Wydrukuj tę stronę
Michał Rot: "Nie jestem typem samotnika"
Michał Rot - fortepian fot. ze zbiorów Michała Rota

Michał Rot: "Nie jestem typem samotnika"

               Bardzo mnie ucieszył udział w jednym z koncertów XXXVII Przemyskiej Jesieni Muzycznej pana Michała Rota, znakomitego pianisty młodego pokolenia, którego najczęściej podziwiamy i oklaskujemy w roli kameralisty. Rozmowę rozpoczęłam od pytania o koncert w Przemyślu.

           Zofia Stopińska: Rozmawiamy po koncercie, który nagrany został 15 listopada w Sali Zamku Kazimierzowskiego. Należy podkreślić, że zabrzmiały bardzo ciekawe utwory podczas tego wieczoru.
             Michał Rot: Ponieważ podczas całego festiwalu wykonywane są kompozycje poświęcone kobietom albo kompozycje kobiet, dlatego zdecydowaliśmy się wykonać program złożony wyłącznie z dzieł wybitnych kompozytorek i jednocześnie staraliśmy się, aby była to muzyka rzadko wykonywana.
             Dlatego wybraliśmy wraz z Wojtkiem Fudalą Sonatę na wiolonczelę i fortepian, którą skomponowała Rebeca Clarke. W oryginale ten utwór napisany został na altówkę, ale sama kompozytorka wkrótce opracowała wersję na wiolonczelę. W Polsce bardzo rzadko wykonuje się to dzieło w wersji wiolonczelowej, a brzmi ono w tym układzie równie interesująco, o czym mogą się Państwo przekonać.
             Mój drugi partner - Piotr Tarcholik, wybrał Sonatę „Da Camera” Grażyny Bacewicz. Jest to pierwsza Sonata na skrzypce i fortepian, przez nią skomponowana w 1945 roku. Mamy w tym utworze bardzo ciekawy przykład stylizacji – w Menuecie oraz w finałowym Gigue wyraźnie słyszymy echa suity barokowej.
             Ostatnim punktem koncertu było Trio fortepianowe g-moll op. 17 Clary Schumann, jednej z największych pianistek swoich czasów, ale także kompozytorki.
W ostatnim dwudziestoleciu coraz częściej wykonawcy sięgają po jej kompozycje i to nie tylko lirykę wokalną, ale również formy kameralne, a Trio g-moll uważa się za najbardziej dojrzałe dzieło Clary Schumann.

             Clara Schumann była pierwszą kobietą, która pokazała światu, że kobiety tworzą bardzo piękne, wartościowe utwory. Wcześniej także kobiety komponowały, ale tworzyły w zaciszu domowych salonów i tylko czasami się zdarzało, że ich kompozycje przy pomocy mężczyzn ukazywały się drukiem.
             - Przyszło mi w tej chwili na myśl postać Fanny Mendelssohn – kompozytorki i pianistki niemieckiej, siostry Feliksa Mendelssohn-Bartholdy’ego, której twórczość jest coraz częściej wykonywana A niektórzy muzykolodzy nawet twierdzą, że niektóre utwory Feliksa być może skomponowała Fanny.
W tamtych czasach kobiety musiały bardzo zabiegać o to, żeby ich kompozycje ukazały się drukiem.
             Clara Schumann była uznaną, wybitną pianistką i zapewne dlatego łatwiej jej było przekonać wydawców do publikowania swoich dzieł. Nie można też pominąć faktu, że jej mąż Robert Schumann także był oczywiście wybitną postacią w muzyce niemieckiej. To z pewnością również miało znaczenie, ale Clara Schumann przetarła szlaki dla późniejszych kompozytorek, które startowały z zupełnie innego pułapu walcząc o swoje miejsce w świecie muzyki.

             Wasz koncert jest na kanale YouTube TV Podkarpacka i na stronie Towarzystwa Muzycznego w Przemyślu. Wysłuchałam go dwukrotnie i jeszcze nie raz do niego powrócę, bo program jest bardzo interesujący, a do tego świetnie wykonany. Podkreślam to w sposób szczególny, bo wiem, że granie koncertu w sali bez publiczności nie jest łatwe.
             - Dziękuję za ciepłe słowa w imieniu moich kolegów i swoim. Włożyliśmy w ten koncert bardzo dużo pracy i serca. Rejestrowała nas także wspaniała ekipa – mam tu na myśli Pana Mariusza Gibałę , który był operatorem kamer oraz znakomitego realizatora dźwięku Vadima Radziszewskiego, którego Dyrektor Festiwalu Magdalena Betleja zaprosiła do tego projektu. Pragnę im podziękować za wspaniałą pracę.
             Czas pandemii jest trudny dla muzyków. Przede wszystkim brakuje nam kontaktu z publicznością. Bardzo nam także doskwiera, że obecnie wiele festiwali odbywa się wyłącznie w sieci, ale cieszymy się, że w tej formie możemy się dzielić naszą muzyką. Ten sposób kontaktowanie się z publicznością stał się dla nas ważny.
             Nie ukrywam, że w moim zawodowym życiu zawsze bardzo istotne były nagrania płytowe, a rejestracje audio-video mają także ten dodatkowy walor, że można zobaczyć muzyków „w akcji” i jest to dla słuchaczy namiastka koncertu.

             Myślę, że nagrania z przemyskiego koncertu są bardzo dobre i mogą być kiedyś wykorzystane do wydania płyty.
             - Z Wojciechem Fudalą planujemy wydanie naszego drugiego albumu. Pierwszy poświęcony był wyłącznie twórczości Mieczysława Wajnberga i szczęśliwie otrzymał nominację do ubiegłorocznych Nagród Polskiego Przemysłu Fonograficznego Fryderyki.
             Teraz myślimy o utworach, które znajdą się na kolejnej płycie i Sonata na wiolonczelę i fortepian Rebeki Clarke z pewnością się na niej znajdzie. Po pandemii, gdy wrócimy do rzeczywistości, będziemy chcieli ten utwór jak najczęściej wykonywać na koncertach.

             Skoro już mówimy o płytach, to może się Pan pochwalić bardzo interesującymi płytami, które wydane zostały w ostatnich latach. Dwa lata temu jeden z koncertów Przemyskiej Jesieni Muzycznej zatytułowany był „OPOWIEŚĆ O ŻYCIU - VICTORIA YAGLING” i wspólnie z Pana żoną, śpiewaczką Joanną Rot, i wiolonczelistą Krzysztofem Karpetą polecaliście także uwadze publiczności płytę z utworami Victorii Yagling.
              - Ma pani na myśli płytę wydaną przez wytwórnię DUX, poświęconą twórczości Victorii Yagling, której promowaniem zajmujemy się od kilku lat. Tak się szczęśliwie złożyło, że jestem z tą wytwórnią bardzo blisko związany i nagrałem dla niej już cztery płyty.
              Niedawno miała premierę najnowsza płyta, którą nagrałem ze Stanisławem Kiernerem, wybitnym bass-barytonem. Na krążku są wyłącznie pieśni polskich kompozytorów: Raula Koczalskiego, Karola Szymanowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego.
              Pragnęliśmy nagrać płytę z muzyką polskich kompozytorów do tekstów poetów europejskich. Stanisław śpiewa w rodzimym języku jedynie trzy pieśni Karola Szymanowskiego do słów Dymitra Davydova, ze względu na wspaniałe tłumaczenie Jarosława Iwaszkiewicza. Cykl „Von der Liebe” Raula Koczalskiego do słów Rainera Marii Rilkego wykonywany jest w języku niemieckim, natomiast cykl pieśni Ignacego Jana Paderewskie do słów Catulle Mendesa wykonywany jest w języku francuskim.
              Przyświecała nam idea, żeby podkreślić, iż muzyka polska zawsze mocno była osadzona w muzyce europejskiej. Pragniemy przyciągać zachodnich słuchaczy i mamy nadzieję, że ta płyta przyczyni się do promowania polskiej muzyki, która jest wspaniała.

              Słyszałam wiele ciepłych słów o tym krążku i sądzę, że zainteresuje on także melomanów i znawców muzyki za granicą. Nawiązał Pan także ciekawą i owocną pracę z Szymonem Komasą.
              - Faktycznie, ostatnio z Szymonem bardzo dużo koncertujemy. Występowaliśmy w ramach festiwalu „Muzyka na szczytach” w Zakopanem, koncertowaliśmy też w Darmstadt i niedawno w Narodowym Forum Muzyki we Wrocławiu, gdzie prezentowaliśmy nowy repertuar, przygotowany pod kątem tego wydarzenia i byliśmy bardzo wzruszeni, że mogliśmy wykonać jeden z ostatnich koncertów przed pandemicznym zamknięciem tej wspaniałej instytucji dla publiczności.
Z Szymonem Komasą mamy kolejne plany, ale czekamy na rozwój wydarzeń z nadzieją na poprawę sytuacji dla artystów. Znamy się od wielu lat, a od 2010 roku wspólnie występujemy i bardzo chcemy naszą współpracę kontynuować.

              Fascynuje Pana liryka wokalna, a najlepiej świadczą o tym koncerty i nagrania, podczas których potrafi Pan nawiązać szczególną relację ze śpiewakiem i dostosować się do jego głosu.
               - Cieszy mnie pani opinia. Na pewno praca ze śpiewakami jest dla każdego pianisty kształcąca, bo uczy nas wielkiej elastyczności, ale także prawdziwej empatii. Mamy do czynienia z żywym instrumentem i każdego dnia ten instrument troszkę inaczej działa. Musimy się starać „wejść w skórę” partnera, który stoi obok fortepianu i stworzyć mu komfortowe warunki do kreowania.
               Olaf Bär - jeden z największych niemieckich barytonów specjalizujących się w wykonywaniu liryki wokalnej, u którego miałem okazję się uczyć w Dreźnie, mówił mi o Geoffreyu Parsons, z którym przez wiele lat współpracował, że to był pianista, który potrafił wydobyć ze śpiewaka to, co najlepsze. Bardzo mi te słowa zapadły w pamięć. To wielkie zadanie dla pianisty, żeby stworzyć dla śpiewaka inspirujące warunki, aby jego talent mógł na scenie rozkwitać.
               Ważne jest także przygotowanie językowe, bo jeżeli pianista wie o czym gra, zna teksty pieśni, to wtedy inspiracja płynąca z fortepianu, aura dźwiękowa, którą kreujemy i nastrój pozwala śpiewakowi rozwinąć skrzydła.

               Myślę, że ważny udział w tych Pana zainteresowaniach liryką wokalną ma Pana żona Joanna Rot, która jest znakomitą mezzosopranistką i od lat gracie razem w duecie.
                - To prawda. Z moją żoną występuję od 2007 roku. Niedawno mieliśmy koncert na Podkarpaciu, bo występowaliśmy na Festiwalu im. Janiny Garści w Stalowej Woli, gdzie wykonywaliśmy bardzo zróżnicowany repertuar.
               Śpiew towarzyszy mi na co dzień, bo żona regularnie pracuje nad głosem i to mocno na mnie wpływa. Dzięki temu dobrze rozumiem, jak ciężki jest to zawód. Uważam, że ta profesja jest często niedoceniana. Nawet wykształceni muzycy często z pewnym pobłażaniem patrzą na śpiewaków, bo nie zdają sobie sprawy, jak dużo energii oraz wiedzy o językach i stylach wymaga ten zawód.
                Pracę śpiewaka można porównać do pracy sportowca, który musi przygotować formę, dbać o swoje ciało, musi być w bardzo dobrej kondycji. Żaden inny instrument nie wymaga takiej głębokiej wiedzy o własnym ciele i o używaniu tego ciała. Mam ogromny szacunek do śpiewaków, pracę z nimi traktuję bardzo poważnie i cieszę się, że spotkałem na swojej drodze wielu wybitnych wokalistów. Wiem, że sporo się od nich nauczyłem.

                Wiele czasu i energii poświęca Pan także muzyce kameralnej. Z wiolonczelistą Krzysztofem Karpetą od lat tworzycie „Reger Duo”. Nie znam nazwy duetu, który tworzycie również z wiolonczelistą Wojciechem Fudalą.
                - Ten zespół nie ma jeszcze nazwy, ciągle się zastanawiamy, jak go nazwać, a na razie występując i nagrywając razem podajemy tylko nasze nazwiska.
Te dwa zespoły istnieją stosunkowo długo, bo Reger Duo ma już dwanaście lat, a z Wojtkiem Fudalą gramy od 2016 roku. Cieszę się, że koncertujemy i działamy regularnie, bo wierzę, że taka długofalowa współpraca przynosi zupełnie inną estetykę gry. Są rzeczy, do których dochodzi się po latach współpracy i na podstawie naszych kilku i kilkunastoletnich doświadczeń jesteśmy w stanie powiedzieć, jak ten proces przemiany estetycznej w naszym graniu następował.
                Kolejną sprawą jest budowanie szerokiego repertuaru. Mamy wielką potrzebę, aby eksplorować dzieła rzadko wykonywane, nie pomijając pracy nad klasyką (sonatami Beethovena czy Brahmsa). Klasyka jest podstawą, ale chcemy pomagać muzyce, która jest niesłusznie zapomniana.

                Pomyślałam, że współpraca z wiolonczelistami ma związek z długoletnią Pana współpracą ze śpiewakami. Mówi się, że skrzypce są instrumentem najbliższym głosowi ludzkiemu, ale nie wiem, czy to właśnie wiolonczela nie jest tym instrumentem. Wiolonczela jest bardzo śpiewnym instrumentem, a ponadto wiolonczelista obejmuje swój instrument.
                - Jest ogromne pokrewieństwo. Świadczą o tym najlepiej bardzo udane transkrypcje pieśni wykonywane przez wiolonczelistów. Dla przykładu wymienię płytę Mischy Maisky’ego z Pawłem Giliłowem. Kilka cudownych transkrypcji wykonał na swojej płycie śp. Dominik Połoński. Jeśli dobrze pamiętam, to były pieśni Roberta Schumanna i Johannesa Brahmsa, które na wiolonczeli zawsze brzmią wyjątkowo pięknie.

                Kiedy uwiodło Pana piękno muzyki kameralnej?
                - Bardzo wcześnie zacząłem się zajmować kameralistyką. Myślę, że duży wpływ na mnie miała pani prof. Elżbieta Urbańska, która uczyła mnie w rodzinnej Częstochowie. Jako uczeń średniej szkoły muzycznej grałem już w trio fortepianowym, które działało na stałe i stąd od najmłodszych lat miałem kontakt z tą wspaniałą literaturą.
                Później, na studiach założyłem między innymi zespół Reger Duo i wkrótce wyjechałem do Niemiec na studia, gdzie w Hochschule für Musik und Darstellende Kunst w Mannheim miałem bardzo ciekawe zajęcia z kameralistyki w klasie prof. Michaela Flaksmana i Jeleny Očić, a w świat liryki wokalnej wprowadził mnie wybitny niemiecki pianista prof. Ulrich Eisenlohr.
                W czasie studiów rozpocząłem już także poważną działalność koncertową i te koncerty kameralne sprawiały mi od początku ogromną radość. Nie jestem też typem samotnika. Mam ogromny szacunek dla pianistów-solistów, którzy potrafią szukać w sobie inspiracji. Ja przyznam się szczerze, że potrzebuję tej inspiracji od innych ludzi. Bardzo dużo się nauczyłem od moich partnerów na scenie i to oni dużo wnieśli i nadal wnoszą do mojego grania. Dlatego chcę gorąco podziękować wszystkim muzykom, z którymi dzieliłem scenę, którzy mnie ukształtowali i wprowadzali mnie w świat wspaniałego repertuaru i pięknej muzyki.

MIchał Rot 1

                Prowadzi Pan także działalność pedagogiczną, która aktualnie zajmuje Panu z pewnością dużo czasu.
                 - Moja Alma Mater, czyli Akademia Muzyczna w Łodzi, z którą związałem się zawodowo w 2012 roku, na szczęście pracuje w trybie hybrydowym. Mam regularny kontakt ze studentami, co bardzo mnie cieszy i tylko posiłkujemy się zajęciami zdalnymi.
Dzięki mojej Akademii mogłem się rozwijać – od asystenta, umożliwiła mi zrobienie doktoratu, a obecnie otwarcie postępowania habilitacyjnego.
                 Praca ze studentami daje mi wiele satysfakcji. Staram się dzielić moimi doświadczeniami, traktować ich partnersko, bo to są dorośli ludzie, którzy bardzo dobrze wiedzą, czego chcą i staram się ich inspirować, a nie być pedagogiem, który wszystko im narzuca i chce z nich uczynić własną kopię.
Pracuję w Instytucie Muzyki Kameralnej i prowadzę zespoły kameralne.

                 Jak się Pan sam przekonał, studenckie zespoły często działają także po ukończeniu uczelni, czasami nawet przez całe zawodowe życie.
                 - To prawda. Przyjaźnie, które studenci zawierają, są często trwałe. Ważne jest, żeby na studiach trafić nie tylko na wspaniałego profesora, ale także na dobre środowisko, które kształtuje osobowość muzyka.
                 Muzyk bez kontaktu z drugim człowiekiem nie idzie do przodu. Myślę, że wielu osobom zespoły kameralne pomogły się rozwinąć na studiach, otworzyć się emocjonalnie.
Bardzo się cieszę, że Akademia Muzyczna w Łodzi tak dużą wagę przykłada do przedmiotów kameralnych i do gry zespołowej. Dodam jeszcze, że nasza Katedra jest najstarszą Katedrą Kameralistyki w Polsce.
                 W ubiegłym roku świętowaliśmy okrągły jubileusz 60-lecia istnienia Katedry. Staramy się kontynuować dziedzictwo w zakresie muzyki kameralnej, zapoczątkowane przez prof. Kiejstuta Bacewicza.

                 Podczas tegorocznej Przemyskiej Jesieni Muzycznej artyści nie mogli się spotykać z publicznością, a jedynie nagrywać koncerty. Myślę jednak, że ten pobyt był nie tylko owocny, ale także bardzo miły. Nie było ani czasu, ani atmosfery, żeby trochę odpocząć, coś zobaczyć.
                 - Tym razem pobyt był bardzo intensywny, ale zawsze z wielką radością powracam na Podkarpacie, bo mam tutaj wspaniałych przyjaciół. Podczas ostatnich wakacji razem z moją rodziną odwiedziłem przyjaciół w Jarosławiu. Podkarpacie to bardzo piękny region Polski i jest tu także wielu melomanów. Wielokrotnie występowałem w Przemyślu, Jarosławiu czy w Stalowej Woli i zawsze radował mnie kontakt ze słuchaczami. Uważam, że jest tu bardzo wrażliwa i zakochana w muzyce klasycznej publiczność.

                 Sądzę, że ten czas izolacji bardzo szybko minie i następne spotkanie odbędzie się już po koncercie z udziałem publiczności.
                 - Wszyscy na to czekamy z niecierpliwością. Środowisko muzyczne jest w bardzo trudnej sytuacji. Mamy taki lęk w sobie, że ludzie odzwyczają się od chodzenia do filharmonii, oper czy na koncerty i ciężko będzie namówić publiczność, żeby do nas wróciła.
                 Uważam, że atmosfera koncertu jest czymś wyjątkowym, nieporównywalnym. Kiedyś Stefan Kisielewski wieścił, że płyty zabiją rynek koncertowy. Bardzo się mylił, bo jednak ciągle ten żywy kontakt z muzykami, z muzyką jest podstawą i dla rozwoju artystów, i dla radości publiczności, która przychodzi na koncerty.

                 Jestem przekonana, że nawet najlepsze nagranie, na szczęście, nie zastąpi nam koncertu na żywo.
                 - To jest prawda, chociaż płyty mają wartość dokumentu i możemy posłuchać, jak grali czy śpiewali wielcy muzycy, którzy już odeszli z tego świata. Niestety, o wielu wspaniałych muzykach, którzy nie lubili nagrywać, pamięć się zatarła.
Koncert i nagranie to są dwie różne rzeczywistości – tak jak teatr i kino. To są dwa różne światy i to jest piękne, że oba istnieją i bardzo dobrze się mają.

                 Bardzo Panu dziękuję za rozmowę i poświęcony mi czas.
                 - Ja również bardzo dziękuję i obyśmy się jak najszybciej spotkali w sali koncertowej. Pozdrawiam serdecznie wszystkich melomanów.

Z dr Michałem Rotem, znakomitym pianistą, kameralistą i pedagogiem rozmawiała Zofia Stopińska

Wszelkie prawa zastrzeżone. Udostępnianie, wykorzystywanie, kopiowanie jakichkolwiek materiałów znajdujących się na tej stronie bez zezwolenia zabronione.
Copyright by KLASYKA NA PODKARPACIU | Created by Studio Nexim | www.nexim.net