Piotr Moss: "Zawsze jestem ciekawy nowych rzeczy, a szczególnie poezji"
Piotr Moss - kompozytor, podczas spotkania z sanocką publicznością fot. Juliusz Multarzyński

Piotr Moss: "Zawsze jestem ciekawy nowych rzeczy, a szczególnie poezji"

          Od 20 do 30 września 2021 roku odbył się 30. Festiwal im. Adama Didura w Sanoku. Chcąc podkreślić jubileuszową edycję, organizatorzy zaplanowali światowe prawykonanie dzieła zatytułowanego „Zmiany pogody” Piotra Mossa, wybitnego polskiego kompozytora związanego również z Paryżem. Jest to cykl pieśni na baryton i orkiestrę smyczkową do tekstów Janusza Szubera, jednego z najwybitniejszych współczesnych polskich poetów, który zmarł 1 listopada 2020 roku. Janusz Szuber urodził się w Sanoku i z tym miastem był związany przez całe życie.
         Podczas prawykonania, które odbyło się 27 września, obecny był kompozytor, który poprzedził utwór krótkim wstępem, partie solowe śpiewał Jarosław Bręk – baryton, a Orkiestrą Kameralną Polskiego Radia Amadeus dyrygowała Anna Duczmal-Mróz. Utwór został entuzjastycznie przyjęty przez publiczność, o czym najlepiej świadczyły długie i gorące brawa.
Pan Piotr Moss zgodził się na spotkanie przed koncertem i pragnę Państwu przedstawić teraz twórcę, a rozmowę rozpoczęliśmy oczywiście od dzieła „Zmiany pogody”.

          Jak to się stało, że sięgnął Pan po teksty Janusza Szubera?
           - Zanim odpowiem na to pytanie, to wyjaśnię krótko, że te pieśni miały być wykonane rok temu, jak jeszcze Janusz Szuber żył. Razem z Antonim Liberą, który był promotorem Janusza Szubera, zastanawialiśmy się, jak to zrobić, żeby Janusz mógł uczestniczyć w tym prawykonaniu. Niestety, pandemia pokrzyżowała nasze plany.
Jak poznałem Janusza? Wymieniłem już nazwisko Antoniego Libery, dzięki któremu go poznałem. Kiedyś Antoni organizował w Kordegardzie w Warszawie wieczór poetycki Janusza Szubera i zaprosił mnie na ten wieczór.
          Przyznam szczerze, że do tej pory nie znałem osobiście Janusza Szubera ani jego twórczości. Ponieważ otrzymałem zaproszenie, poszedłem na ten wieczór, gdyż zawsze jestem ciekawy nowych rzeczy, a szczególnie poezji, która od najmłodszych lat mi towarzyszy, co jest dla kompozytora normalne, a właściwie wręcz konieczne.
Później byliśmy u Antoniego Libery w domu, zaprzyjaźniliśmy się i nawet przeszliśmy z Januszem na ty. Janusz zaczął mi wysyłać swoje tomiki, które podobały mi się coraz bardziej, bo to była piękna, świeża, świetna poezja, która mówiąc po młodopolsku, dotykała moich najgłębszych strun duszy.
          Któregoś dnia wpadłem na pomysł, aby do moich ulubionych wierszy autorstwa Janusza napisać muzykę, tym bardziej, że nasza przyjaźń coraz bardziej się zawiązywała, pomimo, że nie widywaliśmy się, ponieważ on przebywał ciągle w Sanoku przykuty do łóżka.
Janusz był czarującym człowiekiem. Często rozmawialiśmy i bardzo lubiłem te rozmowy, bo Janusz miał piękny głos i pięknie mówił po polsku.
           Wybrałem pięć jego utworów z tomików, które otrzymałem od Janusza, ułożyłem je tak, aby tworzyły całość i nawet prosiłem go o dwie małe zmiany w tekście. Antoni Libera bardzo się temu sprzeciwiał, ale wytłumaczyłem mu, że pewne rzeczy, które można napisać, czasami w śpiewie mogą się wydać nawet śmieszne, przecież nie o to chodziło.
Zaproponowałem te zmiany Szuberowi, a on je zaakceptował i napisałem muzykę do tych tekstów. Tak powstał cykl pięciu pieśni zatytułowany „Zmiany pogody”
Bardzo żałuję, że nie będzie go dzisiaj z nami, ale wierzę, że usłyszy dzisiejsze wykonanie.

          Sanoczanie także będą dumni, słuchając prawykonania tego cyklu do tekstów poety, który żył i tworzył w pięknym Sanoku.
           - Chcę powiedzieć, że Janusz Szuber był skarbem dla Sanoka, a teraz jest skarbem dla naszej polskiej poezji. Jeśli Zbigniew Herbert, który, jak wiemy, był bardzo surowy w ocenach, zachwycił się tą poezją, to znaczy, że była dobra i to także potwierdziło, że mój wybór też był słuszny.

           Skąd pochodzi tytuł „Zmiany pogody”?
            - Dobre pytanie. To jest fragment z pierwszego wiersza „Kiedy koguty piały na zmianę pogody”. Antoni Libera przeciwstawiał się temu tytułowi, bo twierdził, że będzie się to kojarzyło z „Mapą pogody” Jarosława Iwaszkiewicza. Tłumaczyłem mu, że to nawet dobrze, że będzie się kojarzyło z cyklem „Mapa pogody”, bo kiedyś napisałem cykl pieśni także na baryton, trzy wiolonczele i trzy kontrabasy, który nie był zatytułowany „Mapa pogody”, tylko „Garść liści wierzbowych”. Wolałem zostawić tytuł „Zmiany pogody”, bo bardzo mi się podobał.
Postanowiłem jeszcze zatelefonować do Janusza i powiedzieć mu, że Antek się sprzeciwia i chce, aby był inny tytuł. Janusz odpowiedział: „Zostaw – Zmiany pogody to dobry tytuł”.
Autor dał mi błogosławieństwo i tytuł pozostał taki, jak chciałem.

           Tytuł powinien coś zapowiadać.
           - To prawda. „Zmiany pogody” to nie tylko zmiany klimatu, ale mogą to być zmiany naszego stanu ducha i mając do czynienia z poezją, to możemy wchodzić bardzo głęboko w sens słów „Zmiany pogody”. Ten tytuł zapowiada, co się będzie w tym cyklu działo, bo są tam permanentne zmiany: permanentna zmiana tempa w muzyce, permanentna zmiana barwy, permanentna zmiana nastroju – wszystko jest bardzo adekwatne do tej poezji, ta poezja bardzo kształtuje muzykę.
           Byłem dzisiaj na próbie i nie mogłem się z tym utworem zidentyfikować jako kompozytor. To dziwne, bo po raz pierwszy mi się to zdarzyło, że ta poezja tak silnie w tym utworze jest obecna. Chcę powiedzieć, że Orkiestra Amadeus, Ania Duczmal-Mróz i Jarosław Bręk dokonali cudów. Jest to nieprawdopodobna interpretacja. Rzadko się zdarza takie cudowne zespolenie tych wykonawców z tą poezją. Miałem wrażenie, że jestem świadkiem czegoś cudownego, metafizycznego wręcz.

           Czy komponował Pan „Zmiany pogody” z myślą o tych wykonawcach?
           - Nie, to było komponowane z myślą o tym, żeby sprawić prezent Januszowi. Nie myślałem, że prawykonanie odbędzie się w Sanoku. Ponieważ napisałem ten utwór na baryton i smyczki, to zadzwoniłem do Agnieszki Duczmal z pytaniem, czy nie zainteresowałoby ją wykonanie takiego utworu.
Ponieważ nagrała dużo mojej muzyki i zawsze chyba jej się podobało to, co ja robię, bo zawsze chętnie nagrywała kolejne moje utwory.
           Później, podczas kolejnej rozmowy wpadliśmy na pomysł, że można to wykonać w Sanoku. Agnieszka dodała jeszcze, że są zaproszeni do Sanoka na Festiwal im. Adama Didura. To jest także tajemnicza zbieżność, że to prawykonanie jest w Sanoku.

           Otrzymałam informacje o nagraniu „Zmian pogody”.
            - Parę dni temu utwór został nagrany dla Polskiego Radia. Nagranie odbyło się w Poznaniu, ale nie mogłem na nim być, bo akurat byłem w Zamościu na XX Festiwalu „Dwa Teatry”. Dzisiaj podczas próby usłyszałem go po raz pierwszy i zachwyciłem się nim. Nie wiem, czy to jest dobre, bo mówi się, że próba powinna być nieudana, żeby koncert był udany. Zobaczymy, jak to pójdzie.

           Jeśli Pan jest obecny podczas nagrań lub na próbach swoich utworów, to Pan ingeruje w interpretacje, czy zachowuje się Pan tak, jak często mówił Wojciech Kilar: „Uważam, że to jest już również utwór wykonawców”?
           - Byłem dzisiaj na obiedzie z Anią Duczmal-Mróz i powiedziałem jej, że jak ona dyryguje moją muzyką, to wszystkie tempa są takie, jak ja sobie je wyobraziłem. Oczywiście zapisuję metronomiczne wskazówki temp w partyturze, ale one w wykonaniu Amadeusa są takie, jakie być powinny, choć może czasem nie są zgodne z metronomem. Natomiast jak są tempa niedobre, to już wiem, że to wykonanie będzie również niedobre i wtedy proszę, żeby to było wykonane szybciej albo wolniej, ale wtedy już wiem, że dyrygent nie czuje mojej muzyki. Nie jest to miłe, ale nie wszyscy muszą się dobrze czuć ze sobą.
           Uważam, że Wojciech Kilar miał rację. Ja mam wiele takich wspomnień, że często muzyk wykonując utwory solowe, bardzo dużo zmienia, a jeśli gra go kilka razy, to on staje się coraz bardziej jego, chociaż jest moim utworem. To jest też tajemnica sztuki i interpretacji, sztuki wykonawczej.
Najlepszym przykładem jest muzyka Fryderyka Chopina, którą mają w repertuarze prawie wszyscy koncertujący pianiści i stąd są tysiące nagrań utworów Chopina. Nagle słyszę nagranie Scherza b-moll w radio i nie wyłączam radia (bo już mam dość muzyki Chopina), i zafascynowany wykonaniem zastanawiam się, kto tak cudownie gra? W zapowiedzi końcowej słyszę, że grał Janusz Olejniczak.

           Ukończył Pan kompozycję u maestro Piotra Perkowskiego, ale później był Pan również uczniem Krzysztofa Pendereckiego. Jak wyglądała współpraca młodego, ukształtowanego kompozytora ze sławnym już wówczas kompozytorem? Czy byliście bratnimi duszami?
            - Chyba nie, dlatego, że on nie był zbyt wylewnym człowiekiem, a ja będąc młodym człowiekiem krępowałem się mistrza, tym bardziej, że on udzielał mi tych lekcji z grzeczności.
Było to tak, że Perkowski – mój mistrz, który był mi bliski jak ojciec, powiedział mi kiedyś: „Ja już więcej Cię nie nauczę. Idź do Pendereckiego, bo on jest teraz à la mode, bardzo nowoczesny. Ja do niego zadzwonię”.
            To było tuż po tym, jak obaj panowie się pogodzili po jakimś konflikcie. Pendereckiemu pewnie nie wypadało odmówić. Perkowski był dość konfliktowym człowiekiem. Pamiętam, że również z Jerzym Waldorffem miał jakiś konflikcik i nawet się to zakończyło w sądzie. Pamiętam, jak Ekspres wieczorny pisał duże sprawozdania z tego procesu używając inicjałów Piotr P. i Jerzy W. – bo wtedy już też tak pisali.
            Wracając do moich studiów u Krzysztofa Pendereckiego. Kiedy do niego trafiłem, był człowiekiem bardzo zajętym i spotykaliśmy się w różnych miejscach; albo ja jeździłem do Krakowa, albo jak przejeżdżał przez Warszawę, jadąc gdzieś za granicę, to najczęściej spotykaliśmy się w Hotelu Europejskim, bo lubił tam mieszkać.
Krzysztof Penderecki usiłował mnie „przerobić na nowoczesnego kompozytora”. Pamiętam, że napisałem utwór zatytułowany „Voyelles”, czyli „Samogłoski” na ulubiony przez Pendereckiego skład, bo tylko chór śpiewał samogłoski i grał tylko kontrabas. Wysłałem ten utwór na Konkurs Malawskiego i dostałem nawet nagrodę.
            Potem poprosił mnie o napisanie kwartetu smyczkowego i ja napisałem go, w stylu jego I Kwartetu napisałem kwartet smyczkowy, wykorzystując różne perkusyjne możliwości kwartetu, ale muszę się przyznać, że to nie była moja muzyka. Zresztą Krzysztof Penderecki także niedługo zaczął pisać inaczej.
Owszem, potrafiłem pisać tego typu muzykę i przychodziło mi to z łatwością, ale robiłem to tylko na zamówienie dla radia czy telewizji. Takie utwory zawsze dobrze się komponują z obrazem.
Jednak pewne cechy muzyki, jak harmonia, melodia, barwa zawsze były mi bardzo bliskie. Mimo to komponowałem według zaleceń Krzysztofa Pendereckiego.
            Później nagle te lekcje zostały przerwane. W roli deus ex machina wystąpiło stypendium do Paryża. Pojechałem wtedy do Nadii Boulanger, pisząc piękny list do Krzysztofa Pendereckiego z wytłumaczeniem, dlaczego musimy skończyć lekcje.

            Myślę, że później jeszcze nie raz Panowie się spotkali.
            - Po powrocie od Nadii Boulanger zacząłem już inne życie, ale z Krzysztofem Pendereckim zachowaliśmy kontakt kulturalny. To nie była przyjaźń, bo nigdy nie przekroczyliśmy granicy rezerwy wyznaczonej przez niego na początku naszej znajomości.
            Pamiętam, że w czasie stanu wojennego, kiedy ja już byłem we Francji i nie przyjeżdżałem do Polski, Penderecki przyjechał na jakiś koncert do Paryża i spotkaliśmy się w Ambasadzie Polskiej podczas przyjęcia (opowiadam pani takie rzeczy, o których dotąd nikomu nie opowiadałem). Bardzo miło się przywitaliśmy i w pewnym momencie stanęliśmy pod oknem i zaczęliśmy rozmawiać. Zapytał mnie, co u mnie słychać i jak sobie radzę. Powiedziałem szczerze, że nie najlepiej, bo na początku lat 80-tych ubiegłego wieku dopiero zaczynałem moje paryskie życie. Wtedy powiedział: „Niech pan robi to, co ja – niech pan dyryguje. Będzie pan zarabiał dobre pieniądze”.
            Wróciłem do domu lekko skonfundowany, bo pomyślałem, że tak wielki mistrz jest tak mało empatyczny. Odniosłem wrażenie, że ze mnie zadrwił. Po latach dopiero uświadomiłem sobie, że to była dobra rada kolegi i w ten sposób ta jego rezerwa w stosunku do mnie została przełamana.
Potem dość długo nie spotykaliśmy się i dopiero jak upadł mur berliński, to widywaliśmy się częściej z okazji różnych koncertów.
            Pamiętam jeszcze, że zimą 1979 roku byłem w La Scali i wykonywano wtedy operę „Raj utracony” Krzysztofa Pendereckiego pod dyrekcją kompozytora. Był wtedy bardzo zaskoczony, że się pojawiłem na tym spektaklu w La Scali. Ja wtedy miałem ochotą pojechać do Rzymu, co nie było ewidentne, bo byłem emigrantem francuskim. Kłopoty z wizami były tak wielkie, że nawet nie chce mi się o tym mówić. Dzięki Bogu, że to już nie istnieje.
            Opowiem jeszcze jedną anegdotę. W 1982 roku zdobyłem I nagrodę na Konkursie im. A. Malawskiego za Sonatę na kwartet smyczkowy, gdzie zerwałem już z tym pisaniem, którego uczył mnie Penderecki i wróciłem do mojego, bardziej klasycznego pisania. Ciekawy byłem, kto mi tę nagrodę przyznał, kto był w jury i okazało się, że przewodniczącym jury był Krzysztof Penderecki.
            Na zakończenie powiem jeszcze, że w roku 85 urodzin Krzysztofa Pendereckiego w Deutsche Oper był organizowany koncert kameralny „Hommage a Penderecki” i ja napisałem utwór oparty wyłącznie na nutach, które znajdują się w imieniu i w nazwisku Pandereckiego. Nawet tym utworem zadyrygowałem i była na tym koncercie także pani Joanna Wnuk-Nazarowa, która była wychowanką Krzysztofa Pendereckiego i jej utwór był także wykonywany. Podczas prób pani Wnuk-Nazarowa miło mnie komplementowała, mówiąc: „Jak pan dyryguje, to nigdy nie traci pan tempa – to dobrze”.
Muszę powiedzieć, że z panią Joanną Wnuk-Nazarową jestem w wielkiej przyjaźni. To jest jedna z nielicznych osób, które mi w Polsce podały rękę. Nigdy jej tego nie zapomnę.

            Gdzie Pan spędził trwający już prawie dwa lata czas pandemii – we Francji czy w Polsce?
             - W Polsce, bo los mi pomógł i przed pandemią zlikwidowałem mieszkanie w Paryżu. To już trochę zaczęło być dla mnie wręcz fizycznie trudne. W dodatku na tym efektownym życiu w dwóch krajach szwankowała twórczość. Uważam, że za mało pisałem. W czasie pandemii skomponowałem sporo utworów, a może nawet za dużo.
            W tej chwili zrobiłem sobie urlop od komponowania, co wcale nie oznacza, że nic nie robię.
Owszem, robię korekty tych utworów, które napisałem i pracuję dla Teatru Polskiego Radia, teraz komponuję dla Teatru Ateneum w Warszawie. „Wiszą” nade mną jeszcze jakieś utwory: Koncert na dwa fortepiany i kilka innych, ale to wszystko jest jeszcze w trakcie wymyślania. Piszę też drobne utwory kameralne, bo są muzycy, którzy ich potrzebują. Dla przyjaciół trzeba pisać.

            Ciekawa jestem, jak Pan tworzy. Krzysztof Penderecki, któremu poświęciliśmy sporo czasu, kilka razy wspominał mi, że jak tylko był w domu, to komponował codziennie. Czy Pan robi podobnie?
             - Ja też jestem zwolennikiem tego, żeby jak się zacznie jakiś utwór, to należy go pisać codziennie. Ja nie należę do twórców, którzy mają jakieś idee. Owszem, mam jakieś drobne idee, bo kto ich nie ma, ale zawsze są to idee muzyczne niekoniecznie związane z danym utworem. Czasem je zapisuję, ale w trakcie tworzenia dochodzę do wniosku, że są one nie do wykorzystania.
             Natomiast zamówienie zawsze otwiera człowieka na nowe horyzonty. Na zamówienie gitarzysty Marcina Kozioła napisałem Koncert na gitarę. Wydawało mi się, że nigdy nie będę potrafił nic napisać na gitarę, a udało się. Piotr Baron zamówił dla Sinfonii Iuventus Koncert na Saksofon tenorowy i orkiestrę. Trochę byłem zdziwiony faktem, że jazzman zamawia utwór u kompozytora klasycznego, ale zapewnił mnie, że jest również saksofonistą klasycznym, chociaż poprosił mnie o jakieś miejsca, które pozwoliłyby mu na lekką improwizację, co zrealizowałem i zaplanowałem je tak, aby zabrzmiały naturalnie i wypływały z przebiegu utworu. Prawykonanie jest zaplanowane na czerwiec 2022 roku.
             Napisałem też cykl, który nazywa się Seule, czyli Samotna lub Sama dla Iwony Hossy, która kiedyś zarzuciła mi, że nie piszę dla sopranów, a preferuję mezzosoprany i alty. Ujęty ambicją postanowiłem coś skomponować. Sięgnąłem po teksty Christine de Pisan, średniowiecznej poetki francuskiej, która żyła z poezji, co jest nieprawdopodobne, bo dzisiaj poeci mówią: „co to za życie”. Ona chodziła po Prowansji i na różnych dworach swoją poezję recytowała, być może towarzyszyli jej jacyś trubadurzy, otrzymywała za to pieniądze i żyła z tego.
Jest to piękna poezja w języku starofrancuskim, ale ja poprosiłem swego współpracownika Jeana- Louisa Bouera, żeby mi to przełożył na współczesny język francuski. Zobaczymy, która filharmonia zaakceptuje propozycje wykonania tego utworu przez panią Iwonę Hossę. Pewnie trzeba będzie trochę poczekać.

             W czasie pandemii filharmonie mają ograniczone możliwości organizacji koncertów z udziałem publiczności. Oby wszystko tak się potoczyło, że nie będą musiały znowu powrócić do działalności online.
             - Skoro rozmawiamy na Podkarpaciu, to powiem, że Filharmonia Podkarpacka ciągle nie wykonała jeszcze utworu, który zamówiła u mnie na swoje 65-lecie, a było to bodajże dwa lata temu. Napisałem „Te Deum” na dwa głosy, chór i orkiestrę. Czekam na prawykonanie, które przez pandemię nie mogło się odbyć zgodnie z planem.
             Telewizja i Internet nie mogą być jedynymi mediami, które nam towarzyszą. Moim zdaniem to są media towarzyszące, a nie media naczelne, jakimi się stały przez pandemię.
Pozytywne jest to, że jest mnóstwo świadectw ludzi, którzy mówią, że po prostu to ich bardzo zmęczyło, uświadomiło im też, jak ważny jest kontakt z żywym wykonawcą.
Widzę w Warszawie, jak ludzie „rzucili się” do teatrów. Wszystkie bilety szybko zostają wyprzedane nawet na najbardziej awangardowe sztuki.

            Z naszej rozmowy wywnioskowałam, że często szuka Pan inspiracji w poezji. Co Pana oprócz poezji inspiruje?
             - Ma Pani rację, najczęściej jest to poezja, ale inspiruje mnie też często inna muzyka, czasami malarstwo. Na przykład napisałem Kwartet „Chagall” inspirowany malarstwem i życiem Marca Chagalla, ale też napisałem taki utwór „Cinq tableaux de Caspar David Friedrich”, czyli „Pięć obrazów Caspara Davida Friedricha” – tytuł jest po francusku, bo to było zamówienie Orchestre Lamoureux. Ta orkiestra kiedyś wykonała po raz pierwszy „Bolero” Ravela i dlatego miło mi było, że wykonała także mój utwór.
            Dwa lata temu napisałem duży utwór inspirowany malarstwem zatytułowany „Według Memlinga” – to było zamówienie Filharmonii Bałtyckiej, bo w Muzeum Narodowym w Gdańsku znajduje się „Sąd Ostateczny" pędzla niderlandzkiego malarza Hansa Memlinga. Prawykonanie odbyło się na początku marca ubiegłego roku i utwór został bardzo dobrze przyjęty przez publiczność. Zaskoczony byłem, że w wielkiej sali Filharmonii Gdańskiej było sporo dostawionych krzeseł. Koncert odbył się tuż przed pandemią i bardzo byłem zadowolony z wykonania. Ostatnio grano ten utwór na zakończenie Festiwalu Organowego w Katedrze w Koszalinie i bardzo dobrze wszystko zabrzmiało. Jest zaplanowane jeszcze jedno wykonanie w lutym 2022 roku w Filharmonii Narodowej.
Tyle o moich inspiracjach malarstwem.
            Tak jak już powiedziałem, jednak najczęściej inspiruje mnie inna muzyka. Chyba wszyscy autorzy są zazdrośni o to, że ktoś inny zrobił to lepiej niż on.
Słucham Mahlera i myślę, że chciałbym to napisać, słucham Pendereckiego i myślę to samo. Taki rodzaj zazdrości jest też inspiracją. To nie jest zazdrość sensu stricto, tylko podziw dla innej muzyki.
            Człowiek czasami zachowuje się tak jak dziecko, jak mała dziewczynka, która jak widzi w telewizji księżniczkę, to tak samo chce się ubrać jak księżniczka. Jest w tym coś dziecięcego i to jest dobra droga, żeby to wytłumaczyć – ten zachwyt dziecka nad czymś, kim ono chciałoby być. To chyba mi towarzyszy.

            Kończymy tę rozmowę z nadzieją, że niedługo będzie okazja do następnego spotkania na Podkarpaciu.
            - Ja też mam taką nadzieję. Bardzo dziękuję za rozmowę.

Piotr Moss 1juliusz Multarzyński

 

           Chcę jeszcze dodać, że wierna publiczność Festiwali im. Adama Didura w Sanoku przywykła już do prawykonań, bowiem odbywają się one każdego roku w związku z Ogólnopolskimi Otwartymi Konkursami Kompozytorskimi im Adama Didura. Laureatem pierwszej edycji konkursu był Wojciech Widłak – znany polski kompozytor i pedagog, Rektor Akademii Muzycznej im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie w kadencji 2020-2024. Nagrody w tym konkursie zdobywali m.in. tak znani kompozytorzy, jak: Marcel Chyrzyński, Paweł Łukaszewski, Agata Zubel czy Dariusz Przybylski.
           Zawsze podczas trwania Festiwalu poznajemy zwycięzcę konkursu oraz słuchamy nagrodzonej kompozycji.
W tym roku odbył się już XXIX Ogólnopolski Otwarty Konkurs Kompozytorski im. Adama Didura, a I nagrodę otrzymał Bartosz Witkowski za utwór Drüben/Po tamtej stronie/ na głos żeński i kwartet smyczkowy. Prawykonanie odbyło się 28 września 2021 roku, a wykonawcami byli Magda Niedbała-Solarz – mezzosopran i Airis String Quartet.
            Festiwale im. Adama Didura, Ogólnopolskie Otwarte Konkursy Kompozytorskie im. Adama Didura i Obozy humanistyczno-artystyczne organizowane są przez pana Waldemara Szybiaka, dyrektora Festiwalu im. Adama Didura i Dyrektora Sanockiego Domu Kultury oraz pracowników tej placówki.

                                                                                                                                                                                                                                            Zofia Stopińska