Zofia Stopińska

Zofia Stopińska

email Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Andrea Ottensamer "New Era"

Ceniony przez krytyków klarnecista Andreas Ottensamer prezentuje swój pierwszy album nagrany dla wytwórni Decca Classics - New Era. Artyście towarzyszą muzycy poczdamskiej Akademii Kameralnej oraz przyjaciele, którzy na co dzień grają z Ottensamerem w orkiestrze Filharmoników Berlińskich: oboista Albrecht Mayer i flecista Emmanuel Pahud.

Nowa płyta Ottensamera zawiera starannie wyselekcjonowany repertuar z okresu XVIII-wiecznej szkoły mannheimskiej, a w szczególności dzieła Mozarta, Danziego, Jana Stamitza oraz jego syna Carla Philippa Stamitza. Szkoła ta była kolebką nowej, rewolucyjnej myśli, miejscem sprzyjającym muzycznym eksperymentom, w którym doskonale czuli się artyści z całej Europy. Wielokulturowość zaowocowała nowym, wielobrawnym brzmieniem, a Mannheim zapisał się na kartach historii muzyki jako miejsce, które pomogło uformować orkiestrę we współcześnie znanym kształcie. Klarnet dołączył do orkiestrowego instrumentarium własnie w Mannheim, dzięki czemu po raz pierwszy usłyszał go Mozart.

Jak zauważa sam Ottensamer: "To fascynujące, że Mannheim zainspirowało tak wielu kompozytorów i muzyków. Stało się centrum kompozycji, gry, nauczania i dyrygentury, a artyści, niczym gwiazdy rocka, doprowadzali publiczność do szaleństwa"

Spis utworów:

1 - 3. Johann Stamitz - Clarinet Concerto in B-flat

4 - 6. Franz Danzi - Concertino for Clarinet and Basson (trans. Cor anglais) and Orchestra in B-flat, Op. 47

7. W. A. Mozart - "Se viver non degg'io" from Mitridate for clarinet and flute. With Emmanuel Pahud (flute), arr Stephan Koncz

8. Franz Danzi - Fantasy on "La ci darem la mano" from Don Giovanni foor clarinet and flute

9.. W. A. Mozart - "Batti batti o bel Masetto" from Don Giovanni for basset clarinet and flute. With Emmanuel Pahud (flute), arr Stephan Koncz

10 - 12. C.P.Stamitz - Clarinet Concerto No.7 in E-flat (Darmstadter No.1)

Johann Sebstian Bach - Rafał Blechacz

Adam Rozlach

Rafał Blechacz gra Bacha... Nasz znakomity pianista i artysta nigdy nie stronił od muzyki innych kompozytorów, nigdy nie ograniczał się do Chopina, nigdy też chyba nie skupiał na nim szczególnej uwagi. To cenne i nie aż tak częste wśród pianistów z tą najważniejszą chopinowską pieczęcią...

Góruje nad innymi pianistami tym, że posiadł kapitalny dar chwytania w mig istoty muzyki danego kompozytora. To intuicja najwyższego rzędu, gwarantująca mu powodzenie we wszystkich muzycznych i estetycznych przedsięwzięciach. Proszę posłuchać choćby jego "Bergamasque" Debussy'ego czy dzieł klasyków wiedeńskich.

Z Bachem jest chyba podobnie. To taki Bach, jakiego się oczekuje, czysty jak łza, przejrzysty, do tego jasny i radosny choć powstrzymywany bo nigdy mu nie śpieszno ( poza jedną fugą, o której poniżej) ale i daleko do jakichkolwiek fajerwerków. Taka jest I część Koncertu włoskiego. W drugiej słychać powabne wielce piana, jest trochę i medytacyjnego nastroju ale w ostatniej części mamy już niczym nieposkromiony wylew bachowskiej muzyki i jej dźwięków, sporo tu też raptownych i mocnych kontrastów. Wszystko jednak brzmi bardzo wiarygodnie i szalenie atrakcyjnie, do tego elegancko, z iście barokową dystynkcją.

Ciekawa jest i Partita B-dur - ładnie wyważona w każdym bodaj wykonawczym i interpretacyjnym aspekcie, dystyngowana właśnie. Zwiewna Allemande, atrakcyjna wyrazowo, wzorcowo wręcz zdyscyplinowana rytmicznie, znakomita plastycznie. Imponuje też Courante swoją wykonawczą gładkością, pełna godności jest Sarabanda, ciekawe, toccatowe Menuety, pełen pianistycznej finezji taniec finałowy, z jakże efaktowną wirtuozerią.

Gęsta przytłaczająca jest Fantazja, kolejna kompozycja płyty (BWV 944) ale zachwyca i ekscytuje fuga ze swoim ażurowym tematem, zagrana - precyzyjnie - w iście kosmiczyn tempie. Kończy się po prawie pięciu minutach, a robi wrażenie jakby trwała minutę.

Na płycie są jeszcze cztery Duety, jest Chorał z Kantaty BWV 147 (w układzie Myry Hess, podany w pięknym jego lirycznym majestacie) no i jest jeszcze III Partita a-moll. W otwierającej ją Fantazji podziwiałem dynamiczne kontrasty, wzruszyła mnie Allemande, zagrana z nieziemską wrażliwością oraz mroczna Sarabanda, arcyciekawa brzmieniowo - zwłaszcza kiedy z tego mroku zaczynają wyłaniać sie wysokie, czarownie brzmiące dźwięki...

Organy Joachima Wagnera w Siedlcach III

JOHANN SEBASTIAN BACH

SONATY BWV 525-530

Płyta Otrzymała nominację do Fryderyka 2017 w kategorii Album roku - muzyka dawna

Polecana płyta prezentuje organy Joachima Wagnera w Siedlcach oraz brzmienie violi da gamba, klawesynu, violi da gamba i wiolonczeli.

Jak napisał o organach Wagnera w książeczce dołączonej do okładki płyty Wolf Bergelt : „Jest to jeden z instrumentów, których wartość jest trudna do przecenienia. Organy te zostały odnalezione w 2002 roku na strychu wiejskiego kościoła w Pruszynie. Pod pulpitem na nuty znajdował się podpis świadczący o tym, że budowniczym organów przeznaczonych dla nieustalonego dotychczas miejsca był sławny berliński mistrz – Joachim Wagner (1690 – 1749). Odkrycie stało się sensacją nie tylko ze względu na nieoczekiwane miejsce znalezienia instrumentu, ale również specyfikę jego konstrukcji. Są to bowiem organy wyposażone w wymyśloną przez Wagnera wiatrownicę transmisyjną, doskonale wpisującą się w kameralne założenie instrumentu. Jest to jedyny znany przykład pozwalający na praktyczne sprawdzenie wagnerowskiej modyfikacji w działaniu. Sercem instrumentu jest podwójna wiatrownica, na której umieszczone są rejestry obu manuałów”. W latach 2008 – 2010 rekonstrukcji tego kameralnego w zamyśle instrumentu podjął się Ekkehard GroB, przy współpracy merytorycznej Dietricha Kollmannspergera i Martina Schulze, Małgorzaty Trzaskalik-Wyrwa, Michała Szulika i Bartłomieja Bulicza. Instrument został umieszczony niedaleko miejsca odnalezienia – w Siedlcach, w domu Biskupa Siedleckiego. Tam też nagranie zostało zarejestrowane w czerwcu 2015 roku.

Na płycie zamieszczonych jest 6 sonat BWV 525 – 530 Johanna Sebastiana Bacha. Sonaty te zostały skomponowane jako „utwory pedagogiczne” , a granie ich miało na celu wyćwiczenie niezależności obu rąk i partii pedałowej.

Jak pisze w książeczce płyty jeden w wykonawców – Marek Toporowski: „ Z pewnością możemy stwierdzić, ze organowe tria napisane zostały w przemyślany sposób. Bach stara się unikać niewykonalnych pochodów w partii pedału, dbając równocześnie o zachowanie piękna melodycznego i pełną niezależność w stosunku do partii manuałowych. Liczne transkrypcje czy kameralne realizacje dostępne w nagraniach i prezentowane na koncertach świadczą jednak dobitnie o przynależności tych dzieł do świata muzyki kameralnej. Niniejsze nagranie opiera się na pomyśle swoistej rekameralizacji, bez rezygnacji z walorów wykonania na instrumencie klawiszowym. Organy Joachima Wagnera w obecnym stadium rekonstrukcji – nie posiadają klawiatury nożnej, zaś dwa manuały wykorzystujące dzięki systemowi podwójnych klap te same rejestry pozwalają na zastosowanie subtelnej i kolorowej artykulacji, bliskiej finezyjnym możliwościom instrumentów dętych…. Kameralna z ducha muzyka sonat triowych doskonale wpisała się w atmosferę kameralnego wnętrza siedleckiej rezydencji i stanowi literaturę dla małego, zwinnego instrumentu.”

Wykonawcami cyklu 6 sonat BWV 525 - 530 są wybitni specjaliści w dziedzinie muzyki baroku:

Irmina Obońska (klawesyn) - pianistka i klawesynistka. Ukończyła katowicką Akademię Muzyczną w klasie fortepianu u prof. Hanny Kryjak oraz klawesynu w klasie prof. Marka Toporowskiego. Swoje umiejętności doskonaliła na wielu kursach mistrzowskich.  W roku 2009 została laureatką III nagrody na I Akademickim Konkursie Klawesynowym w Poznaniu.Dwa lata później założyła zespół muzyki dawnej "La Folia Ensemble", który wykonuje muzykę kameralną XVII i XVIII wieku

Mark Caudle (wiolonczela, viola da gamba) - wykonuje muzykę renesansu i baroku od 40 lat. Przez 10 lat współpracował z Academy of Ancient Music jako wiolonczelista, zaś z zespołami takimi jak The Parley of Instruments, St. James Baroque, Consort of Musicke, English Consort of Viols i Canzona jako gambista. Uczy gry na wiolonczeli oraz violi w katowickiej Akademii Muzycznej. Zajmuje się również lutnictwem. Prowadzi zajęcia w ramach letnich kursów w Wilanowie. W 2013 roku otrzymał medal "Zasłużony dla kultury polskiej" Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Marek Toporowski łączy w swojej działalności różne, często pozornie odległe obszary muzyki. Jest cenionym solistą - klawesynistą i organistą, kameralistą i dyrygentem. Koncertuje również na klawikordzie i historycznych fortepianach. Studia ukończył w Akademii Muzycznej w Warszawie (organy- prof. Józef Serafin; klawesyn - prof. Leszek Kędracki). Swoje umiejętności doskonalił we Francji, Niemczech i Holandii, pracując pod kierunkiem Aliene Zylberajch i Boba van Asperena (klawesyn) oraz Daniela Rotha (organy). W roku 1991 utworzył zespół Concerto Polacco. Pod jego batutą zostało nagranych lub wykonanych wiele utworów muzyki staropolskiej.

Koncertuje w Polsce i za granicą. Prowadzi klasę klawesynu na Akademii Muzycznej w Katowicach oraz jest kierownikiem Katedry Muzyki Dawnej w Akademii Muzycznej w Krakowie. Uczy gry organowej i klawikordowej w ZPSM im. Chopina w Warszawie.

JOHANN SEBASTIAN BACH (1685 - 1750) SONATY BWV 525-530

Sonata I Es - dur BWV 525

1. Allegro

2. Adagio

3. Allegro

Sonata II c - moll BWV 526

1. Vivace

2. Largo

3. Allegro

Sonata III d - moll BWV 527

1. Andante

2. Adagio e dolce

3. Vivace

Sonata IV  e - moll BWV 528

1. Adagio, vivace

2. Andante

3. Un poc ' allegro

Sonata V C - dur BWV 529

1. Allegro

2. Largo

3. Allegro

Sonata VI G - dur BWV 530

1. Vivace

2. Lento

3. Allegro

Marek Toporowski - organy

Irmina Obońska - klawesyn

Mark Caudle - viola da gamba

DUX, DUX 1339

Reżyser nagrania, montaż, mastering - Franciszek Kozłowski UCHOSTUDIO

Płytę poleca Anna Stopińska - Paja

 

 

 

Zakończenie karnawału w PCKiN Zamek

Karnawał - sięgający swoimi korzeniami średniowiecza zachodnioeuropejski zwyczaj radosnej zabawy, który na naszym gruncie nabrał swoistego charakteru i polskiego wyrazu, narodowego temperamentu zgodnego z polską tradycją i obyczajem, ma swoje ugruntowane miejsce w kalendarzu imprez Przemyskiego Centrum Kultury i Nauki ZAMEK.

Dlatego też z wielką przyjemnością pragnę zapowiedzieć koncert zatytułowany "Czar Muzyki filmowej na zakończenie karnawału", który odbędzie się w niedzielę 26 lutego o godz. 18.00 na scenie Zamku Kazimierzowskiego. W programie najpiękniejsze melodie z filmów polskich i zagranicznych - w przerwie niespodzianka.

W koncercie wystąpią: Jadwiga Kot-Ochał - sopran, Natalia Cieślachowska-Trojnar - sopran, Jakub Kołodziej - tenor, Łukasz Magdziak - fortepian i aranżacje, oraz "LEJDIS QUARTET" w składzie: Natalia Musz - I skrzypce, Natalia Kmita - II skrzypce, Aleksandra Jarosińska - altówka, Monika Bieda-Kapias - wiolonczela.

Bilety w cenie 25 zł do nabycia w sklepie muzycznym "Musicland" oraz na godzinę przed koncertem na Zamku Kazimierzowskim.

Serdecznie zapraszam do skorzystania z naszej oferty.

Renata Nowakowska - dyrektor Przemyskiego Centrum Kultury i Nauki ZAMEK

 

Vadim Brodski w Filharmonii Podkarpackiej

Dwa dni przed koncertem, który rozpocznie się 17 lutego o 19.00 w Filharmonii Podkarpackiej udało mi się namówić głównego bohatera tego wieczoru – Vadima Brodskiego na chwilę rozmowy, która ma przybliżyć nastrój i program tego wieczoru.

Artysta jest uczniem Olgi Parchomienko i Davida Ojstracha. Otrzymał pierwsze nagrody na wszystkich międzynarodowych konkursach w których uczestniczył na przełomie lat 70-tych i 80-tych ubiegłego stulecia. Sukces na Konkursie Wieniawskiego w Poznaniu w 1977 roku, przyniósł Vadimowi Brodskiemu propozycje koncertów w najlepszych salach całej Europy. Niestety, ówczesne władze radzieckie zabroniły wyjazdów zagranicznych młodemu skrzypkowi i dlatego w 1981 roku przeprowadził się do Polski. Kariera Vadima Brodskiego rozpoczęła się wówczas na dobre. Koncertował z najlepszymi orkiestrami, w najważniejszych salach, pod batutami wspaniałych dyrygentów. Nagrał wiele płyt oraz programów radiowych i telewizyjnych. Po latach, kiedy ugruntował swoją pozycję jako skrzypek grający muzykę klasyczną, zaczął chętnie sięgać po repertuar lżejszy. Z tego gatunku nagrał m.in. płyty „The Beatles” i „Scott Joplin Ragtimes”.

Zofia Stopińska : W najbliższy piątek ( 17 lutego) zobaczymy i usłyszymy Pana w podwójnej roli, a w dodatku w autorskim programie.

Vadim Brodski : Otrzymałem zamówienie od Dyrekcji Filharmonii Podkarpackiej, na elegancki koncert z lżejszym repertuarem. W odróżnieniu od muzyki klasycznej, którą wykonuję na co dzień, jest to bardzo skomplikowany i dość ciężki program dla mnie. Zaraz powiem dlaczego. Kiedy występuję jako solista i gram koncerty skrzypcowe Brahmsa czy Wieniawskiego, odpowiedzialny za całość jest dyrygent – on jest jak reżyser w teatrze czy operze, natomiast ja mam tylko jak najlepiej, jak najpiękniej potrafię wykonać partie solowe, ewentualnie zagrać dowolny utwór na bis jeśli publiczność będzie nalegać. Ale jest „szef”, który odpowiada za całość. W tym koncercie, z muzyką lżejszą: dyryguję, prowadzę koncert i występuję jako solista – solista bez dyrygenta. Biorę na siebie podwójne zobowiązanie, bo są drastyczne momenty w czasie gry, kiedy potrzebny jest dyrygent, bo solista niewiele może zrobić. Niemniej jednak Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej jest na tyle czuła, że dajemy sobie spokojnie radę bez dyrygenta.

Z. S. : Proszę powiedzieć co usłyszymy w programie.

V. B. : Program piątkowego koncertu w Rzeszowie mogę nazwać „słodką mieszanką”. Będą krótkie utwory wirtuozowskie na skrzypce z orkiestrą – leży przed nami partytura Wstęp do opery „Carmen” Georges’a Bizeta, będą jeszcze największe hity operetkowe w których solistką będzie śpiewaczka pani Ewelina Szybilska, albo utwory jazzowe na saksofon i orkiestrę a solistą tej części koncertu będzie mój syn 18-letni Julian – według mnie bardzo zdolny saksofonista. Mam nadzieję, że dobrze zaprezentuje się na scenie i nie powie mi pani po koncercie, że chwaliłem go na wyrost, bo często rodzicom wydaje się, że ich dzieci są najbardziej utalentowane na świecie. Będą jeszcze żarty muzyczne i największe hity Johna Lennona i Paula McCartney’a skomponowane dla zespołu The Beatles. I to chyba tyle. Wszystko będzie z lekkim poczuciem humoru.

Z. S. : Większość utworów pewnie sam Pan opracował.

V. B. : Faktycznie. Mniej więcej 65 procent całego programu, to są moje orkiestracje. To dodatkowy kłopot, bo trzeba przed wyjazdem dokładnie sprawdzić, czy nuty dla każdego instrumentu są kompletne. Wszystko musi być dokładnie przygotowane z orkiestrą. Tego typu programy są wręcz niebezpieczne, bo wystarczy przesadzić w jedną lub w drugą stronę i dzieje się coś niedobrego – nie chcę użyć słowa „chałturka”. Wszystko musimy dopiąć na ostatni guzik. Powtórzę raz jeszcze – to bardzo niebezpieczny program.

Z. S. : Musi Pan lubić takie wyzwania.

V. B. : Owszem, bardzo lubię. Ktoś już dawno powiedział przy okazji takiego koncertu, że „czuję bluesa”. Wszystko co związane jest z muzyką, przynosi mi ogromną przyjemność – gra na skrzypcach, na altówce, czy gra na fortepianie dla przyjaciół, akompaniowanie na fortepianie moim studentom, czy dyrygowanie. Jest to dla mnie ogromna frajda. Im dłużej jestem muzykiem, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że słusznie postąpiłem stawiając na muzyką.

Z Vadimem Brodskim rozmawiała Zofia Stopińska 15 lutego 2017r.

 

 

Igor Cecocho - mistrz trąbki

Igor Cecocho jest absolwentem Białoruskiej Akademii Muzycznej w Mińsku (klasa trąbki prof. N. Wołkowa). W latach 1979 – 90 był solistą Orkiestry Symfonicznej Teatru Wielkiego w Mińsku, a od 1986 do 1990 roku był także wykładowcą w Białoruskiej Akademii Muzycznej. Jest laureatem kilku konkursów trąbkowych. Od października 1990 roku objął prowadzenie klasy trąbki w Akademii Muzycznej we Wrocławiu, a od 2006 roku w Akademii Muzycznej w Łodzi. W latach 1992 – 2006 był solistą Filharmonii Wrocławskiej. Prowadzi intensywną działalność solistyczną w kraju i za granicą, grając na trąbkach współczesnych i historycznych. Więcej o Artyście dowiedzą się Państwo czytając rozmowę, którą zarejestrowałam przed koncertem 10 lutego w Filharmonii Podkarpackiej.

Zofia Stopińska : Zagra Pan z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej, którą poprowadzi angielski pianista i dyrygent Ian Hobson, bardzo piękny i stylowy utwór Andrzeja Panufnika.

Igor Cecocho : Zgadza się. Wiadomo, że Andrzej Panufnik połowę swojego życia spędził w Polsce, a później zamieszkał na stałe w Anglii, ale cały koncert się opiera na motywach dawnych tańców polskich. Jestem przekonany, że „Concerto in modo antico” najlepiej pokazuje twórczość tego kompozytora. Bardzo lubię ten utwór i nagrałem go z orkiestrą „Sinfonia Varsovia” dla wydawnictwa Naxos. Teraz moim zadaniem jest propagować ten koncert, bo w Polsce nie jest znany. Nie jest to wprawdzie długi utwór, ale trudny dla solisty, bo partia solowej trąbki napisana jest dość wysoko i ciężko się ją wykonuje na normalnej trąbce. Może dlatego tak rzadko jest grywany.

Z. S. : Wielu melomanów z pewnością się cieszy, że występuje Pan w Rzeszowie po dłuższej nieobecności, bowiem jest Pan artystą bardzo zajętym. Niełatwo jest pogodzić działalność koncertową z pracą pedagogiczną na dwóch uczelniach.

I. C. : Moim głównym miejscem pracy jest Akademia Muzyczna we Wrocławiu i od tego roku akademickiego podjąłem się jeszcze dodatkowych obowiązków – zgodziłem się zostać kierownikiem Katedry Instrumentów Dętych, Perkusji i Akordeonu. Wiąże się to z wieloma obowiązkami – między innymi obecnością na wszystkich egzaminach, muszę myśleć o strategii Katedry, a wiadomo, że czasy są nie najlepsze, ale najbardziej uciążliwa jest dla mnie „papierkowa robota”. Oprócz tego pracuję jeszcze w Akademii Muzycznej w Łodzi jako profesor wizytujący. Mam tam bardzo dobrą klasę i jestem zadowolony z tej współpracy. Nigdy nie myślałem, że tak polubię to miasto, że tak się będzie rozwijało i będę mocno związany z Łodzią. W dziedzinie muzyki wiele także się dzieje we Wrocławiu, chociażby za sprawą Narodowego Forum Muzyki z czterema salami koncertowymi. Jest bardzo piękna sala w Akademii Muzycznej. Fakt, że Wrocław był ostatnio Europejską Stolicą Kultury, bardzo wpłynął na promocję miasta i miejmy nadzieję, że te sale nie będą świeciły pustkami i publiczności w tych salach nie zabraknie. Na razie z dużym wyprzedzeniem trzeba kupować bilety na koncerty do największej wrocławskiej sali koncertowej, która mieści 1800 osób. Coraz więcej jest pięknych sal koncertowych w Polsce, ale nie wszystkie mają dobrą akustykę, a przecież to jest najważniejsze dla wykonawców i odbiorców muzyki klasycznej.

Z. S. : W Rzeszowie na szczęście niewiele wiemy o złej akustyce, ponieważ wszystkie koncerty symfoniczne odbywają się w budynku Filharmonii, w świetnej jeśli chodzi o akustykę sali.

I. C. : W sali Filharmonii Podkarpackiej akustyka jest znakomita. Znam dwie takie dobre sale filharmoniczne w Polsce – w Bydgoszczy i w Rzeszowie. Taka akustyka powinna być wszędzie. Mówią, że w każdej sali można zrobić dobrą akustykę, ale ja w to nie wierzę.

Z. S. : Salę można porównać do instrumentu. Nie wszystkie, robione nawet przez największych mistrzów, brzmią równie wspaniale.

I. C. : Najbardziej obrazowo można to wyjaśnić na przykładzie organów – piszczałkowych, mechanicznych i elektronicznych. W elektronicznych organach mamy dziesiątki tysięcy różnych kombinacji, tysiące głosów, nigdy się nie rozstroją, są wygodne, bo wszystko można regulować, ale nigdy nie zastąpią one dobrego piszczałkowego instrumentu o trakturze mechanicznej. Na szczęście jeszcze nikt nie wymyślił „sztucznej” trąbki. Jest już taki saksofon, który ma tylko prawdziwy ustnik, a reszta to elektronika. Dla mnie to już nie jest sztuka. Uważam, że na instrumentach dętych – dla przykładu na trąbce – grający musi mieć pewne trudności w grze wynikające z oporu powietrza i naturalnego zadęcia. Uważam, że taka gra przynosi satysfakcję zarówno wykonawcy, jak i publiczności Uświadomię Pani, że są różne trąbki. Trąbki naturalne nie mają mechanizmów, podobne są do wojskowych fanfar, gra się tylko na przedęciach. To najstarsze trąbki na których trudno grać, ale w epoce baroku grano wyłącznie na takich trąbkach. Aktualnie używane są w zespołach i orkiestrach grających na instrumentach historycznych. Współcześni trębacze grają muzykę barokową na tzw. trąbkach piccolo – trąbkach D, które są mniejsze od normalnej trąbki i pozwalają grać w wysokim rejestrze. Koncert Panufnika gram na trąbce Es. To jest trąbka o trochę wyższym stroju. Zacząłem przed nagraniem ćwiczyć ten koncert na trąbce C, przypominającej trąbkę B, ale było mi trochę ciężko grać, a ta muzyka wymaga lekkości i dlatego zdecydowałem się na trąbkę Es. To jest krótszy instrument, brzmiący jasno i szlachetnie.

Z. S. : Płyty firmy Naxos, dla której nagrywaliście są dostępne na całym świecie.

I. C. : Potwierdzeniem tego może być fakt, że wkrótce po ukazaniu się płyty, otrzymałem emaila od I trębacza Chicago Symphony Orchestra -- Christophera Martina. Napisał, że kupił moją płytę i uważnie jej wysłuchał - pytał na jakiej trąbce grałem. To było tuż przed europejskim tournée tej orkiestry i koncertem w Warszawie, gdzie także ten utwór został wykonany i kiedy powiedziałem mu zgodnie z prawdą, że na trąbce Es – stwierdził, że wybrał taką samą trąbkę. Usłyszałem jeszcze kilka komplementów na swój temat iraz na temat nagrania i zaprosił mnie na koncert w Warszawie, po którym spotkaliśmy się.

Z. S. : Jeśli już jest mowa o wyborach – Pan wybrał sobie instrument, czy rodzice?

I. C. : Ja wybrałem trąbkę, ale można powiedzieć – niechcący. W ogóle to rozpoczynałem naukę muzyki od gry na skrzypcach, ale nie polubiłem tego instrumentu. Cały czas podobał mi się saksofon i bardzo chciałem na nim grać. Ale przecież mieszkałem na terenie Związku Radzieckiego, gdzie saksofon kojarzony był z jazzem i wszystkim co złe. Dlatego w szkołach muzycznych nie było tego instrumentu. Zaproponowano mi trąbkę i postanowiłem spróbować. Grać na trąbce uczył w tej szkole Josif Zladkin – wspaniały nauczyciel , muzyk i człowiek. Obecnie ma 94 - lata i mieszka w Izraelu. Nauczył mnie dobrze grać na trąbce, ale co najważniejsze „zaraził” mnie miłością do instrumentu i to na całe życie. Zawód muzyka nie jest opłacalny w dzisiejszych czasach, a na wielką, prawdziwą karierę, ma szanse jeden na kilka, może nawet kilkanaście tysięcy muzyków. Mam teraz u siebie w klasie studenta, który pochodzi z rodziny znanych prawników. Od pokoleń wszyscy byli prawnikami i są – on jeden się wyłamał, bo kocha trąbkę. Nieważne było, że ma najwyższe oceny prawie ze wszystkich przedmiotów na świadectwie maturalnym i mógłby studiować na każdej uczelni. Kocha trąbkę i postanowił, że będzie muzykiem. Drugim przykładem jest mój syn, który ukończył fizykę na politechnice i teraz zdał egzamin na pierwszy rok Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie na grafikę. Marzył o tym, chodził na lekcje prywatne i zdał egzamin wstępny zdobywając jedną z najwyższych punktacji. Ja też uważam, że trzeba robić to, co się kocha.

Z. S. : Mieszka Pan w Polsce już ponad ćwierć wieku, czuje się Pan Polakiem?

I. C. : Mieszkam w Polsce już 27 lat. Mam polskie obywatelstwo, bo czasy były takie, że nie mogłem mieć dwóch i musiałem wybierać. Powiem teraz o korzeniach – moje babcie to rodowite Polki. Jeden z dziadków był Białorusinem, ale w żyłach drugiego płynęło trochę polskiej krwi. Bliżej nam było do Polaków. Zresztą uważam, że wszystkim Białorusinom bliżej do Polski niż do innych państw. Kilka lat temu zmarł mój ojciec i pojechałem na pogrzeb. Miałem trochę czasu i poszedłem na długi spacer po Mińsku. Rozmawiałem trochę ze znajomymi i dawnymi przyjaciółmi. Jak wróciłem do Wrocławia, uświadomiłem sobie, że tu jest moje miejsce na Ziemi. Tutaj mam rodzinę, dzieci, które już dorosły i czują się Polakami. Były różne okazje, aby córka, czy syn wyjechali za granicę, ale oni nie chcieli, bo czują się Polakami. Podkreślają, że tutaj jest ich miejsce.

Z. S. : Wiem, że lubi Pan Podkarpacie. Zobaczymy się może niedługo?

I. C. : Tak, jeśli przyjedzie Pani do Jasła na Konkurs Młodych Instrumentalistów. Bardzo lubię Jasło i okolice tego miasta. Przez długi czas miałem niedaleko Jasła drewniany, stary ale pięknie odnowiony, wygodny dom. Piękne tereny i wspaniali ludzie wokół. Przyjeżdżaliśmy do tego domu z rodziną i znajomymi. Niestety, musiałem go sprzedać, bo z Wrocławia było daleko i nie było czasu mieszkać w tym domu. Ale nadal twierdzę, że na Podkarpaciu czuję się najlepiej. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale tutaj oddycham pełną piersią.

 

"Brodski Carnival Show"

Vadim Brodski  wystąpi 17 lutego z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej w roli skrzypka i dyrygenta. Solistami koncertu będą także rozpoczynający karierę znakomici artyści : śpiewaczka Ewelina Szybilska i saksofonista Julian Brodski ( syn Vadima Brodskiego).

W programie wieczoru znajdą się znane utwory wielkich mistrzów - m.in.: G. Bizeta, E. Kalmana, C. Saint - Saensa, J. Offenbacha, oraz przeboje "The Beatles"

Koncert rozpocznie się o 19:00 w Filharmonii Podkarpackiej.

Marcin Kopczyński - mistrz MFP w Sanoku

Zofia Stopińska : W gronie mistrzów XII Międzynarodowego Forum Pianistycznego "Bieszczady bez granic..." jest także polski kompozytor Marcin Kopczyński. Zastanawiałam się, co robi kompozytor na festiwalu dla młodych pianistów i dlatego  rozmawiamy z panem Marcinem Kopczyńskim tuż po zajęciach. Proszę powiedzieć, kto uczestniczył w tych zająciach i jak one przebiegały.

Marcin Kopczyński : Prowadziłem warsztaty dla młodych adeptów kompozycji w połączniu z wykładem. Pokazywałem jakie są metody komponowania od strony warsztatu kompozytorskiego. Na Forum Pianistycznym jestem już po raz trzeci. Organizatorzy zapraszają mnie z pewnością dlatego, że piszę dużo utworów na fortepian. Podczas wieczornego koncertu  zostanie wykonany między innymi mój utwór Concertino „Temblores del corazon” czyli „Drżenie serc” na 4 ręce i orkiestrę smyczkową op. 76. To jest część całej trasy koncertowej. Ten utwór został już wykonany w czterech miejscach: w Brześciu na Białorusi, w Bydgoszczy, w Mielcu i w Krakowie, a jeszcze trzy razy będzie grany.  Dzisiaj przy fortepianie zasiądą dwaj uczniowie Państwowej Szkoły Muzycznej w Sanoku – Mateusz Putyra i Bartosz Jarosz. Spotkaliśmy dwie godziny temu po raz pierwszy i usłyszałem jak interpretują partie fortepianu. Grają zupełnie inaczej niż ja z kolegą. Muszę się do tej nowej wersji przyzwyczaić. W sumie moje Concertino zostanie wykonane siedem razy. W dzisiejszych czasach dla kompozytora to wielka sprawa. Bardzo się cieszę, że organizatorzy zamówili u mnie ten utwór. Cztery lata temu podczas Forum odbyło się prawykonanie innego mojego utworu na fortepian i orkiestrę.

Z. S. : Dlaczego nazwał Pan ten utwór Concertino, a nie Koncert?

M. K. : Jest to mała forma koncertowa. Utwór trwa około dziewięć minut, a do tego jest to utwór koncertujący w sensie takim nawet barokowym, bo partie pianistów ze sobą dialogują, współzawodniczą i wchodzą w różne relacje z orkiestrą. Grają w tutti z orkiestrą, czasami orkiestra akompaniuje, a czasem jest na pierwszym planie. Forma jest mała – stąd nie koncert, tylko concertino.

Z. S. : Wielu kompozytorów tworzy z potrzeby serca, bez względu na to czy utwór zostanie wkrótce wykonany, czy też partytura powędruje na półkę lub do szuflady i będzie czekała aż ktoś po nią sięgnie. Znam twórców którym potrzebne jest zamówienie i wyznaczony termin prawykonania. Jak Pan komponuje?

M. K. : Zastanawiam się co powiedzieć. Zamówienie i wyznaczony termin są ważne, ale ja wiele utworów piszę też bez zamówienia - z potrzeby serca. Bardzo często wykonawcy proszą o jakiś utwór i spełniam ich życzenie najczęściej bez żadnego honorarium, bo na szczęście żyję z pracy pedagogicznej w Akademii Muzycznej w Bydgoszczy i w Szkole Muzycznej w Inowrocławiu. Działam na wielu polach muzycznych, bo jeszcze jestem organistą i gram w moim rodzinnym mieście, w Parafii św. Jadwigi. Kompozytorem jest się wtedy, kiedy przychodzi inspiracja i się tworzy. Na co dzień nie żyjemy w oderwaniu od rzeczywistości, bo w większości mamy rodziny – ja mam wspaniałą żonę i troje dzieci, które chodzą do szkoły i trzeba je dopilnować – jak to w życiu, ale na komponowanie zawsze czas się znajduje. Pomysły przychodzą i to nie jest zależne od kompozytora. Czasem nawet jak się ma najwięcej pracy, jakieś egzaminy, dużo grania, czy akompaniowania – przychodzą pomysły i trzeba je zapisać w pierwszej wolnej chwili. Jest taka wewnętrzna potrzeba. Komponowanie to moja wielka pasja i przyjemność zarazem.

Z. S. ; Działa Pan w swoim rodzinnym Inowrocławiu i pobliskich miastach bardzo aktywnie.

M. K. : Mam także wiele wykonań w moim regionie – w Inowrocławiu, w Bydgoszczy i innych miastach, ale ostatnio coraz więcej też grane są moje utwory w odległych miastach w Polsce a także za granicą. Bardzo mnie to cieszy, że coraz więcej i coraz częściej moje utwory są wykonywane. Kompozytorów jest wielu i trudno jest zaistnieć. Na Forum w Sanoku mój utwór usłyszy kilkaset osób i będąc na koncercie poznam też wiele wspaniałych osób. Na stronie Forum są nawet zamieszczone nuty mojego utworu. Jak ktoś chce, może sobie wydrukować  i grać. Ja zawsze chętnie udostępniam nuty do wykonań koncertowych, czy do nagrań. Czuję się kompozytorem spełnionym.

Z. S. : Prowadząc tak ożywioną działalność, nie ma Pan chyba wiele czasu dla rodziny i na komponowanie.

M. K. : Bardzo lubię to co robię. To wielka frajda grać z instrumentalistami, czy wokalistami. Często też wykonuję swoje utwory jako akompaniator. Najwięcej czasu na komponowanie mam rano. Żona idzie do szkoły, bo tam pracuje, dzieci też idą do szkoły, a wtedy ja mam czas aby coś, co już jest w głowie zapisać. Staram się wykorzystywać każdą chwilę, żyć pełnią życia, pracować, być aktywnym – to też sprawia mi radość.

Z. S. : Będąc organistą musi Pan także być dyspozycyjny i na wielu uroczystościach obecny. Sądzę, że kontakt z tak pięknym instrumentem jak organy ma wpływ na Pana twórczość.

M. K. : Oczywiście. Dlatego powstało wiele kompozycji sakralnych, na przykład na głos i organy. Nurt muzyki sakralnej jest ważny w mojej twórczości.

Z. S. : Jaki instrument ma Pan do dyspozycji?

M. K. : Gram na instrumencie elektronicznym, ale są to organy wysokiej klasy, bardzo dobrze dobrane do wnętrza kościoła. Z powodzeniem można na nim wykonywać koncerty i dosyć często organizujemy zarówno recitale organowe, jak i koncerty kameralne. Sporo czasu spędzam także przy organach.

Z. S. : Czy zostanie Pan w Sanoku do zakończenia Forum?

M. K. : Bardzo bym chciał, ale nie mogę. Grałem podczas dwóch koncertów w Mielcu i w Krakowie, dzisiaj usiądę i posłucham koncertu w Sanoku i jutro z rana wracam do domu, gdzie czeka na mnie mnóstwo różnych obowiązków. Z wielką przyjemnością posłuchałbym kolejnych koncertów.

Z. S. : Na szczęście każdy koncert jest inny. Nie można identycznie wykonać utworu kilka razy.

M. K. : Muzyka na żywo jest nie do zastąpienia. Graliśmy cztery razy te same utwory i za każdym razem było troszeczkę inaczej. Dzisiaj będzie jeszcze inaczej.

Z. S. : Kiedy wczoraj umawialiśmy się na spotkanie, zastanawiał się Pan ile osób zainteresują zajęcia z kompozycji.

M. K. : Nie spodziewałem się takiego zainteresowania. Przyszło około trzydzieści osób w rożnym wieku: dzieci i młodzież , oraz nauczyciele. Była też spora grupa rodziców towarzyszących swym pociechom. Byli zainteresowani jak komponuję, pokazywali swoje pierwsze utwory. Dużo mówiłem i grałem. Trzy godziny minęły bardzo szybko. Mam nadzieję na kolejne zaproszenia na Międzynarodowe Forum Pianistyczne do Sanoka. Poznałem to wielu wspaniałych ludzi, atmosfera forum jest niezwykle inspirująca.   Przekonałem się, że żyjący kompozytor też się może na coś przydać. To bardzo ciekawa i dobrze zorganizowana impreza. Całe środowisko jest bardzo życzliwe, a Sanok to bardzo piękne miasto.

 Z kompozytorem Marcinem Kopczyńskim rozmawiała Zofia Stopińska - 08.02.2017r.

 

 

Koncert Walentynkowy w Przemyślu

17 lutego (piątek), godz. 18.00 -  sala widowiskowa Zamku Kazimierzowskiego w Przemyślu - Koncert Walentynkowy.

W programie utwory muzyki klasycznej i rozrywkowej w wykonaniu uczniów z Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych im. Artura Malawskiego w Przemyślu.

Bilety w cenie 10 zł do nabycia na portierni Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych w Przemyślu, oraz ma godzinę przed koncertem na Zamku Kazimierzowskim.

Koncert organizują Zespół Państwowych Szkół Muzycznych im. Artura Malawskiego w Przemyślu, oraz Przemyskie Centrum Kultury i Nauki Zamek.

Muzyczne pasje Tomasza Chmiela

Tomasz Chmiel – dyrygent, pianista, aranżer, producent muzyczny i pedagog.

Pochodzi w Rzeszowa, gdzie ukończył z wyróżnieniem klasę fortepianu w Państwowym Liceum Muzycznym. Później studiował w Akademii Muzycznej w Krakowie na dwóch kierunkach, które także ukończył z wyróżnieniem. Dyrygenturę studiował pod kierunkiem prof. Jerzego Katlewicza, a fortepian w klasie prof. Marka Koziaka. 

Tomasz Chmiel dwukrotnie był stypendystą Ministerstwa Kultury i Sztuki, był także wyróżniony Stypendium Twórczym Miasta Krakowa. Otrzymał I nagrodę w I Ogólnopolskim Przeglądzie Młodych Dyrygentów im. Witolda Lutosławskiego w Białymstoku. Wielokrotnie uczestniczył w seminariach Helmuta Rillinga Akademii Bachowskiej w Stuttgarcie, a także w kursach mistrzowskich w Salzburgu oraz Południowej Irlandii. Aktualnie Artysta związany jest z macierzystą uczelnią, dyryguje gościnnie w filharmoniach i teatrach muzycznych. Z wielką pasją zajmuje się także aranżacją. Niedawno, bo 27 stycznia 2017 roku, Tomasz Chmiel dyrygował Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej. Wtedy także była okazja do zapisania rozmowy.

Zofia Stopińska :  Ciągle poszerza Pan zakres swojej działalności i dlatego nie ma Pan czasu na odpoczynek.

Tomasz Chmiel : Tak to jest. Jeszcze 10 lat temu jak wyjeżdżałem z Krakowa do innego ośrodka, to mogłem zająć się wyłącznie przygotowaniem i poprowadzeniem koncertu. Teraz, nie wiem dlaczego, być może ziemia się szybciej kręci i czas szybciej ucieka – robi się kilka rzeczy jednocześnie. Dla przykładu – będąc teraz w Rzeszowie – wczoraj miałem próbę od  do 13, a już o 15 musiałem być w Akademii Muzycznej w Krakowie, bo trwa sesja i mieliśmy egzaminy z dyrygentury, a późnym wieczorem miałem jeszcze próbę z moją ukochaną orkiestrą, czyli z Krakowską Młodą Filharmonią w Szkole Muzycznej im. M. Karłowicza w Nowej Hucie. Nie chciałem odwoływać tych zajęć, bo to była ostatnia próba przed feriami. Ale od dzisiaj skupię się już wyłącznie na przygotowaniach do koncertu. Na szczęście ta aktywność, nie odbija się na jakości mojej pracy. Często jestem zmęczony, ale udaje mi się godzić to wszystko. Mój wspaniały mistrz – prof. Jerzy Katlewicz powtarzał często, że  pracując tak intensywnie „człowiek spala się”. Zawsze mam na uwadze te słowa i moim miernikiem nie jest to, że czuję się zmęczony po próbie, tylko jak szybko się regeneruję. Czy za dwie, trzy godziny mogę stawać do następnej próby, albo innych zajęć. Jeżeli dojdę do wniosku, że po jakimś koncercie będę potrzebował całego dnia, czy dwóch na regenerację po tym "wypaleniu" – będzie to już pierwszy znak, że trzeba zwolnić tempo. Aktualnie  ten okres regeneracji jest krótki, a dyrygowanie jest moją wielką pasją i dlatego nie zwalniam. Chcę przytoczyć jeszcze wypowiedź mojej ulubionej profesor – prof. Marii Kochaj , wieloletniego dziekana Akademii Muzycznej w Krakowie, której bardzo dużo zawdzięczam. Ona powiedziała mi, będąc już na emeryturze, że długo uczyła, bo wiedziała, że może to robić, bo była szybsza od studentów. To chyba najtrafniejsze spostrzeżenie i najlepsza rada. Nauczyciel musi być szybszy od studenta, szybciej reagować, wcześniej przewidzieć pewne sprawy i wówczas jest wszystko dobrze, natomiast jeżeli uczniowie, albo muzycy w orkiestrze są szybsi od dyrygenta, to powinno się w tym momencie zapalić czerwone światełko, że jest coś nie tak i trzeba zwolnić tempo. Uśmiecha się Pani – może mówię jak starszy człowiek, ale w średnim wieku także czasami przychodzą do głowy takie refleksje. Uważam jednak, że już trzeba zacząć się kontrolować, aby długo być zawodowo aktywnym.

Z. S. : Będąc dyrygentem Krakowskiej Młodej Filharmonii – orkiestry działającej w średniej szkole muzycznej, musi Pan być autorytetem dla uczniów nie tylko jako dyrygent. Wiadomo, że największą zachętą do pracy dla członków takiego zespołu są koncerty. Młodzi ludzie odczuwają potrzebę pokazania efektów swojej pracy i dlatego powinni występować. Często trzeba się zająć różnymi sprawami organizacyjnymi.

T. Ch. : Pracuję już 17- ty rok jako dyrygent tej orkiestry. To jest mój ukochany zespół z którym uwielbiam pracować. Czuję też, że młodzież mnie akceptuje i obdarza zaufaniem. Wiedzą, że jeżeli coś zapowiem, to żeby się „waliło, paliło” – to będzie. Chodzi tu szczególnie o koncerty i nagrania. Młodzież jest fantastyczna i cieszę się, że mamy tak dużo prób, bo spotykamy się dwa razy w tygodniu na trzy godziny zegarowe. Specjalny zapis w statucie szkoły nam to umożliwia. Owocują te nasze spotkania dużą ilością koncertów, bo gramy około 40 koncertów w sezonie, czyli w ciągu roku szkolnego. Robimy około 10 programów, z którymi występujemy. Występowaliśmy już w różnych miejscach – m.in. w Teatrze Wielkim w Warszawie, Filharmonii Narodowej, Filharmonii Pomorskiej, Filharmonii Częstochowskiej, w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie, w Centrum Kongresowym w Krakowie, a z panią Grażyną Brodzińską występujemy już od 10-ciu lat. Krakowska Młoda Filharmonia występuje z różnymi programami – gramy utwory z: oper, operetek, musicali, występujemy z koncertami muzyki filmowej, ale też towarzyszymy często instrumentalistom. Niedługo będzie koncert dyplomantów w naszej szkole. Wiele utworów i całych programów dla tego zespołu sam aranżuję, albo piszę. Jest to takie moje „oczko w głowie”.

Z. S. : Jako uczeń Liceum Muzycznego w Rzeszowie, był Pan dobrze zapowiadającym się pianistą, czy już wówczas myślał Pan o dyrygenturze?

T. Ch. : Bardzo miło wspominam te czasy kiedy uczyłem się  w budynku szkoły, który widzimy z garderoby w której rozmawiamy. Już wtedy prowadziłem kapelę ludową działającą w Domu Kultury WSK. Pana Andrzeja Jakubowskiego, który wówczas prowadził orkiestrę w Zespole Szkół Muzycznych nr 1 prosiłem, aby pozwolił mi czasem zadyrygować, tak samo panią Urszulę Biskupską prowadzącą chór szkolny prosiłem wskazówki i możliwość poprowadzenia chóru na próbie. Na szczęście nie odmawiali, pozwalali i udzielali wskazówek. Jestem im za to bardzo wdzięczny, bo mogłem już wówczas czegoś się nauczyć i utwierdzić się w przekonaniu, że to mnie fascynuje. Ja podobnie postępuję kiedy jakiś uczeń mnie prosi o radę, czy możliwość poprowadzenia orkiestry. Mam także ucznia, który gra na kontrabasie i próbuje aranżować. Wykonaliśmy nawet podczas koncertu jego opracowanie i wiem, że przygotowuje już następne utwory. Myślę, że poświęcę trochę czasu, aby nauczyć go podstaw dyrygowania i niedługo stanie za pulpitem dyrygenckim prowadząc swoje opracowanie jakiegoś utworu. Może w przyszłości będzie kompozytorem, aranżerem albo dyrygentem. Ja planowałem ukończyć Akademię Muzyczną w Warszawie najpierw w klasie fortepianu, a później studiować dyrygenturę. Nie dostałem się do Warszawy z braku miejsc. Wylądowałem w Krakowie i rozpocząłem studia dyrygenckie u prof. Jerzego Katlewicza, a rok później zdawałem na fortepian i studiowałem w klasie prof. Marka Koziaka.

Z. S. : Miał Pan ogromne szczęście, bo studiować dyrygenturę u prof. Jerzego Katlewicza nie każdy  mógł.

T. Ch. : Nie było łatwo także zdać egzamin na dyrygenturę, bo wymagania były duże, zresztą teraz też tak jest. To jest kierunek dla pasjonatów. Widomości ukończenia z wynikiem bardzo dobrym jakiegoś kierunku w średniej szkole muzycznej nie wystarczają na egzaminie na studia dyrygenckie. Trzeba samemu się uczyć, przede wszystkim chodzić na koncerty, poznawać literaturę symfoniczną, wskazane jest, aby słuchając utworów mieć do dyspozycji partyturę. Takie wymagania stawiał swoim studentom na początku nauki prof. Jerzy Katlewicz.  Po ukończeniu Akademii Muzycznej w Krakowie, zostałem pracownikiem tej uczelni – najpierw jako asystent, teraz adiunkt – jakby równolegle zacząłem prowadzić orkiestrę w średniej szkole muzycznej. Dyrygent tej orkiestry udawał się na dłuższy urlop i zostałem poproszony do przygotowania zaplanowanego koncertu. Początkowo odmówiłem, bo miałem zobowiązania w Operze Krakowskiej i na uczelni. Dyrekcja szkoły jednak nalegała i przyjąłem zaproszenie do współpracy na trzy miesiące i trwa to do dzisiaj - czyli już 17-cie lat. Zafascynowała mnie praca z uczniami tworzącymi orkiestrę , uwielbiam to i tej orkiestry nie zamieniłbym na żadną inną orkiestrę. To jest wyjątkowa szkoła do której uczęszcza wyselekcjonowana młodzież. Wiele problemów występujących nagminnie w szkolnictwie, nie dotyczy naszej szkoły. Kierownictwo szkoły robi wszystko, aby nauczyciele mogli spokojnie i dobrze pracować, a młodzież osiągać wysokie notowania na róznych konkursach.

Z. S. : Kilka razy byłam na koncertach, kiedy kierował Pan niewielkim zespołem zajmując miejsce przy fortepianie. Podobnie jak inni słuchacze, odniosłam wrażenie, że uwielbia Pan prowadzić takie zespoły od fortepianu.

T. Ch. : Fortepian – to jest jakby drugie moje imię. Na pierwsze  mam dyrygent, na drugie pianista, a na trzecie, aranżer. W ubiegłym tygodniu prowadziłem koncert od fortepianu w Częstochowie, a w poniedziałek  - program wykonany z orkiestrą symfoniczną w Rzeszowie i Łańcucie, powtarzamy z panią Grażyną Brodzińską i panem Tadeuszem Szlenkierem, z małym składem orkiestry i ja będę dyrygował od fortepianu. Takie koncerty pomagają mi w przygotowywaniu później dużych orkiestr. Żadnego problemu nie sprawia mi przegrywanie całych partytur we właściwym tempie, bo regularnie sporo czasu spędzam przy fortepianie. Dogłębna znajomość utworu bardzo przydaje się już na pierwszej próbie z orkiestrą.

Z. S. : Kiedyś powiedział mi Pan, że na pierwszym miejscu stawia Pan rodzinę – drugie pewnie zajmuje muzyka.

T. Ch. : Tak jest, chociaż żona często żartuje, że jej miejsce jest za puzonami… (śmiech). Przekonuję ją wówczas, że ona i synowie są na pierwszym miejscu. Prawda jest też taka, że nie mógłbym pogodzić pracy na uczelni, w średniej szkole muzycznej i dyrygować tyloma koncertami, gdybym nie miał tej ostoi w osobie mojej żony, która jest „szefem” w domu. Mamy trzech synów, którzy są uczniami szkoły muzycznej w której pracuję - dwóch jest na skrzypcach, a najmłodszy - Antek rozpoczął teraz naukę w pierwszej klasie na waltorni. Wszyscy są w bardzo dobrej szkole, nie wiem, czy będą muzykami - o tym kiedyś zadecydują sami, ale pierwszy stopień wszyscy muszą skończyć, bo obcując z muzyką, będą innymi ludźmi. Uczą się, ćwiczą i grają . Czas mają wypełniony, w przyszłości nie będą go marnować i to są rzeczy nie do przecenienia. Wracając jeszcze do naszgo ogniska domowego. Na jego czele stoi kobieta, która doskonale potrafi zorganizować czterech „facetów”. Kiedy trzeba stawia nas „do pionu” i słuchamy jej poleceń i rad. Jak nie ma mnie w domu kilka dni, to radzi sobie ze wszystkim. Zajmowanie się domem, to praca na co najmniej dwa etaty. Nie ma już czasu na pracę zawodową przy czterech „facetach”. Dzięki temu mogę wyjeżdżać na koncerty, zajmować się aranżacją. Mój dom działa na podobnych zasadach, jak dom prof. Katlewicza działał. Maestro wielokrotnie podkreślał, że miał wspaniałe życie prywatne, dzięki swojej „drugiej połowie” która potrafiła wszystko harmonijnie ułożyć. Będąc studentami, chodząc na koncerty którymi dyrygował, widzieliśmy jak przed wyjściem na estradę, żona jeszcze „dopinała” muszkę i poprawiała mu frak. Dzięki temu mógł mieć w głowie wyłącznie partyturę, bo jego wizerunkiem zajmowała się żona. Chcę jeszcze podkreślić, że byłem bardzo z Profesorem związany i po ukończeniu studiów w 1995 roku co najmniej raz w tygodniu spotykaliśmy się, telefonowaliśmy do siebie. Ta więź trwała do ostatnich Jego dni. Pierwszy mój syn, który teraz ma 11 lat – na cześć Profesora otrzymał imię Jerzy.  Wielkim zaszczytem było dla mnie, kiedy z powodu choroby Profesor nie czuł się na siłach, aby w całości poprowadzić swój jubileuszowy koncert i poprosił mnie, aby w części drugiej dyrygować  Symfonią C. Francka w wykonaniu Orkiestry Filharmonii Krakowskiej. Afisz z tego koncertu, na którym widnieją nasze nazwiska obok siebie, przechowuję do dzisiaj. Artystycznie i w życiu wiele zawdzięczam prof. Jerzemu Katlewiczowi.

Z. S. : Mam nadzieję, że po koncertach na Podkarpaciu, w Pana rodzinnych stronach, będzie Pan chciał niedługo tutaj powrócić i stanąć za pulpitem, aby poprowadzić koncert Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej.

T. Ch. : Rozmawiałam na ten temat z panią prof. Martą Wierzbieniec – dyrektorem Filharmonii Podkarpackiej. Są plany, które dotyczą dwóch koncertów w niedalekiej przyszłości , ale o szczegółach poinformujemy z odpowiednim wyprzedzeniem. Zawsze chętnie powracam w rodzinne strony i bardzo sobie cenię współpracę z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej.

Z Tomaszem Chmielem rozmawiała Zofia Stopińska ( 27 stycznia 2017r)

Subskrybuj to źródło RSS