Wydrukuj tę stronę
Bardzo sobie cenię, że mam swoją niezależną wyspę, na której czuję się wolny.
Jakub Garbacz,organista, realizator dźwięku oraz założyciel i właściciel firmy Ars Sonora fot. ze zbioru Jakuba Garbacza

Bardzo sobie cenię, że mam swoją niezależną wyspę, na której czuję się wolny.

             Tegoroczny Podkarpacki Festiwal organowy, którego główny trzon stanowią koncerty w katedrze i kościołach Rzeszowa, nie odbędzie się w tradycyjnej formule. Niepewna sytuacje epidemiologiczna i zmieniające się przepisy sanitarne oraz brak możliwości przybycia artystów z zagranicy zmusiły organizatorów do rezygnacji z organizacji koncertów z udziałem publiczności w miesiącach letnich.
            W tej sytuacji Fundacja Promocji Kultury i Sztuki ARS PRO ARTE, korzystając z dotacji Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, postanowiła zrealizować 6 koncertów online w kościołach, gdzie każdego roku odbywa się Podkarpacki Festiwal Organowy.
             Materiał został już nagrany i trwają ostatnie przygotowania do jego emisji na stronie internetowej, kanale YouTube oraz w mediach społecznościowych Fundacji. Premiera pierwszego odcinka w niedzielę, 23 sierpnia, o godz. 19:00.
             Realizatorem nagrań jest wytwórnia Ars Sonora, specjalizująca się w rejestracji muzyki organowej i kameralnej we wnętrzach sakralnych.
Podczas realizacji miałam przyjemność rozmawiać z panem Jakubem Garbaczem, organistą, realizatorem dźwięku oraz założycielem i właścicielem firmy Ars Sonora.

            Wraz z wykonawcami, oraz Pana współpracownikami, utrwalacie materiał filmowy, który po opracowaniu ma nam zastąpić Podkarpacki Festiwal Organowy.
            - Znaleźliśmy się w sytuacji, gdy Internet zastępuje nam prawdziwe obcowanie z żywą muzyką. Ale dobrze, że jest i dzięki temu w trudnym czasie epidemii wiele imprez może się odbyć choćby w tej wirtualnej formie. Gdyby nie Internet, to większość z nich z pewnością zostałaby całkowicie odwołana.

            Jest Pan znakomitym organistą i jednocześnie realizatorem dźwięku. To są dwa zupełnie inne działania artystyczne, a podczas realizowanej serii zobaczymy i usłyszymy Pana także w roli artysty-organisty.
             - Tak, wykonawca i realizator są niejako po dwóch stronach „barykady”, a tymczasem podczas realizacji jednego z odcinków podkarpackiego cyklu ta sama osoba znalazła się po obu jej stronach (śmiech).
             Parę razy zdarzało się już tak, że musiałem łączyć techniczny udział realizacyjny z graniem, choćby podczas koncertów, które współorganizuję w archikatedrze w Łodzi. A jest to wyjątkowo trudne do pogodzenia – zwłaszcza z perspektywy wykonawcy, kiedy konieczne jest oderwanie się od otaczającej rzeczywistości i przeniesienie w inną przestrzeń, inny wymiar... Podjąłem więc decyzję o niełączeniu tych dwóch ról w czasie jednego koncertu – albo jestem jego wykonawcą i skupiam się na graniu, i unoszę w tę niezwykłą twórczą przestrzeń, albo tenże koncert nagrywam.
             Tym razem łamię tę zasadę, ale ponieważ realizujemy projekt audio-video, to jesteśmy w większym składzie personalnym i mogę sobie pozwolić na to, aby na jeden dzień choć częściowo wyłączyć się z pracy realizacyjnej. Koledzy przejmą suwaki na konsolecie, a ja przywdzieję garnitur, krawat i wystąpię jako artysta.

             Na Podkarpaciu, w poprzednich edycjach, mieliśmy okazję oklaskiwać Pana w roli wykonawcy, ale nigdy Pan w tych stronach nie nagrywał.
             - To prawda, nagrywam tu po raz pierwszy. Podjęliśmy się dosyć trudnego zadania, bo jest to sześć koncertów i każdy odbywa się w innym miejscu. To cała skomplikowana logistyka - w każdym miejscu trzeba rozładować sprzęt, a jest go znacznie więcej niż przy zwykłych sesjach płytowych, ponieważ nagrywamy zarówno dźwięk, jak i obraz. Wszystkie urządzenia trzeba zainstalować i odpowiednio ustawić, a przecież każde miejsce jest inne, każdy instrument jest inny, inne oświetlenie, inna jest wreszcie akustyka. Nie sprawdzą się więc żadne gotowe schematy, każde miejsce wymaga indywidualnego podejścia i analizy sytuacji.
             Podam jako przykład nagrania w samym Rzeszowie, gdzie zarejestrowaliśmy organy w trzech obiektach. Katedra rzeszowska to duży, nowoczesny, przestronny i jasny kościół, z bardzo dużym pogłosem. Drugie nagranie realizowaliśmy w kościele św. Krzyża, gdzie było zupełnie inaczej. Malutki kościółek z bardzo dobrą akustyką, ale krótkim czasem pogłosu, a wnętrze „kipiące” od barokowych, przepięknych zdobień, które chciałoby się pokazać, ale jednocześnie musimy pamiętać, że główna uwaga jest skierowana na wykonawców, bo to jest przecież koncert. W kościele św. Krzyża dodatkową trudność stanowił bardzo ciasny chór i brak przestrzeni wokół kontuaru organów. Wykonawca podczas gry dosłownie ocierał się o zainstalowane tuż przy klawiaturze kamery. Z kolei trzecie miejsce w Rzeszowie, czyli kościół na Zalesiu, to wnętrze dość ciemne, wymagające dobrego doświetlenia. Trzy miejsca, trzy różne wyzwania.
Pamiętam koncert w Pana wykonaniu w wypełnionym szczelnie publicznością kościele św. Krzyża w Rzeszowie.
Ja też dobrze pamiętam ten koncert. Na fletni Pana grał wówczas Dumitru Harea, a ja mu towarzyszyłem i część utworów wykonałem solo na organach firmy Rieger. W pozostałych miejscach byłem lub będę po raz pierwszy.
              Każde z miejsc, w których zaplanowane zostały nagrania, ma swój klimat, zachwyca czym innym – zarówno monumentalne budowle i przestrzenie, takie jak jarosławskie Opactwo czy Bazylika w Starej Wsi, jak i urokliwy XV-wieczny drewniany kościółek w Lutczy i jego wręcz miniaturowe organy. Ta różnorodność będzie z pewnością wielkim atutem całego cyklu i dlatego wszystkim Melomanom polecam obejrzenie go w całości. Zaznaczę jeszcze, że każde z tych miejsc, historię kościoła i zbudowanych w nim organów, w niezwykle wdzięczny sposób przybliża pan Marek Stefański.

              Rozpoczynał Pan swą działalność jako koncertujący organista. A jak jest obecnie?
              - Bieżący rok jest dla mnie szczególny, bo jubileuszowy. Dokładnie 20 lat temu, w 2000 roku ukończyłem studia w Akademii Muzycznej w Łodzi w klasie organów prof. Mirosława Pietkiewicza i rozpocząłem działalność koncertową. A z kolei od 30 lat pracuję jako organista kościelny. Przez te lata dane mi było zagrać na większości festiwali organowych w kraju, a także koncertować w dziesięciu krajach europejskich.
              Jednocześnie bardzo interesowały mnie nagrania dźwiękowe i amatorsko zajmowałem się tym niemal od dziecka, później była nauka i studia w tym kierunku, a moja firma działa już 13 lat, bo od 2007 roku.
Nagraliśmy w tym czasie ponad 250 płyt, a z tego pod własnym katalogiem mamy ich ponad 170. Realizowaliśmy dużo nagrań dla innych wydawnictw. Dla przykładu podam cykl „Organy Śląska Opolskiego”, który realizujemy od wielu lat wspólnie z ks. Grzegorzem Poźniakiem z Opola. Tylko z tego cyklu jest już wydanych 14 płyt nagranych przez nas, a było jeszcze wiele takich nagrań, które realizowaliśmy i później ukazywały się nakładem innych wydawnictw.
              Teraz realizujemy bardzo dużo nagrań, które trafiają do Internetu, realizowaliśmy także sporo dla potrzeb radia, dźwięk dla programów telewizyjnych. Wszystko jednak związane było z muzyką klasyczną. Możemy więc się pochwalić sporym dorobkiem realizacyjnym, a najdalszy zakątek świata, gdzie trafiliśmy z naszymi mikrofonami, to benedyktyńskie opactwo Waegwan w Korei Południowej!
              Bardzo cieszę się, że udaje mi się zawodowo łączyć obie dziedziny. Często mój tydzień zaczyna się wyjazdem nagraniowym i pakowaniem skrzyń z mikrofonami i kablami, a kończy niedzielnym recitalem organowym lub koncertem kameralnym. Ta różnorodność oraz zawodowe podróże dodają mi skrzydeł i sprawiają, że mimo czterdziestu pięciu przeżytych wiosen czuję się wciąż młodo!

              Widzę, że Ars Sonora nie jest jednoosobową firmą.
              - Teraz tak, ale jak rozpoczynałem działalność, robiłem wszystko sam, bo nie było mnie stać na zatrudnienie pracowników. W tej chwili mam już stałego, bardzo zdolnego reżysera dźwięku, a jest to Przemek Kunda, który w ubiegłym roku ukończył z wynikiem celującym studia na Wydziale Reżyserii Dźwięku w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie. Drugim stałym współpracownikiem firmy jest Michał Grabias – pianista i pedagog, ale także menadżer kultury, który trzyma pieczę nad procesem wydawania naszych płyt i nad ich dystrybucją. Myślę, że atutem firmy jest to, że każdy jej współpracownik – nawet informatyk czy grafik komputerowy - jest muzykiem lub ma duże doświadczenie we współpracy ze środowiskiem muzycznym.
Do realizacji większych projektów angażuję dodatkowo wykwalifikowane osoby.
              Teraz sytuacja jest szczególna - w związku z pandemią, wiele festiwali i koncertów, jak choćby Podkarpacki Festiwal Organowy, musiało przenieść się do Internetu i funkcjonuje w postaci nagrań audiowizualnych. Dlatego nawiązałem stałą współpracę z firmą AeroActif.pl, specjalizującą się w nagraniach video, a jej właściciel - Jacek Flis, jest z nami i choć zajmuje się kamerami i obrazem, to grał na różnych instrumentach, śpiewał w chórze oraz skończył studia... dźwiękowe. To bardzo ważne - przy nagrywaniu muzyki trzeba ją znać i rozumieć.
Dzięki temu, że pracujemy w większym zespole, mogę więcej czasu spędzić z wykonawcami i organizatorami na omawianiu szczegółów wydawniczych.

              Mimo, że Ars Sonora się rozwija, może Pan nadal pełnić funkcję pierwszego organisty Bazyliki Archikatedralnej w Łodzi oraz koncertować jako solista i kameralista.
              - Tak, to dla mnie ważne, aby nadal być aktywnym muzykiem i organistą – to przecież moja pierwsza praca. Czasem terminarz układa się tak, że tydzień, a nawet i dwa jestem tylko na nagraniach. Brakuje mi wtedy kontaktu z instrumentem i jeśli to możliwe – po skończonej sesji staram się usiąść chociaż na chwilę do organów i zagrać jakiś utwór.
              Często wykonuję koncerty solowe, ale sporo jest także koncertów kameralnych i gramy je przede wszystkim z żoną. Wiadomo, że najlepiej gra się z bliską osobą, z którą najczęściej się przebywa, bo rozumiemy się bez słów.

              Te koncerty umożliwiają Wam wspólne spędzenie czasu, nie mówiąc już o przyjemności wynikającej ze wspólnego kreowania muzyki.
              - Dokładnie, zwłaszcza że na co dzień dużo czasu spędzamy osobno - nasz zawód wiąże się z ciągłymi wyjazdami, a dzięki wspólnym koncertom możemy trochę więcej czasu spędzić razem. Wspólnie przygotowujemy repertuar, jedziemy samochodem na koncert, robimy próby, wreszcie ten koncert wspólnie wykonujemy. To bardzo miły czas bycia razem, wspólnego muzykowania.
              Moja żona Joanna jest flecistką, a flet jest instrumentem, który ze względu na swoją skalę i charakter brzmienia daje możliwości grania transkrypcji - na przykład utworów skrzypcowych. Skala fletu pokrywa się ze skalą skrzypiec i jeśli sięgniemy po utwór na skrzypce i fortepian, to żona na flecie gra partię skrzypiec, a ja gram partię fortepianu na organach. Oczywiście wcześniej trzeba nieco pogłówkować i pokombinować, rozpisać sobie na manuały i partię pedałową, zrobić jakąś ładną registrację. Mamy sporo znanych utworów wokalnych, które na flecie także brzmią bardzo pięknie. O tym, że publiczności bardzo podoba się brzmienie fletu i organów świadczą najlepiej gorące brawa i entuzjastyczne opinie słuchaczy. Wiem, że jest wielu miłośników solowej muzyki organowej, ale zdaję sobie sprawę także z tego, że nie do każdego ona przemawia, recital organowy może być dla niektórych nużący i znacznie ciekawszą propozycją okazuje się koncert kameralny w wykonaniu fletu z organami.

              Proszę powiedzieć, kto opiekuje się dziećmi, kiedy rodziców nie ma w domu?
              - Z tym jest dosyć duży problem. Jesteśmy dość liczną rodziną, bo mamy cztery córki. Najstarsza ma już dwadzieścia lat i studiuje grę na violi da gamba na Wydziale Instrumentalnym w Katedrze Muzyki Dawnej Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie.
Druga córka ma 10 lat i niedługo rozpocznie naukę w czwartej klasie szkoły muzycznej I stopnia na waltorni. Dwie najmłodsze to czteroletnie bliźniaczki, które także wykazują zainteresowanie muzyką, ale ich preferencje co do konkretnych instrumentów jeszcze trudno określić. Jedna z nich jest chora i wymaga większej uwagi z naszej strony.
              Podczas koncertowych wyjazdów z pomocą przychodzą nasi Rodzice, ale coraz częściej na czas naszej nieobecności przyjeżdża najstarsza córka i opiekuje się młodszymi siostrami.
Staramy się być aktywnymi muzykami - lubimy grać razem, wiele lat poświęciliśmy na naukę naszego wymarzonego zawodu. Ponadto żona jest pedagogiem w Akademii Muzycznej w Łodzi i aby się rozwijać, musi także być aktywnym muzykiem i prowadzić działalność artystyczną.
Staramy się, aby życie rodzinne harmonijnie łączyć z pracą i naszymi pasjami.

              Ciekawa jestem, jak dużo obowiązków ma Pan pełniąc funkcję pierwszego organisty Bazyliki Archikatedralnej św. Stanisława Kostki w Łodzi.
              - Tutaj korzystam z prawa przysługującego pierwszemu organiście (śmiech). Gram podczas ważnych uroczystości z udziałem władz kościelnych, podczas świąt i staram się na tych uroczystościach być obecny, choć nie zawsze się to udaje. Podczas codziennych Mszy i nabożeństw wspomagają mnie koledzy-zmiennicy. W łódzkiej katedrze jest nas trzech, w dodatku stanowimy bardzo zgrany team, więc kłopotów z „obstawieniem” obowiązków nie ma.

              Ma Pan także możliwości do ćwiczenia i przygotowywania nowego repertuaru na dobrym instrumencie.
              - Oczywiście, jest to bardzo dla mnie ważne. Proboszcz łódzkiej archikatedry – ks. Prałat Ireneusz Kulesza to wielki przyjaciel muzyki i muzyków. Dzięki temu praktycznie nieograniczony dostęp do bardzo dobrego 58-głosowego, wszechstronnego instrumentu niemieckiej firmy Eisenbarth z czterema manuałami, na którym można zagrać praktycznie wszystko, chociaż najlepiej brzmi na nim muzyka postromantyczna i współczesna. Potwierdzeniem tej tezy jest nagrana w archikatedrze płyta w wykonaniu pochodzącego z Podkarpacia Bartosza Jakubczaka, zatytułowana „Pulchritudo et Veritas”, prezentująca XX-wieczne monumentalne dzieła organowe, inspirowane chorałem gregoriańskim. Uważam, że właśnie na tej płycie najlepiej zaprezentowane zostały organy naszej archikatedry, bo Bartek w mistrzowski sposób pokazał wszystkie głosy i bardzo ciekawie zabrzmiały one w bogatej w pogłos akustyce świątyni.
               Dzięki przychylności ks. Kuleszy powstało tu wiele nagrań płytowych. To także doskonałe dla mnie miejsce do ćwiczenia i pracy nad repertuarem. Kiedy dzieci pójdą spać, ja mogę spokojnie udać się do katedry i poćwiczyć – nieraz nawet do drugiej lub trzeciej w nocy. Bardzo się cieszę, że mam taką możliwość.

              Kiedy i dlaczego zainteresował się Pan organami? Rodzice lub dziadkowie byli muzykami?
               - W mojej najbliższej i dalszej rodzinie nikt nie był muzykiem. Mama jest filologiem klasycznym, a tato inżynierem budownictwa – są to więc branże dość odległe muzyce i organom.
Moja przygoda z muzyką zaczęła się dosyć późno, bo chyba w drugiej, a może nawet trzeciej klasie szkoły podstawowej. Mieszkaliśmy wówczas w Kielcach, miałem bardzo dobrego i inspirującego nauczyciela muzyki. Szybko zauważył, że garnę się do pianina i porozmawiał z rodzicami o moim zainteresowaniu muzyką. Od razu zaproponował także pomoc, mówiąc, że zna świetnego pianistę - Artura Jaronia, obecnego dyrektora Zespołu Szkół Muzycznych w Kielcach i nauczyciela fortepianu, i jeżeli rodzice się zgodzą, abym się uczył grać na fortepianie, to mnie z nim skontaktuje.
               I tak wraz z rodzicami udałem się na umówione konsultacje do pana Artura Jaronia, który stwierdził, że widzi mnie w szkole muzycznej i jak najbardziej fortepian będzie dla mnie odpowiednim instrumentem. Udałem się więc na egzaminy wstępne, które okazały się dla mnie bardzo szczęśliwe – zostałem przyjęty od razu do trzeciej klasy, co było bardzo pożądane z uwagi na dość późne rozpoczęcie przeze mnie edukacji muzycznej.
               Pierwszy i drugi stopień szkoły muzycznej ukończyłem na fortepianie. W tym czasie miałem dobre kontakty z organistą w mojej rodzinnej parafii, który umożliwił mi spróbowanie swoich sił przy kontuarze organów. I tak zrodziła się moja miłość do tego instrumentu i podjąłem decyzję o dalszym kształceniu właśnie w tym kierunku. Niedługo okazało się, że wspomniany organista w parafii przechodzi na emeryturę. Miałem wtedy 15 lat i ksiądz zaproponował, abym przejął na miarę możliwości obowiązki organisty. Dzięki temu miałem już stały dostęp do instrumentu i możliwość regularnego ćwiczenia.
               Za moich czasów nie było w Kielcach, tak jak dzisiaj, Zespołu Szkół Muzycznych, w ramach którego odbywa się także kształcenie ogólne. Wówczas funkcjonowała tylko szkoła muzyczna - PSM I i II stopnia, tzw. „popołudniówka”, a kształcenie ogólne odbywało się w rejonowej podstawówce czy później w liceum. Było to spore utrudnienie i logistyczne wyzwanie, tym bardziej, że obie szkoły były dość od siebie odległe. Ponieważ nie było wówczas jeszcze w kieleckiej szkole muzycznej klasy organów, rozpocząłem naukę w studium organistowskim przy kieleckiej kurii biskupiej pod kierunkiem ks. Zbigniewa Rogali. Oprócz tego uczyłem się prywatnie u pana Jerzego Rosińskiego, organisty katedry kieleckiej, świetnego koncertującego muzyka, a także dyrygenta chóralnego i teoretyka muzyki. To on przygotował mnie do egzaminów wstępnych na studia organowe.

               To już była poważna decyzja. Postanowił Pan studiować w Akademii Muzycznej w Łodzi.
               - Rozpocząłem studia w klasie organów prof. Mirosława Pietkiewicza. Jestem jednym z ostatnich absolwentów Profesora, który niedługo później przeszedł na emeryturę. Bardzo wiele się od niego nauczyłem. Zachęcał on swoich studentów do udziału w różnych kursach mistrzowskich interpretacji i improwizacji organowej, a ja chętnie z tego korzystałem. Często brałem udział w kursach krajowych i zagranicznych. Byłem trzy razy w Szwajcarii w Zurichu na stypendium u prof. Jeana Guillou, znakomitego organisty, kompozytora i pedagoga, który zmarł dwa lata temu. Nauka u prof. Guillou miała duży wpływ na moją grę i interpretację. Jeździłem też często do uwielbianych przez studencką brać organową, wręcz legendarnych Sejn, gdzie młodych organistów na warsztaty i koncerty zapraszał prof. Józef Serafin.

               Był to czas, kiedy brał Pan udział w konkursach muzyki organowej (Brno, Rumia, Wilno) i zdobywał Pan laury, ale przed konkursami i kursami, a także do egzaminów w macierzystej uczelni, trzeba przygotować odpowiedni repertuar. Studia to czas wytężonej pracy nad budowaniem repertuaru, chociaż koncertujący organiści muszą także przygotowywać nowe utwory.
               - Ma Pani rację, bo po studiach przybywa różnych obowiązków. Podejmujemy pracę zawodową, nierzadko w kilku miejscach, zakładamy rodziny, potem pojawiają się dzieci i czas na pracę nad nowym repertuarem bardzo się kurczy.
               Przez wiele lat prowadziłem klasę organów w Salezjańskiej Szkole Muzycznej w Lutomiersku, niedaleko Łodzi, i zawsze swoim uczniom powtarzałem, aby teraz, kiedy mają możliwości czasowe i otwarty umysł, pracowali nad repertuarem i jeździli na kursy. Sam doświadczyłem, jakie to ważne – przede wszystkim z uwagi na możliwość zdobycia nowych umiejętności, ale także z uwagi na zawierane kontakty i znajomości. Podczas studiów oraz kursów w Zurychu, Sejnach i wielu innych miejscach poznałem bardzo wielu muzyków, a zawarte tam znajomości i przyjaźnie trwają do dzisiaj. Moi przyjaciele zapraszają mnie do udziału w organizowanych koncertach czy festiwalach, proszą o realizację nagrań. Bardzo się staram, aby zawsze byli zadowoleni z mojej pracy. To wszystko jest bardzo ważne w działalności artystycznej.
               Chociaż w Lutomiersku już od kilku lat już nie uczę, to „edukacyjna żyłka” wciąż pozostała - od roku współpracuję z Uniwersytetem Opolskim, gdzie dla studentów muzykologii prowadzę wykłady i ćwiczenia z podstaw realizacji dźwięku, a od października bieżącego roku rozpocznę współpracę z Instytutem Mediów i Produkcji Muzycznej Akademii Muzycznej w Łodzi.

               Jestem przekonana, że czuje się Pan artystą spełnionym.
               - Absolutnie tak. A najlepszym na to dowodem jest to, że gdybym miał zacząć wszystko od początku, to nic bym nie zmieniał. Wszystko bym zrobił tak samo. Na pewno podjąłbym ten sam kierunek studiów i drogę zawodową.
Bardzo sobie cenię, że mam niezależną pozycję, nie jestem etatowym pracownikiem żadnej instytucji, szkoły czy uczelni, chociaż z wieloma współpracuję. Jeżeli chodzi więc o drogę zawodową, mam swoją niezależną wyspę, na której czuję się wolny.

               Mam nadzieję, że spodoba się Panu nasze kochane Podkarpacie i zechce Pan tu wracać jako organista albo realizator nagrań.
               - Z wielką przyjemnością. Bardzo mi się tutaj podoba, bo to jest piękny region, czysty, zielony, mieszkają tu dobrzy, życzliwi ludzie. Ponadto czuję, że tutaj jest duże zainteresowanie muzyką. Zwróciłem uwagę, że Podkarpacki Festiwal Organowy działa już prawie 30 lat! Mamy bardzo ciężki czas epidemii – a kultura stała się jedną z jej największych ofiar. Wiele imprez kulturalnych i festiwali muzycznych zostało odwołanych, a podkarpackie święto organów i muzyki nadal jest, chociaż odbywa się w zmienionej formie.

               Będziemy czekać na emisję Pana koncertu online, a w następnych latach, mam nadzieję, że będziemy mogli oklaskiwać Pana podczas koncertów na żywo.
               - Ja też mam taką nadzieję i dziękuję za rozmowę.

Z Panem Jakubem Garbaczem, organistą, kameralistą, producentem muzycznym i realizatorem dźwięku rozmawiała Zofia Stopińska w lipcu 2020 roku w Rzeszowie.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Udostępnianie, wykorzystywanie, kopiowanie jakichkolwiek materiałów znajdujących się na tej stronie bez zezwolenia zabronione.
Copyright by KLASYKA NA PODKARPACIU | Created by Studio Nexim | www.nexim.net