Wydrukuj tę stronę
Decyzję o tym, że będę pianistą, podjąłem w Rzeszowie
Andrzej Pikul - fortepian fot. z arch. Filharmonii Podkarpackiej

Decyzję o tym, że będę pianistą, podjąłem w Rzeszowie

          Licznie zgromadzonej publiczności bardzo się podobał koncert, który odbył się 26 kwietnia w Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie.
           Orkiestra naszej Filharmonii wystąpiła pod batutą Bartosza Staniszewskiego, studenta dyrygentury z klasy prof. Rafała Jacka Delekty w Akademii Muzycznej w Krakowie. Na koncercie obecni byli znani dyrygenci i pedagodzy, oprócz prof. Rafała Jacka Delekty pracę młodego dyrygenta z orkiestrą pilnie obserwowali także dr hab. Tomasz Chmiel, dr hab. Paweł Przytocki oraz dr hab. Małgorzata Janicka Słysz, prof AM w Krakowie, prorektor tej uczelni, a także wielbicieka twórczości Karola Szymanowskiego. Wnioskuję stąd, że prowadzenie koncertu przez Bartosza Staniszewskiego w Rzeszowie było egzaminem wieńczącym studia dyrygenckie w krakowskiej Akademii Muzycznej.
           Gorąco zostali przyjęci przez publiczność soliści: znakomity pianista Andrzej Pikul, który dwukrotnie bisował, wykonując mazurki Karola Szymanowskiego, a także jego utalentowana studentka Matharyta Kozlovska, która również bisowała.
Pan Andrzej Pikul zgodził się na wywiad i poświęcił mi sporo czasu wieczorem w przeddzień koncertu. Rozmowę rozpoczęłam od pytania o program koncertu.

           Zofia Stopińska: Wieczór rozpoczyna Uwertura do opery „Halka” Stanisława Moniuszki, bo zbliża się 200. rocznica urodzin ojca polskiej opery i w pierwszej części zabrzmi jeszcze IV Symfonia koncertująca op. 60 Karola Szymanowskiego, którą ma Pan w repertuarze od wielu lat.
           Andrzej Pikul: Ten utwór towarzyszy mi od wielu lat. Mój profesor Tadeusz Żmudziński był najwybitniejszym interpretatorem tego dzieła i grał go ponad tysiąc razy na całym świecie. Prawykonanie utworu odbyło się 9 października 1932 roku w Poznaniu pod dyrekcją Grzegorza Fitelberga. Karol Szymanowski wystąpił w roli solisty i odniósł wielki sukces.
          Po raz pierwszy prof. Tadeusz Żmudziński wykonał Symfonię koncertującą Karola Szymanowskiego 15 lat po prawykonaniu, bo w 1947 roku. Kompozytor wówczas już nie żył, ale żyli Grzegorz Fitelberg i prof. Zbigniew Drzewiecki, którzy przez wiele lat byli w stałym kontakcie z Karolem Szymanowskim, a także wielkie skrzypaczki Eugenia Umińska i Irena Dubiska, które wielokrotnie wykonywały dzieła kompozytora. Środowisko muzyczne Szymanowskiego jeszcze istniało i miało  wpływ na kształtowanie się interpretacji Tadeusza Żmudzińskiego, a później i mojej, stąd czuję się kolejnym ogniwem tego łańcucha artystycznego.
          Mój absolwent, pan Marian Sobula i bardzo młody pianista pan Radosław Goździkowski mają ten utwór w repertuarze. Jestem przekonany, że będą kontynuować tradycję i przekażą ją następnemu pokoleniu pianistów.
          Wzór wykonawczy stworzył Tadeusz Żmudziński z Witoldem Rowickim. Profesor opowiadał mi, jak Witold Rowicki tuż przed wejściem na estradę powiedział: „Tadeuszu, dzisiaj gramy zupełnie inaczej”, i tak było.
           Symfonia koncertująca Szymanowskiego daje możliwość różnorodnej interpretacji i jeżeli pianista i dyrygent znają się bardzo dobrze, to mogą sobie na nią pozwolić. Natomiast kiedy gra się ten utwór z młodym, bardzo utalentowanym człowiekiem, który dopiero wkracza w świat muzyki Karola Szymanowskiego, to interpretacja musi być w pewnym sensie akademicka, chociaż jestem przekonany, że pan Bartosz Staniszewski  takżw z czasem stanie się wybitnym kreatorem dzieł Karola Szymanowskiego.

          W drugiej części koncertu usłyszymy także dzieło przeznaczone na fortepian i orkiestrę, a wykonawczynią będzie Pana studentka.
          - Tak, ponieważ pani Marharyta Kozlovska w kwietniu ubiegłego roku została laureatką Ogólnouczelnianego Konkursu „Gram z orkiestrą” i nagrodą był koncert z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej. Pani dyrektor Marcie Wierzbieniec bardzo spodobała się moja propozycja, aby był to koncert z cyklu "Mistrz i uczeń". Stąd po Uwerturze do opery „Halka” Moniuszki, gram Symfonię koncertującą Szymanowskiego, a później młoda pianistka, kończąca w tym roku studia, zagra dzieło o najwyższej randze trudności – Rapsodię na temat Paganiniego op. 43 Sergiusza Rachmaninowa. Jest to zupełnie inny utwór niż koncerty fortepianowe, wymagający innych predyspozycji, a przede wszystkim wielkiej precyzji zarówno od solisty, ale także od orkiestry i dyrygenta.
Na estradzie Filharmonii Podkarpackiej spotykają się różne pokolenia artystów.

          Występował Pan prawie na całym świecie, przez wiele odległych bardzo ważnych ośrodków koncertowych jest Pan zapraszany regularnie. Wiem, że koncertował Pan także w Ameryce Północnej, a jedynym kontynentem, na którym Pan nie występował, jest Afryka.
          - To prawda, występowałem w Ameryce Północnej, ale nie zabiegałem, aby regularnie tam powracać, bo przyznam szczerze, że nie byłem specjalnie ujęty mentalnością amerykańską. Byłem natomiast zachwycony mentalnością mieszkańców Australii i Nowej Zelandii (byłem tam we wrześniu ubiegłego roku). Wróciłem stamtąd naładowany pozytywną energią. Miałem tam bardzo udane koncerty, na wspaniałych fortepianach, ale nie to było najważniejsze. Przekonałem się, że tamtejsze społeczeństwo jest bardzo życzliwe, otwarte i nawet na ulicy nie czuje się różnicy generacji: wszyscy się tak samo wspaniale traktują. Byłem też w kampusach uniwersyteckich i przypomniały mi się moje czasy studenckie, w których był w nas taki sam rodzaj radości życia. Teraz to się trochę zmieniło, a tam jest nadal obecne.
           Proszę mnie źle nie zrozumieć, nie chcę niczego złego powiedzieć o współczesnej generacji studentów. Moi studenci są wspaniali, ale w takiej elitarnej uczelni, jaką jest akademia muzyczna, zawsze tworzyliśmy o wiele silniejszą wspólnotę niż w innych uczelniach.
           Aktualnie ludzie nie są zainteresowani poznawaniem się. Nawet czasem, kiedy wchodzę do windy i mówię: „Dzień dobry”, nie wszyscy reagują. Jestem przekonany, że nie jest to wynik złego wychowania, a efekt zawrotnego wręcz tempa życia oraz postępu technicznego, który nie tylko ułatwia, ale i zmienia sposób komunikowania się. Telefony komórkowe, SMS-y, e-maile, a często stosowanie nawet pewnego rodzaju pisma obrazkowego - coraz mniej emocji wyraża się słowami, zastępując je emotikonem lub obrazkiem.

          Czy to w jakiś sposób przekłada się na preferencje muzyczne młodych ludzi?
          - Owszem, zauważyłem, że muzyka romantyczna nie jest tak bliska studentom, jak trzydzieści, pięćdziesiąt lat temu czy jeszcze wcześniej. W tamtych czasach, jak młody człowiek chciał coś ważnego powiedzieć swojej wybrance, to musiał bardzo się starać, a teraz wystarczy napisać SMS lub wysłać emotikon.
          Wcześniej bardzo ważne było bezpośrednie obcowanie z sobą, wymiana zdań, a teraz ta wymiana zdań przeszła w sferę wirtualną. Nie jestem przekonany, czy wszystkie emocje można w ten skrótowy sposób przekazać.

           Wracając do Pana podróży artystycznych, które prowadzą we wszystkich kierunkach, regularnie i często bywa Pan w Japonii, a drugim miejscem chętnie odwiedzanym przez Pana jest Ameryka Południowa.
           - To prawda, Japonia była przez pewien czas moją drugą ojczyzną i jest nią nadal. Kilkakrotnie byłem także w Ameryce Południowej, bo interesuje mnie bardzo muzyka tego kontynentu. Od dziecka interesowałem się różnymi kulturami naszego globu i zawsze kultura Ameryki Południowej była dla mnie bardziej interesująca niż Ameryki Północnej. Może jestem w błędzie i jeszcze jest czas na poznanie tego drugiego kontynentu. Może wówczas zmienię zdanie, ale na razie marzę o tym, żeby zagrać w Afryce, bo fascynuje mnie ten kontynent i jest jedynym, na którym nie grałem. Wiem, że tam także rozwija się życie muzyczne i uważam, że można by było coś dobrego zrobić.

           Chcę jeszcze porozmawiać o Pana repertuarze, bo lista utworów z towarzyszeniem orkiestry, kameralnych i solowych, jest w nim bardzo długa i zawiera dzieła od baroku poczynając aż po XXI wiek.
          - Tak, bo w XXI wieku napisano kilka bardzo dobrych utworów. Bardzo lubię zmiany repertuarowe i po okresach, kiedy zajmuję się muzyką współczesną, z jeszcze większym entuzjazmem i nabożeństwem podchodzę do muzyki Fryderyka Chopina.

          Cenią Pana współcześni kompozytorzy, bo lista utworów, które powstały z myślą o Panu jako o pierwszym wykonawcy, jest długa.
          - Najbardziej spektakularnym przykładem jest utwór Krystyny Moszumańskiej-Nazar, która wprost powiedziała, że komponowała go znając moje możliwości pianistyczne i temperament. Tytuł utworu „APigram” może być rozumiany jako nawiązanie do mojego inicjału, ale też może być rozumiany jako parafraza słowa epigram, bo utwór składa się z drobnych epizodów, które możemy nazwać epigramami, ale jest scalony jednym motywem.
          Grałem go na pięciu kontynentach. W Australii i Nowej Zelandii miałem wykłady poświęcone twórczości Krystyny Moszumańskiej-Nazar i pokazywałem tam elementarz notacji muzyki współczesnej, czyli „Bagatele”. Bardzo się to podobało, studenci byli zachwyceni, że po moich objaśnieniach byli w stanie natychmiast niektóre z tych bagatel wykonać. Później prezentowałem także trudniejsze utwory, jak „Konstelacje” czy „APigram” i chcę powiedzieć, że jeżeli utwór jest wartościowy, to bez względu na swoją zawartość robi duże wrażenie.
           Ostatnio często się mówi, że na fortepian mało już można napisać, ale moja studentka Małgorzata Kruczek pochodząca w Rzeszowa, gra wielką, wspaniałą sonatę australijskiego kompozytora Carla Vine’a, który w Polsce prawie nie jest znany, a jego utwory bardzo często są obligatoryjne na konkursach pianistycznych.  Chociażby na przykładzie tego utworu okazuje się, że fortepian ma jeszcze wiele nieodkrytych walorów brzmieniowych, które z fantazją można dobrze wykorzystać w nowych kompozycjach.

           Pana działalność artystyczna i pedagogiczna jest związana z Akademią Muzyczną w Krakowie, w której wcześniej Pan studiował. Od lat prowadzi Pan w tej uczelni klasę fortepianu.
          - Aktualnie moja klasa jest bardzo liczna i studiują u mnie młodzi ludzie z siedmiu różnych krajów. Niedawno mieliśmy wielki wspólny maraton karnawałowy, który odbył się w Krośnie, gdzie wszyscy moi studenci grali utwory solowe, a na zakończenie zaprezentowali się w części bardziej rozrywkowej. Muszę powiedzieć, że byłem dumny, kiedy widziałem ich wszystkich na estradzie równocześnie. Natomiast w tym tygodniu jedna z moich studentek gra w Rzeszowie, inny student w Kaliszu  gra Koncert fortepianowy Szostakowicza, mój włoski student gra w Antoninie na Turnieju Pianistów Stypendystów Zagranicznych, a także trzech innych pojechało na konkursy do Włoch lub do Hiszpanii.I to wszystko dzieje się w tym tygodniu.
          Chcę także podkreślić, że w Akademii Muzycznej w Krakowie w sferze pianistycznej dzieje się bardzo dużo. Wielu znakomitych zagranicznych artystów prowadzi klasy mistrzowskie. Każdego roku mamy także festiwal poświęcony wybranemu tematowi lub regionowi. W tym roku była muzyka skandynawska, a w ubiegłym muzyka południowo-amerykańska, wcześniej hiszpańska, czeska. Uważam, że bardzo ważne w edukacji jest odkrywanie literatury muzycznej regionów, które nie są nam bliskie i ich muzyka nie należy do absolutnych standardów pianistycznych.

           W minionych latach powierzano Panu wiele ważnych funkcji, które Pana absorbowały. Trzeba je było godzić z karierą pianistyczną.
           - Tak, ale w pewnym momencie funkcje przestały mnie interesować. Aktualnie jestem kierownikiem Katedry Fortepianu, jest to raczej funkcja artystyczna niż administracyjna. Niedługo mam zamiar poświęcić się wyłącznie pedagogice, ponieważ mam wspaniałych studentów, którym chcę poświęcić jak najwięcej czasu i myślę, że kiedyś trzeba im oddać pałeczkę.

           Wielu Pana wychowanków z powodzeniem występuje na estradach w Polsce i na świecie.
            - Nie chcę wymieniać nazwisk, aby kogoś nie pominąć, ale są osoby odnoszące bardzo poważne sukcesy na całym świecie i bardzo się z tego cieszę. Nie ukrywam też, że są moimi konkurentami - jestem ofiarą własnego sukcesu pedagogicznego (śmiech).

          Nie powiedzieliśmy o jeszcze jednym ważnym przedsięwzięciu, które powstało z Pana inicjatywy – Letniej Akademii Muzycznej, która będzie miała już chyba 20 lat.
           - Świętowaliśmy jej 20-lecie w roku ubiegłym, a przed nami już 21. edycja. Ta Akademia jest wizytówką naszej Akademii Muzycznej, bo podczas niej prowadzone są klasy wszystkich instrumentów, śpiewu i kompozycji. Niezmiernie cieszy fakt, że tak bardzo dużo osób zgłasza się do naszej Letniej Akademii, bo liczbaletnich kursów jest zawrotna i konkurencja jest olbrzymia, a mimo to mamy co roku około 200 uczestników z całego świata, ze wszystkich kontynentów, również z Afryki.

           Rozmawiając w Rzeszowie, nie możemy pominąć faktu, że urodził się Pan na Podkarpaciu. Pierwsze kroki w dziedzinie muzyki stawiał Pan w Krośnie.
          - Tak, ale decyzję o tym, że będę pianistą, podjąłem właśnie w Rzeszowie, w szkole, która jest obok Filharmonii. Kilka razy udało mi się tutaj zdobyć nagrody na konkursach regionalnych i bardzo pragnąłem zostać pianistą. W tym postanowieniu utwierdziła mnie ostatecznie pani dyrektor Krystyna Matheis-Domaszowska. Chociaż byłem już nastolatkiem,  byłem wtedy jeszcze uczniem trzeciej klasy szkoły muzycznej I stopnia, ponieważ bardzo późno zacząłem grać na fortepianie. Wówczas pani dyrektor Domaszowska stwierdziła, że prezentuję wystarczająco wysoki poziom, aby uczyć się w szkole II stopnia. Z różnych powodów na miejsce dalszego kształcenia wybrałem Kraków, bo dojazdów do dwóch szkół: do liceum w Krośnie i do szkoły muzycznej w Rzeszowie, nie dało się pogodzić. Pianista musi mieć czas na ćwiczenie.

           Trzeba także podkreślić, że miał Pan szczęście do mistrzów.
           - To prawda. Mogę powiedzieć, że kiedy zaczynałem pracę pedagogiczną, twierdziłem, że nie wiem, jak mam uczyć, ale wiem, jak mam nie uczyć. Moi mistrzowie byli z zupełnie innej epoki i dystans pomiędzy mistrzem a uczniem był ogromny. Poza tym byli bardzo wymagający i powiem nawet, że element psychologiczny w pracy pedagogicznej nie odgrywał zbyt wielkiej roli. Uważam, że każdy student jest inny i do każdego staram się stosować inną pedagogikę. Wiele osób dziwi się, że choć grają ten sam utwór, każdy z nich gra go trochę inaczej. Mają grać inaczej, bo każdy z nich jest kimś innym. To nie jest mennica, w której bije się takie same monety, tylko każdy może grać ten sam utwór w nieco inny sposób, zachowując oczywiście wszystkie kanony stylistyczne, które powinien.

           Przykładem wielkiej sympatii i więzi z Pana mistrzami może być do dziś  trwająca relacja z prof. Paulem Badurą-Skodą, w którego mistrzowskiej klasie studiował Pan w Hochschule für Musik w Wiedniu.
          - W ubiegłym roku byłem na jubileuszu Mistrza Paula Badury-Skody, kiedy na swoje 90. urodziny, w Sali Musikverein grał trzy ostatnie sonaty Beethovena. Mam także sporo jego dedykacji. Najcenniejsza jest dla mnie ta, w której nazywa mnie swoim następcą.

           Pełnił Pan także zaszczytną funkcję promotora-laudatora w postępowaniu o nadanie godności doktora honoris causa Maestro Paulowi Badurze-Skodzie.
          - Jako jedyny pianista w historii Akademii Muzycznej w Krakowie Maestro Paul Badura-Skoda otrzymał tę godność. Jest on największym autorytetem na świecie w dziedzinie notacji muzycznej. Napisał kilka książek, bardzo ważnych, o interpretacji dzieł Mozarta, Bacha. Oby zdążył jeszcze napisać książkę o Schubercie.

           Ciekawa jestem, jak Pan przygotowuje się do koncertu. Późnym wieczorem w przeddzień występu zastałam Pana w pracy, a wiem, że wielu artystów w ostatnich dniach przed graniem stara się nie ćwiczyć zbyt intensywnie.
           - Jutro postaram się nie pracować za dużo, ale po dzisiejszej próbie miałem pewne przemyślenia dotyczące głównie problemów agogicznych i postanowiłem je sobie utrwalić, ćwiczyłem ze świadomością tego, co się ma wydarzyć. Moim studentom polecam także pracę intelektualną, polegającą na wyobrażeniu sobie bez instrumentu tego, co ma się zagrać na koncercie, jest to jest bardzo ważne. Wypoczynek i dobra kondycja fizyczna są też istotne, ale lubię powtórzyć sobie utwór i zagrać go sobie w głowie.
           Łączenie pedagogiki, zwłaszcza takiej intensywnej, z działalnością koncertową jest bardzo trudne. To może być, taki „wykręt”, że muszę zająć się uczniem / studentem, a nie sobą. Zajmowanie się kimś innym jest dużo prostsze, niż drążenie siebie samego. Dlatego też zawsze staram się ćwiczyć w godzinach przedpołudniowych, bo nie mam już takich dobrych rezultatów, kiedy wcześniej poświęciłem uwagę innym, a później dopiero sobie.
           Myślę, że w moim życiu pedagogika będzie z czasem coraz bardziej przeważać, ale jeszcze chciałbym poświecić się liryce wokalnej, która zawsze istniała w moim życiu, ale w mniejszym niż bym tego chciał stopniu. Teraz mam propozycje, które bardzo korespondują z moimi potrzebami artystycznymi – nagranie cykli pieśni Schumanna czy pieśni Schuberta. Bardzo mnie to fascynuje.
           Oczywiście nie zamierzam rezygnować z działalności solistycznej. Już za dwa tygodnie mam recital chopinowski w Hiszpanii. W pewnym momencie trzeba dokonać wyboru: którą książkę chcę jeszcze przeczytać, jaki film chcę jeszcze obejrzeć, jakie przyjaźnie chcę kultywować. Jestem w takim momencie życia, że mogę sobie na takie wybory pozwolić;.

           Czekamy na nagrania i koncerty również w Rzeszowie. Dziękuje bardzo za poświęcony czas mnie i czytelnikom Klasyki na Podkarpaciu.
           - Ja również bardzo dziękuje i wszystkich pozdrawiam serdecznie.

Wywiad z panem prof. Andrzejem Pikulem, znakomitym pianistą i pedagogiem został zarejestrowany przez Zofię Stopińską 25 kwietnia 2019 roku w Filharmonii Podkarpackiej w Rzeszowie.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Udostępnianie, wykorzystywanie, kopiowanie jakichkolwiek materiałów znajdujących się na tej stronie bez zezwolenia zabronione.
Copyright by KLASYKA NA PODKARPACIU | Created by Studio Nexim | www.nexim.net