Zofia Stopińska

Zofia Stopińska

email Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

W tym zawodzie nauka nigdy się nie kończy...

      Zofia Stopińska: Z utalentowanym  dyrygentem młodego pokolenia, a także kompozytorem i teoretykiem muzyki - Panem Rafałem Kłoczko rozmawiamy po wspaniałym, ale trochę innym niż przywykliśmy, premierowym spektaklu „Księżniczki czardasza” Imre Kalmana w Operze Śląskiej w Bytomiu. Dyrygował Pan tym spektaklem, ale także powierzono Panu kierownictwo muzyczne tego wydarzenia. Czy dużo było zmian w partyturze? Co zostało wycięte, a co dodane?

      Rafał Kłoczko: Specjalnie dla Pani czytelników, mogę uchylić nieco tajemnicy... Mogę zdradzić, że z szacunku do partytury i zamysłu kompozytora, przywróciliśmy do wykonania kilka fragmentów, które często były pomijane. Nie uniknęliśmy kilku drobnych cięć wynikających z inscenizacji, ale chyba najistotniejszą zmianą był usłyszany przez wszystkich wstęp do trzeciego aktu. Zamiast oryginalnej introdukcji wykonaliśmy własną - napisaną przeze mnie i opartą na melodii piosenki “Miłość ci wszystko wybaczy”. Choć nie jestem zbyt przychylny do takiej ingerencji w kompozycję, było to ściśle uzasadnione koncepcją działa, jako całości - tak muzycznej, jak i inscenizacyjnej.

       Dzięki tak niewielkim zabiegom postać księżniczki czardasza Sylvii Varescu kojarzyła nam się od początku z naszą wspaniałą gwiazdą lat 20-tych 

       Zdecydowanie tak! Proszę zauważyć, że ich historie są bardzo podobne. Obie popełniły mezalians w życiu, obie wyjechały na tournée do Ameryki, w „Księżniczce czardasza” wszystko jednak kończy się happy endem, a w przypadku Hanki Ordonówny, z tego co się pamiętam – nie było tak kolorowo.

      Urodził się Pan w Toruniu - jednym z najpiękniejszych polskich miast, tam z pewnością rozpoczynał Pan naukę w szkole muzycznej. Sam Pan chciał się uczyć grać, czy rodzice pragnęli, aby ich syn został muzykiem?

      Edukację muzyczną rozpocząłem dość późno, bo dopiero w wieku 13 lat. Kilka lat wcześniej uczyłem się grać na keyboardzie w prywatnym ognisku muzycznym, ale ani nie szło mi to zbyt dobrze, ani nie byłem tym za bardzo zainteresowany. Wszystko zaczęło się później, gdy rodzice widząc jak co jakiś czas siadam do klawiatury i nieporadnie próbuję coś pograć, po prostu wysłali mnie do szkoły muzycznej. Próbowałem swoich sił na perkusji, później na fagocie, ale to fortepian interesował mnie najbardziej. Muzyka stawała mi się coraz bliższa, zacząłem komponować i spotkałem na swojej drodze jedną z najwspanialszych i najważniejszych dla mnie osób, znakomitego kompozytora, pedagoga, a przede wszystkim przyjaciela – Magdalenę Cynk, która inwestowała we mnie mnóstwo energii i motywowała mnie. Nie chciałem jednak być muzykiem, wyobrażając sobie siebie raczej jako księgowego. Kierunki studiów zmieniałem wiele razy po zdaniu matury: w ciągu roku studiowałem germanistykę, marketing i zarządzanie oraz telekomunikację i elektrotechnikę. Cały czas miałem wrażenie, że to nie jest właściwy wybór. Któregoś dnia zdałem sobie sprawę z tego, że zwyczajnie tęsknię za muzycznym światem, za tym wszystkim co się w nim może znaleźć. Spróbowałem za radą Magdaleny Cynk, dając sobie tylko jedną szansę i... dostałem się na kompozycję do Akademii Muzycznej w Gdańsku. Zaraz potem rozpocząłem kolejne kierunki: carillon, teorię muzyki i – za sprawą maestro Janusza Przybylskiego – dyrygenturę. Ten ostatni to siódmy kierunek, może to magia tej liczby, że tak to pokochałem? Nie było łatwo: studia w innym mieście, duże braki w edukacji... Całe dnie spędzałem w bibliotece czytając książki, ucząc się partytur i poznając nowe utwory. Rodzice nigdy nie zmuszali mnie do muzyki, ale zawsze bardzo mnie wspierali i na pewno cieszyli się, że się tym zajmuję. Tak jest zresztą do dzisiaj. Mam w nich ogromne wsparcie i wiem, że gdyby nie oni, nie byłbym w tym miejscu, co teraz jestem.

      Z pewnością w rodzinnym mieście bywa Pan obecnie rzadko, ale często występuje Pan niedaleko, bo w Trójmieście i w ostatnich latach dyrygował Pan wieloma różnorodnymi koncertami. To było i chyba będzie nadal ważne miejsce w Pana działalności artystycznej.

      Toruń to miasto, które fascynuje mnie za każdym razem, gdy mogę się po nim przespacerować. Jeżdżąc z miejsca na miejsce staram się czasem choć na kilka godzin zajechać do rodziców, babci i mojego kochanego psiaka Remusa. Od roku pełnię funkcję wiceprezesa Pomorskiego Towarzystwa Muzycznego, które ma siedzibę w Toruniu. Prowadzę więc część organizowanych przez nie koncertów i warsztatów orkiestrowych dla uzdolnionej młodzieży, które odbywają się co pół roku. Zawsze chętnie jadę do Torunia, szczególnie, że to w Toruńskiej Orkiestrze Symfonicznej miałem przyjemność być dyrygentem-rezydentem (program Instytutu Muzyki i Tańca), a wielu muzyków znam osobiście.

      Z powodzeniem uczestniczył Pan w konkursach dyrygenckich. Jaki wpływ miały konkursy na Pana dalszy rozwój i karierę?

      Od początku studiów, o czym wspomniałem, bardzo dużo pracuję nad rozwojem artystycznym. Bardzo szybko zacząłem koncertować. Już po roku studiów miałem swój pierwszy publiczny koncert jako dyrygent. Szybko zacząłem również otrzymywać zaproszenia od niektórych orkiestr i grafik z roku na rok się zapełniał (i wciąż zapełnia). Często nie mogłem wziąć udziału w jakimś konkursie na który się dostałem, ze względu na wiążącą mnie umowę. Miałem jednak przyjemność brać udział w kilku, które były znaczące. Nie ze względu na nagrody, ale przede wszystkim ze względu na to, że mogłem sprawdzić siebie, poobserwować kolegów po fachu, poznać nowy repertuar. Z wieloma poznanymi tam osobami utrzymuję bliskie stosunki cały czas i przyjaźnimy się, wymieniamy doświadczeniami i spotykamy przy okazji kolejnych konkursów czy kursów mistrzowskich. Otrzymanie nagrody jest zawsze „zastrzykiem energii” i mobilizuje do dalszego działania. Mnie otworzyło też niektóre drzwi, dzięki czemu mogłem pracować z nowymi zespołami. W środowisku muzycznym mówi się, że jesteś tak dobry, jak twój ostatni koncert. Zawsze bardzo przykładam się do przygotowania do prób, bo poza samą radością współtworzenia z innymi artystami wiem, że od tego też zależą kolejne zaproszenia.

      Dobrze się Panu wiedzie na polu dyrygentury.

      Owszem, mijający rok jest dla mnie wyjątkowy: pierwsza asystentura w Teatrze Wielkim, przed chwilą poprowadziłem pierwszy spektakl jako kierownik muzyczny w Operze Śląskiej, pracowałem z wieloma orkiestrami, a przede wszystkim przeprowadziłem się do Wiednia i rozpocząłem staż dyrygencki w Operze Wiedeńskiej. Ten ostatni jest ogromnym wyróżnieniem, konsekwencją tego, że w zeszłym roku byłem asystentem w Salzburgu i pełniłem funkcję asystenta przy Filharmonikach Wiedeńskich w ramach najsłynniejszego chyba festiwalu operowego na świecie Salzburger Festspiele 2016. Mam świadomość, jak wielkie szczęście mi się zdarzyło, zwłaszcza, że pracowałem na to dość długo.

      Kontakt z wielkimi mistrzami batuty z pewnością będzie miał wpływ na Pana dalszy rozwój.

      Oczywiście, że tak. Wiem doskonale, że w tym zawodzie nauka nigdy się nie kończy. Nawet jak będę miał 80 lat, to będę się zastanawiał, jak coś poprowadzić, zinterpretować. Będąc w Wiedniu podpatruję pracę dyrygentów, których nagrań mogłem do tej pory jedynie posłuchać na płytach albo czasami oglądałem na YouTube i zastanawiałem się, czy kiedykolwiek zobaczę ich na żywo. Okazuje się, że mogę z nimi po próbie usiąść przy kawie z partyturą i rozmawiać o tym, co z nią zrobić, jak ją „ugryźć”. Jak się przygotowywałem do jakiegoś koncertu i asystowałem przy próbach, które były w trakcie stażu, to niejeden dyrygent radził mi po próbie mówiąc – zrób to i to, bo to zawsze działa, zwróć uwagę na to miejsce, bo tu zawsze jest problem. Nie ukrywam, że zanim rozpocząłem pracę nad „Księżniczką czardasza”, dużo mi dały przygotowania w Austrii, gdzie cały czas ta operetka jest w repertuarze, ma swoją tradycję wykonawczą wypływającą bezpośrednio ze skrajnego szacunku do partytury. Jeżeli kompozytor napisał, że ma być zwolnienie, to na pewno to zwolnienie będzie, a jak ma być przyśpieszenie – będzie przyśpieszenie.          W Polsce operetka trochę „pokutuje” wielką ilością koncertów promenadowych, które rządzą się oczywiście innymi prawami. Trudno by było na powietrzu realizować wszystkie niuanse – zawieszenia, fermaty. Publiczność też oczekuje, aby artyści na wysokich dźwiękach się zatrzymali, by je wyeksponować, choć nie ma tego w zapisie partyturowym. W operze mamy pełną dramaturgię, trzeba trochę inaczej podejść do partytury. Skoro kompozytor skomponował jakiś fragment czy finał, w ten, czy inny sposób, to na pewno wiedział, co chce przez to wyrazić. Nigdy nie zatrzymuję się tylko dlatego, że jest wysoki dźwięk, a dlatego, że ma to znaczenie dla dramaturgii. Dlatego też “Księżniczka Czardasza” była poszukiwaniem tego co tkwi w zapisie nutowym, w dramaturgii partytury, z uwzględnieniem tempa, tłumaczonych na język polski tekstów oraz mojej wizji muzycznej całości.

      Co Pana bardziej fascynuje – teatralne formy muzyczne (opera, operetka, balet) czy muzyka symfoniczna?

      Na początku studiów to symfonika była moim marzeniem i skupiałem się na wielkich formach instrumentalnych. Po zadyrygowaniu jednak jednoaktową operą „Verbum nobile” Stanisława Moniuszki w Gdańsku (9 stycznia tego roku minie 8 lat...), zakochałem się w tym gatunku bez pamięci i odtąd wszystkie swoje siły kierowałem w tę właśnie stronę. Połączenie śpiewu, tańca, muzyki symfonicznej, ale i teatru, to coś fascynującego i dającego nieograniczone wręcz możliwości. Przeżywanie wszystkich emocji zawartych w libretcie, praca ze śpiewakami, sztuka kompromisu, ale i umiejętności przekonania do swojej interpretacji sprawia, że żadna próba nie wygląda tak samo. To również wielkie wyzwanie i odpowiedzialność za uczucia, które chcemy wzbudzić u odbiorcy. Z drugiej strony, choć swoje serce oddałem operze, nie oznacza to, że przygotowywanie symfoniki mnie nie interesuje. Wręcz przeciwnie, jednym z najwspanialszych muzycznych przeżyć było poprowadzenie przeze mnie, przed czterema laty, suity symfonicznej „Szeherezada” Rimskiego-Korsakowa. Ze sceny zszedłem wtedy wykończony i fizycznie, i emocjonalnie, ale wiem, że czułem wtedy prawdziwe szczęście. Nie lubię się ograniczać w żadnej kwestii i bardzo cenię każdy kontakt z muzyką i artystami, traktuję to jako kolejne wyzwanie i robienie tego, co kocham.

      Zgodzi się Pan chyba ze mną, że dyrygent oprócz dobrego opanowania swojego rzemiosła i wielkiej wiedzy muzycznej, musi szybko nawiązać dobry kontakt z zespołem i solistami, bo bez tego trudno osiągnąć sukces.

      Opanowanie techniki, ogólna wiedza muzyczna czy znajomość tradycji wykonawczych są bardzo ważne, to podstawa. Najtrudniejsze jest umiejętne korzystanie z tego, co przychodzi po prostu wraz z doświadczeniem. Już na studiach uczy się nas, że dyrygent musi być też psychologiem, jednak moim zdaniem trzeba przede wszystkim być sobą. Nikt nie lubi być okłamywany, nikt nie lubi pracować z osobą udającą kogoś innego. Szczerość to podstawa, szczególnie jeśli chodzi o emocje. Między dyrygentem a orkiestrą nie może być relacji szef-podwładny, tylko współpraca na jasnych zasadach. Muzycy orkiestrowi to specjaliści w swoim fachu, osoby wyjątkowe i mające mnóstwo do zaproponowania. Nie jest wstydem dla młodego dyrygenta czerpać rozwiązania od doświadczonych instrumentalistów, którzy są skarbnicą wiedzy. Jeśli dyrygent czuje coś w inny sposób, to powinien nie krzykiem, a umiejętnościami i wiedzą przekonać do swojej racji, przekonać, że może jego wizja nie jest jedyna, ale w tym momencie jest najlepsza. Te słowa wypowiedział kiedyś wielki maestro Jerzy Semkow i absolutnie się z nimi zgadzam.

      Zawsze jest dla mnie ważne zdanie muzyków i możliwość czerpania od nich wiedzy. Od samego początku otacza mnie mnóstwo życzliwych ludzi, niejednokrotnie odbywałem bardzo szczere rozmowy z dyrygentami, śpiewakami czy muzykami orkiestrowymi i to one dały mi najwięcej, wpłynęły i wciąż wpływają na mój rozwój jako artysty. Staż dyrygencki w Operze Wiedeńskiej pozwolił mi na kontakt z największymi autorytetami w dziedzinie dyrygentury i każda spędzona tam minuta również wiele mnie nauczyła. Często słyszę, że „mam szczęście”. I nigdy nie zaprzeczam, mam mnóstwo szczęścia, że tych, a nie innych ludzi spotkałem na swojej drodze. Nie zmienia to faktu, że bycie dyrygentem wiąże się z mnóstwem wyrzeczeń, ogromem pracy, która nigdy się nie skończy i z podporządkowaniem temu całego swojego życia. Cieszę się jednak, że odnalazłem w swoim życiu pasję i mogę się jej w pełni poświęcić. Codziennie rano wstaję uśmiechnięty i pełen energii, bo wiem, jakie wyzwania mnie czekają, kolejne próby i projekty w które jestem zaangażowany. A w czasie wolnym... zaglądam do nowych partytur, uczę się utworów, którymi kiedyś będę dyrygować lub mam je już w planach koncertowych.

      Pewnie ostatnio brakuje czasu na komponowanie, ale to także znaczący nurt w Pana działalności, bo nie komponował Pan „do szuflady” – wprost przeciwnie, Pana utwory wykonywane były na wielu festiwalach i różnych koncertach. Warto, a nawet trzeba przybliżyć ten nurt działalności. Komponuje Pan na zamówienie czy tylko z potrzeby serca? Są to wyłącznie wielkie formy, czy również muzyka kameralna?

      Od komponowania zacząłem w zasadzie na poważnie interesować się muzyką i od samego początku fascynował mnie gatunek pieśni. W tej małej, lirycznej formie zawrzeć można wszystkie uczucia, tworzyć w ten sposób coś w rodzaju „muzycznego pamiętnika”. Każda moja pieśń, a mam ich już około stu, to zapis emocji, które chciałem wyrazić, a potrafiłem tylko sięgając do genialnej poezji. Wspomniana już Magdalena Cynk, to również niezwykły animator kultury. Regularnie organizuje w Toruniu (i nie tylko) koncerty kompozytorskie, na których wystawiam swoje utwory od 15 lat. Komponuję oczywiście również utwory kameralne, fortepianowe, orkiestrowe, ale i kantaty, msze czy wielkie formy wokalno-instrumentalne, z czego większość była wykonywana w różnych miastach Polski, w tym m.in. w Warszawie, Poznaniu, we Wrocławiu, w Bydgoszczy, Gdańsku i Krakowie. Zdarzało mi się komponować na zamówienie muzykę teatralną czy jako kompozytor-rezydent (drugi z programów Instytutu Muzyki i Tańca) w Cappelli Gedanensis. W ramach tego programu wykonanych było kilka koncertów, ale najistotniejszym stało się zeszłoroczne prawykonanie „Pasji” na 5 solistów, chór i orkiestrę, co uważam za jeden z najważniejszych utworów w moim życiu. Cieszyłem się, że mogłem tego dokonać z zespołem, który jest bliski mojemu sercu, nie tylko przez wzgląd na stałą współpracę, ale i ogromná sympatię, którą darzę Cappellę Gedanensis. Komponowanie, z czym się wiąże wiedza o instrumentach i umiejętność instrumentowania, dało mi bardzo wiele. Również dlatego, że regularnie otrzymuję zamówienia z szeregu instytucji na orkiestracje różnych dzieł. Moje opracowania wykonywane były m.in. w wiedeńskim Musikverein czy Teatrze Wielkim w Warszawie, a nowe propozycje z Europy (i od niedawna nie tylko z Europy!) pojawiają się jedna po drugiej.

      W notce biograficznej przeczytałam, że pracuje Pan także nad doktoratem z dyrygentury w krakowskiej Akademii Muzycznej. Czy daleko do finału?

      Swój doktorat poświęciłem, co chyba nie jest żadnym zaskoczeniem, dziele operowemu: zapomnianej pięcioaktowej operze „Eros i Psyche” L. Różyckiego, którą po prawie pół wieku nieobecności na polskich scenach przygotowałem, jako kierownik muzyczny w Operze Bałtyckiej w 2015 roku. W tym sezonie asystowałem maestro Grzegorzowi Nowakowi, nowemu dyrektorowi muzycznemu Teatru Wielkiego-Opery Narodowej, przy premierze tego dzieła w Warszawie. Wiem, że powinienem sfinalizować kwestię doktoratu już dawno, ale ciągle pojawiające się propozycje dyrygenckie opóźniają moją pracę. Moi promotorzy mają do mnie mnóstwo cierpliwości i zrozumienia, za co jestem im bardzo wdzięczny. Na szczęście jestem już na końcu tej drogi i niebawem sprawa będzie zamknięta: wszystkie rozdziały są gotowe, przede mną tylko wstęp i zakończenie, a potem... obrona.

      Rozpoczynający się wkrótce 2018 rok będzie bardzo pracowity i kalendarz jest już zapełniony. Może Pan wspomnieć chociaż o kilku miejscach koncertów lub programach, które Pan poprowadzi?

      Podobnie jak poprzedni rok, tak i ten rozpoczął się szeregiem nowych propozycji. Szczegółów nie chciałbym zdradzać, bo wiele przedsięwziąć jest dopiero omawianych. O swoich działaniach informuję na swoim Facebookowym fanpage’u i na stronie internetowej; niebawem wszystko się tam pojawi. Poza kontynuacją współpracy ze wszystkimi ośrodkami, z którymi pracowałem do tej pory, a więc z Wiedniem, Warszawą, Gdańskiem, Bytomiem, Koszalinem i Toruniem, na mojej „dyrygenckiej mapie” oprócz kolejnych polskich miast pojawi się też kilka zagranicznych. Wiele koncertów planuje się z kilkuletnim wyprzedzeniem, więc kalendarz zapełnia się dużo naprzód. Myślałem, że rok 2017 był tym najbardziej przełomowym w moim życiu (szczególnie ze względu na staż w Operze Wiedeńskiej), ale już widzę, że kolejne lata będą jeszcze lepsze. Proszę mocno trzymać kciuki!

      Po raz pierwszy Pan pracuje z zespołem Opery Śląskiej?

      Tak, w ogóle jestem po raz pierwszy na Śląsku i od razu „pełną parą”.

      Sporo czasu zajęły przygotowania, ale po premierze „Księżniczki czardasza” – może się Pan czuć zadowolony.

      Oczywiście, jestem zadowolony, a przede wszystkim jestem dumny ze wszystkich wykonawców, bo widziałem na pierwszych próbach, że często „otwierali oczy”, jakie szczegóły udało mi się wyciągnąć z partytury. To, że sam komponuję, nauczyło mnie szacunku i umiejętności dogłębnego czytania partytury, o czym wspominałem już wcześniej. Wiem, ile mnie kosztowało, kiedy ktoś wykonywał mój utwór i coś było niezgodnie z moją intencją. Tłumaczyłem zatem spokojnie, że tak jest w partyturze i nie wymyślam niczego nadzwyczajnego poza tym, co napisał kompozytor. Potem, oczywiście, po sprawach technicznych doszły emocje, intencje w grze i śpiewie, i zaczęły się prawdziwe schody, ale nasi soliści doskonale sobie z tym poradzili i wiele pomysłów czerpałem również od nich, byli bardzo inspirujący na próbach.

      Gratuluję Panu serdecznie wspaniałej premiery „Księżniczki czardasza” i kończymy tę rozmowę z nadzieją, że będzie okazja do następnych spotkań – jeśli nie w teatrach operowych, to przy okazji koncertów symfonicznych. Może kiedyś na Podkarpaciu?

      Ja też mam taką nadzieję, aczkolwiek stamtąd na razie zaproszenia nie mam. Może z czasem się pojawi, z czego bym się bardzo cieszył.

      Aktualnie Filharmonicy Podkarpaccy z sukcesami koncertują w Chinach.

      Doskonale wiem, bo często zaglądam na Pani stronę na Facebooku i czytam różne informacje oraz wywiady, które Pani zamieszcza na blogu „Klasyka na Podkarpaciu”. Cieszę się, że poznaliśmy się osobiście.

Ze znakomitym polskim dyrygentem, kompozytorem i teoretykiem muzyki młodego pokolenia - Panem Rafałem Kłoczko rozmawiała Zofia Stopińska 29 grudnia 2017 roku w Bytomiu.

KRZYSZTOF MEYER NEW CHAMBER MUSIC

Muzyka kameralna wypełnia prawie połowę dorobku kompozytorskiego Krzysztofa Meyera. Skomponował on kilkadziesiąt utworów na różnorodne obsady, z wyraźną dominacją zespołów klasycznych a zwłaszcza kwartetu smyczkowego.
Wcześniejsze pochodzą z czasów awangardowych i charakteryzuje je eksploracja nieznanych bądź rzadkich barw i artykulacji.
W późniejszych widać stopniowy nawrót do tradycyjnej narracji, opartej na urozmaiconej ekspresji, a rozwijanej przy pomocy wyrafinowanie prowadzonych głosów.

Utwory zamieszczone na tej płycie mają bardzo zróżnicowane instrumentarium.
Pierwszy z nich to Kwartet fortepianowy op. 112, który obfituje w kontrasty i zmiany. Utwór ten zaczyna sugestywny, wyrazisty motyw, który powraca niczym refren zawsze poddawany pewnym zmianom. Wykonawcami Kwartetu fortepianowego op. 112 są Oliver Triendl - fortepian, Radosław Szulc - skrzypce, Anna Kreetta Gribajcevic - altówka i Jakob Spahn - wiolonczela. Prawykonanie tego utworu odbyło się 27. czerwca 2010 roku w Berlinie. Kwartet fortepianowy wykonał wówczas zespół Aperto Piano Quartet w składzie : Gernot Susmut - skrzypce Stefan Fehlandt - altówka, Hans - Jakob Eschenburg - wiolonczela, Frank - Immo Zichner - fortepian.

XIV Kwartet smyczkowy op. 122 brzmi łagodnie, jakby wyłaniał się z ciszy. Prawykonanie miało miejsce 2 października 2014 roku w Katowicach w wykonaniu Kwartetu Śląskiego w składzie : Szymon Krzeszowiec - skrzypce I, Marcin Markowicz - skrzypce II, Łukasz Syrnicki – altówka, Piotr Janosik - wiolonczela. Na tej płycie XIV Kwartet smyczkowy op. 122 został zarejestrowany przez Kwartet Wieniawski w składzie : Jarosław Żołnierczyk - skrzypce I, Mirosław Bocek - skrzypce II, Lech Bałaban – altówka, Maciej Mazurek – wiolonczela.

Ostatni utwór - Kwintet na cztery saksofony i fortepian ma charakter epicko - rapsodyczny. Muzyczną "opowieść" intonuje fortepian, do którego stopniowo przyłączają się pozostałe instrumenty. Prawykonanie tego utworu miało miejsce 15. czerwca 2016 roku w Dusseldorfie, w wykonaniu zespołu notabu. ensemble neue musik w składzie ; Wardy Hamburg - I saksofon altowy, Sarah Wunsche - II saksofon altowy, Andre Tsirlin - saksofon tenorowy, Noah Bedrin - saksofon barytonowy, Yukiko Fujieda - fortepian, którzy również są wykonawcami na płycie. Utworem dyryguje Mark - Andreas Schlingensiepen.

Krzysztof Meyer
Kwartet fortepianowy op. 112 (2009)
1. Kwartet fortepianowy op. 112 / Piano Quartet, Op. 112 (2009)
[24:17]

Krzysztof Meyer
XIV Kwartet smyczkowy op. 122 (2014)
2. I Lento [5:23]
3. II Lento [8:15]
4. III Inquieto [9:07]

Krzysztof Meyer
Kwintet na cztery saksofony i fortepian op. 107 (2006/2014)
5. I Lento [6:45]
6. II Inquieto [3:07]
7. III Gracile [4:35]
8. IV Lento

Wykonawcy:
notabu. ensemble neue musik
Wieniawski Quartet
Anna Kreetta Gribajcevic /altówka/
Jakob Spahn /wiolonczela/
Oliver Triendl /fortepian/
Radosław Szulc /skrzypce

DUX, DUX 1414, 2017

Reżyseria nagrania : Jorg Moser, Gerhard Wicho, Joachim Krukowski, Georg Bongartz
Montaż : Wolfgang Meyscheider
Płytę poleca Państwa uwadze Anna Stopińska-Paja

Koncert noworoczny w Krośnie

KONCERT NOWOROCZNY MIEJSKIEJ GÓRNICZEJ ORKIESTRY DĘTEJ I ZAPROSZONYCH GOŚCI

Miejsce: Regionalne Centrum Kultur Pogranicza w Krośnie, sala widowiskowa, ul. Kolejowa 1, Krosno, woj. podkarpackie
Termin: 6 stycznia 2018, godzina 17.00

Bilet: 20 zł, ulgowy 15 zł, z KKM 10 zł, z kartą Pomocnika Mikołaja 5 zł

----

Bilety w sprzedaży w kasie RCKP:
Regionalne Centrum Kultur Pogranicza, ul. Kolejowa 1 (p. 234)

Godziny otwarcia kasy RCKP:
poniedziałek - piątek 10.00-13.00 oraz 14.30-17.30
sobota 10.00-14.00 oraz na godzinę przed wydarzeniem

Rezerwacja telefoniczna i internetowa:
13 43 218 98 w. 159 | Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

---

Wystąpią:

Miejska Górnicza Orkiestra Dęta pod dyrekcją Wiesława Wojnara

Uczniowie Zespołu Szkół Muzycznych w Krośnie pod kierownictwem Tadeusza Półchłopka

Łukasz Kuschel – euphonium
Bartłomiej Dębiec – puzon
Tymoteusz Kuschel – saksofon

Od Straussa do Presleya

7 stycznia 2018 r. godz.18.00 – GALA NOWOROCZNA „Od Straussa do Presleya”
Sala widowiskowa Zamku Kazimierzowskiego

Bilety w cenie 55 zł do nabycia w sklepie muzycznym „MUSICLAND” ul. Serbańska 13, tel. 16 675 01 82 oraz przed koncertem na Zamku Kazimierzowskim

Wyjątkowy koncert Noworoczny z udziałem gwiazd największych scen operowych w Polsce!

To wyjątkowe wydarzenie muzyczne dedykowane jest nie tylko fanom muzyki klasycznej. W programie zestaw najsłynniejszych arii operetkowych oraz pieśni neapolitańskich takich kompozytorów jak: Strauss, Kalman, Lehar, Offenbach. W roli solistów wystąpią fantastyczni, obdarzeni wspaniałymi głosami, utytułowani śpiewacy operowych scen Polski, koncertujący w kraju i za granicą: Kamila Magdalena Lendzion (sopran), Mirosław Niewiadomski (tenor), Kordian Kacperski (tenor), Dawid Kwieciński (tenor). Artystom towarzyszyć będzie Orkiestra Kameralna VIENNA MUSIC złożona z najbardziej utalentowanych muzyków młodego pokolenia!
Zaprezentowane zostaną największe przeboje muzyki klasycznej, znane i lubiane na całym świecie. Usłyszymy między innymi: „Brunetki Blondynki”, „Graj Cyganie”, „Przetańczyć całą noc”, „Wielka sława to żart”, „Memory”, „Hallelujah” czy niezapomniany duet „Usta milczą dusza śpiewa”. Czeka na państwa w ten wieczór wiele niespodzianek i to nie tylko muzycznych. Nie zabraknie również ducha Elvisa Presleya, którego największe przeboje takie jak „Blues suede shoes” czy „My way” przypomni Państwu Mirosław Niewiadomski. Gwarantujemy Państwu doskonałą zabawę oraz całą paletę niezapomnianych doznań artystycznych.
TEJ GALI NIE MOŻNA PRZEGAPIĆ!

Marek Stefański - moje grudniowe tournee po Rosji

     Zofia Stopińska: Zapraszam Państwa dzisiaj na spotkanie z dr hab. Markiem Stefańskim, znakomitym organistą i pedagogiem – adiunktem w Katedrze Organów Akademii Muzycznej w Krakowie. Pan Marek Stefański jest zasłużonym propagatorem muzyki organowej i nie tylko, jest założycielem i dyrektorem artystycznym Festiwalu „Wieczory Muzyki Organowej i Kameralnej w Katedrze i Kościołach Rzeszowa”, cyklu koncertów „Muzyka Organowa w Jarosławskim Opactwie” oraz „Wiosennych dni z muzyką organową w bazylice Jezuitów” w Krakowie. Artysta koncertował w większości krajów Europy, w Ameryce Północnej i Południowej oraz w Izraelu. Regularnie zapraszany jest na koncerty do Rosji, gdzie stał się jednym z najbardziej znanych zagranicznych organistów. Tym razem rozmawiać będziemy o bardzo długiej podróży koncertowej po Rosji, która zakończyła się niedawno, bo tuż przed Świętami Bożego Narodzenia 2017 roku.

     Marek Stefański: Moje grudniowe tournée po Rosji, zakończone dzień przed Wigilią minionego roku, trwające ponad trzy tygodnie, obejmowało 6 koncertów oraz udział jako przewodniczącego jury Pierwszego Konkursu Organowego Młodych Organistów Bajkalska Toccata w Irkucku na Syberii. To w sumie ponad 20 tysięcy przebytych kilometrów i trzy strefy czasowe....

     Z. S.: Podczas tego tournée wystąpił Pan na dwóch kontynentach – w Europie i Azji.

     M. S.: W europejskiej części Rosji zagrałem koncert w Archikatedrze w Moskwie, która od ponad 20 lat jest znaczącym centrum wykonawstwa muzyki organowej w stolicy Rosji. Warto przypomnieć, że do roku 1999 Archikatedra moskiewska, piękny trzynawowy kościół z początku XX wieku, zbudowany przez Polaków, pełniła funkcję biurowca; była podzielona na sześć kondygnacji, a na nich znajdowały się pokoje i gabinety. Dzięki staraniom polskich firm projektowych i budowlanych, dotacjom rządowym oraz prywatnych sponsorów, a także przy działaniach dyplomatycznych hierarchii kościelnej w Rosji oraz Watykanu, od prawie 30 lat tej monumentalnej świątyni został przywrócony blask dawnej świetności. W kościele tym znajdują się obecnie znakomite 70-głosowe organy szwajcarskiej firmy Kuhn, umożliwiające wykonawstwo całego spektrum literatury organowej, zwłaszcza dzieł z kręgu niemieckiego romantyzmu i symfoniki francuskiej. Przez cały rok odbywa się w katedrze ponad 100 koncertów organowych. W tym celu zostało powołane specjalne biuro koncertowe, które w najbardziej profesjonalny sposób zajmuje się organizacją tych wydarzeń artystycznych i wielce skuteczną ich promocją.
     W roku 2004 uczestniczyłem jako wykonawca jednego z koncertów podczas międzynarodowego festiwalu zatytułowanego: "Organiści europejskich świątyń", inaugurującego ten wspaniały instrument i od tej pory przynajmniej raz w roku jestem zapraszany tutaj do zagrania koncertu organowego. Od czterech lat ma to miejsce w dzień Świętego Mikołaja, które to święto staje się coraz bardziej popularne w Rosji.

     Z. S.: Kolejny koncert odbył się także na terenie Europy w znanym Panu doskonale mieście.

     M. S.: Następnym punktem mojej podróży był Twer, miasto położone nad brzegiem Wołgi, pomiędzy Moskwą i Petersburgiem. Jadąc do Tweru z Moskwy przejeżdża się przez niewielkie miasto Klin, w którym urodził się Piotr Czajkowski. Miasto słynie z muzeum poświęconego życiu i twórczości tego wiodącego rosyjskiego kompozytora.
     W Twerze grałem w Filharmonii, której dyrekcja od 15 już lat corocznie włącza mój recital organowy do programu swoich koncertów abonamentowych. Filharmonia w Twerze to jedna z moich ulubionych sal koncertowych w Rosji i chyba także poza nią... Organy firmy Rieger-Kloss, choć wymagające już kompleksowego remontu, nadal nie zawodzą.

     Zarówno koncert w Moskwie, jak i w Twerze, zgromadził bardzo liczną rzeszę słuchaczy (600 osób w Moskwie i 400 w Twerze - czyli komplety na widowni), co jest zresztą sytuacją charakterystyczną dla koncertów organowych w Rosji. Trudno wyobrazić sobie podobnie licznych słuchaczy koncertów organowych u nas...

     Z. S.: Często jak się chce powiedzieć, że gdzieś jest naprawdę bardzo daleko, mówi się: „Jak stąd do Władywostoku”. Ze zdumieniem patrzyłam na korespondencję między innymi z tego miasta. Po koncercie w Twerze czekała Pana długa podróż.

     M. S.: Nawet bardzo długa, bo udałem się na daleki wschód Rosji. Pierwszy koncert wykonałem w katedrze we Władywostoku. Tutaj, podobnie jak w Moskwie, znajduje się piękny, monumentalny neogotycki kościół, który do połowy lat 90-tych minionego wieku pełnił funkcję... archiwum KGB (następnie FSB) dla wschodniej Syberii. Obecnie zrekonstruowana i odnowiona świątynia posiada jedyne na dalekim wschodzie Rosji organy piszczałkowe, zbudowane dzięki funduszom amerykańskim przez filipińską firmę organmistrzowską Diego Cera. Ten piękny, neobarokowy instrument inspiruje zwłaszcza do wykonywania muzyki polifonicznej oraz klasycyzmu. Ale także dzieła Felixa Mendelssohna-Bartholdy'ego brzmią tutaj znakomicie!

     Z. S.: Sporo czasu zajęły Panu koncerty w miastach położonych nad „syberyjskim morzem”, zwanym także „błękitnym okiem Syberii”.

     M. S.: Z położonego na brzegu Oceanu Spokojnego Władywostoku udałem się ku brzegom Bajkału, do rozciągającego się nad rzeką Angarą Irkucka. Tutaj zagrałem również w wybudowanym przez Polaków w początkach XX wieku kościele, który od lat powojennych do chwili obecnej pełni funkcję Sali Organowej Filharmonii Irkuckiej. Pochodzące z końca lat 70-tych ubiegłego stulecia organy niemieckiej firmy Schuke brzmią w tym wnętrzu znakomicie. W koncercie uczestniczyli ponadto soliści instrumentaliści i wokaliści Filharmonii Irkuckiej, gdyż stanowił on jednocześnie inaugurację Konkursu dla Młodych Organistów Bajkalska Toccata.
     W Irkucku zagrałem ponadto solowy recital organowy, który pod auspicjami Konsulatu Generalnego RP i dzięki osobistym staraniom Konsula Generalnego, Pana Krzysztofa Świderka, odbył się w tamtejszej katedrze. Świątynia ta, zbudowana w roku 2000, posiada wysokiej jakości elektroniczne organy amerykańskiej firmy Rogers. Instrument stanowi połączenie głosów elektronicznych z piszczałkowymi oraz z systemem specjalnego, panoramicznego nagłośnienia. Organy brzmią naprawdę dobrze w nowoczesnym wnętrzu kościoła.
     Podobnie jak w Moskwie, lecz nieco wcześniej, w roku 2002 inaugurowałem ten instrument, gdy tylko został on zainstalowany w irkuckiej katedrze. Ponownie więc był to miły powrót po latach...
     Ostatnim koncertowym przystankiem w mojej syberyjskiej podróży była stolica Buriacji, czyli położone po drugiej stronie Bajkału miasto Ułan-Ude, oddalone jedynie 150 kilometrów od granicy Rosji z Mongolią. Od 10 lat miejscowa filharmonia organizuje Noworoczny Festiwal Muzyczny, w programie którego znajduje się każdorazowo recital organowy. Znajduje on swoje miejsce w tamtejszym kościele, który powstał przed ponad 20 laty z inicjatywy wspaniałego księdza Adama Romaniuka, proboszcza jedynej Parafii Rzymsko-Katolickiej w Buriacji. Była to już moja druga muzyczna wizyta w tym mieście.

     Z. S.: W europejskiej części Rosji koncerty organowe cieszą się ogromną popularnością, jak Pan już wspominał, sale zawsze wypełnione są publicznością, a jak było na dalekim wschodzie – we Władywostoku czy nad Bajkałem?

     M. S.: Podobnie jak w europejskiej części Rosji, koncerty na dalekim wschodzie tego ogromnego kraju cieszyły się znakomitą frekwencją i bardzo sympatycznym przyjęciem ze strony słuchaczy.

     Z. S.: Wspomniał Pan o koncercie w ramach konkursu dla młodych organistów w dalekim Irkucku, był Pan także przewodniczącym jury tego wydarzenia. Proszę nam opowiedzieć o swoich wrażeniach.

     M. S.: Pierwszy Konkurs Młodych Organistów Bajkalska Toccata w Irkucku został zorganizowany przez Muzyczny College im. Fryderyka Chopina w Irkucku, przy współpracy z miejscową Filharmonią. Kierownictwo artystyczne projektu sprawowała organistka irkuckiej Filharmonii Yana Yudenkowa, absolwentka klasy organów Konserwatorium im. P. Czajkowskiego w Moskwie.
Udział w konkursie wzięło 14 organistek i... tylko jeden organista. Tak to już w Rosji jest, w przeciwieństwie do krajów europejskich, że na organach grają głównie dziewczęta.
     Laureatką Grand Prix została organistka z Nowosybirska Ekatarina Daniłowa. Jest szansa, iż gry tej znakomitej młodej artystki posłuchamy za rok w Polsce, może także w Rzeszowie, w ramach Festiwalu Wieczory Muzyki Organowej i Kameralnej.
     Poziom artystyczny wszystkich uczestników konkursu był bardzo wysoki. Konkurs raz jeszcze potwierdził znakomite przygotowanie fortepianowe rosyjskich młodych artystów do gry na organach oraz wielką determinację w pracy i w pokonywaniu gigantycznych, rosyjskich odległości, aby zagrać na dobrych organach...

     Z. S.: Mam nadzieję, że koncert młodej organistki z Nowosybirska w Rzeszowie będzie doskonałą okazją do rozmowy na temat kształcenia młodych organistów w Rosji. Pewnie także za cztery lub pięć miesięcy będzie nam Pan mógł opowiedzieć o szczegółach tegorocznych edycji Festiwalu „Wieczory Muzyki Organowej i Kameralnej w Katedrze i Kościołach Rzeszowa” oraz cyklu koncertów „Muzyka Organowa w Jarosławskim Opactwie”. Będzie to spotkanie znakomitą okazją do rozmowy o Pana tegorocznych podróżach koncertowych.

Z dr hab. Markiem Stefańskim – pedagogiem Akademii Muzycznej w Krakowie oraz znakomitym, niezwykle aktywnym artystycznie polskim organistą rozmawiała Zofia Stopińska 2 stycznia 2018 roku.

W Galerii ilustracji - zdjęcia z archiwum dr hab. Marka Stefańskiego:

Fot. 1 - Katedra  we Władywostoku - Marek Stefański zapala świecę adwentową podczas uroczystej mszy dla Polaków 10 grudnia 2017 roku

Fot. 2 - Stary Kościół w Irkucku - podczas Konkursu Młodych Organistów Bajkalska Toccata 13 grudnia 2017 roku ( czwarty od lewej  - dr hab. Marek Stefański)

Fot. 3 - Sala organowa Filharmonii w Irkucku - podczas Konkursu Młodych Organistów Bajkalska Toccata  13 grudnia 2017 roku.

KONCERT WIEDEŃSKI W KROŚNIE

 "POD GWIAZDAMI WIEDNIA I BUDAPESZTU"
Orkiestra Filharmonii Lwowskiej INSO & soliści & balet

Miejsce: Regionalne Centrum Kultur Pogranicza w Krośnie, sala widowiskowa, ul. Kolejowa 1, Krosno, województwo podkarpackie
Termin: 4 stycznia 2018, godzina 18.00
Szczegóły: www.rckp.krosno.pl

Bilety:
50 zł normalny, 40 zł ulgowy, z Krośnieńską Kartą Mieszkańca 10 zł taniej
---
Bilety w sprzedaży w kasie RCKP:
Regionalne Centrum Kultur Pogranicza, ul. Kolejowa 1 (p. 234)

Godziny otwarcia kasy RCKP:
poniedziałek - piątek 10.00-13.00 oraz 14.30-17.30
sobota 10.00-14.00 oraz na godzinę przed wydarzeniem

Rezerwacja telefoniczna i internetowa:
13 43 218 98 w. 159 | Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Zapraszamy Państwa w podróż do romantycznego i roztańczonego Wiednia i Budapesztu, magicznego świata operetki i ognistego czardasza, gdzie rozbrzmiewać będą radosne walce Johana Straussa, muzyka Lehara, Kalmana oraz muzyka węgierska, gdzie w pełnych zachwytu dźwiękach usłyszeć będzie można szelest długich sukien, huk rozlewanego szampana, czy miłosnych westchnień w alkowach.
Znamienite kompozycje w wykonaniu Orkiestry Salonowej Vienna oraz solistów polskich scen operowych i operetkowych, przeniosą słuchaczy do ojczyzny walca, czardasza prezentując niezwykły kunszt wokalny i wykreują dla Państwa najwspanialsze duety miłosne i niezwykle wirtuozowskie kaskady dźwięków muzyki Austro-Węgier. Ta niezwykła gala wzbogacona będzie wirtuozerską grą lidera zespołu, wirtuoza skrzypiec Maestro Mayjana Lomahi, co pozwoli na doświadczanie wielu doznań artystycznych w iście książęcym stylu.
/tekst, mat. nadesł. przez artystów/

POD GWIAZDAMI WIEDNIA I BUDAPESZTU

KONCERT WIEDEŃSKI "POD GWIAZDAMI WIEDNIA I BUDAPESZTU"
Orkiestra Filharmonii Lwowskiej INSO & soliści & balet

Miejsce: Regionalne Centrum Kultur Pogranicza w Krośnie, sala widowiskowa, ul. Kolejowa 1.
Termin: 4 stycznia 2018, godzina 18.00
Szczegóły: www.rckp.krosno.pl

Zapraszamy Państwa w podróż do romantycznego i roztańczonego Wiednia i Budapesztu, magicznego świata operetki i ognistego czardasza, gdzie rozbrzmiewać będą radosne walce Johana Straussa, muzyka Lehara, Kalmana oraz muzyka węgierska, gdzie w pełnych zachwytu dźwiękach usłyszeć będzie można szelest długich sukien, huk rozlewanego szampana, czy miłosnych westchnień w alkowach.
Znamienite kompozycje w wykonaniu Orkiestry Salonowej Vienna oraz solistów polskich scen operowych i operetkowych, przeniosą słuchaczy do ojczyzny walca, czardasza prezentując niezwykły kunszt wokalny i wykreują dla Państwa najwspanialsze duety miłosne i niezwykle wirtuozowskie kaskady dźwięków muzyki Austro-Węgier. Ta niezwykła gala wzbogacona będzie wirtuozerską grą lidera zespołu, wirtuoza skrzypiec Maestro Mayjana Lomahi, co pozwoli na doświadczanie wielu doznań artystycznych w iście książęcym stylu.
/tekst, mat. nadesł. przez artystów/

KOLĘDY ŚWIATA w wykonaniu Niny Nowak

4 stycznia 2018, CZWARTEK, GODZ. 19:00, Sala Koncertowa Filharmonii Podkarpackiej

ORKIESTRA FILHARMONII PODKARPACKIEJ
ŁUKASZ WOJAKOWSKI – dyrygent
NINA NOWAK – mezzosopran

W programie: Kolędy świata

NINA NOWAK - czołowa polska śpiewaczka – alt, koncertująca z najbardziej elitarnymi orkiestrami w Polsce i na świecie – jak LONDON SYMPHONY ORCHESTRA, RADIO SYMPHONY, NEW YORK PHILHARMONIC, BERLIN PHILHARMONIC, LOS ANGELES PHILHARMONIC, etc.

Od 2004 r. współpracuje z najwybitniejszym polskim kompozytorem Krzysztofem Pendereckim. W styczniu tegoż roku wystąpiła w jego Te Deum z okazji 70. urodzin Mistrza.

W 2012 r. ONZ wyróżniło ją nagrodą specjalną za jej charytatywną działalność na rzecz głodujących krajów Afryki, które regularnie odwiedza i wspiera oraz na rzecz pokoju na Bliskim Wschodzie.

W marcu 2014 r. zaśpiewała na Wielkiej Gali Pokoju z Narodową Orkiestrą Symfoniczną Jordanii ku czci wszystkich poległych w walkach w Gazie i Bliskim Wschodzie, zorganizowanej przezKróla i Królową Jordanii, na ktorej były czołowe głowy Państw wspierających pokój na świecie.

7 czerwca 2012 roku na zaproszenie prezydenta UEFA Michela Platiniego zaśpiewała na wielkiej GALI UEFA EURO 2012 otwarcia MISTRZOSTW EUROPY W PIŁCE NOŻNEJ na Zamku Królewskim w Warszawie oraz na otwarciu MISTRZOSTW EUROPY W PIŁCE NOŻNEJ NA STADIONIE NARODOWYM W WARSZAWIE.

Największym zaszczytem była współpraca z Ojcem Św. Janem Pawłem II, celebracja Mszy Świętych na Watykanie, wspieranie Czerwonego Krzyża na rzecz ludzi chorych i potrzebujących, objętych wojną oraz koncerty na światowych zjazdach młodzieży, którym przewodniczył Ojciec Święty.

27 kwietnia 2014 r. zaśpiewała na uroczystościach kanonizacji Ojca Św. i Mszy Św. celebrowanej przez papieża Franciszka na placu Św. Piotra na Watykanie.

W 2016 r. zaśpiewala na Śwatowych Dniach Młodzieży w Krakowie podczas Mszy Sw,celebrowanej przez Ojca Sw. Franciszka

Nina Nowak w Filharmonii Podkarpackiej

KOLĘDY ŚWIATA

4 stycznia 2018, CZWARTEK, GODZ. 19:00

ORKIESTRA FILHARMONII PODKARPACKIEJ
ŁUKASZ WOJAKOWSKI – dyrygent
NINA NOWAK – mezzosopran

W programie: Kolędy świata

Księżniczka czardasza w Operze Śląskiej w Bytomiu

     W Operze Śląskiej w Bytomiu ostatnie wieczory 2017 i pierwsze 2018 roku wypełnione są spektaklami operetki „Księżniczki czardasza” Imre Kalmána do libretta Leo Steina i Béli Jenbacha w przekładzie polskim Jerzego Jurandota. Tych, którzy wybiorą się na spektakl, czeka niespodzianka, bo reżyser spektaklu, Pia Partum, zaproponowała coś, co odbiega od znanej nam doskonale konwencji, przenosząc akcję w lata 20-te ubiegłego wieku. Jej „Księżniczka czardasza” jest opowieścią o miłości pięknej gwiazdy czardasza Sylvii Varescu i młodego księcia Edwina, bardzo podobnej do tej, która przydarzyła się Hance Ordonównie - piosenkarce, tancerce, aktorce - i arystokracie Michałowi Tyszkiewiczowi.
     Ponieważ 29 grudnia miałam szczęście być na premierze, a później na spotkaniu z twórcami i wykonawcami, stąd o tym spektaklu opowiemy w krótkich rozmowach, a rozpoczynamy od wypowiedzi dyrygenta i kierownika muzycznego bytomskiej „Księżniczki czardasza” – Rafała Kłoczko, którego pytałam, co zostało pominięte z oryginalnej partytury, a co zaaranżował i dodał wprowadzając nas w klimat lat 20-tych ubiegłego wieku.

     Rafał Kłoczko: Jestem przeciwnikiem wycinania czegokolwiek, ale w pierwszym akcie zostały pominięte cztery takty, w drugim wykonaliśmy wszystko zgodnie z oryginalną partyturą, a w trzecim pominęliśmy introdukcję, po to, żeby dać własną introdukcję, opartą na melodii piosenki „Miłość ci wszystko wybaczy”, w wersji na orkiestrę symfoniczną. To były jedyne odstępstwa od oryginalnej partytury.
     Zofia Stopińska: Podobieństwo losów Sylvii Varescu i Hanki Ordonówny podkreślało wszystko, co widzieliśmy na scenie.
     R. K.: Historie ich życia były na pewnym etapie zbieżne. Obie były bohaterkami mezaliansów, obie wyjechały na tournée do Ameryki, z tą różnicą, że w „Księżniczce czardasza” wszystko kończy się happy endem, a w przypadku Hanki Ordonówny, z tego, co wiem, nie do końca.
     Z. S.: Po raz pierwszy pracuje Pan z zespołem Opery Śląskiej?
     R. K.: Tak, w ogóle jestem pierwszy raz na Śląsku i od razu pełną parą.
     Z. S.: Myślę, że po premierze jest Pan bardzo zadowolony.
     R. K.: Jestem dumny z muzyków i z wokalistów, bo na pierwszych próbach widziałem, że czasem otwierali oczy, bo od wielu lat śpiewali czy grali w dobrze znany sposób, a ja żądam czegoś innego. Odpowiadałem, że tak jest w partyturze i nie wymyślam niczego innego. Fakt, że sam komponuję, nauczył mnie wielkiego szacunku do partytury, bo wiem, co przeżywałem, kiedy ktoś wykonywał mój utwór i coś nie było zgodne z moją intencją.

     Zofia Stopińska: Podczas premierowego spektaklu główne role wykonywali: znana ze znakomitych kreacji Sylvii Varescu - Pani Aleksandra Orłowska i Pan Łukasz Gaj, który wystąpił w roli Edwina. Jak czuli się Państwo w tych rolach podczas dzisiejszego spektaklu?
     Aleksandra Orłowska: Było bardzo ciekawie, trochę inaczej, bardziej na poważnie, ale dzięki temu ja odkryłam w tej roli dużo prawdziwych emocji, które chyba były widoczne i słyszalne. Mam nadzieję, że udzieliły się także publiczności.
     Łukasz Gaj: Prawdziwe emocje w tej operetce są najważniejsze i nie tylko nasze, ale wszystkie postacie – również Boniego i Stasi, są urealnione, pozbawione jakiejkolwiek sztuczności, której w operetce zwykle nie brakuje. To dla nas nowe doświadczenie – myślę, że będzie ono owocowało w przyszłości.
     A. O.: Nie zawsze musi być śmiesznie i zabawnie, ma być też wzruszająco, pięknie i ma porywać.
     Z. S.: Słyszałam, jak niektórzy mówili po spektaklu, że brakowało im prawdziwego węgierskiego czardasza. Może to prawda, ale jednocześnie mogli Państwo bez zadyszki śpiewać pełnym głosem, i tak było.
     A. O.: To prawda, bo momentami trzeba było faktycznie tak śpiewać i mam nadzieję, ze daliśmy radę.
     Ł. G.: My jesteśmy zadowoleni z naszej pracy, ale nie nam ją oceniać. Mam nadzieję, że spektakl będzie się podobał i publiczność będzie go mile odbierać.
     Z. S.: Zapytam jeszcze o współpracę z młodym dyrygentem, który właściwie rozpoczyna dopiero swoją przygodę z operetką.
     Ł. G.: Nowe doświadczenie Rafała - spotkanie z operetką i świeże spojrzenie na partyturę było dzisiaj słychać w orkiestrze. Dla nas jest także cenne, że odkrywa partyturę na nowo, proponuje rzeczy, których my byśmy nie zaproponowali – to wszystko było dzisiaj ze sceny słychać.
     A. O.: Jestem zachwycona współpracą z Rafałem, bo jest dyrygentem bardzo konkretnym, bardzo wymagającym, ale jednocześnie konsekwentnym w tym, co robi i mnie to bardzo odpowiada, a na dodatek jeszcze zwykle każdy dyrygent mnie pogania, żebym szybciej śpiewała, a on pozwala mi się rozśpiewać. Mimo młodego wieku jest niezwykłym profesjonalistą, ma swoje pomysły, które realizuje. Bardzo cieszy nas taka praca.
     Z. S.: „Księżniczka czardasza” będzie wystawiana w najbliższym czasie w Operze Śląskiej codziennie, a kiedy na scenie można będzie Państwa zobaczyć i usłyszeć?
     Ł. G.: Podczas sylwestrowego spektaklu, a później 1, 4, 5, 7 stycznia, 15 stycznia wystąpimy w Katowicach, później w Bytomiu 20 stycznia oraz 8 i 10 lutego.
     A. O.: W moje urodziny!
     Ł. G.: Cieszę się, że wystąpimy w tym dniu razem na scenie.

     Zofia Stopińska: Bardzo dobry warsztat i potęgę brzmienia pokazał dzisiaj Chór Opery Śląskiej w Bytomiu prowadzony przez Panią Krystynę Krzyżanowską-Łobodę. Od lat jesteście zawsze przygotowani „na medal” do każdego występu.
     Krystyna Krzyżanowska-Łoboda: Pracuję już szósty rok z tym chórem i wydaje mi się, że cały czas doskonalimy się i cieszę się, że w każdej kolejnej premierze Chór Opery Śląskiej jest oceniany pozytywnie. Wspomniała Pani o dobrym warsztacie. Musimy nad nim ciągle pracować, bo to jest podstawa. Spektaklami i koncertami z naszym udziałem dyrygują mistrzowie batuty z różnych stron Polski i nie tylko. Wszyscy są zadowoleni z Chóru, ale podkreślam – cały czas musimy pracować na sukcesy.
     Z. S.: Pracuje Pani z Chórem, przygotowuje do spektaklu, a później oddaje go Pani w ręce dyrygenta.
     K. K. Ł.: Tak to już jest. W przypadku tej realizacji spektakli „Księżniczki czardasza” na scenie może być tylko dziewięć par, czyli osiemnaście osób, a w chórze śpiewa ponad trzydzieści i poradziliśmy sobie w ten sposób, że część zespołu śpiewała z balkonów. To było dla nas duże wyzwanie, ponieważ ten tytuł przetłumaczony na język polski wcale nie jest taki łatwy do wykonania. Mam nadzieję, że wszyscy obecni na widowni słyszeli wyraźnie słowa śpiewane przez chór.
      Z. S.: Chór brzmi po prostu pięknie. Spotykacie się właściwie codziennie.
      K. K. Ł.: Tak i to nawet dwa razy dziennie. Ostatnio bardzo dużo było prób, bo oprócz spektakli - w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia daliśmy „Koncert Kolęd” w wykonaniu Chóru, na dużej scenie i zostaliśmy bardzo ciepło przyjęci przez publiczność. Dziękuję za podkreślenie pięknego brzmienia, bo to bardzo ważne w Operze.
Podziwiam moich chórzystów oraz ich trudną pracę i jestem szczęśliwa, że mogę pracować z tym zespołem.

     Zofia Stopińska: Z nowym dyrektorem artystycznym Opery Śląskiej w Bytomiu – Panem Bassemem Akiki spotykamy się po trzeciej premierze w tym sezonie.
     Bassem Akiki: Zgadza się, bo pierwszą była opera „Romeo i Julia” – Charles’a Gounoda, później z myślą o młodych miłośnikach opery został przygotowany „Mały Kominiarczyk” Benjamina Brittena i teraz „Księżniczka czardasza” Emmericha Kálmána.
     Z. S.: Z dyrektorem Łukaszem Goikiem macie już z pewnością Panowie dalsze plany.
     B. A.: Owszem, nasze plany są bardzo ciekawe, ale mogę zdradzić jedno wydarzenie. Będziemy mieli bardzo piękną premierę baletową - „Szecherezada” i „Medea” – dwa spektakle baletowe podczas jednego wieczoru, bardzo ciekawe, na które zapraszam w maju, a wcześnie będziemy mieli „Toscę”. Tyle mogę zdradzić na razie.
     Z. S.: Jak się Panu podobało dzisiejsze wydarzenie?
     B. A.: Podkreślę, że byłem przy powstawaniu tej koncepcji i bardzo ją popierałem. Pomysł nawiązania do historii miłości Hanki Ordonówny był bardzo dobry. Klimat lat 20-tych ubiegłego wieku podkreślały kreacje głównej bohaterki i baletu w pierwszym akcie oraz melodia piosenki „Miłość ci wszystko wybaczy” w trakcie. Byłem bardzo wzruszony momentami i to jest cudowne, że w operetce można się wzruszyć, a nie tylko się śmiać, bo jednak ta kobieta przeżyła wielką tragedię życiową, z której nie możemy się śmiać, i pokazywanie emocji także w operetce, a nie tylko w operze, jest też ważne.
     Z. S.: Z pewnością tłumy będą na Waszą „Księżniczkę czardasza” przychodzić.
     B. A.: Zapraszamy w styczniu i w lutym, bo będziemy wystawiać ten spektakl bardzo często.
     Z. S.: Opera Śląska często wyjeżdża i wystawia swoje spektakle nie tylko w Polsce, ale także za granicą. Myślę, że „Księżniczka czardasza” będzie często wystawiana także poza Waszą siedzibą.
     B. A.: Z pewnością, bo bardzo łatwo da się przenieść ten spektakl na inne sceny, bo nie trzeba tu dużej orkiestry, chóru czy baletu.
     Z. S.: Gratuluję, bo premiera była wspaniała. Pięknie grała orkiestra, wspaniale brzmiał chór, no i soliści byli znakomici. Życzę wiele takich spektakli w nadchodzącym 2018 roku.
     B. A.: Dziękuję bardzo i również życzę Pani i wszystkim, którzy przychodzą do Opery Śląskiej oraz oglądają nasze spektakle w terenie (często także na Podkarpaciu) – szczęśliwego 2018 roku.

     Zasłużenie wiele ciepłych słów padło pod adresem kierownika muzycznego i dyrygenta premierowego spektaklu „Księżniczki czardasza” w Operze Śląskiej w Bytomiu – Rafała Kłoczko oraz Chóru i Orkiestry Opery Śląskiej.
Wspaniale zaprezentowali się także wykonawcy partii solowych. Pięknie brzmiał sopran Aleksandry Orłowskiej, która zachwycała także urodą i była świetną Silvią Varescu. Doskonale śpiewał obdarowany przez naturę wspaniałym tenorem i warunkami scenicznymi Łukasz Gaj. Na słowa pochwały zasługują Panowie Maciej Komandera (Boni) i Adam Zaremba (Feri) oraz Pani Leokadia Duży (Stasi). Wiele wniosły do całości kreacje Włodzimierza Skalskiego, Cezarego Biesiadeckiego, Michała Bagniewskiego i Juliusza Ursyna Niemcewicza. Znakomici byli pod każdym względem, ale przede wszystkim aktorskim, Joanna Kściuczyk-Jędrusik i Bogdan Kurowski w roli rodziców Edwina von Lippert-Weylersheim.
Nad całością czuwali: Pia Partum – reżyseria; Wojciech Puś – przestrzeń, wideo, światła; Andrzej Sobolewski – kostiumy; Henryk Konwiński – choreografia i ruch sceniczny; Grzegorz Pajdzik – kierownik baletu.
      Moje relacje z premierowych spektakli Opery Śląskiej w Bytomiu zamieszczam na stronach „Klasyki na Podkarpaciu” dlatego, że ten teatr operowy najczęściej jest zapraszany na Podkarpacie i mam nadzieję, że premiery, które odbyły się w tym sezonie („Romeo i Julia” Ch. Gounoda i „Księżniczka Czardasza”) zostaną wystawione także niedługo w Polsce południowo-wschodniej.

Subskrybuj to źródło RSS