Wydrukuj tę stronę
Piotr Kościk: "Najważniejsze jest, aby pianista nie był tylko odtwórcą na estradzie" - część II
Piotr Kościk podczas krótkiej przerwy w ćwiczeniu fot. z albumu Piotra Kościka

Piotr Kościk: "Najważniejsze jest, aby pianista nie był tylko odtwórcą na estradzie" - część II

            Zapraszam Państwa do przeczytania drugiej części wywiadu z Piotrem Kościkiem, znakomitym młodym pianistą urodzonym w Rzeszowie, a mieszkającym na stałe w Wiedniu. W części pierwszej zapraszaliśmy do zainteresowania się nową płytą Artysty zatytułowaną „Fermata” zawierającej sonaty Wolfganga Amadeusa Mozarta i Józefa Haydna oraz rozmawialiśmy głównie o sztuce pianistycznej.
Teraz dowiedzą się Państwo więcej także o innych pasjach muzycznych i działalności artystycznej Piotra Kościka.

           Po raz ostatni rozmawialiśmy chyba tuż po ukończeniu przez Pana studiów. Ciekawa jestem, jak rozwinęła się Pana działalność artystyczna, chociaż powiedział Pan, że podjął Pan kolejne studia.

           - Jestem dalej studentem i to jest jedyne, co nie zmieniło się od wielu lat, aczkolwiek zalaminowałem już swoją edukację fortepianową w sensie instytucjonalnym. Po ukończeniu studiów magisterskich w Wiedniu i studiów podyplomowych we Florencji, a to było w 2018 roku. W tym samym roku postanowiłem jednak rozpocząć kierunek dyrygentury w Zurychu i trwa to do dzisiaj z małą przerwą (okres pandemii). To jest nowa gałąź mojej działalności, na razie w formie edukacyjnej. Obecnie najwięcej czasu poświęcam muzyce fortepianowej – działalności scenicznej oraz pedagogicznej. Dyrygentura, która do tego dołączyła dwa lata temu, jest jednak bardzo powiązana i wpływa na moje relacje z fortepianem, moją grę i odwrotnie. Są to bardzo połączone ze sobą dwa rodzaje wykonawstwa muzycznego. Jako pianista, grając utwory kameralne, mam również do czynienia z partyturą. To pianista jako jedyny widzi również to, co grają inni, którzy mają przed sobą tylko nuty swojej partii. W tym wypadku fortepian zawsze miał i ma funkcję w pewnym sensie wiodącą. Nie chcę, aby to źle zabrzmiało, ale pianista musi tak jak dyrygent kontrolować przebieg całego utworu kameralnego. Dzięki temu my, pianiści, czytamy muzykę bardziej pionowo, ale również to nasz instrument daje nam możliwość grania bogatszych harmonii i to ułatwia nam pracę jako dyrygenta. Dyrygent ma w partyturze jeszcze więcej zapisanych pięciolinii i trzeba mieć szybki przegląd pola i zdolność czytania wertykalnego. Ogromny wpływ ma również dyrygentura na grę fortepianową, ponieważ jako dyrygent uczę się różnorodności brzmienia, z którą nie miałem do czynienia wcześniej jako pianista. Owszem, pianista stara się każdy głos w polifonii wydobywać w inny sposób, a robimy to za pomocą artykulacji, agogiki, frazowania, mamy pedał, więc możemy robić wiele rzeczy, ale są to inne metody niż metody dyrygenta, który ma do dyspozycji wiele instrumentów o zupełnie innym brzmieniu. Tę współgrę brzmień można sobie później odtworzyć w głowie i wykorzystać, pracując nad dziełem fortepianowym.

            Zdarza się również, że pianista wykonując partie solowe, jednocześnie kieruje towarzyszącym mu zespołem.

            - Owszem, dość często pianiści wykonują koncerty fortepianowe, zwłaszcza te klasyczne: Haydna Mozarta i Beethovena, dyrygując od fortepianu. Wtedy fortepian ma często zdjętą klapę, a pianista siedzi przy instrumencie tak jak dyrygent, czyli przodem do orkiestry, a plecami do publiczności. Zdarzało się, że w ten sposób wykonywane były również koncerty romantyczne, ale jest to już o wiele trudniejsze, ponieważ partia orkiestry w utworach tych jest bardziej rozbudowana i często dużo w niej bardzo indywidualnych oraz polifonicznych fragmentów, jak na przykład w koncercie Czajkowskiego czy Schumanna, w których w przeważającej części poszczególne instrumenty orkiestrowe współtworzą, a nie akompaniują. Do najbardziej znanych wykonań "pianista plus dyrygent w jednym" można zaliczyć koncerty Daniela Barenboima czy Krystiana Zimermana. W ostatnich latach, dyrygując orkiestrą, zauważam także inną problematykę wynikającą mianowicie z przestrzeni pomiędzy muzykami, z faktu, że np. sekcja instrumentów dętych siedzi po prostu bardzo daleko od solisty i należy poświęcić jej dużo uwagi. Fakt, iż klapa fortepianu odbija dźwięk w stronę publiczności, a jednocześnie tworzy ekran dźwiękowy między solistą a orkiestrą, również utrudnia akustyczną komunikację między nimi.

            Czy zmieniło się Pana spojrzenie na utwory, które wykonywał Pan jako pianista, a innym razem stojąc na podium z batutą w ręku?

             - Oczywiście, że tak. Wcześniej jako pianista nie skupiałem się za bardzo nad tym, co się dzieje na podium, wystarczał mi jedynie dobry kontakt z dyrygentem w najważniejszych momentach. Teraz rozumiem, że istotą dyrygowania jest to, żeby swoje intencje i swoją wizję pokazać wcześniej, zanim ona jeszcze akustycznie wybrzmi, bo tylko wtedy ma się wpływ na jej ukształtowanie. To nie może być praca razem z orkiestrą w tym samym momencie, czyli po prostu odstukiwanie metrum z dynamiką, tylko musi być to przekaz wyraźnych intencji, który następuje, zanim fale dźwiękowe zostaną wydobyte z orkiestry. Kiedyś było dla mnie irytujące, że coś dzieje się, zanim się jeszcze wydarzy. Często skupiałem się na klawiaturze, zajmując się wyłącznie swoją partią. Teraz jest zupełnie inaczej, bo jestem bardziej świadomy tego, co dzieje się w orkiestrze, ale tak samo jestem bardziej świadomy tego, co jest trudne dla orkiestry i co wymaga więcej uwagi ze strony solisty i które miejsca są trudniejsze do dyrygowania. Jak teraz słucham swoich nagranych koncertów sprzed dziesięciu czy piętnastu lat i jest jakaś nierówność, to myślę sobie, że nie pomogłem za bardzo w tej sytuacji orkiestrze. Są takie miejsca, gdzie dla dobra wspólnego solista w trakcie koncertu musi pójść na interpretacyjny kompromis. Trzeba mieć świadomość tego, że płyniemy na jednej łodzi i musimy wszyscy słuchać się wzajemnie.

             Wspomniał Pan o działalności pedagogicznej. Wiem, że już w czasie studiów uczył Pan młodych pianistów, udzielał korepetycji. Czy teraz jest to stała praca?

             - Nadal jest to forma lekcji prywatnych oraz kursów mistrzowskich – na przykład w listopadzie miałem przyjemność prowadzić kurs ze studentami w Guangzhou w Chinach. Na co dzień udzielam lekcji prywatnych, przygotowując uczniów do egzaminów wstępnych lub konkursów. Nie jest to praca stała, ponieważ w sytuacji, kiedy pojawiło się zainteresowanie dyrygenturą, byłoby trudno łączyć stałe zatrudnienie z częstymi wyjazdami na koncerty w roli pianisty i dyrygenta, na kursy i na studia w Zurychu.

             Miejscem, gdzie Pan mieszka i pracuje nad przygotowaniem się do koncertów oraz daje Pan lekcje prywatne, jest Wiedeń. Myśli Pan już o tym miejscu, że to jest Pana dom?

             - Tak, i powiem szczerze, że byłbym bardzo smutny, gdyby kiedyś zaistniały racjonalne powody, żeby to miejsce zamieszkania zmienić, bo żyje mi się tutaj bardzo dobrze. Oprócz tego jestem niedaleko od Polski, niedaleko od Rzeszowa. Przy otwartych granicach jest to tylko 6 godzin jazdy samochodem. Jest to także dobra lokalizacja, jeśli chodzi o połączenia międzynarodowe z najważniejszymi portami lotniczymi. Bardzo często latam do Szwajcarii rano, a wieczorem tego samego dnia wracam do domu, ponieważ jest bardzo dużo połączeń. Niezłe są także połączenia kolejowe, ponieważ z Austrii jest blisko do Niemiec, Włoch czy Szwajcarii, a to są państwa, w których do tej pory najintensywniej działałem. Mamy wiele ważnych ośrodków muzycznych w Europie, ale Wiedeń jest jednym z najstarszych, z wielkimi tradycjami i chyba słusznie często jest nazywany muzyczną stolicą naszego kontynentu. W Wiedniu są jedne z najważniejszych sal koncertowych o długoletnich tradycjach, jak Musikverein czy Konzerthaus. Były i są to obowiązkowe stacje wszystkich legendarnych solistów, dyrygentów czy orkiestr na świecie. Na szczęście Musikverein bardzo często odwiedza również Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej, w której pracuje moja mama i pracował mój tata. Dzięki temu mam okazję w Wiedniu chodzić na koncerty tejże bliskiej mi orkiestry.

             Czy kontaktuje się Pan z polskimi wykonawcami albo instytucjami organizującymi koncerty lub promującymi polską muzykę?

             - Najważniejszą instytucją, z którą też najczęściej współpracuję, jest Międzynarodowe Towarzystwo Chopinowskie w Wiedniu. Jest to instytucja, która od dziesięcioleci intensywnie promuje muzykę Fryderyka Chopina na całym świecie i z którą mam przyjemność współpracować od wielu lat. Pierwszy koncert dla tego towarzystwa grałem w 2008 roku, a dwa ostatnie w 2019 roku; w sierpniu miałem przyjemność grać na Festiwalu Chopinowskim z Orkiestrą Filharmonii Zabrzańskiej pod batutą Sławomira Chrzanowskiego w austriackim Kartause Gaming, a w październiku recital Chopinowski w Wiedniu. Jestem z tą instytucją bardzo zaprzyjaźniony oraz pełnię w niej funkcję członka zarządu. Mieszkałem też przez pięć lat w Stacji Naukowej Polskiej Akademii Nauk w Wiedniu, która organizowała nie tylko wykłady naukowe, ale zdarzały się również tam koncerty - w sali Sobieskiego był do dyspozycji fortepian. Często grałem tam zarówno solo, jak i również z innymi muzykami zazwyczaj pochodzenia polskiego, którzy również mieszkali w tej Stacji Nauk.

             Żyjemy w czasach ogromnej konkurencji, która panuje także w środowiskach artystycznych, bardzo dobra gra i udział w międzynarodowych konkursach nie zawsze gwarantują, że muzyk będzie otrzymywał propozycje koncertowe. Co trzeba robić, żeby ciągle się rozwijać i mieć propozycje koncertowe?

             - To ciekawy i jednocześnie skomplikowany temat, ponieważ nie ma na to jednej recepty. Myślę, że nie należy tego robić za wszelką cenę, a kariera nie może być celem muzyka, lecz efektem „ubocznym” jego ciężkiej pracy i talentu. Status gwiazdy ma się świetnie we współczesnych kręgach celebrytów i lepiej niech z nimi zostanie, a nie wkracza w przestrzeń sztuki. Jeśli chodzi o przebieg kariery solisty przez ostatnie dziesięciolecia, to doszło do wielu zmian. Kiedyś świetny muzyk był przyjmowany takim, jakim był i mógł po podpisaniu kontraktu kontynuować swoją pracę dla publiczności w wyznaczonej przez siebie formie. Dziś przez rozwój multimedialny muzyka stała się sztuką poniekąd audiowizualną, to znaczy, że nie bez znaczenia jest wygląd, prezencja czy optyczna ekspresyjność, a wszystko to obecne musi być nie tylko w trakcie koncertu, lecz również (lub przede wszystkim) w social mediach. W dzisiejszych czasach podpisywanie kontraktów to coraz więcej zobowiązań, które są, niestety, wypadkową tej właśnie komercjalizacji sztuki. Gdy kiedyś organizatorzy bili się o artystów, teraz artyści muszą zabiegać o względy u organizatorów. Jeśli chodzi o konkursy, uważam, że mimo wielu idących wraz z nimi patologii, są potrzebne i pożyteczne, jeśli potrafi się mieć do nich właściwe podejście. Jakby nie było, jest to międzynarodowa scena, na którą często zaglądają agenci muzyczni i menedżerowie. Nie gwarantuje to jednak propozycji koncertowych, ponieważ konkursów jest bardzo dużo i dlatego coraz trudniej jest zrobić karierę będąc laureatem. Jest wielu pianistów, którzy wygrywali konkursy 10, 15 czy 20 lat temu, natomiast dzisiaj słyszymy o nich już niewiele lub nic.
             Ja nie mam jednego menadżera na całą Europę. Miałem takie propozycje, ale nie doszliśmy do kompromisu, ponieważ każdy taki kontrakt jest również obarczony dużym ryzykiem dla solisty. Mam natomiast zaprzyjaźnionych wielu organizatorów koncertów, dyrektorów festiwali i towarzystw muzycznych, a z nimi stały kontakt, przez co jestem systematycznie zapraszany na różnego rodzaju festiwale i koncerty, które właśnie oni organizują. Podczas takich festiwali poznaje się wielu ludzi ze świata muzyki i wtedy często przekonujemy ich do swojej osoby grą, i interpretacją podczas koncertu. Taka relacja i faktyczna możliwość odbioru tego, co sobą prezentujemy, jest też dobrą okazją do pozyskania nowych propozycji i zaproszeń. W ten sposób po jednym z występów w Austrii poznałem organizatora koncertów z Wuhan, z którym od razu nawiązałem współpracę, zagrałem na festiwalu w Guangzhou i planuję kolejne koncerty w Chinach.

             Jakie rady ma Pan dla młodych ludzi, którzy chcą zostać koncertującymi pianistami?

             - Oprócz ciężkiej i systematycznej pracy młodym pianistom polecam również udział w konkursach, jednak z zachowaniem odpowiedniego dystansu. Nie można być zbyt surowym wobec siebie w kwestii wyników, ponieważ są one bardzo często niesprawiedliwe. Nawet jeżeli konkurs nie jest „ustawiony” i nie dochodzi do próby forowania niektórych osób przez wystawianie konkurentom najniższej noty, by zaniżyć średnią, to bardzo trudno jest udowodnić, że ktoś nie ma racji. Wiele elementów pianistyki może być traktowanych relatywnie, zwłaszcza gdy poziom jest wyrównany, a tak zazwyczaj jest w finałach prestiżowych konkursów. W finale takich konkursów nigdy nie ma złych pianistów, ale zawsze jest ktoś, kto dostaje I nagrodę, a inny tylko wyróżnienie lub nic. To jest loteria, która mimo wszystko potrafi uczyć wielu rzeczy; jak radzić sobie z samokrytyką, jak radzić sobie z krytyką innych i jak radzić sobie z grą pod ogromną presją, ale również jak przygotować ogromny program, który często musi być zaprezentowany w ciągu kilku dni. Na pewno ktoś, kto jest zahartowany po takich konkursach, będzie lepiej radził sobie w przyszłości nie tylko na estradzie, ale również z krytyką, która może być różna. Im wyżej artysta zajdzie, tym więcej ludzi go usłyszy, będzie o nim pisać i tym większe jest prawdopodobieństwo, że ktoś napisze źle. To jest dobry trening psychologiczny, ale trzeba do niego podchodzić z odpowiednim nastawieniem.

             Zdarza się także, że zwycięzca konkursu wyjeżdża tylko z nagrodą, a pianista wyróżniony tak się spodobał organizatorom różnych imprez muzycznych, że otrzymuje wiele propozycji koncertowych i w krótkim czasie zyskuje popularność.

             - Najważniejsze jest, aby pianista pracował, rozwijał się i nie był tylko odtwórcą na estradzie.
Trzeba być wiernym swoim celom, swoim interpretacjom, swoim autorytetom w danej dziedzinie muzyki i mieć nadzieję na to, że ciężka praca zostanie doceniona, ale także mieć świadomość, że nie wszystko zależy od nas.

             Zaglądałam na Pana stronę na Facebooku i doszłam do wniosku, że nie tylko pianistyka Pana interesuje, oprócz muzyki orkiestrowej zauważyłam wielkie zainteresowanie muzyką wokalną – operową przede wszystkim. Czy te wszystkie posty związane są ze studiami dyrygenckimi?

             - Owszem, wraz z momentem rozpoczęcia studiów dyrygenckich moje zainteresowania względem form muzycznych zdecydowanie się poszerzyły. Wcześniej na mojej playliście były w większości pozycje fortepianowe – koncerty fortepianowe, utwory solistyczne, a teraz są na nich także opery, symfonie i cieszę się, że mogę ich słuchać i analizować z dużo większą świadomością. Często słucham tych dzieł z partyturą w ręku, co gwarantuje zupełnie inny odbiór, a utwory, które miałem przyjemność przygotowywać jako dyrygent i pracować nad nimi z orkiestrą, zostają na zawsze w głowie jak na nośniku USB i można je odtwarzać niemal od tyłu do przodu. Gdy znamy każde wejście drugich skrzypiec czy solo oboju, percepcja danego dzieła muzycznego zmienia się raz na zawsze.

            Na zakończenie chcę Panu podziękować za rozmowę. Mam nadzieję, że następną będziemy mogli zarejestrować podczas spotkania. Życzę sukcesów pianistycznych i dyrygenckich.

            - Ja również Pani dziękuję i mam nadzieję, że zobaczymy się niebawem w Polsce lub w Austrii przy okazji koncertu, już z udziałem publiczności. Pozdrawiam serdecznie Panią i wszystkich, którzy odwiedzają Pani portal.

Z Piotrem Kościkiem, znakomitym młodym polskim pianistą mieszkającym w Wiedniu rozmawiała Zofia Stopińska 15 czerwca 2020 roku.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Udostępnianie, wykorzystywanie, kopiowanie jakichkolwiek materiałów znajdujących się na tej stronie bez zezwolenia zabronione.
Copyright by KLASYKA NA PODKARPACIU | Created by Studio Nexim | www.nexim.net