Wydrukuj tę stronę
Gra na fortepianie sprawia, że zapominam o wieku i czuję się szczęśliwa
Maestra Lidia Grychtołówna po koncercie "Tatiana Shebanova in memoriam" w ramach XIV Międzynarodowego Forum Pianistycznego "Bieszczady bez granic..." fot. archiwum MFP "Bieszczady bez granic..."

Gra na fortepianie sprawia, że zapominam o wieku i czuję się szczęśliwa

       Wielkim zaszczytem dla mnie było spotkanie z panią prof. Lidią Grychtołówną, wybitną polską pianistką w Jej domu w Warszawie, które odbyło się dwa dni przed 96. urodzinami Artystki. Był gorący lipcowy dzień 2024 roku. Usiadłyśmy w pełnym pamiątek saloniku z fortepianem, nad którym wiszą zdjęcia podarowane Maestrze przez słynnych dyrygentów, kompozytorów, pianistów, śpiewaczki… Artystka wspominała dzieciństwo, studia, konkursy, tournée koncertowe po całym świecie i pracę pedagogiczną w Moguncji. Był także czas na wspomnienia koncertów w Filharmonii Podkarpackiej.

Czy to prawda, że mając trzy lata już próbowała Pani Profesor grać na fortepianie, a z pierwszym publicznym koncertem wystąpiła Pani mając niespełna 5 lat?

        Ciągle mam w pamięci dzień mojego pierwszego koncertu i salę balową, Białą Salę Hotelu Polskiego w Rybniku. Miałam cztery lata i osiem miesięcy, byłam tak mała, że jak skończyłam mój program, to postawiono mnie na krześle, żeby publiczność mogła mnie zobaczyć. Nie wiedziałam czy publiczność oklaskuje moją grę, czy nową sukienkę, z której byłam bardzo dumna.
         Mój recital trwał zaledwie 20 minut i był częścią koncertu skrzypka Antoniego Szafranka, jednego z braci, którzy założyli w Rybniku prywatną szkołę muzyczną.
Po koncercie ojciec opowiadał, że oficerowie, którzy obok niego usiedli, nie chcieli wierzyć, że to ja grałam Mazurka B-dur Chopina. Podejrzewali, że pani, która wprowadziła mnie na estradę uruchomiła za kulisami pianolę.
        Rodzice, a szczególnie mama chciała, żeby moje dzieciństwo nie różniło się od beztroskich rozrywek innych dzieci. Bawiłam się z dziećmi sąsiadów, a wiosną i latem, przy ładnej pogodzie, dzieci zbierały się w naszym ogródku i zajadałyśmy upieczone przez mamę ciasteczka. W chłodniejszych porach roku zapraszałam dziewczynki do domu, by bawiły się moimi lalkami. Często się zdarzało, że znudzona zabawą, zostawiałam je przy lalkach, a sama siadałam do fortepianu.

Nikt nie uczył Pani grać?

          Nikt, jedynie z zaciekawieniem słuchałam i podpatrywałam, jak grała moja mama i moja matka chrzestna. Próbowałam je naśladować. Nie znałam nut i ze słuchu nauczyłam się grać niektóre utwory z ich repertuaru. Rodzice rozważali potrzebę mojej edukacji muzycznej i chcieli abym uczyła się u kogoś kompetentnego.
        Naprzeciwko starostwa znajdowało się gimnazjum sióstr urszulanek, do którego raz w miesiącu przyjeżdżała z Katowic pani Wanda Chmielowska, ceniona nauczycielka gry fortepianowej. Ojciec wybrał się na spotkanie z nią i poprosił, aby przyszła do nas posłuchać mnie i doradziła jak pokierować moja edukacją.
Pani Chmielowska zgodziła się mnie przyjąć i jeździliśmy przez pół roku na lekcje do jej domu. Jak lekcja był udana i dobrze przygotowana, to mogłam pogłaskać z nagrodę skórę z niedźwiedzia leżącą na podłodze. Uwielbiałam niedźwiedzie i zazwyczaj kładłam się na podłodze i głaskałam – nie chciałam wyjść z domu pani profesor. Ta miłość pozostała do dzisiaj, nawet często z uśmiechem mówię, że moje mieszkanie to niedźwiedzioland.
Za każdą lekcję rodzice płacili 10 złotych, co było poważnym wydatkiem.
         Prywatne lekcje u pani profesor Wandy Chmielowskiej trwały pół roku, po czym zdałam egzamin wstępny do konserwatorium w jej klasie.
Podczas egzaminu wstępnego egzaminatorzy szybko zorientowali się, że mam słuch absolutny. Uderzali skomplikowane akordy na klawiaturze fortepianu, a później prosili, żebym podeszła do instrumentu i rozpoznała oraz powtórzyła wszystkie dźwięk. Łatwo i bezbłędnie spełniałam ich prośby.
Rodzice cieszyli się, że opłacanie prywatnych lekcji już nie obciążało ich budżetu, choć nuka w konserwatorium nie była wtedy bezpłatna.
        Po roku nauki wojewoda Michał Grażyński przyznał mi stypendium, które znacznie poprawiło naszą sytuację materialną.
Wkrótce przybyło mi obowiązków, bo dorosłam do wieku, w którym dziecko zaczyna uczęszczać do szkoły. Mama budziła mnie wcześnie i codziennie spędzałam kilka godzin w szkole. Po lekcjach wracałam do domu, jadłam obiad, przebierałam się, szłam na dworzec kolejowy i jechałam do Katowic. Przybyło mi obowiązków, ubyło rozrywek.

Grychtołóna Lidia XVI Forum z Jasińskim i TatarskimMaestra Lidia Grychtołówna z prof. Andrzejem Jasińskim i prof. Andrzejem Tatarskim po koncercie w ramach Międzynarodowego Forum Pianistycznego "Bieszczady bez granic..." w Sanoku w 2021 r., fot. arch. MFP "Bieszczady bez granic..." 

Jak przeżyła Pani czas II wojny światowej?

         Bardzo trudny dla nas był czas drugiej wojny światowej. Mój ojciec 1 września 1939 roku, o 6.00 rano uciekł z mieszkania bez płaszcza dlatego, że był najbliższym współpracownikiem Korfantego. Gdyby tego nie zrobił byliby go w pierwszym dniu wojny powiesili na rynku w Rybniku. Moi rodzice stracili wszystko.
Dom mieszczący się w centrum Rybnika, blisko kościoła św. Antoniego, w którym mieszkaliśmy przed wojną został niedawno wykupiony przez miasto. Będzie się w nim mieściła fundacja dla młodych pianistów imienia mego męża i moja.
        Jak zaczęła się II wojna, szybko musiałam nauczyć się działać jak dorosła , bo mama słabo znała niemiecki, a ja z łatwością opanowałam ten język, bo miałam do tego wrodzone zdolności. Żywność zdobywałyśmy z ogromnymi trudnościami, bo wszystkie artykuły były reglamentowane, a my nie miałyśmy specjalnych kartek i wszystko kupowałyśmy nielegalnie.
Wiele kilometrów pokonywałam pieszo, chodziłam do stacji kolejowej, by dojechać do Katowic na lekcje u Karola Szafranka, który był cenionym nauczycielem gry na fortepianie. Ćwiczyłam najpierw na pianinie u proboszcza, a gdy sprzedał instrument, chodziłam pieszo do sąsiedniej wsi, gdzie w magazynie przy restauracji, między beczkami z piwem i winem, znajdowało się stare pianino. Pomieszczenie nie było ogrzewane i często ćwiczyłam w wełnianych rękawiczkach.
        Po zakończeniu wojny rodzice zainstalowali się w mieszkaniu jednego z domów niedaleko centrum Rybnika. Ojciec otrzymał stanowisko kierownika wydziału finansowego w starostwie. Przydzielone mieszkanie było puste, ale niedługo pojawiły się niezbędne meble darowane przez księdza proboszcza (łóżko, kanapa, stół), a resztę rodzice kupowali, zaczynając od szklanek, talerzy, widelców i łyżeczek…
Zdecydowałam się pomagać rodzicom i w wieku 17 lat udzielałam lekcji gry na fortepianie. Wróciłam także na studia do katowickiego konserwatorium do klasy pani Wandy Chmielowskiej.
         Po kilku miesiącach musiałam zrezygnować z udzielania prywatnych lekcji, by uczęszczać do gimnazjum w Rybniku.
Na egzamin maturalny musiałam pojechać do Zabrza i w tamtejszym gimnazjum uzyskałam świadectwo dojrzałości. Maturę zdawałam jako eksternistka z kilkunastu przedmiotów w jednym dniu. Uzyskałam bardzo dobre i dobre stopnie ze wszystkich przedmiotów, a jedynie z matematyki dostateczny.

Po ukończeniu Wyższej Szkoły Muzycznej w Katowicach rozpoczęła Pani podyplomowe studia u prof. Zbigniewa Drzewieckiego.

        Tak doradziła mi pani profesor Chmielowska. Był wybitnym autorytetem i wszyscy, którzy u niego się uczyli zajmowali dobre pozycje w świecie muzycznym.
Moje studia u profesora trwały od jesieni 1951 do Konkursu Chopinowskiego w 1955 roku. Wydaje mi się, że nie należałam do grona uczniów, których profesor szczególnie lubił. Na konkursie kazał mi grać Poloneza-Fantazję Chopina, który nie był moim popisowym utworem, a nie zgodził się abym wykonała moją ulubioną Sonatę b-moll.

Znalazła się Pani w gronie laureatów Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina w 1955 roku, ale jeden z jurorów zaprotestował, bo uważał, że nie została Pani sprawiedliwie oceniona.

          Wylądowałam ostatecznie na siódmej nagrodzie, ale zasiadający wówczas w jury Arturo Benedetti Michelangeli nie podpisał werdyktu, oznajmiając, że jego kolejność miejsc wśród kandydatów była inna, a VII nagroda jest dla mnie krzywdząca. Maestro zaprosił mnie do Arezzo na swoje mistrzowskie kursy. Latem następnego roku byłam już uczestniczką tego kursu i mieszkałam w zamku, który zawsze na lato wynajmował dla najlepszych młodych pianistów.
Mimo męczących lipcowych i sierpniowych upałów kazał kursantom ćwiczyć sześć godzin dziennie. O ósmej rano musiałam już siedzieć przy fortepianie. Nie uznawał lekcji zbiorowych, tylko każdy miał zajęcia oddzielnie.

W 1956 roku uczestniczyła Pani w Międzynarodowym Konkursie im. Roberta Schumanna w Berlinie zdobywając III nagrodę, zdobyła Pani Nagrodę Specjalną, uznawaną za najważniejszą obok Grand Prix w Międzynarodowym Konkursie im. Ferruccia Busoniego w Bolzano w 1968 roku i nagrodę specjalną w konkursie w Rio de Janeiro (1959). To był już początek wielkiej światowej kariery pianistycznej.

        Dużo w życiu zobaczyłam, grałam w wielu krajach i mam mnóstwo wspaniałych wspomnieć. Niektóre już trochę zbladły, bo miały miejsce dawno temu. Podróży koncertowych było mnóstwo. Podczas jednego z tournée zagranicznych grałam na zmianę dwa koncerty – Fryderyka Chopina i Stanisława Wisłockiego, rzeszowianina, który był moim największym przyjacielem wśród dyrygentów i muzyków.

Lidia Grychtołówna XIII MFP w Sanoku fot M. SienkiewiczMaestra Lidia Grychtołówna podczas koncertu z okazji 90-tych urodzin w ramach Międzynarodowego Forum Pianistycznego "Bieszczady bez granic..." w Sanoku, fot. M. Sienkiewicz

Jako solistka koncertowała Maestra we wszystkich krajach europejskich, Ameryce Południowej, Australii, Stanach Zjednoczonych, Meksyku, na Kubie, w Japonii, Chinach i Tajlandii. Były także zagraniczne podróże z polskimi orkiestrami, głównie z Orkiestrą Filharmonii Narodowej.

         Tak, najczęściej występowałam pod batutami Stanisława Wisłockiego, Kazimierza Korda i Tadeusza Strugały. Bardzo lubiłam z nimi występować, a także często spotykaliśmy się prywatnie w tym mieszkaniu i zawsze było bardzo miło. Mój mąż robił wspaniałe drinki i rozmowy trwały długo.

Podróżując spotkała Pani wielu wspaniałych artystów. Jednym z nich był Artur Rubinstein i były to wyjątkowe spotkania.

          Spotkaliśmy się kilka razy. Pierwszy raz w Kopenhadze w 1960 roku. Artur Rubinstein jechał do Warszawy na finały Konkursu Chopinowskiego. Pamiętam, że wtedy polscy pianiści mieli koncerty upamiętniające rocznicę urodzin Chopina w stolicach różnych krajów. Mnie przypadły Helsinki, a Rubinstein koncertował w Sztokholmie. Spotkaliśmy się w drodze powrotnej do Warszawy podczas przesiadki w Kopenhadze.
        Siedziałam już w samolocie do Warszawy, kiedy podszedł do mnie Rubinstein i zapytał – Mogę koło Pani usiąść? Oczywiście zgodziłam się zapewniając, że jestem zaszczycona. Dosyć długo, bo prawie trzy godziny trwał lot. Przez całą drogę rozmawialiśmy o różnych rzeczach i miło spędziliśmy czas. Powiedział między innymi – Jak zobaczyłem panią na lotnisku, to pomyślałem – fajna babka. Przyznałam skromnie, że to nie moja opinia.
         Niedługo spotkaliśmy się ponownie podczas bankietu na zakończenie Konkursu Chopinowskiego, który odbył się w Urzędzie Rady Ministrów. Przekonałam się wtedy, że Rubinstein miał bardzo zazdrosną żonę. Jak tylko mnie zobaczył, podszedł i chwileczkę rozmawialiśmy, ale pojawiła się jego żona i oznajmiła: Artur! Czekają na ciebie…
Bardzo miło wspominam nasze spotkania, bo był, podobnie jak ja, otwartym na nowe kontakty człowiekiem.
Na ścianie saloniku, w którym rozmawiamy wisi zdjęcie Artura Rubinsteina ze specjalną dedykacją dla mnie.

Ma Pani w repertuarze ogromną ilość utworów i część z nich udało się utrwalić. Dokonała Pani wielu archiwalnych nagrań radiowych i telewizyjnych oraz dla wytwórni płytowych (Polskie Nagrania, Philips, Deutsche Grammophon, CD Accord).

          Przyznam się, że trudno mi w tej chwili mówić o szczegółach, ale sporo nagrań ukazało się na płytach m.in. dzieła Beethovena, Chopina , Schumanna, Mozarta, Wisłockiego, a ponadto Liszta, Rachmaninowa i Skriabina.
        Ciągle jeszcze występuję z koncertami, które sprawiają mi wielką przyjemność. Zawsze lubiłam grać publicznie, rozkwitałam na scenie i nadal mam wolę istnienia na estradzie. Trzy tygodnie temu wystąpiłam z recitalem w Filharmonii Śląskiej w Katowicach i ukazały się po tym koncercie bardzo dobre recenzje – między innymi w Ruchu Muzycznym.
        Kończyłam ten recital Polonezem cis-moll Chopina, który kończy się w piano. Jak zdjęłam ręce z klawiatury rozległy się ogromne, spontaniczne brawa, bisowałam cztery razy, a później miałam długą dyskusję z młodymi ludźmi, którzy wysłuchali recitalu. Ten koncert pozostanie na długo w mojej pamięci.

Bardzo długo dzieliła się Maestra swoją wiedzą i doświadczeniem z młodymi osobami, które marzyły o karierze pianistycznej. Działalność pedagogiczną rozpoczęła Pani pod koniec lat 80-tych XX wieku w Uniwersytecie Gutenberga w Moguncji.

          Podpisałam kontrakt na 7 lat, a w sumie pracowałam na stanowisku profesora tego uniwersytetu 21 lat. Ciągle rzesze młodych pianistów chciały się u mnie uczyć, ciągle ten kontrakt był przedłużany. Do moich obowiązków należały indywidualne lekcje ze studentami, uczestniczyłam w komisjach egzaminacyjnych po każdym semestrze, a także w komisji dla kandydatów do zawodu koncertującego pianisty.
        Każdy student musiał przejść przez muzykę barokową, klasyczną, romantyczną i przez twórczość XX wieku. Moi studenci grali nie tylko Chopina, ale także Szymanowskiego i nowsze utwory. Starałam się też zadawać utwory wirtuozowskie, dzięki którym zdobywa się odwagę grania. Nawet ludziom, którzy mają tremę uświadamiam, że gra dla innych jest czymś pięknym i nie powinni się bać przekazać swych umiejętności publiczności.
        Ważna jest praca nad gatunkiem dźwięku. Dzisiaj wielu młodych ludzi gra naprawdę świetnie. Problemem dla artysty jest sposób wyróżniania się z tej masy talentów. Moim zdaniem jest to gatunek brzemienia.
Często podczas różnych konkursów profesorowie zasiadający w jury twierdzili, że po dźwięku poznają, którzy z uczestników są moimi uczniami.

Grychtołówna Lidia i Jarosław Drzewiecki XVII ForumProf. Lidia Grychtołówna i prof. Jarosław Drzewiecki po koncercie w ramach Międzynarowego Forum Pianistycznego "Bieszczady bez granic..." w 2021 roku, fot. Archiwum MFP "Bieszczady bez granic..." w Sanoku.

Od kilkunastu lat zapraszana jest Pani do Sanoka jako mistrz Międzynarodowego Forum Pianistycznego „Bieszczady bez granic” i zawsze wielu młodych pianistów pragnie pracować pod Pani kierunkiem. W tym roku Forum zaplanowane jest od 1 do 7 lutego.

          W Sanoku jest bardzo przyjemnie i pięknie. W ciągu dnia sporo lekcji praktycznych i spotkań grupowych z uczestnikami, wieczorem koncerty, po których do późnej nocy trwają dyskusje. Przyjeżdżają znakomici pedagodzy i wszystko przebiega w bardzo miłej atmosferze.
Mogę ją porównać jedynie do atmosfery panującej na Uniwersytecie Gutenberga w Niemczech, gdzie pracowało sześciu profesorów fortepianu, a po zakończeniu egzaminów półrocznych omawiane były występy wszystkich studentów.
Koledzy z życzliwością podkreślali – Lidia, twoi studenci znowu byli najlepsi. Uchodziłam tam za dobrego pedagoga i byłam lubiana. Nie wyobrażam sobie tak dobrej atmosfery na polskich uczelniach.
Międzynarodowe Forum Pianistyczne Bieszczady bez granic…” to wspaniała impreza.

Czas na wspomnienie koncertów organizowanych przez Filharmonię Rzeszowską.

         Trochę szkoda, że w Rzeszowie nie grałam częściej, bo często występowałam w Polsce. To dawne czasy i pewnie nie wszystko pamiętam.
Pierwszy koncert na zaproszenie Filharmonii Rzeszowskiej, który utkwił mi w pamięci odbył się w Zamku w Łańcucie w 10 rocznicę śmierci Artura Malawskiego. Rozpoczęłam ten recital oczywiście utworem Malawskiego, a później grałam Lutosławskiego, Szymanowskiego, Zarębskiego i kilka utworów Chopina. Zostałam entuzjastycznie przyjęta przez publiczność, gospodarze byli bardzo mili, a łańcucki Zamek jest przepiękny. Takich wieczorów się nie zapomina.
       Pamiętam, że w drugiej połowie lat 70-tych (to było chyba w 1977 roku) wystąpiłam w Rzeszowie, w pachnącym jeszcze świeżością budynku Filharmonii z Koncertem fortepianowym a-moll Roberta Schumanna. Dyrygował wówczas Napoleon Siess, urodzony tak jak ja w Rybniku. To było bardzo miłe spotkanie. Byliśmy także bardzo zadowoleni z koncertu.
        Zostałam zaproszona na uroczystość 25-lecia działalności Filharmonii w Rzeszowie i na życzenie organizatorów grałam Koncert fortepianowy e-moll Chopina.
Kilka lat później grałam w Filharmonii Rzeszowskiej także Koncert f-moll Chopina. Orkiestra wystąpiła wtedy pod batutą Stefana Marczyka. To był znakomity dyrygent, cudownie opowiadał mi o swoich rodzinnych stronach, które bardzo kochał. Urodził się z niewielkiej miejscowości niedaleko Rzeszowa, a później razem z rodzicami zamieszkał w Rzeszowie, gdzie rozpoczął naukę gry na skrzypcach. Ta nasza znajomość ze Stefanem Marczykiem trwała bardzo długo, bo przez wiele lat był dyrektorem Filharmonii w Szczecinie.

Była Maestra w Filharmonii Rzeszowskiej także w październiku 1984 roku i wówczas podczas dwóch wieczorów wykonała Pani wszystkie koncerty fortepianowe Ludwiga van Beethovena.

         Grałam te pięć koncertów w dwa dni wiele razy za granicą, a także w kilku miastach w Polsce – m.in. w Rzeszowie. Orkiestrą filharmoniczną w Rzeszowie dyrygował Zbigniew Chwedczuk. Pierwszego wieczoru wykonywane były trzy koncerty – I, II, i IV, zaś drugiego III i V. Nie było to łatwe wyzwanie, ale jeśli ktoś tak kocha estradę jak ją kocham, to rozkwita na estradzie.
W latach 90. byłam w Rzeszowie z II Koncertem fortepianowym Rachmaninowa i bardzo dobrze współpracowało mi się zarówno z orkiestrą, jak i dyrygentem Pawłem Przytockim, który jest teraz dyrektorem artystycznym Filharmonii w Łodzi.
Bardzo miło wspominam te rzeszowskie koncerty.

Z pewnością pamięta Maestra kilkudniowy pobyt w Rzeszowie we wrześniu 2021 roku , bo uczestniczyła Pani w pracach jury w kategorii pianistycznej II Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki w Rzeszowie.

        Pamiętam, to bardzo wymagający konkurs zarówno dla uczestników, jak i dla jurorów. W kategorii pianiści są trzy etapy i trzeci etap odbywa się z udziałem Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej. To trudne zadanie dla orkiestry, która musi przygotować się do wykonania wszystkich zgłoszonych przez uczestników koncertów, a później towarzyszy laureatom wybranym przez jury.
Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej grała świetnie, a dyrygowali Łukasz Borowicz i Paweł Przytocki.
Chcę podkreślić, że konkurs był znakomicie zorganizowany, a kierownictwo Filharmonii zapewniło mi komfortowe warunki pobytu. Miałam wszystko czego potrzebowałam.
Bardzo dobrze współpracują ze sobą Narodowy Instytut Muzyki i Tańca oraz Filharmonia Podkarpacka w organizacji tego konkursu.

Lidia Grychrtołówna I Ogólnopolski Festiwal Pianistyczny im. prof. Lidii Grychtołówny podczas konkursuMaestra Lidia Grychtołówna w roli jurora I Ogólnopolskiego Konkursu Pianistycznego im. Lidii Grychtołówny w Lublinie

Praca jurora jest bardzo trudna i bardzo odpowiedzialna.

        O tak, trzeba bardzo sprawiedliwie oceniać. Jeśli uczestnik konkursu był bardzo dobrze przygotowany i bardzo dobrze zagrał, a nie otrzyma sprawiedliwej punktacji i nie przechodzi do następnego etapu, to najczęściej załamuje się i może to nawet przekreślić jego dalszą karierę. Udział w jury wiąże się z ogromną odpowiedzialnością i oceniam bardzo sprawiedliwie, a na muzyce się trochę znam.

O Pani życiu i podróżach koncertowych można się sporo dowiedzieć czytając książkę „Lidia Grychtołówna w metropoliach świata”, którą pomógł Pani opracować małżonek pan Janusz Ekiert. Czytam tę książkę po raz kolejny.

         Książka ukazała się już ponad 10 lat temu, ale ciągle melomani, których spotykam o nią pytają. Opisane są w niej różne wydarzenia z mojego życia. Janusz bardzo mi pomagał – czytał teksty i doradzał, które zdjęcia zamieścić. Nie wiem czy sama bym sobie poradziła.
        Wspomnę w tym miejscu telefoniczną rozmowę męża z kimś z San Francisco. Ktoś prosił go o wywiad. Mąż zawsze bardzo niechętnie udzielał wywiadów i szybko się wymigał przekazując słuchawką mnie. Przez chwilę rozmawiałam z tym panem na temat mojej książki i innych wydawnictw autorstwa mojego męża. Telefonujący pan powiedział wtedy, że przeczytał wszystkie publikacje na temat Fryderyka Chopina w różnych językach, ale nie ma drugiej tak pięknej biografii o Chopinie jak ta, którą napisał Janusz Ekiert. Później powiedziałam mężowi, że przesadza z tą skromnością i to on powinien usłyszeć słowa dziennikarza a San Fracisco.

Pustkę po odejściu Janusza Ekierta długo odczuwali melomani, którzy uczestniczyli w festiwalach (między innymi w Muzycznym Festiwalu w Łańcucie), na których bywał także pan Janusz Ekiert i często przybliżał publiczności program koncertów oraz wykonawców. Nie ma drugiego tak znakomitego muzykologa, który potrafi mówić z równie wielką swadą i elegancją.

        Był bardzo urodziwym mężczyzną, zawsze bardzo elegancko ubrany i co najważniejsze potrafił bardzo interesująco mówić. Był jednak bardzo skromnym człowiekiem, nie potrafił i nigdy nie chciał się reklamować.
       Proszę popatrzeć na zdjęcie z pierwszej komunii świętej Janusza zrobione parę miesięcy przed wybuchem wojny. Obok jest moje zdjęcie z okresu dzieciństwa. Pamiątkowych fotografii mam mnóstwo. Trochę dalej zdjęcia Janusza zrobione podczas słynnego teleturnieju „Wielka gra”. Nie ma już wśród nas prowadzącej te programy Stanisławy Ryster, nie żyją już także Zbyszek Pawlicki, Józef Kański i mój mąż Janusz Ekiert.

Z panem Januszem Ekiertem byli Państwo bardzo zgodnym małżeństwem. Często Państwo razem podróżowali podczas tournée artystycznych, a także wyjeżdżali Państwo razem na urlopy.

         Przez 58 lat byliśmy małżeństwem. Bardzo często wyjeżdżaliśmy razem na różne festiwale i koncerty. Przez 30 lat (do wojny domowej w Jugosławii) spędzaliśmy lipiec i sierpień, a czasem nawet początek września w nadmorskim pejzażu południowej Dalmacji.
Odbywający się od czerwca do końca sierpnia Letni Festiwal w Dubrowniku był na bardzo wysokim poziomie. Po raz pierwszy zostałam zaproszona do wykonania koncertu na tym festiwalu w 1977 roku, ale każdego roku spędzaliśmy w Dubrowniku co najmniej 6 tygodni.
         Mąż był dziennikarzem Polskiego Radia w Warszawie, ale mógł sobie wszystko tak układać, że te podróże były możliwe.
Nie zawsze mógł mi towarzyszyć podczas tournée do dalekich krajów. Pamiętam jeden z naszych pobytów w Dubrowniku, jak już trzeba było wracać do kraju, bo to były ostatnie dni jego urlopu. Zaczął się pakować, bo na drugi dzień mieliśmy już wracać do Polski.
Ja z kolei chciałam jeszcze jeden weekend spędzić w Dubrowniku, ale rozumiałam, że musi wracać do pracy i także byłam gotowa do podróży.
Zastanawiał się dość długo, ale w końcu stwierdził – ty masz zawsze ostatnie słowo. Już sobie tak wszystko ułożyłem, że możemy spędzić jeszcze ten weekend w Dubrowniku.
         Mąż był bardzo surowy w ocenach. Chyba dwa miesiące przed śmiercią Janusza, poprosiłam go, aby posłuchał mojej gry i powiedział mi szczerze, czy mogę jeszcze publicznie grać, czy już powinnam zakończyć karierę pianistyczną.
Grałam prawie godzinę utwory Chopina, Lutosławskiego i innych kompozytorów. Kiedy zakończyłam i czekałam na jego słowa, długo siedział i milczał. Dopiero po dwudziestu minutach powiedział – Uważam, że możesz jeszcze śmiało dalej grać.
Kiedy zapytałam dlaczego tak długo zwlekał z odpowiedzią, usłyszałam, że musiał sobie przypomnieć wykonania sprzed lat i porównać z dzisiejszą prezentacją. Podkreślił jeszcze raz, że mogę jeszcze nadal koncertować.

Widać, że fortepian jest otwarty i chyba codziennie Pani gra.

          Staram się codziennie grać dwie albo trzy godziny. Powtarzam Koncert fortepianowy G-dur Beethovena, w którym nie ma za dużo oktaw , bo jednak moje ręce troszkę się skurczyły i z graniem oktaw są problemy.
        Dzisiaj odwiedzi mnie pan, który mieszka na stałe w Ameryce, ale co roku przyjeżdża do Polski i tym razem będzie brał udział w Międzynarodowym Konkursie im. Fryderyka Chopina dla Pianistów Amatorów.
Od pewnego czasu słucham jego gry i może nawet przyczyniłam się jego sukcesu podczas konkursu pianistycznego w Petersburgu, gdzie otrzymał IV nagrodę.
Jest bardzo zdolny, kocha grać na fortepianie, nie ma tremy i potrafi pokazać swoje umiejętności. Bakcyl estradowy jest bardzo ważny.

Nigdy Pani nie żałowała, że została Pani pianistką?

        Nigdy, jak miałam trzy lata i ktoś mnie zapytał – kim chcesz być, to odpowiadałam – pianiśtką.
Dokładnie pamiętam, jak nie mając jeszcze 5 lat weszłam do Białej Sali Hotelu Polskiego w Rybniku. Tato bardzo to przeżywał, a ja jak weszłam na estradę, popatrzyłam na wypełnioną publicznością salę to czułam się bardzo dobrze. Już wiedziałam, że to jest to co chcę robić w życiu i przy tym zostałam.

Bardzo się cieszę, że zgodziła się Maestra na to spotkanie i mogłyśmy porozmawiać. Serdecznie dziękuję za wywiad i za ciepłe słowa. Życzę dużo zdrowia i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś w Rzeszowie się zobaczymy.

        Jak tylko będzie to możliwe. Nie przyjmuję do wiadomości, że już mam tyle lat i że powinnam siedzieć tylko w domu. Wszystkie trudne chwile, ciężkie choroby przeżyłam. Gra na fortepianie w wypełnionych publicznością salach sprawia, że zapominam o wieku i czuję się szczęśliwa. Dziękuję bardzo za spotkanie i życzenia.

Zofia Stopińska

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Udostępnianie, wykorzystywanie, kopiowanie jakichkolwiek materiałów znajdujących się na tej stronie bez zezwolenia zabronione.
Copyright by KLASYKA NA PODKARPACIU | Created by Studio Nexim | www.nexim.net