Wydrukuj tę stronę
Bardzo się cieszę, że jednak mogę realizować swoje pasje
Na pierwszym planie Adam Woźniak w roli doktora Dulcamary fot. Krzysztof Bieliński / mat. Opery Śląskiej w Bytomiu

Bardzo się cieszę, że jednak mogę realizować swoje pasje

            Ostatnią tegoroczną premierą w Operze Śląskiej w Bytomiu, która odbyła się 14 grudnia 2019 roku, był „Napój miłosny” Gaetana Donizettiego, jedna z najpiękniejszych oper komicznych. Dzieło urzeka cudowną muzyką oraz ciekawym, zabawnym, wielowątkowym librettem, które daje wielkie pole do popisu reżyserowi. Pani Karolina Sofulak, reżyserka „Napoju miłosnego”, skrzętnie z tej możliwości skorzystała i umiejscowiła akcję we współczesnym świecie, a konkretnie w hotelu, w którym rządzą kobiety – szefową jest główna bohaterka Adina, a wszystko nadzoruje Gianetta. Natomiast Nemorino, drugi główny bohater, zatrudniony jest na najmniej ważnym stanowisku.
Nie zmienia to faktu, że jest to nadal komedia oparta na gagach sytuacyjnych i łatwowierności bohaterów, a publiczność świetnie się bawi razem z kompozytorem i librecistą.
           Soliści, Orkiestra, Chór oraz balet Opery Śląskiej, pod dyrekcją sprawującego kierownictwo muzyczne Francka Chastrusse Colombiera, wykonali wspaniałe widowisko komediowe, które w najbliższych tygodniach często będzie wystawiane. Wszyscy, którym uda się kupić bilety, będą mogli spędzić sylwestrowy albo pierwszy wieczór 2020 roku w Operze Śląskiej, zachwycając się „Napojem miłosnym” Donizettiego.
Oto wykonawcy partii solowych premierowego wieczoru:
Adina – Gabriela Gołaszewska;
Nemorino – Andrzej Lampert;
Belcore – Stanisław Kuflyuk;
Doktor Dulcamara – Adam Woźniak;
Gianetta – Anna Noworzyn-Sławińska;
Asystentka doktora Dulcamary – Michalina Drozdowska;
Windziarz – Gabriel Ravenscroft.
           Podziwiałam wszystkich, ale przez cały czas moją uwagę zwracał rewelacyjny w partii doktora Ducamary Adam Wożniak. Z pewnością nie tylko mnie zachwycił pięknym, barytonowym głosem i doskonałą grą aktorską. Dlatego poprosiłam Artystę, aby poświęcił mi kilkanaście minut po spektaklu i mogę Państwa zaprosić do przeczytania wywiadu.

           Przede wszystkim chcę Panu podziękować i pogratulować wspaniałej kreacji roli doktora Dulcamara w premierowym spektaklu „Napoju miłosnego” Gaetana Donizettiego. Doktor Dulcamara jest w tym spektaklu szarlatanem, ale zamiast wędrownego lekarza-szarlatana spotykamy eleganckiego magika, pojawiającego się w hotelach w poszukiwaniu publiczności oraz chętnych do nabycia jego specyfików, czyniących cuda. Interesując się problemami bohaterów, potrafi w łatwy sposób zarobić spore pieniądze. To bardzo trudna rola zarówno pod względem wokalnym, jak i aktorskim.
           - To prawda, ale nie myślałem o niej w ten sposób, bo to mogłoby skutkować nerwową atmosferą i emocjonalnymi uprzedzeniami. Nie jest to prosta rola, ale starałem się z nią zaprzyjaźnić i zrobić wszystko, żeby była moja.

           Grany przez Pana bohater – doktor Dulcamara prawie zawsze przebywa na scenie otoczony osobami zainteresowanymi jego specyfikami, ale swoją obecność rozpoczyna od popisowej arii.
           - Kiedy przyszedłem na pierwszą próbę, dyrygent powiedział o niej: „Ta aria jest bardzo trudna”, a ja mu odpowiedziałem – zależy, dla kogo, bo specjalnie sobie wmawiałem, że to nie jest trudne, aby była jedynie pozytywna emocja, bez spięć i nerwowości. Myślę, że dlatego udało mi się dobrze zaśpiewać tę arię i dobre emocje towarzyszyły mi do końca spektaklu.

          „Napój miłosny” należy do najbardziej popularnych oper i może dlatego wymaga od realizatorów, i wykonawców solidnego przygotowania. Dużym wyzwaniem dla wszystkich był pomysł reżysera, aby go uwspółcześnić.
           - Przygotowania zajęły nam prawie osiem tygodni. Inspiracje kinem Wesa Andersona, a w szczególności filmem „Grand Budapest Hotel”, są na pierwszy rzut oka widoczne. Konwencja hotelowa i przybycie hipnotyzera do tego hotelu jest, według mnie, bardzo dobrym i ciekawym pomysłem. Ja się w tym bez problemu odnalazłem.

           Często Pana oklaskujemy na scenie Opery Śląskiej w Bytomiu i sądzę, że jest Pan z tym Teatrem związany w sposób szczególny.
           - Owszem, jestem solistą tego Teatru, związanym z nim stałą umową. Oczywiście, zdarza się, że występuję gościnnie w innych teatrach, ale to jest moja macierzysta scena. Na Śląsku czuję się świetnie i nie chciałbym się przenosić do żadnego innego teatru.
Jest to miejsce z ogromnymi tradycjami, piękny klasyczny teatr z duszą, z ludźmi, którzy są przemili, przesympatyczni. Po kilku latach pobytu tutaj przekonałem się, że Ślązacy są naprawdę wyjątkowi.
           Wcześniej śpiewałem w różnych teatrach i ciągle podróżowałem. Chyba najwięcej czasu spędzałem wówczas w samochodzie i kiedy otrzymałem propozycję etatu w Operze Śląskiej, bardzo się z niej ucieszyłem. To pozwoliło mi na „złapanie oddechu” i osiągnąłem pewną stabilizację, którą lubię.
Często mam i przyjmuję propozycje występów w innych teatrach, ale wybieram tylko te, które mi odpowiadają.

           W macierzystej Operze jest Pan angażowany do większości spektakli.
           - Tak się złożyło, że kilku solistów starszego pokolenia odeszło na emeryturę i trzeba ich zastąpić. Niedawno odszedł Włodek Skalski, bardzo dobry baryton, który śpiewał tutaj bardzo dużo. Na przykład w „Zemście nietoperza” śpiewałem rolę Franka, ale teraz będę przygotowywał rolę, w której on występował. Mówiąc szczerze, jestem trochę podniecony i zestresowany, bo Falke jest tak naprawdę tytułowym nietoperzem. Włodek ma wrodzoną ogromną elegancję i łatwość bycia na scenie, a ja tego nie mam i będę musiał się naprawdę przyłożyć, żeby robić wszystko podobnie jak on. Na szczęście są też role odziedziczone po różnych śpiewakach, którzy w Operze Śląskiej śpiewali, z którymi nie mam żadnego problemu.

           Opera Śląska od dawna znana jest z tego, że ma bardzo różnorodną ofertę programową.
            - Ta bardzo duża różnorodność repertuaru bardzo mi odpowiada. Aktualnie mało który teatr gra tyle i jednocześnie tak różnorodnych przedstawień. Głosy barytonowe mają w tym repertuarze wielkie pole do popisu – wymienię tylko opery „Moc przeznaczenia”, „Nabucco”, „Tosca”, „Halka” „Straszny dwór”.

           Soliści, podobnie jak cały zespół Opery Śląskiej, nie mogą narzekać na brak pracy i ciągle muszą się rozwijać.
            - Nie ma innego wyjścia. Jak ktoś chce funkcjonować w tym zawodzie, musi znaleźć pasję, musi pracować, nawet jak czasami są trudne sytuacje, nie może się poddawać. Moim zdaniem one budują artystę, który musi wiedzieć, co odrzucić, a co wybrać, żeby pójść dalej.

           Ciekawa jestem, kiedy zapadła decyzja, że zostanie Pan śpiewakiem? Kto Panu uświadomił, że ma Pan głos, który należy kształcić, rozwijać?
           - Pochodzę z rodziny, w której nikt się muzyką nie interesował. Kiedy w szkole podstawowej powiedziałem, że chcę grać na fortepianie, to wszyscy byli bardzo zaskoczeni, myśleli, że dziecko zwariowało. Mieszkaliśmy w Poznaniu, gdzie prężnie działała szkoła chóralna Jerzego Kurczewskiego, w szkołach podstawowych każdego roku organizowała przesłuchania młodych chłopców, którzy chcieli śpiewać w chórze. W wyniku takich przesłuchań stwierdzono, że mam talent, który warto rozwijać, ale moja mama się nie zgodziła, twierdząc, że będę miał zepsute dzieciństwo.
I tak skończyło się to szkolą muzyczną, którą sam sobie wybrałem, ale zacząłem się w niej uczyć bardzo późno, bo miałem już 18 lat. Pianistą nie mogłem już niestety zostać, bo to było za późno, ale został śpiew i bardzo się cieszę, że jednak mogę realizować swoje pasje, o których marzyłem będąc małym chłopcem.

           Miałam szczęście podziwiać i oklaskiwać Pana w większości wymienionych przed chwilą spektakli, a były to „Moc przeznaczenia”, „Nabucco”, „Straszny dwór” i „Halka”, a dzisiaj był Pan rewelacyjnym doktorem Dulcamarą. Myślę, że w tej roli czeka Pana jeszcze wiele wspaniałych wieczorów w Operze Śląskiej.
           - Ja też jestem przekonany, że tak będzie, czuję, że jeszcze wiele nowych ciekawych elementów sam znajdę. To był spektakl premierowy – dopiero początek. Przyznam się, że często mam żal do krytyków, że przychodzą tylko na premierę i tyle. Nie pojawiają się jeszcze raz, na przykład na dwudziestym przedstawieniu, żeby zobaczyć, jak rola danego śpiewaka się zmieniła, jak dojrzała i jak wykonuje ją po tych dwudziestu występach. Wiadomo bowiem, że rola ewoluuje i się zmienia.

Jestem pod wielkim wrażeniem pierwszego Pana występu, a po tych słowach myślę, że chętnie wybiorę się za jakiś czas do Opery Śląskiej na spektakl „Napoju miłosnego” Gaetana Donizettiego, ale koniecznie z Pana udziałem. Dziękuję Panu za poświęcony mi czas i do zobaczenia!

Zofia Stopińska

Wszelkie prawa zastrzeżone. Udostępnianie, wykorzystywanie, kopiowanie jakichkolwiek materiałów znajdujących się na tej stronie bez zezwolenia zabronione.
Copyright by KLASYKA NA PODKARPACIU | Created by Studio Nexim | www.nexim.net