Ten rok wyjątkowo obfituje we wspólne koncerty
Kamila Wąsik-Janiak i Rafał Janiak po wspólnym koncercie fot. Archiwum PFK

Ten rok wyjątkowo obfituje we wspólne koncerty

           Miło mi zaprosić Państwa na spotkanie z głównymi bohaterami koncertu, który odbył się 13 grudnia 2019 r. w Filharmonii Podkarpackiej – znakomitą skrzypaczką Kamilą Wąsik-Janiak oraz dyrygentem i kompozytorem Rafałem Janiakiem.
           Wcześniej kilka zdań o tym wieczorze, który rzeszowscy melomani z pewnością na długo zapamiętają.
Wieczór rozpoczęła „Mała Suita” Witolda Lutosławskiego. To dzieło zawsze przyjmowane jest z aplauzem przez naszych melomanów, bo jest to świetna kompozycja zainspirowana melodiami ludowymi Podkarpacia. Bardzo ciekawą interpretację utworu zaproponował dyrygujący Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej Rafał Janiak.
           W pierwszej części wysłuchaliśmy jeszcze Koncertu skrzypcowego d-moll op. 22 Henryka Wieniawskiego, w którym zachwyciła swą grą znakomita solistka Kamila Wąsik-Janiak. Oklaski trwały długo, publiczność wyraźnie domagała się bisu i Artystka postanowiła zachwycić nas jeszcze jednym znanym na całym świecie dziełem Henryka Wieniawskiego – Kaprysem op. 10 nr 5 „Alla Saltarella”.
           Po przerwie usłyszeliśmy Suitę z opery „Człowiek z Manufaktury” Rafała Janiaka. Więcej na temat opery dowiedzą się Państwo z rozmowy.
Zaprezentowana Suita ukazała nam barwne i efektowne dzieło, łączące efektowne imitacje pracujących maszyn z ekspresjonizmem, a momentami nawet z impresjonizmem, ale w sumie ta muzyka jest bardzo interesująca i trzyma słuchacza w napięciu do samego finału.
Myślę, że kompozytor miał pełną satysfakcję z przyjęcia dzieła przez rzeszowskich melomanów.
          Na zakończenie koncertu usłyszeliśmy "Krzesanego" Wojciech Kilara. "Krzesany" Kilara uznawany jest za arcydzieło i najwspanialszą, po "Harnasiach" Szymanowskiego, muzyczną apoteozę góralszczyzny. Ale i w tym utworze wyczuliśmy inwencję Rafała Janiaka. Przede wszystkim zaskoczył wszystkich finałem, włączając do niego "góralską" grupę dzieci i młodzieży z góralskimi instrumentami perkusyjnymi. To był wspaniały finał wieczoru.
           Z Panią Kamila Wąsik-Janiak i z Panem Rafałem Janiakiem rozmawiałam w dniu koncertu po zakończeniu próby.

           Ponieważ są Państwo małżeństwem, stąd pytanie, czy często się zdarza, że podróżujecie i występujecie razem?
           - Kamila Wąsik-Janiak: Ten rok wyjątkowo obfituje we wspólne koncerty. Rozpoczęliśmy go występem w Filharmonii Lubelskiej a zakończymy go razem w przyszłym tygodniu z Polską Filharmonią Kameralną Sopot.
           - Rafał Janiak: Jest to pod tym względem z pewnością wyjątkowy rok - do tej pory wspólne występy były rzadkością, bo unikaliśmy wspólnych koncertów. Zarówno propozycja dyrektora Wojciecha Rodka z Lublina, dyrektora Wojciecha Rajskiego z Sopotu czy prof. Marty Wierzbieniec – dyrektora Filharmonii Podkarpackiej, były specjalnymi zaproszeniami na wspólny koncert. Do tej pory koncertowaliśmy z tymi orkiestrami samodzielnie, ale z radością przyjęliśmy zaproszenia, aby wystąpić razem.

           Myślę, że przyjemnie jest razem podróżować i przebywać, bo nie zdarza się to często.
           - Kamila W.J.: To są takie chwile, kiedy jesteśmy bez dzieci.
           - Rafał J.: Najchętniej jednak podróżowalibyśmy z naszymi małymi dziećmi, ale nie zawsze to jest możliwe, bo ktoś musiałby z nami pojechać, aby opiekować się dziećmi w czasie prób i koncertu, a nie zawsze jest to możliwe.
           Tym razem poratowała nas Mama, która przyjechała na te kilka dni do Warszawy, żeby zmienić nianię i zostać z dziećmi przez resztę doby. Nasze wspólne koncerty są sporym wyzwaniem związanym z organizacją opieki nad dziećmi.

           Zgodzą się jednak Państwo, że wspaniale jest, kiedy po koncercie jest z nami ktoś bliski, z kim można się podzielić radością w udanego występu. Zazwyczaj bezpośrednio po występie otaczają solistę czy dyrygenta organizatorzy, przychodzą z gratulacjami muzycy orkiestrowi i melomani, ale to trwa krótko, a później artysta udaje się zazwyczaj do hotelu i jest sam.
           - Kamila W.J.: Czas, kiedy po koncercie otaczają nas ludzie, mija bardzo szybko, a później jeszcze pełni emocji i wrażeń pozostajemy sami. Tym razem, wyjątkowo, będzie inaczej.
Ważne jest jeszcze to, że mąż dobrze mnie zna, bardzo dobrze mnie rozumie, wspiera. Nawet sobie pani nie wyobraża, jak komfortowo się czuję, kiedy z nim gram.

           W programie koncertu mamy: „Małą Suitę” - wczesny utwór Witolda Lutosławskiego, Koncert skrzypcowy Henryka Wieniawskiego, fragmenty Pana opery „Człowiek z Manufaktury”, zestawione w formie suity instrumentalnej, oraz „Krzesanego” Wojciecha Kilara. Pan zaproponował te utwory, czy prosili o nie organizatorzy?
          - Rafał J.: Znowu chylę czoła przed panią dyrektor Martą Wierzbieniec, że udało nam się z sposób ciekawy ułożyć program, który miał pewne wytyczne i założenia.
13 grudnia to data bardzo ważna dla Polaków, a jeszcze biorąc pod uwagę to, że w 2019 roku dalej świętujemy 100-lecie odzyskania niepodległości przez Polskę możemy zaproponować koncert muzyki polskiej.
           Program wypełnia polska muzyka współczesna, w tym dzieła dwóch klasyków.
Utwór otwierający koncert to „Mała Suita” Witolda Lutosławskiego. W pierwszym wydaniu czwarta część utworu została przez kompozytora nazwana „Lasowiak”. Mieszkańcy tej części Polski znają ten taniec doskonale. Nie wiadomo, dlaczego później Lutosławski zmienił nazwę tej części na „Taniec”, być może tytuł „Lasowiak” niewiele mówił, ale tak czy inaczej jest w tej muzyce wykorzystany folklor z tych stron. „Mała Suita” jest zderzona z klasyką światowych koncertów skrzypcowych, czyli z II Koncertem d-moll op. 22 Henryka Wieniawskiego.
           W części drugiej ponownie prezentujemy suitę, ale znacznie późniejszą i na prośbę Pani Dyrektor, po raz pierwszy w Filharmonii Podkarpackiej zabrzmi moja kompozycja – Suita z opery „Człowiek z Manufaktury”, która miała swą premierę w lutym tego roku w Teatrze Wielkim w Łodzi. To jest zwycięski utwór Międzynarodowego Konkursu Kompozytorskiego, w którym Jury przewodniczył prof. Krzysztof Penderecki.

           Proszę nam opowiedzieć o tym ważnym wydarzeniu i o operze „Człowiek z Manufaktury”, bo był to trzyetapowy Międzynarodowy Konkurs Kompozytorski, ogłoszony przez Teatr Wielki w Łodzi, na skomponowanie tej opery, konkurencja była bardzo duża, bo przystąpiło do Konkursu ponad 40 osób z całego świata, głosowali jurorzy oraz publiczność i Pan ten konkurs wygrał.
           - Rafał J.: Zainteresowanie tym Konkursem było znacznie większe, ponieważ zgłosiło się znacznie więcej, bo chyba ponad 80 osób. Po zgłoszeniu otrzymywało się fragment libretta jednej ze scen opery i do tego trzeba było skomponować muzykę. Nie wszystkim udało się to zrobić na czas, ale pojawiło się 40 partytur.

          Skąd takie zainteresowanie?
          - Rafał J.: Warto spojrzeć na repertuar polskich teatrów operowych. Tam nie ma miejsca na współczesną operę, a co dopiero utwory kompozytorów dopiero wchodzących na nasz rynek muzyczny. Teatr Wielki w Łodzi stworzył wyjątkową, unikatową okazję na to, by do repertuaru tak zacnej instytucji wprowadzić pełnokrwistą operę, bo to nie jest opera realizowana półśrodkami (mała orkiestra, dwóch solistów). Kompozytorzy mogli pisać na duży skład Orkiestry, Chóru i Baletu Teatru Wielkiego oraz solistów. Ta produkcja wypełnia cały wieczór operowy

           Dla kompozytora libretto dramatopisarki Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk jest nie lada wyzwaniem, bo akcja opery „Człowiek z Manufaktury” toczy się pod koniec XIX wielu w Łodzi, jednym z bohaterów jest Izrael Kalmanowicz Poznański – żydowski „Król bawełny”, ale to nie jego życie jest treścią libretta, a jedynie inspiracją do rozważań na temat wyzysku, dyskryminacji i sprawiedliwości społecznej.
           - Rafał J.: To prawda, tytuł jest może trochę mylący. Łódź może poszczycić się tym, że jest to pierwsza opera o polskim mieście. W literaturze można znaleźć opery, których tytuły związane są z miejscami (np. „Cyrulik Sewilski”,„Noc w Wenecji”), ale jednak w tym wypadku opowiedzenie historii Łodzian i wszystkich odcieni, faktów trudnej historii, powoduje, że to libretto jest w sposób niezwykły oddane ostatnim dwóm wiekom Łodzi.

          „Człowiek z Manufaktury” jest pierwszym Pana dziełem operowym?
          - Rafał J.: Tak, z bardzo prostego względu. Szanse na wystawienie nowej opery są znikome, chociaż w najbliższej przyszłości może się coś zmieni, bo za sprawą sukcesów, które miały miejsce w lutym, powstały plany, pomysły na nową operę. Zapraszam do zapoznania się z programem Teatru Wielkiego w Łodzi, bo opera „Człowiek z Manufaktury” jest cały czas grana i mogą się Państwo wybrać na spektakl.

           Wykonywana w Rzeszowie Suita jest zbiorem numerów instrumentalnych, czy są to specjalnie opracowane arie.
           - Rafał J.: To słowo numer jest w tym przypadku jak najbardziej słuszne, bo w operze operujemy tzw. numerami: ariami, ansamblami, uwerturą, itd... Trochę to się zmienia od Wagnera a zwłaszcza w XX wieku. W mojej operze też jest pewna ciągłość narracyjna, ale można w tej muzyce wydzielić pewne zamknięte całości i wszystkie części poza ostatnią, która jest kompilacją pewnych fragmentów – są to duże całości opery.
          Suita istnieje w dwóch wersjach – jedna jest z dwoma solistami (barytonem i mezzosopranem) i ta wersja została ostatnio nagrana dla Polskiego Radia z Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia w Katowicach z udziałem Małgorzaty Walewskiej i Stanisława Kiernera.
Dzisiejszego wieczoru usłyszą Państwo wersję instrumentalną z pominięciem jednej arii mezzosopranowej, ale została utrzymana aria Poznańskiego w wersji instrumentalnej.

          Dzisiaj zabrzmi także II Koncert skrzypcowy d-moll Henryka Wieniawskiego. Z pewnością często jest Pani proszona o wykonywanie tego utworu i innych bardzo popularnych dzieł, które kocha publiczność na całym świecie.
          - Kamila W. J.: Koncert d-moll Wieniawskiego jest mi szczególnie bliski. Wykonywałam go kilkakrotnie. Często jestem proszona o dzieła Wieniawskiego, Szymanowskiego, Koncert Czajkowskiego, Mendelssohna czy Symfonię hiszpańską Lalo. Teraz przede mną piękne wyzwanie, na które od dawna czekałam. Dzięki nadchodzącemu roku Beethovenowskiemu będę miała możliwość wykonywać Koncert skrzypcowy Beethovena między innymi z orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej.

            Słynie Pani również ze znakomitych kreacji muzyki nowej.
            - Kamila W. J.: Współpracuję na stałe z zespołem Hashtag Ensemble i dokonujemy wielu prawykonań muzyki nowej. Gramy w składzie od dwóch do piętnastu osób. Występujemy na większości polskich festiwali muzyki współczesnej i coraz częściej wyjeżdżamy za granicę. Ogromnie się cieszę pracując z tak znakomitymi muzykami, lubimy się, wspieramy a łączy nas pasja wykonywania muzyki współczesnej. Prawykonywanie muzyki nowej jest niezwykle zajmujące, również ze względu na brak balastu, tzw. tradycji wykonawczej. W związku z tym można wykazać się twórczo. To, co mi „w duszy gra”, przełożyć na instrument, bez kontekstu, że już to słyszałam i wiem, jak można by było to zagrać. To jest bardzo ciekawe.

          Musi Pani także przekonać słuchacza do utworu, który słyszy po raz pierwszy.
          - Kamila W. J.: Uważam, że bez względu na to, czy gram Koncert Wieniawskiego, czy muzykę współczesną, staram się grać utwory, które lubię, bo trzeba najpierw siebie przekonać do jakiegoś dzieła, żeby być przekonującym i autentycznym na scenie. To jest konieczne.

          Muzyka kameralna stanowi ważny nurt w Pani działalności, chociaż solowych koncertów wykonuje Pani więcej.
          - Kamila W. J.: Ja teraz regularnie koncertuję jako solistka z orkiestrami, ale staram się nie zaniedbywać kameralistyki, bo bardzo to także lubię. Staram się znaleźć równowagę pomiędzy graniem solo, koncertami kameralnymi i działalnością pedagogiczną. Pracuję w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie i z wielką radością dziele się również swoją wiedzą z niezwykle utalentowanymi studentkami. To wszystko muszę pogodzić z obowiązkami rodzinnymi: dzieci, mąż, dom.

           Zwrócę się teraz do Pana, bo ciekawa jestem, jak powstają Pana utwory? Co Pana inspiruje – zamówienie czy natchnienie?
           - Rafał J.: Zamówienie jest zawsze „słusznym batem” dla kompozytora. W przypadku mojej dwutorowej działalności, jak nie ma tego bata, to niestety, siłą rzeczy ta codzienność dyrygencka dominuje. Trudno, żebym teraz po próbie wrócił do hotelu i komponował, jak w głowie mam to, nad czym przed chwilą pracowałem i na tym się cały czas koncentruję w tym tygodniu. W moim przypadku jest podział na tygodnie, a nawet na miesiące. Okres wakacyjny jest dla mnie czasem wytężonej pracy kompozytorskiej. Chciałbym komponować więcej, ale jest to kwestia pewnych wyborów. Na początku wydaje mi się, że będę miał dużo czasu na komponowanie, a później kalendarz wypełnia się różnymi ciekawymi propozycjami i czasu na pisanie jest coraz mniej.
           Aktualnie dla mnie zamówienie nie jest kluczowe, żebym napisał utwór, bo bardziej istotny jest dla mnie wykonawca – dla kogo piszę, na jaki koncert. Często zdarza mi się pisać utwory, na które nie ma środków na zamówienie, a jest propozycja ciekawych wykonań i te utwory dają mi olbrzymią satysfakcję.

           Chcę jeszcze poruszyć temat konkursów. Mają Państwo sporo sukcesów konkursowych. Pan z powodzeniem uczestniczył w konkursach kompozytorskich i dyrygenckich. Pani także wygrywała i zdobywała nagrody w konkursach skrzypcowych. Trudno w tej chwili wyliczać wszystkie, ale proszę powiedzieć, w jakim stopniu one wpłynęły na Państwa kariery?
          - Rafał J.: Ja mam bardzo ciekawe doświadczenia konkursowe. Są konkursy, które bardzo mi pomogły i tu nie chodzi o wspomniany już ostatni konkurs, ale także konkursy, które były wcześniej, pozwoliły mi zaistnieć w środowisku kompozytorskim. Zdarzyło mi się także wysyłać partytury na konkursy, w których utwór nie zdobył aprobaty jury. Można się zastanawiać, czy ten utwór był słabszy, gorszy? Nie wiem. Jestem natomiast pewien, że konkursy są szansą, ale nie można do konkursów podchodzić w kategoriach wartościowania człowieka. Konkursy są szansą, że dostaniemy dodatkowe koncerty, gdzieś zostaniemy zauważeni i być może w pewnym momencie uda się „wystartować”.
           Mam też bardzo ciekawe doświadczenia z konkursów dyrygenckich. Udało mi się zakwalifikować do wielu bardzo trudnych, ważnych konkursów dyrygenckich na świecie, będąc jedynym polskim uczestnikiem tych konkursów i z różnymi sukcesami na tych konkursach się pojawiałem, ale ani przez moment nie żałuję, że brałem w nich udział, bo były niezwykłą szansą przygotowania wspaniałego repertuaru, poznania wspaniałych ludzi i kontaktów z wybitnymi orkiestrami, takimi jak London Symphony Orchestra czy Danish National Symphony Orchestra i wieloma innymi zespołami. Zachęcam gorąco do brania udziału w konkursach, ale pod warunkiem zachowania zdrowego rozsądku. To jest trochę tak, jak rzucenie losu na loterii.
Znamy natomiast wspaniałych artystów, którym udało się zrobić wielką karierę bez udziału w konkursach. Dla wybitnego, charyzmatycznego artysty nie ma znaczenia, co jest wpisane w CV.
          - Kamila W. J.: Konkursy to jest bardzo ciekawy temat. By w nich uczestniczyć należy przygotować duży repertuar i nauczyć się obcować ze stresem. Cieszę się konkursami, w których brałam udział, ale zastanawiam się, jaki one miały de facto wpływ na moja karierę. Dobre CV może być „kartą przetargową” w rozmowach z dyrektorami instytucji muzycznych, ale znam muzyków, którzy nie uczestniczyli w konkursach, lub nie zdobywali na nich najwyższych laurów a mimo to wspaniale grają i ludzie przychodzą ich słuchać, podziwiać, oklaskiwać.
          Widzę także problem związany z konkursami, bo wymagana jest od uczestników ogromna precyzja i bardzo często zwraca się uwagę głównie na aspekt techniczny. Uważam, że należy grać to, co jest w tekście, ale każdy z nas ma indywidualną osobowość artystyczną i nie zawsze konkursy sprzyjają, żeby tę osobowość odkryć.
           W przypadku egzaminów do orkiestry istotna jest przede wszystkim precyzja, natomiast jeśli chodzi o granie solowe, bardzo ważna jest indywidualność artystyczna, która wpływa na tworzenie kreacji artystycznej. Bywa tak, że młodzi wioliniści jeżdżą z konkursu na konkurs i w pewnym momencie zbyt skupiają się na aspektach technicznych. Myślę, że należy patrzeć trochę inaczej, bardziej twórczo na swoją drogę artystyczną. Lepiej jest zamiast dążyć do nieustannego zdobywania nagród na konkursach, szukać piękna w muzyce i tutaj znaleźć tę radość, a nie ze zdobywania kolejnych laurów.
          - Rafał J.: Uważam, że konkursy skrzypcowe w pewnym sensie są bardziej uczciwe w stosunku do ich uczestników, bo sprawdzają pewną realność tu i teraz. Natomiast z racji na komplikacje organizacyjno-finansowe konkursów dyrygenckich, dyrygent pojawia się przed orkiestrą na chwilę, czasem tylko na kilkanaście minut. Nie ma to nic wspólnego z tygodniem pracy, który odbywa się w filharmonii.
           Jeśli przejrzymy historię największych konkursów dyrygenckich ostatnich 50 lat, okazuje się, że największe kariery zrobili laureaci IV nagrody, VI nagrody albo wyróżnień. Nieliczni są zwycięzcy I nagród, którzy zrobili fenomenalne kariery. Obserwowałem moich kolegów, którzy wygrali konkursy w bardzo młodym wieku, otrzymali zaproszenia od, być może, za dobrych orkiestr i okazało się, że początek pierwszej próby był znakomity, ale brakowało im warsztatu i doświadczenia, żeby poprowadzić na odpowiednim poziomie wszystkie próby i później koncert. Najczęściej efekt był taki, że pracowali z tymi orkiestrami tylko jeden raz, bo nie otrzymywali powtórnych zaproszeń.
Jak mówią doświadczeni dyrygenci – konkursy dyrygenckie są konkursami osobowości, co nie znaczy, że nie warto w nich brać udziału. Bo na każdym konkursie można się wiele nauczyć.
          - Kamila W. J.: Konkursy, o których mówi Rafał, mają inną specyfikę. Najważniejsze, żeby nie zapomnieć, że mamy czerpać radość z grania muzyki, technika ma służyć muzyce, a nie odwrotnie.

           Ogromnie ważna jest w zdobywaniu umiejętności także praca z mistrzami. Pani ukończyła studia z wyróżnieniem, otrzymując Medal Magna cum Laude za wybitne osiągnięcia dla najlepszego absolwenta UMFC w 2010 roku, a studiowała Pani w klasie prof. Romana Lasockiego.
           - Kamila W.J.: Pragną podkreślić, że Profesor uwierzył w mój talent i przez cały czas mnie wspierał, i pomagał mi oraz innym studentom. Wielokrotnie razem z Justyną Jarą, Anitą Wąsik-moją siostrą, Małgosią Wasiucionek czy z Szymonem Krzeszowcem i prof. Romanem Lasockim jeździliśmy na koncerty w filharmoniach i dzięki temu zdobywaliśmy doświadczenia na dużych scenach. Profesor ma ogromne doświadczenie w zakresie współpracy z orkiestrami i przekazywał nam tę wiedzę. Tłumaczył, w jaki sposób grać, żeby dźwięk solowych skrzypiec był słyszany na tle orkiestry i jak wykorzystać możliwość dobrej akustyki sali koncertowej. Niezwykle dużo się od niego nauczyłam.

          Pani nazwisko utkwiło mi w pamięci, ponieważ wielokrotnie słyszałam je podczas lipcowych Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie, często występowała Pani podczas koncertów w Sali Balowej Zamku w Łańcucie.
          - Kamila W. J.: Z pewnością, ponieważ byłam na tych Kursach chyba 14 razy pod rząd i wielokrotnie grałam w Sali Balowej. Mogę nawet powiedzieć, że tam się wychowałam, tam pracowałam pod kierunkiem prof. Mirosława Ławrynowicza, a wcześniej z prof. Jerzym Hazuką, prof. Marią Orzechowską i prof. Januszem Kucharskim.

           Pana za pulpitem dyrygenckim zobaczyłam chyba w Sanoku, gdzie podczas Festiwalu im. Adama Didur, dyrygował Pan operą „Turandot” i wszyscy się zachwycali młodym, zdolnym dyrygentem.
           - Rafał J.: To prawda, ale mój debiut na Podkarpaciu odbył się w tej Filharmonii. Pamiętam dwa koncerty, które odbyły się w czasie kilku miesięcy. Najpierw była opera „Cosi fan tutte” Wolfganga Amadeusza Mozarta w wersji scenicznej, a podczas drugiego koncertu graliśmy utwory Czajkowskiego – IV Symfonię i Wariacje rococo ze wspaniałym wiolonczelistą Andrzejem Bauerem.
           Wracając do Sanoka – dyrektor Waldemar Szybiak wpadł na pomysł zaproszenia świeżej realizacji opery „Turandot” Giacomo Pucciniego realizowanej przez Teatr Wielki w Łodzi, która jest bardzo wymagająca obsadowo, jeżeli chodzi o orkiestrę. W Łodzi podczas tego spektaklu gra około 80 muzyków i ledwie się wtedy wszyscy mieszczą w kanale.
           Na zamówienie pana dyrektora Szybiaka przygotowałem orkiestrę złożoną z 51 muzyków orkiestrowych, na estradzie stał jeszcze chór oraz soliści, którzy występowali w strojach i mieli odrobinę miejsca na małe działania półsceniczne, ale uważam, że to „wariactwo” Festiwalu w Sanoku jest niezwykle pouczające i inspirujące, bo okazuje się, że można przekraczać wszelkie granice i prezentować tam rzeczy z pozoru niemożliwe. Najbardziej utkwiło mi w pamięci miejsce, w którym miałem przyjemność gościć – dworek w Woli Sękowej związany z Adamem Didurem. To jest magiczne miejsce i bardzo żałuję, że nie byłem tam z moją małżonką, ale mam nadzieję, że kiedyś będzie okazja przyjechać tam ponownie. Może kiedyś wybierzemy się z całą rodziną, bo ten rejon i w ogóle Podkarpacie, jeżeli chodzi o przyrodę, jest najcudowniejszym terenem w Polsce.

           Na skrzypcach może się uczyć grać nawet pięcioletnie dziecko, natomiast zawód dyrygenta czy kompozytora musi poprzedzić solidna edukacja muzyczna.
           - Rafał J.: Bardzo ubolewam nad tym, że szkolnictwo muzyczne niższego stopnia jest skierowane najbardziej na instrumentalistykę. Prawie od początku część moich pedagogów wiedziała, że mnie interesują inne rzeczy w muzyce niż nauka gry na instrumencie, udział w konkursach instrumentalnych. Ale są miejsca w Polsce – takie jak na przykład Szkoła Muzyczna im. Józefa Elsnera przy ul. Miodowej, która prowadzi fakultety z kompozycji i z dyrygowania. Nie miałem możliwości uczenia się w tej szkole, bo mieszkałem w Gdańsku, ale byłem na Konkursie Kompozytorskim XXX Uczniowskiego Forum Muzycznego, które ta Szkoła organizowała i zdobyłem tam wyróżnienie.
Wtedy dowiedziałem się, że można się do takich studiów spróbować przygotowywać.
          Zdałem na kompozycję w UMFC w Warszawie, gdzie studiowałem u prof. Stanisława Moryto i dopiero po dwóch latach podjąłem studia dyrygenckie, mając przez rok w ramach studiów dyrygenckich przedmiot: propedeutyka dyrygowania.
           Natomiast stara szkoła rosyjska studiów dyrygenckich była niezwykle wymagająca, tak jak studia reżyserii w szkołach filmowych czy teatralnych. Nie przyjmowano tam kandydatów bez wcześniej ukończonego jakiegoś kierunku muzycznego. Dopiero po pięciu latach studiów muzycznych, kiedy młody człowiek był już „okrzepnięty”, mógł zdawać na dyrygenturę.
           Dzisiaj czas płynie szybciej, odnoszę wrażenie, że na świecie jest moda na młodych dyrygentów. To się dzieje przede wszystkim na Zachodzie. W tej chwili wielu moich rówieśników zostało szefami bardzo zacnych orkiestr. To wszystko zaczęło się od wenezuelskiego skrzypka i dyrygenta o nazwisku Gustav Dudamel, który pierwszy pokazał, że młody dyrygent może być też czymś świeżym, ożywczym dla zespołu.

           Miał Pan dużo szczęścia, bo najpierw trafił pan do klasy wybitnego dyrygenta prof. Antoniego Wita, a później był Pan Jego asystentem w Filharmonii Narodowej.
           - Rafał J.: Była tylko jedna możliwość, żeby studiować u tak wybitnego pedagoga – dostać się z pierwszą lokatą. To się udało, spośród ponad dwudziestu kandydatów dostałem się z pierwszą lokatą. Profesor Antoni Wit, który w ogóle mnie nie znał, sam podjął decyzję, że będę mógł studiować w Jego klasie.
Jest to niezwykły dyrygent, dla mnie także niezwykły pedagog, mentor.
           Podczas Jego dyrektury w Filharmonii Narodowej został tam przywrócony asystencki staż. Miałem przyjemność pełnić tę funkcję najpierw u Antoniego Wita, a później, po zmianie na stanowisku dyrektora, u Jacka Kaspszyka.
           Staż asystencki w Filharmonii Narodowej trwa dwa lata, ale ja uważam, że można go porównać jedynie z pięcioletnimi studiami. Nauczyłem się bardzo dużo i mam nadzieję, że do tej pory to procentuje w mojej pracy z orkiestrą.

           Dlatego może Pan nie tylko pracować z zawodowymi orkiestrami, ale także uczyć oraz pracować z młodą orkiestrą.
           - Rafał J.: Tak, prowadzę Chopin University Chamber Orchestra. Jest to zespół powołany przez rektora Klaudiusza Barana, który w swojej idei selekcjonuje najlepszych studentów naszej uczelni oraz młodych absolwentów i w formie impresaryjnej daje im szanse koncertowania przy bardzo prestiżowych okazjach, i również nagrywamy płyty. Chciałbym się pochwalić naszym najnowszym sukcesem. W lipcu tego roku odbyliśmy miesięczne tournée z Orkiestrą w Chinach, dając 21 koncertów w najbardziej prestiżowych miejscach, pokonując 10 tysięcy kilometrów w samych Chinach. Energetyka każdego koncertu była świeża, nie było rutyny. Bardzo sobie cenię pracę z tym zespołem, bo są to fenomenalni muzycy.
           - Kamila W. J.: Mogę to potwierdzić, że są to świetni muzycy, bo miałam okazję z nimi występować, a ostatnio nagraliśmy „Neopolis Concerto” na skrzypce i orkiestrę kameralną wybitnego kompozytora Pawła Łukaszewskiego. Była to duża radość, znakomicie się rozumieliśmy.
            Mogę się także pochwalić, że właśnie ukazała się moja nowa płyta „Violin with a difference”. Znajdą się na niej utwory skrzypcowe z towarzyszeniem różnych instrumentów. „Medytacja” Jules’a Masseneta wykonana z harfą, „Pastorale” Josefa Rheinbergera z organami, „Taniec hiszpański” Manuela de Falli z gitarą, „Tańce rumuńskie” z akordeonem, „Duet na skrzypce i altówkę” Jeana Sibeliusa oraz Dymitra Szostakowicza „Pięć utworów na dwoje skrzypiec i fortepian”. Przy tym projekcie pracowałam ze świetnymi artystami. Wszyscy w jakiś sposób związani są z naszym Uniwersytetem: Zuzanną Elster, Leszkiem Potasińskim, Rafałem Grząką, Mateuszem Rzewuskim, Aleksandrą Demowską-Madejską, Piotrem Kopczyńskim i Jakubem Jakowiczem.
Utwory są wspaniałe. Płyta jest skierowana do wszystkich miłośników dźwięków skrzypiec, także do osób, które chcą rozpocząć słuchanie muzyki klasycznej. Krążek niebawem będzie dostępny na stronie wydawnictwa Chopin University Press.

          Pani także wielokrotnie reprezentowała macierzystą uczelnię.
          - Kamila W. J.: Tak, czuje się zaszczycona, że występowałam w historycznej chwili dla tej uczelni, kiedy Akademia Muzyczna im. Fryderyka Chopina zmieniała nazwę na Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina.
          W roku jubileuszowym naszej Uczelni wystąpiłam również podczas koncertu dedykowanego Księciu Karolowi oraz jego małżonce Kamili. To było wielkie wyróżnienie. Wykonałam wówczas Poloneza D-dur Henryka Wieniawskiego. Było to dla mnie ogromne przeżycie i wielka radość. Nie spodziewałam się, że coś takiego mnie w życiu spotka.

           Praca artysty jest trudna, a pogodzenie wszystkich nurtów i wygospodarowanie czasu dla rodziny, wymaga od Państwa wielkiego wysiłku, żeby to wszystko harmonijnie połączyć.
           - Kamila W. J.: Ciągle się uczę planowania wszystkich obowiązków i muszę więcej od siebie wymagać w związku z tym, że jestem mamą.
           - Rafał J.: W naszym przypadku rodzina stanowi wartość nadrzędną. Wielu artystów ze względu na podróże i trudne życiowe sytuacje, nie decyduje się na macierzyństwo. My kochamy to, co robimy, ale dom jest dla nas wybawieniem, wejściem w zupełnie inną sferę życia.

           Teraz będzie pewnie okazja spędzić trochę czasu z rodziną podczas Świąt Bożego Narodzenia.
          - Rafał J.: Świętować będziemy dosyć długo, ponieważ zaproszenie przez dyr. Wojciecha Rajskiego do Sopotu wiąże się z tym, że odwiedzimy naszych rodziców. Zarówno rodzice Kamili, jak i moi mieszkają na Pomorzu. Całą rodziną jedziemy wcześnie i także w tym roku mamy wolny czas sylwestrowy. Myślę, że zostaniemy dłużej w rodzinnych stronach i trochę odpoczniemy po dość ciężkim roku.

           Może w tym czasie znajdzie się czas do skomponowania nowego utworu?
           - Kamila W. J.: Prosiłam męża, żeby skomponował dla mnie Sonatę na skrzypce z fortepianem i zrobił to bardzo szybko, bo w ciągu niecałych dwóch tygodni. Ten utwór jest już wykonany a także nagrany. Może napisze drugą?

           Życzę Państwu wspaniałych Świąt w rodzinnym gronie i dobrego, bogatego w artystyczne sukcesy 2020 roku i dziękuję za przemiłe spotkanie.

Zofia Stopińska