wywiady

POMIĘDZY NIEBEM A ZIEMIĄ

XXXIV Międzynarodowy Festiwal Muzyki Organowej i Kameralnej w Leżajsku przechodzi do historii. Profesor Józef Serafin, dyrektor artystyczny Festiwalu i Miejskie Centrum Kultury w Leżajsku z pewnością już myślą o przyszłorocznej jubileuszowej edycji, a ja pragnę powrócić do koncertu, który odbył się w Bazylice OO. Bernardynów 28 lipca 2025 roku. Wystąpili wówczas znakomici artyści: organistka Hanna Dys i saksofonista Szymon Zawodny.

Hanna Dys – organistka, pedagog, animator kultury, profesor Akademii Muzycznej w Gdańsku na Wydziale Instrumentalnym. Jest absolwentką tej uczelni ( klasa organów prof. Romana Peruckiego), oraz Hochschule für Musik und Theater w Hamburgu w klasie prof. Wolfganga Zerera (dyplom z wyróżnieniem). Jest laureatką i uczestniczką międzynarodowych konkursów organowych.
Koncertuje na najważniejszych festiwalach muzyki organowej w Polsce i w Europie (m.in. Włochy, Finlandia, Rosja, Norwegia, Niemcy, Hiszpania…). Często prowadzi kursy mistrzowskie w Polsce i za granicą, oraz zapraszana jest do grona jurorów konkursów organowych i kameralnych.
W działalności koncertowej propaguje polską muzykę organową. M.in. nagrała w ramach swojego przewodu habilitacyjnego płytę monograficzną z utworami Mieczysława Surzyńskiego. Na jej dorobek składa się wiele nagrań solowych i kameralnych, w tym nominowanych do nagrody „Fryderyk”. Jest laureatką „Muzycznych Orłów 2021”. W 2023 roku otrzymała odznaczenie „Zasłużony dla Kultury Polskiej” . W 2024 roku nominowana za wydawnictwo „Organ transcriptios” do „Pomorskiej Nagrody Artystycznej.
Jest inspiratorką oraz dyrektorem Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej w Grudziądzu oraz Lubin Culture 2022.

Szymon Zawodny ukończył studia licencjackie pod kierunkiem prof. Pawła Gusnara w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie, a magisterskie Musik und Kunst Privatuniversität der Stadt Wien w klasie saksofonu Larsa Mlekuscha, Później kształcił się w specjalności saksofon jazzowy pod okiem Macjeja Obar. W 2019 roku uzyskał tytuł doktora sztuk muzycznych w specjalności saksofon klasyczny. Jest wszechstronnym artystą wykonującym muzykę klasyczną, współczesną, jazzową i rozrywkową.
Jego największym marzeniem jest występowanie wraz z zespołem wybitnych artystów i dzielenie się z innymi radością, jaką daje muzyka. Obecnie jest liderem zespołu Szymon Zawodny Quintet, członkiem i współzałożycielem kwartetu saksofonowego The WHOOP Group, członkiem i współzałożycielem duetu saksofonowo-organowego Szymon Zawodny/Hanna Dys oraz członkiem Filip Żółtowski Quartet. Jest także pedagogiem klasy saksofonu na Wydziale Instrumentalnym w Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku.

O działalności duetu Szymon Zawodny / Hanna Dys dowiedzą się Państwo więcej z krótkiej rozmowy, którą zarejestrowałam w Leżajsku.

Większość koncertu wypełniły niedawno skomponowane utwory, których publiczność na Podkarpaciu nie miała okazji słuchać na żywo, ale w solowym repertuarze na organy nie zabrakło dzieł epok minionych.

Hanna Dys: Rozpoczęłam koncert rozpoczęłam Preludium in g Dietricha Buxtehudego, które powstało pod koniec XVII wieku, zaś po części utworów wykonanych w duecie zabrzmiała I i II część IV Sonaty B-dur Feliksa Mendelssohna, czyli muzyka XIX wieku, a z nowszych utworów organowych zaproponowałam jeszcze Wariacje na temat pieśni protestanckiej Hilf Herr meines Lebens, urodzonego w Gdańsku Jana Jancy.

Te utwory zastąpiły recital organowy, który rozpoczyna wszystkie wieczory we wnętrzu leżajskiej Bazyliki. Wszystkie pozostałe utwory znajdują się na najnowszej Waszej płycie. Jak i kiedy ta płyta powstała?

Szymon Zawodny: W 2021 roku powstał pomysł i zaczęliśmy szukać odpowiedniego repertuaru skomponowanego na saksofon i organy. Tytuł  "Between heaven and Earth” zaproponowała Hania. Uważam, że jest on bardzo trafny, bo określa nasze umiejscowienie pomiędzy niebem a Ziemią. Tak też gramy, znajdując się wysoko na chórze organowym, trochę pomiędzy niebem, a Ziemią.

Saksofon z towarzyszeniem organów brzmi bardzo szlachetnie, jak dodatkowy głos organowy.

Szymon: Tak, może dlatego tak dobrze się łączą, że oba instrumenty są napędzane powietrzem. Warto dodać, że na płycie zamieszczone są trzy nagrania premierowe: Waiting for the Northern Lights (Czekając na zorzę polarną) Anny Ignatowicz-Glińskiej, związanej z Uniwersytetem Muzycznym Fryderyka Chopina, moje The Postcards from Poland (Pocztówki z Polski) The Sky Is Blue and White (Niebo jest niebieskie i białe) Anny Rocławskiej-Musiałczyk. Wykonaliśmy dwie pierwsze z wymiennych podczas koncertu. Oprócz tego graliśmy bardzo ciekawą kompozycję Nimfy Weroniki Ratusińskiej-Zamuszko, napisaną w oryginale na saksofon i klawesyn, a z inicjatywy Hani przygotowaliśmy transkrypcję na saksofon i organy, podobnie było z utworem Romans Łukasza Wosia, który został skomponowany na flet i fortepian.

Są Państwo pedagogami w Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku oraz koncertującymi muzykami i coraz częściej występujecie jako duet.

Hanna: Graliśmy razem na wielu festiwalach muzyki organowej i kameralnej w całej Polsce m.in.: sporo koncertowaliśmy na Śląsku, na Mazurach, w Olsztynie, ale byliśmy także za granicą w Niemczech i w Finlandii, gdzie wykonywaliśmy utwory skomponowane specjalnie dla naszego duetu. W tym roku za nami już 11 koncertów, a przed nami koncert w Toruniu. Zapraszamy też melomanów ze Śląska i z całej Polski do pięknej sali NOSPR-u w Katowicach w przyszłym roku. 25 stycznia 2026 roku będziemy mieli przyjemność wykonania tego koncertu, a ja będę grać na organach, które niedawno zostały oddane.
Rozwijamy się i przełamujemy pewne schematy, że organy to instrument liturgiczny albo ściśle związany z muzyką klasyczną. W programach, które proponujemy pojawiają się również elementy improwizacji. Nasze koncerty cieszą się dużym zainteresowaniem publiczności.

Dys Zawodny Leżajski 2025 Hanna 1Hanna Dys w czasie koncertu w Bazylice OO. Bernadynów w Leżajsku - 28 lipca 2025 roku

Ciekawa jestem jak Państwo przygotowują się do koncertów. Próby muszą się odbywać w miejscu koncertu, ponieważ organista za każdym razem gra na innym instrumencie. Trzeba go najpierw poznać, a później dobrać odpowiednie rejestry, aby wydobyć najpiękniejsze brzmienia.

Hanna: Podkreślę, że dotyczy to zarówno sfery dynamicznej i barwowej oraz temp. Kiedy gramy w bardzo dużej przestrzeni sakralnej, chcąc uzyskać wykonania czytelne dla słuchaczy, nie możemy szarżować z tempami.
Za każdym razem jest nowy proces przygotowania. Przed koncertem zjawiamy się dzień wcześniej, zazwyczaj ja jestem pierwsza przy organach, poznaję je, rejestruję, a Szymon przychodzi na drugą próbę i szukamy wspólnych rozwiązań.

Wracając do polecanej płyty. Nagrane zostały w Konkatedrze św. Jakuba w Olszynie.

Hanna: Kiedy nagrywam utwory organowe to nie ma problemów. Przed nagraniem płyty w duecie z saksofonem znalazłam kilka odpowiednich instrumentów i robiliśmy próby, ale okazało się, że pod względem akustycznym nie było to takie proste. Najczęściej w utworach wymagających wielkiej precyzji, bardzo rytmicznych, w których organy stają się niemal perkusyjnym instrumentem, jak na przykład w Nimfach Weroniki Ratusińskiej , potrzebny jest instrument bardzo precyzyjny pod względem mechanicznym, który ma szybką repetycję i dźwięk odzywa się bez opóźnień. Okazało się, że instrument w Olsztynie był najlepszy do tych nagrań.

Często słowa muzyka współczesna kojarzone są z utworami awangardowymi przeznaczonymi dla niewielkiego grona odbiorców, a to przecież nieprawda.

Szymon: Muzyka współczesna jest istotna w kontekście awangardowym, aczkolwiek jest wielu melomanów, którzy pragną posłuchać muzyki dla przyjemności. Pomyśleliśmy o nich. Repertuar na naszą płytę został starannie dobrany. Są to utwory współczesne, ale bardzo przystępne i każdy coś dla siebie znajdzie. Płyta „Between heven and Earth” została wydana na początku bieżącego roku i jest dostępna w wydawnictwie Requiem Records. Jest także obecna na wszystkich streamingach i można jej słuchać także w Internecie.

Czy ukazały się już recenzje krążka?

Hanna: Najnowsza ukazała się dwa dni temu w nowym numerze Jazz Forum. Jest to bardzo entuzjastyczna, miła recenzja. Jest także wywiad z Szymonem, który jest laureatem Fryderyka 2025 w kategorii Fonograficzny Debiut Roku. Zapraszamy do lektury.

Jak Państwo się poczuli we wnętrzu leżajskiej Bazyliki.

Hanna: Miałam okazję wystąpić tutaj z recitalem i znałam znajdujące się na chórze organowym instrumenty (trzy niezależne), ale jeśli chodzi o repertuar współczesny to miałam pewne obawy. Skala instrumentu jest nieco inna niż we współczesnych organach stąd musiałam dokonać pewnych zabiegów.
Bazylika leżajska należy do niezwykłych, mistycznych miejsc, obcowanie z tak piękną sztuką sakralną bardzo człowieka wzbogaca i wpływa na kształt muzyki.

Gorąco polecamy Państwa uwadze bardzo ciekawą płytę zatytułowaną „Between Heaven and Earth” w wykonaniu duetu Dys / Zawodny i styczniowy koncert w sali NOSPR w Katowicach. Może wkrótce będzie okazja do dłuższej rozmowy w innym miejscu na naszym pięknym Podkarpaciu.
Dziękuję bardzo za wspaniały koncert i rozmowę.

Szymon: My także bardzo dziękujemy za spotkanie i mamy nadzieję, że niedługo wrócimy w te strony. 

Dys Zawodny Leżajsk 2025Szymon Zawodny podczas koncertu w Bazylice OO. Bernardynów w Leżajsku

Na zakończenie dodam jeszcze kilka zdań o koncercie Hanny Dys i Szymona Zawodnego w Bazylice OO. Bernardynów w Leżajsku.

Znakomicie zabrzmiały utwory na organy solo, w których Hanna Dys zaprezentowała urodę organów znajdujących się w nawie głównej świątyni. Zachwycały zarówno ciche, filigranowe frazy, jak i fragmenty ukazujące potęgę brzmienia instrumentu.

Po mistrzowsku zostały także dobrane rejestry w utworach na saksofon i organy. Odnosiłam wrażenie, że w utworach na duet, partie saksofonu otulone były ciepłym brzmieniem organów. Artyści tworzą bardzo zgrany duet – razem grają, razem oddychają, a ich instrumenty idealnie współbrzmią wypełniając świątynię cudowną muzyką.

Chociaż utwory nie mają charakteru programowego, podczas słuchania obrazy nasuwały się same. Na przykład kompozycja Waiting for the Northern Lights Anny Ignatowicz-Glińskiej, która powstała w ubiegłym roku z myślą o wykonawcach, jednoznacznie kojarzyła się z szumem morza przy ładnej pogodzie jeszcze przed świtem. Z czasem niebo rozjaśnia się i pojawia się zorza polarna. Z kolei w ”Pocztówkach z Polski” Szymon Zawodny zabiera słuchaczy w podróż najpierw w Tatry, później nad Bałtyk, a w części czwartej akcja przenosi się do puszczy. W spontanicznych improwizacjach pojawiły się też ptaki z leżajskich lasów, bowiem Hanna Dys wykorzystała ptaszki, które są jednym z dodatkowych elementów wyposażenia organów w głównej nawie świątyni.

Wypełniająca szczelnie leżajską Bazylikę publiczność entuzjastycznie przyjmowała wszystkie utwory.
Ten wieczór na długo pozostanie w mojej pamięci i chociaż nic nie zastąpi koncertu na żywo, chętnie sięgać będę po płytę „Beetween heaven and Earth” w wykonaniu duetu saksofonowo-organowego Szymon Zawodny / Hanna Dys.

Zofia Stopińska

Całe moje życie kręci się wokół skrzypiec

       Zapraszam na spotkanie z wybitną polską skrzypaczką, zwyciężczynią XIII Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu w 2006 roku. Artystka jest laureatką Paszportu Polityki, czterech Fryderyków oraz nagrody London Music Masters, prymariuszką renomowanego kwartetu smyczkowego Karol Szymanowski Quartet.          Występowała m. in. z: Krystianem Zimermanem, Anne-Sophie Mutter, Marthą Argerich, Maximem Vengerovem oraz współpracowała w dyrygentami takimi jak: Seiji Ozawa, sir Neville Marriner czy Andrey Boreyko. Nagrywa dla wytwórni płytowych takich jak Deutsche Grammophon, Sony czy Decca. Aktualnie gra na skrzypcach Nicolo Gagliano z 1755 roku. Agata Szymczewska jest profesorem Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie, prowadzi kursy muzyczne w Polsce i za granicą.
        Rozmowa została zarejestrowana w Łańcucie 24 lipca 2025 roku.

Ciekawa jestem jak długo jest Pani pedagogiem Międzynarodowych Kursów Muzycznych w Łańcucie?

        Wczoraj sprawdzałam dokładnie. Po raz trzynasty prowadzę na Kursach klasę skrzypiec, ale szczęśliwie wszystko udała się zrealizować.
W 1997 roku, czyli 28 lat temu byłam po raz pierwszy w lipcu w Łańcucie i już nie pamiętam dokładnie, ale rok, a może dwa później przyjechałam jeszcze raz jako uczestniczka. Byłam wtedy byłam uczennicą Szkoły Muzycznej w Koszalinie.

Kto w tym roku doskonali swoje umiejętności pod Pani kierunkiem. Pytam, bo wspominam ciągle koncert, w którym zaprosiła Pani na estradę do wspólnej gry, uczestników ze swojej, a wśród nich małą dziewczynkę o imieniu Zosia, która poradziła sobie wyśmienicie z niełatwym utworem. Element edukacyjny takich koncertów jest nie do przecenienia.

        Mam w swojej klasie osoby na różnym etapie edukacji muzycznej, a wśród nich jest kilka bardzo utalentowanych. Są uczniowie szkół muzycznych I i II stopnia, ale mam również studentów z całej Polski. Większość uczestników jest w wieku 15 – 17 lat, ale są także młodsi i wszyscy pracujemy wytrwale.
       Wiem, który koncert Pani wspomniała. Ja także doskonale go pamiętam. Wystąpiły ze mną wtedy chyba trzy wyróżniające się umiejętnościami bardzo młode, ale niezbyt wysokie osoby. Ja też nie jestem wysoka i wyglądaliśmy wszyscy jak dzieci na scenie.
Łańcuckie Kursy mają wspaniałą tradycję, a otaczający Szkołę Muzyczną i Zamek przepiękny park sprzyja pracy. Przyjeżdżamy tutaj po to, żeby oddać siebie i kawałek swojego serca tym młodym osobom.

Czy łańcuckie kursy różnią się od innych, które Pani prowadzi?

        Sama koncepcja spotkania młodych osób z pedagogiem, swoim mentorem, czy swoim własnym nauczycielem w wielu miejscach na świecie się pokrywa. Łańcut wyróżnia przepiękny park, znajdujący się w jego sercu zamek, ogromne tradycje tego Kursu i przepiękna historia wielu wybitnych osobowości artystycznych, które tutaj przyjeżdżały.
Jest tu także duża kadra pedagogów i każdy uczestnik ma ogromny wybór.

MKM Łańcut 2025 Klasa Agaty Szymczewskiej II turnus fot. lykografia.pl 800Klasa prof. Agaty Szymczewskiej na 51. Międzynarodowych Kursach Muzycznych im.  Zenona Brzewskiego w Łańcucie, fot. lykografia.pl

Ważnym nurtem, a może nawet coraz ważniejszym, w Pani działalności jest pedagogika.

        Już 15 lat pracuję jako pedagog i nie ukrywam, że sprawia mi to ogromną przyjemność, ale jest to też ogromna odpowiedzialność i niesamowicie duży wysiłek energetyczny. Jest to także ogromny wkład w rozwój młodego polskiego społeczeństwa.
         Nie chcę aby zabrzmiało to górnolotnie, że jest to także obowiązek obywatelski, ale trochę tak. Na szczęście edukacja – w tym również muzyczna, jest powszechnie dostępna. Mamy mnóstwo szkół muzycznych I i II stopnia oraz ogólnokształcących w całym kraju. Dostęp do tych szkól jest bezpłatny i powszechny. Ponieważ mam już sporo doświadczenia, łatwiej się poruszam w świecie muzycznym i czuję, że bardzo chciałabym to przekazać to młodszemu pokoleniu. Robię to z ogromną pasją, z ogromnym poświęceniem, ale też z sukcesami, które są bardzo miłym dodatkiem i pozytywnym akcentem trudnej, żmudnej codzienności.
         Nie ukrywajmy, że praca pedagogiczna do najbardziej spektakularnych i kolorowych nie należy. To jest ciężka codzienna praca wymagająca ogromnej cierpliwości, dużego poświęcenia i przede wszystkim chęci, bo jak ktoś nie chce tego robić, to nie da się go namówić na siłę.
          Mam nadzieję, że wiedza, którą przekazuję młodym pokoleniom, za kilkanaście lub kilkadziesiąt lat oni będą ją dalej przekazywać.

Prowadzi, Pani także ożywioną działalność koncertową jako solistka i kameralistka, a działający Karol Szymanowski Quartet w składzie: Agata Szymczewska- I skrzypce, Robert Kowalski – II skrzypce, Volodia Mykytka – altówka i Karol Marianowski – wiolonczela jest gorąco występuje z ogromnym powodzeniem na całym świecie.

        To prawda, z ogromną przyjemnością występuję z orkiestrami jako solistka, często gram recitale z bratem Wojciechem Szymczewskim, występuję z moim Kwartetem im. Karola Szymanowskiego, oraz w różnych innych składach kameralnych. Jestem otwarta na różne formy muzykowania na scenie.

W rodzinie Szymczewskich muzyków nie brakuje.

        Tak, bo żona Wojtka też jest pianistką, rodzice są pianistami, a siostra jest skrzypaczką, ale teraz już pracuje w innym zawodzie. Ktoś, kto jeździ po Polsce i bywa na koncertach to przekonał się, że to nazwisko często się powtarza.

Dla każdego muzyka bardzo ważny jest dobry instrument. Aktualnie gra Pani na skrzypcach Nicolo Gagliano z 1755 roku. Jest to z pewnością wymarzony instrument.

        Jest wymarzony jeżeli chodzi o walory brzmieniowe i jego historię. To są skrzypce, które należą do Anne-Sophie Mutter. Gram na nich ponad dziesięć lat z wielką radością i jestem wdzięczna za każdy dzień, kiedy mogę z nimi obcować.

Oprócz utworów kompozytorów minionych wykonuje Pani często dzieła skomponowane już w XXI wieku.

         Utwory kompozytorów znanych i lubianych m.in.: Mozarta, Beethovena, Wieniawskiego czy Szymanowskiego gram bardzo często, ale jest także ogromna ilość bardzo interesującej muzyki współczesnej. Może tylko nazwa niepotrzebnie kojarzy się z utworami awangardowymi, niedostępnymi dla szerokiej publiczności, przeznaczonymi dla wybranego i wyrobionego słuchacza, bo to nieprawda. Przekonałam się wielokrotnie, że ta muzyka najnowsza stanowi najciekawszy element koncertu, wzbudza najwięcej emocji i jest entuzjastycznie przyjmowana przez publiczność.
         Podobnie określenie muzyka poważna często kojarzy się często ze smutnymi ludźmi, którzy nie mają za grosz poczucia humoru, co nie ma pokrycia w rzeczywistości. Wolę nazwę muzyka klasyczna.

Agata Szymczewska skrzypce Sebastian Nawrocki fortepian 1 MDK Łańcut 2022r. fot. lykografia.pl 800Agata Szymczewska - skrzypce, Sebastian Nawrocki - fortepian, Międzynarodowe Kursy Muzyczne im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie w 2022 roku, recital w MDK w Łańcucie, fot. lykografia.pl

Niedawno w Internecie trafiłam na ciekawą rozmowę z Panią na temat koncertów skrzypcowych Henryka Wieniawskiego.

         To jest podcast Polskiego Wydawnictwa Muzycznego, które od dłuższego czasu realizuje serię bardzo ciekawych rozmów o utworach i kompozytorach. Zapraszane są osoby, które są bardzo blisko związane z daną tematyką. Ten odcinek został nagrany już ponad rok temu i dopiero teraz został opublikowany.
         Henryk Wieniawski jest mi bliski od dzieciństwa, a z biegiem lat mam coraz większy sentyment do jego twórczości. Są to bardzo piękne i emocjonalne utwory, a jego dwa koncerty skrzypcowe są po dzień dzisiejszy kanonem literatury skrzypcowej na świecie.

Wielu uczniów klasy skrzypiec szkół muzycznych II stopnia marzy o graniu koncertów Wieniawskiego.

         Te koncerty są coraz częściej grywane przez uczniów szkół I stopnia. Skala talentów w naszym kraju jest, z mojej perspektywy, nieprawdopodobna i już nawet 12-latkowie dobrze sobie z tymi koncertami radzą.

Jest Pani także prezesem Towarzystwa Muzycznego im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu, które m.in. jest organizatorem słynnych konkursów skrzypcowych.

         Zostałam wybrana dwa lata temu, bo w czerwcu 2023 roku. Towarzystwo jest organizatorem wszystkich edycji Międzynarodowych Konkursów Skrzypcowych im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu, ale nie tylko bo odbywa się także Międzynarodowy Konkurs Lutniczy im. Henryka Wieniawskiego, konkursy ogólnopolskie, festiwale, koncerty, prowadzimy wydawnictwo, archiwa… Sporo pracy, która jest dla mnie wielkim wyzwaniem, ale także dużą przyjemnością.

Na początku wakacji rozmawiałam z młodą pianistką, która ukończyła niedawno studia i rozpoczęła pracę pedagogiczną, a także występuje z koncertami. Zapytałam jak długo można odpoczywać od fortepianu, aby nie stracić formy i usłyszałam odpowiedź, że od fortepianu się nie odpoczywa. Ciekawa jestem czy Pani planuje wakacje?

        To bardzo indywidualna sprawa. Ja mam zupełnie inne podejście. Jestem ogromnym fanem przerw od grania, które mnie bardzo regenerują. Potrafię w tym czasie nawet nie dotykać instrumentu i nie odczuwam dużego fizycznego braku, tym niemniej mentalnie się zgadzam. Od skrzypiec też się nie odpoczywa.
       Nie wyobrażam sobie, aby na kilka miesięcy wymazać z pamięci wszystko co do tej pory w życiu robiłam, bo całe moje życie kręci się wokół skrzypiec. Jeżeli się jest skrzypkiem, skrzypaczką, to do ostatniego dnia swojego życia.

Musimy niestety kończyć tę rozmowę, bo za minutę rozpoczyna Pani zajęcia. Bardzo dziękuję i myślę, że będzie okazja do spotkania za rok.

         Mam taką nadzieją. Również bardzo dziękuję za rozmowę.

Zofia Stopińska

51. Międzynarodowe Kursy Muzyczne w Łańcucie przeszły do historii

       Od 1 do 27 lipca 2025 roku odbyły się 51 Międzynarodowe Kursy Muzyczne im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie. W znajdującym się w przepięknym parku budynek Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia im. Teodora Leszetyckiego, siedzibę pobliskiego Zespołu Szkół Technicznych oraz w Miejskim Domu Kultury rozbrzmiewała muzyka. Przy sprzyjającej pogodzie uczestnicy ćwiczyli także w cieniu drzew.
       Pół wieku temu twórcami Kursów byli prof. Zenon Brzewski, wybitny skrzypek, pedagog i wielki przyjaciel utalentowanej młodzieży oraz Władysław Czajewski, dyrektor Muzeum Zamku w Łańcucie.
Kursy powstały w czasie, kiedy wyjazdy zagraniczne były ograniczone i kosztowne. Utalentowani młodzi ludzie mogli doskonalić swe umiejętności w Łańcucie pod okiem wybitnych polskich i zagranicznych mistrzów. Tak pozostało do dzisiaj.
        Przed zakończeniem tegorocznej edycji rozmawiałam z panem Krzysztofem Szczepaniakiem, prezesem Stowarzyszenia „Międzynarodowe Kursy Muzyczne im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie i przewodniczącym Komitetu Organizacyjnego Kursów.

Od wielu lat jest Pan związany z Kursami, jak one się rozwijały?

       Staramy się zachować ramy Kursów, które przez lata zostały wypracowane jeszcze za czasów prof. Zenona Brzewskiego, ale w ciągu 50 lat musiały ulec pewnym zmianom. Jak Pani zauważyła są prowadzone także klasy instrumentów, które nie są smyczkowymi. Jeszcze prof. Brzewski zadecydował o utworzeniu klasy gitary, a później wprowadziliśmy harfę, ale w tym roku klasy harfy nie było, ponieważ pani prof. Helga Strock z Monachium nie mogła do nas przyjechać ze względu na stan zdrowia. Ale generalnie na naszych Kursach są lekcje indywidualne i zajęcia grupowe.

MKM Łańcut 2024 Konstanty Andrzej Kulka i Grzegorz Skrobiński fot. lykografia.pl 1Konstanty Andrzej Kulka -  skrzypce i Grzegorz Skrobiński - fortepian podczas koncertu w sali MDK w Łańcucie (50. Międzynarodowe Kursy Muzyczne), fot. lykografia.pl

Każda kolejna edycja, a nawet każdy turnus to dla organizatorów nowe wyzwanie, bo po dwóch tygodniach zmieniają się pedagodzy, przyjeżdżają nowi uczestnicy.

        Nigdy nie jest tak samo, ale zawsze największym wyzwaniem są pieniądze. Niestety, z tym nie jest najlepiej. Ministerstwo Kultury, które nas wspiera i jest naszym patronem, ze środków operacyjnych wobec naszych oczekiwań w wysokości 300 tysięcy złotych daje nam 190. Urząd Marszałkowski Województwa Podkarpackiego od paru lat nie daje na ani grosza. Pozostaje samorząd lokalny, czyli Miasto Łańcut i burmistrz staje na wysokości zadania i wspiera nas na tyle, na ile może.
Do tego jeszcze wspomagają nas zakłady pracy z terenu Miasta Łańcuta. Są to niewielkie kwoty, ale bardzo sobie to cenimy.
        Te wyzwania nie dotyczą kwestii organizacji, bo mamy stabilną, dobrą, wysoko kwalifikowaną kadrę pedagogiczną wybitnych artystów. Kursy cieszą się dużym zainteresowaniem, bo każdego roku przyjeżdża 400 uczestników.
Coraz więcej pojawia się małych dzieci, które dopiero rozpoczynają naukę gry na instrumencie i myślę, że zaszczepiają się (jak mówili prof. Zenon Brzewski i dyrektor Władysław Czajewski), genius loci – wyjątkowym miejscem, atmosferą, podejściem do obowiązków, zaangażowaniem w pracę i ćwiczeniem. To wszystko owocuje później w ciągu roku szkolnego w ich postawie do obowiązków związanych z doskonaleniem gry na instrumencie.

Elementem edukacji są także wieczorne koncerty w wykonaniu wybitnych profesorów prowadzących zajęcia.

        Ja także zawsze to podkreślam. Koncerty są elementem edukacji bardzo szeroko pojętej. Tak szeroko, że prowadząc te koncerty, pozwalam sobie nawet dawać instruktaż umiejętności odbioru dzieła muzycznego i umiejętności zachowania się na sali koncertowej. Ktoś musi to najmłodszym dzieciom powiedzieć: nie spóźniamy się, nie wychodzimy, nie przeszkadzamy, nie bijemy brawa grania utworu składającego się z części… Do tego dochodzi edukacja wysoka, czyli obcowanie z wielkim dziełem wykonywanym przez wybitnego artystę na wspaniałym instrumencie. Tych elementów edukacyjnych jest wiele.

W trakcie trwania turnusu koncerty odbywają się prawie codziennie.

        Trochę mnie to niepokoi, bo te koncerty zmierzają w kierunku festiwalu zamiast edukacji, a my nie chcemy robić festiwalu, nie chcemy być żadną konkurencją na przykład dla Filharmonii Podkarpackiej, aczkolwiek artyści grający u nas są co najmniej równorzędni z tymi, którzy występują w majowym festiwalu. To nie jest festiwal połączony z kursem, to jest kurs, dydaktyka, edukacja, a przy okazji także koncert.

Walory edukacyjne mają także koncerty w wykonaniu uczestników na zakończenia każdego turnusu.

        Tych koncertów jest wiele, ponieważ taka jest zasada, że wieczorami grają pedagodzy, którzy mogą zaprosić do swojego koncertu wyróżniającego się uczestnika i to jest forma promocji, ale generalnie odbywają się koncerty klasowe. Każda klasa ma swój koncert i uczestnicy mają satysfakcję , że mogą przed koleżankami, kolegami, rodzicami, nauczycielami, a także postronnymi odbiorcami muzyki zaprezentować swoje umiejętności. To jest bardzo ważne.

Tomasz Strahl i Łukasz Chrzęszczyk fot. lykografia.pl 800Tomasz Strahl - wiolonczela, Łukasz Chrzęszczyk - fortepian, koncert w sali balowej Muzeum-Zamku w Łańcucie, fot. lykografia.pl

Na łańcuckie Kursy przyjeżdżają również zespoły kameralne, a także powstają takie zespoły w trakcje turnusu.

        Profesor Brzewski przykładał dużą wagę do kameralistyki, do orkiestr, a myśmy jeszcze w pakiecie do oferty dla uczestników dodali kształcenie słuchu. Zespoły kameralne i orkiestry to jest podstawa dlatego, że nie wszyscy będą solistami i trzeba ich uczyć już teraz partnerstwa w grze, szacunku dla siedzącego obok partnera, a także umiejętności wspólnego grania i reagowania na polecenia dyrygenta. To wszystko uczestnicy otrzymują w ciągu niecałych dwóch tygodni otrzymują jako zaledwie pewny substytut, który później się rozwija i owocuje w szkołach macierzystych.

Możemy powiedzieć, że do zakończenia tegorocznych Kursów pozostały godziny, natomiast organizacja następnej edycji właściwie się rozpoczyna.

         Organizacja 52. Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego rozpoczęła się w poniedziałek. Mieliśmy już zebranie organizacyjne Stowarzyszenie „Międzynarodowe Kursy Muzyczne im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie” i już mówiliśmy o kształcie i problemach związanych z organizacją przyszłorocznych Kursów. Dużo rozważamy, słuchamy uwag rodziców, nauczycieli, a także naszych pedagogów co zmienić. Są różne koncepcje, często bardzo rewolucyjne. Chcemy być otwarci, elastyczni”, a nie trzymać się kurczowo wymyślonej przed laty formuły.
Chcemy ciągle iść ciągle do przodu i realizować także oczekiwania naszych partnerów, a są nimi uczestnicy Kursów.

Życzę organizatorom powodzenia w zdobywaniu środków finansowych i przygotowaniach następnej edycji.

         Mam nadzieję, że te życzenia się spełnią.

Dziękuję za rozmowę.

         Ja również dziękuję.

Zofia Stopińska

Z prof. Romanem Lasockim o 51. Międzynarodowych Kursach Muzycznych w Łańcucie

        Zapraszam na spotkanie z prof. Romanem Lasockim, wybitnym skrzypkiem wirtuozem, pedagogiem i popularyzatorem wiolinistyki. Nasz gość studia ukończył z wyróżnieniem w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Łodzi w klasie prof. Franciszka Jamrego. Kontynuował je u profesorów: Andre Gertlera, Henryka Szerynga, Tadeusza Wrońskiego i Stanisława Lewandowskiego. Występował na najważniejszych estradach świata. Wielu kompozytorów dedykowało mu swoje utwory. Profesor i prorektor (4 kadencje) Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie i profesor Akademii Muzycznej w Katowicach. Wykładał w uczelniach na czterech kontynentach. Jego absolwenci, laureaci renomowanych konkursów, zajmują ważne miejsce w życiu muzycznym w kraju i za granicą pełniąc funkcje koncertmistrzów, profesorów, solistów, czy prymariuszy znanych kwartetów. Juror licznych konkursów krajowych i międzynarodowych. Uhonorowany najwyższymi odznaczeniami i nagrodami państwowymi i resortowymi.

Jak długo jest Pan Profesor związany z Międzynarodowymi Kursami Muzycznymi w Łańcucie?

        Od prawie 40-tu lat przyjeżdżam w lipcu do Łańcuta. Pamiętam jak ogromnym zaszczytem był dla mnie fakt zaproszenia na te Kursy przez Zenona Brzewskiego, który był dla mnie najpierw mentorem, a potem serdecznym przyjacielem. Byłem wtedy najmłodszym wykładowcą. Dzisiaj jestem najstarszy. Tak się złożyło, że trzy lub cztery razy nie mogłem przyjechać na łańcuckie kursy, bo mieszkałem wtedy w Seulu, Tokio oraz w Stanach Zjednoczonych. Wtedy nie dałem rady przylecieć, ale zawsze byłem wierny Łańcutowi i odrzucałem inne propozycje kursowe. Lipiec zawsze należy do Łańcuta.

Łańcuckie Kursy różnią się od innych organizowanych w Polsce i na świecie?

        Bardzo się różnią. Dla przykładu powiem o kursach odbywających się w Paryżu na Sorbonie, w których uczestniczyłem. Kursy trwały dziesięć dni, było około dwudziestu uczestników i czterech pedagogów. Pierwszego dnia ja wykonałem koncert, później grali m.in. Zakhar Bron, Siergiej Kravchenko, a ostatniego Vadim Repin (wszyscy związani z Łańcutem) i na tym kurs się kończył.
       Nie spotkałem nigdzie na świecie kursów, które miały w I turnusie dwadzieścia lub więcej klas, w II turnusie tak samo, a prowadzą je najwspanialsi artyści. Nie jest to impreza komercyjna i wszyscy profesorowie przyjeżdżają do Łańcuta z potrzeby serca, dla podtrzymania wspaniałej tradycji.
Ja nawet po cichu burzę się na określenie kursy. To jest konglomerat, bo z jednej strony w tych dwudziestu klasach codziennie są lekcje, a słuchacze są przydzieleni do jednego pedagoga, ale mogą chodzić i obserwować lekcje w innych klasach.

Jest Pan Profesor szefem kursu metodycznego dla pedagogów szkół muzycznych oraz studentów kierunku pedagogika instrumentalna.

       Mam zaszczyt być kierownikiem tego kursu, który został nazwany „Forum myśli muzycznej”. Wszystkich pedagogów, którzy przyjechali na I turnus zaprosiłem do wygłoszenia referatów dla kilkudziesięciu nauczycieli oraz rodziców uczestników. Staram się, aby one trwały około godziny i były urozmaicone. Ja przez dwa dni opowiadałem o aparacie skrzypcowym, o każdym elemencie, każdym przygięciu palca, szybkości smyczka, spiccato, saltato itd. – o całej kuchni skrzypcowej. Profesor Paweł Radziński mówił o Bachu, poprosiłem prof. Janusza Wawrowskiego, aby opowiedział o Bacewiczównie bo teraz zaczyna nagrywać jej utwory… Każdy z pedagogów dzieli się swoimi spostrzeżeniami i wiedzą z kursantami.

Podczas obydwu turnusów odbywają się także wieczorne koncerty.

        To trzeci niemniej ważny filar. Ten wieczorny festiwal utrzymany jest przeważnie w formule "Mistrz i uczeń". Wybitni pedagodzy i artyści opromieniają swoją sławą swoich następców, bo posiadanie afisza z mistrzem to wielka sprawa.
Oferta dla kursanta jest bardzo bogata. Rano słucha wykładu, później biegnie na swoją lekcję do mistrza, po południu ćwiczy, a o 19.00 rozpoczyna się koncert.
        Do tego wszyscy uczestnicy występują podczas tak zwanych koncertów klasowych, które odbywają się w Auli im. prof. Zenona Brzewskiego w Szkole Muzycznej, a na zakończenie turnusów są koncerty zespołów i orkiestr kursowych w Miejskim Domu Kultury oraz koncert wybranych przez profesorów przedstawicieli klas w Sali Balowej Muzeum – Zamku.

MKM Łańcut 2024 prof. Roman Lasocki 2Prof. Roman Lasocki podczas wykładu "Forum myśli muzycznej", fot. lykografia.pl

Wśród wykładowców łańcuckich Kursów jest obecnie wielu artystów, którzy w młodości w nich uczestniczyli.

       Tak, profesorami są wychowankowie. Powiem tylko, że pamiętam jak wspaniały, fenomenalny skrzypek, prof. Janusz Wawrowski przyjeżdżał na Kursy jako malutki Januszek.
       Mnie się to zawsze kojarzy z wielkim rozłożystym dębem. Każdego roku jak przyjeżdżam widzę nowe, piękne słoje. Kursy w Łańcucie zawdzięczamy ich twórcy, Zenonowi Brzewskiemu, który od lat im patronuje, ale prof. Brzewski był także twórcą wielkich konkursów skrzypcowych w Lublinie, gdzie zwycięzcami zostali m.in.: Wadim Riepin, Maksim Wiengierow, Ilja Gringolc, Bartłomiej Nizioł, Monika Jarecka, a także wielu innych słynnych polskich skrzypków znalazło się w gronie laureatów.
       W jury tych konkursów zasiadali najwybitniejsi polscy skrzypkowie i pedagodzy, a wśród nich: Irena Dubiska, Eugenia Umińska, Zenon Brzewski, Wanda Wiłkomirska, Edward Zienkowski i wielu innych.
Stworzył także Ogólnokształcącą Szkołę Muzyczną II stopnia w Warszawie, która także nosi jego imię.

Profesor Zenon Brzewski kierował łańcuckimi Kursami w latach 1974 – 1992. 

         Za czasów prof. Zenona Brzewskiego Kursy Muzyczne w Łańcucie bardzo szybko osiągnęły wysoki poziom, bo pedagogami byli najlepsi wioliniści z całej Europy. Większość z nich już niestety odeszła.
        Zgodnie z wolą prof. Zenona Brzewskiego, w 1993 roku dyrektorem artystycznym i naukowym Kursów został jego wychowanek, wybitny polski skrzypek prof. Mirosław Ławrynowicz, który także po kilku latach odszedł od nas i powołana została na to stanowisko prof. Krystyna Makowska-Ławrynowicz, jedna z najwybitniejszych pianistek – kameralistek, długoletni prorektor Uniwersytetu Muzycznego w Warszawie, osoba wielkiego talentu artystycznego i serca.
        Przez dwie ostatnie dekady tandem: prof. Krystyna Makowska-Ławrynowicz i pan Krzysztof Szczepaniak, przewodniczący Komitetu Organizacyjnego Kursów, długoletni wizytator Centrum Edukacji Artystycznej, świetny menedżer i animator kultury, rozwija kolejne słoje w dębie, o którym mówiłem.
        W tym czasie ważnym problemem była zmiana generacyjna w gronie pedagogów. Zaproszeni zostali najwybitniejsi instrumentaliści związani z Uniwersytetem Muzycznym w Warszawie, (ale nie tylko), którzy mogą stanowić elitę elit. Są to znakomici, doświadczeni i energiczni artyści w wieku około 40 lat, którzy wytrzymują wielogodzinne, codzienne zajęcia po zakończonym sezonie koncertowym i roku akademickim.
Podziwiam także umiejętności logistyczne kierujących Kursami i umiejętności integrowania wszystkich osób, bo to jest budowla wznoszona na dwa tygodnie.
         W naszym kraju często mówi się, że „nie ma ludzi niezastąpionych”, a to nieprawda, bo „nie daj Boże”, żeby pani prof. Marta Wierzbieniec, wybitny artysta –muzyk, który poświęcił się Filharmonii Podkarpackiej, zakończyła swoją kadencję. Obawiam się o to, co by się wówczas stało ze wspaniałym zespołem. Marta zrobiła z tego imperium zapraszając najlepszych solistów i dyrygentów. Ja już mówię z pozycji artysty obiektywnego, który zakończył karierę. Tam się przyjeżdża dla przyjemności, nie tylko dla spełnienia misji.
         Wracając do Kursów w Łańcucie, „nie daj Boże”, żeby pani prof. Krystyna Makowska-Ławrynowicz albo pan prezes Krzysztof Szczepaniak poczuli się zmęczeni, bo to są ludzie niezastąpieni. Nie tylko dlatego, że od 20 lat kierują kursami i są z nimi związani o wiele dłużej, a pan Krzysztof Szczepaniak rozpoczynał swoją działalność u boku pana Władysława Czajewskiego. Kurs wciąż żyje i rozwija się, a ja powtórzę - nie znam ani w Europie, ani w Azji, gdzie przez kilka lat uczyłem w Japonii i Korei Południowej oraz w USA gdzie sporo wykładałem, nie spotkałem się z przedsięwzięciem, które chociaż w zarysie przypominałyby rozmach i rangę łańcuckiego Kursu.

Roman Lasocki skrzypce podczas zajęć w Łańcucieprof. Roman Lasocki podczas zajęć  Kursu w Łańcucie, fot. lykografia.pl

Należy podkreślić, że odbyło się już 50 edycji Kursów.

        Międzynarodowe Kursy Muzyczne w Łańcucie trwają już ponad pół wieku i przyjeżdżają na nie tłumy ludzi, a to oznacza, że są potrzebne. Dlatego kierownictwo Kursów zabiega na wszystkie możliwe sposoby, aby w momencie, kiedy kultura wysoka jest w tak głębokim kryzysie, kiedy media nie odnotowują ważnych wydarzeń muzycznych, recenzje w codziennych gazetach się nie pojawiają, a w szkołach powszechnych muzyka właściwe nie istnieje, Kursy się rozwijały.
        Zadaniem akademii muzycznych i kursów muzycznych jest kształcenie najwyższej jakości kadr, które zastępują mistrzów – wykonawców. Nasi absolwenci i uczestnicy kursów są w czołówce europejskiej najlepiej przygotowanych do wykonywania zawodu muzyków.
W pierwszych dekadach uczestnikami łańcuckich kursów byli utalentowani studenci polskich akademii muzycznych, którzy pod kierunkiem wybitnych mistrzów gry na instrumentach smyczkowych przygotowywali się do udziału w międzynarodowych konkursach muzycznych. Później z kursy otworzyły się dla najzdolniejszych uczniów szkół muzycznych II stopnia, a także przyjeżdżali uczestnicy z zagranicy.
        Obecnie mogą w Łańcucie doskonalić swoje umiejętności także najmłodsi adepci gry na instrumentach smyczkowych. Biorąc pod uwagę fakt, że zaczęły pojawiać się w Łańcucie także uzdolnione dzieci, bo wiadomo, że podstawy, a przede wszystkim dobry aparat gry jest bardzo ważny, kierownictwo kursów zaczęło zapraszać także najlepszych pedagogów trudniących początkowym nauczaniem gry na instrumentach smyczkowych. Ta inicjatywa ze prof. Krystyny Makowskiej-Ławrynowicz i prezesa Krzysztofa Szczepaniaka była odpowiedzią na zapotrzebowanie.

Każdy uczestnik oprócz 5 lekcji indywidualnych może też grać w zespole kameralnym lub orkiestrze, uczestniczyć w zajęciach kształcenia słuchu, w lekcjach otwartych, wykładach i seminariach oraz bezpłatnie zwiedzić Muzeum-Zamek. Ponoszona opłata w wysokości 1500 złotych za jeden turnus, nie pokrywa w całości kosztów oferty dydaktycznej.

        Dodajmy jeszcze, znakomite wieczorne koncerty pedagogów w Miejskim Domu Kultury w Łańcucie. Wstęp na te koncerty jest wolny, stąd jest to ciekawa oferta kulturalna dla mieszkańców Łańcuta. Każdy może przyjść i posłuchać wspaniałej muzyki w mistrzowskich interpretacjach.
Trochę szkoda, że o tych koncertach jest mało informacji w codziennych mediach: prasie, radiu , telewizji…
        Ze wzruszeniem wczoraj obejrzałem wspaniały materiał o Filharmonii Podkarpackiej, z którą czuję się bardzo związany. Ten świetny, bogato ilustrowany program był emitowany tylko na kanale TVP Rzeszów, a powinien być emitowany w dobrych godzinach oglądalności w ogólnopolskim programie TVP, bo Filharmonia Podkarpacka jest wielką polską instytucją kultury. Cieszę się, że ten mogłem ten reportaż zobaczyć, ale gdybym był w domu w Warszawie, to nie mógłbym go obejrzeć.
         Wracając do trwających Międzynarodowych Kursów Muzycznych w Łańcucie, które są także wielkim, ważnym wydarzeniem muzycznym realizowanym ze względu na skromne środki finansowe z coraz większym trudem.
         Zapewniam, że nikt z pedagogów nie przyjeżdża na łańcuckie Kursy zarabiać pieniędzy, bo wynagrodzenia są niewielkie. Ja na przykład od początku przyjeżdżam, aby oddać wszelkie dobro, wspaniałe dary, które otrzymywałem od swoich mistrzów. Uważam, że to jest mój obowiązek.
Oby tylko można było realizować wszystkie nurty łańcuckich kursów, bo są cenne i potrzebne. Światli obywatele, którzy są elitą finansową powinni przejmować ciężar utrzymania kultury wysokiej. Z tym jest skromniutko, owszem pan prezes Krzysztof Szczepaniak znalazł w Łańcucie kilku biznesmenów, którzy kursy wspierają. Są to niewielkie przedsiębiorstwa prowadzone przez mądrych, wspaniałych ludzi, ale nie są w stanie utrzymać tak dużych przedsięwzięć. Organizatorzy są w trudnej sytuacji, bo przyznawane środki finansowe są niewielkie.

Na zakończenie naszego spotkania poinformujmy i zachęćmy wszystkich, którzy czytają ten wywiad, aby do 27 lipca tego roku, wybrali się chociaż na jeden koncert organizowany w ramach 51. Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie. Szczegółowe informacje znajdą Państwo na stronie https://www.kursymuzyczne.pl

          Bardzo serdecznie zapraszamy do Łańcuta w tym oraz w przyszłym roku na koncerty w ramach 52 edycji.
Muzycy są ludźmi bardzo skromnymi. U nas proces kształcenia i stania się zawodowym muzykiem trwa 17 lat. To są lata pełne wyrzeczeń. Konieczność codziennego ćwiczenia na instrumencie buduje pewną pokorę u artystów muzyków, muszą być zdyscyplinowani, muszą planować swoje działania z wyprzedzeniem kilkumiesięcznym i rygorystycznie wykonywać ten plan, bo inaczej nie są w stanie zaistnieć. To jest bardzo skromne środowisko. Nie potrafi uprawiać autopromocji. Zapraszamy z największą atencją i wielką nadzieją.

Bardzo dziękuję za rozmowę

          Ja także bardzo dziękuję

Zofia Stopińska

Gra na fortepianie sprawia, że zapominam o wieku i czuję się szczęśliwa

       Wielkim zaszczytem dla mnie było spotkanie z panią prof. Lidią Grychtołówną, wybitną polską pianistką w Jej domu w Warszawie, które odbyło się dwa dni przed 96. urodzinami Artystki. Był gorący lipcowy dzień 2024 roku. Usiadłyśmy w pełnym pamiątek saloniku z fortepianem, nad którym wiszą zdjęcia podarowane Maestrze przez słynnych dyrygentów, kompozytorów, pianistów, śpiewaczki… Artystka wspominała dzieciństwo, studia, konkursy, tournée koncertowe po całym świecie i pracę pedagogiczną w Moguncji. Był także czas na wspomnienia koncertów w Filharmonii Podkarpackiej.

Czy to prawda, że mając trzy lata już próbowała Pani Profesor grać na fortepianie, a z pierwszym publicznym koncertem wystąpiła Pani mając niespełna 5 lat?

        Ciągle mam w pamięci dzień mojego pierwszego koncertu i salę balową, Białą Salę Hotelu Polskiego w Rybniku. Miałam cztery lata i osiem miesięcy, byłam tak mała, że jak skończyłam mój program, to postawiono mnie na krześle, żeby publiczność mogła mnie zobaczyć. Nie wiedziałam czy publiczność oklaskuje moją grę, czy nową sukienkę, z której byłam bardzo dumna.
         Mój recital trwał zaledwie 20 minut i był częścią koncertu skrzypka Antoniego Szafranka, jednego z braci, którzy założyli w Rybniku prywatną szkołę muzyczną.
Po koncercie ojciec opowiadał, że oficerowie, którzy obok niego usiedli, nie chcieli wierzyć, że to ja grałam Mazurka B-dur Chopina. Podejrzewali, że pani, która wprowadziła mnie na estradę uruchomiła za kulisami pianolę.
        Rodzice, a szczególnie mama chciała, żeby moje dzieciństwo nie różniło się od beztroskich rozrywek innych dzieci. Bawiłam się z dziećmi sąsiadów, a wiosną i latem, przy ładnej pogodzie, dzieci zbierały się w naszym ogródku i zajadałyśmy upieczone przez mamę ciasteczka. W chłodniejszych porach roku zapraszałam dziewczynki do domu, by bawiły się moimi lalkami. Często się zdarzało, że znudzona zabawą, zostawiałam je przy lalkach, a sama siadałam do fortepianu.

Nikt nie uczył Pani grać?

          Nikt, jedynie z zaciekawieniem słuchałam i podpatrywałam, jak grała moja mama i moja matka chrzestna. Próbowałam je naśladować. Nie znałam nut i ze słuchu nauczyłam się grać niektóre utwory z ich repertuaru. Rodzice rozważali potrzebę mojej edukacji muzycznej i chcieli abym uczyła się u kogoś kompetentnego.
        Naprzeciwko starostwa znajdowało się gimnazjum sióstr urszulanek, do którego raz w miesiącu przyjeżdżała z Katowic pani Wanda Chmielowska, ceniona nauczycielka gry fortepianowej. Ojciec wybrał się na spotkanie z nią i poprosił, aby przyszła do nas posłuchać mnie i doradziła jak pokierować moja edukacją.
Pani Chmielowska zgodziła się mnie przyjąć i jeździliśmy przez pół roku na lekcje do jej domu. Jak lekcja był udana i dobrze przygotowana, to mogłam pogłaskać z nagrodę skórę z niedźwiedzia leżącą na podłodze. Uwielbiałam niedźwiedzie i zazwyczaj kładłam się na podłodze i głaskałam – nie chciałam wyjść z domu pani profesor. Ta miłość pozostała do dzisiaj, nawet często z uśmiechem mówię, że moje mieszkanie to niedźwiedzioland.
Za każdą lekcję rodzice płacili 10 złotych, co było poważnym wydatkiem.
         Prywatne lekcje u pani profesor Wandy Chmielowskiej trwały pół roku, po czym zdałam egzamin wstępny do konserwatorium w jej klasie.
Podczas egzaminu wstępnego egzaminatorzy szybko zorientowali się, że mam słuch absolutny. Uderzali skomplikowane akordy na klawiaturze fortepianu, a później prosili, żebym podeszła do instrumentu i rozpoznała oraz powtórzyła wszystkie dźwięk. Łatwo i bezbłędnie spełniałam ich prośby.
Rodzice cieszyli się, że opłacanie prywatnych lekcji już nie obciążało ich budżetu, choć nuka w konserwatorium nie była wtedy bezpłatna.
        Po roku nauki wojewoda Michał Grażyński przyznał mi stypendium, które znacznie poprawiło naszą sytuację materialną.
Wkrótce przybyło mi obowiązków, bo dorosłam do wieku, w którym dziecko zaczyna uczęszczać do szkoły. Mama budziła mnie wcześnie i codziennie spędzałam kilka godzin w szkole. Po lekcjach wracałam do domu, jadłam obiad, przebierałam się, szłam na dworzec kolejowy i jechałam do Katowic. Przybyło mi obowiązków, ubyło rozrywek.

Grychtołóna Lidia XVI Forum z Jasińskim i TatarskimMaestra Lidia Grychtołówna z prof. Andrzejem Jasińskim i prof. Andrzejem Tatarskim po koncercie w ramach Międzynarodowego Forum Pianistycznego "Bieszczady bez granic..." w Sanoku w 2021 r., fot. arch. MFP "Bieszczady bez granic..." 

Jak przeżyła Pani czas II wojny światowej?

         Bardzo trudny dla nas był czas drugiej wojny światowej. Mój ojciec 1 września 1939 roku, o 6.00 rano uciekł z mieszkania bez płaszcza dlatego, że był najbliższym współpracownikiem Korfantego. Gdyby tego nie zrobił byliby go w pierwszym dniu wojny powiesili na rynku w Rybniku. Moi rodzice stracili wszystko.
Dom mieszczący się w centrum Rybnika, blisko kościoła św. Antoniego, w którym mieszkaliśmy przed wojną został niedawno wykupiony przez miasto. Będzie się w nim mieściła fundacja dla młodych pianistów imienia mego męża i moja.
        Jak zaczęła się II wojna, szybko musiałam nauczyć się działać jak dorosła , bo mama słabo znała niemiecki, a ja z łatwością opanowałam ten język, bo miałam do tego wrodzone zdolności. Żywność zdobywałyśmy z ogromnymi trudnościami, bo wszystkie artykuły były reglamentowane, a my nie miałyśmy specjalnych kartek i wszystko kupowałyśmy nielegalnie.
Wiele kilometrów pokonywałam pieszo, chodziłam do stacji kolejowej, by dojechać do Katowic na lekcje u Karola Szafranka, który był cenionym nauczycielem gry na fortepianie. Ćwiczyłam najpierw na pianinie u proboszcza, a gdy sprzedał instrument, chodziłam pieszo do sąsiedniej wsi, gdzie w magazynie przy restauracji, między beczkami z piwem i winem, znajdowało się stare pianino. Pomieszczenie nie było ogrzewane i często ćwiczyłam w wełnianych rękawiczkach.
        Po zakończeniu wojny rodzice zainstalowali się w mieszkaniu jednego z domów niedaleko centrum Rybnika. Ojciec otrzymał stanowisko kierownika wydziału finansowego w starostwie. Przydzielone mieszkanie było puste, ale niedługo pojawiły się niezbędne meble darowane przez księdza proboszcza (łóżko, kanapa, stół), a resztę rodzice kupowali, zaczynając od szklanek, talerzy, widelców i łyżeczek…
Zdecydowałam się pomagać rodzicom i w wieku 17 lat udzielałam lekcji gry na fortepianie. Wróciłam także na studia do katowickiego konserwatorium do klasy pani Wandy Chmielowskiej.
         Po kilku miesiącach musiałam zrezygnować z udzielania prywatnych lekcji, by uczęszczać do gimnazjum w Rybniku.
Na egzamin maturalny musiałam pojechać do Zabrza i w tamtejszym gimnazjum uzyskałam świadectwo dojrzałości. Maturę zdawałam jako eksternistka z kilkunastu przedmiotów w jednym dniu. Uzyskałam bardzo dobre i dobre stopnie ze wszystkich przedmiotów, a jedynie z matematyki dostateczny.

Po ukończeniu Wyższej Szkoły Muzycznej w Katowicach rozpoczęła Pani podyplomowe studia u prof. Zbigniewa Drzewieckiego.

        Tak doradziła mi pani profesor Chmielowska. Był wybitnym autorytetem i wszyscy, którzy u niego się uczyli zajmowali dobre pozycje w świecie muzycznym.
Moje studia u profesora trwały od jesieni 1951 do Konkursu Chopinowskiego w 1955 roku. Wydaje mi się, że nie należałam do grona uczniów, których profesor szczególnie lubił. Na konkursie kazał mi grać Poloneza-Fantazję Chopina, który nie był moim popisowym utworem, a nie zgodził się abym wykonała moją ulubioną Sonatę b-moll.

Znalazła się Pani w gronie laureatów Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina w 1955 roku, ale jeden z jurorów zaprotestował, bo uważał, że nie została Pani sprawiedliwie oceniona.

          Wylądowałam ostatecznie na siódmej nagrodzie, ale zasiadający wówczas w jury Arturo Benedetti Michelangeli nie podpisał werdyktu, oznajmiając, że jego kolejność miejsc wśród kandydatów była inna, a VII nagroda jest dla mnie krzywdząca. Maestro zaprosił mnie do Arezzo na swoje mistrzowskie kursy. Latem następnego roku byłam już uczestniczką tego kursu i mieszkałam w zamku, który zawsze na lato wynajmował dla najlepszych młodych pianistów.
Mimo męczących lipcowych i sierpniowych upałów kazał kursantom ćwiczyć sześć godzin dziennie. O ósmej rano musiałam już siedzieć przy fortepianie. Nie uznawał lekcji zbiorowych, tylko każdy miał zajęcia oddzielnie.

W 1956 roku uczestniczyła Pani w Międzynarodowym Konkursie im. Roberta Schumanna w Berlinie zdobywając III nagrodę, zdobyła Pani Nagrodę Specjalną, uznawaną za najważniejszą obok Grand Prix w Międzynarodowym Konkursie im. Ferruccia Busoniego w Bolzano w 1968 roku i nagrodę specjalną w konkursie w Rio de Janeiro (1959). To był już początek wielkiej światowej kariery pianistycznej.

        Dużo w życiu zobaczyłam, grałam w wielu krajach i mam mnóstwo wspaniałych wspomnieć. Niektóre już trochę zbladły, bo miały miejsce dawno temu. Podróży koncertowych było mnóstwo. Podczas jednego z tournée zagranicznych grałam na zmianę dwa koncerty – Fryderyka Chopina i Stanisława Wisłockiego, rzeszowianina, który był moim największym przyjacielem wśród dyrygentów i muzyków.

Lidia Grychtołówna XIII MFP w Sanoku fot M. SienkiewiczMaestra Lidia Grychtołówna podczas koncertu z okazji 90-tych urodzin w ramach Międzynarodowego Forum Pianistycznego "Bieszczady bez granic..." w Sanoku, fot. M. Sienkiewicz

Jako solistka koncertowała Maestra we wszystkich krajach europejskich, Ameryce Południowej, Australii, Stanach Zjednoczonych, Meksyku, na Kubie, w Japonii, Chinach i Tajlandii. Były także zagraniczne podróże z polskimi orkiestrami, głównie z Orkiestrą Filharmonii Narodowej.

         Tak, najczęściej występowałam pod batutami Stanisława Wisłockiego, Kazimierza Korda i Tadeusza Strugały. Bardzo lubiłam z nimi występować, a także często spotykaliśmy się prywatnie w tym mieszkaniu i zawsze było bardzo miło. Mój mąż robił wspaniałe drinki i rozmowy trwały długo.

Podróżując spotkała Pani wielu wspaniałych artystów. Jednym z nich był Artur Rubinstein i były to wyjątkowe spotkania.

          Spotkaliśmy się kilka razy. Pierwszy raz w Kopenhadze w 1960 roku. Artur Rubinstein jechał do Warszawy na finały Konkursu Chopinowskiego. Pamiętam, że wtedy polscy pianiści mieli koncerty upamiętniające rocznicę urodzin Chopina w stolicach różnych krajów. Mnie przypadły Helsinki, a Rubinstein koncertował w Sztokholmie. Spotkaliśmy się w drodze powrotnej do Warszawy podczas przesiadki w Kopenhadze.
        Siedziałam już w samolocie do Warszawy, kiedy podszedł do mnie Rubinstein i zapytał – Mogę koło Pani usiąść? Oczywiście zgodziłam się zapewniając, że jestem zaszczycona. Dosyć długo, bo prawie trzy godziny trwał lot. Przez całą drogę rozmawialiśmy o różnych rzeczach i miło spędziliśmy czas. Powiedział między innymi – Jak zobaczyłem panią na lotnisku, to pomyślałem – fajna babka. Przyznałam skromnie, że to nie moja opinia.
         Niedługo spotkaliśmy się ponownie podczas bankietu na zakończenie Konkursu Chopinowskiego, który odbył się w Urzędzie Rady Ministrów. Przekonałam się wtedy, że Rubinstein miał bardzo zazdrosną żonę. Jak tylko mnie zobaczył, podszedł i chwileczkę rozmawialiśmy, ale pojawiła się jego żona i oznajmiła: Artur! Czekają na ciebie…
Bardzo miło wspominam nasze spotkania, bo był, podobnie jak ja, otwartym na nowe kontakty człowiekiem.
Na ścianie saloniku, w którym rozmawiamy wisi zdjęcie Artura Rubinsteina ze specjalną dedykacją dla mnie.

Ma Pani w repertuarze ogromną ilość utworów i część z nich udało się utrwalić. Dokonała Pani wielu archiwalnych nagrań radiowych i telewizyjnych oraz dla wytwórni płytowych (Polskie Nagrania, Philips, Deutsche Grammophon, CD Accord).

          Przyznam się, że trudno mi w tej chwili mówić o szczegółach, ale sporo nagrań ukazało się na płytach m.in. dzieła Beethovena, Chopina , Schumanna, Mozarta, Wisłockiego, a ponadto Liszta, Rachmaninowa i Skriabina.
        Ciągle jeszcze występuję z koncertami, które sprawiają mi wielką przyjemność. Zawsze lubiłam grać publicznie, rozkwitałam na scenie i nadal mam wolę istnienia na estradzie. Trzy tygodnie temu wystąpiłam z recitalem w Filharmonii Śląskiej w Katowicach i ukazały się po tym koncercie bardzo dobre recenzje – między innymi w Ruchu Muzycznym.
        Kończyłam ten recital Polonezem cis-moll Chopina, który kończy się w piano. Jak zdjęłam ręce z klawiatury rozległy się ogromne, spontaniczne brawa, bisowałam cztery razy, a później miałam długą dyskusję z młodymi ludźmi, którzy wysłuchali recitalu. Ten koncert pozostanie na długo w mojej pamięci.

Bardzo długo dzieliła się Maestra swoją wiedzą i doświadczeniem z młodymi osobami, które marzyły o karierze pianistycznej. Działalność pedagogiczną rozpoczęła Pani pod koniec lat 80-tych XX wieku w Uniwersytecie Gutenberga w Moguncji.

          Podpisałam kontrakt na 7 lat, a w sumie pracowałam na stanowisku profesora tego uniwersytetu 21 lat. Ciągle rzesze młodych pianistów chciały się u mnie uczyć, ciągle ten kontrakt był przedłużany. Do moich obowiązków należały indywidualne lekcje ze studentami, uczestniczyłam w komisjach egzaminacyjnych po każdym semestrze, a także w komisji dla kandydatów do zawodu koncertującego pianisty.
        Każdy student musiał przejść przez muzykę barokową, klasyczną, romantyczną i przez twórczość XX wieku. Moi studenci grali nie tylko Chopina, ale także Szymanowskiego i nowsze utwory. Starałam się też zadawać utwory wirtuozowskie, dzięki którym zdobywa się odwagę grania. Nawet ludziom, którzy mają tremę uświadamiam, że gra dla innych jest czymś pięknym i nie powinni się bać przekazać swych umiejętności publiczności.
        Ważna jest praca nad gatunkiem dźwięku. Dzisiaj wielu młodych ludzi gra naprawdę świetnie. Problemem dla artysty jest sposób wyróżniania się z tej masy talentów. Moim zdaniem jest to gatunek brzemienia.
Często podczas różnych konkursów profesorowie zasiadający w jury twierdzili, że po dźwięku poznają, którzy z uczestników są moimi uczniami.

Grychtołówna Lidia i Jarosław Drzewiecki XVII ForumProf. Lidia Grychtołówna i prof. Jarosław Drzewiecki po koncercie w ramach Międzynarowego Forum Pianistycznego "Bieszczady bez granic..." w 2021 roku, fot. Archiwum MFP "Bieszczady bez granic..." w Sanoku.

Od kilkunastu lat zapraszana jest Pani do Sanoka jako mistrz Międzynarodowego Forum Pianistycznego „Bieszczady bez granic” i zawsze wielu młodych pianistów pragnie pracować pod Pani kierunkiem. W tym roku Forum zaplanowane jest od 1 do 7 lutego.

          W Sanoku jest bardzo przyjemnie i pięknie. W ciągu dnia sporo lekcji praktycznych i spotkań grupowych z uczestnikami, wieczorem koncerty, po których do późnej nocy trwają dyskusje. Przyjeżdżają znakomici pedagodzy i wszystko przebiega w bardzo miłej atmosferze.
Mogę ją porównać jedynie do atmosfery panującej na Uniwersytecie Gutenberga w Niemczech, gdzie pracowało sześciu profesorów fortepianu, a po zakończeniu egzaminów półrocznych omawiane były występy wszystkich studentów.
Koledzy z życzliwością podkreślali – Lidia, twoi studenci znowu byli najlepsi. Uchodziłam tam za dobrego pedagoga i byłam lubiana. Nie wyobrażam sobie tak dobrej atmosfery na polskich uczelniach.
Międzynarodowe Forum Pianistyczne Bieszczady bez granic…” to wspaniała impreza.

Czas na wspomnienie koncertów organizowanych przez Filharmonię Rzeszowską.

         Trochę szkoda, że w Rzeszowie nie grałam częściej, bo często występowałam w Polsce. To dawne czasy i pewnie nie wszystko pamiętam.
Pierwszy koncert na zaproszenie Filharmonii Rzeszowskiej, który utkwił mi w pamięci odbył się w Zamku w Łańcucie w 10 rocznicę śmierci Artura Malawskiego. Rozpoczęłam ten recital oczywiście utworem Malawskiego, a później grałam Lutosławskiego, Szymanowskiego, Zarębskiego i kilka utworów Chopina. Zostałam entuzjastycznie przyjęta przez publiczność, gospodarze byli bardzo mili, a łańcucki Zamek jest przepiękny. Takich wieczorów się nie zapomina.
       Pamiętam, że w drugiej połowie lat 70-tych (to było chyba w 1977 roku) wystąpiłam w Rzeszowie, w pachnącym jeszcze świeżością budynku Filharmonii z Koncertem fortepianowym a-moll Roberta Schumanna. Dyrygował wówczas Napoleon Siess, urodzony tak jak ja w Rybniku. To było bardzo miłe spotkanie. Byliśmy także bardzo zadowoleni z koncertu.
        Zostałam zaproszona na uroczystość 25-lecia działalności Filharmonii w Rzeszowie i na życzenie organizatorów grałam Koncert fortepianowy e-moll Chopina.
Kilka lat później grałam w Filharmonii Rzeszowskiej także Koncert f-moll Chopina. Orkiestra wystąpiła wtedy pod batutą Stefana Marczyka. To był znakomity dyrygent, cudownie opowiadał mi o swoich rodzinnych stronach, które bardzo kochał. Urodził się z niewielkiej miejscowości niedaleko Rzeszowa, a później razem z rodzicami zamieszkał w Rzeszowie, gdzie rozpoczął naukę gry na skrzypcach. Ta nasza znajomość ze Stefanem Marczykiem trwała bardzo długo, bo przez wiele lat był dyrektorem Filharmonii w Szczecinie.

Była Maestra w Filharmonii Rzeszowskiej także w październiku 1984 roku i wówczas podczas dwóch wieczorów wykonała Pani wszystkie koncerty fortepianowe Ludwiga van Beethovena.

         Grałam te pięć koncertów w dwa dni wiele razy za granicą, a także w kilku miastach w Polsce – m.in. w Rzeszowie. Orkiestrą filharmoniczną w Rzeszowie dyrygował Zbigniew Chwedczuk. Pierwszego wieczoru wykonywane były trzy koncerty – I, II, i IV, zaś drugiego III i V. Nie było to łatwe wyzwanie, ale jeśli ktoś tak kocha estradę jak ją kocham, to rozkwita na estradzie.
W latach 90. byłam w Rzeszowie z II Koncertem fortepianowym Rachmaninowa i bardzo dobrze współpracowało mi się zarówno z orkiestrą, jak i dyrygentem Pawłem Przytockim, który jest teraz dyrektorem artystycznym Filharmonii w Łodzi.
Bardzo miło wspominam te rzeszowskie koncerty.

Z pewnością pamięta Maestra kilkudniowy pobyt w Rzeszowie we wrześniu 2021 roku , bo uczestniczyła Pani w pracach jury w kategorii pianistycznej II Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki w Rzeszowie.

        Pamiętam, to bardzo wymagający konkurs zarówno dla uczestników, jak i dla jurorów. W kategorii pianiści są trzy etapy i trzeci etap odbywa się z udziałem Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej. To trudne zadanie dla orkiestry, która musi przygotować się do wykonania wszystkich zgłoszonych przez uczestników koncertów, a później towarzyszy laureatom wybranym przez jury.
Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej grała świetnie, a dyrygowali Łukasz Borowicz i Paweł Przytocki.
Chcę podkreślić, że konkurs był znakomicie zorganizowany, a kierownictwo Filharmonii zapewniło mi komfortowe warunki pobytu. Miałam wszystko czego potrzebowałam.
Bardzo dobrze współpracują ze sobą Narodowy Instytut Muzyki i Tańca oraz Filharmonia Podkarpacka w organizacji tego konkursu.

Lidia Grychrtołówna I Ogólnopolski Festiwal Pianistyczny im. prof. Lidii Grychtołówny podczas konkursuMaestra Lidia Grychtołówna w roli jurora I Ogólnopolskiego Konkursu Pianistycznego im. Lidii Grychtołówny w Lublinie

Praca jurora jest bardzo trudna i bardzo odpowiedzialna.

        O tak, trzeba bardzo sprawiedliwie oceniać. Jeśli uczestnik konkursu był bardzo dobrze przygotowany i bardzo dobrze zagrał, a nie otrzyma sprawiedliwej punktacji i nie przechodzi do następnego etapu, to najczęściej załamuje się i może to nawet przekreślić jego dalszą karierę. Udział w jury wiąże się z ogromną odpowiedzialnością i oceniam bardzo sprawiedliwie, a na muzyce się trochę znam.

O Pani życiu i podróżach koncertowych można się sporo dowiedzieć czytając książkę „Lidia Grychtołówna w metropoliach świata”, którą pomógł Pani opracować małżonek pan Janusz Ekiert. Czytam tę książkę po raz kolejny.

         Książka ukazała się już ponad 10 lat temu, ale ciągle melomani, których spotykam o nią pytają. Opisane są w niej różne wydarzenia z mojego życia. Janusz bardzo mi pomagał – czytał teksty i doradzał, które zdjęcia zamieścić. Nie wiem czy sama bym sobie poradziła.
        Wspomnę w tym miejscu telefoniczną rozmowę męża z kimś z San Francisco. Ktoś prosił go o wywiad. Mąż zawsze bardzo niechętnie udzielał wywiadów i szybko się wymigał przekazując słuchawką mnie. Przez chwilę rozmawiałam z tym panem na temat mojej książki i innych wydawnictw autorstwa mojego męża. Telefonujący pan powiedział wtedy, że przeczytał wszystkie publikacje na temat Fryderyka Chopina w różnych językach, ale nie ma drugiej tak pięknej biografii o Chopinie jak ta, którą napisał Janusz Ekiert. Później powiedziałam mężowi, że przesadza z tą skromnością i to on powinien usłyszeć słowa dziennikarza a San Fracisco.

Pustkę po odejściu Janusza Ekierta długo odczuwali melomani, którzy uczestniczyli w festiwalach (między innymi w Muzycznym Festiwalu w Łańcucie), na których bywał także pan Janusz Ekiert i często przybliżał publiczności program koncertów oraz wykonawców. Nie ma drugiego tak znakomitego muzykologa, który potrafi mówić z równie wielką swadą i elegancją.

        Był bardzo urodziwym mężczyzną, zawsze bardzo elegancko ubrany i co najważniejsze potrafił bardzo interesująco mówić. Był jednak bardzo skromnym człowiekiem, nie potrafił i nigdy nie chciał się reklamować.
       Proszę popatrzeć na zdjęcie z pierwszej komunii świętej Janusza zrobione parę miesięcy przed wybuchem wojny. Obok jest moje zdjęcie z okresu dzieciństwa. Pamiątkowych fotografii mam mnóstwo. Trochę dalej zdjęcia Janusza zrobione podczas słynnego teleturnieju „Wielka gra”. Nie ma już wśród nas prowadzącej te programy Stanisławy Ryster, nie żyją już także Zbyszek Pawlicki, Józef Kański i mój mąż Janusz Ekiert.

Z panem Januszem Ekiertem byli Państwo bardzo zgodnym małżeństwem. Często Państwo razem podróżowali podczas tournée artystycznych, a także wyjeżdżali Państwo razem na urlopy.

         Przez 58 lat byliśmy małżeństwem. Bardzo często wyjeżdżaliśmy razem na różne festiwale i koncerty. Przez 30 lat (do wojny domowej w Jugosławii) spędzaliśmy lipiec i sierpień, a czasem nawet początek września w nadmorskim pejzażu południowej Dalmacji.
Odbywający się od czerwca do końca sierpnia Letni Festiwal w Dubrowniku był na bardzo wysokim poziomie. Po raz pierwszy zostałam zaproszona do wykonania koncertu na tym festiwalu w 1977 roku, ale każdego roku spędzaliśmy w Dubrowniku co najmniej 6 tygodni.
         Mąż był dziennikarzem Polskiego Radia w Warszawie, ale mógł sobie wszystko tak układać, że te podróże były możliwe.
Nie zawsze mógł mi towarzyszyć podczas tournée do dalekich krajów. Pamiętam jeden z naszych pobytów w Dubrowniku, jak już trzeba było wracać do kraju, bo to były ostatnie dni jego urlopu. Zaczął się pakować, bo na drugi dzień mieliśmy już wracać do Polski.
Ja z kolei chciałam jeszcze jeden weekend spędzić w Dubrowniku, ale rozumiałam, że musi wracać do pracy i także byłam gotowa do podróży.
Zastanawiał się dość długo, ale w końcu stwierdził – ty masz zawsze ostatnie słowo. Już sobie tak wszystko ułożyłem, że możemy spędzić jeszcze ten weekend w Dubrowniku.
         Mąż był bardzo surowy w ocenach. Chyba dwa miesiące przed śmiercią Janusza, poprosiłam go, aby posłuchał mojej gry i powiedział mi szczerze, czy mogę jeszcze publicznie grać, czy już powinnam zakończyć karierę pianistyczną.
Grałam prawie godzinę utwory Chopina, Lutosławskiego i innych kompozytorów. Kiedy zakończyłam i czekałam na jego słowa, długo siedział i milczał. Dopiero po dwudziestu minutach powiedział – Uważam, że możesz jeszcze śmiało dalej grać.
Kiedy zapytałam dlaczego tak długo zwlekał z odpowiedzią, usłyszałam, że musiał sobie przypomnieć wykonania sprzed lat i porównać z dzisiejszą prezentacją. Podkreślił jeszcze raz, że mogę jeszcze nadal koncertować.

Widać, że fortepian jest otwarty i chyba codziennie Pani gra.

          Staram się codziennie grać dwie albo trzy godziny. Powtarzam Koncert fortepianowy G-dur Beethovena, w którym nie ma za dużo oktaw , bo jednak moje ręce troszkę się skurczyły i z graniem oktaw są problemy.
        Dzisiaj odwiedzi mnie pan, który mieszka na stałe w Ameryce, ale co roku przyjeżdża do Polski i tym razem będzie brał udział w Międzynarodowym Konkursie im. Fryderyka Chopina dla Pianistów Amatorów.
Od pewnego czasu słucham jego gry i może nawet przyczyniłam się jego sukcesu podczas konkursu pianistycznego w Petersburgu, gdzie otrzymał IV nagrodę.
Jest bardzo zdolny, kocha grać na fortepianie, nie ma tremy i potrafi pokazać swoje umiejętności. Bakcyl estradowy jest bardzo ważny.

Nigdy Pani nie żałowała, że została Pani pianistką?

        Nigdy, jak miałam trzy lata i ktoś mnie zapytał – kim chcesz być, to odpowiadałam – pianiśtką.
Dokładnie pamiętam, jak nie mając jeszcze 5 lat weszłam do Białej Sali Hotelu Polskiego w Rybniku. Tato bardzo to przeżywał, a ja jak weszłam na estradę, popatrzyłam na wypełnioną publicznością salę to czułam się bardzo dobrze. Już wiedziałam, że to jest to co chcę robić w życiu i przy tym zostałam.

Bardzo się cieszę, że zgodziła się Maestra na to spotkanie i mogłyśmy porozmawiać. Serdecznie dziękuję za wywiad i za ciepłe słowa. Życzę dużo zdrowia i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś w Rzeszowie się zobaczymy.

        Jak tylko będzie to możliwe. Nie przyjmuję do wiadomości, że już mam tyle lat i że powinnam siedzieć tylko w domu. Wszystkie trudne chwile, ciężkie choroby przeżyłam. Gra na fortepianie w wypełnionych publicznością salach sprawia, że zapominam o wieku i czuję się szczęśliwa. Dziękuję bardzo za spotkanie i życzenia.

Zofia Stopińska

 

Od fortepianu się nie odpoczywa

        Na trwający od 15 czerwca do 4 sierpnia XXXIV Międzynarodowy Festiwal Muzyki Organowej i Kameralnej w Leżajsku złoży się w sumie dziewięć koncertów, a organy Bazyliki OO. Bernardynów zabrzmią podczas ośmiu. Organizatorami są: Miasto Leżajsk, Bazylika OO. Bernardynów w Leżajsku
i Miejskie Centrum Kultury w Leżajsku. Dyrektorem artystycznym Festiwalu jest prof. Józef Serafin, wybitny polski organista i pedagog.
      Profesor Józef Serafin wystąpił ze znakomitym recitalem 16 czerwca, a na program złożyły się dzieła organowe Franciszka Liszta i Jana Sebastiana Bacha. Jak Maestro podkreślił w rozmowie po zakończonym koncercie: „Po moim recitalu organowym odbył się drugi, w wykonaniu młodej pianistki Moniki Paluch, która związana jest z Leżajskiem. Od lat staram się na festiwalu pokazywać talenty z tego regionu. Uważam, że to jest właściwe, że oni powinni się tutaj prezentować. To był bardzo piękny koncert, podczas którego usłyszeliśmy 12 etiud op. 25 Fryderyka Chopina. Długo trwające brawa i prośby o bis po zakończeniu recitalu pani Moniki Paluch najlepiej świadczą o tym, że występ bardzo się publiczności podobał”.

Po znakomitym koncercie i po spotkaniu z prof. Józefem Serafinem postanowiłam zarejestrować rozmowę z panią Moniką Paluch i cieszę się, że mogę Państwa zaprosić na spotkanie z artystką. 

Leżajsk 16 czerwca 2025 Monika Paluch i Józef Serafin fot. Ryszard WęglarzMonika Paluch i prof. Józef Serafin w klasztornym refektarzu po koncercie w Bazylice OO. Bernardynów, fot. Ryszard Węglarz

Czy w Pani rodzinie były tradycje muzyczne?

        Tak, pochodzę z rodziny o tradycjach muzycznych. Wiem, że mój pradziadek Jakub Kuras był organistą w kościele parafialnym w Brzózie Królewskiej, a na nauki chodził piechotą do Bazyliki leżajskiej do Franciszka Larendowicza (ucznia Władysława Żeleńskiego). Z kolei mój dziadek Józef Żuraw był muzykiem samoukiem: grał na skrzypcach, harmonijce ustnej, liściu bzu. Jako dyrektor Domu Pomocy Społecznej w Brzózie Królewskiej, który obecnie nosi jego imię, często odwiedzał pensjonariuszy w ich pokojach umilając im czas muzyką. Założył lokalny zespół mandolinistów i kapelę ludową.
Moi rodzice są nauczycielami muzyki, ukończyli kierunek Wychowanie Muzyczne na Uniwersytecie Rzeszowskim. Tato Paweł Paluch sprawuje także obowiązki organisty w Bazylice OO. Bernardynów w Leżajsku, mama Anna Paluch śpiewa, a ja akompaniuję jej podczas występów.

Chciała się Pani uczyć się grać na fortepianie, czy instrument wybrali rodzice?

        Gdy rodzice zauważyli, że mam dobry słuch i interesuję się muzyką, zawieźli mnie na egzamin wstępny do Państwowej Szkoły Muzycznej
w Leżajsku, zapisując mnie na fortepian lub skrzypce. Nie dostałam się, przyjęto mnie dopiero z listy rezerwowej.

Zgodzi się chyba Pani ze mną, że wiele zależy od pierwszego nauczyciela gry na instrumencie.

         To prawda, miałam wielkie szczęście w życiu trafiać na wybitnych pedagogów - pianistów koncertujących.
Pierwszym moim nauczycielem był dr Maciej Kanikuła, który uczył mnie przez rok. Później na jego miejsce został zatrudniony inny wybitny artysta pianista pan Aleksander Koziński, który ukończył studia w Konserwatorium Moskiewskim w klasie Vladimira Natansona. Pan Aleksander to mistrz obdarzony niesamowitym talentem improwizacji. W klasie tego pianisty uczyłam się pięć lat. Dziś jestem mu bardzo wdzięczna za to, że nauczył mnie rzetelnej pracy, dokładności i miłości do muzyki Jana Sebastiana Bacha.

Dużo wtedy Pani ćwiczyła?

        Zawsze będąc dzieckiem wykonywałam polecenia moich nauczycieli. Realizowałam wszystkie wskazówki pana Aleksandra – to co pokazał podczas lekcji i zapisał w nutach. Zawsze z ogromnym zainteresowaniem patrzyłam na jego dłonie podczas gry. Te początki miały ogromny wpływ na moje umiejętności i późniejsze decyzje.
        Po ukończeniu Szkoły Muzycznej I stopnia w Leżajsku kontynuowałam naukę w szkole II stopnia w Łańcucie i tam trafiłam do klasy dr Jarosława Pelca, znakomitego interpretatora muzyki Mozarta i znawcy metody gry na fortepianie Teodora Leszetyckiego.
W 2017 roku rozpoczęłam studia pianistyczne w Akademii Muzycznej w Krakowie. Tuż po ukończeniu licencjatu pomyślałam, że zawód muzyka jest trudny i nieopłacalny, złożyłam więc dokumenty na wydział lekarski i zostałam przyjęta na uniwersytety medyczne do Lublina, jak i do Katowic. Mogłam stacjonarnie studiować medycynę, ale miłość do muzyki zwyciężyła i kontynuowałam muzyczne studia magisterskie. Nie bez znaczenia był fakt, że miałam wielkie szczęście uczyć się w klasie fortepianu prof. Mirosława Herbowskiego, pedagoga, który wskazał mi jak interpretować dzieła Chopina.
Zarówno prof. Herbowski jak i dr Pelc studiowali u prof. Ireny Sijałowej-Vogel, a ta u samego Henryka Neuhausa.

Brała Pani udział w różnych konkursach.

         Podczas nauki w szkołach muzycznych I i II stopnia uczestniczyłam
w konkursach. Wyjeżdżałam zwykle pod opieką nauczycieli fortepianu i często otrzymywałam nagrody oraz wyróżnienia. W czasie studiów plany konkursowe pokrzyżował wybuch epidemii COVID-19. Z wielu planów trzeba było zrezygnować i pracować samodzielnie, budować repertuar w domu. Jedyny konkurs, w którym brałam udział tuż przed pandemią odbył się w ramach Festiwalu Pianistycznego Gloria Artis w Wiedniu. Konkurs poświęcony był muzyce Fryderyka Chopina. Zdobyłam tam I miejsce w kategorii bez ograniczenia wieku. Kiedy została opanowana sytuacja epidemiologiczna byłam już po studiach. 

Leżajsk 16 czerwca 2025 Monika Paluch fortepian fot Ryszard WęglarzMonika Paluch podczas koncertu w Bazylice OO. Bernardynów w Leżajsku (16.06. 2025r.), fot. Ryszard Węglarz

Zaraz po studiach zaczęła Pani uczyć w dwóch szkołach. 

         Rozpoczęłam pracę w Państwowej Szkole Muzycznej I st. w Leżajsku i w Łańcucie – wróciłam jako nauczyciel do moich szkół, w których się wykształciłam. Jeżeli chciałabym brać udział w większych, prestiżowych konkursach to musiałabym zrezygnować z pracy pedagoga.

Jest Pani czynną pianistką bardzo dbającą o utrzymanie formy, o czym przekonaliśmy się słuchając recitalu, który odbył się w Bazylice OO. Bernardynów. 

         W ramach XXXIV Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej miałam zaszczyt wystąpić tuż po recitalu prof. Józefa Serafina. Wykonałam 12 etiud op. 25 Fryderyka Chopina. Dosyć długo przygotowywałam się do tego koncertu, ponieważ chopinowskie etiudy pod względem trudności technicznych są jednymi z najbardziej wymagających utworów literatury fortepianowej.

Zastanawiałam się, jak fortepian zabrzmi we wnętrzu dużego kościoła, w którym wiadomo, że jest długi pogłos. Tymczasem fortepian zabrzmiał bardzo klarownie i szlachetnie. 

         Myślę, że akustyka bazyliki wzmocniła brzmienie fortepianu, dzięki czemu dźwięk wypełnił całe jej wnętrze. Instrument, na którym grałam był stosunkowo krótki i wymagał ode mnie silniejszego uderzenia klawiszy. Mając świadomość, że pogłos mógłby rozmyć dźwięk, tym bardziej starałam się oszczędzać pedalizację i używać ostrzejszej artykulacji, aby chopinowskie figuracje niosły się w przestrzeń wyraziście i perliście.

Po każdej etiudzie publiczność nagradzała Panią gromkimi brawami. Czy to Pani nie przeszkadzało? 

        W ubiegłym roku wystąpiłam w ramach Międzynarodowego Festiwalu Muzycznego w Korzkwi i tam wykonałam 24 Etiudy op. 10 i op. 25. Konferansjer poprosił publiczność, aby potraktowała dzieło jako całość i nagrodziła wykonawcę dopiero na zakończenie. Odnosiłam wówczas wrażenie, że zostałam sama z tymi utworami i sama musiałam wyznaczać przerwy pomiędzy nimi. Natomiast kiedy publiczność w Leżajsku biła brawo, automatycznie wyznaczała mi ten czas i łatwiej było rozpoczynać kolejną etiudę, kiedy oklaski milkły. Brawa były różnej długości, najdłuższe po etiudzie „Wicher zimowy”, być może w ten sposób słuchacze nagradzali te etiudy, które najbardziej im się podobały. Taka reakcja publiczności w ogóle mnie nie rozpraszała, a wręcz motywowała.

Leżajsk 16 czerca 2025 Monika Paluch fortepian fot. Ryszard WęglarzMonika Paluch po wykonaniu 12 etiud op. 25 Fryderyka Chopina podczas koncertu w ramach XXXIV Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej w Leżajsku (16.06.2025r.), fot. Ryszard Węglarz

Była Pani kiedyś także z koncertami w Austrii i Islandii. Ciekawa jestem z jakimi wrażeniami Pani powróciła z tych podróży.

        To było jeszcze w czasie studiów, przed wybuchem epidemii. Najpierw dwukrotnie byłam w Wiedniu w ramach Festiwalu Gloria Artis. Brałam udział w kursach mistrzowskich i koncertowałam. Miałam wtedy trochę czasu na zwiedzanie miasta.
Bardzo miłą wycieczką był wyjazd na Islandię, gdzie pojechała grupa studentów na czele z prof. Jerzym Jackiem Tosikiem-Warszawiakiem i prof. Mirosławem Herbowskim. Wystąpiliśmy z trzema koncertami: w Akranes, Borgarnes i Rejkiawiku. Długo będę pamiętać ten pobyt, bo zostaliśmy dobrze przyjęci przez islandzką publiczność, która oczekiwała od nas przede wszystkim muzyki Chopina, a ja wówczas występowałam z II Sonatą fortepianową Grażyny Bacewicz.

Wiem, że gra Pani także dużo muzyki kameralnej.

        Tak, kameralistyka to moje ,,muzyczne hobby”. Pasję do muzyki kameralnej zaszczepił we mnie prof. Jerzy Jacek Tosik-Warszawiak. To on przekazał mi cenne wskazówki, jak grać muzykę kameralną i współpracować
z innymi muzykami.
Szczególnie lubię grać w duecie: fortepianowym, ze skrzypcami bądź wokalistami. Z kolei w szkole muzycznej pracuję jako akompaniator głównie
z uczniami grającymi na instrumentach dętych.

W tym nurcie pracy pianisty pomaga umiejętność czytania nut a vista.

        Czytanie nut a vista ma kluczowe znaczenie w pracy akompaniatora. Jest to bardzo ważna umiejętność, którą tak naprawdę można wyćwiczyć. Nie ukrywam, że właśnie praca w szkole muzycznej znacząco mi ją poprawiła.

W każdym zawodzie najlepiej jest jak się kocha swoją pracę, ale w zawodzie nauczyciela muzyki i muzyka – kameralisty, jest to właściwie niezbędne.

         Kluczem do sukcesu w kameralistyce jest przyjaźń z osobą, z którą się gra oraz zaangażowanie. Ja próbuję osiągnąć to również z uczniami, wspieram ich, ale też oczekuję z ich strony entuzjazmu i dobrego przygotowania.

Leżajsk 16 czerwca 2025 Monika Paluch fortepian bis fot. Ryszard WęglarzMonika Paluch - fortepian, podczas bisu 16 czerwca 2025 roku w Bazylice OO. Bernardynów w Leżajsku, fot. Ryszard Węglarz

Nie żałuje Pani, że została muzykiem, a nie lekarzem? 

        Nie żałuję tej decyzji. Muzyka jest moją pasją i powołaniem. Wiele razy przekonałam się, że jest to moja droga i muszę to robić. Jednym z moich celów jest pedagogika fortepianowa, są uczniowie, którzy mnie potrzebują. Są także słuchacze, którzy po koncertach podchodzą do mnie i ze wzruszeniem dziękują za utwory, które się dla nich zagrało i co im się przekazało. Zachęca mnie to do dalszej pracy i mam ciągle w sobie chęć odkrywania nowych utworów, rozszerzania repertuaru, szukania dzieł nieznanych kompozytorów.
Jak tylko rozpoczęłam uczyć się grać, nie mogłam się doczekać kiedy nauczyciel przyniesie na lekcję nowe nuty. Zawsze chciałam je jak najpiękniej zagrać. Takie ambicje będą towarzyszyły mi ,,do końca Świata i jeden dzień dłużej”.

Zaczęły się wakacje, czas na wypoczynek dla nauczycieli i uczniów. Jak długo można odpocząć od fortepianu?

         Od fortepianu się nie odpoczywa. Ja na przykład muszę ćwiczyć codziennie, nie liczę czasu, gram, bo mam taką potrzebę. To jest uzależnienie
i miłość, które pomagają utrzymać formę.

Serdecznie gratuluję udanego koncertu i kończymy naszą rozmowę z nadzieją, że niedługo będzie okazja do kolejnych spotkań.

         Dziękuję serdecznie. Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości przygotuję interesujący repertuar, którym chętnie się z Państwem podzielę.

Zofia Stopińska

Mam ogromną satysfakcję z pracy w Filharmonii

      Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie rozpoczęła swoją działalność w 1955 roku w sali Wojewódzkiego Domu Kultury w Rzeszowie pod nazwą Wojewódzka Orkiestra Symfoniczna. Trwający jubileusz 70-lecia jest okazją do okolicznościowych koncertów, spotkań i wspomnień. Pragnę zaprosić Państwa na kilka spotkań z pracownikami, którzy jeszcze nie tak dawno grali w orkiestrze, albo zatrudnieni byli w działach administracji i księgowości zapewniając muzykom odpowiednie warunki do rozwoju i pracy.
      Tym razem zapraszam Państwa na spotkanie z panią Danielą Podleśną, która przez wiele lat kierowała działem księgowości. Pan Wergiliusz Gołąbek, długoletni dyrektor filharmonii powiedział tak: „…bardzo ważną osobą była Daniela Podleśna – takiej głównej księgowej, świetnie znającej wszystkie przepisy nie miałem nigdy. Obdarzałem ją pełnym zaufaniem, a ona mnie…”

Jak długo pracowała Pani w Filharmonii Podkarpackiej?

     Rozpoczęłam pracę na początku 1982 roku, a na emeryturę odeszłam końcem marca 2008 - po sporządzeniu sprawozdania finansowego za rok 2007. To w sumie ponad 25 lat. Ale z Orkiestrą jestem związana o wiele dłużej. Będąc uczennicą Technikum Ekonomicznego (to był przełom lat 50 i 60 ubiegłego stulecia) zaczęłam uczęszczać na koncerty szkolne, których inicjatorem był ówczesny dyrektor Technikum pan Czesław Jaśkiewicz. Koncerty odbywały się w sali Wojewódzkiego Domu Kultury, a prelegentami byli pani Izabela Pajdak i pan Klemens Gudel. Po ukończeniu szkoły średniej, nadal chodziłam na koncerty Orkiestry w WDK. Chodziłam z koleżankami, a czasem sama, bo już miałam grono koncertowych znajomych.

Na stanowisku głównego księgowego potrzebne były wiedza i doświadczenie.

      Oczywiście, najpierw pracowałam w Zakładzie Usług Radiotechnicznych i Telewizyjnych (ZURiT). To było w latach 60-tych ubiegłego wieku bardzo prężne przedsiębiorstwo. W tamtym okresie zostałam członkiem Stowarzyszenia Księgowych w Polsce. Szefem Stowarzyszenia był pan Marian Kuźniar, który prowadził dla księgowych szkolenia dotyczące zmian w przepisach i często powtarzał „myśl co czynisz i patrz końca”. Ta dewiza towarzyszyła mi na każdym stanowisku i miejscu pracy.
     Po kilku latach zaproponowano mi pracę w Zespole Szkół Budowlanych w Rzeszowie i pracowałam tam od 1972 roku przez 10 lat. W tej placówce zetknęłam się z inną strukturą organizacyjną – zespół pedagogiczny, administracja i obsługa. Była szkoła, internat, warsztaty (gospodarstwo pomocnicze jednostki budżetowej). Doświadczenia zawodowe nabyte w czasie pracy w szkole bardzo mi się przydały w rozwiązywaniu różnych problemów w Filharmonii. Po pierwsze, na początku lat 80-tych zmieniły się przepisy i Filharmonia stała się przedsiębiorstwem państwowym użyteczności publicznej. Jak wprowadzono dotacje celowe i trzeba było wszystko dokładnie rozliczać, to pomogło mi doświadczenie z prowadzenia gospodarstwa pomocniczego jednostki budżetowej. Po drugie, podobnie jak w szkole najważniejsza jest kadra pedagogiczna, tak w Filharmonii najważniejsza jest Orkiestra - księgowość i administracja pełnią funkcję służebną, a naszą rolą jest zapewnienie Orkiestrze odpowiednich warunków do pracy.

Chciała Pani zmienić pracę, czy zaproponowano Pani stanowisko głównej księgowej. 

      Poleciła mnie moja poprzedniczka pani Czesława Skrzypek, z którą pracowałyśmy kiedyś razem w ZURiT. Do pracy w Filharmonii przyjął mnie dyrektor Edward Sondej i pamiętam, że jak przyszłam na rozmowę, to w sali 101 odbywało się zebranie „Solidarności”, podczas którego zostałam przedstawiona pracownikom. Byłam trochę przejęta tym nagłym spotkaniem, ale zostałam życzliwie powitana - okazało się, że część osób znała mnie, dzięki temu, że od lat chodziłam na koncerty. W miarę upływu czasu z wieloma osobami z Orkiestry połączyły mnie serdeczne relacje.
      Od początku bardzo dobrze współpracowało mi się z panem Andrzejem Jakubowskim, II dyrygentem orkiestry, a także bardzo dobrze wspominam współpracę z pracownikami administracyjnymi i technicznymi. Pragnę tu wspomnieć o długoletniej kierownik pani Ewie Piątek, brygadierze sceny panu Mariuszu Stecko i elektroakustyku panu Andrzeju Dojnik, którzy na zapleczu sceny wykonywali kawał dobrej roboty. Dodatkowo przez wiele lat pomagali Filharmonii pozyskiwać dodatkowe dochody z wynajmu sal koncertowych – w dni wolne od pracy, za niewielkie dodatkowe wynagrodzenie. W tamtych latach były to znaczne kwoty, które uzupełniały dotacje i wpływy ze sprzedaży biletów.

Daniela Podleśna 3  W przerwie narady na tematy służbowe - Daniela Podleśna - pierwsza z prawej, fot z albumu Danieli Podleśnej  

Spotykała się Pani także z artystami występującymi z naszą orkiestrą – solistami i dyrygentami. Najczęściej nie ograniczały się one tylko do podpisania umowy.

      Wielką przyjemność sprawiały mi rozmowy na zapleczu. Po załatwieniu formalności miło było porozmawiać przy herbacie. Nie były to fachowe dyskusje, bo ja od zawsze kochałam muzykę, ale nie potrafiłam analizować utworów. Miałam okazję poznać wielu wspaniałych artystów. Zaprzyjaźniłam się ze znakomitymi dyrygentami, którzy byli dyrektorami artystycznymi Filharmonii: Bogdan Olędzki, Józef Radwan, Adam Natanek, Tadeusz Wojciechowski.
      W Filharmonii przed generalnym remontem było także małe mieszkanie służbowe i często artyści, a szczególnie dyrygenci, wybierali je zamiast hotelu. Wtedy było więcej okazji do spotkań i rozmów. Przez pewien czas pierwszym gościnnym dyrygentem Orkiestry Filharmonii Rzeszowskiej był maestro Jerzy Maksymiuk, który przyjeżdżając do Rzeszowa zawsze chciał zatrzymywać się w tym mieszkaniu.

Przez pewien czas, na przełomie 2006 i 2007 roku pełniła Pani obowiązki dyrektora naczelnego Filharmonii Podkarpackiej.

       Jak Pani wie, dyrektorzy artystyczni zmieniali się często. Dość długo dyrektorem naczelnym był pan Wergiliusz Gołąbek, pani Anna Hetmańska kierowała biurem koncertowym, a ja byłam główną księgową. Mieliśmy do siebie pełne zaufanie, wspieraliśmy się i to był wspaniały okres. W tym miejscu chciałabym odnieść się do wypowiedzi pana Wergiliusza Gołąbka na mój temat, którą przytoczyła Pani na początku – bardzo ważne jest dla mnie, że to wspomnienie dobrej współpracy i zaufania jest między nami obustronne.
       Po przejściu pani Anny Hetmańskiej na emeryturę i nagłej rezygnacji dyrektora Wergiliusza Gołąbka, zostałam z tej trójki sama. Konkurs na stanowisko nowego dyrektora naczelnego trwał długo, a decyzje trzeba było podejmować, ktoś musiał Filharmonię reprezentować. Dlatego Urząd Marszałkowski starał się zachęcić osoby z kierownictwa Filharmonii do przyjęcia funkcji p.o. dyrektora, do czasu rozstrzygnięcia konkursu. Zaoferowałam wtedy pełne wsparcie moim współpracowniczkom: pani Marcie Gregorowicz, pani Beacie Świerk i pani Ewie Cebulak, ale żadna z nich nie zdecydowała się przyjąć tych obowiązków. Ostatecznie, na prośbę pana Marszałka Zygmunta Cholewińskiego, zdecydowałam się przyjąć funkcję p.o. dyrektora naczelnego, ale przed podjęciem każdej ważnej decyzji naradzałam się z moimi współpracowniczkami.

Pamiętam, że w tym czasie odbył się Muzyczny Festiwal w Łańcucie

       W maju 2007 roku trzeba było zorganizować festiwal. Program festiwalu był zaplanowany jeszcze przez dyrektora Gołąbka. Solistą koncertu inauguracyjnego była skrzypaczka pani Agata Szymczewska - laureatka Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu z 2006 roku. Jej występ był jedną z pozaregulaminowych nagród dla zdobywcy I miejsca, ufundowaną przez dyrekcję Filharmonii Rzeszowskiej i Muzycznego Festiwalu w Łańcucie.
        W okresie przygotowania i realizacji festiwalu bardzo wspierali mnie: pan Marian Burda - jako jeden z głównych sponsorów, mecenas Bolesław Stöcker - który pro bono służył nam doradztwem prawnym, Marszałek województwa podkarpackiego pan Zygmunt Cholewiński oraz obecny marszałek Władysław Ortyl, który wówczas pełnił funkcję sekretarza stanu w Ministerstwie Rozwoju Regionalnego.
Trudno przecenić życzliwość dyrektora Wita Karola Wojtowicza i wszystkich pracowników Muzeum-Zamku w Łańcucie.
        Na festiwalu był obecny red. Józef Kański, który bardzo pięknie napisał o nas w „Ruchu muzycznym”. Pochwalił, wymieniając z imienia i nazwiska Marszałka oraz nas – kobiety, które zrealizowały Muzyczny Festiwal w Łańcucie w 2007 roku.

Daniela Podleśna Od prawej Podleśna Gołabek HetmańskaPo koncercie w Filharmonii Rzeszowskiej - od prawej: Daniela Podleśna - Główna księgowa, Wergiliusz Gołąbek - dyrektor naczelny, Anna Hetmańska  - kierownik biura koncertowego, Melissa Lyn McBride - amerykańska dyrygentka, Katarzyna Wrzesińska - pracownica biura koncertowego

Od 1 lipca 2007 roku zatrudniony został nowy dyrektor naczelny.

       Jak dyrektorem naczelnym został pan Marek Stefański, pełniłam funkcję dyrektora do spraw ekonomicznych. Było wielkie oczekiwanie na nowego dyrektora i pan Stefański został przez orkiestrę dobrze przyjęty. Wkrótce jednak okazało się, że był chyba za młody, nie wszystkie jego decyzje były dobrze przemyślane, co wpływało na pogarszające się relacje ze współpracownikami.
       Nasza współpraca też z nie układała się dobrze, dlatego w 2008 roku odeszłam na emeryturę. Wkrótce miałam ukończyć 65 lat i była już pora, żeby odpocząć. Chciałam także pomóc córce, która miała niebawem urodzić drugie dziecko, ponieważ ze względu na obowiązki zawodowe nie pomagałam jej wiele przy pierwszym dziecku.
Uzgodniłam z dyrektorem Stefańskim, że dokonam podsumowania 2007 roku, zrobię bilans na koniec marca 2008, wszystko przekażę i przejdę na emeryturę.

Od pewnego czasu nie przychodzi Pani na koncerty.

      Nie bywam teraz na koncertach, bo zdrowie mi na to nie pozwala. Musi mnie ktoś przywieźć, ubezpieczać. Ale bardzo chciałam być na koncertach jubileuszowych. Nie mogłam być na bankiecie, chociaż pani dyrektor Marta Wierzbieniec gorąco mnie zapraszała, ale chodzenie po schodach sprawia mi obecnie zbyt wiele trudności.
      Z wieloma osobami pracującymi obecnie w Filharmonii łączą mnie nadal przyjazne kontakty.
Mam ogromną satysfakcję z pracy w Filharmonii i współpracy z ludźmi. To był naprawdę świetny czas. Każdemu mogłabym życzyć, żeby miał takie wspomnienia i żeby czuł się tak spełniony.

Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie czas, aby wrócić do tych wspomnień, bo przecież nie zdążyłyśmy o wszystkim powiedzieć.
Bardzo dziękuję za miłe spotkanie.

       Ja również bardzo dziękuję.

Zofia Stopińska

Dyrygent sam nic nie zdziała

        Na długo pozostanie w pamięci melomanów koncert, który 13 czerwca 2025 roku zakończył 70 Jubileuszowy Sezon Artystyczny w Filharmonii Podkarpackiej.
        Program wypełniła w całości muzyka Wojciecha Kilara. Przypomniane zostały suity z filmów „Pan Tadeusz” Adama Mickiewicza w reżyserii Andrzeja Wajdy oraz „Draculi” Francisa Coppoli. Solistą w II Koncercie fortepianowym był Krzysztof Książek - półfinalista i laureat dwóch nagród pozaregulaminowych w XVII Międzynarodowym Konkursie im. Fryderyka Chopina w Warszawie oraz laureat III nagrody i nagrody specjalnej za najlepsze wykonanie mazurków I Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego na Instrumentach Historycznych.
Wieczór zakończył poemat symfoniczny Krzesany. Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej dyrygował Jan Miłosz Zarzycki.
Wszystkie utwory nagrodzone zostały przez publiczność długimi gorącymi brawami.
        Sezon Artystyczny był czasem intensywnej pracy, podczas którego zrealizowano dziesiątki wydarzeń artystycznych: koncertów symfonicznych, kameralnych i edukacyjnych, występów wybitnych dyrygentów oraz solistów z kraju i z zagranicy. Prezentowany był różnorodny repertuar – od muzyki dawnych epok po współczesność, od arcydzieł światowych po dzieła kompozytorów polskich.
         Koncert kończący sezon był okazją do wręczenia odznaczeń państwowych i resortowych zasłużonym pracownikom instytucji.
Tego dnia, dyrektor Filharmonii Podkarpackiej - prof. Marta Wierzbieniec, postanowieniem Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej pana Andrzeja Dudy, otrzymała z rąk Marszałka Województwa Podkarpackiego pana Władysława Ortyla Order Odrodzenia Polski.

         Ogromnie się cieszę, że znalazł czas na rozmowę dyrygent, który ten koncert prowadził. Zapraszam Państwa na spotkanie z prof. dr hab., Janem Miłoszem Zarzyckim, wybitnym dyrygentem, dyrektorem naczelnym i artystycznym Filharmonii Kameralnej w Łomży oraz dziekanem Wydziału Dyrygentury Symfoniczno-Operowej Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie.

Długo Pana nie było w Rzeszowie – o ile dobrze pamiętam ostatni koncert pod Pana batutą odbył się 19 lutego 2019 roku – był to pierwszy koncert z udziałem publiczności pod koniec pandemii.
          Pamiętam ten wieczór. Byłem jednym z wielu, którzy chorowali na COVID-19 i to był pierwszy koncerty, którym dyrygowałem po dłuższej przerwie. Mogłem wreszcie zobaczyć jak wygląda świat i byłem bardzo szczęśliwy, że znowu jestem wśród ludzi.

Wrócił Pan do Rzeszowa po pięciu latach, aby przygotować i poprowadzić w roku jubileuszu 70-lecia Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej, koncert oficjalnie kończący sezon artystyczny 2024/ 2025.
Utwory Wojciecha Kilara nie znalazły się w programie przypadkowo. Po przymusowym wysiedleniu ze Lwowa, w latach 1946 -1947, Kilar kontynuował naukę gry na fortepianie w Rzeszowie u prof. Kazimierza Mirskiego. Wtedy też zaczął komponować pierwsze utwory, bo obserwujący brak cierpliwości do ćwiczenia na fortepianie i jednocześnie zainteresowanie kompozycją profesor powiedział: "Co będziesz się męczył z fortepianem, jak masz zdolności i możesz komponować!".
           Później Wojciech Kilar osiedlił się na stałe w Katowicach i znaliśmy się osobiście. W czasie moich studiów w Akademii Muzycznej w Katowicach prowadziłem Studencką Orkiestrę Kameralną Jeunesses Musicales. Pamiętam, że jeździłem do domu Mistrza z nagraniami jego utworów w wykonaniu mojego zespołu i prosiłem o rady, pytałem co sądzi o utrwalonych interpretacjach.
           Dla mnie prezentowany w Rzeszowie repertuar wiąże się z innym, bardzo ciekawym i ważnym wspomnieniem. W 1998 roku, kiedy byłem dopiero początkującym dyrygentem, pewnego poranka zadzwonił telefon i usłyszałem głos pana dyrektora Jerzego Swobody i pytanie – co pan robi dzisiaj wieczorem, jutro i pojutrze ? Odpowiedziałem, że nie mam szczególnych planów.
Wtedy pan Jerzy Swoboda powiedział – pojedzie Pan do Opola i poprowadzi koncert. Dziś wieczorem pierwsza próba, a w programie Kilar: „Drakula”, „Król ostatnich dni”, „Exodus”…
Na moje stwierdzenie, że nie znam tego programu usłyszałem – nie szkodzi, ma Pan czas do wieczora. (śmiech).
          Ponieważ dyrektor Swoboda miał problem zdrowotny, w wielkim stresie pojechałem do Opola. Na miejscu dostałem partytury i starałem się jak najszybciej z nimi zapoznać. Jeszcze tego samego wieczora poprowadziłem próbę. Wojciech Kilar przyjechał na koncert. Był to dla mnie wielki zaszczyt i niesamowita przygoda.
          W 1999 roku organizowany był przez Ambasadę Polską w Rosji, specjalny koncert z muzyką Kilara. Poproszono kompozytora o polecenie dyrygenta, który poprowadzi Orkiestrę Filharmonii Moskiewskiej i kompozytor zaproponował moją skromną osobę. Tam poznałem pana Włodzimierza Jakubasa, ówczesnego dyrektora Polskiego Ośrodka Kultury w Moskwie. Ten koncert miał wpływ na moje koleje życiowe.

Filharmonia zakończenie sezonu Ork Symf. Filh. Podk. dyr. Jan Miłosa ZarzyckiOrkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej dyryguje Jan Miłosz Zarzycki, fot. Filharmonia Podkarpacka

Wiele słyszałam o Pana sukcesach jeszcze w czasie studiów w klasie skrzypiec w Akademii Muzycznej w Katowicach. Wszystko wskazywało na to, że będzie Pan świetnym skrzypkiem. Zamienił Pan jednak smyczek na batutę.
          Już w trakcie studiów w klasie skrzypiec zacząłem dyrygować. Miałem pewne problemy fizjologiczne z prawą ręką, które uniemożliwiły mi zostanie dobrym skrzypkiem. Chciałem być muzykiem. Byłem wtedy koncertmistrzem studenckiej orkiestry kameralnej, organizowałem różne koncerty i zdarzyło się, że dyrygent do nas nie dotarł na próbę generalną oraz koncert. Z konieczności koncertmistrz wstał i dyrygował. Tak się zaczęło…

Dyrygenturę studiował Pan w Akademii Muzycznej we Wrocławiu u prof. Marka Pijarowskiego, którego w Rzeszowie bardzo dobrze znamy i podziwiamy, bo od wielu lat prowadzi u nas koncerty i był I dyrygentem Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej.
          Chciałem studiować w klasie prof. Marka Pijarowskiego. Pamiętam nawet, że w czasie moich studiów maestro Pijarowski wyjeżdżał aby dyrygować Orkiestrą Filharmonii w Rzeszowie.
          Najbardziej ceniłem, że traktował mnie jak partnera, nie jak ucznia. Bardzo dużo rozmawialiśmy, był bardzo otwarty i odnosiłem wrażenie, że punkt ciężkości inicjatywy dydaktycznej przenosił na studentów. Do dzisiaj uważam to za jedyną właściwą metodę.
To nie profesor ma dopingować studenta , żeby się rozwijał, tylko student powinien wychodzić z inicjatywą, aby otrzymać od profesora to, czego potrzebuje – wiedzę kompetencje, rady.
          Ciągle powtarzam moim studentom, że to oni powinni mieć inicjatywę; pytać, szukać i dochodzić do pewnych rzeczy, a mnie oraz innych swoich profesorów, traktować jako pomoc w tym procesie.
Mieć inicjatywę i wydobywać od swoich nauczycieli to, czego potrzebują.

Nigdy nawet nie próbowałam dyrygować, ponieważ uważam, że dyrygowania tak naprawdę nie można nauczyć osoby, która nie ma do tego wrodzonych predyspozycji.
           Dyrygentem może zostać ktoś, kto już jest dojrzałym muzykiem. Nauka dyrygowania, to nauka komunikacji. Ktoś, kto jeszcze nie jest dojrzałym muzykiem, jeszcze nie ma swoich pomysłów, brakuje mu pewnych kompetencji, będzie się uczył języka komunikacji, ale zabraknie mu treści, którą należy przekazać innym.

Zastanawiam się także, jak należy pracować z orkiestrą, jak dyrygować, żeby zostać zauważonym i zachwycić publiczność, czymś się wyróżnić.
           W moim przekonaniu tym co naprawdę zachwyca publiczność jest gra orkiestry. Dyrygent sam nic nie zdziała. Dyrygent może spowodować, że orkiestra zachwyci publiczność. Słowo spowodować także nie jest dobre, bo tak naprawdę od orkiestry wychodzi ten impuls, to orkiestra tworzy muzykę.

Co może zrobić dyrygent, żeby to co zagra orkiestra było wartościowe?
           Odpowiedź na to pytanie jest bardzo trudna. Jak prowadzić próby, jak dyrygować, żeby materia dźwiękowa była fascynująca - tego uczymy się przez długie lata.
           Uważam, że najważniejsze jest to, żeby muzycy, którzy grają w orkiestrze czuli, że wyrażają siebie, żeby to co grają było szczere. Nie można zniszczyć potencjału, który jest w orkiestrze.
Jeżeli gramy wspaniałe dzieła – takie jak utwory Kilara, symfonie Brahmsa czy Beethovena, tę piękną, wielką muzykę rozumie każdy z członków orkiestry, każdy z siedemdziesięciu czy osiemdziesięciu muzyków, którzy siedzą na scenie. Musimy tylko znaleźć artystyczny konsensus, bo jednak każdy interpretuje dzieło trochę inaczej i musimy znaleźć wspólną drogę dla wszystkich, nie niszcząc radości z muzyki, która jest w każdym. Jeżeli to się uda, to będzie wspaniały koncert.
           Poza pewnymi kwestiami technicznymi, najgorsze co się może zdarzyć, to koncert, podczas którego muzycy realizują to czego chce dyrygent - na zasadzie: tak trzeba bo dyrygent tak kazał. Takie wykonanie pozbawione będzie szczerości wypowiedzi. Publiczność natychmiast to wyczuje. Publiczność przychodzi na koncert nie tylko po to, żeby posłuchać dobrej muzyki, bo jest bardzo dużo dobrych nagrań i można ich posłuchać w domu. Publiczność pragnie nawiązać bezpośredni kontakt z wykonawcami - nie tylko słyszeć, ale także widzieć artystów, słyszeć ich oddechy, poczuć fluidy płynące z estrady.

Filharmonia 2025 Jan Miłosz ZarzyckiNa pierwszym planie Jan Miłosz Zarzycki - dyrygent koncertu kończącego 70. Jubileuszowy Sezon Koncertowy Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej, fot. Filharmonia Podkarpacka

Od 1999 roku jest Pan związany z Uniwersytetem Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie, obecnie jest Pan dziekanem Wydziału Dyrygentury Symfoniczno-Operowej, prowadzi Pan swoją klasę, jest Pan także dyrektorem naczelnym i artystycznym Filharmonii Kameralnej w Łomży, a także często występuje Pan jako dyrygent w Polsce i za granicą. Jak Pan to wszystko godzi?
           Nie jest to łatwe, ale w moim życiu nastał czas, w którym pojawiło się wiele możliwości, z których szkoda jest rezygnować. Chcę z tego skorzystać dopóki zdrowie dopisuje.

Trzeba podkreślić, że obecnie Uniwersytetem Muzycznym Fryderyka Chopina kierują znakomici muzycy prowadzący ożywioną działalność artystyczną.
          To prawda, jest taki trend, żeby swoją wiedzę przekazywali praktykujący muzycy. Nie wszędzie tak jest. Dla przykładu powiem, że często dyryguję we Włoszech i Hiszpanii. Tam jest inaczej, tam uważa się, że nauczyciel w konserwatorium powinien poświęcić się pracy pedagogicznej.
Oczywiście zaprasza się gościnnych profesorów i dzięki temu studenci mają kontakt z praktykami. Często mam okazję być w roli zaproszonego dyrygenta do poprowadzenia zajęć, ale oczekuje się, że osoba, która uczy na stałe ma wyższe pensum i nie prowadzi działalności koncertowej.

Pana poprzednikiem na stanowisku dyrektora Filharmonii Kameralnej w Łomży był pan Tadeusz Chachaj, który w latach 60-tych minionego stulecia był dyrygentem Filharmonii Rzeszowskiej. Jak wyglądał Pana pierwszy koncert po wygranym konkursie w Łomży ?
          Koncert odbył się w listopadzie 2004 roku. Zaprosiłem pana Chachaja do udziału w tym koncercie. On zadyrygował pierwszą częścią, a ja poprowadziłem część drugą. Na początku tej części pan dyrektor Tadeusz Chachaj podarował mi publicznie swoją batutę życząc mi powodzenia. Dla mnie to niezapomniana chwila.
          Później, przez wiele lat łączyły nas bardzo ciepłe relacje. Czasami nas odwiedzał . W dowód szczególnego uznania dla dorobku artystycznego pana Tadeusza Chachaja i jego wkładu pracy w rozwój Orkiestry Kameralnej w Łomży, otrzymał tytuł Pierwszego Honorowego Dyrygenta.
Bardzo rzadko u nas dyrygował, bo po prostu już nie chciał. Podkreślał, że sporo się w życiu napracował i teraz już woli zająć się ogródkiem.
          Czasem jednak robiliśmy miłe niespodzianki. Kiedyś zaprosiłem dyrektora Chachaja jako słuchacza na koncert z okazji Dnia Kobiet. W czasie koncertu przywitałem go i powiedziałam – nasz miły gość już nie przyjmuje zaproszeń do prowadzenia koncertów, ale przy takiej okazji na pewno nie odmówi, jeżeli panie go o to poproszą. Odezwał się gremialny głos żeński. Dyrektor Chachaj wszedł na estradę i przepięknie poprowadził Libertango Astora Piazzolli, które sam opracował.

Podczas ostatniego pobytu w Rzeszowie mówił Pan o zaletach sali koncertowej w Filharmonii Podkarpackiej, o tym, że Filharmonia Kameralna w Łomży dopiero marzy o dobrej sali. Słyszałam, że od niedawna macie także nowoczesną, świetnie wyposażoną salę.
          Tak, doczekaliśmy się i mamy wspaniałą salę koncertową. Jest znacznie mniejsza, od tej w Rzeszowie, bo na widowni może zasiąść 400 osób i estrada także jest znacznie mniejsza od waszej, ale mamy fantastyczną akustykę i piękne wnętrze. Nasz budynek, w którym zawsze graliśmy, przeszedł generalny remont i jest nie do poznania.

Wiele bardzo interesujących propozycji macie dla melomanów. Wspominali mi w rozmowach m.in. prof. Tomasz Strahl, prof. Krzysztof Jakowicz, prof. Łukasz Długosz, o udanych koncertach i nagraniach płytowych zarejestrowanych w Łomży.
          Wymienieni znakomici artyści goszczą u nas regularnie, ale zapraszani są także inni wielcy. W ubiegłym roku dyrygował naszą orkiestrą maestro Jerzy Maksymiuk, w tym roku maestro Marek Pijarowski. Wiele się u nas dzieje. Co dwa tygodnie mamy abonamentowe koncerty i odbywa się sporo koncertów dodatkowych.

Filharmonia zakończenie sezonu Krzysztof Książek fort. dyryguje Jan Miłosz ZarzyckiKrzysztof Książek - fortepian, Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej dyryguje Jan Miłosz Zarzycki, fot. Filharmonia Podkarpacka

Na zakończenie spotkania proszę powiedzieć jak przebiegała współpraca z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej tym razem?
          Fantastycznie, uważam, że macie państwo świetną orkiestrę. Podczas prób są niezwykle skoncentrowani. Dają z siebie wszystko. Na koncertach jest dokładnie to samo i dlatego są to wyjątkowe kreacje artystyczne. Jestem zbudowany tym, z czym miałem okazję i przyjemność zetknąć się w Filharmonii Podkarpackiej – wspaniała orkiestra i świetna atmosfera.
Z podziwem obserwowałem jaka wielka życzliwość jest wewnątrz tego zespołu i jak świetne są kontakty muzyków z dyrekcją. Krzysztof Książek znakomicie wykonał II Koncert fortepianowy Wojciecha Kilara. Czuliśmy także dobre fluidy płynące od publiczności.

Mam nadzieję, że przyjmie Pan zaproszenie do poprowadzenie następnych koncertów w Rzeszowie.
          Cieszę się, że mogłem pracować z tak dobrym zespołem. Bardzo dziękuję pani dyrektor Marcie Wierzbieniec za zaproszenie. Zawsze z wielką radością tu wrócę.

Dziękuję bardzo za koncert i spotkanie.
          Ja także dziękuję.

Zofia Stopińska

Pierwszy recital w Bazylice leżajskiej wykonałem 55 lat temu

Od 15 czerwca trwa XXXIV Międzynarodowy Festiwal Muzyki Organowej i Kameralnej w Leżajsku. Organizatorami festiwalu są: Klasztor OO. Bernardynów, Miasto Leżajsk i Miejskie Centrum Kultury w Leżajsku, a dyrektorem artystycznym jest prof. Józef Serafin wybitny polski organista i pedagog. Był studentem prof. Bronisława Rutkowskiego i prof. Jana Jargonia w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Krakowie oraz prof. Flor Peetersa i prof. Antona Heillera w Hochschule für Musik und darstellende Kunst w Wiedniu. Jest laureatem pierwszych nagród m.in. w Ogólnopolskim Konkursie Organowym w Warszawie (1967) i Międzynarodowym Konkursie organowym w Norymberdze (1972). Koncertował w nieomal wszystkich krajach Europy, a także w USA, Kanadzie, Japonii i Kazachstanie. Brał udział w pracach jury wielu międzynarodowych konkursów (m.in. Praga, Norymberga, Paryż-Chartres, Moguncja, Manchester, Gdańsk). W 2015 odznaczony został przez Papieża Franciszka medalem „Pro Ecclesia et Pontifice”.
16 czerwca 2025 roku prof. Józef Serafin wystąpił z recitalem w Bazylice OO. Bernardynów w Leżajsku. W tym dniu Profesor znalazł czas na spotkanie i nagranie wywiadu. Cieszę się, że mogę Państwa zaprosić do lektury.

Nadaje Pan kształt artystyczny trzem ważnym festiwalom muzyki organowej i kameralnej w Polsce: w Leżajsku, Kamieniu Pomorskim i w Sejnach.

        Powiedziała Pani z ogromnym rozmachem, że nadaję kształt artystyczny, ale tak naprawdę dokładam się. Z tym, że festiwal w Sejnach ma swoją specyfikę. Jest on połączony z kursami mistrzowskimi. Jest to urokliwe miejsce, a do tego jest tam piękne Muzeum Kresów Wschodnich i warto je zwiedzić.

Festiwal w Kamieniu Pomorskim odbywa się przez całe lato, bo rozpoczyna się w czerwcu i trwa do końca sierpnia, natomiast w Leżajsku odbędzie się w sumie 9 koncertów, a festiwal zakończy się w pierwszy poniedziałek sierpnia. Wiem, że zawsze decyduje Pan kto zagra na organach leżajskich i prawie zawsze otwiera Pan cykl recitali organowych.

        Przyzwyczaiłem się już do występów na samym początku, ale to nie jest koncert inauguracyjny, bo jak wiadomo inauguracja ma inny kształt i odbywa się poza bazyliką. To prawda, że ja się przyczyniam do tego, kto wystąpi w Leżajsku.
Za tydzień wystąpi z recitalem pan Grzegorz Bigas , który urodziła się niedaleko, bo w Nowej Sarzynie, uczył się w Państwowej Szkole Muzycznej II w Rzeszowie w klasie organów pana Grzegorza Łobazy, a studiuje w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie w klasie organów dr hab. Bartosza Jakubczaka i jest obecnie jednym z najlepszych młodych polskich organistów.
         Staram się, aby na Festiwalu w Leżajsku występowało jak najwięcej młodych muzyków, a w tym roku, gdyby nie mój występ, przeciętna wieku byłaby chyba poniżej 30 roku życia. Mamy trzy debiuty: Grzegorz Bigas, Marcin Knura i Jakub Plewa.
         Przy leżajskich organach zasiądzie także małżeństwo Paulina Kocot i Michał Kocot. Wystąpi także w Leżajsku dobrze znana miłośnikom muzyki organowej Hania Dys z Gdańska, która towarzyszyć będzie także saksofoniście Szymonowi Zawodnemu.

Zaprosił Pan także organistów z zagranicy.

         Tak i te wieczory będą poświęcone wyłącznie muzyce organowej. 14 lipca zapraszam na recital młodej organistki Mony Hartmann, która jest Litwinką, ale studiowała w Niemczech, tam założyła rodzinę i obecnie występuje jako Mona Hartmann.
Na zakończenie festiwalu wystąpi Antonio di Dedda, włoski organista i pianista, który w ubiegłym roku objął profesurę w Hochschule für Musik und Theater w Hamburgu. Polecił mi tego światowej sławy holenderski organista Pieter van Dijk, który kiedyś także występował w Leżajsku.

Leżajsk widok na organy w nawie głównejBazylika OO. Bernardynów w Leżajsku - widok na organy w nawie głównej

Na dzisiejszy Pana recital złożą się dzieła Liszta i Bacha, których dawno Pan nie wykonywał w Leżajsku.

         Bardzo często grałem i nagrywałem w Leżajsku utwory Bacha, ale w programach koncertów zamieszczam zazwyczaj dzieła, które dawno nie były wykonywane, albo są mniej znane. Pamiętam, że w ubiegłym roku grałem Fantazję i fugę g-moll, a w tym roku zaplanowałem cztery chorały z Orgelbichlein oraz na zakończenie Preludium i fugę a-moll. Natomiast na wstępie pojawił się utwór Franciszka Liszta Evocation a la Chapelle Sixtine bazujący na dwóch utworach innych kompozytorów – Miserere Allegriego i Ave verum corpus Mozarta.
Po moim recitalu organowym rozpocznie się drugi, w wykonaniu młodej pianistki Moniki Paluch, która związana jest z Leżajskiem. Od lat staram się na festiwalu pokazywać talenty z tego regionu. Uważam , że to jest właściwe, że oni powinni się tutaj prezentować. To będzie bardzo piękny koncert, podczas którego usłyszmy 12 etiud op. 25 Fryderyka Chopina. Artystka proponowała wykonanie wszystkich z op.25, ale wtedy występ przekroczyłby przyjęte ramy czasowe.

Myślę, że podczas każdego pobyto w Leżajsku towarzyszą Panu wspomnienia, bo przecież spędził Pan przy organach leżajskich wiele godzin koncertując i nagrywając płyty.

           Z Leżajskiem związałem się w czasach, kiedy odbywało się tutaj mnóstwo nagrań. Miałem szczęście, że z moim wspaniałym kolegą Joachimem Grubichem byliśmy zapraszani do kolejnych nagrań radiowych i płytowych.
           Koncerty odbywały się w Bazylice leżajskiej dosyć rzadko. Sporadycznie organizowała tu koncerty Filharmonia Rzeszowska. Pierwszy recital wykonałem tutaj 55 lat temu na zaproszenie tej instytucji.
           Później zaczęły się tutaj odbywać regularne koncerty w ramach Muzycznego Festiwalu w Łańcucie i wtedy też czasami byłem zapraszany.
Dokładnie 34 lata temu powstał festiwal, do którego ja ponad 20 lat temu dołączyłem organizacyjnie.

Dosyć długo organy leżajskie były remontowane, ale festiwal odbywał się ponieważ na chórze organowym znajdują się trzy instrumenty.

         Najczęściej goszczący na festiwalu organiści wybierają największe organy znajdujące się w nawie głównej, ale instrument zbudowany w kaplicy Matki Boskiej jest także dość duży, bo ma 2 manuały i pedał. Pamiętam, że pierwszy festiwal, który prowadziłem organizacyjnie, odbywał się na tych organach i często publiczność była przekonana, że grają wielkie organy.
         Ten instrument przechodził różne transformacje i zmiany. Twierdzą, że organy mają swoją historię, jeżeli instrument jest bardzo wartościowy, to ta historia się zmienia, ale na każdym etapie dzieje się coś ciekawego. Najnowszym przykładem są organy w Bazylice Świętej Elżbiety we Wrocławiu. Jest tam wspaniały instrument, który miał jednak swój okres nieco inny. Pamiętam jeszcze organy sprzed 1976 roku, bo byłem tam i nawet nagrać jeden utwór przed pożarem, który je zniszczył kompletnie.
Przy odbudowie rozważano, czy wracać do pierwszej dyspozycji, ale zwyciężyła koncepcja organów wybudowanych w XVIII wieku.

Leżajsk organy Kaplica Matki BożejBazylika OO. Bernardynów w Leżajsku - widok na organy w Kaplicy Matki Bożej

W Bazylice leżajskiej najwięcej oryginalnych głosów zachowało się w najmniejszym instrumencie zbudowanym w kaplicy św. Franciszka.

         Tak, ale to jest malutki instrument zbudowany nie do celów koncertowych, ale bardzo pięknie brzmiący. Duży instrument także nie jest czysto barokowy. Zwykle sugerujemy się przepięknym prospektem, który jest wszędzie pokazywany i wymieniany. Nadzwyczaj bogata dekoracja snycerska prospektu organowego, wykonana została przez samych braci zakonnych. Dzięki nim wartości muzyczne zostały zespolone ze wspaniałą strukturą architektoniczną.

Myślę, że nadal z wielką radością zasiada Pan przy leżajskich organach.

         To prawda, chociaż przyznam się, że czuję różnicę. Zapewne też dlatego, że inaczej się gra w wieku lat 50-ciu, 60-ciu, a inaczej kiedy się ma 81 lat. Każdy, kto w tym wieku gra koncerty przyzna mi rację, chociaż jest koleżanka organistka w Brnie, która liczy sobie o 20 lat więcej i jeszcze podobno gra.

Czy dużo koncertów wykona Pan w tym roku?

         Niewiele i przyznam, że już w ubiegłym roku miałem zamiar zakończyć moje przygody, ale przyjąłem dużo zaproszeń i dużo podróżowałem. Natomiast w tym roku mam ich o wiele mniej i wyłącznie w Polsce, bo za granicę już od kilku lat nie wyjeżdżam. Dalekie podróże już mnie męczą.

Bardzo dziękuję za spotkanie. Mam nadzieję, że będzie okazja do kolejnych spotkań w Leżajsku.

         Też tak sądzę, nawet jak nie będę już grał, to do Leżajska przyjadę. Dziękuję za rozmowę.

Zofia Stopińska

 

Miałem w życiu szczęście

        Trwa siedemdziesiąty sezon artystyczny Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie. Główne uroczystości odbyły się w kwietniu, bowiem dokładnie 29 kwietnia 1955 roku Wojewódzka Orkiestra Symfoniczna wystąpiła z pierwszym koncertem.
        Jubileusz to dobra okazja do przypomnienia Państwu artystów muzyków i osób, którym nasza orkiestra zawdzięcza powstanie i rozwój. Do tego grona należy prof. Adam Natanek, wybitny polski dyrygent urodzony 23 lipca 1933 roku w Krakowie. Studiował w PWSM w Krakowie na Wydziale Pedagogicznym i na Wydziale Teorii, Dyrygentury i Kompozycji w klasie prof. Artura Malawskiego. Od 1 stycznia 1961 roku dyrygent w Państwowej Filharmonii w Lublinie. Od 1969 roku dyrektor naczelny i artystyczny tej placówki do roku 1990. W latach 1992 – 1998 dyrektor artystyczny Filharmonii w Rzeszowie i dyrektor artystyczny Muzycznego Festiwalu w Łańcucie.
         W czasie swojej działalności dyrygenckiej koncertował w kraju i za granicą, prowadząc znakomite zespoły symfoniczne i chóralne, m.in. Orkiestrę Filharmonii Narodowej w Warszawie, Wielką Orkiestrę Polskiego Radia i Telewizji w Katowicach, Orkiestrę Filharmonii Krakowskiej i Orkiestrę PRiTV w Krakowie oraz zespoły symfoniczne w Związku Radzieckim, Czechosłowacji, na Węgrzech, w Bułgarii, Rumunii, NRD, Jugosławii, RFN, Hiszpanii, Holandii, Norwegii, Austrii, USA, Włoszech i Szwajcarii. Dokonał wielu nagrań archiwalnych – radiowych i telewizyjnych.
        27 kwietnia 2025 roku maestro Adam Natanek był honorowym gościem czwartego Koncertu Jubileuszowego w Filharmonii Podkarpackiej, a podczas krótkiego spotkania po koncercie, z ogromną przyjemnością słuchałam ciepłych słów o wykonaniu Etiud symfonicznych Artura Malawskiego przez znakomitą pianistkę Beatę Bilińską i Orkiestrę Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Tadeusza Wojciechowskiego oraz dwóch wspaniałych dzieł Wojciecha Kilara (Exodus i Victoria), a także o przebiegu tego uroczystego wieczoru.
       Niedawno mogłam dłużej porozmawiać z maestro Adamem Natankiem, ponieważ miałam zaszczyt gościć w Jego lubelskim mieszkaniu i z ogromną radością zapraszam Państwa na spotkanie z tym wybitnym Artystą.

Maestro, studiował Pan w PWSM w Krakowie pod kierunkiem prof. Artura Malawskiego, patrona Filharmonii Podkarpackiej. Jakim człowiekiem i pedagogiem był Artur Malawski.

         To był znakomity pedagog. Mówię tak, bo najczęściej klasy dyrygentury prowadzili dyrygenci, którzy byli szefami artystycznymi lub naczelnymi filharmonii albo teatrów operowych. Zajmowali się przede wszystkim sprawami tych instytucji, natomiast pedagogika była czymś po drodze. Jak wyjeżdżali na gościnne tournée lub koncerty, to zajęcia dyrygentury w tych ośrodkach nie były systematycznie prowadzone. Na przykład przez dwa tygodnie intensywnie pracowali ze studentami, a potem było trzy tygodnie ciszy…
        Natomiast prof. Artur Malawski był bardzo obiecującym skrzypkiem, ale nie realizował swoich marzeń, bo publiczne występy bardzo go stresowały. Studiował także teorię muzyki w Konserwatorium Warszawskim u Kazimierza Sikorskiego i dyrygenturę u Waleriana Bierdiajewa. W związku z powyższym zajmował się kompozycją i prowadził klasę dyrygentury w PWSM w Krakowie.
        Zajęcia dyrygentury w Jego klasie prowadzone były bardzo systematycznie i wnikliwe. To był bardzo elitarny wydział, bo studia trwały 5 lat i był taki okres, że było tylko czterech studentów, ale nigdy nie było ich więcej niż sześciu na roku.
Od pierwszego do piątego roku mieliśmy zajęcia przez 5 – 6 godzin dwa razy w tygodniu. W tym czasie nie tylko pracowaliśmy nad programem, nie tylko uczyliśmy się dyrygowania najczęściej przy fortepianie, ponieważ dopiero w ostatnich latach uczelnia zainwestowała i mniejszy, kameralny skład filharmoników krakowskich był do naszej dyspozycji. Dzięki temu każdy z nas mógł raz w miesiącu pól godziny dyrygować zespołem. Pamiętam jak 25 i 26 czerwca 1960 roku (to był piątek i sobota) zdałem ostatnie egzaminy dyplomowe – dyrygowałem koncertami w Filharmonii Krakowskiej.
        Dużo rozmawialiśmy z profesorem Arturem Malawskim. Po każdym koncercie w filharmonii dyskutowaliśmy. Prowadziliśmy długie rozmowy na różne tematy związane z muzyką. Malawski był muzykiem o nieprawdopodobnej wrażliwości, był niezwykle utalentowany i wszechstronny – doskonały instrumentalista, świetny kompozytor i bardzo dobry dyrygent. Rzadko dyrygował koncertami, bo nie miał odporności psychicznej, a jak pani doskonale wie, każdy publiczny występ to jest publiczna habilitacja – 99 udanych i jak zdarzy się 1 nieudana , to zawsze pamięta się tę ostatnią.
Miałem szczęście, że trafiłem pod skrzydła profesora Artura Malawskiego.
         Artur Malawski zmarł 26 grudnia 1957 roku i pod koniec studiów trafiłem do klasy prof. Witolda Krzemińskiego, ale pół roku przed moim dyplomem, podczas próby z Wielką Orkiestrą Polskiego Radia w Katowicach, profesor miał zawał serca i wyłączył się z zawodowego życia. Nie przydzielono mi pedagoga i podchodziłem do dyplomu z dyrygentury sam.

Czy Filharmonia Lubelska jako pierwsza zaproponowała Panu stałą pracę?

         Jak odebrałem dyplom, wysłałem kilka podań do filharmonii i teatrów operowych w Polsce m.in. do Lublina. Nie byłem w Lublinie osobą anonimową, bo w czasie studiów byliśmy tutaj gościnnie w 1955 lub 1956 roku. Dyrektorem naczelnym i artystycznym Filharmonii w Lublinie był Andrzej Cwojdziński, który zaprosił swojego byłego pedagoga prof. Artura Malawskiego. Pamiętam, że pojechaliśmy na ten koncert z kolegą, a prof. Malawski dyrygował m.in. IV Symfonią Johannesa Brahmsa. Wtedy poznałem dyrektora Cwojdzińskiego. W 1960 roku w listopadzie zostałem zaproszony do Filharmonii Lubelskiej, aby poprowadzić gościnnie koncert. Podobno bardzo udany był ten koncert i tydzień później otrzymałem od dyrektora Cwojdzińskiego propozycję pracy w charakterze drugiego dyrygenta. Podpisałem umowę na dwa lata. I tak się zaczęło...
         Później otrzymałem wiele innych propozycji: do Szczecina, nawet na asystenturę do Teatru Wielkiego w Warszawie, dlatego, że dużo dzieł operowych realizowałem w estradowym wykonaniu.
Jak pani wie, byłem dokładnie 30 lat związany z Lublinem, w tym przez 21 lat byłem dyrektorem naczelnym i artystycznym, a wcześniej dyrygentem Filharmonii Lubelskiej. Przez pierwsze lata pobytu w Lublinie współpraca z dyrektorem Andrzejem Cwojdzińskim układała się znakomicie. Później Cwojdziński wyjechał do Koszalina i objął tamtejszą filharmonię.
         Kiedy zaproponowano mi kierowanie Filharmonią w Lublinie, byłem młodym człowiekiem i nie miałem wielkiego doświadczenia - po prostu się bałem. Zgodziłem się zająć jedynie muzyczną stroną, za wszelkie sprawy organizacyjne i finansowe odpowiadał kto inny. To był okres wzorcowy, jeżeli chodzi o organizacyjne sprawy Filharmonii Lubelskiej.

Wiem, że Orkiestra Filharmonii Lubelskiej koncertowała także poza swoją siedzibą.

          W 1989 roku mieliśmy 3 zagraniczne tournée koncertowe: do Włoszech, Hiszpanii i Szwecji.
        Wyjeżdżając gościnnie z koncertami za granicę m.in. w latach 1983–1989 byłem I gościnnym dyrygentem Orkiestry Symfonicznej Miasta Valladolid (stolica Kastylii w Hiszpanii). Po pewnym czasie otrzymałem propozycję, aby objąć kierownictwo artystyczne oraz dyrygenckie i po namyśle się zgodziłem na krótki okres. Poprosiłem o krótki urlop w Filharmonii Lubelskiej i 1 stycznia 1990 roku rozpocząłem pracę na stanowisku szefa artystycznego i dyrygenta Orkiestry Symfonicznej w Valladolid.
        Jak Pani wie, w latach 1990 – 1991 nastąpił czas różnych transformacji politycznych w różnych instytucjach. Na przykład Krzysztof Penderecki był dyrektorem artystycznym Filharmonii Krakowskiej, i jak przyjechał z zagranicy, dowiedział się, że już nie jest dyrektorem.
         Po kilku, może kilkunastu dniach po podpisaniu umowy i rozpoczęciu pracy w Valladolid, odebrałem z telefon z prośbą, abym przyjechał chociaż na kilka dni do Lublina. Okazało się, że w Filharmonii Lubelskiej powstała kilkunastoosobowa grupa inicjatywna powołująca Związek Zawodowy „Solidarność”. W krótkim czasie kilka osób sparaliżowało kilkadziesiąt pozostałych.
         Kiedy po przyjeździe do Lublina dowiedziałem się, że spotkanie w Filharmonii nie będzie dotyczyło spraw programowych, finansowych i administracyjnych, pierwsze kroki skierowałem do Urzędu Wojewody Lubelskiego. Po krótkiej rozmowie złożyłem wypowiedzenie i moja umowa zatrudnienia mnie na stanowisku dyrektora naczelnego i artystycznego Filharmonii Lubelskiej została rozwiązana za porozumieniem stron.

Adam Natanek dyryguje Ork. Filh. Narodowej w W wie luty 1979Adam Natanek dyryguje Orkiestrą Filharmonii Narodowej w Warszawie, luty 1979 rok, fot. z albumu Artysty

Wkrótce nadeszła propozycja z Rzeszowa. Proszę o wspomnienia z lat 1992 – 1998, kiedy był Pan dyrektorem artystycznym Filharmonii im. Artura Malawskiego w Rzeszowie.

         Wcześniej otrzymałem z Ministerstwa Kultury i Sztuki propozycję objęcia szefostwa Opery w Bydgoszczy, drugą propozycję otrzymałem po gościnnym koncercie w Filharmonii Poznańskiej, ale w tym samym czasie zaproponowano mi stanowisko dyrektora artystycznego w Filharmonii Rzeszowskiej.
         Zastanawialiśmy się z żoną nad tymi propozycjami. Nie chcieliśmy się wyprowadzać z Lublina, z naszego pięknego mieszkania, ponadto ta trzecia propozycja umożliwiała mi na kontynuowanie pracy pedagogicznej w Instytucie Wychowania Artystycznego Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.
         Już podczas pierwszego spotkania z panem Wergiliuszem Gołąbkiem, dyrektorem naczelnym Filharmonii Rzeszowskiej, ustaliliśmy, że ja zajmuję się tylko sprawami artystycznymi, natomiast dyrektor naczelny odpowiada za psychiczny i fizyczny komfort bycia i życia całego pionu artystycznego oraz pozostałych pracowników Filharmonii Rzeszowskiej. Zajmuje się pozyskiwaniem środków na utrzymanie budynku i wynagrodzenia wszystkich pracowników. Natomiast pracownicy pionu artystycznego, począwszy od biura koncertowego będą mnie podlegali i ja będę decydował o wysokości ich wynagrodzeń. Będę także odpowiedzialny za ich dyspozycyjność artystyczną, za repertuar, oraz będę decydował, którzy artyści będą zapraszani i jakie będą ich honoraria.
         Był od razu konkretny podział i nasz tandem z dyrektorem Wergiliuszem Gołąbkiem był wzorcowy. Zawsze starałem się, aby każdy koncert był starannie przygotowany. Jak były w programie bardzo trudne utwory i prowadzili je gościnni dyrygenci, to starałem się w poprzedzającym koncert tygodniu bez koncertu, poprowadzić kilka dodatkowych prób i dobrze rozczytać ten utwór z orkiestrą.

Pamiętam, że bardzo różnorodne i barwne były programy koncertów – od kameralnych aż po wielkie formy wokalno-instrumentalne.

         Starałem się, aby na filharmonicznej scenie występowały także zespoły chóralne, udało się wystawić nawet kilka pozycji operowych w estradowym wykonaniu. Oprócz piątków koncerty często odbywały się również w soboty, a czasem nawet w niedziele.
Planując koncerty wymagające dużej obsady orkiestry, albo z udziałem chóru i solistów, zawsze wcześniej konsultowałem to z dyrektorem naczelnym, bo przecież koszty takiego koncertu były wysokie.

Adam Natanek Leżajsk 16 maja 1982 bazylika bernardynów koncert solistów oraz orkiestry i chóru Filharmonii Rzeszowskiej pod dyr. Adama NatankaAdam Natanek dyryguje Chórem i Orkiestrą Filharmonii Rzeszowskiej, koncert 16 maja 1982 roku w bazylice OO.Bernardynów w Leżajsku

Jak Pan wspomina lata pracy w Rzeszowie ?

        Bardzo dobrze. Zaprzyjaźniłem się z wieloma wspaniałymi ludźmi, a poza tym władze były zainteresowane działalnością Filharmonii. Wojewodowie i prezydent miasta często bywali na koncertach. Poza tym sala wypełniona była zawsze publicznością. Należało do dobrego obyczaju, żeby bywać w Filharmonii. Wspominam ten rzeszowski okres najcieplej i najmilej.

Mógł Pan dłużej pracować z naszą orkiestrą.

        Pewnie tak, ale zakończenie mojej etatowej pracy w Rzeszowie dla nikogo nie było niespodzianką. Dużo wcześniej zakomunikowałem, że nabyłem ten przywilej i chcę przejść na emeryturę.
Zaraz po ukończeniu studiów rozpocząłem intensywną działalność artystyczną. Pracowałem też przez długie lata w Instytucie Wychowania Artystycznego Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, gdzie będąc profesorem, dość długo sprawowałem funkcję kierownika Zakładu Wychowania Muzycznego.
Napracowałem się z życiu i stąd ta decyzja.

Do dzisiaj wspominam bardzo miło Pana pożegnalny koncert.

       Ja także. Tego wieczoru zostałem odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Jest to zasługa Wergiliusza Gołąbka, który wystąpił o przyznanie mi tego odznaczenia.

Adam Natanek otrzymuje odznaczenie podczas koncertu pożegnalengojpgWojewoda rzeszowski Zbigniew Sieczkoś dekoruje Adama Natanka Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, fot. Archiwum Filharmonii Podkarpackiej

Od 1961 roku jest Pan mieszkańcem Lublina.

        To prawda, że tak długo jestem mieszkańcem Lublina. Sporo wyróżnień i miłych gestów spotkało mnie także później, kiedy byłem już poza Rzeszowem i działałem jako freischüt. Niedawno, bo na początku kwietnia tego roku, zostałem zaproszony na koncert, z okazji 550-lecia Województwa Lubelskiego który wypełniła Msza Rossiniego. Przed koncertem na scenę wyszedł Marszałek Województwa Lubelskiego pan Jarosław Stawiarski i dwie osoby ze środowiska muzycznego odznaczone zostały pamiątkowym medalem – pierwszą była Teresa Księska - Falger, a drugą Adam Natanek. Proszę popatrzeć, piękny medal, a potem były życzenia, owacja publiczności na stojąco, kwiaty… Jestem tylko naturalizowanym Lublinianinem, a w dodatku już od 34. lat nie pracuję w Filharmonii Lubelskiej, udzielałem się zawodowo jedynie na emigracji. Dopiero po wielu latach nieobecności, od 20. lat zacząłem chodzić na koncerty, ale do dnia dzisiejszego, jak wchodzę do budynku Filharmonii jestem serdecznie witany. Mam stałe zaproszenie i miejsce na widowni na wszystkie koncerty.
Jestem z Lublinem bardzo związany. Tutaj poznałem wielu wspaniałych ludzi, tutaj dojrzewałem, tutaj się wiele nauczyłem i dlatego kocham to miasto.

W Lublinie założył Pan rodzinę, a rozmawiamy w cudownym, pełnym pamiątek Pana mieszkaniu, ale ukształtował Pana dom rodzinny w Krakowie.

         Powiem tak; szkoły i najbardziej elitarne studia nie uczą kindersztuby – dobrych obyczajów i szacunku dla innych osób – to wynosi się z domu.
Mój rodzinny dom w Krakowie był bardzo skromny, ale zawsze otwarty dla wszystkich przyjaciół rodziny, a przede wszystkim był bardzo prawy i bardzo uczciwy. Nie było żadnych tradycji muzycznych, ale ani w stosunku do siostry, ani do mnie nie było żadnego nacisku. Przypadek rządził.
         Pamiętam, że jak wybuchła II wojna światowa miałem 6 lat. Wkrótce zacząłem się uczyć grać na akordeonie i dopiero jak poszedłem do szkoły, to po pewnym czasie zamieniłem akordeon na fortepian. Robiłem postępy, miałem dar czytania nut a vista, a do tego okazało się, że jestem niezłym jazzmanem i zacząłem grać w zespołach big-bandowych, zarabiałem wielkie pieniądze i byłem finansowo niezależny. Dlatego będąc studentem i równocześnie ucząc w szkole muzycznej w Krakowie mogłem sobie zafundować rower i motocykl Java 250.

Jak to się stało, że został Pan dyrygentem ?

        Moja edukacja muzyczna na początku nie była usystematyzowana. Nie byłem przygotowany do studiów na fortepianie, bo nie potrafiłem siedzieć po pięć godzin dziennie przy fortepianie i ćwiczyć. Dlatego rozpocząłem studia na Wydziale Pedagogicznym w Akademii Muzycznej w Krakowie. Tam nabyłem sporo wiedzy i umiejętności w prowadzeniu chórów. Na tym wydziale asystował m.in. Jerzy Katlewicz, który bacznie obserwował sprawność manualną studentów i polecił mnie prof. Arturowi Malawskiemu.
Wkrótce prof. Malawski zwrócił się do mnie z pytaniem – Na którym roku pan studiuje? – odpowiedziałem; Na trzecim, a wtedy Profesor powiedział: Proszę składać dokumenty.
        W tym czasie otrzymałem propozycję objęcia stanowiska chórmistrza Chóru Filharmonii Krakowskiej, ale Malawski odradził mi, abym nie podejmował tej pracy.
Na egzamin wstępny na Wydział Teorii, Dyrygentury i Kompozycji przygotowałem I część I Symfonii Beethovena. Po egzaminie prof. Malawski powiedział: Dziękuję, jest pan przyjęty.
W nowym roku akademickim studiowałem na dwóch wydziałach Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Krakowie: na czwartym roku Wydziału Pedagogicznego i na pierwszym roku Wydziału Teorii, Dyrygentury i Kompozycji. Dlatego studiowałem w sumie osiem lat.
Podjęcie studiów dyrygenckich zawdzięczam Jerzemu Katlewiczowi.

Kiedy uczestniczył Pan w seminarium dyrygenckim prowadzonym, przez światowej sławy dyrygenta Pawła Kleckiego?

         Byłem po studiach i pracowałem już w Lublinie. Naczelnikiem do spraw filharmonicznych w Ministerstwie Kultury i Sztuki był niejaki pan Szarewski. Od niego dowiedziałem się o tym seminarium, ale oficjalnie nie mogłem w nim uczestniczyć, bo nie pracowałem na stanowisku dyrektora artystycznego.
Wiadomo, że Paweł Klecki musiał wyjechać z Polski ze względu na antysemityzm i był związany z Orkiestrą Szwajcarii Romańskiej w Genewie. W porozumieniu z Ministerstwem Kultury, Klecki zaprosił kilku polskich młodych dyrygentów, którzy objęli szefostwo w różnych mniejszych polskich filharmoniach.
         Ja wtedy byłem jeszcze tylko dyrygentem w Filharmonii Lubelskiej i napisałem do Kleckiego prośbę, że pragnę w tym seminarium uczestniczyć, chociaż nie jestem tylko dyrygentem. Wkrótce otrzymałem odpowiedź, że dodatkowo mnie na seminarium przyjmie.
To był cudowny człowiek. Najpierw siedzieliśmy na próbach, które on prowadził i obserwowaliśmy, a dopiero później odbywały się zajęcia praktyczne, w których mieliśmy do dyspozycji małą orkiestrę kameralną złożona z kilku muzyków Filharmonii Krakowskiej. Uczyliśmy się nie tylko dyrygować, ale także pracować z orkiestrą. To seminarium trwało miesiąc. Nauczyłem się bardzo dużo.
          W życiu trzeba mieć szczęście, a ja je miałem, bo na drodze swojego życia spotykałem wielu ludzi, którzy mnie ubogacali.

Maestro, jak Pan rozpoczynał pracę w Filharmonii Lubelskiej, to nie był to jeszcze znaczący ośrodek muzyczny w Polsce, ale wkrótce zaczął się intensywnie rozwijać, a Pan był już wtedy znanym dyrygentem.

         Jak już wspomniałem, zapraszałem do Filharmonii Lubelskiej artystów Teatru Wielkiego w Warszawie i realizowaliśmy na naszej scenie opery w przekroju. Proszę sobie wyobrazić, że jak w Teatrze Wielkim zaczęło się bezkrólewie, otrzymałem propozycję objęcia dyrekcji tej placówki. Doradzano mi, aby dał sobie spokój, bo nie jestem z Warszawy tylko z Krakowa i nie zostanę zaakceptowany.
Sam doszedłem do wniosku, że obejmując teatr operowy będę utożsamiany z tym gatunkiem muzyki i będę musiał dziesiątki, albo nawet setki razy dyrygować na przykład spektaklem opery Tosca.
         W filharmoniach repertuar bardzo rzadko się powtarza i przygotowując koncerty przez cały czas dyrygent rozwija się. To były najważniejsze argumenty, chociaż później prowadziłem sporo spektakli operowych w Polsce, a także w Jugosławii.
W Filharmonii Lubelskiej poza koncertami symfonicznymi i oratoryjnymi proponowaliśmy melomanom bardzo dużo koncertów kameralnych - recitali oraz koncertów rapsodyczno-muzycznych z udziałem wybitnych solistów i aktorów. Wykonywane były na przykład cykle: 32 Sonaty Beethovena, Das Wohltemperierte Klavier Bacha, wszystkie utwory fortepianowe Szymanowskiego i wiele innych.
Dlatego większość wywodzących się z Lublina studentów, którzy kontynuowali naukę w różnych akademiach muzycznych twierdziło, że już rozpoczynając studia, doskonale znali literaturę muzyczną.

Z pewnością czuje się Pan dyrygentem spełnionym, bo dyrygował Pan wieloma bardzo różnorodnymi koncertami: w Lublinie, Rzeszowie, w różnych ośrodkach muzycznych w Polsce i za granicą.

         Często odwiedzałem duże, bardzo ważne w Polsce ośrodki muzyczne, takie jak Warszawa, Katowice – tam dokonałem także wiele nagrań dla Polskiego Radia i Telewizji Polskiej, ale znam także niewielkie i bardzo skromne sale koncertowe. Byłem jednym z dyrygentów, który dużo pracował na tzw. obrzeżach.
         Występowałem także z czołowymi zespołami w: Związku Radzieckim, Czechosłowacji, na Węgrzech, w Bułgarii, Rumunii, Niemczech, Hiszpanii, Holandii, Norwegii Austrii, Włoszech i Szwajcarii.

Adam Natanek dyrygent Danuta Damięcka Natanek solistkaDanuta Damięcka-Natanek - sopran, przy pulpicie dyrygenckim Adam Natanek, fot. z arch. Artysty

To, że mógł Pan tyle pracować i udzielać się artystycznie, być ciągle w dobrej formie i dyspozycji zawdzięcza Pan z pewnością harmonii panującej w domu. Pana żona Danuta Damięcka – Natankowa nie troszczyła się o swoją karierę, to Pana praca i pasje były najważniejsze. Bez tego nie byłoby tylu sukcesów.

         Miałem w życiu szczęście. Byłem drugim mężem Danusi. Pierwsze jej małżeństwo było cudowne, bo mąż był mądrym, dobrym, kochającym żonę człowiekiem i cenionym lekarzem. Poza tym była znakomitą śpiewaczką, wychowanką słynnej Ady Sari.
         Ona stworzyła mi dom, stworzyła mi psychiczny komfort bycia i życia. Wszystko co nas w tym domu otacza ona stworzyła. Przez 40 lat naszego wspólnego bycia i życia. Nikt nikogo nie obraził, nikt nie podniósł głosu, nie powiedział złego słowa. To wszystko Jej zawdzięczam. Urodziłem się pod znakiem lwa, któremu przypisuje się imperatyw i dumę. Ja jestem sangwinikiem z natury. Z racji swojego zawodu miałem imperatyw przywódczy, chociaż nigdy nie przekraczałem pewnej granicy, nikogo nie obrażałem, nie podnosiłem głosu.
         Rzadko się zdarzało, ale kiedy powiedziałem coś, co Danusię dotknęło, to reagowała dopiero po pewnym czasie mówiąc – Adasiu, jesteśmy teraz spokojni, ale z pewnością wiesz, że wczoraj byłeś na granicy niestosownego zachowania. Doskonale wiedziałam, że miała rację i odpowiadałem – Danusiu, jest mi tym bardziej przykro, że nie mam żadnych argumentów na swoją obronę.
         Mądra kobieta rozbraja. Danusia miała dar zjednywania sobie ludzi, łatwość nawiązywania kontaktu. Miała znakomitą aparycję i była świetnym muzykiem. Miała także ogromną łatwość pisania, mogła być dziennikarzem, świetnie malowała i wszystko potrafiła zaprojektować. Natura obdarzyła Danusię urodą i wieloma talentami…
          Ma Pani zupełną rację mówiąc, że to ona stworzyła mi komfort życia i realizacji zawodowej. W pewnym momencie bardzo ograniczyła swoją działalność artystyczną i tylko od czasu do czasu występowała za granicą. Nie chciała, aby ktoś powiedział, że ją promuję.

Bardzo Państwo kochali zwierzęta i to te najbardziej skazane na cierpienia, porzucone, chore…

        Ja je nazywałem „nędze uszczęśliwione”. W Lublinie ukazywał się miesięcznik „Kamena”, który był założony w 1933 roku w Chełmie. Po drugiej wojnie ukazywał się najpierw jako kwartalnik, a później w Lublinie jako miesięcznik i my przez całe lata z zainteresowaniem czytaliśmy to czasopismo.
         Jeden z dziennikarzy napisał felieton, w którym wywołał moje nazwisko. Napisał tak – Idę Krakowskim Przedmieściem w niedzielę i widzę dyrektora Adama Natanka z kolejnym kundlem. Stosownie do swojej pozycji, jako dyrektor naczelny i artystyczny Filharmonii Lubelskiej, jak również profesor UMCS-u, powinien mieć jakiegoś rasowego psa…”
Spotkałem go niedługo i po przywitaniu powiedziałem – panie Ireneuszu, dziękuję bardzo, są trzy powody dla których ja nie mam rasowego psa. Pierwszy; nie stać mnie na rasowego psa. Drugi powód; nie muszę się dowartościować rasowym psem. Trzeci, najważniejszy powód; ja tylu nierasowych ludzi muszę tolerować na co dzień, że nie muszę mieć rasowego psa. (śmiech…)
         Prawda jest taka, że dzięki Natankowi zostało założone Lubelskie Stowarzyszenie Opieki nad Zwierzętami, które potem zostało przemianowane na Lubelski Animals. Z Danusią doprowadziliśmy do powstania w Lublinie schroniska dla zwierząt. Aktualnie jest to jedno z najnowocześniejszych schronisk w Polsce.

Jak przyjechali Państwo do Rzeszowa, także byli Państwo inicjatorami powstania „Stowarzyszenia Opieki nad Zwierzętami”.

         W Rzeszowie także zostało założone schronisko i było bardzo dobrze prowadzone. Mam nadzieję, że tak samo nadal działa.
Starałem się pozostawić swój ślad w instytucjach, z którymi związany byłem zawodowo, a równocześnie robiłem wszystko, aby wyzwolić wokół wrażliwość, czułość i nawet snobizm, bo snobizm w XIX wieku doprowadził do rozkwitu kultury.
        Stefan Kisielewski mawiał często: „Historia matka nie jest litościwa, ale sprawiedliwa i dokonuje selekcji wcześniej czy później. Za życia często nie byli usatysfakcjonowani, ale po śmierci pozostawili ślad i mają nad głową aureolę”.

Maestro, niech to będzie puenta naszej rozmowy, za którą serdecznie dziękuję.

       Ja także dziękuję za rozmowę i za odwiedziny. Miło było spotkać się po latach.

Zofia Stopińska

Subskrybuj to źródło RSS