Wydrukuj tę stronę
Fotografia moją pasją
Waldemar Szybiak, Juliusz Multarzyński, Jakub Milewski podczas uroczystości wręczenia nagrody w Sanockim Domu Kultury fot. SDK

Fotografia moją pasją

       Jest mi ogromnie miło, że tuż po zakończeniu 31. Festiwalu im. Adama Didura w Sanoku, mogłam porozmawiać z panem Juliuszem Multarzyńskim, polskim artystą fotografikiem, inżynierem, dziennikarzem, menedżerem kultury i wydawcą. W tym roku okazja była szczególna, bowiem 26 września w siedzibie Mazowieckiego Teatru Muzycznego im. Jana Kiepury w Warszawie, odbyła się gala wręczenia Teatralnych Nagród Muzycznych im. Jana Kiepury. Nagrody przyznano w szesnastu kategoriach konkursowych. Trzeba dodać, że Teatralne Nagrody Muzyczne im. Jana Kiepury są jedynymi w Polsce nagrodami dla teatralnego środowiska muzycznego. Od 2007 r. przyznaje je kapituła powołana przez dyrektora MTM im. Jana Kiepury w Warszawie. Nagrody specjalne za całokształt pracy artystycznej otrzymali dyrygentka Ewa Michnik i artysta fotografik Juliusz Multarzyński.

        Serdecznie Panu gratuluję z okazji otrzymania Nagrody Specjalnej im. Jana Kiepury za całokształt pracy artystycznej. Jak już wymieniłam na wstępie wykonuje Pan kilka zawodów jednocześnie, ale myślę, że najważniejsza jest fotografia.

        Ma Pani rację, fotografia jest moją pasją od dziecka. Tak się złożyło, że za trzy miesiące upłynie dokładnie 39 lat od momentu pierwszych zdjęć, które wykonałem w teatrze. Chyba chciał los, że znalazłem się wtedy z aparatem fotograficznym w Teatrze Wielkim w Warszawie, najpierw podczas próby, a później w czasie przedstawienia „Strasznego dworu” Stanisława Moniuszki. W spektaklu tym wystąpili między innymi Bogdan Paprocki i Andrzej Hiolski. Pierwszy raz ich widziałem i słuchałem na żywo. Oczywiście wiedziałem kim oni są i wielokrotnie słuchałem ich nagrań w radiu. Jak zobaczyłem ten „Straszny dwór”, wysłuchałem Bogdana Paprockiego i Andrzeja Hiolskiego na żywo, to pomyślałem sobie (oczywiście bez większego przekonania), że chyba mnie już stąd nikt nie wyrzuci.

        Jeden dzień wystarczył Panu na podjęcie decyzji, co będzie Pan robił w życiu.

         Tak, w tym dniu uświadomiłem sobie, że chcę związać swoją przygodę fotograficzną z muzyką, z operą, z baletem. Interesowałem się fotografią i wiedziałem, że fotografią się będę chciał się zająć zawodowo, ale że taką tematyką, to nie wiedziałem.

         Miałam szczęście poznać Pana w Sanoku, podczas Festiwalu im. Adama Didura i było to już dość dawno.

         Jestem po raz trzynasty na tym Festiwalu i jak widać tegoroczny jest dla mnie bardzo szczególny. Pierwszy raz byłem tu w 2008 roku.

Adam DidurJan Kiepura i Olga Didur Wiktorowa w Woli Sękowej1

                   Adam Didur, Jan Kiepura i Olga Didur-Wiktorowa w Woli Sękowej, fot. z archiwum Juliusza Multarzyńskiego                    

          Ponieważ koncerty i spektakle festiwalowe trwają w tym roku od 22 września, nie mógł Pan być w Warszawie i odebrać nagrody podczas gali, statuetkę do Sanoka przywiózł i wręczył Panu Jakub Milewski, szef artystyczny Mazowieckiego Teatru Muzycznego, przed rozpoczęciem koncertu finałowego 31. Festiwalu im. Adama Didura. Gorące oklaski świadczyły, że dla sanockiej publiczności było to ważne wydarzenie, że jest Pan w tym mieście artystą znanym i cenionym, chociaż nigdy Pana nie widać w czasie pracy.

         Fotografowanie w teatrze, na festiwalach muzycznych, jest szczególne, bo trzeba wykonywać fotografie przy trudnych, często bardzo skąpych pod względem oświetleniowym warunkach i na dodatek tak, aby nie przeszkadzać artystom i publiczności. Dzisiejsza technika ułatwia bardzo takie fotografowanie. Jak rozpoczynałem kilkadziesiąt lat temu, to na prawdę było trudno robić dobre fotografie z koncertów, a tym bardziej ze spektakli. Niewiele osób podejmowało się wtedy takiej działalności fotograficznej w sposób konsekwentny i profesjonalny.

        Obecnie pod tym względem jest o wiele łatwiej. Przy fotografowaniu trzeba zawsze mieć wielki szacunek do artystów i do tego jakich emocji i wrażeń nam dostarczają przez swoje występy. Z przykrością muszę powiedzieć, że to się przez lata zmieniło, niestety na niekorzyść. Często jest tak, że kontakt z artystą przykładowo po koncercie, nie jest po to, aby mu pogratulować, ale po to, aby promować siebie samego wykorzystując wspólną fotografię z artystą! To takie dawne fotografowanie się z „misiem”. Istnieję tylko wtedy, kiedy podpisuję wykonane przez siebie fotografie, a w czasie fotografowania jestem anonimową osobą z aparatem fotograficznym.

         Fotografuje Pan we wszystkich polskich teatrach operowych, wykonane zdjęcia są często publikowane w prasie polskiej i zagranicznej, wykorzystywane w książkach i encyklopediach, kalendarzach oraz na plakatach i okładkach płyt. Zdobywają nagrody i wyróżnienia na międzynarodowych konkursach fotograficznych Jest Pan autorem wielu indywidualnych wystaw fotograficznych m.in. w Japonii, Luxemburgu, Niemczech, Norwegii, Rosji, Szwajcarii, Stanach Zjednoczonych, Tajwanie i najważniejszych ośrodkach muzycznych w Polsce. Wiele Pana prac było prezentowanych na wystawach zbiorowych m.in w Argentynie, Belgii, Brazylii, Chorwacji, Hongkongu, Indiach, Jugosławii, Łotwie, Kanadzie, Korei, Macao, RPA, Rumunii, Serbii, na Łotwie, Sri Lance i we Włoszech. Podziwialiśmy wystawę Pana zdjęć zarejestrowanych w czasie Festiwalu im. Adama Didura, a niektóre z nich do dzisiaj możemy oglądać, ponieważ ozdabiają wnętrza Sanockiego Domu Kultury.

         Współpracowałem i współpracuję ze wszystkimi polskimi teatrami operowymi. Wielokrotnie miałem w nich wystawy m.in. o balecie, operze, dyrygentach, pianistach, Giuseppe Verdim, Richardzie Wagnerze, Wacławie Niżyńskim i tej najważniejszej dla mnie, o wielkiej polskiej artystce i patriotce Marcelli Sembrich-Kochańskiej. Ta ostatnia wystawa była prezentowana we wszystkich teatrach operowych oprócz Polskiej Opery Królewskiej, która na razie nie ma możliwości wystawniczych, ale mam nadzieję, że po wybudowaniu nowej siedziby, pierwszą wystawą będzie właśnie o Marcelli Sembrich-Kochańskiej.

        Wystawa ta była również eksponowana na wielu festiwalach muzycznych m.in. w Busko-Zdrój, Krynicy-Zdrój, Szczawnie-Zdrój, Kudowie-Zdrój, w Muzeum Marii Konopnickiej w Żarnowcu, Muzeum im. Kazimierza Pułaskiego w Warce, Muzeum Kraszewskiego w Dreźnie, na cmentarzu Johannisfriedhof, gdzie jest pochowana i w kościele w Bolechowie w którym jej ojciec był organistą i gdzie się wychowywała, a także w Sanockim Domu Kultury, na festiwalu swojego partnera scenicznego Adama Didura.

Fragment wystawy o Marcelli Sembrich Kochanskiej podczas Festiwalu im. Jana Kiepuru w krynicy ZdrójJuliusz Multarzyński1

     Fragmenty wystawy o Marcelli Sembrich-Kochańskiej podczas Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy-Zdrój © Juliusz Multarzyński

        Jestem szczęśliwą właścicielką obszernych rozmiarów, pięknie wydanej książki „Marcella Sembrich-Kochańska. Artystka świata" autorstwa Małgorzaty Komorowskiej i Juliusza Multarzyńskiego. To jest niezwykle ciekawy i dokładny dokument najsłynniejszej polskiej śpiewaczki. Odwiedzili Państwo chyba prawie wszystkie miejsca, w których Artystka przebywała.

         We wszystkich miejscach nie byliśmy, bo to jest trudne do zrealizowania, ale odwiedziliśmy z panią Małgorzatą Komorowską te najważniejsze. Książka, a właściwie album nie powstałby, gdyby nie stypendium Fundacji Kościuszkowskiej, które umożliwiło pani Małgorzacie Komorowskiej zebranie źródłowych materiałów o artystce w Stanach Zjednoczonych. Dzięki książce również Marcellą Sembrich-Kochańską zainteresowała się młoda, bardzo zdolna polska reżyserka Radka Franczak, która przygotowuje film dokumentalny o śpiewaczce. Mam nadzieję, że w przyszłym roku uda się dokończyć jego realizację w 165 rocznicę urodzin artystki. Myślę, że dzięki filmowi Marcella Sembrich-Kochańska zyska w polskiej świadomości przysługującą jej właściwą rangę na którą bez wątpienia zasługuje.

        Skąd Pana sentyment do kresów, bo przecież Marcella pochodzi z Kresów.

         Moi rodzice też pochodzą z Kresów, więc nic dziwnego, że są one dla mnie bardzo bliskie. Marcella wychowywała się w Bolechowie, miasteczku leżącym pomiędzy Stryjem a Stanisławowem (obecnie Iwano-Frankiwsk) w ubogiej rodzinie. Jej ojciec był organistą, nauczył ją grać na fortepianie i na skrzypcach, a także śpiewać. Być może dzieciństwo spędzone w niełatwych warunkach sprawiło, że kiedy później była bardzo majętną osobą, to ciągle pomogała tym, którzy wymagali wsparcia finansowego. Kiedy wybuchła I wojna światowa, to ona pierwsza zaczęła zbierać pieniądze w Stanach Zjednoczonych na rzecz ofiar wojny, zakładając w grudniu 1914 roku Polsko-Amerykański Komitet Pomocy własnego imienia. W kwietniu 1915 roku dotarł do Ameryki Ignacy Jan Paderewski i od tego momentu działali wspólnie gromadząc bardzo poważne kwoty na rzecz ofiar wojny. Niezależnie od tego Paderewski prowadził działalność polityczną, przyczyniając się znacząco do uzyskania przez Polskę niepodległości. Mam wrażenie, że dzisiaj rola obojga artystów nie jest w tym względzie właściwie doceniana.

Marcella Sembrich Kochańska w swojej posiadłości w Bolton Landing

            Marcella Sembrich-Kochańska w swojej posiadłości w Bolton Landing, fot. z archiwum Juliusza Multarzyńskiego

        Od dawna odwiedzam prowadzony przez Pana portal internetowy „Maestro” www.maestro.net.pl , w którym odnotowywane są różne wydarzenia z dziedziny muzyki klasycznej.

        Założyłem ten portal razem z moim przyjacielem Wiesławem Sornatem, który niestety już odszedł od nas. Autorami tekstów portalu Maestro są osoby o dużym dorobku w muzyce poważnej, które kiedyś były m.in. dyrektorami teatrów operowych, śpiewakami, muzykami, muzykologami, a obecnie zajmują się krytyką i komentowaniem wydarzeń muzycznych. Cieszy mnie to, że portal ma dużo czytelników nie tylko w Polsce, ale również za granicą.

        Ma Pan ogromne zbiory, które ciągle się powiększają i nowych wystaw mogłoby być więcej, ale przygotowanie wystawy wymaga dużo pracy.

        Opracowanie wystawy, jak ma się już do niej zgromadzony materiał dokumentalny, jest bardzo poważnym przedsięwzięciem, wymagającym dużo pracy i czasu. Trudno znaleźć jakiekolwiek wsparcie finansowe dla takiego projektu. Marzy mi się jeszcze przygotowanie wystaw o Bogdanie Paprockim i o utworach scenicznych Krzysztofa Pendereckiego. Tę pierwszą planujemy przygotować z prezesem Stowarzyszenia im. Bogdana Paprockiego Adamem Zdunikowskim, ale czy to się uda zrealizować w obecnej sytuacji polityczno-gospodarczej jest dużą zagadką. Dzisiaj modne jest robienie wystaw fotograficznych na Facebooku, ale czy to wnosi coś trwałego do naszego dorobku kulturowego? Przepraszam, ale dla mnie to takie disco polo.

        Na szczęście dużo osób docenia sztukę fotografii i chętnie ogładą prawdziwe wystawy przygotowane przez artystów fotografików, gdzie piękne zdjęcia zamieszczone są z pewnym pomysłem i starannie opisane. To samo dotyczy Pana albumów fotograficznych „Balet w Polsce”, „Mój Verdi”, „Dyrygenci – alfabet ekspresji” czy „Pianiści – studium rubato”. Posiada Pan tytuł Artysty Międzynarodowej Federacji Sztuki Fotograficznej oraz wiele innych odznaczeń państwowych i resortowych. Jestem jednak przekonana, że nagroda specjalna za całokształt pracy artystycznej przyznana Panu przez kapitułę XVI Teatralnych Nagród Muzycznych im. Jana Kiepury, to dla Pana bardzo ważne wyróżnienie.

        Myślę, że jest to największa nagroda jaka do tej pory mnie spotkała i muszę przyznać niespodziewana. Przecież ja ani nie tańczę, ani nie śpiewam, ani też nie gram na żadnym instrumencie. Od pół wieku jestem inżynierem chemikiem, absolwentem Politechniki Wrocławskiej, ale jak to się powszechnie mówi – czuję chemię nie tylko do pierwiastków z tablicy Mendelejewa, ale również do artystów; aktorów, muzyków, tancerzy, a w szczególności do śpiewaków. Dziękuję bardzo Łukaszowi Goikowi dyrektorowi Opery Śląskiej za zaproponowanie mojej osoby do takiego wyróżnienia.

         Drugą osobistością, która otrzymała nagrodę specjalną za całokształt pracy artystycznej jest Pani Ewa Michnik, niezwykle zasłużona artystka dla opery.

         Pani Ewa Michnik ma nieocenione zasługi dla opery, ale też bardzo znacząco przyczyniła się do upamiętnienia Marcelli Sembrich-Kochańskiej. To dzięki pani dyrektor Ewie Michnik powstał jedyny ślad materialny w Polsce o Marcelli Sembrich-Kochańskiej – mianowicie na fasadzie Opery we Wrocławiu jest umieszczona tablica upamiętniająca tę wielką artystkę, która dwanaście razy wystąpiła we Wrocławiu. Szkoda, że o takim upamiętnieniu artystki nie pomyślała dyrekcja Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, w którym też śpiewała. Przypomnę tylko, że wystąpiła w operach: "Łucja z Lammermoor" (4x), "Robert Diabeł", "Lunatyczka", "Cyrulik sewilski" (4x), "Rigoletto", "Hugonoci" (2x), "Traviata" (4x). Zaśpiewała też w Warszawie podczas koncertów w Sali Aleksandryjskiej Ratusza z udziałem Ignacego Jan Paderewskiego (3x), Resursie Obywatelskiej (Dom Polonii), w Resursie Kupieckiej (Pałac Mniszchów), w salach Redutowych Teatru Wielkiego (8x) i w Filharmonii Warszawskiej pod dyrekcją Grzegorza Fitelberga.

Statuetka1

             XVI Teatralne Nagrody Muzyczne im. Jana Kiepury - nagroda specjalna za całokształt pracy artystycznej 2022

         Wiem, że szukając materiałów o Marcelli Sembrich-Kochańskiej, podążali Państwo często śladami Adama Didura.

         Marcella Sembrich-Kochańska przez 25 lat była związana w Metropolitan Opera. Ostatni jej sezon był jednocześnie pierwszym sezonem Adama Didura w MET. Podczas tego współnego sezonu wystąpili razem w "Rigoletto" (3x), "Cyganerii "(5x), "Weselu Figara" (6x). Podczas pożegnalnego występu Sembrich na scenie MET 6 lutego 1909 roku razem zaśpiewali w II akcie "Cyrulika sewilskiego". Didur wystąpił jako Basilio. Sembrich, która była uosobieniem Rozyny, scenę „lekcji śpiewu” zaczęła od "Odgłosów wiosny" Straussa, a potem było "Życzenie" Chopina przy własnym akompaniamencie. Następnie w I akcie "Traviaty", Sembrich była Violettą, a Didur wystąpił jako Doktor Grenvil. Sembrich z Didurem spotkali się jeszcze scenicznie 8 kwietnia 1915 roku w hotelu „Biltmore” podczas imprezy charytatywnej "Noc w Polsce", z której dochód przeznaczono na pomoc ofiarom wojny w Polsce. Didur kolejne 25 lat był związany z Metropolitan Opera w Nowym Jorku, czyli dwoje polskich artystów przez 49 lat królowało na tej scenie. Marcella Sembrich-Kochańska zaśpiewała po szyldem MET 487 razy, a Adam Didur 943 razy. Dzisiaj trudno jest sobie to wyobrazić. W późniejszych latach Adam Didur bardzo mocno wspierał Jana Kiepurę na początku jego kariery w Ameryce i Metropolitan Opera. Bardzo się ze sobą przyjaźnili. Kiedy po latach, Adam Didur zamarzył o nowym samochodzie, na który nie było go stać, to Jan Kiepura sprezentował mu niejako w „rewanżu” za życzliwość u progu własnej kariery i zdobywaniu sławy.

Adam Didur w samochodzie który podarował mu Jan Kiepura1

               Adam Didur w samochodzie, który podarował mu Jan Kiepura, fot. z archiwum Juliusza Multarzyńskiego

         Podczas trwania sanockich festiwali zawsze mieszka Pan we dworze w Woli Sękowej, będącego kiedyś własnością ojca Adama Didura, który także tam mieszkał przez jakiś czas. Wola Sękowa i Sanok, a dokładnie Sanocki Dom Kultury z pewnością są dla Pana inspirujące.

         Jestem pełen podziwu i uznania dla dyrektora Waldemara Szybiaka, który Festiwalem im. Adama Didura kieruje od początku jego powstania. W tym roku odbył się po raz 31-szy. Przyglądając się programowi festiwalu na przestrzeni lat i porównując go z innymi operami, a mamy ich w tej chwili w Polsce jedenaście, to dochodzę do wniosku, że żaden z nich nie powstydziłby się takiej ilości i jakości repertuarowej. Sanoczanie na tej małej scenie w ciągu tych lat mogli zobaczyć kameralne spektakle z Warszawskiej Opery Kameralnej czy Polskiej Opery Królewskiej, ale także monumentalne opery takie jak "Nabucco", czy "Borys Godunow". Myślę, że pokochali operę. Sala widowiskowa jest zawsze wypełniona po brzegi publicznością przy wszystkich wydarzeniach festiwalowych. Można powiedzieć, że Sanocki Dom kultury jest nieformalnie dwunastą sceną operową w Polsce.

        Mam nadzieję, że pozostanie Pan wierny Festiwalowi im. Adama Didura i będziemy się spotykać na następnych edycjach. Nie wyobrażam sobie tego festiwalu bez Pana obecności, bez zdjęć, które są trwałą pamiątką festiwalowych wydarzeń. Dzięki Panu możemy oglądać na zdjęciach występy w Sanockim Domu Kultury: Andrzeja Hiolskiego, Bogdana Paprockiego, Krzysztofa Pendereckiego i wielu innych wspaniałych artystów, którzy już odeszli.

        We dworze w Woli Sękowej jest księga pamiątkowa. Przeglądając ją odnalazłem ślady pobytu wielu najwybitniejszych polskich artystów, a wśród nich bardzo inspirujący wpis i autograf Krzysztofa Pendereckiego. Jest to miejsce bardzo szczególne, magiczne, bardzo inspirujące. Spacerując po zabytkowym parku, kiedy się słucha szumu platanów pamiętających Adama Didura, ma się wrażenie, że słyszy się w oddali jego śpiew.

        Dziękuję za rozmowę.

Zofia Stopińska

Dworek w Woli SękowejJuliusz Multarzyński2

                                                            Dworek w Woli Sękowej © Juliusz Multarzyński

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Udostępnianie, wykorzystywanie, kopiowanie jakichkolwiek materiałów znajdujących się na tej stronie bez zezwolenia zabronione.
Copyright by KLASYKA NA PODKARPACIU | Created by Studio Nexim | www.nexim.net