Od wielu lat jest także w gronie mistrzów Międzynarodowego Forum Pianistycznego "Bieszczady bez granic..." w Sanoku.

           Zofia Stopińska: Czas szybko mija i spotykamy się już na piętnastej edycji Forum w Sanoku. Pan należy do grona najstarszych stażem Mistrzów tego Forum.
           Andrzej Tatarski: Owszem, ale nie przyjeżdżałem tutaj od samego początku. Po raz pierwszy pojawiłem się w 2001 roku, czyli jestem tutaj po raz dziewiąty. Profesor Jarosław Drzewiecki zapraszał mnie także wcześniej, jednak ciągle miałem w tym czasie coś zaplanowane, ale od pierwszego przyjazdu jestem w Sanoku regularnie - każdego roku.

            Od pierwszego pobytu sprawuje Pan pieczę nad Konkursem „Młody Wirtuoz”. Według mnie ten Konkurs pomaga najmłodszym adeptom sztuki pianistycznej wkraczać w świat rywalizacji konkursowych.
            - Chcę na początku podkreślić, że nie należę do zwolenników konkursów, które traktowane są wyłącznie jako konkurencja i młodzi ludzie uczestniczą w nich z nastawieniem, że koniecznie muszą wygrać, albo przynajmniej zdobyć nagrodę. Od wielu lat jednak „tkwię w tym biznesie” i każdego roku jestem zapraszany do jury w dziesięciu do dwunastu, a czasem nawet więcej konkursów. Są to różne konkursy – regionalne, ogólnopolskie, ale również międzynarodowe.

            Kilka miesięcy temu, dokładnie we wrześniu, spotkaliśmy się w Rzeszowie podczas trwania Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki i wówczas przewodniczył Pan Jury w kategorii Zespoły Kameralne. Do Konkursu „Młody Wirtuoz” zgłosiło się tak wielu chętnych, że do przeprowadzenia go w czasie dwóch dni trzeba było powołać trzy zespoły oceniające. Wcześniej musiał Pan z jurorami ustalić wszystkie kryteria oceny.
           - Jak byłem na Forum po raz pierwszy, ten Konkurs był wówczas przewidziany dla uczniów klasy fortepianu Szkoły Muzycznej w Sanoku i miał ich zachęcić do intensywnej pracy oraz umożliwić im pokazanie się przed jurorami i kolegami.
Informacja o konkursie szybko obiegła całą Polskę i zaczęły napływać zgłoszenia z wielu szkół muzycznych z bardzo odległych od Sanoka miast i miasteczek, a później z Rosji i z Ukrainy.
Wkrótce Konkurs „Młody Wirtuoz” przekształcił się w Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny „Młody Wirtuoz” i jest częścią projektu Międzynarodowego Forum Pianistycznego „Bieszczady bez granic...”.

           Nazwa brzmi poważnie. Nasuwa się pytanie, dlaczego ten Konkurs cieszy się tak wielką popularnością?
           - Ja też się nad tym zastanawiałem i doszedłem do wniosku, że panuje tutaj zupełnie inna atmosfera niż na innych konkursach. Występy uczestników są punktowane, ale nie ma tutaj miejsc, natomiast w zależności od poziomu prezentacji w każdej grupie przyznawane są tytuły: „Złotego Wirtuoza”, „Srebrnego Wirtuoza” i „Brązowego Wirtuoza”. Każdy uczestnik zostaje dostrzeżony i otrzymuje stosowny dyplom oraz upominek.
             W każdej grupie przyznawana jest nagroda Grand Prix laureatowi, który otrzyma największą ilość punktów i jeszcze tym, którzy zaprezentują się najlepiej, przyznajemy nagrody specjalne i wyróżnienia – oni występują także na zakończenie Konkursu podczas koncertu laureatów, który rozpoczyna się krótkim recitalem laureata nagrody „Grand Prix” z roku poprzedniego.

            Jak przebiegał tegoroczny Konkurs?
            - Jak już pani wspomniała, miałem pieczę nad całością, ale jednocześnie przewodziłem Jury, które oceniało I grupę (najstarsi uczestnicy, urodzeni w 2007 i 2008 roku). Jury pod przewodnictwem prof. Viery Nosiny (Rosja) oceniało uczestników urodzonych w 2009 roku i duety, natomiast Jury w III grupie (uczestnicy urodzeni w 2010 roku i później), kierowała prof. Ludmiła Zakopets (Ukraina).
           Przesłuchaliśmy w sumie 151 uczestników i chcę podkreślić, że w grupach I i II poziom był bardzo wysoki, bo zgodnie z punktacją przyznaliśmy tylko tytuły „Złotego Wirtuoza” i „Srebrnego Wirtuoza”.

            W Konkursie „Młody Wirtuoz” biorą udział dzieci, które rozpoczynają dopiero naukę gry na fortepianie, ale wiele doświadczeń czerpią z niego także nauczyciele.
            - Poruszyła pani bardzo ważny temat. W ramach Międzynarodowego Forum Pianistycznego „Bieszczady bez granic...” działa Mistrzowska Szkoła Pedagogiki Fortepianowej, w której uczestniczą pianiści – pedagodzy z całej Polski, a w tym roku byli także z zagranicy. Uczestniczą w wykładach i różnych ćwiczeniach, chodzą na lekcje i wszystkie koncerty, ale są także jurorami w tym Konkursie. Pod kierunkiem doświadczonych mistrzów uczą się, jak słuchać i oceniać. W tym roku przyjechało do Sanoka ponad 40 nauczycieli, którzy podzielili się na trzy grupy. Na pierwszym Konkursie, w którym uczestniczyłem, oceniała wszystkich jedna grupa i miałem wtedy chyba największe jury świata.

            Żałuję, że nie mamy czasu na dłuższą rozmowę, bo spotykamy się w czasie krótkiej, przeznaczonej właściwie na obiad przerwie pomiędzy zajęciami, bo wielu uczestników Forum zgłosiło się do Pana na lekcje indywidualne.
            - Podobnie jak w latach poprzednich mam zaplanowanych bardzo dużo zajęć, a jeszcze jeden z kolegów zachorował i trzeba go częściowo zastąpić. Profesor Jarosław Drzewiecki poprosił mnie o przeprowadzenie dodatkowych zajęć. Ponadto jutro (czwartek - 06.02) w sali Szkoły Muzycznej mamy zaplanowany Bieszczadzki Turniej Duetów – cztery duety na cztery ręce w wykonaniu pedagogów z różnych krajów: Litwa, Słowacja, Ukraina i Polska.
Będę grał w duecie z prof. Ludmiłą Zakopets z Ukrainy. Spotkaliśmy się dopiero w czasie Forum i jak tylko obydwoje mamy trochę czasu, to spotykamy się, żeby wspólnie pograć. Sprawia nam to ogromną przyjemność.

           Czy Sanok jest dobrym miejscem na organizację tak dużego przedsięwzięcia artystycznego, jak Międzynarodowe Forum Pianistyczne „Bieszczady bez granic...”, na które przyjeżdża kilkaset osób?
            - Tu jest cudownie. Wczoraj mieliśmy piękny, słoneczny dzień, ale ja nie miałem czasu nawet na krótki spacer na Rynek, nie mówiąc już o zwiedzeniu Muzeum, w którym na szczęście byłem kilka lat temu. Wspaniałymi wrażeniami ze spacerów, zwiedzania miasta i z interesujących koncertów odbywających się w sali Szkoły Muzycznej dzielą się ze mną niektórzy uczestnicy Forum i Mistrzowskiej Szkoły Pedagogiki fortepianowej. Ja całymi dniami mam zajęcia w Szkole Muzycznej albo w Sanockim Domu Kultury i mogę uczestniczyć jedynie w wieczornych koncertach.
           Jestem szczęśliwy, że mogę przez tydzień być w Sanoku, dzielić się swoim doświadczeniem z uczestnikami tego wspaniałego wydarzenia i spotkać tylu znakomitych mistrzów z różnych stron Polski i z zagranicy. Podziwiam świetną formę znakomitych wirtuozów i pedagogów - prof. Lidii Grychtołówny, prof. Mikhaila Woskriesienskiego czy prof. Andrzeja Jasińskiego. Chcę podkreślić, że panuje tu niezwykła atmosfera pracy i wzajemnej życzliwości.
Z radością wrócę do Sanoka za rok.

 

Konstanty Wileński: "W programach koncertów najczęściej łączę muzykę klasyczną i jazzową"

            Bardzo się cieszę, że podczas XV Międzynarodowego Forum Pianistycznego „Bieszczady bez granic...” w Sanoku mogłam krótko porozmawiać z prof. Konstantym Wileńskim, znakomitym pianistą i kompozytorem. Ten wyjątkowy Artysta pochodzi z inteligenckiej rodziny kijowskiej o bogatych tradycjach muzycznych. Jego dziadek, kompozytor Ilia Wileński, był pierwszym dyrektorem Filharmonii w Kijowie i jednym z założycieli trzech teatrów dramatycznych. Panującą w domu twórczą atmosferę uświetniały spotkania i koncerty, grywali tam znakomici muzycy, jak Władimir Horowitz i Henryk Neuhaus. W domu dziadka bywała także legendarna amerykańska tancerka - Isadora Duncan.
           Konstanty Wileński od 1983 roku jest profesorem Konserwatorium w Kijowie. Posiada unikatowy talent łączenia klasycznego i jazzowego wykonawstwa. Uprawia różne gatunki muzyki: od wokalno-symfonicznej poprzez symfoniczną, teatralną, kameralną, po jazzową. Koncertuje na całym świecie, z tak znakomitymi orkiestrami, jak Królewską Orkiestrą z Brukseli, Jerozolimską Symfoniczną Orkiestrą czy Filharmonią Moskiewską.

           Często jest Pan porównywany do Ferenza Liszta i nic w tym dziwnego, bowiem jest Pan muzycznym potomkiem tego genialnego romantyka.
            - Jestem dumny, że zawodowy rodowód moich profesorów sięga samego Ferenza Liszta. Ariadna Łysenko – moja profesor fortepianu, była uczennicą znakomitego pianisty Neuhausa, który wirtuozowskiej gry uczył się u Leopolda Godowskiego – wybitnego ucznia Ferenza Liszta.
           Jest także druga linia. Nauczycielem mojej pani profesor Łysenko był także znany pianista Abram Lufer, uczeń Grigorija Beklemiszewa, którego nauczycielem był Feruccio Busoni – również uczeń Ferenza Liszta.
            Studiując kompozycję u znanego kompozytora Andrija Sztogarenko, miałem okazję konsultować się z takimi sławami, jak Rodion Szczedrin i Aram Chaczaturian.
Miałem szczęście, że ukształtowali mnie znakomici artyści i pedagodzy.

           W czwartek wygłosi Pan wykład zatytułowany: „Podstawy improwizacji w szkole muzycznej I i II stopnia. Kadencje do koncertów Mozarta”. Od wielu lat nurtuje mnie pytanie, czy można się nauczyć improwizować, czy trzeba mieś wrodzone umiejętności?
           - Spróbuję to wyjaśnić na prostym przykładzie. W tej chwili rozmawiamy, czyli improwizujemy słowami i nie zastanawiamy się, czy mamy do tego wrodzone umiejętności, czy nie. Dla wszystkich jest oczywiste, że po kilkunastu miesiącach po urodzeniu dziecko zaczyna rozmawiać i w miarę upływu czasu operuje coraz większą ilością słów. Porozumiewamy się zazwyczaj przy pomocy słów i wiemy, o czym mówimy.
            W muzyce jest podobnie. Najważniejsze jest, żeby znać treść naszej wypowiedzi w języku muzycznym. Musimy wiedzieć, co kompozytor chciał nam powiedzieć, w jakiej epoce, w jakich czasach powstał utwór, jakie było jego życie w czasie tworzenia utworu. Na treść muzycznej wypowiedzi wpływa wiele czynników i informacji. Im więcej wykonawca będzie wiedział o utworze i kompozytorze, tym ta muzyka będzie mu bliższa, a jeszcze wzbogaci ją własnymi odczuciami.
Improwizacja to nic innego, jak przekazywanie naszych myśli za pomocą  muzyki.
            Podczas tego wykładu podam wiele przykładów, kiedy muzycy-wykonawcy, a nawet kompozytorzy (na przykład Rachmaninow) grają swoje utwory nie tak, jak zostały zapisane nutach, ale to nie zmienia w zasadniczy sposób treści i urody tych utworów.
Przyzwyczajeni jesteśmy do dźwięków, które zostały zapisane na pięciolinii i zawsze są dokładnie z tym zapisem wykonywane, a rozpoczynając improwizację, muzyk nas zaskakuje. Wiele ciekawych przykładów podam w czasie wykładu.

            W dawnych epokach wielu muzyków improwizowało, a najlepszym przykładem jest genialny Johann Sebastian Bach.
            - Oczywiście, ale improwizacja istniała także wcześniej. Muzyka istniała bowiem wiele stuleci przed zapisem nutowym. Nawet później, jak zaczęto zapisywać muzykę, to improwizacja istniała i rozwijała się równolegle.
Wspomniała pani Bacha. Myślę, że zostało tylko około 50 % muzyki, którą Bach stworzył, a z tego, co grał, mamy może tylko 5 %.

            Jest Pan jednym z niewielu twórców, którzy starają się łączyć muzykę klasyczną i jazzową.
            - Jak poznałem jazz, to tak byłem nim zafascynowany, że stał się on sposobem mojej wypowiedzi muzycznej. Sięgając po dzieło stworzone przed laty, zawsze zastanawiam się, jakie by jego kompozytor pisał utwory żyjąc teraz, w naszych czasach. Przecież znałby – miałby w głowie, a ja nazywam to w banku muzycznym, wiele muzyki, która powstała na przestrzeni wieków i jest tworzona aktualnie.
           Wolfgang Amadeusz Mozart znał tylko muzykę, która powstała w poprzednich epokach i skomponowaną za jego życia. Przecież po jego śmierci powstało bardzo dużo utworów. Gdyby Mozart żył teraz i znał utwory Chopina, Rachmaninowa i wielu innych wspaniałych kompozytorów, to można sobie tylko wyobrazić, co by komponował. Z pewnością poznałby także jazz, bo przecież każdy współczesny nam kompozytor zna także ten gatunek muzyki i w utworach wielu wyraźnie słyszymy wpływy muzyki jazzowej.
Zastanawiając się nad tym, próbuję tworzyć utwory, które być może tworzyli by kompozytorzy z minionych epok – Bach, Mozart, Chopin, Rachmaninow..., gdyby żyli w naszych czasach.

             Inspiracje do tworzenia swoich dzieł czerpie Pan często z muzyki kompozytorów minionych epok...
             - Oczywiście, że tak jest. Nawet w programie jednego z tegorocznych koncertów Forum w Sanoku są moje Wariacje n/t Mozarta na trio jazzowe i orkiestrę kameralną. Sporo takich utworów skomponowałem, wyliczę tylko: Wariacje na temat Rachmaninowa na fortepian, Koncert – fantazja na temat Gershwina na fortepian, trio jazzowe i orkiestrę, Wariacje na temat Paganiniego na fortepian, Fantazja na tematy Czajkowskiego na fortepian czy Wariacje na tematy Beethovena na fortepian i orkiestrę symfoniczną.

            Jako pianista-wirtuoz i kompozytor muzyki fortepianowej cieszy się Pan wielkim uznaniem pianistów światowej sławy – wymienię tylko trzy nazwiska wirtuozów fortepianu, którzy zamawiali i z wielkim upodobaniem wykonują Pana kompozycje: Kevin Kenner (USA), Mikołaj Petrow (Rosja) i Peter Jablonski (Wielka Brytania). Bardzo dużo podróżuje Pan po różnych krajach na całym świecie, ale często także współpracuje Pan z polskimi muzykami.
            - Zapraszany jestem do wykonania różnych koncertów, zarówno klasycznych, jak i jazzowych, ale najczęściej w programach moich występów łączę te dwa gatunki muzyki.

            Mając tak dużo propozycji znalazł Pan czas i przyjął Pan zaproszenie, aby pracować z młodymi pianistami podczas XV Międzynarodowego Forum Pianistycznego „Bieszczady bez granic...” i nie jest to pierwszy Pana pobyt w Sanoku.
           - To prawda, mam tutaj wielu wspaniałych przyjaciół, a podkreślmy, że zapraszani są do Sanoka znakomici, sławni pianiści i pedagodzy. Panuje tutaj wspaniała atmosfera pracy i wzajemnej życzliwości. Z wielką radością zawsze tu powracam. Bardzo się cieszę, że zostałem zaproszony na XV – Jubileuszową edycję Forum.

Z prof. Konstantym Wileńskim, wybitnym pianistą-wirtuozem i kompozytorem, rozmawiała Zofia Stopińska 5 lutego 2020 roku w Sanoku.

Filharmonia Podkarpacka zaprasza

            Niedawno rozpoczął się nowy rok kalendarzowy i jednocześnie minęła połowa sezonu koncertowego w Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie. Aby przypomnieć najważniejsze wydarzenia pierwszej części sezonu i dowiedzieć się, co czeka nas w drugiej, poprosiłam o rozmowę dyrektorkę tej placówki - panią prof. Martę Wierzbieniec.

           Dla Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej oraz dla wszystkich pozostałych pracowników Filharmonii pierwsza część sezonu była bardzo pracowita.
           - To prawda, za nami pierwsza część wyjątkowego sezonu artystycznego 2019/2020. Wyjątkowego z wielu powodów. Po pierwsze to jest 65. sezon artystyczny Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej. Orkiestra świętuje swój jubileusz bardzo pracowicie, ponieważ ten sezon zaczęliśmy wielkimi wyzwaniami i zadaniami.
            We wrześniu Orkiestra towarzyszyła pianistom - uczestnikom III etapu, a później laureatom I Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki, który zorganizowany był przez Instytut Muzyki i Tańca w Warszawie, a odbył się w Filharmonii Podkarpackiej w Rzeszowie.
To dla nas wielki zaszczyt, że mogliśmy współorganizować tak ważne wydarzenie o międzynarodowym zasięgu i już prowadzimy rozmowy o następnej edycji Konkursu, która została zaplanowana na wrzesień 2021 roku.

           W 2019 roku obchodziliśmy 200. rocznicę urodzin patrona tego Konkursu, Stanisława Moniuszki.
           - W Filharmonii Podkarpackiej przez cały ubiegły rok promowaliśmy twórczość Moniuszki, ale także kompozytorów polskich. Koncertów z repertuarem polskich kompozytorów Filharmonia zorganizowała ponad 30. Większość wykonana została w naszej Filharmonii i na Podkarpaciu, ale były także koncerty za granicą, bo Orkiestra wystąpiła m.in. w Tbilisi w Gruzji, a wykonane została tam: Uwertura „Bajka” Stanisława Moniuszki, Mazur z opery „Straszny dwór”, Koncert skrzypcowy Henryka Wieniawskiego i utwór Wojciecha Kilara.
           Zostaliśmy także zaproszeni do wykonania koncertu w pałacu w Radziejowicach, koncert laureatów I Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej odbył się także w Filharmonii Narodowej w Warszawie.
           Organizowaliśmy także koncerty kameralne oraz dla dzieci i młodzieży.
Bardzo się cieszę, że nasze propozycje spotykały się z bardzo dobrym odbiorem publiczności, za co bardzo Państwu dziękuje.

           Proszę nam powiedzieć, co przygotowujecie na drugą część sezonu.
           - W 2020 roku przypada wiele rocznic i jubileuszy. Na początku wspomnę o 250. rocznicy urodzin Ludwika van Beethovena. Z tej okazji zaplanowaliśmy, że w 2020 roku wykonamy wszystkie – czyli 9 symfonii tego kompozytora. 17 stycznia wykonana została I Symfonia, 21 lutego zapraszam na koncert, podczas którego zabrzmi II Symfonia, a w kolejnych miesiącach następne. VI Symfonię Beethovena usłyszymy w czerwcu na zakończenie sezonu, w październiku zabrzmi VII, a IX Symfonią zakończymy rok kalendarzowy, czyli wykonana zostanie podczas ostatniego koncertu przed świętami Bożego Narodzenia.
           Oprócz wszystkich symfonii Ludwika van Beethovena, w programach naszych koncertów znajdą się także utwory kameralne tego kompozytora i Koncert skrzypcowy, który zaplanowaliśmy na inaugurację przyszłego sezonu – 9 października 2020 roku.
            W tym roku obchodzimy także 210. rocznicę urodzin Fryderyka Chopina, a jego rówieśnikiem był Robert Schumann. Ale jest też nieznany kompozytor Béla Keler, który urodził się w Bardejovie na Słowacji (można powiedzieć, że zupełnie po sąsiedzku), dokładnie 200 lat temu. Był rok młodszy od Moniuszki, całe życie spędził poza miejscem urodzenia, przebywał głównie w Wiedniu, ale też prawdopodobnie we Lwowie i być może był także w Przemyślu. Jego utwory zaplanowaliśmy wykonać jesienią właśnie w Bardejovie, ale także po wakacjach będą je Państwo mogli usłyszeć u nas.
            To nie koniec rocznic. 150 lat temu urodził się Jean Sibelius, stąd Koncert skrzypcowy tego kompozytora wykona w marcu Anna Gutowska – Rzeszowianka, a 120 lat temu urodził się amerykański kompozytor Aaron Copland i też będzie okazja usłyszeć muzykę, która wyszła spod pióra tego twórcy.
            310 lat temu w Puławach urodził się Franciszek Lessel, stąd Koncert fortepianowy C-dur tego kompozytora zabrzmi w marcu, natomiast 230 lat temu urodził się Karol Lipiński, a usłyszymy dzieła tego kompozytora podczas Muzycznego Festiwalu w Łańcucie.

            W tym sezonie występowali i wystąpią sławni, gorąco oklaskiwani na świecie soliści i dyrygenci – wymienię chociażby tylko takie nazwiska, jak: Mirosław Jacek Błaszczyk, Agata Szymczewska, Iwona Hossa, Ewa Wolak, Jíři Petrdlik, Adam Wodnicki czy Ewa Biegas, ale nie brakuje także młodych artystów.
            - Scena koncertowa musi być otwarta zarówno dla tych znanych, uznanych i często goszczących w naszej Filharmonii solistów i dyrygentów, jak i młodych talentów, a większość to osoby, które nie miały okazji u nas wystąpić, ale są to artyści mający już spore osiągnięcia na polu muzyki. Wspomnę, że w styczniu gorąco oklaskiwani byli dyrygent Miłosz Kula i pianista Szczepan Kończal.

            Kilkakrotnie pojawia się także nazwisko młodego artysty Bartosza Staniszewskiego, który jest dyrygentem-rezydentem. Na czym polega jego współpraca z Filharmonią Podkarpacką?
            - Bierzemy udział w projekcie, który prowadzi Instytut Muzyki i Tańca. Otrzymaliśmy specjalne, dodatkowe środki na ten program dyrygent-rezydent.
Pan Bartosz Staniszewski niedawno ukończył studia dyrygenckie w Akademii Muzycznej w Krakowie w klasie prof. Jacka Rafała Delekty i aplikował o to, by móc u nas być właśnie dyrygentem-rezydentem. Jego obowiązkiem jest asystowanie innym dyrygentom w przygotowaniu wybranych koncertów oraz samodzielne poprowadzenie kilku koncertów. Między innymi poprowadzi koncert abonamentowy 3 kwietnia i 29 kwietnia dyrygował będzie koncertem dla dzieci i młodzieży.

           Chcę jeszcze zwrócić uwagę, że w tym sezonie czekają nas koncerty, na które z wielkim wyprzedzeniem trzeba będzie kupować bilety. Mam tu na myśli zaplanowany na 21 lutego koncert z okazji 210. rocznicy urodzin Fryderyka Chopina z udziałem Ingolfa Wundera oraz 28 lutego wystąpi Bomsori Kim, ulubienica publiczności i zdobywczyni II nagrody na XV Międzynarodowym Konkursie Skrzypcowym im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu.
           - To są nazwiska, które przyciągają tłumy słuchaczy, ale nie tylko, bo ogromne zainteresowanie jest też muzyką amerykańską, która zabrzmi u nas na początku kalendarzowej wiosny. Będą Państwo mogli posłuchać utworów Mozarta, Haydna czy Schumanna. Zaplanowaliśmy koncerty z udziałem orkiestry przygotowane specjalnie dla dzieci i młodzieży, na które zapraszamy serdecznie naszych najmłodszych melomanów. Rozwijamy także intensywnie prowadzenie audycji umuzykalniających w szkołach i przedszkolach. Będą koncerty z okazji wielkich, szczególnie dla nas, Polaków, rocznic przypadających w tym roku – 100. rocznicy urodzin i 15. rocznicy śmierci Jana Pawła II. Specjalny koncert odbędzie się 15 maja w Filharmonii Podkarpackiej, ale z tej też okazji Orkiestra wystąpi w Portugalii. Wspólnie z tamtejszym chórem i solistami wykonane zostanie Requiem W. A. Mozarta na początku kwietnia tego roku.
           W drugiej połowie sezonu wykonywane będą w większości utwory, które rozbrzmiewały już na tej scenie i publiczność ciągle chętnie przychodzi na takie koncerty, ale będą też dzieła, które będą mieć tu swoje prawykonanie. Na zakończenie sezonu wykonane zostanie „Te Deum” Piotra Mossa. Jest to dzieło, które kompozytor napisał specjalnie dla Filharmonii Podkarpackiej. Wtedy także podsumujemy 65 lat działalności Orkiestry. Oprócz „Te Deum” Piotra Mossa wykonana zostanie VI Symfonia F-dur Ludwika van Beethovena. Ten koncert poprowadzi Massimiliano Caldi, główny dyrygent Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej.
            Zapraszamy serdecznie, spotykajmy się w Filharmonii Podkarpackiej. Chcemy się podzielić sztuką muzyczną i życzymy Państwu niezapomnianych wrażeń i artystycznych wzruszeń.

Z prof. Martą Wierzbieniec, Dyrektorem Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie rozmawiała Zofia Stopińska 27 stycznia 2020 roku.

Z dyr. Januszem Ostrowskim o Międzynarodowym Forum Pianistycznym "Bieszczady bez granic..."

           Z panem Januszem Ostrowskim, dyrektorem Międzynarodowego Forum Pianistycznego „Bieszczady bez granic...” , rozmawiamy o zbliżającej się jubileuszowej, bo XV edycji tego projektu, organizowanego przez Podkarpacką Fundację Rozwoju Kultury w Sanoku.
Tegoroczne Forum rozpocznie się 2 lutego uroczystym koncertem w Sanockim Domu Kultury.
Zanim powie Pan, jak przebiegać będzie tegoroczne forum, proszę opowiedzieć o pierwszych edycjach Forum, ponieważ nie były to na początku imprezy o zasięgu międzynarodowym.
          - To prawda, zaczęło się od małych warsztatów dla 50 osób. Uczestnikami byli pianiści – nauczyciele i uczniowie klasy fortepianu Państwowej Szkoły Muzycznej I i II stopnia im. Wandy Kossakowej w Sanoku. Wyjechaliśmy z Sanoka w Bieszczady i nasza bazę stanowiły Ustrzyki Dolne i Olszanica. Pragnęliśmy naszych uczniów zainspirować do czegoś ważniejszego, niż uczenie się z obowiązku, po to, aby zdać egzamin, ale aby gra na fortepianie stała się ich pasją.
           To wydarzenie było dla uczniów i nauczycieli organizujących te warsztaty na tyle inspirujące i ważne, że postanowiliśmy zrobić coś więcej i zaprosić do udziału w następnych edycjach znanych pianistów i pedagogów, którzy zainspirują nas jeszcze bardziej do pracy i wskażą, w jaki sposób osiągać jeszcze lepsze efekty.
           Udało nam się zaprosić Rodzinę pianistów – Tatianę Szebanową, Jarosława Drzewieckiego i Stanisława Drzewieckiego. Dzięki życzliwości i chęci współpracy z nami Tatiany Szebanowej i Jarosława Drzewieckiego otworzyły nam się podwoje wielkiego świata pianistycznego.
           Od tego czasu już razem zaczęliśmy budować to wielkie wydarzenie i druga edycja odbyła się już pod nazwą Forum pianistyczne i uczestniczyło w nim już ponad 100 osób. Na każde kolejne Forum przyjeżdżało coraz więcej uczestników i ta ilość chętnych ciągle rośnie. To jest bardzo miłe.

           Mieszkańcy Sanoka i przebywający w mieście w czasie trwania Forum turyści zainteresowani są przede wszystkim koncertami, które odbywają się ramach tej imprezy. Występują zarówno mistrzowie, jak i uczestnicy.
           - Tych koncertów jest bardzo dużo, ponieważ tylko w Sanockim Domu Kultury odbędzie się sześć koncertów, w Sali koncertowej Szkoły Muzycznej w Sanoku odbędzie się dwanaście koncertów, które są dostępne dla wszystkich i wstęp jest wolny. W czasie trwania Forum odbędą się jeszcze koncerty w ośmiu miejscowościach. Tych koncertów jest bardzo dużo.

          Czy w czasie trwania tegorocznej edycji Forum będziecie w jakiś sposób podkreślać 15 lat działalności?
          - Będzie sporo wydarzeń, które podkreślać będą 15 lat naszej pracy. Jednym z przykładów jest inauguracja Forum, ponieważ Pavel Dombrovsky, który wystąpi jako solista, kiedyś przyjeżdżał do nas jako uczestnik, później jako laureat nagrody „Złoty Parnas”, a na tę edycję przyjedzie jako mistrz i Laureat I nagrody Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki w Rzeszowie.Pavel Dombrovsky jest Rosjaninem i mieszka w Moskwie.
          Każdego roku staramy się, aby nasze koncerty były różnorodne i wyjątkowe. Tak też będzie podczas XV Forum.
          3 lutego (w poniedziałek) wystąpi Adam Bałdych Quartet. Lider tego zespołu to świetny skrzypek jazzowy młodego pokolenia, który w czasie 17 lat swojej kariery nagrał 20 płyt. Jest także laureatem Grand Prix i I miejsc w ponad dwudziestu różnych konkursach i festiwalach. Jego koncert w Sanoku adresowany jest przede wszystkim do miłośników muzyki jazzowej, ale nie tylko.
          Wtorkowy wieczorny koncert nadzwyczajny „Tatiana Shebanova in memoriam” nosi także podtytuł „Mistrz i uczeń”. Wykonawców tego koncertu, Mikhaila Woskriesienskiego (Rosja) i Igora Olovnikowa (Białoruś), łączy Konserwatorium Moskiewskie im. Piotra Czajkowskiego.
Obydwaj są absolwentami tego Konserwatorium, ale Igor Olovnikow był asystentem i stażystą u Mikhaila Woskriesienskiego. Tym razem wystąpią na jednej scenie w Sanoku na cześć Tatiany Shebanovej, która była „matką chrzestną” naszego Forum i zawsze o niej pamiętamy. Ten koncert poprowadzi Małgorzata Polańska z firmy DUX , która nagrała wiele płyt z Tatianą Shebanovą. Z pewnością będzie to wyjątkowy wieczór.
          Koncert, który odbędzie się w środę – 5 lutego, będzie wyjątkowy w historii wszystkich edycji. Jednym w mistrzów Forum będzie dyrygent Bogdan Olędzki, który postara się przygotować pianistów do dyrygowania utworami Mozarta, solistami będą inni utalentowani pianiści, uczestniczący w Forum.
Na zakończenie wieczoru zabrzmi Koncert A-dur KV 488 Wolfganga Amadeusza Mozarta w wykonaniu Lidii Grychtołówny, a Lwowską Orkiestrą Kameralną dyrygował będzie Bogdan Olędzki.
          W czwartek (6 lutego) odbędzie się koncert zatytułowany „Forum – Miastu”, a wystąpi Zespół Pieśni i Tańca „ŚLĄSK” im. Stanisława Hadyny. Będzie to trudne logistycznie wydarzenie, bo jest to bardzo duży zespół, a scena SDK nie jest duża.
          Podczas Gali Finałowej zabrzmią koncerty fortepianowe Mozarta i Chopina w wykonaniu uczestników Forum i Lwowskiej Orkiestry Kameralnej pod dyrekcją Igora Pylatyuka. Później nastąpi rozdanie nagród. Będą nagrody ufundowane m.in. przez Stowarzyszenie im. Ludwiga van Beethovena Elżbiety Pendereckiej, Instytut Muzyki w Tańca i wiele nagród w postaci koncertów w filharmoniach w Polsce i za granicą.

           Wykładowcami Forum są znakomici mistrzowie z Polski oraz zagranicy, ale zgłosiło się na to Forum chyba więcej pianistów z zagranicy niż z Polski.
           - Przyjadą do Sanoka uczestnicy z co najmniej 12 krajów. Między innymi z Japonii będą 3 osoby, z Litwy 5 osób, z Mołdawii 3, z Polski 39, z Rumunii 2, z Rosji 21, w Hiszpanii 1 i 22 osoby z Ukrainy.
          Natomiast oprócz znakomitych polskich wykładowców przyjadą do nas mistrzowie m.in. z Litwy, Białorusi, Ukrainy, Rosji, Francji, Japonii. Z  wykładowców, którzy przyjeżdżają do Sanoka od lat będą także w tym roku: prof. Andrzej Jasiński, prof. Jarosław Drzewiecki (przewodniczący Rady Programowej Forum), prof. Andrzej Tatarski, prof Lidia Grychtołówna, prof. Viera Nosina (Rosja), prof Eugen Indjic (USA/Francja), prof. Mikhail Woskriesienski (Rosja), prof. Urszula Bartkiewicz...
Trudno mi z pamięci wymienić wszystkich mistrzów, bo będzie ich w tym roku ponad trzydziestu.

          Młodzi pianiści przyjeżdżają doskonalić swoje umiejętności z zakresu gry, ale nie tylko, bowiem mogą zdobyć wiedzę z innych dziedzin, która pianistom jest potrzebna.
           - Codziennie są zajęcia poświęcone zdrowiu artystów, podczas których uczestnicy dowiadują się, jak ćwiczyć, jak wzmocnić mięśnie, które najczęściej pracują.
Wielką wagę przykładamy do biznesu w muzyce, bo jest to coraz ważniejsze zagadnienie. Młodzi ludzie muszą zdawać sobie sprawę z tego, że nie wystarczy tylko pięknie grać. Trzeba również posiadać umiejętności menedżerskie.
Będą także wykłady z zakresu prawa autorskiego, bo to jest także bardzo ważne dla wykonawców, którzy sami organizują sobie koncerty.

           Przybliżył nam Pan koncerty, które odbędą się w Sanockim Domu Kultury i w Państwowej Szkole Muzycznej w Sanoku. Organizujecie także koncerty w innych miastach.
          - Owszem. Pierwszy koncert odbędzie się już 31 stycznia w Stalowej Woli i ten koncert organizowany jest we współpracy z Fundacją Amadeusz.
1 lutego będziemy w Janowie i inaugurujemy obchody 380-lecia Janowa Lubelskiego;
2 lutego wystąpimy w Domu Kultury „Sokół” w Strzyżowie;
3 lutego odbędzie się koncert w Jarosławiu;
4 lutego wystąpimy ponownie w Stalowej Woli;
6 lutego odbędzie się koncert w Sali Domu Kultury SCK w Mielcu;
8 lutego gościć będziemy w Sali Zespołu Szkół Muzycznych w Kielcach;
9 lutego odbędzie się koncert w Warszawie.

           Czy nadal kontynuowany jest Konkurs „Młody Wirtuoz”?
           - Oczywiście, na ten Konkurs zgłasza się coraz więcej chętnych. W trzech grupach zgłosiło się 160 osób. Powołane zostały trzy zespoły Jury, które pracować będą pod przewodnictwem prof. Ludmiły Zakopets (I grupa), prof. Viery Nosiny (II grupa i duety) oraz prof. Andrzeja Tatarskiego (III grupa). Dodam, że będzie to już XI Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny „Młody Wirtuoz” w Sanoku.

          Znalazłam także informację o „Mistrzowskiej Szkole Pedagogiki Fortepianowej”.
          - Około 40 osób zgłosiło swój udział w zajęciach tej grupy. Są to bardzo ambitni i kreatywni nauczyciele fortepianu z całej Polski, którzy chcą nam towarzyszyć i korzystać z wartości intelektualnych.
          Po raz pierwszy odbędzie się na Forum wykład połączony z prezentacją Sylwestra Bernaciaka na temat: „Elementarz małego pianisty – 101 progresywnych ćwiczeń i utworów”.
          Również po raz pierwszy dr Agnieszka Kościelak-Nadolska z Akademii Muzycznej z Łodzi wystąpi z wykładem „Pamięć doskonała – fotograficzna czy mięśniowa”.
          Reżyser Małgorzata Polańska mówić będzie, jak ważną rolę w samodoskonaleniu pełni nagrywanie.
          Prof. Andrzej Jasiński powie o sztuce artykulacji w utworach Mozarta i Chopina.
          Wykład prof. Urszuli Bartkiewicz poświęcony będzie ozdobnikom w Suitach francuskich J. S. Bacha, a o sztuce polifonii mówić będzie prof. Viera Nosina.
          Wykład Konstantego Wileńskiego poświęcony będzie podstawom improwizacji w szkołach muzycznych I i II stopnia.

           Pewnie wielu zabiegów wymagało zgromadzenie środków na tak wielki przedsięwzięcie, bo opłaty uczestników pokrywają tylko ich pobyt i udział w zajęciach.
           - Tak naprawdę uczestnicy płacą tylko za część zajęć dlatego, że to Forum jest bardzo kosztowne, a jeśli do tego dodamy pobyt znakomitym mistrzów i koncerty z udziałem orkiestry, to kwota, której potrzebujemy, jest pokaźna.
Jeszcze nie wiemy, czy mamy środki, bo napisaliśmy projekt na ten rok do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Czekamy na oficjalne wyniki.
           Cieszę się bardzo, że wsparli nas liczni sponsorzy. Wszyscy, którzy do tej pory nas dotowali, obiecali pomoc także w tym roku, a mamy także nowych darczyńców. Wszyscy wiedzą, że Międzynarodowe Forum Pianistyczne „Bieszczady bez granic...” jest ważnym, wartościowym przedsięwzięciem i chcą wspierać jego realizację.

            Zajęcia, podobnie jak koncerty, odbywać się będą w Sanockim Domu Kultury oraz w Państwowej Szkole Muzycznej I i II stopnia w Sanoku.
            - Szkoła Muzyczna, wszystkie sale i wszystkie fortepiany są do naszej dyspozycji, tak samo swoje pomieszczenia udostępni nam Sanocki Dom Kultury.
Zapraszam serdecznie do Sanoka na koncerty XV Międzynarodowego Forum Pianistycznego „Bieszczady bez granic...”.

Z panem Januszem Ostrowskim, dyrektorem Międzynarodowego Forum Pianistycznego „Bieszczady bez granic...” , pianistą i nauczycielem fortepianu rozmawiała Zofia Stopińska 21 stycznia 2020 roku w Sanoku

Profesor Andrzej Jasiński: Fortepian jest „królem instrumentów”

          Rozmowa, której przeczytanie Państwu polecam zarejestrowana została pod koniec września 2019 roku w Rzeszowie, podczas I Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki w Rzeszowie. Bardzo się wówczas cieszyłam, że podczas prób zakwalifikowanych do finału pianistów z orkiestrą, spotkałam w Filharmonii Podkarpackiej prof. Andrzeja Jasińskiego, jednego z najwybitniejszych pedagogów fortepianu. Profesor Jasiński miał wolne przedpołudnie i przyszedł poćwiczyć, ale chętnie zgodził się na rozmowę i poświęcił mi dużo czasu.
           Urządzenia nagrywające czasami płatają różne figle i tak też było tym razem. Kilka dni później nie znalazłam rozmowy na moim „zoomie” i na nic się zdały długie poszukiwania. Trzeba się było w końcu pogodzić, że jej nie ma. Dopiero niedawno znalazłam przypadkowo zapis tej rozmowy i bardzo się ucieszyłam. Bo będzie okazja przypomnieć Konkurs w Rzeszowie, a także zapowiedzieć wielkie wydarzenie, jakim będzie z pewnością XV Międzynarodowe Forum Pianistyczne „Bieszczady bez granic...” , a które rozpocznie się w Sanoku już 2 lutego 2020 roku, zaś jednym z mistrzów będzie, podobnie jak w latach poprzednich, prof. Andrzej Jasiński.
           Myślę, że ta rozmowa zainteresuje nie tylko pianistów, ale także wielu czytelników, a rozpoczęła się oceną pianistów, którzy uczestniczyli w I Międzynarodowym Konkursie Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki w Rzeszowie, ponieważ Profesor uczestniczył w pracach Jury, które oceniało właśnie pianistów.

          Pilnie słuchałam występów konkursowych pianistów oraz zespołów kameralnych i chcę podkreślić, że dla Jury jest to bardzo trudna praca, bo całymi godzinami trzeba słuchać, porównywać (często wykonania tych samych utworów) i oceniać.
           - To wszystko prawda. Organizator, którym jest Instytut Muzyki i Tańca oraz Filharmonia Podkarpacka, która jest współorganizatorem Konkursu, bardzo dobrze go przygotowali. Z bardzo licznej grupy zgłoszonych pianistów wybrani zostali najlepsi i stąd poziom jest znakomity. Natomiast jeśli chodzi o wspomniane przez panią zjawisko, że wielokrotnie słuchany tych samych utworów i dla melomanów jest to mało ciekawe. Zapewniam, że dla nauczyciela jest to bardzo ciekawe, bo za każdym razem wykonawcy dzielą się z nami swoją wyobraźnią i swoim rozumieniem utworu.

          Muszę się przyznać, że wielu utworów, które zabrzmiały podczas dwóch etapów tego Konkursu, po prostu nie znałam, albo po raz pierwszy słuchałam ich na żywo.
          - Ja także „po cichu” się do tego przyznam (śmiech).
Jest wielu znakomitych kompozytorów i dużo utworów, że trudno dokonać wyboru i gdybym ja przygotowywał się do tego Konkursu, to miałbym wielkie trudności. W dodatku niektóre z tych utworów są bardzo trudne – opanowanie na pamięć na przykład III Sonaty Szymanowskiego jest nie lada wyzwaniem. Jeśli sięgniemy po różne wirtuozowskie opracowania Godowskiego, to czasami pianiście przydały by się cztery ręce. Ponadto Sonata Szymanowskiego jest bardzo długim utworem i podziwiam młodych pianistów, którzy podjęli się go wykonać.
          Chcę także podkreślić, że Konkurs poświęcony jest wyłącznie muzyce polskiej, która zasługuje na to, aby była grywana o wiele częściej niż do tej pory. Jestem pewien, że ten Konkurs się do tego przyczyni.

          Z pewnością, ale na owoce poczekać trzeba będzie kilka lat. Pierwsze kroki już są poczynione, bowiem uczestniczący w Konkursie młodzi muzycy nauczyli się tych utworów i mam nadzieję, że włączą je do swego repertuaru koncertowego.
           - Podczas przygotowań musieli opanować obszerny repertuar, a będą mogli wybrać to, co im będzie w danym momencie w życiu potrzebne, może to być utwór sentymentalny, liryczny lub utwór mobilizujący do wielkiej energii, albo dzieło impresjonistyczne wprowadzające słuchacza w odpowiedni nastrój do podziwiania zjawisk przyrody lub różnych kolorów... Bogactwo jest ogromne.

          Przyzna mi Pan Profesor rację, że Jurorzy mają także wielki wpływ na rangę tego Konkursu. Z Finlandii przyjechał Matti Asikainen, z Francji Philippe Giusiano, jest Rosjanka Wiera Nosina, a Japonię reprezentuje Koji Shimoda.
           - Zaproszeni zostali znakomici pedagodzy i muzycy z różnych krajów. Bardzo mnie cieszy fakt, że jurorom oceniającym pianistów przewodniczy prof. Jarosław Drzewiecki, z którym od wielu lat współpracuję niedaleko stąd bo w Sanoku, gdzie organizuje Międzynarodowe Forum Pianistyczne „Bieszczady bez granic...”. Jest to wspaniała impreza.
           Poznałem go jak był młodym pianistą, obserwowałem jego działalność koncertową, do tej pory z wielka przyjemnością słucham w jego wykonaniu etiud Chopina, bo nagrał je wszystkie.

           Sporo uczestników tego Konkursu doskonaliło swoje umiejętności podczas Forum w Sanoku między innymi pod Pana kierunkiem i podkreślają to w życiorysach.
           - Czytając życiorysy uczestników, ja jestem często wymieniany wśród ich nauczycieli. Były to sporadyczne spotkania, które miały na celu nie tyle nauczyć różnych rzeczy, ale dać impuls do lepszego ćwiczenia. Ja ostatnio często namawiam młodych adeptów do posługiwania się rozumem, bo wszystko znajduje się w mózgu: interpretacja, nastrój, technika.
           Ja już mam pewne trudności manualne, ale ciągle udaje mi się radzić z tymi utworami, które lubię grać. Jak jestem zmęczony, to siadam do fortepianu i gram na przykład utwory Mozarta, zawsze po chwili mija zmęczenie i jestem szczęśliwy. Często także gram muzykę Wojtka (Wojciecha Kilara) z „Rodziny Połanieckich”, którą kiedyś nagrałem i od razu przypominają mi się wszystkie nasze wspólne przeżycia.
          Fantastyczne wspomnienia towarzyszą mi także, kiedy słucham Sonaty Grażyny Bacewicz. W 1953 roku miałem szczęście spotkać Bacewiczówną. Byłem wtedy studentem drugiego roku Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Katowicach w klasie prof. Władysławy Markiewiczówny. Moja Pani Profesor zaprosiła Grażynę Bacewicz, abym jej zagrał Sonatę, która była jej nowym utworem.
Moje wykonanie tak się Kompozytorce spodobało, że niedługo zaprosiła mnie do Warszawy do udziału w koncercie, podczas którego prezentowane były nowe polskie utwory dla wydawców zagranicznych. Po wygranym Konkursie w Barcelonie otrzymałem piękne gratulacje od Bacewiczówny. Napisała, że gratuluje mi sukcesu i jeszcze raz dziękuje za Sonatę. Byłem bardzo uradowany. Nagrałem także tę Sonatę dla Polskiego Radia.
Po latach pracował nad tym utworem pod moim kierunkiem Krystian Zimerman.

           Może nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że aby uczyć nie wystarczy być dobrym wykonawcą. Trzeba mieć talent i kochać pracę pedagogiczną. Z każdym studentem pracuje się indywidualnie, każdy jest inny i niełatwo trafić do każdego.
           - Przyznam się, że być może zrobiłbym większą karierę jako solista, ale zawsze byłem za bardzo krytyczny w stosunku do siebie, nie zabiegałem o koncerty. Nie przywiązywałem wagi do tego, że pytano mnie dlaczego nie przyjechałem na koncerty do Związku Radzieckiego, Hiszpanii i innych krajów. Moje stwierdzenia, że nie miałem zaproszenia, przyjmowane były ze zdziwieniem i odpowiadano – w Pagarcie twierdzono, że ma Pan wszystkie terminy zajęte. Tak się zdarzyło kilka razy, ale zawsze machnąłem ręką i na tym sprawa się kończyła.
           Praca pedagogiczna pochłonęła mnie na dobre, bo jak zacząłem uczyć – w tym również mojego Zimermana, nabrałem wielkiej przyjemności w uczeniu. Zdarzało się często, że zastępowałem moją żonę, która uczyła fortepianu w szkole I stopnia, a musiała zajmować się wychowaniem naszych dzieci i też chętnie to robiłem. Wiedziałem, że nie wszyscy zostaną zawodowymi pianistami, ale byłem przekonany, że dzięki muzyce ich życie będzie bogatsze i będą rozumieli potrzeby duchowe innych ludzi.

           Wymienił Pan Profesor tylko jednego swojego wychowanka, Krystiana Zimermana, który jest najlepszym pianistą na świecie, ale przecież należałoby powiedzieć o innych znakomitych pianistach, którzy studiowali w Pana klasie.                                                                                                                                               - Mam ogromną satysfakcję, że Katedra fortepianu w Akademii Muzycznej w Katowicach ma znakomity poziom i tak się złożyło, że większość którzy tam uczą byli moimi studentami. Oprócz tego nagrywają płyty i prowadzą działalność koncertową.
           Niedawno, przy okazji mojego jubileuszu, podziękowałem im za obecność i szczerze powiedziałem, że teraz uczyłbym ich lepiej, bo mam o wiele większe doświadczenie, ale nauczyłem wszystkich jednego, że całe życie muszą się sami uczyć stawiając sobie pytania, bo ci, którzy twierdzą, że już się nauczyli – zatrzymują się, albo się cofają.
            Wybitny polski skrzypek i pedagog, prof. Tadeusz Wroński powiedział kiedyś, że to jest droga do ideału, która nigdy się nie kończy, a najmniejszy kroczek uszczęśliwia.
Jestem bardzo zadowolony, że wszyscy moi wychowankowie są przekonani, że tak jest.

           Kilka lat temu spotkaliśmy się w Zespole Szkół Muzycznych nr 2 w Rzeszowie i nigdy nie zapomnę tego spotkania, ponieważ po całym dniu wytężonej pracy, na zakończenie spotkania z młodzieżą i nauczycielami, zasiadł Pan przy fortepianie i porywająco zagrał Pan dla wszystkich uczestników.
           - Między innymi w ten sposób uczę młodych adeptów i nauczycieli, że jednak pedagog musi bez przerwy coś pokazywać na lekcji i jego gra całego utworu albo fragmentu powinna być perfekcyjna. To jest bardzo ważny element edukacji.
           Chętnie grywam utwory, których nauczyłem się jak miałem 12 lat – m.in. Poloneza cis-moll, kilka mazurków Fryderyka Chopina, także Etiudę Bolesława Woytowicza, której nauczyłem się troszkę później i inne utwory wykonywane przeze mnie w wieku kilkunastu lat.
           Wspomnę także, że poznałem Bolesława Wojtowicza i utrzymywałem z nim kontakty. Trochę później poznałem i zaprzyjaźniłem się z Wojciechem Kilarem oraz Henrykiem Mikołajem Góreckim.

           Wielki wpływ Pana na rozwój pedagogiki był i jest doceniany. Otrzymał Pan wiele wyróżnień i nagród m. in. Złoty Medal „Zasłużony Kulturze – Gloria Artis” , Medal Komisji Edukacji Narodowej oraz Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski. Niedawno odbyła się uroczysta sesja Rady Miasta Katowice, podczas której nadano Panu tytuł honorowego obywatela miasta.
           - To bardzo ważne dla mnie wyróżnienie, tym bardziej, że w uzasadnieniu między innymi podkreślono iż przyczyniłem się do tego, że Katowice stały się miastem muzyki na skalę międzynarodową. Jestem z tego dumny. Dwa miesiące wcześniej otrzymałem nagrodę Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w dziedzinie Edukacja Artystyczna.
           Oprócz Filharmonii Śląskiej, czy wspaniałej siedziby Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia W Katowicach, wiele się dzieje także w mniejszych salach koncertowych, gdzie bilety są tanie.
           Najlepszym przykładem jest „Silesia”, która organizuje znakomite koncerty dla różnych grup wiekowych. Często tam gram również dla dzieci i mam wielką przyjemność, że daję im coś, co pozostanie im na całe życie. Mam liczne dowody na to, że tak jest – podam tylko jeden. Niedawno kupowałem leki w aptece i obsługująca mnie Pani wspominała: „Pamiętam jak Pan Profesor przyjeżdżał do naszej szkoły i występował Pan z towarzyszeniem muzyków z Filharmonii. Dzięki tym koncertom do tej pory interesuję się muzyką”. Dla mnie to jest także wielka nagroda.

            Wracając do Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki w Rzeszowie – myślę, że wyjedzie Pan stąd z dobrymi wrażeniami i potwierdzi Pan, że jest to dobre miejsce dla tego Konkursu.
            - Bardzo dobre miejsce. Przede wszystkim zauważyłem znakomitą akustykę dla fortepianu, a podkreślić należy, że fortepiany były bardzo dobrze zintonowane, wystrojone, ustawione itd. W każdej dynamice dźwięki są czytelne w dowolnym miejscu sali.
            Warunki są świetne – piękna sala, organizacja doskonała, zachwyca także miasto. Spacerując po centrum i rynku można podziwiać nowoczesność i jednocześnie tradycję, która dużo mówi o naszej polskości i historii.

            Ten Konkurs ma także przywrócić do repertuarów koncertowych dzieła polskich kompozytorów, które z różnych powodów zostały zapomniane. Część polskich kompozytorów działała i tworzyła za granicą. Tam też pozostały ich dzieła.
            - To były czasy rozbiorów, powstań, wojen, komunizmu, zamkniętych granic. To wszystko sprawiło, że znakomite dzieła nie mogły być wykonywane na estradach koncertowych w ojczyźnie i na świecie. Teraz może na nich zagoszczą.

           Następna edycja Konkursu w Rzeszowie odbędzie się za dwa lata, ale wcześniej, bo już na początku lutego 2020 roku spotkamy się w Sanoku na XV Międzynarodowym Forum Pianistycznym „Bieszczady bez granic...”.
           - Już mam zaplanowany pobyt w Sanoku, gdzie będę młodym adeptom przybliżał tajniki gry na fortepianie. Fortepian jest „królem instrumentów”, a grający pianista jest wszystkim: „smyczkowcem”, który wie kiedy grać smyczkiem na dół, a kiedy do góry, „dęciakiem”, który wie jak odpowiednio zaatakować dźwięk i przede wszystkim śpiewakiem. Artur Rubinstein mówił: „ Jak jestem na estradzie, to wydaje mi się, że jestem największym śpiewakiem na świecie”.
           Pianista także jest tancerzem, dyrygentem, mimem – wszystkim. Ten instrument inspiruje do wszystkiego i to, że ma młotki, które stukają wcale mu nie przeszkadza, bo pomiędzy dźwiękami się wszystko odbywa.
           Kiedyś mówiono o Vladimirze Horowitzu - „mistrz, który potrafi zrobić crescendo na jednym dźwięku”. To nie było prawdą, ale grał tak sugestywnie, że słuchaczom wydawało się, że tak było.
           Fortepian do tego mobilizuje. Niech żyje fortepian!

Z prof. Andrzejem Jasińskim, najwybitniejszym pedagogiem fortepianu rozmawiała Zofia Stopińska.

Renata Johnson-Wojtowicz: "Marzenia się spełniają"

           Z panią Renatą Johnson-Wojtowicz, znakomitą sopranistką związaną z Podkarpaciem, spotykamy się w grudniowe przedpołudnie 2019 roku. Zabrałam na to spotkanie nowiuteńką płytę artystki zatytułowaną „Ah! Mia Vita!”. Chcę podkreślić, że ostatnio bardzo często sięgam po ten krążek i wkładam go do odtwarzacza, i niezmiennie wszystkie utwory bardzo mi się podobają. Proszę opowiedzieć, jak powstał ten krążek? Zaczęło się od marzeń?
          - Dokładnie tak było. Od paru lat marzyłam, żeby wydać swoją solową płytę, na której znajdą się moje ukochane utwory operowe, które darzę największym sentymentem, i wreszcie udało mi się to zrobić. Wielką mobilizacją była wspaniała publiczność, która po koncertach najczęściej pytała; „Czy możemy dostać jakieś Pani nagrania?”. Nie miałam swojej płyty i zawsze powtarzałam sobie, że w końcu muszę to zmienić.
           Ograniczały mnie także trochę: praca w dwóch szkołach muzycznych na wydziałach wokalnych oraz różne koncerty i wyjazdy. Nie miałam czasu zająć się tym projektem, gdyż zrealizowanie go wymaga dużo czasu i poświęceń. Trzeba się skupić przede wszystkim na swoim rozwoju wokalnym, na pracy nad wybranym repertuarem. Nie potrafiłam tego zrobić, ucząc w dwóch szkołach, ponieważ prowadzone zajęcia wokalne indywidualnie z każdym uczniem są bardzo wymagające - muszę uczestniczyć czynnie, śpiewać z uczniami, przygotowywać ich do egzaminów, koncertów, konkursów. Realizację swoich marzeń rozpoczęłam będąc w ciąży. Przebywając już na zwolnieniu z tego powodu, zaczęłam myśleć o tym projekcie. Jestem pod stałą opieką wokalną prof. Dariusza Grabowskiego i wspólnie ustaliliśmy repertuar oraz skupiliśmy się nad przygotowaniem do nagrań. Od momentu wybrania repertuaru do ukazania się płyty dokładnie minęły dwa lata.
          W tym czasie powstały nagrania instrumentalne zrealizowane z Orkiestrą Filharmonii Lwowskiej. Pojechałam je realizować do Lwowa w zeszłym roku w sierpniu, z trzymiesięcznym synkiem. Mieliśmy na to dwa dni - wynajętą salę, muzyków i dyrygenta, dlatego pracowaliśmy w wielkim skupieniu, aby w tym czasie nagrać cały materiał. Później moi reżyserzy dźwięku pracowali nad tymi nagraniami, aby przygotować je do nagrań z głosem. Od stycznia do maja nagrywałam partie wokalne w studiu w Przemyślu. W tym czasie powstały także wszelkie materiały potrzebne do wydania płyty. Kiedy wydawnictwo DUX otrzymało już nagrania, zdjęcia, teksty, to jeszcze trochę czasu zajęło opracowanie ich i ostatecznie w listopadzie tego roku ukazał się mój debiutancki album.

           Płyta jest pięknie wydana i z wielką przyjemnością sięga się po takie wydawnictwa, zawierające, oprócz dobrych nagrań, ciekawe teksty i artystyczne zdjęcia. To wszystko wiąże się z dużymi kosztami i dobrze się złożyło, że otrzymała Pani Stypendium Twórcze Miasta Przemyśla, które w 2018 roku przyznał Pani Prezydent Miasta Przemyśla.
           - Tak, bardzo ważne było, że Prezydent i powołana komisja przyznali mi stypendium twórcze na ten projekt. Jest to dla mnie ogromne wyróżnienie, gdyż Prezydent Miasta Przemyśla objął również patronat honorowy nad tym projektem. Płyta idzie w świat i promuje miasto Przemyśl, z którym jestem bardzo związana. Cieszę się, że zostałam stypendystką, bo pomogło mi to finansowo, chociaż nie ukrywam, że na końcowym etapie realizacji albumu pojawiły się dość duże i nieprzewidziane przeze mnie wcześniej koszty, ale na szczęście udało mi się pozyskać sponsora, który mnie wspomógł i dzięki temu mogłam wydać album w takiej formie, w jakiej sobie to wymarzyłam.

          Powiedzmy także o zawartości krążka. Według mnie zestawienie utworów jest kompozycją.
          - Rzeczywiście, długo zastanawialiśmy się nad tym z prof. Dariuszem Grabowskim, a czasem nawet spieraliśmy się. W sumie zostało nagranych trzynaście utworów, a dwa finalnie nie znalazły się na krążku. Płyta powstała na przestrzeni dwóch lat, a dwa lata dla rozwoju wokalnego artystki to mnóstwo czasu. Dlatego te pominięte utwory nie są odpowiednio dobrane do mojego głosu na obecnym etapie mojego rozwoju wokalnego i myślę, że to była dobra decyzja, aby ich nie umieszczać na płycie.
           Chcę, aby po mój album sięgnąć mogli wszyscy słuchacze i dlatego znajdują się na tym krążku arie operowe, utwór z musicalu „Nędznicy”, pieśń Dvořáka, a także dwa utwory operetkowe. Tak jak zostało to napisane w omówieniu repertuaru płyty - zwieńczeniem przyjaźni nawiązanej z czasie studiów z moimi dwiema wspaniałymi koleżankami, z którymi utrzymuję kontakt do dzisiaj, są dwa duety, do których „mam słabość”.
          W czasie studiów debiutowałam w roli Hrabiny w „Weselu Figara” Wolfganga Amadeusza Mozarta i stąd Sull’ aria „Che soave zefiretto...”. Ja śpiewam partie Hrabiny, a Magdalena Dobrowolska partie Zuzanny – to było moje pierwsze marzenie, które udało się spełnić.
Drugie to „Duet kwiatów” – „Flower Duet” z opery „Lakme” Léo Delibes’a. Ten bardzo znany i lubiany przez publiczność duet nagrałam z Aleksandrą Kalicką, śpiewającą głosem mezzosopranowym.

           Płyta rozpoczyna się cudowną pieśnią „Když mne stará matka zpívat učivala” op. 55 nr 4 Antonína Dvořáka z cyklu „Cigánské melodie” i jest jeszcze przepiękna aria Rusałki „Měsičku na nebi hlubokém” - od razu widać, że uwielbia Pani Antonína Dvořáka.
           - Owszem, do Dvořáka mam słabość, ale tak samo już dawno skradł moje serce Giacomo Puccini i uwielbiam śpiewać jego utwory, chociaż jest bardzo wymagającym kompozytorem, i jego utwory są bardzo trudne, ale myślę, że jakoś podołałam.

           Ja nawet zaryzykuje stwierdzenie, że dobrze się Pani czuje, śpiewając Pucciniego. Już dawno nie słyszałam tak pięknie wykonanej arii Lauretty „O mio babbino caro” z opery „Gianni Schicchi”.
           - Cieszę się, że się pani podoba. To jest utwór bardzo bliski mojemu sercu i często go wykonuję.
Na płycie jest jeszcze fragment z ostatniego dzieła operowego mistrza Pucciniego, aria Magdy de Civry „Chi il bel sogno do Doiretta” z opery „Jaskółka”.

           Z wielkim wyczuciem towarzyszyła Pani Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Lwowskiej, którą dyrygował Serhij Chorowec.
           - Bardzo się cieszę, że udało mi się zaprosić ten zespół do nagrań. Jest to jedna z najlepszych orkiestr symfonicznych Ukrainy. Jak już mówiłam, ci znakomici muzycy w ciągu dwóch dni nagrali tak wymagający repertuar. Pragnę podkreślić, że dyrygent Serhij Chorowec jest znakomitym muzykiem i doskonale poprowadził orkiestrę. Ten Artysta ma ogromne doświadczenie w pracy z wokalistami, bo przecież ja nie śpiewałam w czasie tych nagrań, a on doskonale czuł wszystkie frazy, wiedział, kiedy zwolnić, kiedy przyśpieszyć. Jego sugestie także wiele wzniosły w moje interpretacje i to jego ogromne doświadczenie bardzo mi pomogło.

           Po ukazaniu się płyty odbyło się już kilka koncertów z Pani udziałem, podczas których wykonywała Pani z towarzyszeniem fortepianu niektóre utwory znajdujące się na krążku, ale przed nami wielki koncert w Sali Zamku Kazimierzowskiego w Przemyślu i jak czytałam na stronie wytwórni fonograficznej DUX, która wydała ten album, będzie to oficjalna promocja płyty, podczas której towarzyszyć będzie Pani orkiestra.
           - Tak, jestem promowana również przez moje wydawnictwo. Będzie to dla mnie bardzo ważne wydarzenie, ponieważ moim marzeniem było ruszyć z trasą koncertową, promującą album, właśnie z rodzinnego Przemyśla i udało mi się to zorganizować dzięki przychylności Prezydenta Miasta Przemyśla oraz pani Renaty Nowakowskiej – Dyrektor Przemyskiego Centrum Kultury i Nauki ZAMEK, dzięki której mam możliwość częściej występować przed przemyską publicznością.
           Koncert odbędzie się kilka tygodni po ukazaniu się albumu, ale myślę, że nawet działa to na naszą korzyść, gdyż okres sylwestrowo-noworoczny jest specyficznym czasem, podczas którego odbywają się koncerty galowe i przychodzi więcej publiczności.
           Zaprosiłam do tego koncertu pana Vasyla Ponajdę, zaprzyjaźnionego tenora z Ukrainy, niestety, obowiązki zawodowe nie pozwolą na udział moim przyjaciółkom, ponieważ Aleksandra Kalicka związana jest z Filharmonią Krakowską, a Magdalena Dobrowolska pracuje w Filharmonii Narodowej i od dawna w tym czasie mają zaplanowane koncerty w macierzystych Filharmoniach.
           Jak już wspomniałam, zaprosiłam Vasyla, mojego wieloletniego przyjaciela i jestem przekonana, że publiczność będzie usatysfakcjonowana repertuarem, jaki dla Państwa przygotowujemy. Zaplanowaliśmy kilka pięknych duetów, Vasyl zaśpiewa znane arie tenorowe, które na pewno porwą publiczność, a ja wykonam kilka pozycji z mojego debiutanckiego albumu, ale nie tylko...

           Ten koncert odbędzie się 10 stycznia w Sali Zamku Kazimierzowskiego w Przemyślu z towarzyszeniem Orkiestry, z którą album został nagrany. Później prawie natychmiast rusza Pani dalej.
           - Tak, ruszam dalej, bo w następnym dniu mam już próbę generalną w Rybniku do trzeciej edycji Festiwalu Operetki Śląskiej. Tam muszę się stawić już w południe na generalnej próbie z orkiestrą, ponieważ 12 stycznia mam ogromny zaszczyt śpiewać na inauguracji tego Festiwalu. Śpiewam ze znakomitymi wykonawcami, wśród których znajdą się: Katarzyna Oleś-Blacha, Sylwester Targosz-Szalonek i Tomasz Mazur, zaś Orkiestrą Filharmonii Rybnickiej im. Braci Szafranków dyrygował będzie Krzysztof Dziewięcki.

           Koncertów promujących album „Ah! Mia vita!” jest zaplanowanych więcej i podczas nich można będzie stać się szczęśliwym posiadaczem płyty, ale jest ona dostępna także w dobrych sklepach z muzyką klasyczną.
           Można mówić, że należy Pani do grona młodych śpiewaczek, chociaż występuje Pani na scenach już dość długo, ponieważ rozpoczęła Pani działalność artystyczną będąc studentką.
            - Tak, byłam na drugim roku studiów, kiedy tworzył się chór przy Operze Śląskiej. Namówiłam wówczas koleżankę (notabene Aleksandrę Kalicką) do udziału w przesłuchaniach, i miałyśmy szczęście, bo zostałyśmy przyjęte do tego chóru.
           To były pierwsze momenty, kiedy mogłam zarabiać pieniądze, śpiewając. Zaczęły się wyjazdy z Operą Śląską z koncertami i spektaklami operowymi w kraju i za granicą. Jeżdżąc z nimi w czasie wakacji, byłam w stanie zarobić na studia i to wsparcie finansowe było bardzo ważne, ale jeszcze ważniejsze było wielkie doświadczenie, jakie tam zdobyłam. Występowaliśmy pod batutami wielu znakomitych dyrygentów, z wieloma wspaniałymi solistami. Bardzo dużo się nauczyłam, łącząc pracę w Operze Śląskiej i studia na Wydziale Wokalno-Aktorskim Akademii Muzycznej w Katowicach.
W sumie przez siedem lat pracowałam w Operze Śląskiej.

          Po ukończeniu studiów otrzymała Pani dylom magistra sztuki wokalnej i już można było cały czas poświęcić na pracę zawodową. To wcale nie oznacza, że już zakończyła się praca nad rozwojem, że można już pracować samodzielnie, nie prosząc o rady mistrza.
           - Jestem doskonałym przykładem, że tak jest. Studia kończy się zazwyczaj w wieku 24 lat, a dla śpiewaczki operowej jest to tak naprawdę początek jej rozwoju wokalnego. Przez kolejne lata głos się kształtuje i to jest bardzo ważny czas. Jak wiele śpiewaczek dużo sama pracuję nad głosem i sama potrafię wychwycić różne niedoskonałości, ale zawsze udaję się do kogoś, kto mnie posłucha, inaczej spojrzy na pewne rzeczy. Od lat jestem pod stałą opieką prof. Dariusza Grabowskiego. Mieszkając w Katowicach i już pracując, miałam możliwość uczyć się także u pani Jolanty Żmurko – świetnej pani pedagog, wybitnej śpiewaczki i wspaniałej kobiety. O jej wielkich umiejętnościach najlepiej świadczy fakt, jak wspaniale ukształtowała swoją córkę – światowej sławy śpiewaczkę Aleksandrę Kurzak.
Natomiast od około 7 lat znajduję się pod opieką wokalną prof. Grabowskiego. Zazwyczaj spotykamy się w Krakowie i pracujemy. Ostatnio nawet Profesor stwierdził, że w tym momencie wybrałby już dla mnie nieco inny repertuar na płytę.

           Pani głos podąża w stronę Pucciniego i innych twórców piszących bardzo wymagające partie sopranowe.
           - To prawda, Profesor ma dla mnie wizję, z której bardzo się cieszę i nie mogę się doczekać jej realizowania - zaczniemy pracę nad bardziej wymagającymi oper Mozarta czy ariami Verdiego. Moim marzeniem jest tytułowa partia z opery „Tosca” Giacomo Pucciniego, ale na razie Profesor grozi mi palcem, twierdząc, że jeszcze mam czas. Ja uwielbiam tę operę, jej muzykę i postać Tosci. Może za parę lat dane mi będzie zaśpiewać jej partię i spełnię swoje kolejne marzenie.
Kiedyś w sferze marzeń było wydanie albumu, a teraz siedząc z panią, trzymam debiutancką płytę. Trzeba marzyć dalej.

           Głos jest najpiękniejszym instrumentem, ale wymaga specjalnej troski. Aby pięknie i świeżo brzmiał, trzeba o niego dbać i czasem mu dać odpocząć, a wszystko wskazuje na to, że w tym roku mało będzie na to czasu.
           - Dokładnie tak jest, jak pani mówi. Zbieram siły na styczeń i kolejne miesiące. Koncerty wymagają siły, przygotowania utworów, ale robię to wszystko, nie forsując się. Święta spędziłam oczywiście z rodziną i nie obeszło się bez śpiewania kolęd. Córka trzeci rok uczy się gry na skrzypcach i przygotowała kilka kolęd. Przypomniały mi się czasy, kiedy ja byłam dzieckiem i uczyłam się grać na gitarze. Kolędowaliśmy wtedy wspólnie przy gitarze. Teraz córka grała na skrzypcach, a ja usiadłam przy pianinie i śpiewaliśmy.
            W sylwestrowy wieczór żadne bale nie wchodzą w grę, bo to jest mój czas na reset, na przygotowanie się do czekających mnie koncertów. Zdarzało się ostatnio, że czułam zmęczenie głosu i wtedy zwykle podejmowałam decyzję: co najmniej przez pięć dni nie będę sięgać po nuty, nie będę nic śpiewać. Zazwyczaj mijał jeden dzień, mijał drugi, ale trzeciego już czułam potrzebę, żeby usiąść przy pianinie otworzyć nuty i coś pośpiewać.

           Okazało się jednak, że piękny, rodzinny Przemyśl jest Pani miejscem na Ziemi, do którego wraca Pani z koncertowych podróży.
          - Moje serce jest w Przemyślu, moja rodzina, moi bliscy. Czuję, że w Przemyślu jest moje miejsce i dlatego wybudowaliśmy z mężem, dom do którego się właśnie wprowadzamy.
Kiedyś miałam obawy, że mieszkając z dala od wielkich aglomeracji będę miała pewne ograniczenia związane z pracą i koncertowaniem. Teraz już wiem, że nie jest to żaden problem – odpowiednia organizacja, dobre połączenia i logistyka sprawiają, że mogę wykonywać pracę, którą kocham i mieszkać w małym, uroczym, podkarpackim mieście.
Jestem spokojna, że dzieci są pod dobrą opieką, gdy wyjeżdżam, bo babcie są wspaniałe, a mąż zawsze mnie wspiera. Odległości nie są żadną przeszkodą, a kiedy wracam do Przemyśla, czuję, że mam ostoję, spokój, że tu jest moje miejsce. Zawsze wracam z radością do domu, dzieci i męża.

           Czy wydanie płyty coś zmieni w Pani działalności artystycznej?
           - Płyta ukazała się kilka tygodni temu, ale już pojawiły się różne nowe propozycje i mam nadzieję na dalsze. Więcej na ten temat będę mogła powiedzieć za pól roku, może za rok. Liczę, że czeka mnie wiele ciekawych wydarzeń.

            Mam nadzieję, że będzie okazja przynajmniej w kilku koncertach z Pani udziałem uczestniczyć, a o tych, które odbywać się będą daleko, informować odwiedzających portal Klasyka na Podkarpaciu i stronę na Facebooku.
           - Będzie mi bardzo miło, a na razie zapraszam serdecznie 10 stycznia do Zamku Kazimierzowskiego w Przemyślu na koncert promujący moją debiutancką płytę „Ah! Mia vita”.

Z Renatą Johnson-Wojtowicz, świetną sopranistką młodego pokolenia rozmawiała Zofia Stopińska 27 grudnia 2019 roku.

Ten rok wyjątkowo obfituje we wspólne koncerty

           Miło mi zaprosić Państwa na spotkanie z głównymi bohaterami koncertu, który odbył się 13 grudnia 2019 r. w Filharmonii Podkarpackiej – znakomitą skrzypaczką Kamilą Wąsik-Janiak oraz dyrygentem i kompozytorem Rafałem Janiakiem.
           Wcześniej kilka zdań o tym wieczorze, który rzeszowscy melomani z pewnością na długo zapamiętają.
Wieczór rozpoczęła „Mała Suita” Witolda Lutosławskiego. To dzieło zawsze przyjmowane jest z aplauzem przez naszych melomanów, bo jest to świetna kompozycja zainspirowana melodiami ludowymi Podkarpacia. Bardzo ciekawą interpretację utworu zaproponował dyrygujący Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej Rafał Janiak.
           W pierwszej części wysłuchaliśmy jeszcze Koncertu skrzypcowego d-moll op. 22 Henryka Wieniawskiego, w którym zachwyciła swą grą znakomita solistka Kamila Wąsik-Janiak. Oklaski trwały długo, publiczność wyraźnie domagała się bisu i Artystka postanowiła zachwycić nas jeszcze jednym znanym na całym świecie dziełem Henryka Wieniawskiego – Kaprysem op. 10 nr 5 „Alla Saltarella”.
           Po przerwie usłyszeliśmy Suitę z opery „Człowiek z Manufaktury” Rafała Janiaka. Więcej na temat opery dowiedzą się Państwo z rozmowy.
Zaprezentowana Suita ukazała nam barwne i efektowne dzieło, łączące efektowne imitacje pracujących maszyn z ekspresjonizmem, a momentami nawet z impresjonizmem, ale w sumie ta muzyka jest bardzo interesująca i trzyma słuchacza w napięciu do samego finału.
Myślę, że kompozytor miał pełną satysfakcję z przyjęcia dzieła przez rzeszowskich melomanów.
          Na zakończenie koncertu usłyszeliśmy "Krzesanego" Wojciech Kilara. "Krzesany" Kilara uznawany jest za arcydzieło i najwspanialszą, po "Harnasiach" Szymanowskiego, muzyczną apoteozę góralszczyzny. Ale i w tym utworze wyczuliśmy inwencję Rafała Janiaka. Przede wszystkim zaskoczył wszystkich finałem, włączając do niego "góralską" grupę dzieci i młodzieży z góralskimi instrumentami perkusyjnymi. To był wspaniały finał wieczoru.
           Z Panią Kamila Wąsik-Janiak i z Panem Rafałem Janiakiem rozmawiałam w dniu koncertu po zakończeniu próby.

           Ponieważ są Państwo małżeństwem, stąd pytanie, czy często się zdarza, że podróżujecie i występujecie razem?
           - Kamila Wąsik-Janiak: Ten rok wyjątkowo obfituje we wspólne koncerty. Rozpoczęliśmy go występem w Filharmonii Lubelskiej a zakończymy go razem w przyszłym tygodniu z Polską Filharmonią Kameralną Sopot.
           - Rafał Janiak: Jest to pod tym względem z pewnością wyjątkowy rok - do tej pory wspólne występy były rzadkością, bo unikaliśmy wspólnych koncertów. Zarówno propozycja dyrektora Wojciecha Rodka z Lublina, dyrektora Wojciecha Rajskiego z Sopotu czy prof. Marty Wierzbieniec – dyrektora Filharmonii Podkarpackiej, były specjalnymi zaproszeniami na wspólny koncert. Do tej pory koncertowaliśmy z tymi orkiestrami samodzielnie, ale z radością przyjęliśmy zaproszenia, aby wystąpić razem.

           Myślę, że przyjemnie jest razem podróżować i przebywać, bo nie zdarza się to często.
           - Kamila W.J.: To są takie chwile, kiedy jesteśmy bez dzieci.
           - Rafał J.: Najchętniej jednak podróżowalibyśmy z naszymi małymi dziećmi, ale nie zawsze to jest możliwe, bo ktoś musiałby z nami pojechać, aby opiekować się dziećmi w czasie prób i koncertu, a nie zawsze jest to możliwe.
           Tym razem poratowała nas Mama, która przyjechała na te kilka dni do Warszawy, żeby zmienić nianię i zostać z dziećmi przez resztę doby. Nasze wspólne koncerty są sporym wyzwaniem związanym z organizacją opieki nad dziećmi.

           Zgodzą się jednak Państwo, że wspaniale jest, kiedy po koncercie jest z nami ktoś bliski, z kim można się podzielić radością w udanego występu. Zazwyczaj bezpośrednio po występie otaczają solistę czy dyrygenta organizatorzy, przychodzą z gratulacjami muzycy orkiestrowi i melomani, ale to trwa krótko, a później artysta udaje się zazwyczaj do hotelu i jest sam.
           - Kamila W.J.: Czas, kiedy po koncercie otaczają nas ludzie, mija bardzo szybko, a później jeszcze pełni emocji i wrażeń pozostajemy sami. Tym razem, wyjątkowo, będzie inaczej.
Ważne jest jeszcze to, że mąż dobrze mnie zna, bardzo dobrze mnie rozumie, wspiera. Nawet sobie pani nie wyobraża, jak komfortowo się czuję, kiedy z nim gram.

           W programie koncertu mamy: „Małą Suitę” - wczesny utwór Witolda Lutosławskiego, Koncert skrzypcowy Henryka Wieniawskiego, fragmenty Pana opery „Człowiek z Manufaktury”, zestawione w formie suity instrumentalnej, oraz „Krzesanego” Wojciecha Kilara. Pan zaproponował te utwory, czy prosili o nie organizatorzy?
          - Rafał J.: Znowu chylę czoła przed panią dyrektor Martą Wierzbieniec, że udało nam się z sposób ciekawy ułożyć program, który miał pewne wytyczne i założenia.
13 grudnia to data bardzo ważna dla Polaków, a jeszcze biorąc pod uwagę to, że w 2019 roku dalej świętujemy 100-lecie odzyskania niepodległości przez Polskę możemy zaproponować koncert muzyki polskiej.
           Program wypełnia polska muzyka współczesna, w tym dzieła dwóch klasyków.
Utwór otwierający koncert to „Mała Suita” Witolda Lutosławskiego. W pierwszym wydaniu czwarta część utworu została przez kompozytora nazwana „Lasowiak”. Mieszkańcy tej części Polski znają ten taniec doskonale. Nie wiadomo, dlaczego później Lutosławski zmienił nazwę tej części na „Taniec”, być może tytuł „Lasowiak” niewiele mówił, ale tak czy inaczej jest w tej muzyce wykorzystany folklor z tych stron. „Mała Suita” jest zderzona z klasyką światowych koncertów skrzypcowych, czyli z II Koncertem d-moll op. 22 Henryka Wieniawskiego.
           W części drugiej ponownie prezentujemy suitę, ale znacznie późniejszą i na prośbę Pani Dyrektor, po raz pierwszy w Filharmonii Podkarpackiej zabrzmi moja kompozycja – Suita z opery „Człowiek z Manufaktury”, która miała swą premierę w lutym tego roku w Teatrze Wielkim w Łodzi. To jest zwycięski utwór Międzynarodowego Konkursu Kompozytorskiego, w którym Jury przewodniczył prof. Krzysztof Penderecki.

           Proszę nam opowiedzieć o tym ważnym wydarzeniu i o operze „Człowiek z Manufaktury”, bo był to trzyetapowy Międzynarodowy Konkurs Kompozytorski, ogłoszony przez Teatr Wielki w Łodzi, na skomponowanie tej opery, konkurencja była bardzo duża, bo przystąpiło do Konkursu ponad 40 osób z całego świata, głosowali jurorzy oraz publiczność i Pan ten konkurs wygrał.
           - Rafał J.: Zainteresowanie tym Konkursem było znacznie większe, ponieważ zgłosiło się znacznie więcej, bo chyba ponad 80 osób. Po zgłoszeniu otrzymywało się fragment libretta jednej ze scen opery i do tego trzeba było skomponować muzykę. Nie wszystkim udało się to zrobić na czas, ale pojawiło się 40 partytur.

          Skąd takie zainteresowanie?
          - Rafał J.: Warto spojrzeć na repertuar polskich teatrów operowych. Tam nie ma miejsca na współczesną operę, a co dopiero utwory kompozytorów dopiero wchodzących na nasz rynek muzyczny. Teatr Wielki w Łodzi stworzył wyjątkową, unikatową okazję na to, by do repertuaru tak zacnej instytucji wprowadzić pełnokrwistą operę, bo to nie jest opera realizowana półśrodkami (mała orkiestra, dwóch solistów). Kompozytorzy mogli pisać na duży skład Orkiestry, Chóru i Baletu Teatru Wielkiego oraz solistów. Ta produkcja wypełnia cały wieczór operowy

           Dla kompozytora libretto dramatopisarki Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk jest nie lada wyzwaniem, bo akcja opery „Człowiek z Manufaktury” toczy się pod koniec XIX wielu w Łodzi, jednym z bohaterów jest Izrael Kalmanowicz Poznański – żydowski „Król bawełny”, ale to nie jego życie jest treścią libretta, a jedynie inspiracją do rozważań na temat wyzysku, dyskryminacji i sprawiedliwości społecznej.
           - Rafał J.: To prawda, tytuł jest może trochę mylący. Łódź może poszczycić się tym, że jest to pierwsza opera o polskim mieście. W literaturze można znaleźć opery, których tytuły związane są z miejscami (np. „Cyrulik Sewilski”,„Noc w Wenecji”), ale jednak w tym wypadku opowiedzenie historii Łodzian i wszystkich odcieni, faktów trudnej historii, powoduje, że to libretto jest w sposób niezwykły oddane ostatnim dwóm wiekom Łodzi.

          „Człowiek z Manufaktury” jest pierwszym Pana dziełem operowym?
          - Rafał J.: Tak, z bardzo prostego względu. Szanse na wystawienie nowej opery są znikome, chociaż w najbliższej przyszłości może się coś zmieni, bo za sprawą sukcesów, które miały miejsce w lutym, powstały plany, pomysły na nową operę. Zapraszam do zapoznania się z programem Teatru Wielkiego w Łodzi, bo opera „Człowiek z Manufaktury” jest cały czas grana i mogą się Państwo wybrać na spektakl.

           Wykonywana w Rzeszowie Suita jest zbiorem numerów instrumentalnych, czy są to specjalnie opracowane arie.
           - Rafał J.: To słowo numer jest w tym przypadku jak najbardziej słuszne, bo w operze operujemy tzw. numerami: ariami, ansamblami, uwerturą, itd... Trochę to się zmienia od Wagnera a zwłaszcza w XX wieku. W mojej operze też jest pewna ciągłość narracyjna, ale można w tej muzyce wydzielić pewne zamknięte całości i wszystkie części poza ostatnią, która jest kompilacją pewnych fragmentów – są to duże całości opery.
          Suita istnieje w dwóch wersjach – jedna jest z dwoma solistami (barytonem i mezzosopranem) i ta wersja została ostatnio nagrana dla Polskiego Radia z Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia w Katowicach z udziałem Małgorzaty Walewskiej i Stanisława Kiernera.
Dzisiejszego wieczoru usłyszą Państwo wersję instrumentalną z pominięciem jednej arii mezzosopranowej, ale została utrzymana aria Poznańskiego w wersji instrumentalnej.

          Dzisiaj zabrzmi także II Koncert skrzypcowy d-moll Henryka Wieniawskiego. Z pewnością często jest Pani proszona o wykonywanie tego utworu i innych bardzo popularnych dzieł, które kocha publiczność na całym świecie.
          - Kamila W. J.: Koncert d-moll Wieniawskiego jest mi szczególnie bliski. Wykonywałam go kilkakrotnie. Często jestem proszona o dzieła Wieniawskiego, Szymanowskiego, Koncert Czajkowskiego, Mendelssohna czy Symfonię hiszpańską Lalo. Teraz przede mną piękne wyzwanie, na które od dawna czekałam. Dzięki nadchodzącemu roku Beethovenowskiemu będę miała możliwość wykonywać Koncert skrzypcowy Beethovena między innymi z orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej.

            Słynie Pani również ze znakomitych kreacji muzyki nowej.
            - Kamila W. J.: Współpracuję na stałe z zespołem Hashtag Ensemble i dokonujemy wielu prawykonań muzyki nowej. Gramy w składzie od dwóch do piętnastu osób. Występujemy na większości polskich festiwali muzyki współczesnej i coraz częściej wyjeżdżamy za granicę. Ogromnie się cieszę pracując z tak znakomitymi muzykami, lubimy się, wspieramy a łączy nas pasja wykonywania muzyki współczesnej. Prawykonywanie muzyki nowej jest niezwykle zajmujące, również ze względu na brak balastu, tzw. tradycji wykonawczej. W związku z tym można wykazać się twórczo. To, co mi „w duszy gra”, przełożyć na instrument, bez kontekstu, że już to słyszałam i wiem, jak można by było to zagrać. To jest bardzo ciekawe.

          Musi Pani także przekonać słuchacza do utworu, który słyszy po raz pierwszy.
          - Kamila W. J.: Uważam, że bez względu na to, czy gram Koncert Wieniawskiego, czy muzykę współczesną, staram się grać utwory, które lubię, bo trzeba najpierw siebie przekonać do jakiegoś dzieła, żeby być przekonującym i autentycznym na scenie. To jest konieczne.

          Muzyka kameralna stanowi ważny nurt w Pani działalności, chociaż solowych koncertów wykonuje Pani więcej.
          - Kamila W. J.: Ja teraz regularnie koncertuję jako solistka z orkiestrami, ale staram się nie zaniedbywać kameralistyki, bo bardzo to także lubię. Staram się znaleźć równowagę pomiędzy graniem solo, koncertami kameralnymi i działalnością pedagogiczną. Pracuję w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie i z wielką radością dziele się również swoją wiedzą z niezwykle utalentowanymi studentkami. To wszystko muszę pogodzić z obowiązkami rodzinnymi: dzieci, mąż, dom.

           Zwrócę się teraz do Pana, bo ciekawa jestem, jak powstają Pana utwory? Co Pana inspiruje – zamówienie czy natchnienie?
           - Rafał J.: Zamówienie jest zawsze „słusznym batem” dla kompozytora. W przypadku mojej dwutorowej działalności, jak nie ma tego bata, to niestety, siłą rzeczy ta codzienność dyrygencka dominuje. Trudno, żebym teraz po próbie wrócił do hotelu i komponował, jak w głowie mam to, nad czym przed chwilą pracowałem i na tym się cały czas koncentruję w tym tygodniu. W moim przypadku jest podział na tygodnie, a nawet na miesiące. Okres wakacyjny jest dla mnie czasem wytężonej pracy kompozytorskiej. Chciałbym komponować więcej, ale jest to kwestia pewnych wyborów. Na początku wydaje mi się, że będę miał dużo czasu na komponowanie, a później kalendarz wypełnia się różnymi ciekawymi propozycjami i czasu na pisanie jest coraz mniej.
           Aktualnie dla mnie zamówienie nie jest kluczowe, żebym napisał utwór, bo bardziej istotny jest dla mnie wykonawca – dla kogo piszę, na jaki koncert. Często zdarza mi się pisać utwory, na które nie ma środków na zamówienie, a jest propozycja ciekawych wykonań i te utwory dają mi olbrzymią satysfakcję.

           Chcę jeszcze poruszyć temat konkursów. Mają Państwo sporo sukcesów konkursowych. Pan z powodzeniem uczestniczył w konkursach kompozytorskich i dyrygenckich. Pani także wygrywała i zdobywała nagrody w konkursach skrzypcowych. Trudno w tej chwili wyliczać wszystkie, ale proszę powiedzieć, w jakim stopniu one wpłynęły na Państwa kariery?
          - Rafał J.: Ja mam bardzo ciekawe doświadczenia konkursowe. Są konkursy, które bardzo mi pomogły i tu nie chodzi o wspomniany już ostatni konkurs, ale także konkursy, które były wcześniej, pozwoliły mi zaistnieć w środowisku kompozytorskim. Zdarzyło mi się także wysyłać partytury na konkursy, w których utwór nie zdobył aprobaty jury. Można się zastanawiać, czy ten utwór był słabszy, gorszy? Nie wiem. Jestem natomiast pewien, że konkursy są szansą, ale nie można do konkursów podchodzić w kategoriach wartościowania człowieka. Konkursy są szansą, że dostaniemy dodatkowe koncerty, gdzieś zostaniemy zauważeni i być może w pewnym momencie uda się „wystartować”.
           Mam też bardzo ciekawe doświadczenia z konkursów dyrygenckich. Udało mi się zakwalifikować do wielu bardzo trudnych, ważnych konkursów dyrygenckich na świecie, będąc jedynym polskim uczestnikiem tych konkursów i z różnymi sukcesami na tych konkursach się pojawiałem, ale ani przez moment nie żałuję, że brałem w nich udział, bo były niezwykłą szansą przygotowania wspaniałego repertuaru, poznania wspaniałych ludzi i kontaktów z wybitnymi orkiestrami, takimi jak London Symphony Orchestra czy Danish National Symphony Orchestra i wieloma innymi zespołami. Zachęcam gorąco do brania udziału w konkursach, ale pod warunkiem zachowania zdrowego rozsądku. To jest trochę tak, jak rzucenie losu na loterii.
Znamy natomiast wspaniałych artystów, którym udało się zrobić wielką karierę bez udziału w konkursach. Dla wybitnego, charyzmatycznego artysty nie ma znaczenia, co jest wpisane w CV.
          - Kamila W. J.: Konkursy to jest bardzo ciekawy temat. By w nich uczestniczyć należy przygotować duży repertuar i nauczyć się obcować ze stresem. Cieszę się konkursami, w których brałam udział, ale zastanawiam się, jaki one miały de facto wpływ na moja karierę. Dobre CV może być „kartą przetargową” w rozmowach z dyrektorami instytucji muzycznych, ale znam muzyków, którzy nie uczestniczyli w konkursach, lub nie zdobywali na nich najwyższych laurów a mimo to wspaniale grają i ludzie przychodzą ich słuchać, podziwiać, oklaskiwać.
          Widzę także problem związany z konkursami, bo wymagana jest od uczestników ogromna precyzja i bardzo często zwraca się uwagę głównie na aspekt techniczny. Uważam, że należy grać to, co jest w tekście, ale każdy z nas ma indywidualną osobowość artystyczną i nie zawsze konkursy sprzyjają, żeby tę osobowość odkryć.
           W przypadku egzaminów do orkiestry istotna jest przede wszystkim precyzja, natomiast jeśli chodzi o granie solowe, bardzo ważna jest indywidualność artystyczna, która wpływa na tworzenie kreacji artystycznej. Bywa tak, że młodzi wioliniści jeżdżą z konkursu na konkurs i w pewnym momencie zbyt skupiają się na aspektach technicznych. Myślę, że należy patrzeć trochę inaczej, bardziej twórczo na swoją drogę artystyczną. Lepiej jest zamiast dążyć do nieustannego zdobywania nagród na konkursach, szukać piękna w muzyce i tutaj znaleźć tę radość, a nie ze zdobywania kolejnych laurów.
          - Rafał J.: Uważam, że konkursy skrzypcowe w pewnym sensie są bardziej uczciwe w stosunku do ich uczestników, bo sprawdzają pewną realność tu i teraz. Natomiast z racji na komplikacje organizacyjno-finansowe konkursów dyrygenckich, dyrygent pojawia się przed orkiestrą na chwilę, czasem tylko na kilkanaście minut. Nie ma to nic wspólnego z tygodniem pracy, który odbywa się w filharmonii.
           Jeśli przejrzymy historię największych konkursów dyrygenckich ostatnich 50 lat, okazuje się, że największe kariery zrobili laureaci IV nagrody, VI nagrody albo wyróżnień. Nieliczni są zwycięzcy I nagród, którzy zrobili fenomenalne kariery. Obserwowałem moich kolegów, którzy wygrali konkursy w bardzo młodym wieku, otrzymali zaproszenia od, być może, za dobrych orkiestr i okazało się, że początek pierwszej próby był znakomity, ale brakowało im warsztatu i doświadczenia, żeby poprowadzić na odpowiednim poziomie wszystkie próby i później koncert. Najczęściej efekt był taki, że pracowali z tymi orkiestrami tylko jeden raz, bo nie otrzymywali powtórnych zaproszeń.
Jak mówią doświadczeni dyrygenci – konkursy dyrygenckie są konkursami osobowości, co nie znaczy, że nie warto w nich brać udziału. Bo na każdym konkursie można się wiele nauczyć.
          - Kamila W. J.: Konkursy, o których mówi Rafał, mają inną specyfikę. Najważniejsze, żeby nie zapomnieć, że mamy czerpać radość z grania muzyki, technika ma służyć muzyce, a nie odwrotnie.

           Ogromnie ważna jest w zdobywaniu umiejętności także praca z mistrzami. Pani ukończyła studia z wyróżnieniem, otrzymując Medal Magna cum Laude za wybitne osiągnięcia dla najlepszego absolwenta UMFC w 2010 roku, a studiowała Pani w klasie prof. Romana Lasockiego.
           - Kamila W.J.: Pragną podkreślić, że Profesor uwierzył w mój talent i przez cały czas mnie wspierał, i pomagał mi oraz innym studentom. Wielokrotnie razem z Justyną Jarą, Anitą Wąsik-moją siostrą, Małgosią Wasiucionek czy z Szymonem Krzeszowcem i prof. Romanem Lasockim jeździliśmy na koncerty w filharmoniach i dzięki temu zdobywaliśmy doświadczenia na dużych scenach. Profesor ma ogromne doświadczenie w zakresie współpracy z orkiestrami i przekazywał nam tę wiedzę. Tłumaczył, w jaki sposób grać, żeby dźwięk solowych skrzypiec był słyszany na tle orkiestry i jak wykorzystać możliwość dobrej akustyki sali koncertowej. Niezwykle dużo się od niego nauczyłam.

          Pani nazwisko utkwiło mi w pamięci, ponieważ wielokrotnie słyszałam je podczas lipcowych Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie, często występowała Pani podczas koncertów w Sali Balowej Zamku w Łańcucie.
          - Kamila W. J.: Z pewnością, ponieważ byłam na tych Kursach chyba 14 razy pod rząd i wielokrotnie grałam w Sali Balowej. Mogę nawet powiedzieć, że tam się wychowałam, tam pracowałam pod kierunkiem prof. Mirosława Ławrynowicza, a wcześniej z prof. Jerzym Hazuką, prof. Marią Orzechowską i prof. Januszem Kucharskim.

           Pana za pulpitem dyrygenckim zobaczyłam chyba w Sanoku, gdzie podczas Festiwalu im. Adama Didur, dyrygował Pan operą „Turandot” i wszyscy się zachwycali młodym, zdolnym dyrygentem.
           - Rafał J.: To prawda, ale mój debiut na Podkarpaciu odbył się w tej Filharmonii. Pamiętam dwa koncerty, które odbyły się w czasie kilku miesięcy. Najpierw była opera „Cosi fan tutte” Wolfganga Amadeusza Mozarta w wersji scenicznej, a podczas drugiego koncertu graliśmy utwory Czajkowskiego – IV Symfonię i Wariacje rococo ze wspaniałym wiolonczelistą Andrzejem Bauerem.
           Wracając do Sanoka – dyrektor Waldemar Szybiak wpadł na pomysł zaproszenia świeżej realizacji opery „Turandot” Giacomo Pucciniego realizowanej przez Teatr Wielki w Łodzi, która jest bardzo wymagająca obsadowo, jeżeli chodzi o orkiestrę. W Łodzi podczas tego spektaklu gra około 80 muzyków i ledwie się wtedy wszyscy mieszczą w kanale.
           Na zamówienie pana dyrektora Szybiaka przygotowałem orkiestrę złożoną z 51 muzyków orkiestrowych, na estradzie stał jeszcze chór oraz soliści, którzy występowali w strojach i mieli odrobinę miejsca na małe działania półsceniczne, ale uważam, że to „wariactwo” Festiwalu w Sanoku jest niezwykle pouczające i inspirujące, bo okazuje się, że można przekraczać wszelkie granice i prezentować tam rzeczy z pozoru niemożliwe. Najbardziej utkwiło mi w pamięci miejsce, w którym miałem przyjemność gościć – dworek w Woli Sękowej związany z Adamem Didurem. To jest magiczne miejsce i bardzo żałuję, że nie byłem tam z moją małżonką, ale mam nadzieję, że kiedyś będzie okazja przyjechać tam ponownie. Może kiedyś wybierzemy się z całą rodziną, bo ten rejon i w ogóle Podkarpacie, jeżeli chodzi o przyrodę, jest najcudowniejszym terenem w Polsce.

           Na skrzypcach może się uczyć grać nawet pięcioletnie dziecko, natomiast zawód dyrygenta czy kompozytora musi poprzedzić solidna edukacja muzyczna.
           - Rafał J.: Bardzo ubolewam nad tym, że szkolnictwo muzyczne niższego stopnia jest skierowane najbardziej na instrumentalistykę. Prawie od początku część moich pedagogów wiedziała, że mnie interesują inne rzeczy w muzyce niż nauka gry na instrumencie, udział w konkursach instrumentalnych. Ale są miejsca w Polsce – takie jak na przykład Szkoła Muzyczna im. Józefa Elsnera przy ul. Miodowej, która prowadzi fakultety z kompozycji i z dyrygowania. Nie miałem możliwości uczenia się w tej szkole, bo mieszkałem w Gdańsku, ale byłem na Konkursie Kompozytorskim XXX Uczniowskiego Forum Muzycznego, które ta Szkoła organizowała i zdobyłem tam wyróżnienie.
Wtedy dowiedziałem się, że można się do takich studiów spróbować przygotowywać.
          Zdałem na kompozycję w UMFC w Warszawie, gdzie studiowałem u prof. Stanisława Moryto i dopiero po dwóch latach podjąłem studia dyrygenckie, mając przez rok w ramach studiów dyrygenckich przedmiot: propedeutyka dyrygowania.
           Natomiast stara szkoła rosyjska studiów dyrygenckich była niezwykle wymagająca, tak jak studia reżyserii w szkołach filmowych czy teatralnych. Nie przyjmowano tam kandydatów bez wcześniej ukończonego jakiegoś kierunku muzycznego. Dopiero po pięciu latach studiów muzycznych, kiedy młody człowiek był już „okrzepnięty”, mógł zdawać na dyrygenturę.
           Dzisiaj czas płynie szybciej, odnoszę wrażenie, że na świecie jest moda na młodych dyrygentów. To się dzieje przede wszystkim na Zachodzie. W tej chwili wielu moich rówieśników zostało szefami bardzo zacnych orkiestr. To wszystko zaczęło się od wenezuelskiego skrzypka i dyrygenta o nazwisku Gustav Dudamel, który pierwszy pokazał, że młody dyrygent może być też czymś świeżym, ożywczym dla zespołu.

           Miał Pan dużo szczęścia, bo najpierw trafił pan do klasy wybitnego dyrygenta prof. Antoniego Wita, a później był Pan Jego asystentem w Filharmonii Narodowej.
           - Rafał J.: Była tylko jedna możliwość, żeby studiować u tak wybitnego pedagoga – dostać się z pierwszą lokatą. To się udało, spośród ponad dwudziestu kandydatów dostałem się z pierwszą lokatą. Profesor Antoni Wit, który w ogóle mnie nie znał, sam podjął decyzję, że będę mógł studiować w Jego klasie.
Jest to niezwykły dyrygent, dla mnie także niezwykły pedagog, mentor.
           Podczas Jego dyrektury w Filharmonii Narodowej został tam przywrócony asystencki staż. Miałem przyjemność pełnić tę funkcję najpierw u Antoniego Wita, a później, po zmianie na stanowisku dyrektora, u Jacka Kaspszyka.
           Staż asystencki w Filharmonii Narodowej trwa dwa lata, ale ja uważam, że można go porównać jedynie z pięcioletnimi studiami. Nauczyłem się bardzo dużo i mam nadzieję, że do tej pory to procentuje w mojej pracy z orkiestrą.

           Dlatego może Pan nie tylko pracować z zawodowymi orkiestrami, ale także uczyć oraz pracować z młodą orkiestrą.
           - Rafał J.: Tak, prowadzę Chopin University Chamber Orchestra. Jest to zespół powołany przez rektora Klaudiusza Barana, który w swojej idei selekcjonuje najlepszych studentów naszej uczelni oraz młodych absolwentów i w formie impresaryjnej daje im szanse koncertowania przy bardzo prestiżowych okazjach, i również nagrywamy płyty. Chciałbym się pochwalić naszym najnowszym sukcesem. W lipcu tego roku odbyliśmy miesięczne tournée z Orkiestrą w Chinach, dając 21 koncertów w najbardziej prestiżowych miejscach, pokonując 10 tysięcy kilometrów w samych Chinach. Energetyka każdego koncertu była świeża, nie było rutyny. Bardzo sobie cenię pracę z tym zespołem, bo są to fenomenalni muzycy.
           - Kamila W. J.: Mogę to potwierdzić, że są to świetni muzycy, bo miałam okazję z nimi występować, a ostatnio nagraliśmy „Neopolis Concerto” na skrzypce i orkiestrę kameralną wybitnego kompozytora Pawła Łukaszewskiego. Była to duża radość, znakomicie się rozumieliśmy.
            Mogę się także pochwalić, że właśnie ukazała się moja nowa płyta „Violin with a difference”. Znajdą się na niej utwory skrzypcowe z towarzyszeniem różnych instrumentów. „Medytacja” Jules’a Masseneta wykonana z harfą, „Pastorale” Josefa Rheinbergera z organami, „Taniec hiszpański” Manuela de Falli z gitarą, „Tańce rumuńskie” z akordeonem, „Duet na skrzypce i altówkę” Jeana Sibeliusa oraz Dymitra Szostakowicza „Pięć utworów na dwoje skrzypiec i fortepian”. Przy tym projekcie pracowałam ze świetnymi artystami. Wszyscy w jakiś sposób związani są z naszym Uniwersytetem: Zuzanną Elster, Leszkiem Potasińskim, Rafałem Grząką, Mateuszem Rzewuskim, Aleksandrą Demowską-Madejską, Piotrem Kopczyńskim i Jakubem Jakowiczem.
Utwory są wspaniałe. Płyta jest skierowana do wszystkich miłośników dźwięków skrzypiec, także do osób, które chcą rozpocząć słuchanie muzyki klasycznej. Krążek niebawem będzie dostępny na stronie wydawnictwa Chopin University Press.

          Pani także wielokrotnie reprezentowała macierzystą uczelnię.
          - Kamila W. J.: Tak, czuje się zaszczycona, że występowałam w historycznej chwili dla tej uczelni, kiedy Akademia Muzyczna im. Fryderyka Chopina zmieniała nazwę na Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina.
          W roku jubileuszowym naszej Uczelni wystąpiłam również podczas koncertu dedykowanego Księciu Karolowi oraz jego małżonce Kamili. To było wielkie wyróżnienie. Wykonałam wówczas Poloneza D-dur Henryka Wieniawskiego. Było to dla mnie ogromne przeżycie i wielka radość. Nie spodziewałam się, że coś takiego mnie w życiu spotka.

           Praca artysty jest trudna, a pogodzenie wszystkich nurtów i wygospodarowanie czasu dla rodziny, wymaga od Państwa wielkiego wysiłku, żeby to wszystko harmonijnie połączyć.
           - Kamila W. J.: Ciągle się uczę planowania wszystkich obowiązków i muszę więcej od siebie wymagać w związku z tym, że jestem mamą.
           - Rafał J.: W naszym przypadku rodzina stanowi wartość nadrzędną. Wielu artystów ze względu na podróże i trudne życiowe sytuacje, nie decyduje się na macierzyństwo. My kochamy to, co robimy, ale dom jest dla nas wybawieniem, wejściem w zupełnie inną sferę życia.

           Teraz będzie pewnie okazja spędzić trochę czasu z rodziną podczas Świąt Bożego Narodzenia.
          - Rafał J.: Świętować będziemy dosyć długo, ponieważ zaproszenie przez dyr. Wojciecha Rajskiego do Sopotu wiąże się z tym, że odwiedzimy naszych rodziców. Zarówno rodzice Kamili, jak i moi mieszkają na Pomorzu. Całą rodziną jedziemy wcześnie i także w tym roku mamy wolny czas sylwestrowy. Myślę, że zostaniemy dłużej w rodzinnych stronach i trochę odpoczniemy po dość ciężkim roku.

           Może w tym czasie znajdzie się czas do skomponowania nowego utworu?
           - Kamila W. J.: Prosiłam męża, żeby skomponował dla mnie Sonatę na skrzypce z fortepianem i zrobił to bardzo szybko, bo w ciągu niecałych dwóch tygodni. Ten utwór jest już wykonany a także nagrany. Może napisze drugą?

           Życzę Państwu wspaniałych Świąt w rodzinnym gronie i dobrego, bogatego w artystyczne sukcesy 2020 roku i dziękuję za przemiłe spotkanie.

Zofia Stopińska

Bardzo się cieszę, że jednak mogę realizować swoje pasje

            Ostatnią tegoroczną premierą w Operze Śląskiej w Bytomiu, która odbyła się 14 grudnia 2019 roku, był „Napój miłosny” Gaetana Donizettiego, jedna z najpiękniejszych oper komicznych. Dzieło urzeka cudowną muzyką oraz ciekawym, zabawnym, wielowątkowym librettem, które daje wielkie pole do popisu reżyserowi. Pani Karolina Sofulak, reżyserka „Napoju miłosnego”, skrzętnie z tej możliwości skorzystała i umiejscowiła akcję we współczesnym świecie, a konkretnie w hotelu, w którym rządzą kobiety – szefową jest główna bohaterka Adina, a wszystko nadzoruje Gianetta. Natomiast Nemorino, drugi główny bohater, zatrudniony jest na najmniej ważnym stanowisku.
Nie zmienia to faktu, że jest to nadal komedia oparta na gagach sytuacyjnych i łatwowierności bohaterów, a publiczność świetnie się bawi razem z kompozytorem i librecistą.
           Soliści, Orkiestra, Chór oraz balet Opery Śląskiej, pod dyrekcją sprawującego kierownictwo muzyczne Francka Chastrusse Colombiera, wykonali wspaniałe widowisko komediowe, które w najbliższych tygodniach często będzie wystawiane. Wszyscy, którym uda się kupić bilety, będą mogli spędzić sylwestrowy albo pierwszy wieczór 2020 roku w Operze Śląskiej, zachwycając się „Napojem miłosnym” Donizettiego.
Oto wykonawcy partii solowych premierowego wieczoru:
Adina – Gabriela Gołaszewska;
Nemorino – Andrzej Lampert;
Belcore – Stanisław Kuflyuk;
Doktor Dulcamara – Adam Woźniak;
Gianetta – Anna Noworzyn-Sławińska;
Asystentka doktora Dulcamary – Michalina Drozdowska;
Windziarz – Gabriel Ravenscroft.
           Podziwiałam wszystkich, ale przez cały czas moją uwagę zwracał rewelacyjny w partii doktora Ducamary Adam Wożniak. Z pewnością nie tylko mnie zachwycił pięknym, barytonowym głosem i doskonałą grą aktorską. Dlatego poprosiłam Artystę, aby poświęcił mi kilkanaście minut po spektaklu i mogę Państwa zaprosić do przeczytania wywiadu.

           Przede wszystkim chcę Panu podziękować i pogratulować wspaniałej kreacji roli doktora Dulcamara w premierowym spektaklu „Napoju miłosnego” Gaetana Donizettiego. Doktor Dulcamara jest w tym spektaklu szarlatanem, ale zamiast wędrownego lekarza-szarlatana spotykamy eleganckiego magika, pojawiającego się w hotelach w poszukiwaniu publiczności oraz chętnych do nabycia jego specyfików, czyniących cuda. Interesując się problemami bohaterów, potrafi w łatwy sposób zarobić spore pieniądze. To bardzo trudna rola zarówno pod względem wokalnym, jak i aktorskim.
           - To prawda, ale nie myślałem o niej w ten sposób, bo to mogłoby skutkować nerwową atmosferą i emocjonalnymi uprzedzeniami. Nie jest to prosta rola, ale starałem się z nią zaprzyjaźnić i zrobić wszystko, żeby była moja.

           Grany przez Pana bohater – doktor Dulcamara prawie zawsze przebywa na scenie otoczony osobami zainteresowanymi jego specyfikami, ale swoją obecność rozpoczyna od popisowej arii.
           - Kiedy przyszedłem na pierwszą próbę, dyrygent powiedział o niej: „Ta aria jest bardzo trudna”, a ja mu odpowiedziałem – zależy, dla kogo, bo specjalnie sobie wmawiałem, że to nie jest trudne, aby była jedynie pozytywna emocja, bez spięć i nerwowości. Myślę, że dlatego udało mi się dobrze zaśpiewać tę arię i dobre emocje towarzyszyły mi do końca spektaklu.

          „Napój miłosny” należy do najbardziej popularnych oper i może dlatego wymaga od realizatorów, i wykonawców solidnego przygotowania. Dużym wyzwaniem dla wszystkich był pomysł reżysera, aby go uwspółcześnić.
           - Przygotowania zajęły nam prawie osiem tygodni. Inspiracje kinem Wesa Andersona, a w szczególności filmem „Grand Budapest Hotel”, są na pierwszy rzut oka widoczne. Konwencja hotelowa i przybycie hipnotyzera do tego hotelu jest, według mnie, bardzo dobrym i ciekawym pomysłem. Ja się w tym bez problemu odnalazłem.

           Często Pana oklaskujemy na scenie Opery Śląskiej w Bytomiu i sądzę, że jest Pan z tym Teatrem związany w sposób szczególny.
           - Owszem, jestem solistą tego Teatru, związanym z nim stałą umową. Oczywiście, zdarza się, że występuję gościnnie w innych teatrach, ale to jest moja macierzysta scena. Na Śląsku czuję się świetnie i nie chciałbym się przenosić do żadnego innego teatru.
Jest to miejsce z ogromnymi tradycjami, piękny klasyczny teatr z duszą, z ludźmi, którzy są przemili, przesympatyczni. Po kilku latach pobytu tutaj przekonałem się, że Ślązacy są naprawdę wyjątkowi.
           Wcześniej śpiewałem w różnych teatrach i ciągle podróżowałem. Chyba najwięcej czasu spędzałem wówczas w samochodzie i kiedy otrzymałem propozycję etatu w Operze Śląskiej, bardzo się z niej ucieszyłem. To pozwoliło mi na „złapanie oddechu” i osiągnąłem pewną stabilizację, którą lubię.
Często mam i przyjmuję propozycje występów w innych teatrach, ale wybieram tylko te, które mi odpowiadają.

           W macierzystej Operze jest Pan angażowany do większości spektakli.
           - Tak się złożyło, że kilku solistów starszego pokolenia odeszło na emeryturę i trzeba ich zastąpić. Niedawno odszedł Włodek Skalski, bardzo dobry baryton, który śpiewał tutaj bardzo dużo. Na przykład w „Zemście nietoperza” śpiewałem rolę Franka, ale teraz będę przygotowywał rolę, w której on występował. Mówiąc szczerze, jestem trochę podniecony i zestresowany, bo Falke jest tak naprawdę tytułowym nietoperzem. Włodek ma wrodzoną ogromną elegancję i łatwość bycia na scenie, a ja tego nie mam i będę musiał się naprawdę przyłożyć, żeby robić wszystko podobnie jak on. Na szczęście są też role odziedziczone po różnych śpiewakach, którzy w Operze Śląskiej śpiewali, z którymi nie mam żadnego problemu.

           Opera Śląska od dawna znana jest z tego, że ma bardzo różnorodną ofertę programową.
            - Ta bardzo duża różnorodność repertuaru bardzo mi odpowiada. Aktualnie mało który teatr gra tyle i jednocześnie tak różnorodnych przedstawień. Głosy barytonowe mają w tym repertuarze wielkie pole do popisu – wymienię tylko opery „Moc przeznaczenia”, „Nabucco”, „Tosca”, „Halka” „Straszny dwór”.

           Soliści, podobnie jak cały zespół Opery Śląskiej, nie mogą narzekać na brak pracy i ciągle muszą się rozwijać.
            - Nie ma innego wyjścia. Jak ktoś chce funkcjonować w tym zawodzie, musi znaleźć pasję, musi pracować, nawet jak czasami są trudne sytuacje, nie może się poddawać. Moim zdaniem one budują artystę, który musi wiedzieć, co odrzucić, a co wybrać, żeby pójść dalej.

           Ciekawa jestem, kiedy zapadła decyzja, że zostanie Pan śpiewakiem? Kto Panu uświadomił, że ma Pan głos, który należy kształcić, rozwijać?
           - Pochodzę z rodziny, w której nikt się muzyką nie interesował. Kiedy w szkole podstawowej powiedziałem, że chcę grać na fortepianie, to wszyscy byli bardzo zaskoczeni, myśleli, że dziecko zwariowało. Mieszkaliśmy w Poznaniu, gdzie prężnie działała szkoła chóralna Jerzego Kurczewskiego, w szkołach podstawowych każdego roku organizowała przesłuchania młodych chłopców, którzy chcieli śpiewać w chórze. W wyniku takich przesłuchań stwierdzono, że mam talent, który warto rozwijać, ale moja mama się nie zgodziła, twierdząc, że będę miał zepsute dzieciństwo.
I tak skończyło się to szkolą muzyczną, którą sam sobie wybrałem, ale zacząłem się w niej uczyć bardzo późno, bo miałem już 18 lat. Pianistą nie mogłem już niestety zostać, bo to było za późno, ale został śpiew i bardzo się cieszę, że jednak mogę realizować swoje pasje, o których marzyłem będąc małym chłopcem.

           Miałam szczęście podziwiać i oklaskiwać Pana w większości wymienionych przed chwilą spektakli, a były to „Moc przeznaczenia”, „Nabucco”, „Straszny dwór” i „Halka”, a dzisiaj był Pan rewelacyjnym doktorem Dulcamarą. Myślę, że w tej roli czeka Pana jeszcze wiele wspaniałych wieczorów w Operze Śląskiej.
           - Ja też jestem przekonany, że tak będzie, czuję, że jeszcze wiele nowych ciekawych elementów sam znajdę. To był spektakl premierowy – dopiero początek. Przyznam się, że często mam żal do krytyków, że przychodzą tylko na premierę i tyle. Nie pojawiają się jeszcze raz, na przykład na dwudziestym przedstawieniu, żeby zobaczyć, jak rola danego śpiewaka się zmieniła, jak dojrzała i jak wykonuje ją po tych dwudziestu występach. Wiadomo bowiem, że rola ewoluuje i się zmienia.

Jestem pod wielkim wrażeniem pierwszego Pana występu, a po tych słowach myślę, że chętnie wybiorę się za jakiś czas do Opery Śląskiej na spektakl „Napoju miłosnego” Gaetana Donizettiego, ale koniecznie z Pana udziałem. Dziękuję Panu za poświęcony mi czas i do zobaczenia!

Zofia Stopińska

Z Gabrielą Gołaszewską - w Sanoku i w Bytomiu

           Miło mi przedstawić panią Gabrielę Gołaszewską, świetną młodą sopranistkę, którą w tym roku miałam okazję podziwiać i oklaskiwać dwukrotnie – najpierw we wrześniu w Sanoku, podczas Festiwalu im. Adama Didura oraz niedawno w Operze Śląskiej w Bytomiu, podczas spektaklu premierowego opery „Napój miłosny” Gaetano Donizettiego. Miałam także ogromne szczęście, że zarówno w Sanoku, jak i w Bytomiu, mogłam przez kilka minut porozmawiać z Artystką i te rozmowy Państwu polecam.
          Pierwsza została zarejestrowana 22 września przed spektaklem opery „Straszny dwór” w Sanockim Domu Kultury. Pragnę jeszcze dodać, że 22 września w Sanockim Domu Kultury spektakl „Strasznego dworu” Stanisława Moniuszki udał się nadzwyczajnie. Wszyscy soliści śpiewali świetnie, ale skupiłam uwagę na kreującej partie Hanny Gabrieli Gołaszewskiej, która była znakomita zarówno pod względem wokalnym, jak i aktorskim. Wspaniały debiut!
           Świetnie spisali się także chór i orkiestra Opery Śląskiej, pod batutą doskonale prowadzącego cały spektakl Macieja Tomasiewicza. Natychmiast po ognistym mazurze, kończącym spektakl, publiczność powstała i długo oklaskiwała wykonawców.

           Po raz pierwszy występuje Pani w ramach Festiwalu im. Adama Didura w Sanoku.
           - To prawda, wczoraj śpiewałam tutaj po raz pierwszy, zostałam bowiem zaproszona do udziału w Koncercie Laureatów IV Międzynarodowego Konkursu Wokalistyki Operowej im. Adama Didura w Bytomiu. Dzisiaj wystąpię na tej scenie po raz drugi i będzie to mój debiut w roli Hanny. Bardzo się cieszę, że mam możliwość wziąć udział w takim wydarzeniu.

          Ostatnio uczestniczyła Pani z powodzeniem w konkursach wokalnych.
          - Tak, w maju 2019 roku udało mi się zająć I miejsce w XVIII Międzynarodowym Konkursie Sztuki Wokalnej im. Ady Sari w Nowym Sączu, otrzymałam także kilka nagród specjalnych, a wśród nich nagrodę Dyrektora Opery Śląskiej. Współpraca w ramach tej nagrody trwa, z czego bardzo się cieszę i mam nadzieję, że będę mogła jeszcze występować z Operą Śląską w przyszłości.

          W czerwcu tego roku ukończyła Pani studia licencjackie w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie. Aby występować jako solistka w spektaklach operowych, trzeba mieć przygotowany wcześniej repertuar.
          - Na szczęście szybko się uczę i mam nadzieję, że mój repertuar będzie się ciągle powiększał. Tak jak pani zauważyła, ukończyłam dopiero studia licencjackie i będę się dalej kształcić na Wydziale Wokalno-Aktorskim Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie. Pewnie nie będzie łatwo pogodzić produkcji, w których mam zamiar wziąć udział, ze studiami, ale mam nadzieję, że wszystko się uda. Czeka mnie bardzo pracowity okres.
           Studiuję w klasie dr hab. Jolanty Janucik, która jest prodziekanem naszego Wydziału. Profesor Jolanta Janucik jest wspaniałym pedagogiem, poświęca swoim studentom bardzo dużo czasu i dlatego wielu jej wychowanków może się pochwalić licznymi osiągnięciami.

           Kto i kiedy powiedział Pani, że ma Pani bardzo dobry głos, który warto rozwijać?
           - Kończyłam szkołę muzyczną I stopnia w klasie fortepianu, natomiast szkołę II stopnia kontynuowałam w klasie rytmiki. Otrzymaliśmy, jako zadanie domowe, napisać piosenki i wykonać je podczas małego koncertu, a ponieważ już wtedy śpiewałam dużo utworów jazzowych i rozrywkowych, bo zawsze mnie to fascynowało, jedna z nauczycielek po tym koncercie powiedziała mi, że mam predyspozycje do śpiewania muzyki operowej i klasycznej.
           Pomyślałam, że warto spróbować i wzięłam udział w rekrutacji na wydział wokalny. Pomimo, że sama w to nie wierzyłam oraz nie byłam wielką fanką muzyki operowej, dostałam się. Z czasem ta muzyka coraz bardziej mnie fascynowała. W wieku 18 lat rozpoczęłam studia na Wydziale Wokalno-Aktorskim Uniwersytetu Muzycznego. Mam nadzieję, że ukończę te studia i będę śpiewaczką.

           Rozpoczął się czas ciężkiej pracy, bo już ma Pani sporo propozycji udziału w spektaklach operowych, a studia także wymagają ogromnego wysiłku i czasu. Oprócz pracy nad głosem, trzeba się uczyć języków i opanować wiedzę z różnych dziedzin muzyki.
           - To wszystko prawda i studia są bardzo ważne, chociaż najwięcej można się nauczyć na scenie. Ta praktyczna wiedza jest najbardziej użyteczna, bo w teorii nawet nie zawsze się mówi o wszystkim, co dotyczy występów na scenie. Przeważnie starsi koledzy w teatrze operowym dzielą się swymi doświadczeniami, a przede wszystkim praca z reżyserem i dyrygentem jest nie do przecenienia. Tej wiedzy nie zdobędzie się na żadnej uczelni.

           Czy do tej pory trafiała Pani wyłącznie na osoby, które były przyjazne i starały się Pani pomóc?
           - Tak, mam wyłącznie miłe wspomnienia z dotychczasowej pracy w teatrach operowych i mam nadzieję, że nadal tak będzie. Pracę w teatrze operowym trudno opisać słowami. Sprawia mi ona ogromną radość i mogę powiedzieć, że jestem już uzależniona (śmiech).

           Na scenie w trakcie spektaklu czuje Pani obecność publiczności, czy całą uwagę skupia Pani na współpracy z pozostałymi solistami i dyrygentem?
           - Podczas pierwszego wykonania pilnuje się przede wszystkim muzyki, słowa, kontaktu z dyrygentem, ale z każdym następnym spektaklem jest coraz łatwiej, coraz bardziej wcielam się w postać, którą gram na scenie.

           Wiem, że musi Pani teraz iść do garderoby i przygotować się do występu na scenie. Kończymy tę rozmowę z nadzieją, że niedługo się spotkamy, jeśli nie na Podkarpaciu, to może w Operze Śląskiej?
           - Mam nadzieję. W grudniu ma być premiera opery „Napój miłosny” Gaetano Donizettiego, w której będę miała możliwość śpiewać partie i wcielić się w role Adiny. To opera komiczna, bardzo zabawna i polecam ją gorąco.

           Szanowni Państwo, 14 grudnia na deskach Opery Śląskiej w Bytomiu odbyła się premiera opery komicznej Gaetano Donizettiego „Napój miłosny”. Skorzystałam z zaproszenia i pojechałam na to wydarzenie. Po bardzo udanej, oklaskiwanej na stojąco przez publiczność premierze, w Sali Koncertowej im. Adama Didura odbyło się bardzo miłe spotkanie, podczas którego pan Łukasz Goik – Dyrektor Opery Śląskiej przedstawił zaproszonym gościom realizatorów i wykonawców partii solowych tego spektaklu.
           Wykonawcami byli: Soliści, Orkiestra, Chór oraz Balet Opery Śląskiej. Dyrygował Franck Chastrusse Colombier, a partie solowe śpiewali: ADINA - Gabriela Gołaszewska, NEMORINO - Andrzej Lampert, BELCORE - Stanisław Kuflyuk, DOKTOR DULCAMARA - Adam Woźniak, GIANETTA - Anna Noworzyn-Sławińska, ASYSTENTKA DR. DULCAMARY - Michalina Drozdowska, WINDZIARZ - Gabriel Ravenscroft.
           Realizatorzy:
Kierownictwo muzyczne: Franck Chastrusse Colombier;
reżyseria: Karolina Sofulak;
choreografia / ruch sceniczny: Monika Myśliwiec;
scenografia / reżyseria świateł: Katarzyna Borkowska;
kostiumy: Ilona Binarsch;
kierownictwo chóru: Krystyna Krzyżanowska-Łoboda;
kierownictwo baletu: Grzegorz Jakub Pajdzik;
asystent dyrygenta: Piotr Wacławik;
asystent reżysera: Bernadeta Maćkowiak;
asystent scenografa / kierownik produkcji: Dagmara Walkowicz-Goleśny;
korepetytor solistów: Larisa Czaban, Michał Krivoruchko.

           Pomimo, że pani Gabriela Gołaszewska była, można powiedzieć nawet, oblegana, bo prawie wszyscy chcieli jej pogratulować i podziękować za wspaniały śpiew i wielkie umiejętności aktorskie, znalazła kilka minut, aby porozmawiać ze mną o tym, co wydarzyło się w czasie niecałych trzech miesięcy, bo tyle dzieliło nas od spotkania w Sanoku.

           Chyba Pani nawet nie przypuszczała, że czas dzielący nas od 22 września będzie tak bardzo wypełniony pracą, bo oprócz studiów na Wydziale Wokalno-Aktorskim w UMFC występowała Pani w spektaklach operowych i koncertach.
           - Tak, po debiucie w Sanoku, w roli Hanny w „Strasznym Dworze” Stanisława Moniuszki, wystąpiłam w Operze Śląskiej, a później Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Sali Kameralnej odbył się jeszcze studencki nasz projekt w reżyserii prof. Ryszarda Cieśli, dziekana Wydziału Wokalno-Aktorskiego UMFC. Mam w planach udział w „Strasznym dworze” w przyszłym sezonie.

          W Operze Bałtyckiej wystąpiła Pani w „Kandydzie” Leonarda Bersteina.
          - Owszem, wystąpiłam w roli Kunegundy i bardzo się cieszę z tego zaproszenia, ale tych, którzy chcą się wybrać i zobaczyć ‘Kandyda” w Operze Bałtyckiej informuję, że już w styczniu zaplanowane są spektakle. Ja w rolę Kunegundy na deskach opery Bałtyckiej wcielę się dopiero 8 marca i zapraszam serdecznie.

           W tym sezonie brała Pani także udział w kilku ważnych, dużych koncertach.
           - 14 września odbył się koncert inaugurujący 75. sezon artystyczny Opery Śląskiej i ogromnie się cieszę, że znalazłam się w gronie solistów tego wieczoru. Wspomniałyśmy już o Koncercie Laureatów IV Międzynarodowego Konkursu Wokalistyki Operowej im. Adama Didura w Bytomiu, który odbył się podczas tegorocznego Festiwalu im. Adama Didura w Sanoku,            Fundacja „Pomóż Im” zaprosiła mnie do udziału w wyjątkowym koncercie charytatywnym „Wielkie Głosy – Małym Bohaterom z Białostockiego Hospicjum”, który odbył się 26 listopada 2019 r. w Operze i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku. Gwiazdami koncertu byli wybitni polscy śpiewacy: Artur Ruciński (baryton), Remigiusz Łukomski (bas) i Jacek Laszczkowski (tenor). Obok tak sławnych śpiewaków znalazły się dwie młode sopranistki: Ewelina Osowska i ja. Wystąpiła z nami Orkiestra Opery i Filharmonii Podlaskiej pod batutą Wojciecha Semerau-Siemianowskiego. Koncert był niezwykłym wydarzeniem dla miłośników muzyki klasycznej. Program wypełniły najsłynniejsze utwory operowe Pucciniego, Mozarta, Bizeta, Khrennikova i Donizettiego. Cały dochód z koncertu przeznaczony został na rzecz podopiecznych Białostockiego Hospicjum dla Dzieci. Dla mnie było to wielkie wyróżnienie.

           Przez cały czas prowadzi Pani „życie na walizkach”.
           - Tak, ale bardzo mnie to cieszy, bo ekscytujące jest takie życie wypełnione podróżami.

           W Pani kalendarzu na 2020 rok jest już sporo zajętych terminów:
           - Duże wyzwania są jeszcze przede mną. Już we wtorek zaczynam próby do opery „Don Bucefalo” Antonio Cagnoni’ego w reżyserii Pawła Szkotaka, pod kierownictwem muzycznym Massimiliano Caldi’ego w Operze Bałtyckiej w Gdańsku, a premiera zaplanowana jest na 31 stycznia. Niedługo wystąpię w Krakowie, a także zaproszona jestem do kilku projektów w Operze Śląskiej (wśród których jest także „Łucja z Lammermooru” Gaetana Donizettiego).

          Trzeba jednak chociaż trochę się oszczędzać, żeby nie przemęczyć tego pięknego głosu, który dzisiaj brzmiał cudownie w każdym rejestrze.
          - Jesteśmy po dwóch miesiącach prób, a ponadto, jak już wspominałyśmy, były inne spektakle i koncerty. Mam prawo być trochę zmęczona, ale mój głos na szczęście jeszcze nie. Chcę także podkreślić, że w Operze Śląskiej jest wspaniała, przyjazna, sprzyjająca pracy atmosfera, która z pewnością ma także wpływ dobrą kondycję wykonawców. Ciekawa jestem, co powie na ten temat i o dzisiejszej premierze moja Pani Profesor, Jolanta Janucik, która była na spektaklu i jest na tym spotkaniu.

           Mam nadzieję, że usłyszy Pani wiele ciepłych słów, bo premiera była doskonała, a Pani czuła się przez cały czas swobodnie, pewnie na scenie i wszystko było bardzo precyzyjnie wykonane. Serdecznie gratuluję i dziękuję za ten wspaniały wieczór, życzę, aby miło Pani spędziła Święta Bożego Narodzenia i aby był czas na odpoczynek, a w 2020 roku życzę wielu sukcesów.
           - Dziękuję bardzo. Pani i czytelnikom „Klasyki na Podkarpaciu” życzę wszystkiego dobrego na Święta i na nadchodzący 2020 rok. Mam nadzieję, że niedługo się spotkamy. Pozdrawiam Państwa serdecznie.

Zofia Stopińska

Subskrybuj to źródło RSS