Zofia Stopińska

Zofia Stopińska

email Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

DISNEY GOES CLASSICAL

MUZYKA Z FILMÓW UWIELBIANYCH PRZEZ CAŁE RODZINY W NOWYCH OLEŚNIEWAJĄCYCH WERSJACH

TEMATY Z FILMÓW:

KRÓL LEW Z UDZIAŁEM MATTEO BOCELLEGO,

PIĘKNA I BESTIA, ALADYN I WIELU INNYCH!

W WYKONANIU ROYAL PHILHARMONIC ORCHESTRA

„DISNEY GOES CLASSICAL” UKAŻE SIĘ NAKŁADEM DECCA RECORDS 2 PAŹDZIERNIKA 2020 ROKU

Decca Records i Walt Disney Records z Disney Music Group mają zaszczyt zapowiedzieć

Disney Goes Classical - nowy albumu przywołujący kolory, emocje i czystą radość muzyki z filmów Disneya w zupełnie nowej odsłonie.

Dzięki zaangażowaniu prestiżowej Royal Philharmonic Orchestra i wielu znanych nazwisk światowej muzyki, uwielbiane motywy Disneya zostały po mistrzowsku przearanżowane i nagrane w londyńskim Abbey Road Studios, gdzie powstały jedne z najlepszych ścieżek filmowych ostatniego stulecia.

Album zawiera muzykę z najbardziej rozpoznawalnych filmów Disneya od jego Złotej Ery, przez renesans lat dziewięćdziesiątych, aż po współczesne czasy animacji CGI. Od Księgi dżungli i Pinokia po kultowe ścieżki dźwiękowe z filmów Pocahontas, Mała Syrenka, Aladyn czy Herkules – 80 lat magii Disneya weszło w inny wymiar niesamowitego kinowego brzmienia.

Pierwszy utwór z tego wydawnictwa, poruszająca wersja piosenki „Can You Feel the Love Tonight” w wykonaniu Matteo Bocellego z animowanego klasyka Disneya z lat dziewięćdziesiątych, Król lew, ma dzisiaj swoją premierę. Ballada – napisana przez Eltona Johna i Tima Rice’a – zdobyła Oscara® w kategorii „Najlepsza oryginalna piosenka filmowa” w 1994 roku i pojawiła się w remake’u tego filmu w wersji live-action z 2019 roku. Matteo wystąpił także w duecie ze swoim ojcem Andreą Bocellim w bijącej rekordy popularności piosence „Fall on Me” (pochodzącej z uplasowanej na 1. miejscu list bestsellerów płyty Sì), która została wybrana do napisów końcowych produkcji Disneya, Dziadek do orzechów i cztery królestwa.

Jak mówi Matteo: „Jestem ogromnie podekscytowany, że dołączyłem do tego projektu z Disneyem. Król lew to jeden z najukochańszych filmów mojego dzieciństwa i możliwość zaśpiewania głównego utworu jest dla mnie prawdziwym zaszczytem. Elton John jest jednym z moich muzycznych idoli, zarówno ze względu na jego umiejętność pisania piosenek, jak i wyjątkowy styl. Mam nadzieję, że w muzyce, nad którą obecnie pracuję, uda mi się to wykorzystać te wpływy, i że będę mógł ją już wkrótce zaprezentować.”

Na płycie pojawi się także czterokrotnie nagradzana Grammy® amerykańska sopranistka Renée Fleming z piękną wersją „When You Wish Upon a Star” z filmu Pinokio.

Kolejne wyjątkowe utwory, w tym w wykonaniu słynnej japońskiej gitarzystki klasycznej Kaori Muraji, zabiorą słuchacza w inny wymiar. Album Disney Goes Classical zachwyci rodziny na całym świecie, przenosząc magię arcydzieł filmowych z ekranu wprost do naszych uszu, jak nigdy dotąd.

Disney Goes Classical ukaże się nakładem Decca Records 2 października 2020 roku.

„Can You Feel the Love Tonight” z udziałem Matteo Bocellego jest już dostępny na platformach cyfrowych:

https://Klasyka.lnk.to/MatteoBocelliCanYouFeel

Lista utworów

„Colours of the Wind” z filmu Pocahontas
„A Whole New World” z filmu Aladyn
„Let It Go” z filmu Kraina lodu
„The Bare Necessities” z filmu Księga dżungli
„How Far I’ll Go” z filmu Vaiana: Skarb oceanu
„When You Wish Upon a Star” z udziałem Renée Fleming z filmu Pinokio
„When She Loved Me” z filmu Toy Story 2
„Beauty and the Beast” z filmu Piękna i Bestia
„Go the Distance” z filmu Herkules
„Overture” z filmu Mary Poppins
„Part of Your World” z udziałem Kaori Muraji z filmu Mała Syrenka
„Can You Feel the Love Tonight” z udziałem Matteo Bocellego z filmu Król lew
„I See the Light” z filmu Zaplątani
„Reflection” z filmu Mulan
„Almost There” z filmu Księżniczka i żaba

Road to Cordoba - debiutancka płyta Weroniki Sury

            Miło mi, że mogę Państwu przedstawić Weronikę Surę, wirtuozkę akordeonu i niezwykłą postać muzycznego młodego pokolenia artystów klasycznych.
Artystka urodziła się i rozpoczynała muzyczną edukację w Rzeszowie. Jest absolwentką Zespołu Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie w klasie prof. Mirosława Dymona i Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie w klasie akordeonu prof. Klaudiusza Barana, zaliczanego do światowej czołówki akordeonistów swego pokolenia.
            Jest laureatką wielu polskich i zagranicznych konkursów akordeonowych oraz uczestniczką wielu kursów mistrzowskich.
Koncertuje w kraju i za granicą, współpracuje z kompozytorami młodego pokolenia, angażuje się w innowacyjne projekty artystyczne.
W grudniu 2019 roku ukazała się debiutancka płyta Weroniki Sury zatytułowana „Road to Cordoba” i dlatego nasza rozmowa rozpoczyna się od przybliżenia Państwu tego albumu.

           Zofia Stopińska: Z pewnością przygotowania do wydania tej płyty trwały długo, bo z wielu powodów wydanie płyty nie jest łatwe.
           Weronika Sura: Od dość dawna jednym w moich marzeń było wydanie płyty i na szczęście udało mi się to zrealizować. Ostatecznie zmobilizował mnie do tego Łukasz Pawlak, mój wydawca, który rok przed wydaniem płyty zaprosił mnie na koncert dla artystów wydawnictwa Requiem Records i przyszło na ten koncert mnóstwo osób. Po moim koncercie Łukasz Pawlak w obecności wszystkich powiedział: „To jest kolejna nasza artystka, która wyda płytę w serii Opus”. Bardzo mnie to zmobilizowało i zaczęłam intensywnie myśleć nad repertuarem. Wiedziałam, że na pewno będzie na tym krążku muzyka hiszpańska, ale zastanawiałam się, czy to ma być projekt kameralny, czy solowy, bo przygotowywałam w tym czasie wiele różnych projektów. Zdecydowałam się na solowy album i cieszę się, że tak się stało, bo łatwiej promować taki album, organizować koncerty – wystarczy, że uzgodnię termin, wezmę akordeon i pojadę wykonać koncert.

           Cudowna, pełna słońca muzyka hiszpańska dominuje na tym krążku.
           - Tak, to jest głównie muzyka hiszpańska. Chciałam także pokazać szeroki przekrój tej muzyki – od dawnej, i dlatego zamieściłam utwór Antonio Solera, który reprezentuje schyłkowy okres baroku, po współczesnego Fermina Gurbinda czy Anatolija Beloshitsky’ego, bo to schyłek ubiegłego wieku.
Uśmiecha się pani pewnie dlatego, że Anatolij Beloshitsky nie był Hiszpanem, ale chociaż był ukraińskim kompozytorem, to w idealny sposób potrafił oddać klimat hiszpańskiego flamenco. Dlatego na płycie nie mogło zabraknąć jego Suity no. 3 , bo ona jest prawdziwie hiszpańska.
           Wyjątkiem jest cykl Martina Lohse. Jedyny żyjący kompozytor, którego utwór zamieszczony został na tej płycie. Martin Lohse jest duńskim kompozytorem, przebywającym obecnie w Kopenhadze. Trzy jego Passingi, które zamieściłam, wprawdzie nie pasują do konwencji płyty, ale długo pracowałam nad nimi, bo to są najbardziej wymagające utwory na tej płycie i dlatego stwierdziłam, że nie może tej pięknej muzyki zabraknąć. Zakochałam się po prostu w tych Passingach i napisałam do Martina Lohse, czy zgadza, aby te utwory znalazły się na płycie z takim repertuarem. Nie tylko zgodził się, ale bardzo mnie wspierał w czasie trwania nagrań i bardzo się cieszył, że ta muzyka będzie w Polsce propagowana. Starałam się wybrać taki repertuar, aby każdy mógł posłuchać tej płyty z przyjemnością.
Dodam jeszcze, że wszystkie nagrania zostały zarejestrowane w ubiegłym roku, w sali koncertowej Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego.

           Nie wszyscy zdają sobie sprawę z ogromnych możliwości akordeonu, a jednocześnie, że jest to instrument trudny i nauka gry na nim wymaga wielkich zdolności i wytrwałości.
           - Kiedyś dr Małgorzata Chmurzyńska, która zajmuje się psychologią muzyki, robiła badania, ile ćwiczą pianiści przed Konkursem Chopinowskim i okazało się, że średnio jest to 11 godzin dziennie. Na akordeonie także można tak długo ćwiczyć, tylko czasami się zastanawiam, po co (śmiech).
Wiadomo, że technikę można kształcić w nieskończoność, ale trzeba mieć także zdrowy balans. Niemniej jednak dobra gra na akordeonie wymaga wielu godzin ćwiczeń. Na przykład ja jestem niezbyt wysoka i szczupła, dlatego nie mam możliwości, żeby patrzeć na klawiaturę. Wszystko muszę realizować za pomocą zmysłu dotyku. Te nawyki trzeba wypracować.

           Grający na akordeonie może operować różnymi barwami, włączając różne regestry, dźwięk wydobywany jest za pomocą strumienia powietrza tłoczonego przez miech i wiem, że to nie jest proste.
           - W instrumentach smyczkowych mamy smyczek, a w akordeonie miech. Akordeon jest połączeniem wielu instrumentów i może brzmieć jak wiele instrumentów, a czasem nawet jak cała orkiestra. To jest fascynujący instrument.

            Nikt sobie nie zdaje sprawy z tego, że akordeon waży z pewnością kilkanaście kilogramów.
            - Mój akordeon waży 14 kilogramów (są oczywiście instrumenty cięższe i lżejsze). Pomimo, że mój należy do średnich, nie byłabym w stanie nosić go na plecach. Dlatego zaprojektowałam i zmontowałam sobie futerał, który ma kółka i dlatego instrument jeździ ze mną jak walizka. Nadal jest dosyć ciężki i nieporęczny, ale o wiele mniejszy i łatwiejszy w transportowaniu od kontrabasu. Pocieszam się, że inni mają gorzej (śmiech).

            Ciekawa jestem, czy będąc małą dziewczynką i rozpoczynając naukę w szkole muzycznej sama wybrała Pani instrument, czy też rodzice mieli w tym udział?
            - Moi rodzice nie byli związani z muzyką i moje uzdolnienia muzyczne były dla nich nowością, i odkryciem. Bardzo dobrze pamiętam moment wyboru instrumentu. Jak każda mała dziewczynka chciałam grać na fortepianie albo na skrzypcach. Podczas lekcji otwartych w Zespole Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie byłam z rodzicami na lekcji skrzypiec i fortepianu, ale po drodze weszliśmy do sali, gdzie odbywały się lekcje akordeonu, a prowadził je prof. Mirosław Dymon.
            Nie potrafię tego nazwać, ale od razu zaiskrzyło. Pewnie bardziej spodobał mi się Pan Profesor niż ten instrument, chociaż instrument też był dla dziecka oczywiście ciekawy, bo miał mnóstwo przycisków.
Zdecydowałam, że chcę się na tym instrumencie uczyć gry. Rodzice się zgodzili i instrument coraz bardziej mnie interesował, a prof. Mirosław Dymon miał świetne podejście do dzieci i przez cały czas chodziłam na lekcje z radością, początkowo jak na najlepszą zabawę. Ponieważ robiłam szybko postępy, stawiał mi coraz to większe wymagania. Uczyłam się u prof. Dymona przez 12 lat.

            Później studiowała Pani w Warszawie, ale już w czasie nauki w Rzeszowie uczestniczyła Pani w wielu konkursach. Ja pamiętam Pani występ w czasie Międzynarodowych Spotkań Akordeonowych w Sanoku. Jak z perspektywy czasu ocenia Pani udział w konkursach?
            - Uważam, że konkursy były dla mnie bardzo ważne, szczególnie na etapie szkoły muzycznej, bo przede wszystkim przygotowywałam inny repertuar na każdy konkurs. Miałam szansę pokazać się i funkcjonować w społeczności akordeonistów. Jak się już jest w tym środowisku, to każdy konkurs daje możliwość spotkania się ze znajomymi z całej Polski, którzy mają to samo hobby. W szkole I stopnia nikt z nas nie ma świadomości, że to może być kiedyś sposób na życie. Wtedy uwielbiałam konkursy.
            Bardzo ważne jest to, żeby mieć zdrowe podejście do rywalizacji. Jadąc na konkursy nigdy nie nastawiałam się, że „jadę po złoto”. To nie jest sport, tego nie da się zmierzyć, w konkursie muzycznym nie wygrywa najszybszy czy najsprawniejszy, tylko decydują inne zalety i każdy juror ma swoje preferencje, na podstawie których ocenia i czasami jurorom bardzo podobały się moje wykonania, a czasami nie.
            Zawsze byłam nastawiona przez mojego profesora oraz przez moich rodziców, że mam się jak najlepiej pokazać, zagrać najpiękniej, jak potrafię, abym była z siebie zadowolona. Wiadomo, że wyjazdy na konkursy wiążą się z dużymi wydatkami, ale nigdy nie było presji – wydaliśmy dużo pieniędzy i musisz wygrać, albo przynajmniej wrócić z nagrodą.

            Rodzice pewnie często musieli się zastanawiać, skąd wziąć pieniądze – szczególnie na kilkuetapowe konkursy zagraniczne oraz na kursy mistrzowskie prowadzone przez wybitnych akordeonistów.
            - Na szczęście dostawałam stypendia za osiągnięcia czy za wyniki w nauce i to najczęściej wystarczało na wpisowe na konkursy. Oczywiście to nie wystarczało, jak wymyślałam sobie konkursy zagraniczne – byłam w Szwajcarii, Czechach. Na szczęście otrzymałam na tych konkursach nagrody, które jednak nie pokryły w całości kosztów wyjazdów, ale w domu było to traktowane jako inwestycja.
            Podobnie było z kursami. Pierwszy raz byłam na kursie w 2009 roku, czyli 11 lat temu i to były jednocześnie pierwsze kursy zagraniczne, bo byłam w Detmoldzie w Niemczech u prof. Grzegorza Stopy. Potem zaczęłam regularnie jeździć na kursy organizowane przez Stowarzyszenie Akordeonistów Polskich. Początkowo były to Kursy w Miętnem, później w Lusławicach, w Europejskim Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego. Na te kursy zapraszani byli zawsze profesorowie z całego świata i uczestnicy mogli obserwować różne spojrzenia na muzykę. Było to dla mnie zawsze bardzo inspirujące. Bardzo często jeździłam na różne kursy. Na przykład byłam dwukrotnie w Szwajcarii na kursie i otrzymałam stypendium, które w pełni pokryło koszty pobytu. Byli także zapraszani różni akordeoniści do nas na różne warsztaty. Uważam, że to jest bardzo potrzebne. Dzięki akordeonowi zwiedziłam tak naprawdę pół świata.

            Podkreślmy jeszcze, że jest Pani absolwentką Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie w klasie znakomitego akordeonisty prof. Klaudiusza Barana. Po ukończeniu studiów pozostała już Pani w Warszawie i prowadzi Pani ożywioną działalność artystyczną w tym mieście, ale także koncertuje Pani w kraju i za granicą. Występuje Pani jako solistka i kameralistka.
             - Od dziecka gram w zespołach kameralnych. Zaczęłam już w drugiej klasie szkoły podstawowej, tworząc duet akordeon i wiolonczela. Później każdego roku grałam w innych zespołach, były różne pomysły i tak zostało do dzisiaj.
             Przez cały czas mam różne pomysły na dziwne składy, a zaczęło się to już w Zespole Szkół Muzycznych w Rzeszowie. Pamiętam jak graliśmy w sekstecie: dwoje skrzypiec, wiolonczela, ksylofon, fortepian i akordeon.
             Bardzo lubię ciekawe barwy, które są wynikiem połączń brzmienia akordeonu z różnymi instrumentami – na przykład z flugelhornem czy dudukiem ormiańskim. Fascynuje mnie, jak akordeon odnajduje się w różnych składach.
             Ostatnio zainteresowana byłam bardzo muzyką hiszpańską, ale były okresy, kiedy fascynowała mnie muzyka japońska, niemiecka, francuska...
Te różne poszukiwania instrumentalne, i różnych brzmień, wiążą się z tym, że cały czas staram się poznawać muzykę różnych kultur, różnych krajów i poszukiwać instrumentów spójnych z tamtymi kulturami.

             W ostatnich miesiącach przebywamy głównie w swoich domach, nie może Pani występować z koncertami, prowadzić warsztatów w szkołach muzycznych, lekcje z uczniami swojej klasy w Szkole Muzycznej w Warszawie także trzeba prowadzić zdalnie. Jak się Pani odnalazła w tej trudnej dla muzyków sytuacji?
             - Ja od lat działam w Internecie, więc dla mnie zdalne nauczanie nie stanowi problemu. Jest to zupełnie inna forma zajęć, ale podoba mi się. Ma swoje zalety, mam wrażenie, że na żywo atmosfera często jest rozluźniona, a podczas lekcji zdalnych zarówno uczniowie, jak i ja – nauczyciel, jesteśmy bardziej nastawieni na pracę. Uczniowie zdecydowanie więcej grają podczas takich lekcji i osiągają wspaniałe rezultaty! Koncerty odbywają się teraz również zdalnie. Miałam okazję 20 maja wystąpić z mini recitalem w Internecie, w ramach cyklu koncertów organizowanych przez najstarszą Europejską markę akordeonów Weltmeister.

             W rodzinnym Rzeszowie bywa Pani rzadko, ale jak Pani przyjeżdża, to spotyka się Pani ze swoim Profesorem i kolegami z ZSM nr 1.
             - Oczywiście, z panem prof. Mirosławem Dymonem jesteśmy w stałym kontakcie i jak jestem w Rzeszowie, to staram się wygospodarować czas na spotkanie i rozmowę. Bardzo się cieszę, że Profesora ciekawi to, co się u mnie dzieje. Traktuję go jak członka swojej rodziny, bo szczerze mi kibicuje w tym, co robię.

Filharmonia Podkarpacka - koncert online

31 maja 2020r. (niedziela), o godzinie 18:00, na antenie TVP3 Rzeszów wyemitowany zostanie kolejny koncert online przygotowany przez Filharmonię Podkarpacką,
w wykonaniu Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Maestro Tomasza Chmiela.

W programie koncertu znajdą się utwory Stanisława Moniuszki: Uwertura Bajka i Mazur z opery Straszny Dwór.


Serdecznie zapraszamy!

SACRUM PO GÓRALSKU

Nakładem wydawnictwa ARS SONORA ukazała się osobliwa w swojej formule i programie płyta Sacrum po góralsku. Jest to wielobarwny, niezwykły i niekonwencjonalny projekt artystyczny. Literatura organowa oraz improwizacje inspirowane etniczną sztuką góralską oraz szerokim spektrum ludowym, przeplatają się z oryginalnym folklorem w wykonaniu muzyków z Pienin.

Do udziału w nagraniu zostali zaproszeni: Kapela Góralska Jaśka Kubika z Krościenka nad Dunajcem, jedyna spadkobierczyni ludowej tradycji pienińskiej oraz wybitny wirtuoz organów dr hab. Marek Stefański z Krakowa. Słownym motywem przewodnim nagrania jest wstęp do muzyki, stanowiący fragment Filozofii po góralsku ks. prof. Józefa Tischnera w niezrównanej interpretacji jednego z najwybitniejszych aktorów, legendy polskiej sceny i ekranu, prof. Jerzego Treli

Na miejsce realizacji unikatowego w swojej formule i wartości programowej nagrania zostało wybrane Krościenko nad Dunajcem, a w nim dwa krościeńskie kościoły: Wszystkich Świętych, posadowiony od wieków tuż przy Rynku, skupiający niczym w soczewce historię i tradycję artystyczną Pienin w ich wymiarach sakralnych oraz Chrystusa Dobrego Pasterza, w którym w 2009 roku po raz pierwszy zabrzmiały organy piszczałkowe. Rok później zorganizowano tutaj jedyne w Pieninach, cykliczne wydarzenie artystyczne łączące kulturę wyższą z tradycją pienińską – Letni Festiwal Pieniny-Kultura-Sacrum.

Płyta, którą oddajemy Państwu do dyspozycji jest pierwszą publikacją fonograficzną Fundacji Promocji Kultury i Sztuki ARS PRO ARTE. Naszą intencją jest, aby sztuka, która stanowi jej treść była trwałą wartością i niepowtarzalnym muzycznym wspomnieniem pięknych pienińskich zakątków, tradycji muzycznej rodzimych górali oraz muzyki organowej najwyższej próby twórczej i wykonawczej, która w Krościenku nad Dunajcem wybrzmiewa co roku w letniej porze.

Ów wielokulturowy i wielobarwny w swej kolorystyce brzmieniowej projekt zrealizowano przy wsparciu finansowym Województwa Małopolskiego oraz Gminy Krościenko n. Dunajcem. Płyty będą dystrybuowane bezpłatnie przy okazji wydarzeń kulturalnych online i stacjonarnych organizowanych przez Fundację Promocji Kultury i Sztuki ARS PRO ARTE, pozostają także w dyspozycji Centrum Kultury i Promocji w Krościenku n.D. oraz Wydawnictwa ARS SONORA.

Agnieszka Radwan-Stefańska

Prezes Fundacji Promocji Kultury i Sztuki ARS PRO ARTE

SACRUM PO GÓRALSKU

             Nakładem wydawnictwa ARS SONORA ukazała się osobliwa w swojej formule i programie płyta Sacrum po góralsku. Jest to wielobarwny, niezwykły i niekonwencjonalny projekt artystyczny. Literatura organowa oraz improwizacje inspirowane etniczną sztuką góralską oraz szerokim spektrum ludowym, przeplatają się z oryginalnym folklorem w wykonaniu muzyków z Pienin.

             Do udziału w nagraniu zostali zaproszeni: Kapela Góralska Jaśka Kubika z Krościenka nad Dunajcem, jedyna spadkobierczyni ludowej tradycji pienińskiej oraz wybitny wirtuoz organów dr hab. Marek Stefański z Krakowa. Słownym motywem przewodnim nagrania jest wstęp do muzyki, stanowiący fragment Filozofii po góralsku ks. prof. Józefa Tischnera w niezrównanej interpretacji jednego z najwybitniejszych aktorów, legendy polskiej sceny i ekranu, prof. Jerzego Treli

             Na miejsce realizacji unikatowego w swojej formule i wartości programowej nagrania zostało wybrane Krościenko nad Dunajcem, a w nim dwa krościeńskie kościoły: Wszystkich Świętych, posadowiony od wieków tuż przy Rynku, skupiający niczym w soczewce historię i tradycję artystyczną Pienin w ich wymiarach sakralnych oraz Chrystusa Dobrego Pasterza, w którym w 2009 roku po raz pierwszy zabrzmiały organy piszczałkowe. Rok później zorganizowano tutaj jedyne w Pieninach, cykliczne wydarzenie artystyczne łączące kulturę wyższą z tradycją pienińską – Letni Festiwal Pieniny-Kultura-Sacrum.

             Płyta, którą oddajemy Państwu do dyspozycji jest pierwszą publikacją fonograficzną Fundacji Promocji Kultury i Sztuki ARS PRO ARTE. Naszą intencją jest, aby sztuka, która stanowi jej treść była trwałą wartością i niepowtarzalnym muzycznym wspomnieniem pięknych pienińskich zakątków, tradycji muzycznej rodzimych górali oraz muzyki organowej najwyższej próby twórczej i wykonawczej, która w Krościenku nad Dunajcem wybrzmiewa co roku w letniej porze.

             Ów wielokulturowy i wielobarwny w swej kolorystyce brzmieniowej projekt zrealizowano przy wsparciu finansowym Województwa Małopolskiego oraz Gminy Krościenko n. Dunajcem. Płyty będą dystrybuowane bezpłatnie przy okazji wydarzeń kulturalnych online i stacjonarnych organizowanych przez Fundację Promocji Kultury i Sztuki ARS PRO ARTE, pozostają także w dyspozycji Centrum Kultury i Promocji w Krościenku n.D. oraz Wydawnictwa ARS SONORA.

Agnieszka Radwan-Stefańska

Prezes Fundacji Promocji Kultury i Sztuki ARS PRO ARTE

XVIII Otwarty Konkurs Kompozytorski im. A.Didura

XXX Festiwal im. Adama Didura 

16 - 26 września 2020 Sanok

XXVIII Ogólnopolski Otwarty Konkurs Kompozytorski im. Adama Didura

Biuro Organizacyjne XXX Festiwalu im. Adama Didura ogłasza XXVIII Ogólnopolski Otwarty Konkurs Kompozytorski im. Adama Didura dla twórców, którzy do dnia 31 XII 2020 roku nie ukończą 30. roku życia.

Tematem konkursu jest pieśń, aria na głos solowy z towarzyszeniem fortepianu lub kwartetu smyczkowego.

Prace opatrzone godłem i dopiskiem: "XXVIII Ogólnopolski Otwarty Konkurs Kompozytorski im. Adama Didura" należy nadsyłać pod adres: Sanocki Dom Kultury, ul. Mickiewicza 24 , 38-500 Sanok, tel/fax 13 46 310 42

Termin nadsyłania prac upływa 21 sierpnia 2020 roku.

Wewnątrz koperty opatrzonej godłem, zawierającej kompozycję konkursową, powinna znajdować się zamknięta koperta opatrzona tym samym godłem z krótką informacją o kompozytorze, 2 zdjęcia, opis utworu dotyczący wskazówek interpretacyjnych, adres domowy i adres do korespondencji, telefon.

Autorów wykorzystujących obcojęzyczne teksty w partiach solowych kompozycji prosimy o dołączenie duplikatów tekstu partii solowych w języku oryginalnym wraz z tłumaczeniem w języku polskim.

Do konkursu będą kwalifikowane tylko prace niepublikowane, niewykonywane, nienagrywane i nienagradzane.

Nagrodzone kompozycje stanowią własność Sanockiego Domu Kultury i wszelkie wykonania, publikacje winne być uzgodnione z organizatorem Konkursu.

Ogólna suma nagród wynosi 6000 zł. O podziale nagród zadecyduje jury konkursu.

Termin rozstrzygnięcia konkursu 31 sierpnia 2020 r.

Wręczenie nagród i prawykonanie najlepszej kompozycji nastąpi podczas XXX Festiwalu im. Adama Didura.

Skład sądu konkursowego XXVIII Ogólnopolskiego Otwartego Konkursu Kompozytorskiego im. Adama Didura: Eugeniusz Knapik, Wojciech Widłak, Wojciech Ziemowit Zych

Regulamin konkursu znajduje się na stronie www.sdksanok.pl

( inf. Sanocki Dom Kultury)

 

Nicola Benedetti - Elgar: Violin Concerto

★★★★★ - "Dynamiczna interpretacja, odświeżająca i przekonująca ... trudno wyobrazić sobie bardziej magiczne wykonanie" – The Times

Nowy album artystki poświęcony jest muzyce Edwarda Elgara, a jego centralnym punktem jest Koncert skrzypcowy h-moll, op. 61.
Artystce towarzyszy London Philharmonic Orchestra pod dyrekcją Vladimira Jurowskiego.

ALBUM DOSTĘPNY W SERWISACH CYFROWYCH:

https://Klasyka.lnk.to/NicolaBenedettiElgar

Premiera na CD – lipiec 2020

Spis utworów:

EDWARD ELGAR

Violin Concerto in B minor, Op. 61

Allegro
Andante
Allegro molto

Sospiri, Op. 70

Salut d’Amour, Op. 12

Chanson de Nuit, Op. 15, No. 1

Wykonawcy:

Nicola Benedetti skrzypce

Petr Liminov fortepian

London Philharmonic Orchestra

Vladamir Jurowski dyrygent

Tydzień Talentów - Warsztaty z Mistrzami

17 - 20 maja 2020

          Tegoroczny Tydzień Talentów w niezwykłej odsłonie! Zarówno koncerty najstarszego kąśnieńskiego festiwalu, jak i warsztaty z mistrzami będą transmitowane prosto z Dworku Paderewskiego przez internet.

          Ze względu na trwającą epidemię i ograniczenia z nią związane instytucje kultury nie mogą organizować wydarzeń w tradycyjnej formie. Centrum Paderewskiego postanowiło jednak nie odwoływać cieszącego się ogromną popularnością festiwalu. Publiczność wprawdzie nie będzie mogła wziąć udziału w koncertach osobiście, jednak dzięki nowoczesnym technologiom melomani będą mogli posłuchać doskonałych artystów bez wychodzenia z domu.

          Festiwal zainauguruje w niedzielę 17 maja o godzinie 18.00 mistrzowski recital Janusza Olejniczaka i Tomasza Strahla w programie dzieł światowej kameralistyki. Jest to niewątpliwie wyczekiwany powrót pianisty do Kąśnej Dolnej. Janusz Olejniczak w kraju i za granicą znany jest jako wybitny interpretator muzyki Fryderyka Chopina. Koncertujący na najbardziej prestiżowych estradach świata artysta jest również znakomitym pedagogiem. Przez wiele lat prowadził klasę fortepianu w krakowskiej Akademii Muzycznej oraz kursy mistrzowskie dla pianistów w Kanadzie, Japonii i Chinach, a obecnie związany jest z Uniwersytetem Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie.

            Tomasz Strahl jest jednym z najlepszych polskich wiolonczelistów. Współpracuje z większością orkiestr symfonicznych w Polsce. Do szczególnie ważnych wydarzeń artystycznych zalicza wykonanie w 1993 roku Koncertu wiolonczelowego Witolda Lutosławskiego w obecności kompozytora, pod dyrekcją Mirosława Jacka Błaszczyka. Był kilkakrotnie nominowany do nagrody „Fryderyk”, którą zdobył trzykrotnie – w latach 2003, 2019 i 2020. Prowadzi ożywioną działalność pedagogiczną.

            W finale festiwalu w sobotę 23 maja o godzinie 18.00 usłyszymy natomiast mistrzowski recital flecisty Łukasza Długosza. To koncertujący na całym świecie solista i kameralista, szczególnie doceniany przez Krzysztofa Pendereckiego. Przez krytyków uznany za jednego z najwybitniejszych polskich flecistów. Propagator muzyki najnowszej, silnie zaangażowany w poszerzanie i wzbogacanie polskiej literatury fletowej.

           Artyści – pedagodzy nagrają również cykl warsztatów pianistycznych, wiolonczelowych i fletowych, skierowanych do uczniów szkół muzycznych I i II stopnia, które publikowane będą w internecie w dniach 18-22 maja. To sytuacja bez precedensu. Do tej pory w elitarnych „Warsztatach z Mistrzami” ze względu na ograniczoną liczbę miejsc, wziąć udział mogło wąskie grono szczególnie uzdolnionych młodych muzyków. Dzięki temu, że w tym roku kursy te będą dostępne online, z cennych lekcji skorzystać będzie mógł każdy, kto zechce. Lekcje dostępne będą w sieci do końca maja.
           Emisje wydarzeń dostępne będą na stronie internetowej instytucji i na jej profilach w mediach społecznościowych (Facebook, You Tube).

Plan warsztatów

Tomasz Strahl
18 maja, godzina 17.00
19 maja, godzina 17.00
20 maja, godzina 17.00

Łukasz Długosz
18 maja, godzina 17.30
19 maja, godzina 17.30
20 maja, godzina 17.30

Janusz Olejniczak
21 maja, godzina 17.00
22 maja, godzina 17.00

           Tydzień Talentów to wydarzenie zapoczątkowane w 1982 roku przez Tarnowskie Towarzystwo Muzyczne, którego spuściznę w 1990 przejęło Centrum Paderewskiego. Na przestrzeni lat był początkiem wielu artystycznych karier. Wśród muzyków, którzy w Kąśnej i Tarnowie stawiali swoje pierwsze kroki estradowe są między innymi Andrzej Bauer, Tomasz Strahl, Rafał Kwiatkowski, Janusz Wawrowski, Katarzyna Duda, Jakub Jakowicz czy Rafał Blechacz.

 

           Partnerem strategicznym Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej oraz Patronem Sali Koncertowej jest Grupa Azoty.

Wanda Wiłkomirska: "Miałam piękne życie" - część III

            Zapraszam Państwa do przeczytania części trzeciej i zarazem ostatniej wywiadu z Maestrą Wandą Wiłkomirską, jedną z najwybitniejszych polskich skrzypaczek XX wieku. Wywiad zarejestrowałam w kwietniu 2011 roku w zamku w Krasiczynie, gdzie Maestra prowadziła kurs mistrzowski dla młodych skrzypków.

           Powinna być Pani osobą bardzo zamożną. Jestem przekonana, że grając tyle koncertów za granicą i w Polsce, powinna Pani być milionerką, ale tak nie jest.
           - Pewnie ma pani rację, ale niestety z różnych powodów na moim koncie jest niewiele. Mój młodszy syn, który jest finansistą z zawodu i zajmuje wysokie stanowisko w jednym z australijskich banków, twierdzi, że ja wszystko rozdałam. Zastanawiam się, czy to prawda, bo ja przez całe życie starałam się pomagać i dzieliłam się. Jeżeli miałam dużo, to mogłam duże kwoty przeznaczać na pomoc innym, a jak mam mało, to także się tym dzielę. Jak zarabiałam dużo pieniędzy, bo uczyłam, to około 1000 marek wydawałam na sponsorowanie dzieci, wśród których byli chłopiec z Bangladeszu i dziewczynka z Filipin, wspomagałam niewidomych i biednych ludzi potrzebujących opieki medycznej. Pomaganie innym zawsze dawało mi dużo radości.
           Przez jakiś czas byliśmy zamożni, ale pewnie pani nie wie, w jaki sposób byli wynagradzani polscy artyści występujący za granicą. Za wszystkie zagraniczne koncerty otrzymywałam pieniądze po powrocie do kraju. Moje honoraria wpływały na specjalne międzynarodowe konto w Polsce i podam przykład, co się z tymi pieniędzmi dalej działo. Jak wróciłam z Australii w 1969 roku, po 37-miu koncertach, to otrzymałam takie samo honorarium, jakbym zagrała 37 koncertów w Polsce. To i tak była kupa forsy, mąż w tym czasie był redaktorem naczelnym gazety i można powiedzieć, że byliśmy wtedy bogaci, bo stać nas było nawet na willę. Sprzedaliśmy ją, kiedy się rozstawaliśmy po to, żeby każdemu kupić mieszkanie.
          Ja zamieszkałam wtedy w jednej z pierwszych warszawskich dzielnic przy ulicy Stawki, w niewielkim trzypokojowym mieszkaniu, chłopcy mieli po kawalerce – pokoju z kuchnią i łazienką piętro wyżej.
Ciągle po coś przybiegali: „Mamo, może masz jajko?” – odpowiadałam, że mam dwa. „Daj mi jedno, bo może brat też będzie chciał”. Tak przez pewien czas było.
           Później synowie, jeszcze będąc studentami, po kolei wyjechali. Oni mają w genach podróże i wszyscy uważali, że jest tak dlatego, ponieważ ja bardzo dużo jeździłam z koncertami, będąc w ciąży i później, karmiąc ich piersią, chociaż jak karmiłam, to wyjeżdżałam niedaleko.
Najpierw zamknął swoje mieszkanie i wyjechał starszy syn. Później młodszy, także wyjechał, ale wcześniej, nie mówiąc nic nikomu, sprzedał swoje mieszkanie wraz z całym wyposażeniem.
           To są dwaj panowie, których ubóstwiam jednakowo, ale oni mają tak różne poczucie hierarchii ważności, nawet trudno uwierzyć, że są braćmi.
Włodek został za granicą i cały czas uczył się języków, bo to jest jego pasja. Posługuje się biegle: angielskim, niemieckim, francuskim, hiszpańskim, włoskim – wszystkimi, które potrzebne są do podróżowania po Europie. Uczył się też japońskiego i chińskiego. On kocha języki, to jest jego zawód i z tego żyje.

           Pani wyjechała z Polski trochę później, bo dopiero w czasie trwania stanu wojennego.
           - Kiedyś napiszę szczegółowo, jak było z moim wyjazdem, bo mam wszystko dokładnie zapisane w moim kalendarzu.
Dzisiaj tylko pani powiem, że Pagart zawsze bardzo się starał, żeby artyści mogli wyjeżdżać, bo wszyscy pracownicy z tego żyli. Był w Pagarcie dział paszportowy, który dostawał paszport dopiero w przeddzień wyjazdu, wtedy szybko załatwiali nam wizy i kupowali bilety. Wszystkie dokumenty dostawaliśmy dopiero w przeddzień wyjazdu. Trochę inaczej było załatwiane wszystko, kiedy jechało się z orkiestrą. Ale przez całe lata tak było, że opłacano nam podróż, a honoraria otrzymywaliśmy dopiero po powrocie. Był okres, kiedy część honorariów otrzymywaliśmy w dewizach i wtedy już było łatwiej, ale z dokumentami zawsze było tak samo.
           Jak nastał stan wojenny, zaczęły się problemy. Nie było połączeń telefonicznych. W Pagarcie przez cały czas gimnastykowano się, jak zawiadomić impresaria albo orkiestrę, że polski solista nie przyjedzie. Ja tylko skreślałam w swoim kalendarzu, które koncerty się nie odbyły. Bardzo denerwował się mój impresario w Niemczech, bo miałam tam zaplanowane koncerty, ale nie można było się z nim porozumieć.
           Na początku stanu wojennego, jak podpisaliśmy już ten list, przyszedł do mnie „pan z bezpieki” i zastukał do drzwi (ponieważ nie działał dzwonek). Przedstawił się i zapytał, czy może wejść. Gestem zaprosiłam go do środka. Pokazał mi list i zapytał, czy znam to pismo, oraz czy go przeczytałam przed podpisaniem, kto mi go przyniósł i dlaczego podpisałam go pierwsza.
Spojrzałam, potwierdziłam i oznajmiłam, że nie podpisuję niczego przed przeczytaniem, a podpisałam, bo zgadzam się z tym, co tam jest napisane, a byłam pewnie dlatego pierwsza, że osobie, która te podpisy zbierała, było chyba najbardziej po drodze. Dodałam, że w mojej kuchni nie będę mówiła o osobie, która te podpisy zbierała, jeśli chce, może mnie zabrać do swojego biura na przesłuchanie.
           Wtedy zmienił temat i powiedział: „Przecież pani lubi te swoje wyjazdy zagraniczne”. Odpowiedziałam, że to jest nie tylko sposób zarabiania pieniędzy na utrzymanie, ale także sprawia mi to wielką przyjemność, bo artyści chcą grać dla wielkiej publiczności. Na stwierdzenie: „Przecież to się może skończyć”, odpowiedziałam, że już się prawie skończyło, ale ja jeszcze mogę grać w Krakowie, Radomiu, Kielcach...
Usłyszałam wtedy: „Ten rynek też może zostać zamknięty”, co skwitowałam, że mam jeszcze dwa złote pierścionki i mogę je sprzedać. Na tym nasza rozmowa się skończyła.
            Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że chyba trzeba będzie niedługo wyjechać, wkrótce odwiedził mnie były mąż i przestrzegał mnie, że ten walec mnie zgniecie, ale wszystko się jakoś wyciszyło.
Może pani pamięta, że w sklepach trudno było wtedy kupić cokolwiek do jedzenia. Zaczęły się słynne kartki, które umożliwiały zakup niektórych artykułów spożywczych.
Niedługo przyszedł moment, w którym postanowiłam, że wyjeżdżam z Polski i wcale nie dlatego, że nie było co jeść.
            Pewnego dnia poszłam na „polowanie”, aby coś kupić. Naprzeciw szła kobieta, która powiedziała: „Proszę pani, tam na Karmelickiej, tam masło mają i dają po pół kostki. Niech pani szybko idzie, to może się pani jeszcze załapie”. Pobiegłam do tego sklepu i faktycznie jest jeszcze trochę masła, liczę te leżące połówki, liczę osoby stojące w kolejce i stwierdzam, że dla mnie jeszcze starczy. Miałam w domu chleb i cebulę, jak posmaruję chleb masłem, to będzie pyszna kolacja.
Byłam już czwarta w kolejce, kiedy podeszła bez kolejki utykająca starsza kobieta. Słyszę głos: „Proszę pani, niech pani nie przesadza, nie jest pani jeszcze taka stara” i nagle zorientowałam się, że to ja powiedziałam takie zdanie, bo tak mnie upodlono.
           Wyszłam z tej kolejki i płakałam na ulicy, było zimno, stąd czułam na policzkach lodowate łzy i powtarzałam sobie za każdym razem akcentując inne słowo - o nie, to się wam nie uda.
Weszłam do mieszkania i powiedziałam – jak przy najbliższej okazji dostanę paszport, to już nie wrócę.

           Otrzymanie paszportu nie było takie proste w czasie stanu wojennego, tym bardziej, że parę protestów Pani podpisała.
           - Dobrze o tym wiedziałam, ale postanowiłam działać. Poszłam do Pagartu i zaczęłam rozmawiać na temat bardzo ważnego wielkiego, zaplanowanego już tournée, podczas którego miałam mieć sporo koncertów w Niemczech Zachodnich, później kilka koncertów w Kanadzie, a na zakończenie dużo koncertów w Australii.
           W Pagarcie pracował bardzo miły i uczynny pan Mieczysław, który starał się, aby nam umożliwić jakieś zagraniczne koncerty. Nie było telefonów i musiał chodzić, prosić w ministerstwie, w konsulatach. Przychodziłam do Pagartu prawie codziennie, terminy koncertów w Niemczech się zbliżały, a pan Mieczysław nie miał dla mnie dobrych wiadomości.
           Wtedy przyjechał do mnie bardzo dobry znajomy, który miał operowane oko, ale druga operacja musiała się odbyć za granicą. Dostał już skierowanie, paszport i wizę oraz zezwolenie na jazdę samochodem, ale musiał mieć osobę towarzyszącą po prawej stronie, bo nie widział prawym okiem. Potrzebował kogoś, kto ma paszport i możliwość otrzymania wizy, żeby wyjechać za granicę. Mogłam jechać nawet na drugi dzień, ale nie miałam wizy i paszportu. Może uda mi się zdobyć te dokumenty w najbliższych dniach i wtedy możemy pojechać, a ja zdążę zagrać koncert w Koblencji.
           Na drugi dzień poszłam do ambasady Niemiec, poprosiłam o spotkanie z ambasadorem i powiedziałam, że mam zaplanowane koncerty w Niemczech i może się zdarzyć, że dopiero w piątek wieczorem otrzymam paszport i nie będę mogła wyjechać w sobotę, bo nie będę miała wizy. Otrzymałam zapewnienie, że mogę wizę otrzymać o każdej porze dnia i nocy, tylko muszę uważać na godzinę policyjną, bo to może się zakończyć zatrzymaniem. Poprosiłam też, aby za pomocą swojego dyplomatycznego połączenia z Niemcami przekazano mojemu agentowi jedno zdanie, że koncert w Koblencji się odbędzie. Poprosiłam też o umożliwienie mi odbioru mojej wizy kanadyjskiej i australijskiej w Niemczech. Obiecał i uśmiechając się powiedział, że myślę strategicznie.
           Po południu poszłam odwiedzić mamę, ale nic jej nie powiedziałam o moich zamiarach. Spotkałam się z przyrodnim rodzeństwem. Synów w Polsce nie było. Umówiłam się z kolegą na wyjazd i czekam na paszport. W piątek postanowiłam pójść do Pagartu przed zakończeniem pracy, a pan Mieczysław mówi do mnie: „Jak to dobrze, że Pani przyszła, bo dostaliśmy dzisiaj pięć paszportów, w tym paszport dla Pani. Nie mogę go Pani dać, bo nie mam załatwionej wizy ani biletu”.
Zapewniłam go, żeby się nie martwił ani wizą, ani biletami. O nic więcej się nie zapytał. Miałam paszport, poszłam do ambasady Niemiec, otrzymałam wizę i na drugi dzień o szóstej rano wyjechaliśmy z Warszawy. Wzięłam ze sobą skrzypce, walizkę, zamknęłam mieszkanie, a klucz wrzuciłam do środka przez taką szparę w drzwiach, która służyła do wrzucania listów.

           Podróż musiała trwać dość długo, bo z Warszawy do granicy było prawie 500 kilometrów, trzeba było przejechać przez Niemcy Wschodnie i przekroczyć jeszcze jedną granicę, która wtedy jeszcze była – do Niemiec Zachodnich.
            - Nie mogliśmy też jechać zbyt szybko, trzeba było od czasu do czasu trochę odpocząć. Tuż przed granicą zatrzymaliśmy się na dłużej i nawet zasnęliśmy na dwie godzinki, a potem jechaliśmy dalej. Dobrze pamiętam, jak przekroczyliśmy granicę Niemiec Wschodnich, to trochę odetchnęłam. Zaraz po przekroczeniu granicy Niemiec Zachodnich musieliśmy się rozstać, bo mój przyjaciel potrzebował wjechać na autostradę prowadzącą do Szwajcarii. Pożegnaliśmy się i zostałam na tym parkingu z jedną walizką i ze skrzypcami.
            Zabrałam tylko te nuty i rękopisy, które dedykowali mi kompozytorzy i oczywiście kilka niezbędnych rzeczy. Siedziałam na tarasie baru, a ponieważ dość długo nie było innych klientów, zaczęłam rozmawiać z właścicielką baru. Powiedziałam jej, że mam zamiar zostać w Niemczech, poczęstowała mnie kawą i poprosiłam ją, aby tylko zadzwoniła do impresaria, abym mu powiedziała, gdzie jestem. Jak usłyszał mój głos i dowiedział się, gdzie jestem, był bardzo uradowany. Uprzedził mnie tylko, abym cierpliwie poczekała, bo trochę potrwa, zanim oni dojadą, ale – postaramy się przyjechać jak najszybciej, nie denerwuj się. Pewnie nie masz żadnych marek, ale zamów sobie coś do jedzenia, jak przyjedziemy, to wszystko uregulujemy.
Zastanawiałam się tylko, dlaczego mówił w liczbie mnogiej, z kim on po mnie przyjedzie.
            Dość długo czekałam, rozmawiałyśmy z właścicielką baru, opowiedziałam jej trochę o sobie, była bardzo miła i gościnna.
Wreszcie się doczekałam i zobaczyłam na parkingu pięknego mercedesa mojego impresaria, zaparkował, z obu stron otworzyły się drzwi i moi dwaj synowie wybiegli – oni biegli w moja stronę, ja w ich kierunku, a właścicielka baru siedziała i płakała. Dopiero potem się dowiedziałam, że jeden z nich był w Niemczech, a drugi bardzo się niepokoił o mnie, wydzwaniali do mojego agenta i w końcu obaj postanowili zaczekać na mnie w Niemczech. Byliśmy wszyscy bardzo wzruszeni, widzi pani, że nawet dzisiaj ze łzami w oczach o tym opowiadam.
Te wszystkie wydarzenia pamiętam, jakby to był jakiś film.
            Impresario zadzwonił do Koblencji i powiedział dyrygentowi, że będę jutro przed południem na próbie, a pojutrze zgodnie z planem odbędzie się koncert.
Posiedzieliśmy jeszcze chwilę, aby się sobą nacieszyć, coś zjedliśmy i trzeba było jechać do hotelu w Koblencji
Tam jeszcze musiałam trochę poćwiczyć z tłumikiem, bo przecież ostatnio nie grałam, ponieważ nie było na to żadnych warunków. Powiesiłam na wieszaku suknię w której miałam wystąpić i mogłam spokojnie pójść spać.
            Na drugi dzień poszłam na próbę, a tam już czekano z kamerami i mikrofonami, abym coś powiedziała, ale poprosiłam, aby przyszli po próbie.
W prasie, telewizji i radiu ukazały się moje wypowiedzi, zdjęcia i relacje z pierwszych koncertów. Byłam w Niemczech Zachodnich znana z wcześniejszych koncertów, ale tym razem moje występy były szeroko komentowane i byłam bardzo popularna.

            Decyzję o pozostaniu za granicą podjęła Pani jeszcze w Warszawie. Jakie miała Pani dalsze plany? Poprosiła Pani o azyl polityczny?
            - Włożyłam do koperty polski paszport, napisałam list i wysłałam do ambasady RP w Berlinie.
„Szanowny Panie Ambasadorze. Nie identyfikuję się w tej chwili z moja ojczyzną i dlatego z niej wyjeżdżam. To jest kraj, w którym moi przyjaciele zamykają moich przyjaciół w więzieniu. Nie mogę wytrzymać tej paranoicznej sytuacji, ale proszę pamiętać, że zawsze będę polską skrzypaczką”.
            Nigdy nie prosiłam o żaden azyl polityczny. Przyjechałam po prostu na koncerty z wizą ważną przez trzy miesiące. Niedługo dostałam paszport dla obcokrajowców, a od polskiego ambasadora otrzymałam list, w którym też między innymi napisał: „Jesteśmy przekonani, że będzie Pani zawsze polską skrzypaczką”. Zachowałam ten list do dzisiaj.
            Długo nie mogłam przyjeżdżać do Polski. Nie wolno mi było pojechać do Polski na pogrzeb mojej mamy. Nie mogłam grać koncertów w swojej ojczyźnie. Nie byłam także zapraszana na koncerty do Rosji i wszystkich państw bloku wschodniego.

            Zamieszkała Pani w Niemczech. Jak się Pani tam czuła?
            - Byłam tam bardzo szczęśliwa, bo właściwie to tam zmuszono mnie do uczenia, ale odbyło się to dopiero po pewnym czasie. Po wykonaniu trzech koncertów dostałam dużo pieniędzy, bo impresario brał tylko 10% moich zarobków, a ja byłam w pierwszej lidze skrzypków i moje honoraria były bardzo dobre. Kupiłam sobie drugą walizkę, bo kupiłam sobie też trochę osobistych rzeczy, ale nie miałam jeszcze stałego mieszkania. Pojechałam do Kanady, gdzie miałam parę koncertów i znowu dostałam pieniądze, a potem z tym moim misiem koalą poleciałam znowu do Australii, gdzie miałam 34 koncerty. W życiu nie widziałam takiej dużej sumy pieniędzy, jaką otrzymałam za te koncerty.
            Wtedy pomyślałam o mieszkaniu w Niemczech. Najpierw pomyślałam o zamieszkaniu w Wiesbaden, bo tam mieszkała moja dobra znajoma, młodziutka lutniczka, która zatrudniona była w znanej pracowni lutniczej. Z Wiesbaden jest blisko do Frankfurtu, gdzie jest lotnisko, z którego można wszędzie dolecieć.
            W tym miejscu zaczyna się odpowiedź na pytanie, dlaczego nie mam pieniędzy. Robiłam same błędy. Jak już mówiłam, w Warszawie zostawiłam w pełni wyposażone mieszkanie i klucz wrzuciłam do środka. Życie w Niemczech zaczynałam od zera – musiałam sobie kupić każdą najdrobniejszą rzecz, ale miałam kupę forsy.
            Wynajęłam w Wiesbaden całe poddasze i mając zgodę właściciela, postanowiłam urządzić sobie tam wygodne mieszkanie. Mając w najbliższych planach kolejne koncerty, wyszastałam prawie wszystkie pieniądze. Kazałam zrobić piękne drewniane schody, boazerię i urządziłam całe to wynajęte mieszkanie. Wydawało mi się, że tam zostanę.
            Po pewnym czasie przyjechał do mnie rektor z Saarbrϋcken i zaproponował mi posadę profesora zwyczajnego. Odpowiedziałam wtedy, zgodnie z przekonaniem, że nie uczę, ponieważ nie potrafię i nie chcę tego robić.
Niedługo przyjechał rektor z Wyższej Szkoły Muzycznej Heidelberg – Mannheim i powiedziałam mu to samo, że nie chcę i nie umiem uczyć. Udało mu się jednak mnie przekonać. Powiedział, że to jest nowa szkoła, na pierwszym semestrze jest siedmiu młodych skrzypków, którzy są bardzo rozczarowani, bo znają Panią z koncertów i pragną, aby Pani ich uczyła. Obiecał, że będę miała asystentkę. Poprosił, żebym zgodziła się uczyć na próbnym semestrze.
            Zgodziłam się na takie warunki, zaczęłam uczyć te dzieci i połknęłam bakcyla. Pamiętam nawet pierwszą lekcję, podczas której student wchodząc na wysoką pozycję grał czysto, ale jak schodził, nie mógł znaleźć odpowiedniej nuty. Poprosiłam, żeby przynieśli lustro, zaczęłam grać to miejsce i zauważyłam, że to kciuk ciągnie mnie do właściwej pozycji. Powiedziałam mu o tym, spróbował i nie wiem, które z nas było bardziej zdziwione i szczęśliwe, że od razu się udało i wszystko było jasne. Tę pierwszą siódemkę studentów nazywam moimi króliczkami doświadczalnymi.
            Niedługo miałam znakomitą klasę i zaczęli przyjeżdżać do mnie studenci zagraniczni z różnych krajów Europy, nawet z innych kontynentów - Japonii i Korei, a po pewnym czasie nawet miałam studentów z Polski. Moi studenci grają w zespołach kameralnych, są koncertmistrzami i członkami renomowanych orkiestr symfonicznych i operowych na świecie. Wszyscy moi studenci pracują w zawodzie i jestem z tego bardzo dumna.

           Proszę, aby Pani powróciła jeszcze na chwilę do swoich błędów w gospodarowaniu zarobkami.
           - Mieszkałam nadal w Wiesbaden w wygodnym mieszkaniu i dojeżdżałam pociągiem do Mannheimu. Postanowiłam tam się przenieść. Najpierw wynajęłam mały pokoik, ale to było bez sensu. Zaczęłam rozmawiać z właścicielem domu, w którym mieszkałam w Wiesbaden, na temat zwrotu kosztów, które musiałam ponieść na urządzenie całego poddasza. Stwierdził, że nie zamierza mi nic zwracać, jak chcę, to mogę wszystko sobie zabrać. Byłam na straconej pozycji, bo nie miałam z nim żadnej umowy na ten temat i jak się stamtąd wyprowadziłam, straciłam ogromną sumę pieniędzy. Wynajmując mieszkanie w Mannheim, musiałam je na nowo urządzać i znowu potrzebne mi były pieniądze.
           Wracając jeszcze do naszego rozstania z mężem. Sprzedaliśmy willę i podział tych pieniędzy na kupno mieszkań dla nas i dla synów, to było wszystko, co ja chciałam. Mieliśmy jeszcze samochód, piękny domek na Mazurach, łódź. Ja powiedziałam, że tego nie chcę, bo to nie było moje gniazdko, bo tam Mietek wyjeżdżał z Elżbietą – to nie było moje.

           Przecież to był Wasz wspólny dorobek i należały się Pani pieniądze za połowę wartości tego wszystkiego. Duma i honor jest w tym miejscu złym doradcą.
           - Podobnie powiedział mi mój syn – finansista. Miałaś willę, domek w pięknym miejscu, dwa samochody, łódź, później miałaś mieszkanie w Polsce, a wylądowałaś w Sydney w wynajmowanym one bedroom, czyli w dużym pokoju z otwartą kuchnią, sypialnią i łazienką. To jest bardzo wygodne mieszkanko, ale nie moje.
           Jak już tak szczerze rozmawiamy, to muszę powiedzieć, że ponieważ mój mąż nie chciał rozwodu, to ja zapłaciłam 15 tysięcy kosztów, a on 9 tysięcy. Byłam bardzo ciekawa, czy powie, że zapłacimy po połowie, ale nie. Ty chciałaś rozwodu!
           Moje dochody wyglądają zupełnie inaczej. Nie gram koncertów, nie dostaję nic za te wszystkie nagrania i płyty, które ciągle są sprzedawane. Aktualnie pracuję jedynie na kontrakcie w konserwatorium w Sydney, bo jestem emerytką i nie mogę być zatrudniona w Australii na etacie. Zresztą w Australii nauczyciele zarabiają mało. W porównaniu do Niemiec są to żenująco niskie wynagrodzenia. Polska przyznała mi za 27 lat pracy w Filharmonii Narodowej emeryturę w wysokości 900 złotych miesięcznie. Przez te lata moja emerytura została podniesiona do 1003 złotych miesięcznie. Byłam bardzo zdziwiona, bo w Niemczech dostałam bardzo wysoką emeryturę, ale w momencie, jak Polska weszła do Unii Europejskiej, to moja niemiecka emerytura została znacznie zmniejszona. Przedtem płacili mi za wszystkie lata pracy, a teraz jedynie za lata przepracowane w Niemczech, a ja tam pracowałam zaledwie 15 lat. To wszystko, ale jakoś się w tym odnajduję.

           Byłam umówiona z Panią na nagranie wywiadu w Rzeszowie 7 marca 1995 roku, przed koncertem w Rzeszowie, ale zrezygnowałyśmy z tego, ponieważ otrzymała Pani wcześniej smutną wiadomość o śmierci swego przyrodniego brata – Kazimierza Wiłkomirskiego. Tylko przez moment zastanawiała się Pani, czy wystąpić wieczorem, ale postanowiła Pani zadedykować ten koncert Jemu i wykonała Pani cudownie Koncert skrzypcowy Maxa Brucha, zagrała Pani z orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej. W sierpniu 1996 roku mogłyśmy spotkać się w Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej podczas festiwalu Bravo Maestro. Później już tylko przez kilka lat występowała Pani z koncertami i zawsze publiczność była zachwycona. Dlaczego tak niespodziewanie przestała Pani koncertować?
           - Od pewnego czasu już nie gram na skrzypcach i to była moja decyzja. Postanowiłam, że zagram ostatni koncert na swoje 75. urodziny. Zrobiłam to świadomie, bo skoro przez cały czas grałam w pierwszej lidze, to dlaczego miałabym grać nagle w drugiej. Uważam, że tak należy zrobić, bo już parę razy przeżyłam sytuacje, problemy bliskich mi osób, które grały o tych parę koncertów za długo. Wolałam, żeby pytali: „dlaczego ona już nie gra?” niż „dlaczego ona jeszcze gra?” (z odpowiednią intonacją).
Śmieje się pani, ale ja nie żartuję. Może nikt nie powiedziałby mi tego wprost, ale za plecami i to jest najgorsze.

           Nie tęskni Pani za sceną?
           - Absolutnie nie, bo ja się nagrałam w życiu. Podobnie jak moja mama. Owszem, zastanawiałam się nad tym, jak się będę czuła, kiedy moje nazwisko nie będzie się już pojawiać na afiszach, albo kiedy pójdę na koncert i usiądę w sali wśród publiczności.
           Okazuje się, że niepotrzebnie się obawiałam. Teraz jak jestem na koncercie i po uwerturze dyrygent schodzi ze sceny, aby przyprowadzić solistkę, to siedzę i myślę sobie – jak to dobrze, że to nie ja stoję w kulisach i się denerwuję przed występem. To dla mnie prawdziwa radość.
Nie należę do zagorzałych melomanów, bo czuję się nadal zawodowym muzykiem.

            Sprzedała Pani także na aukcji w Nowym Jorku swoje piękne skrzypce zbudowane przez Petrusa Guarneriusa w 1734 roku w Wenecji.
            - Sprzedałam, bo zawsze mówiłam, że te skrzypce powinny grać na estradzie, a ja przecież postanowiłam z tej estrady zejść. Decyzję o sprzedaży podjęłam nie tylko dlatego, że te skrzypce powinny śpiewać na estradzie, ale także dlatego, że nie miałam pieniędzy.

            Na szczęście dopisuje Pani zdrowie, ma Pani świetną figurę i porusza się Pani jak baletnica.
            - Niestety, myli się pani i nawet pani nie wie, jak bardzo. Od pewnego czasu robię wszystko, żeby kiedyś wyprzedzić wózek inwalidzki – zdążyć umrzeć, zanim będę musiała siedzieć w wózku. Mam artretyzm kostny, który objawia tym, że często na przykład nie czuję palców. To jest bardzo poważna choroba i jak powiedział mi dobry specjalista w Sydney, któremu pokazałam moje zdjęcia – „to nie może być pani zdjęcie, bo pani by nie weszła takim tanecznym krokiem do pokoju”. Jak usłyszał, że potrafię nawet zrobić dwie pompki, to potwierdził, że tej choroby nie można wyleczyć ani zatrzymać, a jedynie spowolnić jej przebieg i ja to robię. Mogę ten wyścig wygrać i być może nie będę musiała jeździć na wózki inwalidzkim.
            Mojej choroby może nikt nie zauważa, nawet uczniowie czy rodzice, bo potrafię wziąć do ręki skrzypce i pokazać, jak zagrać jakiś fragment, czy rozwiązać problem techniczny, ale nie czuję już dwóch palców moich rąk. Często budzę się rano i nie czuję stóp. Dopiero po odpowiedniej gimnastyce odzyskuję trochę formy i chodzę tanecznym krokiem.
Przestałam się tym martwić, bo nadal mogę jeszcze uczyć i na razie chętnych mam wielu, a wszyscy są zadowoleni.

            Ma Pani tyle wspomnień z dzieciństwa, z czasów studiów, długiej kariery artystycznej i pedagogicznej. Dlaczego nie chce Pani napisać autobiografii?
            - Wydaje mi się, że za dużo tego wszystkiego się nazbierało i część mogła już zostać przetworzona przez moją wyobraźnię, ale planuję pisać niedługie opowiadania z mojego życia – na przykład: jak poznałam mojego męża, jak zdobyłam moją teściową, jak otrzymałam nagrodę na pierwszym międzynarodowym konkursie. Będę to robić, bo od dawna sprawnie piszę – kiedyś na starym remingtonie napisałam całą pracę doktorską mojego byłego męża. Pisanie na tej maszynie wymagało nawet siły fizycznej, a dzisiaj klawiatura komputera nie wymaga wysiłku, wszystko można poprawić. Pisząc opowiadania, przedłużę sobie w ten sposób aktywne życie.
            Na zakończenie powiem Pani, że nie wiem, gdzie spędzę resztę życia. Odpowiedź jest tylko jedna – na Ziemi. Ta planeta jest moja, to jest moja ojczyzna. To jest optymistyczne.

            Tymi słowami zakończyła wywiad w kwietniu 2011 roku Wanda Wiłkomirska - wybitna, światowej sławy polska skrzypaczka, laureatka międzynarodowych konkursów skrzypcowych, wzbudzająca zachwyt publiczności na całym świecie.
           Była drobną, kruchą kobietą. Trudno w to uwierzyć słuchając Jej mistrzowskich interpretacji zarówno utworów minionych epok jak i prawykonań utworów napisanych specjalnie dla Niej.
            Jej wielką pasją była także praca pedagogiczna: w 1983 roku przyjęła profesurę w Wyższej Szkole Muzycznej Heidelberg-Mannheim, od 1999 roku wykładała w Sydney Conservatorium od Music. Prowadziła kursy mistrzowskie w Japonii, Szwajcarii, Finlandii, Austrii, Niemczech, we Włoszech i w Polsce.
            W ostatnim okresie życia mieszkała w Domu Artystów Weteranów Scen Polskich w Skolimowie.
Maestra Wanda Wiłkomirska odeszła 1 maja 2018 roku, stąd pierwszą część wywiadu opublikowałam dokładnie w drugą rocznicę Jej śmierci, a trzecia ukazuje się w drugą rocznicę ostatniego pożegnania na Cmentarzu Powązkowskim.
            Liczni melomani i wielbiciele Jej talentu oraz wychowankowie pamiętaj, że była wielką artystką, Osobą niezwykłej kultury, skromną, serdeczną i kochającą ludzi.
Na szczęście pozostawiła nam wiele nagrań, które ciągle brzmią świeżo i zachwycająco.

Zofia Stopińska

V MIĘDZYNARODOWY KURS IM. TADEUSZA WROŃSKIEGO

Fundacja Agli Artisti serdecznie zaprasza na V Międzynarodowy Kurs im. Tadeusza Wrońskiego w Nałęczowie.

Od tej edycji kursy odbywać się będą w dwóch jednotygodniowych turnusach. Pierwszy planowany jest w dn. 24-31 lipca, a drugi, 1-8 sierpnia 2020 roku. W dn. 8-10 sierpnia planowany jest V Międzynarodowy Konkurs Nałęczów i Skrzypce. www.konkursyskrzypcowe-naleczow.pl

Zapraszamy instrumentalistów w każdym wieku. Mogą w nim uczestniczyć zarówno uczniowie szkół podstawowych, jak i licealiści, studenci oraz absolwenci uczelni muzycznych z Polski i z zagranicy.

Pedagogami kursu będą wybitni wirtuozi z Polski, Japonii, Szwajcarii, Niemiec oraz Izraela.

Kursy skierowane są głównie do młodych skrzypków oraz wiolonczelistów. Od tego roku planowany jest również kurs pianistyczny oraz klasa kameralistyki fortepianowej. Poprowadzi ją wybitna pianistka – Dina Yoffe.

Głównym celem kursu jest doskonalenie umiejętności młodych adeptów w zakresie gry solowej oraz kameralnej. Koncerty kursantów oraz V Festiwal Spotkanie z Mistrzem, jak również V Konkurs Nałęczów i Skrzypce odbywać się będą w auli Sanatorium im.Księcia Józefa, usytuowanym w słynnym Parku Nałęczowskim.

Serdecznie zapraszamy!

PEDAGODZY:

Turnus I (24-31.07.2020)

Katarzyna Budnik – Warszawa
Magdalena Rezler – Freiburg
Dina Yoffe – Barcelona/Tel Awiw
Bartosz Bryła – Poznań
Michael Vaiman – Aachen/Tel Awiw
Jan Stanienda – Warszawa
Piotr Tarcholik – Kraków
Sławomir Tomasik – Warszawa
Marcin Zdunik – Warszawa
Turnus II (1-8.08.2020)

Magdalena Rezler – Freiburg
Agata Szymczewska – Warszawa
Łukasz Błaszczyk – Łódź
Bartłomiej Nizioł – Berno
Jan Stanienda – Warszawa
Takshi Shimizu – Tokio
Sławomir Tomasik – Warszawa
Tomasz Strahl – Warszawa
WSPÓŁPRACUJĄCY PIANIŚCI:

Krzysztof Stanienda – Warszawa

Wojciech Szymczewski – Gdańsk

LUTNIK:

Tomasz Madej – Bydgoszcz

KIEROWNICTWO ARTYSTYCZNE:

Sławomir Tomasik

SEKRETARZ KURSU

Nina Boryca-Łuka

TEL. 501 778 125

Organizator: Fundacja Agli Artisti

Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

www.kursyskrzypcowe-naleczow.com

SPONSORZY:

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury

Subskrybuj to źródło RSS