Zofia Stopińska

Zofia Stopińska

email Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Pamięci Maestro Jana Kusiewicza

 Maestro Jana Kusiewicza wspomina syn prof. Piotr Kusiewicz

Zofia Stopińska : W ramach VI Dni Muzyki Fortepianowej im. Marii Turzańskiej w Jarosławiu, mamy wieczór poświęcony pamięci jednego z najwybitniejszych tenorów XX wieku - Jana Kusiewicza w 95. rocznicę urodzin. Pana Ojciec przeszedł do historii polskiej wokalistyki jako „Maestro wysokiego c”. Na Podkarpaciu, a szczególnie w Jarosławiu i okolicy Jego życiorys i działalność powinny być znane, bo przecież urodził się niedaleko stąd.

Piotr Kusiewicz : Dlatego zostałem tutaj zaproszony. Te strony zawsze były bliskie mojemu Ojcu i podkreślał to w wielu wywiadach, których często udzielał. Ze szczególnym sentymentem przywoływałw pamięci pani wizytę w Gdańsku i rozmowę nagraną dla Radia Rzeszów. Zawsze się ożywiał, kiedy była mowa o Rzeszowie, a szczególnie gdy wspominało się Jarosław. Jestem bardzo szczęśliwy, a jednocześnie czuję się zaszczycony, że na tak ważnym festiwalu jak „Dni Muzyki Fortepianowej im. Marii Turzańskiej”, jeden  z wieczorów został poświęcony pamięci mojego Ojca. Niedługo będą dwa lata, jak odszedł, w wieku prawie 94. lat. Do końca Jego myśli zawsze wędrowały w okolice Jarosławia, czyli do Rzeplina – małej wioseczki, której parafia jest w Pruchniku. Od dziecka miałem zakodowane dwie miejscowości – Rzeplin i Jarosław. Większość ludzi rozmawiających z Ojcem, nie uświadamiała sobie, gdzie ten Rzeplin jest, a nawet często zniekształcano nazwę i mówiono Rzepin. Ojciec reagował natychmiast – „… nie, nie, nie, to żaden Rzepin, to jest Rzeplin, piękna wioska koło Jarosławia, w przedwojennym województwie lwowskim”. Przecież to wszystko zupełnie inaczej wtedy wyglądało. Ojciec z rodziną wyjechał z Rzeplina jak miał 2 latka, to był rok 1923. Wyjechali do Torunia, ponieważ tam była możliwość osiedlenia się i pracy. Pomimo, że był małym dzieckiem, to jednak zapamiętał pewne obrazy z Rzeplina, o których często mówił. Pamiętał rzekę, wielkie drzewa, najbliższe domy i osoby, które się nim zajmowały. Wrócił do Rzeplina jak miał 77 lat. Miałem wówczas koncert w Filharmonii Rzeszowskiej, śpiewałem w „Stworzeniu Świata” – Haydna. Zaproponowałem  rodzicom, aby wybrali się ze mną do Rzeszowa. Nie trzeba ich było długo namawiać, ponieważ moja Mama jak usłyszała, że gdzieś jedziemy, to już była spakowana i gotowa do wyjścia. Tato specjalnie nie lubił dalekich podróży, ale  jak usłyszał, że jedziemy w jego rodzinne strony, zgodził się natychmiast. W Rzeszowie spotkaliśmy się z nieodżałowanej pamięci prof. Anną Budzińską, która przysłała nam na studia do Gdańska, wspaniałego Pawła Skałubę. Paweł był z nami przez cały czas pobytu w Rzeszowie. Dysponował on samochodem i podróżowaliśmy po tych pięknych rejonach. Pojechaliśmy oczywiście do Rzeplina i ojciec chodząc po miejscach, które pamiętał z dzieciństwa – mówił : „… mój Boże, to jest strumyczek, a kiedyś wydawało mi się, że to jest wielka rzeka. Te wszystkie przestrzenie są takie malutkie, a zapisały mi się w pamięci, jako ogromne, baśniowe…”. Byliśmy również w Pruchniku. Odwiedziliśmy tam proboszcza księdza kanonika Kazimierza Trelkę.  Weszliśmy do kościoła, stanęliśmy przy chrzcielnicy, gdzie Ojciec przed laty był chrzczony i zaśpiewaliśmy „Ave Maria” – Donizettiego w tercecie – Tato z Pawłem śpiewali partię tenorową, a Ja „robiłem” za podwójnego barytona. Ta wizyta w Rzeplinie bardzo poruszyła mojego Ojca. Chociaż mieszkał tam krótko, ale zawsze powracał myślami do tego okresu. Związany był też bardzo z Toruniem, ponieważ rodzina zamieszkała w tym mieście na stałe. Tam chodził do szkoły, tam zaczął śpiewać w chórze w Katedrze Świętych Janów. Tam też zastała ich wojna i stamtąd został zabrany do obozu koncentracyjnego w Stutthofie. Po wojnie wrócił do Torunia, gdzie pracował w Urzędzie Miejskim – śmiał się, że był „dygnitarzem miejskim”, ale jednocześnie chodził do szkoły muzycznej. Od 1950 roku, zaczęła się jego droga związana z Gdańskiem w którym mieszkał do końca życia.

Z. S. : W wywiadzie, który miałam zaszczyt i przyjemność z panem Janem Kusiewiczem przeprowadzić przed laty - wielki tenor powiedział skromnie, że głos dała mu Bozia. Tutaj należy podkreślić, że nawet najsławniejsi tenorzy, nie mieli na zawołanie „wysokiego c” i nie potrafili z taką lekkością śpiewać o każdej porze dnia i nocy.

P. K. : Ja myślę, że to był dar, który otrzymał właśnie od Boga. Był osobą wierzącą, ale nie starał się, aby wszyscy go w kościele widzieli. Skromniutko i cichutko zawsze siadał na chórze, gdzie nikt go nie rozpraszał. Nikt nie wiedział, że Kusiewicz śpiewa też w kościele.

Z. S. : Wspaniały głos uratował panu Janowi życie w obozie koncentracyjnym.

P. K. : Ojciec wiele razy opowiadał, że w obozie kazali im różne piosenki śpiewać jak szli do pracy, albo po apelach. Kiedyś śpiewali ludową piosenkę „ Wyganiała Kasia wółki”. Sami mężczyźni, a więc śpiewali dość nisko. Ponieważ dla Ojca to było stanowczo za nisko, śpiewał oktawę wyżej. Usłyszał to oczywiście sztubowy i kazał mu odejść na bok. Powiedział mu: „…dam ci dodatkową porcję jedzenia, abyś miał siłę do śpiewania”. Sztubowy był Kaszubem z pochodzenia. Myślę o tym często, bo przecież to były czasy, kiedy ludzie byli zmuszani do robienia różnych rzeczy. My tych czasów nie rozumiemy i osądzamy tych ludzi, a ja jestem wdzięczny temu człowiekowi, że dzięki niemu Ojciec miał jedną pajdę chleba, czy trochę brukwi więcej i jakoś przetrwał do końca wojny.                                                                                                                                                                                                                                             Inne zdarzenie miało miejsce przy egzekucji. Wieszano więźniów, a chwilę wcześniej jeden z „opiekunów” powiedział do Ojca : „Teraz im coś zaśpiewaj – najlepiej jakieś tango”.  Ojciec popatrzył na tych zmasakrowanych ludzi i zaśpiewał arię kościelną „Pieta Signore”, która przez całe lata była przypisywana Alessandro Stradelli. Skomponował ją faktycznie Louis Niedermeyer, a opera z której ta aria pochodzi była zatytułowana „Stradella”. Nie chodzi jednak o to. Kiedy ojciec skończył, padło pytanie: „Takiego tanga to jeszcze nie słyszałem – o czym ty śpiewałeś?” Ojciec powiedział zgodnie z prawdą – „Panie, zlituj się nad tymi ludźmi i okaż im łaskę”. Nie wiadomo, czy piękny śpiew, czy utwór sprawiły, że nie otrzymał żadnej kary.Ojciec był w obozie do ostatniej chwili jego istnienia. Kiedy obóz likwidowano, tysiące więźniów pędzono w kierunku Wejherowa. Kiedy znaleźli się w tamtejszym więzieniu, wnocy zauważono jakieś przewinienie i pomimo, że ktoś się przyznał i został zastrzelony. Wiadomo było, że na tym się nie skończy.  Wszystkim kazano stanąć pod murem. Był środek nocy, więźniów oświetlono reflektorami, a Ojciec stał w pierwszym rzędzie. Pomyślał wtedy: „Mój Boże, niewiele lat przeżyłem (miał niecałe 24 lata), a trzeba się pożegnać z życiem”. Lufy karabinów były wymierzone w więźniów i czekano na komendę. W tym momencie na kilka sekund zgasło światło – zrobiło się ciemno. Wiedziony jakimś instynktem samozachowawczym Ojciec, padł natychmiast na ziemię i za sekundę poleciały salwy – ciała innych znalazły się na nim. Zazwyczaj, po takich egzekucjach sprawdzano, czy ktoś żyje i dobijano żywych. Ponieważ Rosjanie byli blisko, Niemcy tym razem nie mieli na to czasu. Kiedy nastała cisza, Ojciec po jakimś czasie wygrzebał się i poszedł do najbliższej wioski.Miał darowane życie. Nigdy nie sądził, że będzie długo żył.  W obozie robiono na nim ćwiczenia pseudo – medyczne  - z klatki piersiowej wyrwano mu jakiś nerw. Skutek tego był taki, że zrobiły mu się zrosty na lewym płucu. Podczas badań lekarskich, po prześwietleniu, te zrosty były widoczne i zwykle stawiano diagnozę, że ma gruźlicę. To była jednak tylko część obumarłego płuca. Pomimo to śpiewał tak długo i zadziwiał siłą swojego głosu. Zaraz po wojnie mówił, że pożyje góra dwadzieścia lat,  dożył 94. , a odszedł  w spokoju – w Niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego o godzinie 4.30 we śnie. Kiedy lekarz – prof. Leszek Bieniaszewski stwierdził zgon – powiedziałem : panie profesorze, cieszę się, że Ojciec radosne Alleluja zaśpiewa Panu Zmartwychwstałemu. Uważam bowiem za wielki dar, że w tym dniu mógł odejść z tego świata.

Z. S. : Powiedzmy teraz o związkach pana Jana Kusiewicza z Operą Bałtycką, bo był jednym z pierwszych śpiewaków tej Opery.  

P. K. :  Ojciec i Jerzy Szymański - znakomity gdański bas, pochodzący z Torunia i późniejszy mój profesor – pojechali na konkursowe przesłuchania do Bydgoszczy i tam zostali zauważeni. Otrzymali propozycję pracy w nowo utworzonym Studio Opery Bałtyckiej. Od 1 stycznia 1950 roku, Ojciec został tam już zaangażowany i pierwszą jego partią operową, był Leński w „Eugeniuszu Onieginie”. Dyrektorem Studia Operowego i późniejszej Opery Bałtyckiej był Zygmunt Latoszewski - legenda polskich dyrygentów, wspaniała postać. Dostać się pod jego skrzydła było wielkim szczęściem, ponieważ można było szlifować swoje umiejętności dzięki jego wskazówkom. Stopniowo Ojciec wchodził w różne przedstawienia. Pojawił się w roli Stefana w „Strasznym dworze”, później była „Halka”, „Faust”. Tych oper było dwadzieścia pięć i trudno mi wymienić je chronologicznie. Kazimierz Wiłkomirski, który również tam działał i przygotowywał „Cyrulika sewilskiego” w 1952 roku. Obsadził Ojca w roli Almavivy. Przed premierą była prezentacja opery w formie koncertowej. Wydarzenie to zostało  nagrane przez Radio Gdańsk. Niezapomniana red. Wanda Obniska dbała aby wszystkie ważne wydarzenia były zarejestrowane. Dzięki temu, mam to nagranie jak Ojciec śpiewał Almavivę. Zdarzyło się to jeden raz w jego życiu. Dyrekcja powierzała mu, zgodnie z predyspozycjami, role cięższego gatunku. Do partii Almavivy trzeba mieć bardzo lekki głos, operować sprawną koloraturą , natomiast frazy Verdiego, Pucciniego czy Moniuszki są inne. Ojciec miał kolegów, którzy dysponowali lżejszymi głosami i wytłumaczył dyrektorowi, żeby im dać szansę. Tak się też stało.

Z. S. : Pewnie będąc jeszcze dzieckiem, wielokrotnie podziwiał Pan swego Ojca śpiewającego różne partie podczas spektakli operowych.

P. K. : Pamiętam, że po raz pierwszy byłem w operze, kiedy miałem 3 lata. To był „Eugeniusz Oniegin”. Ojciec wówczas nie śpiewał i razem siedzieliśmy na widowni. Po raz pierwszy znalazłem się w świątyni sztuki. Zobaczyłem ciemną widownię i rozjaśnioną scenę, na której był domek z oknami, z drzwiami, a przed nim, jakaś pani sprzątała liście. To był bardzo malowniczy obraz, dzisiaj kojarzę go z płótnami Chełmońskiego. Wkrótce Ojciec zabrał mnie na „Cyrulika sewilskiego”. Rozynę śpiewała  cudowna Bogna Sokorska. Miałem wówczas 4 lata, siedziałem bardzo poważny w pierwszym rzędzie, z uwagą śledziłem całą operę. Kiedy wróciłem do domu, powtarzałem bardzo znany motyw z Uwertury. Rodzice wówczas stwierdzili, że mam pamięć muzyczną, poczucie rytmu i dobry słuch. Pamiętam, że była na tym spektaklu jakaś ważna delegacja z Warszawy i jej członkowie siedzieli tuż za nami, w drugim rzędzie. Jeden z panów, który nazywał się Stefan Jędrychowski w przerwie zwrócił się do mnie z pytaniem: „Nie jesteś chłopczyku zmęczony? Nie chce ci się spać?”. Bardzo poważnie stwierdziłem wówczas – proszę pana ja jestem w operze, tu się nie śpi. To były lata 50-te. Następną dekadę nazywam „złotym okresem Opery Bałtyckiej”. W 1967 roku Ojciec wrócił z rodzinnych odwiedzin w Kanadzie i przywiózł mi mały, przenośny magnetofon szpulowy. Zacząłem na nim nagrywać opery. Przede wszystkim te, w których Ojciec brał udział. Dyrekcja Opery nie miała nic przeciwko temu. Teraz pewnie nie było by to możliwe. Nagrałem kilkanaście oper w ciągu paru lat i proszę sobie wyobrazić, że one stanowią dla mnie bezcenny materiał dźwiękowy z tamtego okresu. Robię teraz z tych nagrań płyty – portrety muzyczne gwiazd opery bałtyckiej z jej złotego okresu. Zdążyłem przygotować CD Heleny Mołoń, która także pochodzi z tych rejonów. Wprawdzie urodziła się w Drohobyczu, ale rodzina przeniosła się do Jarosławia i do dzisiaj tutaj mieszka. Przedstawicielem rodu jest pan doktor Maciej Mołoń wspaniały i ceniony w Jarosławiu stomatolog. Pani Helena Mołoń  ukończyła 100 lat 27 stycznia. Była wielka uroczystość z tej okazji. W prezencie, przygotowałem płytę z jej nagraniami, głównie pochodzącymi z moich taśm. Wprawdzie są to nagrania amatorskie, ale odświeżone przez pana  Mariusza Zaczkowskiego – mojego serdecznego przyjaciela, który jest znakomitym realizatorem dźwięku, brzmią bardzo dobrze. Doskonaląc te nagrania, pan Mariusz pomaga mi zachować pamięć o artystach, którzy przed laty byli gwiazdami Opery Bałtyckiej. Dzięki temu można się cieszyć ich sztuką, na której ja się wychowałem. Swoją świadomość, smak muzyczny, doświadczenie i wiedzę – budowałem słuchając tych osób, obcując z nimi. To jest mój dług wobec nich. Jest to praca czasochłonna - trzeba materiał opracować, wytłoczyć płytę , zaprojektować i przygotować odpowiednią szatę graficzną. Te wszystkie komponenty nie są tanie, ale jak taka płyta trafia do rąk zainteresowanych – dziwią się : ”Gdzie to zostało wydane”.  Mam tych płyt kilkanaście. Zebrałem między innymi nagrania mojego profesora – Jerzego Szymańskiego, znakomitej Urszuli Szerszeń, świetnej Aliny Kozłowskiej, a w tej chwili kończę płytę Marii Zielińskiej, która też była wielką damą gdańskiej sceny i w przyszłym tygodniu kończy 93 lata . Chcę jej też zrobić  niespodziankę. Ta kolekcja powstaje dzięki temu, że ja chodziłem i nagrywałem, nie przypuszczając nawet, że kiedyś to się przyda. To jest bezcenny materiał. Nieważne, że jest niedoskonały pod względem technicznym, ale  pan Mariusz robi wszystko, aby to brzmiało z najmniejszym uszczerbkiem dla głosu, bo wiadomo, że jak się poprawia dźwięk, redukuje szumy, to często odbywa się to kosztem głosu. On potrafi tak to zrobić, że głos nie cierpi a nagrania zyskują na jakości.

Z. S. : Pana Matka była świetną pianistką.

P. K. : Moja Mama całe życie była w cieniu Ojca i do dzisiaj pozostaje w cieniu - nawet ja wspominam o niej w drugiej kolejności – może dlatego, że nie żyje już osiemnaście lat ( w maju będzie osiemnaście lat jak odeszła). Miała zaledwie 69 lat – mogła jeszcze żyć, ale nieuleczalna choroba jaką jest rak żołądka, skróciła jej życie. Mama była dziewięć lat młodsza od ojca. Spotkali się w Średniej Szkole Muzycznej w Gdyni – Orłowie. Mama była w klasie fortepianu, a ojciec w klasie śpiewu, natomiast babcia pracowała w Operze w księgowości. Była kiedyś taka sytuacja, że Opera jechała z koncertem do pobliskiego Władysławowa. Tato miał wówczas śpiewać i babcia postanowiła zabrać Halusię, bo tak mówiła o swojej córce, na ten koncert. Jak opowiadała mi Mama, zafascynował ją głos Ojca, śpiewał tak pięknie, że aż ją za serce ściskało. Niedługo spotkali się po zajęciach w szkole muzycznej, do której razem chodzili  i Ojciec poprosił, aby mu coś zagrała. Tak się zaczęło... Na wspólne muzykowanie, Mama zaprosiła Ojca do domu, ona grała na fortepianie, a on śpiewał. Postanowiła też czymś poczęstować młodego atrakcyjnego tenora. Pięknie potrafiła nakryć i przyozdobić stół, ale nie miała serca do przygotowywania potraw, a babci nie było w domu. Jak ojciec mi po latach opowiadał o tej wizycie - Mama znalazła jakieś śledzie w słoiku, które jeszcze nie były przygotowane odpowiednio do jedzenia, zalała je tranem i podała. Tata zjadł, wprawdzie z trudem mu przez gardło przeszło, ale nie wypadało odmówić. Ledwo skończył jedną porcję, a na talerzu znalazła się druga.  Do końca życia pamiętał jak jadł te śledzie. Później ich drogi się połączyły i byli razem.

Z. S. : Odziedziczył Pan po rodzicach talent i jako mały chłopiec rozpoczął Pan naukę gry na fortepianie.

P. K. : Byłem skazany na muzykę, chociażby dlatego, że jak Mama była w poważnym stanie, bardzo dużo ćwiczyła na fortepianie przygotowując się do dyplomu w Średniej Szkole Muzycznej. Już wtedy słuchałem muzyki. Wkrótce po moich narodzinach, Mama rozpoczęła studia i znowu godzinami ćwiczyła. Często sadzała mnie w dużym fotelu, zabezpieczała wokół poduszkami, abym nie wypadł  i grała na fortepianie.  Jak Ojciec wracał po próbie, to myślał, że dziecka nie ma w domu. Dopiero kiedy otworzył drzwi do pokoju, widział grającą  żonę, a w fotelu Piotrusia, który zasłuchany i wpatrzony w mamę, przebierał paluszkami. Jak już wspomniałem, moje zdolności muzyczne zostały stwierdzone po powrocie do domu ze spektaklu „Cyrulika sewilskiego”. Rodzice zadecydowali, że powinienem zacząć naukę gry na fortepianie. Mama zaczęła mnie uczyć. Po pewnym czasie moją edukacją pianistyczą zajęła się prywatnie pani Celina Markowska – starsza, bardzo doświadczona pianistka. Jak byłem w trzeciej klasie szkoły podstawowej, rozpocząłem naukę w szkole muzycznej, a w następnym roku trafiłem do pionu ogólnokształcącej szkoły muzycznej. Tym sposobem, w jednym budynku uczyłem się do ukończenia studiów, bo w tam też była Wyższa Szkoła Muzyczna.

Z. S. : Pan Jan Kusiewicz nie chciał, aby syn został śpiewakiem.

P. K. : Ojciec chciał, abym został dyrygentem. Twierdził, że znam świetnie literaturę muzyczną, jestem zdolny i będę dobrym dyrygentem. Nie chciał żebym śpiewał, ale nie dlatego, że wyrośnie mu jakaś konkurencja. Mówił, że dla dobrego śpiewaka, to jest taki życiowy klasztor – tego nie wolno, tamtego nie wolno, cały czas trzeba dbać o formę, żyje się w ciągłym stresie – po co to mojemu synowi. Ale ja chciałem śpiewać i to było silniejsze od argumentów Ojca. Zacząłem uczyć się śpiewać u pani prof. Barbary Iglikowskiej po kryjomu - Ojciec nic o tym nie wiedział. Mama była wtajemniczona i finansowała mi te lekcje. Po jakimś czasie Tato się pogodził z tym, że jednak będę śpiewał i niedługo stał się entuzjastą tego co robię. Do końca życia towarzyszył mi w różnych koncertach, wyjeżdżaliśmy razem i bardzo cieszyłem się, kiedy jeździł ze mną. Wcześniej, jak jeszcze żyła moja Mama – to obydwoje ze mną podróżowali. Przez to, że żyli wówczas jakby moim tempem i moimi różnymi dokonaniami, było to znakomitym środkiem napędzającym ich samych. Nie czuli się ludźmi na bocznicy, na emeryturze, tylko uczestniczyli w moim życiu i nie wychodzili z tego zaklętego kręgu muzyki.

Z. S. : Sporo czasu upłynęło od przejścia pana Jana Kusiewicza na emeryturę, ale do dzisiaj jest legendą Opery Bałtyckiej.

P. K. : Jest pamiętany do dzisiaj w szczególny sposób. Kiedy zmarł, w czasie pogrzebowej mszy świętej, w Katedrze Oliwskiej, która jest naprawdę ogromną świątynią, wszystkie ławki były zajęte. Bardzo lubił i cenił Ojca śp. ks. Arcybiskup Tadeusz Gocłowski, który przewodniczył mszy świętej. Powiedział przepiękne, wzruszające kazanie. Było kilkunastu księży, których nie zapraszałem – przyszli z potrzeby serca. Znali i szanowali Ojca, bo często śpiewał w kościołach gdańskich. Poza tym ja przez dwadzieścia lat prowadziłem emisję głosu w Seminarium Duchownym w Oliwie i Kusiewiczowie są w tym środowisku znani.

Z. S. : Powiedział Pan podczas wieczoru: „Sława sama się obroni, pamięć trzeba podtrzymywać”. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz zostanie Pan poproszony o przyjazd na Podkarpacie, aby wspominać  wspaniałego syna tej ziemi, wielkiego tenora Jana Kusiewicza i dzięki temu pozostanie także w pamięci następnych pokoleń.

Z prof. Piotrem Kusiewiczem rozmawiała Zofia Stopińska 4 marca 2017 roku w Jarosławiu.

 

 

Finał VI Dni Muzyki Fortepianowej

Znany na całym świecie wiruoz skrzypiec - Maestro Vadim Brodski, wystąpił 5 marca w Sali Koncertowej Szkoły Muzycznej w Jarosławiu w Recitalu Nadzwyczajnym. Niedzielny koncert uwieńczył      VI Dni Muzyki Fortepianowej im. Marii Turzańskiej w Jarosławiu.                                                                                                                                                                                                              Zdobywcy pierwszych nagród na wszystkich najważniejszych międzynarodowych konkursach skrzypcowych towarzyszył pianista Bartłomiej Wezner.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                 Koncert finałowy był duchową ucztą dla miłośników muzyki klasycznej oraz tych, którzy wolą lżejsze, rozrywkowe formy. Recital Nadzwyczajny porywał i zachwycał do ostatniej minuty, a żywiołowa, energetyzująca gra Maestro absorbowała wszystkie zmysły. Artysta zawładnął sceną i sercami publiczności, a jego wirtuozeria i kunszt wykonywanych utworów sprawiały, że ręce same składały się do braw! Brodski zachwycił zarówno wykonaniem utworów klasycznych: Beethovena, Mozarta, Wieniawskiego czy Schuberta - jak i niezwykłych aranżacji piosenek Beatlesów tj. "Can't buy me love" , "Michelle".  Nie mogło zabraknąć żartów muzycznych autorstwa Brodski - Malicki w oparciu o najsłynniejsze utwory muzyki klasycznej. Gorące oklaski rozbrzmiały po znakomitym wykonaniu "Czardasza" Montiego, muzyki cygańskiej i Sarasate, czy też "Carmen Fantasy".                                                                                                                                                                                                                                                         Trzeba przyznać, iż kontakt wirtuoza skrzypiec z publicznością i swoboda bycia na scenie jest wręcz zniewalająca! Bisom nie było końca!                                                                                                                Po koncercie Maestro podpisywał płyty - tego wieczoru każdy wyszedł uśmiechnięty i zadowolony!

Vadim Brodski to potomek znakomitego Adolfa Brodskiego, pierwszego wykonawcy Koncertu skrzypcowego Piotra Czajkowskiego. Jest zwycięzcą VII Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego oraz zdobywcą licznych nagród na europejskich i światowych konkursach. Gra na skrzypcach Gennaro Gagliano z 1747 roku i jest jednym z nielicznych skrzypków w historii, który miał zaszczt zagrać na słynnym instrumencie należącym do Niccolo Paganiniego.

Organizatorem VI Dni Muzyki Fortepianowej im. Marii Turzańskiej byli: Centrum Kultury i Promocji w Jarosławiu oraz Państwowa Szkoła Muzyczna I stopnia im. Fryderyka Chopina w Jarosławiu.

Za otrzymane wsparcie finansowe dziękujemy miejskim spółkom: Przedsiębiorstwu Wodociągów i Kanalizacji w Jarosławiu Sp z o. o. oraz Przedsiębiorstwu Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej w Jarosławiu Sp. z o. o. Od początku trwania Dni Muzyki Fotepianowej byli z nami: Kwiaciarnia Kamelia, która wspiera nas pięknymi kwiatami i dekoracjami oraz Wytwórnia Wyrobów Cukierniczych Macieja Kuźniarowskiego, która rokrocznie przygotowuje dla artystów słodkie upominki.

Wszystkim sponsorom oraz darczyńcom serdecznie dziękujemy!

Bernadeta Korczewska CKiP w Jarosławiu.

Magiczne dźwięki VI Dni Muzyki Fortepianowej

W znakomitym Recitalu Fletowym wystąpiła 2 marca 2017r. niezwykle uzdolnona, młoda artystka - Marianna Żołnacz. Przy fortepianie zasiadła Marianna Waszkiewicz.                                                                                                                                                                                                                                                                                                            Koncert Marianny poprzedził występ uczennicy PSM I Stopnia im. Fryderyka Chopina w Jarosławiu - Izabeli Dobrowolskiej. Izabela wykonała znaną Arabeskę nr 1 Claude Debussy'ego, w tym utworze towarzyszył jej pianista Wojciech Majchrowicz oraz Armando's Rumba Chick Corea wykonane wspólnie z Maksymilianem Myłkiem, który grał na wibrafonie.

W głównej części koncertu Marianna Żołnacz oczarowała widownię niezwykłą wrażliwością muzyczną, znakomitą techniką operowania oddechem oraz sprawnością techniczną palców. Artystka wykonała utwory znanych kompozytorów jak : N. Paganini, W. A. Mozart,  C. P. E. Bach, jak również dzieła flecistów francuskich m.in. : P. Taffanel oraz P. Gaubert. Muzyczną ucztą była interpretacja znanego wszystkim utworu "Prząśniczka" Stanisława Moniuszki.

Marianna Żołnacz urodziła się w 1999 roku. Naukę gry na flecie rozpoczęła w wieku 7 lat w SPSM nr 4 im. K. Szymanowskiego w Warszawie w klasie prof. Marii Peradzyńskiej-Filip. Od 2015 roku jest studentką Uniwersytetu Muzycznego Mozarteum w Salzburgu w klasie prof. Michaela Martina Koflera. Jest laureatką ponad 40 konkursów krajowych oraz międzynarodowych w tym 6 Grand Prix.

Bernadeta Korczewska CKiP w Jarosławiu.

I Konkurs Muzyki Polskiej

W przededniu 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości społeczność Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia im. Fryderyka Chopina w Jarosławiu proponuje młodzieży muzycznej udział w Ogólnopolskim Konkursie Muzyki Polskiej. Konkurs organizowany jest pod honorowym patronatem Centrum Edukacji Artystycznej.      

                                                            Celem konkursu jest:

- ukazanie piękna i bogactwa polskiej literatury muzycznej różnych czasów, zarówno w oryginale jak i w transkrypcjach.

- prezentacja dzieł znanych kompozytorów, a także tych, których imię i dzieło tkwią w mroku zapomnienia.

- udział w konkursie: solistów instrumentalistów i wokalistów, a także zespołów, orkiestr i chórów.

Zapraszamy nauczycieli, dzieci i młodzież szkół muzycznych z całej Polski do udziału we wspólnym odkrywaniu piękna naszej muzyki.

Informacje dodatkowe, dostępne na stronie konkursu www.konkurs.psm.jaroslaw.pl  , oraz pod numerem telefonu 606 722 310

Pamięci Jana Kusiewicza

Sobotni wieczór (4 marca 2017r.) VI Dni Muzyki Fortepianowej im. Marii Turzańskiej w Jarosławiu, poświęcony został pamięci pochodzącego z niedalekiego Rzeplina, wybitnego tenora - Jana Kusiewicza w 95. rocznicę urodzin. Rozpoczęły go wspomnienia syna Artysty - prof. Piotra Kusiewicza, także wybitnego tenora, z niewiarygodną techniką głosową śpiewającego najtrudniejsze koloratury.         

Przybyła publiczność mogła obejrzeć rodzinne zdjęcia, filmy oraz posłuchać arii i pieśni w wykonaniu Jana Kusiewicza. Podczas prezentacji kilkakrotnie zabrzmiało "wysokie c" - marzenie większości światowej sławy tenorów. Lekkość, z jaką śpiewał je za każdym razem Jan Kusiewicz, zaskakiwała a jednocześnie utwierdzała w przekonaniu, że przydomek "Maestro wysokiego c", jest w pełni zasłużony.    

Zaprezentowana też została pamiątka Państwa Kusiwiczów - będące w rodzinie od 115 lat popiersie Fryderyka Chopina. Wspaniałomyślnym gestem prof. Piotra Kusiewicza, rzeźba zostanie podarowana Państwowej Szkole Muzycznej w Jarosławiu, noszącej imię wielkiego kompozytora i pianisty. 

Pieśni Fryderyka Chopina wypełniły drugą część wieczoru, a wykonawcami byli znakomici artyści związani z Podkarpaciem: tenor Jacek Ścibor, sopranistka Jadwiga Kot - Ochał, pianista Paweł Węgrzyn i Bogusław Pawlak - gospodarz wieczoru. Publiczność została oczarowana wspaniałym wykonaniem Pieśni. 

Organizatorami tego muzycznego święta byli: Centrum Kultury i Promocji w Jarosławiu oraz Państwowa Szkoła Muzyczna im. Fryderyka Chopina w Jarosławiu.

"Mieczysław Karłowicz. Philharmonic. Szczecin" z szansą na Fryderyka

   Płyta ta otrzymała nominację do Fryderyka 2017 w kategorii „album roku muzyka symfoniczna i koncertująca”. Fryderyki w tym roku przyznawane są po raz 23. Są to nagrody przyznawane przez przedstawicieli polskiego środowiska muzycznego i branżę fonograficzną zrzeszonych w Akademii Fonograficznej.

Nagrywając album z utworami Mieczysława Karłowicza, skrzypek Bartłomiej Nizioł i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii w Szczecinie pod batutą Łukasza Borowicza, oddali hołd patronowi Filharmonii w 140. Rocznicę jego urodzin.

   Dorobek Mieczysława Karłowicza, najwybitniejszego kompozytora Młodej Polski, zamyka się niemal całkowicie w dwudziestoletnim okresie twórczym.

Charakterystyczną formą dla jego muzyki to poemat symfoniczny, który lepiej odpowiadał programowym koncepcjom kompozytora niż klasyczna symfonia.

Gatunek ten w mniemaniu kompozytora pozwalał na rozmaite eksperymenty.

Pociągała go możliwość porozumienia z  publicznością z pomocą programu, którego dzieło nie było jednak prostą ilustracją.

Wszystko w poemacie wynikało z założeń logiki muzycznej, a związek ideowy programu z utworem był rygorystycznie przestrzegany.

Forma wynikała z naturalnego rozwoju myśli i ich zespolenia, a tradycyjne założenia allegra sonatowego, będące przynajmniej formalnym punktem odniesienia, trzymały całość utworu w żelaznych ryzach.

Karłowicza fascynowali nieliczni mistrzowie: Richard Strauss, Richard Wagner, Anton Bruckner, Fryderyk Chopin, Edvard Grieg - każdy z nich był dla niego inspiracją.

Na płycie znalazły się takie kompozycje Mieczysława Karłowicza, jak;

Dwa z pięciu poematów symfonicznych:

"Smutna opowieść" op. 13

"Rapsodia Litewska" op. 11

Koncert skrzypcowy A - dur op. 8:

Allegro moderato

Romanza. Andante

Finale. Vivace Assai

Solistą Koncertu skrzypcowego A - dur op. 8 jest jeden z najwybitniejszych polskich wiolinistów - Bartłomiej Nizioł.

Artysta urodził się w Szczecinie i od początku swojej kariery artystycznej związany jest ze szczecińską filharmonią, gdzie zadebiutował w wieku 12 lat.

Ukończył z wyróżnieniem studia u prof.  Jadwigi Kaliszewskiej w Akademii Muzycznej w Poznaniu. Jest laureatem pierwszych nagród na następujących międzynarodowych konkursach; w Poznaniu, Pretori, Paryżu, Brukseli, Adelajdzie. Koncertował na wszystkich kontynentach. Występował z najwybitniejszymi artystami jak : Marta Argerich, Elizabeth Leonskaja, Fablo Luisi, sir Neville Marriner, Yehudi Menuhin, Heinrich Schiff, David Zinman, Pinkas Zuckerman i wielu innych.

Był jurorem na następujących konkursach; im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu,  im. Niccolo Paganiniego w Genui, im. Tadeusza Wrońskiego w Warszawie.

Od roku 1995 mieszka w Szwajcarii, gdzie koncermistrzuje orkiestrze Opery w Zurychu i prowadzi klasę skrzypiec  na  Uniwersytecie HKB w Bernie. Jest dyrektorem artystycznym festiwalu promującego młode talenty muzyczne w Pile.

Gra na instrumencie Guarneriego del Gesu z 1727 roku. Jest honorowym obywatelem miasta Szczecina.

Nagranie współtworzy Orkiestra Filharmonii Szczecińskiej pod batutą Łukasza Borowicza.

Łukasz Borowicz urodził się w Warszawie . Studiował u Bogusława Madeya w Akademii Muzycznej w Warszawie., tam też uzyskał tytuł doktora w dziedzinie dyrygentury pod kierunkiem Antoniego Wita. W latach 2007 - 2015 pełnił funkcję dyrektora artystycznego Polskiej Orkiestry Radiowej. W roku 2008 został wyróżniony Paszportem Polityki, w 2011 roku nagrodą Koryfeusz Muzyki Polskiej, w 2013 roku - Nagrodą im. Cypriana Kamila Norwida, w 2014 roku - nagrodą Tansman 2014, za wybitną indywidualność muzyczną.

Dyskografia Łukasza Borowicza liczy ponad 65 albumów.  Komplet dzieł symfonicznych Andrzeja Panufnika nagrany z Polską Orkiestrą Radiową oraz Konzerthausorchester Berlin dla wytwórni ZPO został uhonorowany Special Achievement Awart ICMA 2015. Nagrania Łukasza Borowicza zostały także nagrodzone BBC Music Orchertal Choice (2010), BBC Opera Choice  (2013) oraz dwukrotnie Diapasson d'Or  (2010 i 2013)

Z wielką radością polecam Państwu to nagranie. Dzieła jednego z najsłynniejszych kompozytorów polskich wykonane są przez najwybitniejszych polskich artystów. 

DUX 1377 Mieczysław Karłowicz. Philharmonic Szczecin

Producent Filharmonia im. Mieczysława Karłowicza w  Szczecinie.

Producent wykonawczy : Dorota Serwa

Producent nagrania, montaż : Hein Laabs

Z niecierpliwością czekamy na werdykt Akademii Fonograficznej. Pragnę także poinformować, że wręczenie nagród w kategoriach muzyki poważnej odbędzie się 24 kwietnia 2017 roku – podczas uroczystości w Studiu Koncertowym Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego w Warszawie.

Anna Stopińska - Paja

Wspaniały koniec karnawału w Filharmonii

W ostatnim dniu karnawału, 28 lutego 2017r. sala kameralna Filharmonii Podkarpackiej wypełniona była po brzegi publicznością. Nie byłam zdziwiona, bo jednym z wykonawców był urodzony w Rzeszowie, utalentowany skrzypek Piotr Szabat, a przy fortepianie zasiadła świetna pianistka Natalia Szabat ( prywatnie żona pana Piotra). Tyle tytułem wstępu, bo więcej dowiedzą się Państwo czytając rozmowę, którą nagrałam następnego dnia przed południem.

Zofia Stopińska : Bardzo Państwu dziękuję za wspaniały wieczór. Wasz występ dostarczył wielu wzruszeń wszystkim słuchaczom, co było widać i słychać. Po tak gorącym przyjęciu są chyba Państwo zadowoleni.

Piotr Szabat : Jesteśmy bardzo zadowoleni i mówiąc szczerze nie spodziewaliśmy się tak wspaniałego przyjęcia. Było to bardzo miłe i wzruszające.

Natalia Szabat: Podobnie jak wszyscy zawodowi muzycy, zawsze po koncercie skupiamy się nawet na najmniejszych niedociągnięciach, które chcielibyśmy w przyszłości poprawić. Wiemy, że był to bardzo dobry koncert, ale chcielibyśmy następnym razem jeszcze lepiej wykonać ten program.

Z. S. : Państwo zaproponowali utwory, które usłyszeliśmy w Rzeszowie?

P. Sz. : To była nasza propozycja z małą korektą, bo koncert planowany był pierwotnie w styczniu, ale z różnych powodów, data została zmieniona na ostatni dzień karnawału. W pierwszej wersji mieliśmy, oprócz Sonaty na skrzypce i fortepian M. Ravela, wykonać jeszcze Sonatę C. Saint-Saensa. Po zmianie terminu postanowiliśmy, że zastąpimy ją nieco lżejszymi w odbiorze utworami Gershwina. Zainspirował mnie do Gershwina mój były profesor. Wpadła mi w ręce płyta pana prof. Krzysztofa Jakowicza nagrana z panem Waldemarem Malickim. Na tym krążku są zarówno „3 Preludia”, jak i fragmenty z opery „Porgy and Bess” – wspólnie z żoną pomyśleliśmy, że te utwory jak najbardziej nadają się na ostatkowy koncert. Zaplanowaliśmy jeszcze „Devil’s Dance” z filmu Czarownice z Eastwick – Johna Williamsa oraz Nokturn i Tarantella op. 28 – Karola Szymanowskiego. Na bis wykonaliśmy „Korowód karzełków” – Antonia Bazzini.

Z. S. : Wspaniale się słuchało tych utworów, odnosiło się wrażenie, że gracie je z ogromna łatwością, ale należy podkreślić, że są to niezwykle wymagające dla wykonawców dzieła. Część z nich to utwory na skrzypce i fortepian, lub fortepian i skrzypce, bo partia fortepianu jest równie ważna i równie trudna, jak partia skrzypiec.

N. Sz. : Szukaliśmy utworów, które są ambitne i przygotowywanie ich sprawiać nam będzie dużo radości. Chcieliśmy także aby nasz program dostarczył publiczności także trochę rozrywki. Mam nadzieję, że się udało.

P. Sz. : Przede wszystkim w Sonacie Ravela oraz w Nokturnie i Tarantelli Szymanowskiego partia skrzypiec i fortepianu jest równorzędna.

N. Sz. : Szymanowski komponował pisał głównie na fortepian i specjalizował się w literaturze fortepianowej – dlatego w jego utworze partia fortepianu jest szalenie rozbudowana, ale wykonany na bis „Taniec karzełków” to jest już popisowy utwór Piotra – bardzo trudny i wymagający. Zaraz po skomponowaniu, niewielu skrzypków potrafiło go wykonywać, chociaż grany był – jak my to mówimy sugerując się metronomem – 100 kreseczek wolniej niż teraz. Ostatnio technika gry na skrzypcach poszła ogromnie do przodu i gra się ten utwór w zawrotnym tempie. Za dwa tygodnie Piotr będzie grał „Taniec karzełków” z towarzyszeniem orkiestry w Stuttgarcie, bo ten utwór został także opracowany na skrzypce i orkiestrę. W utworach Gershwina i Williamsa fortepian jedynie towarzyszy skrzypcom. Ale szukamy zazwyczaj utworów w których zarówno partia fortepianu, jak i skrzypiec są interesujące. Chcemy, aby sprawiały nam przyjemność.

Z. S. : Muzyczną edukację rozpoczynaliście w dość odległych od siebie miastach w Polsce, ale te początki były podobne, poza tym, że pan Piotr uczył się grać na skrzypcach, a pani Natalia na fortepianie.

N. Sz. : Różnica jest taka, że ja nie pochodzę z muzycznej rodziny. Piotra rodzice są muzykami, a w mojej rodzinie jedynie dziadek był waltornistą, ale nie grał zawodowo. U mnie zainteresowanie muzyką zaczęło się od gry na cymbałkach w przedszkolu, a później bardzo chciałam uczyć się w szkole muzycznej. Później nasza droga była podobna – czyli pierwszy i drugi stopień w szkołach muzycznych, studiowaliśmy – następnie wyjechaliśmy do Szwajcarii i tam się spotkaliśmy.

P. Sz. : Studiowaliśmy na dwóch różnych uczelniach – Natalia przez trzy lata studiowała w klasie fortepianu prof. Andrzeja Pikula w Krakowie, a później wyjechała w ramach programu Erasmus do Berna i tam kończyła studia. Natomiast ja ukończyłem studia w Warszawie i wyjechałem do Berna doskonalić swoją grę. Wcześniej, w Rzeszowie, w Liceum Muzycznym uczyłem się grać na skrzypcach u pana Oresta Telwacha – drugiego koncertmistrza Filharmonii Podkarpackiej, później rozpocząłem studia na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie u pani prof. Julii Jakimowicz – Jakowicz, po dwóch latach przeszedłem do klasy prof. Krzysztofa Jakowicza i do jego asystenta Jakuba Jakowicza. Wymienieni pedagodzy są prywatnie rodziną wszyscy są wspaniałymi muzykami, poświęcili mi wiele czasu i wiele im zawdzięczam. Natomiast po wyjeździe z Polski zacząłem studia w Bernie u prof. Bartłomieja Nizioła – fenomenalnego skrzypka i wspaniałego człowieka, z którym do dzisiaj utrzymujemy kontakty.

Z. S. : W Bernie zaczęliście grać w duecie.

N. Sz. : W Bernie poznaliśmy się, zakochaliśmy się i zaczęliśmy razem grać.

P. Sz. : Spędziliśmy w tym pięknym mieście razem trzy lata, bo Natalia była tam trochę dłużej. Był to piękny czas, ale i trudny, bo Szwajcaria nie należy do najtańszych krajów. Na szczęście na drugim roku studiów udało mi się dostać stypendium rządu szwajcarskiego, które rozwiązało wiele problemów finansowych. Jest to także prestiżowe stypendium, bo sam proces weryfikacji trwa rok i jest najpierw weryfikowany przez polskie Ministerstwo Kultury, później przez stronę szwajcarską. Przyznawane jest tylko jedno stypendium na cały kraj, dlatego dla mnie było to także duże wyróżnienie.

N. Sz. : W Szwajcarii studiowałam głównie z prof. Tomaszem Herbutem, również w tamtym okresie bardzo interesowałam się muzyką współczesną i w tym nurcie wiele zawdzięczam prof. Pierre Sublet. Studiowałam także w Zurichu, gdzie moim mistrzem był prof. Eckart Heiligers – świetny kameralista, członek Trio Jean Paul. Pod Jego kierunkiem graliśmy także razem z Piotrem.

P. Sz. : Moim pedagogiem był również prof. Pierre Sublet, bo pod jego kierunkiem, wspólnie z Natalią pracowaliśmy na przykład nad zbiorem 22 Miniatur – Gyorgy Kurtaga. Skorzystaliśmy bardzo dużo pracując nad bardzo różnorodnymi programami także u prof. Bartłomieja Nizioła, prof. Marcina Sikorskiego, czy prof. Tomasza Herbuta. Bardzo dużo nam dało spojrzenie znakomitych, doświadczonych kameralistów grających na różnych instrumentach. Dowiedzieliśmy się sporo także o grze na fortepianie i skrzypcach - otworzyli nam oczy na wiele aspektów nawet życiowych.

N. Sz. : Wcześniej, był taki okres, że muzyka kameralna nie była aż tak popularna. Młodzi muzycy nie specjalizowali się w tym gatunku. Oni pokazali nam, że każdy może być solistą i uprawiać także muzykę kameralną. Trzeba się specjalizować w muzyce kameralnej. Staramy się teraz korzystać z tej wiedzy nie będąc już pod opieką żadnego profesora.

Z. S. : Muzyka kameralna – granie w duecie, to tylko fragment waszej działalności na polu muzyki.

N. Sz. Zajmujemy się oczywiście także innymi rzeczami, chociaż gra w duecie jest bardzo ważna i chcielibyśmy ją rozwijać. Ja zajmuje się także pedagogiką – uczę w Grinio Akademie, to jest prywatna szkoła pod Stuttgartem, uczę także w Moessingen i również akompaniuję w tych szkołach. Gram także w innych zespołach kameralnych.

P. Sz. : Głównym nurtem mojej działalności w tym momencie jest praca w Stuttgarter Kammerorchester . Gramy bardzo ambitne programy ze znanymi muzykami. W ubiegłą niedzielę graliśmy koncert z Richardem Galliano w Alte Oper we Frankfurcie, w dużej sali dla ponad dwóch tysięcy słuchaczy. W ducie gramy w wolnym czasie – czyli w weekendy albo wieczorami. Poświęcamy na to prawie cały wolny czas, ale satysfakcja jest bardzo duża.

N. Sz. : Mamy także trochę koncertów. W sierpniu tego roku będziemy grać Koncert podwójny Mendelssohna na Mosel Musikfestival – to jest najstarszy festiwal muzyczny na terenie Nadrenii i zarazem jeden z najpopularniejszych w Niemczech. Ten koncert jest dla nas bardzo ważny, bo na tym festiwalu występowali najwięksi muzycy – wymienię tylko Marthę Argerich czy Gidona Kremera. Niedługo musimy zacząć przygotowania.

P. Sz. : Program, który graliśmy w Filharmonii Podkarpackiej wykonamy w maju bieżącego roku w Szwajcarii i na początku przyszłego roku na festiwalu w Stuttgarcie. Mamy sporo planów .

Z. S. : Zna Pan z pewnością system pracy orkiestr w Polsce i w Niemczech. Czy one się różnią?

P. Sz. : U nas faktycznie się to różni, ale my jesteśmy małą orkiestrą. Gramy więcej koncertów i okres przygotowania jest krótszy, ale mamy podwójne próby, czyli próby odbywają się przed południem i po południu. Trwa to wszystko zazwyczaj trzy dni – dwa dni prób, próba generalna i koncert. Mamy także dużo wyjazdów. Gramy zazwyczaj 22 koncerty w sezonie w samym Stuttgarcie i mamy około 50 koncertów wyjazdowych. Nie tylko w Niemczech, czy nawet w Europie, ale także w Azji czy Ameryce.

N. Sz. Nie powiedziałeś, że Orkiestra Kameralna w Stuttgarcie liczy zaledwie 17 osób i dzięki temu wszyscy są ze sobą zaprzyjaźnieni, a ponieważ bardzo często bywam na koncertach mogę powiedzieć, że brzmienie zespołu jest bardzo spójne. To sprawa wysokiego poziomu, ale także małego składu, który pozwala na kameralne granie.

P. Sz. : Mamy także dużo projektów koncertów bez dyrygenta. Orkiestra prowadzona jest przez koncertmistrza od pulpitu. Niedawno w ten sposób graliśmy z byłym koncertmistrzem Berlińczyków Kolją Blacher, tak samo kierował nami Fabio Biondi – wybitny specjalista w dziedzinie muzyki barokowej. Są to bardzo interesujące koncerty, które w efekcie dają bardziej spójne brzmienie. Osoba prowadząca przekazuje swoje emocje nie tylko gestem, ale również grą. To jednak jest możliwe tylko w przypadku orkiestr kameralnych.

Z. S. : Możecie Państwo powiedzieć, że znaleźliście swoje „miejsce na Ziemi”, gdzie Wam się nie tylko dobrze pracuje, ale również żyje?

P. Sz. : Tak, ale wcale nie oznacza to, że na przykład za pięć lat będziemy tam na pewno mieszkać. Jesteśmy w dalszym ciągu aktywni, mobilni i mamy oczy szeroko otwarte, natomiast jest to „miejsce na Ziemi”, które możemy nazwać domem, czego nie mogliśmy zrobić przez wiele lat.

N. Sz. : Jako studenci często przeprowadzaliśmy się, trudno policzyć w ilu różnych mieszkaniach żyliśmy w tym okresie. W Stuttgarcie już czwarty rok mieszkamy w jednym mieszkaniu i mamy grupę bardzo bliskich przyjaciół, którzy nas wspierają, ale jako muzycy jesteśmy bardzo otwarci na różne zmiany. Świat się stał tak mobilny i tak dużo się w nim dzieje, że trudno stwierdzić jednoznacznie, że pozostaniemy na stałe w Stuttgarcie – może będziemy w Australii, Stanach Zjednoczonych, czy gdzieś w Azji. Świat się stał bardzo mały. Za niewielkie pieniądze można podróżować w różne miejsca, kilkanaście a nawet kilka lat temu, trudno było o tym nawet marzyć.

Z. S. : Chyba jednak niewiele jest takich wyjazdów, podczas których możecie ten świat oglądać. Trzeba się skupić na dotarciu do celu, próbie, wypoczynku i koncercie.

P. Sz. : Nie wszyscy o tym wiedzą, że zazwyczaj widzi się lotnisko , salę koncertową i hotel.

N. Sz. : Bardzo dbam, aby w wolnym czasie podróżować i zwiedzać, bo takie doświadczenia przez podróże dają głębię w muzyce, bo im więcej doświadczeń w życiu – tym barwniejsza wykonywana przez nas muzyka. To słychać.

P. Sz. : Moja pani profesor mówiła krótko: „Trzeba mieć o czym grać”.

Z. S. : Rzeszów, to rodzinne miasto pana Piotra. Bywacie tu czasem, aby odwiedzić bliskich. Tym razem koncertowaliście. Jak postrzegacie nasze miasto?

P. Sz. : W moich oczach Rzeszów niesamowicie się rozwinął i wypiękniał. Ile razy przyjadę, zawsze jestem pod wrażeniem, ile się tu zmieniło, jak dużo się dzieje. Jak przyjeżdża się raz, najwyżej dwa razy w roku – to te zmiany są bardzo widoczne. Mamy tu wielu przyjaciół. Podtrzymujemy kontakty z moimi kolegami ze szkoły podstawowej, ze znajomymi z osiedla. Jak tylko jest czas to się odwiedzamy. Oby tak dalej. Byłoby nam miło wracać tutaj nie tylko prywatnie, ale także zawodowo.

N. Sz. : Dla mnie jest to niesamowite, że na wczorajszym koncercie pojawiło się pół klasy Piotra z „podstawówki”. Było to bardzo wzruszające. Ilość kwiatów, które otrzymaliśmy od bliskich i przyjaciół sprawiła nam ogromną radość. Może nie jestem tak związana emocjonalnie z tym miastem, jak Piotr, ale dostrzegam jego piękno. Rzeszów jest naprawdę pięknym miastem i można go porównywać z różnymi znanymi miastami w Europie. Kiedy szliśmy teraz na spotkanie z Panią – Piotr rozglądał się przez cały czas i powtarzał – „no popatrz, jaki ten Rzeszów piękny” .

Z Natalią Szabat i Piotrem Szabatem rozmawiała Zofia Stopińska – 1 marca 2017r.

Konkurs Chopinowski w ZSM nr 2 w Rzeszowie

Dyrekcja Zespołu Szkół Muzycznych nr 2 im. Wojciecha Kilara w Rzeszowie organizuje w dniach 9 - 11 marca 2017 roku Międzynarodowy Podkarpacki Pianistyczny Konkurs Chopinowski dla Dzieci i Młodzieży.

Przesłuchania konkursowe odbędą się: w czwartek 9.03 i piątek 10.03 w godz. 8:15 - 13:30 i 15:00 - 17:30, oraz w sobotę 11.03 w godz. 8:15 - 14:00 w Auli Zespołu Szkół Muzycznych im. Wojciecha Kilara, ul. Sobieskiego 15

Ogłoszenie wyników i Koncert Laureatów : sobota 11.03.2017r. godz.17:00 Sala Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego, ul. Dąbrowskiego 83

Jury:

Przewodniczący - prof. Andrzej Jasiński - Akademia Muzyczna w Katowicach, Polska

Członkowie: prof. Maria Korecka - Soszkowska  - Akademia Muzyczna w Łodzi, Polska ; prof. Izabella Darska Havasi - Fundacja Gyorgy Ferenczy w Budapeszcie, Węgry ; prof. Yoon Ju Oh ( Sungshin University w Seulu, Korea Południowa.

ZSM nr 2 w Rzeszowie - Konkurs Chopinowski

Dyrekcja Zespołu Szkół Muzycznych nr 2 im. Wojciecha Kilara w Rzeszowie organizuje w dniach 9 - 11 marca 2017 roku Międzynarodowy Podkarpacki Pianistyczny Konkurs Chopinowski dla Dzieci i Młodzieży.

Przesłuchania konkursowe: czwartek 9.03 i piątek 10.03 w godz. 8:15 - 13:30 i 15:00 - 17:30, oraz w sobotę 11.03 w godz. 8:15 - 14:00 w Auli Zespołu Szkół Muzycznych im. W. Kilara , ul. Sobieskiego 15

Ogłoszenie wyników i Koncert Laureatów : sobota 11.03.2017 r. godz. 17:00 Sala Koncertowa Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego, ul Dąbrowskiego 83

Jury: Przewodniczący - prof. Andrzej Jasiński  (Akademia Muzyczna w Katowicach, Polska) ; Członkowie: prof. Maria Korecka-Soszkowska (Akademia Muzyczna w Łodzi, Polska) ; prof. Izabella Darska Havasi ( Fundacja Gyorgy Ferenczy w Budapeszcie, Węgry) ; prof. Yoon Ju Oh ( Sungshin University w Seulu, Korea Południowa). 

Subskrybuj to źródło RSS